J\ó 20 (1256). Warszawa, dnia 13 m aja 1906 r. Tom XXV.
TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a r s z a w i e : rocznie m b . 8 , kw artalnie rub. 2.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r. 118. — T e l e f o n u 83 14 .
GRZEG ORZ M EN D EL I JEG O
„PR A W O “.
W tomie trzecim czasopisma „Amoenita- tes“ z roku 1764, została przedrukowana rozpraw a doktorska niejakiego H aartm ana o mieszańcach czyli bastardach roślinnych.
Dowodziła ona konieczności- istnienia istot zrodzonych z rodziców należących do od
miennych od siebie rodzajów, gatunków lub ras, wychodząc z filozoficznego p u nktu wi
dzenia—pom ijając nieodzowność bezpośred
niego doświadczenia nad sposobem ich po
w stania. Stąd też owa zasada w ydała prze
dziwne owoce, gdyż za jej pomocą autor w y
prow adził rodowód przetacznika (Yeronica spuria), zebranego w 1750 roku w ogrodzie miała Upsali, od przetacznika długolistnego (Veronica longifolia v. m aritim a) i koszyszka (Verbena officinalis). Verbena wszakże ty l
ko dla bliskiego jej sąsiedztw a z przełączni
kiem za jednego z rodziców w tym razie zo
stała uznana. Taż sama nić filozoficzna do
prowadziła autora do uznania pewnego g a
tu nk u ostrożki (Delphinium hybridum ) za potom ka ostrożki wyniosłej (Delphinium. ela- tum) i tojadu (Aconitum napellus), m ydlika zaś mieszanego (Saponaria hybrida) za po
stać zrodzoną z m ydlika pospolitego (Sapo
naria officinalis) i goryczki, słowem z rodzi
ców nie tylko różnych gatunków , lecz nawet odmiennych zupełnie rodzin. A przecież to fantastyczne pom ysły H aartm an snuł wów
czas, kiedy już słynny K elreuter ogłosił swe pierwsze badania nad hybrydyzacyą, bada
nia, które jeszcze dzisiaj pomimo licznych doświadczeń w tym kierunku zrobionych nie straciły nic ze swej dawnej wartości i mocy.
On pierwszy bowiem dosadnie wykazał, że przenosząc ostrożnie pyłek z jednej rośliny na znamię słupka drugiej — odmiennego od niej gatunku, otrzym am y z nasion tej o stat
niej osobniki cechami zbliżone po części do m atki, po części zaś do ojca. W ten sposób zachowując wszelkie ostrożności podczas za
pylania, otrzym ał mieszańce, czyli hybrydy różnych gatunków tytuniu (Nicotiana pani- culata N. rustica) a w 1766 opisał ju ż ca
ły ich szereg wśród tytoniu, goździków, lul
ków i innych roślin. On też pierwszy zba
dał bliżej zachowanie się potom stw a takich osobników mieszanych w pierwszem, dru- giem i dalszych pokoleniach i zauważył czę
sty pow rót ich do form prarodzicielskich.
Genialne prace K elreutera podwójną posia
dały wartość. Z jednej strony możność otrzy
m ania mieszańców ostatecznie wyjaśniała
znaczenie pyłku i słupka. Z drugiej zaś —
306 W S Z E C H Ś W IA T
m iały niezm iernie głębokie znaczenie filozo
ficzne, gdyż zadaw ały cios śm iertelny ów
czesnej teoryi ewolucyonizmu, tw ierdzącej, że każdy zarodek nosi w sobie zaczątki w szy
stkich następnych z niego rozw ijających się pokoleń. Możność zaś w yprow adzenia przy rody — dzięki otrzym anym mieszańcom — z jej fatalistycznego, a priori ja k b y nakreślo
nego, koła przez w prowadzenie doń czegoś zupełnie nowego, nie istniejącego w zaczątku św iata, odrazu zadała cios zabójczy p an u ją cym poglądom. Rok jed n ak upływ ał za ro kiem, fak ty z zakresu b astard acyi obserw o
wane przez K elreutera zostały stw ierdzone po setki razy, nowe badania m nożyły się dzię
ki pracom: G artnera, H erberta, Lecoqua, W ichury i innych — nie przynosząc ze sobą jed n ak jakiegoś uogólniającego na rzecz tę poglądu. Dopiero rok 1866 zw rotnym w tym kieru nk u nazw aćby można. W tym bowiem roku w ydrukow ana została w dzienniku ba- daczów przyrody z Berna M orawskiego roz
p raw a Grzegorza Mendela p o d ty tu łem „Ver- sucbe iiber P flanzenhybriden“. Rozpraw a ta jednak, pomimo doniosłego swego znacze
nia — nie zwróciła wówczas na siebie żadnej praw ie uw agi, czy to z pow odu zmiejszenia się zajęcia mieszańcami w chwili owej, czy też dlatego, że umieszczona została w piśmie tru d n o dostępnem szerszemu ogółowi.
Dopiero la t ostatnich szereg, gdy bliżej zaczęto, z pow rotną falą, prowadzić obser- wacye nad hybrydyzacyą — w trzech naraz ogniskach nauki europejskiej — pyłem za
pom nienia pokryte, a oddaw na znane ju ż fak ty „nanow o“ w ykryte zostały: przez H.
de Vriesa w A m sterdam ie, Corrensa w Tu- bindze i E. Tscherm aka w W iedniu.
Grzegorz Mendel, w yprow adzony dopiero w 1900 roku na szeroką arenę nauki, uro
dził się 22 lipca 1822 roku w Herzendorfie na Śląsku austryackim . W 1843 roku, po skończeniu gim nazyum w Ołomuńcu, w stą
pił do klasztoru O. O. A ugustyanów w B er
nie Morawskiem. N astępnie w yjechał do W iednia i tam od 1851 do 1853 roku odda
wał się studyom nad fizyką i innem i n a u k a m i przyrodniczem i. Po powrocie zaś do B erna objął miejsce nauczyciela ty ch n auk w wyższej szkole realnej.
Na polu pedagogiki pracow ał jedn ak za
ledwie przez lat 14, gdyż po śmierci przeora
tam tejszego został w ybrany na jego miejsce i w tej godności um arł d. 6 stycznia 1884 r.
Doszedłszy do przekonania, że jedną z za
sadniczych wad jego poprzedników było zbyteczne rozstrzelanie uw agi na nadm iernie wielką ilość roślin, nad którem i prowadzono badania, Mendel w ciszy klasztornej skon
centrow ał się, skupił całą swą zdolność ob
serw acyjną na jednej przez się w ybranej, m ianowicie na grochu w różnych jego od
m ianach. Ograniczywszy się jednak ilościo
wo, uczony m nich pogłębił zato swe spo
strzeżenia jakościowo przez obserwacye nad znaczną ilością kolejno po sobie powstałych pokoleń.
