• Nie Znaleziono Wyników

Teoriopoznawcze wprowadzenie o prawdzie i kłamstwie w sensie pozamoralnym

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Teoriopoznawcze wprowadzenie o prawdzie i kłamstwie w sensie pozamoralnym"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

Fryderyk Nietzsche

Teoriopoznawcze wprowadzenie o

prawdzie i kłamstwie w sensie

pozamoralnym

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (51), 165-184

(2)

Świadectwa

F r y d e r y k Nietzsche T e o r i o p o z n a w c z e w p r o w a d z e n ie o p r a w ­ d z i e i k ła m s t w ie w sensie m o r a l n y m * (Spójny zapis) z lata 1873 r. 1

W p e w n y m za pa dłym kącie W szechśw iata, po­ ły s k liw y m ro zlew isku słonecznych u kładów była k ie d y ś gwiazda, na k tó re j m ądre zw ie rzę ta w y n a la zły poznanie. T ak oto zdarzyła się n a jb u tn iejsza i najba rdziej zakłam ana m in u ta «historii po­ w sze c h n e j»: ale m in u ta zaledw ie. Po k ilk u oddechach p rzyro d y gw iazda zastygła i m ądre zw ierzęta m u sia ły um rzeć. Taką to m ógłby kto ś w y m y ś lić przyp o w ieść, a jed n a k nie zdołałby jeszcze zobra­ zować w ten sposób, ja k żałośnie, m gliście i ulotnie, ja k bez celu i n ija ko przedsta w ia się in te le k t lu d zk i pośród przyrody. B y ły w

iecz-* T ek st p och od zi z k sią żk i N ietzsch e: D as P h ilosoph en bu ch . T e o re tisc h e S t u ­

d i e n — Le L iv r e d u P hilosophe. E tu d e th éo r etiq u es. A ubier — F lam m arion 1969, s. 170— 214.

„L u st” w ty c h u ry w k a ch tłu m aczą jako „ p rzyjem n ość” (i od p ow ied n io „U n­ lu s t” jako „p rzyk rość”), ab y odejść m ożliw e daleko od m łod op olsk iej m an iery

p rzek ła d ó w N ietzsch eg o , „ rozk oszy”, „żądzy” itp. J est to zbyt k rótk i tekst, a b y p rób ow ać na n im za sa d n ie le k c ji „L ust” — „U n lu st” jako „ch ęć” — „n ie­ c h ę ć ”, która b yć m oże rzu ciłab y n ieco inne św ia tło na N ietzsch ea ń sk ą naukę o p opędach.

N ie sta ra łem się, w b r e w radom G adam era, oddać n iesa m o w iteg o p rzestan k o­ w a n ia orygin ału . Z abrakło m i, po w ielo k ro tn y ch d ośw iad czen iach , w iary, by na p olu b itw y p om ięd zy k orek tą, uzbrojoną w ża ło sn e p oradniki p raw id ło­ w e g o p isa n ia , a zecerem , sto su ją cy m k om p ozycję a leatoryczn ą, m ogło ostać się c o k o lw ie k poza kropką i p rzecink iem w n ajbardziej stereo ty p iczn y m szyku (przyp. tłu m .) .

(3)

ŚW IA D E C T W A lütt

ności całe, g dy nie istniał, a gdy p rzestanie istnieć, będzie, ja k b y się nic nie stało. In te le k t ów nie m a bow iem żadnego posłannictw a, któ re b y sięgało dalej n iże li życie lu dzkie. L u d z k i je s t i ty lk o jego posiadacz i w ytw ó rca ta k o n im p a tetyczn ie trzy m a , ja k g d y b y za­ w isł na n im św iat w sw y c h obrotach. J e ślib y ś m y się w sza kże u m ie ­ li porozum iew ać z m uchą, d o w ied zielib yśm y się, że i ona z ty m ż e pato sem unosi się w p o w ie trzu i czuje się fru w a ją c y m c e n tru m świata. N ie m a w p rzyrod zie nic ta k podłego i znikom ego, b y od p o w iew u choćby ow ej m o cy poznaw ania nie spęczniało zaraz ja k bukłak; a ja k tragarzow i ka żd em u potrzeba w ielbiciela, ta k rów ­ n ież filo zo fow i, n a jd u m n iejszem u z lu d zi zda się, iż na sw e c z y n y i m y ś li w id zi zew sząd p rzez tele sko p y spoglądające oczy W szech ­ świata.

O sobliw e, iż w szy stk o to spraw ia in te le k t, te n w łaśnie, k tó r y p r z y ­ dany został najn ieszczęśliw szym , n a jd e lik a tn ie jszy m , n a jb ard ziej n ie tr w a ły m stw o rzen io m li ty lk o jako wsparcie, b y je p rzez m in u tę zachować dla istnienia, z którego w in n y m razie, bez p rzy d a tk u , m ia ły b y ja k sy n u Lessinga 1 w szelkie racje uchodzić. T a k więc owa z poznaw aniem i doznaw aniem stow arzyszona buta, zaćm iew ająca oczy i z m y s ły ludzi w oalem m g ły, łu d zi ich co do w artości istn ie­ nia p rzez to, że niesie w sobie nader pochlebną ocenę sam ego po­ znania. J e j s k u tk ie m n a jo g ó ln iejszym je s t ułuda — ale ró w n ież n a j­ szczególniejsze n a w et s k u tk i są ty m ja ko ś nacechowane.

In te le k t jako środek sam ozachow ania osobnika angażuje głów ne sw o je siły w udaw aniu, ono bow iem je s t środkiem , za pomocą k tó ­ rego u tr z y m u ją się p rzy ży ciu osobniki słabsze, m n ie j odporne, iii że nie dane jest im toczyć w a lki o b y t rogami bądź o stry m uzęb ie­ n iem drapieżcy. U człow ieka sztu k a udaw ania osiąga szczyt: u n ie ­ go zw o d zen ie, pochlebstw o, k ła m stw o i oszustw o, obgadyw anie za plecam i, poza i stro jen ie się w cudze piórka, m aska, przesłona k o n ­ w en cji, gra ja k na scenie przed in n y m i i przed sobą sa m y m , jed ­ n y m sło w em n ieusta n ne krążenie w okół zaw sze jednego płom ienia próżności stało się ta k bardzo regułą i praw em , iż niem a l nic nie je s t ta k niepojęte ja k to, że m ógł się u ludzi rozw inąć rze te ln y i c z y s ty popęd k u praw dzie. Są oni głęboko pogrążeni w iluzjach i m ajakach sennych, ich w zro k ślizga się jed y n ie po p ow ierzchni

(4)

167 Ś W IA D E C T W A

rzeczy i w id zi «form y», doznaw anie w n ic zy m nie przyb liża ich k u praw dzie, lecz ogranicza się do odbioru bodźców i do igrającego ja k ­ b y m uska n ia po grzbietach rzeczy. Do tego nocą człow iek p rzez całe sw e życie pozw ala się m am ić w e śnie, a jego poczucie m oralne n i­ g d y nie p ró b u je te m u zapobiec; tym c za se m są ponoć ludzie, k tó r z y d zię k i sile w oli w y z b y li się chrapania. Cóż w łaściw ie czło w iek w ie

0 sa m y m sobie. C zyż zdołał choćby raz jed e n percypow ać siebie

w zupełności, ja k w yłożonego w ośw ietlonej gablocie? C zy przyrod a najczęściej n ie tai przed n im w szystkieg o , rów n ież g d y idzie o w ła ­ sn e jego ciało, aby go trzy m a ć w z a k lę ty m za m kn ięciu św iadom ości d u m n e j i u łu d n ej, z dala od po zw ija n ych kisze k , spiesznego biegu stru m ie n i k r w i i po w ikła n ych w ibracji w łókien? A klu cz odrzuciła precz: i biada zg u b n ej ciekaw ości, k tó re j by udało się zerkn ą ć k ie ­ d y ś w dół p rzez szparę w p o m ieszka niu świadom ości i któ ra do­ m y śla ła b y się teraz, że bezlitosne je s t i chciw e, nienasycone i m o rdu żądne to, na c z y m w spiera się czło w iek w obojętności sw ej n ie w ie ­ d z y snów ja k g d y b y uczep ion y na grzbiecie tyg rysa . S ką d że więc w ty m u kła d zie popęd k u praw dzie?

