• Nie Znaleziono Wyników

Teraz Oni

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Teraz Oni"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

ANDRZEJ MOROZOWSKI i TOMASZ SEKIELSKI MIMO WIELU WĄTPLIWOŚCI NA TEMAT ICH PROWOKACJI OŚWIADCZAJĄ, ŻE GDYBY MIELI JĄ POWTÓRZYĆ,

POSTĄPILIBY TAK SAMO

W debacie nad rolą, którą taśmy ujawnione przez TVN odegrają w polskim dziennikarstwie, sympatie polityczne i osobiste animozje przesłoniły meritum sprawy

Teraz Oni

WIECZORNY PROGRAM DEBATY POLAKÓW" w TVP 1.

Gośćmi Krzysztofa Ziemca są: Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej", Jacek Żakowski z „Polityki", Jan Wróbel z „Dziennika", Igor Janke z „Wprost", Jerzy Jachowicz z

„Newsweek Polska" i Tomasz Sakiewicz z „Gazety Polskiej". Mają rozmawiać o ujawnionych dwa dni wcześniej, 26 września, w programie TVN-u „Teraz my!"

nagraniach rozmów posłanki Samoobrony Renaty Beger z ministrem Adamem Lipińskim i z sekretarzem stanu w kancelarii premiera Wojciechem Mojzesowiczem.

Taśmy pokazały, jak to członkowie Prawa i Sprawiedliwości, partii głoszącej odnowę moralną, próbują kusić Renatę Beger do przejścia do PiS-u, obiecując posady w rządzie i możliwość spłacenia weksli z pieniędzy Sejmu. Beger nagrała rozmowy ukrytą kamerą na prośbę dziennikarzy TVN-u Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Morozowskiego.

Choć dyskusja dotyczy tego, co zrobili pracownicy TVN-u, do studia TYP l ich nie zaproszono. Może i dobrze, bo tylko straciliby czas.

Goście szybko porzucają meritum sprawy na rzecz personalnych wycieczek.

Stasiński wyrzuca Sakiewiczowi, że jest lizusowskim dziennikarzem chodzącym na pasku PiS-u; Jachowicz sugeruje, że za taśmami stoją byli pracownicy Wojskowych Służb Informacyjnych będący doradcami szefa Samoobrony; Żakowski każe Jachowiczowi odwołać oszczerstwa wobec dziennikarzy TVN-u, na co ten przypomina mu, że od lat są na ty, więc dlaczego mu mówi per pan. Gdy Janke przekonuje o otwartości telewizji publicznej na wszystkie środowiska, Żakowski ironizuje, że to chyba pierwszy program, w którym w studiu nie ma Piotra Semki.

(2)

Sytuację próbuje ratować Wróbel, zwracając uwagę, że widzowie niekoniecznie rozu- mieją te środowiskowe dyskusje. Bezskutecznie.

Następnego dnia, 29 września, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich krytykuje Sekielskiego i Morozowskiego, uznając, że „przygotowanie materiałów dziennikarskich w celu propagandowym nie mieści się w kanonie rzetelnego dziennikarstwa". W odpowiedzi na to ponad 20 dziennikarzy podpisuje oświadczenie potępiające Stowarzyszenie, uznając, że „zarząd główny SDP odebrał sobie legitymację do reprezentowania naszego środowiska i wypowiadania się w jego sprawach". 2 października znana dziennikarka Janina Jankowska, w odpowiedzi na - jak pisze -

„chóralny podziw" wobec akcji Sekielskiego i Morozowskiego, wyłuszcza na łamach

„Rz", dlaczego jej zdaniem naruszyli oni etykę zawodową (weszli w porozumienie z jedną stroną konfliktu międzypartyjnego, byli nastawieni na zapolowanie na PiS).

Pojawiają się kolejne rozważania w mediach, czy Beger była narzędziem dziennikarzy, czy może dziennikarze narzędziem Samoobrony; czy TYN chciał uderzyć w PiS i komu to było na rękę.

Po tygodniu debat dowiedzieliśmy się, co dziennikarze myślą o sobie nawzajem, lecz nie zdiagnozowaliśmy roli taśm z „Teraz my!" w historii postpeerelowskiego dziennikarstwa. - Niestety, PiS wyrządził krzywdę dziennikarzom, jeżeli chodzi o brutalizację, agresję i język, który wprowadził do debaty publicznej, a który dziennikarze przejęli. To unicestwiło szansę na rzetelną dyskusję na temat warsztatu - stwierdza Tomasz Lis, autor „Co z tą Polską?" w Polsacie.

Tajne siły - nasza specyfika

Kiedy Gerhard Gnauck, korespondent „Die Welt" w Polsce, ogląda naszą telewizję bądź którąś z krajów sąsiednich, zwraca uwagę na zdjęcia nagrane ukrytą kamerą wykorzystywane w informacjach. - To chyba specyfika dziennikarstwa tego regionu - zastanawia się. Targają nim wątpliwości, czy dziennikarz może tak bardzo skompromitować jedną stronę sceny politycznej, a moralnie wywindować drugą. - Odczuwam pewien niesmak. Jeszcze przed pojawieniem się PiS-u w rządzie znaczna część polskich mediów za bardzo się wdała w walkę polityczną po jednej lub drugiej stronie. Gdy pierwsza, druga i trzecia władza są słabe, rośnie rola czwartej. To niesie ze sobą szansę wzlotów, ale też upadków - mówi Gnauck.

