• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. 35 nr 3 (384), 4.II.1968

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. 35 nr 3 (384), 4.II.1968"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

W numerze m. In.: JÓZEF CZECHOWICZ vDziennik nauczyciela" • WACŁAW G R A L E W S K I .Śmierć poety" • ROMUALD WIŚNIEWSKI „Skarżysko — Kamienna" • BOHDAN TOMASZEWSKI

"Czar piłki nożnej • FELIKS DERECKI MARIUSZ KWIATKOWSKI „Witajcie w Dzundzelakach"

LUBLIN 4.11.1968 Nr 3 (384) R. XXXV DWUTYGODNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY

0 przeszczepianiu serc i mózgów

(2)

Muzyka

Literatura

S z t u k a

F i l m

T e a t r

u sąsiadów

Notes „ K a m e n y " Józef Barecki

P a x Americana

(3)

DZIENNIK

NAUCZYCIELA

Józef

Czechowicz

Środa, 29 września 1926

J

ESTEM p o r a z pierwszy w t e j klasie. T w a - rzyczki n a ogół mile, w p a d a mi w oko j e d y n i e Tadzio Szpak, k t ó r y m a oczy w p ó ł z a m k n i ę t e p o w i e k a m i i Czesio Warchulski. najwyższy z klasv, wiecznie skrzywiony chłopiec. J e s t k i l - koro' dzieci żydowskich. Z tych n a j m i l s z y m dzieckiem jest m a l e ń k a Malka. Cały dzień grzeczna i s p o - kojna. Słucha uważnie, ale s a m a nic n i e . m ó w i . Z a u w a - żyłem że r y s u j e z zapałem i dość oryginalnie. Z d a w n y c h znajomych, z którymi spotykałem się na p o d w ó r k u b ę d ą c jeszcze' w klasie drugiej, s p o t y k a m Mietka. J e s t t o ten sam chłopiec, który podczas p e w n e j p r z e r w y pokazał m l . jak ładnie chodzi na rękach i Jak u m i e s t a w a ć na głowie.

W ciągu dnia zaobserwowałem, że nie lubi siedzieć. J e s t t o widocznie n a t u r a czynna. R y s u j e nieźle, m a w ł a s n e p o - mysły. Ołówek prowadzi p e w n i e i szybko. J a k z a u w a ż y - łem, "nie zawsze rozumie, co się do niego mówi. M a się wrażenie, że słysząc uszyma. nie słyszy mózgiem.

Jeszcze jeden, który w y s u n ą ł się z s z a r e j m a s y główek dziecięcych mojego pierwszego dnia w klasie, T a d z i k F i - giel. Z tym znów wieczne kłótnie i kłopoty wszystkich sąsiadów, bo p l u j e na nich. Kiedy m u d o k u c z ą , m ó w i wysokim głosem, tonem bardzo podniesionym, a l e powoli.

Wyrazy pomalutku schodzą z jego ust.

Z dziewczynek n a j w i ę k s z a kręcicka, t o J a n i n k a W a r d a . Inne spokojne i ciche. Wszystkie biorą dość żywy udział w pracv prócz J a n i n k i . k t ó r a przecież od czasu do czasu musi wejść pod s w ó j stolik, albo zacząć a w a n t u r ę z s i e - dzącym za nią chłopcem, co Jej rozprasza u w a g ę .

Na drugiej lekcji zjawił się w klasie Maniek Prokop.

Słyszałem już o nim od chłopców, którzy z n i m r a z e m chodzili do szkoły powszechnej, że zawsze wszystkich b i j e i najwidoczniej sprawia mu to p r z y j e m n o ś ć . O b s e r w u j ę go uważnie, widzę jego grzeczne odnoszenie się do k o - legów o gumę l u b k r e d k ę kolorową, jego cichutką r o z m o - wę z sąsiadem, przy k t ó r e j o b y d w a j są rozpromienieni.

Oczywiście, może się mylę, s t a w i a j ą c diagnozę tak szybko, ale z d a j e ml się. że ten chłopiec ani nic jest zły, ani n i e ma zapędów sadystycznych, a b i j e innych t y l k o dlatego, że jest duży. Dobrze rozwinięty i ponosi go e n e r g i a f i - zyczna.

Kilka spostrzeżeń ogólnych. S t a w a n i e w p a r y p r z e d przerwą i po przerwie idzie kulawo. Co n a j c i e k a w s z e , ci najmłodsi, których by można p o d e j r z e w a ć , że nic r o z u - mieją zjawiska parzystości, są zawsze pierwsi. N a j s t a r s z e dzieci wyglądają tak, jak by uważały pośpiech w u s t a w i a - niu się za rzecz zbyteczną. P r ę d z e j czy później i tak w y j - dą na przerwę. Stefan jest zdecydowanym p r z e c i w n i k i e m chodzenia w p a r a c h .#G d v się wszyscy u s t a w i a j ą , on s t a r a się ukryć pod stolikiem, albo w s ą s i e d n i e j klasie. A n a w e t , kiedy już schodzimy, t o usiłuje zostać na schodach, lub nawet przysiąść na oknie klatki schodowej. Jeszcze n i c mogę się zdecydować, co z n i m będę robił. Muszę poznać motywy jego postępowania. Na razie n a r z u c a m m u r y g o r obowiązujący wszystkich.

C z w a r t e k , 30 września 1926

D

ZISIEJSZY dzień jest b a r d z o Jesienny. S z a r e niebo

• i nieustanny nużący deszcz. Dzieci jest sporo. M a ń k a i S t e f a n a prosiłem wczoraj, żeby się nic spóźnili i są już, mimo deszczu. Rozmowa na p i e r w s z e j lekcji za- poznaje mnie bliżej z Kazią Plocheciówną, w ą t ł ą , bladą dziewczynką i Antosiem W o l s k i m T e n o s t a t n i jest z d a j e się zupełnie biernie nastawiony w stosunku do życia. Robi wszystko, co mu każą, bez względu na to, czy polecenie wydaję ja. czy Maniek l u b Olek, w pobliżu których siedzi.

