WSPOMNIENIA
o Polskiej P ielgrzym ce do R zym u
w 1888 r.
---
WSPOMNIENIA
Polskiej Pielgrzymce de Rzymu
w roku 1888
na Jubileusz J. 8. Leona XIII Papieża
napisał
Roma- amor me fece parlar.
W KRAKOWIE,
W DRUKARNI « CZASU» FR. KLUCZYCKIEGO I SP.
pod za rz ąd em J ó z e f a łia k o e iń s k ie g o .
1889.
h ' : f k &
U/ryiMX<b W
Ł/Uo*-v>.'te , -Sto-NTua* i 2 \ $ , Ł<)v <3 ^ .<'C
ł
NAKŁADEM AUTORA.
V ' ć y
ja śn ie ©świeconemu Je g o "JlZości
j S l f i i n o w i $ a s D u n a j e w s k i e m u
^ s i ę c i u - ^ i s ^ u p o w i ^ r a ^ o w s ^ i e m u , Ig ra ło łowi dom ow em u i J łs y s te n io w i (a ro n u ;l?apies£iego,
falry cy u sjso w i i d r a b i e m u ^ v m s ^ i e m u ,
Jego c. H posf; (Ilości r^ec^ywislemu fa jn e m u 13 a dc y, G^łon^owi I^by f a n ó w i j£ejm u ©alicvjsf?iego,
;Oo^iorowi 8w . te o lo g ii iid. iid.,
Hajdosfojniejs^emu swemu ftasler-jowi
2
uczuciami cjci i uszanowania skład a^ u fo if .
Roma-amor me fece parlar.
sprawy, osoby i rzeczy, które się nigdy nie sta- oeją; zawsze są wdzięczne, mile i drogie. Dlatego mówić o nich, albo słuchać opowiadania, jest zawsze n ader przyjem ną rzeczą; gdyż, ja k powiada przysłow ie:
czem serce i myśl z a ję ta , o tem usta mówić rade. Do takich rzeczy i spraw zaliczamy ostatnią do progów Apostolskich naszą narodową pielgrzymkę. Chociaż to ju ż dziesięć miesięcy upłynęło od owej chwili, jed n ak piel
grzym ka ta z tyloma wiąże się sprawami i rzeczami, że nigdy o niej nie będzie ani zapóżno, ani zbytecznie mówić. Owszem przeciw nie, i na czasie, i wdzięcznie i pożytecznie, a naw et potrzeba mówić. Dla tych po
wodów, a oraz chcąc spełnić życzenia kilku bardzo po
ważnych osób, kreślę te wspomnienia.
Podczas samej pielgrzymki, w Przeglądzie, Gazecie lwowskiej, Czasie i Wiadomościach katolickich były uryw
kowe krótkie wiadomości z podróży i pobytu w Wiecz- nein mieście, a nadto Dzwonek, pisemko Tercyarzy pol
skich, wychodzące w Krakowie, i Kalendarz ludowy na rok 1889, w ydany w Szląsku 'górnym , we wsi Siemiano
wicach, umieściły opisy tej pobożnej podróży. Pierwszy pióra O. Czesława Bogdalskiego, bernardyna, drugi Ma
cieja D em bińskiego, rolnika z Siemianowic. Chociaż nadto jest jasn em , że wobec tych ostatnich opisów, zwłaszcza tego, co P rzegląd pow szechny1') i P rzegląd polski -) o pielgrzymce pisały, niesłychanie trudno o tem samem zajm ującą rzecz napisać; jed n ak gdy każdy ma swój sposób opow iadania, przeto i o tej pielgrzymce można na swój sposób opowiadać, i coś nowego, nie wszystkim znanego, lub przez innych zapomnianego do
dać; zwłaszcza, jeśli piórem kieruje miłość i pisze się dla ty ch , co z miłością dla spraw y wezmą te k artk i do czytania.
I.
Dobrzy katolicy-polacy ani n a chwilę nie staw iali sobie tego p y tan ia: czy jechać do Rzymu na jubileusz papiezki? czy nie jechać? W szyscy wiedzieli, że to obo
w iązek i religijny i patryotyczny. W szak Papież to w i
dzialna głowa Kościoła, to zastępca Tego, który przed tysiąc ośmiuset ośmdziesięciu laty żyjąc na tym świecie, dowiódł i przekonał ludzi, że był nietylko najświętszym Człowiekiem ale i Bogiem, a te dowody nie raz jeden w następnych wiekach potwierdzał nowemi dowodami.
Papież to następca tego, którem u Tensam Syn Boży oddał najw yższą w ładzę na ziem i: „A j a tobie p o w ia dam, iześ ty je st opoka (skała), a na tej opoce zbuduję
Zeszyt styczniowy 1888 r. str. I —XVI. — Zeszyt ma
jow y 1888, str. I —V III i str. 272.
3) Zeszyt styczniowy 1888, str. 1—51. — Zeszyt majowy 1888, str. 324—334, — Zeszyt czerwcowy str. 497—522.
Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go. I tobie dam klucze Królestwa niebieskiego. A cokolwiek zwiążesz na 'ziemi, będzie związano i w niebiesiech; a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązano i to niebiesiech1) " .
„Szymonie Janów , m iłujesz mię więcej niźli ci ? R ze k ł m u: T ak Panie, T y wiesz, że cię m iłuję. R zekł m u : P a ś baranki m o je... P a ś owce moje 2)“\ Alem j a p ro sił za, tobą, aby nie ustała w iara tw o ja ; a t y . . . na
wróciwszy się, potw ierdzaj braeię twoją*)". „Któżeś ty jest ?“ pisał św. Bernard do Eugeniusza Papieża w pierw
szej połowie X II w .4), „Tyś jest najw yższy K apłan, P ap ież. . . tyś jest ten, któremu klucze Niebieskie oddane i wszystkie owce poruczone są. Są też inni Stróże Nie
biescy i inni Pasterze trzód Pańskich; lecz tyś jest je den, u którego te dwa nazwiska są daleko wspanialsze, gdyż znaczenie onych w osobie twojej daleko jest szczyt
niejsze. Każdy Pasterz inny, ma trzodę swoje, i swoje tylko. Tobie, wszystkie te trzody powierzonemi zo stały ; wszystkie one względnie ciebie, jedną tylko są trzodą, pod jednym Pasterzem ; a ty nietylko jesteś Pasterzem owiec, lecz i Pasterzem Pasterzy. Pytasz, gdzie dowód mam na to ? Oto mi są dowodem słowa Chrystusow e:
któremuż bowiem, nie już biskupowi, lecz i apostołowi, wszystkie bez wyjątku owce powierzone zostały w spo
sób tak zupełny i tak ogólny, ja k ten: Piotrze, jeśli mię miłujesz, paś owce m oje? O jakichże to owcach Pan mówi? Czy to są owce m iasta, czy kraju, czy kró
lestwa jakiego? Nie, P an mówi: oioce moje. Azaliż nie jasn ą jest rzeczą, iż nie mówi tutaj o niektórych tylko,
') Mat. XVI, 18, 19. 2) Jan XXI, 15, 17. 3) Łuk. XXII, 32.
ł) Consider. L. III. r. 8.
— 10 —
lecz i o wszystkich zarazem '?“ W kilka wieków pó
źniej św. Franciszek Salezy, biskup genew ski, odzywa .się do Klemensa VIII, papieża: „Tyś jest K apłan wielki P ański! O jak że pragnę pod twe stopy rzucać gałązki palmowe i suknie moje i wołać z ludem całym : Niech żyje Pomazaniec Izraela!"
Kiedy więc wszyscy katolicy z całego świata, szli do następcy Piotra z uczuciami miłości i radości, jak o przedstawiciele swoich narodów, kiedy zarówno szli po
tomkowie najstarożytniejszych katolików, ja k i ci, co od wczoraj dopiero weszli do Kościoła; kiedy szli F ran cuzi, Anglicy, Hiszpanie, Włosi, Niemcy, Słowianie, d a
leki wschód i nowy świat, Indyanie, S ahara i Oceania : słuszną, sprawiedliwą, uczciwą a naw et konieczną rze
czą było, abyśm y i my, jak o naród tak dawno w tym Kościele żyjący, tak piękne k arty w jego historyi ma- jący , słuszną, uczciwą i konieczną rzeczą było, abyśm y szli do Rzymu. Gdybyśmy mogąc iść, nie byli poszli, bylibyśmy sobie w ielką krzyw dę wyrządzili. Bylibyśmy samych siebie wykreślili z grona narodów katolickich.
Bylibyśmy dali publiczny dow ód, że schizma i lutera- nizm doprowadziły nas do obojętności względem tego, co przez tyle wieków i wśród najpierwszych narodów u nas samych, było jednem z najpiękniejszych haseł, to jest tryum f Kościoła, tryum f Ewangielii. Tylko P e
tersburg, Berlin, piekło, a może i k toś czwarty, byliby 7. tego mieli radość. Dzięki P anu B ogu, że się tak nie stało.
