• Nie Znaleziono Wyników

J\ó 22 (1258).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\ó 22 (1258)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\ó 22 (1258). Warszawa, dnia 27 m aja 1906 r. Tom XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A 44.

W W a r s z a w i e : rocznie rnb. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie ru b . 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata p rzy jm u je ze sprawami, redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 14 .

SŁÓ W K IL K A

O W Y K Ł A D Z IE M IN ER A LO G II W SZK O LE Ś R E D N IE J.

Nakreśliwszy ty tu ł powyższy, zadumałem się chwilę i już zmoczyłem pióro, aby pisać o naw iązaniu zerwanej nici tradycyi, o z a ­ puszczonej glebie, o wspom nieniach świetnej przeszłości, o nadziejach na przyszłość, o no ­ wych drogach, o horyzontach się odsłaniają­

cych, lecz zaniechałem tych niewczesnych zamiarów. Niech czynią to bieglejsi i lepsi ode mnie, a przedewszystkiem niech czynią to ci, których własne życie było tą przerw a­

ną nicią, których w łasna praca była cząstką tej przeszłości. J a mogę i powinienem słu­

żyć chwili obecnej czem innem.

Przed niedaw nym czasem zaszczycono mnie z kilku stron propozycyą opracowania planu w ykładu m ineralogii w szkole średniej, a ostatecznie wielka firma w ydaw nicza w e­

zwała do napisania podręcznika. Zanim więc wejdzie to w życie, pragnąłbym usły- szyć zdanie innych w ty m względzie; ogła­

szam więc na tem miejscu treść tych myśli, jakie mi napłynęły do głowy, jako badaczo­

wi i nauczycielowi.

O potrzebie nauk przyrodzonych w szkole średniej dziś niema się co rozpisywać. Kw e- stya ta oddawna już jest przedyskutow ana, na całym praw ie świecie praktycznie rozw ią­

zana, tylko u nas panuje dotychczas przeży­

tek, że młodzieniec winien znać w szystkie reguły, jakiem i rządził się Cycero w używ a­

niu „quom inus“, pam iętać maści wierzchow­

ców wszystkich słynnych z barbarzyństw a wodzów, lecz wolno mu, a naw et powinien nie wiedzieć, po czem całe życie stąpa, czem oddycha, co je, powinien nie zastanaw iać się nad tem, co się dzieje w całem jego otocze­

niu na wiosnę lub jesienią. W szędzie już społeczeństwa całe pragną dać jaknajw ięcej ducha i m yślenia przyrodniczego młodemu swojemu pokoleniu, wprowadzając jak n aj- szerzej pojęty program nauk przyrodzonych do szkoły, tw orząc zwierzyńce, ogrody, akwarya, alpinarya, cieplarnie, muzea, orga­

nizując kursy popularne i specyalne. Ozem są i czem w inny być nau ki przyrodzone w szkole dla młodego pokolenia, pięknie i wyczerpująco wyłożył przed kilku laty dr.

N ussbaum w odczycie, będącym owocem długich lat pracy i rozmyślań.

W ykład nauk biologicznych w szkole jest w społeczeństwie naszem ju ż nieco spopula­

ryzowany, nie będę więc o nim mówił; zresz­

tą przedm ioty te nie leżą w obrębie moich

(2)

338

W S Z E C H Ś W I A T

zamiłowań naukowych. Co dotyczę jed n ak m ineralogii, to często dają, się słyszeć u ty sk i­

w ania na ten „suchy11 przedm iot. N a u ty ­ skiw ania te mam przedew szystkiem odpo­

wiedź, że „suchą“ jest tylko cześć dla litery, z której uleciał duch. Jeżeli kom uś z m ło­

dości pozostało wspomnienie m ineralogii ze szkolnych czasów, jako czegoś suchego, to wina spada nie na ten przedm iot, lecz na su­

chą książkę i suchy wykład.

Dając młodzieży obraz życia, nie możemy pom inąć podścieliska, na którem życie to kwitnie. Przyroda nieorganiczna na każdym kroku daje o sobie znać wielkim głosem, na każdym kroku wzbudza uw agę i zapytania dziecka wywołuje. Otaczają nas ciągle róż­

norodne zjaw iska geologiczne, chodzim y po m inerałach, m ieszkamy w utw orach m ine­

ralnych, palim y niem i w piecu, cieszymy niem i oko nasze, otrzym ujem y z nich set­

ki przedm iotów codziennego u ży tk u i po­

trzeby.

Jeżeli zaś życie praktyczne nieustannie nam przypom ina o tem królestw ie przyrody, to nierównie więcej daje ono naszem u um y­

słowi swemi różnorodnem i interesującem i związkami zjaw isk.

Pierw otnie, myśląc o przedm iocie a rty k u łu niniejszego, nie m yślałem zupełnie o m oty­

wowaniu potrzeby w ykładania m ineralogii w szkole średniej: spraw a ta zdaw ała mi się ju ż dyskusyi nie podlegającą, w ydaw ała mi się ona tak jasną, potrzeba tak niezbędną, że nie zbierałem w m yśli wcale argum entów na jej poparcie. Jednakże, kiedy życie w cza­

sach ostatnich wyłoniło możność i potrzebę dyskusyi, z podziwem dostrzegłem , że dzieje się przeciwnie, że to co m nie w ydaw ało się ta k proste, jako specyaliście, dla osób dalej od tego stojących jest terenem poważnych wątpliwości. Sądzę, że, pisząc niżej o sposo­

bie w ykładu m ineralogii w szkole średniej, rozwieję choć w części te wątpliwości, przed­

staw iając zarys faktów , jak ie do tego w y k ła­

du wejść winny.

T utaj więc w słowach jak n ajk ró tszy ch zbiorę m otyw y generalne. Potrzebę w y k ła­

du m ineralogii w szkole średniej widzieć m o­

żemy z wielu względów. N asam przód, ja k o tem niżej mowa, obejm uje ona cykl ta k ważnych zjaw isk i ciał, że dla całokształtu nauk przyrodzonych nie możemy jej opuścić.

Niepodobna, w tajem niczając ucznia w budo­

wę i życie roślin i zwierząt, dając mu pod­

staw ę do racyonalnego sądu ó życiu, nie dać mu zarazem m ateryału do sądu o życia tego podłożu; będzie to właśnie uniemożliwienie w yrobienia racyonalnego poglądu na sprawy życia. Następnie, urabiając młodego oby­

watela, m usim y go postaw ie na poziomie po ­ glądów kosm ogonicznych człowieka spółezes- nego, co bez m ateryałów faktycznych, w w y­

kładzie m ineralogicznym podaw anych, jest jeżeli nie niemożliwe to przynajm niej bardzo utrudnione. Dalej, życie praktyczne ma p ra ­ wo i obowiązek wym agać od szkoły, aby d a ­ w ała dziecku i młodzieńcowi wiadomości 0 ciałach rozpowszechnionych w przyrodzie a człowiekowi potrzebnych, od których nie­

raz k u ltu ra ludzkości zależy, ja k np. rudy żelaza, węgiel, które są poważnemi a naw et nieodzownem i dźw igniam i życia—ja k wszy­

stkie p ro du kty surowe t. zw. wielkiego prze­

m ysłu chemicznego. Nakoniec z pedago­

gicznych względów winniśm y od najwcze­

śniejszej doby przed um ysłem młodego po­

kolenia staw iać przejrzysty zarys proporcyo- nalności zjaw isk — rzecz wysoce w szkole 1 w życiu zaniedbyw ana. T ak się u tarło po­

wszechnie w życiu, że człowiek zasłania so­

bie św iat cały swoją własną osobą, chwila bieżąca zasłania tysiącolecia przeszłości, j a ­ skraw y epilog gasi długą pracę przygoto­

wawczą. To samo widzimy, si m agnis par- va com parare licet, w nauce szkolnej i szko- larskiej: historya podbojów i dynastyj za­

kryła nie tylko rozwój kulturalny ludzkości, ale całość praw ie spółczesnej umysłowości i wiedzy ludzkiej; z pod tej opony pergam i­

nowej zaledwie drobnem i szparkami przeglą­

da odrobina m atem atyki, fizyki i geografii.

