• Nie Znaleziono Wyników

Dzieła Ignacego Krasickiego. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dzieła Ignacego Krasickiego. T. 2"

Copied!
214
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

BIBLIOTEKA

liJCELIIiJSnCE UTWORÓW

LITERATURY EDROPEJSfllJ.

J-.ITERATURA R o l s k a.

W ARSZAW A.

N A K Ł A D I D R U K S. L E W E N T A L A . (Poil kierunkiem Bedakcyi „Kłosów”.)

1 8 7 8.

(5)

D Z I E Ł A

TOM I I .

W A R S Z AWA.

N A K Ł A D I D R U K S . L E W E N T A L A . Nowy Świat, Nr. 39.

1 8 7 8.

(6)

Дозволено Цензурою.

Варшава, 18 Марта 1878 года.

(7)

D Z I E Ł A .

g n ą c e g o K r a s i c k i e g o .

/

(8)
(9)

Ł 6r A B, Z.

KOMEDYA W TRZECH AKTACH.

O S O B Y :

Anzelm, ojciec Konstancy i. Pan Bywalski.

Leonora, żona Anzelma, matka Konstancyi. Pani Grujska.

Konstancya. Filutowicz, sługa Erasta.

Erast, kawaler Konstancyi. Jadwiga, sługa Konirtancyi.

leander. Chłopiec.

Scena w domu Anzelma.

AKT PIERWSZY.

S C E N A I.

A N Z E L M ,E R A S T .

Erast. I ta k tedy, mości dobrodzieju — gdy już widzimy — ż e coraz to gorzej, kapitan okrętu kazał żagle pospuszczać wszystkie co do jednego; jeszcze gorzej. M aszt podrąbać; my do siekier. Jam też także ją ł się roboty, rąbię, rąbię, aż tu piorun tak trzaśnie w sie­

kierę, tylko mi się drewno w ręku zostało.

Anzelm. A żelazo ?

Erast. Stopiło się, ja k masło.

(10)

8 IGNACY KRASICKI.

Anzelm . Straszna rzecz! Cóż dalej ?

Erast. Nie tracim y my serca, a tu w iatry ja k dmą ta k dmą, pio­

runy ja k biją, ta k biją. — Jed n ą razą, mości dobrodzieju — S C E N A I I .

CIŻ SAM I, B T W A LSK r.

B y w a lsk i. K łaniam jako najuniżeniej waszeciom wielce mościom panom. — Szczęście to dla mnie osobliwe, iż w godnych progach wa- szeci wielce mościom pana, mam honor uiszczenia się w obowiąz­

kach, które —

A nzelm . Proszę się nie fatygować temi komplementami, mości panie sąsiedzie.

B yw alsk i. Eksces by to był nieczułości.

Anzelm . Czy eksces, czy nie eksces, proszę tych ceremonij nie używać — proszę siedzieć.

B yw alsk i. Dawnych to jeszcze...

Anzelm . Ale proszę...

B y w a lsk i. Dawnych mówię...

Anzelm. Ale, mościwy panie, jeżeli waćpan będziesz się z temi perorami do mnie odzywał, będzie to znakiem niełaski waćpana dla mnie.

B yw alsk i. I owszem, gdybym się nie znał na należytej ze wszech m iar waszmościom panu attencyi i obserwancyi, byłoby to...

Anzelm . Nicby to niebyło, mościwy panie, i owszem, poufałość waszmościom pana bardziejby mię zobligowała, nad te wszystkie oracye, na których j a się nie znam.

B y w a lsk i. Zbytek to modestyi.

Anzelm . Co nie modestyi, to nie modestyi, ale jest to wynurze­

nie prawdy, a prawdy oczywistej, rzetelnej, dowodnej, i takiej, jaka być ani oczywistsza, ani rzetelniejsza, ani dowodniejsza nie może.

B yw alsk i. W iążesz mi waszmość pan usta, ale serce...

Anzelm. Wiem, że szczere, pełne przyjacielskich dla mnie sen­

tymentów. Cóż tam słychać, mości panie sąsiedzie?

B yw a lsk i. T ak dalece nic nowego.

Erast. Nie wiem, czy jest wiadomo waćpanu, cośmy mieli z Ukrainy ?

B y w a lsk i. Nic nie słyszałem z tam tych stron.

Erast. Korespondent mój, albo raczej ekonom tamtejszych dóbr moich...

Anzelm. To waćpan masz posesyą na Ukrainie ?

Erast. Niewielki kaw ałeczek; m iast dwa i wsi półsiedmnasta.

(11)

A nzelm . A to, mości panie, kawał bardzo p iękny!

E rast. W olny ż a rt waszmościom pana dobrodzieja.

B yw alsk i. A czy mogę się spytać, jakie tych dóbr waszmościom pana położenie ?

Erast. G runt troszeczkę krzemienisty.

Anzelm. Szkoda. Ale przepraszam, żem przeszkodził relacyi waszmościom pana.

Erast. Pisze mi tedy mój ekonom, iż w Kw ietniu takie już tam były pszenice, iż się liajdamacy kryli pomiędzy bruzdy.

B yw a lsk i. Leżąc ?

Erast. Jak to leżąc? na koniach, na koniach, mości panie, a co większa i ze spisam i!

B yw alsk i. Ale, mościwy p a n ie ! ja nie wiem, ale mi się zdaje, iż ekonom dóbr Ukraińskich wasz mościom pana (niech to będzie bez naruszenia winnej i godnej ta k osoby samego waszmościom pana i ekonoma jego obserwancyi), zdaje mi się tedy, iż takow a a sercy a—■

Erast. Mościwy p an ie! to jeszcze fraszka względem tego, com ja w Niderlandach widział w M arcu! Pam iętam ja k dziś, i annoto- wałem sobie w pugilaresie, iż to było 18 Marca, o godzinie 3 po po­

łudniu, jeśli się nie mylę, w minucie 21. W yjechałem był w pole z vice-rejem Aragonii...

S C E N A I I I .

CIŻ SAM I, FILTJTOW ICZ.

Filutowicz (Erastowi do uclia).

Erast. Dobrze. Przepraszam, iż na moment odejść muszę. (Od­

chodzi.)

S C E N A IY .

ANZELM , B Y W A LSK I.

Anzelm . Bodajto, panie sąsiedzie, wojażować!

B y w a lsk i. J a k j a uważam, można się wielu pięknym rzeczom przypatrzyć; wiele slyszyć, wiele nauczyć. Ale te hajdamaki, mo­

ściwy panie, na koniach, ze spisam i!

Anzelm. Któż to wie? trafiają się czasem na świecie nadzwy­

czajne rzeczy.

B y w a lsk i. Nie przeczę ja arcy-godnemu zdaniu waszmościom pana, ale ztem wszystkiem, jeśli się moje, lubo niedoskonałe, przeło­

żyć godzi...

(12)

1 0 IGNACY K RA SICK I.

Anzelm . Bez potrzeby się waćpan upokarzasz.

B y w a lsk i. Ł aska to waćpana wmawia we mnie, do czego się nie znam. W racając się tedy do rozpoczętego dyskursu, nie mówię ja, iżby assercya jegomość pana E rasta, mego wielce mościom pana, m iała być fałszywa, ale jednak miarkując rzeczy, zdaje się być eko­

nom jegomościn dóbr Ukraińskich nieco podległy tej figurze elo- kwencyi, k tó rą zowią Amplifikacyą.

A nzelm . A le bo to, mości panie, nas starych defekt, że jesteśmy niedowiarkami.

B y w a lsk i. A rcy dokładnie wyłuszczyłeś waszmościom pan w krótkich ekspressyach przywary nasze, i j a nie mogę tylko iść za zgodnem zdaniem. Zdaje mi się jednak (może się i mylę), ale przy­

najmniej zdaje mi się, iżem słyszał od ludzi nierównie odemnie oświe- ceńszych, iż pora dojrzałego, alboli raczej doszłego już wieku, skła­

niając się ku owej pierwszej, którą to wiosną życia pospolicie zo- wiem, zaryw a też nieco na ich sposób myślenia, a ten śpieszy się cza­

sem z decyzyą, i wierzyłem, gdzieby się pierwej zastanowić, i rzecz roztrząsnąć należało. Nie mówię ja tego, iżby starzy byli lekko- wiernemi, ja k niem owlęta; ale się nad tem tylko zastanawiam i nie­

jako zadziwiam, iż oświeceńsi odemnie tak trzymali.

A nzelm . I rozumni czasem błądzą.

B y w a lsk i. Nic prawdziwszego nad to aksyoma, ale zdaje się mi, iż to rozumnym nierównie się rzadziej trafia, nad często, a bardziej często takowym, którzy rzeczy biorą nie ta k ściśle, ja k je brać nale­

ży. Praw da, iż błąd rozumnych tem większy, im są oświeceńszemi, ale to rozumiem, iż sam waszmościom pan, głębokiem zdaniem swo- jem lepiej nierównie odemnie przenikasz, iż podobno lepiej się trzym ać tych, którzy rzedziej, ja k to mówią, z ścieżki zstępują, niż tych, którym się to bardzo często trafia. N ie sprzeciwiam ja się, broń B o że! zdaniu waszmościom pana, i owszem zdaje mi się, iż go słabością sił moich staram się popierać.

