• Nie Znaleziono Wyników

O tendencjach rozwojowych współczesnej prozy polskiej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O tendencjach rozwojowych współczesnej prozy polskiej"

Copied!
60
0
0

Pełen tekst

(1)

Zbigniew Żabicki

O tendencjach rozwojowych

współczesnej prozy polskiej

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 55/4, 393-451

(2)

O TENDENCJACH ROZWOJOWYCH W SPÓŁCZESNEJ PROZY POLSKIEJ

1

Przedm iotem poniższego szkicu jest próba uchwycenia pew nych te n ­ dencji dom inujących w prozie polskiej od roku 1958. W ybór tej daty wymaga, rzecz prosta, uzasadnień. Trzeba wskazać, co — w przekonaniu au to ra tych słów — stanowi o jej istotnym znaczeniu. Jakie procesy ów rok 1958 zamyka, jakie zaś rozpoczyna? A równocześnie — w jakiej m ierze można mówić o pew nej ciągłości rozwoju, trw ającej i ponad tą datą graniczną? Stąd konieczność poprzedzenia rozważań bardziej szcze­ gółowych — kilkom a uwagami na tem at periodyzacji.

Cóż zatem zam yka rok 1958? Niewątpliwie kończy on to stadium — krótkie, ale niezw ykle brzem ienne w konsekw encje — które publicy­ styka k ultu raln a nazwała „kryzysem październikowym ”, w iążąc je w sposób oczywisty z reakcją na XX Zjazd KPZR i na VIII P lenum naszej P artii. Nie tu miejsce wyliczać, co w owych nastrojach kryzyso­ w ych było z perspektyw y dalszego rozwoju socjalistycznej k u ltu ry „do­ b re ”, a co „złe” ; nie tu miejsce wyliczać, do jakich granic — i u kogo — b u n t przeciw m oralnym i politycznym krzywdom okresu stalinowskiego był ferm entem w y ł ą c z n i e twórczym. Poprzestańm y zatem na stw ierdzeniu generalnym i raczej oczywistym: XX Zjazd KPZR, Paź­ dziernik 1956 i związana z nimi literatu ra lat 1956— 1957 były, mimo omyłek, jakie często zdarzały się pisarzom, zjawiskiem ożywczym i de­ cydującym dla dalszego rozwoju polskiej prozy.

To właśnie litera tu ra „obrachunków październikowych”, którą nie­ jednokrotnie zbyt pochopnie identyfikow ano z „czarną” — lite ra tu rą totalnej negacji i rozpaczy — niekiedy błądząca, lecz jakże żywo zaan­ gażowana społecznie, w ykorzeniła z naszej prozy półprawdy, półzmy- ślenia i fałsze. To jej poszukiwania skierow ały uwagę pisarzy ku po-P a m ię tn ik L ite rac k i, 1964, z. 4 5

(3)

394 Z B IG N IE W Ż A B IC K I

nownemu przem yśleniu generalnych problemów filozoficznych i cywi­ lizacyjnych naszego stulecia (a po części i naszego ustroju). To ona przecież dała im puls do ponownej intelektualizacji w arsztatu tw ór­ czego, do zharmonizowania walki o nowoczesną postawę ideową — z nowoczesnym typem wrażliwości estetycznej. Tym samym umożliwiła też silniejsze powiązanie naszej twórczości z europejską trad y cją lite­ racką. Z tego dziedzictwa Października literatu ra czerpie aż do dziś. To oczywiście nie znaczy, że Październik i związana z nim twórczość literacka przekreśliły wszystko, czego zarówno w latach 1945— 1948, jak i 1949— 1955 dokonali nasi pisarze i naw et nasza polityka kulturalna. K ilkakrotnie zwracał na to uwagę Stefan Żółkiewski, polemizując z m yśleniem magicznym, które zaprzecza istnieniu wszelkiej ciągłości rozw oju powojennej kultury, a granice poszczególnych „etapów ” tra k ­ tu je tak, jak w historii naturalnej Cuviera traktow ało się granice epok: jako kataklizm y. Przy takim sposobie rożumowania proces literacki nie poddaje się jakiejkolw iek analizie teoretycznej. N abiera właśnie charak­ te ru magicznego: w szystko dzieje się w literaturze dla adm inistracji i przez adm inistrację (co nie znaczy, by należało lekceważyć realny w pływ adm inistrowania); zamiast realnych tendencji społecznych, a rty ­ stycznych i ideowych dostrzega się jedynie różne zaklęcia, a potem — jakże by inaczej? — egzorcyzmy.

Otóż na przekór tego rodzaju mitologii w ypadnie tu w ślad za Żół­ kiewskim stwierdzić, że mimo w szystkich pomyłek — często naw et tra ­ gicznych — w rozwoju k u ltu ry Polski Ludowej można wyśledzić pew ­ ną dom inantę stałą. Jest nią ciągły rozwój socjalistycznej k u ltu ry m a­ sowej, kierow any w oparciu o leninowską teorię rew olucji k u ltu raln ej. A w raz z nim — i w szystkie konstytutyw ne elem enty tego rozw oju: podnoszenie powszechnego standardu edukacji, co w konsekwencji przy­ nosi stopniowe w yrów nyw anie się przepaści między estetycznym i n a­ w ykam i mas a spontanicznymi tendencjam i sztuki tzw. „aw angardy” ; rozbudow a masowych środków przekazu; popularyzacja myśli m arksi­ stow skiej; ewolucja lite ratu ry w kierunku realizmu, mimo iż najczę­ ściej nie przebiegała ona drogą prostą.

Ale właśnie w ty m kierunku zm ierzała również literatu ra okresu „m inionego” — przynajm niej w swych najw ybitniejszych osiągnięciach. Pisze o tym Żółkiewski:

W la ta c h 1949— 55 is to tn ą w a r to ś c ią b y ła p o s ta w a p is a rz y z a a n g a ż o w a n y c h w rz e c z y w is te j w a lc e o p o s tę p so c ja listy c z n y . [...]

D la te g o n ie d a się w y k re ś lić z h is to r ii l i t e r a t u r y n a jle p s z y c h d o tą d o p o ­ w ie ś c i p o ls k ic h o tr a d y c ja c h w a lk i ro b o tn ic z e j: P a m ią tk i z C e lu lo z y N e w e rle g o i S ta r e g o i n o w e g o L u c ja n a R u d n ic k ie g o . N ie m o ż n a n ie w id z ie ć teg o , co j e s t p r a w d ą i w a lk ą o n o w e p o s ta w y w o b e c ży c ia w P o k o le n iu C zeszki, L e

(4)

-w a n ta c h B r a u n a , O b y -w a te la c h B ra n d y s a , W ę g lu S c ib o ra -R y ls k ie g o , -w k s ią ż ­

k a c h o o d b u d o w ie B rezy , w p o w ie śc i o w a lk a c h z b a n d a m i P u tr a m e n t a i w r e ­ p o r ta ż a c h M a r ia n a B r a n d y s a 1.

To zaangażowanie w walce o r z e c z y w i s t y postęp socjalistyczny przejęła po literaturze lat 1949— 1955 proza dzisiejsza, choć równocze­ śnie — w w yniku doświadczeń roku 1956 — w ielokrotnie wzbogaciła swą problem atykę, skomplikowała swój sposób myślenia. Stała się prze­ de wszystkim prozą r e f l e k s j i i n t e l e k t u a l n e j , kreującej (bądź poddającej pod dyskusję) pewne wzorcowe postaw y i sytuacje ludzkie (często zresztą w yrażane w sposób symboliczny lub m etaforyczny, a nie

poprzez tradycyjnego bohatera i fabułę).

Tym samym proza współczesna nawiązała również do tych linii roz­ wojowych, które tuż po wojnie zapoczątkowała literatu ra rodząca się w kręgu inspiracji intelektualnych „Odrodzenia” i „K uźnicy” . Mię­ dzy Polami Elizejskimi Dygata a jego Podróżą, między Murami Jery­

cha Brezy a jego Urzędem, między Samsonem i Antygoną Brandysa

a opowiadaniami z tomu Romantyczność i Listami do pani Z. nie ma przecież jakiejś zasadniczej przepaści światopoglądowej i estetycznej. Prozie lat 1945— 1948 nie była obca nie tylko problem atyka losu histo­ rycznego, nowych typów więzi między jednostką a społeczeństwem (i władzą), nowej etyki społecznej i indyw idualnej, wreszcie konw encji kulturow ych i ich w pływ u na postępowanie człowieka (Dygat, Brandys). Nie była jej obca także rozpoczęta już w Dwudziestoleciu, a naw et za czasów Młodej Polski, rew izja konwencji literackich, która prowadzi do krytycznego przew artościowania kanonu dziewiętnastowiecznego re­ alizmu, do podporządkowania realistycznym uogólnieniom techniki skró­ tu intelektualnego, aluzji literackiej, kostium u historycznego, paraboli, parodii i groteski.

Błędy polityki k ulturalnej lat 1949— 1955 przytłum iły przejściowo owe w ątki filozoficzne i literackie, nie doprowadziły jednakże do ich całkowitego zagubienia. W chwili gdy Październik — pomimo wszel­ kich sporów — przyw rócił dialektyczną (więc nie pozbawioną konflik­ tów) zgodność m iędzy polityką k u ltu raln ą i spontanicznymi dążeniam i społecznie zaangażowanych twórców, w ątki te nieuchronnie m usiały zostać odnalezione na nowo. I taka jest chyba największa zasługa Paź­ dziernika dla rozw oju k u ltu ry polskiej: restytucja swobody twórczej, a dzięki niej — przyw rócenie ciągłości i naturalności współczesnego procesu literackiego.