Na pytania odpowiada t r z y m a j ą c się p r a w i c zawsze t e k - stu. Wygodne to dla m n i e j a k o nauczyciela, a l e n i e m i l e dla wychowawcy. Podczas modlitwy zauważyłem u niego odruch ciekawy. Maniek, k t ó r y ma miejsce obok niego, mówił pacierz za prędko, w y ł a m u j ą c się z r y t m u chóru.

Antoś pociągnął go za r ę k ę , p a t r z ą c Jak g d y b y z w y r z u - tem.

Na przerwach Antoś mało biega, p r z e w a ż n i e stoi przed garażem i o b s e r w u j e samochód. W czasie lekcji nic w y - chodzi do innych ławek. Jest spokojny, czasem t y l k o robi Jakieś niewinne figle, to d m u c h n i e na s z y j ę siedzącego przed nim Olka, to odwróci się do s w e j tablicy i k r e s k ę narysuje kredą.

Jeszcze spokojniejszy Jest „ n o w y " — Bolek. Na p i e r w - szej przerwie przedstawili mi go chłopcy i objaśnili, że aopiero teraz przyszedł do szkoły, a d a w n i e j był r a z e m z Antosiem w szkole c z t e r n a s t e j . Nie w y z n a c z y ł e m m u miejsca, c z e k a j ą c gdzie usiądzie. Silą rzeczy ulokował się ot>ok Antosia. Z d a j e się, że t y m przyjaciołom będzie moż- na dać wspólną szafeczkę.

Bolek ma w sobie coś, co go czyni s y m p a t y c z n y m od Pierwszego rzutu oka. G e s t y k u l a c j a i m i m i k a ' b a r d z o spo- nojna. Są to p e w n e o b j a w y wstydllwości. Chłopiec się

rumieni, gdy się znienacka do niego zwrócę o coś.

wosilem go podczas d r u g i e j p r z e r w y , aby m i przyniósł

» « S r 1 w a r" t a t u koszykarskiego. Poszedł, długo go U l /o. wreszcie wrócił zarumieniony I zmieszany, że n i e mógł trafić. Ubiera się czysto i sam jest czysty.

o b s e r w"cJ e nad M a ń k l e m : Umie się skupić, m i m o E J ^ J . 2 ? °?ó.ł ,b a r d z o żywy. Nieustannie w s t a j e . Przez

«7 L i m. J e d n o - m a r t w i e n i e : zrobiła m u się dziura w pończosze i trzykrotnie zwracał ml na to u w a g ę , s k a r -

<*.» 8 ,l ' Jc, .t e r a z. r "y d k o w y g l ą d a I że w ogóle nieładnie

« s » cnoazić r dziurą w pończosze. Niestety, a n i on, ani ja nic umieliśmy n a p r a w i ć pończochy.

f l eJ?c J ł 1 Pr z e r w Maniek zaczepia stale jedną d a e w c z y n k ę . Staslę Teodorowlcz. Nie przejdzie obok niej, f f r ' . n l e uszczypać l u b n i c uderzyć. Niekiedy kończy noi to Płaczem. Możę jest w t y m coś z dziedziny s e k s u a l -

«po. p'0 5 t.V »«» t o d a w n i z n a j o m i ze szkoły, l u b u S ^ f S ? ! u U cy - Trzeba tę kwestię zbadać. Druga 3 s S k ® 3 ? £ , A °, e k. 1 J a n l n k a W a r d a . Cl Jednak zaczo-

kłócą i biją b e z cienia s e n t y m e n t ó w . On Jest

"u t k ł- °n" Przed n i m siedzi, więc musi b y ć Jego o u a r ą . Łączy ich wspólna cecha: roztrzepanie. J a n i n k a . n ,-.m, p o w r o c i e skojarzeń. Podczas zabawy mi«I?i godzinie, ledwo zaczęliśmy z a b a w ę w zmianę miejsc, w p a d a na pomysł chowania pudelka, gdy c h o w a - I myszka • w a n t u r u j e się, dlaczego t o n i c kotek tJ]v?Jl 1 T0. r2e c zH i m" * rozmowami wstępnymi, nieraz B & M *wi«ł«l? tych rzeczy, które ona Jed-

skłonnnłA »« s'*blc wyrzuca. Zauważyłem u n i e j również dziń? A ,d o n e 1 g a c J Rfwnych rzeczy. Kilka Jej powie- k o w i . n ł e rysowała I", „Nie chcę wcalo ffi ^ L (chodrilo o k w a d r a c i k i podczas ćwiczeń zmy- w ^,' „ .P r z y J U.k ł c łI w y k r z y k n i k a c h mina zadąsana. M o t y - k ę i n « . 5 ^ ' ., e.n J gił y A, , z' g d y r i u c n® potyczki pód ł a w - ffi^a^ u k , a d n ć nie będzie, zapytałem nowUH^i t t i t,a m i i i P, n u m 6w U a dlaczego! — od- powiedziała J a n i n k a .

Pedagog

z umiłowania

Józef Zięba

s u j c . m a l u j e coś na tablicy, zawsze cichutka 1 p r a w i e nie- widoczna. Nikt z nią nic chce w parze chodzić „bo żydów- k a " . ale duży Maniek otacza ją opieką. Raz obronił ją przed n a p a d a m i Olka na przerwie, drugim r a z e m zaś pod- czas rysunków, gdy ktoś j e j schował karteczkę, szukał gorliwie póki nie znalazł. Jego stosunek d o StasI nie uległ zmianie. S z t u r c h a ń c e obustronne, uszczypnięcia 1 bójki na p o r z ą d k u dziennym. O t y m chłopcu z d a j e się. że słusznie zaopiniował z a r z ą d szkoły powszechnej, że n i e z d a j e sobie s p r a w y z tego. iż b i j ą c z a d a j e ból. On b i j e dzieci m a c h i - nalnie, tak jak się m a c h i n a l n i e mówi l u b chodzi. Na lekcji o s t a t n i e j Maniek pobił kogoś czapką. Na m o j e w y j a ś n i e - nia. że czapka jest od n a k r y w a n i a głowy, a nle od bicia, u s p o k a j a się nieco. P o chwili spór z sąsiadem o patyczki, a czapka znowu w robocie. Wówczas zabieram ją i kładę na moim stoliku. Czapka Jest nowa I z d a j e się, że to wpłynęło no rozdrażnienie M a ń k a .

