z przedmową
U). ^abłonowskieSo.
WARSZAWA .
I \ c d a k c y a i A d m i n i a t r a c y a 14. W a r e c k a 14.
BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH
WYCHODZI CO T Y I^ E Ń
w objętości jednego tomn.
— iii—
WARUNKI PRENUMERATY
w WARSZAWIE: Z przesyłką pocztową:
Rocznie . (52 taj) rs. 10 Półrocznie (28 tomów) „ 5 KwartainlB (13 tomów) „ 2 kop. 50
Za odnoszenie do domn 15 kop. kw .
Cena kaidego tomu 25 kop., w oprawie 40 kop.
DOPŁATA ZA OPRAWĘ:
R o c z n ie . . (za 52 tom y) . . . rs. 0 kop. — P ó łr o c z n ie . (za 28 tom ów) . . . „ 3 „ — K w artalnie, (za 13 tom ów) . . . „ I , > 5 0 Za zm ianę adresu na p row in cyi dop łaca s ię 2 0 kop
REDAKTOR I WYDAWCA
Franc: Jul, 6ranowski/
Hsenes-*---
R edakcya 1 A dm inistracya: W arszaw a, W arecka l i . —T elelonu 88.
w e L w ow ie P la c M aryacki L i .
j Rocznie. . . (52 tomj) rs. 12 i Półrocznia . (20 tomów) „ E
)
Kwartalnie . (12 tomów)
„3
D rukarnia A . T. J eziersk ieg o , N o w y -S w ia t 47.
/p o i
OLBRACHTOWI RYCERZE
ZYGMUNT KACZKOWSKI.
'ló ^ S 51 <5^
OLBRACHTOWI RYCERZE.
z przedm ową
W. JABŁONO^SIjl^O.j
Państoicw ego
Cz q śó I. Nr.
s ~ ~ 'Źtfi' S
W A R S Z A W A
D R UK A R N IA
A. T. JEZIERSKIEGO
47. N o w y ■ Ś w ia t 47.
PRZEDMOWA.
Powieść Zygmunta Kaczkowskiego „Olbrachto
wi Rycerze”, wydana po ■ raz pierwszy w 1889 r., napisana została na schyłku lat znakomitego po- wieściopisarza i je st ostatnią jego pracą beletrysty
czną.' Tej ostatniej pracy wszakże dostało się naj- zaszczytniejsze miejsce w Szeregu licznych dzieł Kaczkowskiego. Zgodna opinia poważnych kryty
ków naszych,—że tu przypomnę zdanie prof. Chmie
lowskiego, wypowiedziane w studyum jego o Z. K a
czkowskim — uważa „Olbrachtowyeh Rycerzy” za najlepszą powieść ich autora, za dzieło będące dojrza
łym i wspaniałym owocem jego twórczości. J a k „Krzyża
cy” Sienkiewicza dają nam rozległy i dokładny obraz, wielostronnie rozważonej przeszłości naszej z po
czątku XV w., tak „Olbrachtowi Rycerze” odtwa
rzają różnorodność objawów bytu naszego społe
czeństwa na schyłku tegoż stulecia. Staranność w ma
lowaniu tła epoki, obfitość szczegółów, charaktery
zujących dobitnie rozmaite jej sprawy i czyny, pro
cesy i dążności, ideały i usposobienia, powołanie do życia ogromnej ilości postaci pełnych wyrazu, repre
zentujących różnolite sfery społeczne i towarzyskie, wszelkie warstwy i stany, .rozmaite stopnie kultury, różne rodzaje pracy, zawodów i powołań, wreszcie odczucie głębokie ducha czasu, jego-sprężyn i po
budek, jasnych i mrocznych stron,—wszystko to wy-
naszych powieści historycznych.
"Wartość artystyczna „Olbrachtowych Rycerzy” , je st również niepospolita. Ude'za nas tu przede- wszystkiem równomierne rozmieszczenie efektów na całość dzieła; autor unika nadużywanego często sposobu skupiania ich na jednym punkcie, niestara się na jakiemś jednem miejscu, scenie, fakcie wy
jątkowym zatrzymać głównie uwagi czytelnika, nie wytęża jej niepomiernie w jednym kierunku. W po
wieści jego niema punktu kulminacyjnego", niema spadków gwałtownych, ani rac strzelających nagle i oślepiających. Tu wszystko trzyma się, mniej wię
cej, na jednym poziomie, jednostajnem światłem jest oświetlone. Nie korzysta Kaczkowski nawet z ta kich momentów, z których bez wielkiego wysiłku dałoby się wydobyć sporę efektów, podbijających wyobraźnię czytelnika- Tern się tłumaczy np. to, że klęska Bukowińska, chociaż przedstawiona świe
tnie, nie odcina się zbytnio od innych ogniw utwo
ru, nie tłumi mocy i świetności innych scen.
Rozwijają się one potoczyście, po szerokim gościńcu, postępują poważnie, krokiem miarowym i pewnym. A utor wyprowadza każdą w porę, do każdej potrafi jednakowo zainteresować.
Krzyżuje się tu wiele dróg, przeciągają po nich swoi i obcy, wielcy i mali, szczęśliwi i doświadczani od losu. Każdy występuje we właściwych sobie ra
mach, jest symbolem swego środowiska, tonem odrę
bnym ogólnego chóru.
"W powieści swojej wyprowadził Kaczkowski na widownię te-wszelkie czynniki dziejowe, społeczne, kulturalne i towarzyskie, które wytwarzały ówczesny byt Rplitej. Kmieć, kupiec, rycerz, duchowny, do
stojnik dworu królewskiego, wreszcie sam król, — wszyscy są tu wplątani w życie szersze bądź ści
ślejsze, w domowe i rodzinne, zarówno jak i pu
bliczne, ogólniejszego znaczenia. N ik t nie został
7 pominięty, nic nie zostało zbyte charakterystyką ogólnikową.
Stąd teź całość imponuje nietyłko szerokością rozmachu i rozmiarami, lecz i sumiennem opracowa
niem części poszczególnych.
O ile strona dziejowa je st ściśle odtworzona, o tyle zmyślona, fikcyjna rozwija się swobodnie, je st pełna szczęśliwych pomysłów, bawi i zaciekawia mnóstwem przygód osobliwych, masą zdarzeń wy
jątkowych, zawsze jednak naturalnych i nieprzesa- dzonych. Obiedwie one zresztą harmonizują ze so
bą doskonale. Z tych teź powodów rzecz cała no
si znamię wielkiego zrównoważenia władz twórczych, zapanowania nad olbrzymim materyałem, wreszcie niepospolitej pewności ręki w kreśleniu pojedynczych postaci, zarówno jak i w zręcznem wiązaniu i roz
wiązywaniu węzłów powieściowych.
U ). }abłoąoujski-
Sie h ö re n n ic h t d ie fo lg e n d e n G esaeuge, D ie S e elen , d e n e n ic h d ie e rs te n sang;
Z e rsto b e n is t das fre u n d lic h e G e d ra e n g e , V e rk lu n g e n , ach! d e r e rs te W ie d e rk la n g . M ein L ie d e rtö n t d e r u n b e k a n n te n M enge, I h r B e ifa ll selb st m a c h t m ein em H erzen b an g ; U nd w as sich sonst an m e in e m L ie d erfr<. u et, W enn es noch le b t, i r r t in d e r W e lt z e rs tre u e t.
Guetlie
W S T Ę P .
Pom iędzy rzek am i S try je m a D n iestrem , w k ra ju dziś sławnym n ie p rz e b ra n e m i bogactw y olejów sk al
nych, o trz y m ile n a p rz e s trz a ł od staro-ruskiego m iasta D roh obycza, a o sześć mil od szczytu B ie szczadów, w dolinie zaklęsłej a rozram ienionej po
między grzbietam i gór, sterc zą szeroko porozrzucane olbrzym ie skaliska, k tó re od wieków są dziwowi- skiem podróżnych, a zarazem siedzibą potw orn ych podań ludow ych.
S kalisk a te , znane pow szechnie po d nazwiskiem
„K am ie n ia ły U ry c z u ”, dzielą się n a dwie o d rę b n e grom ady, nie zd rad zając napozó r żadnego związku ze sobą.
J e d n a z nich, leżą ca po dru giej stro n ie doli
ny, sk ła d a się te ż wistocie z kilkudziesięciu w ięk
szych i m niejszych kam iennych b ry ł, p o p rz e ra sta - nych czarnym jodłowym lasem , leszczyną i, jałow ca
mi; było ich p rz ed w iekam i zapew ne więcej, ale z cz a
sem p rzykryły je ziemia, mchy i dzikie krzew iny.
W tej grom adzie w idać nieład n a tu ry , ja k o b y p o bojowisko po ja k ie jś gw ałtow nej rew olucyi żywio
łów: ręk& ludzka nie zostaw iła tam żadnego ślad u po sobie.
N a to m iast d ru g a grom ada, więcej sk u p io n a, a stercząca ze sto k u góry n ad bezd en n ą p rzep aścią od północnego wschodu, u d erza na pierw szy rz u t oka widokiem jak b y ruin ogrom nego i bard zo s ta ro żytnego zam czyska.