Już w czasie obrad sejmowych 1887 r. we Lwowie, mówiono o tern, że musimy jechać do R zym u; lecz dwu
krotne poufne, pozasejmowe narady nie doprowadziły do żadnego postanowienia, kto się tein zajmie i w którym
— 11
czasie nastąpi ta podróż. Miał naw et być złożony ko
m itet krajowy, któryby to dosyć mozolne zadanie prze
prowadził ; tymczasem już listopad był w połowie, uro
czystości jubileuszowe były za pasem, a tu nic .nie zro
biono. W czasie tym zaczęły się rozchodzić wieści, że niektóre niecierpliwsze osoby z naszego kraju, nie mo
gąc się doczekać czegoś stanowczego o naszćj piel
grzymce, zapisują sio do pielgrzymki urządzanćj w W ie
dniu. Gdy takie i tym podobne rozchodziły się wieści, Najprzewielobniejszy Książę Biskup krakow ski, porozu
miawszy się z innymi Dostojnymi Pasterzam i naszego k ra ju , polecił mi całkowite zajęcie się urządzeniem tej pielgrzymki. Że to wielce zaszczytne zadanie, bez jakiegokolw iek komitetu i bez czyjejkolwiek pomocy, do przeprowadzenia było trudne, przyznaję to; ale przy
jąłem je w tych w arunkach, dlatego iż uw ażałem , że jakkolw iek komitety w ogóle złożone z m ądrych, nie dla zaszczytu tylko wybranych ludzi, w ielką oddają sprawie, o którą chodzi, usługę; to jednak tam, gdzie chodzi o szybkie działanie, lepiej niekiedy jeśli sprawa oddana w ręce jednego. Najlepsze chęci niewiele nieraz pomogą. W szak liczny komitet budowy pom nika M ickie
wiczowskiego, po w ielu, bardzo wielu n arad ac h , obrał sobie dyktatora w osobie D ra Zyblikiewieza.
Mając polecenie zajęcia się urządzeniem pielgrzymki, zacząłem od tego, że w Czasie Nr 262 z dnia 16 listo
pada, dla uspokojenia niecierpliwych ogłosiłem, iż już sprawa pielgrzymki jest w toku. Zaraz też odniosłem się listownie do Rzymu z różnemi pytaniam i w tćj spraw ie, a ztam tąd jakkolw iek w bardzo uprzejmym liście, jed n ak dowiedziałem się teg o , co tysiące razy potwierdziło przysłowie nasze, że przez posły wilk nie
— 12 —
tyje. Po ta k ie j. odpowiedzi, chcąc sprawę dobrze zała
twić, nie było co innego do roboty, ja k samemu jechać, i ta k w W iedniu ja k i we Włoszech ułożyć sprawę z kolejam i, nająć m ieszkania w Rzymie i ostatecznie coś się dowiedzieć o dniu posłuchania dla naszej piel
grzymki.
Piętnastego grudnia przez Wiedeń, Pontebbę, We- neeyę, Padwę, Bolonię, Florencyę, Assyż ruszyłem do Rzymu. W Wenecyi miałem szczęście być przedstaw io
nym tam tejszem u P atry arsze, Kardynałowi Agostini.
Mile brzmiały jego słow a: „W mojej dyecezyi obecnie mieszka jed n a rodzina polska, dawniej było ich więcej, a wszyscy bardzo dobrzy katolicy i bardzo miłosierni dla biednych. Biedna P olska! Modlimy się bardzo go
rąco za w a s, aby P an Bóg dał wam wszystkim tak odetchnąć, ja k obecnie w Austryi używacie swobody T e w yrazy sympatyi katolickiej bardzo często zdarzało mi się we W łoszech słyszeć; a nie były to puste słowa, bo sposób ich wypowiedzenia, aż nadto o tem przeko
nywał. W Wenecyi poznałem też adw okata Dra Ja n a Paganuzzi, przełożonego nad tak zwanem Kołem Kato- lickiem Weneckiem. O tem stowarzyszeniu obejmującem całe Włochy pomówimy poniżej. W Padwie u grobu św. Antoniego, w Bolonii u grobu św. Dominika, we Florencyi u grobu św. M agdaleny de Pazzis, w Assyżu w kościółku Porcyunkuli odprawiłem po jednej Mszy św.
a załatwiwszy w tych miejscach pomyślnie wszystkie spraw y pielgrzym kow e, nareszcie 22 grudnia późno w nocy, wśród największego napływ u pątników jubi
leuszowych, przybyłem do Rzymu. P atrząc na ten ruch narodów, cieszyłem się, że i naród, do którego należę, w tym samym celu niezadługo przez swoich przedsta
wicieli stawi się tutaj. W Rzymie też o niczem wów
czas nie mówiono, ja k o tem kto przyjechał na ju bileusz i jak ie dary nadchodzą. Nawet nadzwyczajne a niesłychane przedtem śn ie g i1), jak ie w środkowych Włoszech pozasypywały pociągi kolei żelaznej, nie zaj
mowały Włochów, tylko ich zajmował jubileusz papieski.
Kto znał Rzym papieski, a zobaczył go teraz pod zaborem Sabaudzkiej rew olucyi, tenby go prawie nie poznał. Poprzebijano ulice, poniszczono ogrody, zbudo
wano mnóstwo brzydkich domów, zniesiono owe praw dziwie włoskie patryarchalne kaw iarnie, a pootwierano setki tak zwanych C affe-liquorista, gdzie przeważnie sprzedają trunki spirytusow e, przedtem praw ie tutaj nieznane, a już w nich kaw y naw et z koziem nie do
stanie mlekiem. Z owego starożytnego, cichego, poważ
nego, duchownego, pobożnego, uczonego, literackiego i artystycznego m iasta, zrobiono stolicę europejską, w której turkot i hałas przejezdnych, głuszą grające k a tarynki. Szkoda, wielka szkoda dawnego Rzymu! Z a
pewne, że w tem przerabianiu nie jednę rzecz dobrą zrobiono, ale też zrobiono wiele niewłaściwych. W tem burzeniu i budowaniu było coś gorączkowego. W tem bieleniu niektórych starych i od wielu wiekÓAV poczer
niałych murów, było coś barbarzyńskiego, tak dalece, że niektórzy znakomici cudzoziemscy archeologowie ja k np.
Gregóroyius, pisali publiczne przeciw temu „N ie p o zw a lam". Ktośby mógł powiedzieć, dlaczego rząd papieski podobnych ulepszeń nie robił? Najprzód robił je i robił
') W Bolonii ustawicznie w ciągu 103 godzin padał śnieg, i spadło go 14,300 metrów kubicznych. Wywóz tego śniegu miał kosztować 800,000 franków.
— 14 —
ciąg le; lecz robił pomału, o ile na to oszczędności pań
stwowe pozwalały. Dowodem te g o , są one napisy po
umieszczane na tylu różnych wspaniałych budowlach, mostach, wodociągach, drogach, placach i t. d. św iad
czące, że je zbudowali Papieże. Dlaczego zaś nie robił tego tak gorączkowo, ja k to robi teraźniejsze governo włoskie ? Bardzo prosta rz ecz; te ulepszenia kosztują mi
liony ; aby takow e zdobyć, trzeba je z podatku wycisnąć.
Rząd papiezki uw ażał, że ściśle rzeczy biorąc, wobec milionowych w ydatków m ających się wydać bez gw ał
townej potrzeby, lepiej niech rzeczy zostaną po staremu.
Ale była i druga przyczyna. Te burzenia, między któ- remi coś się zdarzyło dobrego, w ym agały olbrzymich wywłaszczam R ząd papieski kierując się rozumem i ser
cem, nie chciał robić przykrości tylu ludziom, zabiera
jąc im i burząc ich daw ne dziedziczne siedziby. Za do
bry był rząd papieski, zanadto wyrozumiały, był to rząd ojcowski. Państwo papieskie przypominało niejedno pol- .skie probostwo, gdzie święty proboszcz słysząc w nocy hałas na strychu domu swojego, dom yślając się, że to złodzićj tak stuka, wychodził ze świecą w ręku i prosił złodzieja, aby schodził powoli po schodach, żeby sobie nogi nie złam ał; wyprow adził go za w rota dziedzińca, by go psy nie pok ąsały ; a w dodatku na drugi dzień posłał mu obfitą jałmużnę.