- A ja jestem zdumiony, że robota dziennikarzy TVN-u wzbudziła krytykę. Zdrowy rozsądek mówi, że gdy politycy opowiadają o przeciąganiu na drugą stronę ludzi z innych

(3)

partii, zastosowanie prowokacji wydaje się dopuszczalne, nawet jeśli w pewnym stopniu nastąpiło kreowanie rzeczywistości - ocenia David McOuaid, szef warszawskiego biura Dow Jones Newswires. Zresztą nie była to całkowita kreacja zdarzeń, skoro premier potwierdził, że uważa je za normalne polityczne negocjacje dodaje. Choć rozumie, że mogą być różne zdania na ten temat.

Moi rozmówcy podkreślają, że zadaniem dziennikarzy jest kontrolowanie władzy.

- Jako media zawsze jesteśmy bardziej krytyczni wobec ekip rządzących niż wobec opozycji - stwierdza McOuaid. Przypomina, że gdy prezydentem USA był Bili Clinton, amerykańskie media bezlitośnie ujawniały jego błędy, jak choćby sprawę z Moniką Lewinsky, a gdy teraz rządzi George W. Bush, te same media są krytyczne z kolei wobec niego.

Jan Cieński, szef warszawskiego biura „Financial Times", zwraca uwagę, że w demokracjach wszystkie rządy są w konflikcie z mediami. Obecny premier Kanady Stephen Harper tak się skłócił z dziennikarzami, że przestał przychodzić na konferencje prasowe. - On jest konserwatystą, a partie prawicowe bardziej nerwowo reagują na krytykę medialną, ponieważ są przekonane, że realizują pewną misję - tłumaczy Jan Cieński. - Tymczasem większość dziennikarzy ma lewicowe poglądy. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania, które wykazały, że dziennikarze częściej głosują na demokratów - dodaje.

W Polsce dochodzi element konspiracji i służb. - Działanie ukrytych sił jest typowo polską specyfiką - kwituje Cieński. Prowokacja Sekielskiego i Morozowskiego ani go nie oburza, ani nie ma on wątpliwości, że nie naruszyli norm dziennikarskich. - Czasami, by zdobyć ciekawego newsa, trzeba się poruszać w mrocznych kręgach. Warto tylko pamiętać, że informacje zwykle przekazują ludzie, którzy mają własne cele polityczne. Gdyby Woodward i Bernstein chodzili jedynie na konferencje prasowe, nic by nie wyciągnęli - kończy Cieński.

Dziennikarskie bomby, czyli nagrania

Ta spokojna wymiana zdań odbiega charakterem od dyskusji między polskimi dziennikarzami, które mieliśmy okazję śledzić w telewizji, radiu czy w prasie. W tamtych dominują polityczne aluzje. - Dziwi mnie, że debata nad zasadnością prowokacji dziennikarskiej przetacza się przez Polskę akurat wtedy, gdy dotyka partii rządzącej. Tę metodę pozyskiwania informacji stosuje się u nas od dawna, dzięki niej ujawniono wiele ważnych spraw. Jakoś wtedy nie słyszałem głosów oburzenia -

(4)

zauważa Bertold Kittel, dziennikarz śledczy „Rzeczpospolitej".

- Fakt podpatrywania ukrytą kamerą budzi we mnie opory, choć dobro publiczne przeważa tę szalę, bo jednak nie były to rozmowy prywatne - analizuje Piotr Zaremba z

„Newsweeka".i zastanawia się dalej: - Ale jak dalece akcja Sekielskiego i Morozowskiego zbiegła się z chęcią zemsty Samoobrony na PiS-ie za usunięcie z koalicji?

On sam nieraz spotykał się z tym, że politycy przynosili kwity na kogoś i było to źródłem późniejszych informacji. Zapewnia, że wtedy też miał wątpliwości. Tylko że - jego zdaniem - TVN był ostatnio szczególnie niechętny PiS-owi, więc teraz łatwiej go posądzić o ukartowanie prowokacji. - Ponieważ znam autorów programu, wydaje mi się to mało prawdopodobne - zastrzega Zaremba.

- Nie sądzę, by TVN-owi można zarzucić, że był przeciwko PiS-owi. Albo że był za Platformą, gdy pamięta się o dokonanym ukrytą kamerą nagraniu z konwencji PO.

Pokazanie pewnej anomalii politycznej za cenę wejścia w porozumienie z którymś z polityków jest tu usprawiedliwione - Tomasz Wróblewski, wiceprezes Polskapresse, nie ma wątpliwości. Tym, którzy je mają, radzi patrzeć na sprawę przez precedensy. Na przykład taki: dochodzi do porwania i dziennikarz ma jedyną możliwość porozmawiać z porwaną osobą i przekazać rodzi nie informacje o niej pod warunkiem, że nie wyda porywacza.

Idzie więc na układ z przestępcą. - Kto go wtedy potępi? – pyta Wróblewski.

Przeciw takim analogiom buntuje się Tomasz Lis. Według niego czym innym jest interes społeczny, czym innym polityczna gra. - Te taśmy są ewidentnym sukcesem Sekielskiego i Morozowskiego, lecz byłoby hipokryzją twierdzić, że wykorzystanie posłanki skazanej za fałszerstwo nie nasuwa wątpliwości. Mnie nasuwa - mówi. - Czy to, co się później działo, nie pokazało, że ipso facto, całkowicie wbrew swym intencjom, stali się narzędziem opozycji? Porównanie tego do Woodwarda i Bernsteina jest nieuprawnione, bo im żaden demokrata nie pomagał. Czy nagranie takiej rozmowy nie jest zaproszeniem do tańca, czyli nagrywania kolejnych zdarzeń? - Lis przyznaje, że liczba „czy" w myśleniu o tej sprawie powoduje u niego pewną schizofrenię. - Co mówi o naszym dziennikarstwie to, że dwie największe bomby, które niemal wysadziły w powietrze partie rządzące, to nie były długo przygotowywane materiały dziennikarskie, lecz dwa nagrania: z ukrytego magnetofonu Adam Michnika i ukrytej kamery dziennikarzy TVN-u?

