• Nie Znaleziono Wyników

Pustelnik - mędrzec - kusiciel

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pustelnik - mędrzec - kusiciel"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Tomkowski

Pustelnik - mędrzec - kusiciel

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (51), 33-47

(2)

Jan Tomkowski

Pustelnik — mędrzec —

kusiciel

G d y Z a ra tu s tra ukończył trz y ­ d ziesty ro k życia, opuścił sw ą ojczyznę i poszedł w góry, m ów i pierw sze zdanie A lso sprach Z a ra th u ­

stra. Pozw ala nam ono dom yślać się dalszych losów

b o h atera dziw nego p o em atu F ry d e ry k a N ietzschego. Trzydzieści la t to sym boliczny w iek, w k tó ry m p ro ­ rocy, m ęd rc y i p u ste ln ic y odczuw ają sw e pow oła­ nie — w iek, w k tó ry m (w edług słów Ł ukasza) C h ry ­ stu s u d a je się w m iejsce odosobnienia, by opierać się pokusom szatan a, B udda u k ry w a się pośród la ­ sów U ru w ela w górach W indhja, a K onfucjusz sk ła­ d a urząd, by zająć się ostatecznym sform ułow aniem w łasn ej nauk i. Tylko dziesięć la t je st od nich s ta r ­ szy M ahom et, gdy spędza na sam otn ych rozm yśla­ niach w górskiej jask in i św ięty m iesiąc ram ad an. D roga z p u ste ln i prow adzi przew ażnie do gw arnego m iasta, w k tó ry m pozysku je się w yznaw ców , rzadko kiedy w iedzie w k ie ru n k u od w ro tnym . M ędrzec schodzi m iędzy ludzi, sp rzedaje lu b ofiarow u je im m ądrość, zdobytą w sam otności, grom adzi uczniów. D zieje Z a ra tu s try , k tó re w ym yślił N ietzsche, zasta­ n a w ia ją odm iennością ujęcia. Sam otność Z a ra tu s try w y dłu ża się w nieskończoność, czterdzieści dni i

no-T rzy d ziesto le tn i

D łu g a sam otn ość

(3)

J A N T O M K O W S K I 34

N a progu ja sk in i

V it a

c o n t e m p l a t i v a

су zm ienia w długich dziesięć lat. K rę te górskie ścieżki, po k tó ry ch w ę d ru je Z a ra tu s tra , biegną w róż­ ne stron y . C zterok ro tnie schodzi m iędzy ludzi i czte­ ro k ro tn ie od nich się odw raca. N ie jest nauczycielem , choć nie b ra k m u słuchaczy, nie jest prorokiem , choć p rzepow iada i w yklina, nie je s t ascetą, choć w iedzie nieraz żyw ot p u steln ik ó w z Tebaidy. W ciela się po kolei w najrozm aitsze postacie, podróżuje, czasem w ę d ru je bez celu, najczęściej ucieka. O dnajd ujem y Z a ra tu s trę w coraz to in ny m pejzażu, otaczają go zm ien iający się n ieu sta n n ie tow arzysze.

Z a ra tu stra -p u ste ln ik m ieszka w górskiej jaskini, że­ by się do niej dostać, trz e b a przebyć „ciem ne drogi i zasn ute m głą szczyty” . O brazy, jakie n ak reślił N ie­ tzsche, p o k azu ją Z a ra tu s trę siedzącego na progu ja ­ skini, odrysow ującego podniesionym z ziemi p a ty ­ kiem k o n tu r w łasnego cienia. Św ięte zw ierzęta orien­ taln y ch m itologii, orzeł i wąż, są jego jed y n y m i słuchaczam i. Z długich m onologów p o w stają m ow y, k tó re w ygłosi w przyszłości do sw ych uczniów. J a s ­ k inia Z a ra tu s try z n ajd u je się z dala od ludzkich do­ mów, ale nie je st m ieszkaniem m istyka, k tó ry za p ra ­ gnął znaleźć się w m iejscu pozbaw ionym odgłosów rzeczyw istości zew n ętrzn ej, by usłyszeć lepiej głos Boga. O drzucenie ludzkiej społeczności nie jest ró w ­ noznaczne z odrzuceniem św iata. Z a ra tu s tra p o tra fi cieszyć się n a tu rą n a w e t w chw ilach, gdy w idok człow ieka sp ra w iłb y m u ból. Jaskin ie, góry, lasy, k ry jó w k i i p ieczary zam ieszkałe przez dzikie zw ie­ rzęta nazyw a „swoim k ró lestw em ”. Ś w iat — po­ w ta rz a niejed n o k ro tn ie — nie jest plugastw em , choć jest n a nim w iele plu g astw a.