W Rzymie, ja k wspomniałem, stanąłem 22 grudnia późno w nocy. Spieszyłem do Rzymu, bo chciałem tam koniecznie na 23 grudnia stanąć. W tym bowiem dniu przypadała dla mnie pew na droga rocznica. Przed dwu
dziestu trzem a laty (1865), w bazylice św. Ja n a na L atera- nie, która nosi nazwę „Omnium Urbis et Orbis Ecclesia- rum M ater et Caput,“ tego samego dnia z rąk kardynała
Patrizi, W ikaryusza Ojca świętego, przyjąłem święcenie • kapłańskie. W rocznicę pragnąłem odprawić Mszę św iętą w tem samem miejscu, a nazajutrz w kościele św. Piotra na W atykanie, gdzie miałem prym icye, drugą Mszę, a w Boże Narodzenie w Santa M aria Marjr/iort’ u Żłóbka Pana J e zusa trzy Msze święte, zupełnie ja k przed dwudziestu trzema laty. Wspominam o te m , bo w naszćm życiu pełnem gorzkiej, codziennej prozy, są to słodycze, któ- remi się ono uprzyjemnia.
Pierwszą w izytę, ja k ą złożyłem i to zaraz zrana, na drugi dzień po przybyciu do Rzymu, była Najprzew.
Księciu Biskupowi krakowskiemu, który tam od pierw szych dni grudnia bawił, zaproszony a mile zawsze wi
dziany przez Ojca świętego. W tej atmosferze życia katolickiego, w klimacie łagodnym, wolny od kłopotów
„procni negotiis,“ przyszedł Książę Biskup zupełnie do zdrowia. Zaraz jed nak po Mszy jubileuszowej papie
skiej w parę dni, pomimo nalegań i próśb wielu osób, a szczególniej kardynała Czackiego, aby jeszcze w R zy
mie pozostał, nie chciał dłużej po za dyecezyą bawić i prawie gwałtem wyrwał się z Rzymu, w towarzystwie X. Feliksa Gawrońskiego, kanonika krakow skiego, który mu w czasie tój podróży towarzyszył.
W tym też czasie poznałem osobiście nieodżało
wanej pamięci kardynała Czackiego, u którego trzy razy byłem. Dziwnie to był żywy, a m iły w obejściu i roz
mowie człowiek. Praw dziw y typ wielkiego pana o czy- stćm sumieniu, na którym zaszczepiono wielkiego p ra
łata. Nic też dziwnego, że posiadał ta k wielkie szeregi znajomych i wielbicieli, nie powiem , że tylko u nas w Polsce, lecz przedewszystkiem pomiędzy cudzoziem
cami. Chcąc o tych stosunkach zostawić potomności na-
— 16 —
szej dotykalny dowód, w artoby się postarać, aby książki wizytowe z adresam i, jak ie w przedpokoju u niego by
w ający zapisywali, mogły się gdzie u nas czy to w j a kim pokrewnym mu domu, czy w jakiej publicznej bi
bliotece przechowywać. Byłoby to ciekawe autografi- czne album! K siążki te w Rzymie pójdą na śmieci, a u nas byłyby osobliwą po znakomitym człowieku p a
m iątką. U kogoś przeglądałem zbiór jego prac literackich drukowanych, pisanych po polsku i po francusku, które w długim przeciągu czasu swego zagranicą pobytu wydał.
Z prac tych widać, co to był za katolik i P o la k ! ') K ar
dynał Czacki nietylko jako nuncyusz papieski w P a ryżu, ale jeszcze przedtćm w czasie pobytu swego w Rzy
mie, i po powrocie z P aryża, wielkie oddał usługi Ko
ściołowi, zwłaszcza we F rancyi i w Polsce. Przyznał to Pius IX, gdy dając m u, ofiarowany sobie kielich, rz e k ł: „Zachowaj go dla siebie, jako upominek odemnie, za oddanie w ostatnich czasach najw iększych usług Ko
ściołow i^ Przytoczę jeden szczegół z ostatniej mojej na odjezdnem u niego bytności. Kiedyż się znowu zoba
czym y? rzecze kardynał. Em inencyo! jeśli P an Bóg pozw oli, to nie pierwej ja k w kwietniu podczas naszej pielgrzym ki. Na to k ardynał Czacki ruszył dosyć żywo
*) Jeszcze jako świecki człowiek wydał bezimiennie: List o Polsce i Państwie Kościelnem, r. 1860. — Zorza wieczności, Paryż 1860. — Ostatnia próba, Paryż 1861. — Bądź co bądź, Paryż 1862. — Do narodów Europy, Paryż 1863. — Po otrzy
maniu w r. 1868 święceń kapłańskich w ydał: Rćponse a la bro- chure: Le Pape et le Congres, par un gentilhomme Polo- nais, Posen 1860. — La Pologne et la Catholicite, Paris 1861. — Les Catholiąues et l’Eglise de Pologne, Paris 1863. — A la w ille du Concile, Paris 1869. — Rome et la Pologne, Bruxella 1869.
— 17 —
ręk ą i odjzekł: Kto wić czy się zobaczymy, moje zdro
wie bardzo liche. I nie ujrzałem go już w ięcej; bo ua miesiąc przed naszą pielgrzymką, to je st ósmego marca, po południu, zakończył nadspodziewanie swe życie.
W tedy, kiedy zdawało się, że nam jest najpotrzebniej
szy, wówczas nam go zabrakło. To też boleścią napeł
niły się polskie serca.
K ardynał Czacki był wielkim dobrodziejem Kole
gium polskiego w Rzymie, gdzie się kształcą klerycy z różnych dyecezyj naszego kraju. Opatrzył je dwoma bursam i, czy je d n ą , to jest groszem wieczystym na utrzymanie corocznie dwóch zdaje się uczniów. J a k kochał tę młodzież, to dosyć powiedzieć, że dowiedzia
wszy się, że dwóch uczniów musi wracać do kraju, dał im hojny zasiłek na podróż, i jeszcze sam wieczorem pomimo niesłychanie, słabowitego zdrowia i dosyć chło
dnego powietrza, przywiózł im ciepłe kaftaniki na drogę, po które sam do sklepu jeździł.
Na trzeci dzień po .przybyciu naszej pielgrzymki do R zym u, to jest 13 kwietnia w piątek, w kościółku św. Ja n a Kantego, przyległym do Polskiego Kolegium na Via clei M aroniti 1. 22, odprawiali uczniowie tegoż Kolegium nabożeństwo żałobne za duszę k ard y n ała Czackiego. Dowiedzieliśmy się o tćm już po nabożeń
stwie. Pomiędzy pielgrzymami powstało narzekanie, dla
czego ich nie zawiadomiono. P raw d a , że kościółek ów niewielki, lecz można było temu zaradzić i chociaż k il
kadziesiąt osób wybitniejszych zaprosić. A ta k byłoby się stało zadość potrzebie naszego wdzięcznego serca dla nieboszczyka. Czy ci, do których to należało uczy
nić, zapomnieli polskiego obyczaju, o którym nasz poeta p isz e :
2
___ ih -
W ielkie domy za g ranicą, A w nicli ciasno, choć nie ludno.
U nas m ury się nie świecą, A o k ą c ik nie ta k trudno.
Ledw o człekby czasem w ierzył,
Dom niew ielki — wtem gość w ch o d z i:
O t i dom ek się rozszerzył, I w net m iejsce gdzieś się rodzi.
P rz y b y ł d rugi i dziesiąty, I nie ciasno je s t n ik o m u : W yprzątn ięto w szystkie k ąty , C oraz szerzej w m ałym dom u;
Zda się, że P a n domu sobie, Ścian i m iejsca gdzieś przysporzył, A on tylko w domu tobie,
D rzw i i serce swe o tw o rz y ł1).
T ę krzyw dę starali się pielgrzymi wynagrodzić sobie, odwiedzając, gromadnie w dniu 15 kwietnia, pod przewodnictwem K sięcia Biskupa Krakowskiego i innych, grób nieboszczyka k ardynała Czackiego, pogrzebanego tymczasowo na cmentarzu u św. W awrzyńca za m a
ram i, obok swej ciotki księżnej Odescalchi z domu hr. Branickiej, niedawno zmarłej.
I I .
Dzień pierwszy stycznia nigdy może w całóm Chrześciaństwie nie był ta k uroczyście obchodzony, ja k
') Winc. Pol, Pieśń o ziemi naszej.
— 19 —
w roku jubileuszu Leona X III. Jeżeli w całym świecie przygotowywano się do uroczystego obchodu tego dnia, to w Rzymie przy nadzwyczajnym napływie pątników, dzień ten budził tem w iększą radość. Jed n a k radość tę psuła myśl o tej wyjątkowo przykrój zimie, jakiej n a j
starsi Włosi nie pam iętali. Najprzód zima ta w półno
cnych i środkowych Włoszech ta k pozasypyw ała wszystko śniegiem, że się z domu nie można było nigdzie w yru
szyć. W Rzymie zaś lał przez trzy miesiące ta k niem i
łosierny deszcz, .że z tych kilkudziesięciu tysięcy piel
grzymów zebranych na jubileusz, uczynił istne g ąb ki nasiąknięte wodą. W szystko to nabaw iało niezadowol- nieniem i obawą ty ch , co pragnęli, aby w dniu ju b i
leuszu była pogoda. Z polecenia Papieża, nie ze względu na uroczystości jubileuszow e, ale ze w z g lęd u , że te ciągłe ulewne deszcze zagrażały klęsk ą gospodarską, od dłuższego czasu modlono się we Mszach o pogodę.
