• Nie Znaleziono Wyników

Mrożek filozof : próba interpretacji fantastyki współczesnej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mrożek filozof : próba interpretacji fantastyki współczesnej"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Błoński

Mrożek filozof : próba interpretacji

fantastyki współczesnej

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 68/3, 101-111

(2)

JAN BŁOŃSKI

M ROŻEK FILOZOF

PRÓBA INTERPRETACJI FANTASTYKI WSPÓŁCZESNEJ

P rzed dziesięciu la ty „Twórczość” ogłosiła najbardziej zagadkow e z opow iadań Sław om ira M rożka. W e m łyn ie, w e m łyn ie, m ó j dobry panie pobudziło wówczas znaw ców — i zapew ne czytelników — do zachw yco­ nego cm okania. Później jed n ak nic ciekawego o ty m tekście nie przeczy­ tałem . Czy dlatego, że zniechęcał osobliwością — ba, dziwacznością! — fabuły? Czy też dlatego, że rozum iano go jako — jeszcze jed n ą — poli­ tyczną parabolę, której lepiej nie dokrzykiw ać kropek nad „i” ? J a jedn ak m yślę, że We m ły n ie zapow iada czy unaocznia w twórczości M rożka przełom , z którego konsekw encjam i nie u m iała sobie poradzić ani k ry ­ tyka, ani może n a w e t — on sam... M rożek jest dzisiaj zupełnie innym pisarzem aniżeli sa ty ry k i m izantrop, którego w izerunek chow am y ospale w pamięci. P rzypom inam sobie rozm owę, w której powiedział, że nie w dram acie, ale w prozie objaw iało m u się zawsze to, co m iał w yrazić nowego. Nie m a żadnego powodu, aby m u nie w ierzyć. Połicja, Na p e łn y m

m orzu i n aw et Zabaw a tk w ią ju ż w opow iastkach Słonia. Także Em igranci

ro zw ijają dialek ty k ę narodow ej fru stra c ji i zgoła p ry w atn ej agresji, do­ skonale czytelną w M onizie Clavier : sztu k a zaczyna się przecie tam , gdzie kończyło się opow iadanie, w o b skurnym pokoiku bez okien, dobrze z n a ­ n ym w ojażującym po E uropie pisarczykom znad Wisły...

K u jakiej jed n ak d ram a tu rg ii prow adzi W e m ły n ie ? Nie wiem. Może ku żadnej ? Pozw ala przeczuć zagadnienia, w okół k tó ry ch M rożek krąży w Garbusie, w W ysp ie róż. Ale rozw iązania znaleźć im dotąd chyba nie potrafi... Co oczywiście nie pom niejsza ani sztuk, k tó re dzisiaj pisze, ani prozy, k tó ra n ajw y raźn iej rozm ija się z p rak ty k ą d ram atu rg a: od

Ci, co m nie niosą do Błazna. Nigdzie przecież nie powiedziano, że w roz­

m aitych rodzajach literack ich pisarz w in ien m ówić to samo i tak samo... P o staram się więc tylk o w y łuszczyć, czego dosłuchałem się z tek stu

W e m łynie. Przypuszczam bowiem , że ośw ietli to — choćby przyćm ionym

blaskiem — także opow iadanie późniejsze, tak klarow ne jak Ten, któ ry

(3)

1

„Byłem p arobkiem , u m łynarza, co m ły n dzierżaw ił w o d n y ”... (67) 1. Posłyszym y zatem gawędę. Za chw ilę zacznie się n aw et droczenie, u sp ra ­ w iedliw ianie przed słuchaczem ... Pojaw i się także w ahanie, spow olnienie relacji, ta k znam ienne dla gaw ędy, grzęznącej chętnie w sen ty m e n ta ln y m bagnie; i oczywiście repryza, p ow rót ad m e ritu m lub raczej ad narratio­

nem . T rafi się także — co p raw d a rzadko — dialogowe przytoczenie,

zaczerpnięte z żałosnego sk arbczyka k n ajp ianej ględy (urojone rozm ów ki z kolegą z wojska). Czy w szystko to jed n ak pozwoli n am unaocznić, dookreślić słuchacza? Otóż nie bardzo. Do kogo m ówi ów osobliw y „p a­ ro b ek ” ? Czasem do prostaczka, którego raczy aforyzm am i godnym i sław etnego Edka z T a n g a : „Jeśli czegoś nie m ożna załatw ić, to najlepiej się do tego przyzw yczaić” (76). Ale nieraz też do pięknoducha, zdolnego zrozum ieć, czym je st „stan, k tó ry zna każdy arty sta , kied y uw iedziony sztuką zapom ni o sobie” (80). N apraw dę więc określenie słuchacza byłoby rów nie niepożądane co spraw dzenie dow odu osobistego gaw ędziarza. P a ­ robek nie je st parobkiem , ale g ra rolę parobka, podobnie ja k flisaka czy arty sty . G ra zaś po p ro stu — przed sobą. W e m ły n ie je st monologiem ,

soliloquium , w k tó ry m w y o b raźnia podsuw a b o h atero w i-n arrato ro w i p rze ­

lotnych i zm yślonych rozm ówców. Rzekom y gaw ędziarz ro zp raw ia tylko ze swoim i w łasnym i fantazm atam i. W spom ina i m edytuje... ale dla po­ staci, k tó rą stał się on sam u k resu przygody, ja k ą opowiada.

