• Nie Znaleziono Wyników

Olbrachtowi rycerze : powieść. Cz. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Olbrachtowi rycerze : powieść. Cz. 3"

Copied!
181
0
0

Pełen tekst

(1)

n

Zygmunta Kuczkowskiego

W A R S Z A W A

l^edakoya i Ad.mtniatra.oya 14. Warecka 14.

(2)

BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH

WYCHODZI CO TYDZIEŃ .

w o b ję to śc i je d n e g o tom n.

* —

WARUNKI PRENUMERATY

w W A R S Z A W IE : Z p rz e sy łk ą pocztową:

Rocznie . (52 tomy) rs. 10 ' Rocznie. . . (52 tomy)

rs.

12 Półrocznie (2B tomów) „ 5 pńtroczn,0 . (2B tom di) ^ 8 Kwartalnie (13 tomów) „ 2 kop. 50

Z» odnoszenie do domu IS kop. kiv. ) Kwartalnie . (12 tomów) 3

Cena każdego tomu 25 kop., w oprawie 40 kop.

DOPŁATA ZA OPRAWĘ:

Rocznie. . (za 52 tomy) . . . rs. 0 kop. — Półrocznie . (za 26 tomów) . . . „ 3 t, —■

Kwartalnie, (za 13 tomów) . . . „ I „ 60 Za zmianę adresu na prowincyi dopłaca się 20 kop

REDAKTOR 1 WYDAWCA

Franci Jul, 6ranowski/

---

R ed a k c y a I A d m in is tr a c ja : W a r s z a w a , W a re o k a 14.—T elefo n u 88.

w e L w ow ie P la c M a ry a e k i 1. 4.

D ru k a rn ia A. T. J e z ie r s k ie g o , N o w y -S w ia t 47

(3)
(4)

OLBRACHTOWI RYCERZE.

(5)
(6)

ZYGMUNT KACZKOWSKA

P c

OLBRACHTOWI RYCERZE.

POWIEŚĆ Q I B L J

Państwowego U ceu Jp Z ^

JMr.

C z q ś ć III.

WARSZAWA DRUKARNIA

A . T . J E Z I E R S K I E G O 47. Nowy - Świat 47.

(7)

Jćiae-L

¡¿'ta f |

(o-ùér,

Jl,O3B0JieLÍO "

B a p u ia ß a ,

30 r o w .

w o <

Ili33

(8)

V I l \

ŚRE»{WOWlECZKA TRAGEDYA.

N a zam ku km itow skim , od czasu wyjazdu W il­

czka, ju ż niedługo trw a ły festyny. W ilczek był j e ­ dynym rycerzem pom iędzy gośćmi, co się znał n a swojem rzem iośle i był duszą turniejów , wszyscy in ­ ni byli w bitw ach, gdzie chodziło o życie, ale m ało obeznani z obyczajam i • i zabaw am i ry c erstw a wy­

kw intniejszego, w k tó ry ch szło tylko o popisanie się zręczn o ścią i siłą i gdzie się zwykle kończyło tylko n a guzach. Z a ś bez zapasów ry cersk ich nie było wówczas praw dziw ie zabawy rycerskiej. P ró c z te ­ go, kasztelanow a rozum iała, że dosyć ju ż nakarm io­

no i napojono panów sąsiadów , ażeby zadość uczy­

nić p otrzeb om p o p u larn o śc i, a sam k asz te lan nigdy nie przyw iązyw ał zbyt w iele wagi do w ykarm iania sobie stronników , bo był. przekonanym , że je śli się zjawi n a sejm iku w S an oku i krzyknie: g ó rą zieńiia Sanocka, a K m ita n a czele! to sz la c h ta k o łek w ko­

łe k podjedzie pod jego chorągiew i ani jednego nie zabraknie. K ied y więc o statn i goście się poro zjeżd żali do domów, ju ż nowych nie zapraszano . A le pani G-niewoszowa jeszcze się z o sta ła .

Gniew oszowa prow adziła sw ą spraw ę nadzw y­

czaj rozum nie i zręcznie. K a sz te la n o w ą p o zy sk a ła zu p e łn ie dla siebie, co jej się tern łatw iej ud ało , ile

■' ; ■■ ' >

(9)

6

że w yrózum iąla ja k najdokładniej je j żale, je j smu­

tk i i obawy i p o tra fiła wpoić w n ią w iarę, że ona je d n a m a n a to wszystko pew ne i niezaw odne l e ­

karstw a, Z K m itą m ia ła spraw ę jeszcze daleko ła ­ tw iejszą, bo on, prócz pom nażania i u trzym ania swo­

ich m ajątków , n a w szystkie inne in te re sy , choćby naw et swej w łasnej rodziny, niewiele zw ra c a ł uw a­

gi. W ilczka m iłow ał szczerze i ra d b y go był ożenił z J a g i e n k ą , uw ażał go bowiem za człow ieka zacne­

go, m ającego w szystko p o te m u , ażeby pó jść bard zo wysoko, a przeto m ogącego przynieść i szczęście i zaszczyt K m itów nie; prócz tego byłoby go to za­

bawiło, gdyby był żonie w y p łatał figla, dlatego też d a ł ra d ę W ilczkowi, aby w ziął sobie K am ienieckie­

go za swata; ale zresztą... św iat n a tom nie s ta ł u niego. W gruncie zaś jeg o przeko nań, wydanie panny zaniąż to spraw a b abska, jeżeli się W ilcz k o ­ wi nie uda, a jego żona postanow i inaczej, to niech sobie ta k b ędzie. Głniewoszowa pod tym względem doskonale go w yrozum iała i by ła z niego zu p e łn ie zadow oloną.

Z J a g ie n k ą postępow ała tak że rozum nie, ale zarazem bard zo oględnie, bo w swoich rozm ow ach z gadatliw em i pannam i fraucym eru łatw o się dowie­

działa, że W ilczek je j się p o d o b ał, ale tego nie m ogła z nich wyrozum ieć, do jakiego s to p n ia d o j­

rzały je j sym patye dla niego, a b y ła tego przeko­

nania, że z miłosnemi uczuciam i młodych panienek, chociaż w edług niej były to tylko kaprysy, trz e b a się obchodzić b ardzo ostrożnie. M ia ła w praw dzie nieom ylny środek oburzenia jej przeciw W ilczkow i;

potrzebow ała rzucić je j tylko słów eczko o je g o -sto - su n k ac h z córką tego jakiegoś tam b o ja ra putnego i byłaby zaraz wywołała rew olucyę w jej głowie.

A le n a to była ona zanadto g łęboką znawczynią se rc a ludzkiego. W ied ziała dobrze, że tern J a g ie n ­ kę n a W ilczk a oburzy, ale j ą i n a siebie oburzy, zw łaszcza, je ż e li się ju ż -w nim zakochała; bo ko­

(10)

7 b ie ta k o ch a ją ca rozgniew a się n a swego u lu b io n e­

go, je śli się dowie o nim coś złego, ale zazwyczaj p rędko mu przebaczy, tem u w szelako nigdy nie p rz e ­ baczy, k tó ry jej to złe pow iedział o nim, albowiem, czy tylko j ą upokorzył p rzed sobą, czy w cale ro z ­ w iał je j ukochane złu dzenia, zawsze zostanie w strę­

tnym jej sercu.

Gniewoszowa zatem bardzo rozum nie w zgar­

dziła tym środkiem , a n atom iast, ja k tylko- m ogła n ajzręczn iej w ybadyw ała J a g ie n k ę o je j sentym enty d la W ilczk a; ale tu je j zręczność całkiem j ą zaw io­

d ła. Albowiem J a g ie n k a wychowywała się w k la ­ szto rze i wychowywano j ą do k lasztoru, do którego wcale nie b y ła stw orzoną. Z ak onnice, ch c ąc jej tem p eram en t i je j c h a ra k te r do re g u ł zakonnych p rzero b ić, strofow ały ją zawsze bardzo surowo za górny p o lo t je j myśli, z a je j światowe uczucia, n a ­ w et za je j otw artość i szczerość, a ta k ju ż zawcza­

su nauczyła się ukryw ać swe myśli p rz ed ludźm i i przed nikim swych uczuć nie zdradzać.

Gniewoszowa więc nie d o strze g ła w niej ani ślad u je j m iłości d la W ilczka, a zrozumiawszy tym trybem , źe Ja g ie n k a nie pom yślała jeszcze wcale o żadnym m łodzieńcu, pow zięła przekonanie, że cel swój osiągnie bez żadnej tru d n o ści.

Coby się stało , gdyby Ja g ie n k a , wychowana inaczej, pow zięła zaufanie do Gniewoszowej i wy­

sp o w iad ała się p rz ed n ią otw arcie, że W ilc z e k s ta ł się ju ż gorącem pragnieniem je j serca, ideałem jej myśli, jej Bogiem ? B yć może, że w tedy ta rozu­

m na i wszystko p rzew id u jąca k o b ie ta byłaby tę spraw ę p u śc iła w odw lokę, a tym czasem byłyby się zm ieniły okoliczności i zaszły inne w ypadki.

A le to sta ć się nie m ogło — i nie był to ta k ­ że fatalizm , tylko konieczność, w ypływ ająca z n ieu ­ b ła g a n ą lo g ik ą z n a tu ry rzeczy.