K o m en tu jąc sam otniczą egzystencję Z a ra tu s try N ie­ tzsche przeciw staw ia sobie dw a ty p y aktyw ności:

vita practica i vita contem plativa, k tó ra s ta je się

udziałem n a tu r religijn ych, arty stó w , filozofów , m ędrców . Nie p rzy znając jednoznacznie p rzew ag i żadnem u z ty pó w , sam nazyw a siebie człow iekiem

(4)

35 P U S T E L N IK — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

odrzucenie św iata, k tó re — jego zdaniem — pro w a­ dzi do „jałow ej, m elan ch o lijn ej sam otności” , od v i­

tae co ntem plativae św iadom ie w y b ranego przez m y ­

śliciela. W y jaśn ienie tak ie pozw ala nam dojrzeć ce­ lowość „p ró b y sam otności” , jak iej p o d d aje się Z ara­ tu stra . „Ż ył w odosobnieniu w iele lat, ale nie był sobą znużony” — pisze z uznaniem N ietzsche. Tylko n ajsiln iejsi — dodaje w A n ty c h ry śc ie — z n a jd u ją sw e szczęście w ty m , co dla in n y ch je s t zgubą: asce­ ty zm sta je się u nich potrzebą, n a tu rą , insty n k tem . P u sty n ia została stw orzona dla duchów w olnych, d la silnych i w y trw a ły c h . G ranice św ia ta nie z n a jd u ją się jed n ak w m iejscu, gdzie kończą się p u sty n ie Te- baidy, a zaczyn ają ludzkie osady. Ja sk in ia nie jest dla b o h a te ra N ietzschego m iejscem przeznaczenia, choć dok on ują się tu ta j k olejne p rz e m ia n y jego oso­ bowości. D uch, k tó ry sta ł się w ielb łądem , spieszy na p u sty n ię, by oczekiw ać w sam otności następnego p rzeobrażenia, k tó re sym bolizuje lew — nie w ędro­ w iec już i p u ste ln ik , ale g roźny w ładca p u sty n i, k tó ­ ry „stw arza sobie w olność” . D opiero w te d y może rozpocząć się stw a rz a n ie św iata n a now o. D uch staje się dzieckiem , n ab y w a tw orzycielskiej m ocy, obdarza rzeczy nazw am i, u sta la now e tab lice w artości. P u ­ steln ia je s t oczekiw aniem na osiągnięcie now ej po­ staci, cierpliw ość a n a ch o re ty i poczucie w y jątko w ej m isji p o zw alają czekać bez u d ręk i: „O to siedzę tu i czekam , a w okół m n ie leżą s ta re , rozbite tablice i nowe, w połow ie zapisane. K iedy nadejdzie m oja godzina?” .

Dzieło N ietzschego nie je s t — ja k p raw ie w szystkie św ięte księgi ludzkości {porów nanie u sp raw iedliw ia in te n c ja a u to ra) — h isto rią zw ycięstw prorok a, k tó ­ ry pociąga za sobą lud. Nie je s t tak że opowieścią o p u ste ln ik u , k tó re m u w y sta rc z a ją rozm ow y z sa­ m y m sobą. Z a ra tu s tra u m ie przem aw iać do gwiazd, słońca i zw ierząt, ale tęsk n i za bliższym i sobie słu ­ chaczam i. J e st p rzesycony m ądrością „ ja k pszczoła, k tó ra zeb rała zbyt w iele m io du ”. N adchodzi czas, by

(5)

J A N T O M K O W S K I 36

dzika m ądrość zrodzona w górskiej jask in i zaniesiona została m iędzy ludzi. „Nie chodź do ludzi, pozostań w lesie. Idź lepiej do zw ierząt”, n am aw ia s ta ry m ę­ drzec. Z lekcew ażyw szy jego rad y Z a ra tu s tra opu­ szcza jaskinię, w ychodzi n a sk raj lasu i dociera do najbliższego m iasta. J e s t niem al p o k orny , p ełen do­ b rej woli, n aiw nie w ierzy, że zostanie w ysłuch any , że św iat nie m oże się obejść bez jego m ądrości. N i­ czym S o k rates sta je na ry n k u , pragnąc podzielić się sw ą w iedzą z ludźm i. S potyka go niezrozum ienie, szyderstw o i śm iech, za k tó ry m k ry je się nienaw iść. P ow rót do jask in i zam ienia się w ucieczkę, ale k lę ­ ska pierw szej w y p raw y je st pozorna. W ielbłąd s ta ­ nie się lw em , jask in ia pu steln ik a zam ieni się w gó­ rę, z w ysokości k tó rej m ędrzec spogląda z pogardą na położone w dole ludzkie m iasta. Szczyt górski nie jest już schronieniem an achorety , sta je się niedo­ stępn ą p rzestrzen ią sacrum , św ięty m m iejscem w zniesionym „ponad głow am i ludzi i z w ie rz ą t”, k tó ­ rego m ieszkaniec prag nie być „w ichrem d la w szel­ kich nizin” . L ata spędzone w sam otności b y ły poszu­ kiw aniem w łasnej drogi, otaczające Z a ra tu s trę góry, przepaście i lasy nie rozpraszały jego m yśli. C zytał w sam ym sobie, jego jed y n y m tow arzyszem był wła-r sny cień, w yobrażał sobie m oże ludzi jako chętnych słuchaczy. W pierw szej m ow ie p rz y b ra ł to n rozum ie­ jącego nauczyciela, w n astępn ych znajdow ał dla lu ­ dzi ju ż tylko słowa potępienia. Na w ielkie m iasto p a trz y już nie z n adzieją pielgrzym a p rzy b y w a ją c e ­ go z p u sty n i, ale w zrokiem proroka, k tó ry „chciałby ju ż widzieć słup ognisty, w k tó ry m ono spłon ie” . M iasto jest dla Z a ra tu s try m o n stru aln y ch rozm ia­ rów śm ietniskiem ludzi i rzeczy, gdzie z n a jd u je się przew ażnie św iat „płaski i tch ó rzliw y” . Nie sposób być S okratesem w m ieście, k tó re zna Z a ra tu s tra , d u ­ chy w olne p rzeb y w ają na p u sty n i, w m iastach m ie­ szkają „dobrze odkarm ieni sław ni m ędrcy — zw ie­ rzę ta pociągow e” („ g u tg e fü tte rte n , b e rü h m te n W ei­ sen — die Z u g th ie re ”). W m ieście „w iną je s t każde

N a rynku...