A przecież gaw ędziarskie zabiegi nie są b y n ajm niej p u sty m ozdob­ nikiem . Przesunąć m ają opowieść w przeszłość, nie w przeszłość h isto rii jednak, ale w przeszłość w ypow iedzi: oto w in n a się ona okazać staro-' świecka. T ak starośw iecka, ja k niedzisiejsi są dzierżaw cy m łynów ... I ja k zaim ek „co”, od którego — m yślą niedoucy — nieładnie zaczynać zdanie w zględne. Po co jed n a k ta regresja, ta ucieczka w przeszłość? P rzed W e

m ły n ie stylizacja służyła zawsze u M rożka parodii. Zwłaszcza w S łon iu —

ale także w sztukach — roiło się od radców , reg en tów i w eteran ó w lśn ią ­ cych szam erunkiem i lam pasam i. Z lekka anachroniczne b yły także style, którym i lu b ił się posługiw ać: m ocno osadzone w sw obodnej zwięzłości zeszłowiecznej polszczyzny, ale nam aszczone i sta ra n n ie p u ry sty czn e w leksyce. Cała ta, ośm ieliłbym się powiedzieć, cesarsko-królew ska stro n a ku n sztu pisarza obnażyć jed n a k m iała i ośm ieszyć um owność, zacofanie i starośw ieckość naszego w łaśnie św iata, w łasne nasze uw ięzienie w fo r­ mach, k tó re n ap raw d ę obum arły. M iała zwrócić nas w młodość, w p rz y ­ szłość, w autentyczność... choćby tru d n o lu b całkiem nieosiągalne. S tąd pow odzenie M rożka saty ry ka, którego p ierw szym bo h aterem był przecież zw ykle człow iek m łody, po gom brow iczow sku przy łap an y i w trąco n y w skostnienie i starczość, Chętnie i grubo po dkreślane parodią.

1 Liczby w nawiasach odsyłają do stronic wyd.: S. M r o ż e k , Dwa listy. K ra­ ków 1974.

(4)

Tym czasem W e m ły n ie nie zaw iera ju ż w łaściw ie parodii. Czemu zatem służy stylizacja? Czyżby była tylko m aską, szyfrem , co pom aga zmącić znaczenia, k tó re pisarzow i nieporęcznie w ykładać jasno? Owszem, i ta k byw a: płytko byłoby jed n a k zadowolić się takim w yjaśnieniem . Zostaw m y je więc recenzentom teatraln y m , k tó rzy ta k lubili spłaszczać M rożka do polityki... Starośw ieckość pozw ala tu ta j m ówić o początku i istocie : początku i istocie własnego doświadczenia, k tó re opiera się n a tym , co najprostsze, najbard ziej elem entarne. Um ożliw ia w niknięcie w e w n ętrze bohatera, odsyła bow iem do p ierw o tn y ch sym bolik. Do w ody czasu i m ły­ n a zdarzeń, do leśnego dom ostwa, k tó re jest obrazem bezpieczeństw a, do w ędrów ki życia, której przecie nie m ożna odbyć inaczej niż pieszo, od gospody do m iasteczka i z ja rm a rk u n a odpust... Tym sam ym anachro­ niczność (św iata przedstaw ionego) i stylizacja (gatunkow a i językowa) nie

m ają już n a ostatecznym celu parody stycznego u p rzątan ia przeżytków . Nie każą m yśleć o „ ja ” fałszyw ym lu b zm istyfikow anym ; przeciw nie raczej, o „ ja ” n ajb ard ziej autentycznym . P o jm u jem y teraz, czem u M rożek za­

chow ał skłonność do starośw ieckości, odebrał jej nato m iast prześm iew cze funkcje. M ożna to rów nież spraw dzić na dram aturgii. Garbus cofa nas

w przeszłość rów nie energicznie co Policja albo Śm ierć p o ruczn ika . Ale n ie po to, aby ośmieszać p rzebrzm iałe stereo ty p y albo wodzić za nos przeciw ników . Ju ż prędzej po to, aby m ówić o ludziach, których nie m ożna jeszcze całkiem do ste re o ty p u sprow adzić.

Jeśli więc św iat M rożka starośw iecki i stylizacja z lekka anachroniczna, to dlatego, aby ułatw ić b ohaterow i spowiedź. Bo nie gaw ędę opowiada, ale soliloquium . Pogrążonem u w sam otności — nieodw ołalnej chyba, ko- m uż bowiem m ógłby się przyznać do tak ekstraw aganckich przygód? — zostało tylko lustro, dzięki k tó rem u m oże odegrać siebie gawędzącego. Może w yobrazić sobie w łasne słowo, zw rócone do starego przyjaciela albo kolegi z w ojska. Istn ieją ju ż oni jed n a k tylko w e w spom nieniu lub zm y­ śleniu. Bo przecież wszyscy m ożliw i słuchacze n a rra to ra w łaśnie — u m arli.

