• Nie Znaleziono Wyników

Pod Znakiem Marji. R. 15, nr 6 = 132 (1935)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pod Znakiem Marji. R. 15, nr 6 = 132 (1935)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

O D WRBSSBWft KRRKÓW P02HHN □ □

M IE S IĘ C Z N IK SODRUCUJ MHRJflftSKiCH tZ3lie2HidW S2KÓŁ ŚREBNłCH W P 0 Ł S € 2 . d 3

H D R E S R E B . I H D M I N 1 S T R . K S . 3 0 3 E P W I N K O W S K I

2 B K 0 P H N E X M A Ł O P O L S K A X Ł U K H S S Ó W K a .

Nr. 132 M A R Z E C 1 9 3 5

(2)

Warunki prenumeraty na r. szk. 1934/5;

Całorocznie (9 numerów — październik — czerwiec) z przesyłką p o c z t.:

Dla sod.-uczniów i młodzieży wszelkiej kategorii w prenumeracie zbiorowej m iesięcznie 1'80 zł. — dla osób starszych w Polsce 2"70 zł. — Dla wszystkich zagra­

nicą 4'50 zł.

Pojedynczy numer z przesyłką pocztową:

Dla sod.-uczniów i młodzieży wszelkiei kategorji w Polsce 25 gr. — Dla wszy­

stkich osób starszych w Polsce : 30 gr — Dla wszystkich zagranicą: 50 gr.

(jIJE Nr. konta P. K. 0 . 406.680. ESID

T R E Ś Ć N U M E R U : str

Refleksje wielkopostne — J . S c h m e lte r ...121

Na Wielki Post p o sta n a w ia m ...122

O wyższą wartość naszych sodalicyj — V. (c. d.) — X . J. W in ko w ski . . 123

Czy nauka zawsze jest uczciwa? — w ... 121

Czy umiesz się uczyć ? — (c. d.) — X . J. W . ... 126

Mirra 1 złoto — opowieść sodallcyjna — D ig a m m a ... 128

Sodalicyjna pielgrzymka — M . B o b r o w ...131

Pokłosie jasnogórskiego Kongresu — 5. M. T rzem eszn o . . . . . . 1 3 3 Z życia naszych sodalicyj — (Kielce IV. — C horzów I ) ...134

Wiadotrości katolickie — Ze ś w i a t a ... 136

Wspaniałe uroczystości euchar. w Buenos Aires (c. d . ) ... 138

Z niwy misyjnej — Co to jest misjolog ja? — Ormianie 1 Assyryjczycy— J .R y le w ic z 139 Nasi ludzie 1 m ies'ę :zn ik ... 141

CZĘŚĆ URZĘDOWA i ORGANIZACYJNA : Ogłoszenie C e n t r a li...142

Nasze sprawozdania — (B ia łysto k /. — B rzo zó w — G ostyń — K a lisz II. — L eszno I . ~ P oznań IV .— W ągrowiec — W ilejka — W olsztyn II.— Zakopane) 142 Marjańskl kalendarzyk sod alicyjn y... 144 Wykaz w k ła d e k ... na okładce str. II.

VI. WYKAZ WKŁADEK ZWIĄZKOWYCH

(za czas od 17 stycznia do 16 lutego 1935).

Wkładki XX Moderatorów (według uchwały konferencji XX. Moderatcróv w Wilnie: X. Faber B i a ł a M a ł o p . II 4, X. Gottfry 1 B r z o z o v 4, X. S hubert C h o r z ó w 1 4, X. Sobański, C z ę s t o c h o w a 14, X. Górecki G d a ń s k 4, X. Ka linowski K a l i s z 1 6, X. B rysowlcz K a l i s z II 2, X Łapot K i e l c e II 4, X Szy me-zko K r a k ó w X 4 , X. Fuksa K r o s n o II 4, X. Luba? L e ż a j s k 4, X Krakuski L u b l i n I 8, X. Dajczak L w ó w IV 4, X Kmita L w ó w IX 4, X. Krzem ńskl O s t r o ł ę k a 4, X. Szkudlarski R a w i c z 4, X. Wrrbel R o g o ź n o II 4, X. Jagła S t a r o ­ g a r d 4, J(. Miszczuk T o m a s z w Lub. 8, X. Zacher W a d o w i c e 4, X Dziewa­

nowski W a i s i a w a I. 4. X. Zemralski W a rs z a w a IX 4, X. Czerniawski W i l n o I. 4.

Wkładki sodalicyj związkowych (po 4 grosze od każdego członka miesięcznie, podano w groszach): Altksannrów 112, Biała Ma op II 660, B a ystok I 412, Bochnia 480, Brodnica 240, Brzozów 720, Buczacz 500, Chojnice 496, Chorzów I 360, Chrza­

nów 200, Chyrów 1600, Częstochowa 1 600, Dz sna 300, Gdańsk 240 Gniezno 152, Gorlice 104, Grodno Iii 8 t Grodzisk Pozn. 84, Grudziądz II 512, Inowrocław 948, Jarocin 650, Kalisz I 1440. II 1785, Kępno 80, Kielce II 528, Kościerzyna II 280, Kra­

ków I 1008 V 1056, VI 2088. VII 192 X 500, Krasnystaw 450, Krosno I 216, Kroto­

szyn 1 440, Lesino II 108, Łask 1388, Łomża 1 350, Łódź IV 120, Łuck 800, Myśleni­

ce 200, Nowy Sącz I 5900, Ostrołęka 416, Ostrowiec 1800, Ostrzeszów 84, Oświęcim 496, Poznań I 720, II 300, IV 88, VII 240, VIII 125, Pelplin 360, Pułtusk 70, Prze­

myśl I 576, II 100, Rawicz 420, Rogoźno I 96, II 112, Ruda Śl. 400, Rzeszów I 140, Sandomierz 384, Siedlce II 112, Sokołów Podl. 240, Stryj 1 288, Szamotuły 152, Śmie­

cie 650, Tarnów II 340, IV 608, Toruń II 144, Wadowice 552, Warszawa I 320, VII 212, VIII 272, IX 140, Wągrowiec 100, Wilno VII 200, VIII 200, Włocławek I 420, Zduńska Wola I 240. Razem sodaiicyj 78.

OW aHIcr proj«kŁ «w *ł p ro f. K. IO o«*nw *ki, Z a k o p a n * .

(3)

JAN SCHM ELTER S. M.

Sem. Duch. Gniezno.

Refleksje wielkopostne.

P am iętaj na ostatnie rzeczy Twoje„

a na w ieki nie zg rze szy s z}) ...O statnia chwila w życiu — konanie.

Przy świetle grom nicy rozpatrywać będziem y czyny całego życia naszego. Świat rozwieje się przed naszym wzrokiem jak mara, gen- jusż i miłość ludzka okażą się bezsilne, żeby przydać choć jedno u d e­

rzenie sercu, choć jedno tchnienie piersi.

Postanowiono ludziom raz um rzeć.2) T rudno pogodzić się z tym nakazem Bożej O patrzności, zwłaszcza, gdy się jest jeszcze młodym;

i gdy się spostrzega, jakie stąd dla nas wypływ ają m oralne konse­

kwencje, prawidła um artw ienia ciała i ducha. Lęk nas ogarnia i z Au­

gustynem , gdy to jeszcze usiłował wyrwać naturę podległą grzecho­

wi z pod wpływu łaski, uspokajam y się, m ó w iąc: „potem , p o te m ; później, później..." będziem y o tem myśleć. Śmierć nastąpi — ale kiedy i jak ? Czuwajcie, bo nie wiecie ani dnia ani godziny. 3) Czy obładow ani balastem wszelkiego rodzaju grzechów, zdążym y na czas, jaki nam wyznaczono na zegarze życia... Stary musi umrzeć, m łody może...

