• Nie Znaleziono Wyników

Ekran i widz: Różowo mi...

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ekran i widz: Różowo mi..."

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosław Derecki

EKRAN I WIDZ: RÓŻOWO MI…

Jakiś czas temu pisałem o dyskusji, która przetoczyła się przez prasę w związku z pomysłem naszej telewizji wprowadzenia na szklany ekran tzw. filmów z pogranicza.

Chodziło m. in. o takie filmy jak: „Emanuelle”, „Salo, czyli sto dni Sodomy’’, „Wielkie żarcie” itd. itd. Skończyło się na „Wielkim żarciu”, które jednak skierowano ostatecznie do rozpowszechnienia w kinach. Wycofawszy się częściowo z zamysłu zrobienia swoistego festiwalu filmów głośnych i przez wybitnych nieraz reżyserów nakręconych, ale oscylujących często pomiędzy prawdziwą sztuką a pornografią, telewizja zaczęła nas raczyć sobotnią

„różową serią”. Wyszło jeszcze gorzej.

O żałosnych francuskich filmikach, kręconych przez czwartorzędnych reżyserów na zasadzie ponurego gwałcenia utworów wybitnych światowych pisarzy, można powiedzieć tylko tyle, że owe filmowe potworki spod znaku „Literatury i Erosa” są żałosną parodią ekranizacji literatury. Braku umiejętności reżyserskich, przerażająco nędznego aktorstwa, prymitywizmu dekoracji itp., nie jest zdolny „zrównoważyć” filmowy popis damskich biustów i podrygujących pośladków. Może jedynie stanowiła wyjątek ekranizacja opowiadania Czechowa o skromnej wdowie-lunatyczce, wynajmującej swoją daczę ( i nie tylko daczę!) samotnym panom, pragnącym zaznać wypoczynku na „łonie natury” – film mieszczący się w kategoriach nie pozbawionej smaku, lekkiej komedii, nasyconej „soft- sexem”.

Nawiasem mówiąc, wcale nie mniej gorące „momenty” widuje się w kinach, choćby na filmach Briana de Palmy. I nieraz więcej w nich prawdziwie erotycznej atmosfery niż w tych z „różowej serii”, gdzie rozebrane do rosołu panienki podskakują rytmicznie nad lędźwiami swych kochanków.

Wiele osób, z którymi rozmawiałem na temat „różowej serii”, twierdziło, że z trudem

tylko potrafiły dotrwać do końca owych nudnych i w gruncie rzeczy bezbarwnych filmowych

opowiastek. Uważały, że zmarnowano im koniec sobotniego wieczoru. I nie były to osoby

gorszące się erotyką czy też nią niezainteresowane. Wprost przeciwnie. Ale czuły się po

prostu w jakiś sposób „wystrychnięte na dudka”. Trochę podobnie do tych widzów, którzy

(2)

ściskając w garści zafundowane im przez zakład pracy bilety wstępu w cenie 1 500 zł sztuka, walą z wypiekami na policzkach na kabaret Tadeusza Drozdy „Sexxesy”, spodziewając się, że są chwilę spod każdego fotela wypełznie goła striptizerka, zaś w zmasowanej na sali

„telewizornii” pokażą im (stereo i w kolorze) siedemset figur z „Kamasutry”. A tymczasem przez połowę programu zalewa ich swoją elokwencją sam Drozda. W dodatku ubrany od stóp po szyję.

Jeszcze gorzej, kiedy ostatnio telewizja postanowiła zastąpić półgodzinne eroto-filmiki pozycjami pełnometrażowymi, wygrzebanymi chyba gdzieś z dna kufrów zagranicznych dystrybutorów. Tak było z filmem Waleriana Borowczyka „Lulu”. Opartym na jednej ze sztuk Wedekinda, i „Hekate” D. Schmidta, reklamowanym jako dzieło „pięknie fotografowane”, w którym „romantycznie ukazano śmiałe sceny miłosne”.