S kalisty ten potw ór, p ię trz ą c y się w chm ury swemi pozostalem i basztam i, a z je d n e j stro ny ja k b y nad sam ą paszczą piekielną zwieszony, w k tó re j
kolwiek dnia dobie widziany, przejm uje podziw em i grozą. T u bowiem, obok olbrzym ich tworów n a tury, pnących się w niebo z zuchw alstw em niczem nieokiełznanych żywiołów, a zarazem głęboko wbitych w w nętrzności ziemi, widoczne są ślady, że tu ta j niegdyś m ieszkali ludzie.
D ość rzucić okiem n a t e skaliska, ażeby do- strzedz, że kiedyś, zapew ne jeszcze w wiekach za
m ierzchłych, człowiek opanow ał tę w puszczach le śnych zatopioną dzikich zw ierząt siedzibę i p ra c ą wielu la t i w ielu tysięcy r ą k ludzkich zam ienił w z a mek obronny. Albowiem na najwyższych szczytach tych sk ał widać izby w ew nątrz w ykute i wschody do nich w iodące a o p atrzo n e kam iennem i gankam i;
gdzieindziej zaś • w yglądają z pod mchów i krzewin' sążniste m ury z cegły i w apna, k tó re z w iekam i także zlały się w kam ień.
Z tych sk ał ogrom nych, k tó re się, zwyoięzko oparły zniszczeniu wieków, a w y glądają ja k baszty łub wieże w gruz zap ad łeg o zam czyska, dzisiaj jeszcze pozostały cztery. D w ie m niejsze, sterczące od p ó ł
nocy w odległości k ilk u n astu stóp je d n a od d rugiej, stały widocznie swojego czasu n a straży głów nego w jazdu i obejm owały pomiędzy sobą brarnę zam ko
wą. P o m ięd zy nie wchodzi się w obszerny dziedzi
niec, dziś tra w ą i chw astem zarosły, lecz bezw ątpie-
11
nia n a tu ra ln ą i je d n o litą p ły tą kam ienną nakryty.
P od dziedzińcem musi być próżnia, zapewne ludz- kiem i rękam i w ykuta, naw et praw dopodobnie do dalszych p row adząca podziem i, bo za uderzeniem w posadzkę głuche odzywa się echo, pow tarza się kilkakrotnie w oddali i dopiero po chw ili ucicha.
W jednym rogu dziedzińca j e s t stu d n ia w skale wykuta, dziś zasy pana gruzam i. P o lewej ręce ciągnie się m ur skalisty, którego posady wszakże d o jrzeć nie m ożna, zwiesza się bowiem n ad bezden n ą p rzepaścią, k tó rą ta k je s t głęboką, że ro sn ą ce po je j brzegach wiekowe jo d ły szczytami swemi zaledw ie dosięgają poziom u dziedzińca. P rzepaści te j, n a której dnie leżą tru p y drzew przedw ieko
wych i olbrzym ie kaw ały skał, a n a nich znowu pnie zm urszałych jo d e ł, jeszcze nigdy prom ień słońca nie p rz e d a rł i nigdy s to p a ludzka nie d o tk n ęła.
N a d nią, w rogu dziedzińca, wznosi się najwyższa b asz ta zamkowa.
J e s t to w ieża skalista, m ierz ąca sto kilkadzie
siąt stóp wysokości, rozdw ojona u szczytu i p ię tr z ą c a się dwiema iglicam i ku niebu. O kilkanaście stóp poniżej iglic znajduje się izba w skale w ykuta, o p a t r z n a resztkam i krużganku. Z tego krużganku, n a k tó ry jeszcze niedaw no w ejść było m ożna po kam iennych, chociaż ju ż bardzo ośJizganych progach, również w skale wykutych, przepyszny naw et go
łem u oku przedstaw iał się widok. O bejm ow ał on bowiem k ilk a d z ie sią t mil kraju, bogatego ja k ró g obfitości, we w szystkie dary n atu ry , płynącego od wieków m lekiem i miodem, a przerżn iętego srebrne- mi w stęgam i Tyśrnienicy i S try ja , Świcy i D n ie stru i wielu innych rz e k m niejszych, w ijących się m iędzy tłu ste m i łąk am i i cienistem i dąbrow y P o prawej rę c e w idziałeś m iasto S try j, śpiące spokojnie n a ro zleg łej dolinie; przed to b ą ro ił się handlow y gród s ta re j B u si, D rohobycz, cokolw iek dalej n a lewo g u b ił się w sinawej mgle S am bor, ze wspaniałerni
wieżami swoich kościołów i cerkwi, z białem i ja k śnieg ulicami, otoczony dokoła pysznem i sadam i drzew owocowych i złotem i łanam i pszenicy, a sie
dzący n a brzegu uciekającej p rzed tw ojem okiem rów niny, k tó ra j e s t niby pierwszym kobiercem s te pów podolskich, ścielącym się pod nogi apostołom ludzkości i oświaty, przybyw ającym z zachodu...
C zw arta nakoniec baszta, cokobwiek niższa od poprzedzającej, a stojąca w rogu zachodnim dzie
dzińca, lecz także niegdyś m ieszkalna, dzisiaj zaś w różnych m iejscach poprzeryw ana u szczytu, w dzi
wnych przed staw ia się k sz ta łta c h , k tó re z d a ją się być jakoby ruchom e i w w yobraźni p rz y b ie ra ją r y sunek ludzkich postaci.
T a k z jednej strony, gdzie s k a ła chyli się ku wschodowi, widzisz jakoby stojącego n a jej szczycie rycerza, k tó ry n a hełm i zbroję k a p tu r mnisi za
rzucił, i stoi ta k nad p rz ep aśc ią , ja k gdyby się w n ią chciał rzucić, a p rz ed śm iercią o statn iem dumnem spojrzeniem grozi pogardzonem u «przez siebie świa
tu . Z drugiej strony, gdzie sk ała się zwiesza ku dziedzińcowi, widzisz jak o b y dziewicę z zalam anem i z rozpaczy rękam i, k tó ra ch c ia łab y z m iejsca się ruszyć i zstąp ić w d ziedziniec—a nie może, bo je s t skam ieniałą.
K ied y w arstw a m gły białej położy się n a tych ru in ach , co się często zdarza w tych g ó rach, tak , że tylko w ierzchołki tych sk ał nad n ią się Wznoszą i zd ają się wisieć w pow ietrzu, w tedy postacie te ry su ją się daleko w yraźniej, n aten c zas i dum nie w przep aść spo glądającego ry c erz a, i skam ieniałą w swym ru c h u dziewicę, widać ja k b y żywe — i je s t to widowisko w spaniałe i groźne, pi-zy którem oczy tw oje się o tw iera ją szeroko i oddech z a p ie ra się w p iersi. W id o k te n wszakże s ta je się strasznym i przejm ującym wśród jasnej nocy; n aten czas bo
wiem postacie te m alują się czarno n a niebios b łę
kicie, duch w nie w stęp u je, zd a ją się ruszać n a
13 swoich kam iennych podstaw ach— a kiedy w yobraźnia usiłuje przeczuw ać ich myśli i czyny z ty ch czasów,- kiedy żyły n a ziemi, w piwnicach zam ku głucho odzyw ają się echa, w głębiach zaś tej przepaści, gdzie s ta re pnie leżą przysypane drzazgam i skał, słychać szumy i ję k i przytłum ione, niknące w dali, ale tak p rzeraźliw e i ta k ie nieziemskie, że ktoko l
wiek je słyszał, uczuł drżenie w głębi swej duszy i uw ierzył pow ieści ludowej, że tam m ieszkają d u chy p o k u tu jące. Toż jeszcze n ik t tam nocy nie prze- v spał w ty ch straszn y ch ru in ac h , a kto przypadkiem po zm roku się zabłąka, żegna się krzyżem świętym, p o pędza konie i m ija je jaknaj p rędzej...
P om iędzy ludem okolicznym k rą ż ą w ielorakiej lecz dziwnie zam glone i p o p lą ta n e z so b ą p o d an ia o tem starem zamczysku. N ajdaw niejsze z nich sięgają tego poinroku dziejów, z którego, na p o d staw ie ja k ie jś ustnej lub pisanej wieści o jakim ś chanie albo carzyku, o niezliczonych h o rd ach , k tó rym hetm an ił, o wielu zam kach, k tó re posiadał, o złotych sk arb ach , k tó re zakopał, ta k samo b a ja rz e gminni, ja k i piśm ienni, wysnuwają mniej albo więcej potw orne baśnie, nie m ające żadnego w iaro- godnego św iadectw a za so b ą. P o d an ia te , krążące po chatach sąsiednich bojków, a uporządkow ane co kolw iek przez ludzi piśm iennych, m ówią co n astę
puje: .