Nic by nie zmienili

(5)

Renata Beger po ujawnieniu taśm była gwiazdą Sejmu, podczas gdy Jan Artymowski, były działacz PO, poczuł wyrzuty sumienia. Właśnie jego w maju tego roku autorzy „Teraz my!" wykorzystali w podobny sposób. Gdy Artymowskiego usunięto z PO i ten urażony odwołał się od tej decyzji, Sekielski i Mo-rozowski zaproponowali mu, by na zjeździe PO nagrał ukrytą kamerą nastroje ludzi. W ich programie 23 maja obejrzeliśmy, jak to koledzy z Platformy, którzy nie bronili wyrzucanego Artymowskiego, nagle miło go witali, wyrażali współczucie, ściskali mu dłonie. - Zgodziłem się nagrać kolegów, bo byłem wkurzony, zbulwersowany tym, jak mnie potraktowali. Dziś uważam to za błąd - mówi Artymowski. Po ujawnieniu nagra- nia oświadczył, że postąpił nie fair. - Do dziennikarzy TVN-u nie mam żalu. To była moja decyzja, miałem świadomość, w co się pakuję - zaznacza.

Sekielski i Morozowski ani z jego powodu, ani z powodu Beger wyrzutów sumienia nie mają. Nawet mimo uwagi ze strony Janiny Jankowskiej, że „wykreowali nowy symbol odnowy moralnej - osobę skazaną za oszustwo". - Scenariusz, że to Beger stanie się gwiazdą, nawet nie przyszedł mi do głowy - mówi Morozowski.

Zdaniem dziennikarzy broni ich fakt, że to, co udało się pokazać z ukrytej kamery, dostarcza nowej wiedzy o polskich politykach - tych z PO, Samoobrony i PiS-u. I nad tym powinna się toczyć główna debata.

Minął tydzień od ujawnienia taśm, a oni wciąż codziennie odbierają głosy wsparcia od kolegów. E-maile, SMS-y i telefony. Z różnych mediów. Od znajomych dziennikarzy i tych, z którymi nigdy się nie zetknęli. To nieoficjalnie. Bo oficjalnie w mediach narasta dyskusja, czy postąpili etycznie. - Spodziewaliśmy się głosów oburzenia, ale chyba nie aż takiego ataku. Opowiadamy, jak przebiegała akcja, pokazaliśmy całe nagranie, nic nie kry- jemy. Ta dyskusja jednak nie świadczy o naszym zaangażowaniu politycznym, lecz tych, którzy te spory prowadzą - mówi Tomasz Sekielski. - Już dawno zauważyłem, że część dziennikarzy popierających PiS bardzo się zradykalizowała.

Ale ci krytykujący rządy IV RP też stali się bardziej radykalni. Zaostrzający się dyskurs polityczny przeniósł się na dyskusję o środowisku.

Andrzej Morozowski: - Każdy ma prawo wyrażać swoje wątpliwości wobec tego, co zrobiliśmy. Tylko po co od razu przyklejać nam polityczne łatki?

Gdyby dziś przyszło im zrobić tę akcję raz jeszcze, postąpiliby tak samo.

Podział względem dziennikarstwa

Współczucie dla kolegów z TVN-u wyraża Jarosław Kurski, dziennikarz „Gazety

(6)

Wyborczej". - Kiedy w 1992 roku napisałem o kulisach pracy w kancelarii Lecha Wałęsy, o panujących tam stosunkach, o Wachowskim i Kaczyńskich, pierwszą reakcją mediów nie było odniesienie się do meritum tekstu, tylko pytania, dlaczego napisałem go właśnie teraz. Każdy dziennikarz reaguje nerwowo, jeżeli podważa się jego reputację. To jak uderzenie w sedno dziennikarskiego powołania - mówi Kurski.

Jednak według niego dziennikarstwo obiektywne to mit. Może w dziennikarstwie depeszowym coś takiego istnieje, ale w publicystyce nie - uważa.

Jak w przypadku taśm TVN-u przebiega linia podziału? Z jednej strony, mimo wątpliwości co do metody, ale uznając ważność interesu społecznego, ustawiły się media komercyjne, znane postaci polskiego dziennikarstwa i dziennikarze z mediów regionalnych. Ale już w ogólnopolskich redakcjach „Rzeczpospolitej",

„Dzienniku" czy „Newsweeku" - te podziały widać. Jak np. zaskakująca uwaga Jerzego Jachowicza, że ubecką metodą jest nagrywanie rozmów ukrytą kamerą, czy tekst Piotra Semki w „Rz" uważającego, że sprawa z taśmami była wydarzeniem

„stosunkowo banalnym".

Po drugiej stronie muru wylądowało SDP, którego oświadczenie uznano za atak na środowisko dziennikarskie i apel w obronie PiS-u. Jak bardzo to krzywdzące dla członków Stowarzyszenia, sami muszą sobie na to odpowiedzieć. - Kogo oni reprezentują? Co to są za nazwiska? - pytali młodsi dziennikarze. To, że za Stowarzyszeniem nie stoją czynni dziś, najlepsi polscy dziennikarze, zapewne nie pomaga tej organizacji. Z drugiej strony obecni krytycy dotychczasowej polityki SDP nie mieli nic przeciwko niej, gdy Stowarzyszenie, od zawsze raczej prawicowe, przyznawało im nagrody, a oni odbierali je na gali z rąk... urzędującego premiera Buzka.

