Szanuj książkę!
V
Książka mówi do Ciebie:
Jestem własnością ogółu, bo ze składek publicznych mnie zakupionio.
Kto mnie niszczy, krzywdzi społe
czeństwo.
Dla tego obchodź się ze mną uczciwie, nie plam mnie, nie niszcz, zawiń okładkę moją w czysty papier i nie przetrzymuj mnie dłużej, jak rzeczywiście potrzebujesz.
si
SKAZANI DO KOPALŃ.
OPOW IADACIE
Z DZIEJÓW OECZEŚOIJAĆ8TWA.
Z C Z A S Ó W
NOWANIA CESARZA MAKSY,
Rozbarlt
/
m?
Csytełai
MIKOŁÓW — W A R SZA W A .
ROZDZIAŁ I.
Do k o p a l ń .
B yło to w pierw szych dniach w rześn ia 235 r. Je sz c z e słońce nie w eszło, a nad b rz e giem T y b r u 1) ruch b y ł wielki. W przystani w idać było c a ły las m asztó w licznych o k rę tów kupieckich, pom iędzy nimi b y ły i m niej
sze statki, którym i posługiw ano się w han
dlu z S ycylią i z w y b rz e że m W łoch. N ie
w olnicy z Germanii i Arm enii uginając się pod ciężarem nieśli am fory w in a i oliw y, w y ła d o w y w ali w orki zboża, sk rz y n ie ; p rzy żóraw iu naw ołując się głośno p racow ali inni nad w y ładow aniem ogrom nych b ry ł m arm u
ru z G recyi i z A fryki, słupów z granitu i porfiru. Ciężko ładow ane w o z y co chw ila w y je ż d ża ły z portu, tu znów w o ły o łokcio
w y ch rogach, lub czarne b aw o ły zw olna k ro
1 ) T yber, n a jw ię k sz a z rzek n a p ó łw y sp ie w ło
skim . W y p ły w a z A penin, s p ła w n a je s t dop iero n a k ilk a m il pow yżej Rzym u. P o d O sty ą (O stia) dzieli się n a dw ie odnogi, z k tó ry c h p ó łn o c n a je s t sp ła w n a .
cząc ciągnęły na w ozie o b ard zo w ysokich kolach zaw ieszoną na łańcuchu m iędzy osia
mi z grubsza ociosaną statuę m arm urow ą.
Roili się kupcy różnej narodow ości, różni mo
w ą i ubiorem : Egipcyanie, Hiszpanie, G recy, Gallowie, targując się z m akleram i rzym skim i o cenę przyw iezionych przez siebie to w arów . Jeden z nich miał bow iem sy ry jsk ie tkaniny, inny bursztyn z nad B ałtyku, ten ow ce z An- daluzyi, ów dzikie zw ie rz ę ta z w n ę trz a Afryki, papier z Egiptu, lub niew olników ze W schodu.
Lubo to jeszcze by ło w czas rano, ze
brało się w porcie także w iele osób znako
m itego stanu, sta rc ó w , kobiet i dzieci, ale nie chęć kupna ich tu przypędziła. Stali smutni, czasem tylko półgłosem w ypow iedziane sło
w o p rze ry w a ło ciszę. W idocznie zebranie to oczekiw ało krew n y ch i przyjaciół, ab y się z nimi pożegnać, a sm utne zapew ne m iało być pożegnanie, jak w idać było ze spojrzeń, które rzucali raz na ulicę, ciągnącą się u stóp A w entynu, ku p o rta trigenina, to znów na sto
jący gotow y do odjazdu okręt. B ył to nędzny, płaski, zniszczony okręt słu żący do żeglugi nadbrzeżnej, na którego pokładzie w idniał czerw oną nam alow any farbą napis: „Neptu- nus.“ O ddział żołnierzy uzbrojonych stał na pokładzie obok steru.
Niedaleko od tej g ru p y ludzi z w y ż szego stanu sta ła grom adka m niejsza licz
bą, k tó ra w idać w podobnym p rzy sz ła celu, sm utek jednak rozlany na ich tw a rz a c h łag o
dziła jakaś b o h atersk a rez y g n a c y a. M usiała w idać i ta g a rstk a w iedzieć, że z tym i co się pożegna, nie zobaczy się tu już na ziemi, ale prom ień nadziei zobaczenia się w chw ale raj
skiej rozjaśniał jej boleść.
Obie te grom adki łączył ze sobą m ło
dzieniec w idocznie w schodniego pochodze
nia, k tó ry rozm aw iał to ze starcem , k tó ry b y ł zdaje się głów ną osobą w m ałej grupie, to z m łodą dam ą, k tó ra s ta ła w grupie w ię
kszej obok starszej osoby, zapew nie m am ki.
Na tw a rz y tej m łodej kobiety był najw ię
kszy sm utek rozlany. B y ła to Florencya, córka se n ato ra F lorencyusza, z aręczo n a od paru m iesięcy z m łodym szlachcicem Fau- stynem . Nie b y ła ubraną starannie, ale obli
cze, k tó re z poza grubej chustki w yglądało, by ło ta k czarująco piękne w sm utku i bole
ści, że w nosić w y p ad ało , iż w radości te oczy i u sta zachw ycającem i b y ć m usiały. T e raz jednak bladość p o k ry w a ła tę tw a rz , oczy b y ły zapłakane, z piersi raz po raz w y d o by w ało się ciężkie w estchnienie, znać było, że już od tygodni kilku cierpi w iele z pow o-
du rozłąki i m iłości ku tem u, z k tó ry m się po
żegnać m iała.
S tarcem był dyakon Fabian, k tó ry tu p rzy b y ł z tą grom adką chrześcijan, ab y po
żegnać się z Biskupem , skazanym za w ia rę przez cesa rz a M a k sy m ian a 1) do ro b ó t w ko
palniach w Sardynii.
F abian b y ł R zym ianinem ze sław nego ro du Fabiuszów , ale w y rz e k ł się b o g actw i s ła w y , a b y tylko być pogardzonym uczniem C hrystusa, ojcem uciśnionych i ubogich. W u- biorze jego nie by ło nic, po czem by poznać m ożna było p a try c y u sza , ale z ry só w pełnych szlachetności, z pełnego godności i taktu obej
ścia się poznać m ożna by ło z a ra z potom ka znakom itego rodu.
P o krótkiej, żyw ej rozm ow ie ze s ta r cem pow rócił m łodzieniec do m łodej dam y i rzek ł:
— S zlachetna pani, jeżeli ci to ulgę p rz y nieść może, p atrz, otom gotów iść jako słu
żący za tw y m narzeczonym na w y gnanie, ro bić za niego ciężko i sta ra ć się ulżyć jego p rz y krem u losowi.
— C o ? — zaw ołała, a rad o ść z a b ły sła na
!) P o z a m o rd o w a n iu cesarza A le k s a n d ra Se
w era przez leg io n y g a llijsk ie , k tó ry m się jego s u ro wość nie p o d o b ała, w stą p ił n a tro n M a k sy m ia n od ro k u 235—338.
jej sm utnem obliczu — chciałbyś ty Hipolicie iść dzielić z nim cierpienie?