A nzelm . Dobrzeć to waćpan mówisz, ale jednakowo nie godzi się ludziom nie wierzyć.

B y w a lsk i. Maksyma święta, przykładna, zbawienna, lecz w po­

wszechnym wyrazie zapewne według zdania samego waćpana, ma swoje szczególne wyłuszczenia, objaśnienia; naprzykład, sam wasz- mość pan ta k trzymasz, iż w ustach ludzkich równie fałsz i praw da mieścić się może. Gdyby naprzykład (co może się trafić, co się tra ­ fia) trafiło się, iżby w przytomności waszmościom pana, osoba jaka, chociażby i uczciwa, rzecz takow ą powiedziała, któraby się niejakim sposobem zdawała sprzeciwiać zwyczajnemu trybowi. Wiem ja do­

brze o delikatności, którą masz w sądzeniu bliźniego, i z tem wszyst-

(13)

kiem rozumiałbym, iżbyś nie przyłożył wierzenia naprzeciw własnej konwikcyi.

Anzelm. To waćpan chcesz widzę dać mi uczuć, że E ra st nie­

prawdę mówił?

B y w alsk i. O n ie ! tylko był opowiadaczem relacyi jegomości pa­

na ekonoma dóbr swoich Ukraińskich. Ten zapewne musi być czło­

wiek pełen dobroci, a bojąc się źle o bliźnim sądzić, uwierzył powie­

ściom, i ta k pan, jako i ekonom, choćby opowiedzieli rzecz nie ze wszystkiem zgadzającą się z istotą właściwą, winować ich, broń Bo­

że, nie myślę, ale raczej buduję się z obopólnej ichmościów uprzejmo­

ści. A teraz, za pozwoleniem waćpana, pójdę oddać uniżoność moję godnej małżonce i konsolacyi jego.

S C E N A Y.

ANZELM.

Pięknięć on m ów i! ale mi się zdaje, że on podobno sobie i ze- mnie i z E ra sta żarty czyni. Ale po cóż ta suspicya ? To człek do­

bry, mój przyjaciel.

S C E N A V I.

A N ZELM , JA D W IG A .

Anzelm. A ty tu co robisz ? J a d w ig a. Szukam mojej pani.

Anzelm . A gdzieżeś ją zgubiła ?

J a d w ig a . .Tamci jej nie zgubiła, ale mam do niej interes.

Anzelm . Cóż to za interes?

Jad w iga . E j ! to nic !

Anzelm. J a chcę wiedzieć, co to jest.

Jad w iga. J a k i to waćpan ciekaw y!

Anzelm. A wiesz o tem, że to z panami sługom nie trzeba poufa­

łości zażywać ?

Jad w iga. Wiem, ale ifto wiem,*że panom nie trzeba być zbytnie ciekawym.

Anzelm. A dopókiż’to tśj zuchwałości! (B ierze się do kija i go­

n i j ą )

J a d w iga (uciekając). Ale bo się waćpan dobrodziej za lada fra­

szki gniewasz.

Anzelm (zmordowany, siada). Niegodziwa! ażem się zatchnął.

Powiedz mi zaraz co to masz za interes do mojej córki?

J a d w ig a. Oto mości dobrodzieju, jest tu człowiek.

Anzelm . J a k i człowiek?

(14)

1 2 IG N A C ? K RA SICK I.

J a d w ig a . Ale dajże mi waćpan dokończyć!

A nzelm . Z kąd? gdzie? kto? po co?

J a d w ig a . Ja k że ja mam na to wszystko razem odpowiedzieć?

A nzelm (porywa się). A chcesz waść?

J a d w ig a (uciekając). Nie chcę! nie chcę ! oto jest człowiek...

A nzelm . Jużci j a wiem, że człowiek.

J a d w ig a . Oóż, kiedy waćpan nie dasz mówić.

Anzelm . Mów.

J a d w ig a . Oto je st człowiek, od...

A nzelm . Od kogo ?

J a d w ig a . Od pana Leandra.

A nzelm (z podziwieniem). Od L eandra?

J a d w ig a . T ak jest, od Leandra, przyjechał tu.

Anzelm . Z listem do mojej córki?

J a d w ig a . Nie z listem.

A nzelm . Z czemże?

J a d w ig a . Oto chciałby się dowiedzieć, czy waćpan jesteś w domu.

Anzelm . A jemu zkąd ta ciekawość?

J a d w ig a. Albo ja w iem !

Anzelm . Powiedzże mu, że jestem w domu — albo nie, poczekaj, dam j a mu sam odpowiedź. (Odchodzi.)

S C E N A V II.

J a d w i g a (sama).

Nie znajdziesz go. Dobrze mi się udało. Ale gdzie to moja pani? Pewnie będzie u jśjmości.

S C E N A VIII.

KONSTANCYA, JA D W IG A .

J a d w ig a . A ja waćpanny już więcej ja k od godziny szukam.

K on stan cya. Cóż to masz za interes?

J a d w ig a . Zapewne, że in te re s!

K onstancya. Powiedz ; czy to pewnie nie będzie...

J a d w ig a . Co takiego ?

K on stan cya. Jak b y ś to nie wiedziała!

J a d w ig a . A cóż ja mam wiedzieć?

K on stancya. A toż i ja nie ciekawa. Pójdź precz ! J a d w ig a (odchodząc). A gdyby naprzykład...

K onstan cya. K to ?

J a d w ig a . J a to ta k do siebie mówię. Gdyby naprzykład Le- ander ?

(15)

K onstancya. J a k to ? L eander? Ach, moja kochana, pewnie przyjechał? pewnie...

J a d w iga . M e przyjechał ci, ale...

K on stan cya. Dokończże.

J a d w ig a. Oto! (Oddaje list.) K onstan cya {czyta).

S C E N A IX .

CIŻ SAMI, LEO NORA .

L eonora (do Konstancyi). Co to waść czytasz ? K onstancya. To... to... mościa dobrodziejko... pieśń...

Leonora. Któż to waści tę pieśń dał?

K onstancya (chowa list do kieszeni). O statnią razą, ja k tu była pani skarbnikowa, córka jej dała mi tę pieśń, przepisaną z opery Warszawskiej.

Leonora. To musi być i piękna i uczciwa. N a teatrach albo­

wiem publicznych nic takowego postać nie powinno, coby uszy obra­

żać mogło. Pokaż waść ją.

K onstancya. Ale waćpani dobrodziejka nie przeczytasz, bo cha­

rakter nieczytelny i bardzo drobny, i w wielu miejscach pomazano...

Leonora. Zobaczę. Dajno waść.

K onstancya. Ale mościa dobrodziejko !

Leonora. Cóż to jest takiego, mościa panno ? W aćpanna bę­

dziesz się mojej woli sprzeciwiać? (Konstancya pada j ó j do nóg.) Cóż to się znaczy ? ale zaczynam się domyślać. To widzę nie pieśń, mościa panno! daj waść zaraz, kiedy ja każę.

K onstancya. W yznaję, żem winna; ale pewna jestem, iż dobroć macierzyńska nieuwagę moję odpuści. (Oddaje list.)

Leonora. W stań waść. (C zyta list.) Nie masz to w tym liście nic takowego, coby surowej nagany godne było, ale to rzecz i nagan­

na i wcale nieprzystojna pannie, bez wiadomości rodziców od kaw a­

lerów listy odbierać; (do Jadwigi) a waść miej to sobie raz na zawsze powiedziane, iż gdyby się drugi raz miało stać, noga twoja więcej w domu moim nie postanie. (Do córki.) Pójdź waść do siebie. (Od­

chodzą.)

S C E N A X .

l e o n o r a (sama).

Dalby to Pan Bóg, żeby umysł mojego męża do L eandra nakło­

nić! ale go bałamuctwami swojemi E ra st zupełnie opanował. Do­

brze się stało, że mamy pana Bywalskiego; jeżeli on swojemi deli-

(16)

katnemi sposobami oczów mojemu mężowi nie otworzy, moje starania będą, daremne.

1 4 IGNACY KRA SICK I.

A K T D R U G I .

S C E N A I.

ERAST, FILU TO W IC Z.

Erast. D la czegożeś mię wywołał?

F ilu to w icz. A każe pan szczerze powiedzieć ? Erast. Mów.

F ilu to w icz. O to : boś waćpan nadto był zabrnął.

Erast. J a tego nie rozumiem ; mów jaśniej.

F ilu to w icz. Ale bo...

Erast. M ówże!

F ilu to w icz. A każe pan ? Erast. K a ż ę !