G niew oszowa zw róciła ta k ż e b aczn ą uw agę n a Sm olickiego, bo nie m ogła nie spostrzedz, że czło­

(11)

w iek ten, chociaż ja k ą ś n ieo k re ślo n ą ro lę odgryw ał n a zamku, bo b y ł niby to krewnym , niby gospodarzem , a zarazem niby trefnisiem , m iał możność w yw iera­

n ia pewnego wpływu na w szystkich. Ja k o ż isto tn ie wpływ jeg o b y ł rzeczywistym , a naw et polegał na dwóch b ard zo silnych podstaw ach: n ajprzód n a tein, że te n opasły, a czasem pozornie niby zaspały s z la ­ chcic odgadyw ał niezm iernie tra fn ie każde jjołoźe- nie i zaw sze o w szystkiem swoje własne m iał z d a ­ nie, co mu daw ało pew ną wyższość n ad innymi, a pow tóre, że sobie w yrobił przywilej w ypow iadania swoich zdań bez ogródki i często bardzo ciętych do tego używ ał wyrazów. T acy lu dzie byw ają n ie ­ bezpieczni, bo n ieraz jed n em słowem zm ieniają u sposobienie um ysłów. S ta ro śc in a czorsztyńska to wszystko w iedziała, a n aw et zauw ażyła, że k a sz te la ­ now a m iała szczególniejsze względy dla niego, w co­

dziennych spraw ach często się go ra d z iła , a te n a ­ rady ta k się wciąż pow tarzały, iż się zdaw ało, j a ­ koby pom iędzy nim i trw a ła cią g ła wym iana myśli.

A le zarazem i to było widocznem, że Smolicki był nadzw yczajnie przyw iązanym do domu K m itów , a k a ­ sztelanow ą ta k k o ch a ł, ja k w łasną córkę. Z tej też o statn iej okoliczności Gniewoszowa wywniosko­

w ała sobie, że Sm olicki może tam m a ja k ie daw ne sym patye dla W ilczka, z k tórem i się zresztą nie ta ­ ił, ale d lateg o , że J a g ie n k ę w ydadzą za teg o lub owego rycerza, przecie rew olucyi n ie /z ro b i. I tu zapewne tra fn ie o sąd z iła rzecz i człowieka.

Z księdzem Białym wcale się nie liczyła. R o z ­ mówiwszy się z nim k ilk a' razy, chociaż zaraz spo strze g ła w nim aw an tu rn ik a, lubiącego kabały, p rz y ­ szła do przekonania, że w razie p o trz e b y będzie mo­

g ła go k u p ić za kilkanaście złotych w ęgierskich.

A le go nie kupiła, a to może było błędem z jej strony.

T a k rozum ludzki, choćby n ajbystrzejszy i naj- rozleglejszy, nigdy nie może liczyć n a swą nieo ­

(12)

9

mylność. W świecie teoryi je s t 'zawsze w stanie tw orzyć praw dy i osadzać je n a granitow ych p o d ­ staw ach, k tó ry ch ż a d n a p o tę g a nie wzruszy; ale w życiu praktycznem , w w ykonaniu teoryi, jego r a ­ chuby b ard zo często go mylą, a ilekroć znajdzie się wobec zagadki skom plikow anej, n a której rozw iąza­

nie inni ludzie przeciw ne m ogą wywierać wpływy, j e ­ d en jed y n y z tych ludzi, zamknąwszy przed nim swój umysł i serce, bardzo często w ystarcza, ażeby go w b łą d wprowadzić i pokrzyżow ać jego p rz ew i­

dywania. W szelako św iat ten je s t ta k urządzony, że ludzie i takim niedostatecznym rozum em osiąga­

j ą swóje zam iary, a o siąg ają je naw et wbrew p rz e ­ ciwnym o kolicznościom , jeżeli tylko odpow iednią swemu zadaniu rozw iną energię.

C okolw iekbądź, Gniewoszowa, uścieliwszy d ro ­ gę swoim zam iarom w edle swego rozum u, p ch n ę ła bez zwłoki gońca do syna, ażeby zaraz p rzyjeżdżał n a Sobień.

Gniewosz, po otrzym anem wezwaniu przy jech ał we dwa dni — i p rz y je ch ał tak samo pod wieczór, j a k niegdyś W ilczek. I ta k sam o, ja k W ilczek, sp raw ił n a w szystkich b ard zo przychylne d la siebie w rażenie. Gniewosz, ja k go ju ż znamy, nie mógł naw et n a pierw szym w stępie nie obudzić d la siebie sym patyi, albow iem p o sta ć jeg o zew nętrzna im po­

now ała sw oją m ęzką pięknością, każdym swym r u ­ chem znam ionow ał uczucie swojej godności, nad­

zwyczajnie był grzecznym dla wszystkich, a przytem w każdem jeg o słowie p rz e b ija ła się d o b ro ć se rc a i skrom ność. T a dobroć serca była w nim czemś niespodziew anem , bo nie licow ała z jego kolosalną budow ą, zn a m io n u jącą na pierwszy rz u t oka olbrzy­

m ią siłę fizyczną; ale właśnie ta sprzeczność, ja k a leża ła pom iędzy jego ty ta n ic z n ą p o sta c ią a dziecię­

c ą słodyczą tem p eram en tu , podnosiła jeszcze obu­

dzoną dla niego sym patyę tern uczuciem szacunku, ja k ie m am y zazwyczaj d la tych, k tó rzy widocznie

(13)

10

mogliby nam dać u czu ć,sw o ją przew agę, a nieobcą:

T a k w m a łą godzinkę Gniewosz zniew olił w szyst­

kich d la siebie, a id ąc do wieczerzy, m iał to uczu­

cie, że m iędzy tym i ludźmi, których dopiero co po­

znał, je s t jak b y w swej w łasnej rodzinie. M atka, jego nie spuściła z oka żadnego szczegółu i b y ła z tego b ard zo zadowolona.

A le n a tym świecie tylko m iłość może być bezw zględną, bezw arunkow ą i pły n ąć jednolitym strum ieniem bez żadnych w swem w nętrzu odcieni.

W sz elk ie inne uczucia ludzkie są zawsze względne, m ieniące się w sobie i zm ienne.' D o sym patyi d la siebie m ożna ludzi n a samym wstępie zniewolić, lecz p rzeto się je j jeszcze nie pozyskało n a zawsze, bo trw a łą sym patyę m ożna sobie tylko w ysłużyć.

P rzeciw k o wyniewolonej sym patyi bard zo p ręd ko podnosi się opozycya, bo każdy człowiek m a to tylko w swojej n a tu rz e , że nie lubi być zniewalanym, choćby n aw et do czegoś takiego, co sam uzn aje za słuszne. P o d d a je się łatw o pierw szem u w rażeniu, ale ja k tylko uczuł, że mu się d a ł opanować znie­

n ack a, zaraz przeciwko niem u się burzy. T ak było tak że z Gniewoszem. W śzyscy ulegli pierw szem u w rażeniu, ale ja k tylko zeń ochłonęli, każdy zaczął szukać, coby mu m ógł zarzucić. P ie rw sz y w ton tak i n iestro jn y uderzył K m ita . P a n m ałopolski, m ający od wieków d u ch a opozycyjnego we krw i, zaczął się z lekcew ażeniem w yrażać o królu , co Gniewoszowi nie mogło być m iłem , a ja k się przy gęstych kielichach rozgadał, to i królew skim dwo­

rakom niejednę ła tk ę przyczepił. Sm olicki, czy to chcąc kasztelanow i w tórow ać, czyli też przeczuw a­

ją c w G niew oszu w spółzaw odnika W ilczka, przyciął kilk a razy dosyć dotkliw ie tym kaw alerom , co to s ą w ła sk a c h u k ró la i niby to p o m ag ają m u rz ą ­ dzić, ale jeszcze daleko' lepiej m u słu żą w jego m i­

łostk ach .

— R z ą d z ą , bo rz ą d z ą — pow iadał Sm olicie —

(14)

11 ale o ty ch rz ąd ach podobno daleko więcej w iedzą mieszczki krakow skie, niżeli cale królestw o. M ało nie wiele, a dowiemy się nagle, że się k ró l z ja k ą G re tą n a lew ą rę k ę ożenił, a p otem ju ż chyba i jego kaw alerowie, ażeby nie pozostać za p a ­

nem , tak że się z niem ieckiem i m ieszczkam i pożenią.

Ośm ielony tak iem i przycinkam i, naw et skrom ny zazwyczaj ksiądz W a r a p rz y p ią ł tak że po k ilk a ra zy do te j szlacheckiej m łodzieży, co zam iast siedzieć n a wsi i spraw ow ać obyw atelskie urzędy, wiesza się przy k ró lu i uczy się spełniać jeg o rozkazy.

— B o d ajb y im tylko kiedyś — mówił k siąd z W a r a — nie przyszło n a w łasnych ojców i b ra c i . u d erzać i b ra ć ich w łyka, aby ich zam ieniać w p o d ­ danych króla.

Ja g ie n k a , obok k tó re j posadzono G niew osza, dotychczas tylko bardzo ciekawie m u się p rz y p a ­ try w a ła J u ż ja k tylko go obaczyła, jej ż a rtk a wy­

obraźnia zaczęła g rać i przedstaw iać jej niew idziane d o tą d obrazy. Z daw ało je j się, że widzi żywego przed sobą jed n eg o z ty ch bajecznych rycerzy, co p iją z ro g u kąpiącego się w m orzu, co m ają głos tak i, ja k S te n to r H o m era, którym pięćdziesięciu w ołających mężów przek rzy czą, co w gniewie ogrom ne skały ro zd zierają n a dwoje, co w bitw ie p oryw ają w żelazo okute konie w swe ręce i niemi swych nieprzyjaciół druzgocą, co ran n i słyszą głos sławy, w ołający ich z n ieb a i u m ie ra ją w zachwy­

cie, z niebiańskim uśm iechem n a ustach. Gniew osz zdawał jej się być jednym z ta k ic h rycerzy, więc p a trz y ła nań z ciekaw ością, ale zarazem i ze zgrozą.