Tym czasem zdaje mi się, że kto wie, czy naj- ważniejszem wychowawczem zadaniem szko­

ły, zarówno ze względów ogólno myślowych, ja k praktycznych, nie jest nieustanne w draża­

nie um ysłu ludzkiego od najwcześniejszej d o ­ by do zda wania sobie spraw y ze stosunku zja­

wisk wszelkich, do usuwania w cień rzeczy, spraw , nauk, zjaw isk drobniejszych, m niej­

szych, słabszych, a wydobywania na światło donioślejszych, rozleglej szych. Nie wiem, czy

; jasno się tłum aczę, gdyż je s t to zapewne

| spraw a bardzo rozległa i bardzo zawiła. W y ­

rażając się z m alarska, idzie mi o w yrobienie

(3)

M 2 2 W S Z E C H Ś W IA T

339 poczucia planu. Doskonalenie tego poczu­

cia, jaknajszerzej pojęte, da dopiero ludzi prawdziwie krytycznych. Jeżeli więc plan tak i konsekwentnie i szczerze realizujemy, to nie możemy w wykładzie szkolnym nauk przyrodzonych pominąć m ineralogii—nauki traktującej zjaw iska chemiczne, w planecie naszej zachodzące, a związanej z wieloma jeszcze innem i doniosłemi kwestyam i.

Jedno tylko pragnę zastrzedz sprostow a­

nie: zwykle mówimy o m ineralogii w szkole średniej, a właściwie należy tu mówić o n a­

ukach m ineralogicznych i geologicznych.

„M ineralogia4' to term in bardzo stary. Z bie­

giem czasu w yłoniła się z niej krystalografia, petrografia, geologia i paleontologia — dyscy­

pliny rozległe, obszerne, głębokie i bardzo pomiędzy sobą odrębne, posługujące się zu­

pełnie innem i metodami, skierowane ku zu­

pełnie odmiennym objektom. Ze jednak tra- dycya naw et na uniw ersytetach jeszcze do dziś łączy je w pewien cykl spólny, musi więc i szkoła średnia liczyć się z tym prze­

żytkiem, a to z tego względu, że i książka fizyczna, chemiczna, zoologiczna, botanicz­

na i człowiek w ykładający w szkole średniej te dyscypliny, pom ija szczegóły w cykl mi­

neralogiczny przez tradycyę ujęte. Pom i­

ja — bo sam z tej tradycyonalnej wyszedł szkoły.

Po tem zastrzeżeniu powróćmy do prze­

rwanego wątka. Do zakresu w ykładu m ine­

ralogii w szkole średniej pow inna i zazwy­

czaj wchodzi krystalografia, m ineralogia, petrografia, geologia fizyczna, geologia hi­

storyczna, paleontologia: krystalografia—dla dania pojęć zasadniczych z fizyki ciała stałe­

go,. mineralogia w celu poznania najgłów niej­

szych gatunków m ineralnych, petrografia aby zaznajomić ucznia z naj powszechniej - szemi skałam i, geologia fizyczna m a dać po­

znać główne rysy spółczesnego oblicza ziemi i zjaw isk na niem zachodzących, geologia historyczna winna dać obraz ogólny prze­

szłości kuli ziemskiej, wreszcie paleontolo­

gia — obraz pow staw ania i rozwoju świata żyjącego. M ateryał olbrzymi! Jeżeli ma być zużytkow any racyonalnie, niem a mowy n a­

wet, aby m ógł być włożony na barki jednego człowieka, jednej katedry, jednej klasy. Całe grem ium nauczycieli-przyrodników w szkole musi go mieć nieustannie na względzie na

wszystkich lekcyach we wszystkich klasach.

M e powinien o nim zapominać ani na chw i­

lę ani nauczyciel geografii, ani zoologii, ani botaniki, ani fizyki, ani m atem atyki, ani che­

mii, o ile się ona wykłada.

Nauczyciele geografii zrobili ju ż w danym razie bardzo dużo. Powszechnie słyszy się i widzi, ja k nauka o spółczesnem obliczu kuli ziemskiej zwolna, ale skutecznie w ypie­

ra ze szkoły do niedaw na panującego w niej wszechwładnie Badeckera. Chemicy również z potrzeby wspom inają od czasu do czasu o ciałach m ineralnych, ale niestety w cało­

kształcie zjaw isk chemicznych rozwodzą się nieraz nad związkami i reakcyam i bardzo specyalnemi, a kilku słowy zbywają najp o­

wszechniejsze ciała i reakcye w prost g igan­

tycznej doniosłości, a co gorsza przedstaw iają je w świetle jaknajbłędniejszem , prócz tego szeroko uw zględniają technikę a zapom inają 0 wszechwładnym i nigdy nie strejkującym warsztacie przyrody. Bardziej od nich za­

niedbują cykl m ineralogiczny zoologowie 1 botanicy. Tymczasem przeszłość kuli ziem­

skiej, odcyfrowaną ze szczątków istot w y­

m arłych, oni w yjaśniać powinni, ich obo­

wiązkiem jest opowiadać młodzieży o hi- storyi isto t ożywionych w związku z historyą planety, tak ja k obowiązkiem geografa jest utrw alić w umyśle ucznia historyę lądów, klim atów, oceanów i historyę powierzchni ziemi. Najwięcej jednak grzeszą w tym względzie nauczyciele fizyki a szczególniej m atem atyki. O ciałach różnokierunkowych, o fizyce ciała stałego, i o wielu wielu rze­

czach nie mówi się nic w szkolnym w ykła­

dzie fizyki. M atem atyka zaś szkolna już zu­

pełnie w klasach niższych spada z kon­

tu aru kupieckiego a w klasach wyższych z powietrza. Nic, ale to nic się nie wspo­

m ina o rzeczach takich, które wprost oży­

wiłyby wykład, zaciekawiły ucznia, nie mówiąc już o tem , że przecie um ysł ludzki nie w ytrząsnął tego wszystkiego z rękaw a, ale wziął ze świata. Mówiąc więc np. o licz­

bach racyonalnych i nieracyonalnych, w prost obowiązkiem nauczyciela m atem atyki jest choć kilku słowy wspomnieć o kryształach;

mówiąc o wielościanach — choć pokazać ró­

żnicę pomiędzy wielościanami regularnem i a wielościanami mającemi odcinki w ym ier­

ne. Tak! Tjdko aby to zrobić, trzeba nasam-

(4)

340

W S Z E C H Ś W I A T

JSfs 22 przód o tem wiedzieć, następnie znać to, a po­

tem umieć to zrobić. Tymczasem... ilu to ja widziałem „inteligentnych11 i ,,postępow ych u nauczycieli, co urozmaicali swój w ykład opo­

wiadaniem kłopotów jakiegoś astronom a m e­

dytującego nad ruchem jakiejś gwiazdeczki odległej o miliony milionów mil, o której ucz­

niowie żartow ali pomiędzy sobą, że to „taka gwiazda, której wcale niem a“, a niewiedzą- cego, że przez całe życie buty d arł o bryły mające odcinki wym ierne

N igdy w życiu nie zapomnę uczucia bez­

brzeżnej ironii, gorzkich drw in w myśli wraz z najzjadliwszym śmiechem i uczuciem po­

g ard y i litości nad moimi nauczycielam i m a­

tem atyki, gdy po raz pierw szy w życiu ze­

tknąłem się z zadaniem m atem atycznem , za- danem mi przez przyrodę a nie przez idyo- tycznie głupi, bezsensowny, pu sty podręcznik, k tó ry swoje zagadnienia czerpał z rękaw a, z powietrza, z bezmózgiej czaszki, ale nigdy z przyrody. J a k ja się w tedy dziwiłem, że właśnie poszukiw ało się tego, co tam było wiadome, i na odwrót, ja k nie mogłem się w prost przyzwyczaić do tych w staw i do­

staw , wyrażonych w liczbach a nie w loga- rytm ach liczb i bardzo często w liczbach skończonych, ja k z podziwem patrzyłem na tró jk ą ty tak podane, ja k tego nigdy nie ro ­ bią panowie z powalanem i kredą i atram en ­ tem palcami.

Zrozum iałem w tedy nam acalnie, że szko­

ła, z której wyszedłem, stała na skale do k tó ­ rej nie dolatyw ała ani jed n a kropla fal szu­

miącego naokoło m orza życia. A gdy nie­

zwłocznie pomyślałem, że m orze to fal ty ch m a m iliony a ja przezeń i tylko przezeń m u­

szę żeglować do jako tako znośnej starości, a nie znam ty ch fal, ani ich siły, ani ich r u ­ chu, ścisnął m nie za serce strach wielki i padł m i na duszę sm utek i żal, żem w u tru ­ dzeniu wielkiem i męce serdecznej p a ra ł się od dzieciństwa wczesnego do wieku prawie męskiego z nagrom adzonem i na mojej d ro ­ dze stertam i najdziw aczniejszych prac i nie m am za to nic.