Ale z a ra z dodała:
— W iem dobrze, że od chwili, kiedy cię ojciec kupił, b y łeś mi zaw sze szczerze oddanym , ale w ty ch okropnych podzie
m iach . . .
Nie dokończyła zdania, bo w d uszy jej pow stało podejrzenie, że to, co Hipolit m ó
w i, pochodzi z sam olubstw a. U śm iechać się bow iem m ogło niew olnikow i przypuszczenie, że m oże mu się udać przez ucieczkę odzyskać, w olność.
— M ożesz być spokojną, m oja szlachetna pani — odrzekł Hipolit — raczej zginę sam z nędzy, niż opuszczę F au sty n a.
Pow iedział to z takim zapałem , że Flo- I ren c y a po w sty d ziła się sw ego podejrzenia.
Nie m ogła jednak mimo tego odgadnąć, skąd się na podobne b o h aterstw o m ógł zdobyć pro s ty niewolnik.
— Ale czy ty w iesz — o d p arła — że życie w kopalniach gorsze od śm ierci?
— Co mi do tego sił dodaje — odrzekł
■ Hipolit — to jest to szczęście, że m ogę p rzy - tem jeszcze kom u innemu służyć, k tó ry w ię cej dla mnie zn aczy niż ojciec. O to pow iem ci praw dę, jestem chrześcijaninem , a m iędzy skazanym i jest P o n cy an , n a sz ' n ajw yższy
Biskup. W yznaję, że ani p rzyw iązanie do ciebie, ani w spółczucie dla tw ego narzeczo nego nie skłoniło mnie do pow zięcia posta
now ienia tego, ale tylko chęć dzielić z tym cierpienia, któ reg o czczę jako zastępcę Boga na ziem i; to uw ażam sobie za łask ę i to mi dodaje sił i odw agi. Ale p rzy te m nie zapom nę w cale o tw y m narzeczonym . Bóg mi dał za dw óch siły, a nadto spodziew am się, że mi je jeszcze w ty m w ypad k u po
dwoi.
— W y nagrodzę cię nie tylko uwolnieniem , ale ci jeszcze to hojnie zapłacę, co zrobisz dla m ego narzeczonego — rz e k ła F lorencya.
— Nie w olność, ani złoto, ale w y ż sz a na
groda mnie nęci — z aw o łał Hipolit — i ch w a- j lić będę nieskończenie Boga, jeżeli ją o s ię - . gnę p rzy boku m ego najczcigodniejszego ojca.
— Nie rozum iem cię, ale dziękuję ci za pociechę, k tó rą mi dajesz, ofiarując się dla m ego F au sty n a. W eź tę sakiew kę złota, chciałam ją pokryjom u w rę c z y ć n arz e c zo nemu p rzy pożegnaniu. Nie oszczędzaj, znajdę jeszcze sposobność p rzesłać ci w ię cej. r O! F austyn nie zdoła długo znieść sw ego okropnego losu! Ale gd y będzie z boleści i z pow odu złego obchodzenia się z nim upadał, stój p rzy n i m . . . g dy um rze,
zamlcnij mu oczy i pochow aj go, aż do czasu, g dy zw łoki jego do R zym u p rze niosę. P o tem p o w róć i jego ostatnie poże
gnanie . . .
Od płaczu nie m ogła dokończyć i upadła na pierś sw ej m am ki.
P oru szen ie w grupie chrześcijan, gruba h m ura pyłu w zn o sząca się w ulicy i głuchy dgłos dochodzący z dala oznajm iały, iż się kazani zbliżają.
Cóż oni zaw inili? W iększa część zaw i
niła tern, że byli to ludzie bogaci. Na tronie iedział w ła d c a, k tó ry dzięki sw ej olbrzym iej ile z track ieg o chłopa został cesarzem , z je
ne! stro n y okrutny, a z drugiej chciw y na ieniądze. S k azania na śm ierć, w y g n a n ia b y ły a porządku dziennym u niego; c a ły szereg otom ków ro dów znakom itych, co państw u tylu konsulów i try u m fa to ró w w y d a ły , już wygładził ten okrutnik. R zym się roił od zpiegów , i jedno nieostrożne, nie podobające ię w ła d c y słow o, prow adziło nieszczęsnego a śm ierć.
T ym sposobem i F au sty n dostał się przed ędziego. W kółku przyjaciół pow iedział coś zadużo i w przeddzień w e se la zaprow adzono o do w ięzienia, po paru tygodniach śled ztw a kazany został na śm ierć, dobra jego skonfi
— 10 —
skow ano, a c e sa rz w drodze łaski skazał, go na całe życie do kopalń.
Z co raz bardziej rosnącem w zruszeniem , a zarazem z obaw ą przed kręcący m i się w szędzie szpiegam i, spoglądali na nadcho
dzących, sto jący w grupie, gdzie b y ła Flo- rencya, śmielej w ystąpili chrześcijanie, p rze w ażnie ludzie biedni, nie p o trzebujący się oba
w iać ty ran a.
P o d esk o rtą żołnierzy z dobytym i m ie
czami postępow ał konwój ulicą. W ięźniow ie byli skuci łańcucham i po dw óch, boso, ubrani w łachm any, w liczbie około stu : m ężow ie, m łodzieńcy i sta rc y , m iędzy nimi w ielu ry c e rz y i sen atorów , k tó rz y , parę tygodni tem u, m ieszkali w e w spaniałych pałacach i ro z k a z y w ali całej rze sz y niew olników .
F lo ren cy a p rzy g ląd ała się k aż d em u ; w reszcie nadszedł jej n arzeczony F au sty n , p rzy k u ty do ręki jakiegoś sta rc a, w yn iszczo ny straszliw ie w ięzieniem i głodem , z głow ą spuszczoną na piersi.
Skoro go tylko ujrzała, w y rw a ła się z dzikim, praw ie szalonym k rzykiem z po
śród tych, co ją otaczali i p rzez szereg żoł
nierzy p rze d a rłsz y się, rzuciła się na szyję sw em u ukochanem u i oplótłszy go rękam i, poczęła płakać i w o łać na o d ry w ający ch ją żołnierzy;
— 11 —
— P uśćcie m n ie ! precz! chcę się z nim pożegnać! O mój F austynie, czem uż ja ci to w a rz y sz y ć nie m o g ę? Niech mnie tu z a biją na tw ej piersi, abym w uścisku tw oim zm arła!
C ały jej w y ra z oczu, g w ałtow ność, z ja ką m ów iła, m iały w sobie coś ta k strasznego, że jakiś czas n a w e t żołnierze jej nie p rz e szkadzali.
— B ądź zd ro w a! życie mojej duszy! — zaw ołał F a u sty n tuląc ją do piersi; — zbyt szczęśliw e by ło nasze życie, pozazdrościli nam bogow ie tego szczęścia, zniszczyli je i nie zostaw ili nam n a w e t tej pociechy, ab y śm y mogli um rzeć razem .