(6)

37 P U S T E U N T K — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

w ielkie życie” , rządzi w nim przecież w szechw ład­ n y tłu m , anonim ow a m asa, k tó ra w dziera się do po­ lity k i, k u ltu ry , p rzen ik a całe życie publiczne. N ade­ szły czasy pom yślne dla m ałych, skrom nych i ci­ chych. N iegdyś duch był Bogiem, potem przeobraził się w człow ieka, tera z sta ł się m otłochem , stw ierdza z goryczą Z a ra tu stra . W m ieście życie k o n cen tru je się na ry n k u , k u ltu ra tra fia na ry n e k ta k samo jak k ażd y in n y to w a r — m yśl sta je się przedm iotem h a n d lu . A le czy tłu m p o trz e b u je m ądrości, k tó ra go p rze ra sta ? L ud odczuw a w p raw d zie coś, co m ożna b y nazw ać potrzeb ą arty sty c z n ą , ale je st to „po­ trz e b a m in im alna i łatw a do zaspokojenia” . W g ru n ­ cie rzeczy w y sta rc z a ją odpadki sztuki. Podobna teza, w yrażona przez N ietzschego w W ędrow cu, zn ajd u je się w jed n ym z m onologów arty sty -sa m o tn ik a , ja ­ kim jest Z a ra tu stra . T rudno w yobrazić sobie p ra w ­ dziw ego poetę w tłum ie, chyba że zdecydow ałby się żyć w raz z „hołotą rządzącą, piszącą i uży w ającą” („m it M acht- und S ch reib u n d L u st-G esin d el”). Na ry n k u poeta zam ienia się w felietonistę, felietonista w kłam liw ego błazna. N iespokojnie obserw uje, czy nie ubyw a m u w iern y ch słuchaczy, przem aw ia nie m niej prostacko od m otłochu, zaczyna pisać do dzienników , p o piera n ajp o p u la rn ie jsz ą z p a rtii. U w ielbia „m ałych, cichych, d o b ry ch lud zi” — n aw et nie przeczuw a, że nic go już od nich nie dzieli. Rów­ nie śm iesznie w ygląda m ędrzec na ry n k u : w ierzy naiw nie, że „dzw on m ądrości je st w stanie zagłuszyć b rzęk m o n et” . K to służy ludow i i jego przesądom , nie poszu ku je p raw d y m ędrca, lecz p raw d y ogółu, m otłochu, większości. N auka, k tó ra służy ludziom , je st dla Z a ra tu s try nie do pom yślenia. W zak urzo­ nych gabin etach naukow ców p o w stają sądy fałszyw e i jałow e, ab su rd aln e ja k m yśl, że większość ludzi dąży do praw dy.

W ty ch bezpłodnych czasach, gdy ludzi ogarnął „w ielki zim ow y se n ” , m ędrzec pow inien om ijać r y ­ nek. Nie m a najm n iejszy ch szans w pojed y n k u ze

M iasto

a d u ch y w o ln e

„W ielki z im o w y s e n ” lu d zi

(7)

J A N T O M K O W S K I 3 8

„K łam liw y p otw ór”

sp ry tn y m handlarzem , k tó ry p o tra fi przekonyw ać efektow n y m ak to rskim gestem , odw ołując się do em ocji m otłochu. M ędrzec zaw ierający przym ierze z ludem je st także han dlarzem , za cenę sław y i uz­ n an ia rezy g n u je z p raw d y i poszukiw ania niezależ­ ności. Nie należy, stw ierd za Z a ra tu stra , m ylić dw óch porządków św iata: „W okół odkryw ców now ych w a r­ tości obraca się św iat — obraca niew idocznie. Lecz w okół aktoró w k rąż y lud i sław a” . M iasto n ien aw i­ dzi praw d ziw y ch m ędrców za ich dziw aczne sny, po d ejrzliw ie tra k tu je sam otników . Tam , gdzie w ła ­ dzę sp ra w u je tłu m , m ędrzec m usi uchodzić za n a j- niegodziw szego w y rz u tk a , je st poniekąd „ h e re ty ­ k iem i czarow nicą zarazem ” . Jeśli n aw et uniknie sto ­ su, pozostaw i po sobie w n ajlepszym razie opinię m arzy ciela i u top isty . T łum nie w ybacza przecież niko m u jego odm ienności, a ty m bard ziej wielkości, w in ą jest dla niego „każde w ielkie życie”, nie to le­ r u je poszukujących ani w ątpiących.