Ten wybór rośliny z głębokim zrobiony nam ysłem był niezm iernie szczęśliwy, gdyż, przedew szystkiem pewne jej postaci odzna
czają się szczególną w prost wyrazistością swych cech charakterystycznych, łatw o rzu cających się w oczy,—następnie płodność po
tom ków zrodzonych z odmiennego g atun ku rodziców, czyli innem i słowy ilość w ykształ
conych zupełnie nasion, w ytwarzanych przez następujące po sobie pokolenia, żadnym wię
kszym nie ulega wahaniom, wreszcie, co n a j
ważniejsze, skutkiem szczególnej, a niezm ier
nie ciekawej budowy kw iatu łatw o usunąć m ożna było zapylenie krzyżowe, t. j. przeno
szenie się pyłku z jednego kw iatka na drugi.
Głęboko pięciowrębny kielich grochu, ota
cza m otylkow atą koronę złożoną z 5 płatków.
Je d en z nich niby „żagiel“ wznosi się do gó
ry, dwa dolne zrośnięte ze sobą, wysuw ają się z jego podstaw y n a kształt „łodzi", po której bokach, sterczą jak wiosła, tak zwane skrzydełka. Skrzydła te, zapomocą wyrostów rożkow atych, łączą się z żaglem a prócz tego ściśle spajają się z łodzią zapomocą fałdów i w ypuklin, jakie na niej i na nich istnieją.
T ak więc p łatki choć nie zrastają się ze sobą, jednak mocno trzym ają się siebie i zwarte stanow ią okrycie otaczające pręciki, z k tó ry ch 9 zrosło się nitkam i i tylko 1 pozostał zupełnie wolny. O tw arta dla tej przyczyny z w ierzchu ru rk a pręcikowa, chowa w swem w nętrzu zalążnię słupka, mocno z boków ści
śniętą i zakończoną prostopadle praw ie do niej zagiętą z jednej strony uwłosioną szyj
ką z płaskiem na jej końcu znamieniem.
G dy to ostatnie już należycie dojrzało,
JSIo 20 W S Z E C H Ś W IA T 307 w głębi ru rk i pręcikowej, u jej osady, po
woli sączyć się poczyna miód, do którego dostać się można tylko poprzez ' otwory, j a kie istnieją zwierzcłm ru rk i u jej nasady, tam gdzie niezi’OŚnięte jej brzegi stykają się z jednym wolnym pręcikiem. T ak trudny dostęp do „boskiego n e k ta ru 1' wym aga wiel
kiego nakładu pracy, a stąd i siły odpowied
niej, by cel upragniony osiągnąć.
Owady w nią zasobne, siadają na skrzy
dełkach, ciężarem ciała swego zginają je ku dołowi, wraz z łódką, ściśle z niemi spojoną zapomocą owych wyżej wzmiankowanych fałd i wypuklin. A wówczas z głębi swego ukrycia zostaje uw olniona szyjka ze znamie
niem, które dotyka brzuszka skrzydlatego gościa i zabiera stam tąd drogocenny dlań obcego kw iatka pyłek.
Lecz nie koniec na tem, gdyż tuż za zna
mieniem, na brodatej szyjce złożony został pyłek z otaczających ją pręcików, kiedy więc owad silniej zaczyna się przeciskać ku upragnionem u napojowi, zbiera n a szorstkiej spodniej stronie tułow ia ów pyłek, by go na inny kw iat unieść ze sobą. W chwili gdy owad sfruw a—znamię do pierwotnego wraca położenia, to jest znów chowa się w głębi łódki.
U nas wszakże zbywa na sile owadom, któreby m ogły miód z kw iatów grochu w y
dobyć i znamię z jego ukrycia uwolnić. J a k by przekonane o bezowocności- swych usiło
w ań om ijają pola grochowe i tylko czasem, trzm iel śmiałek do w ybiegu się ucieka, by się przedostać do skarbów utajonych.
W łam uje się więc siłą, robiąc otwory w pokryw ach kw iatu od spodu, przez które wówczas miód ze swej urny kroplam i spły
wać zaczyna.
A jednak •— pomimo braku zapylaczów, groch w ydaje nasiona bynajm niej nie płon
ne — co dowodzi, że znamię z otaczających go pręcików otrzym uje potrzebny do zapłod
nienia pyłek, że więc innem i słowy — groch u nas poprzestaje na samozapylaniu.
Otrzymawszy z przeróżnych składów na
sion 34 odm iany grochu, Mendel poświęcił całe dw a lata pracy, — wyłącznie na to, by się przekonać o stałości ich cech przez czas dłuższej hodowli. Z wielu cech, jakie wy
różniały ostatecznie sprawdzane przez niego 22 rasy grochu, uczony badacz wybrał tylko
7 dla ich szczególnej wyrazistości. A cechy te były następujące:
1) Postać dojrzałych nasion, która bywa:
a) okrągła prawie k ulista—lub też
b) nieprawidłowa, kanciasta i głęboko- brózdkowana.
2) B arw a liścieni przeświecających przez błonkowatą okrywę nasienia:
a) żółta lub b) zielona.
3) Barw a okryw y nasiennej, pozostająca w ścisłej praw ie zależności od barw y korony kwiatowej:
a) kiedy ta jest biała — to i okrywa tegoż samego bywa koloru,
b) gdy zaś żagiel w fiolety a skrzydła w p u rpury się stroją — to i nasienie szara
wego nabiera odcionia.
4) F orm a strąka:
a) równy, uieco wypuklony lub
b) zwężony pomiędzy nasionam i, a nadto dość silnie naówczas pomarszczony.
5) B arw a strąka niedojrzałego bywa:
a) zielona, lub też b) jasno-żółta.
6) Układ kwiatów na łodydze, które albo a) wzdłuż całej ścielą się łodygi, lub b) na jej wierzchołku tw orzą rodzaj bal- daszka.
7) Wreszcie wysokość samej łodygi, b ar
dzo różna—krańcowo może być a) niska—lub
b) bardzo wysoka.
Z pośród wysianego m ateryału Mendel do dalszych badań w ybrał około 70 osobników odznaczających się swą mocą i zdrowiem i wykonał na nich 287 doświadczeń ze sztucz- nem krzyżowaniem, bacząc na to, by począt
kowo za każdym razem mieszane ze sobą ro śliny różniły się jedna od drugiej tylko od
mianami jednej z powyższych cech; w pozo
stałych zaś sześciu całkowicie zgadzać się ze sobą musiały. W ten sposób z podziwienia godną, nieludzką praw ie cierpliwością, pod
dał on szczegółowej obserwacyi przeszło 10000 istot roślinnych.
W zmiankowane wyżej doświadczenia
wstępne przekonały Mendla, że bezpośredni
potomek postaci mieszanych nie stanow i
średniej proporcyonalnej pomiędzy niemi,
że, przeciwnie, cechy owe w różnych swych
przytoczonych powyżej odmianach nigdy nie
308 JSTa 20 łączyły się ze sobą dla w ydania czegoś po
średniego pom iędzy niemi, lecz że w ystępo
wały zawsze samodzielnie i to w ten sposób, że albo jedna, albo dru g a k ateg ory a stanow czo przew ażała.
