• Nie Znaleziono Wyników

Spór o Asnyka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Spór o Asnyka"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Pigoń

Spór o Asnyka

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 61/1, 55-67

(2)

S T A N IS Ł A W PIG O Ń

SPÓR O ASNYKA *

O statnie trzydziestolecie Asnyka, przypadające na pobyt w Galicji,

rozkłada się, jeżeli chodzi o jego rozwój światopoglądowy i stanowisko

polityczne, na dwie niem al połowy. W pierwszej poeta z lwowskiej,

postępowo liberalnej pozycji już w Krakowie przechodzi powoli ku

św iatłem u 'konserwatyzmowi, w drugiej żwawym krokiem się od niego

oddala. „Hodos ano, Łato m ie!”

M oment graniczny tej przem iany przypada n a rok 1881. P rzed nim

poeta nie skąpił względów swych prasie zachowawczej; zwłaszcza

z „Przeglądem P olskim ”, po przyw itaniu przychylną recenzją Poezji

tomów 1 i i2, pióra Tarnowskiego, w iązały go jstosunki coraz bliższe. D ru­

kował tam rozpraw y, dram at i poezje, zbliżył się towarzysko do sfer

tam decydujących, w tam tym obozie znalazł entuzjastycznego wielbicie­

la .w osobie Józefa Rostafińskiego; w w ydanym w 1880 r. tom ie 3 Poezji

pomieścił cykl A lb u m pieśni, dedykow any „Pani M arii z Branickidh T ar­

nowskiej, w zamian za gałązkę z Kowieńskiej Doliny”.

Tak utorow ane ścieżki przychylne zdawały się prowadzić poetę

w prost jW podwoje „Czasu”. Pod koniec 1880 r. Stanisław Tarnow ski

zdołał uzyskać zgodę A snyka na zajęcie miejsca w składzie redakcji tego

dziennika. Ale tu w łaśnie ścieżka załamała się nagle i zdecydowanie.

Stało się to z różnych racji, w które tutaj wdawać się nie musimy. Dość

powiedzieć, że od początku r. 1822 A snyk znalazł się w składzie redak­

cyjnym nowo założonego, nieprzyjaznego stańczykom pisma „Reform a”.

Gdy zaś to po rychłych ferm entach w ew nętrznych zastąpione zostało

przez organ mieszczańskiej demokracji, „Nową Reformę”, A snyk wraz

z Tadeuszem Romanowiczem i resztą dawnego grona utw orzył jego re­

dakcję, zarazem związał się z .tym zespołem na resztę życia h

* O d R e d a k c ji: A rty k u ł n in iejszy u z y sk a liśm y do teg o zeszytu z te k i „A rch i­ w u m L ite r a c k ie g o ”. P rzek azał go prof. P i g o ń W y d a w n ictw u O ssolin eu m 15 IV 1966, o sta tn ie zaś u z u p e łn ie n ie a d iu sta cy jn e p ochodzi z 27 V I 1968.

1 K o leje w sp ó łp ra cy w „N ow ej R efo rm ie” p rzed sta w ił M. K o n o p i ń s k i w broszu rze A d a m A s n y k ja k o p o lity k i r e d a k to r (K raków 1922).

(3)

Z obozem zachowawczym zryw a zdecydowanie, a n aw et agresywnie.

Z Józefem Szujskim, „N ie-V an-D ykiem ” za młodu, a teraz stojącym tam

w. czołówce, rozchodzi się ostentacyjnie. Nie dość tego, staje do w alki za­

czepnej z całym możnym tym stronnidtwem . Wchodzi do Rady M iej­

skiej z ram ienia dem okratów , a w r. 1889 w kam panii przedw yborczej

staje jjako przeciw nik Józefa M ajera, a więc kand y d ata najwyższej m ia­

ry, rektora U niw ersytetu Jagiellońskiego, współzałożyciela i prezesa

Akademii Umiejętności; przem ógłszy go zaś dość znaczną większością

głosów, wchodzi do sejm u krajow ego. W kam panii tej i późniejszej nie

szczędził Asnyk sił. Rozprawiał się z przeciw nikam i jako publicysta

w mowach i artykułach, nie m niej ,jako poeta w ostrydh satyrach. N aj­

głośniejsza z nich i najcelniejsza w ym ierzona była w sam sżtab um ysło­

wy, w główne ognisko jego ideologii, i ukazała się pod pam iętnym 'ty­

tułem Historyczna nowa szkoła. Nie było już wątpliwości. Asnyk, współ­

redaktor „Nowej Reform y”, i Tarnowski, redaktor „Przeglądu Polskie­

go”, to dw a na krańcach swych przeciw ne wrogi.

Naszkicowane tu skrótowo prelim inaria prowadzą nas w prost w spra­

wę, której dokum enty stanow ią przedm iot niniejszej publikacji.

W czternaście la t po tomie ,3 Poezji, w r. 1894, w ydaje Asnyk tom 4,

w którym n uta polityczna dźwięczy bardzo wyraźnie, naw et gwałtownie.

Dla redaktora „Przeglądu Polskiego”, niew ątpliw ie najw ybitniejszego

z czasopism zaboru austriackiego, w yniknął stąd am baras n ie lada. Tom

(jak się w net miało pokazać — już ostatni) wyszedł spod pióra czoło­

wego naówczas poety; przem ilczeć go nie było można.

Ale pisać o nim i oceniać? Wiedziano w prawdzie: jak, ale nie od razu

było wiadomo: kto. Tarnowski w strapieniu swym szukał pomocnika

wśród młodych. Zwrócił się więc do .Stanisława Estreichera (ur. 1869),

który naówczas pod przew odem berlińskich uczonych zagłębiał się w stu ­

dia prawnicze, ale do k ry ty k i literackiej m iał również praw o słuszne.

Uzasadnił je dostatecznie niedaw ną rozpraw ą Szekspir w Polsce, a nie­

bawem w ykaże zdecydowanie rozpraw am i i artykułam i o Mickiewiczu,

Słowackim i innymi. Tarnow ski zwrócił się więc doń osobnym listem 2:

K ra k ó w , d n ia 28 III [18] 94 K och an y P anie,

M am do P ana w ie lk ą p rośb ę. A sn y k w y d a ł czw a rty tom sw o ic h poezji. „ P rzegląd ” m u si dać recen zję w sw o je j k r o n ice lite r a c k ie j (nie osobny a rty ­ kuł). Ja tej r e c e n z ji dlatego n ie p iszę, że w sz e lk a k r y ty k a m o g ła b y się w y d a ć uprzedzoną, stron n iczą, sp o w o d o w a n ą p o lity czn y m sta n o w isk ie m autora.

K ocio G órski n a p isa łb y ją ch ętn ie: ale je g o dobrej ch ęci p rzy ją ć się boję d latego, że on — jak m ó w i — o d d ziela zu p ełn ie A sn y k a od E l...y i p isałb y ty lk o o E l...y. M nie się zaś zdaje, że n ie n a leży i n ie m ożna od d zielać czło ­ 2 A u to g ra f listu w A rch iw u m E streich eria n u m w K rak ow ie, u d o stęp n io n y d zię­ ki u czy n n o ści p rofesora K arola E s t r e i c h e r a .

(4)

w ie k a od p o ety , u w a ln ia ć go od o d p o w ied zia ln o ści d latego, że p isze w ie r sz a m i, a rob ić o d p o w ie d z ia ln y m za to, co p isze prozą... P r z y w ile j n iczy m n ie u z a sa ­ d n ion y i w g ru n cie d la p o etó w n ieza szczy tn y . J e ż e li k to p isze co szk o d liw eg o , fa łs z y w e g o (a d op ieroż n isk ieg o i b rzyd k iego), to w y tk n ą ć m u to n a leży , ch o ć­ b y n a p is a ł to n a jd ź w ię c z n ie jsz y m i w iersza m i (ow szem , ty m b ard ziej, b o p ięk n a fo rm a z łu d n ie m a s k u je b rzyd k ą treść). W to m ie, o k tó ry m m ow a, je s t m ięd zy in n y m i w ie r s z H is to r y c z n a n a w a szk o ła , która [!] zn iża p oezję do rzędu p rze­ w r o tn e g o d z ien n ik a rsk ieg o p a szk w ilu .