P rz e d tylu a tylu wiekami, kiedy jeszcze R usi nie było, a góry te były zam ieszkane przez szczep słowiański W ęlotów , zwących się tak że W ilkam i, jed en wielki Z u p an W eletów , k tó ry sam się wil
kiem n az j wał, m ając duchy nieczyste na swoje u słu gi, zm urow ał z tych skalisk odwieczny zam ek o b ro n ny i kazał pod nim wykuć o b szerne piw nice, w k tó ry ch chow ał swe skarby, a k tó re podziem nym k a nałem , idącym p o p o d rzek ę i staw , łączyły się z ową d ru g ą grom adą skał, leżą cą po tam tej s tro nie doliny. W eletow ie, szczep milionowy i bardzo
waleczny, pociągnęli dalej ku północnem u za cho do wi, zalew ając so b ą w szystkie k ra je , o p iera jące się 0 m orza północne i sięgające naw et do wysp, z a te m i morzami leżących. W ilk wszakże tu taj pozostał, ży
j ą c z swą m łodą żoną na swoim zam ku w szczęściu 1 dostatk ach , k tó re za pom ocą duchów nieczystych ustaw icznie p om n ażał. Biesiady, m uzyka i tań ce , trw ały po całych nocach na jeg o zam ku aż do świ
tania; wszakże kiedy jednego zaran ia, nie dosłyszaw szy piania kurów , złam ał zaw artą z ducham i um o
wę, duchy zburzyły zamek i zam ieniły jego i jego żonę w owe poprzeryw ane skały, k tó re jesz c z e dziś sto ją na ruin ach zamkowych J a k a to b y ła umowa, podanie nie wie, lecz opow iada dalej:
W wiele la t p o tem T a ta rz y zaleli pow stałe tym czasem księztw o h alickie, a na ich czele szedł ich chan owoczesny, Szełudyw y B uniak, p ó ł- c z ło wiek, pół-dem on, z czupryną w ichrow atą, j a k s trz e cha, z b ro d ą sięgającą do ziemi, k tó rą je g o czeladź na rozkaz podnosiła złotem i w idłam i, z brzuchem otw artym i koszlawem i nogami, i p o d stą p ił p od m ia
sto Bycz, zbudow ane n ad rz ek ą Tyśm ienicą, gdzie dziś leży wieś T ustanow ice. M ieszczanie Byccy, u fa ją c wałom i częstokołom , którem i było otoczone ich m iasto, m ając przytem d o sta te k bron i, zaw arli się w m ieście i postanow ili staw ić opór T a ta ro m . B u niak oblegał ich długo darem nie, aż wreszcie użył fortelu. W y p raw ił posły do m iasta z zapew nieniem , że od oblężenia o dstąpi, a przyjm ie okup i ż ą d a uiew iele: z każdego dymu tylko jednego gołębia.
B yczanie zaraz n a tę. um owę p rz y sta li i posłali mu po jed n y m gołębiu z każdego dymu. L ecz chytry B u n iak po p rzy czep iał każdem u gołębiowi zatloną hubkę pod skrzydła i puścił je wolno. G ołębie w ró
ciły, każdy do swego dym u pod strzechę, a w chwalę potem całe m iasto stan ęło w płom ieniach. T a ta rz y sk o rzy stali z p ożaru, napadli na m iasto, złu pili je i zniszczyli tak, że kam ień n a kam ieniu nie został,
15 m ieszkańców zaś w części wymordowali, a w części wzięli w niew olę. Tymi niew oluikam i B u n iak z a ło żył inne m iasto, dru g i Bycz, dzisiejszy D rohobycz S am zaś ze swym dworem osiadł na zam ku Uryc- kim, k tó ry nanowo odbudow ał, basztam i i strzeln i
■cami opatrzył i n ap e łn ił nieprzebranem i skarb am i.
P o d a n ie dodaje z naciskiem , iż w osadach zam ko
wi podległych p o zak ład ał w arsztaty tkackie, n a k tó rych w yrabiano parczow e jedw abie i sędy ze zło ta i sre b ra, tk a ją c z nich przepyszne kam cby, aksam i
ty i złotogłowia, k tó re sprzedaw ał w m ieście T u sta- niu, w D rohobyczy i we Lwowie. Tym trybem n a grom adził wielkie bogactw a, k tó re chował w piw ni
cach. P rz y nich żył hucznie i szumno, w śród bie
siad i tańców , ale bez m uzyki, bo nie m iał grajków pomiędzy swoimi T a ta ry . B y ła wieść głucha, że dyabeł, z którym był w zmowie, zakazał mu gran ia n a zam ku, tylko mu śpiew ać pozwolił. A ż jednego d n ia przyszli m uzykanci pod zam ek, przyszli wierz
chem S ta reg o - h orbu, w racając z wesela ze Scho- dnicy, a była ich sotnia, albo i więcej. T a ta rsk i b u rg ra b ia d ał o tern znać swemu panu, a B u niak ich przyjął z ochotą. I k az ał zw ołać cały swój dwór i wyprawił w ielką biesiad ę z tańcam i, przy k tó re j wina i miody lały 'się strugam i. A le m uzy
kanci tylko udaw ali, że p iją, w rzeczy zaś leli w i
no w zanadrze; toż kiedy B u n iak ta k się u p ił ze swym dwcjrem, że wszyscy leżeli bez duszy, m uzykanci spuścili się do piwnic, zabrali skarbów , co mogli, a wychodząc obładow ani, pozostaw ili zatlone wióry przy beczkach prochu, przechow yw anych w piwnicy.
K iedy ju ż wszyscy wyszli szczęśliwie poza ostatnie okopy zamku, straszliw y huk dał się słyszeć, p ro chy się zapaliły i zamek- wyleciał w powietrze..
Szełudyw y B uniak, ile że sam by ł czarnoksiężni
kiem , oszukał dyab ła i ocalał, a w siadłszy n a z ło tą koieśnicę, do k tó rej za p rzą g ł skrzy d late konie, uje- -chał do W ę g ie r. A le dyabeł dopędził go na szczy
cie B ieszczadu. zrzucił woźnicę z kozła, sam w ziął lejce do rę k i i koleśnicę w j a r głęboki wywrócił, gdzie się razem z B uniakiem z a p a d ła pod ziem ię.
W szelako i muzykanci nie uszli bezkarnie, bo s t a r szy m urza B u niaka, którego podanie ta k ż e zwie W ielkim , zebrał T ataró w , leżących po wsiach obo
zem, zgonił ich, skarby o d e b ra ł i uszy poobcinał;
potomkowie ich żyją do dziś dnia we wsi K ru sz el- nicy, nazyw ają jsię .Czeluczewicze i noszą imioni- sko B ezuszków ./>‘ i-;V;k
S ą jeszczćlińiW jiodania z cokolwiek później
szych czasów, w któ ry ch n a m iejscu ch an a carzyk panuje na zam ku, zabiera drugiem u carzykow i żonę i na zam ek przyw ozi; zaś jeg o rywal, przyzwawszy dyabła n a pom oc, zdobywa zam ek i carzyka zwo- dzicięla zabija, a dyabeł burzy zamek za pom ocą ogniów piekielnych.
J e d n a k w ty ch w szystkich p odaniach w ystępu
je ktoś, zwany wielkim , i pow tarza się z rozm aite- mi zm ianam i powieść o dyable, o muzyce i o zbu
rzeniu zam ku nad natu raln em i siłami. G dzie we w szystkich podaniach, zm ieniających swe form y z wiekam i, lecz przyw iązanych do jcdnego miejsca, pewna tre ś ć s ta ła się ciąg le pow tarza, tam w tej treści bywa zazwyczaj cokolwiek prawdy..
D lateg o, napatrzyw szy się d o sy ta tym olb rzy mim skaliskom i zagadkow ym ruinom i w ysłuchaw szy wszystkich pow ieści o carzykach i chanach, k tó rzy w w yobraźni ludowej w nich niegdyś m ieszkali, ciekawry podróżny "wchodzi jeszcze ra z n a dziedzi
niec i szuka b ąd ź śladów arch itek tu ry , bądź ja k ic h kolw iek napisów, z którychby m ógł jak ieś pew n iej
sze zbudow ać wmioski ta k o epoce, w k tó rej te n zam ek był zaludniony, j a k o jego m ieszkańcach.
A le z a rc h ite k tu ry owego czasu niemasz dziś praw ie żadnego śladu; ani jednego filaru ani je d n e go odłam ka sklepienia, ani jed n eg o gzym su nie mo
żna się doszukać wt n astroszonych w dziedzińcu
drzazgach te j staro żytnej budowy, resztki sążnistych murów z cegły i w apni takie m ogą pochodzić z każdego wieku,
w ane w n atu ra ln y ch sk ałach izby, krużganki, sch o dy, nieprzem ierzone pod dziedzińcem piwnice i dla gęstego pow ietrza dziś całkiem niedo stęp n e p ie c z a ry, każą się tylko domniemywać, że są to roboty z czasów przedhistorycznych, z czasów tak ich , gdy p ra ca ludzka nie m iała w artości, b'o j ą m ożna było wygwałcić; ale epoki ich n ik t nie oznaczy. Z n a j
dywane różnem i czasy w tutejszych dziuplach o k ru chy kam iennych posągów dziwotwornej postaci i kształtów , rozm aite kruszcow e i kam ienne n a rz ę dzia, k tó ry ch użytku -już nie m ożna odgadnąć, wy
grzebyw ane wreszcie kociołki z pieniędzmi, o k tó ry ch wieść niesie, pozw alają przypuszczać, że dzi
wne te schowki i pieczary służyły niegdyś poganom jak o św iątynie i że może niejedno krotn ie p rz ech o
wywali się tu opryszki, których w tych górach po wszystkie wieki nie b ra k ło . N a tern się k ończą w szystkie ślady widoczne z tych czasów, k tó re n a stęp n e wieki przykry ły swym pyłem .
S ą w szelako napisy n a ścianach skalistych.
