• Nie Znaleziono Wyników

Na rozdrożu. Powieść z niedalekiej przyszłości

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Na rozdrożu. Powieść z niedalekiej przyszłości"

Copied!
192
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

NA ROZDROŻU,

(6)
(7)

I I

Powieść z niedalekiej przeszłości

przez J ,

OZDROZU.

L W Ó W ,

W D R U K A R N I ZA K ŁA D U N A R OD OW EGO IM . O S S O L IŃ S K IC H .

1861.

(8)

-

i f , l 4 t -

/ > * % \ i i

(9)

I.

E f f i e s p o d s i a a k i .

Trzydzieści lat tem u stała na starem m ieśc ie w W a rsza w ie, staruszka kam ienica. P od m u row an ie choć w y so k ie zap ad ło się m ocn o w ziem ię , w ew n ątrz u d e ­ rzała jakaś k latk ow a konstrukcja p iąter i p ią te r e k , s c h o d ó w i sc h o d k ó w , a p oczern iałe i p ookruszane m «- ry św iad czyły d ostateczn ie o zn ak om itym w iek u k a­

m ien icy. Ztąd w ię c jak w starej daty c z ło w ie k a , lak i w niej w id z ia łe ś siłę i p o w a g ę ; a choć na oko stera­

na się zdała ow a siła , to przecież zb liżyw szy się uj­

rzałeś n iep rzeżyte p rogi i odrzw ia z ch ęciń skiego m ar­

m u r u , fram ugi w oknach i fu n d a m en ta , zdolne p rze­

trw ać jesz cz e kilka b u d yn k ów . Cały dom zabrukany i niezgrabny, ciężki i p od sad k ow aty, od bijał d ziw n ie p o ­ w ażn ie i po b ru talsku od lekk iego i p retensjonalnego, choć n ietrw a łe g o sąsied ztw a.

W tej o w o ż k am ienicy m iałeś po jednej stron ie zaw ołan y szynk m io d o w y . Cztery okna d oln e, za sło ­ n ięte czerw on em i i zatłu szczon em i firan eczk am i, do tego z rud ziała w iech a nad d r z w ia m i, n ie p ozw a la ły w ątp ić o p o w o ła n iu o w e g o m iejsca. Jeszcze bardziej

(10)

utw ierd zała cię tablica, obok w iech y na drążku w ysta­

w ion a, skrzypiąca za każdym p o w ie w e m . Lecz jak ca­

ła kam ienica tak i to g o d ło u derzało sw oją ory g in a l­

nością. P rzed staw ion y b y ł tu cz ło w ie k w n iebieskiej k a p o c ie, żółtych butach i czerw onej ro g a ty w ce: w j e ­ dnej ręce trzym ał n a p ełn io n ą szk la n k ę, d ru gą op ierał na olb rzym ich basach, Za tym c z ło w ie k ie m , jakoby w p ersp ek ty w ie, bo nieco w m niejszych rozm iarach, p od sk a­

k iw a ł n ajp raw d ziw szy d jabeł, z jezuickich ksiąg żyw cem przekopiow any,,, zbrojny w krótkie r o g i, ła p y k ogu cie i ogon , strzałą zakończony. W jednej ręce trzym ała ta p iek ieln a bestja k artelu sz d łu g i, jak n iem ieck ie szpajzcetle, a u sp od u na tablicy stało n ap isan e: Pod Twardowskim. Ten p od p is tłu m aczył najk om p letn iej za­

gad k ow ą tajem niczość p rzedstaw ion ych postaci.

P o drugiej stron ie g łó w n e g o w c h o d u b y ły w ązk ie, do p o ło w y oszk lon e d r z w i, z rozw artem i na k szta łt ok ien n ic p od w ojam i. Na tych ok ien nicach w y w ie sz o n o także d w a szyldy, lecz tu w id zia łeś tylko niezgrabne k on lerfek ta b u łe k i rogali, a nad n iem i z jednej stro.

n y : Hermann Puseh, piekarz, zaś z d r u g ie j: Trzy razy dnia świeże pieczywo. D ziw n ie w ię c słod k o w y p a d a ło prze­

ch od n iom idącym w k a m ien icę: z jednej stron y zala­

ty w a ł ic h zapach gorzałk i i korzenn ego m iod u , z d ru ­ giej m o g li całem i p iersiam i ło w ić w o ń św ie że g o p ie ­ czyw a.

B yło to p rzed ostatn iego listop ad a. D zień p o ch m u r­

n y choć n ie s ło t n y , jakaś p o n u r a , o ło w ia n a cichość zasiadła na n ie b ie , w p o w ietrz u k łę b iła się m roczna, w n iedojrzane łe z k i rozbita w ilg o ć , a na ziem i za m il­

k ły sm u tek , kręcący się p od obuchem ch w ili i w krw a-

(11)

1

w icy cod zien n ego chleba. W ieczór już zapadał. Tu i o w d zie skrzypiały d rzw i zam ykanego s k le p ik u , u lice g łu ch ły , a w m iejsce gw ia zd na n ieb ie ro zb ły sk iw a ły św ia tła p o dom ach i dom kach.

W ązką uliczką od P od w ala zb liżało się k u szyn k o­

w i pod T w ard ow sk im d w ó c h lu d z i. Jeden z nich u b io ­ rem n ie w ie le się różn ił od le g e n d o w e g o czarodzieja na s z y ld z ie ; rogatyw k a ty lk o i b uty b y ły lojaln iejsze, b o czarne. D rugi ubrany w ięc ej z francuzka: na g ł o ­ w ie k a s z k ie t , sp od n ie w y p u szc zo n e na b u ty, a m iasto k ap oty s u r d u t , choć także pow ażnej d łu g o śc i. O b y­

dwaj ju ż n ie m ło d z i, ob y d w o m szpak ow ate w ą sy z w ie ­ szały się nad ustam i.

— Coś m ię dreszcz p rzech odzi — m ó w ił k ap otow y ściągając ram ionam i — p e w n ie m róz bierze.

— O t , tak się w am w id zi M a c ie ju ; sied zieliście nad rob otą od r a n a , to w a m teraz z im n o , sk oroście się ru szyli ze zydla.

Ej — m ru kn ął Maciej i m ach nął ręką — ch oćb y tam i nie m róz, to i tak czło w iek a m oże dreszcz p rze­

ch od zić, boć to m ój Kaźm ierzu już coś takiego w p o ­ w ietr zu . . .

— Ba, p ioru nyb y g o . .. i jakżeście ch cieli — p o ­ d erw ał k aszk ietow y — k ied y gazety z Francji d ziw n e h istorje p is z ą . . . Coś tam od n ich n ie m ało k rw ią c u c h n ie , tak jak u nas m iły mój B oże za czasów N a­

czelnika . . .

P rzerw ał pan K a źm ierz, bo tow arzysz k ap o to w y o tw orzył w ła śn ie d rzw i do szynku, a gw ar, w o ń w ó d - czana i m io d o w a u d erzyły do sieni. W m ilczen iu w e-

(12)

stron y nie u sie d li aż w p rzyległym alkierzu.

Ł ojów k a na zielon ym stole o św ieca szczu p ły alkie- rzyk, d osyć atoli rzuca św ia tła , aby się przypatrzyć na­

szym nieznajom ym .

O w óż k ap otow y nazyw a się M ateusz Guzik, i jest m ajstrem szew sk im . T w arz otw arta i u śm iech n ięta św iad czy o w ielk iej dobroci i szczerości s e r c a , lecz za to n ie w yczytasz z niej w ie le siły i energji. Jestto żoną i d ziećm i u trapiony pater fam ilim , u k tórego co rok to prorok , przypom inający p isk liw y m g łosik iem , iż trzeba panu m a jstro w i spieszniej d ratew ki ściągać, chcąc uniknąć babskich lam en tów . Kto w i e , pan Ma­

teu sz b y łb y się m oże w y r o b ił na jakiego syna B ellon y, gd yb y n ie w yp ad ek , k tó ry d ziw n ie m agnetycznym sp o ­ so b em w strzą sł całą je g o naturą.

W p am iętn y w ie lk i c z w a r te k , gd zie m ajster - p u ł­

k o w n ik d o w o d z ił, b y ł pan M ateusz w nauce i m iał le d w o lat p iętn aście. Im ię i postać K ilińskiego rw ała w o n cza s całe m ieszcza ń stw o za s o b ą , a cóż d opiero ob y w a teli tegoż sam ego cech u ! Gorączka p ow stan ia, p asow ała na b o h a teró w n iele tn ie c h ło p ię t a , co le d w ie p ocięglem m achać z d o ł a ł y . .. W ię c i pan M ateusz nie m ó g ł uniknąć tej gorączki m o rd ow an ia M o sk a li, choć b y ł z dom u bardzo cn o tliw ie i relig ijn ie w y ch o w a n y , a d w a razy na dzień p ow tarzał sob ie w przykazaniach:

M e zabijaj. O w oż p. M ateusz p orw an y sz a łe m , w y - ' kradł m ajstrow ej jakieś n ożysko k u ch en n e , i w y b ieg ł z nim na ulicę. Pan B ó g p o s z c z ę ś c ił; o kilka k ro k ó w od dom u sp otk ał um ykającego M o sk a la : biedak w y- b ladły i b ezb ro n n y , szukał jak iego schow ku . Piętna-

(13)

sto letn ie d zieck o u d erzy ło w onezas na n ieprzyjaciela.

