Jerzy Kandziora
Między wyobraźnią traumatyczną a
geometryczną : filozoficzne
przestrzenie "Chirurgicznej precyzji"
Stanisława Barańczaka : II
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 94/3, 125-150
2003
Z A G A D N I E N I A J Ę Z Y K A A R T Y S T Y C Z N E G O
Pamiętnik Literacki XCIV, 2003, z. 3 PL ISSN 0031-0514
JERZY KAND ZIO RA
M IĘDZY W Y O B R A ŹN IĄ TRAUM ATY CZN Ą I G EO M ETRY C ZN Ą
FILOZOFICZNE PRZESTRZENIE „CHIRURGICZNEJ PRECYZJI”
STANISŁAWA BA R AŃC ZAK A. II*
4
Pragnąłbym w ykazać, że grupę utworów C hirurgicznej precyzji, które w tym szkicu w yodrębniam y jak o w iersze filozoficzne, najw yraźniej w język u poezji form ułujące problem atykę filozoficzną, egzystencjalną czy teologiczną, znam io
nuje nadzw yczajne w ew nętrzne zróżnicow anie i skontrastow anie. To odpowiedni m om ent tych rozw ażań, by raz jeszcze uw ydatnić zasadę antynom ii i kontrastu rządzącą następstw em dyskursów filozoficznych Barańczaka. Zajm iem y się bo wiem teraz trzecią grupą utworów, których filozoficzność jest m oże najbardziej oczyw ista (rozpraw ia się w nich o ludzkich wyborach m iędzy Dobrem a Złem , 0 Duszy i C iele) i które całą sw oją chłodną geom etrią w artości i bytów, szczegól
ną aurą sterylnej scholastycznej konceptualizacji, architektoniką wiersza, wewnętrz
ną sym etrią dialogujących racji tw orzą kolejny poetycki kontrapunkt C hirurgicz
nej precyzji. T rw ają na prawach kontrapunktu zarówno wobec m rocznego egzy
stencjalnego determ inizm u w ierszy Bist Du bei mir, Tekst do w ygraw erow ania na nierdzew nej bransoletce [...] i D ebiutant w procederze (w yrażonego także w ich poetyce), jak i w obec palim psestow ych narracji w utworach Problem nadaw cy 1 Czas tak cierpliw ie znosi, których przestrzeń, roztrącając cztery ściany w iersza, rozszerza się ku innym światom , a człow iek, ich bohater, uczestniczy w kilku w ym iarach historii i kosm osu jednocześnie.
Dobro i Zło oraz D usza i Ciało - te elem entarne pojęcia filozofii, ale i św iado
mości potocznej, wobec których określały się całe system y filozoficzne - należą do kategorii pojęć dziedziczonych i zdają się być w wyobraźni człow ieka niezastę- powalne. Nawet jeśli któraś z połówek każdej z tych par pojęć bywała w przeszłości i bywa w spółcześnie kw estionow ana w ludzkim dyskursie, to przecież zawsze pozostaw ało po niej, rzec m ożna, puste miejsce. U niew ażniona, istnieje jednak jak b y nadal - sw oją ujem ną potencją. W ydaje się, iż ju ż w sam ym tym paradoksie tkwi zalążek konceptu poetyckiego. Pokazać ow ą prawdę, że każda racja afirmo-
* Pierwsza część studium została opublikowana w poprzednim zeszy cie „Pamiętnika Literac
kiego”.
wana w skazuje na tę odrzuconą, a nawet więcej, że każdy jednostronny w ybór mieści w sobie w łasne przeciw ieństw o, mieści w sobie to coś, co tym bardziej jest, im bardziej skazujem y je na niebyt - oto tem atyka kolejnych w ierszy B arańczaka o dylem atach człow ieka na tym świecie.
W iersz „Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim j e s t ” stwarza osobliw ą sytuację impasu aksjologicznego. Program uje kryzys lektury na poziom ie dyskursu o w artościach - i ten m om ent dokładnie równego rozdziele
nia w utw orze sym patii (albo jej braku) wobec każdej z dwóch m anifestujących się w nim postaw jest sw oistą poetycką katapultą, która ma wynieść czytelnika na wyższy poziom lektury, skierow ać jego uwagę na ukryte w tekście sygnały, iż nie o jednoznaczny w ybór którejś z opcji chodzi w wierszu, nie o rozpoznanie skryte
go błędu rozum ow ania jednej ze stron i wyższości drugiej. Koncept B arańcza
ka w ykorzystuje fakt, że tradycja poetycka nakazuje, by w szelki w prow adzony w utw orze dyskurs etyczny uzyskiw ał w końcu jakiś w artościujący plus lub m i
nus, jakąś, choćby ukrytą za licznymi zasłonam i ironii, sankcję autorską. Tym cza
sem w tym w ierszu czytelnik musi (takie przynajm niej ma on w rażenie w pierw szym kontakcie z utw orem - że „m usi”) dokonać wyboru, a jednocześnie w t e k ś c i e n i e o d n a j d u j e ż a d n y c h s y g n a ł ó w , k t ó r e c z y n i ł y b y k t ó r ą ś z o p c j i b a r d z i e j u p r z y w i l e j o w a n ą .