Wrócisz do ziemi, z której jesteś wzięty, boś jest proch i w proch się obrócisz.*) — O puścim y rodzinę, przyjaciół, znajom ych... czy d łu ­ go o nas będą p am iętać? D ostojeństw a, m ajątek, zdolności, zostaw i­

my światu — zostanie nam tylko Bóg, Szczęście nasze. Św. Franci­

szek Borgjasż, będąc jeszcze dworzaninem , oglądał wraz z innymi, zwłoki królowej hiszpańskiej, Izabeli, która za życia słynęła z nadzw y­

czajnej urody, a którą też znał nasz święty. W idok ciała, zeszpecone­

go działaniem śmierci, pobudził go do poważnych refleksyj... sic tran­

sit gloria mundi. Porzucił zaszczyty, rozkosze i w stąpił do zakonu.

W arto w życiu starać się jedynie o względy u Boga, a ludziom oddać to, co im się należy na podstaw ie prawa Miłości — kochać ich dla Boga. Jakże bowiem próżne zdadzą się nam ręce nasze, jakże mali się czuć będz;emy, gdy staniem y u celu pielgrzymki życia? Co- praw da są ludzie, którzy zaprzeczają Chrystusowi-Królowi prawa władztwa nad sobą, nad społecznem życiem ludzkości. Znajdując szczęście w zatrutych źródłach zmysłowości, nie uznają sum ienia ani wyższych sankcyj. N iestety i oni będą m usieli przyjąć ten fakt za rzeczywisty, że śm ierć przetnie nić ich złudnego szczęścia, zniesie ich w ygodną sam ow ystarczalność — bez Boga.

') Ekklez. 9, 40. 2) Żyd. 9, 27. 3) Mat. 25, 13 4) Gen. 3, 19.

(4)

122 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6 Postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd...1) O ko w oko staniem y z Sędzią N ajspraw iedliw szym , którym już nie będzie czło­

wiek, ale Pan i S tw ó r:a wszechrzeczy. Jedynym naszym świadkiem w łasne sum ienie... najskrytsze myśli, uczucia, pragnienia i czyny.

Jakże gorzką i ponurą musi być ta chw ila sądu dla-tych, którzy za życia pom iatali Im ieniem T ego, przed którym stoją. Strasznie jest wpaść w ręce Boga żyw ego?) B iedne te dusze, które z sofizm atam i w łasnego „widzi mi s i ę ‘, ze zgubnym nałogiem zm ysłow ego życia zeszły z tego św iata. O to teraz spotkały się ze swym nieubłaganym Sędzią... Jam je s t ten Jezus, któregoś ty prześladow ał.3) W śród g o ­ rzkich wyrzutów długiej niew ierności, w śród gw ałtow nych wzburzeń sprofanow anej godności usłyszą nad sobą straszliwy wyrok potępie­

n ia : N igdym w as nie znał... idźcie ode mnie przeklęci w ogień wie­

czny... tam będzie p lącz i zgrzytanie zębów.4)

Przeciwnie ci, którzy bronili sym bolu Miłości, usłyszą: Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, otrzymacie królestwo w am zgotow ane od założenia św iata.5) D usze błogosław ione, upojone najczystszem i roz­

koszami, zachw ycone naj piękniej szemi harm onjam i i obrazam i, zo b a­

czą to, czego oko nie w idziało ani ucho nie słyszało, i co do serca człow ieka nie wstąpiło, a co nagotowal Bóg dla tych, którzy Go m iłują.6)

Pam iętaj na ostatnie rzeczy... Św. Franciszek B orgjasz przeno­

sił się często m yślą nad brzeg piekła, a św. Karol B orom eusz zstę­

pow ał m yślą aż na dno p ie k ła .. To niew ątpliw ie przyczyniło się w al­

nie do ich świętości.

A m y?...

C zyńm y sobie przyjacioły, oddając cześć Św iętym Pańskim i naśladując ich czyny, aby, gdy ustaniem y w tem życiu, przyjęli nas do wiecznych p rzyb y tkó w.7) W znieśm y nasze w ielkoduszne serce ku Marji z tą gorącą i serdeczną prośbą, aby nas uczyła poznaw ać i m iłow ać J e z u s a ; aby Go nam ukazała na m odlitw ie, przy pracy, w cierpieniu — a po tem w ygnaniu w C hw ale N iebios.

N a Wielki P ost postanaw iam :

J a k najpobożniej odprawić rekolekcje wielkanocne i od­

nieść z nich najw iększą korzyść dla m ej duszy, przedew szy- stkiem przez głębokie skupienie, żarliw ą m odlitw ę, najszczer­

szą spowiedź, nieugięte postanowienia...

W miarę sil jaknajserdeczniej dopom óc w rekolekcjach w szystk im kolegom z m o jej k lasy p rzez m odlitw ę za nich i n ajlepszy p rzyk ła d , a m oże i p rzez słowo koleżeńskiej zachęty.

>) Żyd. 9, 27. Żyd. 10, 31. 3) Dz. 9, 5. 4) Mat. 7, 23; 25, 41; 8, 12.

5) Mat. 25, 34. 6) 1 Kor. 29. 7) Naśl. Chr. 1, 23.

(5)

Nr 6 PO D ZNAKIEM MARJI 123 Ks. JÓ Z E F WINKOWSKI

O wyższą wartość naszych sodalicyj.

v.

Drugim , bardzo ważnym terenem , iia którym pow inniśm y ko­

niecznie podnieść wyżej wartość i znaczenie Sodalicji M arjańskiej — to rodzina.

Już na samym wstępie moich uwag miałem sposobność zazna­

czyć, że obowiązki najprostsze i najistotniejsze ulegają u ludzi n a j­

częściej zaniedbaniu...

To sam o jest ze stosunkiem młodych do rodziny.

Tyle się mówi o wielkich ideach, zadaniach, obowiązkach, o sze­

roko pojętej pracy społecznej, oświatowej, charytatyw nej — a n a j­

bliższą nam sprawę stosunku Sodalisa-syna i brata do rodziców, ro­

dzeństw a pom ija się często wzruszeniem ram ion i gestem znaczącym

— „eh, to takie nudne".

Czy nie tak ?

A przecież to wyraźnie narusza Ustawy, kłóci się z duchem so- dalicyjnytn ! Tu nie pom ogą żadne sofizmaty — zły syn i brat jest złym sodalisem — i koniec!

Ale to nie wyczerpuje naszego zagadnienia.

Sodalis syn ma dziś w obec swej najbliższej rodziny i swej so d a­

licji dwa dalsze zadania do spełnienia.

On musi sobie uśw iadom ić jasno i głęboko, w jak niebezpie- cznem i groźnem położeniu znalazła się dziś rodzina, ten cudow ny twór Boży i najpierwsza z kom órek społecznych dzięki hasłom i sza­

lonej, niepoczytalnej agitacji wołającej za bolszewickim wzorem : Precz z rodziną, uderzającej na dwie najistotniejsze więzie ro d z in y : w zajem ­ ny, nierozerw alny węzeł małżonków i drugi-— węzeł między rodzicami a dziećmi... Rodzina przechodzi dziś straszliwy kryzys. W alą się w g ru ­ zy najczcigodniejsze jej tradycje religijne i narodow e, zacierają się zwyczaje, w ystudza się dom ow e ognisko, życie na zewnątrz odciąga od niego rodziców z dziećmi pospołu...

Jakże na tem tragicznem tle jasno świecić może postać Sodali- sa Marji, który zrozumiawszy ideę rodziny katolickiej i polskiej staje na jej stra ż y !

Przepiękny, prześliczny obraz lwowskich Orląt tkwi nam w p a ­ mięci chyba na zawsze... Bohater-chłopiec kładący życie w obronie Leopolis semper fidelis...

Ale Sodalis-chłopiec na straży życia rodzinnego w P o ls c e ! Jakież to wspaniałe, poryw ające!

Ofiarny z siebie, karny, chętny, oddany — m oże być w edług słów poety strojem w rozstroju, cem entem spajającym węgły dom ow e­

go ogniska. Sum ienny i obowiązkowy stanie się chlubą i pociechą

(6)

124 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6 rodziców — a przez to jakże znów wiele będzie m ógł zrobić dla szczęścia rodzinnego, choćby sam doniosłości sw ego postępow ania nie rozum iał i nie doceniał.