Te przew ażające kategorye jakiejś cechy, bez zmiany odziedziczane przez potom stwo, o trzy m ały nazwę cech dom inujących, gdy każda z kategoryj nieujaw nionych przez m ieszań
ce ochrzczoną została nazwą cechy rece- sywnej, utajonej, lub stłum ionej. Sam zaś fak t obserwowany, dał pohop do w yprow a
dzenia ta k zwanej „reguły przew agi k tó ra orzeka, że wszystkie osobniki przez m iesza
nie zrodzone w pierwszem pokoleniu są do siebie zupełnie podobne. Jeśli więc jeden z pni rodzicielskich posiadał cechy wyłącz
nie panujące, d rug i zaś cechy tylko nikłe, to oczywiście w szystkie mieszańce podobne bę
dą do jednego tylko z rodziców. Cechy stłum ione jedn ak zcichają tylko, ja k to ju ż wyżej zauważyłem, w pierwszem pokoleniu pow stałem z nasion zalążków krzyżowo za
pylonych, zaraz w następnych znów dają znać o swojem istnieniu, o tem, że zam ilkły tylko na chwilę. A rzecz się zawsze jed n a kowo przedstaw ia, czy cecha badana należy do m atki, czy też do ojca. Z doświadczeń Mendela wypadło, że kulistość nasion jest ce
chą przeważającą, że dalej do tej samej ka- tegoryi należy żółta barw a nasion, szara al
bo b ru n atn a barw a pokryw y nasiennej—ści
śle zależna od fioletowo-purpurowej barw y kw iatu, rów na w ypukła form a strąka, zielo
na barw a niedojrzałego owocu, g ro n iasty układ kw iatów i wreszcie wysokopienność łodygi.
Jeśli więc skrzyżujem y np. dwie rasy g ro chu, z których jed n a m a nasiona żółte, d ru ga zaś zielone, to z zalążków m atki otrzym a
my nasiona wyłącznie żółte. Jeśli rasy róż
nić się będą swą wysokością, to z nasion oso
bników skrzyżowanych wyrośnie potom stw o o w ysokopiennych łodygach i t. p. K iedy jedn ak owo pierwsze pokolenie, zostawione samemu sobie, dla braku owadów, zapyla- czów, sam ozapyleniu ulegnie, ciekawy a nie
oczekiwany wcale czeka nas rezu ltat. Bo kie
dy z jego nasion nowe rośliny w ykiełkują, wyrosną i zakw itną, zdziwieniem zdjęci zo
baczymy, że cechy u tajon e w tem nowem, drugiem pokoleniu, pow rotnej uległy fali.
A co dziwniejsza, że wśród istot, u których cecha recesywna ujaw niła się, ani śladu nie j zobaczymy z jej współzawodniczki tak bez
względnej dla pokolenia poprzedniego. I n nem i słowy — wśród osobników pokolenia drugiego Mendel ze zdziwieniem ujrzał obu znajom ych z przed lat, gdyż żywem były one odbiciem wyłącznie albo m atki albo też ojca.
Lecz niedość tego, że zdławiona dawniej ce
cha z nową w ystąpiła siłą, rachunek ścisły w ykazał nadto zupełnie określony stosunek obu przeciw ników do siebie, mianowicie, że cecha recesywna w ystąpiła na widownię walki tylko u 4-ej części ogólnej liczby oso
bników, lecz zato tak kategorycznie, tak za
sadniczo, że w dalszych swych losach żad
nym nie ulega w ahaniom i stałością swą w praw ia badacza w zdumienie. Pozostałe 3/4 ta k ą stałością poszczycić się nie mogą, bo kiedy znowu życiodajna wiosna do kiełko
w ania nasiona z nich zrodzone zbudzi, roz
bieżne będą ich drogi. Je d n a z owych trzech części cechy dom inującej stale się trzym ać będzie i tylko 2/4, a właściwie połowa poko
lenia drugiego, zmienną koleją losów się rządzi.
Zygm unt Woycicki.
(DN)
T U N E L SYM PLOŃSKI.
(
Dokończenie).II.
Tunel Sym ploński—jedno z najdłuższych i najtrudniejszych wierceń, jakiego dokonano dotąd przez Alpy, — przebija masyw górski na przestrzeni praw ie 20 hm. Gdyby się da
ło przewidzieć te wszystkie przeszkody, jakie napotkano wprowadzając w czyn projekty tego ostatniego wyrazu techniki tunelow ej,—
wówczas może zawahaliby się inżynierowie i przedsiębiorcy budowy tunelu przed ogro
mem pracy i nie przystąpiliby tak odważnie do urzeczywistnienia tego śmiałego i ryzy
kownego dzieła. Przedewszystkiem tunel
Sym ploński jest o 5 hm dłuższy od Gotardz-
kiego. Podczas kiedy w G otardzkim najwyż-
M 20
sza tem peratura doszła do 31° C., w tunelu Symplońskim tem peratura skalna dobiegła 53° C., a więc wyżej o 22° C. Tam kiedynie- kiedy tylko napotykano źródła wody, w ypły
wającej z szybkością 300 l na sekundę i to wówczas, gdy przewiercono wyjątkowo ob
fite źródła, które pracę u tru d n iały i wstrzy
m ywały. W tunelu zaś Sym plońskim w y
trysnął nieopodal Iselli istny strum ień gór
ski, wylewający chwilami z górą 1000 litrów na sekundę, natrafiono bowiem i przewierco
no wielki wodozbiór, utw orzony z opadów atm osferycznych i topniejącego śniegu i sta
le na tej drodze zasilany. Nic też dziwnego, że prace około budowy tunelu Sym plońskie
go w takich w arunkach nie m ogły posuwać się w edług ułożonego planu; mimo to są one naj chlubni ej szem świadectwem dla kierowni
ków budow y, którzy w całym świecie, nie tylko w technicznym , zjednali sobie najw yż
sze i dobrze zasłużone uznanie.
Zasługa w podjęciu inicyatyw y budowy tunelu Symplońskiego, a następnie w zasto
sowaniu ze znakom itym rezultatem wynale
zionej przez siebie hydraulicznej rotacyjnej maszyny wiertniczej, należy się zmarłemu w r. 1899 w czasie budowy tunelu inżyniero
wi Alfredowi Brandtow i. M aszyna w iertni
cza B ran d ta różni się od będących poprzed
nio w użyciu odmiennem działaniem świdra:
tu on skałę naciska z niezw ykłą siłą, a wpro
wadzony w nadzwyczajnie szybki ruch ob
rotow y kruszy ją i rozdrabnia; w maszynach zaś dawnych świder wiercił skałę, uderzając w nią. Używa się do tego celu świdrów sta lowych o średnicy, dochodzącej do 10 cm, wewnątrz wydrążonych. M aszyna w iertni
cza wprowadza się w ruch działaniem wody pod ciśnieniem 60 — 100 atm osfer. W oda pod takiem ciśnieniem wyrzuca przez w ydrą
żenie w świdrze skruszone części skały na- zewnątrz. Wyższość w ynalazku B ran dta po
lega jeszcze na bezpośredniem zużytkow aniu siły wodnej, podczas kiedy m aszyny w iertni
cze dawnego system u poruszane były zapo
mocą powietrza ściśnionego, które otrzym y
wano dopiero drogą zużytkow ania siły wod
nej. Przy tem powietrze ściśnione musiano przed użyciem chłodzić, gdyż posiadało w y
soką tem peraturę. Zasługą B ran dta był rów
nież jego system w entylacyjny stosowany z tak świetnym rezultatem w budowie tune-
lu. Dotąd podczas budowy tunelu przebija
no jednę tylko sztolnię, a następnie rozsze
rzano ją do rozmiarów właściwego tunelu 0 jedno lub dwutorowej linii kolejowej.