2

„Byłem parobkiem u m łynarza, co m łyn dzierżaw ił w o dn y” ... Cóż to był za m łynarz? Otóż dzierżaw ca. I dzierżaw ca z przypow ieści, k tó ry nie dbał o pow ierzone dobro, ale m yślał o w łasnej korzyści, a n aw et m niej jeszcze: o dogodzeniu w łasnej gnuśności i wygodzie. M łynarz spał — w dzień i w nocy, w e śnie i n a jaw ie, tak że nie w iadom o było, „czy bardziej był śpiący, kiedy nie spał, czy też m niej obudzony podczas s n u ” (68). Lecz sen m łynarza nic nie oznacza, niczego nie sym bolizuje: to sen zwierzęcia, k tóre owszem, zbudzić się może i w ystaw ić pazury, lecz tylko w obronie m iski i legow iska... Jeśli się dobrze m łynarzow i przyjrzeć, n a zaspanej tw arzy rozpoznam y znajom e rysy. Czyż nie spłodził

(5)

go Chłop z I n d y k a ? Czy to nie jego b ra t pełni fu n k cje W oźnego w Testa-

r iu m ? S try j, zw any G arbusem , prow adzi pensjo n at; sp ry tn y kuzyn Edek

robi karierę w stolicy, a XX z E m igrantów szuka chleba n a obczyźnie... Słowem, M łynarz wchodzi w skład w ielkiej rodziny cham ów Mrożka. R eprezen tuje agresy w n ą aproblem atyczność, istnienie pozbaw ione jak ic h ­ kolw iek odniesień do czegokolwiek prócz siebie samego, tj. cielesno-

-zw ierzęcego istn ien ia 2. B o h ater nie zam ienia z nim ani słowa. N ie p rzy ­ padkiem : ty m się ta rodzina cechuje, że n ad er tru d n o — a często nie sposób — naw iązać z n ią kom unikację. Podobnie ja k Edek, M łynarz „swoje w iedział”, to zaś w szczególności, że przy jem nie jest najeść się i spać. I tylko w tedy, kiedy psim sw ędem wyczuł, że b o h ater może m u zakłócić sen — M łynarz, k tó ry „zazwyczaj nigdy nie p atrzy ł n a nikogo, teraz cza­ sami p a trz y ł na m n ie” (91). Bez groźnych skutków jednak. W tekście

W e m ły n ie spraw y bo h atera nie p rzecinają się z m ły n arzo w y m i: b y tu ją

oni całkow icie obok.

Co do m łyna, to „m ąka, k tó ra w ysypyw ała się spod jego żaren, nie była całkiem rzeczyw ista, chociaż w ypiekano z niej chleb, k tórym ludzie jakoś żyli” (69). M łyn znalazł się zatem gdzieś w zbędności, w obcości, w trzy n asty m m iesiącu i dziw acznej historii. Pom ału także m arniał, cho­ ciaż zapew niał rodzinie b y t godziwy... M łyn je st z gasnącej, obum ierającej prow incji, ze św iata właściwego w yobraźni Mrożka. Ileż tam opustoszałych m łynów , gospód i w arsztatów , zaniedbanych włości i nie odkurzonych saloników... Ja k b y społeczność zaczęła się składać tylko z chłopów i ad m i­ nistracji, a w szystko, co m iędzy nim i — dogoryw a, od księcia do ko­ w ala 3. Przyznam , że lubię tę b iederm eierow ską m elancholię... Czasem przypom ina ona u M rożka polską bezradność, bezkształtność czy nie- autentyczność. Tu zdaje się wiązać zwłaszcza z dośw iadczeniem b o h atera: z zanikiem nam iętności, obum ieraniem w iar.

M łyn jest jed n ak nie tylko z przeszłości (z dzieciństw a pisarza?). „Ludzie, którzy w ietrzą nierzeczyw istość ja k konie w ilka, gdzie indziej zaczęli mleć sw oje z ia rn o ” (69). A le nie sam ym chlebem człow iek żyje, albo raczej: ziarno i chleb b y w ają rów nież duchow ym i sym bolam i. Ludzie p rzestali więc pow ierzać swe zboże — troski, n adzieje — m łynow i. Czy dlatego, że przy nim w łaśnie, kiedy zryw ał się w iatr, poczynał się „ruch n ieo b ję ty ”, spraw iając że m łyn żeglow ał w „zaprzestrzenność i zaprzy- szłość” (69)? Czy też dlatego, że w łaściciel m ły n a w yjechał, następn ie zaś um arł? Z apew ne oba te pow ody w spółdziałają i współznaczą. Chłopi czuli się bezpieczniejsi pow ierzając ziarno „nieruchom ym jak sk a ła ” m łynom tra d y c ji i n a tu ry . Tym czasem m łyn n a rra to ra pożeglował w h i­

2 „Cham” pełni u Mrożka tę samą rolę co „bourgeois” u Flauberta. Obaj sta ­ nowią raczej typ psychologiczny niż społeczny, co oczyw iście domaga się osobnego rozpatrzenia.

3 Może najlepiej widać to w Indyku, Zabawie, w całym Słoniu i Weselu w A to -

(6)

storię i m etafizykę... a w ięc w w y m iary wielce nierzeczyw iste dla okolicznych km iotków .