P rz e d laty blizko czterdziestu, kiedyśm y te ruiny po k ilk ak ro tn ie zwiedzali, było tak ich napisów, j a k kolw iek jtiż wtedy mocno Zniszczonych i tru d n y ch do odczytania, jeszcze bardzo wiele. M ianowicie n a owej olbrzym iej skale, u k tó rej szczytu z n a jd o w ała się izba z krużgankiem , by ła je d n a ściana, bardzo obszerna i dosyć gładka, k tó ra niemal ca ła b y ła zasiana napisam i, naw et w takiej wysokości, że ci, którzy po niej ryli Żelaznem narzędziem , m u
sieli używać drabiny. Pow yżej tej ściany zn ajd o w a ła się g łęb o k a szczelina z progiem ta k szerokim , że n a nim nadzwyczaj gęste p ow yrastały krzewiny.
P om iędzy niemi bujały przedew szystkiem dzikie kpow oje, k tórych k rzaczaste gałęzie zw ieszały
ó r> \ M ■
4 e k a — T. 310
się n a dół i zakrywały wyższą część ściany. K rzew y te utrzym yw ały cień i wilgoć przy ścianie, zk ąd po
szło, że naw et dosyć głęboko wyryte litery z a ra sta ły mchem i ulegały zniszczeniu.
Xowsze napisy, których z re sz tą i po innych m iejscach by ła mnogość niem ała, nie m ogą nikogo zajm ować. Z najdaw niejszych m ożna było jeszcze wyczytać: Ewar . . . K u rn p a t. . . zapewnie E w a ry st K u - ropatnicki, znany g e o g ra f i zbieracz z końca X V I I I wieku. Zaklika Tarto. 1512. Ilerburth z Fulsztyna. . . 1585. B yli to b ezw ątpienia ciekawi podróżni z b liż szych okolic. W innem m iejscu w idać było .bardzo wiele myśli nasuw ający napis w tych słow ach:
Veni et vidi, nunc■ Credo. J. F. Comes de K ertjo r..:
trzy albo cztery lite ry nieczytelne, a dalej rok 1500.
Tuż zaraz pod nim napis ju ż wcale zagadko ivy:
Pax tibi, amice Aiictus. O bok tych dwóch inny r ó wnie niejasny: Na pohybel... potem kilka słów c a ł
kiem z a ta rty c h , a pod niemi podpis bardzo tru d n y do w yczytania: Biłowus Kniaź.
W szelako je d n a część tej ściany była n a k ry ta obszernym napisem , k tó ry , lubo najw ięcej znisz
czony, był je d n a k najw ięcej zajm ującym . W y g ląd ał on ja k b y n ag ro b ek albo też napis mi nagłówrku ko
ścioła, z czego powszechnie wnoszono, że w tein miejscu, we, w nętrzu skały znajdow ała się k ap lica, a pod n ią zapewnie g rob y familijne. U góry bowiem, n a p a rę sążni wysokości, w idać było wyryte trzy wielkie litery : D. O. M., ponad którem i wyżłobiony był krzyż, praw ie pó ł sążn ia wysoki. P o d literam i były w yryte dw a -wiersze łacińskie, ale ta k zniszczone, że tylko z wielką tru d n o ścią m ożna się było domy
śleć tych słów: Piae membriae... illu&tris... Domine...
ex stirpe Kmytliorum. P o d tem i słowam i znowu krzyż mniejszy, a pod nim cztery wiersze polskie. W iersze te były niegdyś bard zo stara n n ie i dosyć głęboko wyżłobione w piaskow cu, a naw et, o ile się zdaje, zapuszczone ja k ą ś sm ołą, zapew ne w pelu zacho
19 w ania ich od zniszczenia; mimo to je d n a k zniszczały
więcej niż inne, praw dopodobnie skutkiem pęknięcia skały w tem m iejscu od praw ej rę k i u góry ku l e wej n a dole, przez co się utw orzyła zaklęsłość, ściąg a jąca wilgoć ku sobie. W iersze te były jeszcze dlatego bardzo tru d n o do odczytania, ile źe ten, któ ry je rył, pom ieszał lite ry gockie z łacińskiem i, ja k to niejednok rotnie w ręk o p isach owego czasu widzimy, tak, że pozostałe fragm enty, zw łaszcza przy tam toczesnej, całkiem dowolnej pisowni, stały się praw dziw em i hieroglifam i. T oż z tego cztero- wierszowego hieroglifu m ożna było jakokolw iek wy
czytać tylko te słowa:
Duscha moya ...
Zyemsską ssthrza ... roża Nałh zytsyem ... Panye, Day ... ...
P o d temi w ierszam i był rok, z którego wszakże tylko trzy pierw sze cyfry zostały M D C, dalsze nieczytelne.
Z tych kilku napisów, chociaż tylko w m a le ń kiej cz ąstce zdecyfrowanycl), zw łaszcza, je ś li je p o równamy z podaniam i krąźąccm i pom iędzy ludem , w k tórych koniecznie m usiało być jakieś ziarnko praw dy, zdaje się niewątpliwie wynikać, że zam ek ten , chociaż jego początki g in ą może w czasach z a m ierzchłych, is tn ia ł i by ł zam ieszkanym jeszcze w wieku X V . Jesz cze n aten c zas m ieszkali tu jacyś ludzie rycerscy, w rzały tu ja k ie ś wielkie nam iętności, odgryw ały się jak ieś sceny gw ałtow ne i zapew ne t r a giczne, po k tó ry ch n astąp iły , w sposób niezwykły, a silnie działający n a w yobraźnię, zniszczenie zam ku i śm ierć jeg o m ieszkańców. Z a ś po ich śm ierci zo sta li ludzie, którzy, wiedzeni ciekaw ością, w iarą i niew iarą, m iłością i nienaw iścią, odpraw iali tu taj pielgrzym ki i zostaw iali po sobie napisy.
J a k iż to był ten zam ek, którego okruchy, to czone rd z ą ty le wieków i roznoszone wichram i, m ają jeszcze dziś ta k ogrom ne rozm iary? J a c y to byli ci ludzie, któ rzy takich olbrzym ich skalisk p o trze b o wali na swoje m ieszkanie? J a k ie to były te w rzące nam iętności, te w ielkie cnoty lub zbrodnie, co sp ro w adziły gwałtowne zniszczenie zam ku, a może i ludzi, w tenczas się ta m znajdujących? J a k a ż to wreszcie b y ła t a n ad lu d zk a potęga, k tó ra z takich olbrzy m ich sk a ł zbudow ane zamczysko rozbiła w gruzy, a jego szczątki p o ro z rzu c ała po całej dolinie? .
Z a tem niejeden uczony g rz eb ał cierpliwie po zapleśniałych pergam inach i księgach i nic nie wy
grzebał. N a d tem niejeden zbieracz stary c h p am ią
tek , badając, słowo za słowem wszystkie p o d an ia i sk ła d a ją c głoskę do głoski ze w szystkich napisów, bardzo mozolnie rozm yślał— i nic nie wymyślił T u, pod t ą olbrzym ią skałą, k tó ra swojemi niebotycz- nem i iglicam i porze p rz elatu jące chm ury, śró d u ro czystej ciszy tego cm en tarza w spom nień dziejowych, niejeden m łodzieniec, rozm iłow any w narodow ej przeszłości, długie godziny przem arzy ł — i nic nie wymarzył.
A le j e s t człow iek, który to wie i to b ie opowie, twoim polskim językiem , prostym , a przezroczystym , ażeby ci się ro zjaśn iła ta przeszłość, szarą m głą za
pom nienia n a k ry ta , i ażeby ci się zdaw ało, żeś sam żył w tedy i wszystko to w idział własnemi oczyma, ja k to w yczytasz poniżej.
I.
Z A M E K TUSTAŚ.
R u in y zam ku, k tó re się dziś nazyw ają K a m ie niem w U ryczu, w daw niejszych w iekach nie nosiły tego nazw iska, W ieś U rycz, leżąca n ad Z g n iłą L i
21
p ą , zo stała założona dopiero przed dw ustu k ilku dziesięciu laty, a dawniej nie było tu żadnej osady, noszącej p o d obną nazwę. Z am ek tu stojący od n aj
daw niejszych czasów, nazyw ał się T u stań . N aw et te skały, nim jeszcze j e zamieniono n a m ieszkanie dla ludzi, a ra cze j ca ła tu tejsza okolica, nosiły p r a wdopodobnie to sam o nazwisko,- o czem są tak że głuche wieści w podaniach ludowych.
S kały te w owej przedhistorycznej dobie, kiedy ludność tu te jsz a nie z n a ła jeszcze chrześcijańskiej n au k i, służyły za św iątynię poganom , w k tó re j bałw o
chwalcze odpraw iały się nabożeństw a; naw et i p ó źniej, kiedy tu te jsz e bojki, szczep mieszańców krwi słowiańskiej i w ołoskiej, co jeszcze dziś widać po ich budow ie i rysach tw arzy, przyjęli c h rzest pod naciskiem swych k siążąt, a w gruncie s e rc a hołdo
wali jeszcze- pogaństw u, w tu tejszy ch głębokich pie
czarach kryli się ich kapłani i odbyw ały się bałw o
chw alcze ofiary. Owe okruchy bożków kam iennych i rozm aitych n arzęd zi nieznanego dzisiaj użytku, k tó re jeszcze niedaw no tu znajdow ano, z tam ty ch pochodzą czasów.