A pow tóre...

Gdy rodzice poznają, że takim zrobiła go — ich syna — S oda- licja M arjańska, czy ta droga organizacja nasza nie nabierze w ich oczach wielkiej, rzetelnej w artości??

Jakże to m iłe i cenne słow a p ad ają czasem z ich ust na ten tem at!

Oto, co m ów ią niektórzy z nich w pew nej ankiecie o sodalicji, której członkiem jest ich syn w gim nazjum :

„Sodalicja M. w yrabia w członkach m iłość rodziców i ro d zeń st­

wa... posłuszeństw o, karność, obow iązkow ość..."

„S. M. jest jedynym czynnikiem w życiu m łodzieży, w p ły w ają­

cym n a nią w kierunku życia duchow ego i potrzeby w ew nętrznego doskonalenia s i ę . .“

„O dnoszę wrażenie, że sodalicja jest czem ś nie do zastąpienia."

„S odalicja jest sprzym ierzeńcem rodziców w w ychow aniu dzieci."

Niech to w y starczy !

P am iętajcie D rodzy S cdalisi, że to od W as i w yłącznie od Was zależy, by rodzice W asi taki w łaśnie m ieli sąd o w artości S odalicji M arja ń sk ie j!

Czy nauka zawsze jest uczciw a?

Cóż to znów za p y tan ie?

N auka, dla której głęboki ku lt w yrabia w nas szkoła średnia — wiedza, która staje się dla wielu niem al bożyszczem — inteligencja, która budzi dziś tak szczere uznanie...??

I w czem że zresztą ta nauka i wiedza m ogłyby okazać sw oją

„nieuczciwość*1 ?

O to zastrzeżenia, które wywoła zapew ne mój tytuł.

A le pow oli! S pokojnie!

W yjaśnijm y sobie, o co rzecz idzie.

P arę lat tem u przyszedł do m nie z w izytą były uczeń naszego gim nazjum , sodalis, naw et członek konsulty, potem zaś student m e­

dycyny na jednym z polskich uniw ersyletów .

W sw obodnej i szczerej p o g adance opow iadał w iele o swych studjach, które odbyw ał z całym zapałem i prawdziwem um iłow a­

niem ... W spom inając o zachw ycających g o w prost w ykładach biologji i zadziw iających pracach w labolatorjum , w spom niał m im ochodem , że zdaniem jeg o profesora, nadzw yczajny postęp i najnow sze o d k ry ­ cia tej gałęzi nauki już żadną m iarą nie dadzą się pogodzić z d o g ­ m atam i stw orzenia, z nauką o duszy niem aterjalnej i t. d.

(7)

P odyskutow aliśm y nieco na ten tem at, ale intuicyjnie wyczułem , że m oje słowa, jako „niefachow ca", w obec tam tej „sław y" uniw ersytec­

kiej nie trafiały m łodem u do przekonania. O sad niew iary, a przynaj­

m niej pow ażnych w ątpliw ości już się w yraźnie form ow ał na dnie jego m łodej i do wiedzy rw ącej się duszy...

Zdarzenie, jakich wiele, bardzo wiele... Przeżycia, których u n i­

w ersytet dzisiejszy n iestety nie szczędzi m łodym katolikom na wielu, w ielu katedrach...

I tu w łaśnie tak często zjaw ia się wiedza, którą nazw ałbym n ie­

uczciwą. Przez c o ? N ajczęściej przez tendencyjne w yciąganie zbyt d a ­ leko idących w niosków , to jest wniosków sięgających dalej, niż na to pozw alają uzyskane d o tąd przesłanki, przez w ynoszenie hipotez do znaczenia pew ników naukow ych.

Ba! o b jek ty w izm ! T en w łaśnie królew ski przym iot praw dziw ych inteligencyj na św iecie, jakże jednak rzadkim byw a klejnotem w d ia ­ d em ie w spaniałej wiedzy d z isie jsz e j!

Rzadkim — na szczęście nie całkiem wykluczonym .

Praw dziw ie wielcy uczeni, spokojni, objektyw ni, ostrożni i p o k o r­

ni są i b ęd ą zawsze najszlachetniejszym i stróżam i praw dziw ej, uczci­

wej wiedzy.

W ostatnich niem al dniach spotkałem się z dw om a w ynurzenia­

m i takich w łaśnie uczonych i jako przykład opinji naukow ej zgodnej z w iarą katolicką w X X wieku, pragnę Wam ich słowa zacytow ać.

Z końcem listopada 1934 odbyła się w Rzym ie inauguracja XVI zrzędu dorocznego cyklu w ykładów apologetycznych, głoszonych na te m a ty religijne przez najw ybitniejszych wierzących uczonych włoskich.

Przem aw iał na niej w obec g ro n a w ysokich osobistości kościelnych i rządow ych, w przepełnionej, w spaniałej auli P apieskiego U niw ersy­

tetu G regorjańskiego, w ielk i uczony i wierzący k atolik, Dr G iovanni Perez, profesor patologji chirurgicznej na w ydziale m edycznym Królew­

skiego U niw ersytetu Rzym skiego.

N a w stępie już, w ychodząc z cudow nej celow ości organizm u ludzkiego, nazw ał g o „objaw icielem B oga“ („rivelatore di D io“), po- czem, posuw ając się do w szechśw iata, w ykazał w nim trium f n ajw spa­

nialszej jedności planu w śród najbardziej zadziw iającej różnolitości zjaw isk — oczyw isty dow ód najwyższej Inteligencji B o ga-O patrznoś:i.

U człow ieka zaś — m ówił — cała struktura anatom iczna, zjaw iska biologiczne i praw a rządzące oporem organizm u przed niezliczonem i czynnikam i chorobotw órczem i — to dow ód tej sam ej Inteligencji w m ałym św iecie człowieczym. — „W szystko to — kończył — nie jest w ynikiem przypadku! W szystko re g u lu ją tu praw a przew idujące i najm ędrsze. W tych praw ach odw iecznych, w tej opiece m ądrej, przew idującej, subtelnej, ojcow skiej ja poznaję Boga. Z tem św iatłem , z tą czystością um ysłu, z tą celow ością i z uczciwem i m etodam i b a ­ dania, z w olą silną i szczerą pow inniśm y ustalać najtrudniejsze za­

g ad n ien ia w iedzy i życia ludzkiego, Nie b raknie nam przytem p o m o ­ cy owej nieskończonej O patrzności, która w szystkiem rządzi tak, a b y ś­

m y m ogli osiągnąć nasze najwyższe, nieśm iertelne przeznaczenie'1.

Nr 6 P O D ZNAKIEM MARJ1 125

(8)

126 PO D ZNAKIEM MARJI Nr. 6

M ów iono mi, że jeden z poważnych uczonych polskich, zdecy­

dow any m aterjalista, po studjach i badaniach m edycznych w rzym ­ skim uniw ersytecie, po zetknięciu się z uczonem i na m iarę P rofesora P erez’a pow rócił do kraju m ocno zachw iany w swych dotychczaso­

wych filozoficznych i przyrodniczych poglądach.

D rugi uczony nie jest katolikiem .

Anglik, znakom ity astronom , profesor uniw ersytetu w C am brid­

ge, Jea n s w ydał książkę p. t. „Through S p a :e and Tim e" (Przez przestrzeń i czas).

W dziele tem , publikow anem przez sław ny z nauki uniw ersytet w C am bridge porusza autor wiele zagadnień z dziedziny teologji i fi- lozofji. O to co pisze m iędzy innem i:

— D zisiejsza fizyka i astronom ja dow odzi niezbicie, że m aterja nie m ogła istnieć zaw sze; że św iat został stw orzony; że ta m aterja przedtem nieistniejąca, została pow ołana do istnienia przez niedającą się ludzkim rozum em objąć Inteligencję.