Sytuacja jest dram atyczna, poniew aż poruszam y się tutaj w sferze pojęć fun
dam entalnych i rów nie fundam entalnych oczekiw ań etycznych wobec człow ieka:
„zdecyduj się w reszcie, człow ieku, i zdeklaruj raz na zawsze, po której jesteś stro
nie - bądź albo łajdakiem , albo istotą szlachetną” - zdaje się m ówić Głos Pierw szy; „niczego, żadnych zasad nie będę Ci narzucał - przecież zawsze sam i zawsze od now a m usisz w ybierać m iędzy dobrem a złem ” - replikuje Głos Drugi. Tak m ożna by streścić konfrontow ane w tym wierszu filozofie. Żadna z ow ych narra
cji nie stosuje taniej dem agogii. Obie w ydają się m otyw ow ane autentyczną, nie- w yrachow aną, niekoniunkturalną potrzebą dojścia do prawdy. Obie m ają zna
miona cytatu z m yśli (rozm ow y lirycznego „ja” z sam ym sobą) i cechuje je pew na em ocjonalna spójność, przydająca im wiarygodności.
Reakcja G łosu Pierw szego wydaje się bardziej im pulsywna. Irytacja i em ocja zaznaczają się tu ju ż w pierw szym zdaniu - m ógłby je pom yśleć albo i w ypow ie
dzieć każdy czytelnik współczesnej gazety czy „oglądacz” telew izyjnych w iado
mości, donoszących o kolejnej wojnie i kolejnych aktach gwałtu oraz przeciw sta
w iających się im aktach ludzkiej solidarności i pomocy:
„Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim jest.
Skarbnicą moralnej prawdy czy skarbonką marnej pazerności?
sienno-pszennym oddechem Natury? odorem braku kąpieli?
kimś po królewsku gościnnym ? nienawidzącym obcych?
opornie niezaw isłym ? idącym z pochodnią na wiec?
pełnym mądrości w ieków ? nie znającym się na ekonomii?
kimś, kto ściągnie ostatnią koszulę z grzbietu, jeżeli przyjaciel w biedzie? kto ściąga przezornie buty (świadomy, że i tak ktoś to zrobi) z nóg rannego, który zań walczył?
m ilczącym podm iotem historii? jej skom lącym dopełnieniem dalszym ? kimś na zdjęciu (fotograf zakosił Pulitzera za cały cykl),
MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRA UMATYCZNĄ I GE O ME TR Y C ZN Ą 127
kto stoi na tle ruin w łasnego domu, niemy,
wąsaty, oszołom ion y (»Jak to: był dom - i znikł?...«) oraz budzący w spółczucie - dopóki nie odkryjemy, że w yszedł na przepustkę z policyjnych koszar, gdzie przez cały poranek torturował jeńców
z tą sam ą próżnią (albo szczerą satysfakcją) w oczach, bo je g o prosta natura rozumie niew iele więcej
nad to, że wojna jest stemplem: »D ozw olony każdy akt zła«?” [s. 26]'
Głos Drugi odpow iada Pierwszem u i jest to próba pow ściągnięcia emocji.