F ilu tow icz. Ale bo... ja k to powiedzieć...

Erast. Mów śmiało.

F ilu to w icz. A nie będzie się pan gniewał?

E rast. Nie, mów.

F ilu to w icz. Oto, boś pan łgał bez miłosierdzia.

Erast (do Icija). A ! pogański sy n u !

F ilu to w icz (uciekając). W szakżeś waćpan kazał.

Erast. Kazałem, ale prawdę mówić.

F ilu tow icz. No, no, to ju ż nie łgał, ale...

Erast. A le co ?

F ilu to w icz. Ale zmyślał.

Erast. Łżesz.

F ilu tow icz. K to ? E rast. Ty.

F ilu to w icz. Oj, nie ja ! Erast. A któż ?

F ilu to w icz. Ale... kiedybo się to waćpan do kija porywasz. P o­

łóż go no waćpan.

E rast (kładzie k ij). Ale bo, mój kochany, kiedy się z panem mó­

wi, trzeba mówić prawdę, szczerze, otwarcie, ale z respektem.

F ilu to w icz. Upadłszy tedy do nóg waćpana dobrodzieja z wiel­

kim respektem, powiadam waćpanu dobrodziejowi tę... nie... ale ja k ­

(17)

że to powiedzieć pięknie?... Oto — tro sz e cz k ę — bardzo — i aż nadto — nieprawdę powiedział.

E rast. Godzienbyś i za to dostać po grzbiecie. Ale daruję pro­

stocie twojej i uniżam się do tego punktu, że cię pytam, w czemżeś to postrzegł?

F ilu to w icz. A ja wywyższam się do tego punktu, żebym miał lionor powiedzieć, iż stojąc podedrzwiami słyszałem, żeś waćpan mó­

wił, iż masz na Ukrainie dwa m iasta i wsi półsiedemnasta, a my tam (wszak waćpan lepiej wiesz odemnie) nie mamy i grzędy.

E rast. Nie mam teraz, ale mogę mieć.

F ilu to w ic z. A to co inszego! tak ą rzeczą i ja wielki pan.

E rast. A waści się znowu żarciki trzym ają?

F ilu tow icz. To już m iasta i wsie jakożkolwiek, a owa pszenica?

Erast. Albo nie może być?

F ilu tow icz. Ach, mościpanie! Sam waćpan uważ. A ów K o­

zak ze spisą w bruzdzie?

Erast (śmiejąc s«'ę). Albo źle?

F ilu to w icz. Jużci. Ale idzie o rzecz, mości panie, a ja k po­

strzegą?

Erast. Co mi tam będziesz kazania praw ił! Słuchaj, bracie, wiem ja , co czynię i dla czego czynię. Rozumiesz?

F ilu to w icz. Oj co nie rozumiem, to nie rozumiem; zobaczysz waćpan...

Erast. Mości panie teologu, będzie wola za drzwi?

F ilu to w icz (na boku). Dobrze to mówią: prawda w oczy kole.

Erast. Co to waść pod nosem szepczesz ?

F ilu to w icz. J a te wsie rachuję, co mamy na Ukrainie.

Erast (goni Filutowicza). Pogański syn!

S C E N A n .

e r a s t (sam).

Niegodziwy h u lta j! — Zawżdy mnie tylko do niecierpliwości przyprowadza. — Odpędzę. — Ju ż też to nadto tej zuchwałości. — J a k i mi pan b rat!

S C E N A I I I .

ERA ST, ANZELM.

Anzelm. Cóż to, waćpan zdajesz się być pomieszanym?

Erast. Jakże nie być, mości dobrodzieju! kiedy tego momentu odbieram przez sztafetę wiadomość, że mi W isła wielkie szkody po­

czyniła w dobrach moich łęczyckich.

(18)

1 6 IGNACY KRA SICK I.

Anzelm . Albo to i tam masz waćpan dobra?

Erast. K ilk a wsi sukcessyonalnych.

A nzelm . Po kim-że tasukcessy a?

Erast. Po Szafrańcach.

Anzelm . A le zdaje mi się, że w Łęczyckiem W isły nie masz?

Erast. J e s t to rzeczka m ała i to samo ma nazwisko, co i wiel­

k a ; niektórzy ją zowią Drwęcą.

Anzelm . T a w P rusiecli!

Erast. T ak jest, w Prusiech; ale ta nasza pospolicie dla różnicy od pierwszej nazywa się Drwęcykiem.

Anzelm . Żałuję bardzo ta k znacznej szkody, ale mi dziwno, po­

nieważ o tym czasie pospolicie małe wody bywają na innych rzekach.

Erast. Z pierwszego wejrzenia zdaje się to być rzecz osobliwa:

ale trzeba o tem wiedzieć, iż ta rzeczka je s t cudem n atu ry ; kiedy inne schną, ona się wzmaga. Zapewne muszą być jakieś podziemne m eaty, które wodę z innych rzek do niej przeciągają, i ztąd się po­

dobno dzieje, iż gdy się inne zmniejszają, ona się powiększa.

A nzelm . To prawda, iż wiele je s t rzeczy osobliwszych w na­

szym kraju, o których cudzoziemcy nie w iedzą; a i ta godnaby była ciekawości publicznej.

Erast. Pisali o niej autorowie, osobliwie fizycy i astronomowie, Kopernik, Andronik, Baroniusz.

Anzelm . Ale Baroniusz pisał historyę kościelną.

Erast. T ak jest, historyę kościelną; i właśnie ten punkt je s t po­

łożony w rozdziale o kościołach łęczyckich. To był wielki mości dobrodzieju astronom ; jam nawet widział jego obserwatoryum w K o­

penhadze.

Anzelm . Ale on żył w Rzymie i był kardynałem.

Erast. T ak jest, w Rzymie -. ale na starość księdzem został, bo się bał inkwizycyi za to, że pisał o Antypodach.

S C E N A IV .

ClŻ SAMI, LEONORA.

Anzelm . Słuchajno waćpani, co to jegomość powiada: że u nie­

go w dobrach łęczyckich je s t tak a rzeka, co kiedy inne prawie wszystkie wysychają, — ona się natenczas rozlew a; i teraz powódź wielkie szkody poczyniła jegomości.

Leonora. Żałuję szkody, ale przy tak wielkich włościach, jakie ma jegomość, nie powinna mu czynić takow a stra ta wielkiej im- pressyi.

Erast. Ja k że nie ma czynić, moja dobrodziejko, kiedy to łąki zalane, z których na kilka tysięcy wozów siana corocznie byw ało!

(19)

Anzelm . N a kilka tysięcy? patrzajno waćpani!

Erast. Tak jest, na kilka tysięcy, a sam kwiat.

A nzelm . Cóż tam musi być za zapach?

E rast. Taki, mości dobrodzieju, że podczas sianożęcia, raz wraz mi kosiarze na migrenę chorują.

Łeonora. To u waćpana w Łęczyckiem chłopi muszą być bardzo modni, kiedy m ają wapory, ja k nasze dam y!

Erast. Ale bo to, mościa dobrodziejko, zapach tak wielki.

L eonora. Przestańże, mój dobrodzieju, bo mnie będzie głowa bolóć.

Erast. Uczynię zadosyć woli waćpani dobrodziejki, i za pozwo­

leniem w momencie tu powrócę. (Odchodzi.) S C E N A Y.

ANZELM , LEO NORA .

Leonora. I waćpan też jesteś tak dobry, tak cierpliwy, że tych bajek słuchasz?

Anzelm . Ja k to bajek?

Ł eonora. A jużcić nie mogą być większe nad te, żeby chłopi z kwiatów chorowali na migrenę.

Anzelm. Czemuż to nie może być? alboż to się i nam czasem nie przytrafia, kiedy zbytni zapach ziół, albo kwiatów czujemy?

Łeonora. Ale to w izbach zamkniętych. Ale na wołnem powie­

trzu, wśród łąki, ja białogłowa, a wstydziłabym się nie tylko wie­

rzyć, ale słuchać nawet takich andronów.

Anzelm . Nie o to rzecz idzie, mościa p a n i; waćpani masz prze­

ciwko niemu jako weś uprzedzenie, a zwyczajem powszechnym płci swojej, ja k się już raz na kogo uweźmiesz, to już natenczas choćby on był aniołem, wszystko, co powie, co uczyni, źle, niekształtnie, niegodziwie, nie do rzeczy; — wszak praw da?

Łeonora. J a waćpanu sprzeciwiać się nie chcę, ale pozwól mi waćpan, żebym i siebie i moją płeć usprawiedliwiła. — Praw da, że bywamy niekiedy uprzedzone; prawda, że bywamy zaw zięte; pra­

wda, że bywamy lekkomyślne, lekkow ierne; prawda,, lubimy się sprzeciwiać: ale że są takie niektóre, alboż przeto o wszystkich tak trzymać należy ? — A mężczyzni ?

Anzelm. O to ! mężczyzni, mościa pani, oni sobie więcej dają czasu do refleksyi.

