• Nie Znaleziono Wyników

Romans i Powieść. R. 8, nr 45 (4 listopada 1916)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Romans i Powieść. R. 8, nr 45 (4 listopada 1916)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Tygodnik, poświęcony literaturze nadobnej i wiadomościom literackim.

... — ...— ... ... ... . ...

Rok VIII. Warszawa, dnia 4 listopada 1916 roku, Ne 45

Alfred Konar.

K A R J E R Y

POWIEŚĆ.

2

Królewską ulicą sunie ciężko, swoim całodziennym kursem wzbu­

dzająca zawiść najęta kareta o dy- chawicznych szkapach w posrebrza­

nej uprzęży.

A dobre słońce, które nawet za­

kratowanej celi 'dziś nie omija — u- klada na atlasowych poduszkach ka­

rety i na wertowanej książeczce z adresamj i godzinami pacyentów — jakieś fantastyczne, świetlane ^mugi.

Refleksy te ożywiają trochę zło­

coną klatkę karety i przelewającego swoją codzienną beczkę Danaid do­

ktora Horskiego, zwanego Apollem z powodu skracanego na jego bile­

tach wizytowych imienia Apolinary na Apol.

Horskiemu wydawało się, iż imię jego Apolinary trąci nieco małomie- szczań&ką staroświecczyzną. W o- statnich czasach nawet przemienił się w eufonicznego — Henryka; lecz u kolegów z ławy szkolnej — pozostał Apollem, nawet z dodatkiem: Belwe- derskim; bo jakiś dowcipniś twier­

dził, że Horski obstalowywa swoje obcisłe ubrania, tak uwydatniające jego kształty — zapewne w Paryżu.

— Krawiec tamtejszy nawet obywa się bez jego miary, ponieważ posiada sobowtór Horskiego w mu­

zeum Luwru, w postać; Apolla Bel- wederskiego, na którym wszystkie ubrania Horskiego przymierza.

— Nie! Przecież on wskutek skromności, wyrzekł się nawet swe­

go imienia Apolinarego.

— Bo wól; uchodzić za szam­

pańskiego, niż za Apolinarysa — do­

wcipkowała plotkarska Warszawa.

Horsk] nazywał codzienną jazdę do chorych tą więzienną karetą —

swoją wędrówką żyda, wiecznego tułacza. A na pięknej jego tw arzy kształtnego 40-letniego blondyna, o trochę srebrzących się już włosach, przyczesanych ,,na jeża", z kocim, pieniącym się wąsem a la Henri II, o charakterystycznem wgłębieniu na pysznie wygolonym podbródku — maluje się ukryte rozczarowanie po

spełnionych marzeniach, które szczę­

ścia nie dEfly.

W dwóch coraz bardziej głębią­

cych się bruzdach wzdłuż cienko zarysowanego nosa i w głębiach niebieskich oczu, ocienionych cha­

rakterystycznie zrastającemu się, ciemnemi, gęstemi brwiami — jęczy stały, niemy ból:

— Zrobić w życiu to, co pospo­

licie nazywa się karjerą! — ma­

chnął pogardliwie ręką. — Inaczej to sobie dawniej wyobrażałem!

Ta słoneczna dzisiejsza kuracya okazała się źle zastosowaną. Bo zi- ma lodowym całunem pokrywa i u- śmierza wszystkie bóle, a słońce te rany rozognia.

Horski domyśla się powodu swego nastroju: To — to szczęście tych wszystkich, błądzących po uli­

cach ludzi, którzy karyery jeszcze nie zrobili, lecz tę ułudę, jak moty­

la, gonią — dotyka się jego życio­

wych bolączek zimnem ostrzem za­

wiści.

Na Marszałkowskiej ulicy stan­

gret jego o włos nie najechał na skręcającą ku dworcowi jednokonkę ze skromną walizką na dorożkar­

skim koźle.

W dorożce promieniał jeden z owych o krezusowej fantazyi mło­

dzieńców w wyszarzanej czapeczce.

którzy pod maską świeżutkiej, mę­

skiej powagi ostatniego stempla, tak źle ukrywają swoją dziecięcą radość.

Bo Oto łechcący go po policz­

kach wiatr szepce mu do uszu ja­

kieś kuszące obietnice pieśni, uśmie­

chów, zapachów i czarów. A on z młodzieńczą nadzieją szczęścia — wierzy 'tym zagadkowym pokusom i ramiona do nich wyciąga.

A figlarz-wiatr, jako naoczny świadek, .zdradził te wszystkie ta­

jemnice wsi, do której młody studen- eik tęskni, jak do wyprawy po ,owo wakacyjne niebieskie runo, po sny niespełnione, po czary jeszcze nie- przażyte...

Oczy jadącego dorożką i właści­

ciela karety spotkały się. Na czole Horskiego zarysował się mars.

— To Romek; jedzie na waka- cye. Niezależnie od wszystkich nie­

uzasadnionych jego, dzikich preten- syi — jestem jego przyrodnim bra­

tem. Dobrze wychowany chłopiec wiedziałby, że należy w każdym ra­

zie ukłonić się starszemu na ulicy.

W jeszcze gorszym humorze za­

czął przeszukiwać po kieszeniach swoją prywatną korespondencyę:

jakieś .niedopowiadane, miłosne an­

drony, zaproszenia ma five o clocki.

Wreszcie wpadł mu w ręce niewia­

domo, jakim trafem, zarzucony w kieszeni jakiś list ze wsi.

Bruzdy przy nosie jeszcze bar­

dziej mu się zagłębiły.

— Ach! To ten list z Jędrzeje- wic! I ja mógłbym pojechać na wa- kacye na wieś! Ciotka Benisia za­

prasza mnie do Jędrzejowie. Coś w tem jest...

Zaczął babrać w swojej duszy...

Cały kłębek wspomnień, jak rzuco­

na raca confetti‘ów na kiermaszu, łub jak chmara wypuszczonych z uwięzi białych motyli — rozleciał się po karecie; omotał mu mózg... Ca­

łe zamknięte na cztery spusty zlo­

dowaciałe sanctuarium najdalszych

(2)

jego Wspomnień młodzieńczych — pod ciepłem dnia słonecznego — u- wolnione z uwięzi — stanęło mu, jak żywe, w calyim czarze wiosennym przed oczami...

II.

Życie uczuciowe Horskiego. by­

ło zagadką dla bardzo żywo intere­

sujących się tym renomowanym eskulapem pięknych zarówno, jak i płochych jego pacyentek z high li- fe‘u.

Ani jedna z nich — coprawda — nie wyszlaby za mąż za człowieka nie ze swojej sfery, ’bo to jest sho- kin-g. Lecz bardzo wiele zgodziłoby się na romansik z pięknym lekarzem, bo to jest w świecie przyjętem.

Czemuż więc Horski bronił się od łatwych i miłych-wrażeń? Czemuż wreszcie nie ożenił się?

Z trudem udało się odkryć czą­

stkową tajemnicę, która jednak po­

drażnioną ciekawość bardzo średnio zadowolniła: >Oto Horski odwiedzał od czasu do czasu jakąś naj,podrzę­

dniejszą -chórzystkę operetkową, średnio przystojną, średnio strojną, jednem słowem ,,coś“, czego się nie liczy.

— Nie — zadecydowano. — To jeszcze nie to. Lecz badać go—rzecz prosta — nie wypadało.

Horski należał do ludzi, z któ­

rymi nie można się poufalić. Był bardzo taktowny, zimny, wcale nie- dowci-pny, irytująco małomówny.

U kobiet uchodził dlatego też za bar­

dzo interesującego. Jedynie sce- ptyczniejsze dodawały:

— To

kot w worku.

— Pod .tym wygodnym lakoni- zmem, w który ukostyumowal się na ciąg caiego swego życia — mogą ukrywać się zarówno wielkie skarby duszy, jak i najzupełniejsza .pustka.

— Naturalnie! Rzecz nie do sprawdzenia aż do jego śmierci; a nawet w nekrologach będzie można zarówno wynosić go pod niebiosy, jak i stwierdzić tout court, że żył i umarł — zależnie od dobrej woli lub iintencyi piszącego.

— W każdym razie w ciągu ca­

łego

swego życia nie wyrwa! się z wypowiedzeniem głupstwa, ponie­

waż na nic mądrego .nie hazardował się.

Horską wiedział o tej swojej opi­

nii. lecz taka już była jego natura.