In stru m e n te m w ładzy m otłochu jest, zdaniem Z ara­ tu s try , w spółczesne państw o, „zorganizow ana nie- m oraln o ść” . Ma ono czuwać nad tym , by granica m iędzy m arzeniem filozofa a rzeczyw istością ludzką nie została nigdy przekroczona. P aństw o, w k tó ry m w ładzę sp ra w u je lud, jest najgorszą z w szystkich m ożliw ych ew entualności. „K łam liw y po tw ó r” — ja k n azyw a państw o Z a ra tu s tra — chroni zbytecz­ nych, słabych, najgorszych, najliczniejszych, codzien­ nych, tych, k tó ry ch jest zawsze „o w iele za w iele”. Tam , gdzie kończy się działanie p ań stw a, tam roz­ poczyna się p raw dziw e człow ieczeństw o. W rozpacz­ liw ej polem ice z H eglem N ietzsche w y kazuje, że p ań stw o jest najw iększym m arn o tra w c ą ludzkich sił i m ożliwości. Sojusz p ań stw a i k u ltu ry jest nonsen­ sem : w ładza obaw ia się rozw oju ducha, k u ltu ra roz­ w ija w b rew p ań stw u , ta k ja k rozw inęła w A tenach w b re w organizacji polis. W olna m yśl, niezależnie od jej rzeczyw istej w artości, m oże się rozw ijać jedynie w opozycji wobec p aństw a i społeczeństw a. Dowo­

(8)

39 P U S T E L N IK — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

d z i tego życie Sokratesa, ludzkie dzieje C h ry stu sa, bio g rafie tw órców herezji.

C iem n o ta m otłochu nie zna granic, z n ajd u je on swe m a łe szczęście w obrębie pań stw a, tw oru, którego je s t ofiarą. P aństw o, tw orząc sieć in sty tu c ji, p raw , n akazó w i zakazów, dąży do podporządkow ania so­ b ie najzdolniejszych um ysłów . W ładza odw ołuje się p rz y ty m do in sty n k tu stadnego tłu m u, idea „zacie­ kłego rów n ania w d ó ł” m a służyć zlikw idow aniu w y ją tk ó w przez ich unicestw ienie lu b zasym ilow a­ nie. W ty m o statnim p rzy p ad k u państw o zam ienia niebezpieczeństw o w pożytek, p o ten cjaln i p rzeciw n i­ c y o trz y m u ją role „stróżów , p a ste rzy i w szelkiego ro d z a ju przyw ódców ” . Taka fu n k cja budzi jed n ak o drazę Z a ra tu stry : w społeczności ludzkiej m ożna b y ć co najw yżej przyw ódcą zer, jako że stado jest „su m ą zer, gdzie każde zero m a rów ne p ra w a i jest rzeczą cnotliw ą być zerem ” .

Z a ra tu s tra , k tó ry przez dziesięć la t zajm ow ał się w yłącznie swoim w nętrzem , okazuje się znakom i­ ty m obserw atorem m echanizm ów w ładzy p ań stw o ­ w ej. By zniszczyć jednostkę i skłonić ją do u stęp stw , „n iein telig en tn a dobroć w ład zy ” w ym yśliła policję, sądy, cenzurę, a przed e w szystkim szkołę i arm ię. W ychow anie przez społeczność tra k tu je każdą jedno­ s tk ę tak , jak b y było jej przeznaczeniem naśladow ać innych, ro ztapia ją w tłu m ie przeciętności. P aństw o p a tro n u je w ychow aniu w d u ch u niew olnictw a, n a u ­ czyciel, k tó ry je rep re z en tu je , poucza sw ych podo­ piecznych słow am i „rób to, co ja, abyś był taki, jak ja ”. B ezm yślne stw orzenie obow iązku służby w ojsko­ w ej m a służyć p rzedłużen iu procesu przezw ycięża­ nia jedn ostk i przez m asę. W im ię prostackiego p a ­ trio ty z m u lekkom yślnie pow ierza się a rm ii ludzi o najw yższej k u ltu rz e. Również w życiu polity cz­ nym państw o dąży do zm niejszenia roli jednostki. M iejsce królów z ajm u ją p a rla m e n ty , tłu m o rganizuje się w p a rtie polityczne. P rzynależność do w ielkiej m asow ej organizacji u w aln ia ludzi od uciążliw ego

„Z aciek łe ró w n a n ie w d ó ł”

Jed n o stk a a p a ń stw o

(9)

J A N T O M K O W S K I 40 U cią żliw y ob ow iązek m yślen ia... a partia F orm y despotyzm u P ielg rzy m --e ste ta

obow iązku m yślenia. P a rtia nie znosi ind y w id u aln o ­ ści, opiera się na aprobacie bezw olnych m as lu d z ­ kich, pozbaw ionych sam odzielnej o rien tacji w św ie- cie. Członek p a rtii s ta je się z konieczności kłam cą, jak każd y człow iek poddan y w ładzy grup y. „So­ lon — czytam y w W ęd ro w cu — nigdy nie b y ł czło­ w iekiem p a rty jn y m , dlatego m ógł pod koniec życia powiedzieć: «starzeję się, a wciąż się uczę», p raw d zi­ w y członek p a rtii nie uczy się już — zaledw ie do­

w ia d u je ” .

N ietzsche k ie ru je swój a ta k zarów no przeciw ko ch rześcijaństw u, ja k i tend encjo m socjalistycznym . N iew ażne, czy chodzi o rów ność w obec Boga, czy równość sta n u posiadania, u działu w rządach, ró w ­ ność przed praw em . C hrześcijańska teza „kto się w yw yższa, będzie poniżony” m ogłaby — jego zda­ niem — zostać zaakceptow ana rów nież przez socja­ lizm. C hrześcijaństw o i socjalizm są tylk o różnym i form am i despo ty zm u, budzą — odw ołując się do trzod y — in sty n k t ludow y, pow ołują do życia ko­ deks w artości, którego p rzestrzeg anie m a uform ow ać każdego oby w atela n a podobieństw o skrom nego p ro ­ staczka, nie przeczuw ającego naw et, że je st niew ol­ nikiem . Stado chw ali um iarkow anie, posłuszeństw o, n aiw ną w iarę, łagodność, pracow itość, ceni — by za­ cytow ać w yrażen ie z W oli m ocy — „m ałą lubą jag- nięcość” , niższy g a tu n e k b u rzy n a tu ra ln ą p iram idę ludzkiego u n iw ersu m . M yśl o rów ności w szystkich ludzi w y d aje się Z a ra tu s trz e przeciw nym n a tu rz e szaleństw em , nazyw a „dem okratycznych kaznodzie­ jów rów ności” jad o w ity m i pająk am i, w p raw iający m i lud w s ta n powszechnego obłędu. Sam o życie — je ­ go zdaniem — „sp iętrza ludzi w stopnie i k olu m ­ n y ” , sta n rów ności czyni ludzki pejzaż jedn ą b ag­ n istą niziną. P raw d ziw e piękno p otrzebu je gór i do­ lin.