Z d a je m i się , ż e P a n , je ż e li zech ce, p o tra fi d osk on ale u tra fić w e w ła ś c iw ą m iarę: to je s t i ta le n to w i od d ać sp r a w ie d liw o ść , i złej m y ś li (gdzie ona jest) n ie p rzestą p ić a n i n ie p rzebaczyć. D latego pozw alam sob ie zap ytać, czyb y Pan m ó g ł ta k ą r e c e n z ję n ap isać? P raca n iew ielk a , bo chodzi o recen zję ty lk o , n ie o a rty k u ł, a tom n ieg ru b y i zło żo n y z sam ych zn an ych rzeczy. J e ż e li P an p rzy ­ sta n ie, to zaraz to m p r z e ślę pod opaską. Bardzo b ym s ię c ie s z y ł i P an u b y ł w d z ię c z n y . N a leg a ć n ie śm iem , a le dobrem u sercu d aw n ego u czn ia p olecam p rośb ę sta reg o i b ard zo szczerze ż y czliw eg o p rofesora.

D o w id z e n ia — i d a j B oże szczęścia, w B erlin ie i w szęd zie! słu g a

S t. T a r n o w s k i

E streicher nie odmówił;, a w ywiązując się ,z zadania, stanął na jego

wysokości. Recenzja ukazała się w zeszycie czerwcowym „Przeglądu”

1894 i — nie można przeczyć — była znakomita, stała się też w K rako­

wie w ydarzeniem literackim . P rzy całym respekcie dla poety atakow ała

go śmiało a dotkliwie, bo z przekonaniem i uniesieniem. Poeta odczuł

ją żywo, ale i docenił należycie. ,Brat recenzenta, Tadeusz Estreicher,

w spom inając kiedyś o tej spraw ie, zaznaczył, że , Asnyk, k tó ry przedtem

„raczej s ta ra ł się n as nie dostrzegać, po recenzji odkłam ał się nam

skwapliw ie”.

Recenzji tej streszczać tu ta j nie m a potrzeby. Dostępna jest w czaso­

piśmie i w osobnej odbitce 3, a co znam ienniejsze jej partie przedruko­

wał Kazim ierz Wóycicki w książce A sn yk wśród prądów epoki (Warsza­

wa 1931). W ystarczy więc zaznaczyć pokrótce punkty jej najważniejsze.

Asnyka-ipoetę ocenił recenzent bez przesady, ale bardzo wysoko. Nie

staw iał go obok „rom antycznej tró jcy ”, m ienił je j epigonem, ale też

nie odsuw ał od niej na dystans zbyt wielki. P okrew ieństw jego zaś

wśród obcych do p atry w ał się również wysoko: w Mussecie i Heinem.

Jako m istrza formy, jako arty stę w sztuce poetyckiej gotów byłby wy­

nieść go naw et niekiedy ponad Słowackiego, ale nie tai, że poezja to nie

dość w sobie Zharmonizowana, że jej ładunek uczuciowy i refleksyjny

nie staje n a rów ni z ładunkiem delikatności i wdzięku. Wysoko staw iał

subtelną wrażliwość A snyka na piękno i m ajestat przyrody, podnosił

sztukę oddaw ania drobnych uczuć ludzkich, delikatnych, zwiewnych

3 S. E s t r e i c h e r , R o zb ió r „P o e z y j” E l...y tornu IV . O sobne od b icie z „P rze­ glą d u P o lsk ie g o ” z cz e r w c a !18l94. K rak ów 1894.

(5)

i łomkich, ale już m edytacje poety Nad głębiami dały krytykow i powód

do pewnych znam iennych ograniczeń. N uta w nich — przyznaje — jest

„wysoka, na jaką się może nigdy od czasów M yśli Ligęzy albo niektó­

rych ustępów Króla-Ducha nie nastrajała nasza poezja”. Cykl cały, choć

nie zawsze równy i zdradzający „pewne znużenie m yśli”, należy bądź

co bądź „do rzeczy bardzo głęboko pomyślanych i niepowszednich n a­

w et w literaturach od naszej bogatszych”.

Te w yrazy uznania nie zasłaniają wszelako pew nej rezerw y k ryty k a:

rezerw y co do wym iarów osobowości twórczej poety. Na czym to ogra­

niczenie polega? Przełożony przez A snyka poem at S helleya C hm ury

daje recenzentow i sposobność do wskazania ważnej różnicy w sposobie

trakto w an ia św iata zew nętrznego przez obu twórców. Asnyk w edług

niego obejm uje otaczającą go natulrę nie czyśtym okiem czujnego obser­

watora, starającego się oddać ją „w sposób przedmiotowy, z całą równo­

w agą szczegółów ,wzgiędem siebie” (jak to jest u Shelleya, jak u G oethe­

go), ale zawsze przez pryzm at chwilowego nastroju, jaki w nim pewien

obraz n a tu ry wywołał, skutkiem czego w ysuw a on w swoim opisie sil­

nie naprzód te szczegóły obrazu, które się na ten nastrój złożyły, ustaw ia

się więc wobec św iata im presjonistycznie, folgując swej pobudliwości

uczuciowej. Zapewne — przyznaje kry ty k — jeden i drugi sposób opi­

syw ania i odczuwania jest rów nie dobry i uzasadniony, niemniej każdy

z nich pozwala w iele wnioskować o swoistej odrębności tw órcy tudzież

granicach tej odrębności.

Ta uwaga staje się dla E streichera punktem w yjścia do sądu o d ru ­

giej części m ateriału poetyckiego w tom ie, o zaw artych tam w ypadach

satyrycznych Asnyka przeciwko obozowi realizm u politycznego, w szcze­

gólności do sądu o jego inw ektyw ie H istoryczna nowa szkoła. Zdaniem

recenzenta utw ory te to też przykład zawężenia horyzontu, płyną one

nie ze źródeł szczerego w zruszenia poetyckiego, ale z doraźnej, ulrazami

podrażnionej pobudliwości. O dsłaniają zarazem jakieś pęknięcie w oso­

bowości twórczej. Oto p u nk t wyjściowy sądu k ry ty k a. Sąd to surow y

i bezwzględny. Estreicher, chorąży przeciw natarcia ideowego, prowadzi

szarżę odporu z braw urą i bez pobłażania. Odsłania i atakuje słabe punk­

ty przeciwnika, szuka źródeł owego podstawowego urazu. Asnyk w jego

osądzeniu to syn klęski. Cały ładunek młodzieńczych swych entuźjazmów

w ystrzólał w partyzantce 1863 roku. Oto źródło jego podstawowego u ra ­

zu. Po katastrofie popadł on w prostrację i rozgoryczenie. W pokoleniu,

które po r. 1863 zaprzęgło się do wozu połamanego przez ojców, widzi

tylko małoduszność, w yrachow anie, ugodę z przemocą, korne uznanie

dla „drapieżnej siły”, gorzej — dla „złotego cielca” tyranii.

(6)

W iem y zb yt dobrze — p isze — ja k p ły tk im , jak n iep ra w d ziw y m jest ten obraz naszego, rzek om o w rozk ład zie zn a jd u ją ceg o się sp o łeczeń stw a , [...] jak b e zp o d sta w n e i od p raw d y d a lek ie są te in syn u acje, k tó ry m i n ow ych lu d zi ob rzu cił [...].