W entylacyę podczas robót uskuteczniano w ten sposób, że ruram i odpowiedniemi wprowadzano powietrze ściśnione do w nę
trza tunelu aż do miejsc w ykonyw ania ro
bót wyłomowych, gdzie powietrze w skutek wybuchów najbardziej byw a zanieczyszczo
ne. Pow staw ała tam więc mieszanina w pro
wadzonego pow ietrza świeżego zistniejącem zanieczyszczonem. Powietrze stawało się wprawdzie coraz czystszem, ale w skutek cią
głego i powolnego mieszania się i wirowania dochodziło do tego stanu po dłuższym dopie
ro upływie czasu. Ochładzanie się powietrza tunelowego odbywało się w bardzo słabym stopniu, gdyż doprowadzone powietrze chłod
ne już w krótkim czasie przybierało tem pe
ratu rę skalną. System B ran d ta budowy tu nelu polega na równoczesnem prowadzeniu dwu sztolni, idących równolegle w pewnej odległości. Co kilkaset metrów obiedwie sztolnie łączy kurytarz poprzeczny. Pow ie
trze wobec tego przechodzić móże swobodnie z jednej sztolni do drugiej. W szystkie ko
rytarze mogą być w razie potrzeby zam knię
te w rotam i odpowiedniemi. Silny prąd po
w ietrza otrzym any zapomocą wentylatora, a wprowadzony przez wylot do jednej ze sztolni, przebiega całą przestrzeń do ostatnie
go niezamkniętego korytarza, a tędy przez sztolnię równoległą i jej wylot nazew nątrz tunelu, poryw ając ze sobą wszystek dym 1 powietrze zepsute. Ponieważ prąd powie
trza wprowadzanego do tunelu Sym plońskie
go posiadał szybkość kilku metrów na sekun
dę, przebiegał więc przestrzeń kilometrową w przeciągu kilku m inut, a całą długość w obudwu sztolniach stosunkowo w bardzo krótkim czasie. Tym sposobem dawała się osiągać bez przerwy działająca silna wenty- lacya oraz szybkie odświeżanie powietrza.
Z powodu w zrastania tem peratury wewnątrz tunelu wprowadzane powietrze musiało być ochładzane, zanim doszło do miejsc robót wy
łomowych. B ra n d t przekonał się na zasadzie wielokrotnych doświadczeń, że w ytryskująca pod wielkiem ciśnieniem woda w stanie ro z pylonym może w znacznym stopniu dzia
łać ochładzająco na ogrzaną masę pow ietrza 309
W S Z E C H Ś W IA T
310 W S Z E C H Ś W I A T JM« 20 i to tem skuteczniej, im wyższe jest ciśnienie
wody i im niższą, tem peraturę posiada sam a woda. W prow adzenie tych trzech czynni
ków: rotacyjnej m aszyny w iertniczej, sku
tecznej w entylacyi i ochładzania pow ietrza, w yłącznie i jedynie zdecydowało o możliwo
ści przebicia tunelu Sym plońskiego.
R oboty około budow y tunelu rozpoczęto w październiku 1898 r. Siłę wodną rzek R o danu i Diverii w przęgnięto do poruszania maszyn wiertniczych, w entylatorów , w a r
sztatów m echanicznych i t. d. Nieomal czw artą część tej siły, wynoszącej z dw u stron przeszło 2000 koni, zużyw ały same w entylatory, wprowadzające 25 m sześcien
nych pow ietrza świeżego na sekundę do sztolni. Do tu nelu Grotardzkiego w prow a
dzano zaledwie czw artą część tej ilości po wietrza. U rządzenia w entylacyjne z czasu budowy tunelu Sym plońskiego będą obsługi
w ały tunel od chwili rozpoczęcia ru ch u ko
lejowego. W razie potrzeby ilość w prow a
dzanego pow ietrza może być powiększona do 50 m3 na sekundę. K rążenie powietrza, wyw ołane działaniem w entylatora, nie obej
mowało w tunelu Sym plońskim części k ra ń cowych obu sztolni, w ysuniętych poza o stat
ni k u ry tarz poprzeczny. Te niezłączone ze sobą części sztolni były obsługiw ane przez specyalne, m ałe w entylatory, dostarczające dziennie po kilka tysięcy m etrów sześcien
nych powietrza, sięgającego najdalszych za
kątków , gdzie prowadzono właściwe roboty w iertnicze i wyłomowe.
K ażdorazow y wybuch, pow odujący w y
łom w skale, doprow adzał ją do stan u kom pletnego rozżarzenia. W celu chłodzenia skały oraz osadzania dym u dynam itow ego oblewano ją z głównej kom unikacyi wodnej silnym strum ieniem wody.
W szelkie roboty tunelowe były zorganizo
wane tak um iejętnie, że żadna stra ta w cza
sie w w arunkach norm alnych nie była możli-
jwa. W iercenie, wyłom kam ienia, usuw anie
jgruzu, w entylacya następow ały kolejno jed-
ino po drugiem bez przerw y, tworząc jed n o
lity t. zw. „ a ta k “. W ydajność takiego ataku zależna była od rodzaju wierconej skały, a m ianowicie od stopnia jej tw ardości oraz kierunku uw arstw ienia. Średnia wydajność atak u wynosiła 1,2 m do 1,5 m i w ym agała ■ 4 —6 godzin czasu, z którego połowa przy-
ipadała na wiercenie i wyłom, reszta na usu
wanie gruzu i wentylacyę. W ielokrotne ro biono próby, zwłaszcza w pierwszych począt
kach wierceń tunelu, by możliwie skrócić czas potrzebny do wykonania wszystkich ty ch poszczególnych czynności, niezbędnych do przebijania tunelu; bo jeśli gdziekolwiek, to zwłaszcza w budowie tunelu Symplońskie go, najsłuszniej zastosować można było przy
słowie: „Czas to piBniądz“. Najnieznacz- niejsze pozornie wyzyskania czasu we wspo
m nianych robotach tw orzyły już w sumie wielkość nie do pogardzenia. Z m arły inży
nier B ra n d t skonstruow ał swego czasu t. zw.