W n a tu ra ln y m stanie rzeczy osobnik, k tó re m u chodzi o sam ozacho-

w anie w obec in n ych , p osługuje się in te le k te m głów nie w ud a w a ­ n iu ty lk o : p oniew aż jed n a k czło w iek p rzy m u szo n y potrzebą i nudą pożąda zarazem e g zyste n cji społecznej i stadn ej, pragnie w ięc za­ w rzeć pokój i stara się w yelim in o w a ć ze swego św iata b ellum om ­ n iu m contra om nes, p rzy n a jm n ie j tę najbrutalniejszą. Zaw arcie po­ k o ju po w o duje zarazem coś w rodzaju pierw szego k ro ku k u p o zy ­ s k a n iu owego zagadkow ego popędu k u praw dzie. Ustalone m iano­ w icie zostaje p r z y ty m , co m a odtąd być «prawdą», tzn. w yn a lezio ­ n e zostaje w szędzie po rów ni w ażne i zobow iązujące określanie r zec zy i praw oda w stw o ję z y k a ustanaw ia zarazem pierw sze praw a p ra w d y , tu ta j bow iem po raz p ie rw szy pow staje kontrast p ra w d y 1 kła m stw a . K łam ca u ży w a określeń w a żn ych , słów , po to, b y n ie ­ r ze c z y w is te m u nadać pozór rzeczyw istości, powiada on na p rzyk ła d «je s te m bogaty», g d y tym c za se m określeniem sto so w n ym dla jego s ta n u b y ło b y w łaśnie «biedny». N a d u żyw a on stałych k o n w en cji p rze z dow olne p od m ian y lub n a w e t odwracanie nazw. Jeśli po stę­ p u je ta k dla in te re su i nadto w sposób w yrządzają cy szkodę, to sp ołeczeństw o przestanie m u ufać i p rzez to w y k lu c z y ze swego grona. L u dzie nie ta k bardzo boją się w ów czas tego, że zostaną

(5)

Ś W IA D E C T W A 1 6 8

oszukani, ja k tego, że w s k u te k o szustw a poniosą szkodę: rów n ież i na ty m poziom ie nie znoszą, w gruncie rzeczy, nie u łu d y, lecz zły c h i n iep rzy ja zn y c h s k u tk ó w pew nego rodzaju u łu d y. T y lk o w p o dob­ nie ograniczonym sensie czło w iek pragnie te ż praw dy: pożąda on p r z y je m n y c h , sp rzyja ją cych zachow aniu życia s k u tk ó w p ra w d y, w o ­ bec czystego poznania bez s k u tk ó w je s t obojętny, wobec praw d ew en tu a ln ie szko d liw y c h i n iszczycielskich — n a w e t wrogo na sta ­ w iony. N adto zaś: ja k to rzecz się m a z o w y m i ko n w en cja m i j ę z y ­ ko w ym i? C zy m oże są one w y tw o ra m i poznania, z m y s łu p ra w d y , określenia zaś i rzec zy p rzysta ją do siebie? Jestże ję z y k a d e k w a t­ n y m w y ra ze m w sze lk ic h realności?

Do urojenia, że posiadł ja ką ś «prawdę» w określo n ym przed chw ilą stopniu, dojść m oże czło w iek je d y n ie w s k u te k słabej pam ięci. K ie ­ d y nie zechce zadowalać się praw dą w form ie tautologii, tzn . p u ­ s ty m i łu p inam i, c zło w iek w iecznie będzie p rzyjm o w a ł ilu zje za p ra w dy. C zy m je s t słowo? G ło so w ym odw zorow aniem pobudzenia nerw ow ego. A le z pobudzenia n erw ow ego w nioskow ać o p r z y c z y ­

nie z e w n ę trzn e j — je st to re zu lta t błędnego i nieupraw nionego zastosow ania tw ierd zen ia o racji. J e ślib y p rzy genezie ję z y k a roz­ strzyg ała jed y n ie praw da a p r z y określaniu — w zgląd na pew ność, to ja k że b y śm y śm ieli w ów czas m ów ić: kam ień je st tw a rd y — ja k g d y b y n am «tw a rd o ść» znana b yła jeszcze skądinąd, a nie ty lk o ja ko całkiem s u b ie k ty w n e pobudzenie. D zielim y rzeczy w ed łu g rodza­ jów , p ień 2 o kreśla m y jako m ę sk i, roślinę jako żeńską: ileż dow ol­ ności w ty c h transpozycjach! D alekośm y się znaleźli od ka nonu pewności! M ó w im y o «wiju»: uch w yco na ty m określeniem je st je d y ­ nie pokrętno ść ruchu, m og ło b y więc przysługiw ać ono ró w n ież w ę ż o w i3. Ileż dowolności w rozgraniczeniach, ileż jednostronnego p referow ania ju ż to je d n e j, ju ż to drugiej właściw ości ja kie jś rze­ czy! Z esta w ien ie ro zm a ity c h ję z y k ó w pokazuje, że w p r zy p a d k u słów n ig d y nie chodzi o praw dę, o adekw atne w yrażenie: w p rze ­ c iw n y m razie nie b y ło b y ty lu ję z y k ó w . «Rzecz w sobie» (a to była b y w łaśnie owa czysta, w olna od s k u tk ó w prawda) jest czym ś zu p e ł­

2 W o ry g in a le „der B a u m ”, d rzew o, po n iem ieck u rodzaju m ęsk iego (przyp.

tłum.).

3 P r z y k ła d y w ija i w ęża pod an e za m ia st n iem ieck ieg o „ S ch la n g e” (w ęża) i „W urm ” (robaka) (przyp. tłum .) .

(6)

1 0 9 Ś W IA D E C T W A

nie n ie p o ję ty m rów nież dla fo rm ierza ję z y k a i b y n a jm n ie j niepo­ żądanym . O kreśla on jed y n ie relacje rzeczy do lu dzi i w w y ra ża n iu ich dopomaga sobie n ajśm ielszą m e ta fo ry k ą . N a jp ierw transpo zycja pobudzenia nerw ow ego w obraz! M etafora pierw sza. Z kolei w e d łu g obrazu zostaje u fo rm o w a n y głos! M etafora druga. I za k a ż d y m ra­ zem n a stępu je c a łk o w ity p rzesk o k z je d n e j s fe r y w inną, zupełn ie nową. M ożna sobie w yobrazić czło w ieka , k tó r y je s t ko m p le tn ie głu­ ch y i n ig d y nie m iał doznania d ź w ię k u ni m u z y k i: ja k ów czło w iek d ziw u je się p ia sk o w y m fig u ro m a k u s ty c z n y m Chladniego, ja k w y ­

k ryw a , że ich p rzy c zy n ą je st drżenie s tr u n y i ja k odtąd gotów js s t poprzysiąc, iż tera z ju ż w ie, co ludzie n a zy w a ją «dźw iękiem », ta k oto u nas w szy stk ic h m a się rzecz z ję z y k ie m . M n iem a m y, iż w ie­ m y coś o rzeczach sam ych, m ów iąc o d rzew ach, barwach, śniegu i kw iatach, a przecież d y sp o n u je m y zaled w ie m eta fo ra m i r z e c z y y które b y n a jm n ie j nie odpowiadają oryginałom . T a k ja k d źw ię k jako figura z piasku, ta k owo zagadkow e X rzeczy sam ej w sobie p re­ z e n tu je się n a jp ie rw jako p obudzenie n erw o w e, p o tem jako obraz,, w reszcie jako głos. W k a żd y m bądź razie p o w staw aniem ję z y k a nie rządzi logika i cała m ateria, w k tó r e j i za pomocą k tó re j p ra cu je p o tem i buduje czło w iek p ra w d y, badacz, filo zo f, pochodzi jeśli nie z C h m u ro ku k u łc zy n a 4, to na p ew no nie z is to ty rzeczy.