Rzecz teraz w tym , w jaki sposób tę ogromną szansę Października zrozum iała i w ykorzystała właśnie literatura. O ile zdołała posunąć n a­

1 S. Ż ó ł k i e w s k i , P e r s p e k ty w y lite r a tu r y X X w ie k u . W a rs z a w a 1960, s. 226— 227.

(5)

396 Z B I G N IE W Ż A B IC K I

przód październikowe rozrachunki, poprowadzić je w stroną dyskusji konstruktyw nej, bo taka przecież musiała być ta dyskusja w rozpoczy­ nającej sią około r. 1958 epoce stab ilizacji2. Z pytaniem ty m łączy się inne. A mianowicie: w jakim stopniu pisarze w yzyskali możliwość form alnej odnowy prozy, czy potrafili sfunkcjonalizować eksperym ent artystyczny w stosunku do nowych przem yśleń światopoglądowych?

Staw iam tezę, że szansa ta, jakkolw iek — być może — nie w pełni dotychczas zrealizowana, nie została jednak stracona. Proza polska lat 1958— 1963 potrafiła pogłębić swą problem atykę społeczną i moralną, skomplikować staw iane przez siebie pytania, poddać pod dyskusję nazbyt uproszczone odpowiedzi. Jej cechą charakterystyczną jest przy tym zainicjowanie w ielkiej debaty na tem at zadań współczesnej lite ra tu ry (i sztuki), co pociągnęło za sobą w yraźne m odyfikacje kanonów lite­ rackich.

Szczególnie dobitnie zaznaczyło się to w gatunkach parabeletrystycz- nych: eseistycznych i reportażowych (przykładem Spiżowa brama Brezy,

Listy do pani Z. Brandysa, Pożegnanie z panną Syngilu i Boski Juliusz

Jacka Bocheńskiego). Fikcja literacka przemieszała się tu z au ten ty ­ kiem, elem enty konstrukcji fabularnej — z dyskursyw nym tokiem n ar­ racji. Ale również i w innych utw orach dokonały się znam ienne prze­ kształcenia konwencji. T radycyjną stru k tu rę beletrystyczną nasycił pierw iastek ,,autotem atycznej” refleksji nad w arsztatem pisarskim (kla­ syczny przykład stanowią tu Góry nad Czarnym Morzem Macha, m niej dobitny i rzadziej od tej strony charakteryzow any — S tud iu m Ernesta Brylla), w yraźnem u ograniczeniu bądź dezintegracji uległa technika opi­ sowa (Romantyczność i Sposób bycia Brandysa), w wielu utw orach znikł też klasyczny bohater literacki, konstruow any niegdyś jako pew na ko­ h e ren tn a jednostka charakterologiczna, raz na zawsze określona, co n a j­ w yżej — staw iana od czasu do czasu przed alternatyw ą „przełom u” .

W Górach nad Czarnym Morzem, w opowiadaniach Stryjkow skiego z tom u Imię własne, w Romantyczności Brandysa zatarły się granice nie tylko między poszczególnymi postaciami, ale także między n a rra ­ torem i bohaterem ; postać literacka przestała być człowiekiem w zię­ tym — pozornie — „z życia” , i została sprowadzona do swych rzeczy­ w istych w ymiarów: jeszcze jednej konw encji artystycznej, której uży­ cie umożliwia przedyskutow anie różnych postaw etyczno-ideowych

2 W p u b lic y s ty c e w sp ó łc z e s n e j n ie je d n o k ro tn ie u to ż s a m ia się „ s ta b iliz a c ję ” z b e z ru c h e m i n a te j p o d s ta w ie a ta k u j e się sa m o u ż y c ie teg o p o ję c ia w s t o s u n k u d o p ro c e s ó w id e o w y c h la t o s ta tn ic h . N ie z g a d z a m się z te g o r o d z a ju i n t e r p r e t a ­ c ją . W rz e c z y w is to śc i n ie ch o d zi t u p rz e c ie ż o o k re s „ b e z ru c h u ” , lecz o f a k t , iż w ła ś n ie w ty m czasie d o k o n a ły się d e c y d u ją c e ro z s trz y g n ię c ia p o lity c z n e i k u l ­ tu r o w e . S ta b iliz a c ja o zn acza t u u s t a l e n i e p o d s t a w d la dalszeg o ro z w o ju , n ie je s t n a to m ia s t s t a g n a c j ą .

(6)

i która lepiej niż daw ne konstrukcje uprzytam nia fakt, iż zachowanie się jednostki jest tylko do pewnego stopnia spontaniczne, przede w szyst­ kim zaś — określone i modelowane przez różne konwencje społeczne i kulturow e.

Oczywiście, w szystkie te przekształcenia tradycyjnego w arsztatu realisty nie pozw alałyby może na sformułowanie tak pozytywnego sądu o prozie lat 1958— 1963, gdyby oznaczały jedynie rew izję „sw oistych modeli lite ra tu ry i literackości” 3. Rzecz jednak w tym, że owa rew izja wzorców literackich szła w parze z podjęciem przez literatu rę zasadni­ czej problem atyki m arksistowskiej filozofii człowieka i społeczeństwa — także społeczeństwa socjalistycznego. W zakończeniu szkicu postaram się wskazać na główne w ątki filozoficzne, które stały się tem atem owej dyskusji. Na razie zanotujm y tylko sam fakt współbrzmienia ekspery­ m entu artystycznego z eksperym entem — jeśli wolno się tak w y ra­ zić — myślowym. Aby w yrazić nowe treści, proza lat ostatnich m u ­ siała w sposób konieczny podważyć trady cyjny rygoryzm konstrukcji fabularnej, nasycić się pierw iastkiem dyskursyw nym , ograniczyć prze­ rosty opisowości. W szystkie te doświadczenia umożliwiły jej „na m iej­ sce obyczajowej przypadkowości wpisywać konieczności ludzkie” 4.

Należy przy tym zauważyć, że owa widoczna w prozie lat 1958— 1963 skłonność do naruszania fikcji literackiej, do dyskursyw izowania n a r­ racji i przede w szystkim — do rugow ania tradycyjnych form b eletry ­ stycznych na rzecz zbeletryzowanego reportażu (Spiżowa brama, Po­

żegnanie z panną Syngilu), eseju (Boski Juliusz), felietonu (L isty do pa­ ni Z.) czy pam iętnika (Pól w ieku P utram enta) jest zjawiskiem typo­

wym dla stadiów krytycznych procesu literackiego, poprzedzających pełne ukształtow anie się nowej form acji artystycznej. H istoria lite ra ­ tu ry dostarcza w ielu tego rodzaju przykładów. Dość powołać się na rolę dyskursyw nej powiastki filozoficznej — sztandarowego gatunku literatu ry Oświecenia, albo też na szkołę dziennikarstw a, jaką przeszli najw ybitniejsi polscy realiści z drugiej poł. w. XIX — Sienkiewicz, Prus, Świętochowski.

Jeszcze w ym ow niejszy może tu być przykład perypetii, które p rze­ była dziewiętnastowieczna proza rosyjska, zanim w ydała najw iększe dzieła Dostojewskiego i Tołstoja. Pisał o tym sam autor W ojny i p o ko ju :

M y ślę, że w ie lk i a r t y s ta p o w in ie n tw o rz y ć w ła s n e fo rm y . J e ż e li tr e ś ć w d z ie ła c h s z tu k i je s t ta k n ie s k o ń c z e n ie ró ż n a , d lacz eg o n ie m ia ła b y b y ć t a k a i fo r m a ? K ie d y ś w P a r y ż u w ra c a łe m z T u rg ie n ie w e m z t e a t r u do d o m u . P o ­ ru s z y liś m y te n te m a t. Z godził się ze m n ą c a łk o w ic ie . P rz y p o m in a liś m y so b ie n a jle p s z e u tw o r y l i t e r a t u r y ro s y js k ie j i o k a z a ło się, że k a ż d y z n ic h m a 3 S. Ż ó ł k i e w s k i , P rze p o w ie d n ie i w s p o m n ie n ia . W a rs z a w a 1963, s. 171. 4 Ib id e m , s. 49.

(7)

398 Z B IG N IE W Ż A B IC K I

s w o is tą fo rm ę . N ie m ó w ią c ju ż o P u s z k in ie , w e ź m y n a p rz y k ła d M a r tw e d u sz e G ogola. Co to je s t? A n i ro m a n s , a n i p o w ieść. C oś z u p e łn ie o ry g in a ln e g o . A lbo

Z a p is k i m y ś liw e g o — n a jle p s z a rzecz T u rg ie n ie w a . A D o m u m a r ły c h D o sto ­

je w sk ie g o ? A m o je, c z ło w ie k a g rzeszn eg o , D z ie c iń s tw o ? A R z e c z y m in io n e

i ro z m y ś la n ia H e rc e n a , a B o h a te r n a s z y c h c z a s ó w L e r m o n t o w a 5.

Zwróćmy uwagę, że mowa tu po prostu o w targnięciu do prozy gatunków takich, jak reportaż (Dom umarłych), pam iętnik (Tołstoj i Hercen), wreszcie esej (Rzeczy minione i rozmyślania).