Kończy zaś swe rozważania słow am i:

— M usim y przyznać, że nauka, rozpraszając ciem ności, nie m o­

że jednak ostatecznie odpow iedzieć na pytania o bycie i przeznacze­

niu ludzkości. To należy do religji!

T ak mówi wielka, uczciwa nauka XX go stulecia. T ak mówić będzie zawsze, gdyż uczciwość inaczej m ówić — nigdy jej nie dozw oli.

w

,

Czy umiesz się uczyć ??

(Ciąg dalszy,)

Z kolei w inniśm y się zająć bodajże najw ażniejszem zagadnieniem w zakresie um iejętności uczenia się, to jest spraw ą skupienia i uw agi.

N iem a ucznia, któryby nie był o tem najgłębiej przekonany.

Teoretycznie 1 T ak ! N iestety, gdy idzie o praktykę??...

W ystarczy rzucić okiem po klasie podczas lekcji szkolnej, aby się przekonać, jak wielka liczba chłopców nie przykłada wagi do sk u ­ pienia, do skoncentrow ania całej myśli, całego rozum ow ego wysiłku na danym przedm iocie. Skutki tego już na następnej lekcji byw ają opłakane.

To sam o jest w pracy dom ow ej.

Zabierasz się do niej, otwierasz książkę, zeszyt, bierzesz do ręki pióro... Zam ierzasz pracow ać. Ale poniew aż nie posiadasz sztuki sku­

pienia się nad jakim ś przedm iotem , tw oja uw aga pierzcha za lada podm uchem zzewnątrz, a naw et zw ewnątrz ciebie. M łoda, n ieopanow a­

na w yobraźnia ucieka ci gdzieś nieustannie i z uporem w arjatki n a­

prow adza ciągle i ciągle obrazy z życia; pam ięć rzuca się łapczyw ie

(9)

Nr 6 P O D ZNAKIEM MARJI 127 na jakieś w ynurzające się z przeszłości, m oże najśw ieższej, w sp o m ­ nienia... I książka leży... lam pa się świeci... ty siedzisz przy stoliku do nauki... ale uczenie się... za góram i, za lasam i.

M oże zbędne przykłady, ale pozwól choć kilka..

Szukasz pilnie w słow niku znaczenia słowa, ale po drodze do niego zauw ażyłeś inne, zaciekaw iło cię, już m yślisz o jeg o znaczeniu, łączysz z tem szeregi dalszych w yobrażeń, potykasz się o now e słów ­ ka,.. D obrych kilkanaście m inut m inęło, nim się ocknąłeś...

N a stoliku leży jakiś drobiazg sportow y... Bierzesz go do ręki, oglądasz tak sobie... Już jesteś na stadjonie, na ślizgawce, na nar­

tach... Jed e n obraz w yw ołuje drugi, trzeci, dziesiąty...

Przypom inasz sobie nagle, że dziś w gazecie była ciekaw a w ia­

dom ość, którą niedość dokład n ie przeczytałeś. Przecież muszę wie­

dzieć, jak to było właściw ie. B ierzesz gazetę do ręki na m inutę, na dwie... O ho, co tu ciekaw ych rzeczy... M ijają m inuty za m inutam i...

Ty się uczysz?... P raw d a ?

1 tak dalej i dalej bez końca. A co najciekaw sze, ty wierzysz święcie, że „nauce" pośw ięcasz w dom u dużo czasu.

O to widzisz, S odalisie Drogi, co znaczy um iejętność skupienia.

Nie masz jej, nie starasz się o nią, nie zdobyw asz jej w pocie czoła

— dlateg o przegryw asz w gim nazjum i będziesz przegryw ał na wyż­

szych studjach.

Oczywiście ogrom ną rolę odgryw a tu kw estja silnej, zdecydow a­

nej, w yrobionej woli. Kto pracuje nad w olą m usi pom ału dojść d o um iejętności skupiania uwagi.

Ale jest jeszcze jedna g łęb o k a i su b teln a kw estja.

C zytałeś pew nie i nieraz słyszałeś o tem , że jeden z najw ięk­

szych genjuszów św iata, gw iazda naukow a chrześcijaństw a — św. T o ­ m asz z Akwinu m aw iał często, że więcej wiedzy zdobył na m odlitw ie u stóp C hrystusa, niż z uczonych ksiąg, w ykładów i badań...

Czy to tylko takie sobie ładne pow iedzenie Ś w iętego.. ? Czy to tylko dopływ przez m odlitw ę św iatła i łaski z g ó r y ,.?

Oczywiście, że to drugie najpew niej w święcie. Ale jest jeszcze COŚ innego. U m iejętność m odlitw y — to um iejętność skupienia um y­

słu, woli, uczucia, w yobraźni i pam ięci przed B ogiem . To skoo rd y n o ­ w anie wszystkich władz ducha w jednym celu, w jednym punkcie.

To spraw a także przyrodzona, psychologiczna...

U m iesz się m odlić??

T o w lwiej części um iesz się także i uczyć!

A jakie tw oje pacierze w dom u, szkole, kościele...? Um iesz się skupić przed Twoim B o giem ? Patrz, ilebyś zyskał! Ł askę i pom oc w pracy, a zarazem um iejętność skupienia się.

Rozum iesz teraz, że znane ci polecenie i h a s ło : M ódl się i p ra ­ cu j! zaw iera w sobie całą g łęb ię treści, wiąże cudow nie Boga z T o ­ bą, m odlitw ę z pracą... O by i dla Ciebie stało się naczelnem h asłem Tw ej nauki w szkole i dom u.

W szak jesteś S o d a lise m !

X . J. W.

(10)

128 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6

Mirra i złoto.

O p ow ieść sodalicyjna.

W ładek czuł się ciągle taki sam otny i opuszczony...

Dopiero dwa tygodnie m inęły, jak przyjechał do J., do gim nazjum , a jem u się zdawało, że baw i tu już parę m iesięcy...

Cóż dziwnego...?

O statni rok był dla niego taki ciężki... taki łzawy...

D ługa choroba ojca, sm utek i cierpienie m atki, popłakiw anie ro­

dzeństw a po kątach... Potem śmierć... pogrzeb i ta bieda, co zaczęła na dobre zaglądać do dom u, do oczu... Już stanął przed straszną mo- liwością, idącą coraz i coraz spieszniej ku pewności, że przerwie stu- dja i skończy swą szkolną karjerę na piątej klasie... Gdy z wcale d o ­ brem świadectwem w ręku wychodził piętnastego czerwca z g im na­

zjum , zdawało m u się, że bram a szkoły zam knęła się za nim na zaw ­ sze... Koledzy w podskokach spieszyli na wym arzone wakacje... oży­

wieni, rozgadani, pełni planów ... projektów... O n c ó ż ? — W lókł się wolno do dalekiego, now ego m ieszkanka na poddaszu niem al... A ja ­ kiś szloch w ew nętrzny tłukł się mu po m łodej piersi, ściskał serce...

i s z e p ta ł..: „Skończyło się... nie wrócisz...!!"

I tak przeszedł chłodny i deszczow ny czerwiec, raczej do paź­

dziernika, gdyby nie dzień długi — podobny I żeby choć gdzieś wyjść, spotkać tych niew ielu kolegów m ieszczuchów, co zostali... Cóż, kie­

dy l e j e !

W rodzinnym Krakow ie opustoszały naw et planty stojące w całej krasie zieleni i kw iatów , co zm oknięte, zgnębione pospuszczały sm u t­

nie barw ne głow iny ku ziemi, sm ętnie w zdychając ku zagniew anem u, zda się na zawsze, słońcu...

1 wlokły się W ładkowi te przesm utne dni w akacyjne, gnębiąc duszę chłopca do reszty...

A t wreszcie kiedyś, w pierwszych dniach lipca pokazało się słoń­

ce. Najprawdziwsze słońce... Świat odetchnął. Zaroiło się ludźm i na m ieście, w parkach, ogrodach, na b ło n ia c h .. Ruszył się sport studen­

cki... nad W istą ukazały się pierwsze sylwetki pływaków... Lato szło.