C ytow ana w yżej w ypow iedź przekonuje, że Z ara­ tu stra spogląda w ciem ny kosmos ludzkich sp raw okiem p ielg rzy m a-estety , k tó ry , w y bierając m iejsce

(10)

41 P U S T E L N IK — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

dla sw ych w ędrów ek, sta ra n n ie u nika dolin. Nie po­ tr a f i zachw ycać się k rajo b raz e m pozbaw ionym gór­ skich szczytów, w ąskich i niebezpiecznych ścieżek, przep aści, w k tó re s ta ra się spoglądać bez lęku. S to­ jąc na szczycie m yśli, że może tu m ówić sw obodniej niż w jask in i p u steln ik a, w y d aje m u się, że ogarnia z te j w ysokości cały św iat, p a trz y z pogardą na m ia ­ sta p ełn e m otłochu. Jego m ądrość jest dobrow olnym życiem w śród gór i w yżyn, sam otność — „ceną za rozkosz chodzenia przo d em ” . Więź z ludźm i została p rz e rw a n a raz na zawsze, n a w e t jeśli jeszcze kiedyś przem ów i raz do nich, to przecież całkow ite p o jed­ n an ie nigd y nie n astąp i, m ędrzec Z a ra tu s tra nie w i­ dzi ju ż m ożliw ości dialogu z ludzkością, słow a m ogą płynąć ju ż tylko w jed n y m k ieru n k u : „U stam i się stałem w zupełności, stru m ie n ie m try sk a ją c y m z w y ­ sokich skał: chcę m ą m ow ę zwalić w dół, w doli­ n y ” .

„W ięcej w idział, w ięcej chciał, w ięcej m ógł niż ja ­ kikolw iek człow iek” — m ów i o nim N ietzsche nie jako a u to r, lecz k o m en ta to r w łasnego dzieła. Z ara- tu stra -p u s te ln ik nie je st jeszcze św iadom y swej mocy, Z a ra tu stra -m ę d rz e c czu je się królem , ale jego k rólestw o jest jeszcze p u ste, choć z n ajd u ją się w nim kam ienie, rośliny, p ta k i i zw ierzęta. B rak u je tam ty lk o człow ieka, a raczej isto ty ludzkiej, k tó ra zdołałaby się w znieść ponad granice w łasnego g a tu n ­ ku. M ożna sądzić, że „nadczłow iek” („Ü berm ensch”) w yłoni się z gór jako w rogi ludzkiej wspólnocie w olny d u ch, szczyty są jed n a k puste, a do k o n ty n u o ­ w ania tajem n iczej m isji sk łan iają Z a ra tu strę nie ludzie, lecz dzikie zw ierzęta. R ozpoczynają się ko­ lejne w y p ra w y do m iasta i p o w ro ty w góry. Mę­ drzec p o stę p u je z ludźm i inaczej niż pu steln ik : u kryw a praw d ziw y cel, tai sw ą odm ienność, zasła­ nia tw a rz m ask ą nauczyciela, w ychow aw cy, proroka. Czy w sw y m now ym p rze b ra n iu odnajdzie uczniów i tow arzyszy, czy też „nie znajdzie ich, dopóki sam ich nie stw o rz y ” ? Z astan aw iające jest rów nież, kogo

M iejsce dla „ n ad człow iek a”

(11)

J A N T O M K O W S K I 4 2

Uczniowie..,

i p rzesła n ie m istrza

szuka w m ieście m ędrzec, k tó ry po w tarza „K ocham las, źle ży je się w m iastach ” i dodaje, że „w d o lin ach w szyscy są ubodzy d u ch em ” . Nie jest to, ja k się w krótce przekonam y, postaw a m ęd rca, k tó ry szu k a p ra w d y byle d alej od dw oru. Gdzieś w odległych od m iasta górach, na szczycie zam ienionym w p ra c o w ­ nię m ędrca dokonuje się o sta tn ia przem iana Z a ra ­ tu s tr y i jednocześnie odsłania jego trzecia, n a jg ro ­ źniejsza tw arz.