Po tej stronie co SDP ustawiła się też nieopatrznie Rada Etyki Mediów, której oświadczenie, że rozmowy nagrane przez TVN „mogły budzić podejrzenie o stronniczość", było wyjątkowo asekuranckie. - To nie jest asekuranctwo. Nie chcieliśmy nikogo osądzić i zranić, tylko dać do myślenia dziennikarzom broni się Magdalena Bajer, przewodnicząca REM. Osobiście uważam, że intencje dziennikarzy były dobre, lecz żeby to zrobić rzetelnie (czyli zdobyć dowody na postawę polityków PiS-u), trzeba się było uciec do środków dwuznacznych. Dlaczego tak nie brzmiało oświadczenie REM? - Proszę pani, podział dotyczy także członków Rady - przyznaje Bajer.

Nie zaskoczyła, choć martwi, postawa dziennikarzy Polskiego Radia czy Telewizji Polskiej, którzy relacjonowali wydarzenia z lekkim przechyłem na prawo i mocnym

(7)

postanowieniem niepromowania TVN-u. Choć zarówno TYP l, jak i radiowa Jedynka i Trójka miały programy, w których dyskutowano o prowokacji przygotowanej przez Sekielskiego i Morozowskiego, to przez cały tydzień nie zaproszono ich do rozmowy. Gdy dyrektor Trójki Krzysztof Skowroński w audycji Wojciecha Manna wypowiedział się, że rozmowa Beger z posłami PiS-u wzbudziła „świętoszkowate oburzenie", a przecież była taką sobie zwykłą rozmową - niektórzy wydawcy otrzymali polecenie włączenia tego do swoich serwisów, a cała wypowiedź trafiła na witrynę Trójki pod specjalnym linkiem.

W głównych dziennikach T W na drugi dzień po ujawnieniu taśm nie padły nawet nazwiska autorów programu - „Wiadomości" zakończyły relację informacją, iż „pojawiają się wątpliwości, że Renata Beger sama wymyśliła taką intrygę", podczas gdy przez cały dzień w różnych mediach Sekielski z Morozowskim tłumaczyli już, że to był ich pomysł. Po oświadczeniu SDP, które od razu wzbudziło protest środowiska, w

„Wiadomościach" jedynym mówiącym w tym duchu był honorowy prezes SDP Stefan Bratkowski. Media przyzwyczaiły nas już, że niechętnie cytują jedno drugie, ale w tym przypadku taka postawa musi dziwić. Tak jak brak głosu szefostwa TYP, gdy „Gazeta Polska" napisała o współpracy z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi pracującego dziś w TYN-ie Milana Suboticia, sugerując, że miał wpływ na prowokację z Beger. A przecież jego rzekoma współpraca ma dotyczyć zwłaszcza lat spędzonych w Telewizji Polskiej.

- Brakowało jakiegoś gestu ze strony TYP i jej dziennikarzy. Jeżeli TYP chce zachować miano telewizji publicznej, czyli wzorcowej dla wszystkich mediów, również pod względem standardów dziennikarskich, powinna zająć jakieś stanowi- sko. W przeciwnym razie sama spycha się do roli mediów upolitycznionych - uważa medioznawca prof. Wiesław Godzić ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. I dodaje:

- Widać, że się pogubili.

Rzeczywiście, nie było dziennikarzy mediów publicznych na liście przeciwko apelowi SDP, nie słychać ciekawych głosów pracowników tych stacji w dyskusji o granicach prowokacji. Czemu ich zabrakło? - Nie wiem. Prawdą jest, że nikt mnie nie zapraszał - przyznaje Krzysztof Ziemiec. Zaprzecza, jakoby dziennikarze TYP otrzymali jakiś zakaz bądź nakaz, jak robić programy. - Wiele audycji powstaje w pośpiechu. Gdyby wszystko tu działało sprawnie, może efekt byłby inny - dodaje.

Podział polityczny

(8)

Jest też inna linia podziału, najmniej przyjemna dla publicystów. - Podział na dziennikarzy lewicowych i prawicowych. Był już poprzednio, ale ten, który wytworzył się w ostatnich miesiącach, jest konsekwencją postawy PiS-u. Partii, która przyjęła założenie, że skoro nie ma prawicowego dziennika i prawicowej telewizji, to media są lewicowe. Zrobiła więc dużo, żeby mieć prawicowe media, a część dziennikarzy temu przyklasnęła - analizuje prof. Godzić.

Nie chodzi przy tym o samą prawicowość rządu, lecz styl jego polityki. Gdy istniało

„Życie" Tomasza Wołka czy pierwsza TV Puls, też obserwowaliśmy spory publicystów, nie było w nich jednak tyle agresji, wręcz nienawiści, jak dziś. Wtedy też dobre posady w mediach mieli Igor Janke czy Piotr Skwieciński (w PAP-ie), publikował Piotr Semka, ceniony był Piotr Zaremba (wówczas w „Nowym Państwie"). Nawet szczególnie silna wówczas „Gazeta Wyborcza" - „trzymająca rząd dusz, a myślących inaczej określająca oszołomami" - nie budziła tak skrajnych emocji jak dziś.

- Podział zaostrzył się jakieś dwa lata temu, gdy część dziennikarzy stała się heroldami rewolucji moralnej - stwierdza Jacek Żakowski z „Polityki". - Symboliczna była sprawa Bronisława Wildsteina, którego usunięto z „Rzeczpospolitej" za rozesłanie listy IPN-u.

Część dziennikarzy z różnych mediów stanęła po jego stronie, a po zwycięstwie wyborczym PiS-u niektórzy dostali posady w mediach bądź stali się wziętymi komentatorami. Zaangażowali się w projekt IV Rzeczypospolitej, zapominając, że rolą dziennikarza jest patrzeć władzy na ręce - kończy Żakowski.