Już jutro jubileusz, a ta deszcz ani myśli przestać p a dać. Tymczasem nad ranem przyszedł w iatr od północy, rozpędził chmury południowe; osuszył ulice i była po
goda. Nie ta wprawdzie włoska, ciepła, pełna u p ajają
cych balsamów pogoda, bo to przecież zim a, chociaż tutaj w tej porze cytryny i pom arańcze na dworze doj
rzew ają i laur się zieleni, ale pogoda, jakiej po tak okropnie przykrym trzeckmiesięcznym deszczowym okre
sie, nie można było oczekiwać. Ulice były suche, chmurki na niebie ani jednej, a słońce oświecało Rzym niesły
chanie tem ucieszony, że przecie zaw itały promienie sło
neczne, ,a do tego w dniu ta k uroczystym.
Bazylika świętego P iotra od dwóch dni była zam
kniętą, aby pobożni pątnicy nie przeszkadzali robotni
kom ubierającym kościół w kosztowne czerwone ada- 2*
— 20 ■—
inaszkowe opony, oszywane złotemi galonami, i staw ia
jącym zagrodzenie silne wzdłuż kościoła, a okryte ró
wnież kosztownemi osłonami. W czasach gdy Papież m iał swoje wojsko, to pułk jeden, łącznie z gw ardy ą m iejską w ystarczał do utrzym ania wolnego środka ko
ścioła; ale dzisiaj ta m ała gw ardyą m iejska, która , chętnie w m undurach papieskich stanęła na służbę w W a
tykanie, łącznie z szwajcaram i w średniowiecznych stro
ja c h , zaledwie w ystarczy do utrzym ania całości za
grodzenia.
R ząd włoski, chociaż nieproszony, chcąc jed n ak pokazać św iatu, że przynajm niej w tym razie dba o uszanowanie ta k wielkiej uroczystości, posłał pułk żołnierzy, którzy już o czwartej godzinie zrana ustawili z siebie żyw ą ścianę, przecinającą dwukrotnie plac św.
Piotra, i przy wejściach na zewnątrz kościoła, stano
wiąc silną straż , aby nie było w tłoku jakiego w y
padku i aby ochronić kościół i publiczność od jakiego nieszczęścia; zw łaszcza, że nie brak szaleńców w tej krainie, gdzie od tylu lat rządzi m asonerya, którzyby zdolni byli popełnić jakieś zaburzenia, aby tylko okazać swą nienawiść dla religii i Kościoła. Opowiadano za rzecz pewną, że na parę tygodni przed uroczystościami jubileuszowemi, policya w łoska wezwała do siebie w szyst
kich znanych i wybitniejszych aw anturników i zrobiła z nimi układ pieniężny, aby n a jak iś czas ściśle ozna
czony, wyjechali do Neapolu. Opornych miano zmusić siłą do tej pomimowolnćj wycieczki. To ta k poskutkowało, że w ciągu dłuższego czasu, nie było słychać o żadnym w ybryku liberalnym.
Ponieważ Msza złota m iała się odbyć przy zam
kniętych drzwiach, przeto w stęp do kościoła mieli tylko
— 21 —
ci, co posiadali bilety. Dla otrzym ania biletu takiego, opatrzonego dwoma pieczęciami, trzeba było albo przez osoby znane, lub poselstwa zagraniczne będące przy W atykanie, być przedstawionym zarządowi dworu p a
pieskiego. Chociaż tych biletów wydano siedmdziesiąt ty s ię c y '), jed n ak więcej niż drugie tyle pozostało ta
kich, co nie mogli uzyskać biletów. Od północy już było gwarno na placu, a wojsko włoskie, które od go
dziny szóstej zrana miało pilnować porządku n a placu i przy wejściach bocznych, otrzymało nad ranem roz
kaz, aby już o czwartej stawiło się na miejscu.
W ejścia do kościoła otwarto około godziny ósmej, a przy drzwiach wewnątrz stały w arty papieskie i ko- misye sprawdzające bilety. Posiadacze biletów w ydanych na ich nazwiska, co im nadaw ało prawo do lepszego miejsca w kościele, biskupi, dygnitarze duchowni, ciało dyplomatyczne, arystokracya rzym ska i kierownicy roz
licznych pielgrzymek, mieli wejście od strony zakrystyi, wszyscy zaś inni wchodzili głównemi wejściami. Około środka, otaczającego ołtarz papieski, wznoszący się nad grobem świętego P io tra, zasłanego zielonem suknem i otoczonego ławami, pokrytem i osłonami, zasiedli arcy
biskupi i biskupi przybyli z różnych stron świata, w liczbie bardzo pokaźnej, bo oprócz kardynałów , ja k to w y
szczególniały półurzedowe papieskie dzienniki, docho
dzącej do liczby trzystu. Jak a ż wśród nich mieszanina strojów, języków i barw ciała! Ci z brodami, tamci bez bród, inni o sam ych tylko w ąsach podobni do ułanów.
W szystkie części świata, k raje i obrządki, m iały w tej chwili swoich przedstawicieli. Nasza Polska, wśród tego
*) V Ossewatore Romano, Nr 2 z r. 1888.
biskupiego grona m iała jednego tylko przedstawiciela, umyślnie na tę uroczystość przybyłego, w osobie do
stojnego X. D unajew skiego, K sięcia - Biskupa krakow skiego. K ardynał Ledóchowski znajdow ał się w orszaku Ojca świętego. Zaś k ard y n ał Czacki dla swego lichego w tym dniu zdrow ia, nie mógł się z domu wyruszyć.
Poniew aż, ja k to wyżej powiedziano, Msza jubi
leuszowa m iała się odprawić przy zam kniętych drzwiach, przeto Ojciec święty m iał wejść do kościoła nie ja k dawniej wielkiemi drzwiami, lecz boczneini. W tym celu część bocznej naw y od strony kaplicy Najświętszego Sakram entu, do której jest wejście z W atykanu, osło
nięto aż do ostatniej przy drzwiach kaplicy, w której się znajduje „Zdjęcie z krzyża“ „Pieta“ dłuta Michała- Anioła. Z tej ostatniej kaplicy miał Ojciec święty po odsunięciu zasłony ukazać się w kościele. Ojca świę
tego z W atykanu w lektyce (portantina) ofiarowanej przez miasto Neapol, a bardzo misternie zrobionej i ozdo
bionej inkrustacyam i z kam ei i różnych kosztownych kamieni, przeniesiono przez kaplicę Najśw. Sakram entu i boczną naw ą osłoniętą, do kaplicy „Zdjęcia z krzyża,/1 gdzie było przygotow ane ubranie do Mszy świętej.
A ubranie to stanow iła alba ofiarowana przez dye- cezyę w enecką, ornat ofiarowany przez arystokracyę rzymską, stuła ofiarowana przez katolików ze Wschodu, którą przywiózł z Konstantynopola patryarcha Azaryan, i mitra trójkoronna, dar cesarza niemieckiego. P rzy wdziewaniu tych szat, zaszła niesłychanie przyjem na i zaszczytna dla każdego polskiego serca scena. Oto, Ojciec święty ubrany był do złotej Mszy swojej w szaty ofiarowane mu przez wszystkie najpotężniejsze ludy i monarchów, i m iał użyć do tćj Mszy naczyń i sprzę
tów z tejże ofiary pochodzących. Nie było tylko ofiary Narodu ta k cięźkiemi przywalonego nieszczęściam i. Dzi- wnem zrządzeniem Opatrzności, a wzniosłem natchnie
niem Ojca świętego i tego nie brakło. Gdy bowiem na ornat miano włożyć Ojcu świętemu krzyż na złotym łańcuchu, w ysadzany najkosztowniejszerni dyam entami, a ofiarowany przez rzeczpospolitą Kolum bijską, okazało się, że krzyż ten pozostał w pokoju papieskim . W tedy Ojciec święty nie każe posłać po niego, ale zwróciwszy się do m istrza dworu prałata della Volpe r z e k ł:
„Idź do K ardynała Ledóchowskiego i proś g o , aby mi pożyczył swego krzyża.1' K ardynał Ledóchowski sta!
w szeregu z innym i kardynałam i przed tą kaplicą, ale po za zasłoną od strony kościoła; natychm iast też przy
niesiono ten krzyż. H istorya tego krzyża je st bardzo ciekawa. Kiedy arcybiskup turyński Xiądz L. Fransoni był na wygnaniu w M arsylii*), katolicy tam tejsi na znak współczucia, miłości i czci ofiarowali mu kosztowny krzyż z łańcuchem. X. Fransoni w r. 1862 umierając, w Marsylii, przesłał krzyż ten Piusowi IX. Gdy zaś k ard y nał Ledóchowski wyjeżdżał z Rzymu na arcybiskupstwo Gnieźnieńskie, Pius IX podarował mu ten krzyż. W kil
kanaście lat późnićj K ardynał-Prym as idąc .do w ięzienia w Ostrowie, odpiął łańcuch od k rz y ż a , krzyż powiesił na sznurku, a łańcuch, nie chcąc zapewne, aby mu go pruski rząd zagrabił, ofiarował w upominku jednem u
') X. Fransoni, był arcybiskupem w Turynie od r. 1832.
