• Nie Znaleziono Wyników

Teatri i Kino. R. 1, nr 1 (27 luty 1922)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Teatri i Kino. R. 1, nr 1 (27 luty 1922)"

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)

b

Ni l ___ 27 Luty 1922

TEATR IKIIIO

Pism o ilustrowane p ośw ięcone sprawom teatru, muzyki, sztuki, kinem atografu, wraz z programem wszystkich widow isk

w W arszaw ie na c a ły tydzień Redakcja i Administracja: Now olipie 11

T e le fo n A d m in istra cji 242-40

S k ła d g łó w n y w k sięgarn i S-ki A k c. P o lsk iej S k ła d ­ n ic y P o m o cy S z k o ln y ch M a rsza łk o w sk a 143 te l.4 0 -6 4 P re n u m er a ta w W a r sz a w ie z o d s y ła n ie m do domu:

K w a r ta ln ie Mk. 600

P ó ł r o c z n i e ... „ 1200 Na p ro w in cji k w a r t a l n i e ... 750

p ó ł r o c z n i e ... „ 1500 C en a p o je d y ń c z e g o num eru . . . . ,, 60

Od Wydawnictwa

Z dniem dzisiejszym rozpoczynam y w ydaw nictw o tygodnika ilustro­

w anego „Teatr i K in o“, treść którego stanow ić będą: artykuły o teatrze, mu­

zyce i plastyce, streszczenia i spra­

w ozdania z w ystaw ianych sztuk, oper i film ów , ocen a tychże pod w zględem literackim i artystycznym, kronika teatralna m iejscow a i zagraniczna, zdjęcia fotograficzne z interesują­

cych p r z e d s t a w i e ń , fotografje i sylw etki w ybitniejszych artystów, autorów , p oetów oraz m uzyków.

Nadto „Teatr i K ino“ zam ieszczać będzie p r o g r a m w s z y s t k i c h w i d o w i s k w W a r s z a w i e n a c a ł y t y d z i e ń , to j e s t o d p o n i e ­ d z i a ł k u do n i e d z i e l i w łą c z n ie . Każdy abonent będzie m iał m ożność

ułożyć sobie z góry na cały tydzień plan rozrywek

artystycznych.

l —

(2)

aatr i Kino

nośnikom te a iiu , ktÓ’ 7>’ przy w y k li czerp ać ze scen y n a jsz la c h e tn ie jsz e " — lub tylko ro zry w k o w e — w rażen ia, nie- u zasadnionem w yda się m oże u m ie sz cz a ­ nie k in em ato g rafu z te a tre m n a jed n y m poziom ie, ch o ciażby tylko w ty tu le pism a, które chce służyć sztuce. Nie z a m ie ­ rzam y o tw iera ć na te n te m a t dyskusji zasadniczej. W y s ta rc z y ta k zw an y s p o ­ łeczn y p u n k t w idzenia. K ino zdo b y ło sobie n iew z ru sz o n ą p o d s ta w ę ja k o in ­ sty tu c ja ro zryw kow a. N ależy do życia tłum u tak sa m o jak kolej, te le g ra f i te a tr.

P rz ed k ilk u n a stu la ty m ożna było jesz c ze te o re ty z o w a ć na tem at, czy nie o g ran i­

czy się do tak ie j roli, jak ą np. m iały fo- to p lastik o n y . D zisiaj jest jasnem , iż z d o ­ było p o zy cję zu p e łn ie inną. M a sw oją publiczność, k tó ra jest z re sz tą ta sam a, co p u b liczn o ść te a tra ln a , ale k tó ra szuka w kinie innych w ra ż eń i inne z n ajd u je.

K o n k u re n c ja m ię d z y te a tre m a k in e m a ­ tog rafem należy do p rze sz ło śc i i nie ro z ­ budzi się już nigdy, ch y b a że te a tr zacz- nie sp e k u lo w a ć k a so w o n a p sychologji w idza kin o w eg o i b ęd zie u p o d a b n ia ł się do kina. Z ra z u k in em a to g ra f b y ł n a ś la ­ d o w n ic tw e m te a tru , te ra z s y tu a c ja się o d w raca. S ztu k i k in o w e z a c z y n a ją p rz e ­ chodzić na „deski św iat o z n a c z a ją c e ".

T e k s t schodzi do rzęd u a k c eso rjó w i zujm uje ty lk o ty le m iejsca, ab y p o w ią ­ zać m im ikę i ob razy . M e lo d ra m a t o p e ­ ruje w ten sp o só b te c h n ik ą film u i ek ran u . G d y b y trz e b a d o w o d u , jak p o tę ż n y m czynnikiem kino się s t a ł o — to te n jed e n w y s ta rc z y łb y b ez resz ty .

Nie n a nim z re s z tą się kończy. N ie ­ d a w n o z o rje n to w ali się k ry ty c y literaccy , że kino o d d z ia łało n a po w ieść. Z a g ra n ic ą u k azu je się c o raz w ięcej lite ra tu ry p ię k ­ nej, k tó ra w sw ej tre śc i i w sw ej k o m ­ p ozycji w y k azu je w p ły w kina. Są to p o ­ w ieści p ó łfa n ta s ty c z n e , lub fa n ta sty c z n e zgoła, ja k b y p isa n e m elo d ram a ty , w y z y ­ sk u ją c e — c e c h a c h a ra k te ry s ty c z n a k in a —■

w sp ó łc ze sn ą te c h n ik ę do e fe k tó w lite ­ rackich, ta k jak kino w y z y sk u je ją do w zrokow ych. P sy c h o lo g ja sch o d zi na drugi plan, a n aliza d u sz z a cie śn ia się do n a jp ry m ity w n iejsz y ch u d e rz e ń sk alp ela.

T ło n a jc z ę śc ie j e g z o ty c z n e — i sz y b ­

kość k o n tra s tu ją c y c h ze so b ą w y d a rz e ń

sta n o w ią isto tę tej b e le try s ty k i, o p e ru ­

jącej a e ro p la n e m , m aszy n am i do z a p a ­

lan ia min, to rp e d na odleg ło ść n o w e m ip ro -

m ieniam i n iew id zialn em i, san iam i z m o ­

torem , gazam i d u sz ą c e m i lub ro zw e se la -

jącem i, b e le try sty k i, k tó ra d aje p rze d e -

w sz y stk ie m sen sację, u b ie ra ją c ją z re sz tą

w a rty s ty c z n ą form ę. E p izo d y p ę d z ą

je d e n za drugim . C zy teln ik p rz e n o si się

w m gnieniu oka z P a ry ż a do B om baju

(3)

eg zo ty czn e p lem io n a m ieszają się do p rzeży ć rasy białej, do przeży ć m elodra- m atycznych, m ało „duchow ych", w ięcej, m ate ria ln y c h . N iem a m ow y o p o g łę ­ bieniu d u c h o w e g o życia jednostki. Bo­

h a te rem jest nie człow iek, ale zbiorow i­

sko, a raczej sam o życie, życie w sp ó ł­

czesne, z jego cyw ilizacją tech niczną z p o g o n ią za złotem i użyciem . W k a ż ­ dej tak iej pow ieści, tak sa m o jak w k a ż ­ dym obrazie kinem atograficznym , tem a t d a się po obraniu z efek tó w opty czn y ch sp ro w ad zić do n a jsta rsz ęj form uły: t a ­ n iec m iłości i śm ierci, ale ta n ie c te n o d ­ b y w a się już nie w w n ętrzu nagiej czy nie nagiej duszy, lecz w dancingu, w h a lf u h o telu m ię d z y n aro d o w e g o , w dżungli, łodzi p o d w o d n ej, na gigantycznym a e ro ­ p lan ie lub w sleepingu, w śród n ajn ie­

p ra w d o p o d o b n ie jsz y c h przygód, k tó re s ta ­ ją się głów nym m o ty w em i sp y c h ają duszę m iędzy akcesorja.

Z a sz ło to ta k d alek o , że o tw a rłsz y k siążk ę z ta k ą p o w ie ścią w idzim y po- p ro stu e k ra n kinow y, w idzim y go oczym a, nie ty lk o w yo b raźn ią. A u to r um ieszcza z am iast n a p isó w nad ro zd ziałam i ty tu ły tak ie , jakie w k in em a to g ra fie w idzim y p rze d obrazam i. Z a m ia s t op isy w ać długo i szero k o jak ieś zajście, d aje w p a ru sło ­ w ach sk ró t i o tac z a go o b w ódką, aby b ył jeszcze p o d o b n iejszy m do te k stu kinow ego. Na tym p a p ie ro w y m ek ra n ie książki u k a z u ją się listy, o w e listy znane n am z kina, listy, k tó re c z y ta b o h a te r m arszcząc się i g e sty k u lu jąc. W szy stk o jest skrótem . P a rę słów sta rc z y za d a w n e rozdziały. Styl je s t teleg raficzn y , żadnej k u n szto w n ej b u d o w y zdań, ż a d ­ n ych „p iękności słow a", żad n y ch s u b te l­

ności. R ąbie się tre ś ć w p a ru w y ra z ac h i dalej, dalej, do n o w eg o zd arzenia, do now ogo „obrazu".

O to n ajnow szy reflek s k ina n a k u ltu rę w sp ó łczesn ą. O to p ró b k a w zajem nego o d d z ia ły w a n ia na siebie ró żnych ro d z a ­ jów tw órczości. P ró k a litera c k o k ło p o t­

liw a, jak d o ty ch c z a s, A le jak o dow ód, czem stało się kino dla w sp ó łczesn eg o c z ło w ie k a — n am a c a ln a .