Łeonora. J a k też źle zrobią, to tem gorzej.

Anzelm . A jak to się prawdy nie chce słuchać!

Łeonora. Słucham, ale daj mi się też waćpan potem wygadać.

D zieła I. K rasickiego. Tom II. 2

(20)

1 8 IGNACY KRA SICKI.

Anzelm . Co tak, to przepraszam. Jabym gadał kwandrans, a waćpani odpowiadała dwie godziny.

L eonora. Przestańmyż tych dyskursów, kiedy ich waópan nie chcesz, a mówmy o czem inszem.

A nzelm . Dobrze. Zaczynam więc od tego, co nas oboje naj­

bardziej interesować powinno. Mamy córkę dorosłą, o jej postano­

wieniu myśleć należy. Trafia się kawaler.

Leonora. Kawalerowie —

Anzelm. Proszę nie przeszkadzać — ma tedy, mówię, w osobie E rasta...

L eonora. I w osobie Leandra.

Anzelm . J a nie chcę.

L eonora. A ja tamtego.

Anzelm . Mościa p a n i! kiedy mąż mówi — Leonora. A mówi, ja k się należy...

Anzelm . Dość, że mówi — żona słuchać powinna.

Leonora. Powinna, ale gdy słuchać należy.

Anzelm. Ale zawżdy słuchać należy.

Leonora. Zapewne, zawżdy, ilekroć maż to mówi, co jest godne słuchania.

Anzelm. Mościa p a n i! nie spodziewałem się po waćpani tako- wych dyskursów.

L eonora. Ani ja po waćpanu.

Anzelm . Cóż to waćpani w moim dyskursie nie do gustu ? L eonora. Oto to, że waćpan idziesz za uprzedzeniem; śpieszysz się tam, gdzie się śpieszyć nie należy, i dajesz się uwodzić baśniom człowieka takiego, któremu dać wiary nie można.

Anzelm . Nie godzi się źle o ludziach sądzić.

Leonora. Ani zbyt dobrze, póki się w nich nie rozpatrzymy.

Anzelm . Cóżeś to waćpani złego upatrzyła w Eraście ?

Leonora. Nie śpieszę ja się w sądzeniu i waćpanu tego samego życzę: a gdy się do naszej córki, oprócz E rasta, drugi jeszcze k a­

waler trafia Leander, chciałabym, abyśmy się z wybraniem zatrzy­

mali dopóty, póki charakterów obudwóch dostatecznie nie poznamy.

Anzelm . J a znam i szanuję przymioty E rasta.

Leonora, Może to być, że są wyborne, ale i Leander szacunku godzien.

Anzelm . Pewnie dlatego, że go waćpani utrzymujesz.

Leonora. Ani moje, ani waćpana utrzymywanie nie nada przy­

miotów, jeżeli ich kto nie ma.

(21)

S C E N A VI .

AN ZELM , LEONORA, BYW ALSK I.

Anzelm . Mości panie sąsiedzie! zastajesz nas waćpan w dy­

spucie.

B y w alsk i. Przychodzę więc uczyć się, zbudować.

Anzelm . Nie wiem, jeżeli upór zbudować może.'

Ł eonora. Zapewne, że nie jest do zbudowania, osobliwie, gdy złą sprawę popiera.

Anzelm . Nie może być gorsza, ja k mężowi się sprzeciwiać.

Łeonora. Albo żonie nie wierzyć.

B yw alsk i. Waćmościom państwo jesteście, widzę, w żartach zo- bopólnych nieskomparowani. Wchodzę ja w delikatność tych sub­

telnych wyrażeń, któremi się podobało waćpaństwu zabawiać, i od tego zaczynam, iż macie oboje racyę, i każda strona sprawiedliwy interes utrzymuje. Słyszałem to nieraz od ludzi zacnych i uczo­

nych, iż pospolicie maksymy powszechne rozmaitych względów roz- maitemi sposobami uważane i tłómaczone być mogą. Słyszałem też i to, iż powaga mężów konsyderacyi godna, a względy płci żeńskiej przynależą; dodawali więc, iż sprzeciwiać się mężom rzecz mniej przystojna, nie wierzyć żonie, mniej uczciwa.

Anzelm . To w powszechności, mości p a n ie ; w szczególności zaś 0 to tu idzie: jejmość nie chce, żeby E ra st był naszym zięciem.

Łeonora. A jegomość nie chce, żeby zostawić czasowi wybór mię­

dzy Leandrem a Erastem.

Anzelm. Po co waćpani kładzie pierwej Leandra, niż E ra sta ? Łeonora. A waćpan po co L eandra naw et kłaść nie chcesz?

B yw alsk i. Jeżeli się godzi przyjacielskie zdanie wyłuszczyć 1 obwieścić w materyi tak wielce delikatnej, niech to będzie bez obrażenia obojga waszmościom państwa, iż najprzód to przełożę, co według lichego zdania mojego...

S C E N A V II.

CIŻ SAMI, C H ŁO PIEC .

Chłopiec. P an Leander czeka: pyta się, jeżeli mu pozwolisz waćpan tu wnijść?

Anzelm (z żywością). Co za importunia! niech wchodzi!

S C E N A V III.

ANZELM , LEO N O RA , BY W A LSK I, LEA N D ER .

Leander. Raczysz wybaczyć waćpan dobrodziej śmiałości mojej.—

Anzelm. W itam waćpana.

2 *

(22)

2 0 IGNACY K R A SIC K I.

Leander. Że śmiem inkomodować.

A nzelm . Obejdzie się bez tych komplementów. J a się mości panie na tych modnych grzecznościach nie znam, a choćbym się też i znał, tobym ich tem bardziej nie lubił.

Leander. Nie je s t to komplement, kiedy zaczynam od tych wy­

razów, które respekt dla starszych przykazuje.

A nzelm . Co bądź to bądź, wyrazom wierzę, a komplementów nie chcę. W aćpan pewnie z W arszawy.

Leander. T ak jest, mości dobrodzieju, z W arszaw y przyjeżdżam.

Anzelm . Tem gorzej.

L eander. Mogęż wiedzieć przyczynę ?

Anzelm . Oto ta, mości panie, że lepiej w domu siedzieć, aniżeli w mieście pieniądze tra c ić ; a jeszcze na co?

S C E N A IX .

C1Ż SAM I, ERAST.

Anzelm . W szak prawda, mości panie E raście?

Erast. T ak jest, mości dobrodzieju.

Leander. Proszę dać przyczynę tego świadectwa.

Erast. Dość, że jegomość dobrodziej, ta k powiedział.

B y w a lsk i. Ale nie wiem, czyś waszmościom pan słyszał powieść jegómościną, a zdaje mi się z winnym jegomości respektem, iż lubo zdania jego ze wszech m iar szanowne i doskonałe, przecież gdy się popierają, niedosyć je s t powiedzieć: ta k j e s t ! ale dla tem większego przypodobania trzeba przełożyć przyczyny, dla których się rzecz potwierdza.

A nzelm (do Erasta). Ja m ganił tych ichmościów, co to w W ar­

szawie niepotrzebnie pieniądze tracą.

Erast. Nic sprawiedliwszego. J a tam, jeśli mi się kiedy bywać przytrafi, nie inaczej bywam, tylko przynaglony górnemi rozkazami, i ostatnią razą ledwom się po czwartej sztafecie od króla jegomości determinował.

B y w a lsk i. Toś waszeć mościny pan, jako widzę, nieskory do wyjazdu.

Erast. Do cudzych krajów tylko wyjeżdżam rad. O statnią r a ­ zą, gdym był w Hiszpanii...

Anzelm . W Hiszpanii?

Erast. Tak jest, w Hiszpanii.

B y w a lsk i. Dawnoż-to waszmościom pan byłeś w Hiszpanii ? Erast. Przed półrokiem. — O statnią tedy razą, gdym był w H i­

szpanii, trafiła mi się osobliwa aw antura pod Filadelfią.

Leander. Ależ zdaje mi się, iż Filadelfia w Ameryce?

(23)

Erast. Alboż to jedna Filadelfia na świecie, mości panie? Ta, o której mówię, je s t o mil kilka od Kremony.

B yw alsk i. Toć pewnie i druga Kremona jest w H iszpanii? bo ja o tej tylko słyszałem, co we Włoszech.

Anzelm. A le proszę nie przeszkadzać jegomości.

Erast, O statnią tedy razą, gdym był w Hiszpanii i już dojeżdża­

łem do Awenionu, — patrzę, aż tu z blizkiego cyprysowego gaiku wypada czterech ludzi na koniach, prosto ku mnie. Ja m był tam sam (bo ekwipaże inszą drogą poszły) patrzę — ź le ! — Szczęściem, miałem z sobą mój sztuciec mazulipateński, co to o 716 kroków bije. J a k się złożę, ja k wytnę do nich, mości dobrodzieju, wszyscy czterech z koni gdyby kaczki. J a tymczasem spiąłem ostrogami konia, w półtora kwandransa upędziłem półtrzeciej mili, i stanąłem szczęśliwie na popasie.