M oskal stracił g ło w ę i rzucił się na kolana przed g ro ­ źnym p r ze ciw n ik iem ; lecz M aciuś rozjuszony n ie słu ­ ch a ł rozp aczliw ego b ełk o tu ż o łd a k a , i z całą siłą w e ­ p ch nął nóż w p iersi m o sk iew sk ie. To b y ł p ierw szy i ostatn i m arsow y czyn pana M ateusza. W id o k konają­

cego Moskala w y w a rł na je g o m ło d y m u m y śle nieza­

tarte w rażen ie ; p rzeleżał w gorączce r e sz tę rew olu cji, a p ó ź n ie j , jak tylko p rzyszed ł w pacierzu na p iąte p rzykazanie, to się w n iem serce trzęsło w sp o m n ie ­ n iem ow ej ch w ili Ten w ię c w ypad ek w p ły n ą ł stan o­

w czo na sp okojny kierunek żyw ota pana M ateusza. Za w ie le m ia ł serca w p iętn astym r o k u , a za m ało d e­

sp otyczn ego, m ęzk iego h artu nad sobą . . .

D rugą osob ą b y ł pan K aźm ierz G rzywacz. Historja życia jeg o n ie m niej b yła ciek a w a , ch oć w ręcz prze­

ciw na. Ze szram y przez p o lic z e k , b r w i krzaczastych 1 n iestety jed n e g o oka, ła tw o b y ło poznać d a w n eg o w o ­ jaka. Bo też i tak b yło. U rodzony w K rakow skiem , p rzy szed ł z panem N aczeln ik iem aż do W arszaw y. B ił s ię , gd zie tylk o b y ło trzeb a, aż pod M aciejow icam i N aczelnika zabrali do n i e w o l i , a Kaźmierz z kulą w n odze i ze szram ą przez tw a r z , że aż ok o w yciek ło, został na p ob o jo w isk u . Kilka ty g o d n i p rzeleżał w .szpi­

talu za led w o d w u d z ie sto letn i in w a lid a , a skoro w y ­ szedł , p ok ręcił się tu i o w d z ie , ten tern zap om ógł a 'ten o w em , w ię c został w W arszaw ie. P om y śla ł sob ie atoii, że jeszcze d osyć w nim siły choć o jed n em oku, i począł d och od zić na słu żb ę. W tem to zatrud nieniu zestarzał s ię b ezżen n ie , a zaw sze żyw y i w eso ły , nie m yślał chyba ze śm iercią op uścić sw oje m iejsca, które

(14)

najczęściej b y ły śród akadem ickiej m łod zieży. Z m ar­

so w y ch n aw yczek przyrosło do n ieg o m ięd zy in n em i su ro w e p rzy sło w ie: p ioru ny by g o . , , k tóre często n ie ­ fortun nie w ro zm o w ie a p lik o w a ł.

Tacy b y li obydw aj starzy. B óg tam raczy w ie d z i e ć , jak się p ozn ali i dla czego p rzylgn ęli do sie b ie ; dosyć że dzień n ie m inął, żeby stary Kaźmierz n ie o d w ie d z ił starego M acieja, a w te d y albo sob ie w d om u g a w ę ­ d zili na su ch o , albo co częściej w y m y k a li się ukrad ­ k iem na szklankę m io d k u p o d T w ard ow sk iego, gd zie im b y ło n a jd o g o d n iej, bo obaj m ieszkali na tej stro­

n ie P odw ala.

Obydwaj starzy trzym ali się starej m a k sy m y , że „d u ­ kat to n ie k w ite k “, a „m iodek to napitek*, ztąd też i dziś nie od stąp ili od m iodk u. A że jakaś ciężkość o sia ­ d ła im k am ien iem na m ózgu , w ię c kazali sob ie jesz cz e w rz u c ić po p łatk u cy tr y n y , co m ów iąc n a w ia sem , t y l ­ ko przy n ied zie li lub św ię c ie się zdarzało.

— O t, co sob ie m am y ż a ło w a ć ! — zaw ołał pan Maciej p odnosząc w d w ó c h palcach płatek cytryny — Raz tylko człow iek żyje!

— Raz t y lk o , p ioru n yb y go . . . --- zakonkludow ał p. Grzyw acz -przechylając do u st szklanicę.

— N o , n o , a teraz m oże o p o w ie c ie co tam z F ran­

cji słychać?

— B c , co tam Francja — szep n ął stary exw ojak — o t , u nas nie Francja a pioruny by go . >,

— N o , c ó ż , cóż takiego — sp ytał zatu rb ow an ym g ło se m pan m ajster.

— Ot, w id zicie m ój m ajstruniu — rozpoczął tajem­

niczo p. K aźm ierz — o b słu gu je już oddawna trzech

(15)

11

m łod ych z akademji. N o, ta porządni lu d z ie p ioru n y by g o . . . i u czciw i, a w id zicie ju ż z t y d z ie ń , to co przyjdę do k tórego rano', h o , h o , to go ju ż w d om u n ie ma. H a , m iark u ję ja sobie że to n ie b ez kozery;

bo w id zicie wczoraj zachodzę do jed n eg o z m oich , o t w ie ­ ram — a t u , a p ioru ny b y g o . . , n ie jed en ale z d ziesięciu . O w óż tam ścieląc i sprzątając d o w ie d z ia ­ łe m się strasznych r z e c z y ...

— No cóż , co ? — szep nął pan Maciej i zbladł jak chusta.

— H a , w idzicie ni mniej n i w ię c e j , jen o że ch cieli zarznąć M ik o ła ja , p ioru n y by g o . , . jak się tu k oro­

n ow ał.

— Chryste P a n ie! — w rzasn ął m ajster i sk oczył jak od ta r a n tu li, a przed oczam i stanął m u konający Moskal.

— H e , teraz m i się d opiero jasn o z r o b iło — m ó ­ w ił p. Grzywacz suwając palcem po czole — A toć n ie w ie d z ia łe m , czem u panow ie podczas koronacyi n ie w oła li: Vivat rex in oetermm, a to tem u , p io ru n y by g o . . .

— B a , a cóż to zn aczy, to łacińskie?

— W id z ic ie ja się teg o na p am ięć w y u c zy ł po ła ­ c i n ie , a m oi p a n o w ie m i m ó w ili że to znaczy: n iech żyje król na w iek i w ie k ó w ! A toć nie g łu p i b y li tak krzyczeć, skoro m u chcieli łeb sk ręcić, i zaśpiew ać rekwijes.

— Mój K aźm ierzu, i za cóż ch cieli go oni z ar... — zakrztusił się w p o ło w ie sło w a p. M ateusz, bo w ła śn ie w p ó ł sło w a k toś św ieży w esz ed ł do alkierza , choć o w ie l­

(16)

ką ś w ie ż o ść i trzeźw o ść nie m ożna go b y ło posądzić, miarkując po esach i elipach jakie zakreślał nogam i.

O ho , filo z o f skuty jak b ela , p ioru n y by g o . . . — m ru kn ął pan Kaźmierz pod nosem .

C o , nie piorrruny ! — w rzasnął n agle p rzybyły i sparł się ręką o stó ł, ale tak n ie po salon ow em u że aż szklanki p o d s k o c z y ły .— U M olocha w o g n iu ... z b y ­ czą g ło w ą b y ł, ze ż e la z a ... n ie p ioru n y k ied y ci m ó ­ w ię . . . Daj rękę — d od ał filo zo f, p o w ió d ł siedzącym ręką pod n osem i z w a lił się na s t o ł e k , zw ie siw sz y g ło w ę b ezw ła d n ie na p iersi.

Że p rzybyły b y ł filozofem , tem u zdaje się niktby n ie ch ciał zaprzeczać. Na szmaty potargany surdut, za- b ło co n em i fręzlam i otoczone p lu d e r k i, jed na n oga w b ucie bez p o d e szw y a druga w b e r la c z u : św iad czyły o p ew n ej nonchalanęę filozof]ckiej. I tak d łu g o b y ło to filo z o fią , d op ók i czło w iek n ie w stą p ił w a tm osferę otaczającą teg o satelitę szynk ów . A tm osfera ta', d aw a­

ła bardzo b yd lęce w yob rażen ie o sw ojem ciele , n ie ­ stety w n iczem w ięcej n ie n ieb iesk iem — prócz nosa.