„To j a idę d o domul — oświadcza. Nle r e a g u j ę . Idzie do drzwi, stoi przy nich chwilę i zawraca. Co nim k i e - r u j e ? Rutyna szkolna, czy świadomość, że to będzie złe w y j ś c i e z sytuacji, bo przecież wówczas czapka zostałaby u mnie. Potem Maniek siedzi spokojnie. Jest grzeczny.

Kiedy p a n kierownik przynosi do klasy kredki 1 zeszyty, z a p a n o w u j c absolutna cisza. Nikt nle jest pewny, czy przy rozdawaniu nie zostanie ominięty za nlcgrzeczność, lub czy o n i m nle zapomną. Rozdaję kredki. Od razu zaczyna się otwieranie pudełek, oglądanio kształtu kredek, próby b a r w . S t a c h o rozczarowany woła: po co pan takie kupli?!

Lamią się! J e d y n y to chyba malkontent. Jeszcze cl 1 owi zamieniają się na pudelka, b o Jest Ich kilka odmian: z k o g u t k a m i , z kwiatami, liśćmi. Kredki zostają ulokowane w szafkach. Z d a j e mi »ię, że t o przypadkowe, k w a d r a n s t r w a j ą c e zajęcie się k r e d k a m i było najlepszym ćwiczeniem zmysłów. Zeszyty, p o zapoznaniu się d a l e d z nimi również znalazły lokum w głębi szafeczek, czystej, świeżo-biale. To ml się niezbyt p o d o b a ł a Wolałbym wykorzystać sposob- ność na g o r ą c a Spróbować od razu I tych kredek 1 tych

""ctetatnia lekcja: opowiadanie o Dzidziusiu, który lubił lusterka, podobała się dzieciom bardzo. Słuchano x zainte- r e s o w a n i e m ; Jak to na górce stał dom. drzewa dokoła szu- miały. a m a l u t k i Dzldiiuś łapał słonko w lusterko. Opo- w i a d a n i e ilustrowałem wierszykami EJsmonda I rysunkiem

" R a d z i k o w i b a r d z o podobało się Imię Dzldziuś. Radośnie w y k r z y k n ą ł Je kilka razy 1 usiłował Je nadać, Czas 1 owi. a l e ten wziął okrzyki Tadzika za obrazę osobisty 1 aaczał go przezywać. Tadzik wybiegł na środek, grożąc piąstką t w o ł a j ą c swoim wysokim głosikiem: Ja m u tego nło po- d a r u j ę !

(Dokończenie na l i r . 6) Jest dyżurną od j u t r a . C i e k a w Jestem, czy ta godność

z a h a m u j e j e j n i e k t ó r e p r z y n a j m n i e j tricki. J e j s ą s i a d k i , m e l a n c h o l i j n a Kazia i n i e r u c h a w a , obojętna n a wszystko niemal Stasia, m a ł o m a j ą cech indywidualnych i niewiele Jeszcze o - nich mogę powiedzieć. N a j b a r d z i e j chyba indy- w i d u a l n y m Jest Mietek. P r z e s a d n i e podniecony ruchowo, wiecznie w drodze od stolika do stolika, od drzwi d o k o - sza na śmiecie. od stolika do tablicy — zawsze w r u c h u . W r y s u n k u z d o b y w a się na o r y g i n a l n e pomysły: r a z r y s u j e pogodę ze słońcem ś w i e c ą c y m nad g a r a ż e m samochodo- w y m . i n n y m r a z e m słońce n a d wsią. J e g o d o m k i nie są w Jednym typie. U p a r t y nie Jest. Jego niechęć d o speł- n i a n i a niektórych poleceń pochodzi albo s t ą d , że p e w n y c h rzeczy nie c h w y t a mózgiem, albo też z przeciwstawienia się m o t y w o m tych poleceń. Oczywiście prośby, aby n i e chodził t a k b a r d z o po klasie, n i e odnoszą s k u t k u z i n n e j przyczyny: on n i c może .siedzieć, bo Jest wciąż podniecony.

Mimo chęci. Jest to dla niego n i e w y k o n a l n e .

N a j m n i e j s z y n a w e t t e r r o r z a s t o s o w a n y do niego, j a k na p r z y k ł a d n a k a z p o p a r t y surowszym n i ż z w y k l e s p o j r z e - niem, działa na niego niemile. K u r c z y się i p a t r z y s p o d e łba, co będzie dalej. Czasem coś m ś c i w i e i z e p c e p o ci- chutku! W ogóle częściej jest n a c h m u r z o n y niż pogodny.

W czasie ćwiczeń zmysłów s t a r a się mleć j a k n a j w i ę k s z ą Ilość k w a d r a c i k ó w . Przynosi mi Jeden c z e r w o n y i j e d e n zielony, a twierdzi, że m u p o t r z e b a kilku żółtych. K i l k a k w a d r a t ó w zgrabnie k r a d n i e s ą s i a d o m . Podejrzenie, ż e Jest daltonistą s p r a w d z a się. Nie odróżnia od siebie trzech b a r w : b r u n a t n e j o r a z i n t e n s y w n e g o zielonego 1 c z e r w o n e - go. Chwilami, gdy ułoży r a z e m b r u n a t n y i zielony k w a d - r a t , w a h a się, niekiedy je n a w e t p r z e s u w a . Wszystkie n a z y w a Jedną n a z w ą : czerwone. Kłóci się i b i j e b a r d z o często.

Piątek. 1 października 1926

J

M ANEK Oczalskl m a d z i w n e zwyczaje. Nic p r a w i e n i c

• mówi. Robi w s z y s t k o u ś m i e c h a j ą c się cichutko. N i g - dy nie w i a d o m o , czy j u ż skończył robotę, czy m a j a k i e ś w ą t p l i w o ś c i . Uśmiecha się i milczy. J e s t t r o c h ę k u l a w y I dlatego n a p o d w ó r k u podczas p r z e r w nie biega.

Nie można powiedzieć, żeby był żywy i wesoły. U ś m i e c h a ć się nauczono g o może w Osadzie Sierot, k t ó r e j jest w y - c h o w a n k i e m .