Nie przyodział się wprawdzie w ten wygodny strój biernej zagadkowo- ścj dla karyery, lecz nie wątpił, że ta ,,wielka mina" — pomogła mu w ży­

ciu.

Od lawy szkolnej uchodził za arystokratę z powodu swoich wcze­

snych, estetycznych upodobań do ła­

du życiowego, do pięknych, branycli

z początku na ra ty 1 najschludniej czyszczonych modnych ubrań, ładnie urządzonego z początku jednego po­

koiku a teraz całego apartamentu.

Od dziecka unikał, jak ognia, brutalnego towarzystwa brudasów, krzykaczy i kłamców. Placit zawsze regularnie wszystkie swoje rachun­

ki, dotrzymywał zawsze słowa i nie dotykał nigdy -niczyj,oh .pięt Achillesa.

Jego wielbicielki określały go:

— II ne met jamaiś les pieds

■dans le płats.

— Znać po -nim, że od najwcze­

śniejszych lat miał swój, iwłasny, dzie­

cięcy pokój j bonę.

— Bonę dość pośledniego gatun­

ku ■ — trafnie kwestyonowały bar­

dziej kompetentne jego może prze­

sadnie quasi idobre ułożenie.

W tych srogich obserwacyach kolegów i pięknych kobiet tkwiło nie­

co prawdy: Horski nie grzeszył ani zbyt cienkim, anj zbyt głębokim n- mysłem. A zewnętrzna elegancya jego form trąciła, .nieco manierą.

Lecz co się tyczy jego życia uczu­

ciowego — traktował je poważnie.

Odybyż -mogły domyśleć się, że Horskj pogardzał miłostkami i był zdecydowanym grand amoureux, zwolennikiem „gra-nds sentilm-ents"?

Jako człowiek z jednej sztuki, trochę -uparty — traktował wszystko

Sprawa Katie Małeckiej.

Głośna ze swego procesu politycznego p. Katie Małecka od pewne­

go czasu bawi w Warszawie, gdzie udziela lekcyi języka angielskiego i muzyki, jako wybitna uczennica konserwatoryum Stuttgardzkiego.

Chcąc uprzytomnić ciekawe szczegóły je j sprawy, które ze względów cenzur alnych nie mogły być ujawnione w prasie, zwróciliśmy się do je j obrońcy, mec. Leona Papieskiego, z prośbą o dostarczenie redakcyi na­

szej przeżytych wspomnień w nadziei, że zainteresują one szerszy nasz ogół.

Sprawa Katie Małeckiej nosi pię­

tno symbolu ogólnej działalności

„ochrany", władz żandarmeryjnych i departamentów sądowych, roztrzy- gających losy politycznych oskarżo­

nych .w państwie rosyjskiem. Po­

zornie sprawy te mają przebieg nor­

malny: zaczynają się, jak i inne sprawy karne, od dochodzenia przed­

wstępnego policyjnego (rolę zwykłej policyi gra w nich policya tajna po­

lityczna, t. j. ochrana), następnie przeprowadzane -bywa śledztwo pierwiastkowe przez sędziów śled­

czych, lub zastępujących ich ofice­

rów żandarmeryi pod specyalnym kierunkiem funkeyona-ryuszów urzę­

du prokuratorskiego, iwreszcie po­

ciągniętych -do odpowiedzialności są­

dzi sąd -kolegialny, złożony nietylko z sędziów' koronnych, lecz i przed­

stawicieli społeczeństwa. A jednak,

bardzo śefyo, bez źdźbła sceptycy­

zmu.

A życie całe swoje .uważał za złamane, pomimo .udanej, a tak po­

żądanej ód najwcześniejszej młodo­

ści karyery, z powodu ukochanej ko­

biety, którą właśnie dla -tej umiłowa­

nej karyery poświęcił.

— Irena, Irena, Irena! — przy­

mknął aż oczy na to wspomnienie, jak zakochany wiecznie student, przekonany już po wielu -latach, że to była jedyna kobieta, idila niego stworzona, że niczyj już intelekt nie będzie tak harmonizował z każdym klawiszem jego duszy. Niczyja już uroda nie będzie tak działała fizycz­

nie na jego nerwy spragnione współ­

życia z należną mu cząstką jej istnie­

nia.

Był pewnym-, że przeszedł obok drogi swego życia, które, pomimo całej karyery i otaczającego go ulu­

bionego komfortu, jest obecnie ka­

rykaturalnym ma-nowcem istnienia, wegetacyą wykolejeńca.

Motek jedwabnych wspomnień, uwolniony z pęt, złoitemi nićmi omo­

tał całe wnętrze karety.

Horski, oddychając ciężko, zmru­

żył oczy... Cała przeszłość stanęła mu, jak żywa...

Dalszy ciąg nastąpi.

jakże różnym jest faktycznie ów a- parat wymiaru sprawiedliwości od pokrewnego aparatu, stosowanego do spraw ogólno - karnych. . Przede- wszystkiem dobór ludzi o specyal- nych kwalifikacyach nietylko do u-

■rzędu „ochrany" i żandarmeryi, lecz i do departamentów sądowych, w których rozpoznawane są sprawy Polityczne, świadczy o tendencyi rzą­

du zabezpieczenia się, aby idea bez­

względnej sprawiedliwości mogła być zawsze podporządkowaną zasadzie racyi stanu. Owa idea przewodnia, zwłaszcza w kraju naszym, jak i -na innych „kresach" (okrainach) pań­

stwa, przeprowadzaną była z całą bezwzględnością. A więc nietylko -ka­

dry „ochranników" zapełniane były u nas przez znane nam dobrze .ty.py, nieczułe .na podszepty sumienia, któ­

re w innych środowiskach Judzkich

(3)

noszą miano wyrzutków społeczeń­

stwa, ale i sędziowie, jacy się prze­

winęli w sławetnym 4-ym departa­

mencie Warszawskiej Izby Sądowej w ciągu ostatnich lat kilkunastu, by­

ły to, z bardzo małemi wyjątkami, typy zwykłych karyerowićzów, w dodatku wrogo usposobionych dla przebłysku jakichbądź idei wolno­

ściowych, zwłaszcza wśród naszego społeczeństwa. Dla tego typu sę­

dziów wskazówki władzy zwierz­

chniej musiały 'być ostoją ich sę­

dziowskiego' sumienia i zastępowały hasła przekazane sędziom jeszcze z czasów rzymskich: „damihiiactum—

dabo tibi jus", lub „neminem captiva- bimus, nisi jurę victum, aut in male- fitio deprehensutn..."

Wprawdzie w komplecie sądzą­

cym sprawy polityczne brali udział i u nas przedstawiciele miejscowego społeczeństwa (dwaj sędziowie gmin­

ni — nie zawsze z wyboru i jeden wójt gminy), — rola ich jednak, jako mniejszości, ograniczała się zwykle do formalnego protestu, wyrażonego w wyroku „w oddzielnem zdaniu";

faktycznie wyrokowali czterej sę­

dziowie koronni, dobrze z sobą zgra­

ni i solidarni tak w konstatowaniu winy podsądnych, jak i w wymia­

rze kary.

❖ * *

Panna Katie Małecka, urodzona w Folkestonie z ojca emigranta pol­

skiego i matki angielki, aczkolwiek w domu nie słyszała języka polskie­

go, od dzieciństwa miała wielki kult dla męczeńskiej ojczyzny swego ro­

dzica pod wpływem opowiadanych przezeń tragicznych walk polaków o wolność i jego osobistych przeżyć:

Kult ów spotęgował się jeszcze pod wpływem

arcydzieł

Chopina, które odtwarzała, jako wybitna uczennica konserwatoryum Stuttgardzkiego w ciągu czteroletnich tam studyów.

Poznać ojczyznę ojca i polskie­

go mistrza tonów — było jej stałą myślą i tęsknotą młodości. Zreali­

zowała ją wreszcie w końcu roku 1909-go, w którym przyjechała do Warszawy na dłuższy pobył, bawiąc przedtem parokrotnie podczas feryi letnich w Zakopanem i w Chodczu u doktorowstwa Borysowiczów, gdzie zaczęła studyować język polski.

W ciągu P A roku udzielała w Warszawie lekcyi muzyki i języka angielskiego, nawiązawszy przyjazne stosunki z kilku znanemi rodzinami.

Udzielała też lekcyi i w swojem m a­

jem mieszkanku, trzymając się zdała od ruchu politycznego, interesując się jednak bardzo naszem życiem u- mysłowem i artystycznem.