Zkąd się filozof w zią ł, dla czego się tak n azyw ał i czy m ia ł in n e n azw isk o, o tem nikt n ie w ied zia ł. Co do jeg o p rzeszłości ob ieg a ły po szynkach n ajrom anty­

czniejsze i najcudow niejsze leg en d y . Jak teraz ży ł, to także b y ło do p ó ł tajemnicą. W ie d z ia n o tylko że do p o łu d n ia p isuje w szynkach listy kom u trzeb a, m alu ­ je sz a ch o w n ic e, struga i koloruje zabaw ki dla dzieci, aby m ieć ze zło ty na gorzałk ę. Zresztą m ało k to w i ­ dział, żeby filo z o f ja d ł co kiedy. Znajom si m ó w i l i , że filozofa ż y w ił sąsiad p ie k a r z , n ie w ied zieć za co i na jaką p am iątk ę, bo sam b y ł n iesłych an ie skąpy.

(17)

13

— P ytacie się czem u go chcie li zarżnąć— o d p o w ia ­ dał p. Grzywacz na n ied ok oń czon e zapytanie m ajstru- nia. Bo i czem uż mają nas ciem iężyć ? p ioru n yb y go...

T oć p rzecie pan B ó g nas jed yn ych na n ie w o ln ik ó w n ie s t w o r z y ł! He he, w ie d z ia ł o tem dobrze nasz N a­

czelnik, a n ie rad ził w iele, jen o buch m oskala, p ioru- nyby g o . . . i k w ita !

— H e j, m ój G rzyw asiu, ale się to n ie zaw d y uda

— p ersw a d o w a ł p. Maciej.

— Ot, m ó w c ie sob ie co ch cecie, a taki m i się zda­

je, p io r u n y b y . . . że u nas cos' b ęd zie . . . — Tu pan Ka­

źm ierz zaczął szeptać c is z e j: — Przedw czoraj na ten p rzy­

kład, w Ł a z ie n k a ch . . .

— N ie na m ę k a c h , kiedy ci m ó w ię ! — w rzasnął n agle filozof.— W M oloch ow ym p iecu ... tłu m ili, tłu m ili i nic n ie p o m o g ło ... b o w ę g ie l zaw sze czarny jak p ie ­ k ło, k ied y ci m ó w i ę .. choć szła w od a od m łyna... H e h a , m iod u m i daj p ó ł kwarty z c y t r r r ... z pom arań ­ czą! d ow rzeszczał filo z o f i ru szył się g w a łto w n ie na stołk u.

— Ot pijanica przeszkadza — o d ezw a ł się p. Gu­

zik — cóż tam w Ł azienkach?

— N o c ó ż , czytałem na w ła sn e oczy kartkę na d rze w ie; stało tam n ap isa n o : „ B e lw ed er do najęcia od n o w e g o r o k u .“ H e , i cóż w y m ajstru n iu na t o ? coś k iep sk o z naszym w . k s ię c ie m , p ioru nyb y go . . .

— E j , m ożeście n ie d o w id z ieli jed n em ok iem — p o w ą tp ie w a ł majster.

— O, o, gadajże z n i m , p io r u n y b y ... — za w o ła ł Kaźmierz urażony — w id ziałem i czytałem !

— N iep ra w d a , n ie s p a łe m ! — w rzasnął zn o w u fi­

(18)

lo zo f, grzm otn ął p ięścią w stó ł i zerw ał się ze stołka.

— Mam zd ro w e o c z y .. . o h ycel choć n ie M oloch . . . a N iem iec, z Prus p r z y w ę d r o w a ł. . . Bo to he, h e, h e — zaśm iał się filo z o f — każdy piekarz t łu s t y . . . z tego h ycla zgryzota to suchar żołnierski zrobi, k ied y ci m ó ­ w ię . . . a b oi s i ę . . . h o h o , b o ja w iem do stu dja- b ł ó w . . .

Tu filo z o f grzm otn ął sob ie jeszcze raz p ię ś c ią , za­

k re ślił kilka p ó łk o li po ceglanej p o sa d z c e , i w y to c z y ł się do pierw szej izby.

Starzy p rzyjaciele o d etch n ęli nieco po w y jściu pi- janicy.

— N ie w ie m co tam z W - k sięciem — o d ezw a ł się K aźm ierz — ale m u si m ieć strasznego b o ja , p io ru ­ n yby g o . . . A to ć p a m iętacie o tem , jak k u p ił p a p u ­ g ę , co śp iew a ła n aszego m azurka D ąb row sk iego, i ka­

za ł jej łeb uciąć ńa o d w a c h u !

— Ha, ha, a toć pam iętam d oskon ale, śm iech u by­

ło d osyć.

— Otóż w id zic ie m ój M a c ie ju , n ie d osyć że go kartkam i w B e lw ed er ze straszą, ale w id zia łem ci ja nieraz m oich p a n ó w i in nych z akadem ji w e d le sask ie­

go p la c u , a tak im strasznie z o czó w p a tr z y ło , jak gd yb y się m ie li lada ch w ila rzucić na W . k s ię c ia . . , Ou, dobrze żem so b ie p rzyp om n iał na saski p la c— d o ­ d ał p. Kaźmierz i p osk rob ał się w głow ę.

— A cóż tam w y m acie na saskim placu — zapy­

ta ł m ajster ciek aw ie.

— Ej n ie na saskim placu, jen o że w tam tej stronie.

— N o, a jakiż in teres?

— O t, tym m ło d y m to zaw sze w e łb ach św ita —

(19)

i5

odparł n iech ętn ie stary w o ja k — Jed en z nich k azał m i iść patrzeć do p anien W iz y te k , p ioru n yb y g o . . ,

U rw ał na tem pan K aźm ierz, b o jakieś n iesz cz ęśli­

w e b y ło dziś to p osied zen ie przy m iod k u . W tej c h w ili w p a d ł do alkierza m ło d y , czarno ubrany m ężczyzna, a w ojak m ru kn ął so b ie : O w ilk u m o w a . . .

— Jak się m asz stary — z a w o ła ł zwracając się do K aźm ierza.— A cóż, jeszcześ nic n ie zrob ił ?

— N ic jeszcze, m ój panie — od rzek ł stary p rostu ­ jąc się na stołk u .

— To ź l e , pam iętaj - że się w tych dniach d o w ie ­ d zieć , tylk o n ie p rzychod ź do m n ie ju tro ani p oju ­ trze , b o . . . w y je ż d ż a m ; a m oże m nie i n ie znajdziesz na d aw n em pom ieszkaniu.

— A toż czem u ?

— Ha 110, w id z isz mój sta r y , m oże się jutro lub pojutrze W a rsza w a spalić i n ie b ęd zie gd zie m ieszkać.

Strzeżcie się p anie Guzik — d od ał tajem niczo zw raca­

jąc się d o m ajstra.

S zew c zb lad ł jak chusta i przeżegnał się u k radk iem .

— O t w w a s m ło d y c h to się k rew p ali — za w o ­ ła ł K aźm ierz — i m y ś lic ie , że się tak w szy stk o p alić potrafi.

— Tak to b y w a m ój stary: w as m ió d lu b p iw k o grzeje i p ali — rzek ł nieznajom y spoglądając na zega­

rek — a n iezad łu go m oże u sły sz y cie że się na pra­

w d ę , pali, m oże brow ar jaki, gd zie p iw k o robią..— d o ­ dał z u śm iech em , a rzuciw szy w zrok iem w okno, w y ­ b ie g ł na ulicę.

— N o c ó ż , n ie m ó w iłe m że to w a rto g ło w y ch oć

(20)

dobre paniska — rzekł Kazimierz po od ejściu n iezn a­

jom ego.

— Ot św iszczy p a ły — odparł szew c i m ach n ął rę­

ką — napędzają p ietra lu d ziom pan B ó g w ie zkąd i '/.a co. A k tóż to ten co tu b y ł ?

— A, w id zicie m a jstru n iu , to ten s a m , piorunyby g o ... co m i kazał ch o d zić do W iz y te k , i tam uw ażać na jakąś pannę w czarnej s u k n i, co p i ó r . . .

F ataln y b y ł d zień do p ogw ark i dla starych. S łow a Kaźm ierza p rzerw ał jak iś g w a r w p ierw szej iz b ie , aż ktoś g łośn iej z a w o ła ł: pali s i ę ! Jak oparzeni skoczyli obaj starzy i w y b ie g li z alkierza.

Cały szynk w y sy p a ł się na u licę. Od p ołu d n ia czer w ie n iło się n ie b o , w yraźnie łu n ą pożaru.

— H o , h o , to gd zieś d a le k o , od strony Ł azienek

— od zy w a ły się głosy.

Pan Maciej trząsł się jak w e f e b r z e :

— Patrz-no m ój G rzyw asiu ; a to ten czarny p rze­

p o w ie d z ia ł , że się b ęd zie p a lić !

— B a , nied arm o ja m ó w i ł , że się tu coś św ięci, p ioru n yb y go . . . m ruknął p. K aźm ierz, i szklącym , r o ­ zgorzałym w zrokiem p atrzał w łu n ę , jakby w p ie r w ­ szego zw iastu n a nadzw yczajnych w yp ad k ów .

W tej ch w ili zaturkotało, i zjaw iła się jakaś dorożka.

— A gd zie się to p ali? — za w o ła ło kilka g ło s ó w S zczęściem n atrafili na dorożkarza n iezw yk łej g r z e - czności.

