□ □ W inSSHW R KRRKOW P02HHŃ □ □
MIESJECSNIK SWifl2KU SOBBUCHJ MflRJHN.
tnue2Hl()W S2KÓt/ŚRE3NłCH Vf PO LSCE. O
H D R E S RSD.I H D M I N I S T R . K S . 3 Ó 3 E F WINKOWSKI
2 H K 0 P R H E ^ M A Ł O P O L S K A >»< Ł U K f l S 2 0 W K a . M ARZEC 1931
Warunki prenumeraty miesięcznika „Pod znakiem Marji" (9 numerów rocznie) na rok szkolny 1929/30
z przesyłką pocztową niezmienione
Całorocznie :
i 775 1 \ - W 315 ?i j l '”’*'1 i i rt
kategorii w Polsce: “ w Polsce: “ “ J "
Pojedynczy numer: (pół dolara)
i nr 35 nr !1.fl1n,ic.wsi,!,kicl15D nr kałegotji w Polsce: ““ Ul* w Polsce: JJ yl. “ I ™ 11* - JU yl.
0 Nr. konta P. K. 0 . 406.680, Kraków. %
TREŚĆ NUMERU: str.
Nowi Arcypasterze polscy do Prezydjum Z w ią z k u ...129 O wielkim miłośniku życia w ew nętrznego — J. B ia łe c k i...130 Przed krzyżem C hrystusa — B. G e r th ... 131 Z praktyki sodailcyjnej „W ystępuję z sodalicji“ — X . J. W inkowski 132 Zwycięstwo — B. G e r ih ...134 Zakład — opowieść ze szkolnego życia c. d. II. — Digamma . . . .1 3 5 W iadomości katolickie — Z Polski - ze ś w i a t a ...139 Z niw y misyjnej — X. Z. M a s ło w s k i... 142 Nowe książki 1 wydawnictwa — (Czernecki — Nawroczyński — G u
stow ski — Bonsets — Svensson — Dziesięciolecie) . . . .1 4 4 Rzeczy c i e k a w e ... 145
Częić urzędowa i organizacyjna :
Komunikat Prezydjum Związku Nr. 4 ( 2 9 ) ...145 I. Zjazd prowincjonalny g n ieźn ień sk o -p o zn ań sk i...146 Jakie referaty usłyszymy na zjazdach n ro w ln c .? ... 147 Skrawy Kolonjl — Sprawozdanie z 1. Kolonjl w r. 1930 — O głoszenlal47 Dziesięciolecie trzech najstarszych sod. związkowych w Poznaniu . . 150 Nasze Sprawozdania (Brzozów — Kraków VI — Habjanlce — Siedlce II
Skarżysko — Tomaszów Mazowiecki — Wolsztyn I ) ...150 VI Wykaz darów I w k ła d e k ...152
O k ładk ę projektow ał prof. K K ło tto w a k i, Zakopano.
Nowi Arcypasterze polscy do Prezydjum Związku.
BISK U P SA N D O M IERSK I
Nr. 1095/o 1 Sandom ierz, dnia 5 lutego 1931 r.
Przewielebny K sięże Prezesie!
N ajuprzejm iej dziękuję za łaskaw ie nadesłane m i Sprawozdanie.
Śledzę W aszą działalność sodalicy no-organizacyjną i dusza radością się napaw a na w idok rosnącego dzieła. Jako ju b ila t - moderator so- dalicyj (1904 — 1929) w yjątkow o odczuwam konieczność zw iązku z W aszą pracą, błogosławię j e j z serca i czynne zainteresowanie o ka zyw a ć j e j będę.
Diecezja moja mało ma szkó ł średnich, ale tam, g dzie one są, sodalicje i ich. Z w ią zek w idziane są najlepiej.
Ż yczę zdrow ia niezm ordow anem u Pracownikowi na tej niwie, a dziełu M arji w zrostu i tężyzn y wśród naszej ukochanej m łodzieży.
U znania w y ra zy łączę i pozdrow ienia w Panu
oddany
f cWłodzimierz £Bp.
E P IS C O P U S K A T O W IC E N S IS
L. dz. 258. Katowice, 11 lutego 1931.
Ł askaw y Księże Prezesie!
D ziękuję serdecznie za przesiane m i Spraw ozdanie. D ziałalność sodalicyj szkó l średnich znam oddaw na i odczuwam ich p o w a żn ą pracę także w diecezii. Pracy sodalicyj będę potrzebow ał w w ysokim stopniu, poniew aż w łaśnie na sodalicjach pragnę się oprzeć w die
cezji śląskiej. W tym celu spowoduję, że w szystkie sodalicje istnie
jące w diecezji należeć będą do diecezjalnego zw iązku, bez uszczerbku w sza k że dla zw ią zkó w specjalnych, zorganizowanych na innych pod
stawach, których istnienie uw ażam za słuszne i pożyteczne i którym w żadnym w ypadku w pracy przeszkadzać się nie będzie.
Łaskaw em u Księdzu Prezesow i i Z w ią zk o w i całem sercem życzę jaknajlepszego rozwoju i obfitego błogosław ieństw a Bożego w pracy.
Szczerze oddany w Chrystusie f Stanisław
Biskuo Śląski.
130 PO D ZNAKIEM MARTI Nr 6 J A N BIAŁECKI S. M.
Poznań VII.
O wielkim miłośniku życia wewnętrznego.
O statn ie stulecia przysporzyły Kościołowi Świętemu cały szereg nowych świętych i błogosław ionych, do k órych uciekam y s :ę w każ
dej po trzeb ie ze szczególną gorliwością. Ta wielka cześć, jaką ich otaczam y, sprawia, że nie zdołamy ogarnąć naszem uwielbieniem wszyst
kich, chociażby największych świętych, jakich Kościół w ogóle posiada.
T o też zd a je 'się , że w życiu codziennem nieświadom ie zupełnie zapo
minamy o pierwszych świętych Kościoła, którzy d li oka naszego w y
dają się m oże niepokaźni, a którzy w istocie są, kto wie, czy nie są właśnie największymi.
Należy do nich przedew szystkiem św. Józef. S koro przyoominamy sobie Je g o wyjątkowe stanowisko, rolę, jaką z woli O jca N u b iesk ieg o n a ziemi spełniał i nadzwyczajną świętość, jaką s ę odznaczał, przyzna
m y jednogłośnie, że św. Józ f jest praw zorem człowieka bogobojnego, pracow itego, troskliw ego, cierpliwego, posłusznego a przedew szystkiem może wzorem miłośnika życia ul rytego i wewnętrznego. Czy tę ostatnią zaletę przypisujem y św. Józefowi słusznie czy niesłusznie — zaraz się dowiemy.
Pewien pisarz duchow ny nazwał św. Józefa „najbardziej ukrytym ze św iętych". I napraw dę słusznie, gdyż życie św. Józefa istotnie na- zew nątrz niczem się nie odznacza i jest z u a e łn e ukryte.
O m łodości Je g o żadnych nie posiadam y szczegółów. D opiero z przyjściem P. Jezusa na świat zarysowuje się wyraźniej postać świę
tego. W N azarecie, malowniczo położonem miasteczku górskiem sp ę
dza O n najdłuższą część życia. Nie piastuje żadnego publicznego urzę
d u. Znany je st t y k o jako cieśla, a to przecież zajęcie, przy którem nikt się d o tąd nie wsławił. B óg O jciec pow ołał go na praw nego ojca M esjasza. T o wielkie, nad wyraz czcigodne pow ołanie, miało być właśnie osłonione cieniem tajemnicy. Zadaniem bowiem św. Józefa w przeciwieństwie do wszystkich świętych — było, aby Bóstw o Jezusa C hrystusa zasłaniał, a nie głosił. W szak wiemy, że wszyscy prorocy, apostołow ie i męczennicy okryli się chwałą jedynie dzięki temu, że wyznawali Bóstwo Jezusowe. Tymczasem zadaniem św. Józefa było postępow ać wręcz przeciwnie. T o jedyne w swoim rodzaju pow ołanie przyjm uje ten święty chętnem sercem i przez całe życie pozostaje mu wiernym.