W roku 1850 stając w obronie praw Kościoła i praw gnębionego duchowieństwa, oraz ważności sakramentu małżeństw a, przez rząd królestwa S ardyńskiego, w którym Sicardi i Ratazzi rej wodzili, był wygnany i zamieszkał w Marsylii, gdzie 26 Marca 1862 r. umarł.
— 24 —
z kapłanów Wielkopolskich. Po wyjściu K ardynała z wię
zienia, niew iasty polskie ofiarowały mu łańcuch do tego krzyża, a było to jeśli się nie mylę w Krakowie. T ak więc krzyż ten, tyloletni św iadek prac apostolskich do
stojnego a czcigodnego P rym asa w Wielkopolsce, św ia
dek jego cierpień w ciągu dwuletniego w ięzienia w Ostro
wie, św iadek modlitw za nieszczęśliwym krajem i tęs
knoty za n im . . . był na piersi Leona X III w czasie jego złotej Mszy.
Dziwnie się łączy żywot kapłański Leona X III z Pol
ską. Święcenie subdyakonatu przyjm uje w dniu 17 gru
dnia 1837 r. z rąk arcybiskupa Sinibaldiego w kapliczce gdzie um arł święty nasz rodak Stanisław Kostka. W dniu 24 grudnia tegoż roku, w tejże kapliczce, z rąk tegoż arcybiskupa przyjm uje święcenie dyakonatu. A dnia 1 sty
cznia 1838 r. w tejże samej kapliczce odprawia pierwszą Mszę św. Po latach pięćdziesięciu, idzie do złotej jub i
leuszowej Mszy swojej, z krzyżem na piersi prześlado
wanego i wygnanego P rym asa polskiego. . . Nie jestże to wszystko godnem za sta n o w ien ia? ... Nie jestże to zrządzenie Opatrzności, że ten krzyż polski błyszczał na piersi Najwyższego kap łana w chwili tak dla niego drogiej, i drogiej dla całego katolickiego św iata? D la
czego Leon X III odprawia pierwszą Mszę w ubogiej kapliczce polskiego P atro n a? Dlaczego, m ając k ard y nałów starszych wiekiem i stopniem godności lub kardy
nałów przedstawicieli potężnych, bogatych i szczęśli
wych narodów, dlaczego w ybrał krzyż polskiego prze
śladowanego biskupa? Zaiste objaw pełen mistycznego znaczenia, a dowód pamięci i serca Ojca świętego dla najnieszczęśliwszego z narodów katolickich. Gdyby po
dobne wyszczególnienie spotkało którego z kardynałów
francuskich, angielskich lub niemieckich, ileby to byle*
z tego powodu radości i chwały pomiędzy Francuzam i, Anglikami lub Niemcami! Z pewnością krzyż ten zna
lazłby się we wszystkich pismach ilustrowanych. U nas w Polsce, w pewnej części przyjęto tę wiadomość z praw dziwą radością i w dzięcznością, w pewnej części przy
jęto obojętnie, a niektórzy wprost zaprzeczali faktowi.
Dlaczego ?. . .
Ale wracajm y do Mszy jubileuszowej. T ak ubrany Ojciec św. z pastorałem w ręku, ofiarowanym przez katolików m eksykańskich, zasiadł na tronie przenośnym (sedia gestatoria) ofiarowanym przez stowarzyszenie rzemieślników rzym skich; zasłona oddzielająca kaplicę od kościoła rozsunęła się, a po kościele rozszedł się szmer, iż już Ojciec św. się zbliża, a jednocześnie z tą wiadomością rozległy się o k rz y k i: „Niech żyje Ojciec św„
Leon X III, papież i k ró l!'1 Te ostatnie słowa pierwsi podobno i najmocniej krzyczeli Rzym ianie, których wielka bardzo liczba znajdow ała się w tej właśnie stronie kościoła. Ten okrzyk, połączony z biciem okla
sków i powiewaniem chustek i kapeluszy, był tak nad
spodziewany, tak niezwykły, gdyż nigdy żadnemu z pa- pieżów, naw et tak uwielbianem u, ja k Pius IX, tego nie uczyniono, towarzyszył Papieżowi przez cały ko
ściół, i nie mogły go powstrzymać wszelkie oznaki dworu papieskiego, aby pam iętano na świętość miejsca i za
przestano takiego nieznanego i niesłychanego dotąd ob
jaw u uczuć. Pierw szy raz Papież, odkąd przestał być w ładcą Rzymu, ukazał się publicznie, a lud rzymski powitał go okrzykiem V iva P apa e R e ! Jakże w spa
niały, a dający wiele do myślenia, przedstaw ia widok ten starzec słaby, pozbawiony siły monarszej, nieznany
- 26
i niewidziany od lat tylu, zam knięty w domu własnym , i odpraw iający Mszę św. przy drzwiach zamkniętych, a w itany z takiem uwielbieniem ja k b y utęsknieniem, ja k żaden z monarchów w świecie.
Ojciec święty, liczący obecnie 78 rok życia, od czasu słynnej słowiańskiej pielgrzynki na uroczystości świętych Cyryla i Metodego (1881) znacznie się zmienił, postarzał i przybladł, a naw et trochę się pochylił; mimo to znać w nim siłę w ruchach i głosie. Starczy mu sił na takie rozliczne prace przy stoliku z piórem wT ręku, na zarząd Kościoła, na te tysiące posłuchań jakich ud ziela; a w szelkie uwagi lekarskie, aby się strzegł ta kiego w yczerpyw ania sił swoich, przyjm uje z uśmiechem.
Siedząc na tronie przenośnym, w lewej ręce trzy
ma pastorał, praw ą błogosławi lud w itający go z zapa
łem. Przed nim postępuje długi szereg kardynałów , po
przedzonych krzyżem bardzo kosztownym, ofiarowanym na jubileusz przez zakon Karmelitów bosych. Obok tronu idą dwaj asystenci tronu, ks. Orsini i ks. Colonna, któ
rzy nigdy dotąd wspólnie nie występowali, a zawsze pojedyńczo, bo im chodziło o pierwszeństwo, kto z nich ma iść po prawćj, a kto po lewej ręce Papieża. Dzisiaj wystąpili razem, zgodziwszy się, że od ołtarza pójdą po przeciwnej stronie, aniżeli doń szli. M ają oni ten przywilej od dawnych czasów, otrzym awszy go od P a pieży, jak o nagrodę za zaprzestanie odwiecznych sporów i wojen, jak ie z sobą te dw a rody wiodły. Dwaj ci wielcy panowie, jak o asystenci tronu m ają ten przywi
lej, że gdy Papież występuje w wielkiej gali, to oni podnoszą końce powłóczystej szaty jego aż do stopni ołtarza. Na stopniach zaś i przy ołtarzu podnoszą d u chowni prałaci. I tym razem gdy się orszak zatrzymał,
Papież zstępuje z tronu, książęta asystenci podtrzym ują końce szaty i idą za Papieżem do stopni ołtarza. Na ołtarzu stoi krzyż ofiarowany przez naszego Monarchę F ranciszka Józefa I, krzyż nie wielki, ale ozdobiony kam ieniam i wartości 40.000 zlr. Rozpoczyna się Msza jubileuszowa, a ja k j ą Włosi nazyw ają M sza złota.
Widok tylu ludzi ze łzami radości, z okrzykiem niesły
chanym witających Papieża, wspomnienie tych rozlicz
nych dowodów miłości i czci, okazyw anych mu w o stat
nich zwłaszcza m iesiącach przez adresy i ofiary, wspo
mnienie pięćdziesięciu lat przebytych w służbie P a ń skiej, wspomnienie łask, opieki i dobrodziejstw Boskich, które go wyniosły na tak w ielką godność, w szystko to tak go rozrzewniło, że w stępując na stopnie ołtarza, rozpłakał s ię . . .