Z całego tego czasu sk o rzy stali tak ż e chrześcijanie, zbliżyli się do P o n cy an a, sk u tego razem z F austynem , poczęli c a ło w ać je go kajdany i prosić go o błogosław ieństw o i m odły. W ra z z nimi ukląkł i Hipolit i prosił o łaskę, ab y m ógł to w a rz y s z y ć z a stę p cy C h ry stu sa i dzielić z nim więzienie.
Nim P o n cy an zdołał coś odpow iedzieć, jeden z żołnierzy, chcąc położyć koniec chw i
low em u zam ieszaniu, o derw ał F lo ren cy ę od F a u sty n a i odtrącił ją na bok; n atychm iast z w a rły się szeregi i w ięźniów popędzono do portu. F lo ren cy a om dlała padła w objęcia mam ki.
- 12
G dy p rzy szła do siebie, w ięźniow ie byli już na pokładzie i statek odbijał od brzegu, unosząc z sobą tych, co mieli być żyw cem pogrzebani w kopalniach żelaza w Sardynii.
Co do Hipolita, ten u p a trz y w sz y sposobną chwilę, dostał się niespostrzeżenie na sta te k ; dzięki zręczności i sile, jak ą okazał p rzy od
biciu od brzegu udobruchał kapitana statku, którego nie om ieszkał zjednać sobie tak że hoj
nym datkiem pieniężnym .
O dprow adzający w ięźniów daw no już po
w rócili do m iasta, tylko F lo ren cy a pozostała w przystani. O p a rta o jeden ze slupów k a m iennych p a trz ała nieruchom a bezm yślnie w m iejsce, gdzie przedtem stał „Neptun."
Fale bijące o brzeg z d a w a ły się ją nęcić i w zyw ać, ab y w nich położyła k res sw ym cierp ien io m .. . oparła się tem u jednak.
C zem u?
Z daw ało jej się, że stanął przed nią Hi
polit i cicho jej s z e p n ą ł: Z obaczysz go je s z c z e !
ROZDZIAŁ II.
P o d c z a s ż e g l u g i .
Popołudniu tegoż sam ego dnia zebrali się przełożeni 25 ty tu łó w , czyli parafii, na które
— 13 —
się w ó w czas R zym dzielił na tajn ą naradę w jednej kom orze w C o e m e t e r i u m O s t r i a n u m , gdzie czuli się bezpiecznym i przed szpiegam i cesarza. Szło o to, aby się naradzić, kto będzie rządzić K ościołem pod
czas nieobecności P ap ieża P o ncyana.
P od rządam i m łodocianego c e sa rz a Ale
ksan d ra S e w e ra 1), k tó reg o m atk a Julia Mam- m ea przez Ojca Kościoła O ry g in e s a 2) po
znała chrześcijaństw o, zażyw ali chrześcijanie długich lat pokoju, aż w czasie w y p ra w y na G erm anów i syn i m atka zginęli śm iercią m or
d erczą z rąk M aksym iana w m arcu roku 235.
Żołnierze obw ołali M aksym iana cesarzem , a ten odnow ił z a ra z rozporządzenia przeciw chrześcijanom w yd an e, w ielu k azał stracić, innych skazał do kopalń.
D yakon Fabian pocieszył zgrom adzonych tern, że m łody Hipolit ofiarow ał się to w a rz y szy ć P oncyanow i i będzie sta ra ł się od czasu do czasu d aw ać o nim w iadom ości. P o stan o w iono zatem ze sk arb u (arca) Kościoła do
sta rc z y ć środków do ulżenia losu skazanego
U A lek san d e r S ew eru s p a n o w a ł od r. 222—235.
2) O rygines. n a ju c z e ń sz y z p isa rz y p ierw o tn eg o K ościoła, p rze zw an y człow iekiem d y am en to w y m , d la w y trw a ło śc i i p rze n ik liw eg o u m y słu . U rodził się 185 r. po C hr. w A lek sa n d ry t, u m a rł w 254 r. Z o sta
w ił parę tysięcy pism przez siebie sp isan y ch .
— 14 —
i za pośrednictw em kupców u trz y m y w a ć cią
g ły stosunek z gło w ą Kościoła.
Z w yczajnie zakuw ano jednego starszeg o i jednego m łodszego razem w kajdany, aby m łodszy m ógł pom ódz starszem u w w y k o n a niu nałożonej im w spólnie dziennej p rac y ; tak się też stało i co do P o n c y a n a i F a u s ty na, ale uznać należy w tern tak że zrządzenie O patrzności.
T rudno było znaleźć dw óch b a rd z ie j.
różnych ludzi, jak nasi dw aj w ięźniow ie,!
których los razem zespolił. F a u sty n miała 25 lat, P o n cy an co najmniej trz y ra z y ty le ; F austyn m iał ry s y klasyczne grecko - rz y m skiego kroju, co do P o n c y a n a to na rzut oka się pokazyw ało, że pochodził ze W scho-r du, ale na tern pooranem zm arszczkam i obli
czu rozlany był w y ra z takiej sz la c h e tn o śc i duszy, jakiej nadarm oby szukać na t w a r z # R zym ianina.
Z bolały, blizki ro zp aczy m łodzieniec nie przem ów ił dotąd, ani w czo raj, ani dziś, jeszcze ani słow a do sw ego to w a rz y s z a niedoli.
W tej ro zp aczy ponurej w y rw a ł go d o i piero w idok ukochanej. G dy żołnierz od erw ał ją od jego piersi, strum ień łez ulżył jego b o i leści, nie w iedział naw et, jak się znalazł ną okręcie.
- 1 5 -
P oncyan p a trz y ł dotąd ze w spółczuciem na sw ego to w a rz y sz a , skoro jednak o k ręt po
czął płynąć T y b rem , postanow ił się do niego odezw ać słow em pociechy:
— Z rządzenie niedocieczone połączyło nąs, chociaż się dotąd nigdy nie znaliśm y, ściśle i nierozłącznie, a b y śm y dzielili tw a rd ą pracę; znośm yż w ięc w spólnie i boleść. Dla mnie nie było ta k ciężkie pożegnanie; jestem ubogim w yzw oleńcem , s ta ry m do tego, ra chunek z m ojem życiem zam knięty. Dla cie
bie za to tern cięższe by ło pożegnanie. Ma
jątek, przyszłość, w sz y stk o straciłeś, a nadto i tę, p rz y której boku spodziew ałeś się zna
leźć szczęście.
W słow ach ty ch było tyle serdeczności, m łodzieniec czuł potrzebę ulżenia sw em u sm utkow i, to też odpow iedział:
— Dziękuję ci, poczciw y s ta ry , za tw e w spółczucie, jak się kied y uspokoję, to ci opo
w iem , jak b yłem szczęśliw y, o ile szczęśliw si szym jeszcze spodziew ałem się zostać i jak jeden cios zaw istnego losu w trąc ił mnie w przepaść nieszczęścia. Ale cóż m ogłeś ty sta rz e c i w yzw oleniec zrobić, że ściągnąłeś na siebie gniew ty ra n a ?
— Jestem B iskupem chrześcijan, i ta g a rstk a , co się do m nie cisnęła, to b y ły m oje
duchow ne dzieci, któ re p rosiły m nie o błogo
sław ieństw o.