To też można sobie wyobrazić zdziwienie i przerażenie panny M.,

gdy wracając z lekcyi do doimu póź­

nym wieczorem w dn. 4 kwietnia 1911 r., zauważyła na podwórzu do­

mu przy u'1. Chopina Nr. 4, w którym mieszkała, kilku agentów po­

licyjnych, którzy oświadczyli jej, ze właśnie czekają, aby dokonać u niej rewizyi.

Po dwugodzinnej drobiazgowej rewizy; 1 przejrzeniu książek i kore- spondencyi, przewieziono pannę M.

do cyrkułu policyjnego, nie badając jej wcale j nie wyjaśniając powodu aresztowania.

Dnia następnego odbyła się krót­

ka Ceremonia zapytań w ochranie, dokonana przez pomocnika naczel­

nika tej instytucyi, pułk. żand. Sizy- cha.

— Czy zna pani Filipowicza, lub Karskiego?

Tylko tyle. Protokół został spi­

sany, poczem w karetce więziennej panna M. przewiezioną została na dłuższy pobyt do sławnego X-go pa­

wilonu do cytadeli. Aresztowano ró­

wnież i osoby, z którem; panna M.

utrzymywała stosunki towarzyskie, przeważnie jej uczennice, którym nie zadawano żadnych pytań w czasie tygodniowego ich zatrzymania aż do chwili obdarzenia ich wolnością.

Małe nieporozumienie! Objaw

■talk zwykły w działalności funkcyo- naryuszów ochrany. Żadnej eksku- zy. Czyż, warto zresztą tracić czas na jakieś wyjaśnienia względem tych, którzy zaledwie na dni kilka oderwani zostali od swych rodzin i zajęć? Wszak winni oni być wdzięcz­

ni losowi, że „nieporozumienie" wy­

jaśniło się tak szybko. — setki in­

nych, będących w takiej sytuacyi, czekały ,na wyjaśnienie swej niewin­

ności tygodnie i miesiące. A zresztą któż z nas, z punktu widzenia stró­

żów rosyjskiej prawowiernoścj pań­

stwowej, nie budzi podejrzeń co do swej

lojalności?...

O aresztowaniu nieznanej mi przedtem p. Małeckiej dowiedziałem się od jednej z jej uczennic, panny C., pozwolnieniu tej ostatniej z are­

sztu; wkrótce zgłosił się do mnie i miejscowy konsul angielski, p. Bailey, prosząc o obronę angielskiej obywa­

telki, tern więcej, że sprawą jej zain­

teresowały się wyższe sfery rządowe w Londynie.

* *

Początkowo śledztwo w sprawie Małeckiej władze żandarmeryjna i prokuratorska otaczały wielką ta­

jemniczością i nawet konsul angiel­

ski, pomimo swych stosunków i usta­

wicznych starań, mógł uzyskać wi­

dzenie się z oskarżoną w obecności władzy więziennej i podprokuratora zaledwie dwukrotnie i to w ciągu kil­

ku minut. Nie odniosły skutku za­

biegi jego o wypuszczenie oskarżo­

nej na wolność za kaucyą. Wiado- mem było tylko, że oskarżonej in­

kryminowano przynależność do Pol­

skiej Partyi Socyalistycznej z art.

102 nowego kodeksu karnego i że sprawa jej jest w ścisłym związku ze sprawą zbiegłego z aresztu w Lo­

dzi

Tytusa

Filipowicza,

podejrzewa­

nego o wybitną działalność w tejże partyi pod przybranem nazwiskiem Stefana Karskiego i ukrywającego się ostatniam; czasy w hotelu ..Sport" w Warszawie za austrya- okim paszportem, wydanym na imię Jana Jerzabka.

Dopiero w sierpniu tegoż roku, podczas pobytu mego na wyspie Wight, a następnie w Londynie, udało mi się zasięgnąć bliższych informacyi od angielskiej przy­

jaciółki mojej przyszłej klientki i znajomych p. Filipowicza, który zdołał wyjechać z Lodzi do Anglii, że jedynym zarzutem, jaki władza

•rosyjska uczynić może Małeckiej, jest jej pośrednictwo w. otrzymywa­

niu i doręczaniu panu F. listów od jego przyjaciół, wysyłanych do W ar­

szawy pod jej adresem. Oskarżona zgodziła się na prośbę p. F., 'którego poznała przed wyjazdem z Anglii w Londynie, wiedząc, że przybyły póź­

niej do Warszawy jej przygodny znajomy .mus; się ukrywać przed władzami rosyjskiemi pod przybra­

nem nazwiskiem, jako poszukiwany przez nie działacz polityczny. O tre­

ści jednak listów nie była informo­

wana, listy te bowiem otrzymywała w podwójnych kopertach i każdy z nich zaklejony w czystej kopercie, po wpisaniu adresu Jerzabka. odsy­

łała do hotelu „Sport". Jedynie do tej drobnej usługi ograniczał się sto­

sunek Małeckiej do Filipowicza.

Wiadomość o istotnej przyczy­

nie

aresztowania w Warszawie oby­

watelki angielskiej

stała się

wkrótce przedmiotem dyskusyi

na szpaltach pism londyńskich

i interpelacyi w

ta ­ mecznym parlamencie.

Sprawę tę wziął bardzo do

serca wybitny i u- stosunkowany członek parlam entu,

p. Filip Morrell. Z jego inieyatywy, zainteresowanie się

spraw ą M ałe­

ckiej

ze strony angielskiej opinii

pu­

blicznej rosło z dnia nadzień j dawno już

nie

wypowiedziano na szpaltach pism

lokalnych tylu

gorzkich prawd

pod

adresem rosyjskiego systemu rządowego, co w owym czasie. To też

po

powrocie do W arszaw y w końcu września skonstatowałem, jak wiele musiała zużyć czarnej farby cenzura warszawska dla zam azyw a­

nia całych artykułów i wzmianek w dziennikach angielskich. Jeszcze pod­

czas pobytu mego w Londynie

do-

(4)

wiedziałam się z ust wiarogodnyeh, że konsul warszawski, p. Bailay, strwożony tą kampanią dziennikar­

ską. sial do Londynu noty ostrzega­

wcze o szkodliwym jej wpływie na ewentualne stosunki rosyjsko-angiel- skie.

Trudno było przewidzieć blizki koniec śledztwa, wobec ogólnego sy­

stemu przedłużania wogółe .badań śledczych w sprawach .politycznych, komplikowanych zwykłą oryentacyą żandarmeryi,

że może ktoś

kiedyś rzuci jeszcze jakieś światło na ewen­

tualnych spółwinnych, zacząłem więc czynić starania o zwolnienie Małe­

ckiej za kaucyą do chwili rozpraw sądowych. Miałem coprawda słabą nadzieję co do skuteczności tych za­

biegów wobec .grożącej kary robót ciężkich z inkryminowanego oskar­

żonej 102-go art. kodeksu karnego.

Zwróciłam' się tedy z prywatną prośbą do podprokuratora Izby sądo­

wej, zarządzającego sprawami poli­

tycznemu Żiżina, oświadczając mu gotowość złożenia kaucyj .przez lon­

dyńską przyjaciółkę Małeckiej, bar­

dzo niezamożną wdowę, p. Baldwin.

Pierwotna odpowiedź była katego­

rycznie odmowna; gdy jednak nad­

mieniłem .że przykro mi będzie nad wyraz zakomunikować pani B., z któ­

rej córką łączą p. Małecką węzły serdecznej przyjaźni od dzieciństwa, a od której doznałem osobiście w Londynie wiele życzliwości, .taką bezwzględną odpowiedź prokuratora, zapytał mię Żiżin z figlarnym uśmie­

chem, jaką sumę mogłaby wnieść poręczycielka.

— Najwyżej 100 funtów stenlin- gów, t. j. tysiąc rubli — odrzelkłeim-.

— W takim razie może pan nie rozczarowywać jej zupełnie i nad­

mienić, że żądamy minimalnie 20,000 rubli.

— A jeśli nadeśle taką sumę?

— Wszak zaznaczył pan już u- przednio, że jest to kobieta bardzo

■niezamożna, jeśli zdobyć się może zaledwie na tysiącrublową kaucyę...

W każdym razie będzie pan mógł o- zlocić jej pigułkę...

Na .tern skończyliśmy rozmowę w sprawie Małeckiej.