W ybacz m i czytelniku te nieustanne dy- gresye. Zdaw ałoby się, że pow inienem p i­

sać tylko o m ineralogii w szkole średniej, ale przecież ludźm i jesteśm y — więc zrozu­

miesz, że myśląc o szkole, o tych ekspery­

m entach in anim a vili, nie mogę trak to w ać

tylko jednej spraw y cząstkowej, nie m ając ca­

łości na oku; a że całość ta jest ta k bardzo chora i bolesna, więc zrozumiałe są chyba i uspraw iedliw ione moje usiłowania, abym, o szkole pisać począwszy, nie m iał dać wszy­

stkiego, co tylko do napraw y tego przydatne być może.

Lecz wróćmy znów do mineralogii.

W ykład m ineralogii i nauk historycznie z nią związanych w szkole średniej winien mieć za cel przedew szystkiem przyuczenie młodzieży do obserw owania ciał i zjawisk w przyrodzie nieożywionej, następnie zwró­

cenie uw agi uczącego się na związek pomię­

dzy najważniejszem i pośród tych ciał i zja­

w isk nakoniec zaznajom ienie ucznia z cha­

rakterem i stanem spółczesnej wiedzy m ine­

ralogicznej.

A by cel ten osiągnąć, należy przedew szy­

stkiem mieć nieustannie na względzie, że m i­

neralogia nie je s t nauką o okazach leżących w kolekcyach, nie jest nauką ani o kam ie­

niach drogich, ani o m ateryałach budowla­

nych, lecz je s t to nauka o związkach che­

m icznych do składu skorupy ziemskiej wcho­

dzących, o ich w ystępow aniu w przyrodzie, o ich współżyciu, o ich pow staw aniu i o ich przeistoczeniach. Tę prostą prawdę, tę praw ­ dę od tak daw na przez wszystkich m ineralo­

gów uznaną, zmuszony jestem tutaj przy­

pom nieć dla tego, że w wykładzie i podręcz­

n ik u szkolnym praw ie wszędzie panuje za­

mieszanie pojęć, szkolarstwo i bardzo prze­

starzała ru tyn a. N auka poszła naprzód, set­

ki badaczów ogłosiło tysiące rozpraw w tym właśnie duchu, a podręcznik szkolny m ine­

ralogii stoi na gruncie jeszcze W ernera. Po­

praw iono w nim stare błędy, wprowadzono nowe gatunki, odróżniono to, co za W ernera brane było za jedno, ale duch pozostał ten sam: definieya m ineralogii, podział jej, część ogólna tra k tu ją c a własności m inerałów, po­

tem część specyalna z nieodstępną k ry stalo­

grafią i klasyfikacyą minerałów, w której mowa o pięknych kryształach m inerałów, a nie o tych ziarnach, bryłkach i okruchach, które chrupią pod stopą, tkw ią w ścianach domów, pędzą z wiatrem , toczą się w wo­

dach potoków, składają góry, doliny, pola, stepy, w ulkany—słowem świat cały.

N ajlepszym dowodem przestarzałości i r u ­

ty n y dotychczasow ych uniw ersyteckich pod­

(5)

M 22

W S Z E C H Ś W I A T

841 ręczników m ineralogii są coraz częściej zja­

wiające się książki p. t. „M ineralogia che­

miczna", „W ykład m ineralogii fizyko-che­

micznej „Petrogeneza“ i t. p. Książki te poruszają tem aty, które całkowicie powinny wchodzić do ogólnego kursu mineralogii, gdyż są one syntezą tej nauki. Doprawdy, dla um ysłu w małej naw et mierze krytycz­

nego będzie zawsze niezrozumiałe, dlaczego autorowie spółcześni w osobnych książkach podają m ineralogię m ikroskopową, a uważa­

ją za konieczne wcielać do w ykładu m inera­

logii w ykład krystalografii, kiedy dziać się powinno wręcz przeciwnie. Cóż je s t bowiem dotychczasowy podręcznik mineralogii? J e s t to encyklopedya, w której w porządku klasy- fikacyi nie na alfabecie opartej idą artykuły, traktujące o m inerałach. Są książki, w k tó ­ rych każdy ta k i a rty k u ł jest opracowany nieraz wzorowo, ale niestety niema książek, w których te arty k u ły w iązałyby się ze sobą organicznie w jednę całość; w książkach tych opisany jest każdy m inerał zosobna, ale nic się nie mówi o grupach tych m inera­

łów, o ich własnościach wspólnych. Słowem do książek tych zaglądam y z wielkim pożyt­

kiem, uczymy się z nich wielu cennych i do­

niosłych rzeczy, ale niestety czytać ich nie możemy w żaden sposób.

To zatem weźmy sobie za zadanie pierw ­ sze: nie mówmy dziecku o m inerale, staw ia­

jąc mu przed oczy przedewszystkiem piękny, nieraz w yjątkow y, okaz jego kryształu, lecz mówmy pokazując dużo okazów, zwykłych szaraczków ziemskich jednego gatunku.

N astępnie nie zapom inajm y o tem, że każ­

dy m inerał nie jest sam w sobie, nie jest istotą oderwaną od otoczenia. Należy go pokazać w jego codziennem „domowem“ — sit yenia verbo—pożyciu.

Nakoniec nie bądźmy niewolnikami klasy- fikacyi. Mówiąc o m inerale mówmy śmiało o jego całej koligacyi, wyprowadźm y wszyst­

kich jego przodków, zbierzmy całe jego po­

tomstwo.

A przedewszystkiem pam iętajm y, abyśmy z mineralogii w szkole przestali robić znie­

nawidzony przedm iot, znienawidzony na- rów ni z gram atyką łacińską i słówkami nie- mieckiemi lub chronologią historyczną.

A więc nie starajm y się nauczyć tego co się zapam iętać nie da; pokazujm y, zachęcaj­

my do przyglądania się i do eksperym entu, lecz nie w bijajm y nic w pamięć.

Na to wszakże musimy odrzucić stanow ­ czo, gruntow nie, radykalnie całe szkolar- stwo. Wiec nasam przód zaczniemy uczyć od końca dzisiejszych szkolarskich podręcz­

ników.

Zwróćmy uwagę, że podręczniki szkolne dotychczasowe są odbłyskiem bezwiednym a niewolniczym podręczników uniw ersytec­

kich.

Te ostatnie, ja k powyżej dowiodłem, nie stoją na poziomie odpowiednim, a prócz tego pisane są przez badaczów starych dla bada- czów młodych lub początkujących. To już wystarcza! Tymczasem podręcznik szkolny powinien być napisany przez starszego oby­

watela dla dziecka, które ma być obywate­

lem. W ięc niech to nie będzie kurs suchy i nudny podzielony na paragrafy, ale szereg obrazów, zakończony sprowadzeniem tych obrazów w jeden obraz ogólny.

A zatem: rozpoczniemy wykład od ziarn­

ka piasku, zajrzym y do glinianek, pójdziemy nad rzekę, popłyniemy do jej źródeł, poszu­

kam y potem głazów na polu, przyjrzym y . się starym zmurszałym kamieniom na m ie­

dzach, rozbijemy je, zbadamy ich ziarna od­

dzielne, przyjrzym y się cegle, tynkowi, posą­

gowi, stopniom i balkonom z piaskowca, do­

wiemy się co się znajduje w górach, kopal­

niach, studniach naszego kraju , a potem się­

gniem y dalej i dalej w ten sam sposób, za­

pytam y się, czy wszędzie je s t ta k jak u nas, czy inaczej.

A gdy to uczynim y — zbierze się w gło­

wach uczniów naszych szereg ciał i ich w ła­

sności, które dopiero zgrupujem y w pewną syntezę — i dopiero wtedy uczeń zrozumie, nie usłyszy na w iatr, definicyę, co to jest mi-

j

neralogia.

Od rzeczy znanych idźm y do nieznanych,

| od codziennych do niezwykłych, od prostych do złożonych, od szczegółów do ogółu.

Są to kom unały, każdy rzecze: a jednak w każdej książce szkolnej znajdzie nasam ­ przód trudny, nudny i złożony tra k ta t o k ry ­ ształach i ich sześciu układach.

Pom ijając już, że te sześć układów — to fikcya nienaukow a i szkodliwa, pytam poco wtłaczać w um ysły tę tylko pamięciową for­

mułę, kiedy m ożna poznać różne m inerały

(6)

342

W S Z E C H Ś W I A T

N« 22 i ich sym etryę postaci i budowy, a potem do­

piero ju ż znane rozpatrzyć i wskazać, że są pewne typy sym etryi różnym ciałom wspól­

ne. Nieraz podziwiałem, ile czasu i pracy tracą nauczyciele, ile zgryzot zadają uczniom i uczennicom, wbijając im w głowy te 6 u k ła ­ dów, te 9 postaci układu regularnego i z a ­ wsze rezultat był jednakow y —p y tan ie —na co to wszystko i po co te pudełka dziwaczno ze szkła lub tek tu ry klejone, niem ające nic spólnego z kaw ałkiem soli kam iennej lub gipsu, jednocześnie pokazyw anym .