'Już sam a rozm ow a z d aw nym niew olni
kiem sp ra w ia ła nie m ało p rzy k ro śc i w z ro s łe mu w poczuciu sw ej godności i urodzenia F au- stynow i teraz, g dy u słyszał, że jego to w a rz y s z był chrześcijaninem , a do teg o gło w ą „czcicieli o sła“, jak naów czas zw ano w y z n a w c ó w C h ry stusa w R zym ie, obudził się w nim w s trę t i obrzydzenie. C zem uż jego w łaśn ie potom ka starożytnego, senatorskiego rodu połączono z człow iekiem należącym do tej ohydnej i znie
naw idzonej s e k ty ?
F au sty n m ilczał chw ilę, P o n c y a n odgadł jednak m yśli jego i z a p y ta ł po chw ili:
— W tw ej boleści p rzy szło ci też kiedy na m yśl w e z w a ć tw y ch b o g ó w ? A jeżeli oni , cię w y ra to w a ć nie chcieli, c zy ci choć pocie- f chy udzielili?
— Nie m ów mi o bogach, ci tam w Olim
pie i) nie tro sz c zą się w cale o nas śm iertel
nych. Do tego, c z y są jacy b o g o w ie? Ale i tw ój Bóg — dodał d rw iąco — nie b ard zo się trudził, ab y ci p rzy jść z pom ocą, nie
' !) O lim p, g ó ra w p a śm ie g ó r O lim pu w T es- salii. P o g a n ie u w a ż a li j ą za siedzibę sw oich bogów , gdzie m ie sz k ać m ieli w w a ro w n i zb u d o w an ej im , przez bożka W u lk a n a . P ó źn iej w p o g ań sk iej w ierze
R zym ian O lim p o znacza! niebo. »
' ujął się w cale za sw y m najw y ższy m k a płanem.
P o n cy an z serdecznem ubolew aniem spoj- 1 rzał na m łodzieńca.
\ — D ajm y na to — o d parł — że b y łb y m o 30 lat m łodszym i że poszedłbym ze szla- , chętnym cesarzem A leksandrem S e w e re m na w y p ra w ę w ojenną do G erm anii i tam poległ w1 jednej z u tarczek, cz y b y ś się litow ał nad i m ym losem , czy za zd ro śc ił?
Zdziw iony podobnem pytaniem spojrzał F austyn na sta rc a i o d rzek ł:
— C zyż m ożna znaleźć piękniejszą śm ierć?
— A jednak u m arłbym tylko dla ziem skiego w ła d c y ; k tó ry b y mi niczem w y n a grodzić nie zdołał ofiary m ego życia. I cóż za rozkosz, uciechę, m iałbym ze s ła w y po mojej śm ierci, z tego, żem zginął, jak bo
h a te r?
— Ale cóż za w niosek z te g o ?
— T en oto, że to jest łask a nie do opi
sania, cześć w ielk a cierpieć i u m rzeć za pana, k tó ry nie jest w ła d c ą ziem skim , ale królem
• nieba i ziemi, k tó ry w y n a g ra d z a sw oich w o jow ników nigdy nie zw iędłym w ieńcem z w y cięstw a i k tó ry za ofiarę życia doczesnego w y nag rad za ży w o tem w iecznym . , -
F a u sty n chciał coś na to odpow iedzieć, ale w tejże chw ili p rzy b ił o k ręt do p o rtu
S l r ? i 7 n n i A n k n n n M 9
- 18 —
O stia, gdzie kapitan m iał nab rać to w arów . C hrześcijanie m ieszkający w tern m ieście, w ie dzieli o przybyciu P apieża, zeb rało się też ich wielu na brzegu, a kapitan, którem u w ręczono hojny datek, pozw olił im pokrzepić w ięźniów przyniesionym i zapasąm i żyw ności.
F au sty n zdziw ił się bardzo, w idząc, jak się w sz y sc y z szacunkiem zbliżali do sta rc a i całow ali jego ręce i kajdany, ale zdziw ie
nie jego nie m iało granic, g dy ujrzał zna
kom itą dam ę z trz e m a córkam i, o której w ie
dział, że należy do znakom itej rodziny a ry s to k ratycznej, zbliżającą się do P o n c y a n a i w ra z z innymi całującą z szacunkiem ręk ę daw nego niew olnika.
G dy ok ręt w y p ły n ą ł na pełne m orze, z a p y ta ł się F au sty n , nie m ogąc poskrom ić swej ciekaw ości.
— C zy ta pani z trz e m a córkam i nie b y ła szlachetna M arcy a? S ły sza łe m w p ra w dzie, że chrześcijanie głoszą rów ność m ię
dzy w szystkim i ludźmi i nie uznają różnicy m iędzy w olnym a niew olnikiem , ale u w a
żałem to zaw sze jako jedną z potw orności w w a sz y m system ie, dobre to bow iem dla pospólstw a, nęci go i w abi, ale tem bardziej o d stręcza p a try c y u sza i jest niebezpieczne dla państw a.
— 19 —
— Cóż ciebie potom ka znakom itego rodu przykuło dziś do m nie ubogiego niew olnika z dalekiego P o n tu ? Jeżeli nienaw iść i ok ru cieństw o ty ra n a było dość silne, ab y z a trzeć i znieść m iędzy nam i różnicę stanu i nas jak najściślej aż do śm ierci połączyć, czyż m ożesz się dziw ić, że nieskończona m iłość Boga, k tó ry ostatniego z niew olników także S w em dziecię
ciem zow ie, skłoniła i o w ą d a m ę ? ...
— A w ięc — p rz e rw a ł F a u sty n z niechę
cią — czy nie m a żadnej różnicy pom iędzy R zym ianinem a b a rb a rz y ń c ą ; p atry c y u sze m a plebejuszem ; w olnym a niew olnikiem ? Cóż innego, jak przym us i siła, zdoła p o w strz y m a ć m otłoch, ż eb y się nie rzucił na b o g atszych i nie chciał w poczuciu b ra te rs tw a podzielić się z nimi ich b o g a c tw y ?
— T en sam Bóg — o d rzek ł P o n c y a n to nem u ro czy sty m -— co ostatniego z niew ol
ników uczynił S w em dziecięciem , zstąpił z nie
ba i stał się ubogim i posłusznym aż do śm ierci na krzyżu. Ten p rzy k ład B oga poucza ubo
giego i niew olnika, żeby ukochał sw e ubóstw o i posłuszeństw o i chętnie niósł swój krzyż.
— A w ięc ty — odrzekł na to F au sty n tonem drw iący m — nie zrzu ciłbyś tw y c h kaj
dan, gdyby to było w tw ej m ożności, ale w o
lałbyś za p rzykładem tw ego B oga iść z w ła -
2*
— 20 -
snej woli do kopalń, aż cię śm ierć z tw oim Jo w iszem nie p ołączy w O lim pie?
Hipolitowi n a d a rz y ła się sposobność zbli
żyć w .t e j chwili do P o n cy an a. R ozpięto już żagle, w ia tr b y ł b ardzo pom yślny, to te ż m ajt
kow ie mogli sobie chw ilę odpocząć.