M ożna by j ą rozpocząć jakim ś nie w ypow iedzianym „Zaraz, zaraz...” Głosu D ru
giego, m itygującym pochopną irytację Głosu Pierw szego i będącym wstępem do racjonalizującej refleksji, że oto Głos Pierwszy niebezpiecznie zaczyna się zbliżać do punktu, w którym ludzkie zachow ania i w ybory chciałby regulow ać i różnico
wać prawem ustanow ionym apriorycznie i bezosobow ym , nie zaś ludzkim pra
wem do sam odzielnego myślenia:
„[...] N iejasny jest już sam obszar,
zatarte są granice, które chcielibyśm y w idzieć na Ziemi prostymi jak linie boiska na stadionie, tej m isce na ryk jednoznacznego triumfu lub nienawiści. Pragniemy, by na właściw ej połow ie ustawił się każdy z nich,
prostych ludzi - a linia podziału rysuje się śladem i trwalszym niż trochę wapna na trawie, i w ogóle nie tym: innym, starszym, tym, którego istnienie jest stwierdzonym i potwierdzonym faktem - całkiem odwrotnie niż w statystycznej tabeli -
tylko w każdym pojedynczym przypadku, postępku, nawet w iadom ym w yłączn ie sw ojem u sprawcy. To w iele więcej niż tekst -
sztandar, medalik, dyplom - deklaracja przynależności:
rzecz nie w tym, czy się słucha kwartetu czy rżnącej kapeli;
wybór jest i trudniejszy, i, w pewnym sensie, prostszy:
każdy człow iek w każdej sekundzie decydować musi, kim jest”, [s. 27]
1 gdzieś w tym m om encie dram atycznego zaw ahania się czytelnika, w chwili jeg o trw ania w obec dw óch napierających racji, przesądza się los każdorazowej lektury w iersza. Bo tak napraw dę utw ór nie formułuje problem u: jed n a lub druga racja, lecz przedstaw ia głębiej usytuow any i brzm iący inaczej dylem at, czy decy
dować się na w ybór m iędzy dw om a Głosami, punktam i w idzenia, czy też czytać tekst w g ł ą b - czytać wiersz jako wiersz właśnie, a nie tylko jak o konflikt racji - i podjąć refleksję o tym, że każdy wybór wskazuje jednocześnie owo puste m iej
sce po racji odrzuconej, że każdy wybór jednej racji jest równocześnie utratą, prze
kreśleniem, unieważnieniem racji drugiej. A także czytać ten utw ór jako opowieść o subtelnych związkach łączących to, czego z pozoru nic nie łączy (jak w wierszu W isławy Szym borskiej Podziękow anie, rozpoczynającym się słow am i „W iele za
w dzięczam / tym , których nie kocham ”).
Ktoś m oże spytać: na czym w łaściw ie m iałby polegać ów ból czy dram at czy
telnika tego w iersza, dośw iadczany przezeń z chwilą, gdy podejm ie próbę arbitra-
1 W nawiasach kwadratowych podaję stronice w wyd.: S. B a r a ń c z a k , Chirurgiczna p r e cyzja. E legie i pio sen k i z lał 19 9 5 -1 9 9 7 . Kraków 1998.
żu m iędzy G łosem Pierwszym a Głosem Drugim ? Z punktu widzenia Człow ieka, Który Pośw ięcił C hw ilę Na Czytanie W iersza, strata okaże się, doprawdy, m ini
malna, skoro w jeg o życiu pozostanie jeszcze tak wiele innych chwil, jak ie będzie mógł przeznaczyć na wykonanie czynności innych niż czytanie wierszy. A jedn ak z punktu w idzenia Poezji i C zytelnika Poezji w ydarzenie to trzeba zaliczyć do kategorii „być albo nie być” - „być albo nie być” poezji i tego konkretnego w ier
sza, „być albo nie być” czytelnika utworu. Zauważm y, że każdy jednoznaczny w ybór m iędzy G łosem Pierwszym a G łosem Drugim dokonany przez czytelnika oznaczać będzie niejako w y p r o w a d z e n i e s i ę tego czytelnika poza prze
strzeń w iersza i poezji w ogóle, rozstrzygnięcie dokonane na podstawie przesła
nek w ziętych spoza utworu, a więc - na obszarze niepoetyckim , co ostatecznie uczyni cały ten w iersz zgoła zbytecznym . Będzie decyzją odcinającą czytelnika od im m anentnych w ew nętrznych napięć tego utw oru i sensów z nich w ynikają
cych, będzie działaniem , które pozbaw ia w iersz jego w łasnego życia.