Po odśpiewaniu Veni Creator, Msza św. jest ci
cha, usługują mu do niej Patryarcha z Konstantynopola i arcybiskup Sanmiuiatelli. W kościele cisza, dopiero na Ofiarowanie kapela papieska sykstyńska, bez tow arzy
szenia organu, rozpoczęła śpiew wspaniały, trw ający aż do końca Mszy. Na Podniesienie tylko śpiew ustał, a tymczasem w górze kopuły św. Piotra, odzyw ają się trąb}' srebrne o bardzo długiej budowie, wyłącznie do tego używane, grające prześliczny, rzewny jak iś, rzec można tęskny słowiański hejnał. Po nim znowu śpie
wacy sykstyńscy stojący na posadzce kościelnej, rozpo
czynają śpiew, k tó ry chwilami kilkadziesiąt dzieci ze szkół B raci chrżeściańskich, umieszczonych w kopule niby chóry Aniołów, dalej prowadzi. Cóż to za głosy dźwięczne, co za wykonanie, co za melodye,'to trudno opo
wiedzieć. Z dwóch stron, to jest z dołu kościoła, i z pod stropu kopuły biegnące śpiewne dźwięki, to sie łączące,
to się rozdzielające, stanowiły całość ta k p iękną, że poru
szała do głębi wszystkie uczucia duszy ludzkiej. Ten śpiew z dwóch stron płynący, z dołu i góry, zdaw ał się mówić, ż»niebiosa biorą udział w radości ziemi i wspólnie sk ład ają Bogu dzięki za uroczystość, ja k ą święci dzisiaj
Kościół katolicki. '
Pierwotnie, ja k wiadomo, miał Ojciec św. użyć do Mszy kielicha nadzwyczaj kosztownego w stylu go
tyckim , ozdobionego mnóstwetff figur, wieżyczek i k a pliczek, ofiarowanego przez miasto Modenę, lub podo
bnego kielicha, ofiarowanego przez P ortugalia, ale gdy kielichy te były za wysokie i za ciężkie dla niego, więc użył kielicha kutego w złocie, mającego kształt tulipana, osadzonego w grupie małych tulipanów nierozwiniętych.
Tulipany te matowe bardzo oryginalnie w yglądają. Na kielichu napis, że go złożył Hiłios de Mensese de Leon- cis, z Ciudad Real.
Po Mszy św., Papież odmówił klęcząc przepisane przez siebie modlitwy, ja k ie się odm aw iają po każdej cichej Mszy, a następnie powstawszy zaśpiewał Tc Deum, którego jeden wiersz śpiew ała kapela sykstyńska, a drugi wiersz Papież z kardynałam i, biskupam i i całym kościo
łem. Chyba nie było nikogo, ktoby nie był wzruszony tą uroczystą chwilą. T ak i widok wielki i w spaniały, widok jednej wiary, jednej miłości i jednej nadziei łą
czących ludy całego św iata w jedno, można widzieć tylko w Rzymie. Jeden Chrystus, jeden Piotr, jedna W iara, jeden Kościół, bo jed n a tylko Praw da objawiona.
Po odśpiewaniu zwykłych modlitw dziękczynnych, Ojciec św'. włożywszy niezmiernie kosztowną ty a rę , ofia
row aną przez miasto Paryż, zasiadł na przenośnym tro
nie, a zanim rozpoczął się pochód, zaszła rozrzewnia
ją c a scena — bo oto brat Papieża, kardynał Pecci, sta
ruszek przeszło ośmdziesięcioletni, nie mogąc chodzić, kazał się podnieść do młodszego brata Papieża, i uca
łował jego rękę i stopy, składając ifm braterskie i sy
nowskie życzenia. Zaledwie podniesiono tron przenośny z Ojcem św., znowu rozległy się okrzyki a naw et okla
ski, i trw ały dopóty, dopóki Papież nie zniknął z oczów tych, co przy drzwiach stali. Na, jed n ę chwilkę tylko przerwano te okrzyki, gdy Papież na środku kościoła udzielił błogosławieństwa Urbi ot Orbi, Rzymowi i światu całemu. Od siedemnastu przeszło lat, było to pierwsze takie publiczne błogosławieństwo. Wieczorem w spaniałe oświetlenie m iasta zakończyło uroczystości tego dnia.
n r .
Papiestwo od początku swego założenia przecho
dziło ciężkie koleje. Było ono założone na skale silnćj, lecz ustawicznie różne burze, wichry i gromy z pychy, głupoty i złości ludzkićj biły w nie, a ono stało. K ażdy taki nieszczęśnik co w nie uderzał, roztrzaskał się i zgi
nął a Papiestwo stało. Trzydziestu sześciu Papieży um ie
rało śmiercią m ęczeńską pod rę k ą katów, a przy każdej takiej śmierci cieszyły się olbrzymy pogańskie, że osta
tniego zabijają P apieża; •— tymczasem olbrzymy zgi
nęły a Papiestwo stało. W końcu sierpnia 1799 r. um arł Pius VI w więzieniu, chełpili się bezbożnicy publicznie i wołali głośno, że ostatniego grzebią Papieża; jednak bardzo się zaw iedli; oni przepadli, a Papiestwo stało.
W r. 1848 rewolucya powynosiła konfesyonały ze w szyst
kich prawie w Rzymie kościołów, ułożyła z nich wielki
— 30 —
stos i podpaliła, w ołając z radością, że już niepotrzebne, bo Papiestwo przepadło; — tymczasem jak że się gorzko zawiodła, — Papiestwo stało. Nieraz były burze i to
•straszne. Zdawało się*, że potęgi piekła z potęgą głup
stw a i uędzy ludzkiej zrobiły sojusz, aby Papiestwo zniszczyć, a jed n ak one przepadały, a Papiestwo stało zawsze silne i potężne; bo niema takiej ręki, takiej głow y i takiej potęgi na ziemi i w piekle, któraby je zniszczyć mogła. Kościół, Papiestwo, Stolica Apostolska były, ja k mówi D ante ’).
. . . niezachwiane, jak wieża co nigdy Nie ugnie szczytu pod wichrów podmuchem.
Nie, nie ugnie ich nic, bo one osadzone na skale nie przez ludzi, ale przez Boga. Pięknie o tem pisze M acaulay2), w ielki historyk angielski. Chociaż protestant, mówi on, że jeszcze wówczas, po upływie wielu bardzo setek lat, g d y : „Nowo-Zelandczyk usiędzie n a zwalonej arkadzie londyńskiego mostu i będzie z niej rysował widok ruin św. P aw ła (najpierwszego kościoła prote
stanckiego w Londynie), Kościół katolicki będzie stał j a k stoi“.
Te myśli należałoby wypisać na przyciskach do papierów, używ anych przez różne prawdziwe, czy mnie
m ane potęgi tego świata. Wówczas wieleby sobie oszczę
dziły zawodów i goryczy, gdyby te myśli wypisane le
żały na stołach w ich kancelaryack.
’) D ivin a Comedia, tłómaczenie Jul. K o r s a k a .
2) O H istoryi Papieży Rankego. (C ritical and histori- cal essays. vol. IV).
31
T akie myśli krążyły mi po głowie, gdym w kilka dni po jubileuszowej Mszy papieskiej w racał z W ystaw y W atykańskiej.
W ystaw a ta, je st to zbiór tych wszystkich darów, ja k ie z powodu jubileuszu Leona X III, od członków trzystumilionowej katolickiej rodziny złożono. Ale nie- t.ylko od samych katolików je składano, bo i niektórzy protestanci i muzułmańscy w ładcy i inni, chociaż nie nale
żący do tej katolickiej rodziny, składali je Papiestwu.
T ak je st Papiestwu, to je st Stolicy Apostolskiej, bo to sam Leon X III powiedział do kardynałów i wszystkich biskupów obecnych w Rzymie, gdy w dniu 6 stycznia uroczyście tę wystawę oglądał, przyjm ował i otwarł.
W ystaw a w atykańska łącznie z jubileuszową u ro czystością w Rzymie i świecie całym, to tryum f Ko
ścioła. Nie ten jed n ak tryum f, jakiego doznają zwy
cięzcy po wygranej bitwie. Nie ten tryumf, jakiego k a żda dusza poczciwa, niewinna, uszlachcona że tak po
wiem, czyli uświęcona, opuściwszy ten nędzny ziemski padół i w stępując do niebiańskiej krainy doznaje, gdy wówczas, ja k mówi św. J a n 1) „i otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich, a śmierci dalej nie będzie, ani smętku, ani krzy k u , ani boleści więcej nie będzie“. Lecz ten tryumf, ja k i płynie z widoku szlachetnych bojowników za spra
wę , k tórą każdy walczący w ygryw a, gdy kończy w alkę doczesną, i którą na końcu dni w ygra Kościół, Stolica Apostolska i Papiestwo, gdy ostatniego na ziemi roz
grzeszy lub pobłogosławi człowieka. Zanim jednak ten ostateczny nastąpi tryumf, Papiestwo będąc światłem musi przechodzić przez walkę. To mu było przepowie-
') Objaw. XXI, 4.