— B row ar na S o lcu —- o d r z e k ł, śm ig n ą ł batem , i p o p ę d z ił dalej.

— Panie M acieju , b r o w a r ! H a , p ioru n yb y g o . . , coś się tu św ię c i — z a w o ła ł k o śc iu sz k o w sk i, i p u śc ił

(21)

17

się jak d w u d z ie sto letn i ch ło p iec p om im o p rzestrzelo­

nej nogi.

R eszta lu d z i, zaspokojona w sw ej c ie k a w o ś c i, r u ­ szyła częścią do d o m ó w , częścią n ap ow rót do szynk u.

Pan M aciej, co rzecz n iesłych ana , zw r ó cił się także ku szynkow i. Zgryzota jakaś osiad ła m u na p ie r s ia c h , z ło ­ w ro g ie w id m a w ie lk ie g o czw artku n asu w ały m u się przed oczy , słyszał jesz cz e ostrzegające sło w a o w eg o czarnego m łodzieńca, i te m u brzęczały jak c h ih o t czar- to w s k i, albo jak syk w ęża. Z zw ieszon ą w ięc g ło w ą p o stę p o w a ł n ap ow rót pod T w a r d o w s k ie g o , do d ru ­ giej szklaneczki m iodu — gdy zn o w u całą grom ad ę lu dzi zatrzym ał hałas i krzyk przeraźliw y u piekarza.

W tejże ch w ili pokazały się dw a cien ie w e d rzw iach sklepiku, a z tych jed en p rzeleciał p rzym u szon ym sk okiem w szy stk ie s c h o d k i, zakreślił nogam i łu k w p o w ietrz u , a twarzą i rozłożon em i rękam i zarył w je s ie n n e m b ło ­ cie. B ył to filozof. D ruga postać pana p iekarza, zary­

g lo w a ła tym czasem szybko p ierw sze d rzw i ze szyldam i i znikła za n iem i.

Z n iezw yk łą żyw ością p o rw a ł się filo zo f ze ziem i, otarł rękaw em b ło to z ócz i u st, co m u od d ech i s ło ­ w a la m o w a ło , i jak w ściek ły rzu cił się ku drzw iom sklepiku.

Zbóju, r o z b ó jn ik u !— w o ła ł och ryp łym od wście~

k łości g ło s e m , k rw aw iąc so b ie rękę na Żelaznem o k u ­ ciu. — Ha p siaw iara z a r y g lo w a ł... P o w ie m całem u ś w ia t u ... ty p sie z a s c h ł y ... zdradzę c i ę . . . kulka łba tw ego nie o m in ie , kiedy ci m ó w i ę . , , na szm atki r o z ­ szarpią N ie m c a . . .

Tu op u ściły go s iły ; stoczył się ze sc h o d k ó w , i Dziennik literacki Nr. 19. N a r o z d r o ż u . 2

(22)

sapiąc tylk o p adł p o w tó r n ie w b ło to . K ilku poczci­

w y ch lu d zi zabrało lilozofa do sieni, bo leżał jak bez duszy , i sam b yłb y się n ie p o d n ió sł. In ni sp okojnie p oszli do sw o ic h sz k la n e k , a pan Maciej sied ział n ie ­ b aw em nad m io d k ie m , z zaru m ien ion em i policzkam i, i sennym w zrokiem .

Tow arzysz je g o k ościu szk ow sk i b ie g ł tym czasem ku stro n ie łó n y . Cała energja lal m łod szych u derzyła m u z k rw ią do g ł o w y , jed n em ok iem w id zia ł on w tej c h w ili w ię c e j, niż najzajadlejsi szperacze p r z e sz ło śc i, bo w id zia ł cien ie p rzyszłości. D o jakiegoś obrazu k rw a­

w ych utarczek i b ojów o w o ln o ś ć , pożyczał tła z w ła ­ snej p r z e sz ło śc i, tła utk anego z ż e la z a , ognia i krw i.

R ozgrzany m io d k ie m , zaw racał jeszcze nasz p. Ka­

źm ierz m ło d e m i m arzeniam i sw oją starą g ło w ę , i b ie g ł bez p rze rw y , choć ło n a w id oczn ie z każdym k ro ­ k iem b la d ła , a skoro m in ął N o w y -ś w ia t , to n ieb o było ju ż w szęd zie jednakie.

U lice p o m im o w czesn ej jeszcze pory niCzmiernie b yły p u ste i g łu c h e , tylko kupkam i g d zien iegd zie szli lu d zie jak się zdaje od ognia.

Z w o ln ił w ię c kroku stary, lecz u k ołysan y w d aw n e w sp o m n ie n ia , w id z ia ł w k o ło sieb ie n ie W a r s z a w ę , lecz p ole R acław ickie. I zryw ał czasem ręce jak do b r o n i, to p rzystaw ał, to p od w ajał kroku, a w zd ych ał ciężko i b o leśn ie.

K ie w ied zia ł sam nasz k ościu szk ow sk i, k ied y i jak zaszedł aż p o gaj łazien k o w sk i. Tu go szczęk broni i krzyki zb u d ziły z zadum y. S ta n ą ł, sp ojrzał k u b e l­

w e d e r o w i, i n ad staw ił ch ciw ie uszu. „Śm ierć tyrano­

w i !“ — b rzm iały ztam tąd słab e i p rzytłu m ion e głosy,

(23)

19

lecz ró w n o cz eśn ie z tym okrzykiem zabrzm iała salw a strzałów od koszar.

Stary stał zd u m ion y i zachw ycony. Z d aw ało ni u się że to m arzenia je g o tak p r a w d z iw e ; zasłaniał u szy rękam i , to zn o w u w słu c h iw a ł się p iln ie . w reszcie zdjął czapkę z g ł o w y , i p o d n ió sł twarz ku n ie b u , a tak z odkrytą g ło w ą zw rócił się i p o stę p o w a ł zw oln a w głąb gaju.

P osągow ym jeg o krokom tow arzyszyła coraz g ło ­ śniejsza w r z a w a , i coraz częstsze strza ły ; a stary k o ­ ściuszk ow sk i u k ląk ł pod kam iennym obrońcą z W ie ­ dnia , a z jed n ego oka ciek ły m u po tw arzy gorące łzy zozrzew nienia, M iędzy ie m i łzam i padła tam i nie jedna cichego żalu i niem ej sk a r g i, że pan B óg o d e ­ brał m u św ia tło jed n eg o o k a , i siłę jednej n ogi.

Boże m ó j ! nie pozw alasz m i zostać obrońcą ojczyzny! — narzekał sta ry , i sp ierał czoło o w i l ­ gotne k am ienie posągu.

A nad n im , jakby nad k rw aw ą p rzeszłością p ła ­ kały w ierzb y , zw ieszając ku ziem i zielo n e w arkocze, I b y ł w nieb tylko płaczący s m u t e k , choć ch w ila ta w łaśn ie rozpoczynała św ieżą kartę h istorji nadziei, k rw i i n ied o li polskiej. Ciche i n ieru ch om e b yły on e w sw o im s m u t k u , a jeszcze cichszy i sp okojniejszy s p o ­ glądał Jan III z kam iennej p o d sta w y , choć w k oło nich zawrzały serca chucią z e m s ty , p o d n io sły się d ło ­ nie do w alki śm ierteln ej o w o ln o ś ć , a serca, w iary p ełne , o c z e k iw a ły , rychło pan B óg ku ich p om ocy gw iazdam i z nieba rzuci na czaszki n ie p r z y ja c ió ł, ry­

chło drzew a i głazy ruszą się w jed en straszliw y ta­

niec za w o ln o ść i n iep od ległość.

2*

(24)

A tutaj n ieb o b y ło se n n e, ciągle s z a r e , jakby o ło ­ w ia n e , p rzepastn e i n iezro zu m ia łe jak p rzy szło ść. N ie byk> na n iem s łó w b ożego b ło g o sła w ie ń stw a , utkanych z g w ieź d z isty ch b rylan tów , n ie b y ło rozżarzonych m e­

te o r ó w n iep rzyjaciołom na czaszki,

A tutaj sm u tn o płaczą w ierzby jak nad B ab ilon em , zim n o i p onu ro sp ogląda b oh ater dawnej P olsk i z k a ­ m ien n e g o p ied estału , tylko jed en starzec, n iezd oln y do bron i, p iekące łzy roni wraz z m o d litw ą do B oga o p rzyszłość ojczyźnie!

Dla pana Macieja p od T w a rd o w sk im b y ł ten dzień arcy-fatalnym . SzManka już b yła p raw ie w yp różn ion a, u stą p iły m u z fantazji straszne zm ory z konającym M oskalem na czele , n a w e t sen b ło g i osiad ał na p o ­ w iek ach — g d y daleki o d g ło s strza łó w szk o ły p od ch o­

rążych zaalarm ow ał na n o w o całą szynk ow n ię.

A sło w o stało się c ia łe m ! — szepnął p. Maciej i m ro w ie p rze sz ło go po całem c ie le , a furje straszli­

w e zaczęły m u jeszcze bardziej d o k u c z a ć , i osiad ały na m ózgu .