Gniewosz, trzym ający się zawsze te j sta re j rycersk iej zasady, „że rycerz pow inien głośno bić, a cicho m ówić”, odpow iadał ta k słodkim głosem na je j py­

ta n ia i tow arzyszył swym słowom takim pogodnym uśm iechem , ja k gdyby j ą ze słonecznego rogu obsy­

pyw ał kw iatam i. B a rd z o j ą to bawiło, jak o rzecz ciekaw a i nowa, ale przecież słu ch ała go z niepo-

(15)

1 2

kójem , ile razy s p o jrz a ła m u w oczy, zawsze z a ­ d rż a ła , ja k gdyby ze strac h u , a ile razy on rę k ą ruszył, nagle się odsuw ała od niego, bo j ą opano­

wywało ta k ie uczucie, że jeżeli się tylko sukni jej dotknie, to j ą stłucze, ja k m iskę glinianą. B ard zo j ą zajm ował te n człowiek, byłaby go ch ętn ie wy­

pytyw ała o różne spraw y rycerskie i pilnie słu ch ała , ale byłaby chciała, żeby gdzieś siedział daleko i żeby n a nią nie pa'trzył.

S ta ro śc in a czortyńska to uw ażała i wyprow a­

d ziła z tą d wniosek, podobno nie całkiem trafny, że Ja g ie n k a nie m a w strętu do jej syna. To było b a r ­ dzo dobrze. A le nie uszły tąk że je j uwagi owe roz­

m aite uszczypliwości K m ity, Sm olickiego i księdza W a ry — a to j ą zniecierpliwiło. W praw dzie kaszte­

lanow a by ła nadzwj czajnie u p rz ejm ą d la jej syna, sam a w yznaczyła mu m iejsce obok Jag ien k i i w śród rozmowy nie szczędziła m u grzeczności, co w tein położeniu m iało pew ne znaczenie; ale kasztelanow a słu ch ała tak że bez w strę tu owych przycinków do k ró la i jego dworaków, a to znów było nie dobrze.

Gniewoszowa ted y pow iedziała sobie: T u nic masz czasu do strac en ia, bo za p a rę dni m ogą się zacząć kab ały . I w stała pierw sza od sto łu , aby przerw ać te konwcrsacye.

P o wieczerzy m ało ju ż rozm aw iano i niebawem zaczęto ro zchodzić się n a spoczynek. W szyscy szli je d n y m wielkim k o ry ta rz e m , z k tó reg o do w szyst­

kich skrzydeł rozchodziły się drogi. Gniewosz p o d ­ prow adził m atkę do je j ap a rtam en tu , a kiedy je j pow iedział dobranoc, ona m u rz e k ła półgłosem :

— J e ż e li nie je ste ś bardzo sfatygow any, to przyjdź jeszcze do mnie n a pogadank ę; mam w iele rzeczy, o którychbym się ch c ia ła z to b ą ro z ­

mówić.

W te j samej chwili Sm olicki, podprow adzając J a g ie n k ę w raz z fraucym erem , rz eld do niej na osobności:

(16)

13

— W a ć p a n n a nie m asz szczęścia do tych k r ó ­ le w s k ic h rycerzy. O tam tym pow iedziano, że lekki,

a ten mi się zdaje tro ch ę za ciężki.

A n a to Ja g ie n k a :

—- P a n Sm olicki zawsze j e s t krotochw iłny.

P rz e c ie ż p an Gniewosz nie p rz y je c h a ł do mnie w konkury.

A Sm olicki odpow iedział jej z naciskiem :

— On zapew ne o tem nie m y ślał, ale po to go tu p o w o łan o. T rz e b a zaw czasu p rz y g o to w a ć się na to, a b y ten sztu rm m ężnie Avytrzymać.

N a te słowa J a g ie n k a zbladła ja k ch u sta i serce je j mocno bić zaczęło, a myśli jej ta k się zaćm iły, źe sam a nie w iedziała, k tó ręd y i ja k się d o stała do swojej sypialni. Z nalazłszy- się sam a, b y ła przez chwilę praw ie bez przytom ności. "W iedziała bowiem dobrze, ja k abso lu tn ą i ja k zazwyczaj bezw zględną je s t w ład za rodziców i opiekunów n a d dziećmi.

J a k postanow ią, ta k się stać musi, dziecko p rz e ­ ciwko ich wyrokowi protestow ać nie może i naw et m u się nań skarżyć nie wolno. N a tę sam ą niyśl zimny dreszcz p rz e ją ł w szystkie je j członki i odjął je j w ładzę m yślenia. N ieokreślony lęk, któ ry j ą opanow ał, bezdenna przepaść, k tó ra przed nią się otw orzyła, w idok u ciek ająceg o ra ju szczęścia', któ ry sobie z W ilczkiem m arzyła i wiecznej śm ierci d u ­ chownej, k tó ra j ą czek ała z Gniewoszem, zam ąciła je j zmysły do teg o stopnia, że ziem ia je j zniknęła z p rzed oczu i nie w iedziała gdzie je s t i co się z nią dzieje.

Kiedy znÓAv o przytom niała i m yśleć zaczęła, to znienaw idziła G niew osza, ja k piekielnego wy- słańca, a c a łą duszą i na wiek wieków p rz y lg n ę ła do "Wilczka ja k do zbawczego an ioła.

M y ś lą c potem sp o k o jn iej, zapytyAvała się s ie ­ b ie: M ożeż to b yć, a że b y ten zacn y k a sz te la n , n a j­

lep sz y człoAviek p o d słońcem , co m nie ta k k o ch a serdeczn ie, ja k w łasną có rk ę, możeż to b y ć , aby

(17)

u

kasztelanow a, ta k a poczciw a, ta k a szlachetna, ta k a d o b ra d la w szystkich, m ożeż to być, aby ci ludzie gw ałtem mnie oderw ali tego, k tó ry mi szczęście przynosi, a k tó rem u nic nie m ają do zarzucenia, i przykuw ali mnie gw ałtem do tego, k tó ry mi je s t obcy, ja k t a tu rm ą zam kow ą, któ reg o się boję, ja k zw ierza, d la k tórego m am tylko w strę t i pogardę?

A po nam yśle, k tó re m u przy św iecała b u jn a .jej wy­

obraźnia i jeszcze z k laszto ru w yniesiona skłonność do czarnego zap atry w an ia się n a świat i ludzi, od­

po w iadała sobie z boleścią: Z e to być może, źe ta k je s t pew nie. Sm olicki pow iedział, on wszystko wie. W szyscy się n a mnie sprzysięgli.

P o takiem rozm yślaniu za p a d ła w ciężką i bo­

lesną zadum ę, a je j w szystkie uczucia snuły się około te j myśli czarnej i rozpaczliw ej, źe je s t sam a je d n a , opuszczona, p o rz u co n a p rzez w szystkich, i n a całym zam ku nie m asz jed n ej duszy ludzkiej, któ- ra b y m iała d la niej choć je d n o tchnienie litości.

W te j chwili, w śród ciszy grobowej pom iędzy zamkowemi m uram i, do.szły je j uszu tony lu tn i g ra ­ ją c e j. T e dźw ięczne tony, spływ ające gdzieś z góry,

spraw iły n a niej zachw ycające wrażenie. W s ta ła i p rz y stą p iła do okna. To P retficz siedział n a gór- nem p ię trz e w otw artem oknie swojej izdebki i g ra ł n a lu tn i dźwięczne piosenki. Jag ien ce, kiedy go oba- czyła, zdało się, jakby od niego b ił prom ień św iatła do jej ciemnicy. P rz e c ie ż j e s t je d n a poczciw a d u ­ sza, k tó ra m a d la niej w spółczucie! U czucie w dzię­

czności ta k j ą opanow ało w te j chwili, że porw ała bukiecik róż, k tó ry m iała pod r ę k ą i rzu ciła m u go w jeg o o tw arte okno, P re tfic z go pochw ycił w -p o ­ w ietrzu i coś je j pow iedział, ale słów jego nie m ożna było zrozum ieć, słychać tylko było, że m ówił przez łzy. J a g ie n k a się cofn ęła w g łąb izby.

P o chwili m ilczenia P re tfic z zaczął grać znowu i g ra ł jeszcze długo. T a cicha i dźw ięczna m uzyka usp o k o iła j ą i n areszc ie uśp iła. P o ty ch silnych

(18)

w zruszeniach sp a ła snem twardym,- dopiero n a d r a ­ nem zaczęły się je j jak ieś sny pokazywać. A wtedy ja k niedaw no F orm ozie, i jej także śnił się C h e ru ­

bin, ale te n był straszny, ja k syn E re b u , cały w czarne zakuty żelazo siedział n a w spinającym się koniu skrzydlatym i przeszyw ał kopią pierś leżącego n a ziśm i biąłego ry c erz a — a rycerz ten zwyciężony m iał anielską tw arz W ilczka.

S ta ro ścin ie dano pokoje gościnne obok tej m a­

łej kaplicy, k tó rą niedaw no zbudowano n a cześć św. S tanisław a. S am a o nie p ro siła, m iała bowiem zwyczaj także n a zam ku czorsztyńskim odpraw iać swoje modlitwy w kaplicy. K a p lic a tu te jsz a b y ła bardzo m aleńka, ra cze j dosyć szeroka, lecz p ły tk a alkowa, w której n a wysokości trze ch schodów zb u ­ dowano o łta rz z obrazem p a tro n a K m ity, p rz ed którym we dnie i w nocy palił się zawieszony u stropu kaganiec i gdzie się tylko sam ksiąd z m ógł pom ieścić z m in istran tam i. P od czas n abo żeń ­ stw a otw ierano naściężaj szerokie drzwi, k tó re wy­

chodziły do dużej, wysokiej i rzeźbionem i z drzew a figuram i poważnie przystrojonej kom naty, a w tej kom nacie grom adzili się pobożni do w ysłuchania mszy św iętej. Z a t ą k o m n atą znajdow ały się dwa gościnne pokoje, w k tó ry ch zazwyczaj mieszczono biskupów i innych dygnitarzy kościelnych, odwie­

dzających zam ek sobieński; te ra z dano je Gniew o- szowej.