Łeonora. Ale jakto być może, mości panie, półtrzeciej mili w pół­

tora kw andransa?

Erast. Może, mościa dobrodziejko, bo trzeba o tem wiedzieć, iż trzy mile hiszpańskie pół mili tylko naszej wynoszą, albo cóś trochę więcej, a osobliwie pod Awenionem.

B y w a lsk i. A nie masz tu waszmościom pan z sobą tej hakowni- cy mazulipateńskiej ?

Erast. A c h ! nie rozrzewniaj mi waszmość pan se rc e ! Póki życia, będę żałował utraconego tego skarbu. W krótce po moim przyjeździe do M adrytu, polowałem z królem na żubry. Rozstawił nas Łowczy wielki koronny. Ja m był po prawej stronie króla, po lewej kardynał (zapomniałem nazw iska); wypada obces żubr na króla, król strzelił, chybił; kardynał strzelił, chybił. J a widzę, że źle koło k ró la ! — skoczyłem więc przed niego, a nie wiedziałem, notandum, że jeden za drugim — ja k wytnę z mego sztucczyka, obydwa z dymem.

B y w alsk i. J a k to ! i żubr i król?

Erast, Ale nie. Obydwa żubry. Jakem więc żubry obydwa zabił, przyskoczył król do m nie; nie chcę się chwalić, nie powiem więc, co mi natenczas m ów ił; ale ja k zaczął sławić mój sztucczyk, rad nierad musiałem go ustąpić. Nagrodziłci mi go nader sowi­

cie, i mogę mówić, po królewsku, ale fraszka i złoto i dyamenty, a ja już takiego sztucczyka nie znajdę.

B y w alsk i. Przyznam się waćmościom panu, iżem się był trosze­

czkę zląkł o króla jegomości hiszpańskiego, ale się nieźle stało, że się kardynał jegomość przestraszył. A po co jemu na żubry je ź ­ dzić ?

Anzelm . A jużci musiał dla kompanii królewskiej.

B y w alsk i. Praw da. Jestem skonwinkowany i cieszę się z ocalę-

(24)

2 2 IGNAC T KRASICKI.

nia jego eminencji. A za powrotem pozwolisz się waszmościom pan spytać, czyś nie miał jakow ych aw antur?

Erast. Morzem powróciłem.

B y w a lsk i. Pewnie Czarnem.

Erast. Przepraszam, Białem.

B y w a lsk i. Jakoż krótsza droga i zda mi się bezpieczniejsza.

Erast. Z tem wszystkiem, jakom już miał honor jegomości do­

brodziejowi nadmienić, i tam mnie rozmaite aw antury napotykały.

Anzelm . Obiecałeś je waćpan opowiedzieć. Jużeś był niektóre objawił; (do zony) Ach, mościa pani! żebyś to waćpani była słyszała o owym piorunie i siekierze...

Leonora. A le trzeba jegomości dać nieco w ytchnąć; rozumiem, iż go nasze pytania zbytnie inkomodują.

E rast. W szystkom gotów czynić na rozkaz waćpaństwa dobro­

dziejstwa.

L eonora. Proszę się nie fatygować.

Anzelm . A ja proszę do siebie. Tam mi waćpan resztę z łaski swojej dopowie. ( Odchodzą.)

S C E N A X .

LEO N O R A , B Y W A LSK I, LEA N D ER .

L eonora. Czy też to można takie bajki p raw ić! a bardziej jesz­

cze... Ale to dobroć mego męża;[sprawuje, że raczy mieć dla niego takow ą powolność.

B y w a lsk i. Porzućmy bajarza z bajkam i; o to teraz idzie, żebyś waćpani dobrodziejka raczyła wesprzeć protekcyą swoją przytomne­

go tu syna mojego dobrego przyjaciela, mnie dobrze z przymiotów swoich znajomego.

Leonora (do Leandra). O moich "względach możesz waćpan być pewnym.

Leander (do nóg jej). A h ! [czem mogę odsłużyć ten zbytek do­

broci waćpani dobrodziejki?

Leonora. W stań waćpan; nie masz tu teraz czasu do oświad­

czeń. J a pójdę z córką się rozmówić. (Bo Bywalslciego.) A waćpan, szanowny nasz przyjacielu, racz się tylko dzielnie przyłożyć; mam nadzieję, że otworzymy oczy mężowi mojemu, a natenczas pójdą rze­

czy według naszego żądania. (Odchodzi.) S C E N A X I.

B Y W A L SK I, LEA N D ER .

B y w a lsk i. Mościwy panie! pozyskanie serca panny, najistotniej­

szą je s t okolicznością konkurencyi. Mamże waćpanu w tej mierze powinszować?

(25)

Leander. Nie jestem tak zaślepiony, abym czynił kroki, które czynię, nie będąc upewnionym o łasce tej, od której wszystka moja szczęśliwość zawisła. Ale jakieżby to mogły być sposoby otworze­

nia oczu jegomość panu Anzelmowi, zbyt uprzedzonemu, a przeto ja k widzę, niełaskawemu na mnie?

Bywalski. Czasowi to i dobrym okolicznościom, a potem też i staraniu naszemu zostawić. Będziemy rzeczy zw łaczać; zawżdy się łgarz sam w swoich sidłach upląta. Jegomość ten nie je s t zna­

ny w k r a ju ; powiada, że ma dobra i na U krainie i w Łęczyckiem i ledwo nie po wszystkich województwach. Pozyskał, prawda, ser­

ce ojca, — nie traćmy jednak n ad ziei: statek i cierpliwość wszyst­

kiego dokaże.

A K T T R Z E C I .

S C E N A I.

f i l u t ó w icz (sam).

A czy ją tu nieszczęście wniosło, tę naszą kochaną ciotunię! — D obra białogłowa, — kocha siostrzeńca i obiecuje go dziedzicem uczynić, ale ona swoją szczebiotliwością gotowa to wszystko popsuć, a mój też pan, ja k na nieszczęście, jeszcze nigdzie tak grubo nie łgał, ja k tu. Bardzo j a się boję, żeby nam tu rzeczy źle nie poszły;

ale trzeba pana pierwej przestrzedz, żebyśmy się z nią pierwej roz­

mówili. A jużci ona t u !

S C E N A I I .

P A N I G RU JSK A, FILUTOW 1CZ.

P ani Grujska. A, ja k się masz? ja k się masz? A E rast, gdzie- to on ? A co ? — A jużeście to skończyli ? — D obrze! — chwała Bo­

gu, jam tu przyjechała. — T ak j e s t : — podpiszę się na intercyzie — uczynię donacyę. — A m atka? — a córka? — a ojciec? — Słyszę, to poczciwy staruszek. — A córka? jak że? — czy biała? — czy czar­

na ? — czy wysoka ? — czy nizka ? — czy piękna ? — czy szpetna ? — czy dobrze mówi? — czy śpiewa?

F ilu to w icz. Ale, mościa dobrodziejko! jak to odpowiedzieć na dwadzieścia cztery pytań ?

Grujska. To dobrze! — to jedno tylko: — A jakże tam ! — ale

«zemu nie odpowiadasz?

(26)

2 4 IGNACY KRA SICKI.

F ilu to w icz. Ale, na co chcesz waćpani, żebym ja odpowiedział?

Grujska. Oto na t o : — czy jużeście zaczęli ? — czy jużeście skoń­

czyli ? — kiedy dzień deklaracyi ? — zaręczyn ? — intercyzy ? — do- nacyi? — dożywocia? — ślubu? — przenosin?

F ilu to w icz. Pomału, mościa dobrodziejko, pom ału!

Grujska. Ja k to pomału? ja kocham mego siostrzeńca, ja chcę go widzieć żonatym, ażeby miał żonę i piękną, i grzeczną, i bogatą, i rozumną.

F ilu to w icz . Będzie to w szystko: ale kiedy waćpani dobrodziej­

ka ta k żywo będziesz rzeczy brać, to upewniam, że nie będzie nic z niczego.

Grujska. Ja k to nic z niczego? — J a chcę, żeby było, i było wszystko uczciwie i ja k się należy. T ak jest, a nie inaczej, — rozu­

miesz waść?

F ilu to w icz. Rozumiem, mościa dobrodziejko; ale proszę, zakli­

nam na wszystkie zaklęcia, racz się waćpani dobrodziejka dopóty nie pokazywać, póki ja gdzie na osobne miejsce pana mego do wać­

pani dobrodziejki nie sprowadzę, a dopiero wtenczas z sobą się roz­

mówiwszy i dobrze się porozumiawszy, będziecie traktow ać interesa.