Co do „Lulu”, to takiej chały nie oglądałem od czasów dokonania przez Borowczyka ekranizacji znanej powieści Stevensona „Dr Jekyll i Mr. Hyde” (na szczęście nie została ona - jak dotąd - zaprezentowana w polskiej TV, ale wszystko jest jeszcze przed nami!). I żal tylko człowieka bierze, że grafik tej miary i tej miary twórca filmów animowanych, co Walerian Borowczyk kręci do tego stopnia mierne filmy fabularne, w tak marny i tak nieudolny sposób usiłując epatować publiczność.

W rubryce „Telewizja” w „Polityce”, gdzie zamieszczane są wypowiedzi przedstawicieli rożnych zawodów na temat obejrzanych w minionym tygodniu telewizyjnych programów, znany historyk prof. Franciszek Ryszka oświadczył po obejrzeniu „Lulu”:

„Poprawny w soft-porno Walerian Borowczyk tym razem pokazał horror. Jego adaptacja

„Lulu”, niezłej sztuki granej w dobrych teatrach, była zwyczajnie żałosna. Przypuszczam, że przyczyna zakupu leżała wyłącznie w naszym snobizmie na eksportowych Polaków”. A jakby rozwinął jeszcze tę wypowiedź reżyser filmowy Janusz Majewski: „Zdołał mnie tylko wzburzyć film Waleriana Borowczyka w sobotnim kinie nocnym. Uważam, że był skandaliczny, nikczemny, na żenująco niskim poziomie. Dziwi mnie, dlaczego to pokazano.

Nie widzę żadnego powodu, by kupować tak nędzny film – no może poza żałosnym snobizmem, że to „dzieło” rodaka, który zdołał się przebić w Paryżu”.

Podpisując się obydwiema rękami pod powyższymi stwierdzeniami, mogę tylko dodać, że następna po „Lulu” – „Hekate” Schmidta była już nie tylko „nikczemna”, ale jeszcze nieprawdopodobnie nudna, ciągnąca się w nieskończoność i, działająca niczym pastylka nasenna. Może kierownictwu polskiej TV chodzi o zdrowy sen abonentów telewizyjnych, tylko po co rozpoczynać tego rodzaju nasenne działanie o tak późnej porze?

Pierwodruk: „Kamena”, 1988, nr 12 s. 16.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chodzi mi oczywiście, o twórców rozrywki rodzimej – autorów i reżyserów kabaretowych, znanych piosenkarzy, modne grupy muzyczne, których obecność na scenach i

„komercyjnych” starają się wypełnić własnymi produkcjami Ma to więc być, wpisany w polski współczesny pejzaż, rodzaj kina „przygodowego”, w którym

z Walpolem i Wolterem, prowadziła jeden ze świetniejszych, jak stwierdza Tabęcki, salonów w Paryżu oraz oświadczyła pewnego razu: „Nie wierzę w duchy, ale bardzo się

„dokumenty” tworzone z chłodnym obiektywizmem, powstające w warunkach, kiedy nie trzeba się już było liczyć z czasem, wykorzystujące bogate zasoby

„Zachód” tamtych pierwszych, pionierskich lat, owe Ziemie Odzyskane zapełnione tysiącami młodych, prężnych ludzi szukających sobie miejsca w życiu, ale także

jeszcze bardziej, że nic tu nikomu nie sugeruje, umieszczając w czołówce filmu cytat z Borisa Viana: „Ta historia jest całkowicie prawdziwa, ponieważ sam ją wymyśliłem

polska publiczność chodziła tłumnie na film „Skarby króla Salomona”, nakręcony na podstawie powieści cieszącej się wielkim powodzeniem na przełomie XIX i XX

„Hubal” cieszył się ogromnym powodzeniem, sale kinowe w całym kraju pękały w szwach, film stał się – przede wszystkim chyba ze względu na swój ogromny ładunek