W ięc nie sp rz e c z ajm y się o w yższość:

te a tr czy kino? S pór b y łb y b ezpłodnym , ch o ciażby d late g o że ani te a tr ani kjno nie p rze ż y ło jesz c ze sw ych w szy stk ich m ożliw ości. W k in em a to g ra fie zaczęto d o p iero n ied a w n o c z erp a ć z głębi te c h ­ niki specy ficzn ej teg o in stru m e n tu i p rz e ­ tw a rz a ć ją n a w a rto ś c ia rty s ty c z n e . Jeszcze p rze d p a ru la ty kino p o w tó rzm y — było n a śla d o w n ic tw e m te a tru p o d w sz y ­ stkim i w zględam i. S ce n a na ek ra n ie w y ­ g lą d a ła ta k jak sc en a w te a trz e , figury by ły w zg lęd n ie m ałe, o b ra c a ły się w e

„ w n ę trz u " b ę d ą c e m z w y k łą d e k o ra c ją te a tra ln ą . P ie rw si zerw ali z tern Duń- ćzycy, jeżeli d o b rze p a m ię ta m y te za-

— 3 —

(4)

m ierzchłe dzisiaj czasy. Bodaj że H e rm a n Bang, a u to r ty lu c u d o w n ie m elacholijnych pow ieści a zara z em b y ły re ż y s e r w t e ­ atrze A n to in e ’a w P aryżu, z a sto so w a ł inscenizację now ą, p o le g a ją c ą na tern, że w n ę trz e k inow e u k azu je się tylko jako w ycinek, a figury są w ielkie, n a jc z ę ­ ściej obcięte, czasem ty lk o sam e głow y.

R esztę m usi sobie w idz d o sp ie w ać w ła ­ sn ą fan ta zją — i d o sp ie w u je b ez trudu.

Z a tern p o sz ła refo rm a m im iki i refo rm a fotografji kinow ej, Z a w a ż y ł n a niej tale n t M uncha, sły n n e g o m ala rz a d rz e ­ w o ry tn ik a duńskiego, k tó ry bodaj p ierw sz y w p ro w a d z ił now e, dzisiaj tak p o w sz e d n ie e fe k ty o św ie tle n ia a contrę jour, reflek sy z kom inków b ły sz c z ą c y c h ż a rzącem i się w ęglam i, p o sta c i sy lw e to w e i td. R ó w ­ nocześn ie śro d k i kina z aczęły o d d z ia ły ­ w ać n a tre ś ć o b razów . „K ino nie zna fizycznych n iem o żliw o ści". W szy stk o , co jest n ie w y k o n a ln e tec h n icz n ie w t e ­ atrze, jest do z ro b ie n ia w kinie za p o ­ m ocą tru ć ó w fo tograficznych. B ohaterzy m ogą la ta ć po p o w ie trz u bez skrzydeł, w idm a m ogą w chodzić i w ychodzić w sp o ­ sób n ajzu p ełn iej n iem a te ria ln y , n ie b y ­ w a łe p rz y rz ą d y do n ieb y w a ły c h p rz e d ­ sięw zięć m ogą d ziałać z p o g a rd z e n ie m w szelkich p ra w fizyki. Co za p o le dla fantazji! Juljusz V e rn e je st w sto su n k u do ty ch m ożliw ości żeb rakiem , E. T . A.

H o ffm an n nie m a w yo b raźn i. „Co p o m y ­ ślisz, już się sta ło ". N ow a tre ść i no w a form a m u siały w y ro b ić sobie no w ą p u ­ bliczność, a w ła ściw ie p rze ro b ić ją z d a w ­ nej, k tó ra sz u k a w te a trz e in nych w ra ­ żeń, w kinie innych, ale już dzisiaj p ra g ­ nie jed n y c h i drugich, bo n au czo n o ją, ze w k in em a to g ra fie są do n a b y c ia se n ­ sacje no w e n ieo c z e k iw an e , a d ziałające p o tężn ie.

T a k jak w ła sn ą lite ra tu rę i jak w ła sn ą publiczność, ta k sam o w y tw o rz y sobie w ła sn ą k ry ty k ę , o ile jej jesz c ze nie zdobyło. U n as m ało je s t sp e cja listó w teg o k ieru n k u , k tó ry ta k sam o jak k ry ­ ty k a te a tra ln a w y m ag a zn ajo m o ści rz e ­ m iosła. C hociaż to brzm i m oże jak truizm , jeżeli się pow ie, że kino m usi być o c e ­ n ian e z kin o w eg o p u n k tu w idzenia, to je d n a k p o z o sta je faktem , że zb y t często ch ce się p a trz e ć n a nie ja k o n a te a tr.

P rz y z w y c z a je n ie do k ry te rjó w te a tr a l­

ny ch d ziała dalej i p rz e s ta n ie działać

w te d y d o p iero, gdy znikną o s ta tn ie p o ­

zo rn e p o d o b ie ń s tw a m iędzy sceną, a e k ra ­

nem , t. j. gdy k in em a to g ra f z aczn ie o s ta ­

te c z n ie p o rz u c a ć te a tra ln e śro d k i e fe k tu

i zag łęb i się w sw oje w łasn e. K ażdy

d zień p rzy n o si n a tym p u n k c ie now e

zdobycze. S z tu k a k in o w a ro śn ie w oczach

i w o c z a a h od sztu k i te a tra ln e j się w y ­

o d rębnia. Ś w iadom ość teg o f a k t u — nie

w ch odzim y tu w o cen ę jeg o e s te ty c z ­

nej tre śc i — m usi p o sta w ić kino w na-

(5)

szy ch w y o b ra ż en ia ch na ró w norzędnej z te a tre m pozycji. R óżnica środków i tre śc i jest w idoczna, chociażby dlatego, że p rz e w a g a w ra ż eń w zro k o w y ch w ki­

n e m a to g ra fie i usu n ięcię w rażeń słu ch o ­ w ych p rz e su w a p u n k t ciężkości w z u p e ł­

nie innym kierunku, niż ten, k tó ry ob rała scen a. W idz jest w d ale k o w yższym s to p n iu w sp ó ła u to re m oglądanej sztuki Z a z n a c z a m y to ty lk o p rzelo tn ie, stylem o b jaśn ie n ia kinow ego, nie c h cąc ro z sz e ­ rza ć ram teg o p o b ieżn eg o szkicu.

T a k ie m u k in em a to g ra fo w i p rag n ie słu ­ żyć n a sze pism o tak sa m o , jak sz tu c e te a tra ln e j. Jeżeli p o w ied zie się nam to ch o ciażb y w c z ą stc e i jeżeli będziem y m ogli p rzy słu ż y ć się rozw ojow i dobrej, pogłęb io n ej sztuki kinow ej, to m oże d z ia ­ łaln o ść i na ty m p u n k c ie nie b ęd zie k u l­

tu ra ln ie o b o jętn a. Kino istn ieje i istnieć będzie, ściąg a n a cały m św ie cie setki m iljonów w idzów i d aje im p e w n e w ra ­ żenia, Idzie o to, aby w ra ż e n ia te były ja k n a ja rty sty c z n ie jsz e i a b y p o g łę b ia ły k u ltu rę a rty sty c z n ą , w szczeg ó ln o ści k u l­

tu rę w ra ż eń w zro kow ych, nie by ją ba- n aliz o w a ły lub sc h le b iały najniższym gu­

stom , idąc po linji n ajm niejszego oporu i a p e lu ją c do w idza najm niej w y m a g a ją ­ cego, T e a tr p o z o sta n ie n a d a l d o sta w c ą n a jsz lac h e tn ie jsz y c h w zruszeń, z n a c i­

skiem n a czynnik in te lle k tu . K ino w tern mu nie zaszkodzi, gdyż m a inny zakres.

P rz e p ro w a d z a ć tę te z ę n a p rz y k ła d a c h i p rzy c z y n ia ć się do zrozum ienia, czem kino je s t i czem być pow inno, a tem sa- m em do p o d n iesie n ia jego a rty sty c z n e g o p o zio m u —oto zad an ie, k tó re g o tru d n o śc i je ste śm y św iadom i ró w n ie jak tego, że p o d ją ć je trz e b a. (łs.)

Twórczość polska

T e a tr y n a sz e n a re sz c ie zrozum iały, że są p rz y b y tk a m i p rz e d e w sz y stk ie m sztuki naszej. P o d w p ły w e m p ra s y p o c z ę to w y sta w ia ć n a sc e n a c h p o lsk ic h coraz w ięcej sz tu k polskich, często nie licząc się n a w e t z w a rto ś c ią utw oru, jeżeli ty lk o b y ł d o b rze p o d p isa n y p rzez ski, lub icz. W o lim y ta k ie błędy, niżeli p o p rz e d ­ nią n iec h ę ć d y re k to ró w i reży seró w , ba, i aktorów ! do tw ó rczo ści rodzim ej, jak g d y b y tw ó rczo ść d ram o p isa rsk a z a ­ g ran ic ą w y d a w a ła sam e arcy d zieła. T w ó r­

czość d ra m a ty c z n a cu d zo ziem sk a tym

się ty lk o różni (naogół) od polskiej, że

je s t p o p ra w n ie jsz a , ale bynajm niej nie

o b fitu je w m o cniejsze ta le n ty . 7 ale n t

je st z a w sze w y p a d k ie m rzadkim . Z a g ra ­

nicą, w e F rancji, w N iem czech, w A ngli,

n a u c zo n o się udaw ać ta le n t. Tam się

z ja w ia ją w y b o rn e im itacje ta le n tu . A my,

(6)

te im itacje, p rzy b y łe do nas na sk rzy ­ d łach reklam y, przy jm u jem y jak o dzieła rze teln ie d ram aty czn e. F rancuzi np. bez p o ró w n a n ia lepiej od nas, um ieją n a p i­

sać sztukę. U m ieją. P o n ie w a ż pisać sztuki m ożna się nauczyć. Jak w ogóle m ożna się n au czy ć w szy stk ieg o na św ię ­ cie. P o la cy w dziedzinie sztuki um yślnie uczyć się n iczego nie chcieli, w ierząc jed y n ie w n atch n ien ie. „U m iejętność p rz e sz k a d z a natch n ien iu ". B łąkał się długo ta k i zabobon i n a w e t resztk i teg o z a b o ­ bonu jesz c ze się b łąk ają. D ow odem lap- sus lingue p e w n eg o k ry ty k a, któ ry , z d a ­ jąc s p ra w ę z p rem iery „C zystego in te ­ resu " p. S. K iedrzyńskiego w te a trz e M ałym p o w ie d z ia ł zap alczy w ie, że ta sz tu k a w p ra w d z ie d obrze jest zrobiona, ale że „dosyć ju ż m a m y tej dobrej roboty".

