Zbigniew Żabicki
O tendencjach rozwojowych
współczesnej prozy polskiej
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 55/4, 393-451
O TENDENCJACH ROZWOJOWYCH W SPÓŁCZESNEJ PROZY POLSKIEJ
1
Przedm iotem poniższego szkicu jest próba uchwycenia pew nych te n dencji dom inujących w prozie polskiej od roku 1958. W ybór tej daty wymaga, rzecz prosta, uzasadnień. Trzeba wskazać, co — w przekonaniu au to ra tych słów — stanowi o jej istotnym znaczeniu. Jakie procesy ów rok 1958 zamyka, jakie zaś rozpoczyna? A równocześnie — w jakiej m ierze można mówić o pew nej ciągłości rozwoju, trw ającej i ponad tą datą graniczną? Stąd konieczność poprzedzenia rozważań bardziej szcze gółowych — kilkom a uwagami na tem at periodyzacji.
Cóż zatem zam yka rok 1958? Niewątpliwie kończy on to stadium — krótkie, ale niezw ykle brzem ienne w konsekw encje — które publicy styka k ultu raln a nazwała „kryzysem październikowym ”, w iążąc je w sposób oczywisty z reakcją na XX Zjazd KPZR i na VIII P lenum naszej P artii. Nie tu miejsce wyliczać, co w owych nastrojach kryzyso w ych było z perspektyw y dalszego rozwoju socjalistycznej k u ltu ry „do b re ”, a co „złe” ; nie tu miejsce wyliczać, do jakich granic — i u kogo — b u n t przeciw m oralnym i politycznym krzywdom okresu stalinowskiego był ferm entem w y ł ą c z n i e twórczym. Poprzestańm y zatem na stw ierdzeniu generalnym i raczej oczywistym: XX Zjazd KPZR, Paź dziernik 1956 i związana z nimi literatu ra lat 1956— 1957 były, mimo omyłek, jakie często zdarzały się pisarzom, zjawiskiem ożywczym i de cydującym dla dalszego rozwoju polskiej prozy.
To właśnie litera tu ra „obrachunków październikowych”, którą nie jednokrotnie zbyt pochopnie identyfikow ano z „czarną” — lite ra tu rą totalnej negacji i rozpaczy — niekiedy błądząca, lecz jakże żywo zaan gażowana społecznie, w ykorzeniła z naszej prozy półprawdy, półzmy- ślenia i fałsze. To jej poszukiwania skierow ały uwagę pisarzy ku po-P a m ię tn ik L ite rac k i, 1964, z. 4 5
394 Z B IG N IE W Ż A B IC K I
nownemu przem yśleniu generalnych problemów filozoficznych i cywi lizacyjnych naszego stulecia (a po części i naszego ustroju). To ona przecież dała im puls do ponownej intelektualizacji w arsztatu tw ór czego, do zharmonizowania walki o nowoczesną postawę ideową — z nowoczesnym typem wrażliwości estetycznej. Tym samym umożliwiła też silniejsze powiązanie naszej twórczości z europejską trad y cją lite racką. Z tego dziedzictwa Października literatu ra czerpie aż do dziś. To oczywiście nie znaczy, że Październik i związana z nim twórczość literacka przekreśliły wszystko, czego zarówno w latach 1945— 1948, jak i 1949— 1955 dokonali nasi pisarze i naw et nasza polityka kulturalna. K ilkakrotnie zwracał na to uwagę Stefan Żółkiewski, polemizując z m yśleniem magicznym, które zaprzecza istnieniu wszelkiej ciągłości rozw oju powojennej kultury, a granice poszczególnych „etapów ” tra k tu je tak, jak w historii naturalnej Cuviera traktow ało się granice epok: jako kataklizm y. Przy takim sposobie rożumowania proces literacki nie poddaje się jakiejkolw iek analizie teoretycznej. N abiera właśnie charak te ru magicznego: w szystko dzieje się w literaturze dla adm inistracji i przez adm inistrację (co nie znaczy, by należało lekceważyć realny w pływ adm inistrowania); zamiast realnych tendencji społecznych, a rty stycznych i ideowych dostrzega się jedynie różne zaklęcia, a potem — jakże by inaczej? — egzorcyzmy.
Otóż na przekór tego rodzaju mitologii w ypadnie tu w ślad za Żół kiewskim stwierdzić, że mimo w szystkich pomyłek — często naw et tra gicznych — w rozwoju k u ltu ry Polski Ludowej można wyśledzić pew ną dom inantę stałą. Jest nią ciągły rozwój socjalistycznej k u ltu ry m a sowej, kierow any w oparciu o leninowską teorię rew olucji k u ltu raln ej. A w raz z nim — i w szystkie konstytutyw ne elem enty tego rozw oju: podnoszenie powszechnego standardu edukacji, co w konsekwencji przy nosi stopniowe w yrów nyw anie się przepaści między estetycznym i n a w ykam i mas a spontanicznymi tendencjam i sztuki tzw. „aw angardy” ; rozbudow a masowych środków przekazu; popularyzacja myśli m arksi stow skiej; ewolucja lite ratu ry w kierunku realizmu, mimo iż najczę ściej nie przebiegała ona drogą prostą.
Ale właśnie w ty m kierunku zm ierzała również literatu ra okresu „m inionego” — przynajm niej w swych najw ybitniejszych osiągnięciach. Pisze o tym Żółkiewski:
W la ta c h 1949— 55 is to tn ą w a r to ś c ią b y ła p o s ta w a p is a rz y z a a n g a ż o w a n y c h w rz e c z y w is te j w a lc e o p o s tę p so c ja listy c z n y . [...]
D la te g o n ie d a się w y k re ś lić z h is to r ii l i t e r a t u r y n a jle p s z y c h d o tą d o p o w ie ś c i p o ls k ic h o tr a d y c ja c h w a lk i ro b o tn ic z e j: P a m ią tk i z C e lu lo z y N e w e rle g o i S ta r e g o i n o w e g o L u c ja n a R u d n ic k ie g o . N ie m o ż n a n ie w id z ie ć teg o , co j e s t p r a w d ą i w a lk ą o n o w e p o s ta w y w o b e c ży c ia w P o k o le n iu C zeszki, L e
-w a n ta c h B r a u n a , O b y -w a te la c h B ra n d y s a , W ę g lu S c ib o ra -R y ls k ie g o , -w k s ią ż
k a c h o o d b u d o w ie B rezy , w p o w ie śc i o w a lk a c h z b a n d a m i P u tr a m e n t a i w r e p o r ta ż a c h M a r ia n a B r a n d y s a 1.
To zaangażowanie w walce o r z e c z y w i s t y postęp socjalistyczny przejęła po literaturze lat 1949— 1955 proza dzisiejsza, choć równocze śnie — w w yniku doświadczeń roku 1956 — w ielokrotnie wzbogaciła swą problem atykę, skomplikowała swój sposób myślenia. Stała się prze de wszystkim prozą r e f l e k s j i i n t e l e k t u a l n e j , kreującej (bądź poddającej pod dyskusję) pewne wzorcowe postaw y i sytuacje ludzkie (często zresztą w yrażane w sposób symboliczny lub m etaforyczny, a nie
poprzez tradycyjnego bohatera i fabułę).
Tym samym proza współczesna nawiązała również do tych linii roz wojowych, które tuż po wojnie zapoczątkowała literatu ra rodząca się w kręgu inspiracji intelektualnych „Odrodzenia” i „K uźnicy” . Mię dzy Polami Elizejskimi Dygata a jego Podróżą, między Murami Jery
cha Brezy a jego Urzędem, między Samsonem i Antygoną Brandysa
a opowiadaniami z tomu Romantyczność i Listami do pani Z. nie ma przecież jakiejś zasadniczej przepaści światopoglądowej i estetycznej. Prozie lat 1945— 1948 nie była obca nie tylko problem atyka losu histo rycznego, nowych typów więzi między jednostką a społeczeństwem (i władzą), nowej etyki społecznej i indyw idualnej, wreszcie konw encji kulturow ych i ich w pływ u na postępowanie człowieka (Dygat, Brandys). Nie była jej obca także rozpoczęta już w Dwudziestoleciu, a naw et za czasów Młodej Polski, rew izja konwencji literackich, która prowadzi do krytycznego przew artościowania kanonu dziewiętnastowiecznego re alizmu, do podporządkowania realistycznym uogólnieniom techniki skró tu intelektualnego, aluzji literackiej, kostium u historycznego, paraboli, parodii i groteski.
Błędy polityki k ulturalnej lat 1949— 1955 przytłum iły przejściowo owe w ątki filozoficzne i literackie, nie doprowadziły jednakże do ich całkowitego zagubienia. W chwili gdy Październik — pomimo wszel kich sporów — przyw rócił dialektyczną (więc nie pozbawioną konflik tów) zgodność m iędzy polityką k u ltu raln ą i spontanicznymi dążeniam i społecznie zaangażowanych twórców, w ątki te nieuchronnie m usiały zostać odnalezione na nowo. I taka jest chyba największa zasługa Paź dziernika dla rozw oju k u ltu ry polskiej: restytucja swobody twórczej, a dzięki niej — przyw rócenie ciągłości i naturalności współczesnego procesu literackiego.