Jego nazwisko działa na publicystów związanych z prawą stroną sceny politycznej jak płachta na byka. Prawica od dawna ma mu za złe, że oni muszą się tłumaczyć ze swojej postawy, bo są nazywam dziennikarzami prawicowymi, a na niego media nie mówią

„lewicowy". Żakowski pełni dziś dla nich funkcję Janusza Rolickiego, czyli listka figowego reprezentującego lewicę w dyskusji mającej pokazać opinie dwóch stron. - Różnica między mną a Rolickim jest taka, że on był dziennikarzem partyjnym formacji postpezetpeerowskiej, a ja jestem publicystą o poglądach lewicowych. Bliżej mi pewnie do PiS-u ze względu na jego ludowość niż wielu prawicowym dziennikarzom o sympa- tiach na ogół liberalnych - stwierdza Żakowski. - Poza moimi poglądami nic za mną nie stoi.

Piotr Semka nie bardzo chce rozmawiać o wzajemnych animozjach między dziennikarzami. - Staram się w to nie wchodzić, bo dostatecznie dużo złej krwi jest w środowisku dziennikarskim. Wolę te szramy z przeszłości zaleczyć, nie ulegam emocjom. Dlatego ja nie będę wypominał Jackowi Żakowskiemu, czy się pojawia w

(9)

jakichś programach, czy nie - mówi. Ale podczas rozmowy zwraca nagle uwagę, że w tle oceny działań dziennikarzy TVN-u i broniących ich kolegów pojawia się sprawa ich zaangażowania 4 czerwca 1992 roku, czyli w noc teczek Macierewicza, gdy obalono rząd Jana Olszewskiego. Jak widać to, jak relacjonowano owe wydarzenia, wciąż dzieli dziennikarzy (choć Sekielski był wtedy zapewne jeszcze w szkole).

Gdy pytam Tomasza Wróblewskiego, jak ocenia głośną krytykę prowokacji dziennikarzy TVN-u ze strony Janiny Jankowskiej, odpowiada: - Czytałem ten tekst raczej poprzez osobę, która go napisała, niż przez argumenty, których tam zresztą zabrakło.

Jankowska w swoim tekście zacytowała np. wypowiedź Mo-rozowskiego, że Beger jako człowiek jest miła i ciepła, komentując to: „Uzależnienie dziennikarzy od polityków ma różne oblicza". Niektórych to oburzyło, bo jak mówią można odbić piłeczkę: Jankowska jest szefową Rady Programowej TVP, była przewodniczącą zespołu ds. opiniowania wniosków o nadanie odznaczeń założycielom i współpracownikom KOR-u powołanego w Kancelarii Prezydenta RP.

Różne pokolenia, różne dziennikarstwo

Czy dramatyczne pęknięcie w polskim dziennikarstwie będzie już stałym elementem medialnego krajobrazu? - Obserwując ostatnie zachowania niektórych dziennikarzy, którzy uwierzyli w hasła IV RP, widzę, że już powoli zaczynają wychodzić z tego i wracać do pionu. Łatwiej jest tym, którzy zachowali więcej bezstronności, jak Piotr Zaremba czy Jan Wróbel. Tym, którzy angażowali się raczej politycznie niż ideowo, zabierze to więcej czasu - stwierdza Jacek Żakowski.

- Siedem lat temu w tym kraju był Charków, który na lata zdefiniował problem wolności słowa w Polsce. Wiele mediów wtedy tego nie zauważyło, ja musiałem naprawdę wykazać determinację, by ludzie mogli zobaczyć w „Faktach" relację z wizyty prezydenta w Charkowie - mówi Tomasz Lis. Pamięta, że wielu dzisiejszych publicystów w tamtych latach nie miało gdzie publikować, ale przestrzega przed przyklejaniem łatek, tak jak np. przykleja się dziś jemu łatkę zwolennika PO. - Mogę przedstawić grubą zszywkę swoich tekstów z ostatnich miesięcy, w których atakowałem PO. Pochylę czoło przed każdym dziennikarzem z prawicowych mediów, który ma równie grubą zszywkę z tekstami krytycznymi o obecnym rządzie.

- A ja boję się świata, w którym media przekraczają granice dziennikarstwa, lecz dziennikarze są sparaliżowani lękiem, że kolegów się nie krytykuje albo że taka krytyka wywoła oskarżenia o bycie wspólnikiem polityków - stwierdza Piotr Semka.

(10)

Kto zatem może wyznaczyć dziś pion w naszych mediach? Raczej nie SDP, które musi stoczyć walkę o odbudowanie swojej reputacji. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP raczej też nie.

- Jeżeli chodzi o słabą pozycję SDP, sami jesteśmy sobie winni. Przez kilkanaście ostatnich lat panowała moda na nienależenie do Stowarzyszenia, że niby taka organizacja reprezentują ca środowisko nie jest potrzebna. A okazuje się, że jest, tylko jej nie mamy - mówi Jarosław Kurski z „GW".

- Potrzebna jest organizacja skupiająca ludzi młodych, czyn nych dziennikarzy, rzeczywistych reprezentantów środowiska. Wtedy jej głos będzie się liczył - uważa Bertold Kittel. Kwestia pokoleniowa często pojawiała się w rozmowach. Piotr Zaremba zwraca uwagę, że starsi dziennikarze może nie są przyzwyczajeni do tego rodzaju dziennikarstwa, który dziś dominuje. Jest jakaś luka między dziennikarzami z SDP czy SDRP a tymi pracującymi na głównych stanowiskach w mediach, między osobami pamiętającymi czasy PRL-u a młodymi wilczkami wkra czającymi do zawodu. - Gdzieś pomiędzy jest nasze pokolenie 30-40-latków, które musi tworzyć obowiązujące standardy. Przychodzi nam to z dużym trudem - mówi Jarosław Kurski.