Pan m ajster n ie m ó g ł sob ie dać rady, w reszcie o są ­ dził, że trzecia szklanka m iod k u b ęd zie najskuteczniej­

szą,.. a po niej p rzyrósł już do ła w y , sparł g ło w ę i ręce na s t o le , i zasnął sp okojnie.

I m u sia ł m ocn o zasnąć p. M aciej, bo nic n ic s ły ­ szał co się dalej działo. Stare m iasto, rdzeń uboższego m ieszczaństw a, najk rw aw sza dzielnica k o ściu szk ow sk ie' go p ow stan ia zm ieniła się nagle p o śró d nocy w istną targow icę. Z kilkom a ze sp isk o w y ch ciągn ęły tłum y na P o d w a le , a ztam tąd w p r o st pod arsenał. P od arse­

(25)

21

nałem , przy ło n ie pożaru na N alew k ach , w ita li w ła śn ie czw artaki i granadjerzy gw ard ję w o ły ń sk ą rzęsistem i sa lw a m i. P o p ło c h i trw oga p rzelatyw ały w szy stk ie za- kąty tej części m iasta. B ezbronny lu d n ie w ie d z ia ł co począć. Aż n ieb aw em zaczęła trzeszczeć brama arsena- ło w a , kraty z okien w ylecia ły , a w krótce tłu m y u zb ro­

jo n e g o lu d u w zm o cn iły siłę w o jsk o w y ch szeregów . Szalona radość b ły sn ę ła w oczach w szy stk ich , ryk zem sty d rgał na u stach n am iętn ego, ob u ch em n iew o li do ziem i zgn iecio n eg o p o sp ó lstw a . Zapach i pragn ien ie k rw i m ięszały się z upajającą w o n ią w oln o ści. Na b ru ­ kach zbryzganych przed trzy d ziestu sz eśc iu laty p oso- ką w r o g ó w , i w y ry w a n y ch p od szubienice dla zdraj­

ców ojczyzny, szyk ow ały się teraz zastępy k ow ali, k raw ­ ców , ślusarzy, szew ców , rz eź n ik ó w i in n ych , do w a lk i o n iep o d le g ło ść .

A w k o ło b yła noc, a n ieb o b y ło szare, o ło w ia n e , przepastne i tajem nicze jak p rzyszłość..

(26)

S z a r & s s u

k i

e

&

k a.

Trzy dni w ażyła się p onu ra i niesforna burza r e w o lu c j i; lecz po trzech dniach m ętnej n iep ew n o ści zajaśniało całym blaskiem słoń ce n ad ziei, a serca w sz y ­ stkich rozgrzała silna w iara w dobrą sp raw ę i w jej p o w o d zen ie. Jedyny grom , który w is ia ł nad le d w ie co rozbudzonem m iastem , a g ro z ił rozbiciem — W . Książę na czele m o sk iew sk ich p u łk ó w , u su w a ł się ku Rossyi po od stąp ien iu do W arszaw y reszty p o lsk ieg o ż o łn ie ­ r z a , w ła śn ie gdy m ło d z ie ń c z y , m iło ścią ojczyzny ro z­

gorzały Szem bek w k ro czy ł na czele brygady do m ia­

sta , w ita n y okrzykam i rad ośn ego entuzjazm u.

B ył to dzień trzeciego grudnia. T rzeciego maja przed czterd ziestu laty także b y ło rojno i g ło śn o w W arsza­

w ie ; w onczas rad o w a ł się lu d z m ądrych u staw , w ie ­ rząc w p rzysięgę i w pajęczą siłę d u ch ow ą gacha Ka­

ta rz y n y ; dziś szarpał sam n ied o łęz tw e m p r z o d k ó w , a drapieżnością sąsiada założon e p ę t a , jak koń s te p o w y sch w ycon y arkanem zryw ał p ow rozy n ie w o li, i całą siłą garnął się do słońca n iep o d leg ło śc i, do m ło d z ie ń ­ czego życia , gd zie w szystk o od dycha w o ln o ścią .

(27)

23

T łum y żołnierzy i m ieszczan, lu d u i szlachty, u w i­

jały się p o ulicach. U ściski i łzy r a d o śc i, śp ie w y i okrzyk i, p rzem o w y i oracje: w szystk o to m ięsz a ło się w jeden gw ar hucznej biesiady na gruzach w yu zd a­

nego d esp otyzm u . M łodość życia rozpierała w szystk im p ier si; k ob iety P olk i o tw ier a ły g ościn n e w ro ta d o m ó w sw oich , a skarbam i serca i skarbam i śpiżarni przyj- m o w a ły ob roń ców ojczyzny. Po w szystk ich m urach zja­

w ił się w iersz M ic k ie w ic z o w sk i: „W itaj jutrzenko s w o ­ b ody , za tobą słoń ce z b a w ie n ia !“ Kokardy n arod ow e p strzyły się po rogatych czapkach i tradycyjnych stro ­ ja c h , do jed nej u czty n arod ow ej łączyły się w szy stk ie

stany w bratniem u ścisku . I b yła cała W arszaw a jakby jeden w ien ie c z k w ia tó w i b a r w , ze serc i śp ie w ó w n arodow ych... N iestety , nikt n ie p rzeczuw ał w te d y , że te k w ia ty nadziei zważy zn ó w m róz p r z e m o c y , że się n ie utrzym a barw a n arod ow a, choćby z p ły n n eg o k o ­ ralu s e r c , zgasłych dla dobra ojczyzny...

N ajw iększy natłok b y ł przed ratuszem . Nad bram ą ratuszow ą w y w ie sz o n o ogrom n ego b ia łeg o orła, a pod nim d w u -w iersz starego „księcia p o e tó w 11:

D aw no L e c h a w y ro c z n ie ni e b o n a m o g ła s z a , P o l a c y , to na sz O rze ł i ta Ziemia n a s z a !

Tuś w id zia ł płaczących jak n iem o w lęta starych m ie- szczanów z m leczn em i w ło s y , tuś w id z ia ł p rzypasują­

cych broń szpakow atych to w a rzy szó w K ościuszki, m ło ­ dzież i d zia tw ę , a w szy stk o oddychające jedną m yślą i jednem uczu ciem .

O w oż śród tego tłu m u sp otyk am y d obrego znajo­

m e g o , pana Kaźm ierza Grzywacza. W y śc isk a ł się w ła ­ śn ie i pobeczał z jakim ś daw nym k olegą, a teraz p rze­

(28)

ciska się przez tłu m y , i sp ieszy w stron ę saskiego p la ­ cu. A leż bo trudno poznać starego K aźm ierza! W tym sam ym w p ra w d zie s u r d u c ie , ale zato na g ło w ie czer­

w o n a krakuska z zaw iesistą kokardą, a pod pachą jak zw yk le szczotk i do froterow ania, w jednej ręce żelazne w id e łk i z w o s k ie m , a w drugiej dzbanek na w o d ę.

B yła p raw ie jed en asta godzina. Pan K aźm ierz obe- sz ed ł ju ż w szy stk ich sw o ic h p a n ó w , o c z y w iśc ie , k tó ­ rych tylko m ó g ł zastać w d o m u , w y cz y ścił gd zieś p o d ło g ę na su te przyjęcie, a teraz w o ln y b ie g ł do pp.

W iz y te k w sw ej tajemnej m issy i. B ieg ł co m ó g ł p.

G r zy w a cz, bo go starzy koledzy zatrzym ali w drodze i b ał się, czy ju ż za p óźn o n ie p rzyjdzie. Lecz tą razą p o szczęściło się starem u. N ie b yło już w p r a w d z ie ża­

dnej m szy u W iz y te k , lecz k o śc ió ł stał o tw o r e m , a t u i o w d z ie k lęczało kilk oro lu d z i, zatop ion ych w m o ­

d litw ie. Pan Kaźmierz c z u ł także potrzebę zm ów ien ia gorącego pacierza za publiczną sp r a w ę , kląkł w ięc przy d r z w ia c h , p o sta w ił w kącie sw oje a p p a r a ta , a sam złożył ręce p okornie i w z n ió sł oczy w górę.

Po o d m ó w io n y m pacierzu ogląd nął się d op iero p.

K aźm ierz w k ościele. I w id a ć znalazł co c h c ia ł, b o i.

p ew n ym zad o w o len iem sp ogląd ał ku jed n e m u z b o ­ cznych ołtarzy. U stop n i tego ołtarza k lęczała jakaś kobieca p ostać w czarnym ża ło b n y m str o ju , jakby u śp io n a cichą m od litw ą, a w pobliskiej ła w ce siedziała n iem ło d a już k o b ie ta , p ew ien rodzaj duenny lu b coś p o d o b n e g o , w czytan a przez okulary w ja k ie m ś n i e d z i ­ siejszym złotym ołtarzyku

N ie d łu g o p o tr ze b o w a ł czekać p. Kaźmierz. Postać w żałobie p o d n io sła się ze stop n i ołtarza, spuszczając

(29)

25

na tw arz rów n ocześn ie g ęsty w o a l z czarnej krepy.

D uenna zdjęła o k u la ry , p ocałow ała sw ój o łta r z y k , w estch n ęła jeszcze kilka razy z n abożeń stw em , w reszcie ru szyła z m iejsca W ię c nasz k o śc iu sz k o w sk i, zebrał czem prędzej sw oje graty, i ru szył za n iew iastam i. Za­

ru m ien ił się aż biedak , boć to szp iegow sk a spraw ka, iść i patrzeć za k im ś , lecz cóż m iał zrobić, k ied y to dla n aju lu b ień szego panicza z akadem ji. S zed ł wuęc krok za krokiem za ob iem a k o b ie ta m i, a n ieb aw em zatrzym ał się i sp ogląd ał za sw ą ofiarą. D w ie n iezna­

jo m e skręciły na iilicę E lek toraln ą, i w e sz ły do naro­

żn ego dom u. Dobrą ch w ilk ę stał jeszcze pan Kaźmierz na m ie jsc u , snać k o m b in o w a ł coś w g ło w ie , w reszcie ru szył i znikł za bram ą tejże samej kam ienicy.

Lecz nie p rześladujm y już starego, niech sob ie ro ­ bi co m u się p o d o b a , my w o lim y w ejść od razu na p ierw sze p ię t r o , gd zie się zg u b iły nasze n iezn ajom e, czyli w ła śc iw ie nasza nieznajom a w ż a ło b ie , bo tę to sz p ie g o w a ł pan Kaźmierz.

Zastajem y ją w saloniku u okna, z b atystow ą ch u ­ stką przy oczach. Bujne w arkocze ciem nych w ło s ó w p ołysku ją przez czarną siatk ę w tyle g ło w y , i u k ła ­ dają się m ilu ch n o w gładkich szw elisach nad czołem . Z pod b atystow ej ch u steczk i w id ać śliczne łu k i cie­

m nych b rw i, a u ciem nej długiej rzęsy zw isa łza, jak kropla rosy u rąb k ów fijo łk o w eg o kielicha.

Odkryła tw a r z, i rozw arła oczy. W ie leż tu b o leści ch rześcijań sk iej, w ie le sm utku k o b ie ty -P o lk i! T yle w niej żalu i tyle tęsk noty co w brzozie n ad w iślań sk iej, gdy ją m gła W is ły otu li w łzaw ą p om rokę , i w sz y ­ stk o w k o ło p ow lecze szarą barw ą w ieczora. A oczy

(30)

jej są jak d w a krzyształy am etystu z kroplą w o d y w e ­ w nątrz , tak w każdem z nich b łyszczy łza przeczysta.

A tw arzyczka p rzejrzysta, p o s ą g o w a , zw ieszona jak k w iat stokrotk i białej nad grob em b o h a te r a , a p ełn a przeczuć, a p ełn a m arzeń i p ełn a n a d z iei, otulonej w beznadziejny sm utek. Na b iałem czole osiadła część b u ­ rzą złam anej duszy, i zdaje się w ydzierać do l o t u ; na u stach m alin o w y ch za w isła niem a skarga s e r c a , zb ola­

łe g o i zn u żon ego p ręd k iem pukaniem życia.

Jest coś n ieop isan ie tęsk n ego w twarzach p olskich n iew iast. T ęsknota, ta n iew ieścia część m iło śc i n ieszczę­

śliw ej ojczyzny , rozlała się po ich lic a c h , u w ię z ła w d łu g iem , g łę b o k iem spojrzeniu. Ta sama tęsk nota w y ­ k ształciła też w naszych n iew iastach zm y sł p rzeczu w a­

nia. Jak jask ółk i, co przepow iadają sw ą n iesp ok ojn ością b u rzę i cieszą się n adejść mającą p o g o d ą : tak i u nich u śm ie c h , ten u śm iech se r d e c z n y , n aiw n y i słon eczn y, n iesforn ość uczucia i egzaltacja d u c h o w a , są znakam i jakiejś n arod ow ej b u r z y , lu b w sch o d u słońca w c ie ­

m nościach n ie w o li. One p ierw sze stroją się w narodo­

w e b arw y, gd y ch w ila zapadnie; m agiczn ością rozpro­

m ien ion ej d uszy utrzym ują on e serce narodu w na- p rężonem stanie ofiarniczego p ośw ięcen ia, bezgranicznej w iary i nadziei, i są tem sam em najtęższem ży w io łem b u n lo w n ic ze m , p om im o w rod zon ej ła g o d n o śc i, i sen­

n eg o , św ie g o tliw e g o spokoju.

Lecz uczucie, u P olek zw yk le g łę b o k o w u rn ie ser­

ca z a m k n ię te , co ty lk o sen n ie i ś w ie g o tliw ie objaw ia się p od z w y k łem i ch w ila m i cod zien n ego życia, r o z p ło ­ m ien ia się cz ęsto n iezw y k ły m ogn iem p od m agn ety- cznem d o tk n ięciem nadzwyczajnych rzeczy. Z tęsknej

(31)

27

go łęb icy m oże się w te d y stać drapieżna orlica, z św ie - gotliw ej ja sk ó łk i zm ienia s ię w alarmującą krzykiem sw o im m ew ę. 1 tem się tłum aczy p ostacie takie, jak H offm anow a, Szczaniecka, panna P later, T om aszew sk a, i tyle in nych !

Lecz d osyć. C hw ila d źw ig n ięc ia zbrojnego ram ienia ku piersi ciem ięzcy b yła d ość siln ą , aby rozbudzić i u k ołysać uczucia P o l e k ; b yły też o n e czynne., m a g n e­

tyczne , rozp rom ien ion e. Lecz m oja bohaterka nie m o ­ gła być taką. Cios p rzy k ry , a św ieży i bardzo silny on iem ił i z b ez w ła d n ił jej serce, za w ió d ł ją w labirynt w łasn ych u czu ć i m y śli, a zob ojętn ił dla zew n ętrzn ych wrażeń.

I ziąd jej oczy, n ap ełn ion e łz a w ą rosą, nie osychały n ig d y , u s!a jej za p o m n ia ły , co to znaczy u śm iech . Zam yślona i b ezw ład n a w sw ej b oleści, w zrok iem n ier u ­ chom ym sp oczęła na liściach zielon ego b luszczu, ro z p ię ­ tego w o k n ie , a ten zielon y m artw ą z ielo n o śc ią , w y ­ gląda jak nadzieja zaw iedzion a, w obec zim o w e g o sm u ­ tku na bożym św iecie.

Bolesną tę zad u m ę p rzerw ało zjaw ienie się drugiej p ostaci w salon ik u . B yła to n iew iasta w późnym ju ż w ie k u , a m atka sm utnej d ziew eczki. W id z ia łe ś d w a o b razy: jed en s p ło w ia ły i w iek ie m z a c ie m n io n y , choć ła tw o m istrzow sk ą odgadnąć r ę k ę ; w drugim zaś p o ­ znaw ałeś odrazu k op ię p ie r w sz e g o , a p ęd zel w niej n ie z r ó w n a n y , i św ie żo ść b arw i koloryt w y stęp u je tu w całej sw ej p ełn i Pani k asztelan ow a W o lic k a , p o ­ sągow a , w iek ie m sw ym i cn otam i w y ry tem i na tw a ­ rzy, wzbudzająca p o w a g ę ; a A n ie lc ia , córka jej, także jak z pod d łuta p ogańsk ich Grecji m is t r z ó w , a tw a ­

(32)

rzyczką sw ą w zbudzająca niesk ończenie tęskne i siln e w rażen ie,

— N iep op raw n ą jesteś A n ielciu — przerw ała ciszę ła g o d n e m i s ło w y pani k asztelan ow a. — B łagałam cię, b yś się nie od d aw ała sm u tk o w i. Taki brak siły nad sobą p rzyp row ad zał cię ju ż kilka razy do g w a łto w n y c h , ch orob liw ych w y b u c h ó w , w ierzaj m i, m oże ci bardzo szkodzić.

P ełn o trosk liw ej m iło śc i p rzebijało się w tych s ło ­ w ach. A nielcia w stała i zb liżyła się do m a tk i:

— Cóż ja tem u w in na, m oja m am o ! Trudno sercu n ak azać, aby n ie p łakało.

— Lecz gd yb yś m ię k o c h a ła , to b y ś się p rzezw y­

ciężyła , i nie rob iła m n ie i so b ie b ólu.

A nielcia ch w y ciła m atk ę za rękę i p rzycisnęła do u s t:

— Moja m a m o , stało się to m im o w o li. W łaśn ie p rzed ch w ilą w róciłam z k ościoła. Ten zgiełk i w rza ­ w a w eseln a d ziw n e zrob iły na m n ie w rażen ie. W in ­ n ym razie upojona i szczęśliw a p od zielałab ym p o ­ w sze ch n ą rad ość, w ese liła b y m się w sp óln ym w eselem ; lecz dzisiaj zabolało m ię w sercu i łz y się p ocisn ęły do oczu... D otychczas żyw iłam w so b ie tajem ną na­

dzieję , że on się znajdzie w w ięzien iu ... O h , m am o m oja, jak to b o li w id zie ć u w o ln io n y c h przez lu d w ię ­ źn ió w , a je g o nie ujrzeć m ięd zy n im i; jak to stra­

sznie p rzyzw yczaić się do m yśli, że on już nie żyje...