W róciw szy do swoich pokojów, staro śc in a , ja k m iała zwyczaj, zaraz się do m odlitw y p rz e b ra ła . Z rz u c iła więc n ajp rz ó d , co m iała n a sobie ze zło ta i drogich kam ieni, bo nie godziło się wówczas z ta - kiemi świecidiami pokazywać B ogu, potem w dzia­

ła n a siebie suknię ciem ną z grubego- sukna, k ro ­ je m zakonnym uszytą, na głowę w łożyła czarny cze­

piec za spuszczonem i uszyma, ja k ie w fioletowym kolorze nosili wówczas biskupi, zaw iesiła n a p ie r ­ siach duży krzyż ze słoniowej kości, k tó ry był p o ­ 15

(19)

1 6

święcany w R zym ie, a dłużej niżeli od wieku cho ­ w ał się w jej rodzinie, do rę k i w zięła różaniec,, któ- ry jej przy n ió sł pielgrzym pobożny z Ziem i Św ię­

tej, p o tarłszy go w przódy o gró b C hry stu sa P a n a

— a ta k p rz y stro jo n a i uzbrojona u k lę k ła p rz ed ołtarz em otw artej kaplicy do swoich modłów w ie­

czornych.

M o d liła się długo i szczerze, pro sząc zapew ne B oga, ażeby pobłogosław ił jej zacnym zam iarom , k tó re w łaśnie z a b ie rała się spełnić w celu p o d n ie­

sienia i uśw ietnienia rodziny Gniewoszów, rodziny nie je j w łasnej, bo w n ią w eszła z domu M agierów , ale k tó re j tradycyę, ducha i w szystkie uczucia w zięła w siebie zupełnie i obyczajem chrześcijańskiego św ia­

ta, z ro sła się z nią, ja k ze sw oją w łasną.

. Gniewosz, wszedłszy do tej kom naty, b ęd ącej w tej chw ili jakoby naw ą kościoła, i obaczywszy m atkę zato p io n ą w m odlitw ach, przybliżył się n a p alcach do kaplicy, a ukląkłszy w je j p rogu, z a c z ą ł - tak że się m odlić. Albowiem Gniewosz był tak że nabożnym , ale sposobem ówczesnych ry cerzy, którzy m ieli się za żołnierzy, obow iązanych bronić powagi korony, k tó rej blask oprom ieniał ich pancerze i cheł , my, i całości królestw a, k tó re ich chlebem k arm iło, lecz zarazem czuli się zbrojnym i kapłanam i te j świę­

tej wiary, k tó ra im o tw ie ra ła K ró lestw o niebieskie, a za k tó rą zawsze byli gotowi przelać krew sw oją P o d owe czasy te dw a urzędy były nierozdzielne w rozum ieniu chrześcijańsko - k atolick ich narodów : biskupi w złociste u b ie ra li się zbroje, pasow ali szlachecką m łódź n a rycerzy i prow adzili wojny w obronie K o śc io ła i sw oich-episkopatów — a św iec­

cy rycerze zostaw ali n iejed n o k ro tn ie proboszczam i, p ra ła ta m i, biskupam i, chociaż k ap łań sk ic h święceń nie m ieli. O byczaje te przyjęliśm y w części od E u ­ ropy zachodniej, w części zaś od K rzyżaków , o k t ó - rycheśm y się od l a t ta k wielu wciąż ocierali; ale Gniewosz m iał je głębiej w pojone niż in ni, bo

(20)

p rzez la t kilka uczył się rzem iosła wojennego u k r ó ­ lów i książąt niem ieckich i tam pasow an b y ł n a rycerza. R eligijne p o jęcia ty ch kapłanów -rycerzy.

nie były bardzo głębokie. W ia r a ich b y ła wpraw­

dzie n ap o zó r bardzo gorąca, ale nie całkiem Ślepa:

m odlili się przed bitw ą, posili am ulety, czynili śluby, ofiarowywali się swoim patronom , ale przedew szystkiem wierzyli w pięść sw oją, byli p rzekon ani, że tylko tem u P a n B óg pom aga, kto sam sobie pom aga, a dew iza K ergolaja: Ayde toi et Dieu i’aydera byłą ich w szystkich dew izą. A le w iara ich, u to p io n a w ob­

rz ą d k a c h religijnych była niezm iernie przesąd n a, obok swej pięści wierzyli w d ziałanie sił n ad p rzy ro d z o ­ nych, w istn ien ie duchów, cudów i czarów, la d a g ra w yobraźni wyw ierała n a nich w rażenie rew olucyjne

— a te żelazne postacie nietylko p rz e d rozumnym rozkazem , ale p rz ed jakim kolw iek kaprysem ojca lub m atki, przed g ro ź b ą fanatycznego księdza z am bony, przed lad a zaklęciem na k a rę b o ską lub duszy zb a­

wienie, uginały się ja k lalki woskowe i daw ały się prow adzić ja k dzieci.

K iedy staro śc in a skończyła swoje pacierze i w stała z klęczek, to m iała tw arz w ypogodzoną i głowę p odn io sła do góry, ja k gdyby m odlitwa ulżyła je j sercu i ro z ja śn iła je j umysł — a kiedy i syn jej skończył swój p acierz w ieczorny, s ia ­

d ła w głęb o k iem krześle obok kaplicy, p osadziła go naprzeciw siebie i z a w ią z a ła z nim d łu g ą ro z ­ mowę.

— J a k ż e ci się powodzi od czasu, ja k e m cię nie w idziała? — sp y tała go z w ielką pow agą.

— M nie się powodzi ja k zwykle — odpowie­

dział Gniewosz — czasem m uszę pracow ać zainnycb,"

bo k ró l n a mnie łaskaw , ale nie sk arżę się n a to, boć to mój obowiązek.

N a p ra c ę nigdy się sk arży ć nie trzeba, idzie

tjWka — T. 312 g t

(21)

1 8

tylko o to, żeby znachodziła nagrodę. J a k ie ż tam m asz te ra z widoki?

— N a te ra z żadnych. S ąd zę, że jeślib y ja k a m niejsza kasztelania zawakowała, to król by mi jej nie odm ówił, ale dotychczas nieinasz wakansu.

— P rze cież w akuje k a sz te lan ia sanocka.

— Och! o te j niem a co myśleć — rz e k ł G nie­

wosz — w odzą się o n ią za łby B alow ie z K m ita ­ mi, chociaż j a ta k rozumiem, że z nich żaden je j nie dostanie.

— D laczegóż ta k rozum iesz?

— P o król, oprócz P io tr a , wszystkich K m itów nie lubi, a B alow i jej nie da, bo K m itow ie nie c ie r ­ p ią Balów, więc znowu król nie chciałby K m itów do żywego urazić.

— W ięc możeby właśnie teraz o n ią uderzyć?

— M yślałem o tern aż do podróży lwowskiej.

A le teraz się rozm yśliłem , bo mi się zdaje, że k ró l w ziął we Lwowie kogoś n a oko i tem u j ą

przypnie.

— K tó ż to j e s t taki?

K e rg o la j,

T u Gniewoszowa się przez oka m gnienie z a s ta ­ nowiła, widać było, że ta now ina była dla niej nie­

spodziew ana, ale nie d a ła tego poznać po sobie, owszem pow iedziała przeciwnie;

— Chociaż K e rg o laj nie j e s t całym P olakiem i bardzo wielu je s t lepszych od niego, je d n a k by nm ie wcale to nie dziwiło, bo m a koligacye. K m i­

tow ie i L anckorońscy, a do tego ci wszyscy, co z nimi są spokrew nieni, to je s t p o tęg a, z k tó rą i królow ie liczyć się m uszą, choć czasem nie chcą.

I myśmy mieli koligacye i jeszcze nam coś z nich zostało, ale w szystko to zaprzepaścił pan Gniewosz z D alew ic...

Gniewosz m ilczał, a jego m a tk a ta k dalej m ó­

wiła:

P rz e z tyle wieków przodkow ie nasi krw ią

(22)

1 9

sw oją i zdrowiem zarabiali na sław ę, a ich p o to m ­ kowie ją pom nażali, on w szystkich zaćm ił — i od ­ tą d ca ła n asz a wiekowa sław a się zapom niała, a my żyjemy jego niesław ą. S to la t od teg o czasu minęło, twoi ojcowie oddzielili się od jeg o szczepu, zmienili h erb , zaczęli się pisać z O leksow a, ale i to się n a nic nie zdało. W ty ch w szystkich pow iastkach 0 jego oszczerstw ach przeciw królowej Jadw idze, niem asz ani jednego słow a praw dy, owe hańbiące sądy i wyrok na niego były haniebnym jego wrogów wymysłem, nigdy go n ik t nie oskarżał, n ik t go nigdy nie sądził; został przecież jeszcze p o tem s ta ro s tą ruskim i podkom orzym krakow skim , a i n a g ru n ­ w aldzkiej h etm an ił chorągwi... A le cóż z teg o , k ie ­ dy ludzie, ja k skoro ja k ą plotkę u kochają, to nio- tylko praw dy nie widzą, ale naw et widzieć je j nie chcą. Co więcej, ktokolw iek chce z nimi żyć w zgo­

dzie, m usi im tę plotkę pow tarzać, bo p raw d ą jesz- czeby ich oburzył n a siebie. O t jeszcze niedaw nym czasem ksiądz D ługosz, chociaż człek ta k i rozumny 1 mógł się prawdy od ludzi w spółczesnych dowiedzieć, tak że tę plotkę, ja k słyszę, w swoje kroniki włożył, a naw et jeszcze j ą przyozdobił. N iech mu Bóg nie pam ięta: nam w ielk ą krzywdę w yrządził, a nie wiem zapraw dę, kom u tern dogodził.