P rz y końcu pierw szej części A lso sprach Z a ra th u ­

stra, w rozdziale „O cnocie d a rz ą c e j” („Von d er

schenkenden T ugend” ) p o jaw iają się w reszcie „ucz­ niow ie” Z a ra tu stry . G dy ich m istrz opuszcza m iasto zw ane „die b u n te K u h ”, podążają za nim „ci, k tó rz y zwali się jego uczniam i” („die sich seine J ü n g e r n a n n te n ”). C zytając opis tego radosnego pochodu przypuszcza się, że oto rozpoczynają się po d ługim okresie niepow odzeń la ta sław y szczęśliwego p ro ro ­ ka, otoczonego grom adą p rzy ch y ln y ch słuchaczy. A jed n ak na najbliższym skrzyżow aniu dróg n a ­ stę p u je pożegnanie: pogrążeni w m elan cho lijn ym sm u tk u uczniow ie p rz y jm u ją o statn i d a r Z a ra tu stry , najdziw niejszą zapew ne m ow ę pożegnalną, jak a zo­ stała kiedykolw iek wygłoszona. Słusznie m ów i N ie­ tzsche w Ecce hom o, że tak ich słów nie w ypow ie­ działby w podobnych okolicznościach „żaden św ięty, m ędrzec i zbaw iciel św ia ta ” : „Radzę w am — idźcie ode m nie precz i brońcie się przed Z a ra tu strą . L ub jeszcze lepiej — w stydźcie się go. Całkiem m ożliwe, że w as oszukał” . Ż adna ze św iętych ksiąg ludzkości nie zna postaci m istrza, k tó ry żądałby od swoich uczniów zdrady. C zytam y w nich w iele o w ierności, w ytrw ało ści i dociekliw ości m łodych adeptów w ie­ dzy. C h ry stu s w ybacza w praw dzie P iotrow i, ale jest to jed y n ie dowód jego w spaniałom yślności w łaściw ej istotom boskim . Z a ra tu s tra oczekuje od sw ych w y ­ znaw ców nie szacunku i uw ielbienia, ale nienaw iści i nieufności. R elacja m istrz — uczniow ie zostaje

(12)

43 P U S T E L N I K — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

zb u rzo n a: Z a ra tu s tra podąża d alej, uczniow ie sto ją n a skrzyżow aniu dróg, niezdecydow ani, ja k i obrać k ie ru n e k dalszej w ędrów ki. Pow odem takiego zacho­ w a n ia może być nieufność daw nego p u steln ik a, z w ątp ien ie m ęd rca albo nieprzezw yciężona niechęć d o uczniów jako ludzi pochodzących z m iasta. J a k le g e n d a rn y Z o ro aster (niedocenianie zw iązków m ię­ d z y postacią perskiego m ęd rca a bo h aterem N ie­ tzschego by ło by lekkom yślnością) dość sceptycznie z a p a tru je się na m ożliw ość p rzekazy w ania w iedzy. W A w eście tw ó rca z a ra tu stria n iz m u w yznaje, że „m ów i tylko do ty ch , k tó rz y p rag n ą go słuchać” , z jego na pół leg en d arn ej biog rafii dow iadu jem y się, że przez długich dziesięć la t m iał ty lk o jednego ucz­ n ia: swego k u zy n a o zastan aw iający m im ieniu M aid- hyoinaonha.

N ietzsche podsuw a jed n a k czytelnikow i swego poe­ m a tu in n ą in te rp re ta c ję . Z a ra tu s tra nie je st nau czy­ cielem , bow iem porzuca po k ró tk im czasie oddanych sobie uczniów , nie chce — ja k k ażdy w ychow aw ca — ,b y sta li się ta c y sam i ja k on. Nie jest prorokiem , gdyż nie z n ajd u je sa ty sfak c ji w zrozum ieniu przez innych, potężna osobowość ró żn i go od większości bezosobow ych p roro kó w b ib lijn y ch , z k tó ry c h każdy je st zaledw ie anonim ow ym głosem rozgniew anego Boga. Chociaż czasem m oże się ta k w ydaw ać, nie szuka uznan ia an i ap ro b aty . N a ostatnich, p raw d o­ podobnie n a jb a rd zie j zask ak u jących stronicach dzieła Z a ra tu s tra w y stę p u je jako przyw ódca, ale w jego arm ii z n a jd u ją się ty lk o dziw ne m o n stra ludzkie, od k tó ry c h uciekłby n ajc h ę tn ie j z pow rotem w góry. P y ta n ie , kim je st Z a ra tu s tra , pozostaje m im o w szy­ stk o bez odpowiedzi. K o n ty n u u ją c rozw ażania za­ w a rte w Ecce hom o N ietzsche n ib y przypadkow o rzuca szatańsk ą zgoła m yśl, że Z a ra tu s tra jest k u ­ sicielem . Oto w idzim y go, siedzącego na w ysokim szczycie, jak zarzuca sw ą w ędkę w m orze ludzkiego św iata, z n ad zieją w y p a tru ją c zdobyczy. T rudno o le­

J a k Z oroaster.»

S z a ta ń sk a m y śl

(13)

J A N T O M K O W S K I 44 K u sic ie l (w g K s i ę g i R o d z a j u ) P e r sk i m ęd rzec...

piej czy telną m etafo rę. Z a ra tu s tra nie p o szu k u je ju ż k o n tak tu ze zbiorow ością ludzką, rozpoczyna polo­ w anie, którego przedm io tem są ludzie.