Przy tych sło w a ch sk ło n iło d ziew czę g ło w ę na ł o ­ n o m atki i zalało się św ie że m i łzam i. K asztelanow a chciała przybrać su row ą m in ę , i karcić za to p o n o ­ w n e r o z r z e w n ie n ie , lecz i jej zaw isła łza u siw ej rzęsy.

(33)

Aby w y tłó m a c zy ć tę d om ow ą scenę, m u sim y się co­

fnąć w blizką p rzeszłość życia A n ie lc i, i o p o w ie d z ie ć idyliczny epizod.

A nielcia cały p raw ie sw ó j krótki ży w o t przepędziła na w si. W ych ow an a m ięd zy niebem a ojczystą ziem ią, m ięd zy sosn am i i sercam i lit e w s k ie m i, u form ow ała się w e w szy stk iem na stary, b ogob ojn y sp osób . N ie b y ­ ło w jej g ło w ie braku różnych w ia d o m o ś c i, bo b y ł

do tego gu w ern er, P o la k , co w nieszczęściach krajo­

w ych stracił w szelk i inny sp osób utrzym ania, p om im o zd oln ości i cn ót o b yw atelsk ich , a z cięższem i laty osiad ł jako przyjaciel w d om u kasztelaństw a. Po śm ierci k a­

sztelana, gd y A nielcia n ie p o trzeb o w a ła już w ie le je g o p o m o cy , od d an o m u zarząd d ó b r , który z n iezw yk łą rzeteln ością sp raw ow ał. W y k szta łcen iem serca A nielci i obzn ajom ien iem jej z kobiecem go sp o d a rstw em , zaj­

m ow ała się sama kasztelanow a. Matki n ajlepszem i są w tem p rzew od n iczk am i, bo p od staw ą serdecznej n au ­ ki, m usi być najszczersze o b o p ó ln e zaufanie, k tóre n i­

gdy nie znajdzie m iejsca m ięd zy boną a uczennicą.

O w óż A n ie lc ia , w y ch o w a n a i w ykształcon a w ten sp o s ó b , poznała b y ła przed rokiem u r o d z iw e g o m ło ­ dzieńca z sąsiedztw a. B y ł nim syn hr. Czuckich, m ło ­ dy hr. Leon. I cóż w ię c d ziw n eg o , że n iep o w o d o w a n a żadną próżnością h ra b stw a , lecz zn iew olon a jed yn ie dziarską p ostaw ą i złotem sercem m ło d e g o h r a b ie g o , zagu b iła A nielcia sw oje serd u szk o? Bo d ziw n e są m ło ­ de serca: czyste jak b iały kw iatuszek zaw ilca leśn eg o i tak jak on na p o zó r siln e i t ę g i e , ulegają i ła tw o przejm ują się w rażen iam i; lecz i w ięd n ą za silniejszem w ra ż en iem , tak jak ó w k w iatek op ad a, zerw any p so ­

(34)

la ł gorącem u c z u c ie m , a oczy A n ielci p rześla d o w a ły go w szęd zie.

I b y ły to w io se n n e, p ełn e u p ojen ia c h w ile , w ży­

ciu kasztelanki. M iłości tej n ie stolo nic na p rze sz k o ­ dzie ; o b y d w ie rodziny ch ętn ie sp o g lą d a ły na nią, i c h ę ­ tn ie b y ły b y z e z w o liły na zw iązek serc. m łodych, gdyby n ie gorąca d usza h rab iego Leona. -- *

Kraj p rzy g o to w y w a ł się do aktu p ow stan ia. Taje­

m n ie zbierano z w o le n n ik ó w i zaciągano p rzyszłych szerm ierzy ; hr. L eon p rzystąp ił do tej liczby. N ieroz- w ażn em p o stęp o w a n iem sw ojem zw r ó cił na sieb ie u w a ­ g ę rząd u , i w sam ej p ełn i n ieziem sk ieg o szczęścia zo ­ sta ł u w ięzion y.

M łode serce A nielci zatętn iło m ocno i b oleśn ie na tak srogą w i e ś ć ; lecz b o g ob ojn ość i hartow n a siła, w rod zon a w szystk im P o lk o m , p rzezw yciężyły w p o ­ korze tę b o l e ś ć ; p oddała się l o s o w i , w yczekując przyj aźniejszej pory ziszczenia sw ych serdecznych m a­

rzeń ... N ie w ied ziała biedaczka jaki m iał cios ją sp o ­ tkać !

H rabstw o starali się u siln ie o u n ie w in n ie n ie i u w o l­

n ien ie syna z w ięz ie n ia . G w a łto w n e staw iali k r o k i, zarzucali proźbam i Cara i W . księcia, i o so b iście b ła ­ g a li za syn em . Aż raz, n ied łu g o przed rew olu cją, gdy strapiona m atka żebrała u W . księcia o u w o ln ie n ie L e­

o n a , ozn ajm ił jej satrapa W a r s z a w y , że syn jej nie ż y je , i p o św ia d czy ł to listą konskrypcyjną zm arłych.

Grom ten rozbił szczęście h rab stw a, i zach w iał życiem A nielci...

Takie b y ły w y p a d k i, i taka sm utna historja serca

(35)

31

kasztelanki. Sarkastyczne u sp o so b ie n ie lo su ch ciało, aby ch w ila jej rozpaczy w p lo tła się w ch w ilę ogóln ej ra d o ś c i ; boć igraszka w y p a d k ó w sp row adza często naj­

sprzeczniejsze uczucia i c h w ile ze sobą.

Gdyby m ożna j e d n e m , elek lryczn em spojrzeniem przejrzeć k u lę ziem ską, i zbadać serca od biednej chaty aż do w yzłacanych kom n at, a sch w ycić i zrachow ać w s z y ­ stkie sytuacje jed nej ch w ili, to n iew iem czyby k to za c h o ­ w a ł serce w o ln e od sarkazm u, a u st nie ok rasił śm iech em szyderstw a. Ileż by to b y ło chrzcin i p og rzeb ó w , śm ierci i w esela , u pad ku i zm artw ych w stan ia w jednej i tej sam ej ch w ili!.. N ic też d ziw n eg o , że i d ziew częciu sm utniej i b o ­ leśniej b y ło , sk oro się ujrzało sam o zranione i roz­

p aczliw e śród w ese ln y ch tłu m ó w .

Stary K aźm ierz n ie czuł zaś tego w c a le , p om im o, że od jak iegoś jeszcze starszego g a d u ły d o w ie d z ia ł się w szystk iego o sm utnej k asztelan ce. Z najzim niejszą k rw ią zaw iesił fajeczkę w zębach, zabrał p od p ach ę szczotki, w ręce w id e łk i z w o sk ie m i d zb a n ek , a p o d z ięk o w a ­ w szy za in fo r m a c ję , i m ru k n ąw szy kilka m o ra łó w i kilka „p ioru nyb y g o “ w yszedł z kam ienicy. N ie oglą­

dnął się pan Kaźmierz jak pręd k o m u god zin ka z le ­ ciała. Po k ilk u łykach św ie ż e g o p o w ie tr z a , p rzyp o­

m n iał m u d op iero sp o w ied n i ż o łą d e k , że d zw on ią na p ołud nie. A u pana Kaźm ierza żołn iersk i b y ł a p e t y t , w ięc p rzysp ieszył kroku i su n ął ku P o d w a lo w i, g łu ­ c h y , ciem ny i n iem y na w sz y stk o w ok oło.

Panie K aźm ierzu, hejże, sąsiedzie G rzyw asiu, a b o ­ daj c i ę ! o d zy w a ły się tuż za nim w ykrzyk i, a d opiero o sta­

tn ie „bodaj c ię “ w lec ia ło do u szu k ościu szkow sk iego. Za- k o łk o w a ł w m iejscu i zro b ił p ó ł ob rotu w le w o , ale

(36)

r ó w n o cześn ie p o d n ió sł ręk ę w in ten cji zrobienia krzy­

ża św ię te g o , zapom niaw szy że w niej trzyma dzbanek.

W p r o st ku niemu, zm ierzał zadyszany i aż w y b la d ły od p osp iech u pan M a c ie j, lecz pan M a ciej, o horren- dum, . z p ałaszem przy boku.

— Co w id z ę , p anie m ajstrze, p ioru n y by g o ! . , z taką siarczystą szerpentyną p ioru n y by... — I cofał się pan K aźm ierz i nie w ier zy ł w ła sn y m oczom.

— M usiałem , m ój G rzyw asiu ... m u sia łe m ...— p ra w ił m ajster przeryw anym g ło s e m , chw ytając p ow ietrze — b ylib y m ię szew cy u k a m ie n o w a li, żebym nie b y ł sta­

n ął z pałaszem u boku. D obrze go też i m ieć g w o li p rofessji; zaraz w ięcej do r o b o ty , jak się c z ło w ie k p atriotą pokaże.

K ościu szk ow sk i zm arszczył b rw i jakoś n ie c h ę tn ie , ale nic n ie r z e k ł, bo w ied ział o zajęczem sercu pana m ajstra.

— A g d zieżeście to by w ali tem i czasy Kaźmierzu ?...

p y ta ł dalej pan Guzik. — N ie w id zia łe m w as jeszcze od on ego w ieczoru pod T w ard ow sk im ,

— A bo ja w iem g d zie ście b y l i , p ioru n yb y go ! . . . m ru kn ął n iech ętn ie pan K aźm ierz,—Ja b y łem w sz ę d z ie , gd zie b ili M oskali, b om się chciał choć jed n em okiem śm ierci tych p su b ra tó w przypatrzeć, alem w as n igdzie n ie w id ział.

Pan m ajster nie zaru m ien ił się w p r a w d z ie , ale też i n ic n ie w sp o m n ia ł o t e m , że przez trzy d ni sied ział zam k nięty w k om orze. U w ażał to za zbędne, zw łaszcza, grając teraz ro lę bohatera.

— E j , bo też ja z w am i K aźm ierzu ch ciałem się k on ieczn ie w i d z i e ć — zaw o ła ł szew c, w ym ijąc drażliw ą

(37)

33

esku zę — ch ciałem w a m coś p o w ied zie ć co so b ie d o ' tychczas w ym iark ow ać n ie m ogę.

— N o , n o , cóż t a k ie g o , p ioru n y by go...

— U w ażoie że m ój G rzyw asiu — zaczął m ajster ta­

jem niczym g ło s e m — co m i się przytrafiło. O nego w ie ­ czora, jakeście m ię pod T w ard ow sk im z o s ta w ili, a sam i gd zieś p o b ie g li, tak ja w tem u trapieniu w r ó c i' łe m nazad do iz b y , i kazałem so b ie dać drugą szkla­

neczkę na frasunek. A t , n ie m iarkuję d alib óg za co to ten w ieczór b y ł taki fer a ln y , d ość że m ię jakoś zam roczyło, sp arłem g ło w ę na stole i zasnąłem . N ie w iem co się w tym czasie k o ło m n ie d z ia ło , ale się dużo m u siało sta ć, bo sk orom oczy o tw o r zy ł, tak b y­

ła noc głęboka, a w szynku ciem no i ani żyw ej duszy.

Z erw ałem się i w y b ie g łe m na ulicę. K oło m n ie b y ło ciem no i g łu ch o , ale od P od w ala słyszałem g ęste strza­

ły . I l o u , kiep sko, m y ślę sob ie, i patrzajcież m ój Kaź­

m ierzu, tak m i się jakoś n ogi zbałam uciły, że zam iast com m iał iść do d o m u , tom sk ręcił w drugą s t r o n ę , i o b eszed ł aż na ty ł k a m ie n icy , gd zie lo ten gruz leży i śm iecie w yrzucają...

— H o , h o , to śc ie się jakoś d ziw n ie zb ałam u cili — zaśm iał się K o ściu szk o w sk i, w yjął fajeczkę i sp lun ął.

— B a , to n ie z m oją w o lą — p r a w ił szew c d alej.—

D osyć że sk orom tylko tam za sze d ł, ażci tu zaleciał m ię g lo s , krzyk czy śp iew a n ie, ju ż n ie w ie m , jakby z pod ziem i. Ciarki m ię p rzeszły po plecach, ale p rze­

cie stoję a m y ślę sob ie czy to n ie z p iw n icy , b o ć tam w łaśn ie w ych od zą okienka... aż tu m ię coś czarnego buch p ięstu k iem w p le c y , i krzykło nad u szym a : —

Dziennik literacki Nr. 2Ł N a r o z d r o ż u . 5

(38)

Ruszaj p ijak u do d o m u ! — Jużci n ie trza w am m ó w ić że to coś n ieczy steg o w tem b y ł o ; zam knąłem oczy i u ciąłem drapaka, a n ie o sta łem się aż w dom u.

— N o , n o , p ioru n y by go... m ru kn ął K ościu szk o­

w sk i to śc ie m u sieli djabelnie zalać pałkę. A gdzie- żeście p o te m z d o m u p o sk o czy li? — dodał żarto­

b liw ie .

— G d z ie , gd zie , tam gd zie w szyscy — zabundziu- czył się pan m ajster. Ot ch od źm y lepiej zobaczyć do tych ok ien ek o d p iw n ic y , a m oże się przekonacie żem n ie b y ł pijany.

W ła śn ie też d ziw n ym sp osob em obaj starzy m i­

n ę li P o d w a le i zbliżali się ku T w a rd o w sk iem u .

— A dobrze — rzek ł pan K aźm ierz , i o b r ó c ili na ty ł k am ienicy. A le n ie b y ło tu co w ie le oglądać. Zna»

le źli w p r a w d z ie okienka od p iw n ic , ale zakratow ane i zabite deskam i. A skoro się n ach y lili oglądać bliżej, pokazała się za m u rem z p rzeciw n ej stron y sucha p o ­ stać pana piekarza Puszą.

— Proszem barzo nic tam n e m ajstrow ać — za­

w o ła ł ch ryp liw ym g ło s e m ,— Mne ju ż tam ukradli w in o i m asła w p iw n ic a .,.

Pan K aźm ierz sp ojrzał groźn ie jed n em ok iem , lecz n ic n ie rzekł tylko sp lu n ął.

— P ioru n y b y go.., Prusak, sobaka — m ruknął w zg a r d liw ie pod n osem , i p ociągn ął za p o łę pana Ma­

cieja.

— C hodźm y m ajsterku napić się po k ieliszk u , p io ­ runy by go... to zd ro w o przed jed zen iem

(39)

35

A ch od źm y ! — i ob ydw aj starzy sk ręcili pod w iec h ę zakropić się anyżów ką po tak d łu g iem n ie w i­

d zen iu , i po tak strasznych w yp a d k a ch , jakie p rze­

ży li tem i dniam i.

3*

(40)

■•i S w a r d s i s t a h o a o r o w y .

Kto zna dzieje listo p a d o w ej r e w o lu c ji, m usi znać i h istorję H o n o r a t k i, B yła to kaw iarnia na m io d o ­ w ej u lic y , m iejsce schadzki najczynniejszych r e w o lu ­ c jo n istó w , choć p rzew ażn ie ta k ic h , którzy C hłopickie- go u w ie lb ia li i w ier zy li w jeg o najszczersze c h ę c i, a tem sam em stali w ob ron ie jeg o dyktatury. M iędzy ty ­ m i ostatn im i b y ło najw ięcej akadem ickiej m łodzieży.

P rofesor Szyrm a w y w ie r a ł na nich w p ły w n ieo g ra n i­

czony, a sam b y l zaciętym stronnikiem dyktatora. Aka- d e m ja , u organ izow an a w p ierw szych ch w ilach w straż b ezp ieczeń stw a p ub liczn ego, przeszła później w służby u w ielb ia n eg o dyktatora, i stała się je g o „gw ardją h o ­ norow ą" p o d n aczeln ictw em Szyrrny. N iestety w iele

b y ło p ro feso rsk o ści w d o w ó d z c y : pojęcia w ojennej sztu k i z klasycznej czerpiąc p r z e s z ło ś c i, p o d z ielił on gw ard ję sw ą na centurje, a E d ilam i i Trybunam i ją o b ­ sadził ! O w óż ci E d ilo w ie i Trybuni p rzesiad yw ali naj­

częściej w H onoratce.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ponieważ wszystkim jest doskonale znane, że nie posiadam niczego, co pozwoliłoby mi wyżywić się i odziać, dlatego też zwróciłem się do waszej łaskawości i postanowiłem,

Aby ułatwić poruszanie się po nim umieszcza się obok napisów również odpowiednie „obrazki”, które ułatwiają orientowanie się gdzie co się znajduje.. O tych

W węższym, zaznacza się w tych opracowaniach problematyka pytań rozumianych jako samorzutne wypowiedzi dzieci (uczniów) w toku zajęć edukacyjnych, a także

Z kolei pod względem liczby medali najlepsza jest królowa polskiej lekkoatletyki –Irena Szewińska, która z czterech igrzysk przywiozła siedem medali (trzy złote i po dwa srebrne

Zabawcie się dzisiaj w odgadywanie zagadek związanych z różnymi zawodami, przy okazji zastanówcie się kim chcielibyście zostać..

 jeśli w przypisach powołuje się wyłącznie na jedną pozycję danego autora, to przy drugim i następnych powołaniach się na daną publikację można stosować zapis

Choć projekt już po raz drugi wyszedł z inicjatywy ośrodka „Brama Grodzka - Teatr NN" w Lublinie, a jego przedmiotem jest symboliczny wagon wywodzący się właściwie tylko

Celem artykułu jest pokazanie, w jaki sposób poszukując ideału uniwersytetu, można wykorzystad projektowanie holograficzne, które opiera się na czterech zasadach: redundancji