W kilka dni po wysianiu listu do pani Baldwin otrzymałem z Londy­

nu przekaz telegraficzny na 20,000 rubli — rezultat składkj publicznej, zapoczątkowanej przez p. Morella drogą odezwy w pismach londyńskich.

Podprokuratora Żiżina nie było wów­

czas w Warszawie, wyjechał on na kilkodniową sesyę Izby sądowej do Siedlec. Zgłosiłem się tedy do jego zastępcy w sprawach politycznych, podprokuratora sądu Okręgowego, Popowa, przedstawiając mu kwit złożonej w kasie gubernialnej kancyi

i powołując się na zakomunikowaną m, decyzyę jego zwierzchnika co do rozmiaru sumy kaucyjnej. Zauważy­

łem pewną konsternacyę ze strony mego rozmówcy, nie wtajemniczone­

go w szczegóły mojej rozmowy w Żi- żinem. Na uroczyste jednak zape­

wnienie z mej strony, że ten ostatni wymienił sumę kaucyjną i upoważnił imię do zawiadomienia o niej londyń­

ska. przyjaciółkę Małeckiej, Popow zgodził się wydać odpowiednie .pole­

cenie żandarmeryi i oskarżona, na­

stępnego dnia uzyskała wolność.

Zostanie mi na zawsze w pamię­

ci chwila pierwszego naszego spotka­

nia z moją klientką w kancelaryi X-go pawilonu, gdzie .po uzyskaniu pozwolenia na widzenie się, zakomu­

nikowałem jej 16 października o ra­

dosnej nowinie, zrealizowanej ze względów formalnych dopiero w .po­

łudnie dnia następnego. Po powro­

cie do Warszawy Żiżin uczul się do­

tkniętym faktem już .dokonanym i głosem niezwykle podrażnionym o- świadczył mi telefonicznie, że nie przypuszczał ani na chwilę, abym wykorzystał jego oświadczenie, rzu­

cone w tonie... .żartobliwym. Po na­

leżytej odpowiedzi z .mojej strony stosunki nasze stały się bardzo na­

prężone do ostatniej chwili jego, po­

bytu w Warszawie przed ewakuacyą rosyan.

Dokończenie nastąpi.

Dyalogi o Polsce.

— Pan szanowny spojrzy: już czwartą niedzielę taki ścisk przy wej­

ściu do Pałacu...

— A ja mówiłem kolegom-akcyo- naryuszom, że tak będzie stanowczo. Pol­

ska jest dziś na czasie w Warszawie...

— Dziękować Bogu, i oby najdłużej!

Potrzebujemy zachęty tak bardzo...

— Która Polska ci się najbardziej spodoba, Maksymilian?

— Ta za 500 rubli jest tyż bardzo ładna, Rozalko:

—- To j.a bym była bardzo ciekawa wiedzieć, ile może kosztować ta za 1,000 rubli?

— Stanowczo, proszę pana, żaden z obrazów wystawionych mi nie „odpowia­

da"! Nikt z malarzy nie dal mi zupeł­

nego obrazu Polski. Ja ją sobie zupeł­

nie inaczej wyobrażam! 1 ja nawet, wie pan, wolę te niektóre małe obrazki nie nagrodzone, niż te wszystkie ---

— A czy pani była w tamtym salo­

nie na lewo?

■— Sądzi pan, że tam znajdę sym­

bol, który mnie w zupełności zadowoli?

— Niech pani .pójdzie za mną. 1 pro­

szę, niech .pani czyta.

— Gdzie? na tym szkicu ołówko­

wym?

— 'Nie, na, papierze obok.

— „Projekt na obraz, wyobrażają­

cy — — —“?

— Tak.

■— .Ależ to zupełnie nienamalowanc!

— To jest Polska właśnie.

— A, i pan .dobrodziej dziś w Za­

chęcie?

— Niedziela po pierwszym, łaskawy panie... Ale źle trafiłem.

— No?

. — Ścisk okropny, ani jednej ka­

napki...

— Patrzcie, kolego, te n o g i---

— Gdzie? na którym?

— Nie na obrazie wcale! Przed na­

mi. O, ta w kloszowym kontusiku. Co?

Klasa?

— Aha! Obejrzała się. Ładna!... Na­

prawdę ładna! Wiecie, kolego, przycho­

dzi mi myśl! Świetna .myśl. Możnaby było zrobić tak: „Na ślicznych, cudnie obutych nóżkach kontusik fokowy z gro- nostajowemi wylotami, na głowie uian- ka z orzełkiem, pod ułanką twarzyczka różowa, uśmiechnięta, trochę marząca, z wyraźnemi śladami nienajedzenia..."

— Dajcie pokój, kolego. To niema sensu! Kpić z tego niewolno!

— J.a kpię z konkursu, nie z tematu.

— Chyba ---

— Chyba!... Chyba!... A dlaczego tylu moich kolegów tu na ścianach...

— Hermińciu, Hermińciu, widzisz tę rzeźbę. Jakie to .piękne! I jaka głębo­

ka alegorya! Rycerz-żołnierz, obie no­

gi amputowane... Mój Boże!...

— Polak .po wojnie, P elasiu---

— Więc panu się najwięcej podo­

bała Bruczówna? Nie Junosza? A Wę­

grzyn? Nie dobrze mu może w studen­

ckim mundurze?

— Wiecie państwo, tam podobno co­

dziennie jest przepełnienie!

— Tutaj także.

— Tylko w niedzielę.

— I w dzień .powszedni jest sporo ludzi...

— Moi panowie, czy grają w tym tygodniu „Tamtego" i „Młody las"? Tak clicialabym już wszystko zobaczyć w Warszawie i wyjechać _ — —

— Moja córka, 18-letnia, proszę sza­

nownego pana, ma zdecydowane zdolno­

ści malarskie, przytem jest dziewczyna inteligentna, myśląca... Nie dałem jej wysyłać, .bo na rozgłos jest jeszcze za młoda, a pieniędzy nie potrzebuje... Ale stanowczo, pomysł jest bardzo ciekawy;

Uważa pan, więc jest tam poczekalnia doktora. Duży, piękny pokój w archaicz­

nym stylu, ze zbrojami, obrazami patryo-

(5)

tycznemi... W .poczekalni czeka kilku chorych, niektórzy zupełnie zdrowi i mło­

dzi, są i kobiety, te plączą, ma się rozu­

mieć, jest i paru mężczyzn w sile wieku, słowem jest całe nasze... pan mnie ro­

zumie — --- A tam w gabinecie znów jest kilku znakomitych doktorów. I ci wszyscy, uważa pan, co siedzą w pocze­

kalni, nie wiedzą, który doktór do nich wyjdzie i — ---

— Także ciekawe, bardzo ciekawe...

— Żebym tak już wiedziała teraz, pioszę mamusi, napewno, jak ma Polska wyglądać, to nie powiem...

— Jeszcze jesteś młoda, moja Ma­

dziu...

— Ale, wie mamusia, szkoda,' że ta­

tuś, jak wróci z Rosyi, tej Polski nie zo­

baczy.

— Dlaczego, Madziu?

— Bo ją pewno zamkną do tego czasu, proszę mamusi.

B Gorczyński.

Z erotyków.

l a mąki dni minionych, Za ciężkich krzywd piołuny, Za ból snów niewy śnionych, Stargane serca struny, Za wszystko, co ode mnie Wziął bezlitosny świat, Za to, że tak nikczemnie Mej duszy deptał kwiat, Zem sama jest wśród ludzi, WZ tej życia Tebaidzie, Dziś miłość twa sią budzi, Twa miłość ku mnie idzie.

W przyszłości mdłym bezkresie Znów sią rozejrzyć boją.

Ta miłość — co mi niesie?

Grom nowy, czy ostoją?

O! stań nademną cicha, Zwiastunką bądź pogody;

Daj pić z twego kielicha Spokoju złote miody.

O! stań nademną tkliwa, Stań wierna i ofiarna;

Na przyszłe szczęścia żniwa Zasiej nadziei ziarna.

Pamiętaj! tyś ostatnia Ma przystań na tym świecie;

Ty, duszo moja bratnia.

Jesieni mojej kwiecie!

Pójdź! zacząć nowe życie Pod jakiemś nowem niebem 1 w nowych sił rozkwicie Dzielić sią czynu chlebem!

Hajota.

Wiktorya Cross.