Najgorsze: uznać stan oblężenia

David McOuaid: - Jeżeli nie ma dyskusji między mediami, powstaje niebezpieczeństwo, że społeczeństwo nie otrzymuje kompletu informacji. Debaty dziennikarskie są jak najbardziej wskazane. Choć na razie obserwuję w nich więcej namiętności niż dojrzałej refleksji.

Jednak pierwsze wnioski już są. Chęć zdobycia tzw. złotego strzału - takie niebezpieczeństwo dla przyszłości zawodu dziennikarskiego jako skutek prowokacji TVN-u dostrzegają bowiem niektórzy moi rozmówcy. Skoro wystarczy coś nagrać i jest się od razu na czołówkach gazet, to nagrywajmy - może pomyśleć wielu dziennikarzy.

Choć np. Bertold Kittel studzi te obawy: - Po aferze Rywina też straszono nas, że wszyscy będą wszystkich nagrywać. I co? Jakoś tego nie zaobserwowaliśmy.

Zresztą każdy, kto chciałby iść tą drogą, trzy razy się zastanowi, czy stać go na wytrzymanie presji, jakiej zostali poddani dziennikarze TVN-u.

Drugi wniosek: może dziennikarze nie stoją murem za Sekielskim i Morozowskim, ale jednak większość środowiska znalazła się po ich stronie, po przeciwnej jest głośna, ale mniejszość.

Kiedy władza ustawi wszystkie media do narożnika, szybko wygeneruje nasze

(11)

zgodne reakcje - przyznaje Tomasz Lis.

Tylko łatwo wtedy stracić ostrość widzenia i wówczas pojawia się syndrom oblężonej twierdzy. Przechodziła to „Gazeta Wyborcza" po aferze Rywina, teraz ta sama postawa grozi ludziom w TVN-ie, który po tekście „Gazety Polskiej" nadzwyczaj dużo czasu na antenie poświęcił własnej sprawie. Tak samo zrobili Sekielski i Morozowski w kolejnym „Teraz my!". Mając za przeciwnika Jacka Kurskiego, dali się ponieść emocjom, krzyczeli, naskakiwali na niego, a Andrzej Mrozowski śmiał się tak głośno, że nie było słychać - skądinąd nieprawdziwych - rewelacji gościa.

- Moja rodzina ciężko przeżywa ten bezpardonowy atak na nas. Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Mamy się dać opluwać i jeszcze się przy tym uśmiechać?

W takich momentach emocje puszczają - tłumaczy Sekielski. Wraz z Mrozowskim publicznie przeprosili widzów za swoje zachowanie.

- Najgorsze dla środowiska dziennikarskiego byłoby przyjęcie teraz postawy oblężonej twierdzy. Kto w to wątpi, niech spojrzy na scenę polityczną - przestrzega David McQuaid.

Polaków trudne rozmowy

Wieczorny program „Debaty Polaków". Tydzień później.

Oprócz socjologów gośćmi są Janina Paradowska z „Polityki", Bertold Kittel, Janina Jankowska, Maciej Rybiński („Dziennik", „Fakt"), Tadeusz Fedro-Boniecki z Rady Etyki Mediów.

Wywodów tego ostatniego nie streszczę, bo nie tylko ja ich nie mogę pojąć, ale również Janina Paradowska, która wzywa go wraz z całą Radą Etyki Mediów do podania się do dymisji. Jankowska ku zdumieniu obecnych przekonuje, że jej tekst wcale nie atakował dziennikarzy TVN-u, bo przecież ona pisała tylko .o kosztach, podczas gdy dobro płynące z tej akcji było ich warte. Kittel na to, że jeśli ktoś nie rozumie, iż takie koszty muszą być, nie zna się na dziennikarstwie. Rybiński ubolewa, że w tekstach dziennikarskich jest dziś dużo więcej przymiotników niż rzeczowników, jakby nie czując, że to właśnie główny zarzut wobec jego artykułów.

I tylko zdumiona Paradowska co jakiś czas wtrąca rozsądne trzy grosze. Kiedy więc Fedro-Boniecki znowu zabiera głos i zaczyna tłumaczyć, że może nagłośnienie tekstu

„Gazety Polskiej" przez TVN miało służyć zwiększeniu sprzedaży tygodnika - bo on

(12)

poszedł do kiosku i kupił jeszcze stary numer, nie wiedział bowiem, że tekst, o którym mowa, ukaże się dopiero jutro - zebrani nie są pewni, jak zareagować. Bo może jednak żartuje?

Widzom jednak nie jest do śmiechu.

NAGRANI UKRYTĄ KAMERĄ ADAM LIPIŃSKI i WOJCIECH MOJZESOWICZ

JAK POWSTAŁY TAŚMY KOMPROMITUJĄCE POLITYKÓW Piqtek, 22 września

Około południa. Telewizja emituje wypowiedź Andrzeja Leppera, że posłowie PiS-u próbują korumpować posłów Samoobrony. Na dowód Lepper pokazuje telefon posłanki Samoobrony, do której dzwonił poseł Marek Suski. Tomasz Sekielski z Andrzejem Morozowskim oglądają to w swoim pokoju w redakcji. Sekielski rnówi:

.Musimy nagrać takie negocjacje". Morozowski się zgadza. Ustalają, że trzeba zadzwonić do kogoś z Samoobrony, bo takie rozmowy o przejściu z klubu do klubu toczą się zwykle w miejscach niedostępnych dla dziennikarzy. Wybierają Janusza Maksymiuka. Morozowski dzwoni i pyta, czy zna on jakiegoś kuszonego przez PiS posła, który zgodziłby się nagrać sprzętem TVN-u taką rozmowę. Morozowski proponuje, że podeśle współpracownicę, która akurat jest w Sejmie. Gdy Maksymiuk się godzi, posyłają też do Sejmu sprzęt, bo Maksymiuk chce go zobaczyć.