Jeśli przytaczam ten cytat i równocześnie przypom inam o dalszych kolejach rosyjskiej prozy, która w końcu w ydała wielką epikę, to by­ najm niej nie po to, by bawić się w proroctw a. Chodzi mi raczej 0 ostrzeżenie przed proroctw am i nazbyt pochopnych wróżbitów, którzy skłonni byliby sądzić, że nowy gatunek literacki, nie m ający jeszcze nazwy, a najpełniej reprezentow any przez Spiżową bramą, stanie się w przyszłości gatunkiem nie tylko dominującym, ale i wyłącznym, że w yelim inuje całkowicie prozę opartą na zasadzie fikcji artystycznej. Myślę, że można tu mówić tylko o różnych proporcjach fikcji i au ten ­ tyku, zmyślenia i praw dy; gdyby literatu ra w ogóle w yrzekła się fik­ cji — która przecież od samych początków istnienia sztuki stanowi jej elem ent nieodzowny — utożsam iłaby się bez reszty z publicystyką, historiografią, reportażem . Słuszność tego zastrzeżenia potw ierdza choć­ by fakt, iż w ątki zapoczątkowane w Listach do pani Z. uzyskały n a­ tychmiastowe rozwinięcie i dopełnienie w Romantyczności — jakkol­ wiek łatwo skądinąd byłoby wykazać, że w łaśnie w najnowszych swych utw orach Brandys odwołuje się do technik właściwych gatunkom para- literackim : naśladuje raptularz (Romantyczność), journal intime (Sobie

1 Państwu, Jak być kochaną, Sposób bycia), reportaż, wywiad i esej (Wywiad z Ballmeyerem).

Równocześnie jednak w ydaje się, że pew ne przekształcenia kon­ wencji literackich u rastają w trw ałą w artość kulturow ą, która stanowi odtąd punkt wyjścia dla wszelkich dalszych poszukiwań artystycznych. Po doświadczeniach Prusa nie można — pod groźbą łatw izny i śmiesz­ ności — pisywać jak Kraszewski, po doświadczeniach Pałuby Irzykow ­ skiego nie można pisywać jak Prus. Toteż nie sądzę, by możliwy był np. odwrót od prozy intelektualnej; świadczą o tym per negationem artystyczne porażki tych debiutantów, którzy, jak Edward Stachura w Jed n ym dniu czy Tomasz Łubieński w Ćwiczeniach, chcieliby p re­ zentować jako jedyną wartość — w yłącznie swój sensualizm. Podobnie myślę też, iż w dobie burzliwego rozwoju fotografiki i filmu literatu ra (cóż dopiero malarstwo!) nie m a szans na pow rót do tradycyjnej tech­ niki opisu i portretu. Listę tego rodzaju zastrzeżeń można by poprowa­

(8)

dzić dalej. Przypom nieć chociażby o tym, iż zdobycze najnowszej psy­ chologii uniemożliwiają wieńczenie literackiej introspekcji — całkowi­ cie koherentną kreacją charakterologiczną; albo też, że współczesna wiedza o społeczeństwie wyklucza traktow anie instytucji społecznych jako wygodnych dla każdego tworów zbiorowej umowy, podkreśla, że tw ory te m ają często charakter zreifikow any i w ykazują tendencje alienacyjne.

Proza lat 1958— 1963 w najdojrzalszych swych realizacjach zdobyła, jak sądzę, ową świadomość socjo-psychologiczną. Zdobyła też w w ięk­ szym niż kiedykolw iek stopniu świadomość swej w łasnej istoty, świa­ domość granic swych możliwości kreacyjnych. Zdobycie wiedzy o tych ograniczeniach jest jednak zarazem otwarciem nowych perspektyw roz- wojoWych. Redukcja opisu ułatw ia dotarcie do zasadniczych praw idło­ wości strukturalnych, redukcja „ch arak teru ” umożliwia głębszą niż do­ tychczas analizę konwencji społecznych, redukcja stru k tu ry fab u lar­ nej pozwala — poprzez czyściec „autotem atyzm u” — utrw alić intelek­ tualne zainteresow ania prozy. Na tym też, w moim przekonaniu, polega najistotniejsze novum twórczości prozatorskiej lat ostatnich.

2

Wartości te proza polska osiągnęła jednak bynajm niej nie od razu. Tak na przykład gdy przeglądam y teksty z początku omawianego tu taj okresu, szczególnie z lat 1958— 1959, bardzo często odnosimy wrażenie, iż był to jakiś „przystanek” w rozwoju literackim . Przede wszystkim u progu owego stadium zostają zahamowane burzliw e w latach po­ przednich fale „litera tu ry obrachunkow ej”. Bezpośrednie i szczegółowe obrachunki z polityką okresu 1949— 1955 schodzą już z literackiej areny, mimo iż — jak wykazał przykład najnowszej prozy radzieckiej — nie wszystko zostało w nich zanalizowane do końca i zwłaszcza — rzeczo­ wo. L iteratu ra może teraz — co jednak nastąpi dopiero nieco później — pokusić się o wyciągnięcie z doświadczeń październikowych wniosków uogólniających, potraktow ać owe doświadczenia, jak również cały k ry ­ tyczny n u rt XX Zjazdu KPZR, nie tylko jako tem at historyczny, tem at „dla siebie” , lecz także jako im puls do bardziej pojemnych przem yśleń historiozoficznych, m oralnych i artystycznych.

Na razie wszakże do rangi dominujących pozycji literackich u ra­ stają książki, których główną cechą jest ucieczka w przeszłość, a któ­ rych poetykę objąłbym m etaforyczną i paradoksalną form ułą: „realizm baśniowy”. „Realizm” , albowiem mimo wszystko przejaw ia się w tej literatu rze pew na intencja realistyczna: ewokująe przeszłość, nie skry­ wa się w niej antagonizmów rzeczywistych. „Baśniowy”, albowiem cała

(9)

400 Z B I G N IE W Ż A B I C K I

ta rekonstrukcja spraw miniowych zostaje zanurzona w fan tastykę i poddana pewnej mitologizacji.

O kreślając w ten sposób najbardziej znam ienne pozycje prozy lat 1958— 1959, nie chcę przez to twierdzić, że pisarze stanęli w miejscu; je st to raczej stadium zbierania sił przed nową batalią literacką, której całkowicie dojrzałe zdobycze książkowe przyniósł rok 1960; doba po­ głębiającej się refleksji i autorefleksji; etap nie ty le jeszcze prób wy­ krystalizow ania nowej poetyki, co ponownego przem yślenia zadań pi­ sarskich w zmieniającej się sytuacji historycznej. L iteratu ra powraca wówczas ad, fontes, raz jeszcze sprawdza swój stosunek do starych, w ypróbowanych tradycji polskiej prozy, podejm uje także wycieczki do praźródeł wszelkiej wrażliwości pisarskiej: szuka inspiracji w auto­ biografii, cofa się w „kraj lat dziecinnych”, próbując odnaleźć tam świeżość naiwnego oglądu świata bądź też potw ierdzić russoistyczny m it natury. Przede w szystkim zaś — naw iązuje dialog z przeszłością, przekształcając ją w idyllę i w niej w łaśnie szukając ocalenia przed konsekw encjam i współczesnego kryzysu w artości oraz przed tru dn o ­ ściami w tw orzeniu kanonu w artości nowych.

Tak rodzą się książki, które w ydają się najbardziej typow ym i doku-, m entam i procesów literackich w dobie tuż popaździernikowej : obok Leona Gomolickiego Ucieczki (akcentującej jednak przede w szystkim młodzieńcze pragnienie buntu), zbioru opowiadań Biały ptak Kornela Filipowicza, Okruchów weselnego tortu Wojciecha Żukrowskiego i nie­ co późniejszej (wydanej w r. 1961) Pięknej choroby Jastru n a — Dziura

w niebie Tadeusza Konwickiego oraz Życie duże i małe W ilhelma Ma­

cha.

Obie te ostatnie powieści powiązane są w yraźnym i pokrew ieństw a­ mi tem atycznym i i strukturalnym i: w obu dokonuje się zwrot do prze­ szłości, w obu mowa jest o życiu prow incji kresow ej (w Dziurze w nie­

bie — o Wileńszczyźnie, u Macha — o pograniczu polsko-ukraińskim),

przy czym życie to obaj autorzy próbują odtworzyć poprzez pryzm at w yobraźni dziecięcej, poddając ją zresztą „dojrzałej” w eryfikacji i re ­ wizji. Jednakże Mach znacznie dalej niż Konwicki idzie w „baśniow ej” stylizacji swej prozy. Jego narracja świadomie zaciera granicę między tym , co „realne”, a tym, co już fantastyczne; chw ytow i tem u podpo­ rządkow any jest język powieści, silnie nasycony liryzmem, stylizowany, pełen inw ersji i bardzo poetyckich m etafor.

Rzecz prosta, i Mach, i Konwicki nie stronią przy tym od ukazyw a­ nia realnych konfliktów narodowościowych i społecznych. Jednakże n a­ sycenie całej wizji powieściowej pierw iastkiem fantastycznym łagodzi ostrość obrazu owych konfliktów. Intencję tę dem onstruje Mach

(10)

ex-plicite w wywodzie, k tó ry potraktow ać można jako klucz teoretyczny

do całej powieści:

O p ro m ie n ić m a ło ść lu d z k ic h n ie d o li, p rz e s ło n ić ła g o d n y m c ie n ie m m il­ c z e n ia i ta je m n ic y o d r a ż a ją c ą p o sp o lito ść lu d z k ic h n a m ię tn o ś c i i w y s tę p k ó w , p o m y śle ć : „N ie w ie m ” , g d y w ie m z b y t o k r u tn ie — te g o ch c e m o ja w ia r a . M oże i w ia r a , i m iło s ie rn ie k ła m a n a w ie d z a , k tó r a je j słu ży , s ą o m y łk ą ? L e c z je ś li w ie d z ie ć p ra w d z iw ie i n a p e w n o z n a c z y ło b y : z a p o m n ie ć , p o żeg n ać, r o z s ta ć się, z a p a ś ć n a z a w sz e w m ą d r ą , to p r a w d a , ale ja k ż e ja ło w ą zgrozę? — N ie. W olę u n ie w in n ia ją c ą p o b ła ż liw o ś ć sn ó w i w s p o m n ie ń . Z e sn ó w i w s p o m n ie ń , j a k z u k ry te g o w le s ie ź ró d ła , w y p ły w a ją s tr u m ie n ie b a ś n i, le g e n d . I w sz y sc y w g o d z in ie s tr a c h u i z w ą tp ie n ia c z e rp ie m y z ic h ż y c z liw e j lu d z io m , ż y c iu r z e ś k o ś c i6.