C hce żyć w ukryciu... A jednak, gdyby chciał, ileżby tajem nic m ógł wyjawić o Jezusie i Najświętszej Pannie. W dom u swoim dał przytułek upragnionem u Mesjaszowi i ani słowem z teg o się nie zd ra
dzał.
Jak więc widzimy, zewnętrzne życie św. Józefa jest zupełnie ukry
te i niepozorne. A le niedosyć na tem. Zycie ukryte musiało z konie
czności przerodzić się w życie wewnętrzne. W ym agało teg o już samo pow ołanie św. Józefa, jak o opiekuna ukrytego życia P . Jezusa. D late
g o też z grona świętych jedynie św. Józefowi m ogła przypaść rola
Nr 6 P O D ZNAKIEM MARJI 131
obrońcy ukrytego życia P. Jezusa, gdyż je st O n miłośnikiem życia w ew nętrznego.
„T o życie wewnętrzne jest duchow ą, lepszą cząstką życia ludzkie
g o i czyni człowieka czemś o wiele wyższem i wspanialszem, aniżeli on się nazewnatrz wydaje. Zależy ono na uczestnictwie duszy w czy
nach zewnętrznych, na w spółudziale w nich w nętrza, ducha ludzkiego i to w kierunku wyższym, nadprzyrodzonym.
S tąd polega ono nadew szystko na czystości serca, oraz na unika
niu wszystkiego, co nas może uczynić niemiłymi Bogu, a więc na uni
kaniu wszelkiego św iadom ego i dobrow olnego grzechu, a co za tem idzie, na przestrzeganiu należnej czujności i na uwadze skierowanej na poryw y serca. Dalej polega ono na tem , byśmy się pilnie starali ze
wnętrznym uczynkom naszym nadać blask cnoty i zasługi przed Bogiem przez wzbudzanie dobrych in te n c y j; wreszcie polega życie wewnętrzne na pielęgnowaniu bezpośredniego obcow ania z Bogiem przez modlitwę w pewnych godzinach dnia".*)
O to praktyczne zasady życia w ew nętrznego. Przypuszczać słusznie możemy, że św. Józef również się niemi kierował.
Jakże wspamałem musiało być to w ew nętrzne życie Ś w ię te g o ! Możemy sob e tylko w przybliżeniu w yobrazić jego piękność na p o d staw ie pow ołania św. Józefa, urzędu i łask, których ma Bóg udzielał.
T en zasób łas^ zużył święty w zupełności na rozszerzenie życia w e w nętrznego. Już sam e okoliczności, w śród których żył, sprzyjały rozw o
jowi i wzrostowi życia w ew nętrznego. Wszak św. Józef ustawicznie patrzał na Zbawiciela i M atkę B o g a ! wspólnie z iNimi przestaw ał i p ra cował. W szystko więc, co się dokoła niego działo, na co patrzył, cze
g o słuchał, to były przecudow ne tajem nice miłości Bożej, źródła łask, objawień, m ądrości, dobroci i piękna. T o też św. J ó z tf cały w ew nętrz
nie jasnością Bożą prom ieniał — jest przeto jakby przez Boga sam ego przeznaczony na p atrona życia wewnętrznego.**)
B R O N IS Ł A W O E R I f i S. M.
Bydgoszcz IV.
Przed krzyżem Chrystusa.
W natchnionej ciszy, co płynie z zaświatów.
Słonecznym pyłem lekko rozdzwoniona, Nad szmaragd liści i biel śnieżną kwiatów, Szary krzyż męki rozpiął sw e ramiona.
Zbawiciel na nim — w bezmiarze cierpienia Wznosi z litością oczy bólem szkliste,
Lecz nic w nich z skargi — pełne przebaczenia...
— Za grzechy nasze cierpiałeś o, C h ryste!
*) X. M. M eseh ler: Św ięty J ó ze/ .
**) Korzystałem z dziel X. Meschlera (j. w.) oraz X. K rzesińskiego : S w J ó z e f
* Br. G ładysza: 0 w ybitnych święti/ch.
132 PO D ZNAKIEM MAR.I1 Nr 6
— Cierpiałeś Panie, z goryczy kielicha Spijając bólów i udręczeń męty, Ofiara Twoja pokorna i cicha — I ból Twój cichy był i niepojęty....
D ziś znow u Chryste, o. serce Ci krwawić I konać m usi wśród męki bez granic,
Gdy patrząc na św iat co się w grzechach pław i, Widzisz, t e ludzie ból Twój mają za nic,
Ks. JÓ ZE F W IN K O W SK I.
Z praktyki sodalicyjnej.
„W ystępuję z sodalicji..."
Uczyniono mi kiedyś, już daw no przed laty zarzut, że w naszych sodalicyjnych U staw ach niema właściwie paragrafu o w ystąpienia z so- dalicji.
Czy słusznie ?
C hcąc odpow iedzieć na to pytanie, trzeba jasno uprzytom nić sobie, że sodalicja m arjfńska, jest może jedyną organizacją, k tóra tak niezw yk le silny nacisk kładzie na zagadnienie sam ego w stąp ie
nia w jej szeregi.
Uznaje przecież aż trzy kateg o rje członków : aspirantów , kandy
datów , sodaiisów . Na aspiranta me można „się zapisać", trzeb a być przez W ydział przyjętym, trzeba być przez dw óch sodaiisów poleconym (§§ 13, 14 U st. s o d ) . Po trzech dopiero, a naw et w itcej miesiącach gorliwej służby, uchw ałą K onsulty, zatw ierdzoną zawsze przez X. Mo
deratora aspirant zostaje wpisany na listę kandydatów scdalicji i znowu zaczyna się dlań dahzy, nieraz dłuższy o d roku, okres przygotow ania i próby.
O to niebyw ała gdzieindziej sposobność, by organizację sodali- cyjną w ybornie poznać, by się w obow iązkach zorjentować, swoje siły, d o b rą wolę, zapał ocenić, aby decyzję złożenia ślubów sodalicyjnych powziąć już zupełnie stanow czo i z całkowitym namysłem.
I U staw a nasza zupełnie siczerze i uczciwie pow iada w § 2 9 : Kandydat, który po bliższem zapoznaniu się z ustawami i duchem sodalicji uzna, że obowiązki przerastają jego siły, winien szczerze i otwarcie oświadczyć to ks. Moderatorowi i prosić o wykreślenie.
Nie można więc U staw ie naszej, o ile idzie o aspirantów i kan
dydatów , staw iać zarzutu, że nie otw iera im dro g i do uczciw ego opuszczenia sodalicji. U czciw ego, to je st op artego na głęb ok im na
m yśle i sum iennej próbie wytrwania.
A le czy m oże z sodalicji w ystąpić sodalis, już po złożeniu ślubo
wania, otrzym aniu dyplom u i m edala sodalisa ?
Oczywiście, że i on, gdy teg o zażąda stanow czo, może sodalicję opuścić, w jakże przecież innem świetle po przejściu całego, długiego
Nr 6 POD ZNAKIEM MARJł 133
okresu aspirantury i kandydatury wygląda tu wystąpienie i jakie świa
tło rzucono na charakter i postępow anie i honor owego „sodalisa".