I przyniosło W ładkow i błysk nadziei... K tóregoś dnia listonosz doręczył jego m atce długi, serdeczny list od ciotki A nny, bezdzietnej w d o ­ wy, m ieszkającej w jednem z prow incjonalnych m iast M ałopol­

ski. C iotka w spółczując serdecznie boleści bratow ej, proponow ała jej zabranie do siebie W ładka i brała na swą głow ę doprow adzenie ch ło p ­ ca już do końca gim nazjum .

Było to nadzwyczajne, niem al cudow ne. W ich położeniu popro- stu krytycznem dow ód czuwającej zawsze Bożej O patrzności.

A jednak chłopiec zam yślił się głęboko, gdy od matki o tym projekcie usłyszał.

N a myśl o dalszej nauce zaświeciły mu się oczy, ale gdy d o ­ puścił możliwość opuszczenia najdroższej m atki i dom u, dwóch bra-

(11)

Generalna Komunja św . 10.000 oficerów i żołnierzy podczas Kongresu Eucharyst. w Buenos Aires, paźdz. 1934 (p. art. w nrze lutowym ).

DODATEKlLUSTRAĆYjNYZAMARZEC1935

(12)

S. M. Zduńska W ola II. w dniu poświęcenia sw ego pięknego sztandaru (1934).

(13)

P O D ZNAKIEM MARJI 129

Ciszków i siostrzyczki, ulubionej szkoły i kolegów , czuł, źe mu się co ś ściska koło serca... I milczał.

A potem ta nowa sz k o ła ! Nowi profesorowie i ksiądz i koledzy, kto wie jacy...? A ta ciotka A nna? Czy się jej n ad a? Czy go polubi?

I mroczył się chłopczysko, m im o św iecącego słońca. I zagłębiał się w m yślach... Sam nie wiedział, co myśleć, co mówić...

A m atka nie siliła. Znając go doskonale, wiedziała, ile go ta c a ­ ła rozłąka będzie kosztować, a znając też i życie, była bardzo ostroż­

na w swych decyzjach. O dw lekała więc swą odpow iedź dla ciotki Anny, a wieczorami m odliła się gorąco przed obrazkiem Sm ętnej D o­

brodziejki od Franciszkanów , w sercu Bolesnej M atki szukając św ia­

tła i rady...

Ale prosta grzeczność kazała wreszcie odpisać...

W ładek juź coś przetraw ił w sobie, zgryzł jakąś wielką, dziecię­

cą boleść i niemal dojrzałym od nam ysłu głosem , któregoś wieczora oświadczył m atce: — M atuś, to ja już pojadę 1

List poszedł, klam ka zapadła.,.

Reszta wakacyj spłynęła chłopcu i m atce na przygotow aniach do chwili, której nigdy naw et nie przypuszczali... Jedno przed drugiem taiło swoje myśli i uczucia. Tw ardy los niósł im chwilę rozstania co ­ raz i coraz bliższą.

Na mroczriy, długi peron krakow skiego dw orca podciągnięto po ciąg do Lwowa...

Zakotłow ało w śród sporej grom ady podróżnych... Kończyły się wakacje, ożywiony ruch kolejow y wzm ógł się niepraw dopodobnie.

P om nożono liczbę pociągów , wagonów... chłonących w siebie setki i tysiące szczególniej m łodych pasażerów.

Pani Wilecka z córeczką odprow adzała W ładka... Jakżeby chętnie odwiozła go sam a aż na miejsce... Ciężkie warunki nie pozw oliły jej iść za głosem m atczynego serca... Musi oszczędzać każdego grosza...

Na W ładka w ydała resztki oszczędności, a tu dw oje jeszcze do szko­

ły idzie... Ubranie, obuwie, książki, zeszyty .. Skąd ona weźmie na to wszystko I

Więc W ładek m usi jechać s a m !

C hłopiec panuje nad sobą! Stara się być spokojnym , naw et po­

godnym . Żegna się z m atką, z siostrzyczką, ale czuje, jak mu się łzy cisną do oczu, coraz natrętniej, coraz gw ałtow niej... Pierwszy raz za d o m l Do obcych... Na długo... na długo...

Lecz trzeba w siadać! Jeszcze tylko parę m inut do odjazdu. W ięc ostatnie uściski, ostatnie słowa i krzyżyk m atki nakreślony na czole dziecka...

Trzaskają drzwi w agonów ... Konduktorzy, biegając, spraw dzają wszystko... W skazówka zegara peronow ego zbliża się nieubłaganie do m om entu odjazdu. Dyżurny ruchu podnosi rękę... Zgrzytnęły koła, wstrząsły się wagony...

(14)

130 PO D ZNAKIEM MARJI

W oknie w agonu III klasy przy korytarzow ych drzwiach blada twarzyczka W ładka wychyla się nad spuszczoną szybą... Oczy już nie m ogą utrzym ać łez... Szczęściem pociąg zwiększa chyźyść za każdym obrotem kół... P eron znika z oczu wraz z m atką najdroższą i siostrą...

P onad morzem dom ów ukazuje się strzelista wieża M arjącka... Migoce w słońcu m ajestatyczny W awel... m ogiła Kościuszki... Żadna siła nie oderw ałaby W ładka od okna! Ale utrzym ać się już nie może... Już nie ciche, skryte łzy tylko... A le łkanie w strząsa całą piersią chłopca...

Zapom niał, że chodzi już do szóstej, źe taki przecież duży i poważny.,, że ludzie...

Bo w przepełnionym pociągu stoją ludzie naw et na korytarzu wagonu, wśród stosu walizek i pakunków . Tuż kolo Włiadka jakieś dwie czy trzy mieszczki gniotą się w ścisku. G w ałtow ny płacz chłop­

ca nie uchodzi ich bacznej uwagi. T o jedna, to druga spogląda nań ze współczuciem , pokazują go sobie wymownym gestem głowy... Na ram ieniu chłopca dojrzały żałobną opaskę...

Słychać szept...

— Biedactwo...

— Pew nikiem sierota...

— W idno z pogrzebu wraca...

A W ładkow i zdaw ało się, że istotnie grzebie gdzieś na zawsze swoje lata dziecięce, swoją m łodość przy matce, jak przed paru m ie­

siącam i na zawsze pogrzebał ojca...

Ciotka Anna przyjęła go serdecznie. Los sieroty wzruszał ją szczerze, a podobieństw o do zm arłego brata jednało mu jej dobre se r­

ce. Nie było więc W ładkow i najgorzej na ciotczynym chlebie. Nato m iast ciężko mu przyszło zżyć się z now ą szkołą. Zwłaszcza pierwsze chw ile były przykre.,. Na każdej niem al godzinie przedstaw iał się no­

wym nauczycielom , niejednem u m usiał zdać krótko sprawę z p o stę ­ pów, z zachow ania w Krakowie, naw et m aterjału przerobionego... No a koledzy? Jak koledzy. Na „now ego'' patrzyli ciekawie, mniej lub więcej przychylnie, ale zdaleka... W ielki sm utek rozlany na twarzy chłopca na razie przynajm niej nie pociągał ich ku niem u. W iadom o, jak m łodzi są bezradni w obec sm utku życia... Nie um ieją zw ykle do niego podejść... S tąd ich chłodna, pełna zakłopotania rezerwa... A Wła dek jakoś rozruszać się nie mógł... N agła zm iana środowiska zmroziła go, zam knęła w sobie... Nie rokow ał na bliższą przyszłość jakiegoś roztajania... Czuł się taki strasznie sam otny, opuszczony, obcy...

Wziął się do roboty uczciwie zaraz z początku, chciał zabić sm u ­ tek, utopić go w pracy, a m atce donieść choć coś niecoś pocieszają­

cego o sobie i szkole. W iedział, jak na to czeka...

