• Nie Znaleziono Wyników

Olbrachtowi rycerze : powieść. Cz. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Olbrachtowi rycerze : powieść. Cz. 2"

Copied!
165
0
0

Pełen tekst

(1)

W A R SZ A W A

l^edakcya i A dm inistracj a 14. W a r e c k a 14.

(2)

WYCHODZI CO TYDZIEŃ

w o b ję to śc i jed n e g o toina.

WARUNKI PRENUMERATY

w W A R S Z A W IE : Z przesyłką pocztową:

Rocznie

. (52

tomy) rs. 10 Rocznia.

. . (52

tomy) rs 12 Półrocznie

(26

tomów)

„ 5 P ó } r r a | e (2 e ■ B

Kwartalnie (13 tom ów)

„ 2

kop.

50

Za o d n o sze n ie do domu 15 kop. kw . KWSrtalOlB • (12 tomÓW) M 3 Cena każdego tomu 25 kop., w oprawie 4 0 kop.

DOPŁATA ZA OPRAWĘ:

R ocznie . . (za 52 tom y) . . . r s O kop. — P ó ł r o c z n i e . (za 2G t o m ó w ) ... 8 K w a rta ln ie , (za 13 tom ów ) . . . „ I , , 5 0 Za zm ian ę a d re su na p ro w in c y i d o p ła c a się 2 0 kop

REDAKTOR I WYDAWCA

Franc: Jul, Granowsto

R e d a k c ja 1 A d m in is tr a c ja : W a r sz a w a , W a re c k a 14.—T elefo n u SS.

w e Lwrowie P la c M a ry a c k i 1. 4.

D ru k a rn ia A. T . J e z ie r s k ie g o , N o w y -S w ia t 47.

(3)
(4)
(5)
(6)

OLBRACHTOWI RYCERZE.

$

**yM

W A R S Z A W A D R U K A R N IA

A. T. J E Z I E R S K I E G O

47. Nowy - św ia t 47.

(7)

ŚĘpr-

g j g . * ■ < 1 1

,]l,03Boaeno U,eu3ypoE).

Bapniaßa,

(8)

TOWARZYSTW LWOWSKIE.

N azajutrz rano, "Wilczek uspokojony zupełnie co do zamiarów F rancuza, wyjechał w swą drogę, zabrawszy z sobą listy Formozy do Jagienki, które K ijas sam swojej synowej' - dyktował; ale K ergolaj został we Lwowie.

Lwów, zwany z niemiecka Lemburgiem, był podówczas miastem nadzwyczaj wesołem, jego mie­

szkańcy byli „bardzo mili, chociaż nad m iarę lubie­

żni”, ja k piszą o nieb starzy kronikarze i zagrani­

czni podróżni; wielkie ich bogactwa pozwalały im ponosić nawet niezwykłe koszty zabaw i zbytków;

kto żył, ten był wesół, bawił się i hulał,, a biesia­

dy i tańce nie ustaw ały nigdy, zwłaszcza też w do­

mach ludzi zamożnych. Kergolajowi w to graj; po­

wiedział sobie: Jeruzalem mi nie ucieknie, a róże tymczasem przekw itną w Jerycho, i zaraz tak się urządził, ażeby mógł dłużej zabawić w tej stolicy.

W tym celu n a ją ł tę całą gospodę, w której się był za swoim przyjazdem na noc zatrzymał.

B yła to karczm a bardzo obszerna, jakie jeszcze

i dziś widzieć można w tych krajach. Położona

tuż prawie za bram ą K rakowską, m iała dwie b ra ­

my wjezdne, cztery duże izby mieszkalne,, wielką

szynkownię i stajnię na kilkadziesiąt koni. Żyd Nu-

(9)

cliim był w niej gospodarzem , człek jeszcze młody, dosyć bogaty, bardzo przedsiębierczy i chciwy, p rze ­ biegły i mądry, ale cokolwiek lękliwy. K ergolaj mu tylko jednę izbę zostawił, a trzy zabrał dla sie­

bie i swoich żołnierzy, których miał sześciu wyglą­

dających z rycerska, a dziewięciu w ubiorze knech­

tów, nie licząc tych, co byli przy wozach. Zyd zra­

zu był bardzo niekontent, mruczał jakieś boruchy pod nosem, a u stąp ił tylko ze strachu. Lecz kiedy bliżej obejrzał pańskie statki tego rycerza i dowie­

dział się potem, że K ergolaj był na zamku n ka­

sztelana i u starosty, a wreszcie u starego K ijasa, wszędzie przyjmowany z respektem , więc całkiem się uspokoił, a naw et pysznił się swym gościem i dworował sobie ze swego współwyznawcy sąsiada, do którego pan Olizar zajechał i napełnił jego go­

spodę, a nawet i karczmy sąsiednie takiem hultaj- stwem, że i murzowie tatarscy, których tu widywa­

no dość często, jeszcze o wiele dostatniejszych lu­

dzi miewali ,około siebie. N uż kiedy K ergolaj za­

powiedział Żydowi, że jego nam iestnik za żywność dla wszystkich ludzi i koni będzie płacił co ty­

dzień, a tylko t o , co on sam ze swoim pazikiem, albo ze swymi gośćmi zje i wypije, będzie szło na osobny rach u n ek , N uchim bardzo nizko się ukłonił i zaczął go mieć w wielkiem poszanowaniu, bo k ra ­ jowi rycerze nie zachowywali takich porządków w swych pocztach, a Nuchim nieraz (Bóg tylko sam wiedział, bo i powiadać o tern nie było bezpiecz­

nie) musiał się wcale wyrzec zapłaty, aby się tylko pozbyć tych gości z gospody.

Nuchim był tedy całkiem uspokojony, lecz w gruncie rzeczy jeszcze wcale nie wiedział, kogo właściwie gości u siebie i jakie jeszcze ztąd mogą wywiązać się następstwa. Albowiem K ergolaj nie we wszystkiem tak sobie poczynał, jak inni rycerze podróżni. Tak zaraz, jak tylko całkiem się ro zp a­

kował i ulokował, kazał przybić przy bram ie go­

(10)

spody swoją tarczę herbową, tak wielką, jak 'dno dużej beczki, wymalowaną i wyzłoconą, a jego he­

rold stanął u wjazdu, najprzód trzy razy głośno za­

trąb ił, a potem ogłosił wszem wobec i każdemu zo- sobna: „że jeśliby jaki rycerz , polski albo niemiec­

ki, ruski albo włoski, albo jakiejbądź innej nacyi postronnej, chciał się bić konno lub pieszo, z kopią lub mieczem, na życie lub śm ierć, na więzienie al­

bo na zdobycz, to jego pan, K ergolaj grabia, eques auratus, a rotm istrz jego królewskiej mości, poleca mu swoje służby”. Taki obyczaj wyzywania wszyst­

kich, ktoby m iał ochotę potemu, zrodził się był przed wiekami we Prancyi i kw itnął dotychczas, ztam tąd się przeniósł do Niemiec, a z Niemiec upo­

wszechnił się w Polsce. Znało go całe rycerstwo, praktykowało go na turniejach, a zuchwalsi junacy ogłaszali takie odezwy wszędzie, gdzie się na jaki czas zatrzymali; ale nie znano go wcale na Kusi, a lwowskie pospólstwo nawet o nim nie słyszało.

Toż kiedy herold K ergolaj a wyzwanie obwołał, zro­

biło się zbiegowisko przed gospodą, mieszczanie i Żydzi, jedni sobie to tłómaczyli tak, a drudzy ina­

czej, ale rozeszli się wreszcie.

Lecz między tern zbiegowiskiem znalazł się człowiek, który został na placu, patrzył wciąż z cie­

kawością na wywieśzoną tarczę, przestępow ał z no­

gi na nogę, rzucał okiem w głąb w jazdu, czasem czapki poprawiał i mówił do siebie zruska:

— Szo to tahoje? szo to za ditko?

Człowiek ten był miernie słusznego wzrostu, ale źe był chudy, więc się wydawał dość słusznym.

M iał na sobie dostatni kubrak sukienny, przy koł­

nierzu srebrem obszyty, guzy także srebrne u nie­

go, szerokie hajdawery, buty rycerskie ze srebrne- mi ostrogami, pas skórzany również srebrem nabi­

ty, czapkę pilśniową z podniesionemi uszami i z piór­

kiem, i krzywą szablę u boku. Krzywe szable,

przejęte od Tatarów i Turków, wtenczas jeszcze

(11)

tylko na Rusi noszono. Twarz także miał chudą, i cokolwiek bladawą, wąs sumiasty i włosy gęste, płowego koloru, kłaczyste i poburzone, lecz tu i ow­

dzie białem i nitkami przesiane. Oczy miał duże siwe, krzaezystemi brwiami nakryte, brwi te często się ściągały i sprawiały wrażenie pochmurne, ale oczy się z brwiami sprzeczały, bo były wesołe, ja ­ koż i po całej twarzy był rozlany wyraz łagodny.