W szczególności z a jm ijm y się jeszcze k szta łto w a n ie m pojęć. K a ż­ de słow o staje się z m iejsca po jęciem p rzez to w łaśnie, że nie m a słu żyć, na p rzy k ła d jako p rzyp o m n ien ie, jed n o razow em u , całko w i­ cie zin d y w id u a lizo w a n e m u p rzeży c iu p ierw o tn e m u , k tó re m u za­ w dzięcza sw e pow stanie, lecz że m u si być rów nocześnie stosow ne dla n iezliczonych p rzyp a d kó w m n ie j lub bardziej podobnych, tzn. nigd y, ściśle rzecz biorąc, nie ta kich sa m ych , c zyli w yłą czn ie n ie­ jed n a ko w ych . K ażde pojęcie p o w sta je p rze z zrów nanie n ieró w nego . Ja k pew ne je s t, że jed en liść n ig d y nie je s t c a łkiem ró w n y drug ie­ m u , ta k samo te ż p ew ne jest, że pojęcie liścia u k szta łto w a n e zo­ stało dzięki arb itra ln em u n ieu w zg lęd n ien iu in d yw id u a ln y ch odm ien­ ności liści, d zię k i zapom inaniu o ty m , co odróżnia; a tera z za jego spraw ą rodzi się w yobrażenie, ja k o b y poza liśćm i istniał w p rzyro ­ dzie ja kiś «liść», rodzaj p ra fo rm y, podług k tó r e j utka no, w y r y s o ­

4 „ N efe lo k o k k y g ia ” cz y li m iasto założon e p rzez p ta k i w chm u rach (P t a k i A ry sto fa n esa ), tu ta j jako „urojony ś w ia t”.

(7)

Ś W IA D E C T W A 170

wano, odm ierzono, pokolorow ano, w ym alow ano w szy stk ie liście, ale n iew p ra w n ą ręką, ta k że ja ko w ierna odbitka p ra jo rm y nie w y p a d ł p o p ra w n ie i w iarygodnie ani je d e n okaz. Jakiegoś człow ieka n a z y ­ w a m y «uczciw ym »; czem u ż to on dzisiaj ta k «uczciwie» postąpił, p y ta m y . Nasza odpow iedź b rzm i zazw yczaj: z pow odu sw e j u czci­ w ości. Uczciwość! To znaczy znow uż: liść jest p rzyczyn ą liści. Nic ■zgoła nie w ie m y o żad n ej rzec zy w iste j jakości, któ ra by się zw ała

·«u czciw ością», w iele natom iast o licznych zin d yw id u a lizo w a n ych

a przeto nieró w n ych postępkach, które z r ó w n u je m y p rzez p o m i­ nięcie tego, co nierów ne, i o kreśla m y odtąd jako uczciw e; na koniec fo r m u łu je m y na ich podstaw ie qualitas occulta im ien iem «uczci­ w o ś ć ». Nie dostrzegając tego, co in d yw id u a ln e i rzec zy w iste , u z y ­ s k u je m y pojęcie, a ta kże form ę, podczas gdy przyroda nie zna ani fo rm , ani pojęć, a przeto te ż żad n ych g a tunków , lecz jed y n ie niedo­ stę p n e dla nas i n iedefiniow alne X . B ow iem rów nież przeciw sta w ie­ n ie in d y w id u u m i g a tu n ku , k tó r y m się p o sługujem y, je st antropo- m o r fiz m e m i nie w y w o d zi się z isto ty rzeczy, chociaż nie pow aża­ m y się te ż głosić, iżb y istocie te j nie odpowiadało: b yło b y to m ia ­ now icie tw ierd ze n ie do g m a tyczn e i jako takie rów nie niedow odliw e ja k jego przeciw ień stw o .

C z y m w ięc je st prawda? R uchliw ą mnogością m etafo r, m eto n im ii, ■antropomOrfizmów, kró tk o m ów iąc sum ą relacji ludzkich, któ re zo sta ły p o etycko i reto rycznie spotęgow ane, transponow ane i p r z y ­ stro jo n e , i po d łu g o trw a ły m u ży c iu zdają się ludow i niezachw iane, kan o n iczn e i zobow iązujące: p ra w d y są ilu zjam i, o k tó rych zapom ­ niano, że n im i są, m etafo ra m i, któ re się z u ż y ły i postradały siłę u zm y sła w ia n ia , m on eta m i z z a ta rty m ste m p le m , które teraz jed y n ie ja ko m e ta l w chodzą w rachubę, nie jako m o n ety.

<Ciągle jeszcze nie w ie m y , skąd się w ziął popęd k u praw dzie; do­ tych cza s bow iem do w ied zieliśm y się ty lk o o powinności, jaką, aby istnieć, nakłada spłoeczeństw o: być p ra w d o m ó w n ym oznacza używ a ć z w y c za jo w y c h m e ta fo r — czyli, w term inologii m oralnej, dow ie­ d z ie liśm y się o pow inności, by kłam ać w ustalonej konw encji, kła­ mać stad n ie w obow ią zu jącym dla w szy stk ich sty lu . Otóż człow iek o czyw iście zapom ina, że ta k się z n im spraw y m ają; kłam ie więc w opisa ny sposób nieśw iadom ie i zgodnie z w ie lo w ie k o w y m n a w y ­ k ie m — i w ł a ś n i e d z i ę k i t e j n i e ś w i a d o m o ś c i , w ła­

(8)

171 Św i a d e c t w a śn ie dzięki te m u zap o m nien iu dochodzi do poczucia p ra w d y . Z po­ czucia pow inności, b y jedną rzecz określać jako «czerw oną», drugą ja k o «zim ną», trzecią jako «n ie m ą », w yłania się im p u ls m o ra ln y od­ noszący się do praw dy: p rzy k ła d e m kła m cy, k tó re m u n ik t nie ufa , w y k lu czo n e g o p rzez w szy stk ic h , czło w iek w y k a z u je sobie p rzez ko n­ tra s t czcigodność, siłę przyciągającą i po żyteczność p ra w d y. Jako isto ta «г o z u m n a» poddaje odtąd sw e postępow anie w ła d zy ab- .strakcyj: nie dozw ala ju ż, b y go p o ry w a ły nagłe w rażenia, w yo b ra ­ żenia; w s z y s tk ie te w rażenia uogólnia n a jp ierw w bardziej odbar­ w ione, chłod niejsze pojęcia i te m u zaprzęgow i pow ierza w óz swego ż y w o ta i p ostępkó w . W szy stk o , co odróżnia człow ieka od zw ie rzę ­ cia, zaw isło od te j um iejętn o ści destylow ania sch em a tu z poglądo­ w y c h m eta fo r, c zyli obrazu w pojęcie. B o w iem w d zied zinie o w ych sch em a tó w m o żliw e je st coś, co b y się w śród poglądow ych p ierw ­ s zy c h w rażeń n ig d y udać nie mogło: sko n struo w a nie p iram id aln e­ go p o rząd ku w ed le ka st i stopni, stw o rzen ie now ego św iata praw , p rzy w ile jó w , podporządkow ań, rozgraniczeń, k tó r y p rzeciw sta w ia się ta m te m u poglądow em u św ia tu p ierw szych w ra żeń ja ko to, co bardziej stałe, ogólniejsze, lepiej znane, bardziej lu d zk ie i p rzeto te ż jako regulujące i im p era tyw n e. Podczas gdy każda m eta fo ra poglądowa je st in d yw id u a ln a i nie m a rów nych sobie, za w sze więc p o tra fi w y m k n ą ć się w sze lk ie m u za k la syfiko w a n iu , w ie lk a budo­ w la pojęciow a w y k a z u je szty w n ą regularność rzym skie g o k o lu m ­ b arium , a je j logika tch n ie o w y m rygorem i chłodem , któ re w łaści­ w e są m a tem a tyce. Kogo owiało ty m chłodem , te n nie da p ew n ie w ia ry, że rów n ież pojęcie, kościane i ośm iorożne ja k k o stk a i prze- m ieszczalne ja k ona, stanow i j e d y n i e r e s z t k ę p o m e t a f o ­ r z e i że ilu zja a rty sty c zn e j tra n sp o zycji pobudzenia nerw ow ego w obraz je s t jeśli nie macierzą, to p rzy n a jm n ie j babką każdego w ogóle pojęcia. A le w obrębie te j pojęciow ej gry w kości «prawda» znaczy: u ży w a ć ka żd ej k o stk i zgodnie z oznakow aniem , dokładnie liczyć oczka, praw idłow o ru bryko w ać i n ig d y nie w y kra cza ć p rze ­ c iw porząd kow i ka st i kolejności rang. Ja k R zy m ia n ie i E tru sk o ­ w ie, k tó r z y pocięli niebo s z ty w n y m i liniam i m a te m a ty c z n y m i i w rozgraniczonej w ten sposób przestrzen i ja k w t e m p l u m w ię zili sobie boga, ta k też nad k a żd y m ludem unosi się ta kie m a ­ te m a ty c zn ie podzielone niebo pojęć, postula t p ra w d y zaś oznacza, iż każdego pojęciow ego bóstw a szu ka się w jego li ty lk o w łasnej sfe rze . Trzeba zapew n e podziw iać n ie b y w a ły geniusz czło w ieka jako