Rzecz teraz w tym , w jaki sposób tę ogromną szansę Października zrozum iała i w ykorzystała właśnie literatura. O ile zdołała posunąć n a
1 S. Ż ó ł k i e w s k i , P e r s p e k ty w y lite r a tu r y X X w ie k u . W a rs z a w a 1960, s. 226— 227.
396 Z B I G N IE W Ż A B IC K I
przód październikowe rozrachunki, poprowadzić je w stroną dyskusji konstruktyw nej, bo taka przecież musiała być ta dyskusja w rozpoczy nającej sią około r. 1958 epoce stab ilizacji2. Z pytaniem ty m łączy się inne. A mianowicie: w jakim stopniu pisarze w yzyskali możliwość form alnej odnowy prozy, czy potrafili sfunkcjonalizować eksperym ent artystyczny w stosunku do nowych przem yśleń światopoglądowych?
Staw iam tezę, że szansa ta, jakkolw iek — być może — nie w pełni dotychczas zrealizowana, nie została jednak stracona. Proza polska lat 1958— 1963 potrafiła pogłębić swą problem atykę społeczną i moralną, skomplikować staw iane przez siebie pytania, poddać pod dyskusję nazbyt uproszczone odpowiedzi. Jej cechą charakterystyczną jest przy tym zainicjowanie w ielkiej debaty na tem at zadań współczesnej lite ra tu ry (i sztuki), co pociągnęło za sobą w yraźne m odyfikacje kanonów lite rackich.
Szczególnie dobitnie zaznaczyło się to w gatunkach parabeletrystycz- nych: eseistycznych i reportażowych (przykładem Spiżowa brama Brezy,
Listy do pani Z. Brandysa, Pożegnanie z panną Syngilu i Boski Juliusz
Jacka Bocheńskiego). Fikcja literacka przemieszała się tu z au ten ty kiem, elem enty konstrukcji fabularnej — z dyskursyw nym tokiem n ar racji. Ale również i w innych utw orach dokonały się znam ienne prze kształcenia konwencji. T radycyjną stru k tu rę beletrystyczną nasycił pierw iastek ,,autotem atycznej” refleksji nad w arsztatem pisarskim (kla syczny przykład stanowią tu Góry nad Czarnym Morzem Macha, m niej dobitny i rzadziej od tej strony charakteryzow any — S tud iu m Ernesta Brylla), w yraźnem u ograniczeniu bądź dezintegracji uległa technika opi sowa (Romantyczność i Sposób bycia Brandysa), w wielu utw orach znikł też klasyczny bohater literacki, konstruow any niegdyś jako pew na ko h e ren tn a jednostka charakterologiczna, raz na zawsze określona, co n a j w yżej — staw iana od czasu do czasu przed alternatyw ą „przełom u” .
W Górach nad Czarnym Morzem, w opowiadaniach Stryjkow skiego z tom u Imię własne, w Romantyczności Brandysa zatarły się granice nie tylko między poszczególnymi postaciami, ale także między n a rra torem i bohaterem ; postać literacka przestała być człowiekiem w zię tym — pozornie — „z życia” , i została sprowadzona do swych rzeczy w istych w ymiarów: jeszcze jednej konw encji artystycznej, której uży cie umożliwia przedyskutow anie różnych postaw etyczno-ideowych
2 W p u b lic y s ty c e w sp ó łc z e s n e j n ie je d n o k ro tn ie u to ż s a m ia się „ s ta b iliz a c ję ” z b e z ru c h e m i n a te j p o d s ta w ie a ta k u j e się sa m o u ż y c ie teg o p o ję c ia w s t o s u n k u d o p ro c e s ó w id e o w y c h la t o s ta tn ic h . N ie z g a d z a m się z te g o r o d z a ju i n t e r p r e t a c ją . W rz e c z y w is to śc i n ie ch o d zi t u p rz e c ie ż o o k re s „ b e z ru c h u ” , lecz o f a k t , iż w ła ś n ie w ty m czasie d o k o n a ły się d e c y d u ją c e ro z s trz y g n ię c ia p o lity c z n e i k u l tu r o w e . S ta b iliz a c ja o zn acza t u u s t a l e n i e p o d s t a w d la dalszeg o ro z w o ju , n ie je s t n a to m ia s t s t a g n a c j ą .
i która lepiej niż daw ne konstrukcje uprzytam nia fakt, iż zachowanie się jednostki jest tylko do pewnego stopnia spontaniczne, przede w szyst kim zaś — określone i modelowane przez różne konwencje społeczne i kulturow e.
Oczywiście, w szystkie te przekształcenia tradycyjnego w arsztatu realisty nie pozw alałyby może na sformułowanie tak pozytywnego sądu o prozie lat 1958— 1963, gdyby oznaczały jedynie rew izję „sw oistych modeli lite ra tu ry i literackości” 3. Rzecz jednak w tym, że owa rew izja wzorców literackich szła w parze z podjęciem przez literatu rę zasadni czej problem atyki m arksistowskiej filozofii człowieka i społeczeństwa — także społeczeństwa socjalistycznego. W zakończeniu szkicu postaram się wskazać na główne w ątki filozoficzne, które stały się tem atem owej dyskusji. Na razie zanotujm y tylko sam fakt współbrzmienia ekspery m entu artystycznego z eksperym entem — jeśli wolno się tak w y ra zić — myślowym. Aby w yrazić nowe treści, proza lat ostatnich m u siała w sposób konieczny podważyć trady cyjny rygoryzm konstrukcji fabularnej, nasycić się pierw iastkiem dyskursyw nym , ograniczyć prze rosty opisowości. W szystkie te doświadczenia umożliwiły jej „na m iej sce obyczajowej przypadkowości wpisywać konieczności ludzkie” 4.
Należy przy tym zauważyć, że owa widoczna w prozie lat 1958— 1963 skłonność do naruszania fikcji literackiej, do dyskursyw izowania n a r racji i przede w szystkim — do rugow ania tradycyjnych form b eletry stycznych na rzecz zbeletryzowanego reportażu (Spiżowa brama, Po
żegnanie z panną Syngilu), eseju (Boski Juliusz), felietonu (L isty do pa ni Z.) czy pam iętnika (Pól w ieku P utram enta) jest zjawiskiem typo
wym dla stadiów krytycznych procesu literackiego, poprzedzających pełne ukształtow anie się nowej form acji artystycznej. H istoria lite ra tu ry dostarcza w ielu tego rodzaju przykładów. Dość powołać się na rolę dyskursyw nej powiastki filozoficznej — sztandarowego gatunku literatu ry Oświecenia, albo też na szkołę dziennikarstw a, jaką przeszli najw ybitniejsi polscy realiści z drugiej poł. w. XIX — Sienkiewicz, Prus, Świętochowski.
Jeszcze w ym ow niejszy może tu być przykład perypetii, które p rze była dziewiętnastowieczna proza rosyjska, zanim w ydała najw iększe dzieła Dostojewskiego i Tołstoja. Pisał o tym sam autor W ojny i p o ko ju :
M y ślę, że w ie lk i a r t y s ta p o w in ie n tw o rz y ć w ła s n e fo rm y . J e ż e li tr e ś ć w d z ie ła c h s z tu k i je s t ta k n ie s k o ń c z e n ie ró ż n a , d lacz eg o n ie m ia ła b y b y ć t a k a i fo r m a ? K ie d y ś w P a r y ż u w ra c a łe m z T u rg ie n ie w e m z t e a t r u do d o m u . P o ru s z y liś m y te n te m a t. Z godził się ze m n ą c a łk o w ic ie . P rz y p o m in a liś m y so b ie n a jle p s z e u tw o r y l i t e r a t u r y ro s y js k ie j i o k a z a ło się, że k a ż d y z n ic h m a 3 S. Ż ó ł k i e w s k i , P rze p o w ie d n ie i w s p o m n ie n ia . W a rs z a w a 1963, s. 171. 4 Ib id e m , s. 49.
398 Z B IG N IE W Ż A B IC K I
s w o is tą fo rm ę . N ie m ó w ią c ju ż o P u s z k in ie , w e ź m y n a p rz y k ła d M a r tw e d u sz e G ogola. Co to je s t? A n i ro m a n s , a n i p o w ieść. C oś z u p e łn ie o ry g in a ln e g o . A lbo
Z a p is k i m y ś liw e g o — n a jle p s z a rzecz T u rg ie n ie w a . A D o m u m a r ły c h D o sto
je w sk ie g o ? A m o je, c z ło w ie k a g rzeszn eg o , D z ie c iń s tw o ? A R z e c z y m in io n e
i ro z m y ś la n ia H e rc e n a , a B o h a te r n a s z y c h c z a s ó w L e r m o n t o w a 5.
Zwróćmy uwagę, że mowa tu po prostu o w targnięciu do prozy gatunków takich, jak reportaż (Dom umarłych), pam iętnik (Tołstoj i Hercen), wreszcie esej (Rzeczy minione i rozmyślania).