I w tym stanie grozić mu poczęło stałe osam otnienie, coraz w ię­

ksze zawarcie się w swoim wewnętrznym świecie, w swojej doli sie­

rocej, przeszczepionej w grunt obcy, daleki...

W głębi jego duszy rodziła się i potężniała coraz ogrom niejsza tęsknota za m atką, za dom em , za Krakowem i daw nym i kolegam i.

(15)

Nr 6 PO D ZNAKIEM MARJI 131 Nieraz naw et na lekcji chw ytał się na tem, jak myśl jego ponad góry i lasy dopadała Krakowa i oglądała wszystkich pokolei... O to m atuś teraz pochylona nad kuchennym stołem przygotow uje obiad dla M a­

ryśki... Zbyszka i Tadzika... i m oże też myśli o nim... A w klasie VIa, w gim nazjum , jaka też teraz może być g o d zina? Pew nie pocą się nad łaciną... Kazik... Ludek... Janocha...

Ah ! ujrzeć ich ! Ujrzeć Kraków choć na dzień, na dwa... a choć­

by i na parę g o d z in ! M arzenie próżne...

— W ilecki p o w tó rz ! — pada nagle głos z wysokości katedry...

A on biedak podnosi głow ę om roczoną jeszcze z dalekiej wędrówki i te oczy błędne... 1 milczy pełen wstydu i zgnębienia...

— Czemu nie u w a żasz! Pocoś przyszedł do sz k o ły ! — surowe, przykre słowa nauczyciela, wyrywają go z zam yślenia i marzeń w twar­

dą rzeczywistość klasy szóstej, ale już nie tej ulubionej... dawnej...

krakowskiej...

A marzenie wraca, coraz to mocniej, w sam otnej drodze do d o ­ mu... w pracy nad lekcją... Ciągle... uparcie... niezw alczenie.

Czy takie naprawdę próżne... nieziszczalne ?

Przecież kilkanaście złotych ma na książeczce P. K. O.... To je ­ szcze od tatusia... Praw ie na bilet w jedną stronę byłoby i na kawa łek powrotu... A może uskłada jeszcze...? m oże ciotka...? może od m a­

tki...? A gdyby tak lekcję jaką zdobył...?

O t ! chłopięce marzenia. Wiedział, że marzy, ale były to dla nie­

go myśli wytchnienia, spokoju, nadziei... I tak się do nich przywiązał, że naw et nie odczuł, jak górę nad nim wzięły zupełną...

Już na kalendarzyku wyliczył dokładnie dni do końca paździer­

nika... O d 6 września było ich okrągło 55. Aż 55! Nie! tylko 55! To zleci 1 A na W szystkich Świętych musi jechać do m a tk i! Przecież to i Dzień Zaduszny... Jak że? Na grób ojca... Pom odlić się... Musi. I po jedzie! To było jego najgorętsze, najskrytsze teraz marzenie... Niem się cieszył, dźwigał, naw et żył... na swej obczyźnie, w swym sm utku

serdecznym . (c. d. n.)

Digamma.

MICHAŁ BOBROW S. M.

maturz. gimn. Łomża I.

Sodalicyjna pielgrzymka.

Cudowne miejsca na ziemi, podobnie jak słońce, w yw ierają swój wielki wpływ na otoczenie. Nie brak ich w polskiej krainie. Diecezja łom żyńska również posiada taką cenną perłę w postaci cudow nego obrazu M atki Boskiej w Hodyszewie, wiosce odległej od Łomży oko ło 70 km. Obraz ten pochodzi z XV stulecia.*) Cudam i słynął od w ie ­ ków, o czem świadczą liczne wota. W wieku XIX, w okresie prześla­

*) p. Dodatek ilustracyjny.

(16)

132 PO D ZNAKIEM MARJI N r 6 dow ań religijnych praw osław ni przywłaszczyli sobie wizerunek B o g a­

rodzicy, a w czasie zaw ieruchy wojennej wywieźli go do Rosji. Po wojnie, za staraniem Ks Biskupa Łukom skiego i za poparciem P ana P rezydenta obraz odzyskano. Dnia 26 m aja 1928 r. pow róciła N. Mar- ja P anna do H odyszew a. O d tej chwili ciągną pielgrzymi z bliższych i dalszych okolic do tronu Marji, by jej przedstaw iać swe bóle i bła­

gania.

Ks. Mod. Grodzki, wielki krzewiciel idei M arjańskiej na terenie Ł om ­ ży, rzucił w czasie ubiegłych wakacyj m yśl, byśm y i my sodalisi p o ­ szli tam z hołdem do N iepokalanej. Zachęcać nie trzeba było. Z ebra­

ła się chętnych grom adka, boć każdy czciciel M arji ma Jej za co dziękow ać i o ccś Ją błagać. W ięc 25 lipca po wczesnej mszy i kom un ji św. ruszyliśm y pieszo do H odyszew a, pod kierow nictw em księdza M oderatora. Ruszyliśmy z radością, pełni w esela, gotow i na trudności pielgrzym ow ania. Jakoż ich nie brakło.

Już pierw szego dnia po ulew nych deszczach zostaliśm y odcięci niem al od dalszych dróg. W ezbrane w ody pozrywały m osty, pozale­

wały przejścia. Trzeba było brnąć po kolana w wodzie, bądź przeska kiwać często napotykane błota. Nie zraziło to nas, lecz owszem z tem większym zapałem , zadow oleni, że w dani złożym y M atuchnie trudy przeprawy, kroczyliśm y dalej. M ijając wsie i lasy, w ędrow aliśm y przez łąki i piaski z pieśnią i m odlitw ą na ustach. P ytano nas — kto i do kąd idzie? Tłum aczyliśm y, żeśm y sodalisi, słudzy Marji, z pielgrzym ką do swej Pani. T rzeba zaznaczyć, że wieś nasza sodalicji jeszcze w ca­

le nie zna. C hętnie nas widziano i przyjm ow ano. W pewnej wiosce spotkaliśm y pow ażną staruszkę. O pow iadała nam , że od czasu kształ­

cenia się w W arszawie jest sodaliską i pozostanie nią do śmierci, bo wiele zawdzięcza M atce Bożej. Przy pożegnaniu prosiła o m odlitwę przed cudow nym obrazem .

Trzeciego dnia byliśm y u celu wędrówki. Tegoż dnia wieczorem odbyło się nabożeństw o połączone z odsłonięciem obrazu. Tak to pier­

wsze jak i następne nabożeństw a były gorącem i i głęboko serdecz- nem i rozm ow am i z M atką N ajświętszą. Tam przed cudow nem obli­

czem Królowej Sodalicyj m odlitw a nasza była żarliwsza, gorętsza i zda się skuteczniejsza niż zwykle, to też nie z ust, lecz z całego serca płynęły nasze m odły do nieba. N astępnego dnia odbyliśm y ze­

branie. Głównym tem atem dyskusyjnym b y ły : Korzyści naszej piel grzymki. D yskusja wykazała, że napozór błaha wędrówka daje nie m ałe korzyści, tak osobiste jak i dla otoczenia. Po dw udniow ym p o ­ bycie w Hodyszew ie wracaliśm y. I teraz spotykały nas burze i d e ­ szcze, ale wszystko m inęło szczęśliwie. Dnia 1 sierpnia m szą św.

w Łom ży zakończyliśm y pielgrzymkę. Z pobożnej tej wyprawy przy­

nieśliśm y garść prom ieni Bożych, prom ieni, co rzucają wokół radość i w znoszą myśl do Boga. Uczucia m iłości do N iepokalanej wzrosły w nas i staliśm y się gorętszym i Jej czcicielami.

Pełni zadow olenia ze złożonej naszej M istrzyni ofiary, p o sta n o ' wiliśm y w przyszłe w akacje odbyć również m oże dalszą pielgrzym kę.

(17)

Nr 6 POD ZNAKIEM MARJI 133

Pokłosie jasnogórskiego Kongresu.

— Poznań — zbiórka!

— Chojnice — zbiórka!