„S chotterkanone“—olbrzym i cylinder żelaz
ny w ypełniony kilkom a m etram i sześcienne- m i wody i zawartość tę wstrzeliwał z n ad zw yczajną siłą do grom ady oderwanych brył, ażeby utw orzyć wyłom pomiędzy m asą k a
m ieni i gruzu, wypełniającego sztolnię po każdorazowym wybuchu. Cała ta m asa ka
m ieni i gruzu m usiała być każdorazowo usu
w ana, ażeby ułatw ić dostęp do skały wozowi z m aszyną wiertniczą. Próby B ran d ta nie doprow adziły narazie do praktycznych re
zultatów , a wskutek śmierci wynalazcy zo
stały przerwane. Dopiero następcy jego in
żynierowi P eterow i udało się ideę B randta wprowadzić w czyn po odpowiodniem jej zmodyfikowaniu.
R oboty wew nątrz-tunelow e po stronie pół
nocnej postępow ały w początkach budowy raźniej, aniżeli po stronie południowej, po
w strzym yw ane z powodu niezwykłej tw a r
dości przebijanego kam ienia skalnego, jakim był gnejs. Na przestrzeni 4 hm ciągnął się pokład A ntigorio-gnejsu, po nim nastąpiły
| łupki krystaliczne wapienne na przestrzeni przeszło kilom etra, a za tem i gnejs masywu górskiego M onte Leone. W początkach ka
m ień skalny był zupełnie suchy, a kiedy po przebiciu 4 praw ie kilom etrów nie napotka
no żadnych żył wodnych, spodziewano się, że i nadal można będzie się uchronić od wię
kszego napływ a wody w m iarę posuwania się w głąb góry. W tem , jakby za jednym zamachem, nastąpiła raptow na zmiana. P o cząwszy od 3,8 km w tym samym tw ardym A ntigorio-gnejsie natknięto się na potężne a rterye wodonośne. Na przestrzeni kilkuset zaledwie m etrów napotkano około 44 źró
deł, które zalewały tun el olbrzymiemi masa-
JM? 2 0 W S Z E C H Ś W IA T 3 1 1
mi wody z szybkością 1000 litrów na sekun
dę. Strum ienie wody w ytryskiw ały z nieby
wałą siłą we wszystkich kierunkach, w ypie
rając robotników z ich placówek. Zjawisko nagrom adzenia się w ew nątrz góry olbrzy
mich mas wody geologowie tłum aczą w spo
sób następujący. W oda z opadów codzien
nych w siąka w głąb ziemi i przenika przez najmniejsze rysy i szczeliny górskie. Po doj
ściu do pew nych głębokości ogrzewa się.
Części ogrzane, jako lżejsze, wznoszą się do góry, w skutek czego pow stają wew nątrz ska
ły dw a w przeciwnych do siebie kierunkach prądy wodne, które bądź przez wykonywa
nie pracy mechanicznej, bądź też przez dzia
łanie chemiczne rozpuszczają w sobie wa
pienne składniki skały, a rozszerzając rysy i szczeliny, żłobią szeroką drogę. Z czasem prądy sięgają coraz większych głębokości.
Erozya tak a odbywać się m usiała od bardzo daw na i w pracy swej nie ustaw ała. W m ia
rę zagłębiania się, w m iarę w zrastania ciepła potężniała jej siła niszcząca wraz ze zdolno
ścią rozpuszczania ciał stałych. Tą drogą w ytw orzył się w ew nątrz góry cały o niezwy
kłej rozległości system rozgałęzionych żył wodonośnych, których nieprzew idyw aną cał
kiem obecność w m asyw ie górskim w ykryto dopiero w czasie dokonyw anych robót w iert
niczych. J e st rzeczą prawdopodobną, że dzia
łanie erozyjne wody w ew nątrz ziemi, analo
gicznie z tem, co napotykam y w tunelu Sym- plońskim, sięga jeszcze dalszych głębokości, teoretycznie bowiem granicą dla działania wody jest tak a głębokość, w której tem pera
tu ra skały doprowadza wodę do wrzenia, przyj ąwszy naturalnie, że te w arstw y, przez które woda przechodzi, utw orzone są z ma- teryału, sprzyjającego takiem u procesowi.
W rzeczywistości jednak ze zwiększającą się głębokością w arunki takie spotykają się co
raz rzadziej.
Po szczęśliwem pokonaniu trudności, jakie spowodowała napływ ająca do w nętrza tune
lu woda, nastąpiły jeszcze dotkliwsze opóź- i nienia w robotach wiertniczych, gdy pod ko
m a r. 1901 poczęto przebijać się przez pokład łupków mikowych, znajdujących się w fazie silnego rozkładu i podlegających tak wiel
kiemu ciśnieniu wew nętrznem u, że po p rze
biciu pierwszych zaledwie czterech metrów silne wzmocnienia drew niane całkiem były
wypierane i miażdżone. R oboty wiertnicze m usiały być narazie wstrzym ane, dopóki nie zabezpieczono się dostatecznie przez w pro
wadzenie do tej części tunelu, która podlega
ła największem u ciśnieniu, odporniejszego wzmocnienia żelaznego. Przeszło miesiąc czasu zużyć musiano na opancerzenie sztolni na przestrzeni 10 m. Pancerz składał się z żelaznych prostokątnych ram dwu różnych rozmiarów. Pierw szy rodzaj ram obejmował sztolnię zredukow aną do 1 m szerokości i 1,4 w wysokości. Po odpowiedniem zabez
pieczeniu tej sztolni nakładano na nią drugie opancerzenie z ram o wym iarach 2,5 m X X 2,8 m odpowiadających sztolni pierw ot
nej. Opancerzenie zewnętrzne obejmowało więc wraz ze sztolnią zredukow aną i część m ateryału skalnego, okalającego wylot prze
wiercony, a to w celu otrzym ania pewnych punktów oparcia. Po założeniu przeszło 70 ram żelaznych, możliwie szczelnie dotykają
cych jedna drugiej, można było dopiero wówczas, po sześciomiesięcznej przerwie, przystąpić znowu do prac wiertniczych. Na dowód, ja k ciężkie zwalczać m usiano w arun
ki, posłuży okoliczność, że w ciągu kw artału (grudzień 1902, styczeń, luty 1903) posunię
to się z robotam i zaledwie o 4 w.
Prace na stronie północnej obfitowały również w niemiłe niespodzianki, aczkolwiek były one n atu ry odmiennej. Niespodzianki te ujaw niły się w nagłym wzroście tem pera
tu ry skalnej. W edług spostrzeżeń, czynio
nych w tunelu Cotardzkim , obliczono, że tem peratura ziemi wzrasta o 1" C. na każde 44 m wgłąb. W yniki spostrzeżeń nad tem p eraturą skalną w Symplonie wykazały, że na przestrzeni pierwszych sześciu kilome
trów, w m iarę posuwania się w głąb góry, tem peratura w zrasta w tym samym mniej więcej stosunku, co w Grotardzie. Na siód
m ym kilometrze tem peratura powinna była wynosić 36° C., w środku tunelu, w punkcie maksymalnego obciążenia skalnego, oczeki
wano tem peratury 43° C., jako najwyższej.