N a to zaś rzecze Gniewosz, chcąc to cierpkie uczucie swej m atki ile możności osłodzić:

— J u ż c i i mnie ta p lo tk a o nąszym stry jecz­

nym pradziadzie d aje się czasem uczuwać i gdybym nie miał ręk i tak silnej, że z n ią nie każdy c h c ia ł­

by się zm ierzyć, to m oże ju ż nieraz byłoby mi przyszło b ro nić jeg o dobrej sław y żelazem . A le j a tam tem i plotkam i nie bardzo się gryzę, bo ta k ro zu ­ miem, że d o b re są koligacye, ale przzcież najwięcej waży w łasna zasługa. Toż ja n a pro tekcye, jakieb y z koligacyami n a m nie spłynęły, wcale się nie oglą­

dam, jeno służę m ojemu pan u uczciwie i wiernie i ta k się spodziew ani, że mi to swego czasu poli-

(23)

2 0

czonem zostanie. N ie rów nam się z K e rg o lajen u ani go sobie b io rę za przykład, bo to ta m inny um ysł j e s t u tego człow ieka, ale to m uszę pow ie­

dzieć, że i on nie przez p ro tek ey ę za k rad ł się w łask ę królew ską, jeno tein, że k nuje tam po W ło szech i F ra n c y i ja k ie ś polityczne kab ały dla k ró la, może mu jeszcze i inne odd aje przysługi...

J e d n a k to zapatry w anie się zapewne nie c a ł­

kiem odpow iadało starościnie w tej chwili, bo n a to ta k mu odpow iedziała:

— Mój drogi, n ik t mocniej odem nie n a tern nie stoi, ażeby człowiek swoich zaszczytów d o ra b ia ł się w łasną zasługą. A przecież d lateg o , ażebyś m ógł służyć skutecznie, pilnow ałam ciebie z ta k ą troskliw ością, a n aw et i z surow ością w naukach w K rakow ie, dlatego także, kiedyś ju ż p od rósł, wy­

praw iłam cię z takim sum ptem , może naw et nad moje siły, a m oże ta k ż e z m ałą krzyw dą dla tw o ­ ich braci, n a dwory k siążą t i królów niem ieckich, gdzieś się też służby ry cersk iej ta k dobrze wy­

uczył, że j ą znasz lepiej od w szystkich innych. N ie ­ łatw o to było otrzym ać dla ciebie zaszczy tn ą funkcyę u dw oru, ale rnojem usilnem staraniem i to się udało. W ielk ą to było d la mnie pociechą, żeś um iał naszem u dzisiejszemu królow i p rzyp aść do se rc a , a dum ną byłam z tego i jestem , żeś się w a­

lecznością u jego bok u odznaczył n ad innych, żeś go wr p o trz e b ie w łasną p ie rsią zasłan iał, żeś naw et z nim dobrow olnie poszedł w niewolę, chociaż, ja k wielu innych, m ogłeś się od niej ochronić... T ak, jeszcze ra z to pow tarzam , dum ną je s te m z tych tw oich uczynków i w dzięczną ci jestem , żeś m oje tru d y i pośw ięcenia ta k sowicie nagro dził.

T u Gniewoszowi, człowiekowi czułego serca, Izy zakręciły się w oczach, zerw ał się z krzesła, ukląkł p rz ed m atką, a c a łu ją c obiedwie jej rę c e , zaw ołał wzruszony:

•— N ie syn, m oja m atko, ale B ó g tylko’ po=-

(24)

2 1

trafi waszej miłości te wszystkie tru d y nag ro d zić.

N ieraz to rozw ażałem u siebie, dlaczego mi się co­

kolwiek więcej m acierzyńskiej miłości d o stało niż moim b ra cio m —i było to zawsze i będzie potężni], dla m nie ostrogą, ażeby tę m iłość wdzięcznie od słu ­ żyć. Czy d ojd ę kiedyś do tego, w B oskiem to ręku.

M nie wszakże pewnie ani woli, ani w ytrw ania nie b ra k n ie — a jeśli o co się najgoręcej m odlę do P a n a B oga, to o to, ażebym m ógł każdym moim p ostępkiem rozradow ać serce mojej najukochańszej m atki.

Gniewosz mówił- to głosem głęboko w zruszo­

nym, ale n a starościnie nie w idać było praw ie ż a ­ dnego wzruszenia: w yglądała ona ja k m istrz grający n a lu tn i, z k tó rej wydobywa płacz, ję k i i tony r a ­ dosne, pod jeg o palcam i d rżą wszystkie stru n y po je g o woli, ale on sam je s t zimny i tylko patrzy , aby mu k tó ra s tru n a nie w ydała rozdźw ięku. S ta ­ rościna ścisnęła swojego syna za głowę i rzekła:

— D zięk u ję ci za tę m iłość synow ską, o któ • rej wszakże nie m iałam nigdy pow ątpiew ania, ale usiądź sobie napow rót i mówmy dalej spokojnie. Ty m asz wszystkie zalety, ja k ic h m ożna wymagać po szlachetnym m łodzieńcu, ale jeszcze b rak ci dośw iad­

czenia. T y lekceważysz koligacye, protekeye i wpły­

wy rodzinne —a p rzeto nie znasz te j P o lsk i, k tó re j je ste ś obywatelem. T y nie znasz naw et i króla, chociaż go codziennie w idujesz i szczycisz się jeg o ufnością. O tym królu i o tern królestw ie najwie- rutnięjsze b a jk i chodzą po k ra ju i wszyscy je p o ­ w tarzają, bo wszyscy ślizgają się po w ierzchu, a n ik t się nie s ta ra dno zm acać, bo też i n i^ każdem u do niego się do stać. G rzegorzów z S anoka, K alli- machów i O strorogów niewielu je s t m iędzy nam i — a jeśli są, to ich głosy nie ro z ch o d zą się po k ra ju , bo ledw ie się z ich u s t wydobędą, wrzaskliwa szlach ta je zaraz przekrzyczy. O k ró lu n a jro z ­ m aitsze i najsprzeczniejsze obiegają powieści. Po-

(25)

22

w iadają o nim, że panów chce podbić p o d swoją, w ładzę, że szlachtę chce obrócić w żołnierzy, że dąży do absolutum dominium. A zaliż był ja k i k ró l n a tym świecie, któ ry b y nie p ra g n ą ł w swem sercu w zm ocnienia i rozszerzenia swej władzy? A le nie 0 to idzie, tylko o to, co rzeczywiście zrobić chce 1 co zrobić m oże. A nad tern się nik t nie z a s ta ­ naw ia rozum nie; ale j a ci to . powiem. K ró l wie bard zo dobrze, czego tej naszej P o lsce potrzeba, ażeby się w ew nątrz wzm ocniła i sta n ę ła narów ni z drugiem i królestw y i tak że wie dobrze, czego jem u potrzeba, ażeby tą P o lsk ą m ógł rządzić bez w strę­

tów, a ku pożytkowi korony i k ra ju . N ik t tem u panu, kto go zn a bliżej, nie odmówi doskonałego rozum ienia celów, do k tó ry ch dążyć powinien; ale do osiągnięcia tych celów sto ją mu dwie przeszkody n a drodze. J e d n a w tern leży, że za n ad to lubi swawolę, zaczem idzie, że b ard zo często od takiej roboty, k tó rą sam m ądrze ro zp o czął, k tó ra może się udać, tylkoby n a d n ią trz e b a posiedzieć, ode­

rwie go jak aś p u sto ta, o k tó rej naw et nie godzi się mówić. P u sto ta b y mu nie uciekła, ale ro b o ta ucie­

kła, a potem niepodobna ju ż do niej powrócić. Czy nie tak?

— C zasem i to się w ydarza - pow iedział G nie­

wosz, a staro ścin a m ów iła dalej:

— N ie czasem , lecz bardzo często. D ru g a zaś przeszkoda je s t w tern, o czem K allim achow ie i O strorogow ie nie wiedzą, że każdem u królow i n a j­

p rz ó d n a tern zależy, ażeby się przy swojej koronie u trzy m a ł i aby j ą swoim p rz ek az ał następcom , co też j e s t jeg o obowiązkiem względem jeg o ojczyzpy, bo niem asz p aństw a bez króla, jakośm y to ju ż w czasach przedłok ietk ow ych w idzieli — a dopiero p o te m m a o to się starać, ażehy królestw o swoje wzmocnić i napraw ić. Owóż ta nap raw a nie ta k a to rzecz łatw a, j a k się królew skim d oradco m wy­

daje, bo aby rz ą d wzmocnić, p o trze b ab y szlach tę

(26)

23 wziąć w kluby — a ta sz la c h ta ju ż ta k się ro z ro sła i p rz y szła do takiej potęgi, źe aby j ą zm niejszyć, p o trz e b a j ą łam ać, a ja k b y się łam ać zaczęło, to.

kto wie, coby tam pękło, czy praw ą szlachty, czy p ra w a korony. Ł atw o to K allim achow i mieć do teg o odwagę, bo on nie m a nic do strac en ia, coby m u to szkodziło, gdyby król zaburzenie wywołał, gdyby m usiał uciekać z k ra ju i gdyby tym czasem obcy rozd rap ali królestw o, cośmy ju ż tak że widzieli?

