Charyzma Puszczy. Rozmowa z Lechem Wilczkiem
Mieszkałeś w Warszawie, ukończyłeś tam Wydział Grafiki na Akademii Sztuk Pięknych, ale wyjechałeś i zamieszkałeś w Puszczy Białowieskiej – dlaczego?
Lech Wilczek: Trudno tak od razu odpowiedzieć, bo od czego zacząć? Może od tego, że z Puszczą Białowieską poznałem się nie umiejąc jeszcze czytać i pisać? Mój brat, starszy o 9 lat, był tu na wycieczce z gimnazjum i przywiózł mi szyszki wielkości pięści. Ja byłem święcie przekonany, że szyszki te ogromne pochodzą z drzew, które rosną w Puszczy. One mnie zafascynowały! Dopiero kiedy tu przyjechałem to zobaczyłem, że można je znaleźć tylko w Parku Pałacowym, tam są różne drzewa egzotyczne. To była taka pierwsza znajomość z Puszczą Białowieską. Chciałem tam pojechać z bratem, ale… pamiętam słoneczny dzień, 15 września 1939 r., i chwilę, gdy na oczach moich i matki niemieccy żołnierze zastrzelili go przed domem. Miał 17 lat. Zabili wtedy w Sulejówku ponad 400 osób. To była ich zemsta na cywilnej ludności za to, że żona polskiego kapitana strzeliła do ich dowódcy... A Puszcza? Zawsze miałem zamiłowania przyrodnicze, a drugie zamiłowanie do
malowania, rysowania. W klasach całe ściany były zawieszone moimi rysunkami!
Lech Wilczek z autorką wywiadu, Beatą Hyży-Czołpińską, w Rezerwacie Ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego. Fot. Janusz Korbel
Dlatego wybrałeś Akademię Sztuk Pięknych?
Byłem w rozterce, jaki kierunek wybrać. Czy iść na biologię czy na ASP, bo i jedno i drugie mnie frapowało. Ale udało się to połączyć. Jeszcze na studiach zacząłem robić mój pierwszy album – portrety owadów. Miał tytuł „Oko w oko”. Ich portrety są tak niezwykłe, że gdybym je narysował, to ludzie by nie uwierzyli, że coś takiego istnieje naprawdę. Dlatego zamiast rysować zacząłem
fotografować. To było moje pierwsze dziecko. Drugie to „Grzybów jest w bród”, a następny album –
„Jajko jajku nierówne” pokazywał cykle rozwojowe owadów. Potem były kolejne. Wszystkie, jako grafik, robiłem sam. Od początku do końca.
Lech Wilczek z krukiem na Dziedzince. Fot. Archiwum Lecha Wilczka
Ale albumy można robić nie wyjeżdżając do Puszczy Białowieskiej. Ty jednak wyjechałeś.
Dlaczego?
Bo interesowałem się nie tylko owadami. W Warszawie miałem dużą pracownię i w tej pracowni działy się dziwne rzeczy. Miałem tam akwarium przez całą długość ściany i oswojoną rybę, która płynęła za mną w każdą stronę. Miałem też szopa pracza, dwie kawki i puszczyka, którego kupiłem od kogoś na peronie dworca za 50 zł. Puszczyk miał na imię Kuba i zakochał się platonicznie w
cechy, których w dzikiej przyrodzie nie mamy szansy zaobserwować. Do tego potrzebne mi było miejsce w Puszczy, w którym mieszkałbym razem ze zwierzętami.
Lech Wilczek. Fot. Archiwum Lecha Wilczka
Lech Wilczek podczas realizacji odcinka z cyklu „Czytanie Puszczy” pt. „Jedyne takie miejsce” w reż.
Beaty Hyży-Czołpińskiej. Fot. Janusz Korbel
I wybrałeś Dziedzinkę?
Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Białowieży – to było chyba w 1952 r., to wędrując po Puszczy zobaczyłem taką samotną leśniczówkę z dziurą w dachu. W środku Puszczy! Nazywało się to Dziedzinka, nie było prądu i bieżącej wody. To było miejsce niezwykłe!
Dlaczego?
Raz, że zupełnie odosobnione, na granicy z Rezerwatem Ścisłym, czyli pierwotnym lasem pod
całkowitą ochroną, w którym człowiek absolutnie nie ingerował. I to, że zaraz za płotem piętrzyła się ta potężna ściana Puszczy, tak cudownie się zmieniająca w ciągu roku – inna zupełnie na wiosnę, inna na jesieni, inna zimą… No i ta całkowita odmienność Puszczy od innych lasów, te ogromne drzewa i ta charyzma, która sięga tak daleko wstecz! Żadna inna puszcza nie ma takiej przeszłości i takiej charyzmy! Polowania królów, historie powstańcze, przecież gdyby nie Puszcza Białowieska i te tereny, to prawdopodobnie Polska by wcale nie zaistniała. Bo w tamtym czasie powstawania państwa polskiego to była jakby zapora, forteca. Przed tym naporem germańskim. Gdyby tu były jakieś pola, to byśmy się nie obronili!