Oczywiście, tego ty pu świadome ukształtow anie w izji artystycznej nie jest jakim ś oryginalnym odkryciem Konwickiego lub Macha. N a­ trafiam y tu mianowicie na stary topos lite ra tu ry europejskiej: m it Pio­ tru sia Pana, dziecka, co nigdy nie staje się mężczyzną, ale w łaśnie d la­ tego otw iera przed nam i krainę piękna i praw dy, nietkniętą piętnem

„dorosłego”, zakłamanego świata. W swej L ’Aventure intellectuelle du

X X e siècle7, m it ów analizuje René-M arill Albérès, w skazując m. in.

na książki H erm ana Hesse, Jean Cocteau, Elio Vittoriniego. Zachowały one po dziś dzień wiele czaru i autentycznej poezji; a jednak upodobnia­ ją się coraz to bardziej do pięknych, lecz jakże odległych od współ­ czesności kartek ze sztam bucha babuni. Powieści Konwickiego i Macha są oczywiście od nich znacznie bardziej współczesne, nie stronią prze­ cież od historii; mimo to można dostrzec tu taj w yraźne pokrew ieństw o klim atu artystycznego.

Jednakże w r. 1958, w momencie gdy ukazała się Dziura w niebie i powstawało Zycie duże i małe, „realizm baśniowy” (przypominam, iż określenia tego używ am w sensie m etaforycznym ) mógł w ydaw ać się fazą konieczną w rozw oju now atorskiej prozy. W każdym razie dosko­ nale odpowiadał on atm osferze okresu przejściowego, owej niepow ta­ rzalnej chwili, gdy już rozpoczynała się stabilizacja, a jeszcze nie w y­ krystalizow ała się w pełni nowa problem atyka literacka. Rzecz prosta, mógł to być jednak tylko „przystanek” artystyczny. Wszystko zależało teraz od tego, w jakim kierunku pójdzie dalej poszukująca literatu ra.

Zmierzała ona — praktycznie — w trzech kierunkach. Po pierw sze, poprowadziła dalej rew izję tradycyjnych konwencji prozatorskich i ze­ spoliła tę rew izję z nowymi przem yśleniami światopoglądowymi — prze­ de w szystkim w dziedzinie socjalistycznej filozofii jednostki, w analizie problem u skonwencjonalizowania życia społecznego i zagadnienia alie­

6 W. M a c h , Ż y c ie d u ż e i m a łe . Ł ó d ź 1959, s. 195.

7 R .-M . A l b é r è s , L 'A v e n tu r e in te lle c tu e lle d u X X e siècle. P a r i s 1959, s. 335— 337.

(11)

402 Z B IG N IE W Z A B IC K I

nacji; myślę tu o książkach Brezy, Brandysa i innych autorów , do któ­ rych w ypadnie jeszcze powrócić później. Po drugie, od baśniowego splo­ tu realizm u i fantastyki wiodła w yraźna droga ku grotesce, kreującej w izję św iata ponadrealnego nie po to, by „opromienić małość ludzkich niedoli”, lecz po to, by tym ostrzej uw ydatnić absurd przesądu i grozę konfliktów rzeczywistych; jest to droga Zielińskiego w S ta tku zezowa­

tych i Mrożka w zbiorach opowiadań Wesele w Atomicach oraz Deszcz.

Po trzecie wreszcie, mogła to być droga właśnie ku pełniejszem u sform u­ łow aniu „baśniow ej” mitologii.

Tę ostatnią drogę — od fantastyki do m itu — prezentuje w sposób najbardziej przejrzysty ukończone w r. 1958, a w ydane w 1960 Leśne

morze Igora Newerlego, dokum ent dojrzałego w arsztatu artystycznego,

równocześnie jednak dokum ent ogromnych trudności, na jakie natrafiało, i do dziś natrafia, poszukiwanie form uły dla realistycznej prozy.

Zakwalifikowanie gatunkowe Leśnego morza nie nastręcza żadnych kłopotów: jest to niew ątpliw ie — bardzo odosobniona nie tylko w oma­ w ianym tu sześcioleciu, ale w ogóle w całej literatu rze współczesnej — próba szeroko zakrojonej kreacji epickiej. Trudniej byłoby odpowiedzieć, o czym ta epika trak tu je. W w ielu fragm entach — zwłaszcza tam, gdzie N ew erly zbliża się do powieści środowiskowej — tem atem jej są losy em igracji polskiej na Dalekim Wschodzie. P rzy tej okazji autor porusza (przeważnie aluzyjnie) wiele żywotnych kw estii historycznych i aktu­ alnych: wspomina o stosunku Rewolucji Październikow ej do inteligen­ cji, zastanaw ia się nad problem ami w ojny i nad perspektyw am i dzisiej­ szej nauki, wreszcie sygnalizuje raczej niż analizuje dram at rew olucjo­ nisty, zawiniony przez błędy polityczne tam tego czasu (akcja powieści rozgryw a się u schyłku okresu międzywojennego i podczas ostatniej wojny). Ważkie treści współczesne w yraża także historia głównego bo­ hatera powieści, W iktora Domaniewskiego; w ychow any w atmosferze harcerskiego indyferentyzm u, zamyka on swe koleje powieściowa udzia­ łem w walkach partyzantki komunistycznej.

Doceniając różne wartości poznawcze i dydaktyczne ambicje eposu Newerlego, nie sposób jednak nie zauważyć, iż w realizacji góruje nad nim i poetycka opowieść o życiu tajgi i związana z nią mitologia natury. W konsekw encji N ew erly roztapia swą powieść w czymś na kształt nowych Godów życia Adolfa Dygasińskiego. Podobnie jak Dygasiński (w innych jego utworach), autor Leśnego morza podporządkowuje p rze­ życia i przygody bohaterów rytm ow i natury, ustanaw ia w konstrukcji fabuły paralele między losem zwierzęcym i ludzkim (Wiktor i tygrys Wang), antropom orfizuje obrazy zw ierząt i upraszcza sylwetki ludzi. Bohaterow ie zbudowani są tu, wzorem Trylogii Sienkiewicza, z kilku grubą kreską naszkicowanych rysów, sposób prowadzenia akcji nawiązuje

(12)

do tradycji rom ansu aw anturniczego (cudowne ocalenia, szczęśliwe zbiegi okoliczności, chw yt „gońca królewskiego”, k tó ry przybyw a z ratu n k iem zawsze na ostatnią chwilę, poetyckie symbole ilustrujące bardzo „lite­ racką” w iarę w nad n atu raln y związek dusz), styl n arracji jest w yraźnie archaizowany, czasem po sienkiewiczowsku zawadiacki, czasem na wzór Żeromskiego sarkastyczny, a przecież sentym entalny, w ydarzenia m ają charakter um ow ny i naw et dowódcy oddziałów partyzanckich spraw iają w rażenie postaci z pieśni o Rolandzie.

Sienkiewicz, Dygasiński, Sieroszewski, Żeromski, ale także Kipling, Dumas-ojciec, ba, naw et W eyssenhoff — oto krąg patronów literackich, do których Leśne morze w ydaje się nawiązywać z pełną świadomością i aprobatą autora. N iejednokrotnie otrzym ujem y dzięki tem u k a rty nie­ porów nanej piękności; opisy Newerlego określić można jako prozę n a- s y c o n ą — dają one czytelnikowi żywą i silną sugestię w izualną, za­ m ykają go jak gdyby w ew nątrz wizji autorskiej. W ten sposób — zgodnie chyba z intencjam i pisarza — zanika granica pomiędzy czło­ wiekiem a przyrodą. Wizja historyczna i wizja n atu ry stapiają się w jedno, ulegają tej samej prym ityw izacji, której służy rów nież oso­ bliwsza technika narracyjna, wzorowana niejednokrotnie na opowie­ ściach ludowych bajarzy, anonimowych autorów bylin i sag.

Myślę, że N ew erly po prostu nie mógł sobie wyobrazić, by w naszej pełnej dram atycznych antagonizmów epoce można było wznieść się ku epickości inaczej, jak w łaśnie pod w arunkiem odwołania się do „pier­ w o tnej” naiwności i do swoistej monum entalizacji. W konsekw encji pow stała jednak powieść, k tó rą można by określić jako summę „realizm u baśniowego”, ale nie jako zarodek nowej epiki. K onfrontacja te raźn iej­ szości z przeszłością literacką zakończyła się tu generalnym zwycię­ stwem tradycji. Dlatego też Leśne morze nie doczekało się dotychczas — i nie mogło doczekać — żadnych kontynuacji. Nic dziwnego: ta bardzo piękna książka nie otw ierała nowych dróg, była tylko szlachetnym pożegnaniem z minioną już epoką w rozwoju literatury.