Ale atak oskarżyciela idzie głębiej, w dziera się w same wiązania

etyczne i myślowe poety-satyryka. Zarzuca m u w yrachow aną obłudę

i zawodnictwo. A snyk — pow iada — rozumie, 'że młode pokolenie, „słu­

dzy praw dy i praw dy czciciele”, atakując błędy i nieprawości dawnej

Polski, wyświecając skazy ch arak teru polskiego, poddając w ew nętrzną

stru k tu rę narodu 'działaniu ostrego kw asu krytycyzm u, owszem, prow a­

dzą do św iatła, ale mniema, że św iatło to jest zabójcze dla siły żywotnej

narodu, dla jej w iary w siebie, sądzi, że surowa prawda, „zatruw a czyste

zdroje” wszelkiego przyszłego i zbawczego zapału. Poeta zdaje się kon­

struow ać jakąś teorię o potrzebie istnienia dwóch dróg i dwóch praw d:

jednej bezwzględnej, dla przodowników narodu, drugiej zaś utylitarnej,

przeznaczonej dla tłumów, „których myśli biegną nisko”.

To jest sofizmat, zresztą s ta ry i zasiedziały w w yobrażeniach na­

szych, A snyk zaś jest złowróżebnego sofizm atu tego kaznodzieją, sofiz­

m at ten i ten fałsz etyczny ubiera w szaty pięknej form y poetyckiej.

Zarzuca on młodemu pokoleniu „lekceważenie przeszłych zasług oraz

chłód i obojętność dila spraw y odrodzenia”. Zachodzi 'tu pomyłka — od­

piera krytyk.

N a sz w s tr ę t do sen ty m en ta lizm u , pozy i egza lta cji, naszą ob ojętn ość dla zu ży ty ch , p rzestarzałych i k rw a w o o p ła co n y ch już śro d k ó w b ierze A sn y k za w str ę t i .obojętność dla celu .

M yli się. Toteż

p o ch leb ia m y sobie, że je ś li — jak tw ierd zi — „drogi nasze się rozchodzą / chłód nasz lo d em sp ad a m u na se r c e ” [...] — to po naszej, n ie jeg o stron ie le ż y słu sz ­ n ość i p rzyszłość — i n ie m y, a le on zszed ł z drogi p ra w d ziw ej.

Tak odpartem u i powalonem u przeciw nikow i należało się już tylko

jedno: coup de grâce. Nie oszczędził m u go krytyk: Poeto — takie jest

jego zdanie — pozwoliłeś się zatruć klęsce, przesiąkłeś goryczą i znie-

praw iłeś się zaślepieniem i zaciekłą zgryźliwością. Już nie wyrażasz na­

szych uniesień serdecznych ani naszych niepokojów. Śpiew twój zgrzy-

tliw y nie pociąga nas. Możesz się usunąć. My zostaniemy z życzeniem,

„aby znowu pojaw ił się poeta, który by potrafił [...] odetchnąć napraw dę

szerszą piersią”.

Recenzja była niepospolita, mocna i uniesiona, ale ostra i surowa.

Któż by mógł wątpić, że ciężko zraniła poetę, ale zranić iteż m usiała

dotkliwie jego zwolenników i miłośników, których miał przecież nie

tylko w gronie swych rówieśników, lecz i wśród młodszej generacji.

(7)

Jeden z tych młodszych zdobył się na w ystąpienie z odsieczą. Był to

ów wspom niany przez Tarnowskiego, a niepożądany dilań k andydat na

recenzenta, „Kocio” Górski, tzn. K onstanty M arian Górski (ur. 1862),

poeta, nowelista, k ry ty k literacki, historyk lite ra tu ry i sztuki, docent

Szkoły Sztuk Pięknych, a w świecie artystycznym i naukow ym K rako­

w a jeden z lum inarzy. Osobowość zarazem pod pewnym względem naów -

czas reprezentacyjna: poeta-parnasista o wielkiej kulturze, arty sta uczu­

lony jak mimoza, nie dość wszelako zw arty w ew nętrznie, relaty w ista

i problematyk,, w jakim ś stopniu jak b y Płoszowski, porażony w sobie

i skazany na przedwczesne zwiędnięcie. Znajom y i w pewnej m ierze

zżyty ze Stanisławem Estreicherem , zwrócił się doń w prost — listem

wymierzonym w konkluzje, ale i w założenia jego recenzji. List docho­

wany 4 ogłaszamy tu w całości:

13 V I [18J&4 K och an y P an ie,

B y łem w osta tn ich d niach tak ch ory fiz y c z n ie i m oraln ie, ta k i ze w sz e c h m ia r n ęd zn y, że ro b iłem ty lk o to, co robić m uszę: w y k ła d a łe m , b rałem n iem y u d ział w p o sied zen ia ch i in n y ch cięż a ra ch , w k tó re n asze k r a k o w sk ie żyoie o b fitu je. T ym sp o so b em sta ło się to , żem dopiero dziś P a ń sk i a rty k u ł o A sn y k u przeczytał. C zy p o z w o li m i K och an y P an , ab ym Mu pod b ezp ośred n im w r a ż e ­ niem k ilk a słó w n ap isał?

N ie m ają to b yć sło w a w y rzu tu , do k tó ry ch m ię an i P a ń sk i b a r d z o p ięk n y , p o d n i o s ł y , głęb o k o rzecz ro zu m ieją cy a rty k u ł, a n i m ój n ieco od ­ osob n ion y k u lt dla A sn y k a up ow ażn ia. J estem , n ie ste ty , gru b o sta rszy od P an a i n ie śm ia łb y m P ana n azw ać k o leg ą , ażeb y P an a n ie urazić. Z d aję so b ie z teg o d osk on ale sp raw ę, że P an, o ty le m ło d szy , zrob ił dużo w ię c e j ode m n ie i ż e P an m a p rzyszłość przed sob ą, a n ie za sobą, jak ja. M im o to rad b ym do K o ­ ch an ego P a n a jako do to w a rzy sza p rzem ów ić, od ezw ać s ię jak do n iem a l b li­ sk iego. C zy m i P a n teg o za z łe n ie w eźm ie?

P rzed e w sz y stk im jest P a ń sk a recen zja fa k tem , z k tórym s ię „P rzegląd '’ m u si odtąd rach ow ać. Jak o a rty stę, ja k o p o etę p o sta w ił P an A sn y k a n a p ie ­ d estału , k tó r y m u się z d aw n a n a leży . Pośród p rzek u p n ej, m ia łk iej, o p o rtu n i- sty czn ej k r y ty k i w sp ó łczesn ej zaw aży P a ń sk ie zdanie. Z a w a ży — m ó w m y s z c z e ­ rze — n ie t y le p rzez sw ą rzeczy w istą w a rto ść i p o w a g ę, ile p rzez sa m fa k t, że tak p rzem ó w ił „P rzegląd ”, organ z w ie lu w z g lę d ó w (np. p o w ieścio w y ch ) m arny, z w ie lu in n y ch zn aczący w naszym sp o łeczn y m ży ciu . W p iśm ie, k tórego w s p ó ł­ p ra co w n icy i red ak torzy p atrzą na ś w ia t ty lk o p rzez o d p o w ied n ie o k u la ry i w id zą r zeczy ty lk o pod k ą tem p o lity k i d c h w ili, w y p o w ie d z ia ł P a n to zd anie, że A sn y k jest p ierw szo rzęd n y m p oetą. Ja w p r a w d z ie sąd zę, że k ie d y n ik t n ie b ęd zie w ie d z ia ł o St. T arn ow sk im , n a jle p sz y m , n a jszczerszy m z n a szy ch p a ­ trio tó w , m oże n a w et jed y n y m serd eczn y m , zu p ełn ie u fn y m i p ra w y m , o T ar­ n ow sk im n a jlep szy m o b y w a telu , n a jsz la c h e tn ie jsz y m z o b ecn y ch p rzo d o w n i­ k ów , p o ezje A sn y k a b ęd ą jeszcze ży ć i św ia d c z y ć o p o d n io sło ści p o ety . A le jest to sąd m oże o so b isty i c h w ilo w y . K o ch a n y P an oddał m im o to A sn y k o w i całą tę ch w a łę, którą m u dziś oddać b yło m ożn a. Ja, e in e r aus d e r A s n y k G e m e in

-4 A u tograf w ty ch że zb iorach E streich eró w , u ży czo n y m i ła s k a w ie rów n ież przez p rof. К. E streich era.