U dow adniać należytej oceny teg o kroku chyba nie trzeba.
N a jedno wszakże zwrócić muszę uwagę.
Jeśli sodalicja nie jest jakiemś sobie zwyczajnem „kółkiem uczniow- skiem “, lecz bardzo ooważną i świętą, kościelną instytucją, założoną przez arcypasterza diecezji, obdarzoną błogosławieństwam i i łaskam i niezliczonych Namiestników C hrystusa; jeśli przyjęcie uroczyste do niej, najzupełniej śviado.i.e i dobrowolne, po przyjęciu Najświętszego S akra
mentu polega na rycerskiem ślubowaniu wie<uistej służby Niepokalanej Pani i Królowej, jeśli o tem ws^ystkiem kandydat po tylu zebraniach i pogadankach, po egzaminie z u sta* y doskonale wie i dobrze rozumie, co czym, o! jakże dopraw dy wielką odpowiedzialność i jaką plamę ściąga na siebie i swoje całe życie za opuszczenie sodalicyjn^go sztandaru, k tó remu wierność przyrzekał, o ile w tym postępku nie grają roli jak ieś nad
zwyczajne, istotn e i bardzo poważne, przez kierownika duszy pozna
ne i ocenione powody...
N e może sodalicja więc w Ustaw ach swoich otw ierać prostej i wygód lej drogi do wystąpienia sodalisom swoim, bo przez to obniża
łab y świadomie i już z góry w artość ich przekonań, leżącą w ich ślu
bach, obniżałaby świętą ideę wiekuistej służby Matce Boga, przypu
szczałaby zgóry albo niezupełną czystość i silę intencji, albo niemożność wytrwania w dotrzymaniu słowa, nad które, chyba nikt z sodalisów nie składa donioślejszego, świętszego, przynajmniej w latach młodości.
Lęk»m się czegoś, bardzo się ękero o Huszę chłopca, który dla obawy przed wysiłkiem, dla niechęcli do walki ze sobą i światem, a tem wię ej dla ja ichś czysto ziemskich pobudek obrazy, upokorzenia, może kary sodalicyjnej, zdejmuje z piersi medal Marji, oddaje dyplom Jej rycerza, przekreśla własnoręcznie napisiny i podpisany, przechow a
ny w archiwum sodalicji akt Jej poświęcenia się, i wmawia w siebie i w sodLlcję, że .inaczej nie m ó^ł postąpić. O b y dobrze i głęboko rozważył, co znaczy ślubować wierność, żvcie i pracę w sodalicji samej M atce Najświętszej aż p a życia kres, a potem dla drobnych, najczęściej, nieprzemyślanych, niezw a'czanych powodów, czy tylko pokus, ślub ten deptać i służbę swoją Je> wymawiać*).
Łatwiejsza sprawa z wystąpieniem aspirantów czy kandydatów , ale i ci, o ile im wiek, jeszcze zwykle bardzo niedojrzały, wobec do j
rzałych i wysokich ideałów sodalicyjnych pozwoli, nigdy nie powinni w tej sprawie kierow ać się niegodnem i uczciwego i rozważnego chłop
ca motywami.
„W ystępuję z sodalicji — bo wystąpił mój kolega, z którym bliżej żyję, bo namawia mnie inny, który z sodalicją „nie sym patyzuje", b o wolę swobodnie używać sportów w czasie, gdy sodalicja miewa swoje zbiórki, bo rzekomo brak mi na nie czasu, bo spotkała mnie za zaniedbania się w obowiązkach soddicyjnych jakaś kara, bo wrazie braku popraw y zagrożono mi wykluczeniem..."
*) W chw ilach takiej p ok u sy zalecam w am gorąco u w ażn e p rzeczytan ie „Ce- rem on jału przyjęcia do sodalicji". W szak tak się o d b y ło n ieg d y ś i w a s z e p rzyjęcie l
134 PO D ZNAKIEM MARJ1 Nr 6
„W ystępuję z sodalicji — przecież bez niej i poza nią m ogę być porządnym chłopcem ". — Możesz niew ątpliw e, ale czy b ęd z ie sz? Czy nie widzisz, co się dzieje w około ciebie. Czy nie widzisz, jak s>etki i setki już toną w błocie zepsucia, m arnują łaski Boże, rujnują zdolności, tra c ą uczciwość i wiarę i czystość...
Sodalicja, to m atka najlepsza, k tóra w najcięższych chwilach i walkach m łodości wyciąga do ciebie rękę i podaje moc B cżą i siłę d o boju i zw ycięstw a; to przew odniczka, k tó ra przeprow adzić cię p ra gnie przez kład k ę rzuconą nad zaw rotną przepaścią lat dojrzew ania, na której dnie huczy i pieni się p o to k obfity w zdradliw e wiry i g łę biny...
D ługo, głęboko, uczciwie rozważ, dlaczego ci w sodalicji czasem niedobrze, kto temu właściwie winien. . i na gorącej m odlitwie proś M arję U kochaną, abyś zwyciężył pokusę, został i wytrwał na Jej służ
bie aż do śmierci, błjg o sław io n ej śmierci w iernego do o statk a rycerza N iebieskiej Pani i Królowej.
B R O N ISŁ A W G E R T H S. M.
Bydgoszcz IV.
Zwycięstwo.
Przez morze tycia płyniem y wśród burzy, Gdy rozhukanych wściekłych głębin zw ały l wicher śmiechem szatańskim śmierć wróży — Rozbicie łodzi o zdradzieckie skały.
Lecz nas nie trw oią jego szyderstw głosy, N i otchłań zgubna, zatratą szumiąca — Płyniem y naprzód przez fa l dążąc stosy
p rzystań promienną — gdzie królestwo słońca.
Z zapałem w alczyć w yszliśm y m y — młodzi, Sztandar sw ój dzierżąc silnemi ramiony I nie zatrw oży nas to, t e noc schodzi, A ni ten żyw ioł walką rozwścieczony.
Mimo, że zdradę kry/ą nocne mroki, M y nie popłyniem na zgubne bezdroża — Bo nie omamią nas mgliste obłoki,
Gdy nas prow adzi P ani — Gwiazda M orza I Zwycięstwo nasze ! — bo w ierzym y stale, Że miną burze — miłość trud uwieńczy, Promienne ju tr o w stanie w lśniącej chwale I krzyż Chrystusa rozbłyśnie wśród tę c z y !
Nr 6 P O D ZNAKIEM MARJI 135
Zakład
Opowieść ze szkolnego życia.
(Ciąg dalszy) II.
Wakacje letnie dla uczniów szkół, zmuszonych pozostać^ przez całe dwa miesiące w wielkiem mieście, to doprawdy udręka, jakich mało! Jeszcze pierwszy, drugi tydzień tej wymarzonej wolności prze
chodzi jakoś. Samo „nic nierobienie“ jest dość miłe i zabawne...
Ale potem poczynają się wlec dalsze, nieznośne tygodnie... Żar słone
czny rozpala bruki i asfalty ulic, blaszane dachy i szare mury domów.
Wciska się do izb i pokojów, suszy i zwija do niedawna jeszcze świeże liście ogrodów i parków i drzew wysadzonych długiemi sznu
rami w ulicach... A lbo z.iów przychodzą dni deszczowe, ponure, jakieś rozparzone, wlokące się leniwie, męczące jak zmora... A ponad tem wszystkiem owa straszliwa, beznadzieina, wakacyjna nuda...