K usiciel, jakiego p rzed staw ia nam K sięga R odzaju i Ew angelie, tak że w iedzie żyw ot m yśliw ego. Znika nagle, by pojaw ić się w najodpow iedniejszym m o­ m encie. W y czerp any oczekiw aniem i d łu gą ascezą C hrystus, znużeni doskonałością Edenu Adam i Ew a łatw o m ogą stać się jego ofiaram i. N iby alchem ik „obiecuje, czego dać nie m oże” . W edług ortodoksji przyczyną działania kusiciela jest jego n a tu ra — nieskończenie zła; zdaniem apokryfistów (jak tw ie r­ dzą wrogowie, k ie ru je nim i dem on) — jego n ie­ skończona sam otność. W pierw szych ludziach widzi p o ten cjalny ch przy jaciół, ale na przeszkodzie p o ro ­ zum ienia stoi p o tężn y przeciw nik, Bóg je st odległy ja k kosmos, kto wie — może nie je st już w szech­ w ładny, m oże jego m oc uległa w m iarę u p ły w u la t w yczerpaniu? A m oże cała jego potęga k ry je się w m aleńk im ja b łk u z zakazanego drzew a? T ym ­ czasem kusiciel stw arza pew ną iluzję dostępności, ukazu je m ożliw ość trw a łe j więzi, a n a w e t p rzy ja ź ­ ni. Na spotkanie z ludźm i p rzy b ie ra m a te ria ln ą po­ stać, a w d o d atk u w sp an iały pancerz z lśniącej w ę­ żowej łuski. M am y praw o sądzić, że nie są to szcze­ góły bez znaczenia, zw łaszcza w zestaw ieniu z bez­ cielesną nieobecnością Boga. K usiciel nie p rze d sta ­ wia się w sposób jednoznaczny: nie je st w y słan n i­ kiem Boga, ale nie p rzejaw ia też wobec niego o tw a r­ tej wrogości, ostatecznie m ożna w nioskow ać z jego słów, że Bóg został pokonany, a człow iek m a praw o czuć się bogiem . Czy to nie on — w iele w ieków przed N ietzscheańskim Z a ra tu s trą — przynosi lu ­ dziom wiadom ość, że Bóg u m arł?

Pochodzenie perskiego Z oro astra i b o h a te ra poem a­ tu Nietzschego je s t nie znane, nie w iem y, z jakiej ojczyzny p rzy b y w a ją , kim byli ich ojcowie. O p ierw ­ szym m ów im y dla uproszczenia „p erski m ęd rzec” , ale — zdaniem badaczy — nie da się tego ustalić z ca­

(14)

45 P U S T E L N I K — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

łą pew nością: m ógł być P ersem , ale także Żydem , M edem , A syryjczykiem albo C haldejczykiem , nie w ykluczone, że polem iści oskarżali go, iż p rzy b y ł z m roczny ch zaśw iatów . Ja k a ś dziw na siła popycha ob u k u ciem nej stron ie u niw ersu m . W yznaw cy za- ra tu s tria n iz m u dzielą konsek w en tn ie św iat na dw a w alczące z sobą królestw a: d o b re i złe — oba obda­ rzone m ocą k rea c y jn ą i niszczącą. B o h a te ra Nie­ tzschego pociągają jadow ite węże, d rap ieżn e ptaki, dzik ie zw ierzęta — zgodnie z zasadam i religii p e r ­ skiej — tw o ry A rym an a, odwiecznego w ład cy ciem ­ ności. O w iele bardziej u rzeka go zjaw isko n a ty c h ­ m iasto w ej d e stru k c ji niż m ozolne budo w anie, sam je d n a k p o w strzy m u je się od działania. N ie uczy, nie ob jaw ia, co najw y żej in sp iru je. P rzed b ram ą w iel­ kiego m iasta w rozm ow ie z błaznem zapow iada n a ­ dejście apokalipsy, nie w iadom o, czy to życzenie, czy przepow iednia. W ypow iada niepokojącą m yśl, by po tem „czekać z dala od ludzi podobnie ja k siewca, k ied y rzuci swe ziarno” . Nie m a w sobie nic z ró w ­ now agi i opanow ania w ielkiego m ędrca. J a k b ib lijn y kusiciel działa z rozm ysłem , ale zarazem pospie­ sznie, bez boskiej w ytrw ałości i nieom ylności, św ia­ dom y tego, że je s t raczej u z u rp a to re m niż Bogiem. Rola ta w yraźnie odpow iada Z a ra tu strz e : chce za­ jąć m iejsce Boga-najw yższego sędziego, napisać na nowo kam ienne tablice w arto ści na górze S ynaj, zstępow ać ja k M esjasz w ludzkie d o liny , p rzy jm o ­ wać n ajw iern iejszy ch na górskich szczytach. Nie m a n ato m iast zam iaru tw orzyć na w ła sn y obraz i podobieństw o — czy to dlatego, że czuje się b liż ­ szy ludziom niż bogom, czy dlatego, że p rze ra ża go w łasn y w izeru nek. W każdym razie nie rezy g n u je z uzyskania m ożliw ie n ajw iększej w lu d zk im pojęciu w ładzy. W ładza pro rok a, m ędrca, m istrz a m u si w y ­ dać się niezw ykle ograniczona wobec p e łn i w ładzy, jak ą m a Bóg nad A b raham em czy H iobem . . O statecznie zw ycięstw o kusiciela je s t zaw sze poło­ wiczne. P oszukiw anie p rzy jaciół w śród m ieszk ań­

i b o h a ter N ie tz sc h e g o Z ro zm y słem , a le p o sp ieszn ie P o ło w ic z n e zw y c ię stw o

(15)