(9)

Ś W IA D E C T W A 1 7 2

budow niczego zdolnego w znieść na ruch o m ych fu n d a m en ta ch , ja k o ­ by na p łynącej w odzie, katedrę z pojęć nieskończenie skompliko»- waną: oczyw iście, aby u trzy m a ć się na ta kich fu n d a m en ta ch , m u s i to być budow la z pa jęczych ja k g d y b y nici, dość delikatna, b y się mogła unosić na fali, dość solidna, b y je j nie rozproszył byle w ia tr. G eniu szem budow niczego człow iek dalece więc p rzew y ższa p szczo ­ łę: ona bud uje z w o sku , k tó ry uzbiera od p rzyro d y , on z dalece d e lik a tn ie jsze j m a terii pojęć, które n a jp ierw m u si w ysn u ć z siebie. W ie lki m u się za te m n a leży podziw — aleć nie za popęd k u p r a w ­ dzie, k u c zy ste m u poznaw aniu rzeczy. Jeśli ktoś schowa rzecz ja k ą ś za k rza k ie m i ta m te ż je j p o tem poszuka i znajdzie, to n iew ie le je st w ta k im szu ka n iu i znalezien iu do pochw ały: otóż ta k je s t w ła ś­ nie z t y m szu ka n iem i zna jdo w a n iem «praw dy» w obrębie s tr e fy

rozum u. Jeśli zd e fin iu ję ssaka, a p o tem p r zy jrza w szy się w ielb łą d o ­ w i obw ieszczę: «patrz no, ssak», to w praw dzie objaw i się w te n sposób ja ka ś praw da, ale m a ona ograniczoną wartość; chcę rzec, jest to praw da z g ru n tu antropom orficzna i nie zaw iera ani je d ­ nego p u n k tu , k tó r y b y b ył « p raw dziw y sam w sobie», r z e c z y w is ty

i p ow szechnie w a żn y, niezależnie od człow ieka. Badacz, k tó r y tro p i ta kie p ra w d y , dą ży w istocie ty lk o do m e ta m o rfo zy św iata w czło­ w ieka, ubiega się o zro zum ienie św iata jako rzeczy lu d zk ie j i osią­ ga w n a jle p szy m razie poczucie asym ilacji. Podobnie ja k astrolog obserw ow ał g w iazdy ja ko służebne lud ziom , w pow iązaniu ze szczę­

ściem i cierpieniem lu d zk im , ta k ów że badacz tra k tu je cały św iat jako złączony z ludźm i, jako w nieskończoność załam ujące się echo p ra d żw ięku , człow ieka, jako pow ieloną kopię praw zoru, czło w ieka . M etodą jego je st uw ażać człow ieka za m iarę w szechrzeczy: p r z y ty m zaczyn a on jed n a k od błędu, g d yż sądzi, iż rzeczy te m a przed sobą bezpośrednio ja ko czyste p rzed m io ty. Zapom ina w ięc p ierw o t­ n ych m e ta fo r poglądow ych jako m e ta fo r i bierze je za rzeczy sam e. T y lk o w s k u te k zapom nienia o ta m ty m p o c zą tk o w y m św iecie m e ta ­ for, ty lk o w s k u te k zestalenia i ze szty w n ien ia gorejącej zra zu la w y , którą sp ły w a ł n a tło k obrazów z pierw otnego zasobu lu d zk ie j fa n ta ­ zji, ty lk o w s k u te k n iep rzem o żn ej w iary, iż t o słońce, t o okno, t e n stół są praw dą samą w sobie, kró tk o m ów iąc ty lk o przez to, że czło­ w ie k zapom ina o sobie jako podm iocie, i to m ianow icie p o d m i o ­ c i e t w ó r c z o ś c i a r t y s t y c z n e j , życie jego je st jako tako spokojne, bezpieczne i ko n sek w en tn e : g d y b y choć na ch w ilę m ógł

(10)

173 Św i a d e c t w a się w yrw a ć z m u ró w , w któ ry c h w iązi go ta wiara, z m iejsca b y łb y

koniec z jego «samoświadomością». J u ż i ta k z tru d e m zd o b yw a się on na p rzyzn a n ie , ja k im sposobem owad c zy p ta k p ercyp u ją cał­ k ie m in n y św iat n iż czło w iek i że zu pełn ie nie m a sensu pytać, k tó ­ ra z obu percepcji św iata je st słu szn iejsza, jako że trzeba b y p r z y ­ ło żyć tu m ie r n ik p e r c e p c j i s ł u s z n e j , tzn . m ie rzy ć nie istn ie ­ jącą m iarą. W ogóle jed n a k «percepcja słuszna» — co m iałoby ozna­ czać: a d ekw a tn e w yra żen ie jakiegoś p rzed m io tu w podm iocie — w y d a je m i się sprzeczną niedorzecznością: p o m ięd zy bow iem d w ie ­ m a absolutnie ró żn ym i sfera m i, ja k podm iot i p rzed m io t, nie m a ża d n ej p rzyczyn o w o ści, słuszności, w yrażania, istnieje co n a jw y ż e j zachow anie e stetyczn e, chcę rzec a lu zy jn a transpozycja, p o tyk a ją cy się p rzekła d na zu p ełn ie obcy ję z y k ; po te m u jed n a k potrzeb ne są, w k a ż d y m bądź razie, pośredniczące sfera i siła swobodnego tw o rze ­ nia i w y n a jd y w a n ia . W słow ie «zjaw isko» je s t w iele zw odniczego, u n ik a m go p rzeto w m iarę możności: niepraw dą je st bow iem , ja ko b y w e m p ir y c z n y m św iecie zjaw iała się istota rzeczy. M alarz, k tó re m u zabrakło rąk i k tó r y pragnąłby w yra zić pieśnią obraz m ajaczący m u przed oczym a, i ta k u ja w n i w ięcej p rzy te j zam ianie sfer, aniżeli o istocie rzeczy u jaw n ia e m p iry c zn y św iat. N a w et sto su n ek pob u­ dzenia nerw ow ego do w ytw a rza n ego obrazu nie je s t sam w sobie sto su n k ie m kon ieczn ym : k ied y jed n a k ten sam obraz w y tw o rzo n y został m ilio n y ra zy i p rze k a zy w a n y był p rzez w iele pokoleń, aż w końcu w całej ludzkości pojaw ia się zaw sze jako n a stęp stw o tej sa m ej okoliczności (Anlass), w ów czas z y sk u je on ostatecznie to sam o znaczenie u w szy stk ic h lu d zi ta k , ja k g d y b y ów sto su n ek p ier­ w otnego pobudzenia nerw ow ego do w ytw orzonego obrazu b y ł sto­ su n k ie m ściśle p rzy c zy n o w y m ; ta k sen w iecznie się pow tarzający b y łb y d oznaw an y i oceniany ca łkiem ja k rzeczyw istość. A le zesta ­ lenie się i ze szty w n ien ie ja kie jś m e ta fo ry nie stanow i b y n a jm n ie j poręki, iż b y była ona konieczna i w yłą czn ie prawom ocna.