I jak udało Ci się zamieszkać w takim miejscu?
Po kilkunastu latach dowiedziałem się, że ten budynek stoi pusty. Pomyślałem, że byłoby to świetne
Opisałeś je w ostatnim albumie „Spotkanie z Simoną Kossak”.
Uważam go za najlepszy. Byliśmy dwiema indywidualnościami i rzadko coś robiliśmy razem, bo kończyło się to kłótnią. A jednocześnie istniało bardzo silne powiązanie, które przetrwało do tej pory właściwie. Simona była ogromnie popularna, znana przede wszystkim z audycji radiowych o
przyrodzie. Postać niezwykła i nie można powiedzieć, że jej nie ma. Ona wciąż we mnie funkcjonuje i ma się dobrze!
Simona Kossak. Fot. Archiwum Lecha Wilczka
Legenda Simony Kossak to także twoja zasługa. Zdjęcia, które jej robiłeś w latach 70.
zamieszczały sztandarowe, bardzo popularne młodzieżowe czasopisma „Świat Młodych” czy
„Radar”. Pokazywały one dziewczynę z warkoczami w otoczeniu dzikich zwierząt w Puszczy.
To było czymś wyjątkowym w czasach szarego PRL!
Wtedy zaczęli przyjeżdżać tu rozmaici dziennikarze. Czasem było ich tak wielu, że trzeba było się przed nimi chować. Najbardziej groteskowa historia to była ta, jak raz, niezapowiedziana, weszła do domu jakaś pani dziennikarz i zobaczyła Simonę w łóżku. To znaczy najpierw wyskoczył z niego dzik,
a potem zaspana Simona. Bo mieliśmy dzika na Dziedzince. To była loszka, nazywała się Żabka i mieszkała z nami 19 lat. Wychowała się na smoczku i spała z Simoną w łóżku. Potem już miała zagrodę na podwórku, ale siedziała tam tylko przez grzeczność. Bo jak tylko wracaliśmy do domu, to pędziła na ganek, do drzwi dobijała się, żeby być z nami. A często szła sobie w świat. Poznawała las, spotykała się z dzikami, ale albo one próbowały ją przepędzić, albo ona je przepędzała. Niedobre było to, że ona tak wcześnie straciła matkę, bo „przestawiła się” na człowieka. Nie czuła kontaktu ze swoim gatunkiem, zatraciła go. Doskonale radziła sobie w naturalnym środowisku, ale dziki żyją w grupach. I nas traktowała jako grupę. Uważała, że człowiek jest przedstawicielem jej gatunku.
Inaczej było z parką borsuków, bo była ich dwójka, a Żabka miała tylko nas. O nich też zrobiłem album. Dostałem je z ogrodu zoologicznego, zupełnie małe, jeszcze nie patrzące na oczy. Takie małe zwierzęta najlepiej się zaprzyjaźniają z człowiekiem. No i ta parka była wychowywana od maleńkości na Dziedzince.
Na mleku?
Na mleku, tak, karmiłem je ze smoczka, a jak gdzieś wyjeżdżałem to karmiła je Simona. Mieszkały w domu, a potem miały norę na podwórzu. Borsuk to nie jest zwierzę bardzo wysoko rozwinięte
umysłowo, on stoi niżej od małpy, ale na temat ich psychiki mogłem zrobić całą książkę. Nauczyłem się przede wszystkim tego, że świat uczuć nie jest właściwy tylko człowiekowi, że zwierzęta
prowadzą nieprawdopodobne życie uczuciowe i że ono się przejawia u nich w sposób przejmujący zupełnie. I że pierwociny wszystkich ludzkich zachowań to znajdujemy w świecie zwierzęcym.
Mieliście w Puszczy bajkowe życie.
Nie było łatwo. Z prądem było tak, że był agregat, mieliśmy lampy naftowe, świece, potem były akumulatory i latarka na akumulatory. Wodę to zrobiłem własnoręcznie, systemem grawitacyjnym i woda krążyła i ogrzewała mieszkanie z tym, że trzeba było pompować wodę agregatem
elektrycznym. Bo bez tego to noszenie wody ze studni by nas zamordowało. I tak wystarczało palenie w piecach! Ogromnie żmudne jest palenie, romantyczne, ale w praktyce zajmuje bardzo dużo czasu.