Z am iast dać odpow iedź F austynow i, ski
nął sta rz e c na Hipolita i z a p y ta ł go:
■ — C zy ty nie jeste ś niew olnikiem szla
chetnej F lo re n c y i? skąd się ty w ziąłeś na o k ręcie?
Hipolit zdziw ił się tern pytaniem .
— Ja k to ojcze, czy mi przecież sam nie pozw oliłeś dzielić z tobą cierpień w kopal
niach?
— A zatem ty idziesz dobrow olnie z ty m starcem na w y g n a n ie ? — z a p y ta ł zdziw iony F austyn.
— T a k jest, aby jem u i tobie słu ży ć — odparł z a p y tan y , — G dy w idziałem m oją p a
nią głęboko o ciebie zasm uconą, prosiłem ją, aby mi pozw oliła iść z tobą, a to dla tego zrobiłem , abym m ógł tem u czcigodne
mu ojcu służyć i ulgę mu nieść w cier
pieniach.
— T akże i m nie słu ż y ć ? P rzypom inam sobie ciebie, w idziałem cię w domu Flo-
— 21 —
rencyi. A w ięc ty jedziesz z nami, chcesz zejść z nami do kopalń i tam zostając pod batem dozorców , chcesz z nam i nędzę dzielić?
— T ak jest, o statek sil m oich za w as oddam.
— I cóżeś sobie za nagrodę w y m ó w ił u mojej n arzeczo n ej?
— O biecała mię w y zw o lić z niew oli i ob
sy p ać bogactw em , ale ja się spodziew am innej, w iększej nagrody.
— Cóż dla niew olnika m oże być b a r
dziej pożądanem , jak to, co ci F lo ren cy a p rz y rz e k ła ? .
— F lorencyi podziękow ałem za jej w y nagrodzenie. T ak, panie! jest w ięk sza n a
groda i gorąco dziękow ałbym Bogu, g d y by mnie tylko godnym uczynił jej d ostą
pienia.
— I cóżby takiego b y ło ? — z a p y ta ł F a u styn, dziw iąc się coraz bardziej.
— Ł aska, abym m ógł razem z moim ojcem duchow nym dostąpić palm y m ęczeńskiej.
— A w ięc z nim razem u m rzeć?
— I z nim razem zdobny w koronę z w y cięstw a przenieść się do szczęśliw ości nie
bieskiej.
Faustyn spuścił głow ę na piersi i pogrą
żył się w zadum ie. Hipolit oddalił się, aby nie.
- 22 —
zw rócić uw agi nadzorcy, k tó ry im to w a rz y s z y ł i m iał ich oddać z a rz ą d cy kopalń.
M łody p a try c y u sz na łonie szczęścia w y ch ow any nigdy dotąd rozw ażnie nie m yślał;
sp ra w y religijne nie zajm ow ały go w cale, o ofierze, zaparciu się z w y ż sz y c h pobudek z m iłości ku Bogu, nie m iał n a w e t pojęcia.
N araz sp o ty k a dw óch ludzi, sta rc a i m ło
dzieńca, obu należących do najniższych w a rs tw społeczeństw a, a ci o najw iększych ofiarach, jakich tylko człow iek zdolny być m oże, m ó
w ią z tak ą gotow ością, jak b y w tern nic w ielkiego nie było. F a u sty n tłó m aczy ł so
bie tern, że obaj ci ludzie to m arzyciele, fana
ty cy , k tó rz y poznaw szy, co to są kopalnie, inaczej będą m ówić. Nim tydzień minie, ucie
knie Hipolit, a on sam będzie m usiał za sie
bie i za sta rc a p racow ać. Hipolit p rzy b ę dzie do F lorencyi i pew nie jej pow ie, że um arłem i w eźm ie nagrodę za usługi, które mi m iał pełnić.
I Hipolit p o g rąż y ł się w m yślach, ale b y ły innego zupełnie rodzaju.
C zyż to nie jest szczególniejsze z rz ą d z e nie O patrzności, m ów ił do siebie, że skuto tego m łodego pana z czcigodnym ojcem ; przez te doczesne kajdany uwolni on się od kajdan ducha, w które zakuł go zabobon i b ał
- 2 3 -
w o c h w alstw o ? A czy ja nie m ógłbym się ja
koś przyczynić, ab y go zrobić chrześcijaninem ? O! ofiarą m ego życia z ochotą okupić p rag n ą ł
bym tę duszę, ab y ty lk o z tą zdobyczą u k a zać się przed tronem Boga.
T a k ą ż sam ą nadzieję ż y w ił i pobożny Bi
skup. Ciężkie nieszczęście złam ało już dum ę p atry c y u sza , serce jego już zm iękło i zrobiło się w ra ż liw sz e ; w ob ec tego u w ażał sobie P on- cyan, jako kapłan C h ry stu sa za obow iązek siać na tej roli ziarno p raw d y , a jak szczęśliw ym czułby się, g d y b y m ógł ten posiew skropić
krw ią w ła s n ą ! r
Hipolit sta ra ją c się ulżyć ciężkiego losu sw y m panom , a P o n cy an rozm ow am i już w czasie podróży tyle sp raw ić zdołali, że F a u styn poczynał m ieć lepsze w y o b rażen ie o w y znaw cach k rz y ż a i po zb y w ał się do nich w s trę tu i uprzedzeń.
P o czterech dniach żeglugi ujrzano S a r
dynię.
Nagie sk a ły sterczące po nad falam i, to w ięzienie, do któ reg o iść mieli, zdała w idniały na horyzoncie. W porcie nikt ich nie oczekiw ał, żołnierze otoczyli w ięźniów i z łajaniem , po
pychaniem poprow adzili ich do budynku, gdzie się m ieścił zarząd kopalni, tu ich oddano pro kuratorow i, tj. z a rz ą d cy kopalni.
— n -
Słońce zachodziło, gdy skazańców sp ro w adzono w głąb ziemi.
ROZDZIAŁ I II .
Narzeczony i narzeczona.
Z w iedzając w naszych czasach kopalnie, czy to dla nauki, czy z ciekaw ości, podzi
w iam y tę kunsztow ną podziem ną budow lę, k tó rą górnicy tam zbudow ali; z zajęciem śledzim y ich p racę p rz y słab y m św ietle kaganka, jak u p atrują każdej żyłki szlache
tnego kruszcu, a b y w y d o b y ć rudę na po
w ierzchnię ziemi. Ciężki to k a w a łek Chle
ba! praw ie co godzina życie ich jest w niebezpieczeństw ie; ale górnictw o m a w so
bie coś ta k czarującego, ta k nęci, że lu
dzie zapom inają o tern i codziennie spusz
cza się górnik na now o w szyb, k tó ry w czoraj opuścił, dziękując Bogu, że w y szed ł z niego cało.
Inaczej, zupełnie inaczej by ło w s ta ro żytności. A d m e t a l l a d a m n a t u s , tj.
skazanie do kopalni b y ł to los sto k ro ć gor ■ szy, niż niew ola; b y ła to śm ierć pow olna połączona z niew ypow iedzianem i boleściam i.