Przygotow ania poczynione do budowy tune
lu uwzględniały tem peraturę 45° 0., a więc nieco wyższą ponad obliczoną. Tymczasem już w r. 1902 napotkano tem peraturę 53° C.
z w yraźną jeszcze tendencyą zwiększania się.
Oczywista, tak i nieoczekiwany a nagły wzrost
tem peratury wew nątrz tunelu budził naj-
312 W S Z E C H Ś W I A T JSfó 20 słuszniejsze obawy. Z byt w ysoka tem pera-
jtu ra niezm iernie u tru d n ia ochładzanie p o w ietrza, niemożliwem czyni dla zatru dn io nych w tunelu robotników w ykonyw anie dłuższej pracy, równocześnie w ym aga całego szeregu nowych urządzeń, aspecyalnie w pro
w adzenia nowych aparatów , m ających na ce
lu ochładzanie powietrza. Jak ie to zaś na
stępstw a dla ludzi sprow adza praca w tu ne
lu w tak wysokiej tem peraturze, niech pouczą nas fakty spostrzegane podczas budow y t u nelu Gotardzkiego. Najwyższa tem p eratu ra skalna, jak ą osiągnięto tam na krótko przed ostatecznem przebiciem tunelu, w ynosiła 31° 0., czyli o 22u C. mniej, aniżeli w Sym - plonie. Jednakże naw et te stosunkowo znacz
nie pom yślniejsze w arunki odbiły się bardzo niekorzystnie na zdrowiu robotników. J u ż w 29° C. w ystępow ały częste zasłabnięcia na anemię, a liczba takich wypadków szybko w zrastała w m iarę podnoszenia się tem pera
tu ry . Po stronie południowej tunelu G o
tardzkiego przeszło połowa robotników ule
gła tej chorobie. W ynagrodzenie dzienne robotników m usiano zwiększyć o 25% z rów -
jnoczesnein skróceniem czasu pracy z 7 go dzin do 5-ciu. Ogromna ilość koni, m ułów padła w tunelu w skutek porażenia. B yło się
jjuż blizkim tej granicy, poza któ rą u staje zdolność w ykonyw ania jakiejkolw iek pracy przez siłę ludzką i zwierzęcą. W szystkie przyrządy do odświeżania i ochładzania po w ietrza już nie w ystarczały. Dopiero z chw i
lą przebicia sztolni n a wylot, a więc po otrzy m aniu w entylacyi naturaln ej, doprow adza
jącej świeże powietrze w ilości dostatecznej, nastąpiło obniżenie się tem p eratu ry .
Cała wyższość stosowanego w Sym plonie system u budowy i urządzeń w entylacyjnych, w porów naniu z tem , co znano dawniej, a na
w et z czasów budow y drogi G otardzkiej, uw ydatniła się w sposób w prost im ponujący.
Tym wyłącznie urządzeniom zawdzięczyć należy, że pomimo tak niezw ykle wysokiej tem peratury skalnej, doprowadzono pow ie
trze w ew nątrz tunelu, w m iejscach i'obót w iertniczych, od 25 do 30° C. N aturalnie, że osiągnięcie tego celu możliwem było je d y nie jako następstw o zastosow ania całego sze
regu specyalnych urządzeń do chłodzenia wody; w tym celu izolowano ru ry kom uni- kacyi wodnej, wprowadzono ap araty z lo
dem, w których ochładzało się powietrze, wzmożono odświeżanie pow ietrza i t. d.
Po przezwyciężeniu na stronie północnej wysokiej tem peratury, która po dosięgnięciu swego m aximum 53° C. opadać zaczęła, — i zwalczeniu przeszkód, w yw ołanych ciśnie-
j
niem górskiem po stronie południowej,-^-ro
boty po obu stronach tunelu posuwały się przez pewien przeciąg czasu znów norm al
niej. Trwało to jednak do chwili przekro
czenia od strony B riegu środka tunelu. J a k to już na innem miejscu zaznaczono, tunel
| m a spadek od środka ku wylotom, ażeby na
pływ ającej i wprowadzanej wodzie ułatw ić ściek. Poniew aż na stronie północnej robo
ta przebijania sztolni postępow ała znacznie szybciej, aniżeli na stronie południowej, m u
siano przeto od strony B riegu w początkach listopada 1903 r. przekroczyć p u n k t środko-
! w y tu n elu i pracow ać już dalej „ze spad-
! kiem “. 22 listopada po przejściu 144 m na
potkano nagle dwa źródła ciepłe o tem pera
tu rze 48° C., które wylewały do w nętrza tu nelu 70 litrów n a sekundę, wypełniły wodą tę część tunelu od środka, postawiwszy tym sposobem zaporę dla dalszego prowadzenia robót. Zapom ocą 2 pomp, ustaw ionych w pobliżu środka tunelu na Tem 10071 i 10090 zdołano zaledwie do stycznia 1904 r. sztol
nię całkowicie osuszyć. R oboty m echanicz
ne podjęto jednak dopiero w m arcu 1904 r.
G dy obiedwie strony dzielił ju ż tylko kilo
m etr m asy skalnej, w czasie wybuchów d y nam itow ych z jednej strony daw ały się z dru giej słyszeć jakieś głuche odległo grzm oty.
Ostateczne przebicie tunelu Symplońskiego I nastąpiło dopiero w czerwcu r. 1904.
Niezwykłe środki, jakie stosować m usiano
; w celu zwalczania coraz nowych przeci-
; wieństw, pociągały za sobą, rzecz prosta, i ogromne zwiększenie kosztów budowy.
Przedsiębiorcy budowy tunelu Sym plońskie
go nie byliby w możności doprowadzenia te
go wielkiego dzieła do pożądanego rezultatu,
; g dy by R ada związkowa szw ajcarska,ł) w po
rozum ieniu z kierownikam i budowy, nie była skłonna do wyznaczenia odpowiedniego od
szkodowania oraz do odsunięcia kontrakto-
J) W o b e c u p aństw ow ienia kolei J u r a — S ym plon, S zw ajcary a w ystępow ała w roli w łaści
ciela.
JS6 20 W S Z E C H Ś W IA T 313 wo zastrzeżonego term inu ostatecznego w y
kończenia tunelu. Sumę kosztów budowy podwyższono z 54,5 milionów franków do 63 milionów. Do dnia 19 m aja r. b. w ykoń
czony zostało t. zw. tunel główny (I) z linią jednotorową. Co do ostatecznego wykoń
czenia tunelu równoległego (II) nastąpić ma, według umowy, porozumienie specyalne.
Stan zdrow otny robotników , pomimo na
potykanej tak wysokiej tem peratury, był na- ogół pomyślny. W celu zabezpieczenia ro botników, wychodzących z gorącego wnę
trza tunelu, przed nagłemi zmianam i tem pe
ratu ry , zwłaszcza podczas pory zimowej, zbudowano „hale“ kryte, prowadzące od sa
mego wylotu tunelowego aż do zabudowań kąpielowych i szatni. W wielkim budynku t. zw. prysznicowym znajdow ała się obszer
na sala, należycie ogrzewana i przewietrzana, w której dla każdego- z robotników p racu ją
cych w tunelu wyznaczony był sznur z ha
kiem, zaopatrzony w odpowiedni numer;
każdy robotnik zawieszał na haku, po zdję
ciu ubrania zapasowego, swoję lampkę gór
niczą wraz z ubraniem przem okłem i wcią
gał je zapomocą sznura do góry. Po użyciu prysznicu nakładał ubranie inne czyste i su
che. Przed następnym zaś wjazdem do tu nelu zamieniał je na poprzednie, które przez ten czas już przeschło należycie.