J A N T O M K O W S K I 46

D zieck o — Z aratu stra

S a m o tn y jak... k u sic ie l

ców Edenu zakończyło się ich tragedią. C h ry stu s — jak zapew n iają Ew angelie — w yszedł zw ycięsko ze w szystkich prób i nie zaw arł p rzym ierza z k u sicie­ lem . W chw ili pozornego sukcesu sp ada m aska osła­ n iająca oblicze, k tó reg o w idok budzi odrazę, lęk i niepokój. W ielkie P ołudnie, w ielokro tnie zapow ia­ dane przez Z a ra tu s trę , zm ienia się w niszczącą św ia t apokalipsę. N iczym gn iew n y Bóg spogląda Z a ra tu ­ s tra na ginące m iasta: „w szystko u p a d a i rozp ad a się — któż b y to jeszcze podtrzym ać chciał?” m ów i ze złośliw ą saty sfak cją. M owy, jak ą m a w ygłosić Z a­ ra tu s tra po zw ycięstw ie, N ietzsche nigdy nie n a p i­ sał. Może zdaw ał sobie z tego spraw ę, że każda r e ­ w olucja jest b an aln a: jed n y ch w ynosi, in n y ch p o n i­ ża, nie sposób przekroczyć zaklętego kręg u , nieza­ leżnie od tego, czy m ów ić będziem y o „u ciskan ych ” , czy o „nadczłow ieku” . G dyby Z a ra tu s tra b ył p rz y ­ wódcą, doznałby zapew ne rozczarow ania, jako k u ­ siciel osiąga swój cel.

Koło przem ian Z a ra tu s try posuw a się w o d w rotn ym p orząd k u niż bieg zw ykłego ludzkiego żyw ota. D ro­

ga od w ielbłąda do dziecka jest przeciw na procesow i starzenia, w m iarę dojrzew ania b o h a te r N ietzsche­ go stopniow o się odm ładza. G dy po w raca w gó­ ry , opuściw szy po raz d ru g i swoich tow arzyszy, je s t już m łodzieńcem . W y starczy odrzucić m łodość, b y rozpocząć w ędrów kę w ostatnim w cieleniu. U w ażny albo — ja k k to w oli — n aiw ny czy telnik opowieści o doktorze F auście zadaje sobie w ty m m iejscu p y tan ie, czy podobny w yb ór nie jest pom yłką. M ło­ dość może m u się kojarzyć z niezależnością, zapa­ łem i energią tw órczą, dzieciństw o najczęściej z lu - dyczną łatw ością d e stru k c ji. Być m oże w ięc p rzezn a­ czeniem Z a ra tu stry -k u sic ie la jest prow adzić dziw ­ ną, n iejasn ą i tro ch ę o k ru tn ą grę z całą ludzkością; tak ie ujęcie ro zjaśn ia nieco zagadkow ość jego p o sta­ ci, tłum aczy zastan aw iające p o trak to w an ie uczniów . S am o tn y jak p u ste ln ik , jak m ędrzec, ja k kusiciel. P o em at N ietzschego je st najw iększą w dziejach lite ­

(16)

47 P U S T E L N IK — M Ę D R Z E C — K U S IC IE L

r a tu r y apologią sam otności z w yb oru , uśw ięceniem sta n u izolacji, S chopenhauerow skiej p o trzeb y „za­ m ilknięcia, gdy m ów i zb y t w ie lu ” , dowodzi, że p raw dziw a m ądrość i p raw d ziw a sztu k a obyw a się bez lud zk ich przesądów , bez p a ń stw a i społeczeń­ stw a, bez k ry ty k ó w i w yznaw ców , że p o w staje w n ieu sta n n y m dialogu z sam y m sobą. Życie p ra w ­ dziw ego tw órcy, uch y lające w szelkiego ty p u trw a łe w ięzy z ludzkością, m a w sobie coś z w ędrów ki. T ak zapew ne należy rozum ieć słow a, k tó ry m N ietzsche zam yka L u d zk ie , a r c y lu d z k ie :

„K to ch ce osiągn ąć w o ln o ść rozum u, p rzez d łu g i czas n ie p o w in ien czuć się na ziem i in a czej n iż jak o w ę d r o w ie c — lecz n ie jak czło w ie k w d rod ze do osta teczn eg o celu , bo teg o n ie m a. Trzeba, żeb y w n im sam ym b y ło coś w ę d r u ­ jącego, co się w e s e li ze zm ia n y i z n ik o m o ści”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nabyiem (am) (nabyl moj malzonek, z wylaczeniem mienia przynaleznego do jego majajku odrebhego) od Skarbu Panstwa, innej panstwowej osoby prawnej, jednostek samorza_du

Światowa Konferencja na Rzecz Dobra Dzieci. W Polsce natomiast Dzień Dziecka obchodzony był jeszcze przed II wojną światową. Pierwszy raz świętowano go bowiem już w 1929 roku,

Międzynarodowy Dzień Dziecka ma swoje początki w 1925 roku.. Wtedy to w Genewie

Jednocześnie zasugerowano, iż Dzień Dziecka w każdym kraju powinien być obchodzony w dniu, który jego władze uznają za najwłaściwszy. Od 1994 dnia 1 czerwca w Warszawie

Międzynarodowy Dzień Dziecka ma swoje początki w 1925 roku.. Wtedy to w Genewie

Ponadto oświadczam(y), że praca nie została złożona do druku w żadnym innym czasopiśmie ani nie została opublikowana w jakiekolwiek innej formie (również

Jeśli uczeń prawidłowo rozwiąże zadanie inną niż proponowana metodą, otrzymuje maksymalną

Pokaż, jak używając raz tej maszynerii Oskar może jednak odszyfrować c podając do odszyfrowania losowy