Może zresztą słowo „żeglow ał” nie tra fia w sedno. To raczej m łyn jest m iejscem , gdzie — najdosłow niej — przy p ły w ają osobliwe postacie i zda­ rzenia. J e s t zaś nim dlatego, że zatru d n ił b ohatera. On bow iem tylko m iał n ietu tejszą przeszłość, um iejscow ioną w „górze rzek i” czasu. I ta p rze­ szłość jaw i m u się w postaci... topielców, spływ ających do śluzy jak do portu. P ierw szy przybył właściciel m łyna.

Kto by go nie znał, naszego włodarza? A w ięc to prawda, co o nim m ó­ wiono, że stał się dostojną osobą, m arszałkiem czy nawet kimś w ięcej. Bo i ta gwiazda złota, i ten uśm iech najwyższy, ojcowski... [73]

Nad m arszałkiem jest jeszcze ktoś wyższy: i właściciel m łyna był nim niew ątpliw ie. Pierw szym człow iekiem , k tó ry u m arł narratorow i, był za­ tem w łaściciel m łyna. Czy znam y go z twórczości M rożka? Ależ tak, ten topielec to n ik t in n y jak W idmo z Drugiego dania. Tam Tato pam iętał, że gotów był niegdyś „zginąć n a skin ien ie” W idm a („Męża Opatrzności, W ielkiego N auczyciela, O rła H isto rii”). Podobnie nasz niby parobek w spom ina: w łaściciel „mógł zrobić, co chciał, ze m ną, n ajem n ik iem ” (73). Inaczej m ówiąc, w łaściciel-w ódz był pierw szym , którego n a rra to r poko­ chał, k tó rem u n ap raw d ę zaw ierzył. Dzisiaj jest już jed nak tylko w yga- lonow anym tru p em . Je st to pierw sza śm ierć w iary, zobojętnienie, doj­ rzałość.

Czy nie należy dać znać, że spłynęły zwłoki właściciela, w łodarza ł Byłoby to jed n a k połączone z ryzykiem , z niebezpieczeństw em .

Może pojaw ią się spadkobiercy i nie tylko zaczną żądać czynszu dzierżaw­ nego, ale też spłaty w szystkich zaległości za tyle lat. Jeśli nie zapłacimy, od­ biorą nam m łyn, wygonią. [74]

Lepiej w ięc pochować topielca cichcem. Zostanie po nim tylko „ta gw iazda zło ta”, k tó ra posłuży bohaterow i za lusterk o do golenia. Ta gw iazda je st ja k złoty róg, jak Jaśkow y sznur, a zapłata czynszu bardziej niż o prozaicznych złotów kach każe m yśleć o ten ucie dzierżaw nej, o k tó ­ rej m owa w Ew angelii. Pow iedzm y więc zw yczajnie, że b o h ater — św ia­

dom ie — stchórzył.

oddając sprawę sądom w yjaśniłoby się jakoś, skąd przypłynął, dlaczego, co się tam stało w górze rzeki. Doszłoby się do prawdy. Owszem, ale ja bym stracił posadę, ciepły kąt i bezpieczne schronienie. [75]

T rudno jaśniej.

Pam ięć zw raca się jed n ak k u przeszłości, pragnie ją zrozum ieć i uczcić. S tąd sta ra n ia o godny pochówek, co zm ieniają się prędko w ludyczny ry tu a ł dla M łynarzow ej i m łynarzątek. Tym bardziej, że kiedy rzeka p rzy ­ nosi następnego tru p a , p ojaw ia się „ N a trę tn a skłonność do pow tarzania w łasnych czynności” (76). Po w łaścicielu spły n ął kolega z w ojska, po koledze inni, aż do kochanej kiedyś kobiety, k tórej elegancja skłoniła

(7)

M łynarzow ą do zm iany uczesania... Rzeka przyniosła w końcu — jak stw ie rd z a n a rra to r: „w szystkich, k tó ry ch m ogłem sobie przypom nieć” (82). Życie n a rra to ra skupiło się teraz i ograniczyło do pogrzebów . Jak że jed ­ n a k żałosnych!

ja moich zmarłych chowałem nie na żadną przyszłość, nie na żadne życie ani wieczne, ani przedłużone, ale w yłącznie z przeszłości na przeszłość. B yły w ięc te pogrzeby okrutniejsze, prawdziwsze niż wszystko, co ludzie w tym zakresie w ym yślili, [s. 80—81]

Istotnie, były spowolnioną, cerem onialną śm iercią bohatera. G rzebiąc w szystkich, k tó ry ch pam iętał, któ ry ch kochał, tracił pam ięć — p rzy n a j­ m niej pam ięć serca — a ty m sam ym tracił siebie. Bo czymże był, jeśli n ie sw ą w łasną przeszłością?