3

Otwarciem nowych dróg jest natom iast z pewnością w ydany w r. 1963 Sennik współczesny Tadeusza Konwickiego. O ile Leśne m o ­

rze podsumowuje próby „realizm u baśniowego” poprzez najpełniejszą

afirm ację głównych jego zasad, o tyle Sennik współczesny stanowi takie podsumowanie wyłącznie per negationem; jest w yrazem buntu, a nie aprobaty. Pozostając na pozór całkowicie w granicach wyznaczo­ nych przez przeszłość, tradycję i baśń — w istocie rzeczy podejm uje najsurow szą polemikę i z przeszłością, i z tradycją, i z baśnią. Polem ikę przy tym zarówno światopoglądową, jak i literacką. Dlatego też tak

(13)

404 Zb i g n i e w Ża b i c k i

am biw alentne wnioski nasuw a artystyczna fak tu ra tej powieści. Mało jest utw orów równie silnie uw ikłanych w tradycję, a zarazem podważa­ jących ją tak zdecydowanie przez ostre przem ieszanie planów chrono­ logicznych, przez zmianę form n arracji oscylującej m iędzy dialogiem i monologiem, przez świadome niekonsekwencje i niedopowiedzenia fa­ bularne, w ikłające iście po faulknerow sku porządek i sens perypetii.

Dziura w niebie, Zycie duże i małe, a naw et Leśne morze —

w szystko to były przykłady flirtu z tradycją, flirtu o m niejszym lub w iększym zaangażowaniu emocjonalnym. To jednak, czego wobec tra­ dycji dokonuje Sennik współczesny, nie może już być nazw ane ani flir­ tem , ani romansem. To raczej dram at, chwilami bliski tragedii; dram at niewspółmierności, niekoherencji między wczoraj a dziś, dram at nie- adekwatności wczorajszych i dzisiejszych przem yśleń ideowych, a także form literackich. Po jednej stronie aktoram i tego d ram atu są wszyscy ci, których w pływ y w powieści Konwickiego w ykryw a się (i w ykry­ wano) bez większego tru du : poezja romantyków, Orzeszkowa jako au­ torka Nad Niemnem, Żeromski jako autor Popiołów, Broniewski jako au tor Ballady o Placu Teatralnym; a chyba także i sam Konwicki jako autor Rojstów. Po drugiej stronie aktorem (ukrytym zresztą za kulisa­ mi i odsłoniętym tylko w ostatnich scenach powieści, takich jak rozmo­ wa bohatera z Szafirem i końcowy epizod odjazdu z rezerw atu nad Sołą) jest po prostu polski dzień dzisiejszy. Ten, którego nie da się uchwycić i oddać w konw encjach rom antyków, Orzeszkowej, Żeromskiego, Bro­ niewskiego czy Rojstów; ani też zsyntetyzować w oparciu o wyrażoną w tam tej tradycji problem atykę światopoglądową i historiozoficzną.

Ów pierwszy kierunek polemiki, podjętej w znakom itej powieści Konwickiego, akcentow any jest przede w szystkim przez stały, refreno­ w y dysonans między patetyczną konw encją retrospekcji a tym łańcu­ chem epizodów, rozgryw ających się już współcześnie, które k rytyka określiła jako „interludia sprośne, groteskowe, drw iące” 8 — i które uw ażam za najlepsze fragm enty całego tomu. Interludia te to sui gene­

ris „W yspiańskie” jasełka narodowe, w których reprezentanci różnych

postaw — i różnych stanów społecznych — w ypow iadają stale te same teksty, skostniałe niekiedy od dziesięcioleci.

Nie chcę przez to powiedzieć, iż bohateram i interludiów są tylko m arionetki. H um anitarny Konwicki obdarzył niektóre z owych figur (partyzant, Regina, Romuś) zdolnością do uczuć, niekiedy naw et i umie­ jętnością myślenia (hrabia Pac). To nie oni sami są m arionetkow i; z te a tru m arionetek są w łaśnie ich role, ich teksty, całkowicie skon­ wencjonalizowane, zam arłe w przeszłość, spetryfikow ane w tradycję. W szystkich tych ludzi, zamieszkujących symboliczną dolinę nad Sołą —

(14)

dolinę, która niebaw em będzie już dnem jeziora — to tylko ze sobą łączy: przeszłość i tradycja. Ale zarazem tradycja oglądana sub specie dnia dzisiejszego, i w łaśnie dlatego skurczona do wym iarów groteski. W najlepszym razie — do w ym iarów tragifarsy.

Przeszłość, gdy próbuje się na nowo powołać ją do życia i żyć w niej, staje się tylko groteską, co najwyżej m elodram atem (tak jak choćby w beznadziejnych i niedołężnych w ysiłkach Paw ła — n arrato ra — by nawiązać kontakt z Józefem Carem). Natom iast przeszłość ewokowana w e wspom nieniu — je st po prostu koszmarem, którego w ątki trudno rozplątać i k tó ry nie ma w sobie już nic z owej „uniew inniającej po­ błażliwości snów i w spom nień” (by przypomnieć charakterystyczny cytat z prozy Macha). Baśń nigdy nie była rzeczywistością; rzeczywistością był natom iast niekończący się łańcuch mordów i zgonów, atm osfera podejrzliwości i zadawnionych uraz, splot w ahań i błądzeń po zawi­ łych torach AK-owskiej, a potem NSZ-owskiej tragicznej ideologii, a wreszcie po manowcach okresu „błędów i wypaczeń”. Być może, rzeczywista była niegdysiejsza miłość? Być może; ale i z niej pozostał tylko „trupi śluz” n a rękach w ojennej kochanki. Na dodatek — kochan­ ki nigdy nie posiadanej.

To estetyczne przewartościowanie przeszłości i trad y cji sugeruje, rzecz prosta, określone wnioski historiozoficzne. Chociażby ten, że prze­ szłość nie może już odżyć, a zatem każda próba zespolenia z nią siebie współczesnego jest próbą darem ną. Ale przecież nie bezużyteczną. W re ­ cenzjach Sennika współczesnego podkreślano w ielokrotnie, jak bardzo te n obrachunek z przeszłością jest konieczny, jak jego konieczność z że­ lazną konsekw encją w ynika z logiki fabularnej. Trzeba pojechać nad Sołę, aby potem móc opuścić tę krainę. Trzeba zanurzyć się w historii, aby potem móc spojrzeć w teraźniejszość. Tę ostatnią perspektyw ę: teraźniejszość — otw ierają przed narrato rem końcowe słowa powieści.

Nie tylko jednak poprzez ów finał sięga Sennik w problem atykę bezpośrednio współczesną. Nie wszystkie bowiem postaw y wobec życia i historii przedstawione zostały tu taj w m arionetkow ych tekstach jase­ łek narodowych. Co najm niej trzy spośród tych postaw charakteryzuje K onwicki jako problem y aktualne i zarazem poddaje je pod dyskusję. W łaśnie dlatego jego książkę określić można nie tylko jako rozrachunek z przeszłością, ale i jako współczesną powieść polityczną.

Postaw a pierwsza, reprezentow ana przez Józefa Cara, bliska jest kłam liw ej filozofii pocieszenia, jaką w Na dnie Gorkiego głosi starzec Łuka. Oznacza ona program owe odwrócenie się od praw dy życia — po to, by łatw iej było je znosić, by łatw iej było się z nim pogodzić. In ten ­ cje Cara są w praw dzie szlachetne: chciałby on nieść pociechę ludziom, w pajając im fałszywe rozpoznanie konieczności. Ostatecznie jednak krze­

(15)

406 Z B IG N IE W Ż A B IC K I

w i tylko zabobon, pcha swoją trzódkę w naiw ny antycywilizacjonizm (tu taj Konwicki, podobnie jak w całym obrazie ginącej doliny, podej­ m uje też polemikę z typow ym dla „realizm u baśniow ego” m item na­ tury).

D ruga postawa, reprezentow ana przez hrabiego Paca, jest równie jak program Józefa Cara szkodliwa społecznie, a p rzy ty m o tyle nie­ bezpieczniejsza, że łatw iej przysw ajalna; nie w ym aga ona bowiem nie tylko fanatycznego zaangażowania, ale naw et przekonań czy wiary; przeciwnie, jej osią programową jest w łaśnie b rak jakiegokolwiek za­ angażowania w cokolwiek, co przekraczałoby in teres jednostkowy; m a­ m y tu do czynienia z filozofią biernej zgody na życie, z programem egoistycznego konformizmu, z postępowaniem w edle norm y „statysty­ cznej większości”. „Trzeba być w środeczku, ani w śród najlepszych, ani wśród najgorszych, w przeciętności” 9 — pow iada Pac — i z tej fałszyw ie stoickiej pozycji rzuca oskarżenie pod adresem wszystkich, co chcieliby walczyć o jakiś system wartości społecznych, o ideę.

Oskarżeniom tym autor nie daje jednak w iary. Perspektyw ę przy­ szłości otwiera w powieści racja trzecia, którą rep rezen tu je narrato r i kom unista Szafir. Jej podstawą jest program ow y aktyw izm i przyjęcie rygorów odpowiedzialności ponadindywidualnej. W końcu to właśnie P a ­ w eł i Szafir bronią postępu przed fanatyzm em i głupstw em . I w końcu to w łaśnie działalność takich ludzi w yw iera doniosłe skutki społeczne.