Jeśli przytaczam ten cytat i równocześnie przypom inam o dalszych kolejach rosyjskiej prozy, która w końcu w ydała wielką epikę, to by najm niej nie po to, by bawić się w proroctw a. Chodzi mi raczej 0 ostrzeżenie przed proroctw am i nazbyt pochopnych wróżbitów, którzy skłonni byliby sądzić, że nowy gatunek literacki, nie m ający jeszcze nazwy, a najpełniej reprezentow any przez Spiżową bramą, stanie się w przyszłości gatunkiem nie tylko dominującym, ale i wyłącznym, że w yelim inuje całkowicie prozę opartą na zasadzie fikcji artystycznej. Myślę, że można tu mówić tylko o różnych proporcjach fikcji i au ten tyku, zmyślenia i praw dy; gdyby literatu ra w ogóle w yrzekła się fik cji — która przecież od samych początków istnienia sztuki stanowi jej elem ent nieodzowny — utożsam iłaby się bez reszty z publicystyką, historiografią, reportażem . Słuszność tego zastrzeżenia potw ierdza choć by fakt, iż w ątki zapoczątkowane w Listach do pani Z. uzyskały n a tychmiastowe rozwinięcie i dopełnienie w Romantyczności — jakkol wiek łatwo skądinąd byłoby wykazać, że w łaśnie w najnowszych swych utw orach Brandys odwołuje się do technik właściwych gatunkom para- literackim : naśladuje raptularz (Romantyczność), journal intime (Sobie
1 Państwu, Jak być kochaną, Sposób bycia), reportaż, wywiad i esej (Wywiad z Ballmeyerem).
Równocześnie jednak w ydaje się, że pew ne przekształcenia kon wencji literackich u rastają w trw ałą w artość kulturow ą, która stanowi odtąd punkt wyjścia dla wszelkich dalszych poszukiwań artystycznych. Po doświadczeniach Prusa nie można — pod groźbą łatw izny i śmiesz ności — pisywać jak Kraszewski, po doświadczeniach Pałuby Irzykow skiego nie można pisywać jak Prus. Toteż nie sądzę, by możliwy był np. odwrót od prozy intelektualnej; świadczą o tym per negationem artystyczne porażki tych debiutantów, którzy, jak Edward Stachura w Jed n ym dniu czy Tomasz Łubieński w Ćwiczeniach, chcieliby p re zentować jako jedyną wartość — w yłącznie swój sensualizm. Podobnie myślę też, iż w dobie burzliwego rozwoju fotografiki i filmu literatu ra (cóż dopiero malarstwo!) nie m a szans na pow rót do tradycyjnej tech niki opisu i portretu. Listę tego rodzaju zastrzeżeń można by poprowa
dzić dalej. Przypom nieć chociażby o tym, iż zdobycze najnowszej psy chologii uniemożliwiają wieńczenie literackiej introspekcji — całkowi cie koherentną kreacją charakterologiczną; albo też, że współczesna wiedza o społeczeństwie wyklucza traktow anie instytucji społecznych jako wygodnych dla każdego tworów zbiorowej umowy, podkreśla, że tw ory te m ają często charakter zreifikow any i w ykazują tendencje alienacyjne.
Proza lat 1958— 1963 w najdojrzalszych swych realizacjach zdobyła, jak sądzę, ową świadomość socjo-psychologiczną. Zdobyła też w w ięk szym niż kiedykolw iek stopniu świadomość swej w łasnej istoty, świa domość granic swych możliwości kreacyjnych. Zdobycie wiedzy o tych ograniczeniach jest jednak zarazem otwarciem nowych perspektyw roz- wojoWych. Redukcja opisu ułatw ia dotarcie do zasadniczych praw idło wości strukturalnych, redukcja „ch arak teru ” umożliwia głębszą niż do tychczas analizę konwencji społecznych, redukcja stru k tu ry fab u lar nej pozwala — poprzez czyściec „autotem atyzm u” — utrw alić intelek tualne zainteresow ania prozy. Na tym też, w moim przekonaniu, polega najistotniejsze novum twórczości prozatorskiej lat ostatnich.
2
Wartości te proza polska osiągnęła jednak bynajm niej nie od razu. Tak na przykład gdy przeglądam y teksty z początku omawianego tu taj okresu, szczególnie z lat 1958— 1959, bardzo często odnosimy wrażenie, iż był to jakiś „przystanek” w rozwoju literackim . Przede wszystkim u progu owego stadium zostają zahamowane burzliw e w latach po przednich fale „litera tu ry obrachunkow ej”. Bezpośrednie i szczegółowe obrachunki z polityką okresu 1949— 1955 schodzą już z literackiej areny, mimo iż — jak wykazał przykład najnowszej prozy radzieckiej — nie wszystko zostało w nich zanalizowane do końca i zwłaszcza — rzeczo wo. L iteratu ra może teraz — co jednak nastąpi dopiero nieco później — pokusić się o wyciągnięcie z doświadczeń październikowych wniosków uogólniających, potraktow ać owe doświadczenia, jak również cały k ry tyczny n u rt XX Zjazdu KPZR, nie tylko jako tem at historyczny, tem at „dla siebie” , lecz także jako im puls do bardziej pojemnych przem yśleń historiozoficznych, m oralnych i artystycznych.
Na razie wszakże do rangi dominujących pozycji literackich u ra stają książki, których główną cechą jest ucieczka w przeszłość, a któ rych poetykę objąłbym m etaforyczną i paradoksalną form ułą: „realizm baśniowy”. „Realizm” , albowiem mimo wszystko przejaw ia się w tej literatu rze pew na intencja realistyczna: ewokująe przeszłość, nie skry wa się w niej antagonizmów rzeczywistych. „Baśniowy”, albowiem cała
400 Z B I G N IE W Ż A B I C K I
ta rekonstrukcja spraw miniowych zostaje zanurzona w fan tastykę i poddana pewnej mitologizacji.
O kreślając w ten sposób najbardziej znam ienne pozycje prozy lat 1958— 1959, nie chcę przez to twierdzić, że pisarze stanęli w miejscu; je st to raczej stadium zbierania sił przed nową batalią literacką, której całkowicie dojrzałe zdobycze książkowe przyniósł rok 1960; doba po głębiającej się refleksji i autorefleksji; etap nie ty le jeszcze prób wy krystalizow ania nowej poetyki, co ponownego przem yślenia zadań pi sarskich w zmieniającej się sytuacji historycznej. L iteratu ra powraca wówczas ad, fontes, raz jeszcze sprawdza swój stosunek do starych, w ypróbowanych tradycji polskiej prozy, podejm uje także wycieczki do praźródeł wszelkiej wrażliwości pisarskiej: szuka inspiracji w auto biografii, cofa się w „kraj lat dziecinnych”, próbując odnaleźć tam świeżość naiwnego oglądu świata bądź też potw ierdzić russoistyczny m it natury. Przede w szystkim zaś — naw iązuje dialog z przeszłością, przekształcając ją w idyllę i w niej w łaśnie szukając ocalenia przed konsekw encjam i współczesnego kryzysu w artości oraz przed tru dn o ściami w tw orzeniu kanonu w artości nowych.
Tak rodzą się książki, które w ydają się najbardziej typow ym i doku-, m entam i procesów literackich w dobie tuż popaździernikowej : obok Leona Gomolickiego Ucieczki (akcentującej jednak przede w szystkim młodzieńcze pragnienie buntu), zbioru opowiadań Biały ptak Kornela Filipowicza, Okruchów weselnego tortu Wojciecha Żukrowskiego i nie co późniejszej (wydanej w r. 1961) Pięknej choroby Jastru n a — Dziura
w niebie Tadeusza Konwickiego oraz Życie duże i małe W ilhelma Ma
cha.
Obie te ostatnie powieści powiązane są w yraźnym i pokrew ieństw a mi tem atycznym i i strukturalnym i: w obu dokonuje się zwrot do prze szłości, w obu mowa jest o życiu prow incji kresow ej (w Dziurze w nie
bie — o Wileńszczyźnie, u Macha — o pograniczu polsko-ukraińskim),
przy czym życie to obaj autorzy próbują odtworzyć poprzez pryzm at w yobraźni dziecięcej, poddając ją zresztą „dojrzałej” w eryfikacji i re wizji. Jednakże Mach znacznie dalej niż Konwicki idzie w „baśniow ej” stylizacji swej prozy. Jego narracja świadomie zaciera granicę między tym , co „realne”, a tym, co już fantastyczne; chw ytow i tem u podpo rządkow any jest język powieści, silnie nasycony liryzmem, stylizowany, pełen inw ersji i bardzo poetyckich m etafor.
Rzecz prosta, i Mach, i Konwicki nie stronią przy tym od ukazyw a nia realnych konfliktów narodowościowych i społecznych. Jednakże n a sycenie całej wizji powieściowej pierw iastkiem fantastycznym łagodzi ostrość obrazu owych konfliktów. Intencję tę dem onstruje Mach
ex-plicite w wywodzie, k tó ry potraktow ać można jako klucz teoretyczny
do całej powieści:
O p ro m ie n ić m a ło ść lu d z k ic h n ie d o li, p rz e s ło n ić ła g o d n y m c ie n ie m m il c z e n ia i ta je m n ic y o d r a ż a ją c ą p o sp o lito ść lu d z k ic h n a m ię tn o ś c i i w y s tę p k ó w , p o m y śle ć : „N ie w ie m ” , g d y w ie m z b y t o k r u tn ie — te g o ch c e m o ja w ia r a . M oże i w ia r a , i m iło s ie rn ie k ła m a n a w ie d z a , k tó r a je j słu ży , s ą o m y łk ą ? L e c z je ś li w ie d z ie ć p ra w d z iw ie i n a p e w n o z n a c z y ło b y : z a p o m n ie ć , p o żeg n ać, r o z s ta ć się, z a p a ś ć n a z a w sz e w m ą d r ą , to p r a w d a , ale ja k ż e ja ło w ą zgrozę? — N ie. W olę u n ie w in n ia ją c ą p o b ła ż liw o ś ć sn ó w i w s p o m n ie ń . Z e sn ó w i w s p o m n ie ń , j a k z u k ry te g o w le s ie ź ró d ła , w y p ły w a ją s tr u m ie n ie b a ś n i, le g e n d . I w sz y sc y w g o d z in ie s tr a c h u i z w ą tp ie n ia c z e rp ie m y z ic h ż y c z liw e j lu d z io m , ż y c iu r z e ś k o ś c i6.