K toby się znal na ludziach ówczesnych, ten byłby powiedział, że je s t to żołnierz hulaka, a może i za- wadyaka, lecz w gruncie rzeczy człek dobry i we­

soły towarzysz. W tej chwili zdało się, że go dłoń świerzbi i serce mu skacze, widzi dobrą sposobność do bitwy, a nie wie, czy bitwa się godzi, bo nie wie także, co to za rycerz i czy wyzywa 'na żart, czy naprawdę.

Człowiekiem tym był Ostafi Olizar K ierd ejo- wicz, Kierdejowicze byli wówczas jed n ą z najzna­

mienitszych rodzin na Rusi, używali herbu K ierde- ja , przedstaw iającego trzy lilie, który za zasługi ry­

cerskie otrzymali od królów francuskich, a który im później Ludwik Andegaweński potwierdził. P o s ia ­ dali wielkie m ajątki i bardzo wysokie urzędy. J e ­ den z nich, Hryćko Kierdejowicz, był kasztelanem lwowskim, później wojewodą podolskim i trębowel- skim starostą. Inny Olizar Kierdejowicz, był wła­

śnie w tym czasie marszałkiem na W ołyniu i staro ­ stą łuckim. Spokrewnieni byli z książętami Hol- szańskimi, z Buczackimi, z Dzieduszyckimi, z F r e ­ drami i ięnemi znamienitemi rodzinami po całej Rusi, później licznie się rozrodzili i z.n ich wyszli Hosccy, Kozińscy, Dziusowie i Czaplice.

W tedy jed n ą z głównych, a zarazem najda­

wniejszą siedzibą były Pomorzany z bardzo rozle-

głemi dookoła ziemiami. N a nich siedział Porfiry

Olizar, mający synówr bez liku. N ajstarszym z nich

był Oętafi, lecz kiedy wszyscy jego bracia kędyś się

osiedlili, pożenili się i pobrali stałe urzędy, on j a ­

(12)

koś nigdzie się nie mógł osiedzieć, bo był, ja k mó­

wiono, neposiduszczy. Stało się to poniekąd z wi­

ny jego dobrego serca, ile razy bowiem jego ojciec jak ą posiadłość nabył, albo oddzielił, ażeby na niej jednego ze swych synów osadzić, to on się za nią nigdy nie d arł, a zawsze młodszemu b ratu o dstą­

pił, mówiąc: Niechaj on siada, j a po nim. Id ą c zresztą tym trybem, powinien był za swoją poczci­

wość doczekać się nagrody, bo jako najstarszem u, należały mu się Pom orzany. tA le tymczasem, dopó­

ki ojciec żył, hulał sobie po świecie, i ja k się już wyżej wspomniało, albo usługiwał książętom i k ró ­ lom, albo też wojny na własną rękę prowadził.

Był on zresztą do tego niejako zmuszony, bo swoją własną drużynę mieć musiał, (Olizar nie mógł z mniejszym dworem jeździć po świecie), a ojciec dał mu tylko jed en folwark przy Pom orzanach, fol­

wark wprawdzie podolski, ale przecież nie można było tyle ludzi i koni na nim wyżywić, jak tylko przez zimę, a na przednówku trzeb a było w świat ruszać.

W e Lwowie bardzo często przebywał ze swy­

mi ludźmi. J a k m iał z czego, to dawał im jurgelt, a ja k pieniędzy nie było, to musieli się żywić wła­

snym przemysłem, handlując rozmaitym towarem, pośrednicząc przy targach, a zresztą, jak Bóg dał.

N a co się czasem przedmieszczanie skarżyli, ale się im nie bronili, bo po ich stronie stały zawsze ko­

biety i to do tego stopnia, że kiedy by jakiego Oli- zarczyka chciano ciągnąć do sądu, to pewnieby się cała płeć piękna zbuntowała, aby go odbić. K oza­

cy ci wszakże (bo także i tak ich nazywano) tej sympatyi nie zawdzięczali tylko swej kawalerskiej krewkości, ale zapewne i swojej hojności, kiedy bo­

wiem z wypraw wracali, to mieli zawsze kieszenie napełnione pieniędzmi i rozmaitem cennem ru p ie­

ciem, które szczodrze rozsypywali pomiędzy dziewki

i mołodyce, a wtedy i kupcom i rzemieślnikom

(13)

przedm iejskim także dobrze się działo. Samego zaś Olizara znano we Lwowie, jak białego kruka, i znano go także z jego zalotów, ze szczodrobliwo­

ści i z dobrego serca, ale zarazem tak że, jako hu ­ lakę na węgierski kamień, i ztąd to pow stała pieśń o nim:

A jak pielesz do Bazaru, Poktonysia Olizaru...

Teraz więc stał Olizar przed gospodą Kergo- łaja, niecierpliwił się i mówił do siebie: — Szo to takoje?..

A. wtem przyszedł drugi żołnierz, stan ął o p a ­ rę kroków od niego i także zaczął ciekawie patrzeć na tarczę wywieszoną na karczmie. A le ten całkiem inaczej wyglądał. B ył to chłop duży i gruby ja k słoń.

Twarz miał obrzękłą, oczy ciemne, ale jakby ospa­

łe, wąsy i brodę przystrzyżone według mody ówcze­

snej, a włosy ciemne długie w kędziorach, wysma­

rowane jajam i. Pom ady tej używano wtencżas w P olsce obficie; nie była ona bardzo wonną i mia­

ła tę niedogodność, że w tańcu lub innej zawieru­

sze podobnej, ten i ów się czupryną do drugiego przylepił, ale była bardzo cenioną dlatego, że n aj­

bogatsze kędziory trzym ała w kupie i dawała im blask szklący i przyjemny dla oka. Około takich elegantów wojskowych chodził każdy zdaleka, bo nie trudno było się o ich kędziory zaczepić, a w te­

dy czasem z tego pozostawała nietyllco plam a na sukni, ale nieraz i krw ią trzeba było zato zapła­

cić, bo byli oni o swoje fryzury bardzo zazdrośni.

Jeszcze w kilkanrście la t później Goetz von B erli- chingen, sławny rycerz niemiecki, zaczepiwszy na dworze swojego m argrabi haftami o takie wysmaro­

wane kędziory pewnego polskiego rycerza, został

pchnięty nożem od niego i .musiał się potem z nim

bić o obrazę honoru. Z re sz tą żołnierz ten m iał na

(14)

sobie piękny kaftan skórzany, bełmik błyszczący na głowie, miecz krótki u boku i znać było po nim na pierwszy rzu t oka, że chociaż może nie bardzo wy­

sokie stanowisko zajmuje pomiędzy rycerstwem, j e ­ dnak dba o swą powierzchność i swoją powrngę. Czło­

wiek ten nazywał się F rą ce k Ajcbinger, był nie­

mieckiego pochodzenia, ale rodem lwowianin, zmłodu sługiwał przez la t kilkanaście knechtem po dworach niemieckich, gdzie się zawsze odznaczał olbrzymią siłą i spokojną odwagą, ale mimo to nie dobił się rycerstwa, tera z zaś, ^ o śmierci swojego starszego b rata, wrócił do Lwowa i mianowany je s t starszym nad halabardnikam i na Niskim zamku, a zarazem pierwszym heroldem zamkowym.

Obaczywszy Olizara, którego znał, pozdrowił go lekkiem skinieniem głowy, Olizar zaś zbliżył się do niego, trą c ił go w łokcieó i rzekł, wskazując na tarczę Kergolaja:

— Wyslupcem, wydrubceni, wywedy tańczyli po niimećki.

F rą ce k go zrozumiał, chociaż po rusku nie umiał, a mówił tylko łamanym językiem po polsku, ale widać, że propozycya mu się nie podobała, bo ruszył zlekka głową na prawro i na lewo na znak odpowiedzi. W tedy Olizar uśmiechnął się drwiąco i m ruknął sobie pod nosem:

— Ne dla psa koicbasa.

Niemiec i to zrozumiał, bo spojrzał na niego surowemi oczyma, ale Olizar się kłócić z nim nie chciał, jakoż zaraz zaczął go wypytywać po polsku, co to je s t za rycerz i jaki to je s t obyczaj, żeby tak wszystkich wyzywać w dzień biały i bez żadnego powodu. W ięc F rą ce k się udobruchał i opowiedział mu, co wiedział o tym obyczaju, dodając zarazem, że widział K ergolaja na zamku i m a go za rycerza ja k należy, z którym nie dobrzeby było wdawać się w bitwę. A Olizar na to:

— A przecieżby mu warto pokazać, że i na

(15)

Rusi są rycerze, co się nie boją mieczów francu- skich.

A wtedy uadeszły konie K ergolaja, które prze­

prowadzano za miastem, konie duże i doskonałe, lu­

dzie ubrani dostatnio, Olizar im się przypatrzył i rzekł do Frącka:

— W artoby się z nim spróbować, bo byłoby co wziąć po nim.