M oralistyka Konwickiego ma ostatecznie charak ter optymistyczny. Nie je st to jednak, mówiąc banalnie, optym izm łatw y. A utor Sennika

współczesnego nie ukryw a sprzeczności zaw artych w postawie zaanga­

żowanej. Staw ia swego bohatera w konflikcie m iędzy różnymi sferami wartości, w sytuacji, gdy trzeba w ybierać między kodeksem organizacji realizującej ponadindyw idualne cele program ow e a wiernością wobec samego siebie czy wobec ludzi, z którym i niegdyś miało się związki. N apełnia sceptycyzmem i sporą dozą rezygnacji m aksym y głoszone przez Szafira, przypom inając przez to, że w iara w ponadindyw idualny sens swoich działań nie jest przecież niezawodną gw arancją własnej, p ry ­ w atnej szczęśliwości. W refrenow ych pogaduszkach pani Malwiny, k ry ­ jących nieraz — w brew ich naiwnej, niekiedy groteskowej formie — sensy bynajm niej nie najbłahsze, otw iera tu i ówdzie perspektyw ę bardziej uniw ersalną, z której różne dzisiejsze zm agania i konflikty tracą swą przygniatającą wagę, okazują się zaledwie migawkowymi mo­ m entam i w kształtow aniu się zbiorowego losu, w niekończącym się p ro ­ cesie życia. A wreszcie — w groteskowych epizodach pracy na bocznicy kolejow ej — przekornie zwraca uwagę na ów balast m arazm u i

(16)

jakości, k tó ry tru dn o strząsnąć bez reszty i z dzieła społecznej prze­ budowy.

Powieść Konwickiego jest książką bardzo współczesną zarówno w po­ staw ionych przez siebie pytaniach, jak i w udzielanych na nie odpo­ wiedziach. A także w glosach sceptyka, którym i z kolei o patruje i te odpowiedzi. Jest to zarazem, przy całym jej baśniowym chwilami k li­ macie, książka w ypełniona po brzegi konkretem bardzo polskim i b ar­ dzo dzisiejszym. To on w łaśnie ożywia świetną, realistyczną narrację, nasyca ją nieporów nanym dowcipem i humorem, podpowiada celne pointy, nadaje w ielu rozproszonym w dialogach zdaniom ostrość i lapi­ darność aforyzm u.

K onkret ów podporządkowany jest przy tym antyidyllicznej ten d en ­ cji powieści, w spółtw orzy wizję świata, w której Wahrheit pragnie zdo­ być przewagę nad wszystkim, co jest erdichtet. W świecie młodości za­ brakło już P iotrusia Pana, w świecie historii zabrakło herosów z jednej bryły, w świecie miłości zabrakło Romea i Julietty. P adają idylliczne konwencje, które dotychczas upiększały rzeczywistość, lecz przez to ona sama nie staje się m niej piękna. Jest w łaśnie jeszcze bardziej nasycona emocją i sentym entem , przeniknięta wyrozum iałą ludzką mądrością. Wo­ bec historii, wobec nas samych.

4

Zatrzym aliśm y się na dłuższą chwilę przy utworach, w których urzeczenie tradycją — także urzeczenie przekorne i gorzkie, jak w S e n ­

niku współczesnym — urasta nieledwie do rangi faculté maîtresse orga­

nizującej całą stru k tu rę artystyczną książki. Nie oznacza to jednak, by w łaśnie tego rodzaju utw ory były najliczniejsze w produkcji prozator­ skiej lat ostatnich. Najczęściej bowiem silnie zaznaczony związek z tra ­ dycją byw a nie ty le m anifestow anym program em pisarskim , ile raczej żywiołową właściwością w arsztatu twórców.

Daleki jestem , rzecz prosta, od łatwego rzucania potępień pod adre­ sem owych tendencji; chociażby dlatego, iż przym ierze z trad y cją by­ wało nie tylko wygodną i na pozór bezpieczną mielizną, na k tó rej literatu ra osiada wówczas, gdy brak jej odwagi koniecznej dla w ypró­ bowania nowych konwencji i dla zanalizowania nowych treści, albo też — gdy owych treści po prostu nie dostrzega. N iejednokrotnie prze­ cież trad y cja okazywała się skarbnicą problem ów wciąż jeszcze aktu­ alnych — przykładem reportaże M ariana Brandysa O królach i ka­

puście, poświęcone współczesnym potomkom Judym a, a z innej sfery

zjawisk, i znacznie doskonalszym — Sława i chwała Jarosław a Iwasz­ kiewicza. N iekiedy wreszcie przymierze z tradycją było pomostem um ożliwiającym rozwiązanie indyw idualnych kłopotów w arsztatu tw ór­

(17)

408 Z B IG N IE W Ż A B IC K I

czego, zapewniało chwilę oddechu niezbędną przed podjęciem ryzyka now ych eksperym entów i przem yśleń — przykładem pojawienie się

D ziury w niebie Konwickiego przed jego Sennikiem współczesnym.

Dlatego też sądzę, iż przy ocenie konkretnych książek trzeba odpo­ w iadać przede w szystkim na dwa pytania. Po pierwsze — jakie świeże obserw acje (socjologiczne, psychologiczne, obyczajowe) zebrał au to r w y­ korzystując możliwości poznawcze określonej trad y cji artystycznej? A po drugie — w jakim kierunku poszedł sam w ybór tradycji?

Proza lat ostatnich prezentuje nam kilka różnych kierunków owego w yboru. Tak na przykład jedną z najbardziej żyw otnych okazała się w niej konw encja międzywojennego „psychologizmu”. (Przypuszczam, że źródła tej popularności byłoby łatw o określić: po okresie różnych po­ m yłek i rozczarowań, jakie przyniosła proza społeczna w pierw szej połowie la t pięćdziesiątych, psychologizm mógł w ydaw ać się przystanią, z k tó rej trudno co praw da przedsięwziąć szczególnie odkrywcze podróże, ale k tóra za to jest bezpieczna.) Konwencji tej (której nie tra k tu ję zresztą jako odrębnej od realizm u poetyki, lecz po prostu jako jeden z w ariantów realizmu, pogłębiający pewien tylko kierunek obserwacji, lecz za to podcinający jej szersze horyzonty) hołdują bardzo liczni autorzy: Włodzimierz Odojewski w Kwarantannie i Miejscach nawie­

dzonych, K ornel Filipowicz w Ciemności i świetle, Białym ptaku, Romansie prowincjonalnym, W anda K arczewska w zbiorze Czarne ko ­ nie, A ndrzej Bonarski w powieści Pojednanie, W ładysław Terlecki w to­

mach nowel Podróż na wierzchołku nocy i Pożar. Do tej samej k ate­ gorii w ypadnie zaliczyć również powieść Róży Ostrowskiej Wyspa oraz powieści Zofii Chądzyńskiej Ślepi bez lasek, Chemia, a także zbiory nowel A nny Kowalskiej Kandelabr efeski i Nimfa.

D ruga, rów nie popularna tradycja, z pierwszą zresztą niekiedy wcho­ dząca w symbiozę, to zespół konwencji wywodzących się z p rak ty k i „m ałego realizm u” w tym wydaniu, jakie przed w ojną prezentow ało „Przedm ieście”, T utaj zaliczyć można np. prozę Marii Jarochowskiej

(Najgorsza chwila życia), liczne powieści A leksandra Minkowskiego, Romans Eugeniusza Kabatca, Południe i Sobótki Macieja Patkow skie­

go, a przede w szystkim całą falę najświeższych debiutów prozatorskich, takich jak Dziewczyna pod kwiatami Czesława K uriaty, Dom Edm unda Głuchowskiego, Chłopiec o lisiej tw arzy Zbigniewa Żakiewicza, W ie­

czór nad rzeką A leksandra Bogdańskiego, Agnieszka i inni Kazimierza

Traciewicza, Zawał Leona W antuły. Ten zespół książek nie jest zresztą jednolity; w niektórych, jak w Romansie Kabatca, u Bogdańskiego czy K uriaty, uwaga autorów koncentruje się na psychologicznych sylw etkach „szarych ludzi”, niekiedy różnego typu wykolejeńców i nieudaczni­ ków; w innych (jak chociażby u Patkowskiego czy W antuły) akcent pa­

(18)

da na bogaty rysunek obyczajowy, obfitość „codziennych” realiów, zbie­ ranych zresztą istotnie z gorliwością i przenikliwością nieledwie repor­ terską.

Mamy wreszcie w literatu rze la t 1958— 1963 i bardziej am bitne pró­ by prozy społecznej, sterującej ku politycznym tem atom współczesności, na ogół jednak zatrzym ującej się przy temacie historycznym (tradycje w alk robotniczych, okupacja, ruch oporu, szlak bojowy I i II Armii, w alka z podziemiem w pierw szych latach powojennych), w poetyce swej zaś silnie związanej z wzorcami dziewiętnastowiecznego realizm u — od tendencyjnej prozy pozytywistów i batalistyki sienkiewiczowskiej aż po społecznikowską twórczość Żeromskiego. Tutaj przede w szystkim wymienić należy kilka tomów Stanisław a Wygodzkiego (Milczenie,

O świcie, Upalny dzień, Koncert życzeń, W deszczu, Człowiek z w ó z­ kiem, Nauczyciel tańca), powieści Wojciecha Żukrowskiego (Skąpani w ogniu) i Józefa H ena (Kwiecień), W ładysława Machejka Łańcuch, Dwie siostry, Raport nie będzie wysłany, Flory Bieńkowskiej Dalekie drogi, K rzyw e litery Ju lii Prajs, Kolumbów i Szczęśliwych torturowa­ nych Romana Bratnego, Mój drugi ożenek Józefa Mortona, Koniec na­ szego świata, Początek i Drzewo rodzi owoc Tadeusza Hołuja.