K a żd y z pew nością człow iek o sw o jo ny z ta k im i rozw ażaniam i do­ znaw ał głęb o kiej n ieufn o ści wobec tego rodzaju idealizm u, ilekroć p rze k o n y w a ł się ca łkiem w yra źn ie, ja k w ieczyście nieugięte, w szech ­ obecne i n iech yb n e są praw a p rzyro d y; w yciągał w niosek: oto w s z y ­ stko tu ta j, ja k daleko sięgam y w z w y ż w św iat telesko p o w y i w głąb w m ik ro sk o p o w y, je st ta k p ew n e, ko m p letn e, nieskończone, pra­ w idłow e i bez dziur; nauce w iecznie będzie dane drążyć w tyc h

(11)

Św i a d e c t w a 174 szybach z pow odzeniem , a co ty lk o znajdzie — będzie zgodne i w z a ­ jem n ie niesprzeczne. J a kże m ało w ty m podobieństw a do w ytw oru, fa n ta zji, bo przecież g d y b y o ta k i w y tw ó r chodziło, pozór i n ierea l­ ność b y ły b y gdzieś w n im n iew ą tp liw ie do odgadnięcia. Na to w y ­ pada odrzec: g d y b y śm y dysponow ali jeszcze, ka żd y dla siebie, do­ znaw aniem z m y s ło w y m ro zm a itej n a tu ry , g d y b y śm y u m ie li sa m i percypow ać ju ż to ja k p ta ki, ju ż to ja k robaki c zy rośliny, albo te ż

g d y b y jed en z nas dostrzegał ten sam bodziec jako czerw o n y, in n y jako nieb ieski, trzeci zaś n a w e t słyszał go jako d źw ięk, w ó w cza s n ik t nie opow iadałby o ta kie j praw idłow ości p rzyro d y, lecz p o jm o ­ w a lib y śm y ją jako tw ó r w n a jw y ż sz y m sto p n iu s u b ie k ty w n y . N a ­ stępnie: c zy m że je st dla nas w ogóle praw o przyrody? Znane je s t n a m nie sam o w sobie, lecz ty lk o w swoich sk u tk a c h , tzn. w rela­ cjach do in n yc h praw p rzyro d y , któ re z kolei te ż są n a m znane j e ­ d yn ie ja ko s u m y relacji. W szy stk ie za te m te relacje odsyłają ty lk o stale jed n e do drugich i z isto ty sw ej są dla nas z g ru n tu n iezro zu ­ m iałe, zn a m y w nich rzeczyw iście w yłą cznie to, co w n o sim y sa m i, czas, p rzestrzeń , c zyli sto su n k i na stępstw a i liczby. O tóż a k u ra t cała owa cudow ność, która nas w prawach p rzyro d y zadziw ia, k tó ra domaga się od nas w yja śn ien ia i która m ogłaby skłaniać do n ie ­ ufności wobec idealizm u, polega w łaśnie w yłą cznie na rygorze m a ­ te m a ty c z n y m oraz niezłom ności czasow ych i p rzestrzen n ych w y ­ obrażeń. Te jed n a k w y tw a rza m y w sobie i z siebie z koniecznością,

z jaką pająk w y sn u w a nić; jeśli zm u szen i je s te ś m y pojm ow ać w sze l­

kie rzeczy ty lk o w ty c h form ach — nie m a ju ż nic zdum iew a jącego w ty m , że w e w szelkich rzeczach p o jm u je m y napraw dę w łaśnie te ty lk o fo rm y : w s z y s tk ie bow iem rzeczy m uszą być nacechow ane pra­ w a m i liczb y i liczba jest w łaśnie ty m , co najbardziej w rzeczach zadziw ia. W sze lka praw idłow ość, która n am ta k im p o n u je w ruchu, gw iazd i w procesie c h em iczn ym , p o kryw a się w istocie z w łaściw o­ ściam i nan oszo nym i na rzeczy przez nas sam ych, ta k że w te n spo­ sób im p o n u je m y sobie sami. O czyw iście okazu je się p rzy ty m , że owo a rty sty c zn e tw orzenie m etafo r, od którego zaczyna się u nas każde doznanie, z góry ju ż zakłada ta m te fo rm y , c zyli w nich się d o k o n u je ; ty lk o niezachw iana trw ałość ty c h p raform tłu m a c zy , ja k p o tem m o żliw e było u fu n do w a n ie z kolei bud o w y pojęć na podsta­ w ie m eta for. Budow a ta je st m ianow icie naśladow aniem na gruncie m e ta fo r sto su n k ó w czasow ych, p rzestrze n n y c h i liczbow ych.

(12)

175 Ś W IA D E C T W A

P rzy budow ie pojęć, ja k w id zie liśm y , p ra c u je pierw otnie ję z y k , w p óźn iejszych czasach — nauka. J a k pszczoła, któ ra zarazem p rzyk ła d a się do b u d ow y kom órek i w yp e łn ia ko­ m ó rk i m io dem , ta k te ż n a u ka pracuje nieprzerw anie nad o w y m . w ie lk im k o lu m b a riu m pojęć, mogiłą naoczności, b uduje coraz n o w e i w yższe piętra, podpiera, czyści, odśw ieża stare ko m órki, a n a d e w szy stk o tru d z i się, b y ową niebotycznie rozrosłą k o n stru k c ję w y ­ pełnić i poukładać w niej po porządku cały em p iryc zn y , tzn . cały

a n tro po m o rficzn y św iat. G d y n a w et człow iek c zy n u w iąże sw e ż y ­ cie z ro zu m em i jego pojęciam i, aby nie ulec prądow i i sa m e m u się nie zagubić, to badacz chatę swą staw ia tu ż p rzy w ie życ y n a u k i, ż e b y móc pomagać w je j budow ie i sam em u znaleźć osłonę w j u ż w zn ie sio n y m bastionie. A potrzeba m u osłony: straszliw e są b o w ie m m oce, któ re n ieu stan n ie na niego cisną i które n a u k o w e j «praw dzie» przeciw staw iają «praw dy» zup ełn ie odm iennego rodzaju, pod n a j­ ro zm a itszy m i znakam i.

ó w popęd do tw o rzen ia m eta fo r, po d staw o w y popęd lu d zki, którego> niepodobna ani na chw ilę w yrzu cić z rachu nku, bo b y się w ten. sposób w yrzuciło sam ego człow ieka, nie został praw dziw ie u ja rzm io ­ n y , nie został w łaściw ie n a w e t o kiełznany przez to, że z jego w y d e - stylo w a n ych w y tw o ró w , pojęć, w ybud ow ano regularny i s z ty w n y św ia t n ow y, ja k o b y w arow nię przed n im strzegącą. S zu k a on so bie now ego pola działania, innego ło żyska i zn a jd u je je w m i c i e i w s z t u c e w ogólności. S ta le m iesza on w ru b ryka ch i ko m ó r­ kach z pojęciam i dostaw iając now e transp ozycje, m e ta fo ry , m e to n i- m ie, stale okazuje pożądliw ą chęć, b y św iat p r z y to m n y czło w ieko ­ w i rozbudzonem u ubrać w postać ta k pstrą i nieregularną, n iek o n ­ se kw e n tn ą i niespójną, czarow ną i wciąż now ą, jaką m a św iat snu. sam w sobie. C złow iek ro zb u dzo n y zdaje sobie przecież spraw ę, ż e c zu w a jed y n ie d zięki s z ty w n e j i regularnej sieci pojęć i w ła śn ie dlatego zdarza m u się n iek ied y m niem ać, że śni, g dy sztu k a ową sieć pajęczą rozerw ie. Pascal m a słuszność tw ierdząc, że g d y b y co n o c y nachodził nas ten sam sen, b y lib y ś m y n im ta k samo zajęci, ja k rzeczam i w id y w a n y m i co dnia: « jeśliby rzem ieśln ik ja k i m iał p e w ­ ność, że co nocy śnić będzie, przez całe dw anaście godzin, iż je s t kró lem , to sądzę, powiada Pascal — że b y łb y on ta k samo szczęśli­

(13)

Św i a d e c t w a 1 7 6

w y ja k król, śniący k a żd ej nocy p rzez godzin dwanaście, iż je s t rzem ieśln ikiem » 5. D zień na jaw ie u lu d u rozbudzonego m ity c zn ie , na przykła d u G rekó w epoki p rzed kla syczn ej, je st w s k u te k n ieu sta ­ jącej cudowności, którą zakłada m it, podobniejszy snow i aniżeli dniu m yśliciela otrzeźw ionego przez na ukę. Jeśli każde drzew o m o ­ że n iekied y przem aw iać ja ko n im fa , lub jeśli bogu zdarza się pod przebran iem uprow adzać dziew ice, jeśli w id u je się z nagła samą boginię A ten ę, ja k p ię k n y m zaprzęgiem w to w a rzystw ie P izy stra to - sa objeżdża ateńskie r y n k i — a ta k w ie r zy ł p r z y z w o ity A te ń c z y k — to w ka żd ej chw ili w s z y s tk o jest m o żliw e i cała przyroda roi się w okół człow ieka, ja k g d y b y była je d y n ie m askaradą bogów, dla k tó rych pod w s z y s tk im i postaciam i zw odzić człow ieka je s t ża rte m ty lk o .