(8)

d e, d zięk u ję za to serd eczn ie. Jed n a ty lk o rzecz w y d a je m i się n ie sp r a w ie d li­ w ą : u w aga o d w o isto śc i p oety.

P rzy p u szcza m — c ’e s t u n e su p p o sitio n , jak m ó w ią w sły n n ej k o m ed ii L a - b ic h e ’a 5 — że P a n p o zb a w ia się naraz w sz e lk ie j r elig ijn ej w ia ry . C zyżb y P an w te d y p o szed ł g ło sić po drogach i op łotk ach n o w e p o jęcia , k tó re P an em o w ła d n ę ły ? C zyżby P a n zech cia ł odbierać lu d ziom ich w iarę? W iem , że ta k b y się m o że robić p o w in n o , w ie m , że ta k Ib sen k aże. A m im o to n ie ch cia łb y P a n zagrać roli G reg o r a z D z ik ie j k a c z k i i n ik t spośród nas n ie sta łb y s ię n ęd zn y m , głu p im a p o sto łem s\yej su b iek ty w n ej p raw dy, n ie o św ie c iłb y H ia l- m ara, n ie o d eb ra ł je g o żon ie gru n tu spod nóg. F o n te n e lle raz p o w ied zia ł, że g d y b y ca łą p ra w d ę trzy m a ł w garści, an ib y m u przyszło na m y śl otw o rzy ć ręk ę 6 — i te m u zd an iu p r z y k la sk u je B ru n etière. P o w ie m i P an, że s ą to opor- tu n iśc i, i ja P an u p e w n o n ie zaprzeczę. A le m y, n o w o ży tn iejsi, zn am y n iem o c n aszą i w z g lę d n o ść w s z y stk ic h zap atryw ań . M y, P o la cy , w ie m y tak że, iż p e w ­ n e pozorn e o p o rtu n izm y są cnotą. G dyby s ię P a n dziś p rzek on ał — c ’e s t to u ­

jo u r s une su p p o s itio n — że C h rystu s n ie b y ł B ogiem , czyżb y P an o p o w ia d a ł

to o d k ry cie tam , g d zie się k a to licy zm id e n ty fik u je z p olsk ością, w K s ię stw ie P o zn a ń sk im , g d zie się m ó w i o „p olsk iej w ie r z e ”, na P o d la siu , gd zie każda k lę s k a „ p o lsk ieg o ” obrządku sta je s ię k lęsk ą narodow ą? C zyż dziś zresztą cały ś w ia t n ie d zieli [się] na d w a pok ład y. C zyż Pan n ie w id zi, że a ry sto k ra cja d u ch o w a w y r ó ż n ia s ię coraz bardziej od tłu m u ? S tary sz la c h e tn y lib era lizm za m iera coraz b ard ziej w o b e c dążeń so cja ln y ch , zanika zu p ełn ie na polu sp raw d u ch o w y ch . Szkoda go, szkoda serd eczn ie, „szkoda m arzeń, co się w ciem n ość ro zp ro szą ” {Szkoda...) — „D arem n e żale, próżny trud, b ezsiln e zło rzeczen ia ” (D a re m n e żale...). W id zi P an, że m ożna z a w sze zn aleźć sło w a A sn y k a na sw ej drodze, b y le s ię z n im zży ć i b y le być starszym , od b yw ać razem z nim p rze­ m ia n y i złu d zen ia.

P an ju ż za p ew n e n ie n a le ż y do g en era cji — w id z ę tera z n a jlep iej, o ile je s te m sta rszy od d rogiego P a n a — do gen era cji, która m a ogrom ne w s p ó ł­ c zu cie , zu p ełn ą p o b ła żliw o ść dla A sn y k a , bo p rzeb yła za jeg o p rzew od em n a j­ le p s z e o w e w a lk i d u ch o w e i razem z n im pop ad ła w b oleść, w n ie w ia r ę , n ie ­ m a l w op ortunizm . E poka p ra w d y i n arod ow ego au to k ry ty cy zm u b yła p o ­ tr z e b ą i je s t naszą ch lu b ą, ale czyż P an, w cz e śn ie j dojrzały i tr z e ź w y , n ie w id z i że „ h isto ry czn a n o w a szk o ła ”, d ziałając szla ch etn ie i cierpk o na n a jle p ­ sz y c h , o d zw y cza iła p o sp o lite n atu ry od k o ch a n ia przeszłości? C zyżby P an ch cia ł, a raczej czy żb y P a n m ó g ł u fać, że ca ły naród złoży się z isto t p o d n io - śle jsz y c h i g łęb szy ch ? B y ło b y to n iem a l to sam o, co żądać od narodu — jak te g o n iek tó rzy b ia li w 18S3 r. zap ragn ęli — aby się w s z y s c y o d w a ż y li na śm ie r ć ch lu b n ą a b ezp ło d n ą . C zyżb y P an ch ciał, jak to m ó w ili m esja n iści, b y c a ły naród ż y ł n ie dla te j P o lsk i, co b yła, ale dla te j, która ś w ia t odm ieni? C zyż m o żn a z p sy ch o lo g iczn eg o sta n o w isk a zarzucić A sn y k o w i, że rozróżnia

5 W k o m ed ii E. L a b i c h e ’ a La C a g n o tte (S k a r b o n k a ) jed en z p an ów , n ie ro zp orząd zając groszem , zaprasza to w a r z y stw o do w y k w in tn e j resta u ra cji na sk ła d ­ k o w ą k o la cję. „Supptosons — p o w ia d a — p rzyp u śćm y, że m am y d w ie śc ie fr a n k ó w ”. 6 Z w rot z ro zm o w y F o n t e n e l l e ’ a, za p isa n y p rzez D u closa i c y to w a n y w k sią ż c e A . F. R i g a u d (M o rc e a u x c h o isis d e D uclos), a sta m tą d u O. G u e r - 1 а с a (L es C ita tio n s fra n ç a ise s. W yd. 6. P aris 1957). W o ry g in a le brzm i on n ieco od m ien n ie: „Et m o i [...]. J ’au ra is la m a in p la in e d e v é r ité s , q u e je ne l’o u v rira is

(9)

m ięd zy ezo tery czn ą a egzoteryczn ą nau k ą i że n ie ch cia łb y , aby zb yt dużo m ó ­ w io n o o n aszych b łęd ach , chociaż je sam uznaje?

N ie m ożna m u te ż brać za złe k ilk u c h w il rozd rażn ien ia i g o ry czy . A sn y k m u sia ł n ieraz uczuć, że g d y b y n ie b y ł p leb eju szem , g d y b y p. A lfr e d P o t o c k i7 nie m iesza ł „ A sn y k a ” i „A n czyoa”, słu ch an o b y je g o słó w n ie z n ie d o w ie r z a ­ niem i ob ojętn ością, ale od razu, z góry, z n a m a szczen iem . S ą d zą c n a szy ch p i­ sarzy, trzeba sta w a ć na sta n o w isk u o g ó ln o eu ro p ejsk im , sąd ząc w s p ó łc z e s n y c h — na sta n o w isk u d w u d ziesteg o w ie k u . C zyż w te d y u ste r k i A sn y k a n ie za n ik n ą w ob ec jego zalet?

U fam , że m i drogi Pan ty ch p ytań za* złe n ie p oczyta. P iszę pod p ie r w ­ szym w ra żen iem . A co w ię c e j, ufam , że S z a n o w n y n asz K r y ty k w e ź m ie je sobie, choćby w m ałej części, do serca, a m n ie o tw a rto ść i szczerość p rzeb aczy. O śm ielę się w ię c n a w e t prosić k o ch a n eg o P ana, aby p rzy sp o so b n o ści p o k a za ł pani K o ś c ie ls k ie j8 te n list, k tóry się, sam ą siłą rzeczy, s t a ł p r a w ie a rty k u łem . W spólna n asza w y k w in tn a znajom a, na m n ie p od ob n o b ard zo z a g n iew a n a , przekona s ię m oże, że jestem w p ra w d zie bardzo u n u żon y, za p ra co w a n y i b ie ­ dny, ale odw ażam się jeszcze, ch w ila m i, w y stę p o w a ć w ob ron ie p o etó w , k tó ­ rych n ik t ta k n ie o cen ia i n ik t ta k n ie czyta, jak ona.