Kto mógł uciekał z mit sta, byle dalej, jak najdalej od jego murów i bruków — w soczystą zieleń lasów i łąk, nad szmaragdowe fale strumyków i rzek, w ciszę drzemiących, polskich wsi,...
Wyjeżdżali więc masami synowie ziemian i rolników, wyjeżdżali zamożni chłopcy z rodzicami na letniska, wyjeżdżali uczestnicy ko- lonij i letnich obozów drużyn harcerskich... Szczęśliwcy!
Władek Walicki musiał zostać w mieście. Zostać na całe, długie i nudne lato.
Matka jego, bardzo niezamożna wdowa po niższym urzędniku w administracyjnej służbie austrjackiej, który padł w pierwszych zaraz miesiącach wojny światowej, skazana z d w tjg iem dzieci na śmiesznie małą pensję wdowią, cierpiała wprost nędzę. W dodatku ciężka grypa córeczki na wiosnę spowodowała takie zadłużenie nieszczęsnej k o biety, że o jakimkolwiek wydatku na wakacjach, poza szczupłą racją codziennego utrzymania, nawet mowy być nie mogło. P o wielkich trudach i staraniach i żarliwych prośbach udało się jakoś wyekspe- djować wyczerpaną Zosię na szkolną kolonję dziewczęcą. Władek nie mógł więc nawet marzyć o opuszczeniu matki i miasta. Został w domu.
Żywy, nerwowy, roztrzepany, piętnastoletni chłopak skończył k la sę piątą z niemałym trudem i do szóstej przeszedł z litościwem za
strzeżeniem z łaciny. Pozbawiony w najgorszym dla chłopca okresie życia silnej ręki ojcowskiej, wymykał się nieustannie już od roku zgórą z pod słabej dłoni matczynej. Bardzo miękki i bardzo niewyro
biony ulegał łatwo wpływom kolegów i, jak to zawsze bywa — nie tych dobrych, uczciwych, zacnych, ale najgorszych... I nawet nie zda
wał sobie sprawy, jak zsuwał się po równi pochyłej, coraz i coraz niżej ku dołowi...
B )ł łubiany. Wesoły, dowcipny, uczynny dla towarzyszów, przy- tem wszystkiem niesłychanie lekkomyślny, całą pasją przełomowego wieku rwał się do przygód, do nadzwyczajnych wyczynów... Przez:
136 P O D ZNAKIEM MARJI Nr 6
aw anturniczą lekturę, — a nikt przecież nie miał nad nią kontroli — wy
robił w sobie dziwne poczucie honoru, ambicji graniczącej z przeczu
leniem, niezdrowej, zapalnej, jak proch... Znali doskonale tę jego stro
nę koledzy i nieraz prowokowali go do porywów, które dla chłopca mogły się skończyć w sposób opłakany...
Już jakoś od wiosny wytworzyła się w piątej klasie, szczupła paczka siedmiu czy ośmiu chłopców, coś w rodzaju kółka koleżeń
skiego. które samo nie wiedziało, skąd się w z k ło na świecie, co je właściwie łączyło i jak przylgnęła doń powszechnie już niemal upra
wniona w klasie i przyjęta nazwa „kluou".
Miał ten klub swojego prezesa; miał swoje obyczaje i pewne prawa, miał też i miejsca zebrań .. a wszystko oczywiście, jak w szko
le bywa, niby to jawne, niby ta j t m n cze i ukryte...
Jaw ne, bo paczka trzymała się razem, razem lubiła chodzić, g a d a ć i gadać i g ad a ć bez końca... tajne, bo n ie ła tv o dopuszczała
„now ych” i dopiero po jakieiś próbie, po jakimś „kawale", udanym
■decydowała się na przypuszczenie kogoś do swego grona.
T ak też wszedł do klubu i Władek Walicki!
Je d e n z miejskich parków służył już od kwietnia naszym b o h a
terom za „lokal klubow y", W ustronnej części, kryjącej S’ę w cieniu starych, wiekowych drzew, już za tennisowemi placami, m.)łe rondo, kończące ścieżkę parkową dostało się pod okupację „klubu". Dwie duże ławki ogrodow e zesunęli raz chłopcy do siebie i mieścili się na nich wygodnie, prowadząc ro^howory bez końca...
Był właśnie maj... Władek nie był jeszcze członkiem „klubu", ale już o nim wiedział coś niecoś i pal ł się do niego... Gdy wieczo
rami całe tłumy uczniów spieszvły do kościoła Franciszkanów na na
bożeństw o majowe, nasi klubowcy, których dom chętnie puszczał w mniemaniu, że również tam idą, wymy<ali się do par«u „na posie
dzenie". Któregoś dnia wkręcił się tam i Walicki, jeszcze w ch a ra
kterze „gościa". Ale ten wieczór miał mu przynieść szczęście, o k tó re m marzył.
A było to t a k !
P o dobrej godzinie, już w czasie koleżeńskiej pogaw ędki w cichy, d o tą d pogodny wieczór zupełnie nagle zaczęło zmierzchać i z dużej, czarnej chmury lunął potężny desze?, ciepły, pachnący jak w maju, niemniej przecież mokry i przez delikatne jeszcze hst iwie drzew lejący strum ykam i za wywinięte na bluzki kołnierze kos ul studenckich.
W łaśnie Antek Rosner z gestem conajmniej ósmaka wyciągnął z kieszeni bluzki starą, skórzaną i m ocno zatłuszczoną papierośnicę i jął podaw ać wokoło z prawdziwemi „płaskiemi", g d y w tej chwili padły na gałęzie starych wiązów pierwsze, ciężk e krople deszczu.
Chłopcy z pewnym niepokojem spojrzeli ku niebu; teraz dopiero za
uważyli grożącą im dłuższą ulewę. W jednej chwili zrobiło się ciemno... W oddali zahuczał głuchy, wiosenny grzmot... Ale jakże opuścić schronienie, w którem raz i drugi można się zaciągnąć zaka- z a n jm dym kiem ?... Jeszcze więc jedna chwila i jeszcze druga i jeszcze parę dowcipów, jak zawsze niecenzuralnych....
Nr 6 PO D ZNAKIEM MARJI 137
A tu zaczęło lać! Ciemno już było, jak w nocy. Nagle, na wy
sokim, żelaznym maszcie zapłonęła elektryczna żarówka parkowej lampy, której światło łamało się w tysiącznych kroplach deszczu, by dopadłszy ziemi, przeglądnąć się smętnie w pokrywającej się błotem powierzchni ścieżki...
Błysk lampy podrażnił nieco członków klubu, którzy woleli zo
stać w mrokach ze swemi ognikami tajemniczo żarzących się pa
pierosów.
— Też musieli akurat teraz zaświecić — , wyrwał się Zbyszek Dalski, nałogowy palacz....
— I poco tutaj właściwie ta lampa! Tak nam było przyjemnie pociemku, dorzucił Władek.
— To ją zgaś! odburknął zawsze gniewliwy Szarek.
— C o ? Moźebym nie potrafił?
— Pewnie, że nie!
— No to ci pokażę!
— Zobaczymy!
I w tej samej chwili dotknięty w swej ambicji Walicki już rę
kami i kolanami obejmował ociekający wodą słup żelazny. Przez myśl mu nawet nie przeszło, jak bardzo się naraża. Drobna usterka w izolacji, zwłaszcza podczas deszczu, groziła mu przecież śmiercią....
Nie mówiąc już o karygodności samego uczynku... A le nie byłby Walickim, gdyby takie rzeczy brał kiedy pod u w a g ę ! Jeszcze moment, a skręcona żarówka zgasła!
Z gromady chłopców rozległy się głośne okrzyki i brawa.