Tadzik Figiel prowadzi przez cały dzień w a l k ę p o d j a z - dową z Czesiem. Zaczepia go i p r z e z y w a . Kiedy mu to w y r z u c a m w y p i e r a się: j a mu nic nic zrobiłem! G d y o d - chodzę od jego stolika r z u c a s p o j r z e n i e t r i u m f u j ą c e s w e m u przeciwnikowi. Za d r o b n e p o t r ą c e n i a go. za k a ż d e u d e - r z e n i e Tadzik się mści. Trzeba przyznać, że i Czesio Jest podobnie mściwy. W czasie z a b a w Tadzik wszędzie chce b y ć pierwszy i główną r o l ę g r a ć p o k i l k a r a z y . N a p i e r a - j ą c się t u p i e n a w e t nogami. J e g o głosik p o t r a f i p r z e k r z y -

czeć całą klasę, o czym się j u ż p r z e k o n a ł e m .

Rozwieszono na tablicy r y s u n k i . G r o m a d k a dzieci — p r z e w a ż n i e tych. co dobrze r y s u j ą , stoi na środku 1 oce- nia r y s u n k i z bliska. J e s t tu Antoś, Kazia, Bolek. M a n i e k , J a n e k . S t a c h o z a i n t e r e s o w a n y t y m , co się dzieje n a m o i m stole, w s p i n a się n a palcach i z a g l ą d a . K i l k o r o m a ł y c h m a j s t r u j e przy s z a f k a c h . J e d e n klęczy, kilku siedzi na p o - dłodze. B a d a j ą o t w i e r a n i e się tych s z a f e k , przy których n i e m a k ó ł k a do u j ę c i a . Drzwiczki trzeba w y d r a p y w a ć p a z n o k c i a m i — w p r a w i a j ą się. Tadzik przez ten czas r y - s u j e n a m a l e j tablicy t a k i s a m r y s u n e k j a k ten, k t ó r y jest na jego karteczce. U k r a d k i e m , s ą d z ą c , że j a nic w i - ozę, p o d k r e ś l a k i l k a k r o t n i e swą k a r t e c z k ę . Spokojnie, bez słowa, stoi przy swoim stoliku m a ł y Olcś. J e g o d r o b n i u t k a postać w y r a ż a z a d u m ę , a l e po oczach w i d a ć , że nic n i e myśli.

W y b r a n o r y s u n e k Bolka. P o l e c a m mu zawiesić arcydzie- ło ( j a s k r a w o kolorowy d o m e k , słońce z o s t r y m i p r o m i e - n i a m i itd) na tablicy k a l e n d a r z a . Bolek jest t y m p r z e j ę t y . Z a u w a ż y ł e m , że S t a c h o , r y s u j ą c y d o t ą d w różnych m i e j - scach s w e j k a r t e c z k i z a g m a t w a n e f i g u r y , k r a t k i i z a k r ę - tasy, zdołał j e dziś połączyć w r y s u n e k (wcale niezły) d o m k u . R y s u j ą c , spoglądał na r o b o t ę J a n k a . Widocznie m a zdolności do o d w z o r o w y w a n i a .

P y t a n i a d o s a m e g o siebie: Dlaczego dzieci n a j c h ę t n i e j r y s u j ą d o m e k i nigdy im się on nie znudzi? Dlaczego robią t o p r a w i c w s z y s t k i e (z w y j ą t k i e m Mietka I Tadzia), a M a -

niek n a w e t t r z y m a się p e w n e g o s p e c j a l n e g o t y p u w r y - sowaniu d o m k ó w ?

Czesio i S t e f e k r y s u j ą chętnie, ale n i e wierzą w ł a s n y m siłom. S t e f e k n a w e t nic p o k a z u j e m i s w e j p r a c y . J a n i a jest niesamodzielna. Z a z w y c z a j n a ś l a d u j e Kazię, A n t o ś i Bolek r ó w n i e ż są uzależnieni od siebie, a l e ten ich s t o - s u n e k ma c h a r a k t c r współpracy.

Mietek dziś jest b a r d z o r o z b r y k a n y . Chodzi t a m i z p o - w r o t e m . z a g l ą d a do s ą s i e d n i e j klasy, b i j e się z e wszystki- mi. N a c h m u r z o n y 1 podniecony w c a l o nie jest s y m p a t y c z n y a n i ł a d n y .

P r z e r w y : S t e f a n wiecznie rozkapryszony. A to go noga boli. a to głowa boli. a to m u zimno — słowem nie chce w y j ś ć z klasy. Mietek s t a j e w p a r y . ale zanim się inni

•zebrali, nie w y t r z y m a ł Już w szeregach. Pobiegł do stoli- k a , do tablicy, z a j r z a ł na k o r y t a r z 1. nagle upiera się, ż e pójdzie w p i e r w s z e j parze. Malcy z p i e r w s z e j p a r y k r z y - wią się j u ż do płaczu. Mietek się zaciął. P r o p o n u j ę k o m - p r o m i s : nic pójdziesz w p i e r w s z e j parze, ale za t o p ó j - dziesz ze m n ą . Biorę go za rękę, s t a j ę w środku k o l u m n y i idziemy. W ten sposób a w a n t u r a jest zażegnana, a Ja widzę, co robią dzieci na początku, oraz końcu pochodu.

Na p o d w ó r k u Mletęk s t a j e na r ę k a c h I biega, j e d n a k prze- w a ż n i e sam. Czesio jest tukże s a m o t n i k i e m . Również T a - dzio 1 m a ł y Oleś.

Sobota, 2 października 1026

D

Z I S I A J jest dzień Mietka. Od samego r a n a urządza a w a n t u r y straszliwe. Na trzeciej lekcji straciłem cier- pliwość z a j m o w a n i a się n i m tylko zamiast całą klasą.

Powiedziałem m u , że może pójść do domu. I rzeczywiście stało się to, czego chciałem. M a ł y wyszedł z klasy ponury I szepczący coś cichutko. N a najbliższej p r z e r w i e p r z e k o - nałem sic j e d n a k , że nlo poszedł. lecz stoi w b r a m i e domu na przeciwko, j a k gdyby wyczekiwał. Dlaczego nie p o - szedł? Mógł przecież obejrzeć dużo pięknych w y s t a w , pójść n a k a s z t a n y lub n a s t a c j ę i tak spędzić czas aż d o p i e r w - szej, potem wrócić do domu niby to n o r m a l n i e ze szkoły.