Po południu. Współpracownica .Teraz my!" spotyka się z Maksymiukiem, pokazuje mu sprzęt. Ten przedstawia jej posłankę, która zgodziła się nagrać rozmowy:

Renatę Beger. Wprowadza ona technika TVN-u do hotelu sejmowego i on wjej pokoju instaluje sprzęt. Około godz. 18. Renata Beger prowadzi w pokoju hotelowym pierwszą rozmowę z Adamem Lipińskim. Po mniej więcej godzinie oddaje nagranie współpracownicy .Teraz my!". Ta dzwoni do dziennikarzy i relacjonuje, o czym była rozmowa. Nie nagrał się jednak obraz, tylko sam dźwięk. Dziennikarze wtedy dopiero postanawiają zawiadomić szefów WN-u o dokonanej prowokacji.

Sobota, 23 września

Dziennikarka redakcji .Teraz my!" spisuje rozmowę z taśmy. Sekielski dzwoni do prezesa WN-u Piotra Waltera i dyrektora programowego Edwarda Miszczaka, prosi o

(13)

spotkanie w niedzielę w bardzo ważnej sprawie dotyczącej ich programu.

Niedziela, 24 września

Godz. 18.30. Sekielski z Morozowskim spotykają się w siedzibie TVN-u z Walterem i Miszczakiem. Opowiadają, co zrobili i dlaczego zdecydowali się nagrać posła PiS-u, wykorzystując posłankę Samoobrony. SzefowieTVN-u otrzymują stenogram pierwszej rozmowy. Nie zgłaszają wątpliwości, zgadzają się na kolejne nagranie w poniedziałek. W ciągu dnia technikTVN-u jedzie do Poznania do posłanki Beger, by przeszkolić ją w obsłudze kamery.

Poniedziałek, 25 września

Rano. Renata Beger informuje dziennikarzy, że jest umówiona na drugą rozmowę z Adamem Lipińskim na godz. 20. Dziennikarze proponują, że technikTVN-u wejdzie przed rozmową do jej pokoju i włączy kamery (są dwie). Nie mogą jej jednak dostarczyć kamer wcześniej, bo akurat wszystkie będące w redakcji nie działają. Dzwoni Beger i mówi, że Lipiński przełożył spotka nie na 22. Do tego czasu technikzdążył przygotować dwie kamery. Jedzie do hotelu sejmowego, Beger go wprowadza, on instaluje sprzęt. Około godz. 23. Po rozmowie Beger od razu przekazuje taśmy przedstawicielowi redakcji. Informuje, że na wtorek rano umówił się z nią Wojciech Mojzesowicz, doradca premiera, tylko że zaprosił ją do Kancelarii Premiera. Dziennikarze proszą, by wymyśliła jakiś pretekst i by rozmowa odbyła się wjej pokoju, bo nie wniosą sprzętu do Kancelarii.

Wtorek, 26 września

Godz. 10. Mojzesowicz przychodzi do pokoju Beger i odbywa się rozmowa.

Posłanka sama już uruchamia kamerę. Potem od razu przekazuje taśmy współpracownikowi .Teraz my!".

W tym czasie Sekielski i Morozowski spotykają się z prezesem Walterem.

Informują go o tym, że mają dwa nagrania, co chcą pokazać w programie, jakich gości chcą zaprosić. Gdy otrzymują nagranie rozmowy z Mojzesowiczem, znowu spotykają się z Walterem. Prezes przegląda stenogramy rozmów. Na kolejnym spotkaniu dziennikarze pokazują, które fragmenty rozmów wybrali do emisji w programie.

Po południu. Spotkanie z prezesem TVN 24 Adamem Pieczyńskim. Dziennikarze prezentują, co chcą pokazać w programie, on im radzi skrócić niektóre nagrania.

Dziennikarze postanawiają, że całość nagrań umieszczą w Internecie.

Próbują zaprosić do programu Mojzesowicza i Lipińskiego, ci odmawiają z braku

(14)

czasu. PiS proponuje jako swego przedstawiciela Krzysztofa Tchórzewskiego, Oprócz niego zaproszeni są: Renata Beger, Bronisław Komorowski (PO), MarekSawicki (PSL).Zwy-jątkiem posłanki Samoobrony goście niewiedzą, co będzie w programie.

Godz. 22.30. Emisja .Teraz my!", w którym ujawniono nagrania.

Czy można było inaczej?

Amerykańskie media czasami, po wyczerpaniu innych możliwości, uciekają się do takich środków jak prowokacja dziennikarska - mówi dr Bob Steele, szef Katedry Wartości Dziennikarskich w prestiżowym Instytucie Poyntera. - Jednak nie przypominam sobie sytuacji takiej, że medium współpracuje z członkiem rządzącej partii, by dokonać nagrania wideo jak w przypadku dziennikarzy WN-u i posłanki - stwierdza. Bob Steele przyznaje, że amerykańscy dziennikarze filmowali np. potajemnie przychodnie lekarskie, szpitale czy supermarkety, ujawniając przypadki błędów w sztuce medycznej bądź oszukiwanie konsumentów. Zdarzały się nagrania ukrytą kamerą w portach lotniczych, by wykazać niedostateczne środki bezpieczeństwa. Lecz nigdy nie zdarzyło się to w Kongresie.