— Trzem eszno — pierwszy i drugi przedział!

Troskliwi księża-opiekunow ie przywołują swoich...

Cały dworzec częstochowski przepełniony. Wszędzie widać na­

szych sodalisó*r, oczekujących na pociąg.

Gwarzymy, dzieląc się świeżemi wrażeniami z Kongresu. Je ste ś­

my pod urokiem pożegnalnego kazania O. Paulina, M arjana Pasz­

kiewicza.

W reszcie nadjeżdża pociąg ze świstem i hukiem...

Uradowani, roześmiani zajm ujem y puste przedziały, m ogąc n a­

reszcie po tylu trudach spocząć na ławach.

Ruszamy —

Wszyscy cisną się ku oknom , by rzucić pożegnalne spojrzenie na ukochaną wieżę jasnogórską, której wysm ukłe kształty zarysowują się na horyzoncie... W myśli przebiegają obrazy obrony z Sienkiewi­

czowskiego „P otopu11, cz c g o d n a postać O. Kordeckiego, mury kla­

sztorne, bogate, przebogate pam iątki skarbca jasnogórskiego... W pa mięci tkwi niejedno piękne słowo, jakie padło podczas Zjazdu. I tak się pragnęło wynurzyć, wylać, tak serdecznie dziękować za szczęście oglądania C zęstochow y i Zjazdu, naszej drogiej Orędowniczce, pod której sztandaram i służymy, a jednocześnie sm utek ściskał serce, że oto już żegnam y to m iejsce święte.

W przedziale naszym siedzą starsi sodalisi z dwom a księżmi M oderatoram i. Intonujem y pierw si: Serdeczna M atko... Z mocą pieśń uderza o ściany sąsiedniego przedziału, a z jeszcze większą siłą w se r­

ca sodalisów. Cichną gwary, łączą się m łode głosy, pochw ytują sło­

wu pieśni, więc płynie radosne Po górach dolinach, rzewne Matko niebieskiego Pana, potężne Błękitne rozwińmy... A turkot kół, świst wiatru, szczekot żelaza i drżenie szyb m ieszają się z naszemi głosam i i potęgują pieśń i zdają się wspólnie z nami wysławiać Imię Bogaro- rodzicy. Rozśpiewany i rozdygotany pociąg zdaje się nieść nas ku ja­

kiejś nowej, nieznanej krainie, ku nowej Polsce, Polsce szczerze ka-- tolickiej, która ma się odrodzić przez cześć N iepokalanej...

W kącie przedziału siedzi starszy już urzędnik kolejowy. Jest spokojny, poważny. Raz poraź kieruje badawczy wzrok na swych śp ie­

wających sąsiadów... Słucha rozmów i pieśni. Niekiedy rzuca które­

muś z nas pytanie: — Co to za młodzież jedzie? — D okąd w raca?

D laczego tu była w czasie wakacyj ? I znów pogrąża się w zadumie.

Tym czasem pociąg zbliża się ku Herbom Śląskim. Zatrzym uje się w biegu, skrzypią osie. Stajem y. Nasz urzędnik podnosi się z miej sca, chce jakoby coś nam powiedzieć, ociąga się z wyjściem, wresz ęie spojrzawszy raz jeszcze do wnętrza wagonu, wychodzi. Po małej

(18)

134 POD ZNAKIEM MARJI Nr 6 chwili otw ierają się drzwi — na stopniach w agonu stoi nasz zn ajo ­ m y; jest jakiś dziwnie zmieszany, zwraca się nieśm iało ku n a m : —

„Panow ie!" Spojrzeliśm y m ocno zaintrygow ani jego zachowaniem się.

„Ja jeżdżę tu już całetni latam i na służbę i ze służby do dom u. W i­

działem rozmaitych łudzi, wracających z Częstochowy, starszych i m łod­

szych, prostych i wykształconych. Alem nigdy nie widział takich m ło­

dych jak wy... inteligentnych a śpiewających z taką pobożnością pie śni ku czci M atki Boskiej. Waszem postępow aniem wzruszyłem się i zbudow ałem niezm iernie. W życiu przechodziłem rozm aite koleje, w czasie pokoju i wojny i mogę Wam tylko jedno pow iedzieć; T rzy­

m ajcie zawsze z Bogiem, a będzie Wam zawsze dobrze. —

Wychodzi, rzucając nam na pożegnanie: „Zostańcie z B ogiem ! p a n o w ie !“ —

(Sodalisi z Trzemeszna).

Z życia naszych sodalicyj .

Namiętny dzień.

(diielce IV).

Niezapom niany dzień 8 go grudnia już jest poza nam i. Wracać doń m yślą i sercem będą długo sodalisi g mnazjum im. św. Stanisła wa Kostki w K olcach. Ledwo sączył się ranny brzask poprzez w itra­

że katedry, rozpraszając mroki nocy, a już sodalicyjna młódź szkół kieleckich wypełniła presbyterium i część nawy w oczekiwaniu na uro czystą Mszę św , którą ma celebrow ać Najdost. Ks. Biskup, święcąc zarazem pierwszy sodalicyjny sztandar katolickiego gim nazjum w Kielcach.

Na am bonę wyszedł ks. mod. Sobalkowski. W spom niał naprzód 0 350 letnim jubileuszu sodalicy jn y m .. Mimo pólczwartawiekowej hi storji sodalicja nie przeżyła się; jej zasady, jej duch i dziś, jak ongiś, żywy, świeży, aktualny. I dziś, w wieku zawodów, rekordów, wybuja łej kultury ciała — pociągają młodzież sodałicyjne odznaki i godła, co ważniejsze, sodałicyjne prawa i nakazy, a pociągają — nie sensacją nowości, wabią nie — złudnym mirażem chwały, znaczenia — nie nadzieją karjery nęcą — ale pragnieniem zdobycia dzielności i hartu d u c h a ...

J. E. Ks. Biskup pochyla się nad biało-błękitnyn’ sztandarem 1 błogosław i; krople świętej wody spadają nań i na g,!owy m łode dzierżących drzewce jak ożywcza, życiodajna rosa niebiańska.

Msza św. i K om unja św. Długie szeregi młodzieży Krzepią się Ciałem Pańskiem na trud codziennych zm agań i żar W 2 l k codziennych — na wysiłek wzlotów górnych i mękę upadków .

Popołudniu o 3-ej w szkolnej kaplicy gimn. św. Stanisława K o­

stki 17-tu kandydatów składa swe ślubow anie przed ołtarzem Niepo kalanej.

(19)

PO D ZNAKIEM MARJ1 135 Poczem w udekorow anej sali gim nastycznej m arjańska akadem ja.

Sala zapełnia się gośćm i i młodzieżą. Z estrady jaśnieje znów posąg N iebiańskiej Pani... dziś Jej dzień, Ona króluje w szędrie i w k o ­ ściele i tu w sercach naszych.

Poczet sztandarow y ustawia się na scenie. Prezes sodalicji z m e­

dalem nowym na piersiach... dziś wszystko nastrojowe, uroczyste. — Orkiestra Biskupiej Szkoły Muzycznej w ykonuje uw erturę „Moja K ró­

lowa" — Straussa. — 20 tu aspirantów przyrzeka pod sztandarem M arji wiernie stać, śladem Kostki, Kazimierza Ją czcić, Jej służyć...

Jeden z sodalisów w krótkim szkicu kreśli obraz 350-letnich dziejów sodalicyjnego ruchu, jego blaski i cienie, okresy załam ań i fa ­ zy nowego, św ietnego rozkwitu — a drugi w mocnych słowach stw ier­

dza: Kim jesteśm y, do czego dążym y dziś, jaka jest rola i zadania Sod. Marj. dziś w polskiej szkole średniej. Parę utworów muzycznych i śpiew y kończą część pierwszą podniosłej akadem ji.