Kto raz z łańcuchem na ręc e spuścił się
— 25 —
w to podziem ie, b y ł pew n y , że już słońca w ięcej nie ujrzy. D ozorcy byli ludźmi bez m iłosierdzia, skazanych żyw iono źle i sk ą po, a p raco w ać m usieli w iele; nie daw ano im żadnego odzienia, m arzli w ty ch chło
dnych i w ilgotnych podziem iach, za p osła
nie podczas krótkiego spoczynku słu ż y ła im gola ziem ia; tak w lec m usieli nędzny byt, póki litościw a śm ierć ich od ty ch m ąk nie uw olniła. Nie w ielu, co 3 la ta w y trw a ć zdo
łało, już w pierw szych m iesiącach w ielu u- m ierało. Tern tłóm aczy się to szczególniejsze w spółczucie, jakie o k azy w ał Kościół w p ierw szych w iekach w zględem skazan y ch do ko
palń; osobne b y ły m odły za skazanych do kopalń, k tó re znachodzim y w s ta ry c h książ
kach liturgicznych.
Hipolit ośw iadczył pro k u rato ro w i, pod którego zarząd em b y ły kopalnie, że gotów jest z P oncyanem i F au sty n em razem b e z p ła tnie p racow ać, byle m u pozw olono raz na t y dzień, w niedzielę, w y jeżd żać na w ierzch na parę godzin. P o n ie w a ż p ro k u ra to r p rzy sta ł na to, zeszedł w ięc w r a z z innym i do kopalni i będąc z d ro w y m i silnym , odrabiał w ięk szą połow ę ro b o ty , k tó rą zadano F austynow i i P oncyanow i.
D ozorca, pod k tó ry m nasi znajomi p ra cow ali, m iasto się cieszyć z tej pom ocy, z a
- 26 -
raz od pierw szej chwili znienaw idził H ipolita;
nie m ógł go bow iem tak kato w ać i znęcać się nad nim, jak nad innymi, a to było źródłem nie
w ypow iedzianych cierpień dla nieszczęśliw e
go m łodzieńca.
C y k lo p J) tak nazyw ali go inni, bo m iał tylko jedno oko, b y ł w cielonym szatanem ; rozkoszą jego było znęcać się nad robotnika
mi. S koro się tylko ukazała ta postać nizka, b a rc z y sta , z pom ierzw ionym w łosem na gło
w ie i brodzie, z nosem fioletow ym od picia, b ył bow iem p raw ie zaw sze pijany, z grubym , żelazem okutym kijem w ręku, drżeli w s z y s cy, a gdy jeszcze w e w ła ś c iw y sobie sposób począł chrząkać, biada tem u, kto coś źle, lub niedokładnie zrobił. Klnąc okropnie, bił sw o im kijem nieszczęśliw ego po nagich plecach, aż póki się nie zm ęczył.
C yklop zrozum iał zaraz, że Hipolit p rz y b y ł do kopalni dla P o n cy an a, a w ięc ten s ta ry jest pow odem , że w śró d poddanych mu jest jeden gość nieproszony. A do tego ten s ta rzec za w yznanie chrześcijańskiej religii się tu dostał, a on od dzieciństw a czuł n ieprze
zw yciężony w s trę t do chrześcijan.
Zaledw ie też w najbliższą niedzielę Hi-
!) C yklopi, n a ró d p o d łu g O dyssei H o m era : dzi
ki, o je d n em oku, ży ją c y po g ro ta c h .
— 2? —
polit szyb opuścił, zbliżył się z araz do P on- c y a n a:
— Rm, rm , ły s y złodzieju! Za darm o chcesz jeść chleb cesarski, ty lk o do połow y ładujesz taczk ę! Rm , rm , ja cię tu nauczę, jak m asz praco w ać!
To m ów iąc ujął sw ój kij w ręk ę i począł okładać nieszczęśliw ego P o n cy an a. D opiero, gdy P o n cy an zalany k rw ią upadł n a ziemię, a F au sty n oburzony pow iedział, że p rzez Hi
polita sk a rż y ć to będzie pro k u rato ro w i, od
dalił się chrząkając ten potw ór.
P o n cy an jeszcze w w ięzieniu będąc, przed z e sy łk ą do kopalń ośw iadczył odw ie
dzającym go kapłanom i dyakonom , że chce swój urząd Biskupi złożyć, ab y w czasach ciężkich prześladow ań trz ó d k a Z baw iciela nie p ozostała bez p a ste rz a ; ustąpić jednak m usiał prośbom . Cóż jednak m ógł zrobić te ra z dla dusz sw ych ow ieczek, chy b a m o
dlić się za niemi, cierpieć za nie i um rzeć.
P olecił w ięc Hipolitowi, ab y w obec c e sa r
skiego n o tary u sza, któ reg o m iał p ro k u rato r p rzy boku. złożył ośw iadczenie, że urząd swój składa.
N astępnej niedzieli p rz y b y ł do Hipolita poseł z R zym u, przy n o sząc mu w sp arcie uchw alone na zebraniu chrześcijan w C o e- m e t e r i u m o s t r i a n u m . Hipolit w rę c z y ł
— 28 —
mu akt rezy g n acy i z urzędu, podpisany przez P o n cy an a IV K a i . O c t o b r i s tj. 28 w rz e śnia i poprosił, aby dyakon Fabian odw iedził F lorencyę w imieniu F austyna.
W rezy g n acy i było polecenie do k a p ła nów 25 ty tu łó w , a b y jak najrychlej p rz y s tą pili do w y b o ru now ego P apieża. Na c o n- c l a v e 1) w katakom bie O s t r i a n u m w y brano też P apieżem A utera, arch id y ak o n a i na dniu 21 listopada ogłoszono go n astępcą św ię
tego P iotra.
Fabian spełnił z ochotą zlecenie Hipolita tern bardziej, gdy się dow iedział, że F austyn co raz bardziej poczyna lgnąć do zasad ch rze
ścijańskich. Nim z F abianem jednak pójdzie
m y do F lorencyi, w y p a d a nam pow iedzieć nieco o jej rodzinie i jej zajęciach po odjeździe F au sty n a.
Florentius, był to ród szlachecki, któ
ry dopiero za c e sa rstw a dobił się znaczenia i m ajątku. Mieszkali na Coelius, niedaleko od m iejsca, gdzie te ra z m iędzy bazyliką la- teran eń sk ą a Kolloseum znajduje się kościół C zterech K oronatów ( Q u a t t r o C o r o n a - t i). Obecnie głow ą rodziny był Caius F loren
tius, k tó ry p rzez szczęśliw e spekulacye i do-
') Z eb ian ie , n a k tó rem o b ie ra ją n a jw y ż sz ą Gło
wę Kościoła.