S erd eczn y u ścisk d łon i p rzesy ła k och an em u P an u sta ry p rzy ja ciel

K . M. G ó r s k i P S. Z now u m in ęło k ilk a n ęd zn ych lu b za jęty ch dni. N ie m o g łem się do­

w ie d z ie ć P a ń sk ieg o adresu. D op iero dziś ośw iad cza m i P o d k a ń sk i, że go zna, i o b iecu je lis t w y sła ć .

20 VI [18](94

Nie trzeba zbytniej dociekliwości, by dostrzec, jak niedostateczna

była to odsiecz i jak słaba obrona. Apologia u jm ująca szczerością i sub­

telnością odczuwania, k ulturalna, stro jn a w literackie analogie i aluzje,

ale zarazem któż nie przyzna, że szerm uje argum entacją bardzo, aż nie­

pokojąco problem atyczną. Nie mogła też przekonać adw ersarza, ale ow­

szem, skłoniła go do rozległej i zasadniczej repliki. Nie mogło być ina­

czej. Szczery i gorliwy wyznawca stanął przeciw w ykw intnem u relaty -

wiście, I ten również tekst zachował się w cało ści9, toteż trzeba mu

z kolei przydzielić miejsce:

B erlin , 22 V I [18]94 K och an y i Ł a sk a w y P anie!

M am do P an a w ie lk ą p reten sję, że zd ecy d o w a w szy się n a p isa ć do m n ie tak dobry i serd eczn y list, u w a ża łeś go Pan za o d p o w ie d n ie poprzedzić ta k im i zastrzeżen iam i i p rzyp u szczen iam i. N iech P a n w ie r z y , ż e jestem bardzo sz c z e ­ ry m ów iąc, że od P a n a p rzy ją łb y m w sz e lk ą u w a g ę czy w sk a z ó w k ę litera ck ą 7 A lfred P o t o c k i (zm. 1889) p rzez czas d łu ższy b y ł n a m iestn ik iem G alicji. 8 P an i [Miaria z B l o c h ó w ] K o ś c i e l s k a , żo n a J ó zefa , d zia ła cza p o lity c z ­ nego i litera ta . Jak o p oseł do sejm u p ru sk iego, n a stęp n ie człon ek p ru sk iej Izby P an ów , m ieszk a ł on w B erlin ie, p row ad ził dom o tw a rty , ż y c z liw ą i czy n n ą op iek ą otaczał ta m tejszą P olon ię, w szczególn ości m łod ych , stu d iu ją cy ch na U n iw e r sy te c ie B erliń sk im .

9 A u tograf (na a rk u sik ach papieru listo w eg o ) w zb iorach B ib l. J a g ie llo ń sk ie j, rkps 7723, k. 181— 188.

(10)

nie ty lk o z n a jw ię k sz ą w d zięczn o ścią , ale i z p rzy jem n o ścią , bo p rzecież P an n a leży sz w p ie r w sz y m rzęd zie do ty c h kiilku tz w . litera tó w u nas, k tó rzy n ie są na m ia rę k raw ca, a le m a ją w ła sn ą duszę i oddech, i k tórzy d latego od p o ­ czątku sw o je g o w y stą p ie n ia b u d zili w e m n ie — odkąd zacząłem sam m y ś le ć — g łęb o k ą sy m p a tię. W iem bardzo dobrze (i bardzo żałuję), jak w ie le str a c iłe m , żem n ig d y n ie m ia ł sp osob ności zb liżyć się w ła ś c iw ie do P ana; w id z ę i s ły ­ szę, tu ta j zw łaszcza, jak w ie le P an u za w d zięcza ją te osoby, k tó re się z P a n em zetk n ęły i pod P a ń sk im u m y sło w y m w p ły w e m się r o z w in ę ły . A le to m oja w in a , bo ja za w sze je ste m bardzo sz ty w n ie zapięty i zbyt m ało m am na z e ­ w n ą trz ciep ła , żeb ym się u m ia ł do lu d zi zbliżać, ß le n iem n iej — n iech P an w ie r z y — m am bardzo, bardzo w ie lk ą w d zięczn o ść d la P ana za tak serd eczn e o d ezw a n ie się do m nie. ( ...) 10 C h ciałb ym od p ow ied zieć paru u w a g a m i z m ojej stron y, a raczej — ściślej m ów iąc — w y ja śn ić w n iek tó ry ch p u n k tach , com n a p isa ł, a co w y p a d ło n iezrozu m iale.

R ecen zję m oją p isa łem bardzo p o sp ieszn ie, w znacznej m ierze n a sta c ji k o le jo w e j w e W rocław iu , w drodze z K rak ow a do B erlin a, a to n ie pom aga do p isa n ia . Do tego b y łem z góry sk ręp o w a n y rozm iarem („nie m a to b yć ar­ ty k u ł, ale re c e n z ja ” — p isa ł T arn ow sk i), a rozu m ie P an, jak ta k ie za k r e śle n ie z g óry ilo śc i stron k ręp u je b ie g m y śli. T ym się u sp ra w ied liw ia m , że 'są w niej u stęp y , k tó re b ym te r a z ch ciał sam zm ien ić, n ie ty le m oże w treści, ile w sfo r­ m u ło w a n iu . Do ta k ich n a leży ta k że u stęp o p o lity czn y ch w ie r sz a c h A sn y k a . R ozróżn iam w ty c h w ie r sz a c h d w ie rzeczy. P ierw szą jest poru szon a przez P an a k w e s tia , czy „szkoła h isto ry czn a ” m iała w p ły w dobry, czy niie? J e st to k w e stia dla m n ie jako c z y te ln ik a p oezji ob ojętn a, jak o d la m y ślą c e g o zaś o k w e stia c h h is to r y c z n o -p o lity c z n y c h od d a w n a rozsądzona. A sn y k jest zdania, że „ szk o ła ” ta m a w p ły w zgubny. Pan m oże teg o n ie p od zielasz, ale u zn a jesz m o żliw o ść ta k ieg o za p a try w a n ia . U zn a w a łb y m i ja, ta k jak u zn aję P a ń sk i ar­ g u m en t o zgu b n ości a p o sto ło w a n ia u nas p ra w d y , że C hrystus n ie b y ł B ogiem . U zn a w a łb y m , g d y b y m ięd zy jed n y m a drugim n ie zach od ziła zasad n icza róż­ nica. „S zk oła h isto ry czn a ” na m iejsce ob alon ego p rzez sie b ie fa łszu daje p ra w ­ dę p o zy ty w n ą . G łosząc, że C h ry stu s n ie jest B ogiem , cóż m ó g łb y m za p raw d ę na to m ie jsc e p od staw ić, co b y ta m tą zastąp iło? J ak ąż m am e ty k ę sz la c h e t­ n iejszą na m ie jsc e te j, k tórą b y m ch ciał w yrzu cić? P rzych od zę w ię c z n egacją, tzn . z p ró żn y m i ręk om a, i d latego z nią n ie w y stę p u ję . A le w ierzę, że k ied y ś, k ie d y lu d zk o ść d ojrzeje i k ie d y w y d a z sie b ie jeszcze a tra k cy jn iejszą , je s z ­ cze szla ch etn iejszą , jeszcze w y ż sz ą rdligię niż ch rystian izm , w te d y praca nad jego u su n ięciem b ęd zie w a r u n k ie m p o stęp u , a w ię c i ob ow iązk iem . W ted y — ta k jak po fe ty sz y z m ie i sza m a n izm ie p rzy szed ł k u lt s ił przyrody, a p o tem c h rześcija ń sk i m on oteizm — ta k w te d y p o c h rześcija ń stw ie p r z y jd z ie jak aś jeszcze w y ż sz a w ew o lu c ji r e lig ia , od k tórej św ia t jest jeszcze dziś ta k d a lek i jak R zy m ia n ie za S cy p io n a lub K atona od ch rześcija ń stw a , a co n a jw y żej m o ­ żem y p rzeczu w a ć i oddaw ać hołd tem u n ie zn an em u nam k u lto w i, „D eo ig n o - t o ”. D zia ła ln o ść k rytyczn a, an a lity czn a , w y p rzed za zaw sze sy n tezę; m y już od cza só w W oltera czy też i p ierw ej zaczyn am y ch rześcija ń stw o a n alizow ać, a le k to z nas m a już go to w ą sy n tezę? D okąd zaś teg o n ie m am y, dotąd a p ostoło- wainie p raw d n e g a cy jn y ch je s t zbrodnią alb o — głu p otą.