S a m człow iek w sza kże m a n ieprzepartą skłonność, b y dać się zw o ­ dzić i je st ja k oczarow any ze szczęścia, k ie d y m u rapsod opowiada ja ko praw dziw e epickie baśni lub w w id o w isk u akto r odgryw a króla bardziej królew skiego, n iż m ożna zobaczyć w rzeczyw istości, in te ­ le k t, m istrz udawania, p ó ty je st w o ln y i od w szelkich niew o lniczych posług w ysw o bod zo n y, pó ki m oże zw odzić nie szkodząc i w ów czas św ięci sw oje saturnalia. N ig d y nie je s t bardziej w y b u ja ły , bogatszy, d u m n ie jszy , bardziej o b ro tn y i z u c h w a ły ; z tw ó rc zy m upodobaniem żo n gluje m eta fo ra m i i przem ieszcza s łu p y graniczne abstrakcji ta k, że n a zyw a na p rzy k ła d ruchom ą d r o g ą 6 n u rt, k tó r y niesie czło­ w ieka tam , dokąd za zw y c za j trzeba chodzić. Z rzucił teraz z siebie liberię sługi: za zw y c za j z przygnębiającą pilnością z a ję ty w s k a z y ­ w an iem drogi i narzęd zi n ę d zn em u typ o w i, k tó re m u zachciało się istnieć, i w yp ra w ia ją cy się za łu p em ja k pachołek dla pana, teraz sam stał się panem i w olno m u zetrzeć z tw a rzy w y ra z po trzeb y. C okolw iek teraz czyn i, nacechow ane je s t, w porów naniu z poprzed­ n im i działaniam i, ud a niem , ta k ja k ta m ty m w łaściw e było zn ie­ kształcenie. K opiuje życie lu d zkie, ale tra k tu je je jako coś dobrego i zdaje się n a jzu p e łn ie j n im zadowalać. T am to m on stru aln e b elko­

8 N ietzsch e cytu je n ie w ie r n ie : u P a sca la rzem ieśln ik ten b y łb y „praw ie ta k ” („presque a u ssi”) sz c z ę ś liw y jak król, nie zaś „tak sam o” („eb en so’’) (przyp.

tłum.).

8 „Der b e w e g lic h e W eg” — w o ry g in a le p ołączon e z grą ety m o lo g iczn ą i d źw ię­ k ow ą (przyp. tłum.).

(14)

177 Ś W IA D E C T W A

w anie i odeskow anie z pojęć, do którego na całe życie p rzyw a rł czło w ie k w potrzebie szuka ją c ra tu n k u , je s t dla w yzw olonego in te ­ le k tu je d y n ie ru szto w a n iem i zabaw ką w na jzu ch w a lszych sz tu c z ­ kach: a k ie d y je rozbija, przew raca, na p o w rót ironicznie składa, kojarząc to, co w za je m n ajbardziej obce, i rozdzielając, co sobie n a jb liższe, objaw ia w ów czas, że nie po trzeb u je ty c h n a m iastek dla spragnionych i że nie pojęciam i się teraz k ie ru je, lecz in tuicja m i. Żadna p rzyzw o ita droga nie prow adzi od ty c h in tu ic ji do k ra in y w id m o w y ch schem a tó w — abstrakcji: nie m a dla ty c h in tu icji słów , c zło w iek m ilkn ie , g d y je w idzi, albo m ó w i sa m y m i ty lk o za ka za n ym i m e ta fo ra m i bądź n iesły ch a n y m i zestaw ieniam i pojęć, aby p r z y n a j­ m n ie j w ten sposób, ro ztrza skują c i prześm iew a jąc daw ne bariery pojęciow e, zadość u czynić tw órczo w rażeniu obecności i potęgi in ­ tu icji.

Są epoki, w któ ry c h czło w iek rozum u i c zło w iek in tu icji stoją obok siebie, jed en w lę k u przed intuicją, drugi szydzą c z abstrakcji; ten o sta tn i je s t ta k samo n iero zu m n y , ja k ten p ie rw szy — pozbaw iony z m y s łu dla sztu k i. Obaj pragną panować nad życiem : ten, um iejąc sprostać n a jw a żn ie jszy m p otrzebom d zięki zapobiegliw ości, ro ztro p­ ności, regularności, ta m ten , jako «bohater z b y t w esoły», ow ych po­ trzeb nie dostrzegając wcale i za realne biorąc je d y n ie życie p rze ­ brane w pozór i piękno. G dzie człow iek in tu icji, ja k m oże n ieg dyś w G recji przed kla syczn ej, bronią swą z w iększą się sprawia mocą i bardziej zw ycięsko niż jego adwersarz, ta m m oże się w sp rzy ja ją ­ c y m p rzyp a d k u ukszta łto w a ć k u ltu ra i u g ru nto w ać panow anie s z tu k i nad życiem : w sze lk im u zew n ę trzn ien io m takiego życia to ­ w a r z y s zy wów czas owo udanie, n iep rzyzn aw an ie sta n u potrzeby, ów blask m e ta fo ry c zn yc h naoczności i w ogóle bezpośredniość u łu d y. A n i dom , ani sposób chodu, ani strój, ani g liniany dzban ek nie zd ra ­ dzają, że w ynalazła je konieczna potrzeba: w y d a je się, ja ko b y w y ­ razić się w nich w szy stk ic h m iała w zniosła szczęśliw ość i olim pijska bezchm urność, i n ieja ko igranie z powagą. Podczas gdy człow iek, którego wiodą pojęcia i abstrakcje, zn a jd u je w nich ty lk o obronę p rzed nieszczęściem , ale szczęścia w ten sposób z abstrakcji nie w y ­ ciska, g dy on za tem ubiega się o m ożliw ie n a jw ięk szą wolność od cierp ień, człow iekow i in tu icji, stojącem u w pośród k u ltu r y , in tu icje jego przynoszą poza obroną przed złe m ta kże nieu sta ją cy potok ja­ sności, pogodę, w yba w ien ie. To prawda, że cierpi on gw ałtow niej,

(15)

Ś W IA D E C T W A 1 7 8

k i e d y cierpi: a cierpi n a w et częściej, poniew aż nie p otrafi u c zyć się z doświadczenia i wciąż w pada w tę samą paść, w któ rą ju ż k ie d y ś w padł. Cierpiąc, g dy ju ż cierpi, je st ta k sam o n ie r o z u m n y ja k w szczęściu, k r z y c z y w głos i nie zna pocieszenia. J a k że inna je s t w p od ob n ym niepow odzeniu postaw a człow ieka stoickiego, n a u ­ czonego dośw iadczeniem , panującego nad sobą z pomocą pojęć. On, k tó r y za zw ycza j szuka jeno rzetelności, pra w d y, w olności od złu d i ochrony przed u w o d liw y m zaskoczeniem , teraz, w nieszczęściu, składa rów nie m istrzo w sko egzam in z udania ja k ta m te n w szczę­ ściu; nie m u ju ż p ełn ej drżeń, ru ch liw ej lu d zk ie j tw a rzy , lecz n ie­ jako m askę o godnie proporcjonalnych rysach, nie k r z y c z y i n a w e t nie odm ienia głosu: k ie d y obryw a się nad n im chm ura, ow ija się s w y m płaszczem i idzie w o ln y m kro kiem , pod ulew ą.

Dyspozycja następnych części 3

Z obrazow anie chaotycznego nieładu w epoce m ity c zn e j. Orientalność. P oczątki filozofii jako porządku jącej k u l­ ty , m ity ; organizuje ona jedność religii.

4

P oczątki ironicznej postaw y wobec religii. Bi­ je now e źródło filozofii.