Szczególnie zima jest trudna do przetrwania. Kiedyś było tak, że jak nasypało śniegu to drogę do nas tydzień czasu odśnieżali! Więc miałem swój ciągnik, pług śnieżny i musiałem sobie radzić. Było pięknie, ale dojadło mi to odśnieżanie!
Co było najcenniejszego w życiu tutaj?
Wiesz, dla mnie najwspanialsze było to, że mogłem w samym sercu Puszczy mieszkać. Że nie musiałem do niej iść, tylko że widziałem ją przez okno. Te szczyty świerków nieprawdopodobnie wielkich, które sterczą nad lasem, kruki, które nad nimi kraczą i ten Rezerwat za płotem. Wchodzę do niego, idę 100 metrów, a tam dęby, które mają 400-500 lat. W lesie gospodarczym już takiego
w gruncie rzeczy. Nie tylko Puszcza, ale w ogóle na tym polega przyroda. Na nieustannym zmaganiu się.
Lech Wilczek z autorką wywiadu, Beatą Hyży-Czołpińską, w Rezerwacie Ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego. Fot. Janusz Korbel
Czego nauczyła cię Puszcza?
Puszcza pogłębia sposób myślenia o świecie, kiedy się ją widzi w tym procesie nieustannego powstawania, tworzenia i obumierania, tej zgody pomiędzy śmiercią a życiem. I to wszystko dzieje się tam jednocześnie. Tak, że Puszcza mnie nastraja filozoficznie do rozważań o tym, co było i o tym, co będzie. Ale nie daje mi to spokoju. Bo jednocześnie widzę cały jej dramat.
To było bardzo gorzkie uczucie, uczucie grozy przez całe dziesięciolecia, kiedy Puszcza była
wycinana. Ten warkot pił straszliwy! Te ogromne, naładowane drewnem przyczepy, które z Puszczy wyjeżdżały.
Lech Wilczek podczas realizacji filmu dokumentalnego pt. „Miejsce w Raju” w reż. Beaty Hyży- Czołpińskiej. Fot. Janusz Korbel
Nie protestowałeś?
Wtedy, 40-50 lat temu, nie było żadnego ruchu ekologicznego. Człowiek nie miał nic do gadania. Nie było możliwości protestowania ani dyskusji. Bo procedura gospodarcza szła swoją drogą, lobby leśne działało, chodziło o zysk. A ochroną objęty był tylko mały kawałek Puszczy, czyli Rezerwat Ścisły.
Więc robiłem zdjęcia, żeby zebrać materiały unikalne na temat tamtych czasów. Bo w Puszczy, w tej części gospodarczej nastąpiły nieprawdopodobne zmiany! W tej chwili jest swoboda wypowiedzi nieporównywalna, a wtedy był PRL, nie można było powiedzieć tego, co się chciało. Teraz jest
sytuacja inna. Pozyskanie drewna wynosi 47 tys. m sześciennych rocznie. Wygląda to optymistycznie wobec tych 200 tys. m sześciennych przedtem. Ale ja na to jednak patrzę, obserwując Puszczę przez te 50 lat, z niepokojem. Bo to jest tak. Minie 10 lat i z Puszczy – obliczyłem sobie – wyjedzie
półmilionowy metr sześcienny drewna! To przecież jest w dalszym ciągu eksploatacja Puszczy, tylko
Rozmowa została przeprowadzona w trakcie dokumentacji do filmu dokumentalnego „Miejsce w Raju” w reżyserii Beaty Hyży-Czołpińskiej.
Lech Wilczek – rocznik 1930, artysta plastyk, fotografik, przyrodnik. Absolwent Wydziału Grafiki ASP w Warszawie. Wnikliwy obserwator przyrody, znawca i orędownik ochrony środowiska
naturalnego. Wydał szereg albumów o tematyce przyrodniczej w kraju i za granicą. Od przeszło 50 lat mieszkał w Puszczy Białowieskiej. W 2016 r. napisał w liście do Premier i Prezydenta Polski:
„Dlaczego Puszczy Białowieskiej nie wolno wycinać, a wręcz przeciwnie, trzeba ją całą chronić?
Ponieważ rozum, zmysł praktyczny, duma narodowa i umiejętność spojrzenia w przyszłość nakazują nam ocalić ten nasz najcenniejszy przyrodniczy zabytek, jedyny posiadający światową rangę
Dziedzictwa Ludzkości”. Lech Wilczek zmarł 28 grudnia 2018 roku.