T y le , aby uratow ać w oczach P a ń sk ich m oją k o n sek w en cję. T w ierd zę b o ­ w ie m , że „si lic e t p a r v a c o m p o n e r e m a g n is ” — d ziałaln ość „szk oły k r a

(11)

k o w sk ie j” n a leży p orów n ać raczej z b u rzen iem b a łw a n ó w a n iżeli z a p o sto ło ­ w a n ie m a n ty ch rześcija n izm u d zisiejszego. Oni, o b a liw szy złu d zen ia, d a li m o c ­ n ą i tr w a łą , bo na źród łach op artą, p raw d ę — i d la teg o n ie m o g ę p rzy p u ścić w ra z iz P an em , a b y „ o d zw y cza ili p o sp o lite n a tu ry od k o ch a n ia p r z e sz ło śc i”. Z nam dużo p o sp o lity c h natur, ale w żadnej n ie sp o strzeg łem za ch w ia n ia u czu ć w sk u te k le k tu r y S zu jsk ieg o lu b B ob rzyń sk iego. O w szem , „szk oła k r a k o w s k a ”, u su w a ją c ta n ie fra zesa , u ła tw ia n aw et n atu rom n ie u m ieją cy m sięg n ą ć g łę b ie j rea ln ą m iło ść k raju. D otąd m u s ia ł k ażd y z oso b n a p rzerzy n a ć s ię p rzez o cea n y w o d zia n k i p a trio ty czn ej i od d zielać p le w y od ziarn, te r a z u ła tw io n o n am t ę pracę, a u ła tw ia n ie jest (dla lu d zi p łytk ich ) id e n ty c z n e z u m o ż liw ie n ie m , bo n ie każd ego sta ć b yło dotąd na to.

A le to jest na razie rzecz p odrzędna, bo — jak n a p isa łem — d la m n ie ja k o d la czy teln ik a p o ezji A sn y k a ob ojętn a. D la m n ie je s t k w e stia p ed a g o g iczn eg o w p ły w u „szk oły k r a k o w sk ie j” rzeczą osąd zon ą (choćby dlatego, żem sam pod jej w p ły w e m rósł i ani c h w ili te g o n ie żału ję) — n iem n iej ro zu m iem p r z e ­ cież i sza n u ję zd an ie inne. W iem , że o p eracja b y ła b o lesn ą , zw ła szcza d la lu ­ dzi sta rszy ch , w y r o sły c h w w ie lu złu d zen iach , i p o jm u ję, iż m o g ło im się w y ­ daw ać, że bez ty ch złu d zeń n ik t ojczyzn y 'kochać n ie p otrafi. S ąd zę, ż e się m y lili, ale p o m y łk a jest p ięk n a i dobrze o n ich św ia d czą ca . G d yb y A sn y k ty lk o tej sw o je j p o m y łc e dał u jśc ie w w ie r sz a c h sa ty r y c z n o -p o lity c z n y c h , n ie b y łb y m b rał te g o za złe. M n iejsza, czy p o eta czu je p ra w d ziw ie, b y le b y to, co czu je, czuł g łęb o k o i szla ch etn ie. N iech s ię m y li, n ie c h b łąd zi, b y le b y z a w sze

d as G e m e in leża ło poza n im .

T ym czasem A sn y k — i w ty m leży p u n k t drugi, o k tóry go za czep ia łem — p o stą p ił in aczej, n ieg o d n ie sieb ie. P od ał najprzód w w ą tp liw o ś ć dobrą w ia r ę lu d zi n a jszla ch etn iejszy ch . M n iejsza w r e sz c ie i o to ; m ó g ł to zrobić, b ęd ą c sam w dobrej w ierze. A le on zrobił coś w ię c e j: d la p o p u la rn o ści czy te ż z in ­ nego m o ty w u n a p isa ł rzeczy, w k tó re n ie w ie r z y . D a ł do p ozn an ia, iż p o d ziela [w iarę] w ro zg ła sza n e w cela c h n isk iej a g ita cji w ia d o m o ś c i o p r zek u p stw ie n aszych p o lity k ó w („przed złotym c ie lc e m u k orzyć się ty r a n ii”), o ty m , że p iszą dla ord erów („w idząc na p iersia ch b ły szczą ce o r d e r y ”), d la g od n ości d w orsk ich („w lad a k on iu szym lu b d w orsk im lo k a ju ”) e tc., e tc . P rzek ręcił to, co p isali: k azał im u w ie lb ia ć b izan tyn izm i T a rg o w icę, a p o tęp ia ć K o ściu szk ę

etc., etc. S ło w em , p o stą p ił jak p rzed paru la ty B u s z c z y ń s k in , k tóry p rzecież do­

w ió d ł jak na dłoni, że T arn ow sk i u w ie lb ia K atarzyn ę, bo T a rn o w sk i u w ie lb ia K a lin k ę, a K a lin k a S ta n isła w a A u gu sta, a A u g u st, b ęd ąc jej k och an k iem , m u ­ sia ł ją p rzecież u w ielb ia ć, a w ięc: T a rn o w sk i u w ie lb ia K atarzyn ę!

Co m n ie u A sn y k a obu rzyło, to jego zn iż e n ie się do p o zio m u pp. B u szczy ń - sk ieg o , D a n iela k a i K on op iń sk iego 12. N ie ż e p o d z ie la sposób ich za p a try w a n ia i ich sposób m y śle n ia , a le że stara s ię o d c z u ć to ta k jak oni, tzn. p o sp o licie i g m in n ie. G d yb y to, co czu je, oddał w ja k ie jś g orącej i p o ry w a ją cej d ia try ­ b ie, b y łb y m jej p ierw szy u czy ł się na p am ięć i d e k la m o w a ł, n ie dając spać

11 S te fa n B u s z c z y ń s k i (zm. 1892), p oeta, h isto ry k , p rzed e w sz y stk im p u ­ b licy sta , k o n se k w e n tn y p rzeciw n ik obozu sta ń czy k ó w , k r y ty c e zasad i osią g n ięć tzw . h isto ry czn ej szk o ły k ra k o w sk iej p o św ię c ił ob szerne, cztero to m o w e d zieło O b ro ­

n a s p o tw a r zo n e g o n a ro d u (K raków 1898— 1890).

12 M. D a n i e l a k i M. K o n o p i ń s k i , c zło n k o w ie red a k cji „N ow ej R e fo r ­ m y ”. K on op iń sk i b y ł p rzez czas d łu ższy red ak torem n a czeln y m . Obaj p ro w a d zili d ział p o lity czn y .

(12)

są sia d o m , ta k jak u m iem n a p a m ię ć w ie r sz Do a u to r a T rze c h p s a lm ó w . A le A sn y k zn iży ł się do u k łu ć szp ilk a m i i m u sia ł przek ręcić fa k ta , żeb y m óc z w a l­ czać — a to je s t god n e O b ro n y sp o tw a r zo n e g o n arodu , n ieg o d n e poety. A sn y k je s t jak te n ry cerz n iep rzy to m n y u H ein ego: za m k n ą ł się u sieb ie, a n im fa o w in ę ła m u g ło w ę sw o ją zasłon ą i p rzen io sła go do sw o jeg o p ałacu 13. T y lk o że tą n im fą je st „N ow a R efo rm a ”, a u bliża to p o ecie dać s i ę tak sk ręp o w a ć d zien n ik a rsk ą p olem ik ą.