A więc nie zdziw ił się nadto, kiedy — po dłuższej przerw ie —■ rzeka przyniosła m u ostatniego tru p a : jego samego. „Mój tru p był okrętem , n a k tó ry m p rzy pły nął strach i poczucie w in y ” (86). M usiał bow iem podjąć decyzję: pogrzebać siebie czy nie. A jeśli pogrzebać, to rów nież — przestać m ówić, bo i czym ? Konieczność decyzji tkw i ju ż w w yborze n a rra c ji w pierw szej osobie. Jak o n a rra to r, b o h a te r m usi tera z uzasadnić sw oje praw o do opow iadania. Ale jako bohater, m usi n a rra to r w ytłum aczyć, dlaczego to praw o stracił czy też niem al stracił. M ożliwość m ów ienia — u p raw ia n ia lite ra tu ry — została uzależniona od w y b o ru w istocie filozo­ ficznego: kim się ostatecznie zobaczy nasz „p aro b ek” ?

Tym sam ym też słabnie — aby zaniknąć — m ożliwość politycznej in te rp re ta c ji opow iadania. Z apew ne: „B ałem się całkiem po p rostu tego, co spraw iło, że zatopiony, spław iony zostałem tak że i ja ” (86). Może b o h ater znalazł się na śm ietn ik u h isto rii? Został „spław iony” przez w y d a­ rzenia? O dnalazł się — aby um rzeć — w zapom nianym m łynie, k tó ry w praw dzie należy do w łodarza (czy spadkobierców ), lecz ziarna już nie miele... i mleć raczej nie będzie. B oh ater zostałby zatem skazany n a w egetację nie ty le poza-, ile podhistoryczną. Czy dlatego, że rzeką i m ły ­ n em rządzą anonim ow e, niezrozum iałe praw a, ja k pokoikiem S trip -tea se’u rządziła niep o jęta R ęka? Czy też dlatego raczej, że b o h ater, szukając azylu w e m łynie, um ył ręce i stchórzył, zgrzeszył m oraln ie obojętnością n a los in nych?

ja też tam kiedyś byłem , tam, w górze rzeki, jaką w ięc m iałem gwarancję, że nie brałem udziału w tym, co się tam działo, a na skutek czego oni ku m nie płynęli martwi? [...] Jeżeli nawet nie byłem w spólnikiem tego spławiania — a skąd to wiadomo — to czy broniłem ich, próbowałem ratować? Jaka tam była moja rola, czy całkiem czysta, niewinna? [86]

Odpow iedzi nie będzie, bo — n a dobrą spraw ę — być jej nie może. K tóż p o trafi powiedzieć, czy on porzucił historię, czy też ona go porzu ­ ciła? Proces to zw rotnie zależny, jeśli tylko przyjąć, że historię tw o rzą ludzie, a nie przyrodnicze lub ekonom iczne dem ony.

(8)

A w ięc w yznanie grzechu — niem ocy i/lu b słabości. W styd, niem oż­ ność zadośćuczynienia... J e s t w ty m przenikliw ość i odw aga sam ooskarże- nia, której n iejed en (pisarz zwłaszcza) m ógłby „parobkow i” pozazdrościć! Uciekł on ze społeczności, z polis, do m łyna i ty m sam ym zagubił m iędzy­ ludzkie więzi, k tó re pozw alały m u mówić ( = być pisarzem ). Ale przecież i m łyn zam ieszkują ludzie! Przecież nie stoi n a pustkow iu! Ilu także pisarzy spokojnie rozm aw iało z naturą! Nie każda sam otność skazuje n a śm ierć, choćby literack ą. T ak więc kluczem politycznym (od polis, nie od plotki...) m ożna by w yjaśnić, czem u rzeka przyniosła bohaterow i w łaśnie ty ch ludzi: „w szystkich, k tó ry ch m ogłem sobie przypom nieć” . J a k jed n a k w yjaśnić, że samego siebie otrzym ał w postaci topielca? Aby to zrozum ieć, n ależy chyba przejść do in n ej sym boliki.

3

„B yłem parobkiem u m łynarza, co m ły n dzierżaw ił w o dn y” ... Ale dlaczego? Co go do parob k o w an ia skłoniło? Odpow iedzi nie ma, p rz y n a j­ m niej explicite. Owszem, b o h ater w yrzekł się generalissim usa i spraw jego. U m iałby też zapew ne opowiedzieć, jak uciekł z m iejsc, gdzie „spła­ w ia ją ” , z n a pół m itycznej ju ż k rain y w górze rzeki. Może to naw et zrobił. Choćby w „Postępow cu” . Było kiedyś takie pisem ko, które M rożek re d a ­ gow ał. Miało n a w e t dodatek, „Życie L iterackie” , któ re do dzisiaj w ychodzi w K rakow ie. Ale to w szystko ża rty — i M rożka, i m oje. Po to, aby zro­ zum ieć w łasn ą pom yłkę, b o h a te r-n a rra to r m usi zajrzeć w głąb siebie, nie zaś — szyderczo i cudacznie relacjonow ać zdarzenia.

Śm ierć właściciela, kochanki itd. oznacza oczywiście obum ieranie przeszłości, ale o ty le tylko, o ile była przyw iązaniem do innych. O bum ie­

ra n ie to może pójść ta k daleko, że nie oszczędzi samego bohatera. Ze­ rw aw szy w szelkie w ięzy ze św iatem — więzy przede w szystkim osobowe — pow inien się sam pogrzebać: m ów i przecież o sobie, że je st „ży w o tru - pem ” (87). U m arły w iary, przyjaźnie, miłości i nie m ogą się ju ż odrodzić, ja k św iadczy nieudany, poro n n y jak b y rom ans z M łynarzow ą. Oto oboje sto ją przy oknie, przez chw ilę n aw et trz y m ają się za ręce.