K rystalografia, ten piękny, jednostajny, zam knięty w sobie, wytwornie opracow any dział fizyki, jako fizyka ciała stałego n iew ąt­

pliwie dla um ysłu wyćwiczonego i m atem a­

tycznie przygotow anego posiada wiele u ro ­ ku. Lecz dziecku, z którego m a w yrosnąć zwyczajny, energiczny, rozum ny, niezmęczo- ny, zdrow y człowiek, wystarczy, jeżeli będzie ono dobrze wiedziało i widziało, że związki chemiczne stając się ciałam i stałem i p rze­

ważnie się krystalizują, t. j. że ich własności w ykazują pew ną sym etryę i że ta ich sy- m etrya w ew nętrzna jest ściśle zw iązana z sy- m etryą ich postaci. Zastrzegam się nie­

zwłocznie, że nie pragnę, aby uczeń um iał to form ułow ać tak ja k napisałem ; nie! idzie m i

0 to, aby on wiedział o tem . Nauczycielom zazwyczaj idzie nie o wiadomości, lecz o ich form ułę. Od dziecka słyszałem i słyszę z u st swoich nauczycieli, z u st swoich kolegów, że jeżeli człowiek coś doskonale czuje i rozumie, to potrafi to jasno sform ułow ać i naodw rót, g d y jasno coś form ułujem y jasno sobie zda­

jem y spraw ę. A tym czasem życie ciągle uczy, że najprostsze myśli, najprostsze uczu­

cia w ym agają genialnego słowa lub pióra, 1 znów m iliony ludzi pow tarzają co dzień bez zająknienia praw dy, które są dla nich tylko czczym, niezrozum iałym dźwiękiem.

Tem i więc poglądam i ogólnemi się rzą­

dząc, rozpatrzm y sprawę w szczegółach.

Z. Weyberg.

(DN)

A.

JO H N S EN .

W YBUCHY W U LK A N IC ZN E W Ś W IE ­ T L E DO ŚW IA DCZEŃ TAM M ANNA.1)

K ażda substancya krystaliczna o składzie stałym posiada określoną tem peraturę topie­

nia się, któ ra jednak jest tylko jedną z po­

m iędzy nieskończonej liczby takich tem pera­

tu r, mianowicie tem peraturą topienia się pod ciśnieniem zwykłem, t. j- jednej atm osfery.

Zwiększenie ciśnienia podnosi naogół ową tem peraturę; podniesienie to następuje za­

wsze, jeżeli topieniu się tow arzyszy rozsze­

rzanie się; z lodem, jak wiadomo, rzecz się m a odwrotnie.

T am m ann zbadał krzyw e topienia się aż do ciśnień, wynoszących blizko dziesięć ty ­ sięcy atm osfer w tem peraturach, zawartych pomiędzy — 80 a 200° C. W toku badań tych wyszły na jaw fak ty zdumiewające:

w m iarę w zrastania tem peratury topienia się ciała krystalicznego i zwiększania się odpo­

wiedniego ciśnienia, przyrost objętości tow a­

rzyszący topieniu się zmniejsza się i wreszcie staje się zerem, poczem zaczyna przybierać w artości odjemne, to znaczy, że objętość fazy stałej staje się większą od objętości fazy ciekłej, a więc jej ciężar właściwy niższym.

Jeżeli ciśnienia odkładać będziemy na liniach pionowych a tem peratury na liniach pozio­

mych, to otrzym am y krzyw ą topliwości wklę­

słą względem pionowej osi ciśnień, albowiem ze w zrastaniem ciśnienia tem peratura topie­

nia się m usi tu maleć, ja k w w ypadku lodu, bizm utu i t. p.; okazuje się więc, że, zasadni-

! czo rzecz biorąc, substancye te nie zachowują się odmiennie od innych, lecz tylko pod ci­

śnieniem, jakie panuje na powierzchni ziemi, znajdują się już na górnej gałęzi krzywej to ­ pienia się. Tak np. dla soli glauberskiej ów godny uw agi punkt, w którym ciało stałe i ciecz, z niego powstająca, posiadają gęstość jednakow ą, przypada w tem peraturze 31° C.

i pod ciśnieniem około 2600 atm osfer. A toli Tam m annow skie krzyw e topliwości posia­

dają jeszcze drugi punkt godny uwagi.

■) N atu rw . R u n d sch au z dn. 12-go k w ietn ia 1 9 0 6 r.

(7)

JSIs 22

W S Z E C H Ś W IA T

343 Jeżeli górną, gałąź takiej krzywej zbadamy

w dziedzinie wyższych ciśnień i niższych tem peratur, to natrafim y na nowy pu n k t zwrotny, albowiem począwszy od pewnej określonej tem peratury, w m iarę spadania jej, ciśnienie topliwości zaczyna maleć. Ten drugi pu n k t zw rotny odpowiada więc w ar­

tości m aximum nie tem p eratu ry topliwości lecz ciśnienia topliwości. Cechą charaktery­

styczną tego p u n k tu je st to, że w nim ciepło utajone topienia się jest zerem i odtąd, w m ia­

rę obniżania się tem p eratury i ciśnienia, przy ­ biera wartości odjemne, innem i słowy, że to ­ pieniu się tow arzyszy wydzielanie się ciepła.

Jeżeli więc jednorodne ciało płynne, np.

dawna kula ziemska, oziębia się przez wy- promieniowywanie ciepła, to możemy przy­

jąć: albo że wskutek prądów konwekcyjnych zachodzi ciągłe a szybkie w yrównyw anie się tem peratury, albo też że w arstw y cieczy ze­

wnętrzne są stale znacznie zimniejsze od we­

wnętrznych. W tem drugiem przypuszcze­

niu możliwe są dw a wypadki. Tem peratura i ciśnienie w zrastają w m iarę posuwania się ku w nętrzu ziemi, i przyrost pierwszej, od­

powiadający pewnem u.określonem u przyro­

stowi drugiej, może być albo większy od podniesienia się tem p eratury topliwości, od­

powiadającego tem u sam em u przyrostow i ciśnienia—albo też mniejszy. Pierwszy w y­

padek jest praw dopodobniejszy, a z niego wynikałoby, że zestalanie się, t. j. krystali- zacya cieczy jednorodnej rozpoczyna się w warstwie, położonej najbardziej na ze­

wnątrz. A toli Tam m ann uważa za rzecz jeszcze prawdopodobniejszą, że następuje trw ałe i szybkie wyrów nyw anie się tem pera­

tury; wobec tego zestalanie się rozpoczyna się w jakiejś w arstw ie środkowej, w której ciśnienie w arstw , nad nią położonych, odpo­

wiada właśnie ciśnieniu najwyższej tem pera­

tu ry topliwości; należy tylko ustalić, gdzie mianowicie krzyw a topliwości planety cie­

kłej dotyka linii pionowej, k tó ra odpowied­

nio do obniżenia się tem peratury (skutkiem wypromieniowy wania) przesuw a się na lewo.

Tym punktem styczności je st pierwszy pu n k t zwrotny. W arstw a krystalizacyi, która oka­

la środek ziemi na podobieństwo skorupy kulistej, posuwa się w m iarę dalszego sty ­ gnięcia ku okolicy mniejszego ciśnienia, a więc nazew nątrz, ja k również ku okolicy

większego ciśnienia, t.j. ku wnętrzu; w pier­

wszym kierunku procesowi krystalizacyi to ­ warzyszy zmniejszanie się objętości, w d ru ­ gim — jej zwiększanie się odpowiednio do dw u gałęzi krzyw ej topliwości, w ybiegają­

cych z p u n k tu zwrotnego. T a zestalona w arstw a krystalizacyjna ulega wzrastające­

mu ciśnieniu, ponieważ przyrostow i jej w kie- runku ku w nętrzu towarzyszy zwiększanie się objętości, a więc przyrost ciśnienia. Ci­

śnienie to osiąga w końcu wartość, równą największemu ciśnieniu topliwości (ciśnienie w drugim punkcie zwrotnym); odtąd ustaje krystalizacya od ściany w ew nętrznej w ar­

stwy albowiem najm niejszy przyrost m ateryi zestalonej powiększyłby ciśnienie i tem sa­

mem w yw ołałby natychm iastow y pow rót do stanu ciekłego, jakkolw iek nizko spadłaby przytem tem peratura.