W części drugiej w słuchujem y się w m uzykę dzwonów krakow ­ skich, wielbiących Marję, nieśm iertelną pieśnią, którą w nich zasły­

szał genjusz W yspiańskiego („A kropolis") — chłoniem y w siebie cu dow ną poezję litanji do Najśw. Panny C yprjana Norwida.

W części trzeciej ks. M oderator odczytuje listy z życzeniami, ja ­ kie nadeszły, a więc zadziwia wszystkich łaciński list z Rzymu od owej macierzy sodalicyjnego życia, kongregacji pierwszej, Prim a Pri maria zwanej, która 350 letni właśnie jubileusz swój święci. Złocisty gwóźdź przed cudownym obrazem M atki Bożej w kaplicy rzymskiej pośw ięcony pierwszy wbity w drzewce sztandarow e.

Prym as Polski J. Em in. Kard. A. H lond błogosław i czule soda- lisom, dziękując za wyrazy hołdu przez nich przesłane. N ajdostojniej­

szy Książę M etropolita Krakowski, J.E. Ks. Arcyb. Sapieha przesyła g o ­ rące życzenia dalszej i owocnej pracy. J. E. Ks Biskup Kielecki przez usta sw ego przedstaw iciela wyraża swe zadow olenie i całem sercem błogosław i wysiłkom, zm ierzającym do podniesienia ducha religijno- m oralnego wśród m łodego pokolenia. Najczcig. O jciec G enerał P a u ­ linów O. Pius Przeździecki śle z Jasnogórskiego G rodu wyrazy otuchy, zapew niając o swej przed cudow nym wizerunkiem za sodalicję m o­

dlitwie.

Życzenia pom yślnego rozwoju w duchu szczerej religijności i obowiązków obywatelskich dla dobra państw a P olskiego przesyłają p. K urator Krakowski, dr M. B. Godecki i wizytator szkolny p. Stani sław Komar.

N ajserdeczniejsze „Szczęść Boże" — płynie od Tatr, z Zakopa nego od Prezesa Związku ks. J. W inkowskiego i w iele innych szcze­

rych, nutą serdeczności brzmiących głosów uznania, zachęty — za które to życzenia Najwyższym D ostojnikom Kościoła w Polsce i W y ­ sokim Przedstawicielom władz szkolnych na tem miejscu składa so- dalicja gim nazjalna uczniów gim n. im. św. Stanisław a Kostki w Kiel­

cach publiczne podziękow anie.

(20)

i 36 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6

Czynim y to tern ochotniej, iż takie słowa krzepią, podnoszą i za­

palają m łode serca do coraz nowych i coraz większych wysiłków, zm agań i prac.

Dzień wielki, święty... pam iętny dzień!

D nia 2 go grudnia 1934 r. obchodziła sodalicja przy G im nazjum Neokl. w Chorzowie (I) 10-lecie istnienia. Chwile, któreśm y w tym dniu przeżyli, pozostaną na zawsze w pam ięci tak u sodalisów jak i u wszystkich uczniów tego zakładu.

Rano cdbyła się w auli uroczysta Msza św., którą celebrow ał nasz m oderator, ks. Szubert, a w czasie której przystąpili wszyscy so- dalisi w liczbie 120-tu do Kom unji św. P unktem kulm inacyjnym dnia była A kadem ja, w przepięknie udekorow anej auli, w której wzięli udział: M oderator diecezjalny ks. R. Josiński, dawni m oderatorzy so dalicji naszej, m oderatorzy sąsiednich sodalicyj, ks. proboszczowie, grono profesorskie z panem dyrektorem na czele, prawie cała in teli­

gencja m iejscowa i delegacje bratnich sodalicyj. Krótkie słowo w stę­

pne w ygłosił ks. M oderator, w itając gości, poczem prezes om ówił 10-letnią działalność naszej sodalicji. N astępnie przem ów ił m oderator diecezjalny ks. Josiński, który zaznaczył, że sodalicja tutejsza jest pierw szą sodalicją na G. Śląsku.*) N astąpiła deklam acja: „Śm ierć św.

Stanisław a" i d eklam acja: „Cześć M arji“ Czeskiej M ączyńskiej. Ks.

Tom ala, założyciel sodalicji, w pięknym , półgodzinnym referacie p. t.

„Rola wychowawcza Sodalicji M arjańskiej", podniósł zasługi Sodalicji M arjańskiej na polu wychowawczem. Zespół muzyczny tutejszego zakła du odegrał Ave Verum , M ozarta, P anis A ngelicus, F ranck’a i inne.

Całość w ypadła bardzo uroczyście i podniośle, poziom Akadem ji był bardzo wysoki. O siągnęliśm y przez m ą swój cel, bo nie tylko poka zaliśmy, jak pracujem y, lecz także, o co nam najw ięcej chodziło, za­

znajom iliśm y szerszy ogół publiczności z celem i ideałem sodalicyj- nym.

W I A D O M O Ś C I K A T O L I C K I E

Przekleństwo w alki z religją Znany pisarz francuski, Gustave Heivleu anali­

zuje w .Journal' wyniki walki, jaką narzucono w swoim czasie Kościołowi we Francji.

„Combes — pisze — myślał, że dokonał wielkiego czynu, gdy wyrzucił krucyfiks ze szkół państwowych, wygnał zakonników i zakonnice ze szkół prywatnych i powierzył w ten sposób trzy czwarte młodzieży francuskiej nauczycielom, którzy wychowani z o ­ stali w czerwonych seminariach; nlczem bowiem innem nie są te na fundamencie

*) Najstarszą na całym Śląsku jest sodalicja cieszyńska załóż, w 1905.

Dziesięciolecie pierwszej S. M. gimn.

Według komunikatów Katolickiej A gencji Prasowej w Warszawie ZE ŚWIATA.

(21)

Cudowny obraz Matki Boskiej w H odyszewie (p. artykuł).

IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIM

llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll

Pierwsze reko­

lekcje zamknięte naszych sodali- sów — maturzy­

stów u XX. Mi­

sjonarzy w Byd­

goszczy (siedzą:

rekolektant X. D r

Feicht i Mod.

archid. gnieźn.

X .P rof.D . Wrób­

lewski z Ino­

wrocławia).

S. M. Kielce IV (Oimn. Bisk. św . Stan. Kostki) w dniu pośw ięcenia sw ego sztandaru.

W środku między X. Dyrektorem gjmn. i X. Mod. Drem Sobalkowskim P.Wizytator Komar.

(22)

S. M. Mikołów urządziła dla swych członków mity obchód św . Mikołaja...

Cytaty

Powiązane dokumenty

wodniczącego „otwieram dyskusję, kto z kolegów zapisuje się do g łosu?", to jednak niestety lenistwo uczestników zebrania, które nieraz starają się ukryć

jące, ludzkość ujrzała się nagle wobec nieznanych jej dawniej potrr b i niespodzianek — to też w społeczeństwa wkradł się nieznany dawno.. Świat został

nie zaznaczył, „czynom naszym zabrakło duszy, a myśli nasze stały się niegodne myśli ludzkich". Niemałą też rolę w tem odgrywa życie wśród nas,

madzili się pozostali członkowie wydziału, aby naradzić się co do dalszej pracy w sodalieji. Zastanawiano się, gdzieby urządzać nabo­.. żeństwa i

Biskup Chomyszyn (ob. 1225 założono pierwszy klasztor pauliński na Wegrzech Odtąd zakon ten zaczął się rozwijać bardzo szybko, zwłaszcza w Polsce, we Francji,

Ostać się bowiem bez Tej nadprzyrodzonej pomocy i siły nie może jej idealizm życiowy, który u nas. kołyszące się nad obszareti naszych lasów i pól... Czyż

Sodalisi wygłosili następujące referaty : Sprawozdanie z ko- lonji, Cel i znaczenie misyj, Historja Sodalicji Marj., Praca społeczna sodalisa (ref. dyskus.), Wpływ

tnie, a rekordowa nawet sprawność fizyczna może iść w parze z bardzo niskiemi czynami. I w tej dziedzinie otwiera się dla sodalicji szerokie pole działania.