Proza ta stroni od bardziej radykalnych eksperym entów literackich, lecz za to w możliwie atrakcyjnej i dojrzałej formie analizuje proble­ m atykę współczesności (przynajm niej — jej genezy), przekazując przy tym aktualne treści wychowawcze. Jest więc niew ątpliw ie w artościo­ w ym okazem lite ra tu ry popularnej, a dzięki tem u — stanowi ów ko­ nieczny czynnik równowagi, który na razie musi jeszcze w yrów nyw ać przepaść pomiędzy tym , co dla dalszego rozwoju k u ltu ry jest już nazbyt „łatw e” , a tym, co dla przeciętnych nawyków czytelniczych jest jeszcze zbyt „tru d ne”. Szkoda jednak, że am bicje syntetyczne tych książek są na ogół bardzo ograniczone, że żadna z nich właściwie nie form ułuje jakichś szerszych uogólnień na tem at polskiej wspóczesności ani też na tem at tych procesów społecznych i kulturow ych, które odnajdujem y u jej źródeł. Nad k onstrukcją góruje tu taj opis, nad dyscypliną in telek ­ tu aln ą — tendencja do zarysow ywania poszczególnych postaci i ich perypetii w sposób jak najbardziej atrak cy jn y i „plastyczny” . N iekiedy jak u H ołuja czy Mortona, przewodnikiem na tej drodze staje się naw et technika naturalistów .

Można zaryzykować tezę, iż cały ów n u rt dezintegruje od w ew nątrz pew na paradoksalna sprzeczność. A mianowicie: książki te hołdują poetyce, której ukoronow aniem (we wszystkich jej historycznych w ciele­ niach) była wielka kreacja epicka; równocześnie jednak niem al żaden z wymienionych autorów nie może wznieść się ku epickości. Na tym większą uwagę zasługuje więc Sława i chwała Jarosław a

(19)

410 Z B IG N IE W Ż A B I C K I

cza — jedyna w polskiej prozie powojennej próba epiki o w ielkim roz­ m achu i w wielkim stylu. Nad nią też w ypadnie zatrzym ać się dłużej, ponieważ tutaj właśnie najdobitniej przejaw iają się wszelkie korzyści — lecz zarazem i niedogody — jakie niesie autorow i współczesnemu ścisłe przym ierze z tradycją.

5

W ielokrotnie i na różne sposoby nasza kry ty k a starała się odszyfro­ w ać podskórny sens tej imponującej konstrukcji fabularnej. Niemal za każdym razem usiłowania te zbiegały się jednak w e wniosku, iż w szyst­ kie przem yślenia Iwaszkiewicza oscylują wokół problem u iro ­ nii historii. Rzecz prosta, ta zgodność sądów krytycznych nie może być przypadkow a. N iewątpliwie bowiem w swym nurcie polemicznym Sława

i chwała kontynuuje zasadniczą ideę B itw y na równinie Sedgemoor —

ideę określaną jako „filozofia darem nego działania” . Wszystko tu — lub nieledw ie wszystko — kończy się nie tak, jakby to zam ierzali lub tego pragnęli Iwaszkiewiczowscy bohaterowie; szczególnie ci, którzy rep re­ zentują jakiś określony system wartości. B ankrutuje zarówno m ało- mieszczańska, pełna rezygnacji Gemütlichkeit domu Gołąbków, jak i cy­ gański, przyjm ujący jako jedyny sens — poszukiwanie emocji auten­ tycznych, model życia A drianny Tarło.

Ironia losu i historii polega* zresztą nie tylko na rozbieżności m ię­ dzy zam iarem a realizacją. Także na tym , iż ubocznych skutków swego działania człowiek nigdy nie może przewidzieć; zwłaszcza wówczas, gdy przybiera postawę świadomie zaangażowaną. Taki sens w ynika z u trw a ­ lonego w Sławie i chwale obrazu konspiracji: udział w najbardziej n a­ w et spraw iedliwej walce rodzi zarazem „radość zabijania” — jak powie Janusz Myszyński, „zarażenie śm iercią” — jak m awiała nasza publicy­ styka w okresie tuż powojennym. Czy to znaczy, że odsłaniając wilcze doły zaangażowania, Iwaszkiewicz zaleca tym samym postawę n e u tra l­ nego obserwatora? Ależ bynajmniej! Również i ta postawa w tragicz­ n y sposób wydrwiona jest przez historię: Janusz Myszyński zostaje rozstrzelany za posiadanie Lenina, którego nigdy nie czytał, i pistoletu, którego nigdy nie użył w walce.

Dokonany przez Iwaszkiewicza obrachunek z historią można by za­ tem uznać za krańcowo pesymistyczny. Takiego zdania jest też i Ma­ ciąg, k tó ry słusznie powiada, iż „spośród kilkunastu głównych postaci

Sław y i chwały nie pozostaje nikt, kto mógłby reprezentow ać tak

istotny dla gatunków epickich elem ent życia i przetrw ania, świat stw o­ rzony na kartach powieści ginie i ulega rozsypce w całości” 10. Racji

(20)

owego spostrzeżenia nie podważają naw et ostatnie słowa powieści ani też ty tu ł jej końcowego rozdziału: Epilogi i dalsze ciągi. W istocie bo­ w iem — o jakim „dalszym ciągu” może tu być mowa? W każdym ra ­ zie nie o takim, któ ry wiódłby czytającego w centrum powojennej polskiej współczesności. Ci, którym dane było ocalić swoje życie, są tu już tylko rozbitkami. Nawet Alo Biliński, jedyny spośród bohaterów

Sławy i chwały, k tó ry ma szansę zbudować w łasny świat wartości,

w ydaje się skazany na powolną śm ierć mieszczańską w swym komo- rowskim rezerwacie.

Gdybyśmy jednak mieli poprzestać na tych wnioskach, m usieli­ byśmy uznać cykl Iwaszkiewicza za jakąś osobliwszą próbę stw orzenia antyepiki. Wśród w ielu wyznaczników gatunku epickiego jeden bowiem tylko w ydaje się rzeczywiście isto tn y i wiążący — ten mianowicie, że epika zawsze coś o c a l a : w iarę w historię, w naród, w jakikolw iek inny system wartości; albo też przynajm niej samo pojęcie zbiorowego trw ania, wyższego ponad wszelką zagładę jednostek. Tak na przykład w Cichym Donie tę szansę trw ałości epickiej stw arza sama historia: ginie kozactwo, lecz za to triu m fu je rewolucja. W Buddenbrookach za­ głada dotyka mieszczaństwo jako klasę, ale w żywym krw iobiegu cy­ w ilizacji pozostają po tej klasie stworzone przez nią wartości k u ltu ­ rowe. W Nocach i dniach wreszcie, jak słusznie kiedyś zauważył Ma­ ciąg, gw arancją trw ałości jest sam biologiczny żywioł polskiego społe­ czeństwa; w ym ierają jednostki i całe grupy społeczne, nie w ym iera jed­ nak naród; to on właśnie pozostaje — i jako rękojm ia sensu historycz­ nego, i jako rękojm ia autentyczności epiki.

Te trzy odpowiedzi na pytanie o źródła trwałości epickiego św iata — historia, kultura, naród — znajdujem y na pozór również i u Iwaszkiewi­ cza. Ale jednocześnie żadna z nich nie pada pełnym głosem; są one potraktow ane co najw yżej jako żywotne punkty dyskusji, nie zaś jako arty k u ły w iary. Iwaszkiewicz głosi historyzm, zapewne; ale jest to idea historii dokonującej się w brew usiłowaniom jednostek, realizującej się ponad tym i usiłowaniami. A niekiedy naw et — jak o tym świadczy tom pierw szy powieści — i ponad subiektyw nym i dążeniami mas, które rzadko tylko, by powiedzieć językiem Lukacsa, osiągają świadomość potencjalną odpowiadającą ich perspektyw icznej sytuacji dziejowej. To nie znaczy, by autor Sław y г chwały nie dopatryw ał się w rew olucji — otw artej i płodnej perspektyw y historiozoficznej. Przypuszczeniu takie­ mu przeczą sylw etki Wołodi Tarło, Janka Wiewiórskiego, Czarnego Lilka, a także epizodyczne postaci komunistycznych agitatorów i p ar­ tyzantów z trzeciego tom u powieści. Po pierwsze jednak, postaci te pojaw iają się zawsze jak cienie z innego świata, z innego w ym iaru — nie tego, który konstytuuje epicki kształt utw oru; po drugie, oglądane

(21)

412 Z B I G N IE W Ż A B IC K I

są na ogół oczyma tych, którzy sami nie potrafią opowiedzieć się po stronie rew olucji i których przeznaczeniem jest zatem tylko oczekiwanie na w yrok historii. Rewolucja ukazana została w powieści Iwaszkiewi­ cza jako sąd: sprawiedliwy, lecz przede w szystkim ostateczny; jako koniec starego świata, a nie początek nowego.

A zarazem — jako koniec starej kultury. Toteż k u ltu ra w ogóle, a sztuka w szczególności, w ydaje się w Sławie i chwale w artością n aj­ bardziej wątpliwą, a już z pewnością — najm niej trw ałą. Tutaj odpo­ wiedź Iwaszkiewicza najsilniej chyba nasycona jest sceptycyzmem. Au­ to r w ielokrotnie — chociażby na przykładzie m uzyki Edgara Szyllera i m alarstw a Bronka Złotego — akcentuje wieczną rozbieżność między sztuką a praw dą życia. Sztuka kłamie tu życiu, co najw yżej jest próbą ucieczki od nędzy egzystencji. Równocześnie zaś — w sposób paradok­ salny, pomimo tego rozbratu — starzeje się w raz z życiem, a wreszcie w raz z nim i umiera.