— 32 —
dzianóm, gdy je zakładano na skale. „Oto j a was p o syłam. ja k o oicce między w ilki" 1). „Będziecie, w niena
wiści u wszystkich dla im ienia mego" u) „ . . . iu bóżni
cach swoich toas biczować będą“ 3). „N a świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, ja m zw yciężył św iatV ). Świa
tłość chcąc rozproszyć ciemności, zanim je pokona i roz
proszy, musi z niemi walczyć. Papiestwo je st światłem i o niem powiedziano j e s t : „Światłość w ciemnościach świeci, a ciemności j e j nie ogarnęły“ 5).
W ystaw a ta była pomysłem adw okata D ra Acąua- derni, zamieszkałego w Bolonii, a prezesa wszystkich kół katolickich rozsianych po Italii; człowieka nie
zmiernie czynnego i dobrego katolika. Jem u trzeba za wdzięczyć wywołanie tego tryumfu.
W ystaw a cała była urządzoną w jednym z wielkich dziedzińców w atykańskich „Della F igna", tak nazwanym od ogromnej miedzianej szyszki umieszczonej na środku, ku jego ozdobie. Gdy ten wielki dziedziniec zabudowany okazał się za szczupły, zbudowano jeszcze g alery ą długą bardzo, w suniętą w ogród w atykański, a w końcu zajęto kilka ogromnych galeryj murowanych, w których się zwykle mieszczą rzeźby i inne osobliwości w atykańskie.
Otwarcie tej wystaw y, a właściwie oddanie darów złożonych Jubilatowi, odbyło się uroczyście w dniu 6 stycznia. Niewielka stosunkowo liczba osób brała w tem udział. Kardynałow ie i wszyscy obecni naówczas w Rzy
mie biskupi, ciało dyplomatyczne, uwierzytelnione przy W atykanie, arystokracya rzym ska, i obecni w Rzymie przedstawiciele komitetów jubileuszowych z różnych k ra-
J) Mat. X, 16. 5) Mat. X, 22. 3) Mat. X, 17.
') Jan XVI, 33. ■') Jan I, 5.
— 33 —
jów, ci tylko byli, prócz nich nikt więcej. Trudności, jakie ze strony komitetu wystawowego robiono w udzielaniu biletów na jej otwarcie, były prawdziwie nie do uwierze
nia. Po przybyciu Ojca św. i odśpiewaniu przez kapelę sykstyńsko-juliańską śpiewu T u es Petrus, ułożonego na tę uroczystość przez kaw alera Meluzzi, m istrza k a peli juliańskiej z w atykańskiej bazyliki, kardynał Schiaf- tino, honorowy prezes tej wystawy, zabrał głos i w dłu
giej a pięknej mowie do Ojca św., przedstawił powody tej uroczystości. Nazwał ją tryumfem Papieża. „Tryumf, którego nie przygotował gwałt, który nie kosztuje ni
kogo ani jednej Izy, ani jednego westchnienia. Tryumf, w którym w Tobie najwyższym Wodzu tryumfującym, synowie Twoi tryum fują, w tem wspaniałym zwycięstwie W iary, która zwycięża św iat“.
Po tej mowie, Ojciec św. siedząc odpowiada krótko, a przedewszystkiem kładzie nacisk na „przywiązanie ludów do Stolicy Apostolskiej, które razem wzięte św iadczą o jedności Kościoła".
Zaledwie Leon X III skończył swe przemówienie, gorące oklaski obecnych przerwane są hymnem odśpie
wanym przez k ap elę, a ułożonym przez kaw alera K a
jetan a Capocci, m istrza kapeli z lateraueńskiej bazyliki.
Po przemówieniu rzeczywistego prezesa wystaw y kom andora T o lli, w k torem u p ra szał: „ w imieniu w szystkich obecnych i nieobecnych ofiarodawców, aby Papież raczył przyjąć złożone dary, które o ile są nie
zliczone, o tyle świadczą o niezmiernych uczuciach", przedstawiono cały komitet wystawy, a przed innymi kom andora Ja n a Acąuaderni. J a k tylko Papież po
w stał dla obejrzenia darów, kapela w ykonała Niech żyje, napisane umyślnie na tę chwilę przez Gounoda.
3
— 34
Opisać tę wystaw ę je st nadzwyczaj trudną rzeczą.
Trudność jest najprzód w tem, że wystawione przed
mioty nie były ugrupowane, lecz podzielone na kraje, te zaś na dyecezye. Ztąd ustawiczne powtarzanie się mie
szaniny przedmiotów, z których jedne nader piękne i kosztowne, znajdują się obok takich, które są przezna
czone tylko do zwyczajnego użytku. Obok przedmiotów * ze złota i srebra, stoją butelki z oliwą i w inem ; tu znowu rzeźby arcymisterne, a obok zbiór obuwia, dalej przekosztowne ubiory kościelne, a obok ogromna szynka w olbrzymiej błonie, jakiegoś zapewne przedpotopowego żołądka, ofiarowana przez m asarzy z Bolonia grassa, czyli z B olonii tłustej, ja k ją powszechnie we Włoszech n azy w ają; a która, to jest szynka, nawiasowo mówiąc, więcej w widzach budziła ciekawości, aniżeli ty ara ofia
row ana przez niemieckiego cesarza. Druga trudność w pisaniu pochodzi ztąd, że trzeba być znaw cą, to jest być przynajm niej trochę archeologiem i trochę mieć sm ak piękna wyrobiony a w części wrodzony.
W czasie zw iedzania w ystaw y niewymownie żało
wałem, że od nas z Polski nie było nikogo z takich, co się na tem rozumieją i potrafią o tem mówić. Czemu np. nie było Dra Stanisław a Tomkowicza, lub Prof.
W ładysław a Łuszczkiewicza ? Czemu też nasi znakomitsi złotnicy nie korzystali z tak pięknej sposobności w i
dzenia i porównania tylu przepięknych sprzętów kościel
nych ? Wogóle u nas złotnicy, a zwłaszcza bronzownicy, roboty kościelne opierają na wzorach niemieckich, ztąd one tak ie niesm aczne i ciężkie.
Mamy u nas w kraju, po rozmaitych klasztorach znakomite pracownice, prawdziwe artystki, któreby się mogły ubiegać o pierwszeństwo z najznakomitszem i si-
— 35 —
łami na polu haftów kościelnych i to wszelkiego rodzaju.
Niech mi np. wolno będzie tutaj wymienić Siostrę Zofią L ekszyck ą, w klasztorze Panien Franciszkanek w K ra
kowie;, M atkę Jadw igę Ś liw ińską, ze Zgromadzenia P a nien Felicyanek w Krakowie i kilka Sióstr ze Zgrom a
dzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo w Krakowie i Galicyi ’), które na czele tych znakomitych artystek stoją. W klasztorach Sacre Coeur we Lwowie, Panien W izytek w Krakowie, Franciszkanek i Felicyanek we Lwowie, są także znakomite hafciarki. Lecz gdy prze
pisy zakonne utrudniały tym paniom widzenie wystaw y, w ielka szkoda że ci, co się na tem zn a ją , nie korzy
stali z tak wyjątkowej sposobności, jaką w ystaw a w a
tykańska nadarzała, aby się przypatrzeć arcydziełom
*) Nie wymieniam tutaj nazwisk tych' czcigodnych Sióstr Miłosierdzia, które są, mistrzyniami w dziedzinie hafciarstwa.
Ograniczam się na wzmiance, że we Lwowie, w domu u św. Ma
ryi Magdaleny i u św. Kazimierza, dwadzieścia dzjewcząt sierót znakomicie haftuje, ja k również i w zakładzie sierocym tychże Sióstr w Krakowie na K lepam i, przepięknie dziewczęta haftują.
We wszystkich tych trzech zakładach tylko białe hafty wyko- nywują. Oprócz tego pomiędzy Siostrami Miłosierdzia je st kilka, które trzymają, berło sztuki haftowania złotem i kolorowemi jed- wabnemi nitkami. Wogóle o tych cichych artystkach nic prawie nie wiedzą. Nigdy w żadnym dzienniku, a nawet w takiem pi
śmie ja k Bluszcz wychodzącem w Warszawie, nie wspomina sie o żadnych robotach kościelnych, ani o kościelnej bieliżnie ozdob
nej, ani o ornatach, kapach i tym podobnych szatach kościel
nych, któremi ustawicznie wzbogacają się zakrystye Niewiele co prawda na tem piszący rozumieją się, dla tego nic o tem nie wiemy, i nie mamy pojęcia jak znakomite posiadamy mis
trzynie w zaciszach klasztornych. Czytając przeto czasem arty
kuły w dziennikach o jakiej nowo otwartej szkole przemysłowej lub nauce haftu, malowania na aksamicie lub jedwabiu, lub roz-
3*
— 3(3 -
iglanej cierpliwości. Bo też rzeczywiście było co podzi
wiać! Ileż doprawdy prześlicznych robót, czy to w or
natach, czy kapach, czy stułach, czy bieliżnie kościelnej!