Bohater nie miał jednak jeszcze czasu ześlizgnąć się z masztu, gdy na końcu ścieżki zjawiła się nagle postać parkowego dozorcy.
Wygrażając pięścią i wykrzykując bardzo nieparlamentarne wyzwiska, pędził z potężną, brzozową miotłą ku „lokalowi klubu"...
Oczywiście chłopcy podali tył momentalnie... a pierwszy „wiał"
Szarek, niezgorszy i zdolny uczeń, ale dość lichy kolega...
Władek z swej wysokości szybko się zorjentował w sytuacji. Zmie
rzył okiem odległość. Błyskawicznie zjechał po śliskim slupie, i rzucił się ku zaroślom, by dopaść parkanu, opatrzonego kolczastym drutem, za którym rozciągała się łąka i ostatnie domki przedmieścia. Dozorca widząc zmykającą gromadę, zostawił ją w spokoju, a rzucił się całym impetem za Walickim, którego omal już pod lampą nie uchwycił za rękę... Rozpoczął się pościg ku parkanowi i wtedy dopiero poczuł chłopak, że zeskakując, stłukł sobie mocno kolano i że dotkliwy ból nie pozwoli mu dopaść zbawczego płotu... Kulejąc coraz mocniej, zaciskał wargi... Jeszcze 20... Jeszcze 10 kroków... Odległość jednak i od pościgu maleje gwałtownie... Ręka stróża już... już dopada nie
szczęsnego Władka, który ostatkiem sił rzuca się na parkan i — o zgrozo! — rękawem bluzki zaczepia o drut kolczasty... Dozorca klnąc na całe gardło, chwyta chłopca za rękę, ale w ciemnc ściach i ulewie sam rani się dotkliwie o kolce parkanu... Puszcza więc rękę Władka, który momentalnie przerzuca się całą siłą na drugą stronę, wcale duże strzępy rękawa zostawiając na drucie...
138 P O D ZNAKIEM MARJ1 Nr 6
Jeszcze chwila, a reszta klubu okrążywszy park, pędem d o biega do łąki leżącej z tej strony płotu i wśród triumfalnych okrzy
ków podnosi W ładka do góry, winszując mu podw ójnego bohater
stw a ./
Po owym pam iętnym wyczynie Walicki został jednogłośnie przyjęty na zwyczajnego członka przesławnego klubu klasy p i ą t e j !
Minął szybko pełen zawsze świąt maj i czerwiec, przyszły w a
kacje.
Grono naszych klubowców mocno się przerzedziło wskutek wy
jazdów. Wśród nielicznej już grom adki pozostałych w mieście chłop
ców był oprócz Władka, Antek Rosner, który gdzieś w początkach lipca oświadczył kolegom, że klubem ich zainteresował się łaskawie jego staiszy brat, Rudolf, student zawodowej szkoły technicznej i z nudów wakcyjnych chętnieby czasem razem z nimi się przeszedł i pogadał...
Zgodzono się oczywiście bez wahania.
Rosnerów, zdradzających nazwiskiem i fizjognomją semickie p o chodzenie, nikt właściwie bliżej nie znał. Chłopców naogół tak mało interesują rodzinne czy d om ow e sprawy kolegów. W iadom o było w klasie piątej, że Antek niema na miejscu rodziców, że nim i b ra tem opiekuje się jakaś ciotka, że chłopcy poprzednio mieszkali gdzieś na samych kresach wschodnich, p o d obno naw et przybyli tam z Bol- szewji... Były to jakieś niejasne pogłoski, w których sprawdzanie nikt się nie wdawał. Grunt, że Ąntek był „klawy chłopak" gadał dobre
„wice", kurzył papierosy... W dobranej kompanji podobno nie gardził i kieliszkiem „m ocnej", lubiano g o więc i rej wodził w klubie.
Rudolfa nie znał nikt. Starszy chłopak, liczący już lat zgórą dzie
więtnaście, nie zadawał się z „dzieciakami" z piątej gimnazjalnej, których znał jednak nieco z opowiadań brata.
W akacyjna nuda... A może... może i coś innego jeszcze... zbli
żyły go do naszej paczki. Umiał i poznać chłopców i bardzo zręcznie na nich oddziaływać... Nie było to zresztą trudnem, gdyż „małym"
naprawdę pochlebiało towarzystwo studenta pod wąsem i w dodatku technika, który wiedział, czem ich zająć i pociągnąć do siebie...
A przecież nie był to dla nich stosow ny towarzysz!... W o p o wiadaniach swoich i anegdotach nie krępował się niczem... Pełno w nich było mom entów drastycznych, budzących niezdrową ciekawość, podniecających i tak już rozpaloną w tym wieku wyobraźnię, drażnią
cych ukryte jeszcze, ale przecież coraz silniejsze porywy... Zepsuty do szpiku chłopak nie wahał się przynosić raz i drugi obrzydliwe pocztówki i cieszył się widocznie gorączkowem podnieceniem „mal
ców"!
T o też nic dziwnego, że po paru tygodniach Rudolf Rosner nie
znacznie, a zręcznie opanow ał całkowicie nasz klub i stał się jego prawdziwym złym duchem.
Nr 6 PO D ZNAKIEM MAR.JI 139
A do now ego „honorowego członka" najbardziej niestety przy
lgnął Walicki.
Rudolf szybko przejrzał jego naturę, jego usposobienie, skłonno
ści i wady i umiał je podsycić, opanować, zdobywając szybko za
ufanie i przyjaźń W ładka.
To też, gdy się nareszcie skończyły wakacje, był on niemal z u pełnie w mocy starszego Rosnera, ulegał mu, ufał i wierzył prawie bezgranicznie.
Zaczęła się nauka. Klub zbierał się po daw nem u w innym już parku miasta, ale coraz częściej tych dwóch oddzielało się od gro
mady i gwarzyło o czemś z wielkiem zajęciem na osobności.
Opłakane były wakacje dla Władka, ale i nowy rok szkolny zapowiadał się bynajmniej nielepiej.
Jeg o dawna prostota, pobożność i szczera wiara, p rz yw iąza nie' i zaufanie do matki zniknęły zda się bezpowrotnie. Niedobrze też działo się w duszy... Zręcznie zbudzone podniecenie nie dawało mu spokoju, rozkołysana do niemożliwości ambicja parła ciągle do jakichś nadzwyczajnych wyczynów, prób i zakładów... Chłopak wchodził w groźny stan duchowy, który nie pozwala) mu już ani na modlitwę, ani na pracę, ani na karność w domu czy szkole...
A wpływy Rudolfa rosły. Grunt był przygotowany wybornie...
I raz, październikowego wieczoru... na dalszej przechadzce przy
stąpił Rosner do ataku .. Rozmowę z Władkiem skierował na opłaka
ne stosunki mieszkańców przedmieść, robotników i proletarjatu, z g o rącem oburzeniem unosił się nad ich straszliwą krzywdą społeczną, nad fatalnym ustrojem kapitalistycznym, rzucił potem ogólne zarysy idei Marksa i Lenina, a widząc rosnące zaciekawienie Walickiego, urwał nagle i bardzo umiejętnie rozmowę, wciskając trochę oszołomio
nem u chłopcu już pod dom em do ręki jakieś popularne broszurki...
Zarzucił wędkę... i ryba chwytała haczyk... D igam m a.
(C. d. n.)
WIADOMOŚCI KATOLICKIE
K o m u n ik aty K atolickiej A gencji Prasow ej w W arszawie.
Z POLSKI.