W X I I I wieku, kiedy T a ta rz y pod wodzą B a- tu -c h a n a po ra z pierwszy rozpuścili swoje zagony w Ilu ś owoczesną, pędząc ja k b u rz a p iekieln a w zdłuż W isły w k ra je polskie, n a K rak ó w , n a S zlązk i do, W ę g ie r, zrabowawszy R u ś c a łą do szczętu, po zosta
wiali za so b ą załogi, k tó re pilnow ały skarbów za
b ra n y ch . łtu ś była w tedy jednym z najbogatszych krajów , południow o-w schodnich; prow adząc nadzwy
czajnie ruchliw y h an d e l z G re c ją , z całym W sc h o dem, a naw et lądow ą d ro g ą z Indyam i, nag ro m ad zi
ła bogactw wszelkiego ro d z aju bez m iary; liczni jej wówczas m ieszkańcy, nietylko po m iastach i grod ach, ale i po wsiach opływali w zło to , sre b ro i najpy- szniejsze tkaniny wschodnie: dla przechow ania tych cennych łupów, nim by m ogły być przew iezione w k ra je ta ta rsk ie , p o trz e b a było schowków obszernych
i jako k o lw iek obronnycli O tóż więc wówczas Ta- tarzy , osadzając swoimi ludźm i co bezpieczniejsze zamki po k ra ju , opanow ali tam że to sk ały tu ś ta ń - skie i w ym urow ali tu zam ek swoim obyczajem, k tó ry tem pewniej m ógł staw ić czoło jakim kolw iek n a padom , ile że broniły go ju ż od n a tu ry wzniesione, n ied o stęp n e skaliska. W te d y też niewolnikam i, k tó ry ch w k ra ju zniszczonym i zupełnie bezbronnym mogli m ieć tysiącam i, powykuwali te izby obszerne w skałach, p orozszerzali daw niejsze pod skałam i pieczary i przekopali k a n a ł podziem ny, wiodący pod rzekę i staw aż do owej dru g iej grom ady skał, k tó r ą jeszcze dziś w idać po tam tej stronie doliny, a gdzie zbudow ali drugie, rów nież obronne schronisko.
T a ta rz y ci jed n ak , którzy tu osiedli, zd aje się, że jeszcze po ustąpieniu B a tu c h a n a z W ę g ie r w swe s te p y z a p a d łe , p rzez d łu g ie la ta tu siedzieli, a lb o wiem w tedy opodal od zam ku pow stało ludne i bardzo ruchliw e m iasteczko, k tó re tak że nazwało się T u stań . M iasteczko to, któ reg o ludność była m ieszana ze skłonny ch do handlu T a ta ró w i równie przem yślnych bojków, bardzo szybko się rozwinęło i przyszło do pewnego znaczenia. M ieszkańcy jego tru d n ili się głów nie tkactw em , w yrabiając p łó tn a z lnu i konopi, k tó re wysyłali n a W sc h ó d , sprow a
dza ją c n ato m iast ztam tąd b o g ate tk an in y w schodnie i skóry barw ione.' Czy m iasteczko to jeszc ze w te dy nazywali R usi ni Bycz, ją k u trzy m uje podanie l u dowe, czy b y ła tu p rz ed tem osad a pod nazw ą Cho- rostków , ja k chcą kronikarze, tego dziś dociec nie m ożna; więmy tylko, iż z końcem owego wieku by
ło ono otoczone obronnem i m uram i i było bogatsze aniżeli S try j i D rohobycz, a jeg o sk ład y tow arów były sław ne n a całej Rusi. W tym czasie nie było ju ż wszakże T ata ró w an i w m ieście, ani n a zam ku.
B ogaci m ieszczanie zapew ne ich w części straw ili pom iędzy so b ą i przerobili w R usinów , a zresztą wy
kurzyli z zam ku za pom ocą swych k siążąt. W te d y też zam ek opu stoszał, a tylko m iasteczko zostało.
23 P o d owe czasy zagnieździli się w zam ku czar
noksiężnicy, którzy rozm aitem i gusłami ściągali do siebie lu d okoliczny. W idyw ano tam w tenczas du- cby, b łą d z ą c e po nocy pom iędzy m uram i; czasem n a najw yższych szczytach zamkowych baszt zjawiały się nieludzkie postacie, ziejące ogniem wokoło sie
bie, a w tedy i z okien zam ku wyskakiwały pło m ien ne języki i czarne dymy z iskram i, któ ro zapach siarki słały po całej dolinie; innym razem słychać było huk głośny w zamkowych podziem iach, jakgdy- by kucie m łotów w ham erni. B yli-to zapew ne p o tom kowie T atarów , albo m oże opryszki, któ rzy w dzień zabaw iali się gusłam i, aby odwrócić uwagę od swego rzem iosła, a w nocy przekuw ali - złoto i srebro, zrabow ane pomiędzy ludźmi. AYielu ludzi rozum nych, którycli i w tedy nie b ra k ło , było tego m niem ania; wszelako żad en z k siążąt' ru skich, ani wołoskich o ten zaczarow any zamek się nie poku s i ł —i zamek dalej pustoszał.
D opiero K azim ierz W ielki, zabrawszy Czerwo
n ą K uś, zw rócił nań swoją uwagę, jako na budowę, z n a tu ry i z położenia silnie obronną, ta k przeciw W ęgrom albo W ołochom , ja k przeciw naw ale ta ta r skiej; nie bo jąc się zaś ani duchów , ani czarn o k sięż- ników, k a z a ł go nanowo opraw ić. T a k w owym czasie, kiedy za m ą d rą ra d ą tego niespracow anego k ró la-m u rarz a wzniesiono z g ru n tu albo poodna- wiano zamki we Lwowie, w Sanoku, w Prz,em yśłu, w Lubaczow ie, w Trębow łi, w H aliczu i W ło dzi
m ierzu, odm urow ano tak że zamek w T u stan iu i p o stawiono go w stanie doskonałej obrony.
W ówczas, gdzie dziś sto ją o statk i dwóch baszt, od północy stała, ogrom na b ra m a żelazna, o b ra c a ją c a się n a żelaznych w rzeciądzach; n ad n ią zaś
m iędzy dwiem a basztam i w znosiła się o b szerna strażnica, op atrzo n a zew nątrz i w ew nątrz kam ien
nym k rużgank iem .' N ao k o ło obszernego dziedzińca w znosiły się zabudow ania zamkowe, z m uru g ru
bego n a ¡sążeń, a n a dwa p ię tr a wysokie. N a dole znajdow ały się sta jn ie , wozownie, lamusy, k o rd e g a r
d a i inne izby dla sług i żołnierzy, n a pierw szem piętrze wysokie kom naty m ieszkalne, na drugiem zaś mnóstwo izb m niejszych dla fraucym eru i gości.
K ilk a schodów kam iennych prow adziło do kom nat, z k tó ry ch główne, zn ajdujące się naprzeciw bram y wjezdnej, były szerokie na kilka sążni i zaczynały się ju ż n a dziedzińcu, gdzie były o p atrz o n e podw ój
n ą b a lu stra d ą k am ienną i ogrom nem i kolum nam i, n a których spoczywał szeroki k ru żg an ek pierw szego p iętra . N a tych schodach czekali zwykle żołnierze i goście p o stronni co pośledniejsi, nim zostali wpusz
czeni do pańskich pokojów. Z tych schodów także p a n zam ku m iew ał przem ow y i wydawał ro zkazy zgrom adzonym w dziedzińcu żołnierzom , m ieszcza
nom lub chłopom .
Dwie baszty narożne, z których pozostały j e szcze do dziś dnia ta k ie olbrzym ie szkielety, były podówczas jeszcze daleko grubsze i wyższe, obiedw ie zaś opatrzo n e strzelnicam i. W czasach późniejszych uzbrojono je w śmigowniee, k tó ry ch byio po cztery n a każdej, zaraz powyżej zębatych dachów zam ko
wych. N ajw yższa zaś b asz ta skalista, w k tó rej je s t izba wykuta, była o p atrz o n a szerokim kam iennym krużgankiem , n a którym m ożna było siedzieć wy
godnie i cieszyć się owym w spaniałym widokiem n a okoliczne m iasta i k ra je . T e n k ru ż g a n e k basztowy, ja k go też nazywano, był tak wysoki i ta k gó ro
w ał n ad wszystkie inne baszty i m ury, że m ożna zeń było w idzieć jak b y n a dłoni, kto w chodził lub w jeż
d ża ł w głów ną bram ę zamkową. N a to m iast nie m o
żna było p atrz eć na dół pod basztę n a zew nątrz, tam bowiem zn ajdow ała się owa przepaść, dziś drzazgam i sk al i zinurszałem i drzewy zasypana, a przep aść ta ta k w tedy była głębo ka, że nik t w niej ńie mógł zapuścić wzroku, każdy dostaw ał zaw rotu głowy i m usiał się zaraz oprzeć o poręcz
25 i oczy odwrócić. W tej baszcie, narów ni z pozio
mem zam ku, zn ajdow ała się kaplica, a pod n ią g ro by, ale p ró żn e po wszystkie czasy, bo panow ie tu tejsi, chociaż m ieszkali za życia, nie chcieli się cho
w ać w tym zam ku. Chowali się wszyscy w D roho- byczy pod cerkwią, za W ła d y sła g a Ja g ie łły zam ie
n ioną n a kościół. O bok wchodów do grobów, za
czynał się k an a ł podziem ny, w tedy wycembrowany nanowo, a wychodzący n a pow ierzchnię ziem w tern m iejscu, gdzie dziś w idać d ru g ą grom adę skał la sem jodłow ym zarosłych. W ów czas znajdow ał się tam folw ark zamkowy, zwany P o sa d ą , w którym m ało zajm owano się gospodarstw em rolnem , n a to m iast wszakże w bardzo obszernych stajn iach i szopach chowano konie, bardzo piękne, silne i ro słe, k tó re też n a bujnych i tłu sty c h pastw iskach leśnych ta k d obrze się udaw ały, że w niczem nie ustępow ały sław nym naów czas koniom s ta d a B u czackich.