C zy i P ana d ob rego sm ak u n ie rażą te „plucia w ra n y ”, „gaszen ie ś w ię ­ te g o żaru ”? C zy n ie zb iera P ana „żal i u b o lew a n ie raczej an iżeli n iesm ak i o b u rzen ie”, że n im fa p r z e m ie n iła p o etę w dziennikarza, a n ie m a n ie ste ty w id o k u , żeb y K alip so tr a fiła na O d yseu sza! C zy już d opraw dy n asze czasy tak bardzo się o b n iży ły , że n ie m a m ie jsc a na n ic w ię c e j poza gazetą?

T a m eta m o rfo za A sn y k a , to o b n iż e n ie d o b ro w o ln e szczeb la litera ck ieg o , ta za m ia n a p o ety na d zien n ik a rza — to b yło w ła śn ie , co ch cia łem z u b o lew a n iem p o d k reślić, a czego — jak w id z ę — dość w y r a ź n ie n ie zrobiłem . Z u b o le w a ­ n iem , bo p o m im o w sz y stk o , co Pan o sw o im sta r sz e ń stw ie p iszesz, w ą tp ię , abym się m n iej od P an a na p o ezjach A sn y k a w y c h o w y w a ł. J e ste m nim i, p o d o b n ie ja k i P an , na w sk ro ś p r z e sią k n ię ty i miam dla n iego ogrom n ą cześć i w d z ię c z ­ ność. A le p rzy p u szcza łem — znając go ty lk o z p ism (nie znam go osob iście) — w ię c e j w nim siły i sz la c h e c tw a d u szy, niż żeb y b y ł w sta n ie z e jść k ie d y k o l­ w ie k na sp o só b czu cia B u szczy ń sk ich i K on op iń sk ich . M y śla łem , że w ta k im p o ecie to sa m o n a w et m y ln e za p a try w a n ie in aczej, czy ściej się odbije, że nie zd oła p o w ta rza ć za n im i d o s ł o w n i e ty c h ok lep an ych fra zesó w , k tóre n a w e t u nich dobry sm ak i p o czu cie sp r a w ie d liw o śc i rażą, a cóż dopiero u n ieg o . M u sset ob u rzał się, ile razy (co b yło praw d ą) p o są d ził go k to ś o n a ­ śla d o w n ic tw o B yrona; A sn y k p ije d ziś w sw o jej szk la n ce m ęty o b ce — i czyje do teg o ! I jak to n ie m a zasm ucać!

(Nie za to w ię c , c o czu je, a le za to, j a k czuje, m am żal do niego. M am żal, ż e d ał się om otać i otoczyć lu d ź m i głu p im i, p o w szed n im i, p ły tk im i, n a tu ­ ram i gru b ym i, do k tó ry ch się d o stra ja , p isząc dziś — on, A sn y k ! — h y m n dla S o k o łó w 14. O d p o w iesz m i P an : n ie je g o to jest w in a , a le ty ch , co go n ie u m ie ­ l i d la sieb ie zatrzym ać i p ozysk ać, tj. „ k o n se r w a ty stó w ”. M oże n ie znam do­ brze p ry w a tn ej h isto rii A sn y k a i n ie w ie m , kto b y ł w in ie n , że p eg a z k arm i się ch w a ste m . A le to m o ż e u n ie w in n ić czło w ie k a , le c z źle św ia d czy o p otęd ze d u szy arty sty , k tóry n ie m ia ł siły oprzeć się lu d ziom n iższym od sie b ie i p rze­ s ta ł — n a str a ja ją c się do n ic h — czu ć szla ch etn ie.

P isz e s z m i P an , że je ste m „ w c z e śn ie d ojrzały i tr z e ź w y ”. T aką, o ile w ie m , m am o p in ię, a le to n a szczęście — p o c h le b ia m 'sobie — n ie jest praw da. W y­ c h o w a łe m się na p o ezjach , i to, co w e m n ie n a jlep sze, to zaw d zięczam S ło ­ w a ck iem u , M u sseto w i i — A sn y k o w i, a to n ie jest chyba trzeźw o ścią . A le n ie b ęd ą c p o etą , m u szę to w so b ie zam k n ąć, bo ta k ie rzeczy n ie op raw n e w od­ p o w ie d n ią fo r m ę — są ty lk o p r eten sjo n a ln e. A le n iech m i P a n w ie r z y , ż e to, com p isa ł o A sn y k u , n ie w y sz ło z trzeźw o ści i rozu m ow an ia, ch ociaż ta k ą da­ łe m tem u fo rm ę (bo m n ie na lep szą n ie stać), a le z g łęb o k ieg o od czucia p ew n eg o rodzaju up ok orzen ia, iż w n aszych sto su n k a ch n a w e t n a jszla ch etn iejsze d uchy

13 W ątek p o ety ck i z prologu o tw ie r a ją c e g o c y k l H e i n e g o L y ris c h e s I n te r ­

m e z zo .

14 D o lo tu , b ra c ia S o k o ły ... „N ow a R efo rm a ” 1&92, n r 129. O statnio u m ieszczo ­ n y, pt. D o S o k o łó w , w zb io ro w y m w y d a n iu P o e z ji (t. 2. W arszaw a 19'39, s. 152). 5 — P a m ię tn ik L ite r a c k i 1970, z. 1

(13)

są go to w e do u życia sztu k i za narzęd zie p o lity czn e. N iech P an w ie r z y , że p i­ sząc to, n ie m ia łem w c a le na m y ś li ja k ieg o ś sta n o w isk a p o lity c z n e g o , że n ie p isa łem pod w p ły w e m T e k i S ta ń c z y k a alb o K a te c h iz m u n i e r y c e r s k i e g o 15, a le że m i raczej tk w iły w p a m ięci La loi su r la p r e s s e lu b d ed y k a cja do C o u p e

e t les lè v r e s 16:

S i v o u s le tr o u v e z beau, m o i, je le tr o u v e la id .

W e m n ie — p om im o z e w n ętrzn ej trzeźw o ści, nad k tó rej w y r o b ie n ie m b a r ­ dzo pracu ję, w id zą c, że m n ie n ie stać na zb y tek e g z a lta c ji — je s t dużo, m y l­ nej m oże ty m razem , „S c h w ä r m e r e i” dla p oezji, której jed n y m z o b ja w ó w jest w ła ś n ie b ro n ien ie go d n o ści p o ezji w o b ec A sn y k a . N ie c h Pan o d czy ta k ie ­ dy jeszcze tę m oją recen zję, a m oże Pan o d n a jd zie to z le k k a zazn aczon e — w ie m , że n ie dość w y ra źn ie, a le b a łem się zejść na to, b y n ie n a p isa ć rzeczy ty lk o p reten sjo n a ln ej. K tóż b ęd zie p oezję szan ow ać, je ś li ta k i A sn y k g o tó w jest u jm o w a ć w n ią n isk i sp osób c zu cia — n ie w ła s n y (bo o n c h y b a n ie m oże t a k czuć), a le p p . B oroń sk ich 11. J eślib y m tego za p a try w a n ia n ie z d o ła ł obro­ nić — ch oć w ie r z ę , że m am ra c ję — to nic d la m n ie u p ok a rza ją ceg o , boć b ro ­ n ię w o b ec A sn y k a , w ię c w o ln o ustąpić.

C h ciałem to k o n ieczn ie w y ja śn ić , bo w id zę, że i P a n w z ią ł m ój artyk u ł jako p o lem ik ę p o lity c z n ą z A sn y k iem , a ja teg o ch cia łem u n ik n ą ć, najprzód iż spór jest — dla mmie p rzy n a jm n iej — osąd zon y, a p otem , że w y r o k w ty m sp orze n ie m a nic w sp ó ln e g o z p oezją! Ja E l...y eg o i red ak tora „ R efo rm y ” roz­ różniam , a le zarzucam A sn y k o w i, że on te g o n ie robi. O tw iera ją c p o e z je A s n y ­ ka, szu k am w n ich n ie d u szy pp. D an ielak a, P ro k esch a lu b E rn esta A d a m a 18, a le duszy E l...yego, a on m i n a to m ia st w ie r sz u je obce, p ły tk ie m y śli! N iech b y dał m i co k o lw iek : dobre czy złe, m ądre czy p ły tk ie , fa łs z y w e czy p ra w d ziw e, a le w ła sn e , a on m i daje cu d ze, i to czyje! N ie B yron a an i S z e k sp ir a , a le „N o­ w e j R efo rm y ”.