Nowy b isk u p w Polsce. Ojciec Mikołaj Czarnecki, zakonnik ze zgrom adzania p o . Redemptorystów obrządku wschodniego, został mianowany biskupem tytularnym Lebedo I wyznaczony na wizyta ora apostolskiego w Polsce dla słowian obrządku bi
zantyjskiego poza diecezjami katolickiemi, rusińskiemi. Polscy biskupi diecezyj obrządku łacińskiego pragnęli, aby ich dzieło było uzupełnione przez pracę biskupa obrządku bizantyjsko słowiańskiego dla zapew nienia utrzym ania zwyczajów rytualnych i wyna
lezienia odpow iednich środków, celem rozwoju jedności katolickiej w Polsce. Stolica Apostolska, stosując się do tych życzeń, wyznaczyła na to stanowisko O. C zarneckie
go, ur. w r. 1884, który po odbyciu studjów w R jym ie w Propagandzie i wyświęce
niu na kapłana w r. 1909 był profesorem ftlozofji i teologji w sem inarjum wyższem w Stanisławowie. Urodzony w obrządku wschodnim, w stąpił do prowincji Redempto-
rystów obrz. wschodniego. Konsekracji now ego biskupa dokona w Rzymie, w kościele św. Alfonsa, przed wschodnim obrazem Najśw Marji Panny Nieustającej Pomocy, Ks.
Biskup Chomyszyn (ob. unickiego) ze Stanisławowa
Ze bro n ił m iędzynarodow ego K ongresu w olnom yślicieli w W arszawie, zwoła
nego na dzień 15 sierpnia b. r. (rocznic* C u lu nad Wisła) rząd Rzeczypospolitej, gdyż przeciw tem u zjazdowi i jego prowokacyjnej d a;ie odezwały się bardzo silne i stanowcze głosy protestu społeczeństwa kató ickiego.
O dnow ienie zak o n u 0 0 . Paulinów . Ojciec św. potw ierdził konstytucję jednego z najstarszych zakonó w — zakonu św Pawła, pierwszego pustelnika, czyli t z w. Pau
linów. Początek tego zakonu odnieść należy do pierwszych wieków chrześ:ijarntw a (pustelnicy w Tebajdzle i Palestynie) oficjalnie jednak dopiero w r. 1225 założono pierwszy klasztor pauliński na Wegrzech Odtąd zakon ten zaczął się rozwijać bardzo szybko, zwłaszcza w Polsce, we Francji, w H iszpanji i Portugalji Później nastąpił upadek, spowodowany w ypadkairi zew nętrznem i, najazdami turerkiem i. reformacją, rewolucjami, w reszcie zamknięciem klasztorów przez Rosję i Prusy. Obecnie tylko trzy klasztory reguły św. Pawła istnieją na świecie i wszystnie trzy w Polsce (Jasna Góra, Kraków, L<śna). Zakon ten liczy 44 zakonników, w tem 20 kapłanów ; nowicjat znajduje się w Krakowie, przy kościele na Skałce.
ZE ŚWIATA.
E n cy k lik ę o m ałżeństw ie ch rześcijań sk iem , zaczynającą się od s łó w : Casti connubil (Czystego m ałżeństwa .) wydał Ojciec św, Pius XI. na Nowy Rok 1931.
Pism o papieskie wywołało w świecie całym olbrzymie wrażenie. Powszechnie uznają je jako jeden z najw iększych i najpodnioślejszych dokum entów papieskich. Oto kilka tylko ech tej encykliki Plusow ej:
N ajpow ażniejszy d zien n ik faszystow ski La Iribuna (Rzym) p is z e : „Ency klika powinna być przyjętą, jako najwyższy w yraz tego, co dziś powiedzieć m ożna o m ałżeństw ie. Podwójnie radosnem jest jej przyjęcie przez Włochy, gdyż włoska tradycja co do świętości m ałżeństwa i rodziny jest jedną z najży
w otniejszych cech ludu. Uroczyste słowa najwyższego Pasterza pokazują, ilekroć moralną czystością nauki katolickiej i siłą ru torytetu posłann.ctwa apostolskiego, spra
wowanego przez Papieża, górują one nad slabem już w idm em powagi, pozostałej jeszcze w protestantyźm ie jedynie jako zniekształcony zaczątek starożytnej przyna
leżności da rzymskiej ow czarni”.
P ra s a p ro te sta n c k a (angielska) między jej zaś organam i dziennik The People m ó w i: „Nie m ożem y odmówić Rzymowi podziw u z powodu zdecydow anego rozstrzy
gania „tak i nie" we wszystkich sprawach spornych. Nie szuka on zręcznych kom
prom isów : dla swoich synów i córek jest stanowczym kierownikiem. Nie mamy obo
wiązków w zględem W atykanu; wiemy jednak, że św iat potrzebuje dziś silnego, nie
w zruszonego kierownictw a. Z tego też punktu w idzenia dobrze jest, że z siedziby chrześcijaństwa rzucony został na świat taki zdecydowany, rozkazujący ton. W każ
dym razie je st on w yraźnem przeciw ieństw em rozbieżnych poglądów i subtelnie wy- koncypow anych uchw ał naszych biskupów własnych (w Lambeth), którzy niedawno wypowiadali się w tym samym, nadzwyczaj ważkim przedm iocie".
L ekarze z a b ra li ta k ż e głos i takie wypowiadają zdania o piśmie Ojca św.
Prof. Ernesto Pestalozzi: .Z najdujem y w encyklice podane w imię moralności kato licklej te sam e zasady, Itó rem i kieruje się polityka demograficzna rządu i które na polu naukowem ściśle są bronione przez eugenikę pozytywną. Olbrzym ia większość lekarzy z radością stwierdzi, że wskazówki nauk lekarskich i społecznych zgadzają się w zupełności ze wskazówkami moralności katolickiej".
Prof. Paolo Gaifami, dyrektor kliniki ginekologicznej przy uniw ersytecie w Bari.
„Po takiem ośw iadczeniu zbytecznem jest wyrażenie mego uznania dla wskazówek, omawianych w papieskiej encyklice".
Prof. Odorico Viana w Weronie. „Słowa Najwyższego Pasterza posiadają n a j
wyższą wartość moralną i społeczną. Z praktyki można stwierdzić, że ż?dna propa
ganda, żadne napom nienia obywatelskie czy polityczne nie mogą wywołać dobrych wyników na tem polu, jeśli brak podstaw y religijnej". I t. d.
Żydzi n aw et z a ję li się en cy k lik ą. Nadrabin „Institutional Synagogue" w No wym Jorku, H erbert S. G oldstein, w ygłosił przez radjo nadany na całe Stany Zjedno
czone odczyt, poświęcony ostatniej encyklice. .N ajw yższy był czas — mówił — by
140 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6
Nr 6 PO D ZNAKIEM MARJI 141
przew odnik najm ocniej w świecie zorganizowanej grupy religijnej przem ówił o mał
żeństw ie i rozwodach w formie oficjalnej, wyraźnie pi danej i ostatecznej. Nowoczesne pojęcie małżeństwa jest tylko częściowem ujęriem tej sprawy. Mówi się obecnie o
„towarzyskich m ałżeństwach*, jak gdyby kobieta nie miała być niczem w ię-ej, jak tylko „towarzyszem*, a zapomina, iż ma ona byt również m atką Nasze młode poko
lenie chciałoby w m ałżeństw ie widzieć szereg przywilejów, a nie, jak winno być w rzeczywistości, obowiązki".