A le król takiej odwagi mieć nie może i m ieć nie powinien. I j a to b ie powiadam , że głupi są ci, co się boją królew skich zamachów n a p ra w a szla­

checkie, on zawsze będzie m iał ro zm aite rozum ne zam iary i zawsze się będzie zapędzał, aby je wy­

konać, ale nigdy ich nie wykona, bo szlachta z p ra ­ wdziwym strac h em , albo z udanym , zawsze p rz e ­ ciwko tym zam iarom postaw i się jeżem , a król zawsze się cofnie, bo nie zechce wystawić n a szwank swojej korony, j e s t w tern m ądrość, je s t głupstw o, je s t obojga potrosze, ja k zwykle we wszystkiem ,

z czego rozum lu d zk i się składa.

T u s ta ro śc in a o d etch n ę ła cokolwiek, a potem ta k i zw rot n a d a ła swej mowie:

— K ró l nie rozum ie panów, sto jących n a czele szlachty, a panowie nie rozum ieją k ró la — i w tem leży klucz do te j zagadki, nad k tó rą sobie nieraz głowy łam iem y. J e ż e li bowiem panow ie napraw dę obaw iają się królew skich zamachów, to je s t to stra c h urojony, bo przecież m ają swoje miecze przeciw tym zam achom i w iedzą dobrze, że król, m ający tylko p ó łto ra ty siąca ludzi swojego zbrojnego dw oru, musi koniecznie liczyć się z ich mieczami. Jeż eli zaś k ró l się obaw ia, ażeby mu panowie nie przew rócili tro n u i nie rzucili P olski w nowe podziały, to tak że się boi u p io ra, którego sam tylko widuje, bo dzi­

siejsi panow ie nie tacy próżni, ażeby ten tro n p rz e ­ wracali, -z którego spływ ają n a nich starostw a, urzędy i wszelkie zaszczyty, a którego prom ienie

(27)

2 4

są, jedynem św iatłem , w którem ich m aleństw o wy­

r a s ta w oczach lud zkich do ja k ie jś w ielkości. N a j­

m ożniejsi panowie zm aleliby w k arły, gdyby p rz e ­ stali by6 filaram i tego tro n u , n a którym pom azaniec B oży siedzi w swym m ajestacie, a naw et prędkoby p o tracili swoje m ajątk i, gdyby nie stanow ili wspól- nem i in tere sa m i spojonego ze sobą sta n u i gdyby te n sta n nie m iał w królu pewnej obrony. T ak obiedw ie stro n y bo ją się strac h a, k tó reg o sobie sam e zmyśliły; jak o ż ta k rozum iem , że z obojej stro n y ' ten s tra c h je s t udany. A le jeże li k tó ra z tych stro n m a słuszne powody do pewnych obaw, a p rz e ­ to do ostrożności w postępow aniu, to król, a nie

panow ie. B o panow ie ze sz la c h tą stanow ią tłu m w ielki — a tłum y to m a ją do siebie, że tru d n o im o rozwagę, zaczem często d ają się poryw ać n a ­ m iętnościom i zaślepieniu. D latego król, któ ry wie o tern, zawsze będzie się liczył z panam i i zawsze będzie u le g a ł ich wpływom. Cóż tedy z tą d dla ciebie wynika? O to, że dobrze mieć k ró la za sobą, ale że nie należy n a tern przestaw ać, bo pańska ła sk a n a p stry m koniu jeździ, dziś je s t, ju tro je j niema, a często naw et i wiedzieć nie m ożna, dlacze­

go nas opuściła. K ró l ma swoje hum ory, ktoś mu ja k ą ś plotk ę pow iedział, ktoś inny o ddał mu m ilszą przysługę, wczoraj mu Gniew osz p rz y ró sł do serca, a dzisiaj zakochał się w K ergolaju. O bok łaski królew skiej trz e b a m ieć koligacye, bo przez nie m a się p ro tek cy e i wpływy; kiedy ła sk a p ań sk a się odw róciła, to one i tylko one m ogą j ą n a p ow rót przy­

w rócić... P rzyw rócić, a w razie potrzeb y naw et do niej zniewolić. K oligacye, to w ażna rzecz w szędzie, a w naszej P o lsc e niezbędna, bo u nas są one p o ­ tęg ą, k tó ra o losie każdego człow ieka stanow i, a k tó rej naw et sam k ró l oprzeć się nie m oże.

K m itow ie i T arnow scy najpierw sze dziś m iejsca zaj­

m ują w tern naszem królestw ie, są spokrew nieni ze wszystkicm i zam ożniejszem i rodam i, kto ich m a, m a.

(28)

25

•wszystkich za sob ą. Ja b y m to uw ażała za n a j­

większe szczęście d la ciebie, gdybyś się z nimi spokrew nił. P ow iedzże mi, ja k ci się p o d o b a ła J a ­ gienka?

Gniew osz zrazu wcale się nie dom yślał, do cze­

go ta przem ow a jeg o m atki zm ierzała. I te ra z jeszcze jej nie całkiem zrozum iał, wszelako te o sta tn ie sło­

w a bardzo go niem ile piknęły. J e d n a k odpow iedział ze zwykłym sobie spokojem:

— J a g ie n k a bardzo w dzięczna dziew czy na.' Z d a rz ą się tacy, którym się może n aw et b a rd z o po­

doba, ale mnie wcale nie p rz y p ad ła do serca.

— Co tam serce! zaw ołała n a to przytom nie

•starościna — najw iększe głupstw o te n ro b i, kto w spraw ie postanow ienia ra d z i się serca. W idziałam j a ju ż takich m ałżeństw niem ało: go rące szczęście n a razie zawsze tam potem w g o rący ch łzach u to ­ nęło. P o jednej słonecznej wiośnie n a wszystkie późniejsze pory ro k u dżdżyste m gły się p o kładły i w tak ich m głach potem całe życie m inęło. S zczę­

ście to jeszcze, jeżeli serd eczn a m iłość nie zam ieniła się w serd ecz n ą nienaw iść, bo wtedy i występków, a czasem i zbrod ni nie b ra k ło . M ogłabym ci całe setki ta k ic h naliczyć przykładów . K ied y tym czasem w szystkie m ałżeństw a za w arte z rozw agą, -wszystkie, jak ie znam , a znam ich daleko w ięcej, trw a ją w nię- zamąoonem szczęściu. Szczęście to z re sz tą łatw o d aje się w ytłóm aczyć, albowiem ta k ie m ałżeństw a zaw ierają się zwykle z w yboru rodziców, tem u wy­

borowi przyśw ieca ja k o gwiazda przew odnia szczera i żadnem i ubocznem i w zględam i niezam ącona m iłość dla ich dziecka, wola ich wypływa zatem z Bożego n atch n ie n ia i dlatego też tókim m ałżeństw om to ­ warzyszy błogosław ieństw o Boże...

Gniewosz m iał tem p eram en t nadzw yczajnie sp o ­ kojny. N ajw ięcej niespodziew ane zd a rze n ia przyjm o ­ w ał zazwyczaj ta k zimno, że ani je d n a ż y łk a mu nie d rg n ę ła n a tw arzy, owszem, im więcej n ie p rz e ­

(29)

2 6

widziane sp otk ało go nieszczęście (bo i to ju ż mu się nieraz zd arzało), z tern zim niejszą k rw ią p a trz y ł mu w oczy, a zawsze z uśm iechem na u stach . P ró c z w bitwie, gdzie krew unosi człow ieka i gdzie żaden rycerz jej w sobie nie chłodzi, bo ona go niesie do sławy, ra z tylko go serce uniosło, a to p rzed trze m a dniam i, kiedy porw any m iłosnym szałem przysiąg ł w ierność F o rm o zie. A le te ra z ta k mu się duszno zrobiło, że m usiał rozpiąć swój kaftan pod szyją, a zarazem ta k 11111 się w głowie zaćm iło, że naw et swojej m atki nie widział p rzed sobą. W szak że ile m ożności nie dał poznać tego w zru szen ia po sobie;

tym czasem zaś staro śc in a przech y liła się cokolwiek ku niem u i z n iep rz eb ra n ą dobrocią w sercu, a żywą rad o ścią w głosie tak dalej mówiła:

— K iedy ty służysz tw em u królowi we dnie i w nocy i naw et nie m asz czasu pom yśleć o sobie, ja u p atrz y łam żonę dla ciebie, a P a n B óg ta k mi pobłogosław ił, że gdybym była p rz e d e p ta ła ca łe k ró ­ lestw o, to nie byłabym zn alazła .nic w spanialszego.

A nie myśl, żebym sobie po stęp o w ała lekko w tym ważnym term inie, bom bardzo sk rzętn ie w szystkie inforniacye z e b ra ła i nie zapom niałam o niczem . W ied zże o tern n ajp ierw ej, że m a tk a Ja g ie n k i szła z rodu H unyadów , w k tó re g o żyłach królew ska krew płynie i że tam w calem królestw ie węgierskiem m ało j e s t domów książęcych, którym przez m atkę nie byłaby krew ną. Z ojca zaś je s t K m itów na, a -przeto je j p a re n te li w P o lsc e n ik t nie przewyższy.