Zresztą, możemy uważać za rzecz praw do­

podobną, że owa warstwa zestalania się od- razu znajdowała się blizko powierzchni zie­

mi, albowiem ju ż na głębokości kilkuset ki­

lometrów ciśnienie topliwości wynosi przesz­

ło sto tysięcy atm osfer. N adto, należy zwró­

cić uw agę na tę okoliczność, że płynna masa planetarna albo od początku je s t niejedno­

rodna, albo też staje się niejednorodną wsku­

tek obniżania się tem peratury, ja k to w idzi­

my na stygnącej mieszaninie wody z feno­

lem: pow stają oddzielne mieszaniny ciekłe, podobne do emulsyj, których jednorodne części składowe, w miarę obniżania się tem ­ peratury, „rozszczepiają się“ coraz to dalej, ja k to przyjm owano niejednokrotnie dla roz­

m aitych gatunków magmy erupcyjnej, opie­

rając się na dowodach petrograficznych.

A zatem rozważania powyższo Tam m anna należy zastosować do każdej poszczególnej

„fazy“ ciekłej, a wtedy otrzym am y większą liczbę rozm aitych warstw zestalania się, któ­

re pow stają w różnych tem peraturach a więc w różnych czasach a także pod rozm aitem i ciśnieniami, a więc na rozm aitych głęboko­

ściach i, rosnąc zarówno nazew nątrz, jak i

Avewnątrz,

zbliżają się ku sobie. W arstwy cieczy, położone pomiędzy param i takich skorup zestalonych, a składające się z jednej cieczy lub z kilku rozm aitych cieczy, pow sta­

łych drogą różnicowania, okazywać będą

bądź ubytek ciśnienia, bądź jego przyrost

zależnie od tego, czy krystalizacya przeważa

(8)

344

W S Z E C H Ś W IA T

JMa 22 p rzy ścianie wewnętrznej czy też zew nętrz­

nej w arstw y płynnej, albowiem pierwszemu zjaw isku towarzyszy kurczenie się, drugiem u rozszerzanie się. Pozatem , w skutek wciąż odnawiającego się „różnicow ania“ cieczy oraz wydzielania nowych gatunków k ry szta­

łów, może nastąpić w wielu miejscach zcze- pienie się sąsiednich skorup zestalonych, skutkiem czego powstaje szereg komór, w y­

pełnionych cieczą. K rótko mówiąc, o trzy­

m ujem y pewną liczbę peryferycznych „og­

nisk magmy w których ciśnienie ulega w a­

haniom w skutek oziębiania się ziemi, a to wywoływać może pękanie skorup zew nętrz­

nych i wylewy m agm y, t .j. prowadzi do w y­

buchów wulkanicznych.

Stiibel doszedł do hypotezy oddzielnych j ognisk peryferycznych drogą całkiem od- | m ienną od wyżej opisanej. Zbadanie wul-

J

kanów A m eryki oraz oceanu A tlantyckiego a także kraterów księżyca naprow adziło go na myśl, że góry wulkaniczne, zwłaszcza te, które zaliczam y do ty p u Caldera, przedsta­

wiają się jako budowy jednolite „monoge- niczne“, które m usiały pow stać za jednym zamachem, w skutek pierwszego w ybuchu, o tyle silnego, że w porów naniu z nim wszy- stkio w ybuchy późniejsze, o ile wogóle się zdarzały, uważać należy za drobnostki. Stąd w ynikała potrzeba przyjęcia wielu zbiorni­

ków peryferycznych, m ogących ulegać w y­

czerpaniu, zam iast jednego potężnego ogniska centralnego.

Za bezpośrednią przyczynę w ybuchów przyjm ow ano bądź zwiększenie się ciśnienia magm y, bądź też zm niejszenie się ciśnienia zewnętrznego. W tem drugiem założeniu pow staw anie rozpadlin oraz inne zjaw iska orogenetyczne w ytw arzają niedobory m iej­

scowe w ciśnieniu, skutkiem czego ciśnienie pary, pochodzącej z m agm y, może przew a­

żyć zmniejszone ciśnienie zew nętrzne. D ru ­ gie założenie dopuszcza kilka rozm aitych 1 tłum aczeń. T ak np. dawniej chętnie wyob-

j

rażano sobie, że woda oceaniczna, przenika­

jąc w głąb rozżarzonej cieczy, daje początek wybuchom, analogicznym z tem i, jak ie zdarzają się w kotłach parow ych. A rrhenius je s t zdania, że ognisko m agm y może o dgry­

wać rolę kom ory osmotycznej, a skała ota­

czająca — rolę ściany półprzepuszczalnej, j przez k tó rą woda przenika do zbiornika, za-

i

wierającego m agm ę. W ynikające stąd ci­

śnienie osmotyczne zdolne jest, być może, sprow adzić wybuch.

E. B auer zwrócił uwagę n a to, że w bada­

niach tensym etrycznych v a ń t H offa nad stygnącem i roztw oram i soli otrzym ywano dla pewnego określonego okresu spadania tem p eratu ry przyrost ciśnienia pary, który z konieczności tow arzyszy ciśnieniu osmo- tycznem u, malejącemu w m iarę obniżania się tem p eratu ry i zm niejszania się koncentracyi nasycenia.

W yw ody powyższe, w których przyrost ciśnienia m agm y podaw any jest za przyczy­

nę wybuchów, m ogą ściągać się jedynie do g atunków law y, bogatych w parę. Istnienie gatunków law y ubogich w parę doprowadzi­

ło Stiibela do hypotezy, że w pewnem okre- ślonem stadyum krystalizacyi m agm a rozsze­

rza się, jak to się dzieje z wodą i bizmutem, przyczem to rozszerzanie się mogłoby zacho­

dzić w dalszym ciągu naw et po skończonym wylewie i tłum aczyłoby pewne w ydadki nie­

zwykle dalekiego rozlewania się lawy. P o ­ nieważ jednak z jednej strony wszystkie p ra ­ wie znane ciecze w w arunkach zwyczajnych zachow ują się odwrotnie, z drugiej zaś stro ­ ny w arunki zastygania płynnych mas pod­

ziem nych były niedostępne doświadczeniu, przeto wygłoszonej przez Stiibela hypotezy, opartej na „ciśnieniu zastygania", dotąd nie można było uznać za zadowalającą. Otóż i tu ta j możemy się oprzeć na wynikach, otrzym anych przez Tam m anna; okazuje się bowiem, że każda m asa roztopiona, a więc i m agm a uboga w parę wywiera pewne ci­

śnienie krystalizacyjne, o ile tylko ciśnienie zew nętrzne przekroczy pewną określoną w ar­

tość dolną. Takie ciśnienie minimum istnieje praw dopodobnie ju ż w niewielkich stosunko­

wo głębokościach (aczkolwiek niema go na pow ierzchni ziemi).

O pierając się na tej podstawie, możnaby przyjąć istnienie ognisk peryferycznych, pod­

legających wyczerpaniu, a następnie dojść do w ytłum aczenia wybuchów w ulkanicz­

nych.

Zresztą, w m yśl wywodów powyższych, należy przyjąć istnienie ogniska centralnego, które, w m iarę obniżania się tem peratury, wywiera coraz to większe ciśnienie k ry stali­

zacyi na w arstw ę krystalizacyjną, położoną

(9)

M 2 2 W S Z E C H Ś W IA T

345 najbliżej wnętrza. W skutek pękania takich

skorup w ew nętrznych m ogą się zdarzać od czasu do czasu w ybuchy w ew nątrz ziemi (in- trateluryczne), które na nowo zasilają ogni­

ska peryferyczne, i być może, że zjawiska te uzew nętrzniają się w postaci trzęsień ziemi.

A wszystko to może pow tarzać się dopóty, dopóki nie zostanie osiągnięte zero bez­

względne.

Tłum . 8. B.

Z FIZY O LO G II SERCA.

(Dokończenie).