Przewożenie robotników do miejsc pracy w ew nątrz tunelu i powrotnie odbywało się na zaopatrzonych w ław ki wózkach specyal- nych (rodzaj m ałych wagoników), tw orzą
cych całe pociągi robotnicze, które kursow a
ły regularnie w czasie każdorazowej zmiany.
Pociągi te prowadzone były przez lokomoty
wy parowe do głównej stacyi, znajdującej się wew nątrz tunelu. Stąd zastępowała jej miejsce m ała lokomotywka, poruszana zapo
mocą powietrza ściśnionego, a zaopatrzona w poziomo poukładane ru ry wypełnione po
wietrzem pod ciśnieniem 80 atm osfer. "Wjazd i wyjazd z tunelu trw ał mniej więcej do 50 m inut. Za czas ten robotnicy byli w ynagra
dzani w stosunku do pobieranej płacy dzien
nej.
Po obu stronach tunelu pow stały na czas budowy szpitale dobrze zaopatrzone we wszelkie środki opatrunkowo-lecznieze, ob
sługiwane przez liczny personel lekarski; wy
budowano mnóstwo m ieszkań robotniczych;
założono sklepy spożywcze i gospody. K li
m at w B riegu jak również w Iselli je s t su
chy, zdrowy, łagodny, tak że po obu stro
nach Sym plonu dojrzewają różne gatunki owoców sm akowitych i kasztany jadalne.
W wiosce Naters pod Briegiem, jak również po stronie południowej w Yarzo pod Isellą wrzało ożywione życie włoskich pracow ni
ków ze wszystkiemi charakterystycznem i ce
chami, z malowniczemi i obszarpanemi stro
jam i, gospodami (osteriami), domami za- mieszkałemi przez ciemnookich m ieszkań
ców ognistego południa. Nie dziw też, że wśród tej grom ady, którą tworzyły najróżno
rodniejsze żywioły z najróżniejszych części W łoch, często zachodziły w ypadki zakłóca
nia spokoju, jednakże do wykroczeń powa
żniejszych nigdy nie dochodziło. Pam iętnym wypadkiem z życia robotników tunelowych było bezrobocie w r. 1901, które się zakoń
czyło uwzględnieniem żądań, dotyczących polepszenia warunków pracy i zaprowadze
nia staranniejszej opieki lekarskiej.
Dr. E m il Eajchert.
P. S
t r o o b a n t.
GW IA ZD A PO D W Ó JN A 61 Ł A B Ę DZIA. !)
Gwiazda podwójna 61 Łabędzia położona jest na Drodze mlecznej mniej więcej po
środku pomiędzy gwiazdam i a i (3 tej kon- stelacyi. J e s t to z wielu względów jedna z najciekawszych gwiazd; należy ona do n aj
dawniej znanych gwiazd podwójnych, istnie
nie bowiem dw u jej składowych odkrył B radley w r. 1755, a odkrycie to potwierdził C. M ayer w 1779. Przekonano się, że ruch jej na kuli niebieskiej jest bardzo szybki, gdyż przesunięcie przenosi 5" na rok. Do
tąd znamy zaledwie cztery gwiazdy, których ruch pozorny jest znaczniejszy.
T a szybkość ruchu własnego nasunęła ba
daczom myśl, że para ta znajduje się we względnie małej od nas odległości i że wobec tego paralaksa roczna, t. j. kąt, pod jakim
J) Ciel e t T e rre z dn. 16 lutego 1906.
314 W S Z E C H Ś W I A T JMÓ 20 z gwiazd tych byłoby widać prom ień orbity
ziemskiej, powinien być dostatecznie wielki, by go można wyznaczyć drogą ścisłych spo
strzeżeń
W tym celu uskutecznione zostały pom ia
ry jednoczesne przez B rinkleya w D ublinie oraz przez A ragoa i M athieua w P ary żu (1812); jednakże pom iary te nie d ały w yniku pewnego.
Dopiero Bessel zdołał otrzym ać na p a ra laksę gw iazdy 61 Łabędzia w artość bardzo zbliżoną do rzeczywistej, dokonawszy pom ia
rów różnicowych zapomocą heliom etru ob- serw atoryum królewieckiego. Znalazł on na w artość tego k ąta liczbę rc = 0",348, co od
pow iada odległości, mniej więcej 600000 razy większej od odległości Ziemi od słońca.
W iadomo, że odległość ta, będąca podstaw o
wą jednostką astronom iczną, rów na się oko
ło 1491/2 milionom kilom etrów.
Dwie gwiazdy, stanow iące parę znaną pod nazw ą 61 Łabędzia, są odpowiednio wielko
ści zaw ierających się pom iędzy 5-ą a 6-ą.
Ta, k tó ra posiada blask większy, przewyższa drugą mniej więcej o pół wielkości; barw a ich jest żółta łub czerwonawa.
Oznaczeniu paralaksy ty ch gwiazd poświę
cono wielką liczbę prac. Oesten B ergstrand, astronom obserw atoryum upsalskiego, k tó ry niedaw no ogłosił szereg badań nad tym układem , dzieli w yniki otrzym ane na trz y okresy:
Okres pierwszy, rozciągający się od r. 1838 do 1853, zawiera, prócz oznaczenia Besselow- skiego (1837— 1840), pom iary, uskutecznione przez C- A. F. P etersa (1842 i 1843), k tóry, posługując się m etodą bezwzględną, o trzy
m ał iz = 0",349, oraz spostrzeżenia Jo hn so na, k tó ry n a podstaw ie pom iarów m ikrom e- trycznych otrzym ał wartości: 0",392 i 0",402,
Spostrzeżenia, poczynione w ciągu okresu drugiego (od 1853 do 1880) prow adzą do w y
ników następujących:
O. S tru ve (pom iary m ikrom etryczne) otrzy
m ał tz = 0",506; A nvers zapomocą heliome
tru królewieckiego: tz — 0 ",559; Sokołow na podstaw ie spostrzeżeń m ikrom etrycznych Schweizera: tz = 0 ",4 3 3 ; Bali, opierając się na różnicach zboczenia, znajduje dla dwu składowych: 61, i 612 odpowiednio 7t= 0",465
i % == 0",468 i wreszcie Bielopolski na pod
staw ie obserwacyj nad przejściem, poczynio- I
nych przez W agnera pomiędzy 1862 a 1870:
dla 61x — tz = 0",50 a dla 61, — jc = 0 " ,5 5 . W okresie trzecim , który od r. 1880 trw a do naszych czasów, szereg wyników, otrzy
m anych ze spostrzeżeń ocznych przedstaw ia się ja k następuje:
H all . . . tz = 0r ,270 (różnica zbo- F lin t . . . 0,21 czenia) Ppter J61i • 0,254
~ |6 2 2 . 0,290
D ruga g ru p a zaw iera oznaczenie fotogra
ficzne.