Dlaczego t a k nie zrobił?

Nic zwracałem umyślnie głowy w tamtą stronę, ale f o r - m u j ą c p a r y do p o w r o t u z podwórka widziałem: stal jesz- cze. Zyskałem więc w rezultacie d w a kłopoty. Z a j ą w s z y się lekcją i klasą myślałem równocześnie, czy Młotkowi nie stanic się na ulicy co złego. T e r a s z d a j ę J u t sobie sprawę, że cała ta historia 1 ta k a r a , którą ode mnie zniósł, zbliżyły m n i e d o niego. Czuję, żo będę o d t ą d dla niego b a r d z i e j serdeczny niż dla Innych.

O innych: Bolka dziś n i e m a , w ogóle aporo dzieci n i e przyszło. Maleńka Małka nie k r ę p u j e się szabasem. R y -

(4)

W 25-lecie

bitwy nad Wołgą TAM OCALONO NASZ DOM

Z rozkazu ] Rady Wojennej Frontu

Słalingradzkiego

Pod Stalingradem

— jesień 1 9 4 2 r.

Kapitulacja Paulusa

(5)

O przeszczepianiu serc i mózgów

(6)

SKARŻYSKO-KAMIENNA (Z cyklu: Miasto na dłoni)

Ambicje i szanse

Romuald Wiśniewski Tadeusz Kłak

moje L E K T U R Y

DZIENNIK NAUCZYCIELA

(Dokończenie te itr. 3)

U n a s w szkole dzieci nieszczęśliwych w y r a z y te są częste, b a r d z o częste, a l e puste, b o f a l e w r a ż e ń z m i a t a j ą n i e tylko p a m i ę ć w y p a d k u , a l e i wrogi nastrój. "

J a n i a Jest dyżurni). Pilna, a l e J a k i e k a p r y ś n a przy s p e ł - nianiu swoich obowiązków. J e j n e g a t y w i z m p o p y c h a Ją do r ó t n y c h s k r a j n o ś c i : od p o c h l e b i a j ą c e j się i „łaszącej się"

grzeczności d o b r u t a l n y c h , r ó w n i e histerycznych w y b u - chów. Poznanie, oraz uiołenie systemu p o s t ę p o w a n i a z nią, Mietkiem. Czesiem 1 Olkiem to dla m n i e klucz d o r o z - w i ą z a n i a kwestii względnego spokoju w klasie, przy obec- n y m Jej stanie. Przecież nie z n a m jeszcze R o m k a , Helenki, Jasi, J a s i k a .

Niedzielo, 3 października 1926

K

I L K A uogólnień: Poznałem Już t r o c h ę te dzieci i wiem.

że m i m o ich a n o r m a l n o i c i w żadnym nie znajdzie się s a m a złość, gniewy itp. Przeciwnie, wszystkie są z g r u n t u t a k s a m o dobre Jak i ogół zwykłych dzieci. D l a - czegóż więc b ó j k i i a k t y zemsty są na p o r z ą d k u dzien- n y m ? Dlatego, że n a s i a szkoła n i e uwzględniła d o t ą d dwóch rzeczy w dostatecznym stopniu: znaczenia p r a c y i znaczenia t e r r o r u . Moim z d a n i e m tylko t e d w i e drogi prowadzą d o celu. Jeżeli się n i e chcemy zdecydować na terror, t o musimy dać k a ż d e m u dziecku pracę do r ą k . Szkoła i j e j metody za b a r d z o są podobne d o normalnych.

T y m c z a s e m b e z t e r r o r u n o r m a l n a , zbiorowa lekcja, czy to p o g a d a n k a , czy r a c h u n k i nie d a się przeprowadzić. T e dzieci muszą mieć coś w r ę k a c h , czym mogą swobodnie operować, p o z n a w a ć to. zgłębiać, l nie można n a r z u c a ć wszystkim j e d n a k o w e j pracy. Jeżeli ktoś nie chce rysować, nich robi to, co lubi. Może woli wypowiedzieć się w glinie lub w y c i n a n c e , a m o i e w ogóle chce t e r a z czegoś Innego, np. z a b a w y . Oczywiście przy t a k i e j swobodzie. Jaką chciał- b y m mieć, nie można by zastosować k o n c e n t r a c y j n e j m e - tody Decroly'ego. Czy Jednak o m e t o d ę tę chodzi?

Chciałbym d a ć w s z y s t k i m t c z a j ę c i a , k t ó r e lubią i dużo, dużo swobody w ich w y k o n y w a n i u . Nie m a przecież zbrodni w t y m , że d z i e w c z y n k a lubi śpiewać, w s t a j e i śpiewa s a m a . podczas gdy j a się biedzę, aby klasę zain-

teresować p o g a d a n k ą .

Wobec szalonych różnic Indywidualności w klasie każda l e k c j a zbiorowa w y d a j e m i się n o n s e n s e m , a k a ż d e p o - dobne w y s t ą p i e n i e dziecka u w a ż a m za słuszne — i m u s z ę r e a g o w a ć w imię tego. że r z e k o m o i n n y m przeszkadza.

A t y m c z a s e m ci inni wcale nie m a j ą d o n i e j p r e t e n s j i i sami by c h ę t n i e robili różne rzeczy, zamiast gracić czas na rozmowę o w c z o r a j s z y m 1 dzisiejszym dniu.

T o wylizane, w y m u s k a n e g ł a d k o powiedzenie, że dzieci k o c h a j ą c e nauczyciela zrobią dla niego wszystko, u nas.

w n a s z e j szkole, jest a b s u r d e m . Polowa m o j e j klasy (zre- sztą. może przesadzam), nie w y o b r a ż a sobie klasy beze mnie. O d p ł a c a j ą ml za m o j e w z g l ę d e m nich u s t o s u n k o - w a n i e taką s a m ą . Jeśli nie lepszą m o n e t ą . Ale czy może t o Wstrzymać o d r u c h mściwego chłopca, którego uderzono, l u b w p ł y n ą ć na histeryczny płacz dziewczynki b o j ą c e j s i ę szczepienia s z k a r l a t y n y , albo też narzucić w s z y s t k i m „obo- w i ą z e k w e w n ę t r z n y " siedzenia Jak m u m i a przez tysiące godzin stanowiące rok szkolny? Nie.