Grujska. Otże! masz, — a po cóż się ja mam chować? — Albo to jakie straszydło? — albo co? — albo to się mnie wstydzicie? — albo to ja nie tak a dobra, ja k kto ? — Chować! — Pewnie to ja na to tu przyjechałam, żeby się chować? — Powiedz panu, niech do mnie zaraz przychodzi, — bo ja k nie przybędzie, to będzie tego ża­

łował, — a sam naucz się rozumu, uczciwszy uszy, — i wiedz, jakto gadać z pańską ciotką. — Chować! — jak i mi jegomość!

F ilu to w icz. Biegnę po pana; ale zmiłuj się waćpani dobrodziej­

ka, nie racz się śpieszyć, bo zobaczysz, że będziesz żałować, a po niewczasie. (Idzie i zwraca się.) Ale patrzaj-no waćpani dobrodziejka, ja k i tu ogród piękny; pójdź-no waćpani dobrodziejka, ja zaprowadzę, a tymczasem i mój pan tam przyjdzie.

Grujska. A mnie co po ogrodzie? — Albo to ja tu przyjechała po kw iatki? — Idź po pana! — ja go tu będę czekać — tu — na tem m iejscu! — rozumiesz?

F ilu to w icz. Idę. {Odchodzi.)

S C E N A I I I .

G RU JSK A (sama).

Szkoda, mówię, dom p iękny ; — będziemy się mieli gdzie rozpo­

strzeć. — Bo też u mnie trochę ciasno. — Jeszcze ja k dla mnie, ja ­ ko tako, — ale dla niego, — dla żony, — a potem dla dzieci, — a po­

tem dla mamek, — a potem dla nianiek, — a potem czeladna izba.

(27)

Prawdziwie ja nie wiem, gdziebym ja to wszystko podziała! — To tu j a będę stała, — to tu naprzykład będzie łóżko, — tu stolik. — tu zedelek, — tu szafeczka, — tam dalej będzie apteczka, — tam dalej...

S C E N A IV.

G RU JSK A, KONSTANCTA.

(K onstancya kłania się zdaleka, G ru jska kłania się takie.) G rujska. Nie bój się waćpanna, mościa p an n o ; a czemuto do mnie waćpanna nie chcesz bliżej przystąpić? A waćpanna czy je ­ steś służąca ? czy panna respektowa ? — czy córka ichmościów ? — nie bój się, moja panieneczko! powiedz ?

K onstanc) a. Jestem córka.

Grujska [ściska ją ). Chwała Bogu, — że córka, — cieszę się wielce, a ponieważ zaś nadchodzą takow e okoliczności, — prawdzi­

wie, że jestem bardzo radośna.

K on stan cya. Z a pozwoleniem waćpani dobrodziejki, dam znać matce mojej.

Grujska. Nie chodźże mi, moje dziecię kochane, mój aniołeczku.

K on stan cya (odchodząc). Powrócę niebawem.

S C E N A V.

g r u j s k a (sama).

Ale prawdziwie panienka wcale przystojna, — tylko że to jakieś stworzenie dzikie; — niczego t o ! — oswoi się t o !

S C E N A V I.

g r u j s k a , b y w a l s k i .

Grujska. A waćpan, pewnie gospodarz tego domu ? cieszę się bardzo z tego. A ponieważ —

B yw alski. Nie jestem gospodarzem tego domu, jestem sąsiad i przyjaciel jegomość pana Anzelma.

Grujska. Tem lepiej, że przyjaciel; i ja, choć go nie znam, je ­ stem jego przyjaciółką, tymczasem nim się z nim pokrewnie.

f B yw alsk i. Będzie to zapewne rzecz wielce pożądana dla jego­

mość pana Anzelma.

Grujska. Nie rozumiem ja, żeby mój siostrzeniec miał mu być kiedyś okazyą nieukontentowania. To dzieciuch (szkoda mówić) przystojny i wcale grzeczny; naw et pani Yices-Gerentowa chciała za niego wydać córkę swoją młodszą Julisię, i dawała już po niej dwa tysiące pięćset złotych, alem ja nie chciała, — i dobrze się stało,

(28)

"26 IGNACY K RA SICK I.

żem ja nie chciała, bo ja k powiadają, tu więcej weźmie. — A jest ich dosyć, — to się i drudzy pożyw ią: Franusia. K asia, M arysia, Stefcio, Antosio, Mikołajek, a dopieroż przyrodni! — bo trzeba, że­

byś waćpan wiedział, że jego m atka, a moja siostra rodzona ( o ! co to za białogłow a! już takiej drugiej trudno szukać); ta tedy siostra, mości panie, ja nie wiem, z jakiej okazyi, powiadają, że z przestra­

chu, kiedy się u pani Kierzbuńskiej gumna paliły, cokolwiekbądź, mości panie, czy z przestrachu, czy nie z przestrachu, zachorowała na żółtaczkę. Sprowadzili żyda cyrulika, i zapewne on ją zabił, bo kto to widział, krew puszczać w żółtaczce! Jam też od tego czasu uczyniła votum, nigdy sobie nie dawać krwi puszczać, a osobliwie żydow i: po śmierci tedy nieboszczki mojej siostry, ojciec E rasta (to był wielki pijak) miał nieszpetną posesyjkę w Kukurowcach, pół- trzeciej włóki i młynek, ale on to wszystko przepił, i jak na nie­

szczęście poszedł w świat bez mojej wiadomości i gdzieś się tam oże­

nił (już nie pamiętam, ja k się to miejsce zowie,) a co gorsza, spło­

dził czterech synów i córek siedm. Patrzaj-no waćpan, jakie to nie­

szczęście z temi pijakam i! Ale co mi tam do jego dzieci z powtór­

nego małżeństwa! — ja tylko o tych mam i będę miała staranie, co z mojej siostry są urodzeni, chociaż mój kochany pan szwagier i swo­

je, co miał, stracił, i posag swojej żony, a mojej siostry przemarno- wał. A waćpan tu zapewne przyjechałeś na wesele mego siostrzeń­

ca? — Jam nic o tem wszystkiem nie wiedziała, to niebardzo grze­

cznie! Szczęściem, przejeżdżając tędy, spostrzegłam w karczmie jego woźnicę i kolaskę (ja nie wiem, zkąd on tej kolaski dostał, bo odemnie wózkiem parokonnym w yjechał); postrzegłam tedy jego wo­

źnicę, zawołałam go do siebie: 'Wojciechu! a co tu robicie? A on mi pow iedział: — Jestem tu z panem i pan się żeni. — Z kimże się żeni? — Z tutejszą panną. — Jakem to usłyszała, takem kazała nawrócić do dworu. Ale to jakieś osobliwe państwo, co się gościom nie ukazują. Córkę tylko widziałam, ale to jakieś dziecko bojaźli- we, — mój mości panie, zaprowadź-no mnie waćpan do tutejszego państwa.

B y w a lsk i. Podobno zabawni troszeczkę.

Grujska. To niepięknie, mości panie! gości nie przyjmować, a osobliwie kiedy się mamy skoligacić.

B yw alsk i. Podobno godny siostrzeniec waćpani dobrodziejki zamknięty je s t na konferencyi z jegomością i opowiada mu przy­

padki swoje.

Grujska. Ja k ie przypadki? Pewnie mu się wózek złamał, albo go gdzie Wojciech z mostu albo z grobli wywrócił? i mnie on to raz zrobił, com chorowała potem kilka dni na krzyże.

(29)

B y w a lsk i. Opowiada o swoich przypadkach na morzu, kiedy po­

wracał z Hiszpanii.

Grujska. N a morzu? — Mój dobrodzieju! nie żartujże waszeć.

On się bał na czółnie jeździć po naszym stawie, a dopiero miałby jeździć na morzu? To go któś udał. Jużem-ci ja go wychowała, on dopiero drugi raz odemnie wyjechał, a tym razem już od ośmiu miesięcy po świecie się błąka. I to wiem, że był w Dubnie na kon­

traktach. J a nie wiem, po co, bo tam trzeba mieć wiele pieniędzy, a jam jem u tylko dała na drogę trzynaście talarów , com pożyczyła od pani Rzeczuszyńskiej, i tom jeszcze musiała dać na zastaw cztery łyżki srebrne marcypanowej roboty i ordynkę nieboszczyka jego­

mości.

H yw alsk i. Ale jegomość pan E ra st powiada, że był w Hiszpanii.

Grujska. A pfe, mości panie! co to waćpan gadasz?

B y w a lsk i. A dobra, które ma na Ukrainie ? Grujska. N a U krainie? Cha — cha — cha!

Bywra lsk i. Z czegeż się waćpani śmiejesz?

Grujska. Uczciwszy uszy waćpana, jeszczeć to przed obiadem, a waćpan, widzę —

B y w a lsk i. Jestem trzeźwy, mościa dobrodziejko.

Grujska. A jać nie pijana, ani obrana z rozumu, uczciwszy uszy, żeby mi takie androny prawić.

S C E N A V II.

CIŻ SAM I, FIL U T O W IC Z .