P ritschard J61« Pritsciiard ^ ' 11 = ° " ’432 0i434 W ilsing . . . . 0,357 K apteyn i de S itter 0,326
N adto, Davis, opierając się na spostrzeże
niach R utheforda, otrzym ał
dla 61, . . . n = 0",360
„ 612 . . . iz — 0,288
Zestaw iw szy w yniki powyższe, dochodzi
m y do godnego uw agi wniosku. Poszukiw a
nia okresu pierwszego dają na paralaksę wartości, zawierające się pomiędzy 0'',35 a 0",40, gdy tym czasem badania okresu d ru giego dają na tę paralaksę wartość większą, któ ra średnio wynosi 0",5. W okresie trze
cim znowu otrzym ujem y wartości mniejsze, zwłaszcza ze spostrzeżeń ocznych, wynoszące średnio 0",3, przyczem oznaczenia fotogra
ficzne zbliżają się do liczby 0",35, otrzym a
nej przez Bessela.
Oesten B ergstrand w badaniach swych nad gw iazdą podw ójną 61 Łabędzia posłu
giw ał się m etodą fotograficzną; oznaczenia jego, otrzym ane na 53 kliszach, rozciągają się od sierpnia 1899 do w rześnia 1903; autor zmuszony był zawieszać je w okresie od po
łowy m aja do początku sierpnia, a to z po
wodu, że pod szerokością Upsali niebo w tym czasie je s t zbyt silnie oświetlone.
O bjektyw lu n ety fotograficznej miejsco
wej m a otwór rów ny 0,33 m oraz długość ogniskową, rów ną 4,36 m\ n a kliszach m inu
ta łu k u odpowiada, długości 1,25 mm. P oło
żenie składow ych odnoszone było do położeń czterech gwiazd: BD -j-380, 4325 i 4341 oraz B D + 3 7 0, 4178 i 4189.
W artość ostateczna paralaksy, otrzym ana przez B ergstranda, wynosi 0".2926+0,0063.
P a ra 61 Łabędzia jest więc bardziej od nas
Ne 20 W S Z E C H Ś W IA T 315 oddalona, niżby wnosić można na podstawie
w yniku pom iarów Bessela. Odległość, od
powiadająca paralaksie rocznej 0",2926, jest około 700 000 razy większa od prom ienia or
bity ziemskiej, tak że światło, przebiegając 300 000 hm n a sekundę, zużywa blizko 11 lat na przebycie przestrzeni, dzielącej nas od gwiazdy, o której mowa.
J a k to zaznaczyliśmy wyżej, pozorny ruch pary 61 Łabędzia je s t bardzo szybki; przesu
wa się ona w ciągu roku o 5",2 na kuli nie
bieskiej. Na odległości, na której znajduje się ten układ gwiazdowy, prędkość ta odpo
wiada przesunięciu liniowemu, równemu 17,7 razy wziętej odległości ziemi od słońca.
Liczba ta przedstaw ia stosunek pomiędzy ruchem w łasnym pozornym, widzianym z Ziemi ( ja ), a promieniem drogi ziemskiej, widzianym z gwiazdy, t. j. stosunek . Oczywiście, chodzi tu tylko o składow ą ru chu wzdłuż norm alnej do promienia wzroko
wego, t. j. o składową, znajdującą się w pła- szczyznie stycznej do kuli niebieskiej. Po
mnożywszy średnią odległość ziemi od słoń
ca (149 72 milionów kilometrów) przez 17,7 i podzieliwszy iloczyn przez liczbę sekund w roku, otrzym am y składową prędkość gw ia
zdy na sekundę: wynosi ona 84 Icm.
Na ruch własny gwiazdy w kierunku wznoszenia się p ro steg o ' i zboczenia Berg- strand znajduje wartości następujące:
|Ł« = -{- 0",3512 + 0",0004 (j,s — + 3,262 + 0,006.
Anvers, opierając się na spostrzeżeniach południkowych, poczynionych od czasów Bradleya, podawał na ruchy własne bez
względne wartości:
(JL, = 4 - 0 " ,3 5 0 2 [j.5 = — j- 3,252.
Przesuw anie się dw u składowych jednej względem drugiej uważano przez czas długi za prostoliniowe; do takiego wniosku do
szedł Flam m arion przed trzydziestu laty, po
mimo że Bessel wyznaczył był okres 400-let- ni na przesuwanie się względne tych dwu gwiazd dokoła wspólnego środka ciężkości.
W roku 1875 W ilson osądził, że istnieją wskazówki pewne, świadczące o krzywiźnie drogi.
Orbitę względną składowych obliczył P e
ters, który na czas trw ania obiegu znalazł liczbę lat P = 782,6, a na czas przejścia przez pu n k t przygwiazdowy (periastrium — odległość najmniejsza) rok 1468. K ąt, wy
znaczający położenie (liczony od 0° do 360°
od północy ku wschodowi) przecięcia pła
szczyzny orbity z płaszczyzną, prostopadłą do promienia wzrokowego, czyli linii wę
złów, wynosi 341°, 1, nachylenie zaś czyli kąt pomiędzy tem i dwiema płaszczyznami — 63°,9. K ą t zaw arty w płaszczyźnie orbity pomiędzy linią węzłów a wielką osią od wę
zła ku punktow i przygwiazdowem u mierzy 288°: mimośród orbity jest, jak na gwiazdę podwójną, nieznaczny: 0,17. Półoś wielka orbity gwiazdowej a = 29",48; ruch odbywa się w kierunku prostym .
Porównawszy wyniki, otrzym ane przez 66 obserwatorów w okresie od 1828 do 1903, B ergstrand na współrzędne względne dwu składowych gw iazdy 61 Łabędzie znalazł wartości następujące (p jest kątem , wyzna
czającym położenie linii węzłów a s odle
głością).
4 = s sin p. = + 17",9249 — 0",00082 (t — 1902,0) — 0",0001599 (<—1902,0)2 7j = s cos p. = —13",0914 — 0",17326 (it - 1902,0) + 0",0001344 ( ż - 1902,0)2 Z budowy krzywej, przedstawiającej orbi
tę względną gwiazdy 612 Łabędzia, widać, że jest ona zwrócona wklęsłością ku gwia-
J
ździe 61x Łabędzia.
Niema zm iany peryodycznej w odległości dwu składowych, ja k to przypuszczał Wil- sing z Poczdamu.
Ponieważ znamy odległość, na jakiej znaj
duje się ten układ podwójny, możemy po
równać go z układem słonecznym, opierając się na praw ie Newtonowskiego ciążenia po
wszechnego.
Trzecie praw o Keplera, będące konse- kwencyą praw a ciążenia, daje się wyrazić, jak następuje: w układzie dw u ciał, będą-
| cych w ruchu względnym, stosunek pomię-
j