Choćby chciały, nie mogą. B u n t u j ą się ich ciałka, ich myśli, odruchy. I n i e m a m d o nich wcale pretensji. Jeżeli Mietek przez pół godziny p r a w i e p a t r z y n a m n i e u ś m i e c h - nięty i rozpromieniony, s ł u c h a j ą c y uważnie o c z y m m o w a . a w kilka chwil patero całą siłą swych pięści wymierzy kilka ciosów w t w a r z sąsiada, t o co z tego? Nagłe przestał m n i e lubić 1 zrobił t o świadomie, aby m i zepsuć lekcję?

Nie ł u d i ę się. że podobne rzeczy będa wykluczone wa

p r a c y zindywidualizowanej, gdyby się a a ł a ona u n a s wprowadzić. Kłótnie o m a t e r i a ł pracy, udział w n i e j itp.

będą koniecznością i nic tu, wobec nienormalności m y ś l e - nia. nie pomoże n a w e t p r o f i l a k t y k a . Jednak u w a ż a m sys- tem s w o b o d n e j p r a c y za j e d y n e w y j ś c i e z sytuacji. A l e - 1 w moich rozważaniach jest „ale". Czy mogę n e g o w a ć metodę Decroly*ego nie wypróbowawszy Jej? Przecież to.

co mówię, opiera się na znajomości nie metody, leez dzie- ci. Zoba czy mjr, jak t o będiio x j e j t t o t o w i n f c n i .

T Y D Z I E Ń D R U G I

P

RZEDE w s z y s t k i m p r z e j r z a ł e m wszystko, com dotąd napisał 1 widzę, że zeszyt ten, p r z y n a j m n i e j d o t y c h - czasowe o b s e r w a c j e , u j a w n i a j ą w e mnie tylko ob- s e r w a t o r a - p s y c h o l o g a . Za t o nie ma w nim ani śladu n a - uczyciela. a r e a k c j e na poszczególne w y p a d k i notowane »a b a r d z o s k ą p o . T y m c z a s e m zeszyt ten p r o w a d z ę przecież p o to. aby w e j r z a w s z y głębiej w psychikę dzieci, układać r a m y postępowania. Nawal p r a c y równoczesnej: s p o r z ą - d z a n i e pomocy n a u k o w y c h , p r o w a d z e n i e obserwacji, za- k ł a d a n i e k a r t Indywidualnych, z a z n a j a m i a n i e się z meto- d a m i p r a c y 1 p r a c a s a m a tworzą w i r , w którym niewiele Jest chwil na przemyślenie tej l u b o w e j rzeczy.

P r a c a twórcza w szkole n i e może pozostać w w a r u n k a c h a n o r m a l n y c h , gdy się przy wszystkich p r a c a c h spogląda na zegarek z w e s t c h n i e n i e m : Jak ten czas szybko leci!

Poniedziałek, 4 października 1926

D

Z I S I A J p r z y b y ł a g r o m a d k a nowych dzieci. Stało się t o na d r u g i e j lekcji. Popłakali się, pomazali trochę, ale ostatecznie k r e d k i I zeszyty doręczone każdemu z osobna, pocieszyły „nowych". Z tych dwie dziewczynki, grzeczne 1 mile na pierwszy r z u t oka. w y k a z u j ą zasadnicza różnice. Kazia Czekalska jest śmiałą, rezolutną osóbką, k t ó r a niejedną Już szkolę widziała, n a t o m i a s t Olesia, to dziecko z m a n i e r a m i . Cokolwiek robi, u k r y w a przede m n ą . gdy się do j e j stolika zbliżam. O b y d w i e są czyste, znać na nich dbałość rodziny i pewien, względny dostatek.

Z chłopców Henio Jest s t r a s z n y m beksą- Lada potrącenie l u b popchnięcie sprowadza u niego płacz straszny, żywio- łowy, połączony z k r z y k i e m z a g ł u s z a j ą c y m w s z y s t k a T r w a t o dwie. trzy m i n u t y , po których krzykacz się uspo- k a j a . T y m szybciej. Im m n i e j się na to zwraca uwagi.

Chociaż przy k a t a s t r o f a c h połączonych z płaczem z a j m u j * się c h ę t n i e j s k r z y w d z o n y m niż w i n o w a j c ą , to tu Jednak nie w d a j ę się w zbytnie czułości.

Staszek J u r e k , również nowy. Jest równie sympatyczny Jak Olesia 1 Kazia. Trochę rozgrymaszony, ale w p a n e k duszy dobry chłopiec. C h ę t n i e dzieli się t Innymi tym.

c o m a , pożycza g u m k ę , kredki, o f i a r o w u j e nawet swą po- moc. P r a w d z i w ą r a d o i ć m a w niebieskich oczach, gdy ma p t p c ę pochwalić. Kreski s t a w i a n e płzez kolegów pod jego r y s u n k i e m , choć Jest Ich tylko trzy. n a p a w a j ą go dumą- w ł a d z i a — przesadnie słodka I pieszcząca się własnym*

słowami, mówi ze ś p i e w n y m przeciąganiem. Niechętni*

siedzi r a z e m z J a n i n k ą . k t ó r a dziś się robi szalona P°

prostu. O d w r a c a krzesło t y ł e m do m n i e . w s t a j e . podska- k u j e d o góry, wlazł pod stół, ożywiana p o d w ó j n y m ladufl- j

(7)

Śmierć

poety

W a c ł a w Gralewski

Józof Czechowicz klem ducha zaprzeczenia. Na każdą propozycję, p y t a n i e

g r polecenie odpowiada z n a d ą s e m : nie, nie chcę! O c z y -

" w i e odpowiednie m i n y i g e s t y k u l a c j a porywcza. n e r w o - _ M >ie i e J a n i n k a Jest rzeczywistą historyczką.