5 itd. Opowiadanie

K o n klu zja : P aństw o Platona ja ko p o n a d- h e l l e ń s k i e , jako nie niem o żliw e. Filozofia osiąga tu ta j sw ó j szc zy t ja ko założycielka p a ń stw o porządku m e ta fiz y c z n y m .

Projekty «Prawda»

1. Praw da jako obow iązek b ezw a ru n k o w y , wrogo n iszczycielski dla

(16)

1 7 9 Św i a d e c t w a

2. A naliza pospolitego z m y s łu p ra w d y (n ieko n sekw en cja ). 3. Patos p ra w d y.

4. N iem ożliw ość jako k o r e k ty w a ? człow ieka.

5. F un d a m en t człow ieka k ła m liw y , bo o p ty m isty c zn y . 6. Św ia t ciał.

7. In d yw id ua .

8. F orm y.

9. S ztu k a . W rogość wobec niej.

10. B ez n iep ra w d y ani spo łeczeń stw a , ani k u ltu r y . K o n flik t tragicz­

n y. W sze lka dobroć i p iękn o za w isły od u łud y: praw da zabija — zabija n a w e t sam ą siebie (rozpoznając, iż je j fu n d a m e n te m je st błąd).

Co odpow iada a s c e z i e , gdy chodzi o p raw ­ dę? P raw dom ów ność ja ko podstaw a w szelkich u kładów i w a runek trw ania rodzaju lud zkieg o je s t p o stu la tem eu d a jm o n isty czn y m , k tó ­ re m u p rzeciw staw ia się poznanie, że n a jlepiej w iedzie się człow ie­ ko w i raczej d zięki i l u z j o m : że w ięc przestrzegając zasady eud aj- m o n izm u 8 trzeba b y stosow ać i praw dę, i k ł a m s t w o — ja k się te ż i dzieje.

Pojęcie p r a w d y z a k a z a n e j , tzn . ta kie j, którą w łaśnie z a ­ k r y w a i m a s k u j e eu d a jm o n istyczn e kłam stw o. P rzeciw ień­ stw o: K ł a m s t w o z a k a z a n e , które zachodzi tam , gdzie roz­ ciąga się obszar p ra w d y dozw olonej.

S y m b o l pra w d y zakazanej: f i a t v e r i t a s , p e r e a t m u n d u s . S y m b o l k ła m stw a zakazanego: f i a t m e n d a c i u m , p e r e a t

m u n d u s .

7 „D as K o rre k tiv ”, z franc, „le co r r e c tif” oznaczać m oże sk ład n ik łagod zący (np. sm ak), środek k o m p en su ją cy lu b w y r ó w n a w c z y albo, n a jo g ó ln iej, środek n a p ra w czy . Z naczenia te różnią się zw łaszcza różnym p ojm ow an iem norm y te g o , co m a b yć k o ry g o w a n e (przyp. tłum,.).

(17)

ŚW IA D E C T W A 180

P ie rw szy m , co ginie od praw d zakazanych, je s t in d yw id u u m , k tó re je w ypow iada. O statnim , co ginie od k ła m stw zakazanych, je s t in ­ d y w id u u m , T am to poświęca siebie samo w raz ze św ia tem , to po­ św ięca św iat sobie i sw ej egzystencji.

K a zu isty k a : c zy dozw olone je st poświęcać ludzkość praw dzie?

1. Nie je s t to bodaj m ożliw e. D ałby Bóg, że b y ludzkość m ogła

u m rze ć od praw dy.

2. G d y b y to było m ożliw e, b yła b y to dobra śm ierć i w y zw o le n ie od życia.

3. N ik t nie m oże bez niejakiego o b ł ę d u w ierzyć ta k m ocno, iż

praw dę posiada: nie om ieszka pojaw ić się w ątpienie. Na p yta n ie, c z y dozw olone je st o b ł ę d o w i poświęcać ludzkość, trzeba by od­ pow iedzieć przecząco. A le w p ra ktyce ta k się zdarza, poniew aż obłę­ d e m je s t w łaśnie wiara w prawdę.

W iara w praw dę — c zyli obłęd. E lim inacja w szy stk ic h skła d o w ych e u d a j m o n i s t y c z n y c h :

1. Jako m o je j w ł a s n e j w iary; 2. Jako z n a l e z i o n e j przeze mnie;

3. Ja ko źródła dobrych opinii u innych, sław y, popularności; 4. Jako pańskiego rozkoszow ania się staw ianiem oporu.

C zy po odliczeniu w szy stk ic h ty c h składow ych m ożliw e je s t jeszcze w ypo w ia da n ie p ra w d y jako o b o w i ą z e k czysty? Analiza w i a ­ r y w p r a w d ę ; bow iem w szelkie posiadanie p ra w d y je s t ty lk o wiarą, że się praw dę posiada. Patos, poczucie obow iązku w yn ik a ją z t e j w i a r y , a nie z rzek o m ej praw dy. W iara zakłada bezw a­ ru n k o w ą s i ł ę p o z n a n i a u in d yw id u u m , następnie p rześw iad­ czenie, że n igd y żadna istota poznająca nie zajdzie w ty m w zglę­ dzie dalej; je s t więc ona wiążąca dla najodleglejszych istot pozna­ jących. R e l a t i o , z r e l a t y w i z o w a n i e znosi patos w iary; na p rzy k ła d ograniczenie się do tego, co lud zkie, w połączeniu ze scep­ ty c z n y m przyp u szczen iem , iż być m oże w szy scy je ste śm y w błędzie. J a k je d n a k m ożliw a je s t s к e p s i s, w ą t p i e n i e ? O kazuje się ona sta n o w iskiem m y ś lo w y m praw dziw ie a s c e t y c z n y m . Nie w ie rzy ona bow iem w wiarę i n iw e c zy w ten sposób całą je j dobro­ czynność.

(18)

181 Ś W IA D E C T W A

Lecz n a w e t w ą tp ien ie zaw iera w sobie pew ną wiarę: wiarę w lo­ gikę. S to p n ie m n a jw y ż s z y m je s t w ięc w yrzeczen ie się logiki, c r e ­ d o q u i a a b s u r d u m , zw ą tp ien ie o rozum ie i jego negacja. J a k to w n a stę p stw ie ascezy się zdarza. Ż y ć w ta k im stanie nie m o że n ik t, podobnie ja k w c z y s te j ascezie. T y m sa m y m dow iedzione zo­ stało, że w iara w logikę i w ogólności wiara je s t niezbędna do ż y ­ cia, że z a te m d ziedzina m y ślen ia je s t eudajm onistyczna. W obec te ­ go pojaw ia się jed n a k p o stula t kłam stw a: k ie d y m ianow icie życie

i Ενδαιλονία są a rg u m en tem . W ątpienie zwraca się przeciw p ra w ­

dom za k a za n y m . B ra k za te m po dstaw y dla c zy ste j p ra w d y w so­ bie, popęd k u n iej je st ty lk o za m askow an ym popędem eud ajm o- n isty c zn y m .

K a żd y proces p rzyro d n ic zy je st dla nas w gruncie rzeczy n ie w y ­ tłu m a cza ln y: m o ż e m y jed n a k skonstatow ać, w ja k ie j za k a żd y m ra zem scenerii odb yw a się w ła ściw y dram at. M ó w im y w ów czas o przyczynow ościach, podczas g dy w gruncie rzeczy w id zim y ty lk o n a stęp stw o zdarzeń. W iarą jest, nieskończenie często d em en to w a ­ ną, ja k o b y w określo n ej scenerii zaw sze m usiała w ystą pić ta ka k o ­ lejność.

Logika je s t ty lk o n iew o ln ic tw em w w ięzach języ k a . W ję z y k u tk w i jed n a k e le m e n t n ielogiczny, m etafora itd. Pierw sza siła spraw ia zrów nanie nierów nego, je s t za te m s k u tk ie m fa n ta zji. Na ty m opie­ ra się e g zyste n cja pojęć, fo rm itd.