F ilu to w icz. Mościa dobrodziejko, je s t to pilny interes, pójdź waćpani dobrodziejka do ogrodu, nim pan, który je s t zamknięty z go­

spodarzem domu tego, przyjdzie sam do waćpani dobrodziejki.

Grujska. Jużem mówiła, że do ogrodu nie pójdę.

F ilu tow icz. Zmiłuj się waćpani dobrodziejka, bo od tego wszyst­

ko zawisło.

Grujska. To dobrze, — to i pójdę. (Do B y wolskiego) Kłaniam się uniżenie.

S C E N A V III.

b y w a l s k i (sam).

Cóżto za szczęśliwa okoliczność, ten przyjazd ciotki naszego a w an tu rn ik a! Ale trzeba na nią mieć oko, żeby ją sługa z panem gdzie nie skryli.

(30)

•28 IGNACY KRASICKI.

S C E N A IX .

B Y W A LSK I, LEA N D ER .

B y w a lsk i. Dobrze rzeczy idą.

Leander. A c h ! cóż to za pożądana dla mnie nowina !

B y w a lsk i. Odłóż waćpan na potem te eksklamacye, ja teraz idę dać znać o przybyciu pani Grujskiej, ciotki Erasta.

Leander. Toć tem gorzej dla mnie, kiedy jeszcze przybywa re- komendacya i wsparcie ciotki jego.

B yw a lsk i. Dopomoże ona więcej podobno, niżeli się spodziewasz.

Leander. W przytomności matki zyskałem już pożądaną Kon- stancyi deklaracyę.

B y w a lsk i. W inszuję, Ale nam tu niepotrzeba czasu nadarem ­ nie trawić. Idź waćpan, przestrzeż matkę, żeby poszła do ogrodu przyjąć panie G ru jsk ą; ja tymczasem ojcu dam znać. (Odchodzi.)

S C E N A X .

LEA N D ER (sam).

Zdaje się nieco polepszać sytuacya moja. Jednakże nie jestem bez bojaźni. Nie wiem, co znaczą obietnice pana Bywalskiego i do­

rozumieć się nie mogę, jak ciotka ryw ala mojego może mi być po­

mocna.

S C E N A X I.

LEO NORA , LEA N D ER.

Leander. P a n Bywalski kazał mi waćpani dobrodziejce powie­

dzieć, iż tu przyjechała niejaka pani G rujska, ciotka Erasta.

Leonora. Nie wiedziałam, że to je s t jego ciotka, ale o jej przy­

byciu uwiadomiona jestem od mojej córki, i przyszłam ją przyjąć;

ale gdzież ona jest?'

Leander. P a n Bywalski mówił, iż jest w ogrodzie. K azał mi być dobrego s e rc a ; z tem wszystkiem ten przyjazd m artwi mnie.

Obawiam się albowiem, aby nie był nową jeszcze przeszkodą do uszczęśliwienia mego,

Leonora. Nie trzeba być nadto bojaźliwym. Jesteś waćpan upewnionym o sercu mojej córki, o mojem interesowaniu się, resztę spuść na okoliczność: czasem one więcej czynią, niż nasz przemysł.

Leander. W spiera mnie w troskliwości mojej to upewnienie. Ale nie będziesz mi miała za złe waćpani dobrodziejka, iż się jej protek- cyi z ja k najmocniejszem zaufaniem polecam. Ten przyjazd ciotki E rasta...

(31)

L eonora. Co mówił waćpanu pan Bywalski, ja powtarzam, i lu­

bo niedowierzanie waćpana powinnoby mnie urazić — ale widzę, mój mąż nadchodzi. Ustąp waćpan na moment. (Leander odchodzi.)

S C E N A X II.

ANZELM, LEONORA, ERA ST.

Anzelm . Byliśmy zamknięci w gabinecie dosyć długo, a czas mi się zdawał minutą, słuchając aw antur jegomość pana E rasta. Szko­

da, mościa pani, żeś z nami nie była. (Bo Erasta.) Ale waćpana proszę, ja k sobie czas sposobny upatrzysz, żebyś też i żonę moją in­

formował o tern wszystkiem, com ja z takim gustem słuchał. P rzy ­ znam się waćpanu, żem się już strasznie bał o waćpana, a wtenczas osobliwie, kiedyś był na owej wyspie pustej. Ja k to się nie bać, mo­

ścia pani, kiedy tu z jednej strony ludzie jacyś niewidziani, straszni;

z drugiej zwierzęta niesłychane, a tu człowiek sam, bez ratunku, bez pomocy, bez w sparcia; prawdziwie, mościpanie, masz waćpan za co Panu Bogu dziękować, żeś z tak wielkich przygód szczęśliwie wyszedł. Ale potem o te m ; — teraz przystąpmy do in te resu ! (Do Erasta.) A waćpana proszę, żebyś się tymczasem z łaski swojej za­

trzymał w gabinecie. (Erast odchodzi.) S C E N A X I I I.

ANZELM, LEO N O RA .

Anzelm . Zawżdy ja byłem upewniony o sentymentach waćpani i zemną zgodnych, i do córki naszej uszczęśliwienia zmierzających.

Nie rządzę się passyą, nie czynię bez rozmysłu. I żebym dał do­

wód tego, co mówię —

Leonora. Nie wiem, czy waćpan wiesz, iż tu przyjechała — Anzelm . Proszę nie przeszkadzać. Powiesz waćpani, co masz powiedzieć, ja k ja skończę. — Jegomość pan E ra st —

Leonora. Ale ciotka jego —

Anzelm . Co mi tam do ciotki. — Jegomość pan E ra st tedy, k a­

waler zacnego urodzenia, fortuny znacznej, talentów osobliwych, eksperyencyi niepospolitej, oświadczył mi się z konkurencyą do na­

szej córki. Przez wzgląd należyty zatrzymałem się z deklaracyą finalną, póki się z waćpanią w tej mierze nie rozmówię, żeby zaś waćpani nie rozumiała, iż to, co czynię, czynię na oślep, uprosiwszy go, żeby się tymczasem zatrzym ał w moim gabinecie, gdzieśmy do­

tąd zamknięci byli; przynoszę waćpani punkta do intercyzy ślubnej,

(32)

3 0 IGNACY KRA SICKI.

które on sam podał i przy mnie napisał, i które dla tem gruntowniej- szej konwikcyi słowo w słowo tak , ja k są przez niegoż samego napi­

sane, przeczytam.

Leonora. Ale pozwól mi waćpan.

Anzelm . D ałaś mi waćpani słowo, że mi przeszkadzać nie bę­

dziesz. J a k skończę czytanie, przyrzekam waćpani, że jej odpowie­

dzi nie będę przerywał. Teraz proszę słuchać: ( Czyta) P u nkta i pro- pozycye do intercyzy ślubnej, podane przez J W . jegomość pana E ra sta Zygm unta Ferdynanda Maksymiliana hrabi na Trzmielinie, Czembrzycach i R ataj owie etc., etc., etc.

1. Obliguję się najprzód dać dożywocie na wszystkich dobrach moich ojczystych i macierzystych, nabytych i sukcessyonalnych, ta k w Koronie Polskiej, jako i w W ielkiem K sięztw ie Litewskiem.

2. Bezpieczeństwo wniosku przyszłej małżonce mojej ozna­

czam i zapisuję na hrabstwach moich Trzmielińskiem i Czembrzy- ckiem.

3. Tejże przyszłej małżonce mojej prostym długiem zapisać obliguję się summę 269,275 złp. na dobrach Kopczyńskich i Japej- horockich, w województwie Kijowskiem, w powiecie Owruckim le­

żących.

4. Item tejże małżonce mojej przyszłej na bankach Nider­

landzkich 38,214 talarów twardych, a to na szpilki ofiaruję. — Item sukcessyi część po książętach de Castramonte, w Benewen- cie, i kniaziach Dundukiewiczach w księztwie Astrachańskiem, z prababy na mnie spadla, pod prawo dożywocia przyszłej mał­

żonki mojej podciągam i kładę.

Item dobra Gruików mały, Gruików wielki, Korytycze, Pudry, Czembrzache, Prejłowo, Pejtuny i Kierzbuń, pod dożywociem J W . Jejmość panny Elżbiety, Eufrazyi z Niuchnickich Grujskiej, ciotki mojej, zostające, a na mnie dziedzicznem prawem po śmierci tejże J W . Elżbiety Eufrazyi Grujskiej...

S C E N A X IV .

CiŻ SAM I, G R U J8K A , B Y W A LSK I.

Grujska {wpada z impetem). Ja k to po mojej śmierci? — Co to? — Albo to jegomościne? — albo co? — a gdzieto on jest?

Anzelm . Cóżto takiego, mościa pani ? — W domu moim takie czynić hałasy?

(33)

S C E N A XV.

ciż s a m i , e r a s t (wypada z gabinetu).

E rast (do Anzelma). Ale, mości dobrodzieju!