Oczywiście, tego ty pu świadome ukształtow anie w izji artystycznej nie jest jakim ś oryginalnym odkryciem Konwickiego lub Macha. N a trafiam y tu mianowicie na stary topos lite ra tu ry europejskiej: m it Pio tru sia Pana, dziecka, co nigdy nie staje się mężczyzną, ale w łaśnie d la tego otw iera przed nam i krainę piękna i praw dy, nietkniętą piętnem
„dorosłego”, zakłamanego świata. W swej L ’Aventure intellectuelle du
X X e siècle7, m it ów analizuje René-M arill Albérès, w skazując m. in.
na książki H erm ana Hesse, Jean Cocteau, Elio Vittoriniego. Zachowały one po dziś dzień wiele czaru i autentycznej poezji; a jednak upodobnia ją się coraz to bardziej do pięknych, lecz jakże odległych od współ czesności kartek ze sztam bucha babuni. Powieści Konwickiego i Macha są oczywiście od nich znacznie bardziej współczesne, nie stronią prze cież od historii; mimo to można dostrzec tu taj w yraźne pokrew ieństw o klim atu artystycznego.
Jednakże w r. 1958, w momencie gdy ukazała się Dziura w niebie i powstawało Zycie duże i małe, „realizm baśniowy” (przypominam, iż określenia tego używ am w sensie m etaforycznym ) mógł w ydaw ać się fazą konieczną w rozw oju now atorskiej prozy. W każdym razie dosko nale odpowiadał on atm osferze okresu przejściowego, owej niepow ta rzalnej chwili, gdy już rozpoczynała się stabilizacja, a jeszcze nie w y krystalizow ała się w pełni nowa problem atyka literacka. Rzecz prosta, mógł to być jednak tylko „przystanek” artystyczny. Wszystko zależało teraz od tego, w jakim kierunku pójdzie dalej poszukująca literatu ra.
Zmierzała ona — praktycznie — w trzech kierunkach. Po pierw sze, poprowadziła dalej rew izję tradycyjnych konwencji prozatorskich i ze spoliła tę rew izję z nowymi przem yśleniami światopoglądowymi — prze de w szystkim w dziedzinie socjalistycznej filozofii jednostki, w analizie problem u skonwencjonalizowania życia społecznego i zagadnienia alie
6 W. M a c h , Ż y c ie d u ż e i m a łe . Ł ó d ź 1959, s. 195.
7 R .-M . A l b é r è s , L 'A v e n tu r e in te lle c tu e lle d u X X e siècle. P a r i s 1959, s. 335— 337.
402 Z B IG N IE W Z A B IC K I
nacji; myślę tu o książkach Brezy, Brandysa i innych autorów , do któ rych w ypadnie jeszcze powrócić później. Po drugie, od baśniowego splo tu realizm u i fantastyki wiodła w yraźna droga ku grotesce, kreującej w izję św iata ponadrealnego nie po to, by „opromienić małość ludzkich niedoli”, lecz po to, by tym ostrzej uw ydatnić absurd przesądu i grozę konfliktów rzeczywistych; jest to droga Zielińskiego w S ta tku zezowa
tych i Mrożka w zbiorach opowiadań Wesele w Atomicach oraz Deszcz.
Po trzecie wreszcie, mogła to być droga właśnie ku pełniejszem u sform u łow aniu „baśniow ej” mitologii.
Tę ostatnią drogę — od fantastyki do m itu — prezentuje w sposób najbardziej przejrzysty ukończone w r. 1958, a w ydane w 1960 Leśne
morze Igora Newerlego, dokum ent dojrzałego w arsztatu artystycznego,
równocześnie jednak dokum ent ogromnych trudności, na jakie natrafiało, i do dziś natrafia, poszukiwanie form uły dla realistycznej prozy.
Zakwalifikowanie gatunkowe Leśnego morza nie nastręcza żadnych kłopotów: jest to niew ątpliw ie — bardzo odosobniona nie tylko w oma w ianym tu sześcioleciu, ale w ogóle w całej literatu rze współczesnej — próba szeroko zakrojonej kreacji epickiej. Trudniej byłoby odpowiedzieć, o czym ta epika trak tu je. W w ielu fragm entach — zwłaszcza tam, gdzie N ew erly zbliża się do powieści środowiskowej — tem atem jej są losy em igracji polskiej na Dalekim Wschodzie. P rzy tej okazji autor porusza (przeważnie aluzyjnie) wiele żywotnych kw estii historycznych i aktu alnych: wspomina o stosunku Rewolucji Październikow ej do inteligen cji, zastanaw ia się nad problem ami w ojny i nad perspektyw am i dzisiej szej nauki, wreszcie sygnalizuje raczej niż analizuje dram at rew olucjo nisty, zawiniony przez błędy polityczne tam tego czasu (akcja powieści rozgryw a się u schyłku okresu międzywojennego i podczas ostatniej wojny). Ważkie treści współczesne w yraża także historia głównego bo hatera powieści, W iktora Domaniewskiego; w ychow any w atmosferze harcerskiego indyferentyzm u, zamyka on swe koleje powieściowa udzia łem w walkach partyzantki komunistycznej.
Doceniając różne wartości poznawcze i dydaktyczne ambicje eposu Newerlego, nie sposób jednak nie zauważyć, iż w realizacji góruje nad nim i poetycka opowieść o życiu tajgi i związana z nią mitologia natury. W konsekw encji N ew erly roztapia swą powieść w czymś na kształt nowych Godów życia Adolfa Dygasińskiego. Podobnie jak Dygasiński (w innych jego utworach), autor Leśnego morza podporządkowuje p rze życia i przygody bohaterów rytm ow i natury, ustanaw ia w konstrukcji fabuły paralele między losem zwierzęcym i ludzkim (Wiktor i tygrys Wang), antropom orfizuje obrazy zw ierząt i upraszcza sylwetki ludzi. Bohaterow ie zbudowani są tu, wzorem Trylogii Sienkiewicza, z kilku grubą kreską naszkicowanych rysów, sposób prowadzenia akcji nawiązuje
do tradycji rom ansu aw anturniczego (cudowne ocalenia, szczęśliwe zbiegi okoliczności, chw yt „gońca królewskiego”, k tó ry przybyw a z ratu n k iem zawsze na ostatnią chwilę, poetyckie symbole ilustrujące bardzo „lite racką” w iarę w nad n atu raln y związek dusz), styl n arracji jest w yraźnie archaizowany, czasem po sienkiewiczowsku zawadiacki, czasem na wzór Żeromskiego sarkastyczny, a przecież sentym entalny, w ydarzenia m ają charakter um ow ny i naw et dowódcy oddziałów partyzanckich spraw iają w rażenie postaci z pieśni o Rolandzie.
Sienkiewicz, Dygasiński, Sieroszewski, Żeromski, ale także Kipling, Dumas-ojciec, ba, naw et W eyssenhoff — oto krąg patronów literackich, do których Leśne morze w ydaje się nawiązywać z pełną świadomością i aprobatą autora. N iejednokrotnie otrzym ujem y dzięki tem u k a rty nie porów nanej piękności; opisy Newerlego określić można jako prozę n a- s y c o n ą — dają one czytelnikowi żywą i silną sugestię w izualną, za m ykają go jak gdyby w ew nątrz wizji autorskiej. W ten sposób — zgodnie chyba z intencjam i pisarza — zanika granica pomiędzy czło wiekiem a przyrodą. Wizja historyczna i wizja n atu ry stapiają się w jedno, ulegają tej samej prym ityw izacji, której służy rów nież oso bliwsza technika narracyjna, wzorowana niejednokrotnie na opowie ściach ludowych bajarzy, anonimowych autorów bylin i sag.
Myślę, że N ew erly po prostu nie mógł sobie wyobrazić, by w naszej pełnej dram atycznych antagonizmów epoce można było wznieść się ku epickości inaczej, jak w łaśnie pod w arunkiem odwołania się do „pier w o tnej” naiwności i do swoistej monum entalizacji. W konsekw encji pow stała jednak powieść, k tó rą można by określić jako summę „realizm u baśniowego”, ale nie jako zarodek nowej epiki. K onfrontacja te raźn iej szości z przeszłością literacką zakończyła się tu generalnym zwycię stwem tradycji. Dlatego też Leśne morze nie doczekało się dotychczas — i nie mogło doczekać — żadnych kontynuacji. Nic dziwnego: ta bardzo piękna książka nie otw ierała nowych dróg, była tylko szlachetnym pożegnaniem z minioną już epoką w rozwoju literatury.