Wiem, że to jest [jej] ręka, bo jak inaczej wiedzieć coś o ręce. Ale w tedy wiem , że w iem tylko tyle, i zapadam się w to, co jest poza tą wiedzą, poza jej granicą, a ta wiedza służy mi tylko do tego, aby była skończona i żebym m ógł znaleźć się poza tą granicą. [...] I także „znajdować się” jest nieodpow ied­ nim słowem . Więc co? Zgubić się? Także nie. Mogę coś o czymś powiedzieć dopiero od momentu — w tedy już momentu — kiedy odnajduję — w tedy już

odnajduję — moją rękę osobno. W łaściwie co za ulga! [70—71]

Zadziw iające słowa. Z w ielkiego św iata do m łyna b o h ater uciekł d la ­ tego, że szukał bezpieczeństw a. P rzed dużą społecznością schronił się do m ałej, przed h isto rią chciał się schować nie w n a tu rę może... ale na pew no w bardziej n atu raln e, bo bardziej trad y cy jn e, obcow anie ludzkie. W ta k ą

(9)

społeczność, w której nie dzieje się nic, co nie działo się zawsze: gdzie up raw ia się zboże, płodzi dzieci, baw i się i śpi ja k od w ieków . Ale i tam n aw et nie p o trafił naw iązać z nikim porozum ienia. Zdolność m ów ienia — wypow iedzi rów nież literackiej — odzyskiw ał dopiero w tedy, kiedy w i­ dział sw oją „rękę osobno” . K iedy p rzestaw ał ustaw iać się w zględem ludzi, w relacji do ludzi. Jego słowa zaś krążyły jak b y m iędzy nim sam ym a nim sam ym — w soliloquium .

Mówiono nieraz o zależności M rożka od Gom browicza. I n a pew no — jeśli porów nać w ątki, sytuacje, postacie n aw et — było to spostrzeżenie praw dziw e. Ta zależność była jed n ak od początku polem iczna... M istrz budow ał siebie w relacji do ludzi; m ow a ucznia, przeciw nie, ty m staw ała się pew niejsza, im bardziej czuł się „osobno”, im m niej chciał się z ludźm i „baw ić”, jak pow iada H en ry k w Ślubie. Tak więc schronienie, które nasz parobek znalazł w e m łynie, było tylko złudnym odw leczeniem sam opo- znania. „W górze rze k i” czuł się najw y raźn iej sfałszow any. M iał p rz y ja ­ ciół, stanow isko, może n aw et sławę?... lecz tracił stopniow o zdolność m ó­ w ienia, k tó rą spodziew ał się odzyskać w e m łynie. O dzyskiw ał tylko tru p y — tru p y topielców , k tó re przynosiła „rzek a” jego pam ięci (83), ale now ych zw iązków z ludźm i zadzierzgnąć już nie p o trafił. Czy więc nie pow inien „pochow ać samego siebie” (87)? Inaczej m ów iąc: czy może jeszcze w ogóle żyć?

„ Ja k nigdy przedtem , tak teraz zapragnąłem dostać się do dom u” (88). Za późno. B ohater czuje się od ludzi gorszy — m a w łasnego tru p a — i zarazem lepszy, bo to tru p jego w łasny, co jest „ta jem n icą ” wcale nie „m niejszą od tajem n icy Św iętej T ró jcy ” (88). Rozpoznaje więc, że nie tylko jest, ale był zawsze gościem w śród ludzi: nieodw ołalnie odm iennym i obcym. N ajp ierw chciał tę odm ienność zanegować. Służył g eneralissi­ m usowi, upodobniał się do kolegów, kochał w y k w in tn e kobiety — jak wszyscy. Później w ty m się zapragnął upodobnić do ludzi, że w ybrał bytow anie trad ycyjn e, n atu raln e, aproblem atyczne, w łaściw e — nie m oż­ na n iestety zaprzeczyć — cham skiej i zwierzęcej senności dzierżaw cy... Ta senna aproblem atyczność była, owszem, kusząca (dowodem erotyczna ciekawość, jak ą odczuwał wobec M łynarzow ej 4), nie zw róciła m u jed n ak d a ru mowy. I tak znalazł się w końcu z w łasnym tru p e m n a kark u, s tr a ­ ciwszy praw o czy przekonanie do obydw u rodzajów życia: na ry n k u i w domu, w górze rzeki i w e m łynie. W ybucha więc w ielką złością na ludzi :

skąd u nich ta pycha, u tych, co teraz leżą w łóżkach, skuleni czy rozwarci [...], w ciepłym obcowaniu ze swoim i ciałami, skąd ta pewność, że mają prawo już 4 We wcześniejszej twórczości Mrożka momenty erotyczne niem alże nie istnieją. Flirty, romanse, m iłości są czysto konwencjonalne. Głębsze w niknięcie w tem at zaczyna się w latach sześćdziesiątych. I w tedy w łaśnie — od Rzeźni zwłaszcza — „aproblem atyczność” zostaje stopniowo związana z żeńskością. A le i ta kw estia w y ­ maga starannego wycieniowania.