P atrząc na to, nie wiadomo co. było podziwiać, czy bogactwo m ateryału, czy piękność rysunku, czy deli
katność wykończenia, czy nareszcie cierpliwość i silę palców. Roboty te przypom inały owe czasy, kiedy to na wyżłobienie jednej marmurowój kolumny zużywano ży
cie całe niejednego niewolnika.
Dzięki uprzejmości jednego ze znajomych mi panów komitetu wystaw y, kom andora Rossi de Gasperis, za
nim ona była otw artą i po otwarciu, mogłem j ą kilka razy dokładnie zwiedzić. Z tego zwiedzenia utworzyłem sobie następujący sąd. Liczba przedmiotów nie jest wia
dom a, bo niem a spisu czyli w ykazu ogólnego. Na zro-
prawy o potrzebie udzielenia zapomogi na wyprawienie jakiój młodej osoby na naukę do Wiednia lub Paryża, aby się uczyła roboty kwiatów lub haftu, to sądzimy, że u nas pod tym wzglę
dem nie niema, tymczasem przeciwnie. Wszystkie te roboty wy- konywują się, i to znakomicie, po niektórych zgromadzeniach za
konnych, a niekiedy to ju ż nawet wchodzą w stopień w ysokićj.
sztuki. Weźmy naprzykład taki wypadek. Dywan gobelinowy wielkich rozmiarów, którego naprawy, ani w Paryżu, ani w Lon
dynie nikt się nie chciał podjąć, został tak znakomicie u Sióstr Miłosierdzia w Krakowie naprawiony, iż budził u znawców podzi- wienie, nie z tego powodu, że to u nas w ,k raju coś podobnego zrobiono, lecz już dlatego, że rzecz tak bardzo zniszczona, tak doskonale mogła być naprawioną. Weźmy inną rzecz: któż kiedy czytał, że u Sióstr Miłosierdzia w Przeworsku je st szkoła koron
karska? A jednak robią tam koronki, które posłane do Anglii, w podziw wprawiały. Albo kto czytał o kwiatach sztucznych kościelnych, wykonywanych w Krakowie przez Matki Opatrzno
ści, lub Matki Felicyanki, lub we Lwowie u Panien Sercanek?
A jednak cóż to za piękne rzeczy tam się w yrabiają!
bienie go nie było czasu. Były spisy poszczególnych dyecezyj, lecz nie wszystkich. Odłączywszy przedmioty tak ie, ja k odnoszące się do żywności np. m akarony, cukier, k aw ę, ryż, m ą k ę 1), oliw ę, wina, owoce smażone z Catanii, tytonie, papierosy i t. p., a czego była mno
gość przeobfita; odłączywszy kozy i inne żywe zwie
rzęta, pozostanie nam wiele bardzo do widzenia. Nie powiem też nic o wystawie darów etnograficznych; cho
ciaż takiej w ystaw y etnograficznej dotąd nigdzie nie było i nićma. Na raz jeden; z najdzikszych wysp i k ą t
ków ziemi, misyonarze w imieniu krajowców ponadsy- łali i ich stroje i przedmioty do użytku służące, oraz wypchane różne zw ierzęta i ptactwo. A ileż tego! Clio dząc po tych bez końca galeryach, wspomniałem o czci
godnym założycielu i dyrektorze Muzeum krakowskiego, panu prof. Baranieckim . Jakżeby się poczciwie zasmu
cił, widząc tutaj takie mnóstwo osobliwości, których on w swem muzeum nie posiada, chociaż ono niejedną m a rzecz ta k ą , której inne słynne europejskie muzea mu zazdroszczą.
Urządzeniem w ystaw y na miejscu, to jest usta
wieniem przedmiotów, zajmowały się kom itety dyece- zalne, pod dozorem i po największej części kierunkiem Sióstr Miłosierdzia św. W incentego a Paulo, które w sa
mym Rzymie m ają czternaście swoich domów. Żadne
') Na kilku workach bieluchnej mąki, - przysłanych z Carpi- neto, miejsca urodzenia Leona XIII, leżała kartka z napisem:
Leoni X III Pontifici Maximo.
Non gemmas aurumye fero sod candida frugis Semina, quae nostrae comminuere molae.
Parva ąuidem fateor sunt dona, a t spernere noli Quae Deus altari destinat ipse Suo.
też ze zgromadzeń zakonnych nie złożyło takiej obfi
tości darów ja k Siostry. Miłosierdzia z całego świata, jest ich też bowiem 25.000 na kułi ziemskiej. Ileż one po tym szerokim świecie łez obetrą i ile ludzi duchowo podniosą! Oprócz darów rozrzuconych po różnych dye- cezyach, zwłaszcza francuskich, jeszcze w jednej izbie m ają trzy wielkie oszklone szafy z różnemi przyborami kościelnemi, pomiędzy któremi jest dziesięć pięknych kielichów. Z darów tych wyszczególniają się dwa or
naty, kapa, ornat z dalm atykam i barw y białej i piękna bielizna kościelna. Po Siostrach Miłosierdzia, najwięcój darów je st pd zakładów wychowawczych Sacre-Coeur. N a
sze M atki K arm elitanki z Wesołej w Krakowie, złożyły, n a co im ubóstwo pozwoliło, to jest koszyk rozmaitych szkaplerzy; a koszyk ten miałem szczęście osobiście złożyć stóp Ojca św. Z zakonów męskich, najlepiej wystąpili Ojcowie Kapucyni. M ając liczne misye po świecie całym, nadesłali mnóstwo przedmiotów do zbioru etnograficznego, a tego jest tak a obfitość, że jeden ko
rytarz nosi nazw ę oddziału misyj kapucyńskich. Sale- zyanie oprócz etnograficznych okazów, m ając w swoich zakładach 300.000 chłopców wychowywanych na różnych rzem ieślników , nadesłali okazy swojej pracy. Więc wszystkiego po trochu, a jak że tego dużo! Od naj
prostszych rzeczy do najw yszukańszych przedmiotów.
Same książki ich nakładem i w ich zakładach dru
kow ane, stanowią spory księgozbiór. Z góry naw et Athos nadesłano szafę książek i rękopisów starych, a u dołu w idać n a p is : „ Yenimus cum munembus“. Oby przyszli i to ja k najprędzej, a nie z innemi daram i jak sercam i; a za nimi oby przyszła cała grecka schizm a!
U derzającem jest, że góra Athos tutaj się znalazła. Z a
- 39
kon Ojców Karmelitów bosych złożył bardzo kosztowny krzyż procesyonalny. Równie złoży ły: Zgromadzenie Ojców Jezuitów, krzyż z kości słoniowej nad klęcznik, roboty Ja n a Bissoniego z Genui, i Ojców Pasyonistów krzyż bronzówy, w ysadzany kamieniami. Krucyfiks Oj
ców Jezuitów jest prześliczny, tylko szafka czarna w której jest umieszczony, zupełnie go szpeci.
Z innych krzyżów najpiękniejsze są: krzyż darowany przez naszego najmiłościwszego Cesarza Austryackiego, niewielki, na stół, przybrany drogiemi kam ieniam i, w ar
tości ja k mówią 40,000 złr. Krzyż wielki, na którym Chrystus P an z kości słoniowej, ofiarowany przez dye- cezyę turyńską. Krzyż księcia Doria-Pamphili z Rzymu.
Jest też i bogaty krzyż malachitowy, dar Rufinoniego, ale może dlatego że malachitowy, to się nam niepodoba.
Z krzyżów pomnikowych ładnie się przedstawia w je d nej z sal francuskich, krzyż z sinego kamienia, stojący na pewnego rodzaju wzniesieniu, przedstawiającym grotę.
0 krzyżach tak zwanych biskupich i pierścieniach ofia
rowanych przez różne dyecezye, różne prywatne osoby 1 monarchów, jest niepodobną rzeczą pisać, nie podając rysunku. Najkosztowniejszym bez wątpienia był krzyż i łańcuch tak obficie osypany dyamentami, iż złota z pod nich nie widać, darow any przez prezydenta Rzplitćj kolum bijskiej. Potem idzie krzyż z łańcuchem również dyam entam i ubrany, ofiarowany przez cesarza brazylij
skiego, i takiż sam od królowej hiszpańskiej. Następnie idą krzyże od Maryi Izabelli, infantki hiszpańskiej, od księcia Nemours, od księstw a Madrytu, od księcia Mo
naco, marszałkowej Pelissier, i wiele innych bardzo kosz
townych.
Z pierścieni pierwsze miejsce trzym a pierścień ze