F rą ce k i na to pokiwał głową, a w tej chwili sam K ergolaj stanął na bram ie, aby się koniom przypatrzeć. F rą c e k rzekł półgłosem:

— To on.

O lizar przypatrzył się mu i rzekł:

— Chłopek nie bardzo wielki, jakby było szczęście, toby się go przecie przemogło.

Ale znający się na tem deleko lepiej Frącek, odpowiedział mu na to:

— Chłopek nie wielki, ale nabity. A potem, taki rycerz o złotych ostrogach nie da się przemódz tak łatwo. T aki rycerz ma siłę w ręku, a przytem je s t jako kot: widzisz go przed sobą, uderzysz mie­

czem na niego, a cięcie pójdzie w powietrze, bo gdzieś go widział, tam go już niem a, a zato z dru­

giej strony skoczy na ciebie i brzuch ci rozporze.

— Chyba, że charakternik, bo i to bywa — zauważył Olizar niby niedowierzając, ale przecie się milczkiem przeżegnał.

N a to nadjechał Tigranes, bardzo pięknie z ry­

cerska ubrany, na pięknym koniu kasztanowatym, a za nim sługa, także w stroju żołnierskim i na ko­

niu dostatnim. F rącek, pokłoniwszy się, poszedł w swoję drogę, a Olizar wysunął się naprzód i za­

wołał cokolwiek zdziwiony:

— Tigranes! a gdzie ty jedziesz? może do tego Francuza?

— Ju ż ci do niego—rzek ł dumnie Tigranes.

— Może i chcesz się -z nim spróbować? — za­

wołał Olizar, śmiejąc się.

(16)

— W łaśnie po to jadę.

— To chyba żartem .

— Zacznie się żartem , a ja k się skończy, to tylko Bogu wiadomo — odpowiedział mu z junacka młodzieniec.

— A ty głupi—zawołał Olizar—jeżeli się z nim bić będziesz naprawdę. On jeno raz machnie, a już będzie po tobie. J a tobie dawno powiadam, żebyś ty zaniechał rycerstwa. U ciebie dusza piękna, ry ­ cerska, ale ty nie masz kości na żołnierza. Tobie być popem, dzieci chrzcić, a ludziom ślub dawać;

tobie kropidłem, a nie mieczem -wojować. Słysz, Tigranes, ja tobie brat, toż mówię tobie ja k b rat, rycerzem w spokoju i ty być możesz, bo to i baba potrafi, ale kiedybyś ty chciał iść na wojnę...

Je d n a k Tigranesowi niezmiernie się nie podo­

bały te braterskie przestrogi, odwracał się niespo­

kojnie od Olizara, a kiedy spostrzegł K ergolaja w bramie, ruszył ku niemu, zostawiając mówcę sa­

mego na placu.

Olizar stał jeszcze chwilę przed karczmą w wiel- kiem zamyśleniu, po chwili zaś zerwał się, jak gdy­

by powziął jakieś postanowienie; lecz zamiast iść do miasta, wrócił do swojej gospody. Przyszedłszy tam, kazał zaraz wołać m alarza, posłał go, aby obaczył tarczę K ergolaja, i kazał mu swój herb wymalować tak samo na tarczy takiejże samej wiel­

kości. W m ałą godzinę tarcza była gotowa: trzy lilie andegaweńskie bardzo pięknie na niej się wy­

dawały, nad niemi hełm ze spuszczoną przyłbicą,

nad hełm em korona, a nad koroną trzy strusie pióra,

zgoła herb K ierd eja w całej swojej świetności. Zaś

jak tylko tarc za była gotowa, choć jeszcze mokra,

kazał ją przybić na bram ie swojej gospody, a Tym-

ko Biłowus, zastępując herolda, stanął, na bramie,

z a trąb ił głośno trzy razy, a. potem obwołał wszem

wobec i każdemu zosobna to samo, co K ergolaj

kazał wywoływać swemu heroldowi. Olizar, scho­

(17)

wawszy się za skrzydło bramy,- sam podpowiadał Tymkowi, jak maje kiykaty.

2STa odgłos trąb y i wołanie Tymka mnóstwo ludzi się zbiegło, gapiąc się na to widowisko, ale im więcej icb było, tern więcej Olizar był zadowo­

lony z siebie! i dumny ze swego konceptu. W yszedł i Żyd gospodarz, zrazu przestraszony cokolwiek tym niesłychanym rumorem, i pytał Oliząra, coby to by­

ło; O lizar mu opowiedział i dodał na końcu:

— J a jego nie wyzywam, bo ja się tylko wtedy biję, kiedym zły na kogo, ale niech wie, źe nam ho­

nor tak samo miły, jak jemu.

Zyd bardzo chwalił jego mądrość i um iarko­

wanie i rzekł:

— N u, cały świat wie, źe wasza miłość pan honorowy.

Olizar palnął za to Żyda płaską dłonią po plecach i przekrzywiwszy czapkę na bakier, poszedł n a obiad do miasta, m rucząc sobie pod nosem:

— J a k z nim stanę na placu, to musi mi się wyprzysiądz, źe nie charakternik, a ja k się nie wy- przysięgnie... hm... to i tak się z nim zetnę. Ta szczo!

Tymczasem K ergolaj przyjmował Tigranesa u siebie, pokazując mu wszystkie swe statki i wo­

jenne przybory.- Poczciwy ten chłopak gorąco p ra ­ gnął zostać rycerzem, tak pełen był uwielbienia dla tego szlachetnego rzemiosła, tak mu się każdy ry­

cerz wydawał czemś niedoścignionem dla niego, tak wreszcie żywo, niestety! czuł nizkość, a raczej, jak już naówczas mawiać zaczynano, całą podłość swo­

jego urodzenia, że obchodził się z K ergolajem jak ze świętym, patrzył na niego ja k na obraz cudowny, a każde jego słowo było dla niego wyrokiem. Nigdy w swem życiu, chociaż widział tak wiele dworów rycerskich, a nawet w nich mieszkał, nie zdołał po­

stawić się choćby z najmniejszym zagranicznym ry­

cerzem na równi— a teraz dano mu je s t zbliżyć się

do prawdziwego rycerza di gran Grido o złotych

(18)

ostrogach, do potomka Kergolajów, Lanckoimńskicb i Kmitów, do przyjaciela królów i książąt, i szczy­

cić się jego przyjaźnią i łaską. P różne to dziecko nie posiadało się z radości.

I K ergolaj zrazu był z tego kontent: kto wie, ja k sobie zam ierzał to uwielbienie wyzyskać. Je d n ak niebawem doznał pewnego rozczarowania. Tigranes bowiem przyjechał do niego, aby mu pokazać co umie. Owóż zaledwie wzięli miecze do ręki, doświad­

czony szermierz dostrzegł natychm iast, źe ów tak gorący kandydat na rycerza, zna wprawdzie sztukę szerm ierską, ale nie ma ani oka, ani przytomności umysłu, ani nawet dość siły fizycznej, ażeby mógł choćby nawet partaczowi dotrzymać. P o tej próbie wyszli w dziedziniec, znajdujący się z tyłu za karczmą, tam Tigranes wsiadł na koń i wziął kopię do ręki, K ergolaj kazał mu złożyć kopię w pół głowy koń­

skiej i skruszyć j ą o stertę siana, stojącą w rogu dziedzińca; ale tu nastąpiła jeszcze daleko gorsza dekonfitura: Tigranes nie umiał przykleić się do kul - baki, nie um iał się zlać w jednę całość ze swoim koniem, nie umiał nawet kopii dotrzymać w ręku, koń w zdracbnął się pod nim, a kopia poleciała, gdzie się jej podobało. K ergolaj klasnął w obydwie ręce i spuścił głowę ku ziemi, a kiedy Tigranes, zsiadłszy z kulbaki, w racał z nim do gospody, rzekł grzecznie do niego:

— Trzeba się jeszcze uczyć cokolwiek.

K iedy znowu zasiedli w izbie, Tigranes miał prawie łzy w oczach, bo czuł to boleśnie, źe mu się popis nie udał. Usprawiedliwiał się zatem, źe miał noc niespokojną i dzisiaj nie je s t w swym so­

sie. Opowiadał mu potem , że kupił wieś tylko dla­

tego, aby się tam mógł spokojnie przygotowywać do

rycerskiego zawodu, że tam m a kilkadziesiąt koni

i dużo żołnierzy, że tylko czeka niecierpliwie, ażeby

wojna wybuchła, gdzieby się mógł pokazać. Kergo-

(19)

łaj, widząc przed sobą człowieka słabego ciała, ale stanowczej woli, zrobił na to tylko tę uwagę:

— A le jeżeli pójdziesz na wojnę, to podjedź pod jak ą sta rą chorągiew, której doświadczony ro t­

m istrz przywodzi, odprawiwszy zaś pod jego bokiem jednę wojnę i drugą, zczasem się wprawisz i zahar­

tujesz ciało, co bardzo ważną je s t rzeczą.