(10)

się odgradzać ode mnie, który swojego trupa niesie na plecach? A sprawiali takie wrażenie, jakby m ieli prawo niezaprzeczone, dane im od Boga samego (który trupa też chyba stworzył), nie wpuszczać mnie do domu, skazywać mnie na tę niewym ierność, nie-ścienność i nie-proże, nie-izbność i nie-kątność, na to wszystko, co nie było domem w jego wnętrzu. Bluźnią — czy może ja bluź- nię? [88]

I w reszcie zn ajd uje odpow iedź:

przecież Pan Bóg nie w ypow iedział się jeszcze wyraźnie, po czyjej stronie racja, tylko pozwolił, żebym ja stał tutaj, z nim na plecach, a oni tam żeby poza­ m ykali się w domu. [88]

Pan Bóg jest tu ta j jeśli nie P anem Bogiem, to uosobieniem porządku św iata, m etafizyczną zasadą istn ien ia: i nie zostało jeszcze powiedziane, kto m a słuszność, ludzie czy bohater! A więc nie jest wcale pewne, czy nap raw dę jest od ludzi gorszy!

W tedy olśnienie: „Czyżby ci, k tó ry ch chowałem ... czyżby kiedyś tak samo chcieli w ejść?” (88). W ejść do dom u, do społeczności! J e st to na pew no kluczow e odkrycie n a rra to ra . P o jm u je oto, że jego „ ja ” jest nie- relaty w n e do bliźnich. Nie m ożna go też sprow adzić do żadnych okolicz­ ności i try b ó w życia, k tó re w ybierał, gn an y trw ogą i lękiem przed w łasną odrębnością. Ale odkrył rów nież, że to, co uw ażał za skazę, w cale skazą nie jest, przeciw nie raczej, tajem niczym praw em , jeżeli nie przyw ilejem . W szyscy bow iem p rag n ą „w ejść” do dom u (lub n a rynek), ustaw ić swe istnien ie względem ludzi, w cieple i bezpieczeństw ie. Ale wszyscy zostają „spław ien i”, nie zdoław szy pojąć, czy i jak ą popełnili pom yłkę. A nasz parobek to w łaśnie dzięki sw em u tru po w i — dośw iadczeniu śm ierci — zrozum iał.

Jeśli kto lubi etykietki, m oże teraz powiedzieć, że We m ły n ie to n a j­ prościej i najczyściej egzystencjalistyczne opowiadanie, jak ie po w ojnie w Polsce napisano... J a jed n a k wolę nadto nie filozofować, w rócę raczej do litera tu ry . B oh ater odkrył ab so lu tn ą autonom iczność w łasnej podm io­ towości, ale odk ry ł w pam ięci i za sp raw ą pam ięci, w m akabryczno- -hum orystycznej postaci tru p a. Tak więc to „ ja ”, chociaż niew ątpliw e, je st m artw e: w yrzucone przez pam ięć z rzeki czasu. I w łaśnie to tru p ie „ ja ” czyni b o h a te ra inny m i uzasadnia osobność, od której uciekł, do jakiej nie chciał się przyznać! Co więc teraz uczyni? Zabić się ( = pogrze­ bać) nie zabije. Ludzi naśladow ać też nie będzie: bo w łaśnie oni chcieli uzyskać, na ry n k u czy w dom u, u spraw iedliw ienie swego istnienia, ale odnaleźli się — pochow ani — n a w iejskim cm entarzyku. Dom u nie zy­ skali, a tru p a stracili! Musi więc b o h ater zachować w łasne zwłoki, po­ niew aż „m ieć tru p a ” oznacza — w ostatecznym rac h u n k u — móc mówić, być n arrato rem .

Zanosi zatem sam ego siebie do obory — ni to domu, ni to nie-dom u. „K row y daw ały m i poczucie czyjejś obecności, a przy ty m nie było obawy, że zaczną m i staw iać jakieś p y ta n ia ” (89). G niew a się na tru p a ,

(11)

b ije go naw et, ale n a próżno, rozum ie ju ż bow iem , że się bezeń n ie obejdzie.

Dopóki go nie chciałem pogrzebać, dopóki go nie pogrzebałem, odnajdyw a­ łem jeszcze siebie, m nie w yłącznie żywego. Pogrzebać go [...] — to by zna­ czyło [...] stracić w szelką nadzieję. [90]

Ale tru p a zachow ać w inien tylk o dla siebie. Spostrzega raz, że m ły n a - rzow a siedzi z nim razem , trzy m a go za rękę. Ale nie jego sam ego trzym a... trzy m a tru p a! Ludziom nie sp raw ia różnicy, czy obcują z um arły m czy z żywym ! Bo też stosunki tow arzyskie, społeczne, m iłosne naw et... oka­ zu ją się — w obliczu rad y k aln ej autonom iczności „ ja ” — pozorne. Po co więc udaw ać, że chce się pozostać z ludźm i? Lepiej m ły n porzucić i zm ienić się — w e flisaka w łasnego tru p a, spław iać go sam em u z p rądem rzeki, m ożliw ie nie odstępując.