O lbrzym ia d e p e s z a : Prasa am erykańska zażądała z Europy d o s ł o w n e g o tekstu encykliki i to t e l e g r a f i c z n i e . Papieski urząd telegraficzny w Cttta del V atlcaio zgodził się na jej ,przetelegrafow anie“ i tak przez pełne pięć godzin w ystukiw ano 20.000 słów encykliki na aparatach papieskich, by je drogą podmorską przesłać na drugą półkulę. Koszt tego .telegram u" wyniósł „tylko* 50.000 lirów. Taką wagę do słów Papieża przywiązują protestanci! A m y?
P ro te s ta n c k i p ro fe so r tto lo g ji k a to lik ie m . Dr, Erik Peterson, profesor teologjl protestanckiej na uniw ersytecie w Bonn, został przyjęty na łono Kościoła katolickiego.
Nawrócenie się tak w ybitnego uczonego w kolach protestanckich i liberalnych w ywo
łało wielkie wrażenie.
A n g ielsk ie pism o lib e ra ln e o k a p ła n a c h k a to lic k ic h . Bardzo rozpowszechnio
ne, liberalne pismo angielskie .Jo h n Buli* w ystąpiło z artykułem , w którym rozwodzi się szeroko nad w ielklem poświęceniem i oddaniem , z jakiem kapłani katoliccy pra
cują w śród najbiedniejszej ludności Londynu. .1 dzisiaj są święci — pisze ,Joh/i B uli' — a są nim i owi cisi bohaterzy Kościo'a kat lickiego rzymskiego, co, wyrzeka
jąc się wszystkiego, wiodą sw e życie, pełne biedy i pokory, w najnędzniejszych dziel
nicach naszych m iast’ . Opisuje następnie w spom niane pismo, cytując nazwiska i po
dając miejsca, cały szereg dowodów posuniętej aż do wyrzeczenia się najskrom niej
szych potrzeb pracy kapłanów katolickich. Przy takim stanie rzeczy naturalnem w y
daje się gazecie, że kapłani ci cieszą się szczególniejszem poważaniem i czcią nie- tylko w śród katolików, ale i w śród członków innych wyznań.
T ęsk n o ta pastorów za brew iarzem i re k o le k c ja m i- Wychodzące w Lund cza
sopismo religijne „K ristendom en och var tid “ w ostatnim swoim numerze (zeszyt 1 1 - 12, str. 344 i in.) zawiera interesujące dla katolików wywody o .prądach orto
doksyjnych w łonie państwow ego Kościoła szwedzkiego*. Autor, duchowny wspom nia
nego Kościoła, w w ywodach swych czyni uwagę, że jedną z dziedzin, w których du
chowny musi uzupełniać nadal swoje studja, jest modlitwa. Przypom niawszy prośbę apo
stołów : .P an ie naucz nas modlić s i ę ! ' i zaznaczywszy, że duchownemu, który tak wiele zajm uje się sprawam i religijnemi, niełatwo zachować przez czas dłuższy sw oje życie duchowe w stanie świeżości i żywotności, autor zaznacza, iż konieczna jest pewna m etodyka, mogąca być pomocą w chwilach osłabienia duchowego. Istnieją księgi, w których przedstaw iony jest cudowny św iat m odlitwy chrześcijańskiej i wskazana droga do niego. Te księgi muszą być wprowadzone. Staną się one czynnikiem po
mocnym do ułożenia brewjarza, którego protestancki Kościół szw edzki nie posiada, a za którym wielu duchownych szwedzkich tęskni. Jest rów nież rzeczą bardzo pożą
daną, by duchow ni protestanccy um ieli modlić się liturgicznie, to zn,.czy, by um ieli szeregować w pew ien określony sposób prawdy religijne, co bardzo ułatwi rozm yśla
nie. Jako trzeci m om ent w tych rozważaniach w ysunięta została konieczność obow iąz
kowego, odosobnił nego pobytu w pewnem miejscu w ciągu określonej liczby dni.
Tu autor wypowiada się poprostu i a katolicką ideą rekolekcyj, którym przypisuje w ielkie znaczenie dla życia duchowego.
Z w iązki m łodzieży k a to lic k ie j we W łoszech w ciągu dwóch ostatnich lat wy
kazały daisze wielkie postępy Zatożono 795 nowych k ó ł; liczba członków wzrosła o 50.000 I wynosi obecnie 140.000. W roku 1928 kandydatów było 80 000, dziś jest ich 102.000. Związek m łodzieży katolickiej wydaje dwa miesięczniki i dwa tygo
dniki.
K atolicka m łodzież ak a d e m ic k a w H isz p m ji. W tych dniach odbył się IX.
doroczny kongres katolickich stid e n tó w Hiszpanji. Katolicki związek hiszpańskiej młodzieży akademickiej pow stał w r. 1920 i odtąd co rok obchodzi sw oje św ięto związkowe. Liczy on 15.000 członków zorganizowanych w 114 stowarzyszeniach Spo
łeczne znaczenie zw iązku jest bardzo d u że; ujawniło się ono zwłaszcza w ostatnich czasach.
Nazwy nowych ulic rzym skich. Pisma rzymskie donoszą, że gubernator Rzymu
postanowił ulicom w nowych dzielnicach miasta nadać nazwy od imion bardziej z n a nych Papieży.
Zgon zn akom itego astro n o m a katolickiego. Z San Francisco donoszą o śm ier
ci znakomitego astronoma o. Jerome Sixte Ricard T. J., profesora uniw ersytetu Santa Clara w Kalifornji. O. Ricard, Francuz z pochodzenia, po przybyciu do Stanów Zje
dnoczonych został profesorem filozofji i moralności w Santa Clara. W r. 1890 dopiero począł interesować się astronomją, a specjalnie sprawą plam słonecznych. Stowarzy
szenie Rycerzy Kolumba założyło mu bardzo now oczesne laboratorjum, dzięki czemu mógł dokładniej pracować nad zajmującym go przedmiotem. Stworzył on pewnego rodzaju teorję, nie uznaną zresztą naukowo, na podstawie której, opierając się na układzie plam słonecznych, przepowiadał udatnie pogodę na przeciąg 30 dni. Ta umiejętność pozyskała dla niego przydomek .ojca deszczu".
Proces b e a ty fik a c y jn y le k a rz a W edług doniesienia z Neapolu kardynał Asca- lesi w związku z rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego słynnego chirurga katolickie go, Józefa Moscati, profesora uniw ersytetu w Neapolu, dokonał oficjalnego aktu iden
tyfikacji śm iertelnych szczątków tego uczonego. Prcfesor Moscati, który zmarł przed 3-ma laty, już za życia miał opinję świętego. Na polu naukowem uchodził za autory
tet. Przy akcie identyfikacji obecnych było wielu dostojników kościelnych i więcej niż 400 lekarzy.
142 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 6
Z niwy misyjnej
K ościół Katolicki w krajach skandynawskich.
(Intencja misyjna na marzec).
Kraje skandynawskie (Szwecja i Norwegia) oraz Danja, zamieszkałe przez ludy germańskie, wśród których dawniej kwitło bujne życie katolickie, są dzisiaj t e r e n e m m i s y j n y m . Są to kraje zupełnie protestanckie, w których mieszkają roz
prószeni na wielkich przestrzeniach nieliczni katolicy, w tem dużo Polaków, zwłaszcza w Danjl i Szwecji.
Ku tym to krajom misyjnym zwrócimy sw oje myśli i modły.
Przed przyjęciem chrześcijaństwa ludy te, wojownicze, o surowych obyczajach, stworzyły już samodzielne państwa, a nieraz stawały się postrachem dla Europy n. p.
Normanowie. Apostołom skandynawskich ludów germańskich, zwłaszcza Oanji i Szwecji, stał się św. Ansgary, zwany apostołem północy.