3
Otwarciem nowych dróg jest natom iast z pewnością w ydany w r. 1963 Sennik współczesny Tadeusza Konwickiego. O ile Leśne m o
rze podsumowuje próby „realizm u baśniowego” poprzez najpełniejszą
afirm ację głównych jego zasad, o tyle Sennik współczesny stanowi takie podsumowanie wyłącznie per negationem; jest w yrazem buntu, a nie aprobaty. Pozostając na pozór całkowicie w granicach wyznaczo nych przez przeszłość, tradycję i baśń — w istocie rzeczy podejm uje najsurow szą polemikę i z przeszłością, i z tradycją, i z baśnią. Polem ikę przy tym zarówno światopoglądową, jak i literacką. Dlatego też tak
404 Zb i g n i e w Ża b i c k i
am biw alentne wnioski nasuw a artystyczna fak tu ra tej powieści. Mało jest utw orów równie silnie uw ikłanych w tradycję, a zarazem podważa jących ją tak zdecydowanie przez ostre przem ieszanie planów chrono logicznych, przez zmianę form n arracji oscylującej m iędzy dialogiem i monologiem, przez świadome niekonsekwencje i niedopowiedzenia fa bularne, w ikłające iście po faulknerow sku porządek i sens perypetii.
Dziura w niebie, Zycie duże i małe, a naw et Leśne morze —
w szystko to były przykłady flirtu z tradycją, flirtu o m niejszym lub w iększym zaangażowaniu emocjonalnym. To jednak, czego wobec tra dycji dokonuje Sennik współczesny, nie może już być nazw ane ani flir tem , ani romansem. To raczej dram at, chwilami bliski tragedii; dram at niewspółmierności, niekoherencji między wczoraj a dziś, dram at nie- adekwatności wczorajszych i dzisiejszych przem yśleń ideowych, a także form literackich. Po jednej stronie aktoram i tego d ram atu są wszyscy ci, których w pływ y w powieści Konwickiego w ykryw a się (i w ykry wano) bez większego tru du : poezja romantyków, Orzeszkowa jako au torka Nad Niemnem, Żeromski jako autor Popiołów, Broniewski jako au tor Ballady o Placu Teatralnym; a chyba także i sam Konwicki jako autor Rojstów. Po drugiej stronie aktorem (ukrytym zresztą za kulisa mi i odsłoniętym tylko w ostatnich scenach powieści, takich jak rozmo wa bohatera z Szafirem i końcowy epizod odjazdu z rezerw atu nad Sołą) jest po prostu polski dzień dzisiejszy. Ten, którego nie da się uchwycić i oddać w konw encjach rom antyków, Orzeszkowej, Żeromskiego, Bro niewskiego czy Rojstów; ani też zsyntetyzować w oparciu o wyrażoną w tam tej tradycji problem atykę światopoglądową i historiozoficzną.
Ów pierwszy kierunek polemiki, podjętej w znakom itej powieści Konwickiego, akcentow any jest przede w szystkim przez stały, refreno w y dysonans między patetyczną konw encją retrospekcji a tym łańcu chem epizodów, rozgryw ających się już współcześnie, które k rytyka określiła jako „interludia sprośne, groteskowe, drw iące” 8 — i które uw ażam za najlepsze fragm enty całego tomu. Interludia te to sui gene
ris „W yspiańskie” jasełka narodowe, w których reprezentanci różnych
postaw — i różnych stanów społecznych — w ypow iadają stale te same teksty, skostniałe niekiedy od dziesięcioleci.
Nie chcę przez to powiedzieć, iż bohateram i interludiów są tylko m arionetki. H um anitarny Konwicki obdarzył niektóre z owych figur (partyzant, Regina, Romuś) zdolnością do uczuć, niekiedy naw et i umie jętnością myślenia (hrabia Pac). To nie oni sami są m arionetkow i; z te a tru m arionetek są w łaśnie ich role, ich teksty, całkowicie skon wencjonalizowane, zam arłe w przeszłość, spetryfikow ane w tradycję. W szystkich tych ludzi, zamieszkujących symboliczną dolinę nad Sołą —
dolinę, która niebaw em będzie już dnem jeziora — to tylko ze sobą łączy: przeszłość i tradycja. Ale zarazem tradycja oglądana sub specie dnia dzisiejszego, i w łaśnie dlatego skurczona do wym iarów groteski. W najlepszym razie — do w ym iarów tragifarsy.
Przeszłość, gdy próbuje się na nowo powołać ją do życia i żyć w niej, staje się tylko groteską, co najwyżej m elodram atem (tak jak choćby w beznadziejnych i niedołężnych w ysiłkach Paw ła — n arrato ra — by nawiązać kontakt z Józefem Carem). Natom iast przeszłość ewokowana w e wspom nieniu — je st po prostu koszmarem, którego w ątki trudno rozplątać i k tó ry nie ma w sobie już nic z owej „uniew inniającej po błażliwości snów i w spom nień” (by przypomnieć charakterystyczny cytat z prozy Macha). Baśń nigdy nie była rzeczywistością; rzeczywistością był natom iast niekończący się łańcuch mordów i zgonów, atm osfera podejrzliwości i zadawnionych uraz, splot w ahań i błądzeń po zawi łych torach AK-owskiej, a potem NSZ-owskiej tragicznej ideologii, a wreszcie po manowcach okresu „błędów i wypaczeń”. Być może, rzeczywista była niegdysiejsza miłość? Być może; ale i z niej pozostał tylko „trupi śluz” n a rękach w ojennej kochanki. Na dodatek — kochan ki nigdy nie posiadanej.
To estetyczne przewartościowanie przeszłości i trad y cji sugeruje, rzecz prosta, określone wnioski historiozoficzne. Chociażby ten, że prze szłość nie może już odżyć, a zatem każda próba zespolenia z nią siebie współczesnego jest próbą darem ną. Ale przecież nie bezużyteczną. W re cenzjach Sennika współczesnego podkreślano w ielokrotnie, jak bardzo te n obrachunek z przeszłością jest konieczny, jak jego konieczność z że lazną konsekw encją w ynika z logiki fabularnej. Trzeba pojechać nad Sołę, aby potem móc opuścić tę krainę. Trzeba zanurzyć się w historii, aby potem móc spojrzeć w teraźniejszość. Tę ostatnią perspektyw ę: teraźniejszość — otw ierają przed narrato rem końcowe słowa powieści.
Nie tylko jednak poprzez ów finał sięga Sennik w problem atykę bezpośrednio współczesną. Nie wszystkie bowiem postaw y wobec życia i historii przedstawione zostały tu taj w m arionetkow ych tekstach jase łek narodowych. Co najm niej trzy spośród tych postaw charakteryzuje K onwicki jako problem y aktualne i zarazem poddaje je pod dyskusję. W łaśnie dlatego jego książkę określić można nie tylko jako rozrachunek z przeszłością, ale i jako współczesną powieść polityczną.
Postaw a pierwsza, reprezentow ana przez Józefa Cara, bliska jest kłam liw ej filozofii pocieszenia, jaką w Na dnie Gorkiego głosi starzec Łuka. Oznacza ona program owe odwrócenie się od praw dy życia — po to, by łatw iej było je znosić, by łatw iej było się z nim pogodzić. In ten cje Cara są w praw dzie szlachetne: chciałby on nieść pociechę ludziom, w pajając im fałszywe rozpoznanie konieczności. Ostatecznie jednak krze
406 Z B IG N IE W Ż A B IC K I
w i tylko zabobon, pcha swoją trzódkę w naiw ny antycywilizacjonizm (tu taj Konwicki, podobnie jak w całym obrazie ginącej doliny, podej m uje też polemikę z typow ym dla „realizm u baśniow ego” m item na tury).
D ruga postawa, reprezentow ana przez hrabiego Paca, jest równie jak program Józefa Cara szkodliwa społecznie, a p rzy ty m o tyle nie bezpieczniejsza, że łatw iej przysw ajalna; nie w ym aga ona bowiem nie tylko fanatycznego zaangażowania, ale naw et przekonań czy wiary; przeciwnie, jej osią programową jest w łaśnie b rak jakiegokolwiek za angażowania w cokolwiek, co przekraczałoby in teres jednostkowy; m a m y tu do czynienia z filozofią biernej zgody na życie, z programem egoistycznego konformizmu, z postępowaniem w edle norm y „statysty cznej większości”. „Trzeba być w środeczku, ani w śród najlepszych, ani wśród najgorszych, w przeciętności” 9 — pow iada Pac — i z tej fałszyw ie stoickiej pozycji rzuca oskarżenie pod adresem wszystkich, co chcieliby walczyć o jakiś system wartości społecznych, o ideę.
Oskarżeniom tym autor nie daje jednak w iary. Perspektyw ę przy szłości otwiera w powieści racja trzecia, którą rep rezen tu je narrato r i kom unista Szafir. Jej podstawą jest program ow y aktyw izm i przyjęcie rygorów odpowiedzialności ponadindywidualnej. W końcu to właśnie P a w eł i Szafir bronią postępu przed fanatyzm em i głupstw em . I w końcu to w łaśnie działalność takich ludzi w yw iera doniosłe skutki społeczne.