Z am ek razem z m iasteczkiem i bardzo w iel
kim obszarem łąk , pastw isk i lasów do koła, n a k tó rym je d n a k w tedy jeszcze niewiele było osad i wio
sek, był w łasnością królew ską— a że .zbudow any był n a to , ażeby stanow ił ogniwo całego ła ń c u c h a zam ków obronnych od granicy w ęgierskiej , więc nigdy nie z o sta ł zamieniony w staro stw o , a siedział n a nim po w szystkie czasy rotm istrz, m ianow any przez k ró la, n ależący do wojskowego dw oru królew skiego i m ający pod sobą załogę, złożoną z żołnierzy, utrzym yw any sum ptem królew skim . B y ł też zawsze zależnym tylko od k ró la i w łasną m iał jurysdyk- cyę. S taro stow ie grodowi bliższych okolic, stryj- scy, żydaczowscy, przem yscy, wodząc się ustaw icz
nie za łby ze sobą o gran ice swych juryzdykcyj, niejed n o k ro tn ie w yciągali rę k ę po zwierzchnictwo n ad zamkiem tustań sk im . A le tu te js i ro tm istrz e zawsze um ieli im się obronić — a w ra zie p o trze b y król staw ał w obronie ich niezaw isłości, bo każde-
mu królowi, zw łaszcza od czasu, kiedy ro zzuchw alo
n a szlach ta w im ię powszechnej wolności zaczęła w ładzę królew ską coraz bardziej u krócać, niem ało zależało n a tern, aby m iał zbrojnych ludzi ro z sia
nych po całym k raju , n a k tó ry ch b y w każdym wy
p a d k u mógł liczyć. To te ż bywały n iejed n o k ro tn e s ta rc ia pomiędzy tym i rotm istrzam i a szlachtą; u rz ę d nicy ziemscy i wojew ódzcy ich nie lubili, a chociaż im się należał ty tu ł starostów , bo w urzędow ych tytułow ano ich cepitaneus, przecież zwykle nazyw ano ich ro tm istrzam i.
K azim ierz W ielk i m iał obok siebie pow iernika i p rz y jaciela, któ ry się zwał J a n Suchyw ilk ze S trze
lec, herbu G rzym ała, a był n ajp rzó d dziekanem k ra kowskim, p otem kanclex-zem koronnym , aż go w końcu k ró l przy śm ierci m ianow ał egzekutorem swego te sta m e n tu . K iedy k ró l z a b ra ł C zerw oną R u ś, S u chyw ilk był niejako jeg o za stę p c ą do wszelkich spraw tych krajów zabranych, i dlatego pow szech
nie daw ano mu ty tu ł k an c le rza d la ziem ruskich.
K o rz y sta ją c ze swego owoczesnego wpływu, jalco- to zaw sze r a d pom aga swój swemu, ksiądz kanclerz za ła s k ą królew ską osadził swojego b ra ta n a zamku tustańskim . B r a t te n pisał się czasam i M ikołaj, a czasem K yczko de S trzelcze e t de B aran ó w S u chywilk, G rzym alita. Grzym ałowie narów no z K a łę czarni byli oddaw na jed n y m z najpotężniejszych rodów w W ielkopolsce — wszakżeż niebawem potem prow adzili wojny z sobą, k tó re sam k ró l Jag iełło m u siał rozim ać — ale byli też b ard zo ro zro d ze
ni i nie w szystkim w ystarczało n a suty kaw ałek chleba.
M ikołaj-p o ch o d ził tylko ze S trzele c, ale ich nie m iał; m iał w praw dzie B aranów , w tłu sty c h zie
m iach leżący n ad W isłą , ale go m usiał zastawić, bo b ijąc się przez cały wiek młody po cudzych k r a jach , n a ro b ił długów, z k tó ry ch się nie mógł in a czej wydobyć; toż to starostw o w T u stan iu było dla
27 niego prawdziwym d arem O p atrzności, ld ó ry n a le żało szanować i ile m ożności utrzym ać. Ja k o ż s ta ło się to niejako tradycyjnem przykazaniem w jego rodzinie: trzym ać się T u stan ia, a B aranów wykupić.
P otom kow ie jego, chociaż niektórzy z nich byli ju ż blizcy tego upragnionego celu, przecież B aranow a nie wykupili, bo zawsze, kiedy ju ż grosz był u zb ie
ra n y i m ało co brakow ało, to albo wojna w ybuchła i dużo g ro sza n ap su ła, albo syna trz e b a było w cu dze k ra je wyprawić, albo też córkom w ypłacić p o sagi. B yło też proroctw o w ich domu, k tó re ja k iś wędrowny ry b a łt im zostaw ił, napisaw szy n a szkaple- rz u przyniesionym z Z iem i świętej te słowa: „ K tó ry z was B aranów wTykupi, b ęd zie ostatnim z ro d u ” . T a k ten i ów m ożeby był m ógł te n m a ją te k wyku
pić, ale bał się proroctwra. N a to m ia st wszyscy trzy m ali się rękam i i nogam i T u s ta n ia — i s ta ła się t a rzecz, dosyć dziwna pod owe czasy, że go przez k ró le w ęgierskie i k siążę ta O polskie i przeróżne m atactw a duchownie i świeckie za K a zim ie rza J a giellończyka przetrzy m ali, przez sto p ięćd ziesiąt la t hlizko nie w ypuścili z rę k i i do dziś dnia n a nim siedzieli. T a k sk a listą i n iep o ży tą b y ła naówczas t a prześw ietn a krewT w ielkopolska, n atch n io n a d u chem świętym miłości ziemi przez B olesław a C h ro b rego, a zapraw iona n ie u sta ją c ą w alką z Niemcami.
A le też i G rzym alici W ilkow ie, ja k ich pow szech
nie nazyw ano w tym k ra ju , a do k tó reg o to nazwiska i podanie ludow e się przyczepiło, byli to ludzie tw ardzi, wytrwali i trzym ający się ściśle swoich rodow ych przykazań. K ażdy z nich ju ż z dziecka p rz y k ła d a ł się do rycerskiego rzem iosła n a zam ku ojcowskim, wTyrostkiem szed ł na służbę do n ajp rze
dniejszych rycerzy w1 ojczyźnie, młodzieńcem zaś wTypraw iał się w cudze k raje, kędy właśnie wojny bywały, i tam się b ija ł z M aury, m urzyny i S a ra - ceny, aż póki nie w ró c ił, z zaszczytnemu świadectwy od królów postronnych na zam ek krakow ski. W te -
dy żaden król nie śm iał mu odmówić sukcesyi po ojcu — a ' kiedy ten zam ek odzierżał, podobno już nikom u i n a myśl nie przyszło mu go odbierać, bo tych skalisk tu tejszy ch n ik tb y i zębami nie ugryzł.
Z a k ró la O lb ra c h ta siedział n a tym zam ku L e- n a rd Suchywilk G rzym alita, piszący się zawsze de S trzelce e t de B aranów , Rothmahister Ser emskimi JRegis, Capitaneus in Castro Tustań. B y ł to wtedy człek jeszcze m łody, m iał la t dw adzieścia sześć, albo m ało co w ięcej, pięknego był w zrostu, ale nie n ad to wysoki, a suchej kom pleksyi, ja k wszyscy j e go przodkowie, z czego też i przezwisko S uchyw ilk jeszcze jego praszczurow i, owemu kanclerzow i ziem ru sk ich , przyrosło. Mimo to je d n a k kość m iał p o tężną, m uskuły silne, a ta k ą spraw ność w całej swojej postaci, że w pełnym ry n sz tu n k u wskoczyć n a konia bez strzem ion, albo się w drapać n a n a j
wyższy cypel wieży, było mu praw ie zabaw ką, do czego z re sz tą przedew szystkiem w praw iało się całe owoczesne rycerstw o. T w arz tak że m iał ch u d ą, ce
rę zlek k a sm agław ą, lecz zdrow ą, nos chrząstkow a- ty i równy, oczy w yraziste i zwykle bardzo łag odne, lecz czasem dziko błyszczące, wąs niewuelki i b ró d k ę p rzy strzy żo n ą spiczasto; zaś sw7ój włos ciem ny, bo
g aty nosił w kędziorach spadający ch n a plecy, tylko n ad czołem k ró tk o go przystrzygał, ażeby w bitwie, gdzie często piersią o pierś trz e b a się zetrzeć, j a ki w róg zapalczywy nie m ógł go wziąć za c z u p ry nę, co ju ż dla k n e c h ta byłoby rz ecz ą bard zo szp e tn ą , a d la ry c e rz a wcale haniebną. K ied y sam bywał w domu, u b ie ra ł się w k afta n łosiowy b ru n a tn y , przepasyw ał się pasem skórzanym , n o sił b u ty w y
sokie powyżej kolan, pod kolanam i rzem ykiem sp ię
te i opatrzone w s re b rn e ostrogi, a n a głowie k a
pelusz pilśniow y z sz e ro k ą k re z ą i strusiam i p ió ra mi. Głowę nosił w edle hum oru, k tó ry od chwili do chw ili zm ieniał się u niego. Czasem był cichy, spo
29 kojny i zam yślony, a ludzie jego zauw ażali, żo w te
dy z ducham i rozm aw ia. W ta k ie dnie często wie
czoram i w ykradał się z zam ku i n ik t nigdy nie w ie
dział, gdzie bywał... L ec z często głowę nosił wy
soko, męczył swoicli żołnierzy m usztram i konno'i p ie szo, k a z a ł w ystępow ać załodze w m iasteczku, o p a try w ał m ury i baszty, b u rc z a ł n a w szystkich, tego i owe
go k a z a ł w rzucić do tu rm y — a wtedy, choćby kto by ł kasztelanem lub wojewodą, m usiał m u zm ilczeć, zw łaszcza n a jego terytoryum , gdzie też m iał ju - ryzdykcyę. To też w całej okolicy mówiono sobie, że to p an wielki, czuje k ró la i k a rd y n a ła za sobą, i kiedyś przyjdzie do w ielkich dostojeństw .