Grujska (do Erasta). A cóżto, panie miody? k tóregom ja dotąd z miłosierdzia żywiła ?

Erast. Ale, mościa p a n i!

G rujska. W aść, który, żebyś był nie miał odemnie wózka i stan­

greta, musiałbyś się był piechotą po świecie w a łę sa ć ! E rast (do Anzelma cicho). To w aryatka jakaś.

Grujska (do Erasta). Coto waść szepczesz? (Do Anzelma.) Nie wierz mu waćpan, choć to mój siostrzeniec; on łże, jak najęty. P rzy ­ padkiem dowiedziałam się, że on tu je s t; ucieszyłam się, że się żeni, i chciałam też być na weselu, ale jegomość śmie o mojej śmierci ga­

dać, i jakieś czyni dyspozycye tego, co ja mam, a do czego on nie należy.

Erast. Ale mościa pani! cóżto jest takowego?

Grujska. Jak to , mościa pani? — Nauczę ja cię tu, Igarzu, re ­ spektu dla starszych.

Anzelm . Mości panie Eraście! Cóż to znaczy ta scena?

Erast. Praw da, że jejmość jest niejako do mnie i należąca, ale jej stan, ja k sami waćpaństwo dobrodziejstwo widzicie —

Grujska. Lepszy zapewne niż twój, co nic nie masz, bo twój oj­

ciec Bartłomiej wszystko przepił.

B yw alsk i. Mościwy panie! a co na to powie król jegomość hisz­

pański ?

Erast (do Anzelma). Mości dobrodzieju! proszę nie dać wiary tej białogłowie zapamiętałej.

Grujska. I śmiesz mi jeszcze, bezbożniku, w oczy tak mówić, za moje łaski, za moje dobrodziejstwa? Mości państwo, dajcie mu córkę, albo nie, ja od tego ręce umywam. Ale to macie wiedzieć, że mu nie dam nic, bo mojej łaski niegodzien. Kłaniam. (Odchodzi.)

S C E N A X V I.

CIŻ SAMI.

Erast (do Anzelma). Ta scena, mości dobrodzieju, zapewne jest dziełem nieprzyjaciół moich. N adto dobrze trzymam o wspaniałych sentymentach...

Anzelm . Mości panie! sentymenta moje są takie, jakie być po­

winny, a ta scena otworzyła mi oczy. Może być, że waćpan i pan

(34)

3 2 IGNACY KRA SICK I.

wielki, i owszem, dla tego samego, iż wierzę, że jesteś wielkim pa­

nem, ja , prosty szlachcic, córki mojej waćpanu nie dam. Nierówność kondycyj nieszczęściem je s t małżeństw. (Erast ucieka.)

S C E N A O S T A T N I A .

CIŻ SAMI, LEA N D ER (wchodzi).

Anzelm (do Leandra). W łaśnie tu waćpan na czas przyszedł, mo­

ści panie Leandrze; niegodna córka moja jegomości pana hrabi: dla panów, pań potrzeba. W y, równi, chudzi pachołcy, bądźcie z córką moją szczęśliwi.

(35)

SOLENIZANT.

KOMEDYA W TRZECH AKTACH.

O S O B Y :

Staruszkiewicz, stryj Leandra.

Leander.

Pan Czernik.

Pani Czernikowa.

Pan Skarbnik.

Pani Skarbnikowa.

Pan Podwojewodzy.

Pani Podwojewodzina.

Pan Pogromski, towarzysz.

Dumski, marszałek dworu Leandra.

Tarabański, kapitan.

Wytrząsalski, podskarbi.

Szłapaczyński, koniuszy.

Konceptowicz, sekretarz.

Puzan, kapelmajster.

Gierwaziewicz, ) . . . Protaziński, \ Pok°J°W1' Bartłomiej, szafarz.

Scena w domu Leandra.

AKT PIERWSZY.

S C E N A I.

BARTŁO M IEJ [sam).

Dobrze się stało, że naszego panicza pan Cześnik na obiad do siebie zaprosił: ale cóż po tem, kiedy go znowu zbałamucił pan mar­

szałek : nie daj się waćpan wspaniałością przewyższyć. Pan Cześnik daje obiad, daj waćpan wieczerzą — bal, fajerwerk, illuminacyą.

P a n na to: — bardzo dobrze! wołajcie Bartłomieja! —. Przychodzę.

•— Bartłomieju! niech dziś będzie wieczerza, bal, fajerwerk, illumina-

Dzieia I. Krasickiego. Tom II. 3

(36)

3 4 IGNACY KRASICKI.

cya! — J a : — Ale mości dobrodzieju!... nie dał mi domówić, i z izby wyszedł. A tu pieniędzy nie masz, żyd za kwitami już półtora roku arendy zapłacił; ja nie mam nic przy sobie, a choćbym miał, nie dam.

Oj nie dam i pół szeląga! Cóż to za bieda z tymi młodemi panam i!

Jak ie to marnotrawstwo! Miły Boże! coby na to mówił nieboszczyk jegomość? On, co tylko w niedzielę, i to nie zawżdy, kawał i to nie wielki sztuk mięsa miał na stole. O kapłonach ani pytaj, kurka chyba wtenczas, kiedyśmy się bali, żeby nie zasłabła, a nie było mo­

żna przedać; kaszą, kluseczkami, dorobiliśmy się clileba. Niewiele się jadło, nie wiele się piło. Ale też co kontrakty była wieś, al­

bo summa na prowizyą po dziesięć od sta. Pieniędzy huk, zboża pełno, bydła dostatkiem. A teraz co? W pokojach adamaszek, a w stodole pustki; w lamusie psiarnia — wołyśmy zjedli, krowy przedali. Mamy za to dwie furmanki i forysiów po angielsku. Do­

brze, panenku! dobrze: wyjedziemy my z domu tego furmankami, a podobno bez powrotu. J a nie wiem, gdzie te furmanki powiozą — a wreszcie co mi do tego! Niech hula, niech traci! jam sobie swoją sumkę na kahale ulokował; będzie czem żyć na starość, i może się jeszcze co z prowizyi okroi. Nie chciał mnie słuchać, niechże sobie lepszego szuka. Mówiłem, perswadowałem, prosiłem; darm o! Cóż ja mam dalej czynić? Porzucę wszystko: niech czyni co chce! tak jest, porzucę!

Ale mi go jednakowo żal. Przecież to pańska k re w : dorobiłem się kawałka clileba; nie godzi się syna porzucać. Ale ua cóż ja się zdam, kiedy mnie nie słucha? Praw da. Ale kto wie, może kiedy i usłucha, może się, upamięta. Stryj też ma przyjechać; poczekam jeszcze, niech-no stryj przyjedzie.

S C E N A II.

MARSZAŁEK, BA RTŁOM IEJ.

M iirszalek. Cóż to znowu waść sam do siebie gadasz ? B artłom iej. Sam do siebie; bo mnie nikt słuchać nie chce.

.Marszalek. Bo może nie masz co słuchać.

B artłom iej. Tym, którym to słuchanie niemiłe.

M arszałek. Waść, widzę, coś nadto pobrząkujesz — znaj się waszeć na sobie, czyń coś powinien, a pamiętaj, iż nie przystoi sza­

farzowi być kaznodzieją.

B artłom iej. Wielu nie przystoi być tem, czem są. Tak to teraz świat idzie. Ale nie chcę już więcej mówić, żebyś mnie waćpan zno­

wu kaznodzieją nie nazwał.

M arszalek. Słyszałeś waść, panie Bartłomieju, co jegomość roz­

kazał?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bezsprzecznie następca NFZ, chcąc niejako oczyścić się ze zobowiązań poprzednika, w pierwszej kolejności będzie dążył do zakończenia spraw toczących się przed sądem..

Na rynku krajowym proponujemy współpracę organizacjom sektorowym ryn- ku szpitalnego, takim jak Ogólnopolskie Stowarzysze- nie Niepublicznych Szpitali Samorządowych, Stowa-

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Spotkanie „obrazów wspomnień”, jakimi dysponowali uczestnicy warszta- tów, z obrazami „produkowanymi” przez fotografa Zdzisława Beksińskiego okazało się

Dzisiaj kolejna historyjka obrazkowa, dowiemy się co słychać u Tigera, otwórzcie proszę książkę na stronie 52, przyjrzyjcie się obrazkom i zastanówcie o czym będzie

ułóż nadgarstek jednej ręki na środku klatki piersiowej poszkodowanego (dolna połowa mostka poszkodowanego), nadgarstek drugiej dłoni ułóż na grzbiecie

r o.zsz.yfrowy w an iem g|ębok ich treśc i stanie .się interesującą ?v.yEodą, Drudzy nie będą do niego zdo|ni i tym widowisko wyda się jo<lnym z

Long-term loading on specimens of series VI wit high strength concrete is carried out with a load ratio of 90% of the ultimate shear capacity P max,mean.. According to Table 12,