W sercu kręgowców nie udało się jednak ani drogą chirurgiczną (jak u Limulus), ani farm akologiczną—ja k zapomocą kurare na poprzecznie prążkow anych mięśniach szkie­

letu — odłączyć pod względem fizyologicznym m uskulatury od pierw iastków nerwowych — włókien. A więc obecnie, kiedy co do sa­

modzielności pierw iastków tych pow stają pojęcia reform atorskie, nie można rozstrzy­

gnąć kw estyi ich udziału w procesach wyżej wspomnianych i należy je wogóle usunąć za nawias. To samo m ożna powiedzieć o ob­

serw owanym przez samego F . B. H ofm ana fakcie w yjątkow ym , kiedy kom ora serca ża­

biego przez czas dłuższy „kurczyła się r y t­

micznie dalej po odłączeniu od z a t o k i j a k o też o obserwowanym przez Gaskella pow ro­

cie pulsacyi po nałożeniu pierwszej lig ątu ry Stanniusa na sercu żółwia, jak nareszcie o doświadczeniach H. E . H eringa, które do­

wiodły autom atyzm u kom ory i włókien łącz­

nych przedsionko-kom orowych również u ssaków. E ngelm an pow tórzył na sercu ża- biem doświadczenie B iederm anna z m ięś­

niem żabim, w którym po ustaniu kurczli- wości w odcinku m ięśnia podnieta poprzez ten odcinek udzieliła się końcowi przeciwle­

głemu; skonstatow ał on, że po zupełnem ustaniu kurczliwości przedsionka kom ory ■ pulsują dalej. Gdy E ng elm an n w yp row a.

dza stąd wniosek, że w łókna mięsne przed_

sionka naw et po utracie kurczliwości posia.

dają zdolność przew odnictw a podniet rucho­

wych dla kom ory, H ering na podstaw i e swych doświadczeń sądzi przeciwnie, że

w tych razach, kiedy w w ypadku pozbawio­

nych pulsacyj, odciętych lub odsznurowanych przedsionków kom ory pulsują dalej, „pod­

niety pierw otne dla skurczów komorowych pow stają w kom orach samych lub też we włóknach łącznych

Doświadczenia dawniejsze, dowodzące własności kom ory ulegania skurczom ry t­

micznym niezależnie od komórek zwojo­

wych, autom atycznie lub też pod wpływem podniet osobliwych, zestawił niedawno L o h­

m ann (Arch. f. A nat. u Physiol., phys.

Abtheil 1904 p. 432). Mówiliśmy ju ż o do­

świadczeniach Gaskella z pasm am i mięsncmi z wierzchołka serca żółwiego. H eidenhain obserwował pulsacye autom atyczne komory żabiej, aż do chwili odcięcia jednej trzeciej istoty przedsionka, następnie ruch u stał zu­

pełnie. Basch widział, jak wierzchołek uję­

ty w kleszczyki i w ten sposób odcięty od pozostałej części komory, kilkakrotnie k u r­

czył się spontanicznie. Trw ałe skurcze ry t­

miczne dały się wywołać dopiero zapomocą podrażnień elektrycznych lub też farm akolo­

gicznych. Doświadczenia innych autorów wykazały, że można unieruchom iony i izolo­

wany wierzchołek serca pobudzić znowu do ruchu rytm icznego zapomocą m ieszaniny krw i króliczej i roztworu soli kuchennej, lub też zapomocą innych podniet chemicznych i mechanicznych. O ruchach autom atycz­

nych jako takich mowa być tu może n a tu ­ ralnie tylko w znaczeniu niezależności od komórek zwojowych przyjm ując za fakt ustalony brak ich w wierzchołku serca — a nie w wyżej wspomnianem znaczeniu po- prawniejszem , określającem ruchy automa- j tyczne jako takie, które pow stają pod wpły­

wem miejscowych podniet w ew nętrznych w samym poruszającym się narządzie. Pod

i

wpływem podDiet chemicznej lub innej n a­

tu ry mogą też, ja k wiadomo, ulegać sku r­

czom rytm icznym mięśnie szkieletu, z czego

j

nie można wyciągnąć w niosku o ich własno­

ściach autom atyzm u. W idzimy więc, że niektóre argum enty myogeników nie dowo­

dzą właściwie mięśniopochodnego autom a­

tyzm u istoty mięśniowej serca, lecz tylko to, że mięsień sercowy lub jego części, pozba­

wione, o ile sądzić można na podstawie ob- serwacyj dotychczasowych — komórek zwo-

! jowych, posiadają własności rytmiczne. Ryt-

(10)

W S Z E C H Ś W IA T jSló 22

miczność jednak, o ile chodzi o rozstrzygnię­

cie kwestyi tego lub owego pochodzenia au ­ tom atyzm u, posiada znaczenie podrzędne.

Gdyż nie wiemy jeszcze z dostateczną, pew no­

ścią, czy autom atyczne podniety ruchowe pow stają ciągle czy też rytm icznie, ja k w y ­ wołujące ruchy oddechowe podniety, pow sta­

jące w rdzeniu przedłużonym (m edulla ob- longata). W ostatnim w ypadku nie jest ko- niecznem przypisywanie sercu własnej r y t­

miczności, t. j. własności reagow ania r y t ­ micznego na podniety ciągłe.

Takie naciąganie wniosków z doświadczeń nad rytm icznością na korzyść teoryi myoge- nicznej autom atyzm u zachodzi również w tych razach, kiedy skurcze rytm iczne wy­

wołane przez różne podniety, nazyw ane zo- stają spontanicznem i lub autom atycznem i.

T ak m a się rzecz np. z spostrzeżeniam i co do własności odcinka sercowego leżącego u g ra ­ nicy między przedsionkiem a komorą. M unk skonstatował, że podrażnienie m echaniczne zapomocą ukłucia w pobliżu granicy przed- sionko-komorowej wyw ołuje skurcze r y t­

miczne. M unk widział łączność tego faktu z istnieniem w tem miejscu zwojów; Ew ald, przeciwnie, dowiódł mikroskopowo, że na 2f) wypadków tylko dwa razy trafiono igłą w zwoje, raz jed en we włókna nerwowe a w pozostałych razach przekłuto tylko m u­

skulaturę. A utor, nie mówiąc ju ż o tem, że przez mechaniczne uszkodzenie mięśnia zwój m ógł być pośrednio podrażniony, widzi w doświadczeniach Ew alda jedynie dowód możliwości ruchów rytm icznych bez udziału zwojów, a nie argum ent n a korzyść teoryi mięśnio-pochodnej autom atyzm u.

A utom atyzm m ięśnia sercowego u granicy przedsionko-komorowej um iejscow iony zo­

stał jeszcze dokładniej. G dy dawniej sądzo­

no, że istnieje tak ścisłe odgraniczenie p o ­ między m uskulaturą przedsionków i komór, przeciwnie Paladino i K en t skonstatow ali, że w sercu człowieka i innych ssaków pęczki mięśniowe przechodzą z przedsionka do ko­

mory. Te same w łókna łączne znalazł Gas- kell u żab i żółwi. W sercach ciepłokrwi- stych His m łodszy i H. E. H erin g znaleźli te przed sionko-komorowe w łókna łączne (Briic- kenfasern) u miejsca um ocowania przegrody przedsionkowej. W iększość badaczy spro­

wadza argum enty przem aw iające za autom a­

tyzm em granicy przedsionko-komorowej do własności właśnie tych pęczków mięśnio­

wych. E ngelm ann, który po pierwszej za­

pewne nie zupełnie mocnej ligaturze Sten- niusa obserw ował szybki powrót do sku r­

czów spontanicznych, ustających jednak po mocniejszem zasznurow aniu,— skonstatował zapomocą Gaskellowskiej m etody zawiesze­

nia, że skurcze, które pow racały po upływie krótkiego przeciągu czasu od ustania czyn­

ności serca, brały swój początek w przed­

sionkach. W razie zaś dłuższej przerwy w czynności serca—co zdarza się częściej—

pulsacye rozpoczynały się w odwrotnym po­

rządku kolejnym, a mianowicie wpierw za­

czynała pulsować komora, a następnie przed­

sionki, lub też systole obudwu następowała jednocześnie. Te odwrotne lub jednoczesne skurcze obudwu głównych odcinków serca objaśnić się dają podług Engelm anna jed y ­ nie w ten sposób, że podniety w tym w ypad­

ku pow stają w m ostkach mięśniowych mię­

dzy przedsionkam i ,a komorami. Podobne w ypadki jednoczesnych lub też w odw rot­

nym porządku następujących skurczów ob­

serw ował też Lohm ann u królika, psa i żół­

wia po podrażnieniu nerw u błędnego lub też bezpośredniem podrażnieniu m ostka przedsionko-komorowego. J a k wiadomo, H.

E. H ering również przem aw iał za autom a­

tyzm em włókien mostkowych, i to w w ypad­

kach, kiedy kom ory pulsowały niezależnie od przedsionków. H ering dochodzi do wnios­

ku, że niektóre nieprawidłowości w czynno­

ści serca dają się objaśnić jedynie przez uznanie autom atyzm u włókien łącznych.

P o d łu g Gaskella również w łókna mostkowe posiadają własność pobudliwości autom a­

tycznej i to w stopniu wyższym, niż pozosta­

ły m ięsień sercowy. W tym zarodkowym pod względem fizyologicznym charakterze tej g ru p y mięśniowej Gaskell widzi związek z jej charakterem morfologicznie zarodko­

wym, odkrytym w swoim czasie przez niego, później nam iętnie dyskutow anym ze strony innych badaczów, a ostatnio potwierdzonym przez badania Tawary-Aschoffa.