Najwyższe prawo.

ll

Hamakhan poczekał, aż wyszły, i znowu pochyli! się nad Dorą. Leża­

ła z zamkniętemi oczyma, wielkie krople potu spływały po jej blatem czole; rękami konwulsyjnie trzyma­

ła się boków tapczana.; ściągnięte sil­

nie brwi świadczyły o strasznych cierpieniach.

Hamakhan lękał się jej dotknąć.

Stal przy tapczanie w oczekiwaniu, że będzie jęczeć lulb krzyczeć; takie milczące znoszenie bólu wydawało mu się czemś nienaturalnem w ko­

biecie.

I jeszcze gorętsze pragnienie sy­

na napełniło mu duszę. Coby to był za syn zrodzony z takiej kobiety, która potrafiła zacisnąć usta i nie wydać ani jednego jęku, choć zda­

wać się mogło, że ból rozsadzi jej wzdęte na skroniach i szyi żyły.

I.serce wezbrało mu tkliwością i uwielbianiem dla tego niezwyciężo­

nego ducha. Ostrożnie położył dłoń na jej zaciśniętej ręce. Ręka ta pod je­

go dotknięciem rozwiodła się j opa­

dła bezradnie, a oczy otworzyły się i utkwiły w nim z jakimś okropnym wyrazem.

Po za okrutną męką malowała się w nich jeszcze straszliwa, mętnie o coś pytająca trwoga. Hamakhan zdrętwiał. Wydało mu się, że zna to spojrzenie, nie widzące tego, na co patrzyło, jakgdyby mózg wsłuchany był w jakieś dalekie, przerażające wezwanie, Wtóre on jedynie mógł sły­

szeć i rozumieć. Odzie on widział już takie spojrzenie? I nagle przy­

pomniał sobie. Widział je w oczach konających zwierząt.

Okropne łkanie targnęło jego męską piersią; wyciągnął ramiona, wołając:

— O powiedz! powiedz! czem

■ja. ci pomódz mogę! Zrobię wszystko, tylko powiedz!

Dora usłyszała ten okrzyk roz- paczny, ale nic nie odrzekła.

Cierpiała w tej chwili tak bez­

miernie, że wszystkie jej władze sku­

piały się wyłącznie w instynktownem dążeniu do stawienia mężnie czoła wypowiedzianej jej’ przez naturę walce.

Usta jej zatrzęsły się konwulsyj­

nie, zwilgotniały od osiadającej na nich śliny. Zamknęła znowu oczy, jiakigdyby chcąc ukryć odzwiercie­

dlającą się w nich zgrozę i trwogę jej duszy.

Hamakhan czuł się wstrząśnięty

Przekład z angielskiego przez H. J. P.

PO W IE Ś Ć .

do głębi swej porywczej, wrażliwej natury azyarty. Wiidolk tego bólu, tak strasznego, że przechodził jego poję­

cie, jako coś, czego sam nie miał ni­

gdy zaznać, bólu, znoszonego w ta­

lkiem milczeniu i z taką siłą woli, przerażał go .po pirositu i zdejmował jakąś zabobonną trwogą i czcią. Od­

gadywał, że w takiej kobiecie, jak Dora, trzeba było opanować coś wię­

cej, niż jaj fizyczność.

Gzem była ta tajemnicza potę­

ga, kładąca pieczęć milczenia na tych bladych, bezkrwistych, męką wy­

krzywionych ustach, depcząca zwy­

cięsko Po naturze i bólu? Wszak w kobiecie nie mogło być duszy; ale to coś nieujętego, czy było jego własno­

ścią, myślał z jakąś dziką, zdumioną zazdrością; czy wymykało się z pod jego, władzy i pojęcia, jak oto te bó­

le macierzyństwa?

I w chwili tej opanowanie tego czegoś wydawało się Hamakhanowi o wiele cenniejsze, niż posiadanie fi­

zyczne.

Ody Dora zamknęła oczy, przy­

szła mu do głowy myśl, która prze­

szyła. go, jak grot. Wszak on był sprawcą tych cierpień!

— Nienawidzisz mnie! — wy­

szepta! trwożnie, tuląc w dłoniach lo­

dowato zimną, spoconą i drżącą rączkę Dory.

Ten żałosny, potulny szept wzru­

szy! ją.

Otwarta znowu oczy ,i wymówi­

ła z cichą, ale bezgraniczną tkliwo­

ścią:

— Nie, nie, kocham cię! Kocham cię, i kocham moje cierpienia przez miłość dla ciebie.

Poczem wyprężyła się zlekka;

ból stawał się wprost nie do zniesie­

nia. Ręka uczyniła słaby ruch, jak­

gdyby chcąc .przyciągnąć imęża do siebie.

Pathańczyk pochylił się i z roz­

paczą w sercu ucałował jej wilgotne czoło i czarno podkrążone oczy i Dora uczuła mętnie dwiie palące łzy na swojej zlodowaciałej twarzy.

W tej chwili daty się słyszeć stłumione szepty za ekranem; po­

czem jakiś męski glos wymówi! po­

przez matę:

— Hama! chodź do nas-; chce- my pogadać z tobą.

Dora usłyszała i zrozumiała, o co chodzi. Chcą go oddalić od niej.

Straszna trwoga szarpnęła jej ser­

cem, lecz na to nie było żadnej rady.

(6)

Ktoś poruszy} ekranem.

Ręka Dory opadła; oczy za­

mknęły się z milczącą rezygnacyą, której ją ten azyata nauczył.

Hamakhan odsunął ekran i wpadł pomiędzy zgromadzonych za nim przyjaciół, jak rozjuszony tygrys.

Ci cofnęli się trochę, lecz wnet śkupili się dokoła niego. Byli to wszystko jego rodacy, ludzie tej sa­

mej religii i rzemiosła; ludzie, któ­

rym niejedno zawdzięczał, z (którymi pracował; którzy wyszukali mu za­

robki, gdy jako obcy przybysz zja­

wił się pomiędzy nimi, którzy pie­

lęgnowali go i odwiedzali, gdy za­

pad! na febrę.

Dwóch z pomiędzy nich wzięło go teraz pod ręce, usiłując wyprowa­

dzić z chaty.

— Pójdź, pójdź! Zostaw żonę z kobietami. W rócisz jutro rano.

— Pójdź, Hamakhanie, pójdź i posil się z nami — nalegali serdecz­

nie. Hamakhana lubiono tu ogólnie, podobnie jak w Jungpurze. 'On stał posępny i zbuntowany.

— Nie wejdę tam; ale nie opusz­

czę domu — rzeki uwalniając się od nich.

— Pójdź, powieczerzaj z nami i zostań na noc u nas — rzekło dwóch najstarszych wyplataczy mat.

Hamakhan usiadł pod ekranem ze skrzyżowanemi nogami.

— Nie chcę ani jeść, ani spać — rzekł cichym, stanowczym głosem.

W y idźcie sobie, albo zostańcie, jak wam się podoba. Ja się stąd nie ru­

szę.

Krajowcy zbili się w gromadkę koło wejścia i naradzali się pomiędzy sobą. Domowe sprawy Hamakhana obchodziły ich żywo.

Nie 'było to rzeczą codzienną w ich środowisku, żeby biała kobieta miała urodzić dziecko. C z y to będzie syn? Oto co ich przedewszystkiem zajmowało. Syn z krwią białej ra­

sy w żyłach.

Myśl ta budziła zazdrość w ich piersiach.

Nareszcie kilku odeszło, a dwóch usiadło na progu.

Hamakhan pozostał przy ekranie i nie zwracał na nich uwagi. Parę godzin minęło w ten sposób, a żaden z tych trzech mężczyzn ani drgnął.

A zyatycka cierpliwość niełatwo się wyczerpuje.

Następnie paru krajowców wró­

ciło, niosąc wieczerzę dla Hamakha­

na. Próbowali namówić go, żeby jadł, lecz on odwrócił się od nich w milczeniu. Tw arz mu się przeciąg­

nęła i pobladła; w oczach malował się przestrach i ból.

Nie mówił nic; ale teraz dopie­

ro przekonywał się, jak bardzo ko­

cha tę śliczną, białą istotę, która tam,

za przepierzeniem wiła się w mękach straszliwych. A jeżeli ich nie prze­

trzyma? Jeżeli los mu ją wydrze?

Bezdenna pustka czyniła się dokoła niego na samą tę myśl. Zdjęty nie- wysłowioną rozpaczą j trwogą, kur­

czył się sam w sobie i odwracał od współczujących, przyjaznych twa­

rzy, jakie go otaczały.

Ostatnie blaski zachodniej łuny rozwlokły się po pustyni i zgasły;

gwiazdy zamigotały na pogodnem niebie, a Hamakhan nie poruszył się z miejsca. Od czasu do czasu z po za przepierzenia dochodził slaby jęk;

bardzo cichy i tłumiony, ale tern przez to właśnie straszliwszy. Zda­

wało się, że w yryw a go z piersi ja­

kiś najwyższy, wprost nadludzki jęk.

Hamakhanowi nieraz zdarzało się przechodzić koło e ta t współbraci i słyszeć rozlegające się tam jęk i a na­

wet krzyki i wtedy mówił sobie z niedbałym uśmiechem: „To tylko ja­

kaś kobieta rodzi".

A za przepierzeniem Dora leżała w milczącej, bezsilnej męce. Obe­

cność Hamakhana sprawiła jej pe­

wną ulgę; ale teraz i tej jej zabrakło.

Nie wiedziała, że siedział po drugiej stronie ekranu.

Stara babka, bojąc się brać na siebie całej odpowiedzialności, zaraz po odejściu Hamakhana podeszła do okienka, świeżo wybitego w ścianie i wezwała swoje dwie towarzyszki z powrotem; a te wślizgnęły się poci- chu przez otwór z kocią zręczno­

ścią.

W czerwonych, wązkich szara­

warach, owiniętych ciasno dokoła chudych goleni; zakutane w białe sza­

le, z pomiędzy fałd których wyziera­

ły tylko ich drobne, ciemne twarze o czarnych, jak .paciorki oczach, zbli­

ży ły się pociohu do tapczana.

Dora spoglądała na nie rozsze- rzonemi ze strachu oczyma. Zdawa­

ło jej się, że jakieś harpie skrada­

ją się, aby ją porwać. Nie miała przecież żadnego uprzedzenia do in- dyanek, jak większość europejskich kobiet. Owszem, rozumiała je j lu­

biła; ale teraz w tern okrutnem na­

pięciu wszystkich nerwów i w poczu­

ciu swej zupełnej bezsilności ogar­

niał ją potworny niemal lęk: co one z nią mogą zrobić?

Szybko, jak błyskawica przem­

knęła jej myśl, c zy powodowane ko­

biecą, w danym wypadku rasową nienawiścią, spotęgowaną zazdrością, nie oszpecą ją w jakikolwiek spo­

sób.

Ale w tej samej chwili porwały ją tak straszne bóle, że zapomniała o wszystkiem. Kobiety pochyliły się nad nią. Dora skrzywdziła je swemi obawami. Najgłębsze współczucie, najszczersza chęć przyniesienia jej

ulgi matowiała się w ich-oczach, gdy bezradnie patrzyły na jej męki, któ­

re zwiększał jeszcze straszliwy upał.

Pot spływał strumieniami po je j trupio-bladej tw arzy; prześcieradło, na którem leżała, było zupełnie mo­

kre; pomimo to anj jeden krzyk nie wydarł się z jej wytorturowanych, spieczonych ust; i to najbardziej przerażało kobiety. Czemu ona nie krzyczy? B yłoby stokroć lepiej, gdy­

by krzyczała. C zy zaniemówiła? To milczenie 'było nienaturalne, po­

tworne.

Co się tycze Dory, to ta nie wie­

działa o niczem po za swojem cier­

pieniem i po za jakąś mętną świado­

mością, że krzyczeć byłoby tchórzo­

stwem.

Wrodzona córce żołnierza diuna zamykała jej usta.

•Od czasu do czasu wzdrygała się konwulsyjnie, bezwiednie próbując Wstać, i byłaby spadla z tapczana, gdyby jej kobiety nie trzymały. Ale czyniły to łagodnie i delikatnie. Zda­

wało im się, że ta biała kohieta nie przetrzyma tych mąk okrutnych, że umrze, a wtedy jak się one pokażą na oczy Hamakhanowi? On niewąt­

pliwie zabije pierwszą, która mu to powie.

W ięc czyniły, co mogły, żeby ją ratować, a przynajmniej ulżyć jej choć trochę. Ale ona, ogarnięta w o- statnich chwilach jakąś wprost nie­

ludzką trwogą, zaczęła się im wydzie­

rać i zaledwie we trzy mogły jej dać radę, i przeszkodzić, żeby nie runęła., jak długa, na podłogę.

Wtem nagle jeden ogromny, nie­

przeparty okrzyk bólu wydarł się z jej ust i w raz z tym krzykiem p rzy­

szło na świat dziecko Pathańczyka.

Wyczerpanie matki dosięgło ostatecz­

nych granic. Bezwładna i drgająca, jak męczennica z łoża tortur zdjęta, osunęła się na ręce kobiet z zamknię­

temu oczym a i takiem uczuciem, jak- g d y b y leciała w bezdenną przepaść.

Kobiety zakrzątnęły się koło niej, na swój krajow y sposób, dosyć zręcznie i umiejętnie. Dora, nie sta­

wiała już najlżejszego oporu. Po nie­

jakim czasie otworzyła znów oczy i spojrzała na babkę, która odebrała dziecko.

— Beta hai? (C zy to syn?) — spytała ledwo dosłyszalnym szeptem, usiłując zachować opuszczającą ją znów przytomność.

Najstarsza z kobiet pochyliła się nad nią i rzekla:

— Musimy wszystkie godzić się z przeznaczeniem, jakie nam jest za­

pisane. To córka.

Dora wzdrygnęła się gwałtownie, poczem nie wydaw szy an,j. jednego dźwięku, zemdlała. Kobiety zamieni­

ły pomiędzy sobą litościwe spojrze-

(7)

tiia. Nigdy jeszcze me były świad­

kami tak okropnych mąk przy wyda­

niu nowego życia. Małe, nawpól roz­

winięte dziewczynki, które tu na Wschodzie w dwunastym roku bywa­

ły już maftkami, nie cierpiały w dzie­

siątej części tyle, ile ta dwudziesto­

letnia, wspaniale ukształtowana an­

gielka.

Bądź-co-bądź rade były, że jesz­

cze żyje. Teraz już były pewne, że nie umrze. Świtało już; zgasiły więc kopcącą lampkę i słaby, czysty brzask budzącego się dnia zajrzał przez okienko chaty, tak słaby i czy­

sty, jak to życie, które tylko co przy­

szło na świat.

Gdy pierwszy krzyk dziecka przerwał ciszę panującą w izdebce, Hatiiakhan skoczył na równe nogi i chciał odsunąć ekran. Ale krajowcy powstrzymali go.

— Poczekaj — rzeikli, a on ze ściągniętemi brwiami i z zapartym oddechem usłuchał.

Wreszcie ekran odsunął się tro­

chę j stara kobieta wyszła ociągając się. Jedno spojrzenie na jej zwieszo­

ną głowę wystarczyło, by obecni od­

gadli, co im ma zwiastować. A więc:

córka, nie syn!

Szmer pożałowania rozszedł się dokoła; na ustach wykwitly wspól- czujące, pewnej dozy skrytego zado­

wolenia nie pozbawione uśmiechy.

Hamakhan rzucił znów im wściekłe spojrzenie.

Odgadł, że pomimo całej przy­

jaźni, cieszą się w duszy, że go spot­

kał zawód. Ale on w danej chwili nie odczuwał tego zawodu. Syn czy córka, było mu to wszystko jedno, byle tylko ukochana kobieta żyła. O niej myślał wyłącznie i jednym sko­

kiem znalazł się za ekranem.

Dora leżała bledsza od białych szmat, które jej podesłano pod gło­

wę. W jej zapadłych oczach malo­

wał się ogromny, bolesny niepokój.

— Hamakhanie! przebacz mi! — szepnęła błagalnie, ujrzawszy go.

Hamakhan stał przez chwilę, pa­

trząc na nią z twarzą drgającą na­

miętną tkliwością; poczem osunął się na kolana przed tapczanem, ramiona­

mi opasał bezwładną postać ukocha­

nej, i długim, bezpamiętnym pocałun­

kiem przylgnął do jej zimnych, ble- dziuchnych ust. A więc śmierć nie wydarła mu jej! Chwała niech bę­

dzie Allachowi i prorokowi!

Dora była wyczerpana do osta­

tecznych granic. Przez te długie go­

dziny straszliwych mąk krzepiło ją gorące pragnienie obdarzenia Hamak- hana synem, którego tak bardzo so­

bie życzył. I oto, gdy jeszcze dygo­

tała wysiłkiem śmiertelnej walki z Naturą, powiedziano jej, że wszystko poszło na marne, że ma córkę!

Tak pragnęła wynagrodzić go za tę cierpliwą troskliwość, jaką ją ota­

czał podczas ostatnich paru miesięcy, a teraz... córkę mu tylko urodziła, a on mimo to jest tak tkliwy i dobry i pełen miłości.

Wzruszona do głębi wybuchnęła płaczem.

— Tak mi przykro, Hamakha­

nie, tak mi przykro — szeptała przez łzy.

A on wciąż nie myślał, ani o sy­

nach, ani o córkach, tylko o tej ble- dziutkiej, plączącej kobiecie i o stra- szliwem niebezpieczeństwie, jakie przeszła. Bezgraniczna miłość napeł­

niła mu duszę; igorącem,; pocałunka­

mi osuszył łzy płynące Po tej drob­

nej, do iisitka białej róży podobnej, twarzyczce i uszczęśliwionem spoj­

rzeniem tonął w tych błękitnych o- czach, które znów zaczęły się uśmie­

chać.

— Myślałam, że będziesz się gniewał na mnie, a ty jesteś taki do­

bry i kochany, jak zawsze — szepta­

ła Dora z wybuchem wdzięczności i po raz pierwszy odważyła się odkryć 'leżące obok niej maleństwo.

Hamakhan zamyślonym wzro­

kiem popatrzył na tę drobinę. Córka była mu zupełnie obojętną i widok jej przypomniał mu dotkliwie to jego go­

rące pragnienie syna i nadzieję, jaką żył od tylu miesięcy. Ale cóż! Prze­

znaczenie chciało. żeby kobieta, któ­

rą ikochał^-urodziła mu córkę! Któż może sprzeciwiać się Ałłahowi?

Uśmiechnął się trochę smutnie, i by'sprawić przyjemność Dorze, w in- stynktownem poczuciu delikatności pochylił się i pocałował zlekka ciem­

ne czołko dzieciny. Przeciwieństwo pomiędzy tern brunatnem ciałkiem a biało-różową, błękitnooką i złotowłosą matką uderzyło go niemile. A prze­

cież rasa jego słynęła z piękności, lecz dziecko nie było pięknem w jego oczach.

— Przyniosę ci co do zjedze­

nia — rzekł, pochylając się znów nad Dorą, która pod wpływem jego tkli­

wości wracała do życia, jak zziębły kwiat pod dobroczynnemi promienia­

mi słońca.

— Herbaty; zrób mi trochę her­

baty, Hamakhanie — rzekła. — Ty to o wiele lepiej potrafisz, niż one.

Hamakhan wyszedł posłusznie przyrządzić herbatę, a Dora odwró­

ciła się i czule ucałowała córeczkę.

— Tyś mnie przekonała, jak bar­

dzo on mnie kocha, j za to droższą mi będziesz, niż syn — szepnęła. — Do­

bry, kochany Hama! Nie wydziwiał się nad twoją brzydotą, jak pułkownik Tempest, gdy zobaczył swoje nowo­

narodzone dziecko. A jednak jesteś bardzo brzydka, moja maleńka!

Ż temi słowy ucałowała raz jesz­

cze drobniuchną, pomarszczoną twa­

rzyczkę i leżała cichutko, czując się bardzo szczęśliwą, aż Hamakhan wrócił z filiżanką herbaty w ręku, którą niósł ostrożnie, aby jej nie rozlać.

Herbata była doskonała, bo cze­

góż ihdyaniin nie potrafi zrobić, jeżeli tylko zechce. Kaźcie mu ugotować obiad, lub uszyć balową suknię, lub zdać egzamin z odznaczeniem, ze wszystkich tych zadań wywiąże się jaknajlepiej. Mało który naród do­

równa mu w odwadze i męstwie, a*

jednocześnie w stosunku do dzieci i chorych stają się oni najtroskliwsze- mi i najzręczniejszemi niańkami i pie­

lęgniarkami.

Hamakhan przyklęknął znów przy tapczanie i podłożywszy rękę pod głowę Do'ry, ostrożnie poił ją her­

batą, a ona piła z umysłu powoli, by mieć go dłużej przy sobie i patrzeć w jego rozkochane oczy.

— Teraz już mi niczego więcej nie potrzeba. Będę spać, a ty naj­

droższy, idź i posil się trochę — rze­

kła skończywszy.

Hamakhan złożył ją delikatnie na węzgłowiu, ucałował i przywołał sta­

rą kobietę.

— A ty teraz siadaj tu i pilnuj jej, dopóki ntę wrócę — rzekł, wska­

zując podłogę w nogach tapczana.

Poczem wyszedł, wykąpał się, wdział świeżą zupełnie odzież i po trzydzie­

stu godzinach na czczo spędzonych udał się do chaty przyjaciół.

A Dora przytuliła dziecinę do piersi i policzek na dłoni ułożywszy, usnęła spokojnym, pokrzepiającym snem.

Przyjaciele Hamakhana, którzy już dostatecznie ogadali wszystko po­

między sobą, przyjęli go z otwarłem;

rękoma.

Natura ludzka ma to do siebie, że nie znosi, by bliźnim powodziło się zbyt dobrze. Może to wrodzone po­

czucie sprawiedliwości buntuje się w niej w ten sposób. Hamakhan ze swą młodością, pięknością i śliczną, białą żoną dosital więcej od losu, niż mu się należało; ale teraz, gdy jego żonie tak się „nie powiodło", rachunek był wyrównany. Powitali go więc rado­

śnie, gdy stanął na progu, świeży i błyszczący i z pewną nieśmiałością zajrzał do wnętrza chaty.

Dalszy ciąg nastąpi.

7

(8)

Z LITERATURY

Powstańcy.

Echa wspomnień bolesnych i krwa­

wych uplastyczniły się znów w powieści p. Stanisława Ptoiun-Noyszewskiego p. t.

„Powstańcy". Czasy ojców naszych, czasy marzeń podsycanych przez pół­

słówka francuskich dyplomatów i niecier­

pliwe pragnienie wolności, wołające o czyn szalony, czyn całopalny, by sny o potędze przekuć w rzeczywistość wypie­

lęgnowaną w modlitwie i religijnej eksta­

zie patryotycznej. 1 przypomni się po­

stać płomienna, idealna Jurgensa, a z drugiej strony staną przed oczyma gwał­

ty żołdactwa rosyjskiego, Atóre nie usza­

nuje nawet świątyń, nawet krzyż rozhie-

* sie uderzeniami kozackich szabel.

Te czasy, jak sen upiorny, pokaże p. Stanisław Piołun-Noyszewski i w arty­

stycznej jego wizyi nabiorą one rasowe­

go sentymentu. Otuli on srebrną mgłą . idealizmu społeczeństwo polskie, choć nie

cofnie się przed zaznaczeniem, że nie wszyscy sprzyjali powstańczemu rucho­

wi. Co do chłopstwa, które wczambut potępiano, że zachowywało się wrogo względem szlachty, p. Noyszewski zaj- mie też stanowisko mieuprzedzone. Po­

każe Golucha zdrajcę, ale też i szlache­

tny chłop polski znajdzie miejsce w jego widzeniu tej krwawej epoki.

Na balu w Warszawie zjawi się pię­

kna .panna iNela Szreniawianka z Lubo- wicy. Cały salon zwróci uwagę na jej delikatną urodę. A gdy pójdzie w tan, oczy zebranych oderwać się od niej nie mogą. Na bal ten przemocą dostał się też oficer rosyjski Bałhanow. Płonie on miłością dla cudnej Neli. Widział ją kil­

kakrotnie, jak wyjeżdżała na spacer wierzchem w Aleje Ujazdowskie; już wte­

dy starał się za wszelką cenę zawrzeć z nią znajomość, lecz dumna polska pan­

na taktownie umiała powstrzymać te za­

pędy. Na balu Bałhanow nie może so­

bie odmówić, by nie poznać tej, o której marzył. IProsi o taniec. Neli musi się zgodzić, bo i jakże odmówić natrętnemu gościowi. Lecz Bałhanow nie zadawala się tem przyzwoleniem, i dostaje od Neli policzek. Scena ta niepostrzeżenie od­

była się na balu. Bałhanow wyniósł po­

liczek z tego balu i zapamiętał go sobie.

Chęć zemsty boryka się w nim z szalem miłości, który go ogarnął.

Za dozwoleniem niem ieckiej cenzury wojennej.

Spotka oii Nelę znów, jakó pułko­

wnik wojsk, które okupują 'Rudę.

Wtedy pijanej swojej zemście puści cu­

gle, lecz niepowściągliwa jego natura i wtedy zadrży w posadach: kryje się przecież w sercu jego miłość. Pragnąłby wywieść Nelę na uroczy Krym, gdzie posiada swoją włość. Czai się w nim zniewaga, lecz miłość pokrywa wszystkie cienie; Wyrasta, jak słodkie przewidze­

nie i prowadzi, jak gwiazda zaranna.

Dla dworu w Rudzie Bałhanow bę­

dzie miał względy, choć wie, że tu go­

szczą powstańcy. Może nawet przypu­

szcza, iż kryje się tu ranny Polubiński.

Ten powstaniec jest pielęgnowany przez Nelę przy pomocy Grzesia. Nad skrwa­

wioną maszkarą nie-człowiekiem, jak a- niol opiekuńczy, czuwa Neli. I tu w go­

dziny trwogi i męki, w godziny wycze­

kiwali rodzi się miłość Neli i Połubiń- skiego.

Pieśń ta kończy się tragicznie, jak tragicznie też zakończy swe istnienie Bał­

hanow. Jako tlo do tych zatargów mi­

łosnych rzucił p. Noyszewski walki po­

wstańczych oddziałów z wojskiem rosyj- skiem. Opisał je ze .swadą, barwnie. Wo- góle cala powieść czyta się zajmująco.

Jest to pierwsza praca beletrystyczna p. Noyszewskiego i każę ona wróżyć, że na niwie beletrystycznej autor „.Powstań­

ców" .będzie z pożytkiem dla literatury ojczystej pracować. Okładkę ozdobił rysunkiem p. Z. Bieniulis. E. C.

Rycerz bez skazy.

Zręczny popularyzator, p. Edmund Jezierski, dla „Biblioteki nowości" opra­

cował życie i dzieła polskiego iBayarda, rycerza bez skazy, ks. Józefa? Poniatow­

skiego. Żywo i zajmująco opowiada P. Jezierski wszystkie fazy walk wewnę­

trznych i zewnętrznych, przez jakie mu- sial przechodzić minister wojny Księstwa Warszawskiego a w następstwie głó­

wnodowodzący armią polską w wojnie ż Austryą. Udział księcia Józefa w po­

chodzie napoleońskim 1812 roku naszki­

cował też p. Jezierski w barwach ży­

wych i pociągających. Broszura p. Je­

zierskiego o „Rycerzu bez skazy" jest bardzo pouczającą i podniosłą w tonie popularyzatorską pracą. 'Będzie ona na- pewno chętnie czytana przez szerokie kola publiczności polskiej.

Państwowość polska a żydzi.

Sprawa żydowska, choć 'ucichła od pewnego czasu, wywołuje jednak cały szereg projektów, wyjaśnień, komenta­

rzy, które bezwzględnie będą miały błogi skutek, gdy kwestyę tę rozwiązać będzie w stanie polska, państwowa racya sta­

nu. P. Kazimierz Sterling, znany adwo­

kat i literat, wydał zapewne w tem przy­

puszczeniu broszurę p. t. „Państwowość polska a żydzi", sądząc, że głos jego przyczyni się do bezstronnego ujęcia sprawy. P. Sterling sądzi, że po wojnie wielu żydów wyemigruje do Rosyi; zro­

bią to wszyscy ci żydzi, którzy zmusze­

ni byli wyjechać z Rosyi wskutek repre- syi prawnych. Dla pośredników żydów w Polsce też niewiele miejsca pozosta-

Klisze i druk wykonaęa.w-ZakładacI

nie, gdyż pośrednictwo kwitnie tylko W ustrojach handlowo bardzo rozwinię­

tych, a żydzi specyalnie zajmowali się pośrednictwem między Polską a Dale­

kim Wschodem. Niektórzy żydzi pojadą też na Zachód szukać szczęścia, gdyż ję­

zyk niemiecki, wprowadzony czasowo do szkół żydowskich, da im możność poro­

zumiewać się w Berlinie, Hanowerze, Monachium, Wiedniu.

Żargon nie jest językiem narodowym żydów. P. Sterling mówi: „Nie można również uważać za język żydowski żar­

gonu, albowiem ten żargon, którym po­

siłkują się u nas żydzi, przedstawia ze­

psutą niemczyznę". 1 w konsekwencyi twierdzi p. Sterling, że „wątpić o możli­

wości asymilowania się żydów polskich może tylko ten, kto nie wierzy w ży­

wotność kultury polskiej". I przypuszcza, iż „polacy pochodzenia żydowskiego nie powinni nieść na barkach swych cięża­

ru, który musi ponieść cały naród; mo­

gą oni pomagać w pracy, lecz wyłącznie jako .polacy-obywatele, narówni z resztą polaków-obywateli". Broszura p. Ster- linga napewno zainteresuje szerszy ogół obywateli. W każdym razie wyróżnia się sympatycznie z pośród licznych gło­

sów, gdyż wyraźnie żąda szkolnictwa polskiego dla żydów i uważa, że żydzi nie mogą wymagać, -by w urzędach spo­

łecznych i administracyjnych porozumie­

wano się z nimi w języku żydowskim.

KSIĄŻKI DLA JEŃCÓW POLAKÓW.

Dziesiątki tysięcy naszych rodaków wziętych do niewoli nieraz na początku wojny, przebywa w obozach zarówno państw koalicyi, jak i. mocarstw central­

nych.

W tęsknocie za krajem i rodziną, największą ulgą, najlepszym towarzy­

szem i doradcą stałaby się polska książka.

Książka nietylko skróciłaby czas niewoli, ale pozwoliłaby wyzyskać go na użyteczne pogłębienie wiadomości, o kra­

ju rodzinnym i jego dziejach.

Zwracamy się więc z gorącą prośbą

■do zawsze ofiarnego serca Warszawy, prosząc o zasilanie naszych braci w nie­

woli książkami, które Polski Komitet O- pieki nad Jeńcami może przesłać na­

szym jeńcom znajdującym się w Niem­

czech, we Francy! i we Włoszech.

Pożądane są dzieła historyczne, po­

pularno-naukowe, belletrystyka, wyda­

wnictwa dla ludu, oraz książki do nabo­

żeństwa.

Książki prosimy nadsyłać łaskawie do biura Polskiego Komitetu Opieki nad Jeńcami w Warszawie na Mazowieckiej Nr. 7 codzień, oprócz świąt, pomiędzy godz. 12 — 2.

G ra fic zn y c h Tow. Akc. S. Orgelbranda s-ow

Cytaty

Powiązane dokumenty

nych, znajduję tyle czaru, że za Zę ceną, by sercem was obu zatrzymać przy sobie, chętniebym się zgodziła pozbyć tej słodkiej reszty.. Ja nie wierzę, by po

ła1,'a z okna można się było spuścić tylko w ciemną noc, inaczej bowiem groziło poważne niebezpieczeństwo ze strony szyldwacha. Obecnie zaś wszystko

wstanie na Ukrainie, za co skazano go na dwanaście lat katorgi. Dwaj przywódcy porozumieli się z sobą i postanowili wykonać wspólnie omówiony plan w Iecie,

nęlibyśmy jednak zdobyć, dla histo- ryi, dla pamięci, dla pryentacyi. Na pierwsze wejrzenie zadanie wydaje się nie trudnem do podołania przy pilności i dostępie

Jakże on się zmienił, ten jego Padre! Tylko głos pozostał ten sam. Uszedłszy kilkadziesiąt krokóiw, znalazł się na Katedralnym Placu tuż przy lewem skrzydle

nie oazo, lecz nigdy nie raczyła być zazdrosną. Kiedy, unosząc nieco tren sukni, ze szmerem przechodziła z miejsca na miejsce, uśmiechnięta arcystodiko,

syjskie, które zmieszane zatrzymały się i zawróciły wreszcie italm, gdzie się im już udało przerwać nasza

Skutkiem życiowego niedołęstwa Stefana ona m.usiała się troszczyć o całą prozę życia, dbać, by się ubrał porządnie, nie zapomniał krawata, nie pozwolił