To, co P a n o naszej a ry sto k ra cji p rzy ta cza sz, o A lfr e d z ie P o to ck im etc. — to tłu m a czy czło w ie k a , a le n ie d aje pow odu do p rzem ilczen ia u b o le w a n ia nad poetą, a ty lk o , ty lk o to ch cia łem w m ojej r e c e n z ji w y ra zić.

M am , jak P an w id zi, sk ło n n o ść do g a d u lstw a i n ie m o g ę za trzy m a ć się, pom im o że — jak w id z ę — zaczyn am p ow tarzać to sam o. T y m ra zem o ty le się to op ła ciło , żem p rzez to n ie w y s ła ł jeszcze lis tu do P an a i m o g ę dopisać, co m i w tej c h w ili p a n i K [o ścielsk a ] z K ielu [K ilonii] pisze:

„D zięk u ję P an u bardzo za w ie lk ą , bardzo w ie lk ą p rzy jem n o ść, k tórą m ia ­

15 [J. K l a c z k o ] , K a te c h iz m n ie r y c e r s k i. P a ry ż 1859.

16 A . M u s s e t a L a C o u p e e t le s lè v r e s. P o è m e d r a m a tiq u e p oprzedza ob szer­ na p o ety ck a D éd ica ce à M. A lf r e d T.*** — sta m tą d cytat:

C ’e s t p e u t- ê tr e u n m e tie r c h a rm a n t, m a is te l q u ’il e st, S i v o u s le tr o u v e z b ea u , m o i, je le tr o u v e la id .

W p o em a cie L a L o is su r la p r e s s e jest za w a rty m a n ife st e ste ty -in d y w id u a lis ty , w z g a r d liw ie o d su w a ją ceg o s i ę od p o lity k i.

17 L e sła w B o r o ń s k i , a d w o k a t w K ra k o w ie, rad n y m ie jsk i i p o s e ł na sejm k rajow y z lis ty m ieszcza ń sk iej. O g ło sił parę b roszur i w y d a w a ł roczn ik in fo rm a ­ cy jn y , pt. „R aptularz”, w la ta ch 1889— 1898.

18 W ła d y sła w P r o k e s c h (zm. 1923), człon ek re d a k c ji „N ow ej R efo rm y ”, p ro w a d ził dział k ry ty k i lite r a c k ie j i te a tra ln ej. E rnest A d a m , d zia ła cz p o lity c z ­ ny, p oseł n a s e jm k ra jo w y , n aów czas zw iązan y b lisk o z zesp o łem „ N ow ej R efor­ m y ”.

(14)

łam d ziś rano, od czy tu ją c jego a rty k u ł. J e st to k ry ty k a św ietn a , k a żd y m s ło ­ w e m tra fia ją ca m i do p rzek on an ia, od w ażn a, ostra p raw ie, a ta k ta k to w n a ! Z w aln iam recen zen ta z o b ietn icy p rzesła n ia m i k ied y ś »czegoś lep szego«, p ro ­ szę ty lk o o coś ró w n ie d ob rego”.

T ak się ty m u cieszy łem , że p rzep isu ję P an u , choć w ła ś c iw ie ze w z g lę d u na sk ro m n o ść jest to bardzo n ieła d n ie. A le n iech że i recen zen tom lu d z ie próżność przeb aczą czasam i.

J eszcze raz n iech P a n p r zy jm ie szczere p o d zięk o w a n ie za Jego serd eczn y i p rzyjazn y lis t oraz w y ra zy m ojej g łęb o k iej sy m p a tii.

S ta n is ła w E str e ic h e r

Na tym się dyskusja skończyła; Górski obrony nie ponowił. Zazna­

czamy już tylko nawiasem, że stosunków osobistych między antagonista­

m i ona nie rozluźniła, zacieśniła raczej. Skądinąd także czas był n ie­

stosowny do podtrzym yw ania kontrow ersji i dezawuowania poety.

W grudniu i 896 przyjaciele i miłośnicy A snyka zorganizowali w K rako­

wie uroczysty jego jubileusz. Mimo że arystokratyczni konserw atyści

go zbojkotowali i jawnie zakładali tłum ik na oddźwięki w ydarzenia 19,

w ypadł on uroczyście i zapisał się licznymi objawami uznania czy czci —

dla gasnącego poety.

W pół roku potem Asnyk zmarł. Zgodną, przez niego nie kw estio­

nowaną wolą społeczeństwa pochowany został w tum bie zasłużonych n a

Skałce, która się dopiero co zam knęła za trum ną Lenartowicza. S tanis­

ław Esteicher pospieszył z nekrologiem. Umieścił go w dwóch num erach

„Czasu” 20, wypełniwszy charaktery sty k ą całej twórczości poetyckiej

zmarłego. Na przebrzm iałe szerm ierki polityczne nie było tam n atu ra l­

nie miejsca. Także Tarnow ski nie czuł się już skrępow any i w „P rze­

glądzie Polskim ” 21 dał obszerną sylw etę, zabarwioną w yrazam i uznania,

co praw da mierzonymi dość oszczędnie, a ujętą ze stanowiska w yraźnie

już tylko historycznoliterackiego.

19 U n iw e r sy te t J a g iello ń sk i r ó w n ież trzy m a ł się na uboczu. N a u roczyste w ie ­ czorne zeb ran ie w „Grand H o te lu ” z grona p ro feso rsk ieg o z ja w ił s ię jed en ty lk o doc. M arian Z d ziech ow sk i. O p o w ia d a ł m i p ó źn iej, jak n iesw o jo c zu ł się w ty m od osob n ien iu i jak k oled zy n ie k r y li p rzed n im b y n a jm n iej, że krok jego b y ł n ie ­ rozw ażn y i źle w id zia n y . Co p raw d a, w roku p oprzednim za a ta k o w a li A sn y k a o stro ta k ż e so cja liści — zob. artyk u ły: I. D [ a s z y ń s k i e g o ] F a łs z y w y r o m a n ty z m i an on im a A d a m o w i A s n y k o w i („N aprzód” 1895, nr 12).

20 „C zas” 1897, nry 175— 176 (z 4 i 5 V III). 21 „P rzegląd P o ls k i” 1897, w r zesień .

Cytaty

Powiązane dokumenty

był obecny na posiedzeniu Sejmu w czasie pierwszego czyta- nia poselskiego projektu ustawy PiS o zmianie ustawy Prawo o adwokaturze oraz niektórych innych ustaw.. Stenogram

The literary reality as a sign referring to the real reality; ontological integrity of the world, and the reality of a “conceived world.” Mixed worlds.. Thus, on the one hand all

 zaprezentowanie praktycznych zadań własnych a także zleconych w zakresie realizacji potrzeb obronnych przez samorząd terytorialny w naszym kraju posiłkując

Preface to the special issue of sustainable and resilient infrastructure on resilience infrastructures and social justice.. Please check the document

Kodeks postępowania cywilnego uregulow ał przede w szystkim te sam e zagad­ nienia, jakie poprzednio norm ow ał dawny kodeks, a mianowicie: 1) problem do­ chodzenia

Table 3 shows the improvement in pile ultimate lateral load capacity under increasing vertical load, considering no scour and local scour at various scour depths.

Kallinikos jednak nie zatrzymuje się tyłko na stwierdzeniu faktu, że zaan­ gażowanie w społeczność (mniszą czy ogólnoludzką) powoduje, iż życie kon­ templacyjne jest mocno

W wyborach do Izby Ludu (Czesi i Słowacy byli reprezentowani proporcjonalnie do liczby ludności) i Izby Narodów (Republika Czeska i Republika Słowacka były reprezen- towane po