- 29 —
starczanie potrzeb dla w ojska pom nożył kil
kanaście ra z y odziedziczony po przodkach m ajątek; człow iek w życiu dom ow em do
b ry , czuły dla dzieci ojciec, z re sz tą R z y m ianin na w sk ro ś, zim ny, n iep rzy stęp n y dla ideałów . Co do zew n ętrzn ej stro n y b y ł t y pem rzym skiego p a try c y u sza . Suknie spo
rządzone z najlepszego sy ry jsk ie g o sukna bo
g atą tkaniną zdobne od g ó ry i od dołu pod
nosiły jeszcze jego ok azałą postać, w ło sy z a c z e sy w a ł z jednej stro n y na drugą, b y ł bo
w iem już dobrze ły sy , na palcach b ły sz c z a ły pierścienie z kosztow nym i kam ieniam i. W p a
łacu na każdym kroku b y ł przepych, n aw et w cesarskiej stajni nie by ło tak w spaniałych koni, jak u F lorencyusza.
G dy się senator dow iedział o uwięzieniu F au sty n a, już ze w zględu na córkę, któ rą nadzw yczajnie kochał, b y ł gotów ofiarow ać w szy stk o , a b y go ocalić; skoro go jednak skazano, począł go u w ażać za um arłego i jako człow iek p ra k ty c z n y począł oglądać się za innym zięciem pom iędzy m łodzieżą rzym ską.
P ra w o rzym skie daw ało rodzicom m oc nie
ograniczoną nad dziećmi, nim jeszcze F a u sty n odjechał, już s p ra w a co do m ałżeń stw a Flo- rencyi b y ła załatw iona.
F lo ren cy a znała dobrze c h a ra k te r ojca, to też tłum iła przed nim sw ój sm utek o ile
— 30 —
m ogła zdołać. M atka odum arła ją w c z e śnie, po jej śm ierci m usiała m iejsce m atki w obec m łodszego ro d zeń stw a zastępow ać, dojrzała też rychło, co rzadkością jest w la
tach siedm nastu.
S en ato r zezw olił w p raw d zie iść córce pożegnać się z daw nym narzeczonym , ale do
piero po długich korow odach; przed staw iał jej, że pow ietrze poranne z b y t chłodne, że cesarz m oże to w ziąć za złe. S koro tylko w róciła, ośw iadczył jej jednak, że tro sz c zą c się o p rz y szłość jej, jako d o b ry ojciec, już jej w y szu k ał p rzy szłeg o m ęża.
F a u sty n a pow róciw szy z p rzystani m ia
ła zapłakane w praw d zie oczy, zach o w y w a ła się jednak spokojnie, to też nie m ało się ojciec zdziw ił, gdy mu tak ą d a ła odpo
w iedź:
— O parłam się pokusie, aby się rzucić w T y b er w tej nadziei jedynie, że kiedyś będę się m ogła złączyć z moim Faustynem . W pow rocie do domu w stąpiłam do św ią
tyni bogini m iłości i zobow iązałam się ślu
bem pozostać w ierną m em u narzeczonem u, że te ra z jestem spokojna, jej to m am zaw dzię- czyć, ona napełniła m e serce nadzieją, że go jeszcze ujrzę.
— Jakie to w sz y stk o niedorzeczne! W y gnanie do kopalń, to gorsze niż śm ierć, ż a
— 31 —
dna bogini nie jest w stanie sk ru sz y ć tych kajdan, któ re mu w łożono. Zapom nij w ięc 0 F austynie i posłuchaj ojca po dobrej woli, bo on w ie lepiej od ciebie, co dla ciebie jest szczęściem .
/4— M yśleć n aw et nie chcę o tern, aby rękę oddać kom uś pierw ej, niż ujrzę popioły m ego narzeczonego i złożę je w naszym ro dzinnym grobie — odrzekło dziew czę ze s ta now czością.
— To znaczy — z aw o łał F lo ren cy u sz ro z drażniony oporem córki — że nie w yjdziesz nigdy za m ąż. T e ra z m asz 17 lat, czy chcesz zm arn o w ać sw e sz cz ę śc ie ? Myślisz, że w 20 latach znajdziesz m ę ż a ? Ale ty mi n aw et nie d ałaś w ym ienić tego, któ reg o ci chcę za m ęża w y b ra ć . J e st nim M arek, syn A ureliusza Sem proniusza, m łodzian znakom i
ty ch przym iotów , ró w n y ci co do m ajątku.
K ontrakt ślubny jest tak, jak już gotow y, 1 n a ra z iła b y ś m nie na nieprzyjem ności naw et, trw a ją c w sw y m uporze.
F lo re n c y a b y ła jednak tak u p artą, że se nator w re szc ie p rz e rw a ł rozm ow ę, pociesza
jąc się m yślą, że córka po paru dniach będzie już mu pow olniejszą.
Nic nie m ów iąc córce, zaprosił w parę dni potem w y b ra n e g o z jego ojcem na obiad do siebie, ale zepsuł sobie, lubo był wielkim
32 —
sm akoszem , zupełnie ap ety t, w idząc, jak zim
no córka tra k tu je m łodego M arka.
W ieczorem począł jej robić w y rz u ty , w reszcie uniesiony gniew em z pow odu jej u- poru, z a w o łał:
— Jeszcze ośm dni czasu daję ci do na
m ysłu, ab y ś n ab ra ła rozum u i z o sta ła mi po
słuszną, ale potem na w sz y stk ie bogi poznasz dopiero, co to zn aczy w ła d z a ojca! A te ra z precz mi z oczu i nie pokazuj mi się, póki się nie popraw isz!
P rz e z te ośm dni n a sy ła ł jej p rz y ja ciółki, siostrę w y b ran eg o p rze z siebie zięcia, aby w p ły n ę ły na nią i kto w ie, c z y b y Flo- ren c y a się nie ugięła, g dy w łaśn ie w sió
dm ym dniu odw iedził ją d yakon Fabian, a te odw iedziny u tw ierd ziły ją w w ierności dla F au sty n a.
B ył w ięc zdrów , a Hipolit rzeczyw iście spełniał sw ą b o h atersk ą ofiarę! Jeżeli nie
w olnik to dla niego robił, to i ona pow inna znieść gniew ojca i pozostać mu w ierną.
— Ależ pow iedz mi — rz e k ła wrofezcie
— co m ogło natchnąć takiem b o h a te rstw em H ipolita? Bo na mój w sty d , m uszę w y znać, ż e . . . że ja go przecież tra k to w a ła m jak k aż
dego innego niew olnika, od k tó reg o nie ocze
kuje się ani p rzyw iązania, ani w dzięczności,
— 33 —
podobnie jak i od konia, którego się zap rzęg a do powozu.
— Nie chcę obniżać jego zasługi — od
parł dyakon — ale ty w iesz, on jest ch rz e ścijaninem , a to u nas nie jest rzadkością, że w olny staje się niew olnikiem , aby tylko nie
w olnika w olnym uczynić.
— Ależ to w a ry a c tw o oczy w iste! — z a w o łała Florencya. — C zy żb y to nie było nie- naturalnem , żebym nap rzy k ład ja jaką niew ol
nicę kochała, jak s io strę ?