Powoli przekonuję się, i e stosunek Olka d o n i e j m a w a z i e ) wyraźne tlo, niż analogiczny między MaAkiem alhmt?* •? m a p e w n e gesty ś w i a d c z ą c e o Jego s e k s u -

«unue. Zauważyłem, że podczas p e w n e j lekcji siedział r K U r0* "J n ł e- r z u l oka wystarczył do z b a d a n i a s p r a w y , klwtf s i,e d ł ł , c o b o k J a n i n k i trzymał Ją za r ę k ę i u k r a d - uślSvi*i .ą» MP 0 B l l , d a l- K ł e d y w y j m o w a n o z szafek k r e d k i , miirTw N i e Przeszkodziło mu to potem p o c i ą g n ą ć Ją za

s * n n w c l Pc h nl ć na stolik.

MleWi!0 J a b , o ń s k' grzeczny, r o z m o w n y , miły cały dzień.

w y d . i l P r z e,z p y w n a t przedwczorajszego zajścia też m i się Jest n» łP °l t oin' e J s z y m i b a r d z i e j cichym niż zwykło. On da4 ,„ P*wno n a j w i ę k s z y m z m a r t w i e n i e m nauczycieli, w i - iwnili n»tury nie znoszącej przymusu, z i n s t y n k t u

n» X i,, . ^w« g l ę d n e J walki I rozlubowania się w s t r a s z - nych historiach zbójeckich.

g ^ W ! przede wszystkim więc Jego dokładnie poznać, dc wi„,i,°, ?®™mne ułatwienie dla p r a c y w klasie, gdy b ę -

" " w a a l juk do nlogo trafić, co z nim robić.

B,; Wtorek, 5 października 1026 V MS MY na wycieczce w P a r k u Miejskim. Z b l e r a -

s u c h c , l ł c l e i obserwowali. Jak powoli w Je- KloDoi"n y m P °w i et r z u s p ł y w a j ą liście z drzew, dla kiłrf n? wycieczce mnóstwo. P a r y są tu k a j d a n a m i ifobttoS? 8 0 d ł l e c k» - Chce się schylić po kasztan, po liść, a tu ,c o n a ławce, Jaki ptak siedzi na drzewie — MrEK^i? ł.u b i wycieczki. Rozmawia ze mną o" zeszłorocz- n e r^i £ c h' ° ^ o ń c u , l u b l taką chlodnawą po-

* e m a m « t,r o c ł MI skrzywiony i nie w humorze, twierdzi, rtłleh « i , P0"*!® d o roboty, a on ma tylko suchy Stefan"3 n i° d a n i c i Jest głodny. Prócz tego boli go głowa.

m k*r" 'Olę m a r u d e r a . Wlecze się poza parami, na s a - Wadzln n a Próśno przynaglany przez dużego Mańka.

DrtYti.j Janina prowadzą małego Stacha za rączki w roli Po opiekunek. Młotka n i e ma.

tnyo P °w r" e l e » wycieczki samorzutnie wylania się po- na . J ? ^ " r o j e n i a klasy. Ż y w a praca. Biernie pozostają Plota i * fn'eJłe a c h tylko J a n e k l Heniek. Kazia i Olesia

T«drik . u . * , l ł c l Wonu, robocie Ich p r z y p a t r u j e się c u t o Ii 'e m u aię naśladować Je dość zręcznie wobec

UśSnl ESu"* Bi''' P " / swoim stoliku I pracuje. J a n i a stroi laoiicę, obok nie) wiszącą, Staś przynosi sobie krze-

sełko na środek klasy, wchodzi na nie, z d e j m u j e wazonik z półeczki i zdobi liśćmi półkę. Naśladują go Władzia I Maniek. S t e f a n się bawi z a k ł a d a j ą c i w y j m u j ą c liście zza tablicy. A n t o ś ustroił swą tablicę i ustawia rzędem na oknie kasztany. Bolek s w o j e k a s z t a n y schował d o szafki, tak s a m o S t e f a n , J a n i a i Olek. Przychodzi m i na myśl, że ściany klasy można ozdobić g i r l a n d a m i z p o w l e k a - nych k a s z t a n ó w . Dobre ćwiczenie zmysłów — n a w l e k a n i e na sznurek. P o przyozdobieniu k l a s y p r z e r w a , na k t ó r e j idealny s p o k ó j — g r o m a d k a Jest zmęczona wycieczką. N a - stępną lekcję p o ś w i ę c a m y omówieniu wycloczki i ryso- waniu tego, cośmy widzieli. N a j p i ę k n i e j , artystycznie wprost r y s u j e duża Kazia. Robota Jej jest zawsze p e ł n a pomysłów, f a n t a z j i , oryginalności, w y k o n a n i e czyste i s t a -

ranne. U kilkorga, między innymi u M a ń k a , Stacha, J a n - k a , znów z j a w i a j ą się domki.

J a n i ę 1 Władzię łączy współpraca. Wspólnie o m a w i a j ą r y s u n e k i ustalają szczegóły. Olek, Staś, J a n e k r y s u j ą zbyt szybko, Bolek, Antoś, J a n i a , Olesia — zbyt powoli. N i c r y s u j ą zupełnie H e n i o I Maryś. T e n o s t a t n i bierze się d o pracy znudzony bezczynnością, Henio nie — Uczy i u s t a - wia s w e kredki w pudelku.

Kolorowanie r y s u n k ó w przedstawia się rozmaicie. Nikt nie r y s u j e od r a z u b a r w a m i , bez k o n t u r ó w . W najlepszych r y s u n k a c h niektóre p a r t i e pozostają nlekolorowane. Prze- oczenie? Bolek, Maniek, Staszek, Tadzik, J a n e k . A n t o ś ko- lorują pod hasłem b a r w a dla b a r w y . Do realizmu zbliża się Jedynie duża Kazia, trochę J a n i a . S t a c h o r y s u j e domek z jakimiś niezrozumiałymi, p r a w i e n i e u p o r z ą d k o w a n y m i hieroglifami. Tadzik Jest bardzo cichy. Wie, że ma przejść do II klasy 1 wcale m u się to nie podoba. Chce się w k r a ś ć w m o j e laski i zostać.