M oralistyka Konwickiego ma ostatecznie charak ter optymistyczny. Nie je st to jednak, mówiąc banalnie, optym izm łatw y. A utor Sennika
współczesnego nie ukryw a sprzeczności zaw artych w postawie zaanga
żowanej. Staw ia swego bohatera w konflikcie m iędzy różnymi sferami wartości, w sytuacji, gdy trzeba w ybierać między kodeksem organizacji realizującej ponadindyw idualne cele program ow e a wiernością wobec samego siebie czy wobec ludzi, z którym i niegdyś miało się związki. N apełnia sceptycyzmem i sporą dozą rezygnacji m aksym y głoszone przez Szafira, przypom inając przez to, że w iara w ponadindyw idualny sens swoich działań nie jest przecież niezawodną gw arancją własnej, p ry w atnej szczęśliwości. W refrenow ych pogaduszkach pani Malwiny, k ry jących nieraz — w brew ich naiwnej, niekiedy groteskowej formie — sensy bynajm niej nie najbłahsze, otw iera tu i ówdzie perspektyw ę bardziej uniw ersalną, z której różne dzisiejsze zm agania i konflikty tracą swą przygniatającą wagę, okazują się zaledwie migawkowymi mo m entam i w kształtow aniu się zbiorowego losu, w niekończącym się p ro cesie życia. A wreszcie — w groteskowych epizodach pracy na bocznicy kolejow ej — przekornie zwraca uwagę na ów balast m arazm u i
jakości, k tó ry tru dn o strząsnąć bez reszty i z dzieła społecznej prze budowy.
Powieść Konwickiego jest książką bardzo współczesną zarówno w po staw ionych przez siebie pytaniach, jak i w udzielanych na nie odpo wiedziach. A także w glosach sceptyka, którym i z kolei o patruje i te odpowiedzi. Jest to zarazem, przy całym jej baśniowym chwilami k li macie, książka w ypełniona po brzegi konkretem bardzo polskim i b ar dzo dzisiejszym. To on w łaśnie ożywia świetną, realistyczną narrację, nasyca ją nieporów nanym dowcipem i humorem, podpowiada celne pointy, nadaje w ielu rozproszonym w dialogach zdaniom ostrość i lapi darność aforyzm u.
K onkret ów podporządkowany jest przy tym antyidyllicznej ten d en cji powieści, w spółtw orzy wizję świata, w której Wahrheit pragnie zdo być przewagę nad wszystkim, co jest erdichtet. W świecie młodości za brakło już P iotrusia Pana, w świecie historii zabrakło herosów z jednej bryły, w świecie miłości zabrakło Romea i Julietty. P adają idylliczne konwencje, które dotychczas upiększały rzeczywistość, lecz przez to ona sama nie staje się m niej piękna. Jest w łaśnie jeszcze bardziej nasycona emocją i sentym entem , przeniknięta wyrozum iałą ludzką mądrością. Wo bec historii, wobec nas samych.
4
Zatrzym aliśm y się na dłuższą chwilę przy utworach, w których urzeczenie tradycją — także urzeczenie przekorne i gorzkie, jak w S e n
niku współczesnym — urasta nieledwie do rangi faculté maîtresse orga
nizującej całą stru k tu rę artystyczną książki. Nie oznacza to jednak, by w łaśnie tego rodzaju utw ory były najliczniejsze w produkcji prozator skiej lat ostatnich. Najczęściej bowiem silnie zaznaczony związek z tra dycją byw a nie ty le m anifestow anym program em pisarskim , ile raczej żywiołową właściwością w arsztatu twórców.
Daleki jestem , rzecz prosta, od łatwego rzucania potępień pod adre sem owych tendencji; chociażby dlatego, iż przym ierze z trad y cją by wało nie tylko wygodną i na pozór bezpieczną mielizną, na k tó rej literatu ra osiada wówczas, gdy brak jej odwagi koniecznej dla w ypró bowania nowych konwencji i dla zanalizowania nowych treści, albo też — gdy owych treści po prostu nie dostrzega. N iejednokrotnie prze cież trad y cja okazywała się skarbnicą problem ów wciąż jeszcze aktu alnych — przykładem reportaże M ariana Brandysa O królach i ka
puście, poświęcone współczesnym potomkom Judym a, a z innej sfery
zjawisk, i znacznie doskonalszym — Sława i chwała Jarosław a Iwasz kiewicza. N iekiedy wreszcie przymierze z tradycją było pomostem um ożliwiającym rozwiązanie indyw idualnych kłopotów w arsztatu tw ór
408 Z B IG N IE W Ż A B IC K I
czego, zapewniało chwilę oddechu niezbędną przed podjęciem ryzyka now ych eksperym entów i przem yśleń — przykładem pojawienie się
D ziury w niebie Konwickiego przed jego Sennikiem współczesnym.
Dlatego też sądzę, iż przy ocenie konkretnych książek trzeba odpo w iadać przede w szystkim na dwa pytania. Po pierwsze — jakie świeże obserw acje (socjologiczne, psychologiczne, obyczajowe) zebrał au to r w y korzystując możliwości poznawcze określonej trad y cji artystycznej? A po drugie — w jakim kierunku poszedł sam w ybór tradycji?
Proza lat ostatnich prezentuje nam kilka różnych kierunków owego w yboru. Tak na przykład jedną z najbardziej żyw otnych okazała się w niej konw encja międzywojennego „psychologizmu”. (Przypuszczam, że źródła tej popularności byłoby łatw o określić: po okresie różnych po m yłek i rozczarowań, jakie przyniosła proza społeczna w pierw szej połowie la t pięćdziesiątych, psychologizm mógł w ydaw ać się przystanią, z k tó rej trudno co praw da przedsięwziąć szczególnie odkrywcze podróże, ale k tóra za to jest bezpieczna.) Konwencji tej (której nie tra k tu ję zresztą jako odrębnej od realizm u poetyki, lecz po prostu jako jeden z w ariantów realizmu, pogłębiający pewien tylko kierunek obserwacji, lecz za to podcinający jej szersze horyzonty) hołdują bardzo liczni autorzy: Włodzimierz Odojewski w Kwarantannie i Miejscach nawie
dzonych, K ornel Filipowicz w Ciemności i świetle, Białym ptaku, Romansie prowincjonalnym, W anda K arczewska w zbiorze Czarne ko nie, A ndrzej Bonarski w powieści Pojednanie, W ładysław Terlecki w to
mach nowel Podróż na wierzchołku nocy i Pożar. Do tej samej k ate gorii w ypadnie zaliczyć również powieść Róży Ostrowskiej Wyspa oraz powieści Zofii Chądzyńskiej Ślepi bez lasek, Chemia, a także zbiory nowel A nny Kowalskiej Kandelabr efeski i Nimfa.
D ruga, rów nie popularna tradycja, z pierwszą zresztą niekiedy wcho dząca w symbiozę, to zespół konwencji wywodzących się z p rak ty k i „m ałego realizm u” w tym wydaniu, jakie przed w ojną prezentow ało „Przedm ieście”, T utaj zaliczyć można np. prozę Marii Jarochowskiej
(Najgorsza chwila życia), liczne powieści A leksandra Minkowskiego, Romans Eugeniusza Kabatca, Południe i Sobótki Macieja Patkow skie
go, a przede w szystkim całą falę najświeższych debiutów prozatorskich, takich jak Dziewczyna pod kwiatami Czesława K uriaty, Dom Edm unda Głuchowskiego, Chłopiec o lisiej tw arzy Zbigniewa Żakiewicza, W ie
czór nad rzeką A leksandra Bogdańskiego, Agnieszka i inni Kazimierza
Traciewicza, Zawał Leona W antuły. Ten zespół książek nie jest zresztą jednolity; w niektórych, jak w Romansie Kabatca, u Bogdańskiego czy K uriaty, uwaga autorów koncentruje się na psychologicznych sylw etkach „szarych ludzi”, niekiedy różnego typu wykolejeńców i nieudaczni ków; w innych (jak chociażby u Patkowskiego czy W antuły) akcent pa
da na bogaty rysunek obyczajowy, obfitość „codziennych” realiów, zbie ranych zresztą istotnie z gorliwością i przenikliwością nieledwie repor terską.
Mamy wreszcie w literatu rze la t 1958— 1963 i bardziej am bitne pró by prozy społecznej, sterującej ku politycznym tem atom współczesności, na ogół jednak zatrzym ującej się przy temacie historycznym (tradycje w alk robotniczych, okupacja, ruch oporu, szlak bojowy I i II Armii, w alka z podziemiem w pierw szych latach powojennych), w poetyce swej zaś silnie związanej z wzorcami dziewiętnastowiecznego realizm u — od tendencyjnej prozy pozytywistów i batalistyki sienkiewiczowskiej aż po społecznikowską twórczość Żeromskiego. Tutaj przede w szystkim wymienić należy kilka tomów Stanisław a Wygodzkiego (Milczenie,
O świcie, Upalny dzień, Koncert życzeń, W deszczu, Człowiek z w ó z kiem, Nauczyciel tańca), powieści Wojciecha Żukrowskiego (Skąpani w ogniu) i Józefa H ena (Kwiecień), W ładysława Machejka Łańcuch, Dwie siostry, Raport nie będzie wysłany, Flory Bieńkowskiej Dalekie drogi, K rzyw e litery Ju lii Prajs, Kolumbów i Szczęśliwych torturowa nych Romana Bratnego, Mój drugi ożenek Józefa Mortona, Koniec na szego świata, Początek i Drzewo rodzi owoc Tadeusza Hołuja.
Proza ta stroni od bardziej radykalnych eksperym entów literackich, lecz za to w możliwie atrakcyjnej i dojrzałej formie analizuje proble m atykę współczesności (przynajm niej — jej genezy), przekazując przy tym aktualne treści wychowawcze. Jest więc niew ątpliw ie w artościo w ym okazem lite ra tu ry popularnej, a dzięki tem u — stanowi ów ko nieczny czynnik równowagi, który na razie musi jeszcze w yrów nyw ać przepaść pomiędzy tym , co dla dalszego rozwoju k u ltu ry jest już nazbyt „łatw e” , a tym, co dla przeciętnych nawyków czytelniczych jest jeszcze zbyt „tru d ne”. Szkoda jednak, że am bicje syntetyczne tych książek są na ogół bardzo ograniczone, że żadna z nich właściwie nie form ułuje jakichś szerszych uogólnień na tem at polskiej wspóczesności ani też na tem at tych procesów społecznych i kulturow ych, które odnajdujem y u jej źródeł. Nad k onstrukcją góruje tu taj opis, nad dyscypliną in telek tu aln ą — tendencja do zarysow ywania poszczególnych postaci i ich perypetii w sposób jak najbardziej atrak cy jn y i „plastyczny” . N iekiedy jak u H ołuja czy Mortona, przewodnikiem na tej drodze staje się naw et technika naturalistów .
Można zaryzykować tezę, iż cały ów n u rt dezintegruje od w ew nątrz pew na paradoksalna sprzeczność. A mianowicie: książki te hołdują poetyce, której ukoronow aniem (we wszystkich jej historycznych w ciele niach) była wielka kreacja epicka; równocześnie jednak niem al żaden z wymienionych autorów nie może wznieść się ku epickości. Na tym większą uwagę zasługuje więc Sława i chwała Jarosław a
410 Z B IG N IE W Ż A B I C K I
cza — jedyna w polskiej prozie powojennej próba epiki o w ielkim roz m achu i w wielkim stylu. Nad nią też w ypadnie zatrzym ać się dłużej, ponieważ tutaj właśnie najdobitniej przejaw iają się wszelkie korzyści — lecz zarazem i niedogody — jakie niesie autorow i współczesnemu ścisłe przym ierze z tradycją.
5
W ielokrotnie i na różne sposoby nasza kry ty k a starała się odszyfro w ać podskórny sens tej imponującej konstrukcji fabularnej. Niemal za każdym razem usiłowania te zbiegały się jednak w e wniosku, iż w szyst kie przem yślenia Iwaszkiewicza oscylują wokół problem u iro nii historii. Rzecz prosta, ta zgodność sądów krytycznych nie może być przypadkow a. N iewątpliwie bowiem w swym nurcie polemicznym Sława
i chwała kontynuuje zasadniczą ideę B itw y na równinie Sedgemoor —
ideę określaną jako „filozofia darem nego działania” . Wszystko tu — lub nieledw ie wszystko — kończy się nie tak, jakby to zam ierzali lub tego pragnęli Iwaszkiewiczowscy bohaterowie; szczególnie ci, którzy rep re zentują jakiś określony system wartości. B ankrutuje zarówno m ało- mieszczańska, pełna rezygnacji Gemütlichkeit domu Gołąbków, jak i cy gański, przyjm ujący jako jedyny sens — poszukiwanie emocji auten tycznych, model życia A drianny Tarło.
Ironia losu i historii polega* zresztą nie tylko na rozbieżności m ię dzy zam iarem a realizacją. Także na tym , iż ubocznych skutków swego działania człowiek nigdy nie może przewidzieć; zwłaszcza wówczas, gdy przybiera postawę świadomie zaangażowaną. Taki sens w ynika z u trw a lonego w Sławie i chwale obrazu konspiracji: udział w najbardziej n a w et spraw iedliwej walce rodzi zarazem „radość zabijania” — jak powie Janusz Myszyński, „zarażenie śm iercią” — jak m awiała nasza publicy styka w okresie tuż powojennym. Czy to znaczy, że odsłaniając wilcze doły zaangażowania, Iwaszkiewicz zaleca tym samym postawę n e u tra l nego obserwatora? Ależ bynajmniej! Również i ta postawa w tragicz n y sposób wydrwiona jest przez historię: Janusz Myszyński zostaje rozstrzelany za posiadanie Lenina, którego nigdy nie czytał, i pistoletu, którego nigdy nie użył w walce.
Dokonany przez Iwaszkiewicza obrachunek z historią można by za tem uznać za krańcowo pesymistyczny. Takiego zdania jest też i Ma ciąg, k tó ry słusznie powiada, iż „spośród kilkunastu głównych postaci
Sław y i chwały nie pozostaje nikt, kto mógłby reprezentow ać tak
istotny dla gatunków epickich elem ent życia i przetrw ania, świat stw o rzony na kartach powieści ginie i ulega rozsypce w całości” 10. Racji
owego spostrzeżenia nie podważają naw et ostatnie słowa powieści ani też ty tu ł jej końcowego rozdziału: Epilogi i dalsze ciągi. W istocie bo w iem — o jakim „dalszym ciągu” może tu być mowa? W każdym ra zie nie o takim, któ ry wiódłby czytającego w centrum powojennej polskiej współczesności. Ci, którym dane było ocalić swoje życie, są tu już tylko rozbitkami. Nawet Alo Biliński, jedyny spośród bohaterów
Sławy i chwały, k tó ry ma szansę zbudować w łasny świat wartości,
w ydaje się skazany na powolną śm ierć mieszczańską w swym komo- rowskim rezerwacie.
Gdybyśmy jednak mieli poprzestać na tych wnioskach, m usieli byśmy uznać cykl Iwaszkiewicza za jakąś osobliwszą próbę stw orzenia antyepiki. Wśród w ielu wyznaczników gatunku epickiego jeden bowiem tylko w ydaje się rzeczywiście isto tn y i wiążący — ten mianowicie, że epika zawsze coś o c a l a : w iarę w historię, w naród, w jakikolw iek inny system wartości; albo też przynajm niej samo pojęcie zbiorowego trw ania, wyższego ponad wszelką zagładę jednostek. Tak na przykład w Cichym Donie tę szansę trw ałości epickiej stw arza sama historia: ginie kozactwo, lecz za to triu m fu je rewolucja. W Buddenbrookach za głada dotyka mieszczaństwo jako klasę, ale w żywym krw iobiegu cy w ilizacji pozostają po tej klasie stworzone przez nią wartości k u ltu rowe. W Nocach i dniach wreszcie, jak słusznie kiedyś zauważył Ma ciąg, gw arancją trw ałości jest sam biologiczny żywioł polskiego społe czeństwa; w ym ierają jednostki i całe grupy społeczne, nie w ym iera jed nak naród; to on właśnie pozostaje — i jako rękojm ia sensu historycz nego, i jako rękojm ia autentyczności epiki.
Te trzy odpowiedzi na pytanie o źródła trwałości epickiego św iata — historia, kultura, naród — znajdujem y na pozór również i u Iwaszkiewi cza. Ale jednocześnie żadna z nich nie pada pełnym głosem; są one potraktow ane co najw yżej jako żywotne punkty dyskusji, nie zaś jako arty k u ły w iary. Iwaszkiewicz głosi historyzm, zapewne; ale jest to idea historii dokonującej się w brew usiłowaniom jednostek, realizującej się ponad tym i usiłowaniami. A niekiedy naw et — jak o tym świadczy tom pierw szy powieści — i ponad subiektyw nym i dążeniami mas, które rzadko tylko, by powiedzieć językiem Lukacsa, osiągają świadomość potencjalną odpowiadającą ich perspektyw icznej sytuacji dziejowej. To nie znaczy, by autor Sław y г chwały nie dopatryw ał się w rew olucji — otw artej i płodnej perspektyw y historiozoficznej. Przypuszczeniu takie mu przeczą sylw etki Wołodi Tarło, Janka Wiewiórskiego, Czarnego Lilka, a także epizodyczne postaci komunistycznych agitatorów i p ar tyzantów z trzeciego tom u powieści. Po pierwsze jednak, postaci te pojaw iają się zawsze jak cienie z innego świata, z innego w ym iaru — nie tego, który konstytuuje epicki kształt utw oru; po drugie, oglądane
412 Z B I G N IE W Ż A B IC K I
są na ogół oczyma tych, którzy sami nie potrafią opowiedzieć się po stronie rew olucji i których przeznaczeniem jest zatem tylko oczekiwanie na w yrok historii. Rewolucja ukazana została w powieści Iwaszkiewi cza jako sąd: sprawiedliwy, lecz przede w szystkim ostateczny; jako koniec starego świata, a nie początek nowego.