W szelako, m imo ty ch zm iennych hum orów, czy pogoda, czy słota, ba, naw et po m rozie trzaskającym , codziennie ra n o w siadał n a koń i je c h a ł n a folw ark, gdzie w obszernych dziedzińcach konie u jeżd ż ał albo swoim pacholikom k a z a ł je m usztrow ać przed sobą.
Albowiem zawsze m iał kilku, a czasem , i k ilk u n astu m łodzieży p rzy sobie, k tó rzy się u niego uczyli ry cerskiego rzem iosła. Byli to synowie drobniejszej szlachty, bogatych km ieci albo i m ieszczan i bliższych okolic, któ rzy szli chętnie na służbę do niego, bo w swojej szkole um iejętnej a tw ardej b ard zo prędko
‘ich w yuczał n a knechtów , zaczem w czasie wojny m ogli się tem łatw iej odznaczyć i pasow ani być na rycerzy. Toż szkoła jeg o , chociaż dopiero od la t kilku tu m ieszkał, b y ła sław ną n a całej R usi, lecz jeszcze sław niejszem jego stado, prow adzone przez je g o ojców od blizko p ó łto ra w ieku z w ielką skrzę- tn o ścią i znawstwem . O d najdaw niejszych czasów dwa g atu n k i koni chowano w tem stadzie: je d n e ogrom ne, niezm iernie silne i bardzo wyniosłe, k tó re nosiły n a sobie z b ro ję żelazną i k tó ry ch ry c e rz z a żyw ał do bitwy — a d ru g ie m niejsze, rów nie silne,
lecz szybsze do biegu, a p rz eto dogodniejsze do p odróży i pod pacholików . T am te zwano dextrarius — i byłyto konie „bardzo rozum ne, p rzytom ne, walę-
czne, rozum iejące się z jeźuzcem , a często z nim r a zem w alczące zębam i i kopytam i. K o n ie tej rasy, w P o lsc e chow ane, były często ju ż z u ro d z en ia cał
kiem białej szerści i były znane i b ardzo cenione w całych N iem czech i we F ra n c y i, o. czem niem ało je s t wspom nień w ówczesnych p am iętn ik ach tych , obydwóch narodów . Suchyw ilk m iał zawsze kilka ta k ic h ogierów (n a klacze żaden rycerz owego cza
su nie siad ał), często całe dnie z niemi traw ił i wy
uczał je ta k ic h sztu k rozm aitych, że w szystkich nie
mi zadziw iał. T o też lud okoliczny opow iadał sobie 0 nim, źe się mowy końskiej nauczył i z koniem ta k samo rozm awiał, ja k z człekiem .
M łody L e n a rd , ówczesnym zwyczajem ry c e r
skim, do siedm iu la t chow ał się w dom u pod opie
k ą m atki, p otem siedem la t straw ił n a dworze K m i
tów n a Sobniu, gdzie był b ard zo kochany i jeszcze później czasem pow racał, ztam tąd się dostał n a dw ór królew ski n a pazia, ale niebaw em przenió sł się do dw oru królew icza F ry d e ry k a , gdzie p rz ep ę
dził la t kilka. J e d n a k ju ż w dw udziestym ro k u ży
cia p oszedł w cudze k ra je , gdzie w N iem czech, we F ra n c y i i w H iszp an ii u rozm aitych k sią ż ą t trzy la ta przesłu ży ł i dop iero w ro k u w stąp ien ia n a tro n k róla O lb ra c h ta do P o lsk i pow rócił. W ted y , zy
skawszy laskę królew ską, a z re s z tą za p rzyczyną królew skiego brata,, k tó ry tym czasem zo stał biskupem krakow skim , w szedł w kom put arm ii królewskiej 1 był m ianowany rotm istrzem . W tej służbie p rz e
pędził ja k ie p ó ł ro k u —a kiedy w łaśnie je g o ojciec u m ie ra (m atk a ju ż od la t k ilk u nie żyła), k ró l mu o d d aje T u sta ń po ojcu. N a te n c z a s W ilczek — bo ta k go nazywano jeszcze u K m itów i to przezw isko n a zawsze mu z o sta ło — osiadł n a zam ku ojcowskim, o b jął kom endę nad' zamkiem i załogam i, ale m ało co zm ienił w u rz ąd zen iach ojcowskich.
Z a ło g i te w czasie pokoju były bard zo nieli
czne. N a zam ku było tylko czterdziestu czeladzi
31 konnej, razem ze starszyzną, k tórych z n iem iecka n a
zywano knechtam i. K a żd y z nich m iał na sobie kaftan łosiowy, lekki p ancerz n a p iersi z p ó łpłaciem n a plecach, łap k i żelazne n a rę k ach i hełm ik bez piór; uzbrojony zaś by ł tylko w m iecz kró tk i, wT to
p o re k i ta rc z ę w b lachę o k u tą P ió ra n a hełm ie nosił tylko nam iestnik, zaś obok niego tylko ci żo ł
n ie rz e , co pochodzili z ro d z in szlacheckich
Ń a d nimi m iał kom endę pan R a m u łt, k tó ry był za raz em b u rg ra b ią na zam ku i rz ą d c ą całego o bszaru i w szystkich włości, k tó re należały do zamku. B y ł to szlachcic herbow y i m ający w łasną posiadłość pod D rohobyczem (nagrobki jeg o po
tomków m ożna je sz c z e dziś w idzieć w drohobyckim kościele), człowiek* la t pięćdziesięciu, z pięknym wą- sem szpakow atym i k ró tk o p o d strzy ż o n ą czupryną, barczysty i słuszny, żołnierz doświadczony, lecz prz y te m gospodarz wyborny, um iejący łączyć zapo
biegliwość z n ieposzlakow aną zacnością. B yw ał on zwykle m ilczący i chm urny, ale pod tem i chm uram i zło te kry ło się serce. Z am ożny był zdaw na, ale ponieważ jeg o przodkow ie bywali bu rg rab ian ii na zam ku i nam iestnikam i tam tejszych rotm istrzów , więc i on zo stał w tej służbie. W ie lc e b y ł niegdyś przywiązany do ojca L en a rd a, w ięc czuw ał także z m iłością n ad synem, chociaż nie zawsze był z n ie
go zadowolony. B ył żonaty i dużo m iał dzieci; żo
n a jego zaw iadyw ała gospodarstw em kobiecem na zam ku i często tu przebyw ała, ale daleko chętniej zdaw ała te n u rz ą d n a s ta r ą klucznicę, a sam a się wym ykała do. swego dworku; w yjeżdżając zaś, zwykle m ówiła n a uclio swemu mężowi:
— A piłuj tam naszego pana, aby się kędyś o ż e n ił, bo ta k niedobrze.
Z a ło g a w mieście pow inna b y ła wynosić sto ludzi, a m iędzy nimi dw udziestu łuczników ko n
nych, re s z ta zaś kopijników pieszych, uzbrojonych w łóczniam i i to p o ram i. U trzym yw anie tych ludzi
było właściwie obow iązkiem sta ro sty , rezydującego n a zam ku, ale od czasu, ja k m iasto zaczęło się pod nosić i u rosło w bogactw a, w tłoczono ten c ięż ar n a mieszczan, którzy w praw dzie mieli swojego b u r
m istrz a i radn y ch , ale m agdeburgii nie m ieli i byli podlegli tu stań sk iem u staroście. S ta ro s ta m iał pewne powody nie obciążać mieszczan, a p atrz eć n a stan tej załogi p rzez szpary: toż zam iast' ośnułziesięciu kopijników, chociaż wszyscy byli spisani i broń d la nich b y ła w cekhauzie, błąk ało się ta m ledw ie k il
k u n a stu halabardnikó w , których ca ła słu żb a o g ra n i
c z a ła się n a chw ytaniu złodziejów i straż y nocnej.