Jeżeli przypom nim y sobie, że w tych ochrzczonych imieniem Hisa młodszego pęcz­

kach łącznych znaleziono, w przeciwieństwie

do m niem ań dawniejszyeh, liczne pierw iastki

nerw owe, w tedy dla uniknięcia niebezpie-

(11)

JSIe 22

w s z e c h ś w i a t

347 czeństwa wniosków przedwczesnych znowu

zaznaczyć musimy, że pojęcie autom atyzm u jako normalnej własności samej istoty mię­

śniowej serca leży jeszcze w sferze liypotez.

J a k autom atyzm i rytm iczność są w arunka­

mi niezbędnemi dla pow staw ania podniet ru ­ chowych i bezustannej pulsacyi serca, tak samo przewodnictwo podniet od jednego od­

cinka do drugiego i przez to uwarunkow ana koordynacya są niezbędnemi w arunkam i dla j praw idłowego i zrównoważonego przebiegu perystaltyki serca, który z swej strony sprzy- j ja norm alnem u i ciągłem u krwiobiegowi.

W łaśnie w badaniu przewodnictwa pod­

niet w sercu pokazało się, w jakiej zależno­

ści znajduje się postęp wiedzy fizyologicznej od stanu wiedzy anatom icznej, w dziedzinie podłoża zjawisk badanych. Jeszcze w roku 1875, kiedy E ngelm ann na podstaw ie analo­

gii z obserwacyami nad cewką moczową zbu­

dował teoryę, podług której w komorach i przedsionkach sei’ca żabiego przewodnictwo podniet następuje na drodze tylko mięśnio­

wej prócz stykania się komórek — w tedy mógł on powiedzieć: „nie ulega jednak w ąt­

pliwości, że przenoszenie podniet od przed­

sionka na komorę i odwrotnie następuje za pośrednictwem włókien nerwowych i zwo- jó w “' Gdy jednak klinicy i patologowie znaleźli m ostek łączny mięśniowy, właśnie ten odcinek serca stał się głów ną podporą te ­ oryi przewodnictwa mięśniowego tem bar­

dziej, że His młodszy nie znalazł w nim pierw iastków nerwowych; w ostatnich zno­

wu czasach zalezienie w m ostku Hisa licz­

nych pierwiastków nerwowych przechyliło szalę w stronę przeciwników teoryi przewod­

nictw a mięśniowego.

Dawniej doświadczenie Engelm anna z po ­ kawałkowaniem uważane było za niezaprze­

czony argum ent na rzecz przewodnictwa mięśniowego w sercu i E ngelm ann mógł śmiało powiedzieć, że m usim y przypuścić istnienie „niewidocznych, łączących kom ór­

kę z kom órką włókien", aby objaśnić w myśl teoryi neurogenicznej przewodnictwo po cie­

niutkich m ostkach istoty mięśniowej. Obec­

nie, kiedy m etoda Golgiego i sposób barw ie­

nia zapomocą błękitu metylenowego dowiod­

ły istnienia w sercu delikatnej tkanki włó­

kien nerwowych, unerw iających wszystkie

J kom órki m ięsne—odwieczna kw estya sporna

t

znowu czeka rozwiązania.

Teorya neurogeniczna przew odnictw a pod­

niet przyjm ow ała za pewnik, że z ośrodka ruchowego w zatoce podnieta przenoszona zostaje po drodze pierw iastków nerwowych do przedsionków i kom ór. Eckhard sądził,

j

że przewodnictwo podniet następuje odru­

chowo. H eym ans i Demoor, na podstawie opisanego przez siebie obfitego unerwienia serca, widzieli w unerw ieniu tem podłoże dla teoryi R anviera o przewodnictwie przez ser­

cową sieć nerwową. I chociaż najnowsze badania F. B. H ofm anna nad wsercowym układem nerwowym nie dowiodły istnienia praw dziw ych anastomozów pomiędzy nerw a­

mi serca i jedynie na podstaw ie b raku wol­

nych zakończeń przypuszczać można ist­

nienie zamkniętej sieci nerwowej, a przynaj­

mniej rozgałęzień włókien nerwowych, to jednak neurogenicy m ają obecnie w przeci­

wieństwie do lat ubiegłych obfity m ateryał anatom iczny n a korzyść swej teoryi, co praw ­ da dotychczas jeszcze zupełnie nie dowie­

dzionej.

Podczas gdy Bidder na podstaw ie faktu, że udział kom ory w rytmicznej czynności serca nie zostaje zachw iany przez wyłuszcze- nie zwojów komorowych, wnioskował o prze­

wodnictwie podniet od zwojów przedsionko­

wych na m uskulaturę kom ory nie na drodze nerwowej, lecz za pośrednictwem pęczków mięśniowych łącznych—przeciwnie E ngel­

m ann jednocześnie z ugruntow aniem swej teoryi o przewodnictwie mięśniowem w ob­

rębie poszczególnych odcinków serca, w w y­

padku powyższym wbrew Bidderowi widział jednak proces natury nerwopochodnej. Co dotyczę jego teoryi myogenicznej, to ta była i pozostała wnioskiem przez analogię. Z do­

świadczeń nad cewką moczową, w której nie udało się wywołać ruchu robaczkowego dro­

gą podrażnienia, przebiegającego w adven- titia nerwu, E ngelm ann wnioskował, że zna­

lezione nerw y nie są nerw am i ruchowemi i że cewka wogóle nie posiada nerwów ru ­ chowych. Na podstawie tej w owym czasie dostatecznej a obecnie wymagającej potw ier­

dzenia hypotezy, E ngelm ann mógł dowieść, że naw et wycięte kaw ałki cewki ulegają je ­ szcze peryodycznym skurczom autom atycz­

nym i w dodatku drogą ściśle mięśniopo-

(12)

348

W S Z E C H Ś W I A T

JM# 22 chodną, gdyż znajdujące się w nich pier­

w iastki nerwowe nie uchodziły wszak za r u ­ chowe; podniety jakoby przenoszą się, ja k w komórkach rzęskowych, m olekularnie od jednej komórki mięśniowej do drugiej, a. więc też myogenicznie. Na podstaw ie analogii zdawało się rzeczą bardzo praw dopodobną, że w sercu istnieje zjawisko podobne. R oz­

szczepienie (przez odczynniki) istoty m ięśnio­

wej serca na kom órki oddzielne nie dowodzi wcale, że za życia kom órki są fizyologicznie izolowane jed na od drugiej. Jeszcze łatw iej udałoby się wszak istotę kurczliw ą m ięśnia rozszczepić na blaszki (krążki Bowmanna), a jednak n ik t nie zechce zaprzeczyć jego ciągłości fizyologicznej. P o d łu g Engelm an- na ściana mięśniowa cewki i m ięsień serco­

wy za życia nie składają się z oddzielnych komórek, podobnie ja k żyjące włókno m ię­

sne dowolne nie składa się z blaszek oddziel-

j

nych.

W tem miejscu spotykam y się z kw estyą, k tó ra dotychczas stanow i przedm iot sporu pomiędzy histologam i. P od łu g H eidenhaina (patrz jego pracę o Budowie isto ty kurczli- wej) w gładkich kom órkach m ięsnych, po­

czynając od gadów aż do człowieka, istnieje obwodowa w arstw a graniczna, któ rą należy uznać za rów noległą z sarkolemmą; co do mięśnia sercowego H eidenhain sądzi, że w nim zachowuje się pierw otny protoplaz- m atyczny charakter sarkolemm y, gdy ty m ­ czasem większość autorów wogóle uważa ko­

m órkę m ięsną serca za pozbawioną sarko- • lenimy.

Z faktów histologicznych, któ re w o stat­

nich czasach w ystaw iono na poparcie teoryi przew odnictw a mięśniowego, należy wspom ­ nieć o odkryciach E bnera, k tó ry znalazł

„wszechstronne połączenie włókienek zapo­

mocą anastom ozów “ i „ciągłość istoty kurcz­

liwej poprzez całą długość połączonych sie­

ciowo włókien m ięsnych serca ssaków"; od­

krycia te zgadzają się z badaniam i H oyera, Godlewskiego i M. H eidenhaina.

J a k widać z faktów powyższych, dane anatom iczne dają się zużytkow ać jednakow o na korzyść obudwu teoryj przew odnictw a podniet, i z tego p u n k tu widzenia nie m ożna podać wniosku aprioristycznego. Należy więc szukać rozw iązania na gruncie fizyolo- gicznym.