«Prawa p rzyro d y» . Nic ty lk o relacje, w za je m n e % do człow ieka. C zło w iek ja ko m i a r a r z e c z y , gotowa i stw ardniała. G d y ty lk o p o m y ś lim y o n im ja ko o c zym ś p ły n n y m i w a h liw y m , koniec z r y ­ gorem p ra w p rzyro d y . Praw a doznaw ania jako jądro praw p r z y ­ rody, m ech a n ika ruchów . W iara w św iat z e w n ę tr z n y i w przeszłość w p rzyro d o zn a w stw ie.

N a jp ra w d ziw sze na ty m świecie: m iłość, religia i sztu ka. T a m ta po p rzez w sze lk ie udania i m askarady dostrzega jądro, cierpiące in ­ d y w id u u m i w sp ółczuje, ta ja ko m iłość p ra k ty c zn a pociesza w cier­ pieniu, opowiadając o in n y m porządku św iata i ucząc pogardy dla tego tu ta j. Są to tr z y m oce n i e l o g i c z n e , które się jako ta kie dekla ru ją .

(19)

Ś W IA D E C T W A 1 8 2

*

B ezw a ru n ko w a zgodność w logice i m a te m a ty ­ ce c zyż nie w sk a zu je na ja kiś m ózg, ja kiś k ie ru ją cy , w y ła m u ją c y się z n o rm y narząd — na ja kiś rozum ? duszę? — L u d ź m i j e ­ ste śm y za spraw ą tego, co n a jzu p ełn iej s u b i e k t y w n e . J e st to nagrom adzone dzied zictw o , w k tó r y m w szy sc y m ają udział.

*

P rzyro d ozna w stw o je st uśw iad am ia niem sobie, co w szy stk o je s t n a szym d zied zictw em , registra turą usta lo n ych i s z ty w n y c h praw doznawania.

*

N ie m a popędu k u poznaniu i praw dzie, je s t ty lk o popęd k u w ierze w prawdę: czyste poznanie je s t w y z u te z popędu.

W sz y s tk ie popędy zw iązane są z p r z y je m n o ­ ścią lub przykrością — nie m oże być popędu k u praw dzie, tzn . k u całkow icie w o ln ej od n a stęp stw , ę zy ste j, w y z u te j z em ocji p ra w ­ dzie, poniew aż u sta w a ły b y ta m p rzyjem n o ść i p rzykro ść, a nie ma popędu, k tó r y by nie p rzeczuw ał p rzyje m n o śc i w zaspokojeniu. P r z y j e m n o ś ć m y ś l e n i a nie w sk a zu je na pożądanie praw dy. P rzyjem n o ść w szy stk ic h p o strzeżeń z m y sło w y c h polega na ty m , że dochodzą one do s k u tk u p rzez k o n k l u d o w a n i e .

O ty le te ż czło w iek zaw sze porusza się w m o rzu p rzyjem n o ści. Ja- k im że jed n a k sposobem k o n k l u z j a , o p e r a c j a l o g i c z n a m oże s p r a w i a ć p r z y j e m n o ś ć ?

(20)

1 8 3 Ś W IA D E C T W A

O t y m co je s t niem ożliw ego w cnotach.

Nie z ty c h n a jw y ż sz y c h popędów w yrósł człow iek, cała jego isto­ ta tch nie m oralnością bardziej rozluźnioną, najczystsza m oralność to dla niego sk o k ponad w łasną istotę.

*

S ztu k a . K ła m stw o z p o trzeb y i k ła m stw o bez­ interesow ne. Sprow adzić je d n a k i to drugie do ja kie jś p o trzeby. W szy stk ie k ła m stw a są k ła m stw a m i z p o trzeby. P rzy je m n o ść z k ła m stw a je s t a rty styc zn a . Inaczej ty lk o praw dzie p rzysłu g iw a ła ­ b y p rzyjem no ść. P rzyjem n o ść a rty styc zn a je s t n a jw ięk sza , ponie­ w aż w ypow iada ona praw dę w fo rm ie kła m stw a w sposób ca łkiem ogólny.

Pojęcie osobowości i n a w et wolności m oralnej — to ilu zje ko n iecz­ ne, ta k że n a w e t nasze p o p ęd y k u praw dzie m ają k ła m stw o za podstaw ę.

Praw da w sy ste m ie p e s y m i z m u . M yślenie je s t czym ś, czego lepiej, aby nie było.

*

J a k że m ożebna je st sztu k a jako kłam stw o ! O czy m oje, z a m k n ię te , w idzą niezliczone zm ieniające się obrazy — w y tw a r z a je fa n ta zja i w ie m , że nie odpowiadają one realności.

W ierzę im więc ty lk o jako obrazom , nie jako realnościom .

Powierzchnie, formy

W sztu ce je st radość budzenia w ia ry za spra­ wą pow ierzchni: ale nie ulega się przecież złudzie! W p rze c iw n y m razie nie b yła b y to ju ż sztu ka .

(21)

Ś W IA D E C T W A 184

S z tu k a jed n a k zm ierza k u ułu d zie — ale m y nie u leg a m y złud zie? S ką d p rzyjem n o ść z u łu d y zam ierzonej, z pozoru, k tó r y zaw sze zo ­ staje rozpoznany jako pozór?

S z tu k a tra k tu je więc p o z ó r j a k o p o z ó r , w łaśnie n i e chce w ięc łudzić, j e s t p r a w d z i w a .

C zyste, niepożądliw e oglądanie m o żliw e je s t ty lk o w obec pozoru, k tó r y rozpoznaw any je st jako pozór, k tó r y wcale nie chce w ia ry w y łu d zić i pod ty m w zg lęd em w ogóle nie pobudza naszej woli. J e d yn ie ten , kto by potrafił cały św iat rozpatryw a ć ja ko pozór, b y łb y w stanie przyglądać m u się niepożądliw ie i niepopędliw ie: a rty sta i filozof. T u ta j u sta je popęd.

D opóki p o szu ku je się p ra w d y w świecie, je s t się pod panow aniem popędu: popęd w sza kże chce przyjem n ości, a nie p ra w d y, chce w ia­ ry w praw dę, c zyli p rzy je m n y c h s k u tk ó w te j w iary.

Ś w i a t j a k o p o z ó r — św ię ty , a rtysta, filozof.

W szy stk ie eu d a jm onistyczne popęd y budzą wia­ rę w praw dę rzeczy, św iata — robi ta k cała nauka — nastaw ioną na staw anie się, nie na bycie.

Platon jako jeniec w o je n n y w y sta w io n y na sprzedaż na r y n k u nie- w o ln ikó w — po cóż ludziom filozof? — To pozw ala zgadnąć, po co im prawda.

* '

I. P raw da jako p o k ry w k a dla całkiem inn ych odruchów i popędów . II. P atos p ra w d y odnosi się do w iary.

III. Popęd k u k ła m stw u , fu n d a m e n ta ln y .

IV. P raw da je st niepoznaw alna. W sz y s tk o , co poznaw alne — pozór.

Znaczenie s z tu k i jako praw dom ów nego pozoru.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Należy podkreślić, że jest to pierwsze w literaturze udokładnienie struktury dekagonalnych kwazikryształów jako stopów trójskładnikowych... This PhD thesis covers the subject

Naruszenie to musi być popełnione przez jedno z państw, które zobowiązało się przestrzegać praw zawartych w Konwencji... JAKIE WARUNKI MUSZĘ SPEŁNIĆ, BY MÓC ZŁOŻYĆ

На вопрос, почему она пишет стихи на русском языке, а прозу на не- мецком, Мартынова отвечает: «Ну, потому что мне это нравится.. Характе-

Zamość w dawnej Rzeczypospolitej Rocznik Lubelski 14,

In the case of steam this is necessary so that no condensation droplets settle on the turbine blades during expansion (see ); they would damage the blades, reducing

Inicjatorem był wojewódzki konserwator zabytków w Kielcach Andrzej Michałowski i sekretarz Wojewódzkiej Komisji Związków Zawodowych Krystyna Firmanty (jedna z organizatorek

W ew nątrz sam ej społeczności chrześcijańskiej ukształtow ała się bowiem nowa sytuacja, w któ rej wobec moralnego nauczania Kościoła rozpowszechniane są coraz

Wbrew twierdzeniom Geacha, wydaje się czymś ewidentnym, że zdania „Jowisz jest okrągły” i „Sądzę, że Jowisz jest okrągły” są prawdziwe na mocy dwóch różnych