N a to m iast wszakże m usieli utrzym ywać, w praw dzie tak że nie dwudziestu, ale dziesięciu łuczników k o n nych, bo n ad tą m iejską załogą m iał kom endę Bi- łowus, człek u p a rty i nieużyty. O piechotę nie dbał, ale ty ch konnych mieć m usiał: proszony i p o d a r u n kam i obsypywany przez mieszczan, z dw udziestu spuścił n a dziesięciu, ale ci dziesięciu m usieli ko niecznie i zawsze m ieć konie i całe uzbrojenie w p o rz ąd k u . Szczęściem , że z poszanow ania d la dawnych tradycyj nie b ro n ił zw ierzchności m iejskiej używać ich na posyłki i do innych służb m iejskich, zw łaszcza podczas jarm a rk ó w —a ta k ten wielki w ydatek choć w m ałej części o p ła c a ł się m iastu.
W ilczek, objąwszy rządy, zrazu był się zam a
ch n ął, aby Biłowusowi tę kom endę odebrać. N ie chodziło m u o tę dziesiątkę łuczników, lecz o to , że w o b ręb ie swego staro stw a nie chciał cierpieć u rz ęd u i u rz ę d n ik a , niem ianow anych przez niego samego. P ró c z tego Biłowus spraw ow ał u rz ą d p o borcy podatków we w szystkich osadach, n ależący ch do zam ku — a ile ra z y się dow iedział, że W ilczek w ypraw ił k tó re g o ze swych knechtów z listam i, zawsze się zjawiał u niego i natarczyw ie upom inał się o to , ażeby tylko jeg o wyprawiano z wszelkiem i poselstw y, bo mu się to z daw nego p ra w a należy.
Toż W ilczek przez blizko cjwa la ta ponaw iął kilką-
33 k ro tn ie swoje przeciw ko niem u zamacliy, a m ianow i
cie za każdym razem , kiedy po kilkom iesięcznym pobycie w K rakow ie albo we Lwowie p o w ra c a ł na zam ek. A le B iłow us nigdy nie d a ł się przem ódz—
a ja k mu tylko o ustąp ien iu wspom niano, s k a k a ł w oczy, ja k gadzina, choćby sam em u panu, a p o tem jeszcze i groził.
R usin ten bowiem pochodził ? B ojarów putn y ch
— a to bywali ludzie tw ardzi ja k krzem ień. I) a - wnemi czasy, za k siążą t ruskich, n iek tó rz y z nich byli praw dziw ym i bojaram i dum nym i, m iewali zna
czne posiadłości i w łasne drużyny, ale z czasem zm aleli; n iek tó rz y dlatego, źe zagony ta ta rsk ie zni
szczyły ich mienie do szczętu, inni zaś z tego powo
du, iż w obec zalew ających te k ra je "Węgrów i P o laków n ie um ieli im k roku dotrzym ać ani w s p ra wach rycersk ich , ani w utrzym yw aniu swoich m a
jątk ó w , ani w obronie praw swoicb. T ak wielu z nich zeszło na bojarów putnych, którzy się utrzym yw ali tylko p rz y m ałych osadach, a k tó ry ch nowi panowie używali zazwyczaj do poboru podatków i w ażniej
szych posyłek z publicznem i pism am i, za co im d a wali ju rg ie lty i p o d a ru n k i.
O p rzodkach B iło w u sa b y ła wieść, źe byli n ie gdyś bojaram i dum nym i i posiadali w okolicach zam ku w ielkie obszary ziemi, n a k tó ry ch ludne znajdow ały się osady, lecz z czasem tak że podupad li, ta k , że dzisiejszy B iłow us m iał ju ż tylko dwa łan y ziemi, a na nich bardzo skrom ne budynki i m aleńką forteczkę, i był tylko w ójtem we wsi należącej do zam ku. W ójtów we wsiach ruskich nazywano k n ia ziami, dlatego i on n o sił te n ty tu ł. Z o s ta ł mu tak że u rz ą d poborcy podatków , nie przynoszący w praw dzie m iłości u ludu, ale cokolwiek dochodu, praw o rozw ożenia listów staro sty , k tó re mu o d e b ra no, i kom enda n a d m iejską załogą, ja k się ju ż wy
żej w spom iało, nadzw yczajnie zm alała. T eraz m ło-
B ib lio te k a . — T. 310. 3 #
dy s ta ro s ta chciał mu i to jeszcze odebrać. B iło - wus się bro nił pazuram i i kłam i i w tedy nieraz okrutnie w ykrzykiw ał po dziedzińcu zamkowym. — A szczoto! — w ołał językiem mieszanym, ale ta k głośno, źe szyby w oknach brzęczały — z b o ja ra m nie zgnietli n a kniazia, z s o tn ik a n a d esiatnika, . z poborcy n a draba, bo biedni ludzie nie m ają czem płacić i trz e b a ich grabić — a i to jeszc ze chcą mi odbierać?! E j! ty panie starosto! nie graj ty ze m ną, bo j a chłopom po d atk i d aru ję i zburzę czer- niaw ę— a w tedy p a trz , abyś się ty n a twoim zamku odzierżył. A le nie zdzierżysz, pow iadam tobie, n ie zdzierżysz! — A tak h ałasu ją c, wykrzykiwania swoje i groźby p o w tarzał jeszcze z za bram y. T ak trw ały te sw ary przez blizko dwa la ta — a wtedy załoga zam kow a pomiędzy sobą mówiła, że w szystko to się n a nic nie zdało, ile że s ta ro s ta je s t tw ardszy ocł B iłow usa, znosi m u jeg o opór do czasu, bo pew nie nie chce, aby mu kniaź chłopów poburzył; ale k tó regoś dnia, ja k go gniew porwie, nietylko z miejskiej kom endy, ale i z jego fortecy ta k go wyrzuci, jak by kto jab łk o s trą c ił z jab ło n i. T ak to s ta ro s ta sam n ieraz pow iadał k nechtom , kiedy z nim i po p ra cy n a folw arku spoczywał...
Tym czasem , tem u ro k ja k o ś albo mało co w ię
cej, s ta ro s ta nagle d la B iłow usa się zm ienił, ale ta k nagle, ja k gdyby' czarow nica rz u ciła n a niego uroki.
J u ż o d tą d nigdy ani jednego złego słow a nie wy
rz e k ł o nim, owszem nieraz go chw alił p rz ed słu ż
bą, mówiąc: — Starośw iecki to żołnierz, ale waleczny i może być bardzo pożyteczny. T rz eb a owych stu ludzi n azad postaw ić n a nogi w mieście i oddać mu n ad nimi kom endę. —J a k o ż i w rzeczy sam ej k azał m iastu z jak ich trzy d ziestu kopijników uzbroić, a B iłow usa wciąż pilił, aby ich d obrze służby n a u czył. W te d y te ż niem al co dwa tygodnie go wy
praw iał z listam i do S am bora, do P rze m y śla, a n a w et do Lwowa, tam zaś nie zaraz go odpraw iano,
35 ta k , że czasem i cały m iesiąc był w drodze. Z a
czem szły zawsze sowite ju rg ie lty od sta ro sty na drogę, tra k ta m e n ty od panów , do k tó ry ch jeźd ził z listam i, a po pow rocie znów podarunki, że się dobrze • spraw ił z poselstwem . L u dzie zamkowi b ardzo się dziwowali tej szczodrobliw ości, mówiąc:
— Ot! ja k to ła s k a p ańska n a pstrym koniu jeźd z i, a nigdy nie w iedzieć, kiedy przyjedzie, a kiedy odjedzie.
T ylko pom iędzy babam i, źe to są zawsze cie
kaw sze od m ężczyzn, rozm aite chodziły plotki. T am i przy stud ni i przy kąd zieli opowiadano sobie, że B iłow us m a córkę, b a rd z o p ięk n ą dziew czynę, k tó rej strzeże ja k oka w głowie, bo j ą chce wydać z a jak ieg o b o ja ra , k tó rem u b y m ógł spuścić swoje m ajątk i i swoje u rzędy. D ziew ka ta ta k j e s t p rz e zeń strzeżo n ą, że naw et da cerkwi sam j ą p ro w a
dzi i sam odprow adza do domu. A le je s t przy niej jak ieś s ta re babsko, k tó rą pow iadają je j cio tk ą , a k tó rej bardzo źle p a trz y z oczu. A że to b abą i d y a b ła oszuka, więc kto tąm wie, co się tam d z ie je .. .
B a b a ta, ta k to sobie opow iadano, m a kędyś pod W isznią, niedaleko od ja k ie g o ś cudotw órczego k laszto ru , sw oją w łasn ą osadę, gdzie też po w szyst
kie czasy m ieszkała. L udzie, którzy chodzili do klaszto ru , pro sząc księży o pom oc, kiedy księża im nie pom ogli, szli do niej po ra d ę — i z tern jej bard zo dobrze się działo. A przecież porzuciła w łasne obejście i przy szła do B iłow usa, gdzie z p a ni s ta ła się sługą, swej woli n ie ma, a często je s z cze od tego stare g o niedźw iedzia m oże sztu rc h ań ca oberwie. N iec h że to kto wytłom aczy. N areszcie co świegotliw sze kobiety jeszcze i to dodaw ały, że wcale nie wiedzieć, kędy się w ieczoram i wymyka s ta ro sta , że go widziano ja k o przy płocie z t ą s ta rą b ab ą rozm aw iał, że naw et jednego w ieczora zauw a
żono, ja k o wszedł do B iłow usa chałupy i znik n ął.