- Trudno mi oceniać przypadek prowokacji TVN-u, ponieważ nie znam detali - mówi Bob Steele. - Bywają rzadkie sytuacje, gdy podstęp jest jedynym sposobem na ujawnienie prawdy. Podstawowym kryterium jest, czy chodzi o poważne wykroczenie na szczycie władzy. W przypadku nagrań TVN-u można argumentować, że jeśli członkowie rządzącej partii starają się przekupić członków innej partii, możemy mówić o takim wykroczeniu. Trzeba jednak pamiętać też o drugim kryterium: czy dziennikarz mógłby zdobyć te informacje w inny sposób, bez uciekania się do podstępu, na podstawie dokumentów, wywiadów, obserwacji? Opierając się na tym, co przeczytałem w depeszy Reutera na ten temat, przestępstwo władz było poważne i byłoby trudne, jeśli nie niemożliwe, udowodnienie tego, posługując się tradycyjnymi metodami dziennikarstwa dochodzeniowego. Dlatego rozumiem i tych, którzy tłumaczą, że pewna doza oszustwa była niezbędna po to, by wydobyć ważną prawdę. Tadeusz Zachurski,

„Newsweek Polska", Waszyngton

(15)

Balansowanie na granicy

Widziana z Francji polska tzw. afera taśmowa jawi się jako wydarzenie wieloznaczne i trudne do oceny w kategoriach czarno-białych. Francuscy medioznawcy sqdzq, że swoje racje mogą mieć zarówno dziennikarze TVN-u, jaki ich krytycy. Jaktwierdzi Jean- Marie Charon, socjolog, specjalista od mediów, można się dopatrzyć w polskim zdarzeniu pewnych podobieństw do kilku wielkich afer dotyczących finansowania partii politycznych i korupcji w firmie Elf, które wstrząsnęły Francją w ostatnich latach.

Chodziło o przecieki dokumentów śledczych do prasy. Ich źródłem byli adwokaci stron, lecz wszyscy się domyślali, że stały za nimi siły polityczne uwikłane w te sprawy.

Porozumienie dziennikarzy z politykami istniało, choć nie było bezpośrednie. Według m.in. francuskiej Karty obowiązków zawodowych dziennikarza (uchwalonej już w 1918 roku) podczas wykonywania czynności dziennikarskich nie należy podawać się za kogoś, kim się nie jest. Dla telewizji oznacza to m.in., że nie powinna pracować ukrytymi kamerami. Jeżeli chodzi o prowokację WN-u, są w niej rzeczy, które powodują, że Charon waha się między dwoma spojrzeniami na tę sprawę. – Z jednej strony niezaprzeczalnie wchodził w grę interes społeczny, gdyż stosowanie takich praktyk politycznych jak te pokazane na taśmach jest niewątpliwie nie do zniesienia w demokracji. Tak, więc zasada służenia interesowi ogółu jest spełniona -analizuje Charon. Przeszkadza mu to, że ten interes ogółu został uwikłany w partykularne interesy polityczne osoby, która była bezpośrednio zaangażowana w tworzenie tego materiału. Piotr Moszyński, RFI, Paryż

Brytyjscy politycy są ostrożni

John Toner z wydziału etyki w brytyjskiej National Union of Journalists nie pamięta, by w ostatnich latach w Wielkiej Brytanii doszło do podobnego zdarzenia dziennikarskiego jak ostatnio w Polsce. W Kodeksie zachowań obowiązującym brytyjskich dziennikarzy zapisano, że dziennikarz powinien uzyskiwać informacje, zdjęcia, nagrania czy innego rodzaju materiały tylko bezpośrednio, nie podszywając się pod nikogo. Użycie innych metod jest usprawiedliwione w nadzwyczajnych przypadkach, gdy dziennikarze działają w imię nadrzędnego interesu publicznego. - W przypadku polskiej sprawy można się kłócić, czy taka potrzeba zaistniała. Jeśli zostało to zrobione w dobrej wierze i interesie publicznym, było dopuszczalne. Jeśli tylko po to, by wzniecić sensację, to już nie. Generalnie jednak takie działania w Wielkiej Brytanii

(16)

uważane są za nieetyczne- mówi John Toner. Poza tym, dodaje, politycy brytyjscy są zbyt ostrożni, by dać się w coś takiego wmanewrować. Katarzyna Kopacz, Londyn

Cytaty

Powiązane dokumenty

W Powrocie mistrza Skidelsky daje przystępny  wykład myśli społeczno-ekonomicznej Keyne-

Jest bowiem bezsporne, że obserwacja pracy tłumacza „w stanie suro- wym” tylko w niewielkim stopniu może być użyteczna dla teoretyka: jego refl eksja karmi się tekstami

wiekuisty powrót kwiatów na wiosnę i odtworzenie ich powrotu na ziemię w wierszach poetów” („Przedwiośnie”).. Wymień autorów i tytuły ich wierszy, które

"Osoba, której dane dotyczą, ma prawo żądania od administratora niezwłocznego usunięcia dotyczących jej danych osobowych, a administrator ma obowiązek bez zbędnej

Poza pojedynczy- mi dobrymi wiadomościami opisującymi nadzwyczajne sukcesy polskiej medycyny został on zdominowany przez propagandę reformy ministra Arłukowicza odrzucanej

Wydatkowanie pieniędzy publicznych musi się odbywać w sposób celowy i oszczędny, z zacho- waniem zasady uzyskiwania najlepszych efektów z danych nakładów.. Odnosi się

nowelizacji, jak i § 71 jej najnowszej wersji stwierdza się, że dokumentacja wewnętrzna jest przechowywana przez podmiot, który ją sporządził, a zewnętrzna, w postaci zleceń

Z dru giej jed nak stro ny, pub li ko wa no rów nie¿ opi nie kry ty cz ne wo bec nad mie r ne go zaan ga ¿o wa nia Pol ski w spra wy ukra i ñ skie, któ re jest prze ja wem „po staw