Dosyć? D o syć d o brej roboty? A f gdzież je s t te n n a d m ia r d o b rze zrobionych sztuk polskich? I czy w ogóle m ożna się s k a r­

żyć na d o b rą ro b o tę czegokolw iek? M yślę, źe do k ry ty k i n a le ż y p rz e d e w sz y stk ie m d o m ag a n ie się od p isa rz ó w znak o m itej zn ajo m o ści p isa rsk ie g o fachu; bo nie m o żn a d o m a g a ć się od nich tego, co z a ­ leży w y łączn ie od losu, t. j. ta le n tu , T a ­ le n te m m ożem y się zach w y cać, tale n t m ożem y u w ielb iać, ta le n t m ożem y z a sy ­ p y w a ć kw iatam i, cukram i, złotem , nie m ożem y ty lk o ta le n tu wym agać.

Z re sz tą , p o w a ż n a k ry ty k a , np. fra n ­ cuska, b a rd z o o stro w y p o w ia d a sięo s z tu ­ kach, k tó re, p ły n ąc k o ry te m b u lw a ro ­ w eg o p o w o d z e n ia w P ary żu , p rz y p ły w a ją do W a rs z a w y jak o u tw o ry „ sław n e".

S p ra w o z d a n ie np. z o sta tn ie j sztuki H e n ry B a ta ile ’a pt. „la P o ssessio n ", ta k kończy w „ R ev u e M ondiale" p. Leo C laretie:

„ W sz y stk o to je s t w y sta rc z a ją c o nizkie i b rzy d k ie i p rz e d tym i p o tw o ram i (m ow a o b o h a te ra c h „ P o ssessio n ") siedzim y zdum ieni, nie w zruszeni".

P o ls k a p o s ia d a w tej chw ili sz ere g a u to ró w w y so c e u tale n to w a n y c h , acz p o z o s ta ją c y c h n a ro z m a ity c h p o z io m a ch k u ltu ra ln y c h . D o k ry ty k i n a le ż y u św ia ­ d a m ia ć ty m a u to ro m ich b rak i i p o d n o ­ sić ich z a le ty . K ry ty k a p o w in n a być b e z w z g lę d n a i jasn a. N ie p o w in n a b y ć ty lk o n a p a stliw a i o p e ru ją c a ^ frazesam i.

D o o b o w ią z k ó w k ry ty k a n a le ż y p rz e ­ d e w s z y s tk ie m w n ik n ą ć w in te n c je a u to ­ ra a p o te m d o p ie ro k ry ty k m oże m ów ić, że lubi, lub że nie lubi, ta k ic h intecji a u to rsk ic h . Jeżeli a u to r n a p isa ł farsę, to nie m ożna m ieć do niego p reten sji, że ta farsa nie je s t tra g e d ją . N iek tó rzy nasi s p ra w o z d a w c y te a tra ln i „ko ch ają w ie lk ą p o e z ję " i z teg o p o w o d u le k c e w a ż ą np.

„ W e se le F o n sia" R uszk o w sk ieg o . T y m ­ czasem „ W e s e le F o n sia" b y n ajm niej nie za słu g u je n a le k c e w a ż e n ie i je s t to farsa w y b o rn a z k ilk o m a p o p iso w y m i rolam i.

„U kochanie w ielkiej poezji" nie w yczer-

(7)

puje pro g ram u te a tra ln e g o k ry ty k a , zw ła­

szcza gdy się w y p o w ia d a tylko ew o lu ­ cjam i n ieja k o tenorow ym i, t, j. dętym i frazesam i. W e Francji, któ rą lubim y w i­

dzieć u siebie na scenie, zm arły rok tem u rozgłośny farsopisarz, F e y d e a u w lite ra tu rz e d ram a ty c z n e j francuskiej zajm uje p o w a ż n e m iejsce. Nie zap o m i­

najm y, że M eillhac, w sp ó ła u to r w ielu li­

b re tt o p e re tk o w y c h zasiad ł w A kadem ji N ieśm iertelnych. W dziedzinie sztuki niem a ro d zajó w w yższych i niższych, nie lek c e w a ż m y rodzajów ; o w artości u tw o ru d e c y d u je ta le n t i k u ltu ra jego tw ó rcy .

W ię k sz o ść u ta le n to w a n y c h a u to ró w p o lsk ich cierpi na w ad ę p rze d w cz e sn eg o rea liz o w a n ia sw oich n atchnień. Jeszcze dzieło w d uszy i w m ózgu a u to ra nie dojrzało, a już z o stało n ap isan e. D ram at, tragedja, czy kom edja, m usi dojrzeć, jak ow oc. O d u czm y się zry w a n ia zielonych jab łe k z p ię k n y c h drzew n a szy c h dra- m ato p isa rsk ic h p o c zy n ań . T a le n ty p o ­ siadam y; nie g o sp o d aru jm y nim i le k k o ­ m yślnie.

W a cła w G ru b iń ski

Z TEATRÓW

W ROZMfllTOŚCinCH

Długo, w ręcz za długo, trw a ją p rac e n a d o d b u d o w ą spalonego, Bóg w ie kiedy, te a tru R ozm aitości. T y m c za se m tru p a p ierw sz e j scen y polskiej b ied u je w d re ­ w n iak u S ask ieg o ogrodu. M iejm y n a ­ dzieję, że taki sta n rzeczy p o trw a n a j­

dalej do jesieni.

P o n ieu d a n y c h p rem iera ch „Z aw o d u "

p. S zu k iew icza i „L an cetu " p. W ł. Ja- s trz ę b c a -Z a le w sk ie g o , te a tr R ozm aitości w y sta w ił z dużym p o w o d z e n iem „D zieje salonu" p. K azim ierza W ro czy ń sk ieg o i „W ie rn ą k o c h an k ę" p. M. F ijałk o w ­ skiego. P ie rw sz a z ty ch sztu k jest w y ­ raz e m irytacji n a p a n o szą c e się u nas (i n a całym św iecie) p o w o je n n e c h am ­ stw o. P. W ro c z y ń sk i nie lubi ex -w ożnych w roli salo n o w có w . Nie sm oking zdobi człow ieka. P rz e d trz y d z ie stu laty n a p i­

sał n a te n te m a t w y b o rn ą k o m ed ję Bli- ziński p. t. „R ozbitki", gdzie ów czesny

„nuw orisz", n iejaki S trasz (św ietn a rola p. Ż e laz o w sk ie g o ) z o sta ł b o leśn ie o śm ie­

szony. D ziw ić się należy, że żadnem u d y re k to ro w i w a rsza w sk ie m u nie p rzyszło na m yśl w y sta w ien ie „R ozbitków " w dzi­

siejszej godzinie ep id em iczn eg o m n o że­

nia się h o ło tn y ch dorobkiew iczów . P o ­

sta ć S tra sz a je s t sc en ic zn y m m alow idłem

g łębokiego psy ch o lo g a i p ie rw sz o rzę d n e g o

o b se rw a to ra o iście k o m ed jo w y m (n ad e r

rzadkim i) uśm iechu. „D zieje salonu", w ciąż

(8)

te im itacje, p rzy b y łe do nas na sk rzy ­ d łach reklam y, przy jm u jem y jak o dzieła rze teln ie d ram aty czn e. F rancuzi np. bez p o ró w n a n ia lepiej od nas, um ieją n a p i­

sać sztukę. U m ieją. P o n ie w a ż pisać sztuki m ożna się nauczyć. Jak w ogóle m ożna się n au czy ć w szy stkiego na św ię ­ cie. P o la cy w dziedzinie sztuki um yślnie uczyć się niczego nie chcieli, w ierząc jed y n ie w natchnienie. „U m iejętność p rz e sz k a d z a natch n ien iu ". B łąkał się długo ta k i zabobon i n a w e t resztk i teg o z a b o ­ bonu jesz c ze się b łąk ają. D ow odem lap- sus lingue p e w n e g o k ry ty k a, któ ry , z d a ­ jąc s p ra w ę z p rem iery „C zystego in te ­ resu " p. S. K iedrzyńskiego w te a trz e M ałym p o w ie d z ia ł zap alczy w ie, że ta sz tu k a w p ra w d z ie d obrze jest zrobiona, ale że „dosyć ju ż m a m y tej dobrej roboty".

D osyć? D osyć d o brej roboty? A ffgdzież jest te n n a d m ia r d o b rze zro bionych sztuk polskich? 1 czy w ogóle m ożna się s k a r ­ żyć na d o b rą ro b o tę czegokolw iek? M yślę, że do k ry ty k i n a le ż y p rz e d e w sz y stk ie m d o m ag a n ie się od p isa rz ó w znak o m itej zn ajo m o ści p isa rsk ie g o fachu; bo nie m o żn a d o m ag a ć się od nich tego, co z a ­ leży w y łączn ie od losu, t. j. ta le n tu , T a ­ le n te m m ożem y się zach w y cać, tale n t m o żem y u w ielb iać, ta le n t m ożem y z a sy ­ p y w a ć kw iatam i, cukram i, złotem , nie m ożem y ty lk o ta le n tu w ym agać.

Z re sz tą , p o w a ż n a k ry ty k a , np. fra n ­ cuska, b a rd z o o stro w y p o w ia d a sięo s z tu ­ kach, k tó re, p ły n ąc k o ry te m b u lw a ro ­ w eg o p o w o d z e n ia w P ary żu , p rz y p ły w a ją do W a rs z a w y jak o u tw o ry „ sła w n e ".

S p ra w o z d a n ie np. z o sta tn ie j sztuki H e n ry B a ta ile 'a pt. „la P o sse ssio n ", ta k kończy w „R evue M ondiale" p. Leo C laretie:

„ W sz y stk o to je s t w y sta rc z a ją c o nizkie i b rzy d k ie i p rz e d tym i p o tw o ram i (m ow a o b o h a te ra c h „ P o ssessio n ") siedzim y zdum ieni, nie w zru szen i".

P o ls k a p o s ia d a w tej chw ili sz ere g a u to ró w w y so c e u tale n to w a n y c h , acz p o z o s ta ją c y c h n a ro z m a ity c h p o z io m a ch k u ltu ra ln y c h . D o k ry ty k i n a le ż y u św ia ­ d a m ia ć ty m a u to ro m ich b rak i i p o d n o ­ sić ich z a le ty . K ry ty k a p o w in n a być b e z w z g lę d n a i jasn a. Nie p o w in n a być ty lk o n a p a stliw a i o p e ru ją c a ’ frazesam i.

Do o b o w ią z k ó w k ry ty k a n a le ż y p rz e ­ d e w s z y s tk ie m w n ik n ą ć w in te n c je a u to ­ ra a p o te m d o p ie ro k ry ty k m oże m ów ić, że lubi, lub że n ie lubi, ta k ic h intecji a u to rsk ic h . Jeżeli a u to r n a p isa ł farsę, to nie m ożna m ieć do niego p reten sji, że ta farsa nie je s t tra g e d ją . N iek tó rzy nasi s p ra w o z d a w c y te a tra ln i „ k o c h ają w ie lk ą p o e z ję " i z teg o p o w o d u le k c e w a ż ą np.

„ W e se le F o n sia" R uszk o w sk ieg o . T y m ­ czasem „ W e s e le F o n sia" b y n ajm niej nie za słu g u je n a le k c e w a ż e n ie i je s t to farsa w y b o rn a z k ilk o m a p o p iso w y m i rolam i.

„U kochanie w ielkiej poezji" nie w yczer-

- 6

(9)

puje p ró g ram u te a tra ln e g o k ry ty k a , z w ła­

szcza gdy się w y p o w ia d a tylko ew o lu ­ cjam i n ieja k o tenorow ym i, t, j. dętym i frazesam i. W e Francji, któ rą lubim y w i­

dzieć u sieb ie na scenie, zm arły rok tem u rozgłośny farsopisarz, F e y d e a u w lite ra tu rz e d ram a ty c z n e j francuskiej zajm uje p o w a ż n e m iejsce. Nie zapom i­

najm y, że M eillhac, w sp ó ła u to r w ielu li­

b re tt o p e re tk o w y c h zasiad ł w A kadem ji N ieśm iertelnych. W dziedzinie sztuki n iem a ro d zajó w w yższych i niższych, nie lek c e w a ż m y rodzajów ; o w artości u tw o ru d e c y d u je ta le n t i k u ltu ra jego tw órcy.

W ię k sz o ść u ta le n to w a n y c h a u to ró w po lsk ich cierpi na w ad ę p rze d w cz e sn eg o rea liz o w a n ia sw oich n atchnień. Jeszcze dzieło w d uszy i w m ózgu a u to ra nie dojrzało, a już z o stało n ap isan e. D ram at, trag ed ja, czy kom edja, m usi dojrzeć, jak ow oc. O d u c z m y się z ry w a n ia zielonych jab łe k z p ię k n y c h d rze w n a szy c h dra- m a to p isa rsk ic h po czy n ań . T a le n ty p o ­ siadam y; nie g o sp o d aru jm y nim i le k k o ­ m yślnie.

Wacław Grubiński a © a ® @ ji § )

Z TEATRÓW

W ROZMAITOŚCIACH

Długo, w ręcz za długo, trw a ją p ra c e ' n a d o d b u d o w ą spalonego, Bóg w ie kiedy, te a tru R ozm aitości. T y m c za se m tru p a p ierw szej scen y polskiej b ied u je w d re ­ w niaku S askiego ogrodu. M iejm y n a ­ dzieję, że ta k i sta n rzeczy p o trw a n a j­

dalej do jesieni.

P o n ieu d a n y c h p rem iera ch „Z aw o d u "

p. S zu k iew icza i „L ancetu" p. W ł. Ja- strz ę b c a -Z a le w sk ie g o , te a tr R ozm aitości w y sta w ił z dużym p o w o d z e n iem „D zieje salonu" p. K azim ierza W ro czy ń sk ieg o i „ W ie rn ą k o c h a n k ę" p. M. F ija łk o w ­ skiego. P ie rw sz a z ty ch sz tu k jest w y ­ raz e m irytacji n a p a n o szą c e się u nas (i n a całym św iecie) p o w o je n n e c h am ­ stw o. P. W ro c z y ń sk i nie lubi ex-w ożnych w roli salonow ców . Nie sm oking zdobi człow ieka. P rz e d trz y d z ie stu laty n a p i­

sał n a ten te m a t w y b o rn ą k o m ed ję Bli- ziński p. t. „R ozbitki", gdzie ó w czesny

„nuw orisz", niejak i S trasz (św ie tn a rola p. Ż e laz o w sk ie g o ) z o sta ł b o leśn ie ośm ie­

szony. D ziw ić się należy, że żadnem u d y re k to ro w i w a rsza w sk ie m u nie p rzyszło na m yśl w y sta w ien ie „R ozbitków " w dzi­

siejszej godzinie ep id em iczn eg o m n o że­

nia się h o ło tn y c h dorobkiew iczów . P o ­

sta ć S tra sz a jest sc en iczn y m m alow idłem

głęb o k ieg o psy ch o lo g a i p ie rw sz o rzę d n e g o

o b se rw a to ra o iście ko m ed jo w y m (n ad e r

rzadkim i) uśm iechu. „D zieje salonu", w ciąż

(10)

w ra c a ją c e na afisz, p o sia d a ją z a le ty p o ­ w ierzchow nej an egdoty, opow iedzianej, z tem p e ra m en te m .

„W ierna ko ch an k a" p. F ijałkow skiego p o sia d a w dzięk u tw o ró w naiw n y ch — w n ajlep szy m tego słow a znaczeniu. A u ­ tor nie chce być filozoficzniejszym od siebie sam ego. W ie lk a to cnota. P oza- tem bije z „W iernej kochanki" zdrow a energja. Jej treść, to a p o te o z a czynu, to drw iny ze ślam azarn o ści. A rm ja nasza z o sta ła tu p o k a z a n a z n ajp iękniejszej

^ stro n y : je d y n ą p o lity k ą tej arm ji jest zw y cięstw o, n a jszczerszą jej rad o ścią — z a p asy z n ieb e z p ie c z e ń stw e m , p o d e jm o ­ w anie zad ań p raw ie n ie p o d o b n y c h do o siągnięcia. S ztu k a zb u d o w a n a jest do-

Jan Lorentowicz

D yrektor T e a tró w M iejskich w W arszaw ie

brze. N iem a tu w y ra fin o w a n ia a rc h ite k ­ tonicznego, ale z b u d o w a n a jest solidnie, jak rz e te ln a chata. „W iern ą k o c h an k ę"

in te rp re tu ją p raw ie codziennie pp. W ę ­ grzyn, F renkiel, Z a h o rsk a , Śliw icki, G a- siński, M yszkiew icz i inni. P. W ęg rzy n w roli m łodego dzielnego p o ru cz n ik a jest p o p ro stu znakom ity. D a ł p o sta ć tc h n ą c ą życiem , s e n ty m e n te m i polskością.

„B olesław Śm iały" W y sp ia ń sk ie g o n a ­ leży do sz ereg u p rz e d s ta w ie ń n ie u d a ­ n ych p o d w zględem re ż y se rsk im i a k ­ torskim .

O s ta tn ia sztuka, jak ą w y sta w ił p. T a r a ­ siew icz, to trz y a k to w y u tw ó r p. G u sta w a B eylina pt. „K o b ieta bez przeszłości".

T e z a teg o u tw o ru da się stre ścić w je d ­ nym zdaniu: K obieta k tó ra kocha, niem a m iłosnej przeszłości. B ezstro n n y widz i słuchacz, p a trz ą c n a p a n ią A lę od pierw -

- 8 -

(11)

szego do o sta tn ie g o aktu, czyni w duszy sp o strz e ż e n ie , że je d n a k k o b iety u c z u ­ ciow e zdolne są nie m ieć p rzeszłości k ilk a k ro tn ie, zanim d o jd ą do b alz a k o w - skiego w ieku. T o o p ty m isty czn e s p o strz e ­ żenie w y w o ła m elan ch o lijn y uśm iech na u sta c h niejed n eg o m ężczyzny, koch an eg o a k tu a ln ie b a rd z o m ocno p rze z k o b ietę bez przeszłości.

P. Beylin k o ch a te a tr francuski i p rz e ­ p a d a za O sc a re m W ildem , k tó ry rów nież k o c h a ł te a tr francuski. „K o b ieta bez przeszło ści" jest d zieckiem tej p. B eylina pasji. Nie w y d a je się, aby b y ła d z ie c ­ kiem ta le n tu . A rty śc i w łożyli w w y­

k o nanie „K obiety b ez p rzeszło ści" w iele dobrej, n a jle p sze j woli. P. P ichor g ra ła w ielk ą sc e n ę drugiego a k tu z p. W ę g rz y ­ nem, jak drugi ak t „S zpiega" K istem aec- k e rsa z p, Ju n o szą-S tęp o w sk im . Ś w ietny był p. W ęgrzyn, p. C hm ieliński, i m iła p. K o ścieszan k a, m ło d a z o só b k a w y ra ź ­ nym i zdolnościam i,z s z c z ę śliw y m ita k z w a - nym i w a ru n k a m i zew nętrznym i, z w d z ię ­ kiem , i z n ie o p a n o w a n ą dykcją. P. Be- lina pięk n ie w y g lądała. T y le ty lk o ż ąd ał od niej autor; spełniła, czego od niej żądano.

U rząd zen ie scen y p e łn e sm aku.

W REDUCIE

D obrą stro n ą teg o m ałego te a trz y k u jest z a sa d a w y łączn ie po lsk ieg o r e p e r ­ tu aru . Z łą jego stro n ą jest b ra k k ie ro ­ w nika literack ieg o . D o b rą stro n ą tej scenki jest z a w z ię ta p rac o w ito ść jej tru p y p o d k ieru n k iem p. O ste rw y . Z łą jej stro n ą jest p o ś w ię c a n ie tej p ra c o w i­

tości tak im sztukom , jak „E w a" „P o m sta", czy „P rzechodzień".

O s ta tn ią p re m ie rą R e d u ty — jeżeli nie liczyć „ C z u p u rk a " , k tó ry nie tyle je s t sztu k ą, ile raczej figlem, n a p isa n y m dla dzieci — b y ła „Ew a" p. Jerzego S z a ­ niaw skiego. T e n niesły ch an ie b lad y u tw ó r (p o d o b n o p ie rw sz y u tw ó r a u to ra

„ P a p ie ro w e g o k o chanka"), a rty śc i grają z ogrom nym sk u p ien iem . R obi to tak ie w rażenie, ja k g d y b y d ę te cię ż a ry p o d ­ n o sił a tle ta z szalonym n atężen iem , aż m u w y s tę p u ją ży ły n a czerw ie n ie jąc y m czole. „W lazł k o te k n a p ło te k " nie m oże być śp iew an y , jak „R achelo, k ied y Pan".

Bo to śm ieszne. N aw et gdyby w szy stk ie n u ty by ły w zięte w zorow o. T a k ie expe- ry m e n ty d o p u sz cz a ln e są ty lk o w z a m ­ k n iętej szkole, w godzinie ćw iczeń.

D em o n stro w a n e jako sko ń czo n e p rz e d ­ sta w ie n ia serjo, są p o p ro stu n ie p o ro z u ­ m ieniem . T o też ch o d zen ie na w idow i­

sk a do R e d u ty jest u cz ęsz c za n ie m n ie ­ jak o n a egzam ina, czy n a egzercycje, do uczelni aktorskiej. N ie da się zaprzeczyć, że ta k sp ę d zo n y w ieczór p o sia d a w iele oryg in aln eg o uroku.

- 9 -

(12)

W TEATRZE

IM. W. BOGUSŁAWSKIEGO

Po M ickiew iczow skich „D ziadach" po

„S ow izdrzałach" p. W . B unikiew icza, dyr.

G o rczyński w y sta w ił św ietn ą kom edję J. A. K isielew skiego p.t. „K ary k atu ry ".

Z tego c z te ro a k to w e g o u tw o ru n ie o d ż a ­ łow anego, bo złam anego c h o ro b ą i p rz e d ­ w cześnie zm arłego au to ra, bije w ielki talen t, um iejący żyw e życie zak lin ać na zaw sze w dzieło sceniczne. Z „ K a ry k a ­ tu r" m ów i do nas go rący m głosem p ra w d a ludzkich ".uczuć, A ni jed n o słow o nie sz e ­ leści tu "papierem , ani jed n o zdan ie nie

W ła d y s ła w R y szk o w sk i

R eżyser i artysta teatru im. B ogusław skiego

P o z a te m „K a ry k atu ry " są m alow idłem p e w n e j b ard zo nikłej, b a rd z o k ró tk o trw a ­ łej, lecz niejak o h isto ry cz n e j chw ili w sp o łeczn y m życiu m łodzieży polskiej.

O w h isto ry cz n y m o m en t znan y był p od n a z w ą „p rz y b y sz e w sz cz y z n y ", m inął, nie z o sta w ia ją c p o so bie śladu. Sam P rz y b y ­ szew ski nie n a le ż a ł do p rz y b y sz e w ­ szczyzny: nie pró żn o w ał, nie m arn o w a ł czasu n a jało w e d y skusje, p ra c o w a ł, dał sz ere g k a p ita ln y c h u tw o ró w i obecnie obch o d ził trz y d z ie sto le c ie tru d ó w p is a r­

skich, uczczony oficjalnie p rzez polskie sp o łeczeń stw o . M arks p o w ie d z ia ł o sobie

„L ecz ja nie je ste m m a rk sistą ". P rz y b y ­ szew ski m ógłby sp a ra fra z o w a ć to p o w ie ­ dzen ie o sobie i o p rzy b y szew szczy źn ie.

Jan A u g u st K isielew sk i rzu cił n a sc en ę c y g an izu jącą m łodzież k rak o w sk ie j epoki P rz y b y sz e w sk ie g o „C onfiteoru" i n a z w a ł ją „K arykatury".

N a scen ie dyr. B. G o rc z y ń sk ie g o w y ­ sta w io n o „K a ry k atu ry " z gorliw ością, na-

— 10 —

(13)

leżn ą utw o ro m p ie rw sz o rzę d n e j w a rto ­ ści. Z w y bitnym s u k c e se m a rty sty c z n y m rolę Z o si gra p. O rd ę ż a n k a , a p. M ali­

szew sk i w roli R elsk ieg o d ał się poznać, jak o a rty s ta rz e te ln ie u ta le n to w a n y , in­

telig en tn y , acz o niero zw in iętej d o s ta ­ teczn ie skali uczuciow ych w yrazów . Np.

klaw isz b eztro sk iej, junaczej, p ew n ej sie ­ bie, m łodości na ak to rsk ie j k law ia tu rz e p. M aliszew skiego o d p o w ia d a b ard zo m atow o.

W TEATRZE POLSKIM

P o se n sa c y jn ej „K obiecie, k tó ra z a ­ biła" p. G arrick a, granej p o p iso w o przez pp. P rz y b y łk o -P o to c k ą , Jun o szę-S tęp o w - skiego i w y b o rn ie p rzez pp. Z e lw e ro w i­

cza, H a ła c iń sk ą -G a w lik o w sk ą i U m ińską, w e sz ła na r e p e r tu a r e fe k to w n a sz tu k a ro sy jsk a w p ie rw sz o rz ę d n y m p rz e k ła d z ie

W . B rydziński i A. Z elw ero w icz

w s z tu ce L. A n d re je w a „ T e n , k tó re g o b iją po tw arzy"

p. L echonia, rzecz z a ty tu ło w a n a fa s c y ­ n u jąc o i p ik a n tn ie „ T e n k tó re g o biją po tw arzy". L e o n id as A n d re je w lubi p rz e ra ­ żać i lubi być za g ad k o w y . M ówi sy m ­ bolam i o m g listy ch k o n tu ra c h . Jego p ra ­ w d y są n ie d o m ó w io n e i w ła śn ie w tym n ied o m ó w ien iu A n d re je w um ieszcza sw oją filozoficzną głębię. W „T en ie" p rag n ie olśnić n a w e t m eta fiz y k ą.

P e w ie n z d ra d z o n y m ąż i o k rad zio n y m yśliciel idzie do cyrku, aby zo sta ć bła- znem . Z y c ie zrobiło z niego błazna, w ięc n a złość życiu z o sta je b łaz n e m p ro fe sjo ­ nalnym . Z y c ie go spo liczk o w ało , n iech że go te ra z p o lic z k u ją n a arenie.

W cyrku „T en" k o leg u je z w olty żerk ą, s z e sn a sto le tn ią d zie w cz y n k ą , h ra b ia n k ą M ancini, u o so b ien iem w d zięk u i n a iw n o ­ ści. C on su ella k o c h a nieśw iad o m ie sw ego p a rtn e ra z p o p isó w cyrkow ych, ale oj­

ciec C onsuelli, s ta ry z d e p ra w o w a n y hr.

— 11 —

(14)

M ancini ta k m an e w ru je, żeby się o nią o św iad czy ł p e w ie n bogacz, b aro n , ż a r­

ło k i b ru ta l i san g w inicznie zak o ch an y w m ałej c y rk ó w ce. „ T e n “, w ziąw szy p rz e d p ierw sz y m a k te m p o tę ż n y p o li­

c zek u c z u cio w y od żony, z a cz y n a k o ­ chać (n ie p o p raw n y ) C onsuellę, w yznaje jej m iłość i d o sta je od niej p o lic z ek n ie ­ w inną, lecz m ocną, rączk ą. T e d y p o ­ w iada, że ża rto w a ł, i z o sta je w cyrku, w k tó ry m go biją co w ieczó r po tw a rz y a rty sty c z n ie . A le w w ieczór z a rę c z y ­ n o w y C onsuelli nie m oże znieść o d d a ­ nia n iew in n ej d z ie w ec z k i n a p a stw ę zm ysłów tłu śc io c h a i tru je ją i tru je siebie.

P o d ra b ia n a p o e z ja tej sztuki z n alazła p o p a rc ie w p raw d z iw ej poezji w y k o ­ n a w c y ty to ło w e j roli. „ T e n a “ g ra p. Bry- dziński a rc y z n a k o m ic ie . Co za bo g actw o niuansów , ja k a k o lo ra tu ra n ieu sta n n ej zm ienności uczuć! Je st to je d e n z n a jb o ­ g a tsz y c h w ta le n t a k to ró w polskich. P a ­ le ta jego m ożliw ości a rty sty c z n y c h n a ­ leży do w y ją tk o w o ob szern y ch . W y ­ m ień m y trz y o s ta tn ie jeg o k rea c je : T o- k e ra m o w „T ajfunie", L enin w sztuce tej nazw y, i ob ecn ie „T en". T y lk o n ie ­ p o sp o lity m istrz sztuki d ra m a ty c z n e j m oże się zd o b y ć n a ta k d o sk o n a łe p rzew cie-

lan ie się w ta k ro zm a ite p o sta c i.

W ty m sam y m d ra m a c ie gra drugi z n ak o m ity i u lubiony a rty s ta , p. Junosza- S tęp o w sk i. In k arn u je hr. M anciniego.

R ó w n ież po m istrzo w sk u . P o z a te m w y ­ b o rn ie g ra ją pp. Z e lw e ro w ic z , U m ińska, B roniszów na, Sam borski, S iem aszko, Bu- szyński, Bienin, C hm ieliński. P o d w zg lę­

d em re ż y se rsk im „ T e n k tó re g o b iją po tw a rz y " je s t m ały m a rcy d ziełem . R e ż y ­ s e ro w a ł p, Z e lw e ro w ic z .

W p ró b a c h „M ąż id e a ln v “ O sc a ra W ild e a .

W TEATRZE MAŁYM

O d dw óch m iesięcy g ra n a jest na tej m ałej scen ie trz y a k to w a sz tu k a p. S te fa n a K ied rzy ń sk ieg o p .t. „C zysty in te res" W iele d o b ry ch a k tu a ln y ch sp o strz e ż e ń na te ­ m aty dzisiejszego co dziennego życia. P u ­ bliczność cz ęsto w y b u c h a śm iechem z d o w ­ cipów , w y b o rn ie m ó w io n y ch p rze z p.

F e rtn e ra . A u to r w „C zystym in te resie"

m ów i gorzkie sło w a p ra w d y sw oim ziom ­ kom za ich tem p o życia o sp a łe iście z a śc ian k o w e i p rz e c iw sta w ia im en erg ję i p ro sto tę m y śle n ia a m e ry k ań sk ą . S ztuka z b u d o w a n a je s t w yśm ienicie. O d p o ­ p rze d n ich u tw o ró w p. K ied rzy ń sk ieg o różni się k o rzy stn ie z u p ełn y m b rak iem b ru taln o ści. D aw niej p. K ied rzy ń sk i u to ż ­ sam iał w idocznie siłę d ra m a ty c z n ą z p e w ­ ną, całk iem zb ędną, szo rstk o ścią, kancia- stością. D zisiaj ta le n t m łodego d ra m a tu rg a d o jrz a ł do teg o sto pnia, że silne e fe k ty osiąga, nie p o siłk u ją c się b ru ta ln o śc ią.

- 12 -

(15)

W MASCE

N a p rz e d sta w ie n ie (inauguracyjne n o ­ w ego te a tru k a m e raln e g o w y b ran o „O gród m łodości", fa n ta sty c z n ą kom edję T a d e u ­ sza R ittn e ra . „O gród m łodości" jest u tw o ­ rem rze teln ie p o e ty c k im w koncepcji, lecz w o p rac o w an iu a u to rsk im — że się tak w y ra ż ę — zracionalniał. Z a sa d n ic z a id ea u tw oru, gdy a u to r w ziął pióro do ręki, p rz e s ta ła go w zruszać, in te reso w ał się nią tylko już rozum ow o, in te le k tu a l­

nie. T o też ta sm u tn a p raw d a, że czło­

w iek nieu b łag n ie się starzeje, że, stra-

L udw ik Solski i H e le n a Ś w ięcicka

w s z tu c e T a d e u s z a R ittn e r a „ O g r ó d m ło d o ś c i"

ciw szy m łodość, m oże być jeszcze m ło ­ dym ty lk o w o c zach sw ych rów ieśników , ta m elancholijna p ra w d a p rz e s ta ła być żyw ą, w ib ru ją c ą isto tą „O grodu m łodo­

ści", a „O gród m łodości" sta ł się tylko inteligentnym , alegorycznym k o m en tarzem tej „tezy".

R zecz w y re ż y se ro w a ł p. L udw ik S ol­

ski, i grał w niej rolę zaw iedzionego F au sta. Ś w ie tn ą k re a c ję d a ła p. S iennicka w roli uw odzicielki. O b o k niej w y stą p iła m łoda a k to re cz k a , p. C ieszkow ska, g ra ­ jąc rolę d zie w cz ę c ia z ta le n te m i z m i­

ły m w dziękiem .

W KOMEDJI

K to lubi d o b ro tliw y dow cip p. Bru­

no n a W in aw era, te n w „R oztw orze P y tla"

znajdzie to, co lubi, w całej pełni, A u to r n a z w a ł sw oje trz y a k ty h u m oreską, i istotnie, „R o ztw ó r P y tla " nie jest saty rą, d o k u c z ają cą w y b ra n y m ofiarom , ale jest serd eczn y m , n iez b y t głośnym , poczci­

w ym u śm ianiem się z p o c z ciw y c h ludzi.

A u to r p rz e św ie tla sw oim m iłym h u ­ m orem śro d o w isk o p ro feso rsk ie. Szkoda że le k c e w a ż y akcję. D aje z a cz ą tk i w y ­ b o rn y ch scen i n a ty c h m ia st przech o d zi do z a p o c z ą tk o w a n ia sc en innych, rów nież n a ­ stę p n ie nie w y k o ń c z o n y c h i nie złożonych w stro jn ą b u d o w lę sztuki tea tra ln ej.

Z p o śró d w y k o n a w có w na o k lask iz asłu - żyli p. p. T rz y w d a r, Z a rz y c k a i M aszyński.

— 13 —

(16)

Przegląd Muzyczny

„Niziny" E ugeniusza d ’A lb e rta były tylko w ielkiem św iętem dla śp iew aków , pp.

S k w areck iej i G ruszczyńskiego, i c z ę ­ ściow o dla ork iestry , — ale nie dla p u ­ bliczności. P ubliczność nasza lubi i kocha tylko niziny w życiu — na scenie woli A lp y szablonu. 1 k ry ty k a ten rodzaj gór m iłuje; zam iast pogłow ić się tro c h ę nad analizą i o c e n ą w znow ionej opery, u ła ­ tw iła sobie drogę dom ysłem , że u k a z ała się ona w T e a trz e W ielkim p rzez ry c e r­

skość dla d ’A lb erta, g o szczącego w W a r­

szaw ie. K o n c e p t d o b ry jak k ażdy inny, szk o d a ty lk o że w y ssa n y z palca, a lb o ­ w iem p ró b y w zn o w ien ia „Nizin" zaczęły się — p ó ł roku tem u. Nie b ro n ię o p e ry — lecz b ro n ię ogółu p rz e d m isty fik o w an iem go, m ającem z a stą p ić k rytykę.

Los „Nizin" z o sta ł w te n sp osób p rz y ­ p ieczęto w an y . B ędą pełgały, jak dogasa- jająca św ieca, ale nigdy nie zapłoną.

W ięcej szczęścia m ają gościnne w y ­ stę p y solistów i w irtuozów . P a n O rda, b a ry to n z p ięk n y m głosem , robi e k s p e ­ ry m e n ty b asow e. Ś p iew a D on Basilia w „C yruliku S ew ilskim ". N iezm iernie m iło jest słyszeć p ięk n y głos b a ry to n o w y n a tle dziew ięciu n a szy c h (inni obliczają, że je d e n a stu ) sta ły c h b ary to n ó w , z k tó ­ rych każd y m a jak ą ś w adę. A le ram iona rad o śn ie w y c ią g n ię te n a sp o tk a n ie tego o to b a ry to n a „z bożej łaski" zaw isły w próżni. P. O rd a nie jest ani „R igolet- tem " o p a trz n o ścio w y m ani basem , m o ­ gącym z a trze ć w ra ż en ie ś. p. O s tro w ­ skiego. N iew ątp liw ie by łb y znak o m ity m W o ta n e m w „ P ierśc ie n iu N ibelunga", gdyby te n p ierśc ie ń nie z o sta ł już k ilk a ­ k ro tn ie puszczo n y na lo te rję •.m askara­

d o w ą i nie p rz e p a d ł w stogu słom y n a ­ szego re p e rtu a ru .

Innego ro d zaju a rty s ta w y stę p o w a ł w ty ch dniach w Filharm onij. Był to k a ­ p elm istrz Schalk. Z ja w isk o dość in te re ­ su jące i jed n o c z e śn ie zabaw ne. Schalk nie d y ry g u je w łaściw ie, ty lk o je d n o s ta j­

nie, jak n au czy ciel— m ac h a rękom a. C zło­

w iek niem łody, zu p ełn ie b ez p rete n sji do jak iejk o lw iek d e k o ra ty w n o śc i e strad o w ej, tra k tu je o rk iestrę, jak niem iecki pedagog;

chw ilam i zaś p o m ag a jej głośnem Kdo- m rukiw aniem m elodji, k tó re w p ra w ia a u d y to rju m w o słu p ie n ie i zgoła nie jest p rze w id z ia n e w p a rty tu rz e , a w ięc do z w ięk szen ia e fe k tu brzm ien ia i harm onji zgoła się nie przy czy n ia. A przecież, a m im o to, sym fonia c z w a rta C zajk o w ­ skiego pod tą b a tu tą m rukliw ie-śpiew a- jąc ą w y p a d ła św ietnie, czysto, w y ra z i­

ście, szlachetnie.

Nie k rę p o w a ł się S chalk w sw ojej m e ­ todzie p o g a n ia n ia i d o p in g o w a n ia o rk ie ­ stry n a w e t w tedy, gd y to w a rz y sz y ł z nią

— 14

(17)

zn a k o m ite m u pian iście H o e h n ’owi, g ra ją ­ cem u k o n c e rt B eethovena. P rzy puszczam , że H o e h n nie u sk a rż a ł się na d y ry g en ta.

M iał z u p e łn ą sw o b o d ę p o e ty c k ieg o w śpie- w y w a n ia się w ow e w czesno-rom an- ty c z n e n a stro je , k tó re b urzliw y z e w n ę trz ­ nie, głuchy arcy-geniusz snuł z cichością tej w y ży n y n ad ch m u rn ej niebios, co to burz w c a le nie zna.

W irtu o z niem iecki zo stał przez n ie ­ k tó ry c h o b w o łan y „w ielkim ", U derzyli w w ielki dzw on. O czy w iście n ie p o ro z u ­ m ienie, czy też o m y łk a czy w końcu n ie d o sta te c z n e o rje n to w a n ie się w w a lo ­ ra c h słów . H o e h n jest subtelny, um ie u trz y m ać styl d y sty n g o w a n y i niebaro- kow y d o g a sają ce g o klasycyzm u, nie grzm i i nie huczy, ale niczem n ad zw y czajn em nie im ponuje. T a k im był w B eethove- nie. W słynnym k o n c e rc ie C zajk o w ­ skiego m ógł się p o d o b a ć n ad zw y czajn ie gdyż m ae sto so p o c z ą tk o w y c h a k o rd ó w to rzecz sam a w sobie w najw yższym sto p n iu e fe k to w n a — p raw d z iw y „sam o­

graj", k tó ry p rzy k ażd ej w iększej te c h ­ nice i p o lo cie tra fia p ro sto w sw ój cel—

dy n am iczn eg o p o rw a n ia słu chacza.

S k rz y p ek w ę g ie rsk i T elm an y i, grał z tale n te m , nie o szałam iającym , nie fen o ­ m enalnym , sym fonię h isz p a ń sk ą Lalo.

W d o d a n y c h n a bis o p u sa ch Bacha, m iał to n o w iele w ięk szy i pięk n iejszy , i wo- góle b a rd z o piękny.

T o w a rz y s z y ła m u o rk ie stra filharm o- niczna p od w odzą O sk a ra F rieda, k tó ry um iał się u n as zadom ow ić. T o dość szczególne. F ried nie jest człow iekiem g ład k im i ujm ującym . D la sp ó ź n ia jąc y c h się tłu m ó w m a sp o jrz e n ie z d e n e rw o w a ­ nego pod m ask ą o b o jętn o ści — człow ieka z k raju w iększej k o n c e rto w e j kultury.

Nie zab iega o łaski, nie jest ani piękny, ani elegancki, ani fasc y n o w a ć chce lub h y p n o ty zo w a ć. M imo to b y w a lc y F ilh a r­

m onii ż e g n ają go za w sz e o w acyjnie i o k lask o m fre n e ty c z n y m nie b y w a końca.

N ajw ięcej su k c esu o siąga F ried w d z ie ­ łach now ych, jak „D on Juan" i „Śm ierć i W y z w o len ie " R y sz a rd a S tra u ssa . W i- d o c z n em jest, że n ależy do czasów n o w ­ szych, do do b y w iększej kom plikacji te m a ty c z n e j i b ard ziej w y sz u k a n e g o k o ­ lo ry tu o rk ie stro w e g o . Jest m u d obrze z c h a o se m i s p lą ta n ą osn o w ą m otyw ów . O rk ie s trę trz y m a i o sa d za m ocno, a z in­

s tru m e n tó w jej, ach jak że już z a c h ry ­ p n ię ty c h i sk lero ty czn y ch ! w y d o b y w a w szy stk o .

O sta tn im tak im w ielkim m a js te rs z ty ­ kiem było p o p ro w a d z e n ie sy m fo n icz­

nego p o e m a tu A rn o ld a S hónberga: „V er- k la rte N acht", do ta k w łaśn ie z a ty tu ­ ło w a n e g o p o e m a tu R y sz a rd a D ehm la.

P rrz e tło m a c z o n o na: „N oc glorji i c h w a ­ ły". Z n o w u niep o ro zu m ien ie. M iano na m yśli p e w n ie „Noc glorji i w y b aw ien ia"

15 —

(18)

Przegląd Muzyczny

„N iziny" E ugeniusza d ’A lb e rta były tylko w ielkiem św iętem dla śpiew aków , pp.

S k w areck iej i G ruszczyńskiego, i czę­

ściow o dla ork iestry , — ale nie dla p u ­ bliczności. P u bliczność n a sza lubi i k o cha tylko niziny w życiu — n a scenie woli A lp y szablonu. 1 k ry ty k a ten rodzaj gór m iłuje; zam iast pogłow ić się tro c h ę nad an alizą i o c e n ą w znow ionej opery, u ła ­ tw iła sobie drogę dom ysłem , że u k azała się ona w T e a trz e W ielkim przez ry c e r­

skość dla d ’A lb e rta , g o szczącego w W a r­

szaw ie. K o n cep t d o b ry jak k aż d y inny, szk o d a ty lk o że w y ssa n y z palca, a lb o ­ w iem p ró b y w zn o w ien ia „Nizin" zaczęły się — p ó ł roku tem u. Nie b ronię o p e ry — lecz b ronię ogółu p rz e d m istyfikow aniem go, m ającem z a stą p ić k ry tykę.

Los „Nizin" z o sta ł w ten sposób p rz y ­ p ieczęto w an y . B ędą pełgały, jak dogasa- jają ca św ieca, ale nigdy nie zapłoną.

W ięcej szczęścia m ają gościnne w y ­ stę p y solistów i w irtuozów . P a n O rda, b a ry to n z p ięk n y m głosem , robi e k s p e ­ ry m e n ty b asow e. Ś p iew a D on Basilia w „C yruliku S ew ilskim ". N iezm iernie m iło jest słyszeć p ięk n y głos b a ry to n o w y na tle dziew ięciu n a szy c h (inni obliczają, że je d e n a stu ) sta ły c h b ary to n ó w , z k tó ­ ry ch każd y m a jak ą ś w adę. A le ram io n a rad o śn ie w y ciąg n ięte na sp o tk a n ie tego oto b a ry to n a „z bożej łask i" zaw isły w próżni. P. O rd a nie jest ani „R igolet- te m “ o p a trz n o ścio w y m ani basem , m o ­ gącym z a trze ć w rażen ie ś. p. O s tro w ­ skiego. N iew ątp liw ie by łb y znak o m ity m W o ta n e m w „ P ierścien iu N ibelunga", gdyby te n p ierśc ie ń nie z o sta ł już k ilk a ­ k ro tn ie p u szczo n y n a lo te rję m a s k a ra ­ dow ą i nie p rz e p a d ł w stogu słom y n a ­ szego re p e rtu a ru .

Innego ro d za ju a rty s ta w y stę p o w a ł w tych dniach w Filharm onij. Był to k a ­ p elm istrz Schalk. Z ja w isk o dość in te re ­ su jące i jed n o c z e śn ie zabaw ne. Schalk nie d y ry g u je w łaściw ie, ty lk o je d n o s ta j­

nie, jak n au czy ciel— m ac h a rękom a. C zło­

w iek niem łody, zu p ełn ie bez p re te n sji do jak iejk o lw iek d e k o ra ty w n o śc i estradow ej, tra k tu je o rk iestrę, jak niem iecki pedagog;

chw ilam i zaś p o m ag a jej głośnem do- m rukiw aniem m elodji, k tó re w p raw ia au d y to rju m w o słu p ie n ie i zgoła nie jest p rze w id z ia n e w p a rty tu rz e , a w ięc do zw ięk szen ia e fe k tu brzm ien ia i harm onji zgoła się nie przy czy n ia. A przecież, a m im o to, sym fonia c z w a rta C zajk o w ­ skiego p od tą b a tu tą m rukliw ie-śpiew a- jąc ą w y p a d ła św ietnie, czysto, w y ra z i­

ście, szlach etn ie.

Nie k rę p o w a ł się S chalk w sw ojej m e­

todzie p o g a n ia n ia i d o p in g o w a n ia o r k ie ­ stry n a w e t w tedy, gdy to w a rz y sz y ł z nią

— 14 —

(19)

zn a k o m ite m u pian iście H oehn'ow i, g ra ją ­ cem u k o n c e rt B eethovena. P rzy puszczam , że H o eh n nie u sk a rż a ł się n a d y ry g en ta.

M iał z u p e łn ą sw o b o d ę p o e ty c k ieg o w śpie- w y w a n ia się w o w e w czesno-rom an- ty c z n e n a stro je , k tó re b urzliw y z e w n ę trz ­ nie, głuchy arcy-geniusz snuł z c ich o ściątej w y ży n y n ad ch m u rn ej niebios, co to burz w cale nie zna.

W irtu o z niem iecki zo stał p rze z n ie ­ k tó ry c h o b w o ła n y „w ielkim ", U derzyli w w ielki dzw on. O czy w iście n ie p o ro z u ­ m ienie, czy też o m y łk a czy w końcu n ie d o sta te c z n e o rje n to w a n ie się w w a lo ­ rac h słów . H o e h n jest subtelny, um ie u trz y m ać styl d y sty n g o w a n y i niebaro- kow y d o g a sają ce g o klasycyzm u, nie grzm i i nie huczy, ale niczem n ad zw y czajn em nie im ponuje. T a k im był w B eethove- nie. W słynnym k o n c e rc ie C zajkow ­ skiego m ógł się p o d o b a ć n ad zw y czajn ie gdyż m ae sto so p o c z ą tk o w y c h ak o rd ó w to rzecz sam a w sobie w najw yższym sto p n iu e fe k to w n a — p raw d z iw y „sam o­

graj", k tó ry p rzy k ażd ej w ięk szej te c h ­ nice i p o lo cie tra fia p ro sto w sw ój cel—

dy n am iczn eg o p o rw a n ia słu ch acza.

S k rz y p ek w ę g ie rsk i T elm an y i, grał z talen tem , nie o szałam iającym , nie fen o ­ m enalnym , sym fonię h isz p a ń sk ą Lalo.

W d o d a n y c h na bis o p u sa c h Bacha, m iał ton o w iele w ięk szy i pięk n iejszy , i wo- góle b a rd z o pięk n y .

T o w a rz y s z y ła m u o rk ie stra filharm o- niczn a p od w odzą O s k a ra F rieda, k tó ry u m iał się u nas zadom ow ić. T o dość szczególne. F ried nie jest człow iekiem g ład k im i ujm ującym . D la sp ó ź n ia jąc y c h się tłu m ó w m a sp o jrzen ie z d e n e rw o w a ­ nego p o d m ask ą o b o jętn o ści — człow ieka z kraju w iększej k o n c e rto w e j kultury.

Nie zab ieg a o łaski, nie je s t ani piękny, ani elegancki, ani fa sc y n o w a ć chce lub h y p n o ty zo w a ć. M im o to b y w a lc y F ilh a r­

m onii ż e g n ają go z a w sze ow acy jn ie i o k lask o m fre n e ty c z n y m nie b y w a końca.

N ajw ięcej su k c esu o siąg a F ried w d z ie ­ łac h now ych, jak „D on Juan" i „Śm ierć i W y z w o len ie " R y sz a rd a S trau ssa. W i- d o c z n em jest, że n a le ż y do czasów n o w ­ szych, do do b y w ięk szej kom plikacji te m a ty c z n e j i b ard ziej w y sz u k a n e g o k o ­ lo ry tu o rk ie stro w e g o . Jest m u d obrze z c h a o se m i s p lą ta n ą osn o w ą m otyw ów . O rk ie s trę trz y m a i o sa d za m ocno, a z in­

s tru m e n tó w jej, ach jak że już z a c h ry ­ p n ię ty c h i sklero ty czn y ch ! w y d o b y w a w szy stk o .

O sta tn im tak im w ielkim m a js te rs z ty ­ kiem było p o p ro w a d z e n ie sy m fo n icz­

nego p o e m a tu A rn o ld a S hónberga: „V er- k la rte N acht", do ta k w łaśnie z a ty tu ­ ło w a n e g o p o e m a tu R y sz a rd a D ehm la.

P rrz e tło m a c z o n o na: „Noc glorji i c h w a ­ ły". Z n o w u niep o ro zu m ien ie. M iano na m yśli p e w n ie „Noc glorji i w y b aw ien ia"

— 15

(20)

i to by m iało sens. T a k i w łaśnie ty tu ł n o sił po lsk i p rz e k ła d w iersza, ongi ro zd a ­ w a n y na p ierw sz y c h w y k o n a n ia ch tegoż u tw o ru S c h ó n b e rg a w ś. p. sali H e rm a n a i G ro ssm an a. „ V e rk la rte N a c h t“ nie jest w ięc dla m uzy k aln ej W a rs z a w y n o w o ­ ścią. B yła g ran ą kilk a raz y w p ie r­

w o tn y m sw oim u k ła d z ie n a se k ste t.

I w te d y już pom im o sw ego sk ra jn ie d y ­ so n a n so w e g o c h a ra k te ru , pom im o z u ­ p e łn e g o m o d ern izm u form y czyniła w r a ­ żenie głębokie. W id a ć było, jak z z a ­ m ętu i zgiełku figuracji w y n u rz a się nad- zm y sło w o ść i św ię to ść w duch u p raro - dziców św ię to śc i m y zy c z n o -d ra m a ty c z- nej: „ T ris ta n a i Izoldy". Było to w ie lk ą zasłu g ą s k rz y p k a S zym ona P u lm a n a , d y ­ ry g e n ta z e sp o łu k a m e raln e g o , że c ie k a w e to i m o cn e dzieło w ie d e ń sk ie g o k o m p o ­ z y to ra en erg iczn ie zasz c z ep ił na g ru n ­

cie polskim

T y m razem , w u k ła d z ie n a o rk ie strę

„N oc glorji i w y b a w ie n ia" uczy n iła je sz ­ cze w iększe, p e łn ie jsz e w rażenie. A s u k ­ ces jej w zró słb y jesz c ze o p a rę stopni, g d y b y p o d a n y b y ł ów w iersz D ehm la, lub ch o ciażb y jego streszczen ie. S tało się n ied b a lstw o : m u zy k a ta jest n aw sk ro ś pro g ram o w a, w ije się i o k rę c a do k o ła sk u p io n y c h i m ało u c h w y tn y c h tem atów , d ziała sw ym p ysznym , u k ry ty m m isty ­ cyzm em i z d u szo n ą uczu cio w o ścią, ale m o g łab y d ziałać jeszcze silniej, gdyby słu ch acz w iedział, że S ch ó n b erg p isał p o d w ra ż en ie m tak ic h to a tak ic h m yśli.

Jak ie one były? B ezm iern a m iłość m ę­

ża, k tó ry w ró ciw szy do żony, widzi, że nosi o n a w sw em ło n ie nie jego d z ie c ­ ko i p rz e b a c z a jej. Z je d n o c z e n ie się g łę­

b o k ie dw u tę sk n ią c y c h dusz w y p e łn ia jasn ą noc, n a d k tó rą p ły n ie m isty czn y księżyc.

N ad z w y c z a jn ą c zy sto ść p a rtji k w in te ­ to w e j i w sz y stk ic h w ogóle m o ty w ó w teg o p o e m a tu , id ea ln e p ia n a i p ian issim a i w słu c h an ie się w glorję c ie rp ie n ia i p o ­ jed n a n ia. — F ried o siąg n ął dzięki n ie ­ zw ykłej energji i d o k ład n o ści p rz y g o to ­ w an ia o rk ie stry . P om im o w ięc, że ko m ­ p o zy cja grzeszy n ie w ą tp liw ie n a d m ie rn ą długością, — n a g ro d zo n o go już nie w rzaskiem , ale p o p ro stu s e rd e c z n ą w dzięcznością.

A o to w ieczór ani glorji, ani chw ały, ani w y b aczenia. P rz e c h o d z ę do niego ry zy k o w n y m sk o k iem — sp raw o zd aw cy .

T e a tr N ow ości w znow ił „ N ito u c h e "—

do w cip n ą, d o b rze z n a n ą i o g ran ą o p e ­ re tk ę — dla szw ed zk ieg o gościa p. E lny G isted t, p rim a d o n n y — jak o p iew a ją afi­

sz e — te a tru o p e re tk o w e g o w S z to k h o l­

m ie. A rty s tk a ta m a w iele w dzięku i zw inności w grze, je s t m ło d a i św ieża i w ogóle b a rd z o m iła. Na tern się jej ty tu ły w y ją tk o w o ści kończą. Nie b ard zo w ięc zrozum ieć m ożna cel i p o b u d k i za-

— 16 —

(21)

p ro szen ia p. G istedt. S p ro w a d z a się z z a ­ g ran icy g w iazdy i w zory, ażeby „m ier­

n o ty m iejscow e w idziały coś lep szeg o i czegoś się n auczyły. L ecz prim ad o n n a sz w e d z k a nie m a głosu — a b raku głosu nie b rak i u nas. L ecz ona jest nie m u­

zy k aln a i s ta le d e to n u je — a d e to n u ją cy c h nie b rak , i u n as — w ięc jakaż rac ja p a ­ rad o w a n ia tą gw iazdą północy, p o z b a ­ w ioną śro d k ó w w okalnych, gdy u nas są takie, co m ają ich p o d d o sta tk ie m i szafo w ać niem i m ogą dowoli?...

Cez. Jellenta.

Nasze Teatrzyki

. „Q ui pro q u o “ „K oniec rodu O rd y n a c ­ kich farsa w 2 o d sło n ach K azim ierza W ro czy śsk ieg o i „M adam e Loulou** o p e ­ re tk a w 1 akcie,

^ „ N ie to p e rz " („ D a m sk ifra j" o p e re tk a. A k t cho reo g raficzn y i „M ęzczyzna w roku 2000“ p a ro d ja fu tu ry sty czn a.

„S tań czy k D robiazgi sa ty ry sty c z n o h u m o rystyczne.

T rz y o stoje hum oru scenicznego w W a r­

szaw ie p rze ż y w a ją p o w ażn e przesilenie:

daje im się w e znaki b rak o d p o w ie d ­ niego re p e rtu a ru , który, n ieste ty , nie jest b e c zk ą bez dna i nie m oże p o d o łać z a ­ p o trz e b o w a n iu ruchliw ie p ro w a d z o n y ch scen; dużą p rze sz k o d ą do dosk o n ało ści jest b rak sił arty sty c z n y c h , coraz b a r­

dziej ro zp ra sza jąc y c h się w o b ec p o w s ta ­ w an ia coraz n o w y ch im prez te a tra ln y c h , a i c en zu ra zbyt su ro w a ró w nież nie o sła d z a doli dyrekcjom . W szy stk o to złożyło się n a fakt, że o sta tn ie p ro g ra m y by ły naogół słabe, że fre k w e n c ja w te a ­ trz y k a c h za cz ę ła m aleć, a zw olennicy

„ p o w ażn ej" sztuki nie bez u czucia ulgi dla sw ych p rze k o n a ń zaczęli w różyć u p a d e k p rzy b y tk ó w lżejszej muzy...

S ta ła się jed n a k rzecz nieoczekiw ana!

O to w sz y stk ie trzy nasze te a trz y k i jak b y n a p rz e k ó r pesy m isto m w y tę ż y ły w szy ­ stk ie sw oje siły, aby p o k azać, iż p o tra ­ fią u trzy m ać się n a od p o w ied n im p o ­ ziom ie i służyć w iernie sw ojej sztuce.

S tało się to — p o d k reśla m y — dzięki zw róceniu się do tw ó rczo ści rodzim ej.

T e a tr „Q ui pro q u o “ znalazł źródło n ie u ­ sta ją ce g o śm iechu w w eso łej farsie a u to ra

„D ziejów salonu** n a zw an ej „K ońcem rodu Ordynackich**. P ow odzeniem , jak ie rzecz ta osiągnęła, a u to r dzielić się m usi z reż y se re m p. W ła d y sław em L e n c ze w ­ skim i d obrze zgranym z e sp o łe m w y k o ­ naw czym . Z w ła sz c z a p. G ie ra siń sk ifje st tu w sw oim żyw iole, jak o p e łn a po stra- żacku p o jęte j naiw ności dziew oja. Z u m ia­

rem gra P- Z nicz, d o b ry ep izo d tw o rzy p. Bielicz, z h u m o rem gra p. Bodo, a je-

17 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeżeli dotyczy, Zamawiający ma prawo regulowania płatności w ramach mechanizmu podzielnej płatności (split payment) zgodnie z art. Wykonawca oświadcza, ze rachunek bankowy wskazany

2) dla tego terenu uchwalono plan miejscowy, którego ustalenia są inne niż w wydanej decyzji. 1 pkt 2 nie stosuje się, jeżeli została wydana ostateczna decyzja o

– 24 kolejne miesiące obrachunkowe poprzedzające nie więcej niż o 120 dni dzień złożenia wniosku (w kolumnie 4 należy wpisać ,,nie dotyczy”). 2) Niepodzielony zysk z

2) zapobieżenia poważnemu niebezpieczeństwu grożącemu życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu znacznej wartości, którego w inny sposób nie można uniknąć. 1

2) wód morskich na potrzeby oceny osiągania celów środowiskowych dla wód morskich oraz bieżącej oceny stanu środowiska wód morskich. Badania i oceny stanu wód

4) możliwości monitorowania i weryfikacji metod redukcji emisji.. Minister właściwy do spraw gospodarki morskiej ogłasza, w drodze obwieszczenia, informacje o wytycznych

43 pszenica samopsza jara Triticum monococcum R UR. 44 pszenica samopsza ozima Triticum monococcum

zmieniającego rozporządzenie w sprawie rodzajów nieprawidłowości lub naruszeń przepisów dotyczących rolnictwa ekologicznego i minimalnych środków, jakie jednostki