D la D an ji (obecnie Wikarjst Apostolski) zabłysło św iatło Ewangelji w r. 826. W tym to bowiem roku król duński, Harold przyjął w Moguncji chrzest ś v. i zabrał z sobą 25 letniego benedyktyna z opactwa Corwey z W estfalji, św. A n sgarego. Utrwal ło się chrześcijaństwo w jedenastym wieku Patronem tego kraju jest św. Kanut, który po
niósł śmierć m ęczeńską 7. stycznia 1131 r , więc właśnie przed 800 laty. Katolicyzm zniszczyła reformacja, gw ałtem w kraju zaprowadzona. Zycie katjlickie rozpoczęło się w tym kraju dopiero od 1849 r. O becnie liczy Danja: katolików 23 0 00 kapłanów 77, zakonnic 585, k ościcłów 40, kaplic 28, szkół 100. Z konwertytów należałoby wymienić wybitnego pisarza Jana Jorgensena.
N orw egja (obecnie Wikarjat Apostolski) otrzymała pierwsze wiadomości o chrze
ścijaństwie z Anglji w IX. wieku. W pierwszej połowie XI. wieku chrześcijaństwo się utrwal ło i doszło do rozkwitu za panowania św Olafa (1119— 1130), patrona Norwegii.
N iestety i w tym kraju reformacja zniszczyła gw ałtow nie katolicyzm. Przez wieki całe najcięższe kary powstrzymywały mieszkańców od powrotu na łono prawdziwego Kościoła.
Pow rót kapłanów kat. do kraju był zabroniony pod grozą kary świerci. Dopiero rok 1845 dał temu krajowi pewną wolność religijną. Obecnie niechęć do katolicyzmu coraz więcej słabnie.
Stan obecny (30. VI. 1927 r ) katolików 2.6C0, kapłanów 34, zakonnic 369, ko
ściołów 18, kaplic 20.
Szw ecja (obecnie Wikarjat Apostolski) nas Polaków więcej interesuje. Ważną datą dla religji chrześcijańskiej teg o kraju jest rok 829. W tym bowiem roku św. A ns-
PO D ZNAKIEM MARJ1 143
gary przeprawił sic z Danii do Sz vecji i założył w mieście handlowem Birkana na wyspie Bjorko pierwszą gminę chrześcijańską. Rozpoczął sie teraz długi, bo trwający aż do 1160 r. okres trudnej, ale jednak zwycięskiej walki Ewangelji z pogaństwem. Wielkie zasługi w rozszt rzaoij i utrwalaniu chrześcijaństwa w Szwecji zdobył sobie król szw edz
ki św, Eryk (panów. 1050 — 60) patron tego kraju. Po jego śmierci w r. 1164 papież A le
ksander III. założył w Upsali arcybiskupstwo, metropolję Szwecji. Dalszą pracę prowadzili Franciszkanie i Dominikanie.
Na szczególną uw agę zasługuje św. Brygida. Ona to założyła zakon Brygidek, którego pierwszy klasztor powstał w r. 1369 w W adstena. Pierwszą przełożoną tego klasztoru była córka św. Brygidy, św Katarzyna szwedzka. Zaknn Brygidek szybko rozszerzył stę w Europie i liczył za czasów reformacji 80 klasztorów. W Polsce król W ładysław Jagiełło założył pierwszy teki klasztor w Lublinie w r. 1426 na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem. Sw. Brygida doznaje wielkiej czci w Szwecji nawet obec
nie od protestantów. K ościół lozwijał się nadal bardzo dobrze. W r 1477 powołał pa
pież do życia uniwersytet w Upsali, Niestety i w tym kraju reformacja zniszczyła zu
pełnie katolicyzm. Król Gustaw I. zerwał z Rzymem w r. 1527 i począł gwałtem wpro
wadzać luteranizm mimo protestów, nawet zbrojnych ludu. W roku 1593 zo sttł lutera- nizm ostatecznie w kraju utrwalony, wiara katolicka przez surowe prawa zupełnie wy
rugowana. Kapłani katoliccy nie mogli przebjwać w kraju pod grozą kary śmierci.
Powrót do wiary katolickiej karano banicją, kouf skatą majątku, a wkońcu śmiercią.
Za Gustawa Adolfa 1624 poniosło dwóch katolików śmierć męczeńską. Jakby ek s
piacja teg o gwałtu był czyn jedynej córki teg o okrutnego króla, królewne) Krystyny.
Zrzekła stę bowiem tronu i została katoliczką mawiając: , Inni stali się katolikami, że
by zdobyć k o ro n ę; ja zrzekłam się korony, żeby zostać katoliczką".
Aż do końca XVIII wieku zamarła wiara katolicka wśród Szwedów. Jedynie w Stokholmie nie w ygasło światełko wiecznej lampki nigdy. Jezus eucharystyczny usu
nięty z kościołów, schronił się do domowej kapliczki poselstw krajów katolickich w Szwecji. Dopiero w r. 1783 wydano edykt tolerancyjny dla katolików cudzoziemców.
Szwedom nadal nie wolno było przechodzić na katolicyzm. Jeszcze w roku 1859 wyda
lono 6 niewiast z kraju za to, że przyjęły katolicyzm. Najsurowsze prawa przeciw „pa- pistom" zostały usunięte dopiero w r. 1870 i 1873. Naw et obecnie K ościół katolicki jest bardzo krępowany prawami obowiązuj*cemi w Szwecji. O to kilka przykładów: J e
żeli katolik, (także kapłani i zakonnice w Szwecji) potrzebuje wykazu osobistego musi postarać się u pastora luterskitgo, w którego księgach w edług prawa p ań stvow ego jest zapisany, o .św iadectw o moralności" (aldersbetyg). Przed zawarciem małżeństwa k a t o l i c k i e g o muszą się odbyć trzykrotne zapowiedzi w z b o r z e l u t e r - s k i m , c h o c i a ż n a w e t o b y d w i e s t r o n y s ą k a t o l i c k i e . Zda
je się, że to jakieś pozostałości z XVI lub XVII. wieku, tymczasem te dwa ostatnie za
rządzenia zostały wydane w roku 1911 (!). Jeszcze jeden przykład: wystąpienie z ko
ścioła protestanckiego musi konwertyta na katolicyzm zgłaszać dwa razy, w tem przy
najmniej raz o s o b i ś c i e . Drugie zgłoszenie może nastąpić dopiero po upływie d w ó c h miesięcy. W tym czasie pastor przestrzega konwertytę i zachęca g o do trwa
nia w religji luterskiej.
Stan obecny Kościoła kat. w Szwecji według urzędowych sprawozdań Propa
gandy (30. VI 1927) przedstawia się następująco :
Katolików: 3450, kapłanów 17, zakonnic 100, mianowicie: Elżbietanki, wśród których jest kilka Polek, JÓ2efitki, Brygidki oraz Służebniczki Marji z Pleszewa w Wiel- kopolsce. Kościołów 17, kaplic 16, szkół 4.
Widzimy, że w krajach skandynawskich katolicy bardzo trudne mają stanowisko.
Pracę misyjną utrudniają nieprzychylne katolicyzmowi prawa państwowe, wielkie odle
głości stacyj m'syinych, brak kapłanów i brak środków materjalnych. Potrzeba bardzo wiele ofiar i modlitw.*)
K om unikaty m isyjne :
Intencja misyjna na kwiecień : Indje i Chiny.
*) Literatura: „Zeitfragen aus der Weltmission" 1 Reihe, 10 H eft (1921). Kath.
Missionen 59 Jarhgang, nr. 2, str. 3 3 —38.