J a k wiadomo F. B. Hofm annow i udało się dowieść, że nerw y przegrody nie służą do przew odnictw a podniet. Podczas gdy prze­

cięcie nerwów tych nie wywierało żadnego w pływ u widocznego, przeciwnie przecięcie w szystkich pozostałych połączeń pomiędzy zatoką a kom orą miało ten sam wynik, jak zastosow anie pierwszej lig atu ry Stanniusa, a m ianowicie krótsze lub dłuższe ustanie czynności w odciętej pozostałości przedsion­

k a i kom ory. W zgodności z doświadcze­

niem Gaskella nad sercem żółwia mógł Hof- m ann w yciągnąć stąd wniosek, że przewod­

nictw o podniety od zatoki do kom ory nie idzie po drodze większych pni nerwowych, lecz za pośrednictw em pierwiastków rozsia­

nych w ścianie przedsionka. Czy są to włók­

na mięsne, ja k sądzi Gaskell, czy też cieniut­

kie bezrdzenne włókna nerwowe m uskulatu­

ry przedsionkowej, nie można dowieść ani na podstaw ie doświadczeń H ofm anna, ani Gas­

kella. Ogromne znaczenie w zagadnieniu tem posiadają doświadczenia przedsięwzięte przez H . E. H eringa nad pęczkami Hisa.

H is sam opisuje następujące doświadczenie:

„Jeżeli w prowadzim y nożyk do lewego usz­

ka sercowego królika i przebijam y przegro­

dę, zauważym y niekiedy zjawisko, że po ta- kiem uszkodzeniu kom ora i przedsionki pul­

sują dalej, ale każda część w innem tem pieu.

Ta alorytm iczność przedsionko-kom orowa następow ała tylko wtedy, jeżeli trafiano w wyżej wspom niany pęczek, gdy przeciw­

nie uszkodzenie innych punktów przegrody nie wywoływało zjaw iska analogicznego.

H ering rozciągnął doświadczenia Hisa na w szystkie ssaki. Chociaż w doświadcze­

niach tych zachow ana być m ogła łączność anatom iczna pom iędzy przedsionkiem a ko­

m orą, to jednak energiczne cięcie przez sam pęczek H isa przeryw a połączenie funkcyo- nalne pomiędzy obudwoma oddziałami serca, kom ory zaczynają pulsow ać autom atycznie, w ry tm ie powolniejszym niż przedsionki, I obadw a oddziały jednak prawidłowo, i ani podniety spontaniczne, ani sztuczne nie prze­

chodzą z jednego oddziału na drugi. Ta alorytm iczność przedsionko-komorowa zda­

rza się też, ja k wiadomo, jako patologiczne zakłócenie norm alnej czynności serca ludz­

kiego. Że jed nak anom alia ta nie zagraża

życiu ludzkiem u, dowodzi w ypadek obser-

(13)

JM® 22

W S Z E C H Ś W IA T

349 wowany przez H eringa, w którym komory

od la t 12 pulsow ały niezgodnie z przedsion­

kami. Doświadczenia wspom niane dowodzą nam faktu godnego uw agi, że pęczek Hisa posiada funkcyę przew odnictw a podniet po­

między przedsionkiem a komorą. Że prze­

wodnictwo to jest n a tu ry czysto mięśniowej, H ering wnioskuje na podstaw ie następują­

cego rozumowania: ja k ą funkcyę należałoby przypisać pęczkowi mięśniowemu, jeżeliby w nim nerw y pełniły funkcyę przewodnic­

twa? trudno przypuścić wspólne obudwu tych pierw iastków anatom icznych przewodnictwo.

Na podstaw ie szeregu doświadczeń dowo­

dzących, że pozasercowe nerw y odśrodkowe (extracardiale centrifugale) serca wywierają swój wpływ n a siłę i frekwencyę tętn a nie drogą przew odnictw a, lecz bezpośrednio na oddzielne odcinki serca—dochodzi H ering do wniosku, że hypoteza przew odnictw a nerw o­

wego jest nie tylko zbyteczna, ale wprost niezrozumiała. Pozatem szybkość przeno­

szenia podniet w sercu, któ rą w porów naniu z szybkością przew odnictw a w nerw ach na­

zwać należy bardzo powolną, również przy­

taczano jeżeli nie jako dowód, to w każdym razie jako argum ent na korzyść teoryi prze­

wodnictw a mięśniowego. Co nareszcie do­

tyczę funkcyi wsercowego (intracardial) układu nerwowego w razie przyjęcia teoryi myogenicznej, to podług Engelm anna zwoje m uszą się zadowolić funkcyą odżywczą lub najwyżej odgryw ać rolę ośrodków koordy- nacyi dla włókien ham ujących nerw u błęd­

nego. D la włókien zaś nerwowych E n g el­

m ann przypuszczał jedenaście różnych ro­

dzajów działania, zależnie od tego, czy w p ły­

w ają w tórnie na przyjęte przez niego cztery podstawowe własności m ięśnia sercowego, a mianowicie autom atycznego pochodzenia podniet, pobudliwości, przew odnictw a i kur- czliwości w kierunku dodatnim , czy odjem- nym (a więc tu 2

X 4 = 8

rodzajów działa­

nia), lub też uw arunkow ują procesy elek­

tryczne, term iczne lub chemiczne. Przeciw­

nie, H ering sprow adza pobudliwość, w ła­

sność przew odnictw a i kurczliwość do jednej własności podstaw owej—zdolności odrucho­

wej; inni autorzy, ja k Gaskell, uznają tylko unerw ienie podwójne zapomocą włókien ha­

mujących i pobudzających.

Z całego szeregu faktów przytoczonych

przez M angolda widać, że chociaż doświad­

czenia H eringa nad m ostkam i Hisa przem a­

wiają poniekąd znowu na korzyść teoryi myogenicznej, jednak dotychczasow y stan wiedzy anatomicznej i fizyologicznej nie da­

je nam dowodów pozytyw nych, któreby przechyliły szalę zwycięstwa na jednę lub drugą stronę. (Ostatnio — 24-go kw ietnia 1906 r .—na kongresie m edycyny wewnętrz­

nej w M onachium H ering wypowiedział się na korzyść teoryi myogenicznej, chociaż n a ­ w et udało mu się wznowić ru ch serca izolo­

wanego drogą podrażnienia nerw u przyspie­

szającego. Przyp. referenta).

A. Eisenm an.

SPR A W O Z D A N IE.

Uwagi prof. Miecznikowa o kwaśnem mleku.

E lie M etchnikoff. „Q uelques rem a rą u es su r le la it a ig riu. P a ry ż . E . Remy. (str. 30).

P ro feso r E . M ieczników, znakom ity uczony, au­

to r głośnych „ E tu d e s s u r la n a tu rę h u m a in e“ , ogłosił w r. 1 9 0 4 w „R evue scientifiqueu (tom I I , s tr. 103) rozpraw ę o zjaw iskach starości, w któ rej to rozpraw ie zaznaczył poważny w pływ , ja k i w yw iera kw aśne m leko w spraw ie zw alcza­

nia szkodliw ych procesów gnilnych, zachodzą­

cych w je lita ch . Liczne p ro śb y o szczegółowe i obszerne inform acye, skłoniły prof. M ieczniko­

wa do w yjęcia z opracow yw anego obecnie dzieła rozdziału o kw aśnem m leku i do w y d an ia go w osobnej niew ielkiej broszurze.

D o k ład n e b ad a n ia naukow e stw ie rd z iły , że ilość i g a tu n e k b a k te ry j, p rzeb y w ający ch w je li­

tach, ściśle zależą od pokarm u, a w ięc odpow ied­

nim pokarm em można d ążyć do usunięcia z je lit b a k te ry j szkodliw ych i w prow adzenia natom iast b a k te ry j pożytecznych.

W iadom o, że d la przeciw działania procesom gnicia i ferm entacyi masło w ej, k tó re m ogą w y­

w ołać ważne zaburzenia w organizm ie, doniosłe znaczenie posiada ferm entacya m leczna oraz ba- k te ry e , k tó re j ą w yw ołują. S tą d w y n ik a, że w prow adzenie do narządów tra w ie n ia b a k te ry j ferm en tacy i mlecznej może w yw ołać bardzo do ­ d atn ie dla organizm u sk u tk i.

Z b ad a ń H e r te ra i C ohendyego w iem y, że isto tn ie obecność w je lita c h b a k te ry j ferm entacyi mlecznej ham uje rozwój procesów gnilnych. Ba- k te ry e ferm entacyi mlecznej rozw ijają się w je li­

tach bardzo pom yślnie, w y tw a rz a ją kw as m lecz­

n y i zw alczają szkodliw e d la organizm u ferm en-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Zastanów się nad tym tematem i odpowiedz „czy akceptuję siebie takim jakim jestem”?. „Akceptować siebie to być po swojej stronie, być

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

[Czy dochodziły jakieś wiadomości co się dzieje ze społecznością żydowską w innych miejscowościach?] Widocznie tak, ja nie wiedziałam, ale później się dowiedziałam, że

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje