• Nie Znaleziono Wyników

Z podróży. Jtó

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z podróży. Jtó"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jtó 48. Warszawa, d. 29 Listopada 1891 r. Tom X.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs za w ie :

ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2

Z p rze s y łk ą p o c z to w ą :

ro c z n ie „

10

p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s zy s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

j K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata s t a n o w i ą p a n o w i e :

| A leksandrow icz J ., Deike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniewski W ł., Itram szty k 8.,

N atanson J ., P ranss St. i W róblew ski W .

j

„ W s z e c h ś w ia t11 p rz e jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h treeó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek

%

n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h { w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw sz y ra z k o p . 7 '/j,

za Bześć n a s tę p n y c h ra z y k o p . 6, za d alsze k o p . 5.

^ . c ł r e s K e d - a ł c c y i : K ! r a ,l s o - ^ r s l s : I e - F r z e d .n a i© ś c l e , 3STr 6 8 .

Z podróży.

Buenos A ires 18 Października 1891 r.

P rowadząc w ciągu ostatnich dwu mie­

sięcy żywot bardzo ruchliwy, zaległem n ie ­ co w korespondencyi, nie pozostaje mi prze­

to j a k powrócić do dziennika podróży, w miejscu, gdzie go urwałem , t. j. w Bahia. [

Obejrzawszy naprędce miasto wielkie, brudne i przez m urzynów przeważnie z a ­ mieszkałe, lecz położone w nadzwyczaj u ro ­ czej miejscowości, na wysokiej skale g ra n i­

towej, wśród bujnój zieleni ogrodów sztucz- j nych i naturalnych, na brzegu jednej z naj-

j

piękniejszych zatok na świecie, podnosimy o północy kotwicę, pozostawiając w g ła d ­ kich j a k lustro wodach zacisznej zatoki j smugę iskier fosforycznych. Na otwartem ' morzu czas się psuć zaczyna, nazajutrz ma­

my do walczenia z silnym wiatrem p rz e ­ ciwnym przez całą dobę. D nia 8 Sierpnia I przy pogodzie prześlicznej przechodzimy w odległości zaledwie paruset metrów od starannie omijanego przez statki skalistego

i

cypla Cabo Frio: wysoka n a paręaet me- I

trów skała granitow a o stożkowatym szczy­

cie spada pionowo do morza, aż do szczytu prawie wygładzona przez bijące o nią bał­

wany, od strony lądu pokrywa j ą rzadka, żółtawa roślinność.

Parowiec zmienia kierunek na zachodni i odtąd mamy wciąż przed oczami szereg granitowych, skalistych wysepek, zakryw a­

jących górzyste i lesiste wybrzeża.

O godz. 2-ej popołudniu wchodzimy do wąskiego kanału, prowadzącego do zatoki Rio de Janeiro. Wejście zam yka kilka g r a ­ nitowych wysepek, stożkowatego kształtu, gładko wypolerowanych przez bałwany i ozdobionych gdzieniegdzie kępami palm kokosowych i bombnxów. Brzegi kanału dzikie i skaliste. Szczegół godny uwagi, że z powodu braku mrozów, g ra n it i wogó­

le skały w krajach podzwrotnikowych w ie­

trzeją zwolna, niekrusząc się na odłamy skalne tak charakterystyczno dla k ra jo b ra ­ zów górskich w Europie. Stąpając wszę­

dzie bespośrednio po powierzchni zw ietrza­

łego granitu, nie widzimy nigdzie twardych brył kamiennych, których dopiero w p aro­

wach i w sztucznie odkrytych kamienioło­

mach szukać potrzeba. Stąd owe dziwne,

nieznane gdzieindziej ostrokręgowe kształ­

(2)

754

w s z e c h ś w i a t

. N r 48.

ty granitowych gór B razylijskich, p o w ta ­ rzające się z m atem atyczną ścisłością na każdym kroku; z drugiej strony widzieć można bardzo często urw iska skalne, z po­

zoru złożone z granitu, lub gnejsu o cha- rakterystycznem złożeniu krystalicznem, za dotknięciem je d n a k rossypującesię na tłustą glinę-

W jeżdżam y wreszcie do zatoki: na lewo znany stożek czarny, nagi, Ptio de Azucar;

za nim w głębi mgłą lek k ą przysłonięte zie­

lone szczyty Corcobado, T ijuca i inne. N a prawo drugi stożek skalisty, zupełnie do P&o de A zucar podobny, u stóp którego rossiadła się w ykuta w skale cytadela. Przed nami dość wąska i długa, spokojna zatoka 0 wodach szmaragdowych, zewsząd okolona wysokiemi górami, a na jój brzegach i wzgó­

rzach pobliskich, j a k M orro de Sao F r a n ­ cisco, de S-ta T h eresa i inne, rossiadło się na kilkomilowój przestrzeni przeplatane zielenią pięknych ogrodów miasto, liczące dzisiaj ju ż do 800000 mieszkańców.

G dyby nie podzw rotnikow a roślinność 1 pióropusze palm kokosowych, w ystrzela­

jące zewsząd i nie moc niezliczona statków pod flagami wszelkich narodowości świata stojących, możnaby mniemać, że j ą z n a jd u ­ je m y na jednem ze szm aragdow ych jezior

tyrolskich, tak dalece położenie zamkniętej zewsząd zatoki do okolic G m u n d en np. je st podobne.

Owo piękne położenie malownicze posia­

da bardzo ważną stronę ujem ną, a tą je st brak niezbędnej wentylaoyi, skutkiem cze­

go żółta febra i inne choroby epidemiczne stale grasują w mieście, zwłaszcza pomiędzy ubogą ludnością, źle się odżywiającą i zm u­

szoną przebywać stale w cuchnących dziel­

nicach portowych. W ille zamożnych oby­

wateli leżą wszystkie w górach na p r z e d ­ mieściach, połączonych z miastem linijami tramwajów i kolei drutowych.

Mamy ze statku około pół godziny drogi łodzią do przystani, co odbyw a się z n ieja­

ką obawą, bo fala j e st wielka, a m ała łódka, k tórą zajmujemy, mocno obciążona, co chwila n abiera wody do środka. P r z y b y ­ wamy je d n a k szczęśliwie na miejsce i po kilkogodzinnem szukaniu po wszystkich ho­

telach z wielkim trudem , późną j u ż nocą, znajdujem y pomieszczenie na jed n em z od ­

leglejszych przedmieść. Miasto jest prze­

pełnione: sezon operowy, sesyja parlamentu i wielki napływ cudzoziemców z Buenos Aires i Montevi<lco po przesileniu obecnem są tego przyczyną. To też domy rosną j a k na grzybach, a mularze, cieśle i stolarze są rozrywani.

Polaków, stale mieszkających w Rio, za­

staliśmy bardzo niewielu, od roku istnieje towarzystwo polskie przy R u a dos invalidos N r 10, będące właściwie polskiem biurem pośredniczenia w pracy. Prezesem jego jest inżynier Kwakowski, sekretarzem p. J a n Rybkowski z Poznania. Dzięki ich stara­

niom przebywający tutaj czasowo rzemieśl­

nicy i wyrobnicy polscy znajdują z ł a t w o ­ ścią pracę w swoim fachu, lecz z powodu niezdrowego klimatu nie pozostają tutaj długo. Em igrantów polskich wysyłają stąd wprost ze statku do stacyi Pinheiro, n ie ­ gdyś rezydencyi cesarskiej, o dwie godziny drogi koleją w górach położonej.

Rio de Jane iro nie posiada wybitnych gmachów publicznych, ani prywatnych, a piękność jego wewnętrzną stanowią licz­

ne i obszerne ogrody, które przyroda pod­

zw rotnikow a przy umiejętnej pomocy ludz­

kiej wspaniale przybrała. Wspomnę tylko o trzech ogrodach miejskich: a) botaniczny, położony u stóp Corcovado w prześlicznej miejscowości, ze słynną aleją palm (Oreo- doxa oleracea), zapuszczony nieco, co mu więcej uroku dodaje, b) ogród Aclamaęao, w którym wszystkie mostki i baryjery są zrobione z całkowitych pni skamieniałego drzewa, znalezionego wpobliżu, a środek zdobi piękna grota stalaktytowa naturalna, wreszcie c) ogród Lapa, najmniejszy lecz najstaranniej utrzymany, z tarasem wycho­

dzącym na morze, istne pieścidełko, z palm, m angowców i pnących się roślin złożone.

Okolice miasta, dzikie i niedostępne, są bardzo mało zaludnione i tylko na w ybrze­

żu, w stronę prowincyi E sp iritu Santo spo­

ty k a się kilk a osad i liczne fazendy kaw o­

we. Kolćj niedawno ukończona łączy sto­

licę z kopalniami złota i dyjamentów w Mi- nas Geraes, inna odchodzi do Sao Paulo.

G d y sieć projektowanych i sankcyjonowa- nych kolei ukończoną zostanie, będzie m oż­

na z Rio Jane iro w przeciągu 5 dni, przez

Sao P au lo i Curitibę dostać się do P a r a ­

(3)

N r 48. w s z e c h ś w i a t . 755

gwaju, a szlak ten przyszły w tśj chwili coraz dalej na zachód wysuwane kolonije rolnicze powoli zagarniają, usuwając dzi­

kich botokudosów i zdziczałych brazylija- nów leśnych dalej w głąb puszczy.

D nia 14 Sierpnia zaopatrzeni w list p o ­ lecający do władz kolonijalnych, od p ły w a­

m y ^ Rio Jane iro na parowcu „D esterro”

do Paranagua razem z partyją kilkuset emi­

grantów włoskich i hiszpańskich, wysyła­

nych do Santos. J e s t też wśród tój g ro m a­

dy kilka rodzin polskich, świeżo p rz y b y ­ łych z E uropy przez Liverpool pod angiel- skiemi nazwiskami, aby uzyskać wolny przejazd, którego polakom obecnie od m a­

wiają., oraz kilku żydów z Warszawy, K ijo ­ wa i Odesy, szukających szczęścia w B r a ­ zylii.

A rty k u ł „G azeta da noticias”, w chwili odjazdu nabytej, zawiera sążnisty artykuł p. t. „um polaco mnisi”, zlekka choć grzecz­

nie przeciwko mojej wyprawie wymierzo­

ny, nieszczędzący ostrych docinków pod

j

adresem ks. Chełmickiego, a zwłaszcza p. | Dygasińskiego, awansowanego na żyda (sic), który stał się dzięki swoim koresponden- cyjom legendarną postacią w Brazylii i p o ­ strachem brazylijskiego urzędu koloniza- cyjnego.

Płyniemy wpobliżu brzegów, mając wciąż przed oczami niezmienny k ra jobraz wyso­

kich stożkowatych gór granitowych, poro­

słych lasem bombaxów i palm, zrzadka ty l­

ko urozmaicony widokiem pojedyńczój fa- zendy, lub małej wioski rybackiej.

Nazajutrz o południu wpływamy do głę­

boko werzniętej pomiędzy kilka cyplów g ra ­ nitowych, wąskiej zatoki Santos, mającej wiele podobieństwa z zatoką Rio de Janeiro;

ograniczają ją. z dw u stron dw a równoległe do siebie pasma górskie, gęstym porosłe la­

sem, a płaskie brzegi bagniste pokryw ają zarośla ryzoforowe. U wjazdu do zatoki widnieje bardzo malownicza, omszona wie­

kiem i wpół rozwalona forteczka, zdradza­

jąca a rchitekturą swoją pochodzenie z cza­

sów panowania holenderskiego.

Nie widziałem nigdzie tak wielkiej ilości meduz, przepływających co chwila obok statku.

Santos jest przystanią stanu Sao Paulo i ożywiony ruch handlowy prowadzi, wy­

syłając olbrzymie transporty kawy na wszy­

stkie strony świata. Kolej, należąca do b ar­

dzo rozgałęzionej sieci, przecinającej całą zamieszkałą obecnie część prowincyi, p r o ­ wadzi stąd do stolicy stanu przez niedostę­

pne góry, w których wielu wychodźców szwajcarskich około roku 1860 z trudów i wycieńczenia wyginęło. Santos samo n a ­ leży do najniezdrowszych miejscowości B ra­

zylii, a żółta febra wiele tam ofiar zabiera.

W przystani spotykamy kilkunastu em i­

grantów polskich w bardzo smutnym sta­

nie, należą do kategoryi dezerterów z ko- lonij wpobliżu portu Allegre położonych, czekających sposobności odjazdu do kraju.

Wyjeżdżamy z Santos wieczorem, podzi­

wiając prześliczne efekty kolorystyczne za­

chodu słońca: niebo pomarańczowój barwy odcina się jaskraw o od zębatych konturów czarnych gór i zielonej powierzchni wody, mieniącej się fijoletowemi blaskami.

Dnia 16 z rana, przez cieśninę pomiędzy wyspami, porosłemi lasem kokosowym, wpływamy do obszernej zatoki, zamkniętej wielką deltą ryzoforowych zarośli, je d n a odnoga odchodzi do Antoniny, d ru g a do P aranagua, dwu głównych przystani stanu P arana. Przed nami płaskie, lesiste w y ­ brzeże, wśród którego bieleją zrzadka ro z ­ rzucone domki kolonistów; w oddaleniu pa­

ru mil wznosi się wysoki m u r granitowy, do 1 200 metrów ponad poziom morza wznie*

siony.

Z malój mieściny portowej P a ra n a g u a odchodzi kolej do stolicy s ta n u — Curitiby.

Lecimy zrazu wśród zupełnie płaskiej, n a ­ pływowej równiny, bagna naokół, bambusem algarobami i palmami porosłe, gdzieniegdzie lepianka brazylijskiego osadnika z pniów palmity (Euterpe) sklecona, lu b czerwony dach włoskiego kolonisty widnieje wśród małego kaw ałka uprawnej ziemi, zasadzo­

nej bananami, trzciną cukrową, kawą, ma- njokiem, lub ryżem.

Mijamy pomorskie miasteczka A ntonina i M orretes i naraz pociąg, ciężko sapiąc, zaczyna się szybko wspinać po prostopadłej ścianie do góry, wijąc zygzakiem ponad przepaściami, zakreślając śmiałe łuki i ósem ­ ki, ginąc co chwila w tunelach. Prześlicz­

ny krajobraz pomorzą i zatoki u stóp n a ­

szych się rosściełającej co chwila ukazuje

(4)

756 WSZECHŚWIAT. Nr 48.

się oczom naszym i znika zaraz na gw ał­

tow nym skręcie, lub u wejścia do tunelu, aby znów niezadługo ukazać się na krótką, chwilkę.

Roślinność bujna, podzw rotnikow a p o ­ k ry w a skały granitowe do szczytów: fikusy, palmity, bombaxy, algarroby, oplecione fe- stonami ljan, kępami tilandsyj i długiemi smugami B rody Absalona (Tillandsia us- noides) tworzą, główną masę zieleni. P o niejakim czasie znikają palmity, a zamiast ! zwykłego bam busu (T a cu ara) ukazują się masy wijącej się trzciny (Chuskea), osła­

niające gi-ubą powłoką pnie fikusów i nek- tandry.

N a przestrzeni 26 kilom etrów pociąg wznosi się o 680 metrów ponad poziom m o ­ rza, przechodząc wąwozem na d ru g ą stronę pomorskiego łańcucha (S e rra do mar).

K ra jo b ra z nagle zupełnej ulega zmianie:

las rzednie, ukazują się wielkie płaty łąk torfowych ze sterczącemi gdzieniegdzie wśród kęp wysokiej traw y palmami, a gaje okoliczne tworzą niemal wyłącznie sosny (A raucaria brasiliensis) i paprocie drzewia­

ste, Chuskea znika. Od czasu do czasu widnieją płaty zielonej runi żyta i kaw ały pola zaoranego pługiem.

W 4 i pół godziny po wyjeździe z Para*

naguy jesteśmy w Curitibie, położonej w do­

linie, na wysokości około 1 000 m etrów nad poziomem morza.

Miasto niewielkie, liczy około 15 000 mie­

szkańców, jest rozrzucone bardzo szeroko, zdaje się znacznie większem, aniżeli jest w istocie. P r z e d kilkunastu laty była to m alutka osada, uti-zymująca się z handlu yerba mate. W z ro st swój obecny zaw dzię­

cza pomyślnemu rozwojowi kolonij p o l ­ skich, które się w promieniu sześciomilo- wym wokoło miasta rossiadły. W dzień targowy C uritiba przedstaw ia widok swoj­

ski: mnóstwo wózków polskich, konie w k ra ­ kowskich chomontach, chłopi w sukmanach i wysokich butach, baby w strojach ludo­

wych mazurskich i poznańskich; na ulicach słychać wszędzie mowę polską z akcentem niemieckim—koloniści tutejsi bowiem p o ­ chodzą w przeważnej części z P r u s wscho­

dnich, w m niejszej—z Galicyi, zwłaszcza z okolic Tarnow a, J a s ła i Gorlic. Mają swoich księży, kościoły i szkółki; trzym ają się

twardo, w ykupują powoli ziemię od s ą s ia ­ dów innych narodowości, rugując system a­

tycznie spomiędzy siebie brazylijanów, włochów i niemców, wynoszących się dalej w lasy.

Do kompletu obrazu brakuje tylko żyd- ków, których tutaj niema zupełnie, a nie­

liczni izraelici, którzy tutaj szczęścia p r ó ­ bowali, dali wkrótce za wygranę. Elem ent kupiecki reprezentują włosi lub szlązacy.

Curitiba, w języ k u guarani oznacza „wic­

ie szyszek”—leżała też niegdyś wśród lasów araukaryjow ych, dzisiaj w znacznej części wytrzebionych, a z torfowiska, na którem niedawno temu tonęły konie i woły, a dzi­

siaj stacyja kolei się wznosi, wypływa rzeka Iguassi, je d e n z ważniejszych dopływów P a ra n y , stanowiąca w dolnej części swego biegu granicę Brazylii (S. C atharina) i A r ­ gentyny (Missiones).

F a u n a okolicy jest bardzo ubogą— pta- stwo leśne od gw aru ludzkiego uciekło d a ­ lej, a oprócz wróbli (Zonotrichia pileata) i sępów (C athartus atratus) bardzo mało spotyka się ptastw a. W kilku wycieczkach ze strzelbą zebrałem tylko parę drozdów (T u rd u s rufiventris), kilka gatunków dzię­

ciołów i dendrocolaptów leśnych i gołębia.

W lecie zalatują tutaj k o libry—obecnie ich niema. W nocy muzykę wyprawiają żaby, posiadające glos płaczącego dziecka i hała­

śliwe cykady. F lo r a również mało urozmai­

cona—oprócz ara u k a ry j liczne aroery (Ery- thriny sp.) i draceny, trochę kaktusów i agawy oraz twarda, ostra traw a (yerba cortadera).

Największym przemysłem C uritiby jest przygotowanie na eksport herbaty para­

gwajskiej (Ilex paraguayensis), w wielkiej obfitości rosnącej w lasach prowincyi.

Codziennie liczne bryki frachtowe, po­

wożone przez rossyjskich niemców—meno- nitów i k araw any mułów przywożą t r a n s ­ port „ y e rb y ” do młynów. Y erba —t. j . li­

ście wraz z gałęźmi drzewa podcinają się

co trzy lata i suszą na ogniu i przewożą,

okryte w skóry surowe do młynów. Tutaj

sortują surowy m ateryjał podług barwy na

trzy g a tu n k i i każdy oddzielnie przechodzi

przez suszarnie i walce, oddzielające k a ­

wałki gałęzi i mielące liście na delikatną

mączkę koloru tabaki i zapachu świeżego

(5)

N r 48

w s z e c h ś w i a t

. 757 siana. Gałęzie dodają się potem, —najm niej­

sze do 1 gatunku, najgrubsze i w wielkiój ilości do trzeciego. P otem pakuje się yerba w beczki lub zaszywa szczelnie w skóry i wysyła z Montevideo lub Buenos Aires.

Yerba z Curitiby przez amatorów jest wyżój cenioną aniżeli paragwajska.

(c. d. nast.).

Dr J ó ze f Siem iradzki.

OLBRZYMIE

ZWIERZĘTA KOPALNE

a - m e r y ł c a i ń s l s i l e .

(C iąg da lszy ).

Przechodzimy teraz do gadów' latających.

Razi nas ta sprzeczność wyrazów na p ie rw ­ szy rz u t oka. Zwierzę pełzające je st chy­

ba wprost przeciwieństwem zwierzęcia la­

tającego. W paleontologii często napotyka się niespodzianki tego rodzaju. W okresie drugorzędowym były gady (plaży), mogące wznosić się w powietrze. W Europie gady latające otrzym ały nazwę P terodaktylów ; zwierzęta te miały skrzydła urządzone na sposób nietoperzów raczój aniżeli ptaków.

Pterodaktylusy europejskie oddalają się od amerykańskich nietylko rozmiarami zna- czniejszemi (niektóre miały 8 metrów przy rospostartych skrzydłach), ale także zupeł­

nym brakiem zębów, ta ostatnia cecha zy­

skała im nazwę Pteranodon. Pteranodony były tem względem naszych P te ro d a k ty ­ lów, czem Sauranodony względem Ichtyo- saurów. Były także i ptaki w okresie d r u ­ gorzędowym, badanie ich nie je st ani mniój zajmującem, ani mniój ciekawem od b a d a ­ nia gadów, z któremi posiadają one p r a w ­ dziwe węzły powinowactwa.

B rak zębów uważają przyrodnicy jako najlepszą cechę tój klasy zwierząt. Cecha ta je s t tak uderzająca, że dała początek przysłowiu ludowemu, wyrażonemu w tój formie: „to i to się stanie, gdy kury będą

miały zęby”. Ale paleontologija zadała kłam przysłowiu.

Znamy ju ż Archeopteryksa, wydobytego z pokładów kam ienia litograficznego So- lenhofen, który posiadał zęby i którego kręgosłup przedłużał się w długi niezm ier­

nie ogon. Całe ciało A rcheopteryksa p rzed­

stawia mięszaninę ciekawą cech płazów i ptaków.

P a n Marsh znalazł w pokładach kredy w Kansas i Kolorado szczątki ptaków zę­

batych, które były współczesnemi z Ptero- daktylami bezzębnemi, o których przed chwilą była mowa. Świat ten, o którym mówimy, był, że tak powiem, światem od­

wróconym do góry nogami. Bo gdy ptaki posiadały zęby, gady były ich zupełnie po­

zbawione.

W r. 1870 pan Marsh o d krył w Kansas pierwsze szczątki ptaków zębatych. W tym ­ że roku szczęśliwy paleontolog musiał za­

przestać swoich poszukiwań z powodu zi­

m na i bliskiego sąsiedztwa indyjan, którzy byliby tak dobrze oskalpowali sławnego uczonego, j a k najzwyczajniejszego śmier­

telnika. Następnego roku M arsh powrócił w te same strony, tym razem już w towa­

rzystwie silnćj eskorty i dopełnił swoich badań i odkryć. Od tój chwili zbiory Yale Collegium wzbogaciły się do tego stopnia, że liczą j u ż szczątki przeszło 100 indyw i­

duów.

Wogóle ptaki dzielą się na dwie wielkie grupy: a) ptaki, które latają łatwo i b) p t a ­ ki, których skrzydła są w zaniku prawie i uzdolnione są tylko do ruchów lądowych, do biegania j a k strusie. Dwa główne rodza­

je ptaków zębatych am erykańskich p r z e d ­ stawiają właśnie takie dwie grupy.

J a k to możemy widzieć na rysunku (fig. 7), H esperornis był ptakiem chodzą­

cym, którego wysokość wynosiła około j e ­ dnego metra, długość ogólna ciała dwa me­

try. Czaszka była długa a wąska, podo­

bna bardzo do czaszki nurków właściwych.

Mózg był mniejszy i bardziój podobny do mózgu płazów, aniżeli do mózgu ptaków właściwych, dzisiejszych. Zęby stożkowa­

te, ostre, o silnych korzeniach były osadzo­

ne w zagłębieniu, wykazującem ślady zębo- dołów. Budowa skrzydeł okazuje niezmier­

ną degradacyją; skrzydło składa się z j e ­

(6)

758 W SZECH ŚW IA T. N r 48.

dnej tylko kości i to bardzo zredukowanej.

Mostek je st płaski, pozbawiony długiego wystającego grzebienia, do którego p r z y ­ czepiają się mięśnie skrzydeł u ptaków ob­

darzonych bystrym lotem; fakt ten jest w związku z pierwszym. W miednicy, w kończynach tylnych i w ogonie są cechy, spotykane pojedyńczo u pewnych ptaków nurkowatych, są tam także pew ne cechy płazów.

Ichthyornis (fig. 8) by ł wprost przeciw ­ stawieniem Hesperornisa. B ył to p tak d o ­ brze latający, rozmiarów gołębia. Zęby miał umieszczone w oddzielnych zębodo- łach; kręgi przedstaw iały najmocniej p ie r­

wotny charakter, ponieważ były podwójnie

F ig . 7. S k ie le t H e s p e ro rn is re g u lis , '/s w ielk. n a t.

(w e d łu g M a rsh a ).

wklęsłe, j a k u ryb. S k rz y d ła były dobrze rozwinięte, miały na sobie wielkie pióra, których miejsce przyczepienia było dosko­

nale widoczne na kościach przedramienia;

m ostek posiadał potężny grzebień; wogóle w tułowiu niema ju ż nic coby przypominało gady.

Ichthyornis lubił, j a k się zdaje, bujać w powietrzu, lub biegać szybko po p o ­ wierzchni wody pokrytej roślinnością.

Zęby j e g o trwałe, zakrzywione, w ska­

zują, że ten ptak żywił się żywą zdobyczą, mianowicie rybami, których liczne resztki spotykamy obok szczątków samego ptaka.

Hesperornis miał znowu inne obyczaje; był

to p ta k wodny; gdy nogi jego tylne i ogon stanowiły w yborny przyrząd do poruszania się w wodzie, skrzydła całkiem zmarniałe nie mogły mu służyć do żadnego użytku.

H esperornis odwiedzał brzegi tylko w chwili znoszenia jaj i lęgu. W czasie zwyczaj­

nym ptak ten oddawał się rybołówstwu, bo nurzał się w wodzie bardzo łatwo, szyję miał niezmiernie giętką, a szczęki roscią- gliwe j a k u węża pozwalały mu połykać zdobycze wielkiej objętości.

R ów nie dobrze odtworzony jest Archeo- pteryx, ten p ta k europejski był nieco sta r­

szy od ptaków zębatych Ameryki, a bar­

dziej zbliżony do gadów.

Dziw nem wydawać się może to zestaw ie­

nie kilkakrotnie przezemnie uczynione p ta ­ ków z gadam i, możemy pójść je d n a k jesz-

F ig . 8. S k ie le t ic h th y o r n is v ic to r, z n ac zn ie z m n ie js z o n y (w e d łu g M a rsh a ).

cze dalej i wykazać j u ż nietylko podobień­

stwo, ale naw et prawdziwe powinowactwo.

Zaznaczyłem j u ż niejednokrotnie wiele r y ­ sów wspólnych Dinosaurom i ptakom; nie­

raz jest niemożliwem odróżnić pojedyńcze kości rosproszone małych Dinosaurów od kości prawdziwych ptaków. Badając wszy­

stkie formy, znajdujem y cały łańcuch, tak doskonale powiązany w czasie i w p rz e­

strzeni, że jed y n e naturalne pojęcie, jak ie tw orzy się w umyśle, je s t to pojęcie prze­

m iany jednego typu w drugi.

Jeżeli Cuvier wierzył stale w niezm ien­

ność gatunków, to dlatego tylko, że z a ra ­ zem wierzył w niezmienność charakterów, właściwych każdej gromadzie istot żyjących.

Innem i słowy uważał on za niemożliwość,

(7)

N r 48. W SZECHŚW IAT. 759 jako absurdum nieledwie istnienie takich

osobników, które miałyby w sobie mięsza- ninę cech, właściwych dw u różnym grupom zoologicznym. Na tem opierając się p r a ­ wie, pochlebiał sobie, że może „z jednego odłamu kości rospoznać rodzaj i odróżnić gatunek”. Badania Cuviera zwróciły u w a ­ gę na zwierzęta kopalne dosyć bliskie zwie­

rząt istniejących; w zakresie, w jak im miał sposobność stosować je, zasady te były d o ­ syć ścisłe, ale gdyby pokazano sławnemu anatomowi odłamek kości zmienionych, n a ­ leżących do istot, które nas obecnie zajm u­

ją , np. zęby Ichthyornisa, szczęki P terodo- na, kończyny tylne Dinosaurów, kręgi o g o ­ nowe Archeopteryksa, niezawodnie p rz y ­ pisałby ptakom to, co należało do gadów, a gadom to, co się odnosiło do ptaków.

Teoryja przemiany ma tę zasługę, że t ł u ­ maczy nam w sposób zadawalniający to, co bez ni^j nie dałoby się wytłumaczyć. Oto dlaczego wszyscy naturaliści przyjęli tę teoryją. Ci zaś, przyjm ując tę hipotezę, po ­ stąpili tak, ja k fizycy, lub chemicy, którzy opuszczają kolejno ten lub ów systemat, żeby przyswoić sobie świetne odkrycia n a u ­ ki nowoczesnój.

W przytoczonym wypadku teoryja roz­

woju świetne zyskała potwierdzenie. Od- dawna ju ż zoologowie, nieograniczając się na badaniu charakterów powierzchownych, stwierdzili ścisłe podobieństwo między p ta ­ kami i gadami (płazami) i przypisywać im zaczęli pewne pokrewieństwo. W y k r y w a ­ jąc wszystkie formy pośrednie Dinosaurów, Archeopteryksa, H esperornisa i t. p. p a ­ le o n to lo g ia znakomicie wyświetliła kwe- styją. Jakkolw iek w ydaw ać się to może paradoksem na pierwszy rz u t oka, możemy śmiało twierdzić, że ptaki są zmienionemi gadami (płazami). Mamy bardzo liczne przejścia pomiędzy najociężalszemi gadami i najruchliwszemi ptakami; jakk o lw iek d u ­ żo jeszcze badań trzeba przepi'owadzić dla ułożenia całego procesu tego rozwoju,istnie­

nie samego procesu nie może być zaprze- czonem.

Przechodząc do paleontologii zwierząt ssących, należy zaraz na wstępie zauważyć, że paleontologowie amerykańscy, śmielsi od swoich kolegów europejskich, ustanowili powinowactwa pomiędzy zwierzętami ssą-

cemi, a niektóremi zwierzętami okresu pierwszorzędowego, ale te powinowactwa są bardzo sztuczne i bardzo mało przekony­

wające, tak, że otwarcie mówiąc, o pocho­

dzeniu zwierząt ssących niewiele jeszcze wiadomo.

W okresie drugorzędowym były ju ż zw ie­

rzęta ssące na powierzchni ziemi, ale były to istoty małe, wątle, których bessilność rażąco odbijała od olbrzymich współczes­

nych gadów. Ciekawy fakt, który zauwa­

żyliśmy przy gadach z okresu pierwszorzę­

dowego daje się spostrzegać i tutaj, a mia­

nowicie, że zwierzęta ssące okresu drugo- rzędowego, wszędzie okazują te same cha­

raktery; są one wszędzie w tem samem sta- dyjum rozwoju i bardzo mało różnią się między sobą; p. Lemoine znalazł w okoli­

cach Reims faunę małych istot, które są całkiem podobne do tych, jakie pan M arsh wydobył z pokładów L aram ie w Wyom ing, będących górną warstwą pokładów drugo- rzędowych.

Dopiero w okresie trzeciorzędowym, po tajemniczem dla nauki zniknięciu wielkich gadów, zwierzęta ssące rozwijają się ilo­

ściowo i jakościowo i zaczynają królować na ziemi.

Większość zwierząt ssących kopalnych Am eryki północnej pochodzi z ziem zacho­

dnich Stanów Zjednoczonych. W Dakota, N ebraska i W yoming są obszerne okolice, które przedstawiają widoki najsm utniejsze i najczarowniejsze zarazem; g ru n t jest tam utworzony z osadów starych jezior, ułożo­

nych w warstwy poziome na kilka tysięcy metrów grube. W arstw y te były poprze­

rywane we wszystkich kierunkach, w y ­ szczerbione najrozmaiciej przez działania atmosferyczne, które potworzyły cały labi­

ry n t tunelów i dolin rozmaitej głębokości.

Pstre barwy osadów dodają uroku malo­

wniczemu układowi linij, które czynią te

rumowiska podobne do olbrzymich g ro ­

dów, z murami, basztami, kolumnami i o b e ­

liskami. Są to krainy suche, jałowe, któ ­

rych całą roślinność stanowi kilka j u k , ro s ­

nących u stóp poszarpanej skały, lub nad

brzegiem dużych zbiorników wody. Było

to niegdyś ulubione miejsce pobytu bizo-

niów czyli żubrów amerykańskich. Pierwsi

traperzy francuscy nazwali te ziemie Złe-

(8)

760

w s z e c h ś w i a t

. N r 48 mi ziemiami i ta nazw a pozostała im aż

dotąd.

Złe ziemie są. zarazem olbrzym im s k ł a ­ dem czyli cm entarzyskiem kości licznych zwierząt ssących, które żyły w A m eryce w pierw szych czasach okresu trzeciorzędo­

wego. S trony te, mówi Leidy, były św iad­

kam i krwiożerczych mordów pomiędzy tra- wożernemi a drapieżcami z owego okresu.

Tysiącami leżały pogrzebane obok siebie kości zwycięsców i zwyciężonych. Kości te wydobyły się na powierzchnię ziemi skutkiem czynników atmosferycznych i dzia­

łania deszczów. P ierw si poszukiwacze zbie­

rali j e pojedynczo. Leidy, dziekan p aleo n ­ tologów amorykańskich, opowiada, że w Ne- brasce w ten sposób otrzym ał trzy, czy cztery tonny kości. R ów nie obfitemi były plony, znalezione przez M arsha w górach

Skalistych.

(dok. nast.).

Tłum aczyła J . S.

CIEPŁO I ŻYCIE

W G - Ł ZĘ] B X W Ó ID .

(C iąg d a lszy ).

Jeszcze bardziój zajmujące rezultaty otrzymujemy, badając stan ciepła w roz­

maitych głębokościach. P rze z bardzo d ł u ­ gi czas, zwłaszcza zaś w epoce, kiedy ro z u ­ mowano zamiast eksperym entować, p r z y ­ puszczano, że głębie morza pow inny j e d n o ­ stajną wskazywać tem peraturę 4°. Sądzono bowiem, że woda morska przy tym stopniu ciepła największą ma gęstość. W latach 1840 i 1843 Jam es Ross i H erschell g o rli­

wie bronili tego poglądu. Lecz okazało się, że jest pu n k t bardzo słaby w tój teoryi: ma- ximum gęstości wody morskićj niezawsze leży przy 4°; zmienia się ono zależnie od ilości rospuszczonój soli i w n a tu ra l­

nych morzach może przypaść naw et przy

— 3,5°. Niemożna zatem wogóle opierać się tu na rozumowaniu, lecz należy się liczyć jedynie z tem, co otrzym ujem y przez bes-

pośrednie pomiary.

W znakomitem dziele o oceanografii B o­

gusławski sformułował praw a rządzące ros- kładem tem peratur w głębiach wód. W y ­ rażają one rezultaty w szystkich mierzeń term om etrycznych i dają się ująć w sposób następujący (w edług Thouleta):

1) T em p e ratu ra wody morskićj wogóle zniża się od powierzchni ku głębi, naprzód dość szybko, następnie bardzo powolnie aż do głębokości, poczynającej się, zależnie od miejscowości, przy 700 do 1000 metrach, gdzie panuje tem peratura + 4 °. O d tąd opa­

da aż do dna jeszcze powolnićj. N a dnie zarówno w pasach umiarkowanych, j a k i tropikalnych, w wielkich głębokościach dochodzących 3300 m, tem peratura ogólnie zaw arta jest między 0° i + 2 ° , w regijonach biegunowych zaś opada do —2,5°.

2) T em pe ratura każdój części podmor­

skiego g ru n tu oraz mniój, lub więcój gru- bój w a rstw y pokrywającój go bespośrednio wody jest niższa od średnićj tem peratury najsroższych zim na powierzchni; je st ona bardzo nieznacznie wyższa od tem peratury d n a mórz biegunowych.

3) Ogólne opadanie tem peratury w zna­

cznych głębokościach nie może pochodzić od zimnych prądów na powierzchni, sto­

sunkowo niebardzo silnych. Je st ono w y­

nikiem ruchu od biegunów do równika, r u ­ chu silnego choć powolnego, którem u u le ­ g ają niższe wTarstw y wody.

4) T em p e ratu ry głębi i dna morskiego tem są niższe, im swobodniejsze jest połą­

czenie z morzami biegunowemi. P r z y j e ­ dnakowej głębokości i tój samój szerokości gieograficznój, w oceanie Spokojnym i I n ­ dyjskim tem peratury są wogóle niższe, a n i­

żeli w A tlantyckim .

5) W morzach biegunowych tem peratura dna wynosi — 2° d o — 3°, w bliskiem są­

siedztwie dna 0° do — 1,5°; w niskich i śre­

dnich szerokościach północnych, przy głę­

bokości od 3640 do 5 500m od + 1 ° do -f2°;

pod równikiem i w szerokościach południo­

wych tem peratura często jest niższa, gdyż nie przewyższa 0°, a nawet i jeszcze niżój zazwyczaj opada.

6) Miejscowe warunki fizyko-gieograficz- ne oraz kształt gruntu podmorskiego wpły­

wają na to, że w pewnych częściach oceanu

napotykam y uchylenia od powyższych praw.

(9)

WSZECHŚWIAT.

7 6 1

Tak np. w morzach biegunowych i na ich wybrzeżach tem peratura powierzchni i nie­

znacznych głębi niekiedy je s t niższa, aniżeli w warstwach głębszych. Często też w a r ­ stwa zimniejsza znajduje się pomiędzy dwiema warstwami cieplejszemu W głę­

bokich morzach wewnętrznych, oddzielo­

nych, j a k np. morze Śródziemne, od oceanu przez próg podmorski, podział tem p eratu ry od powierzchni do głębi wskazuje specy- jalne warunki. T em pe ratura opada tu od powierzchni aż do powierzchni (przecięcia) wspólnćj oceanowi i morzu Śródziemnemu, lecz, poczynając od tćj warstwy aż do dna pozostaje niezmienną, równą najniższej tem ­ peraturze zimowej.

Teoryi Bogusławskiego, przyjmującej krążenia oceaniczne, uczynił poważny za­

rzut Thoulet, twierdząc, że wymaga ona, ażeby dno oceanu było zupełnie gładkie i równe. G dyby bowiem we dnie znajdo­

wała się dolina, jakiś głęboki otwór, wy­

pełniony wodą, to woda w nim od bardzo dawna, powinnaby mieć stałą zawsze tem ­ peraturę. P r ą d y oceaniczne powinnyby prześlizgiwać się ponad takim otworem.

T houlet przypuszcza zatem, że prądów j w głębiach w rzeczywistości niema, że ist­

nieją one tylko na powierzchni wód m or­

skich. T ru d n o dziś rosstrzygnąć, po czyjej stronie słuszność; należy to pozostawić przy- J s złości.

Aby je d n a k przedmiotu naszego j e d n o ­ stronnie nie omawiać, musimy jeszcze poro­

zumieć się co do tem peratury wód słodkich.

Przedewszystkiem zaś musimy zapytać, co się dzieje w ujściach rzek, tam gdzie woda rzeczna inięsza się z wodami oceanu. P u n k t ten interesuje bijologa, albowiem, j a k wkrótce zobaczymy, w tych miejscach o określonych stałych porach roku zbierają się zwierzęta wodne, przychodząc z wód

słodkich do słonej.

H ugh Kobert Mili badał szczegółowo zjawisko to w F ir t h of F o rth. Zimą rzeka je s t zimniejsza, niż morze: tem peratura przeto podnosi się w miarę j a k woda rze- czDa wpływa do morza. Latem dzieje się wprost odwrotnie, lecz wówczas woda na powierzchni jest zawsze cieplejsza, niż w głębi. Oczywiście, na jesień i wiosnę mamy dwa okresy, kiedy woda dokładnie j

tę samę ma tem peraturę w rzece, w morzu i w wylocie rzeki: w ciągu kilku zaś dni zachodzi zaznaczona wyżej różnica to w tym to w owym kierunku, zależnie od nadcho­

dzącej pory roku.

W ody słodkie zbierają się w postaci j e ­ zior, albo też płyną ja k o rzeki, strumienie, ruczaje, potoki; początek zaś biorą albo z tających lodników albo z opadów atm o­

sferycznych. G dy pochodzą z lodników, tworzą się przy tem peraturze 0°, opadając wszakże po pochyłościach górskich, ro z ­ grzewają się, pochłaniają promienie słone­

czne, lub mięszn ją się z ciepłemi już woda­

mi. Im bieg ich jest szybszy, w tem zi­

mniejszym oczywiście stanie dochodzą do morza. W ody rzek płaskich i powolnych, odwrotnie, mają czas do silnego rozgrza­

nia się.

Gdy wody słodkie, zebrane są w jeziora, zachowują się podobnie j a k morza pod względem tem peratury, z tą wszakże róż­

nicą, że tu maximum gęstości je st rzeczy­

wiście przy 4° i że dno jest przeto pokryte wodą o tój stałej temperaturze. Z tego faktu już wynika, że gdy jeziora zamarzają na powierzchni, żywe istoty zawsze zn a j­

dują wolny pas o tem peraturze przyjaznej, w którym mogą pędzić życic.

F orel odbył rozległe w tym k ierunku stu- dyja nad jeziorem Gienewskiem, mogące służyć za wzór tego rodzaju badań. O d ­ k rył on w tem jeziorze trzy pasy: pas g łę ­ boki, poniżej 100 m, w którym prawie bez żadnych wahań tem peratura stale wynosi 4°.

Średni pas zawarty je s t od 10 do 100 m głębokości, warstwa zaś powierzchniowa ma 10 m głębokości. Sposób, w ja k i zmie­

nia się tem peratura tój ostatniej u brzegów jeziora jeat odmienny od tego, co zachodzi w częściach od brzegów oddalonych. P o d ­ czas gdy na petnem jeziorze woda układa się warstwami coraz mniej gorącem i,u brze­

gów natomiast nieznaczna głębokość nie po­

zwala wogóle na ruch podnoszenia się cie­

czy, a stojąca tu niejako woda ogrzewa się latem, oziębia zaś szybko zimą; zamarzanie rospoczyna się zawsze u brzegów. Z tego wynika osobliwe zjawisko opisane przez F orela i nazwane przez niego barre termi-

j que des lacs.

(10)

762 W SZECH ŚW IA T. Nr 48.

Przypuśćm y, że powietrze jest oziębione do 0°. P ły t k a woda u brzegu łatwo wy­

rów nyw a swą tem peraturę z powietrzem i wskazuje, dajm y na to, 0,5°, nieco dalój znajduje się warstwa o 1°, jeszcze dalej o 2°, o 3° i wreszcie o 4°. Lecz nie może­

my zajść jeszcze dalej, gdyż woda o 4° jako cięższa spływa na dół i tworzy niejako g ra ­ niczny pas pionowy między częścią, wody przybrzeżnej i wodą pelagiczną. W sainój rzeczy, pomiary robione na zamarzających jeziorach potwierdziły te rozumowania.

Gdy tem peratura bardzo je s t niska, w ów ­ czas cała powierzchnia jeziora oziębia się poniżej 0° i jezioro zamarza. Jeziora n o r ­ weskie i fińskie oraz wyższe alpejskie za­

m arzają corocznie. Toż samo dzieje się w wysoko położonych jeziorach w P i r e n e ­ jach . Lecz obok jezior zamarzniętych, lub zimnych widzi się inne o tem peraturze wyższej nad normalną; są one bowiem zasi­

lane wodami ciepłemi z gorących źródeł podziemnych, a tem p eratu ra ich dojść może naw et prawie do 100°.

Wszystko, cośmy dotąd powiedzieli, za­

poznało nas z tem peraturą, na którą w y sta ­ wione być mogą istoty wodne. Poznaliśmy norm alny stopień ciepła środka, w którym istoty te żyją. Lecz nie wiemy jeszcze, j a ­ kim w tym względzie zmianom środek ten podlega, czy zmiany te są nagłe, czy mogą tu zachodzić takie wahania tem peratury, na jak ie my wystawieni jesteśm y w naszym środku powietrznym, czy też, odwrotnie, zwierzęta i rośliny wodne pozostają w tem ­ peraturze stałdj, albo przynajm niej zmie­

niającej się z niezmierną powolnością. Z b u ­ dowano do badań tego rodzaju term om e­

try samopiszące, które pozw alają przez pe­

wien określony czas notować tem peraturę.

P ouchet z przyrządem tego rodzaju ozna­

czał tem peratury na głębokości 10 m nie­

daleko od wybrzeża; R eg n a rd zaś w ciągu 1887 i 1888 roku podobne robił spostrzeże­

nia na pelnem morzu oraz w natu ra ln y ch wodach słodkich.

W G ru d n iu 1888 r., podczas gdy te m p e ­ ra tu ra powietrza w ciągu doby zmieniła się od -(-7° do — 7°, tem peratura morza pozo­

stała przez cały tydzień na wysokości 8°;

w nocy tylko stwierdzić można było lekki spadek o jak ie pół stopnia. W pierwszym

tygodniu S ierpnia term om etr wystawiony n a słońce wskazuje + 4 5 ° , o 4 godz. nad ranem opada do + 10°; tymczasem przez cały ten tydzień termometr wodny znaczy ślad linii prostej na wysokości + 1 5 °, w n o ­ cy zaledwie można dostrzedz nader mały spadek, pochodzący od nieobecności p ro­

mieni słońca, co znów dowodzi, j a k mały wpływ promienie ciepłe słońca tu wywie­

rają. Zupełnie też same rezultaty otrzy­

mano przy badaniu tem peratury wód słod­

kich w jeziorach i rzekach. I wody stojące nie wykazują oscylacyj w temperaturze;

lecz pod wpływem długotrwałego ustawi­

cznego ciepła ogrzewają się znacznie szyb­

ciej, niż wody bieżące, lub woda morska.

Oto w arunki n aturalne ciepła,, w jakich istnieją twory wodne; zobaczmy z kolei, co wykaże doświadczenie, gdy warunki te zmieniać będziemy w jednym , lub drugim kierunku.

II.

Z apytajm y przedewszystkiem, j a k a jest I tem peratura zwierząt żyjących w wodzie?

Mnóstwo ju ż podejmowano badań, aby na pytanie to odpowiedzieć, lecz przy p rz e ­ glądaniu opisów tych badań zdaje się, że nie zachowano takich ostrożności, jak ich do­

świadczenia odnośne wymagają. J u ż to wyciągano zwierzęta z wody, w której żyły i zanurzano do otworów ciała termometry, przyczem trzym ając zwierzęta w ręku, ogrzewano je, ju ż też w ciele umieszczano igiełkę termoelektryczną, lecz nie wspomina się, czy badanie to podejmowano w tój sa­

mej wodzie, w której zwierzę oddaw na żyje, czy też po przeniesieniu go do odpo­

wiedniego naczynia. Pominięciu zaś tych, na pozór drobnych, lecz ważnych w istocie szczegółów, przypisać należy znaczne róż­

nice w ogłoszonych rezultatach,

K ra ft eksperym entował na szczupaku i znalazł, że tem peratura je g o ciała o 4°

przenosi tem peraturę otaczającej go wody.

H u n t e r określił, że karp ma tem peraturę o 1,94° wyższą od otoczenia; dla tejże ryby B roussonnet różnicę tę oznaczył na 0,93°, Buniva na 3°, Despretz na 0,86°. U węgo­

rza Broussonnet znalazł różnicę 0,93°,o któ­

rą tem peratura zwierzęcia przenosiła tem ­

peraturę wody. Despretz i Becquerel ozna­

(11)

N r 48. wszechśw iat . 763 czali tem peraturę lina i znaleźli 0,71° i 0,50°

różnicy. W pstrągu D avy znalazł 1,10°, a M artin 0,55°. W hai (requin) Davy zn a ­ lazł różnicę 1,30°. W płotce M artin z n a j ­ duje 0,55°. Liczby te są już wysokie, lecz zawsze jeszcze bardzo dalekie od tych, któ­

re otrzymał Davy, mierząc temperaturę ryby zwanćj „bonite”; tutaj różnica wyno­

siła aż 10°; u pelamidów zaś morskich badacz ten znajduje, że tem peratura ich przenosi tem peraturę otoczenia o 7,22°.

Mniej badań dokonano na mięczakach i zoofitach. Lecz i tu bądźcobądź niebrak zupełnie danych, wszystkie zaś wykazują w tych istotach tem peraturę od 0,2° do 0,9°

wyższą od tem peratury otaczającej wody.

Wszystkie te liczby są zbyt wysokie.

Przyjm ując j e za prawdę, musimy j e d n o ­ cześnie przyjąć, że zw ierzęta wodne wy­

twarzają olbrzymią ilość ciepła, gdyż są one pogrążone w ośrodku o znacznej ciepło- jemności, który bespośrednio przejmuje wy­

twarzane przez nie ciepło. Prócz tego nie zapominajmy, że ośrodek ten bezustannie się odnawia; woda ogrzana przez ciało zwie­

rzęcia podnosi się ku powierzchni, a na jój miejscu znajduje się woda zimna. Ażeby więc utrzymać się przy tem peraturze o 10°

przenoszącej tem peraturę otoczenia, j a k to w jednym wypadku notuje Davy, potrzeba, aby zwierzę wodne w ytwarzało stosunkowo znacznie większą ilość ciepła aniżeli my, którzy pokryci jesteśmy odzieżą powstrzy­

mującą promieniowanie i którzy żyjemy w ośrodku powietrznym o znacznie m niej­

szej ciepłojemności, odbierającym nam b a r ­ dzo mało ciepła przez zetknięcie.

Gdyby zwierzęta wodne produkowały tyle ciepła, musiałyby dużo spalać materyi o r ­ ganicznej i wydzielnć dużo dwutlenku w ę­

gla. Lecz bynajmniej tak nie jest; bardzo dokładne doświadczenia dowodzą, że u tle ­ nienie tkanek u tych zwierząt zachodzi w mierze nieznacznej. A zatem chyba źle mierzono tem peratury.

P odejrzy wał to już D utrochet i podał w wątpliwość rezultaty otrzymane przez swych poprzedników. Później Hum boldt i Provensal przekonali się, że ryby mają zawsze tem peraturę otaczającej j e wody.

Do tegoż rezultatu doprowadziły spostrze­

żenia Bertholda i Valeutina, robione z wie­

loma zwierzętami wodnemi. W celu osta­

tecznego wyświetlenia tej sprawy, wreszcie i p. R egnard podjął szereg obserwacyj, d o ­ konywanych z niezmierną ścisłością.

Ryba umieszczona w a k w a ry ju m pozosta­

je w niem przez kilka dni przed doświadcze­

niem, a to w celu zupełnego przyzwyczaje­

nia się do otaczającej ją wody. G d y ma być skonstatowanem, czy istnieje różnica ja k a pomiędzy tem peraturą j6j ciała a tem ­

peraturą wody,ujmuje się ją szczypczykami, niewyciągając z wody i przekłuw a igiełką termoelektryczną zaopatrzoną u końca w h a ­ czyk, tak aby igla nie mogła się wysunąć przy silniejszym jakim ruchu ryby. Z początku ryba bardzo żywe wykonywa poruszenia, lecz po pewnym czasie uspakaja się i pływa tak j a k poprzednio. Igła przeehodzi przez krążek z korka pływający na powierzchni wody, który postępuje za zwierzęciem we wszystkich jego poruszeniach. D ruga igła zanurzona jest w wodzie. Obiedwie razem stanowią parę termoelektryczną i połączo­

ne są z niezmiernie czułym galwanometrem zwierciadłowym. Nazewnątrz też z n a jd u ­ je się klucz, zapomocą którego zamyka się obwód, gdy zwierzę zupełnie jest spokojne.

J e d n a pięćdziesiąta część stopnia różnicy w tem peraturach wody i ciała ryby m ogła­

by być w ykryta przez zastosowany przez R egnarda galwanometr i uwidoczniłaby się w uchyleniu igły galwanometrycznej od 0°.

Lecz w żadnem doświadczeniu niemożna było dojrzeć najsłabszego choćby uchyle­

nia; nie ulega przeto wątpliwości, że zw ie­

rzęta wodne mają tem peraturę swego oto­

czenia. P rodukow ane przez nie ciepło w miarę wytwarzania się zostaje im o dbie­

rane przez wodę wskutek jej przewodni­

ctwa i znacznego ciepła właściwego.

Inne doświadczenie przekonało R egnarda o tem, że zwierzęta wodne wrogóle w ytw a­

rzają bardzo słabe ilości ciepła. Pewnem jest, że zwierzę, które w wodzie bieżącej utrzym uje się o 0,5° powyżej swego otocze­

nia, znacznie podniesie i własną tem pera­

turę i tem peraturę wody, w której się z n a j ­

duje, jeżeli będzie to woda stojąca i w ilości

nieznacznej w stosunku do objętości ciała

zwierzęcia. Wzięto przeto skrzynkę d re ­

wnianą i umieszczono w niej dwa naczynia,

z których jedno zawierało 750 </, a drugie

(12)

764 WSZECHŚWIAT. N r 48.

1 kilogram wody. O b a d w a naczynia oto­

czono puchem, aby, o ile można, przeszko­

dzić prom ieniowaniu ciepła. T a k pozosta­

wiano naczynia przez kilka dni, po k tórych dw a zanurzone w nich term om etry w skazy­

wały dokładnie tę sarnę tem peraturę. N a ­ stępnie do naczynia z 750 g wody wpusz­

czono węgorza ważącego 250 g. Zwierzę to, jakkolw iek w tak ciasnój przestrzeni, nie zdycha, bo wysadzając głowę z wody, bardzo łatwo oddycha powietrzem n a po­

wierzchni. P o dziesięciu godzinach odczy­

tuje się tem peraturę w obudwu naczyniach.

Doświadczenie to pow tarzano niezmiernie często i nigdy nie zanotowano większćj róż­

nicy w tem peraturach j a k 4/ 10 stopnia. A j e ­ śli doświadczenia te można uważać za b a ­ dania kalorym etryczne, należałoby p rz y ­ puścić w takim razie, że węgorz wytworzył nie więcćj nad 4/io ciepłostki. Obliczając na 1 g wody i na 1 g węgorza, otrzym uje­

my, że 250 g węgorza w ytw orzyły 400 cie- płostek, zatem 1 g ciała wytworzył 1,6 cie­

płostki. M usimy się, wobec tych re z u l ta ­ tów, zgodzić, że ci badacze, którzy z n a jd o ­ wali bardzo znaczne niekiedy różnice p o ­ między tem peraturą ciała zw ierząt wodnych a temperaturą, ich otoczenia, nie zachowali potrzebnych środków ostrożności i że p o ­ glądy H u m b o ld ta i P ro v e n sa la w tój kwe- styi najzupełnićj są z praw dą zgodne.

{dok. nast.).

M ciksym ilijan F laum .

K I E Ł K O W A N I E

ZIARN T W A R D Y C H .

Zauważono j u ż daw niej, że w niektórych nasionach natrafia się znaczny nieraz pro­

cent tak zwanych ziarn „ tw a rd y c h ” (w wo­

dzie niepęczniejących), które pomimo zdro­

wego wyglądu, pełności, świeżości z a b a r­

wienia i połysku, kiełkują źle i bardzo nie­

jednostajnie. Zdarza się to zwłaszcza w n a ­ sieniu akacyi (Robinia), ru tw icy (Galega), komonicy (Lotus), żarnowca (Spartium ), szczodrzeńca (Cytisus), koniczyny (Trifo- j

lium), lucerny (Medicago), groszku (Lathy- rus), wyki (Yicia) i t. d.

Nadmienić należy, że rośliny dziko ros­

nące wydają więcej ziarn twardych, aniżeli w polu uprawiane.

Przed trzem a laty przysłano mi np. do oceny kilka prób koniczyny czerwonćj, na pozór bardzo pięknój; zbadanie ich w y k a ­ zało następujący rezultat (po 10-u dniach trw ania próby):

P ró b a Nr 1 na 100 ziarn skiełkowało 36, twardych było 55 ziarn.

P ró b a Nr 2 na 100 ziarn skiełkowało 70, tw ardych było 29 ziarn.

P ró b a Nr 3 na 100 ziarn skiełkowało 43, tw ardych było 56 ziarn.

P e w n a część owych ziarn „tw ardych” ko­

niczyny wschodzi jednakże później w ziemi, po upływ ie dłuższego przeciągu czasu, z te­

go powodu, „stacyje oceny n asion” zdając sprawę z odbytych prób, zw ykły doliczać trzecią część ziarn twardych, pozostałych po ukończeniu doświadczenia, do ogólnego procentu ziarn kiełkujęcych.

Jeżeli np. siła kiełkowania wynosi po 10 dniach 85 proc., a ziarn twardych zostało 12, natenczas podaje się w sprawozdaniu, że dana próba posiada siłę kiełkow ania,w y­

noszącą 89 proc. (t. j . 8 5 + 4 ) .

Niektóre stacyje wymieniają, obecnie od­

dzielnie procent ziarn kiełkujących i od­

dzielnie procent ziarn twardych.

P rze z długi czas nie umiano sobie w ytłu­

maczyć, co je s t przyczyną powolnego k ieł­

kow ania wielu nasion, a dopiero badania mikroskopowe wykazały, że szukać jćj na­

leży w budowie anatomicznej łupiny na- siennój.

P odana obok rycina wyobraża skrawek poprzeczny łupiny „koniczyny czerwonej”, przy 300-razowem powiększeniu.

W idzim y na rycinie, że skraw ek ten skła­

da się z 6-u warstw. W a rstw ę zewnętrzną a p rz y k ry tą cienkim nabłonkiem, 6 (cuticu- la), stanowi rząd palikowatych, silnie do siebie przy legaj ących,grubościennych, tw a r­

dych komórek.

U w idoczniają one swą budowę dopiero po przegotowaniu p re p ara tu w potażu g ry­

zącym, przyczem pojedyńcze komórki od­

dzielają się; w górnej części są śpiczaste,

węższe niż w dolnej, opatrzone wypukło­

(13)

N r 48. WSZECHŚWIAT. 7 6 5

ściami i porami, przed stawiające mi się w formie delikatnych, podłużnych linijek (zob. lit. z).

Widziane z góry, wykazują, kształt wielo- kątny, a zawartość gwiazdkowatą (zob. lit. h).

Błonki są żółtawe, zawartość brunatna. Tuż pod nabłonkiem ciągnie się charakterysty­

czna dla rodziny „motylkowych" jasna, bezbarwna linija świetlna cc.

Poustawiane obok siebie i w górnej czę­

ści obszernemi przestworami poprzedziela­

ne komórki drugiej warstwy m, mają po­

niekąd kształt wazonów, dnem do góry od­

wróconych.

S k raw ek p o p rz ec zn y łu p in y n a sien n e j k o n ic z y n y czerw o n ej (pow . 3C0 ra zy ).

Trzecia warstwa d składa się z 3—6 rzę­

dów cienkościennych, ściśniętych komórek.

Zaznaczyć tu należy, że następujące trzy warstwy, opisane w dalszym ciągu pod lit.

e, f i c nie należą j u ż do łupiny (jakkolwiek są z nią zrosłe i oddzielają się razem z nią przy robieniu skrawków), lecz stanowią tkankę bielma (endosperm).

Niesłusznie więc tw ierdzą niektórzy bo ­ tanicy, że nasiona „roślin motylkowych”

wcale bielma nie posiadają.

Dość znaczne bielmo znajdowałem zawsze w nasionach koniczyny,' lucerny, nostrzyka, esparcety, przelotu, seradelli, kozieradki i t. p., mniejsze bielmo zawierają nasiona wyki, grochu, soczewicy i t. d.

W warstwie czwartej e są komórki z za­

wartością wypełnioną ziarnkami proteinu i kropelkami tłuszczu. Na skrawkach, w kie­

runku powierzchni robionych, można zau­

ważyć, że błony ich są niejednostajnie z g ru ­ białe i porowate (zob. lit. g).

P ią ta warstwa f złożona z tkanki kom ó­

rek wielokątnych, galaretowato zgrubia­

łych, w wodzie nadzwyczaj silnie pęcznie­

jących; dopiero po dodaniu do preparatu jo d u i kwasu sisrczanego, ukazuje się ich zawartość (zob. lit. I), ziarnkami proteinu i tłuszczem wypełniona.

W ostatniój, t. j. szóstej, bespośrednio do liścieni przytykającej warstwie c widzimy 3 — 4 rzędy mocno ściśniętych komórek, z zawartością, złożoną z nader drobniutkich ziarnek proteinu i k rope le k tłuszczu.

Otóż „twardość” ziarn tłumaczy się opo­

rem, jaki zewnętrzna, palikowata warstwa łupiny (przedstawiona na rycinie pod lit. a), stawia przenikaniu wody do wnętrza ziarna.

W arstw a ta jest dla wody prawie zupeł­

nie nieprzepuszczalna, lecz lekkie tylko na­

cięcie jej nożykiem, lub nadpiłowanie wy­

starcza do ułatwienia przystępu wodzie, która wnikając do wnętrza, zaczyna zwięk­

szać objętość właściwego j ą d r a nasiennego.

Pęcznienie, powstające wskutek nasiąkania j ą d r a wodą, jest niewielkie, ale bezustanne i stopniowo zwiększające się, a działając od środka, napręża zewnętrzną warstwę łup i­

ny, która skutkiem tego pęka i nasienie mo­

że zacząć kiełkować.

Doświadczenie, wykonane przezemnie w pracowni Stacyi, świadczy o tem, że uszkodzenie warstwy tej ułatwia i przyspie­

sza w wysokim stopniu skiełkowanie nasion.

Użyłem do tego z 6-u gatunków nasion po 200 ziarn świeżych, zebranych pogodnie i moczonych przez 24 godzin w czystej wo­

dzie; 100 ziarn naciąłem lekko nożykiem przed zamoczeniem, a 100 ziarn wysadzi­

łem nienaciętych. P o 40 dniach trw ania doświadczenia okazało się, że ziarna nacię­

te w porównaniu z nienaciętemi kiełkowały zawsze prędzej i lepiej, a mianowicie oka­

zały siłę kiełkowania:

przy żarnowcu miotłowym (Spartium sco- parium ) większą o 38 p r o c ;

przy groszku leśnym (L athyrus silvestris) większą o 38 proc.;

przy groszku łąkowym (Lathyrus praten-

sis) większą o 62 proc.;

(14)

7f>6

w s z e c h ś w i a t

. Nr 48.

przy wyce ptasiój (Yioia C racca) większą o 30 proc.;

przy wyce zaroślowćj (Yicia dum etorum ) większą, o 36 proc.;

przy wyce płotowój (Yicia sepium) w ięk­

szą o 26 proc.

A by więc nie doznać zawodu, zwłaszcza przy wysiewie cenniejszych a drogich w h a n ­ dlu groszków, wyczek i t. p. i o ile m o ż n o ­ ści każde ziarno zniewolić do skiełkowania, należy j e ponacinać, w celu pokaleczenia łupiny.

Gdy mamy większą ilość nasienia, lub gdy z powodu zbyt drobnego ziarna o naci­

naniu, lub nadpiłow yw aniu pojedynczych ziarnek mowy być nie może, wtedy zaleca się pomięszane ze żwirem nasiona nasypy- wać do worków z mocnego płótna, nie wy­

pełniając je d n a k ich zupełnie, zawiązać do­

brze i przecierać silnie nogą, lub bić cepa­

mi przez 10 do 15 minut.

Na 1 k w a rtę nasienia bierze się około 4 do 5 kw art żwiru.

Nasiona nie ulegają przytem rozgnieceniu, a łupina ich tylko zostaje porysowaną żwi­

rem o tyle, że przejściu wody stawia znacz­

nie mniejszy opór, skutkiem czego kiełkuje więcój nasion, a kiełkowanie odbyw a się znacznie prędzój.

W nowszym czasie zbudowano n aw et spe- cyjalne maszyny do kaleczenia ziarn.

D r A . Sem połow ski.

O D O Ż Y T Y

N A DOCHÓD

Kasy imienia Mianowskiego.

O D C Z Y T II.

St. K o n tk ie w ic z „ 0 w ę g lu k a m ie n n y m 11.

P r e l e g i e n t ro s p o c z ą ł od w y k a z a n ia w a żn o ści w ę ­ g la k a m ie n n e g o w ro z w o ju p rz e m y s łu , p o d a ł n a ­ s tę p n ie ilo ś ć w ęg la w y d o b y w an ą w c ią g u ro k u w ró ż n y c h k r a ja c h , a w c e lu d o b itn ie js z e g o w y k a ­ z an ia ró ż n ic p ro d u k c y i, u ło ży ł o d p o w ie d n ią ta b lic ę p o ró w n aw czą, w k tó re j n a jn iż s z e m ie jsc e p o d w zg lęd em ro c zn e j p ro d u k c y i w ę g la z a jm u je K r ó -

[ lestw o (2 5 m ilijo n ó w k o r c y ), n a jw y ż sze zaś A.n- g lija ( 6 5 ra z y w ięcó j). D a lej w y ja śn ił p ro c e s j tw o rz e n ia się w ęg li k a m ie n n y ch , m ów ił o w a żn ie j­

szych ro ś lin a c h z a ro d n ik o w y c h , z a g in io n y c h , k tó re g łó w n ie p rz y c z y n iły s ię do u tw o rz e n ia p o k ład ó w w ęg la k a m ie n n e g o .

W d alszy m c ią g u p r e le g ie n t o p isa ł k o p a ln ię w ę g la w o g ó le, sp o so b y w y d o b y w an ia n a o d k ry w k ę

J

i zapom ocą w in d y ; u rz ą d z e n ie k o p a ln i, sz y b y , c h o ­

d n ik i i t. p .; zw róoił b liż sz ą uw agę n a n ie b e s p ie - c zeń stw a, j a k i e g ro ż ą g ó rn ik o m , szc ze g ó ln ie j za­

w a le n ie się k o p a ln i, w y b u c h y gazów , p o żary i z a -

j

la n ia w odą; d łu żćj z a trz y m a ł się n a d o p isem p o ­ ż a ru k o p a ln i „ I g n a c y ” ( M o rtim e r) o raz zala n ie m k o p a ln i M ilo w ice . D alej p . K . m ów ił o z a g łę b iu w ęg la D ą b ro w s k ie m , o g ru b o ś c i p o k ład ó w te g o z a ­ g łę b ia , o j e g o o b sz e rn o ś ci i g ra n ic a c h oznaczo­

ny ch w y ch o d n iam i. N a m apie z n ac zn y c h ro z m ia ­ rów w y ja śn ił ro s k ła d p o k ład ó w w ęg la g łó w n y ch i d ru g o rz ę d n y c h o raz ro zm ieszcz en ie k o p a lń , a n a d ­ to p o k ró tc e o p is a ł p ro d u k c y ją w ę g la p rzez k ażd ą j n ie m a l k o p a ln ię . W k o ń c u p r e le g ie n t z a ją ł się

! p rz y b liż o n e m o b lic z e n ie m zapasów w ę g la w z a g łę ­ biu D ą b ro w s k ie m i czasu , n a j a k i sta rcz y ć może n a p o trz e b y p rz e m y słu k ra jo w e g o i w y ra ził p rz e ­ k o n a n ie , że z c h w ilą w y c ze rp a n ia w ę g la k a m ie n ­ neg o n a k u li z ie m sk ie j, u m ysł lu d z k i n iew ątp liw ie z n a jd z ie in n e sp o so b y do z a s tą p ie n ia w ęg la w sw o­

ich f a b ry k a c h i z ak ła d a c h p rzem y sło w y ch . O d czy t o b ja ś n ia n y b y ł zap o m o cą ta b lic i lic z ­ n y ch o b razó w n ik n ą c y c h . O ś w ie tle n ie e le k try c z - I ne, n a d a ją c e się w y b o rn ie do p rz y g asz a n ia i e f e k ­ to w n e g o p rz e d s ta w ia n ia o b ra zó w n ik n ą c y c h , u r z ą ­ d z ił p . W itk o w s k i, in ż y n ie r e le k tro te c h n ik .

O D C Z Y T III.

B r. Z n a to w ic z „ 0 fo s fo rz e " .

P o k ró tk im w s tę p ie, w k tó ry m b y ło w s k az an e ro sp o w sz e c h n ie n ie i z n a c ze n ie fo sfo ru w p rz y ro ­ d z ie , p r e le g ie n t p rz esz e d ł do treś ciw e g o p rz e d s ta ­ w ien ia n a jw a ż n ie js z y c h w ła sn o śc i fizycznych i c h e ­ m iczn y ch o d m ia n y b ia łe j. K a żd a z ty c h w łasności b y ła ilu s tro w a n a o d p o w ied n iem do św iad czen iem . O p ró cz d o św ia d czeń , o p isy w an y ch we w szy stk ich p o d rę c z n ik a c h i ty lk o p o w tó rz o n y ch n a w ie lk ą sk a lę , o d p o w ie d n io do ro z m iaró w sali i lic z b y s łu ­ chaczów , b y ła o k a za n a k ry s ta liz a c y ja fo sfo ru w o b ra z ie , rz u co n y m n a z a s ło n ę z la ta r n i c z a rn o ­ k się sk ie j o ra z fo sfo re sc en c y ja , p rz e d sta w io n a p o ­ ra ź p ierw szy , w sp o s ó b o b m y ślo n y p rz ez p r e le g ie n - ta i z asto so w an y do w ie lk ie g o a u d y to ry ju m , w k tó - re m m ożna o się g n ą ć c ałk o w ite zac ie m n ie n ie. Z d u ­ żego ro s p y la c z a p rz y po m o cy s iln e g o m ie sz k a b y ł rz u c o n y w g ó rę o b ło k , złożony z k r o p e le k c h lo ­ r o fo rm u , z a w ie ra ją c e g o w ro sp u s z c z e n iu fo sfo r.

W c iem n o ści o b ło k ten św ie ci b a rd z o w y ra ź n ie

c h a ra k te ry s ty c z n e m zielo n aw em św iatłem . Z k o le i

Cytaty

Powiązane dokumenty

W odróżnieniu od odbiornika sygnału analogowego, który musi z określoną dokładnością odtworzyć w zadanym zakresie wszystkie wartości wielkości

Oto parę przykładów użyć, które właśnie z powodu dwuznaczności prawdy znalazły się w różnych słownikach w obrębie innych znaczeń: użycie słowa praw- da we

A 56-year-old patient after emergency AAD surgery (31.03.2017, ascending aorta and arch replacement, with aortic arch arteries grafting, aortic valve repair), with

Został również opublikowany w tej sprawie list kilku osób, w którym zostało postawione zasadnicze pytanie czy to miejsce jest odpowiednie dla pomnika:

“Niezwykła noc” Arka Noego Nic nie widać kiedy gasną światła Wszyscy czekamy to niezwykła Pascha To jest noc Niezwykła noc?. Tej nocy zobaczymy

(0-6) Na podstawie podanego zdarzenia rozpoznaj bohatera (imię, tytuł utworu, autor) oraz napisz, czego dzięki tej przygodzie dowiedział się o sobie. nazwa zdarzenia /.. przygoda

Ale Ojczyzna nie może rozporządzać Legjonami, bo austryjacy oddali Legjony nie polskiemu rządowi, lecz gen. Beselerowi na własnoś'- ale króla prze­.. cież niema

• Zmiana entropii gazu przy nieodwracalnym rozprężaniu w próżnię jest taka sama, bo en- tropia jest funkcją stanu.. Gdzie zatem