Ale Tigranes się na to prawie oburzył.

— J a pod cudzą kom endę?—zawołał — za nic w świecie. J a k będzie wojna, ja w łasną wysztyftuję chorągiew i sam nią będę dowodził.

— Bywają wojny, w których giną całe chorą­

gwie— zauważył K ergolaj.

A na to Tigranes z zadziwiającą energią:

— W olę zginąć, aniżeli być kupcem.

K to inny byłby się tern może głęboko zasmu­

cił, bo smutno je s t widzieć człowieka, któryby mógł być pożytecznym członkiem społeczeństwa w wielu innych zawodach, a chwyta się właśnie takiego rze­

miosła, do którego nie je s t stworzony. Od stw orze­

nia świata próżność i nieznajomość siebie samego ubezwładnia daleko więcej sił pożytecznych, a nawet ofiar pochłania, aniżeli się to zazAryczaj przypuszcza, i było to po wszystkie wieki sm utną wadą ludzkości.

A le K ergolaj nie lubił się smucić, więc uderzył Tigranesa po ramieniu i rzekł:

— Chwalę twój ferwor młodzieńczy, a na to wszystko powiem ci tylko, że tak w życiu, jak na wojnie, więcej w art łu t szczęścia, aniżeli cały kamień rozumu.

Tigranes temi słowami tak się uradow ał, że omal mu się nie rzucił w ram iona, ale w tej chwili dał się słyszeć odgłos trą b y na placu publicznym.

K ergolaj posłał zaraz swego wyrostka, aby obaczył,

co je st. P o chwili wyrostek wrócił i opowiedział,

dodając, że jpan Ostafi Olizar Kierdejowiezj rycerz .

andegaweński, ogłasza, że ktoby się chciał z nim

(20)

— K to to je s t taki? czy znasz go?

A le Tigranes śmiał się ja k dziecko i bił się rękam i po obydwóch kolanach, potem zaś mu po­

wiedział:

— O t głupi! widział twoją tarczę na bramie, więc zaraz swoją wystawił na swojej gospodzie.

Dopiero wtedy rzecz się wyjaśniła. A le K er- golaj rzekł poważnie:

— Dobrzeby mi było zostawić tutaj jak i znak po sobie, ale ja jego wyzywać nie będę, bo nie chcę, aby powiedziano, żem tu przyjechał, aby ludzi na­

padać.

Zaczem wsiedli na konie i pojechali za Oliza- rem do m iasta, lecz kiedy Olizar swoim zwyczajem poszedł do B azaru, oni pojechali do starego K ijasa Z aś obydwie gospody zostały, warcząc z boku swe- mi tarczami na siebie, jak dwa psy, które przysia­

dły do ziemi i warczą, nim się rzucą na siebie, cza­

sem, ażeby się pogryść, a czasem tylko, aby się po- tłumić ze sobą.

Od tego dnia K ergolaj bywał prawie codzien­

nie w domu K ijasa i.ta m przepędzał swoje wieczo­

ry. Form oza nadzwyczaj żywo go zajmowała. Był dla niej niezmiernie grzecznym, czasami nawet natrętnym Oświadczył jej swoją miłość bez g ra ­ nic, używając do tego zaklęć napuszystych, ą czę­

sto nawet wcale dziwacznych, jak to było wówczas zwyczajem. Grywał jej na gitarze hiszpańskiej i śpie­

wał pieśni w języku prowansalskim o obowiązkach rycerzy:

Al en caussar premier, E t al fugir dernier, Car tot aiso cove, A drut damor mantę.

:a — T . 311.

(21)

Niebawem zdjął łańcuch z szyi i odpiął ko­

kardę Jag ienki, d ając jej tern do zrozumienia, że miłość swoją na nią przeniósł. S k ład ał jej przytem częstokroć najdziwaczniejsze dowody swego uwiel­

bienia, jakiem i ówcześni rycerze głównie wojowali.

T ak jednego dnia, który razem spędzili, przysiągł jej, źe na jej cześć przez cały dzień nie weźmie do u st ani kęsa strawy, ani żadnego płynu; innym r a ­ zem, źe będzie sta ł na jednej nodze przez całą go­

dzinę, a wreszcie, że będzie czuwał przez całą noc na bruku pod jej oknami, a rano zagra jej pieśń na gitarze... i zawsze wszystkiego dotrzym ał. Tak postępując, chciał j ą i wszystkich przekonać o swo­

jej idealnej dla niej miłości... i byli tacy, co temu wierzyli.

A le były to czasy, kiedy ideały dawniejszych wieków już spełzły. W ieki wojen krzyżowych, wieki czystego zapału i uniesienia, kiedy je d n a myśl wznio­

sła mogła poruszyć miliony, a te miliony zapłonęły duchem ofiary i poświęcenia, leżały już w grobie dziejowym, który jeszcze tylko ostatnie swe blaski rzu cał na pokolenia żyjące. Zachowywały się jeszcze dawniejsze formy, ale dawnego ducha już w nich nie było. Rycerz ówczesny jeszcze się szczycił rom an­

tyczną swych przodków dewizą: „Dusza moja Bogu, życie królowi, serce kobietom, a honor mój dla nmie,:, ale już jej nie przestrzegał tak bardzo suro­

wo; i bardzo często duszę dał dyabłu, życie swoje królowi bardzo drogo sprzedawał, od kobiet za swoje hołdy grzesznej wymagał zapłaty, a strzegł tylko pozorów honoru, którem u zresztą nadał także cał­

kiem inne znaczenie. Rycerstwo europejskie było już

wtedy w zupełnym upadku. W e F ran cy i i w Anglii

goniło z niepowściągnioną niczem chciwością za do-

czesnemi dobrami i otrzymywało ziemię, pieniądze,

tytuły i urzędy, czasem burząc się przeciwko swym

królom, lecz jeszcze częściej oddając się d u sz ąic ia -

łęm na ich usługi; we W łoszech wojowało bądź poĄ

(22)

sztandaram i książąt tam tejszych alho postronnych,

■bądź też na własną rękę, przeciwko papieżom i mu- nicypiom miast, jeszcze wtedy bardzo potężnych.

Niemcy zaś przepełnione były ja k mrowiem zbroj- nemi pocztam i szlachciców i grafów, którzy nietylko samowolnie nakładanem i cłami, ale także i prostym rabunkiem gnębili kupców po publicznych gościńcach, oblegali m iasteczka i m iasta, wymuszali na nich ciężkie częstokroć okupy, a nawet napadali na sie­

bie samych wzajemnie, przyczem zwycięzca b ra ł swego przeciwnika w niewolę, obdzierał go zawsze z jego ruchomego m ajątku, a często mu i jego za­

mek i ziemię zabierał. W śród takiego rozwielmoźnie- nia się wszelkiego rodzaju bezprawiów, a rozpasania obyczajów społecznych i towarzyskich i owa miłość idealna minionych wieków, o których tak piękne pieśni pozostawiali trubadorowie i minnesingery, ulotniła się z ziemi, a jej miejsce zajęły miłosne ka­

bały, pragnienie uciech doczesnych, częstokroć nawet łam iąca gwałtem wszelkie przeszkody żądza zado­

wolenia, gorączki krwi albo imaginacyi. W oddalo­

nej od tego obyczajowego rozpasania się Polsce, gdzie, mimo grasującej powszechnie chętki naślado­

wania zachodu europejskiego, przecież katechizm chrześcijańsko rycerski pojmowano jeszcze w jego dawnem znaczeniu, miłość idealna znajdowała jeszcze dość licznych adeptów; ale nie szukać jej było po­

między tymi, którzy swą młodość strawili w obozach i na wielkich dworach Europy zachodniej.

Nie szukać jej także u K ergolaja. Form oza przeczuła to tym dziwnym instynktem , który strzeże wszystkie kobiety czystego serca i nie wierzyła ani jego przysięgom, ani mającym świadczyć o jego mi­

łości ofiarom; ale jego zaloty, pełne coraz to nowych

konceptów, bawiły ją , a może i pochłebiało jej to

cokolwiek, że w takiem mieście, gdzie było tyle

kobiet, błyszczących niezwyczajną pięknością, taki

rycerz przesławny, o którym już tyle pochlebnych

(23)

wieści obiegało po całym kraju, jej samej składa swe hołdy. Trudnoź j ą o to obwiniać, bo któraż kobieta, choćby najniewinniejsza, nie ma troszeczkę próżności? Je d n ak potrzeba powiedzieć na jej zale­

tę, że trw ało to tylko tydzień albo mało co więcej.

Niebawem bowiem K ergolaj s ta ł się zanadto n a ta r­

czywym— ówcześni rycerze szli do każdego szturmu co koń wyskoczy— a oprócz tego obudziła się w niej bardzo słuszna obawa, ażeby się z tego jakie plotki nie wyrodzily. Z aczęła zatem z oględnością kobiety, wychowanej wykwintnie, ile możności chłodzić jego zapały.' A le K ergolaj jej nie rozumiał. Owszem, za­

ślepiony, jak każdy zalotnik, który sobie nosa nie rozbił n a samym wstępie, jeszcze zuchwałej ponawiał swoje natarczywe zapędy. Form oza już sama nie wiedziała, ja k mu się ma bronić.

Zanadto dobrego serca i delikatna w swoich uczuciach, nie m ogła zdobyć się na to, aby go zgro­

mić surowo i w sposób obrażający od siebie odepchnąć, zaczęła więc nad tern rozmyślać, czy nie mogłaby mu jakiejś sztuczki wypłatać, któraby mu oczy otworzyła na prawdę. N atenczas niejednokrotnie bardzo puste przychodziły jej myśli. K tóż nie był pustym m ając la t dziewiętnaście? P u sto ta zresztą była jednym z głównych rysów obyczajów ówczesnych, a zwłaszcza po wielkich m iastach. M ło d z ii starzy, panny i wdowy, mężatki i poważne na pozór ma- trony, wszyscy łaknęli śmiechu, zabawy, rozrywki, a zbytki, przechodzące wszelkie granice pojęć dzi­

siejszych, królując w strojach, w jedzeniu i piciu, panowały także jedynow ładnie w towarzyskich zwy­

czajach. Stary K ijas, człek tak poważny, nie gar­

dził także figlami. K u n d ra t zawsze do nich był go­

tów, a cóż dopiero panny służebne. W szyscy wi­

dzieli niepowściągliwe K ergolaja zaloty; nikt za nie na niego nie rzucał kamieniem, bo było to mo­

dą ówczesną, że nawet bardzo poważne mężatki

miały, swych kawalerów, którzy jawnie wielbili ich

(24)

cnoty; ale wszyscy się niemi bawili. Jakoż bardzo być może, że wówczas uknuto spisek przeciwko nie­

mu i tylko czekano n a ■ dobrą .sposobność, k tó ra się wszakże prędko zdarzyła.

Jednego dnia, kiedy Tigranes wyjechał był na wieś, ażeby swoich żołnierzy musztrować i miał dopiero nazajutrz powrócić, K ergolaj, obsypawszy Formozę swojemi kadzidłami tak gęsto, że ledwie jej nie udusił, zapowiedział jej, że o samej północy wlezie kominem do kamiennicy, zakradnie się do jej aiitykamery i przed drzwiami jej sypialni zagra nową pieśń prowansalską na maleńkiej gitarze, ale ta k cichuteńko, ażeby tylko ona sama mogła j ą usłyszeć. T rzeba więc, aby czuwała, jeżeli chce, aby tóńy tej przecudownej pieśni doszły jej uszu i rozweseliły jej serce. Form oza na to się w głos roześmiała, mówiąc:

— W asza miłość chyba jaki czarownik, jeżeli umiesz się zmieścić w kominie, bo kominami tylko czarownice latają.

— Czarownice tylko w górę lecą kominem—

rzekł K ergolaj — a ja spuszczę się na dół, to po­

trafi ten tylko, co gotów się sam spalić na stosie na cześć swej uwielbionej.

—- W kominie się waszmość nie spalisz, bo te­

raz lato, ale się oczernisz ja k dyabeł, a szkodaby było tych pięknych atłasów i aksamitów.

— Mam na to sposób. A zresztą bram ą wcho­

dzić to już nie moda, a to tern bardziej, że kamie­

nica o północy zamknięta.

— To praw da - odpowiedziała Formoza. I za­

pewne w tej chwili jej jakaś myśl przeleciała przez głowę, bo dodała:—Bardzobym chciała widzieć wasz- mości, ja k będziesz wyłaził z komina. A le to niepodobna. Je d n ak będę słuchać z północy, czy zagrasz...

N a te słowa K ergolaj ta k się ucieszył, jak

gdyby po długiej nocy promień światła błysnął na

(25)

niego. Był pewnym swego tryum fu, już •prawie nie dotykał się ziemi. Przez cały wieczór był wesół, że aź serce mu się rozpływało: starego K ijasa za­

pewnił, że rok nie upłynie, a Tigranes otrzyma herb i szlachectwo, K undratow i przyrzekł solennie służyć za swata, jeśliby chciał się ożenić, nawet pannom służebnym, które siadały do stołu, obiecał takich mężów dostarczyć, o jak ich im się nigdy nie śniło. .Ale ja k tylko się dobrze ściemniło, głowa go zabolała i wyszedł, rzuciwszy na Form ozę u m ierają­

ce z bolesnej miłości spojrzenie.

O samej północy, kiedy światła dawno już po­

gaszono i wszyscy spali snem twardym, K ergolaj, znający się tak samo z odźwiernym, ja k znał wszy­

stkie kąty i drzwi w kamienicy, wylazł cichaczem na długi krużganek pierwszego p iętra i [dostał się nim do tyłów, gdzie były izby mieszkalne .Formozy.

O glądając się po za sieb.ie i nadsłuchując, czy co się nie ruszy, wszedł najprzód do sieni, a tam otwo­

rzył drzwi do antykamery, k tórą znał dobrze. B y­

ła to izba nie bardzo obszerna, a nawet w dzień dosyć pochmurna, bo tylko jedno okno ją oświeca­

ło, wychodzące na mały i ciasny dziedzińczyk. T e­

raz było tam ciemno choć oko wykol. A le cie­

mność mu wcale nie zawadzała, bo znał tę izbę i był już pewnym, że nikt go nie widział, więc szedł śmiało ku drzwiom sypialn i,'k tó re się znajdo­

wały naprzeciw’. Postaw ił jeden krok dobrze, ale

za drugim strasznie coś zatrzeszczało pod jego nogą

i noga go zabolała. Chciał przez tę nieprzewidzianą

przeszkodę przeskoczyć i podniósłszy nogę wysoko,

skoczył silnie naprzód, lecz wtedy już trzask się

rozległ taki ogromny, ja k gdyby jakie sprzęty się

druzgotały. Z arazem zas gruntu nie mógł się do-

m acać nogami. Co nogę wyciągnie i stąpi, to trzask

się rozlega niesłychany, nogi mu się kaleczą, drą

się pończohy i pludry, drzazgi się ro zlatu ją pod

jego nogami, ani sposób się domacać podłogi, nie

(26)

sposób się utrzym ać na nogach, pasuje się z tein dyabelstwem jak opętany, nareszcie pada — i pada jakby na łoże madejowe, na jakieś piły, czy noże, które go kolą, rzną, gniotą, źe sobie miejsca znaleźć nie może. K apelusz poleciał w jednę stronę, gitara w drugą, ręce pokaleczone i nogi, a tu ciemno ja k w garnku i co się ruszy, to się trzask taki stra ­ szliwy rozlega, że pewnie już całą kamienicę obu­

dził. W sta ł wreszcie, głosu nie wydał z siebie, chociaż łzy w oczach m iał z bólu, n ab rał jeszcze raz odwagi i jeszcze raz skoczył w k ą t przeciwległy, lecz znów p adł na jakieś ostre rupiecie i znów trzask się rozległ pod jego nogami, ziemia się pod nim zachwiała i znowu upadł na jakieś piły i noże.

A wtedy już ję k bolesny się z jego piersi wydobył, już się tłu k ł tylko na miejscu, to sycząc, to kwiląc co chwila jak człowiek, co go wzięto na męki. A le wtedy światło błysnęło we drzwiach od sieni i po­

kazał się K u n d rat w chałacie i białej szlafmycy z ka­

gańcem w ręku.

K ergolaj się zerwał i przy świetle natychm iast znalazł miejsce próżne, n a którem mógł stanąć pe- wnemi nogami. N ajprzód więc rzucił okiem na an- tykam erę i spostrzegł, że tam na całą podłogę n a­

kładziono owych drewnianych pudeł i pudełek, co je składają z cieniutkich ja k papier deszczułek, a których K u n d ra t m iał zawsze wielkie zapasy, bo w nich suszone owoce i rozmaite indyjskie, a p e r­

skie tkaniny n a jarm arki wysyłał. A nakładziono ich tyle, źe niemi drzwi do sypialni Formozy zało­

żono aż do góry; gdyby K ergolaj był się aż do drzwi dołamał, to byłby ztam tąd jak ze sterty siana już wcale nie wylazł. "Widząc to, zgrzytnął zębami i zaraz piorunującein okiem spojrzał na K u n d rata;

K u n d rat wszelako, zaledwie się mogąc powstrzymać od śmiechu, rzekł tymczasem do niego:

— A waszmość kędy P a n Bóg prowadzi? W asz-

(27)

iność, ja k widzę, w yharatał mi wszystkie pudełka na prach...

K u n d ra t rozum iał zapewne, że K ergolaj będzie go prosił o sek ret i przyjacielską usługę, aby go bez hałasu wyprowadził z kamienicy. A le K ergolaj był zły, iskry mu się z oczu sypały, porwał za ów straszliwy sztylet, co to go zwano la miséricorde, a który zawsze nosił u boku, błysnął mu nim przed oczyma i zawołał:

— To ty, drabie, mnie tu tych pudełek naście- lił? Poczekaj...

I zamachnął się, aby go nim w kark uderzyć.

A le K u n d ra t tak się przestraszył, że kaganek u p u­

ścił na ziemię, dusza też poszła mu w pięty i d ra pnął. K ergolaj słyszał tylko jego kroki łup, łup, łup, wzdłuż krużganku. U owoczesnyck rycerzy były zawsze gniew i śmiech obok siebie. Drapnięcie K u n d ra ta zaraz go rozweseliło. Lecz zdawało mu się, że K u n d ra t uciekł niedaleko, bo tylko kilka­

naście jego kroków dosłyszał. Szedł więc, aby go odszukać i przynajmniej na nim pomścić swoją de- konfiturę. Jakoż go w oka mgnieniu znalazł. K u n ­ d rat mieszkał na drugiem piętrze, ztam tąd czatował, aby Francuza w antykam erze przycupić i naśmiać się z niego. Ażeby się dostać do schodów, trz e b a było przebiedz cały długi krużganek; strach ma wiel­

kie oczy i uszy, uciekając, słyszał za sobą kroki K ergolaja, choć ten się wtedy jeszcze nie ruszył;

w rogu szerokiego krużganku stała beczka żelazne - mi obręczami okuta, w k tórą w czasie deszczu wo­

da z dachów ściekała. K u n d ra t dał n u ra w tę beczkę i w niej przycupnął. Było tam wody po ko­

lana, rzecz nieprzyjemna, zwłaszcza, że trzeb a było w nią kucnąć; ale jeszcze lepsze to, niżeli spotka­

nie się z mizerikordgą. K ergolaj szedł tedy krużgan­

kiem, napotkał beczkę, zajrzał w nią i przy blasku

gwiazd poznał K und rata. N a to śmiech zebrał go

pusty i rzek ł do niego:

(28)

— K ąpiesz się? a masz tam wody dostatkiem ? K u n d ra t ju ż dygotał na całem ciele od zimna, a tera z zęby mu szczękać zaczęły. Nuż da sztyle­

tem w kark, człek ani ziewnie. A le K ergolaj spo­

strzegł wiadro przy beczce, wiadro napełnione po saine brzegi, podniósł je więc i wylał mu wszystką wodę na szlafmycę, a potem jeszcze próżne wiadro wsadził mu na łeb, uderzył pięścią w dno i rzekł:

— Masz i tobie pudełko!

Poczem, śmiejąc się głośno, wyszedł z kamie­

nicy tą samą drogą, k tó rą był przyszedł.

N azajutrz cała kamienica o tych zajściach no­

cnych wi działa, ale kto wie, czy nie więcej się śmia­

ła z K u n d rata, niż z K ergolaja. Osobliwie panny służebne, które zawsze dają pierwszeństwo ryce­

rzom przed doktorami choćby obojga prawa, nie­

mało się nachicbotały przy owej beczce, w której K u n d ra t wziął zimną kąpiel z dołu i góry, a je ­ szcze i wiadro wbito mu na ram iona, z którego się ledwie wydobył. Je d n a k także się nad nim litow a­

no, bo wprawdzie zacny, aloniebardzo waleczny K u n ­ drat, czy to ze strachu, czy też wskutek kąpieli, dostał gorączki i trzeba było po balwierza p o ­ syłać, który mu krwi upuścił i tak pomału go uspokoił.

O K ergolaju zaś bardzo różniły się zdania:

jedni się śmieli, drudzy zaś mieli mu za złe, źe się po nocy popod sypialnie kobiet zakrada. Dopiero Tigranes tę zawikłaną kwestyę rozstrzygnął, bo z K u n d ra ta się naśmiał, że aż się trzym ał za boki, ale K ergolaja całkiem usprawiedliwił, mówiąc, źe tylko nieznajomość obyczajów rycerskich może go potępiać. W całej E uropie je s t rzeczą powszechnie przyjętą, że rycerze, przyjm ując służbę m iłosną u dam nawet zamężnych, walczą w ich kolorach, przynoszą im rozmaite ofiary i g rają pieśni przed ich oknami i drzwiami, we dnie i w nocy i kiedy im się po­

doba. T rzeba być barbarzyńcą, ażeby za takie

(29)

liołćly się gniewać, a je s t to wcale dziką zabawką, ażeby n a nich ja k na wilki albo niedźwiedzie p u ­ łapki zastaw iać. Sfukał też zato Form ozę, a n a ­ wet ojcu powiedział niegrzeozność, czego dotychczas nigdy nie robił, dodając cierpko, że je s t to postę­

powanie chyba ormiańskie, za które on przedc- wszystkiem musi się wstydzić i nawet sam nie wie, ja k je naprawi.

Od tego dnia Tigranes był w kwaśnym hum o­

rze i z każdym dniem jeszcze więcej kwaśniał, dla­

tego, że K ergolaj się wcale nie pokazywał Syn w złym hum orze, to dla K ijasa wielka zgryzota, wszelako znalazł sposób na to, mówiąc:

— Miałem zam iar dać bankiet dla imci K er- golaja, ażeby mu towarzystwo tutejsze pokazać, ale chciałem z tern zaczekać, aż mi przyjdą pewne towary, które są w drodze; jednak w tym razie nie będziemy już czekać, lecz damy bankiet w przyszłą niedzielę.

W ięc Tigranes się wypogodził i poszedł zaraz do K ergolaja, ażeby go na bankiet zaprosić. Rozm a­

wiał z nim przytem serdecznie i wcale po kawa- lersku, wyśmiewając K u n d ra ta i dając mu zlekka do zrozumienia, że owo naściełenie pudełek to był koncept doktorski, mogący wyjść z głowy tylko t a ­ kiego bakałarza, który nie zna obyczajów rycerskich, a nawet ich wcale nie lubi. K ergolaj może tem u niecałkiem wierzył, ale faire bomie mine to rzecz właśnie francuska, tym zresztą sposobem spadł mu kamień z serca, bo mu otworzył w rota do domu K i­

jasa , gdzie dotąd zawsze tak dobrze się bawił.

W niedzielę tedy, zaraz po nieszporach, kiedy słońce czerwcowe jeszcze dosyć wysoko świeciło na niebie, otworzyły się wszystkie Kijasowe komnaty na przyjęcie gości. K ijas miał pięć kom nat obszer­

nych na pierwszem piętrze, z których

wt

dzień wiel­

kich festów dwie w ' izby jadalne zamieniał, a trzy

do zabawy i tańców przeznaczał. W szędzie przy­

(30)

gotowano mnóstwo świec jarzących, bo ja k dziś, tak i wówczas, mnogość św iatła była głównym wa­

runkiem świetności przyjęcia. ~SV izbach jadalnych pozastawiano ogromne stoły, na którycb^na wielkich srebrnych, glinianych i drewnianych f półmiskach i misach piętrzyły się combry jelenie i sarnie, uda wołowe i baranie, pieczone indyki, gęsi i kapłony, pomiędzy niemi zaś na płytkich talerzach m isterne i suto o cukrowane pieczywa (cukier był jeszcze wtedy rzadkością i tylko w bardzo zamożnych do­

mach go miewano), pierniki toruńskie, już wtedy znane, a nadew7szystko pulchne podługowate ku­

kiełki, cienkiemi listkami złota oblepione, najwy­

kwintniejszy przysmak piekarski owego czasu. W szy­

stkie te misy i półmiski opierały się o niezliczoną ilość dzbanów, srebrnych konewek i butli, napeł­

nionych miodem, małmazyą i rozmaitemi innemi wi­

nami. P o kątach, na pięknie rzeźbionych kobyli- cach, stały beczki z piwem, a przy nich chłopcy sklepowi, wr świąteczne szaty ubrani, z kubkami w ręku. Trzy inne komnaty były przybrane w wieńce z liści dębowrych i kwiatów, w których się wtedy bardzo kochano, a na podłodze porozścielano dy­

wany tureckie i perskie, w tak pyszne kwiaty dzier­

gane, że prawie żal było stąpać po nich butami.

A le K ijas dziś nie żałował niczego, bo najpi-zód chciał Kergolajowi pokazać, źe kupiec lwowski nie gorszy od innych, a potem właśnie dnia wczorajsze­

go nowy wojewoda ruski zjechał na Niski zamek i przyrzekł mu jego festyn swoją zaszczycić obe­

cnością — a Tigranes, dbający bardzo o łaskę moż­

nych, uprosił sobie u ojca, ażeby kredkę n a dzisiaj w k ą t rzucono i nie rachowano, co ta feta będzie kosztować. Zaczem, czego nigdy dotąd nie czynio­

no, dziś nawet wschody i wjazd do bram y zaścielono

suknem czerwonem, w dziedzińcu zaś zastawiono

także obfite stoły dla sług i żołnierzy, którzyby

przybyli ze swymi panami.

(31)

A wtedy już zaczęli goście się walić, jedni na koniacli, drudzy w lektykach, przez wyzłoconych bo- Śniaków niesionych, a trzeci pieszo, pojedynkiem i gromadami. Wojewoda, kasztelan i podstarosta, przyjechali konno, na wielkich ogierach rycerskich, wiodąc za sobą knechtów konnych i pieszych. W o ­ jewodą ruskim, niedawno co mianowanym, był wtedy

Mikpłaj Tęczyński Toporczyk, kasztelanem S ta n i­

sław z Chodcza, herbu P o raj, a p odstarostą Rusin Łopatka, herbu Łopot, dziedzic p a Ostałowicach.

Wojewoda był to mąż potężny budową i wzro­

stem, z wielkim nosem i dużemu siwemi oczyma, ale gołowąs, a- ubrany zfrancuska, w kaftan z dwu- barwnego atłasu z buchastemi rękawami i takież krótkie hajdawery, w pończohy jedw abne i długie śpiczaste trzewiki z pozłocistemi sprzączkami N a głowie miał kapelusz z podniesioną z jednej strony szeroką kryzą i bogatemi strusiem i piórami. Tak trochę z błazeńska wyglądał, wszelako płaszcz, choć nie długi, ale sobolami podbity i wyłożony, doda­

wał mu senatorskiej powagi. W ąsy zawiesiste, zło- tolite źupany i pasy i długie delie, jak w ogól­

ności owe poważne i piękne stroje narodowe, któ- remi Polska tak świetnie błyszczała pomiędzy in- nemi narody, zaczęto nosić dopiero w wieku n a ­ stępnym.

K asztelan, ubrany w strój tej samej mody, był nie bardzo pokaźny, miernego wzrostu i chudy, o bladej twarzy i rzadkiej siwawej brodze; widać było po nim, że już na nim usycha ten ród, nie­

gdyś znakomity i możny, panujący na Chodczu, do którego należała część znaczna Pokucia, na L u bie­

niu, n a C hłopach i wielu innych m ajątkach, a id ą­

cy przez długie czasy z przemożnymi Odrowążami o lepsze, których przewagi, gwałty i wojny domo­

we, jeszcze natenczas, to w malowniczych, to w s tr a ­ sznych powieściach, obiegały wszystkie chaty na ca­

łej Rusi.

(32)

Z ato Ł o p atk a był czerstwy i zdrów, rum ia­

ny na twarzy i jędrny, nieodrodny syn owego nie- pożytego ruskiego szczepu, który już tyle wytrzy­

mał niedoli, a ani na duszy, ani na ciele nie upadł — miał białą czuprynę i krótko strzyżoną brodę, k a­

ftan aksamitny z guzami, buty rycerskie i krzywą szablę u boku. Ani półmiskiem, ani kubkiem nie gardził, od gładkiej podwiki także oka nie odwrócił, ale był bardzo szanowany przez wszystkich jako mąż sprawiedliwy, a . zresztą jako potomek bardzo starożytnego rodu, który od wieków był jednym z pierwszych na Kusi, a nawet jeszcze i potem kwitnął dość długo i niejednego władykę wydał na siebie.

Praw ie jednocześnie z senatoram i przybyli bi­

skupi: Jęd rzej Boryszowski, herbowny b ra t kaszte­

lana, arcybiskub lwowski, w pozłocistej karocy 0 jednych drzwiczkach, a biskup ormiański Kilian 1 ruski władyka piechotą. Istn iały już wówczas karety o dwóch drzwiczkach i oknach, ale arcy­

biskupi lwowscy jeszcze nie mogli sobie na takie zbytki pozwalać. Hojnym był wprawdzie dla nich W ładysław Jagiełło, ale jego synowie cokolwiek mniej, musieli więc sami, idąc za przykładem Grze­

gorza z Sanoka, oszczędzać grosz i dobra skupo­

wać, wszakże i to szło im oporem, bo ich cho­

rągwie, które zarówno dla powagi, jak i dla obrony utrzymywać musieli, prawie wszystkie oszczędności im pochłaniały.

Arcybiskup był to mąż bardzo poważny, okol o pięćdziesięciu la t wieku, wysoki, z długą brodą, w długim jedwabnym talarze z czerwoną u szatą.

piuską na głowie. Kilian był mały i chudy, ale

bardzo wesoły, "Władyka zaś praw ie jeszcze młody,

z czarną brodą do pasa, rubaszny, ciekawy, za pan

b ra t ze wszystkimi, wielki przyjaciel ślubów, chrzcin

i styp pogrzebowych; obydwa zresztą lubili sute

(33)

wieczerze, co też nie dziwno, bo obydwa nie opły­

wali w dostatkach.

Z a biskupami przyciągnęły kobiety: kasztela­

nowa, podstarościna i rozmaite bogate mieszczki, wszystkie w lektykach, a koło nich icli córki pieszo.

W szystkie starsze matrony były ubrane bardzo bo­

gato, w roby z atłasów i aksamitów, ze złotogło- wiów i adamaszków przetykanych srebrem, w perło­

wych albo złocistych czepcach, a na tem wszystkiem miały na sobie szuby, chociaż, to było już w lecie, podszyte i obłożone sobolami, kunami lub innem futrem bogatem. Były przytem obładowane złotemi kolcami, pasami, naram iennikam i, klamrami i p ier­

ścieniami i tak, źe niektóra z nich wyglądała jak sklep bogatego złotnika. (Kieszonkowych zegarków jeszcze wtedy nie było). P anny ubierały się skromniej, ale także bardzo wystawnie. Dawano im suknie jedwrabne, dziergane ¡w kwiaty jak n aj żywszych ko­

lorów, obwieszano je tkaninam i perskiemi i indyj- skiemi delikatności pajęczej, pozwalano im nosić trzęsidła i naram ienniki, a nóżki zaciskać w śpi- cząste ti-zewiki z tak wysokiemi korkami, żeby mysz mogła przebie4z pomiędzy podeszwą a korkiem, inaczej ’ trzewik nie byłby modnym. Lektykom i pannom towarzyszyli kawalerowie, szlacheccy i mieszczańscy, bo stany jeszcze się tak bardzo nie rozdzielały od siebie, niemieccy, rusińscy, orm iań­

scy, polscy i tatarscy, wszyscy w krótkich aksa­

mitnych lub atłasowych kaftanach, w spodniach krótkich buchąstych, a dalej całkiem obcisłych, w kolorowych trzewikach i tokach albo biretach z piórami, z wyjątkiem Tatarów , którzy nosili ku­

braki sukienne, srebrne pasy czerkieskie, czapki Spiczaste najczęściej białym obszyte barankiem i krótkie szable u boku?-

Z a tym zgiełkiem m atron, panien i kawalerów,

przypływali powoli starsi mieszczanie, ławnicy i rajcy,

właścipiele sklepów, fabryk i posiadłości wiejskie!^

(34)

wszyscy panowie karaieniczni (bo kto nie miał k a ­ mienicy w mieście, nie był uważany za mieszcza­

nina), wszyscy z ogolonemi twarzami n a modę nie­

miecką, ubrani zazwyczaj czarno, w krótkie suknie pod spodem i sukienny lub' aksam itny krótki płaszcz z rękawami, w birety niemieckie albo florenckie i w czarne trzewiki ze srebrnem i sprzączkam i.

Jeszcze się ten tłum dopiero gromadził przed kamienicą K ijasa, kiedy w przeciwległym rogu rynku, napełnionego ciekawą gawiedzią, pokazał się rycerz na białym koniu, ubrany w kaftan atłasowy na poły żółty i fioletowy, takież ubranie niższe, a dalej w spodnie obcisłe i safianowe trzewiki na wysokich czerwonych korkach, ozdobionych złotem i ostro ­ gami N a głowie m iał kapelusz z piórami i brylan­

tową agrafą, na sobie płaszczyk rycerski z czarnego aksam itu, a za nim jechało sześciu żołnierzy, ubranych w hełmy i stalowe koszulki. B ył to K e rg o la j: gawiedź go sobie pokazywała palcami, bo wszycy go już znali z imienia, a nie każdy go widział.

K ijas, równie czarno ubrany, ja k wszyscy mie­

szczanie, stał z odkrytą głową przy bramie i gości przyjmował. Z a nim stali Tigranes, w pstry strój kawalerski i K u n d ra t w bakalarski tab a rd przy­

brany. K ijas miał piękną do senatorów przemowę, dziękując za zaszczyt, jaki mu wyrządzali; woje­

woda sam mu odpowiedział, wynosząc cnoty i za­

sługi lwowskiego mieszczaństwa. Takie same p rze­

mowy powtarzały się przy przyjęciu biskupów i ma- tron; za biskupów odpowiadał proboszcz katedralny, sławny kaznodzieja, za matrony dworzanin rękodajny kasztelanowej. Tymczasem już wszyscy goście się zgromadzili przed kamienicą, a między nimi widać było kilku mnichów, przełożonych rozmaitych klasz­

torów, niektórych księży świeckich, w bardzo pstre

suknie poubieranych, z pomadowąnemi kędziorami

(35)

i fryzówanemi brodami, a wreszcie rybałtów z roz- maitemi muzycznemi instrum entam i.

P o tych przywołaniach K ijas prowadził gości, a najprzód matrony do komnat pierwszego piętra.

Tam przy drzwiach otwartych oczekiwała je F o r ­ moza. B yła ona, wbrew modom, w ciemną aksam itną suknię bez żadnych ozdób ubrana, m iała tylko na głowie złotolitą duchenkę i była ściśnięta powyżej bioder przepysznym pasem, z perłowych klam er zło­

żonym: p ro sto ta serca w yraża się zwykle w ze- wnętrznem ubraniu. M atrony i jpanny witały F o r ­ mozę, jako dawną znajomą, u których m iała wielkie zaufanie, tylko wojewoda stan ął przed nią, jak gdy­

by olśniony i rzekł:

— K ie żałowałem nigdy, żem się ożenił ale ujrzawszy waszmość panią... obawiam się, że będę miał noc niespokojną.

Był to komplement trochę zanadto otwarty, jakoż zarumienił Formozę, ale wojewoda się zaraz

poprawił, pytając:

— A gdzież szczęśliwy m ałżonek waszmości?

K atenczas K ijas p c h n ą ł prędko Tigranesa przed siebie i polecił go łasce wojewody. A pan Tęczyński jeszcze więcej się zdziwił i rze k ł:

— Panie, bracie, twrnja jejm ość, jak widzę, mo­

głaby cię \vziąć pod pachę i igrać tobą ja k łatką.

A le nie trzeb a sądzić z pozoru. W idziałem j a ludzi jeszcze daleko podlejszej kompleksy! od ciebie, a mieli duszę wspaniałą i dobrą głow7ę na karku.

Owóż podobno tak jest u ciebie, co mi też po­

wiadano.

Ojciec i syn byli tedy bardzo zadowoleni i p ro ­ wadzili gości do dalszych kom nat, co też było ko- niccznem, bo pierwsza kom nata była już p rzep eł­

nioną, a jeszcze się wielkie tłum y cisnęły od wscho­

dów. Z nimi wszedł także K ergolaj, wesół jak nigdy i głowę niosąc wysoko, syprfął p arę kom ple­

mentów7 Formozie, jak gdyby nic nigdy nie było

(36)

i poszedł zaraz między biskupy i senatory, którzy, jako z rotm istrzem królewskim, chętnie się z nim b ra ­ tali. Po chwili jedn ak wrócił do pierwszej komna­

ty i stanąwszy u okien, przypatryw ał się nowym gościom przypływającym. J u ż się ścisk zaczął tro ­ chę przejmować, już przychodzili tylko pomniejsi, już nawet weszli rybałci, a wtedy zjawiła się jeszcze je d n a dama w otoczeniu dwóch kawalerów, jed na z tych elegantek, co zawsze na ostatku przychodzą.

B yła to kobieta jeszcze bardzo m łoda, może dwadzieścia cztery lata wieku, dość słuszna, ale za­

razem okrągła i pulchna, twarz m iała białą i świeżą jak gdyby krew z mlekiem, nosek troszeczkę za­

darty, oczy śmiejące, usta cokolwiek pełne, świad­

czące o rozbudzonych uczuciach zmysłowych, a włosy ciemnobląd bardzo bogate, dziwnie do siebie nęcą­

ce miękkością puchu i blaskiem jedw abiu. K o b ieta ta na ludzi, którzy cenią w pici pięknej okrągłe formy, świeżość cery, wesołość serca i krew życiem garającą, spraw iała niezm iernie sympatyczne wraże­

nie; toż w czasach tych, gdzie okazałość zewnętrz­

na silnie u d erzała na zmysły, a zmysły panowały nad duchem, rzadko kto mógł obojętnie patrzeć na jej błyszczącą urodę. B yła ona w towarzystwie, ja k wir w wodzie bieżącej: kto się zbliży do jego k rę ­ gów, ten musi z nim płynąć, a niezwykłej siły po ­ trzeba na to, aby się odbić od niego. Je d n a k jej strój nie był w zgodzie z jej postacią zewnątrzną, m iała bowiem wierzch sukni z czarnych jedwabiów, a spodni z białych tkanin muszlinowych, do tego zaś żadnych na sobie świecideł. Tylko czerwone trzewiczki rozjaśniały cokolwiek tę posępność ubioru.

Kawalerowie, którzy przyszli w jej świcie, byli to Olizar i F rą c e k Ajchinger, jej szwagier. Olizar w czarnym aksamitnym kubraku ze złotemi guzami, F rą ce k zaś w czerwonym kaftanie, białych pludrach niem ieckich i safianowych butach rycerskich.

B ib lio te k a .—T . 311. 3

(37)

D am a ta uściskała zaraz serdecznie Form ozę i rozpoczęła z nią żywą rozmowę, której nie można było dosłyszeć. Ż daje się tylko, iż się przed nią usprawiedliwiała, źe właściwie nie powinna była

przyjść— a Form oza rozgrzeszała ją, mówiąc:

— Przecie już dawno minęło pół roku...

Zaczem obiedwie wzięły się pod ram iona i po­

szły pomiędzy senatory i starsze matrony.

K ergolaj rzucił n a nią okiem znawcy i wąsa poprawił. Poczem pociągnął za nią do drugich ko­

m nat i tam znów na nią spojrzał raz i drugi, a wreszcie obejrzał się za kimś znajomym, któryby go oświecił, kto je s t ta dama.

Tigranes mu to opowiedział.

B yła to wdowa Ajchingerowa, z domu Łopaty- czówna, imieniem Packna.

Łopatowie, Łopatkowie i Łopatycze, była to jed n a i ta sama rodzina. Jednego syna Ł opaty n a ­ zwano z polska Ł opatką, a drugiego z ru sk a Łopa- tyczem i tak to zostało, bo nie królowie albo kan­

clerze koronni, ale głos publiczny i używanie two­

rzyły wówczas nazwiska. T ak było w Polsce, tak i na Rusi. Łopatkowie się prędzej spols*zczyli, Ł o ­ patycze Rusinami zostali, a głos publiczny wyraził to w ich nazwiskach. Łopatycz, ojciec Packny, przyjął prawo miejskie we Lwowie i tu się osiedlił, a prowadząc skrzętny handel z Tataram i, dorobił się znacznego m ajątku. I on miał także piękną k a ­ mienicę przy ulicy Halickiej, chociaż tylko o trzech oknach, ale zaopatrzoną równie .bogato. Pachna, jego córka jedyna, będąc m łodą dziewczyną, m iała swoje ambicye Chciała wyjść za polskiego ryce­

rza, któryby z czasem został senatorem . Je j ojciec, Rusin i dem okrata, nie lubił rycerstwa, przenosił nad nie stan kupiecki, upierał się przy tem, ażeby wyszła za kupca i z wielkim uporem wbijał w nią przekonanie, że niemasz dla dziewki lepszego po­

stanowienia, ja k w stanie kupieckim. P ach n a się

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ziemilski godzi się na taką konwencję i choć jego praca raczej nie nadaje się do teatrologicznej analizy, jest w pewien sposób pełna czułości i troski – bo dokumentuje

Kiedy dziecko przejawia trudne zachowania zwykle odczuwamy frustrację, bezsilność, obawę, że coś jest nie tak, skoro ono się tak zachowuje.. Zdarza się, że

5. Łukasik S., Petkowicz H., Hanisz J., Dobrowolska H., Karaszewski S., Straburzyńska J., Witkowska E., Wesoła szkoła. Karty pracy ucznia. Łukasik S., Petkowicz H., Dobrowolska

władzy bardziej niebezpiecznym, niż brak popularności, z opisa- nym wyżej przeświadczeniem społecznym musi - zdaniem wielu respondentów - liczyć się każda przyszła

gnione, już wtedy wszystkie chorągwie królewskie posuwały się naprzód; nawet sam Gniewosz nie mógł się ze swoją chorągwią oprzeć temu prądowi i zwol­. na

P o długich wszakże kabałach, przy pomocy Gniewosza, W ilczka i K am ienieckiego, którzy wszyscy nic lubili Kmitów, Kergolaj potrafił przekonać króla, że

cej, na jednym poziomie, jednostajnem światłem jest oświetlone. Nie korzysta Kaczkowski nawet z ta ­ kich momentów, z których bez wielkiego wysiłku dałoby się

Bardzo ważne jest, aby w takiej sytuacji uspokoić dziecko, powiedzieć, że dorośli po to ustalili zasady kwarantanny i przerwy od spotykania się z dziadkami, by zadbać o ich