M ajątków m a 'trz y : je d e n w W ę g rze ch , drugi pod Bieczem, a trze ci n a S zląsku, podobno wszystkie trzy średniej w artości, ale m ajątek d a się łatw o p om n o­

żyć i zaokrąglić. N a to m ia st zaś m a praw dziw e za­

lety um ysłu i serca. W idyw ałam j ą , kiedy jeszcze była u panien K la ry se k , poczciwe i śliczne było to dziecko, panny chciały j ą do klaszto ru sposobić, nie u d a ła im się ta sztuka, bo umysł zanadto górny i dum ny był w te j dziew czynie, co też inaczej nie

(30)

2 7

mogło być, ja k skoro z ojca i z m atki uro d zo n ą je s t do książęcych splendorów , a nie do klasztornej pokory. A le panny dały mi o niej ja k najlepsze świadectwo. T u ta j m am j ą od kilku tygodni wciąż przed oczyma, w ybadyw alam j ą ja k inkw izytor o wszystkie jej sentym enty i w szystkie opinie, a wiesz, źe znam się n a ludziach; otóż ci powiem, że je s t zacna do g ru n tu , nigdy ż a d n a myśl n ieszlach etna nie p o sta ła w jej głowie, nigdy żadne n iech rze­

ścijańskie uczucie nie odezwie się w jej sercu, um ysł m a wzniosły i wie, że nie o statn ie m iejsce je j się należy pomiędzy ludźmi, ale tego nam w łaśnie potrzeba. "Wstań z a te m — skończyła s ta ro śc in a z lekko tryum fującym uśm iechem — i nie mnie, ale tu p rz ed o łtarz em podziękuj B ogu, że tak ie szczęście zesłał n a ciebie.

A le Gniewosz nie ruszył się z m iejsca. M oże jeszcze nie zm ierzył przepaści, n ad k tó rą jego m atk a go postaw iła, ho jeszcze nie wiedział, ja k daleko p o su n ęła tę spraw ę, ale trafnym w iedziony in sty n k ­ tem , za ją ł od razu stanow isko obronne.

— D ziękuję z całego serca waszej miłości — odpow iedział je j z wdzięcznym uśm iechem — żeście się ta k szczerze moim losem zajęli. N iem asz w ą t­

p ienia, że J a g ie n k a przyniesie swemu mężowi z n a ­ czny m ajątek , wysokie koligacye i wpływy. A le gdy­

byśmy się z naszej strony ju ż n a to zdecydowali, to jeszcze nie wiemy, ja k tam te rzeczy stoją z je j strony. P an nie podobno konkurentów nie braknie.

P ow iadano mi o tern różne history e we Lwowie.

K erg o laj s ta n ą ł jaw nie u niej n a służbę i pew nie go nie odpraw iono, bo inaczej jak o je s t człowiek rycersk i, samby o tern nie g a d a ł. A, oprócz niego je s t jeszcze i "Wilczek, o którym mi K am ieniecki wspom inał...

S ta ro śc in a , jako k o b ieta rozum na, um iała p o d ­ leźć, gdzie nie m ogła przeskoczyć, ale ja k co p o sta­

now iła, to trw a łą z męzkim uporem przy swojem

(31)

2 8

postanow ieniu, a gdzie czuła władzę przy sobie, tam nie znosiła oporu. Ja k o ż p rz erw a ła synowi i zaw ołała z niecierpliw ością:

— K e rg o laj! W ilczek! ą co waść gadasz? P rz e - cieźem ci ju ż pow iedziała, żem się pierw ej zainfor- m ow ałą jak n a jd o k ła d n ie j, nim eni pow zięła decyzyę.

N ie po tom ci tu k a z a ła przyjeżdżać, ażebyś sobie nos ro z b ił o ja k ą przeszkodę. K e rg o laj, to tam żarty niew czesne, a n aw et i nieuczciw e. P rz e c ie ż to czło­

wiek czterd ziesto letn i, a do teg o jeszcze j e s t s try ­ jem Ja g ie n c e . Z re s z tą w iedzą to ju ż i tu ta j, że w d rodze po różę do J e r y c h o u szczk nął ja k ą ś pi- wonię we Lwowie... W ilczek tu był, to praw da, p rz y siad ał się często do panny, różne tu supozycye obudził; ale W ilczek, m oże ty o tern nie wiesz,, tu je d n a k w róble o tem św istają, j e s t zaręczony z córką jakiegoś p u tn eg o b o ja ra , a jeślim jego gadatliw ego sługę dobrze w yrozum iała, to naw et więcej niż z a ­ ręczony... Mimo to byłam przecież p rz ezo rn ą ja k m atka, k tó ra niezam ącone szczęście pragnie sp o rz ą ­ dzić swojem u dziecku i bardzo pilnie w ybadałam J a g ie n k ę o W ilczka. I mogę ci n a to przysiądz, źe W ilczek tak je s t je j obojętnym , ja k Sm olicki albo ksiądz W a ra . P rzeciw nie zaś uw ażałam , że n a cie­

bie z upodobaniem p a trz a ła i je ste m pew ną, źe za dzieii albo dwa dni będziecie z sobą, ja k gdybyście się znali od dziecka.

T a energiczna przem ow a spraw iła ckliwe n a Gniewoszu wrażenie, bo w idział, że m atk a u p ie ra się przy swojem, je d n a k b ro n ił się dalej ja k mógł, m ó­

wiąc spokojnie:

— J a m tego w cale po Ja g ie n c e nie spostrzegł.

Owszem, zdaw ało mi się, żem się je j ani kęs nie podobał. A le choćby ta m może, z czasem . . to mi i to ja k o ś niebardzo się zdaje, aby m nie kasztelań - stwo ta k zaraz przyjęli, zw łaszcza, że p a n n a jeszcze bardzo m ło dziutka i nie p o trz e b u je się śpieszyć.

Gniewoszowie tam w praw dzie nie u s tę p u ją Tarnów -

(32)

29 skim i K m itom w starożytności, ale im do nicli do­

syć daleko w św ietności i w szelakiem znaczeniu.

A j a tam znow u ta k bard zo wiele nie rozumiem o sobie. R otm istrz królew ski i s ta ro s ta czorsztyński, tak ich dygnitarzy j e s t w P o lsc e ja k m row ia, a K m i­

tow ie wcale nie p o trz e b u je schylać się do nich po zięcia...

A le staro śc in a znów mu niecierpliw ie p rz erw a­

ła , m ów iąc z ironią:

— A ju ż mi znowu usiłujesz dowodzić, żem głupia. P rzecież dopiero co pow iedziałam ci dość zrozum iale, żem cię nie po to tu zaw ezw ała, aże­

byś się na przeszkodach potykał. 'W szystko to ju ż j e s t ułożone. K a sztelan się w ta k ie sprawy nie m iesza, jeno je zdaje n a żonę, a z kasztelanow ą mówiłam o tem nie raz, ale dziesięć razy, i codzień o tem mówimy. J e s t e ś przyjęty, choćby i ju tro się deklarow ać.

D opiero te o sta tn ie słow a uderzyły ja k b y pio ­ ru n em w flegm atyczny tem p eram en t Gniewosza. N a te słowa jasno mu się zrobiło w głowie i w szystka krew u d e rz y ła do tw arzy. J a k to? D op iero przed trze m a dniam i przysiągł F orm ozie m iłość i wierność do g robu — a tu ju ż ju tr o m a się deklarow ać o inną?

Je g o m iłość dla F o rm o zy może w tej chwili um il­

k ła, ale zato tem raźniej sta n ę ła mu p rz ed oczy­

m a przysięga n a krzyż P a ń sk i i n a h onor ry cersk i.

On m iałby złam ać ta k ą przysięgę? N igdy, za żadną cenę. Ja k o ż gdyby kto inny był mu myśl ta k ą pod­

su n ą ł, to jużby go był pochwycił w swoje żelazne ręce i ro z d a rł n a ćwierci, a ćwierci p o ro z rzu c ał na cztery w iatry.

A le tę myśl pod daw ała mu m atk a. M atk i ro z­

d zierać nie m ożna, co więcej, m atki słuchać p o trze­

ba, bo ta k n ak a zu je dziesięcioro B ożych przykazań, a te p rz y k azan ia są ew angelią d la każdego rycerza.

M atk i naw et obrażać nie można, bo tem u sprzeciw ia się ju ż nietylko B oże p rzy kazan ie, aje nąw ęt wrpr

(33)

3 0

dzone uczucie ludzkie. A le czy m atk a wie o tem , ja k ą myśl mu poddaje? Oczywiście nie wie. W ięc trz e b a jej to pow iedzieć.

Gniewosz w sta ł i przeszodł się dwa, albo trzy razy w zdłuż kom naty, ażeby się n am y ślić, jakieim słowy ma p rż ed nią się wyspow iadać z tej ta je m n i­

cy swojego serca, a tym czasem starościna, spojrzaw ­ szy z niem ałem zdziwieniem po ra z i d ru g i n a n ie­

go, sp u ściła głowę n a piersi, złożyła rę ce p rz e d .so­

b ą i .mów iła jak b y do siebie:

— Ja k ż e ż niew dzięczną je s t ro la rodziców na świecie! J a m tyle tru d ó w , często wcale nieznośnych, tyle prac, n ieraz z upokorzeniem mojej godności, tyle wysileń, n iejednokrotnie n adludzkich, n ałożyła n a moje słab e b ark i k o b ie c e , ażeby ci drogę uście- lić do szczęścia; j a te ra z , tak że tru d e m niezwy­

kłym o trzym ałam dla cieb ie panienkę, k tó re j związ­

ki rodzinne postaw ią cię odrazu pom iędzy najpierw - szymi panam i królestw a, a ty to przyjm ujesz ta k zimno i objętnie, ja k gdyby w szystkie wojewodzian- ki d a rły się o ciebie. Cóż to je s t? —spytała, b udząc się i p a trz ą c ciekaw ie n a niego —czyś tąm ta k zbu- tn ia ł n a dworze królew skim , a tylko skrom nego u d a ­ jesz? Czy może inni cię kędyindziej sw atają? P r z e ­

cież p rz ed m atk ą nie będziesz chow ał tajem nic.