Cóż bowiem pozostanie po Edgarze? Kilka fraz z k w artetu d-moll, k tóre żywotne będą tak długo, jak długo jeszcze będą znajdować się rozum iejący je odbiorcy. A potem, jeszcze później? Muzyka — powiada M arrès Chouart — ,,a! to może ocaleje! Muzyka to jest igraszka cyfr. Pew nych proporcji liczbowych, takie proporcje mogą ocaleć...” 11 Ale i to jest tylko ocalenie pozorne. Sztuka stanowi w artość jedynie sub

specie podmiotu, k tó ry ją przeżywa lub tworzy; może więc istnieć n a­

praw dę tylko w kolejnych swych konkretyzacjach. Toteż ostateczny obrachunek życiowy, jakiego dokonuje Edgar, nie je st właściwsi obra­ chunkiem ; jest aktem likwidacji:

F a u s t je s t śle p y . N ie w id z i, że L e m u r y n ie są z a ję te k o p a n ie m k a n a łu , k tó r y m a u sz c z ę śliw ić lu d z k o ść , ale że k o p ią m a ły i n ie g łę b o k i g ró b d la F a u ­ sta , ś p ie w a ją c p io s e n k ę s z e k s p iro w sk ie g o g r a b a r z a 12.

Trudno o bardziej wstrząsające, żałosne w swym ubóstwie, epitafium dla kultury.

Z dwóch klasycznych odpowiedzi epickich: historia i k u ltu ra — obie zostały zatem poddane pod dyskusję, opatrzone w uzasadnione znaki zapytania. Trzecia odpowiedź: naród — w ystępuje w praw dzie n ajb ar­ dziej zdecydowanie. W swym liście-testamencie pisze przecież My­ szy ński :

T rz e b a te n n a ró d w id z ie ć w te j c h w ili, a b y p o w z ią ć m n ie m a n ie , że p r z e tr w a o n w sz y stk o . N ie c h c ia łb y m b y ć p a te ty c z n y , ale p o d p ió ro n a rz u c a m i się sło w o : w i e l k i 13.

11 J . I w a s z k i e w i c z , S ła w a i c h w a ła . T. 2. W a rs z a w a 1958, s. 299. 12 I b id e m , s. 333.

(22)

Słowa te nie mogą jednak wobec całej książki pretendow ać naw et do rangi m otta. Ponieważ Sława i chwała, przy w szystkich w łaściw ych jej am bicjach eksperym entu i intelektualizacji, jest przecież powieścią

par excellence klasyczną — musi zatem liczyć się tu taj po prostu ciąże­

nie układów fabularnych. Otóż układy te odbiegają daleko od sensu cytowanych wyżej zdań. Nie potw ierdza tych zdań ani opis piekła kon­ spiracji, ani żałosne bohaterstw o powstania warszawskiego, ani obraz grupy rozbitków, której dane było przetrw ać najgorszą ze w szystkich wojen, ani wreszcie końcowa m etafora oranżerii — jedynego spadku* jaki pozostawił przyszłości Janusz Myszyński, centralny przecież b o h ater cyklu.

Epicki optym izm Iwaszkiewicza znajduje uzasadnienie co najw yżej w migawkach, jakie gromadzi Alo Biliński po swym powrocie do W ar­ szawy. EKD jednak działa, po ulicach przelew ają się tłum y, ,,baby stały tuż pod oknem z ogromnymi koszami czerwonych rzodkiewek i polewając je wodą pow tarzały: »Rzadkiewki, rzadkiewki, jak róża rzadkiewki«...” 14 Przypom ina się tu ta j wiersz Tuwima z jego słynnym refrenem : ,,Do chierbaty, do chierbaty, do świeżego ciasta!” 15. Jednakże m etafora ta starcza może jako sankcja optym izm u w utw orze lirycz­ nym, jest natom iast zbyt uboga jako sankcja optym izm u dla cyklu epickiego, którego ostatni tom stanowi niekończący się łańcuch śm ierci tragicznych i powszednich i którego zamknięciem jest w łaściwie — znakom ita skądinąd, dopraw dy w strząsająca — scena ekshumacji.

Jakaż odpowiedź zatem pozostaje? W skazuje na nią jeden z n aj­ w spanialszych epizodów powieści: ostatnie chwile Janusza M yszyńskie- go przed jego tragicznym zgonem. Tutaj właśnie, w olśniew ającym do­ znaniu pełni życia, dokonuje się najgłębiej estetyczna katharsis całego cyklu. Wymowa tego fragm entu jest tak silna, że nie może jej pod­ ważyć żaden wcześniejszy czy późniejszy, najbardziej naw et przeraża­ jący obraz śmierci i rozkładu.

A zatem życie jako w artość naczelna, suw erenna, jako w artość je­ dyna. Trzeba tylko doznać go w całym jego bogactwie. Cóż jednak gwa­ ran tu je owo doznanie? Odpowiedzi badaliśm y już wyżej: ani związek z historią, ani duch narodowy, ani wreszcie przyw iązanie do k u ltu ry — przynajm niej do tej, którą tw orzyła wyobcowana ze społeczeństwa, a rty - stowska elita. G w arancją tą nie jest także miłość. Nigdy jeszcze chyba erotyka Iwaszkiewiczowska (poza Nową miłością, oczywiście) nie była tak jak tu taj dyskretna, chłodna, ironiczna, pełna dystansu, choć, rzecz prosta, także i nasycona liryzmem. W tej ostatniej am biwalencji ironia i chłód stanowią zresztą ton dominujący. I to zarówno wobec 1’amore

14 Ib id e m , s. 374.

(23)

414 Z B IG N IE W Ż A B IC K I

profano, jak i wobec tej sfery uczuć, która przynajm niej przy b ierają­

cym się w nie bohaterom w ydaje się Гатоге sacro.

I czy przy tym istotnie jest miłością? Iwaszkiewicz raz po raz na­ rzuca tu sąd sceptyczny. Po lekturze Sławy i chwały można dojść do wniosku, iż sentym ent jest najbardziej autentyczny tylko w tedy, gdy nie wychodzi poza fazę Verborgenheit; każda kolejna realizacja zakła- m uje go i podważa, aż wreszcie któraś z rzędu — uśmierca. Byłyby to banały, gdyby Iwaszkiewicz nie przyw iązywał do nich głębszych sen­ sów. Albowiem miłość jest dla niego po prostu pew nym typem postawy wobec życia — wobec w ł a s n e g o życia. Nieprzypadkowo Janusz czy Edgar tak nieustannie w racają w swych emocjach do młodzieńczych miłości z czasów odeskich — czynią to tylko po to, by w e wspom nieniu zrekonstruow ać jedność i tożsamość własnej osobowości, by odnaleźć sie­ bie dawnego w sobie dzisiejszym. Miłość ma być więc jeszcze jedną szansą trwałości — i znowu szansą darem ną. Nie ma powrotów, są tylko wspomnienia. Dzisiaj jest przecież zawsze inne niż wczoraj. Dlatego każde kolejne spotkanie Janusza z A riadną musi być coraz bardziej gorz­ kie, puste, właściwie niepotrzebne. I dlatego Spychała nigdy już nie odnajdzie wspólnego języka z Olą.

Cóż zatem jest największą wartością życia? Po prostu ono samo. Myśl tę wypowiedzieć można słowami Eweliny Royskiej, które — rzecz charakterystyczna — padają gdzieś pod koniec powieści:

J e d n i lu d z ie u m a r li, a in n i ży ją. T rz e b a żyć. T o n a jw a ż n ie js z e , A lu . T rz e b a żyć 16.

K onkluzja ta, być może, jednych przez swój tautologiczny charak­ ter zaniepokoi, innych skłoni do poszukiwań koneksji filozoficznych. Padną nazwiska: Guyau, Nietzsche, Bergson. Padną nie bez racji, ale racja ta będzie niepełna. Albowiem w Sławie i chwale nie ma nic z dionizyjskiej frenezji i optym istycznej pochwały élan vital. Albo raczej: frenezji tej doświadczyć można tylko w bardzo nielicznych mo­ m entach. Poza tym jest tylko rezygnacja, bierna zgoda, a nie aktyw ne doznawanie. N ietrudno dopatrzyć się w tym akcentów polemicznych wobec aktywizm u M alraux, wobec jego hasła czynnego doświadczania życia jako wielkiej przygody (również ideowej). Także i przez to

Sława i chwała idzie na przekór dom inującym tendencjom polskiej

współczesności literackiej, która — zarówno w utw orach Brandysa, Bo­ cheńskiego, Brezy, jak i P u tram en ta czy Kruczkowskiego — rodzi się przecież właśnie z ducha aktywizmu.

Do tych skromnych wniosków dociera się jednak w Sławie i chwale po skomplikowanych torach dialektyki intelektualnej, poprzez rozległą

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyjęcie tego stanowiska wydaje się być zbieżne z ogólniejszą tendencją, jaka jest dziś realizowana .;.• wielu krajach, gdzie badania czytelnictwa stopniowo

Z dobroci serca nie posłużę się dla zilustrowania tego mechanizmu rozwojem istoty ludzkiej, lecz zaproponuję przykład róży, która w pełnym rozkwicie osiąga stan

należy mieć na uwadze fakt, że metodologia badań w zakresie onomastyki literackiej, pomimo wspólnego przedmiotu analiz, rozwija się odmiennie od badań nazewnictwa

Można także zauważyć, że większość świątyń rodziny lubiąskiej było budowane z cegieł, być może wpływ na użycie tego budulca miało zastosowanie go w

Obrady przebiegały w 3 sekcjach: „Ogólnych problemów historii literatury”, „Poetyki porównawczej” oraz „Interamerykańskich związków literackich” ; te

Numerical Simulation of Scale Effect on Ship Stçrn Flow And Hydrodynamic Performance.. Gao Qiuxin

Therefore, the objectives of this study are to test (1) whether an eval- uation framework using a PCA together with hydrological signatures can help to determine the performance

A good example of dynamic equilibrium of type II(a) is provided by the use of the ASMITA model (short for “Aggregated Scale Morphological Interaction between Tidal basin and