— A w ięc — odrzekł Fabian śm iejąc się
— Hipolit mimo całej sw ej ofiarności nie m iał
by p raw a do m iłości ze stro n y tw eg o n a rz e czonego; n aw et choćby kosztem życia, ceną krw i swojej odesłał ci tw eg o F au sty n a, to za to z m a rły nie pozy sk ałb y m iłości tw o jej?
— To p raw d a — o d rzek ła F lo ren cy a zm ieszana tern pytaniem — ja te ra z jestem już gotow a dać mu w olność, o b d a rz y ć go tak hojnie, jak mnie tylko stać na to, a jak b y na
w e t to zaszło o czem m ów isz, nie b y łab y mi pam ięć nikogo tak drogą, jak jego.
— Ależ onby cię przez dobrow olnie po
niesioną śm ierć uw olnił "od najokropniejszych cierpień, pom ógłby ci do osiągnięcia szczęścia, k tó reg o b y ś nie dopięła bez tej ofiary.
— W y sta w iła b y m jego geniuszow i o łta rz
S k a z a n i do k o p a lń . 3
— 34 —
i corocznie przed nim w rocznicę jego śm ierci składała ofiarę.
— Nas jednak uczy nasza św ięta W iara
— odparł uroczystym tonem dyakon — że Syn B oży zstąpił na ziem ię i upodobnił się lu
dziom ; ażeby św iat z niewoli grzechu w y z w o lić, sam się ofiarow ał. T en to w zniosły p rz y kład m oja pani, daje Hipolitowi tyle siły, że dzieli z nim nędzę i cierpienia i gotów jest za niego um rzeć naw et.
N araz w um yśle F lorencyi p o w sta ła m yśl, której się sam a przelękła.
— C zy F austyn w ie, z jakich pobudek Hipolit d ziała?
— W ie, nie dziw się przeto, jeżeli tym sposobem pozbył się uprzedzeń, jakie miał w zględem chrześcijan.
— P rz y jego szlachetnym c h a ra k te rz e nie dziw iłabym się w cale, ale p rze stra sz y ło b y mnie to, g d y b y tu nie stanął, t y lk o . . .
Nie zdołała dokończyć zdania, lecz F a bian odgadując jej m yślj, o d rzek ł:
— Jeżeli O patrzność B oża odda ci n arze
czonego, bądź gotow ą na to, że będziesz mieć chrześcijanina za m ałżonka.
F lo ren cy a zam yśliła się głęboko, w reszcie podniosła głow ę i rze k ła:
— Muszę pom yśleć nad tern w szystkiem , coś mi o F austynie pow iedział. P o w iedz
— 35 -
mu tylko tym czasem , że pozostanę mu w ie r
ną aż do śm ierci! Podziękuj tak że Hipo
litowi, podziękuj serdecznie i w rę c z mu to, aby m iał staran ie o F austynie. Ach! jak to m ało jest, co m ogę zrobić dla m ego u- kochanego w obec tego, co ten szlachetny niewolnik czyni. O by bogow ie, raczej tw ój Bóg dał to, aby m ógł pow rócić z m ym oblubieńcem ! W te d y będę go k o c h a ć . . . tak jest, kochać w ięcej, niż m ego rodzone
go brata.
R O Z D Z I A Ł IV.
S w a t y .
' O w a pani, k tó ra w ra z z trz e m a córkam i oddała taką cześć P oncyanow i ku w ielkiem u zdziwieniu F au sty n a, należała do p a try c y u - szow skiego rodu Dasumii. Podobnie jak za życia m ęża, tak i te ra z ow d o w iaw szy , już od dwóch lat spędzała lato w e willi w O styi nad brzegiem m orza, a d o w iedziaw szy się o przejeździć P o n cy an a, p rz y b y ła go pow i
tać w ra z z innymi w iernym i. W zimie mie
szkała w R zym ie, gdzie m iała p ałac obok ogrodów S allustyusza, niedaleko od łaźni D yoklecyana.
— 36 —
Pochodziła z rodziców pogańskich, re- ligię chrześcijańską poznała za pośrednic
tw em sw ej m am ki, k tó ra b y ła chrześcijanką, ale ani panną, ani zam ężną nie w stąpiła w poczet w iernych. W rażen ia m łodości nie z a ta rły się jednak w cale w jej um yśle, gdy Bóg ją począł dośw iadczać, gdy um arł jej syn jeden i drugi, a potem i m ałżonek, z w róciła się stro sk an a szukać pociechy u p raw dziw ego jej ź ró d ła : w Kościele C h ry stusow ym .
Za rządów c e sa rz a A leksandra S e w e ra Kościół z a ży w a ł spokoju. M arcya D asum ia nie m iała k rew nych, k tó rz y b y jej w zam iarze przeszkodzić mogli, to też postanow iła w ra z z córkam i przejść na łono K ościoła C h ry stusow ego. P ob o żn y kapłan Marcelli p rzy g o to w a ł w szy stk ie do przyjęcia C hrztu św ię te go, któ reg o im udzielił P apież P o n cy an na W ielkanoc 235 roku.
B ył podów czas częstokroć zw yczaj no- w oochrzconym nadaw ać imiona m ające pe
w ne religijne znaczenie, ta k np. Irena, Lu
d n a , R enatus, tak też i trz y córki M arcyi dostały im io n a: P istis, Elpis, Agape, to jest » W iara, Nadzieja i Miłość. M atce zaś na pam iątkę wcielonej m ądrości nadano imię
„Sophia.“
M atka ży ła w odosobnieniu, ale w domu
— 37 —
nie było n aw et za życia m ęża tyle gości, co teraz, dom bow iem M arcyi był schronieniem ubogich i potrzebujących. Szczególniej, kiedy za M aksym iana w ybuchło prześladow anie chrześcijan, m ieściło się w domu Zofii m nó
stw o sierot po M ęczennikach.
C ieszyło to m atkę, że córki b y ły z nią zupełnie jednej m yśli. P ieszczochem całego domu b y ła najm łodsza córka, dziesięcioletnia Agape.
P a ła c D asum iuszów b y ł w ięc p rz y b y t
kiem szczęścia i niezam ąconego spokoju, w n e t jednak m iał w dom ten grom uderzyć.
P rzypom ni tu sobie pew nie czytelnik r y c erza A ureliusza Sem proniusza, któ reg o s y na M arka w y b ra ł senator F lo rencyusz na m ę
ża dla córki sw ej F lorencyi. R y c e rz p rzeb o lałby w n et to, że sy n a nie p rzy jęto , ale dręczyli go zb y t w ierzy ciele. Aby się jako w y d o b y ć z kłopotów , oglądał się za jaką b o g atą p a rty ą dla sy n a i po długiem szu k a
niu padł w zro k jego na n a jsta rsz ą córkę M arcyi Dasum ii. O jca jej znał b ardzo do
brze i b y w a ł w jego domu, stosunki p rz y jazne te z e rw a ły się jednak krótko przed śm iercią jej ojca z p rzy czy n . . . finansow ych.
D ziew czę by ło w łaśnie w w ieku, kiedy w Rzym ie panny zw ykle za m ąż w ychodziły, żałoba m inęła już daw no, a i m atk a żyjąc