Środa, 6 października 1020

P

O przyjściu do klasy zastałem Ją ogołoconą z wczo- rajszych UścI. A szkoda, moglibyśmy zaobserwować

Ich osUteczne zamieranie. Pierwszą chronologicznie była przygoda z Tadziklem, który ani rusz nie chce p r z e j ś ć do i n n e j klasy. Woźna wyprowadza go przempcą. Na najbliż- szej przerwie Tadzik -Jest cały czas kolo mnie. na d r u g i e j wlazł na jakiś m u r o k , czego nie widziałem l i k w i d u j ą c J a - kiś zatarg w b r a m i e domu. Tadzik krzyczy d o Olka: za- w o ł a j panal z a w o ł a j - p a n a ! I zlazł z m u r k a dopiero wtedy, gdy zobaczyłem Jego bohaterstwo. Przerwa t r u c i a . Tadzik wpadł do m o j e j klasy, podczas nieobecności dzieci pozsu- wal stoły, krzesła, zabarykadował się nimi. pewny, że Już do Inne] klasy nie pójdzie. T e j historii nie widziałem, opo- wiadała ml ją woźna.

Modelowanie: Miało to być właściwie modelowanie w a - r z y w . a l e jak się r a z malcy d o r w a l i do gliny, to lepili, co im się tylko ż y w n i e podobało. Kilkoro tylko w y t r w a ł o • przy p i e r w o t n y m temacie. Oto Tadzio siedząc przy swoim stoliku f a b r y k u j e k a r t o f l e . Toczy 1 ulepią glinę powoli, systematycznie, czyściutko. A Kazia Cz. przeniosła sie d o stolika Slasl i pomaga j e j przy modelowaniu b u r a k ó w i marchwi. S a m a Już utoczyła cztery pomidory (wcale zgrabno) i nie m a gliny na więcej. Maleńki J a n e k p r a c u j e bardzo serio. Zrzucił k u r t k ę , zakasał r ę k a w y koszuliny I lepi coś nieokreślonego z całym zapałem. Od czasu do czasu n a r z e k a : t o gUna zbyt m o k r a , to mu deska spada, t o stół się pobrudził... Na desce A n t k a jezioro. Wzniesione z gliny w a ł y n a l a n e są pó brzegi wodą, W Jednym miejscu jezioro A n t k a p r z y t y k a do góry z gliny, na k t ó r e j pudełko od zapałek m a wyobrazić dom. A n t e k p r a c u j e r a z e m z Ol- kiem. Połączyli zarówno wysiłki Jak i m a t e r i a ł budowlany.

Olek gra rolę w y k o n a w c y pomysłów, Inicjatywa zaś leży w r ę k a c h Jego wspólnika.

Mały S t a c h o woła do mnie z drugiego końca klasy: „ro- gal za 5 groszy! rogal!" Podchodzę 1 widzę Jakieś n i e f o - r e m n e półkoliste kształty — są to rogale. Stacho prócz nich f o r m u j e j a k i e ś o k r ą g ł a w e bryły i objaśnia, że t a większa, to 2-kilowa bulka chleba, a ta mniejsza ma 1 kilo (Stacho mieszka nad piekarnią). U Tadzlka Figla c u d a ! Jadą lokomotywy, wozy. stoi las d m f t v na pagórkach.

Jodno ma tylko Tadzik zmartwienie: ulepił słońce i nie wie. Jak je nad k r a j o b r a z e m umieścić-.

Kazimiera ulepiła komicznego bałwanka, który w ogól- n e j sylwetce przypomina ja s a m ą . Zrobiła mu duże, o d s t a - j ą c e uszy i zaśmiewa się do lez. Zwróciło t o uwagę Miet- k a : wstał zza stołu, podszedł do niej. patrzy na b a ł w a n k a i również się śmieje. Jego śmiech ma w sobie roś niepo- kojącego, a l e milo Jest patrzeć na jego roześmianą buzię.

Przyłącza się do Mietka wiecznie zaspany Henio I także w śmiech. Przez kilka chwil żywiołowa wesołość tych t r o j g a p a n u j e nad atmosferą klasy.

Na lekcji te) czułem się doskonale I bardzo świeżo, mo- m e n t zaś ostatni: śmiech dzieci, w p r a w i ł mnie w dosko- nały humor. Chwilę, przez pryzmat marzenia, w y d a w a ł o ml się, że już Jestem w t a k i e j klasie. Jaką od d a w n a p r a g n ę mleć.

(8)

Istne kino!

Ireneusz J. Kamiński

Jak to było na kursie...

Mirosław Derecki

(9)

WITAJCIE

W DZYNDZELAKACH

Feliks Derecki

Mariusz Kwiatkowski

(10)

C

CZA R

Bohdan Tomaszewski

PIŁK I NOŻNE J

Inicjatywa w a r t a pochwały

„ M O D A R "

(11)

Od, BIEBRZY

po BIESZCZADY

PLASTYKA Plener Białowieski 1 9 6 7

Irena Ładnowska

Moralność i p r a c a

Janusz Danielak

Istne kino!

»KAMENA«

(12)

Taka szkoła

Anagram dokładności

Niewypał

„gza"

NOTY i n o t k i

Ryszard Podlewski

N o t a t k i m y ś i i - u / e g o

Cytaty

Powiązane dokumenty

Informacji w sprawie prenu- meraty udzielają placówki poos- iowe I Ruch. Redakcja nie zwra- ca materiałów nie zamówionych 1 zastrzega

in.: JOZEF BARECKI — Budapeszt: W poszukiwaniu nowego kształtu jedności, LUCJAN PIĄTEK — Gorzka cena lekkomyślności, TADEUSZ KŁAK — Drapak zamiast róży, MIKOŁAJ SZEWCZUK

XXXV DWUTYGODNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY Wychodzi od 1933 r... ZAMOŚĆ LITERACKI

ŁAPANIE WIELKIEJ WODY ; Romuald Wiśniewski »... POWTÓRKA

Redakcja nie zwraca materia- łów nie zamówionych 1 zastrzega sobie skróty. Druk: Lubel- skie Zakłady

Również w jesieni 1915 roku oglądał nasze miasto dr Stanisław Tomkiewicz, który przyjechał z Krakowa na tereny świeżo zajęte przez wojska austriackie.. Tak opi- suje

Redakcja nie zwraca materia- łów nie zamówionych I zastrzega sobie skróty. Wydawca: Lubelskie Wydawnic- two Prasowe

udział wiele osób, które znały I pamiętają