A zarazem — jako koniec starej kultury. Toteż k u ltu ra w ogóle, a sztuka w szczególności, w ydaje się w Sławie i chwale w artością n aj bardziej wątpliwą, a już z pewnością — najm niej trw ałą. Tutaj odpo wiedź Iwaszkiewicza najsilniej chyba nasycona jest sceptycyzmem. Au to r w ielokrotnie — chociażby na przykładzie m uzyki Edgara Szyllera i m alarstw a Bronka Złotego — akcentuje wieczną rozbieżność między sztuką a praw dą życia. Sztuka kłamie tu życiu, co najw yżej jest próbą ucieczki od nędzy egzystencji. Równocześnie zaś — w sposób paradok salny, pomimo tego rozbratu — starzeje się w raz z życiem, a wreszcie w raz z nim i umiera.
Cóż bowiem pozostanie po Edgarze? Kilka fraz z k w artetu d-moll, k tóre żywotne będą tak długo, jak długo jeszcze będą znajdować się rozum iejący je odbiorcy. A potem, jeszcze później? Muzyka — powiada M arrès Chouart — ,,a! to może ocaleje! Muzyka to jest igraszka cyfr. Pew nych proporcji liczbowych, takie proporcje mogą ocaleć...” 11 Ale i to jest tylko ocalenie pozorne. Sztuka stanowi w artość jedynie sub
specie podmiotu, k tó ry ją przeżywa lub tworzy; może więc istnieć n a
praw dę tylko w kolejnych swych konkretyzacjach. Toteż ostateczny obrachunek życiowy, jakiego dokonuje Edgar, nie je st właściwsi obra chunkiem ; jest aktem likwidacji:
F a u s t je s t śle p y . N ie w id z i, że L e m u r y n ie są z a ję te k o p a n ie m k a n a łu , k tó r y m a u sz c z ę śliw ić lu d z k o ść , ale że k o p ią m a ły i n ie g łę b o k i g ró b d la F a u sta , ś p ie w a ją c p io s e n k ę s z e k s p iro w sk ie g o g r a b a r z a 12.
Trudno o bardziej wstrząsające, żałosne w swym ubóstwie, epitafium dla kultury.
Z dwóch klasycznych odpowiedzi epickich: historia i k u ltu ra — obie zostały zatem poddane pod dyskusję, opatrzone w uzasadnione znaki zapytania. Trzecia odpowiedź: naród — w ystępuje w praw dzie n ajb ar dziej zdecydowanie. W swym liście-testamencie pisze przecież My szy ński :
T rz e b a te n n a ró d w id z ie ć w te j c h w ili, a b y p o w z ią ć m n ie m a n ie , że p r z e tr w a o n w sz y stk o . N ie c h c ia łb y m b y ć p a te ty c z n y , ale p o d p ió ro n a rz u c a m i się sło w o : w i e l k i 13.
11 J . I w a s z k i e w i c z , S ła w a i c h w a ła . T. 2. W a rs z a w a 1958, s. 299. 12 I b id e m , s. 333.
Słowa te nie mogą jednak wobec całej książki pretendow ać naw et do rangi m otta. Ponieważ Sława i chwała, przy w szystkich w łaściw ych jej am bicjach eksperym entu i intelektualizacji, jest przecież powieścią
par excellence klasyczną — musi zatem liczyć się tu taj po prostu ciąże
nie układów fabularnych. Otóż układy te odbiegają daleko od sensu cytowanych wyżej zdań. Nie potw ierdza tych zdań ani opis piekła kon spiracji, ani żałosne bohaterstw o powstania warszawskiego, ani obraz grupy rozbitków, której dane było przetrw ać najgorszą ze w szystkich wojen, ani wreszcie końcowa m etafora oranżerii — jedynego spadku* jaki pozostawił przyszłości Janusz Myszyński, centralny przecież b o h ater cyklu.
Epicki optym izm Iwaszkiewicza znajduje uzasadnienie co najw yżej w migawkach, jakie gromadzi Alo Biliński po swym powrocie do W ar szawy. EKD jednak działa, po ulicach przelew ają się tłum y, ,,baby stały tuż pod oknem z ogromnymi koszami czerwonych rzodkiewek i polewając je wodą pow tarzały: »Rzadkiewki, rzadkiewki, jak róża rzadkiewki«...” 14 Przypom ina się tu ta j wiersz Tuwima z jego słynnym refrenem : ,,Do chierbaty, do chierbaty, do świeżego ciasta!” 15. Jednakże m etafora ta starcza może jako sankcja optym izm u w utw orze lirycz nym, jest natom iast zbyt uboga jako sankcja optym izm u dla cyklu epickiego, którego ostatni tom stanowi niekończący się łańcuch śm ierci tragicznych i powszednich i którego zamknięciem jest w łaściwie — znakom ita skądinąd, dopraw dy w strząsająca — scena ekshumacji.
Jakaż odpowiedź zatem pozostaje? W skazuje na nią jeden z n aj w spanialszych epizodów powieści: ostatnie chwile Janusza M yszyńskie- go przed jego tragicznym zgonem. Tutaj właśnie, w olśniew ającym do znaniu pełni życia, dokonuje się najgłębiej estetyczna katharsis całego cyklu. Wymowa tego fragm entu jest tak silna, że nie może jej pod ważyć żaden wcześniejszy czy późniejszy, najbardziej naw et przeraża jący obraz śmierci i rozkładu.
A zatem życie jako w artość naczelna, suw erenna, jako w artość je dyna. Trzeba tylko doznać go w całym jego bogactwie. Cóż jednak gwa ran tu je owo doznanie? Odpowiedzi badaliśm y już wyżej: ani związek z historią, ani duch narodowy, ani wreszcie przyw iązanie do k u ltu ry — przynajm niej do tej, którą tw orzyła wyobcowana ze społeczeństwa, a rty - stowska elita. G w arancją tą nie jest także miłość. Nigdy jeszcze chyba erotyka Iwaszkiewiczowska (poza Nową miłością, oczywiście) nie była tak jak tu taj dyskretna, chłodna, ironiczna, pełna dystansu, choć, rzecz prosta, także i nasycona liryzmem. W tej ostatniej am biwalencji ironia i chłód stanowią zresztą ton dominujący. I to zarówno wobec 1’amore
14 Ib id e m , s. 374.
414 Z B IG N IE W Ż A B IC K I
profano, jak i wobec tej sfery uczuć, która przynajm niej przy b ierają
cym się w nie bohaterom w ydaje się Гатоге sacro.
I czy przy tym istotnie jest miłością? Iwaszkiewicz raz po raz na rzuca tu sąd sceptyczny. Po lekturze Sławy i chwały można dojść do wniosku, iż sentym ent jest najbardziej autentyczny tylko w tedy, gdy nie wychodzi poza fazę Verborgenheit; każda kolejna realizacja zakła- m uje go i podważa, aż wreszcie któraś z rzędu — uśmierca. Byłyby to banały, gdyby Iwaszkiewicz nie przyw iązywał do nich głębszych sen sów. Albowiem miłość jest dla niego po prostu pew nym typem postawy wobec życia — wobec w ł a s n e g o życia. Nieprzypadkowo Janusz czy Edgar tak nieustannie w racają w swych emocjach do młodzieńczych miłości z czasów odeskich — czynią to tylko po to, by w e wspom nieniu zrekonstruow ać jedność i tożsamość własnej osobowości, by odnaleźć sie bie dawnego w sobie dzisiejszym. Miłość ma być więc jeszcze jedną szansą trwałości — i znowu szansą darem ną. Nie ma powrotów, są tylko wspomnienia. Dzisiaj jest przecież zawsze inne niż wczoraj. Dlatego każde kolejne spotkanie Janusza z A riadną musi być coraz bardziej gorz kie, puste, właściwie niepotrzebne. I dlatego Spychała nigdy już nie odnajdzie wspólnego języka z Olą.
Cóż zatem jest największą wartością życia? Po prostu ono samo. Myśl tę wypowiedzieć można słowami Eweliny Royskiej, które — rzecz charakterystyczna — padają gdzieś pod koniec powieści:
J e d n i lu d z ie u m a r li, a in n i ży ją. T rz e b a żyć. T o n a jw a ż n ie js z e , A lu . T rz e b a żyć 16.
K onkluzja ta, być może, jednych przez swój tautologiczny charak ter zaniepokoi, innych skłoni do poszukiwań koneksji filozoficznych. Padną nazwiska: Guyau, Nietzsche, Bergson. Padną nie bez racji, ale racja ta będzie niepełna. Albowiem w Sławie i chwale nie ma nic z dionizyjskiej frenezji i optym istycznej pochwały élan vital. Albo raczej: frenezji tej doświadczyć można tylko w bardzo nielicznych mo m entach. Poza tym jest tylko rezygnacja, bierna zgoda, a nie aktyw ne doznawanie. N ietrudno dopatrzyć się w tym akcentów polemicznych wobec aktywizm u M alraux, wobec jego hasła czynnego doświadczania życia jako wielkiej przygody (również ideowej). Także i przez to
Sława i chwała idzie na przekór dom inującym tendencjom polskiej
współczesności literackiej, która — zarówno w utw orach Brandysa, Bo cheńskiego, Brezy, jak i P u tram en ta czy Kruczkowskiego — rodzi się przecież właśnie z ducha aktywizmu.
Do tych skromnych wniosków dociera się jednak w Sławie i chwale po skomplikowanych torach dialektyki intelektualnej, poprzez rozległą