Z aczem Gniewosz sia d ł n apow rót naprzeciw m atki, p rzeg iął się ku n ie j, a nabraw szy odwagi, rz e k ł głosem pełnym szczerości;

— M atko m oja kochana, do czegom się m iał przyznać dopiero po czasie, to ju ż te ra z m uszę p o ­ w iedzieć. N ie może to być, ’ abym się żenił z (Ja ­ g ienką, bo właśnie te ra z poznałem in n ą dziewicę we Lwowie i tę chciałbym pojąć za żonę.

— In n ą ? — zap ytała staro ścin a, odsuw ając się w głąb krzesła od n iego— któż to je s t taki?

— J e s t to panna M uryssonów na, h erb u M ora, daleko w spanialsza od Jag ien k i, a idą też n a nią daleko znaczniejsze m ajątki.

(34)

3 1

— N ie słyszałam nigdy o M u ry ss o n a c h — rz e ­ k ła n a to cierpko Gniewoszowa—m usi to być ja k a ś szlach ta z w ielkopolskich cliodaczków, co się zboga- cili na R usi. N igdy też n a to nie pozwolę, ażebyś się u m órysał M uryssonam i.

— A le to bardzo słuszna je s t szlachta — po­

w iedział jej Gniew osz - ojciec panny F orm ozy był s ta ro stą trębow elskim , a m atka jej była właśnie K m ito wna.

—- K m itów na? — zaw ołała staro śc in a zgryźli- * w ie --m u s ia ła to być ja k a ś K m itów na z bardzo sza­

rego końca, kiedy po szła za M uryssona! — P oczem d o d ała sucho, ale jeszcze nie bard zo stanowczo: — J a n a tak ie m ałżeństw o mojego pozw olenia ci nie dam . P o d o b a ła ci się, więc o niej zapom nisz, a z t ą się ożenisz.

T u Gniewosz rozum iał, że zamach ten te ra z je d n e m słowem odeprze, bo zaczerpnąw szy o d d e­

chu, powiedział głosem pogodnym i dźwięcznym:

— Ju żc ib y m j a ra d pójść za w olą mojej k o ­ chanej m atki, ale nie mogę, bo z ta m tą je s te m po słowie.

— Ja k to ? — zaw ołała starościna, przech y lając się ku niem u i p a trz ą c mu w oczy— po słowie? po d eklaracyi? i po zaręczynach? i to wszystko bez opow iedzenia się m atce? Ach! takiego d e sp e k tu przecieźem się nie spodziew ała po tobie!

N a te słowa, nie b ędąc n a nie przygotow any, Gniewosz się zm ieszał i odpow iedział głosem n ie ­ pewnym:

— D ałem słowo od siebie i w ziąłem od niej, zaręczyn jeszcze nje było...

— "Więc cóż? — zaw ołała staro ścin a z n ie c ie r­

pliw ością i z gniew em — bo źem ną trz e b a g a d a ć n a rozum . P a n n a chce iść za ciebie, ale p a n u M urys- sonowi p an Gniewosz za m a ły ? 'h e ? i nie chce ze­

zwolić? A lb o są ja k ie inne przeszkody?

N a to py tan ie Gniewosz uczuł, że jego broń.

(35)

3 2

k tó rą się spodziew ał zwyciężyć, zaczyna się k ru ­ szyć, jakoż ju ż praw ie ją k a ją c się odpow iedział:

— J e s t je d n a przeszkoda, bo p an n a je s t tym ­ czasem zam ężna..

— Zam ężna! — zaw ołała starościna z niecier- pliwem zdziw ieniem — cóż to m a znaczyć? Coś mi tu bredzisz. P a n n a ., zam ężna tym czasem ... n iech ­ że kto zrozum ie. Cóż to je s t? W y tłóm acz się jasn o .

T u Gniew osz ju ż d obrze zrozum iał, że tem i argum entam i nie obroni swojej spraw y przeciwko trzeźw em u rozumowi swej m atki, mówił jed n ak ja k mógł:

— M o ja m atko kochana; spraw a to b ard zo p ro sta i ja sn a . P a n n a M uryssonów na, po zam or­

dowaniu je j rodziców przez T ata ró w , d o stała się sie ro tą w dom zacny orm iański, ale tam ze zby te­

cznej troskliw ości o je j los przyszły, wydano ją przeciw je j woli za m ło d zień ca orm iańskiego, z k tó ­ rym ona żyć nie chce, a naw et nie m oże. T a k o ­ b ie ta b ard zo mi p rz y p ad ła do serca, zmówiłem się z nią...

A le w te j chwili staro śc in a ze rw ała się z k rz e­

sła, ja k oparzona, chw yciła, się obiedwiem a rę k a m i za głowę, potem obiedwie rę c e podniosła do góry, a chodząc wielkiemi krokam i po kom nacie, w ołała do siebie:

— A ch! ach! ach! otóż to je s t liistory a! M u- ryssony! Orm iany! P a n n a , kobieta, m ężatka! T am szuka się żony!

P oczem p rz y stą p iła do syna, k tó ry w stał tak^

że i z w ielką niecierpliw ością a głosem blizkim ro zp aczy ta k do niego mówiła:

— A leż ty, panie b racie, ja k widzę, n a czy­

sto zwaryował! C iebie P a n B óg, ciebie ju ż n aw et i rozum odstąpił! Gniewosz, p a n z panów, najsta- rożytniejszy szlachcic w królestw ie, pasow any n ą ,ry cerza przez ce sarz a niem ieckiego, ro tm istrz kró-.

(36)

3 3

lewski i jeden z n ajpierw szych starostów ... ty w ła­

zisz w domy orm iańskie, ty się do m ężatki z a k ra ­ dasz, ty się z nią zm aw iasz— i' to tam ślub m a być z tego? K om uż ty takie brednie w yplatasz?. . J e - żeliś ju ż u p ad ł ta k nizko, że się nie wahasz kum ać z h o ło tą k u p ieck ą , jeżełiś swe obyczaje ta k oplu- gawiłj że się nie wzdrygasz uwodzić kobiety zam ę­

żnej, jeżełiś ta k zgłupiał, że przy wszeteczeństw ack ro ją ci się śluby m ałżeńskie po głowie, toż przy­

najm niej m nie nie miej za ta k ą głupią, ażebym t a ­ kim opowieściom wierzyła!

Poczem znów łam iąc ręce i mocno sap iąc od gniewu i o b u rzen ia, zaczęła chodzić wiełkiemi k ro ­ kam i po izbie.

N a te n cza s Gniewosz ju ż zw iądł zupełn ie. B y ł w praw dzie tego świadomy, że m iał czyste sumienie, lecz widzińł zarazem jasno, że tego kroku, ja k i z ro ­ bił we Lwowie, nie zdoła obronić p rz ed m atką. J e j rozum , zgodny z duchem obyczajów ówczesnych, jej silna wola, jej tem peram ent gwałtowny, wzmocnione i podniesione m acierzyńską powagą, k tó ra pod owe czasy była w ładzą isto tn ą , wzięły nad nim górę jak - n ajzu p ełn iej. Gniewosz czuł, że siła oporu całkiem go opuściła. B ronił się jeszcze, ażeby się p rzy naj­

mniej usprawiedliwić i zaczął mówić:

.— A le, m o ja m atko kochana, ta k ic h tam cięż­

kich grzechów niemasz na mojem sum ieniu. M urys- sonowie to napraw dę ró d staro ży tn y i zacny. C ó r­

ka ich błyszczy najwspanialszem u cnotam i i w ca- łem m ieście w wielkiem j e s t pow ażaniu. T en dom orm iański zasypałby swemi bogactw am i niejednego wojewodę lub kasztelana; przecież sam k ró l był tam z nami w gościnie. P a n n a je s t wprawdzie zam ężna, ale przeciw swej woli, a n a to są przecież rozw o­

dy. Sam król mi obiecał...

— Głupiś! — zaw o łała na to staro śc in a , nie um iejąc już wcale opanow ać swojego oburzenia —

¡ i i b i i o t o k u T , 3 1 2 3

Cytaty

Powiązane dokumenty

gnione, już wtedy wszystkie chorągwie królewskie posuwały się naprzód; nawet sam Gniewosz nie mógł się ze swoją chorągwią oprzeć temu prądowi i zwol­. na

Tigranes się wcale nie posiadał z racjości, albowiem jak wszyscy, u których imaginacya góruje nad wolą i rzeczywistością, był tego pewnym, żo jak tylko

cej, na jednym poziomie, jednostajnem światłem jest oświetlone. Nie korzysta Kaczkowski nawet z ta ­ kich momentów, z których bez wielkiego wysiłku dałoby się

Stało się to tak nagle, że Olszyńska w pierwszej chwili nie zdała sobie dokładnej sprawy z tego, co zaszło.. Zostając również pod wrażeniem niezwykle

1) Spółce przysługuje prawo ochronne na znak towarowy „MMYY&amp;”. Z tytułu opłat licencyjnych uiszczanych przez inny podmiot za korzystanie z tego znaku towarowego

Zespół powołany przez ministra zdrowia zaproponował jeden organ tworzący i podział szpitali na cztery grupy w zależności od ich kondycji finansowej?. Z ujednolicenia szybko

Jeśli jednak zablokowanie aplikacji ogranicza sprawdzanie poczty elektronicznej, korzystanie z kalendarza, kontaktów lub dostęp do WiFi oraz VPN, być może warto zastanowić się,

ELEKTROMONTER STRZELCE OPOLSKIE - wykształcenie zasadnicze zawodowe KASJER SPRZEDAWCA KOLONOWSKIE - wykształcenie podstawowe.. KASJER SPRZEDAWCA ŻĘDOWICE -