Mój trup pozostanie ciałem na zawsze ze mną związanym , ale ja odzyskam swobodę ruchu. [...] Bo rzeka przecież płynie i nie kończy się tutaj, przy m łynie. N ie wiem , gdzie jest jej ujście [...]. Idąc za rzeką, która poniesie m oje ciało, nie będę już wprost zależny od mojego ciała, bo ono, w ięc i ja, [...] b ędzie­ my jednako zależni od rzeki. Więc ona nam będzie Arką Przymierza. I ja dokądś dojdę, i ono dokąd dopłynie. [94]

P rzypo m in ają się B eckettow skie w ędrów ki M alone’a, Molloya... ale nacehow ane arcypolsko, prow incjonalnie, starośw iecko i h um orystycznie. Zakończenie W e m ły n ie jest faje rw e rk iem czarnego dowcipu.

4 Tak więc:

w szystko, jakby zatoczywszy koło, wróciło do m iejsca, w którym znajdowało się przedtem, na początku. Na początku czego? Czy był jakiś początek? [82—83]

Ucieczka do m łyna okazała się pom yłką, poniew aż ani m iejsce pobytu, ani try b życia nie w ażą w iele w obec odrębności i autonom iczności „ ja ”, od k ryty ch w dośw iadczeniu śm ierci. P arad o k salnie — W e m ły n ie m ówi o ponow nych narodzinach pisarza. I o ty ch n aro d zinach — m ówi trupem ... U m arł pisarz, zw rócony k u ludziom, u m arł człowiek, k tó ry chciał ry n k u albo domu, historii lub n a tu ry , ale zawsze podobnie ja k inni, w relacji do bliźnich. Bliźni byli jed n a k nie do zniesienia albo raczej : on sam nie mógł siebie znieść w zględem ludzi. Stopniow e zobojętnienie zm ieniło go w tru p a, którego pow inien sam pogrzebać (= przestać mówić). A le wszyscy p ad ają ofiarą tej samej pom yłki, naiw n iej jeszcze! Dlatego też spoczęli ju ż n a cm entarzu. B oh ater zaś chce jeszcze żyć i może jeszcze żyć, ale inaczej, nie ku ludziom zw rócony, ale k u sobie, choćby ku sobie ju ż zm artw iałem u, ju ż przeszłem u. Za sp raw ą tru p a odkrył zatem „ ja ” absolutne, do niczego i do nikogo niesprow adzalne. P a n Bóg zaś nie pow iedział jeszcze, kto m a słuszność, czy człow iek je st człow iekiem tylko

(12)

w zględem ludzi, czy także w zględem siebie i sp raw — kto w ie? — n ie tylk o ludzkich... „B ycie-w zględem -siebie” będzie zapew ne rów noznaczne z podróżą, w ygnaniem , em igracją. Jeśli naw et, to trudno. Będzie obrócone w przeszłość, o p a rte n a w spom nieniu? I n a to nic poradzić nie m ożna. Czy zresztą los pisarza, arty sty , może być in n y ? Czy nie obraca się on w św iecie pam ięci i w yobraźni, jakże „ tru p im ”, kiedy porów nać go z krw istością i cielesnością (złudną jednak) doświadczeń, k tóre dane zo­ sta ły ludziom aproblem atycznym , dobrze osadzonym w rzeczyw istości?

Żałosne flisaczenie — bez gw aran cji i pew ności jak iejko lw iek — pozostaje dla b o h atera jed y n ą szansą p raw d y i autentyczności... J e st ono jego w łaściw ym — i zapew ne ostatecznym — powołaniem ...

Dośw iadczenie p raw d y w śm ierci i p raw d y przez śm ierć nigdy ju ż M rożka nie opuści. M ożna je odnaleźć w e w szystkich w ażniejszych opo­ w iad aniach D w u listów — i później.

Cytaty

Powiązane dokumenty

B anach, Sur les operations dans les ensembles abstraits et leur application uax equations intógrales,

W latach 1930—1933 prezes i członek zarządu głównego KPW, wiceprezes zarządu głównego Związku Inży- nierów Kolejowych w Warszawie, prezes koła Związku

Jednak zasadnicze treści odnoszą się do osoby Aleksandra Wielkiego, który przekonany o swej sile i uniesiony pychą ogłasza się panem świata i synem Jowisza

Les résultats de la coopération des réfugiés pen- dant la Seconde Guerre mondiale (s. 22–43), Arkadiusza Indraszczyka L’«In- ternationale verte» et ses visionnaires polonais

Na szczęście dla mnie autorka nagrodzonej przez jurorów konkursu pracy Polskie przyimki złożone w reprezentacji LFG na przykła- dzie wyrażeń „na rzecz” i „do spraw”

Sprawdź, czy kładka wytrzyma obciąŜenie F = 13 kN w połowie jej długości, jeŜeli jest wykonana ze stali ST4, dla której dopuszczalne napręŜenie gnące jest równe Ϭ gdop

Kruk- Minister Spraw Zagranicznych- próba bilansu aktywności Guido Westerwelle.. argumentację oparł o cztery refleksje- na temat "siły

Nast ę pnymi najcz ęś ciej wskazywanymi były bezstronno ść (69,3%) oraz umiej ę tno ść planowania przesłuchania (53,3%).. Odpowiedzi udzielane przez policjantów były