Poeta zatem, w swej intencji z w r ó c e n i a u w a g i n a i s t n i e n i e s t r a t y w k a ż d y m w y b o r z e - co je st, ja k m ożna sądzić, podstaw ow ym prze
słaniem w iersza - kładzie na szalę w szystko, czym dysponuje, tj. autonom ię i integralność poezji jako suwerennego składnika bytu. Zdaje się mówić: „Skoro nie zaakceptujesz tej prawdy, że każdy w ybór jest stratą, odm awiasz także poezji prawa do istnienia” . I nieprzypadkow o w ątek poezji R ilkego pojaw ia się w sa
m ym centrum w iersza, jak o ogniw o scalające dw ie jeg o rów ne połów ki, a także dw ie racje, które „m ów ią” w wierszu i z których każda chciałaby o Rilkem, a sze
rzej - o poezji, m ów ić w łasnym językiem , anektując do sw ojego w yw odu to, co z natury w ieloznaczne i suw erenne. Pierw szy Głos chciałby, jak się zdaje, wpisać tw órczość Rilkego w gorącą przestrzeń ludzkich wyborów. C hciałby jed n o zn a cz
nie określić relacje człow ieka i poezji - w ielkość poezji w idzieć jed y n ie jak o odbicie w ielkości człow ieka, a za m ałość człow ieka w inić poezję, nie dość czu
łą na spraw y tego św iata. M onolog G łosu Pierw szego, rozpoczęty zirytow anym
„P rosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się w reszcie, kim je s t” , kończą słow a:
[...] kimś, kto krzywdzi Rilkego, nie chcąc zm ieścić się w jeg o elegii, czy kimś, kogo pokrzywdził Rilke, pisząc sw oje elegie dla...” [s. 26]
Głos Drugi, przeciw nie, pow ątpiew a w jakikolw iek znaczący wpływ poezji Rilkego i zapew ne wszelkiej poezji na postaw y ludzi. W chodząc w słow a Głosu Pierw szego, stwierdza:
„...Hrabin? znaw ców ? sam ego siebie? To chciałeś pow iedzieć? Ba!
G dyby Rilke istotnie miał kogoś w rodzaju kolegi ze szkoły albo z wojska, i ten - pow iedzm y, co dwa lata - przysyłałby mu konkretny spis paru tysięcy tematów, których podjęcie przez poetę byłoby rozkoszą dla prostych czytelników - św iat m oże wyglądałby nieco inaczej... A le tylko nieco. [...] [s. 2 6 -2 7 ]
W idać zatem , ja k w wątku Rilkego, w plecionym w środkow ą część w iersza, odbija się i znajduje w nim swój w zór nadrzędna strategia utworu, w której toku zgoda czytelnika na jego lekturę w edług reguł poezji równa się uznaniu praw a
MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TR A U M A TY C ZN Ą 1 GE O ME TR Y CZ N Ą 129 obu przedstaw ionych w nim racji do istnienia, uznaniu tego, że dopiero łącznie tw orzą one p ełn ą prawdę, absolutyzow anie którejś z nich je st zaś jakąś redukcją tej pełni2.
Poszukiw anie śladów symetrii czy innych uporządkow ań, stanow iących sy
gnał zw iązania obu racji ponad ich dysjunkcją, w idoczną i narzucającą się czytel
nikowi w planie dyskursu, będzie odczytyw aniem kom unikatu - form ułow anego ju ż w język u poezji - o tym, że żadna z ow ych racji nie w yraża pełnej prawdy o człow ieku w ybierającym m iędzy Dobrem a Złem. Sygnały i ślady nadrzędnej logiki, scalające dwie racje wbrew w pisanym w nie siłom odśrodkow ym argu
m entacji, usytuow ane są jakby w strefie ciszy tego wiersza. To, że owe sygnały zdają się zrazu nieoczyw iste, że nie narzucają się i łatwo je przeoczyć, je st także godne przem yślenia.
Zapew ne to ich częściow e ukrycie jest w stępnym w arunkiem zaistnienia ow e
go sw oiście edukującego kryzysu lektury, który musi polegać na trudnej i bolesnej operacji oderw ania się czytelnika od oczyw istości każdej z dw óch racji, na odna
lezieniu drogi do poezji poza szumem sporu skonfliktow anych postaw, wbrew pow abom każdej ze ścierających się w w ierszu jednoznaczności. Ale ponadto dyskretne ujaw nianie się sygnałów w spólnoty w tej „głośnej” podw ójności w ier
sza m ożna zrozum ieć jako kom unikat, że to, co najw ażniejsze i nadrzędne, co jest sum ą tw orzącą pełnię, co sprzeciw ia się dekom pozycji i destrukcji w i e r s z a ( p o e z j i ) , c z ł o w i e k a i ś w i a t a - bo przecież takim m odelem w ielokrot
nym , m odelem w szystkich tych uniw ersów czy bytów okazuje się ów wiersz - jest zw ykle słabo słyszalne i tym uważniej należy w słuchiw ać się w to, co pom ię
dzy racjam i, w ypatryw ać owego w spólnego, okalającego i ocalającego konturu.
Do wątku o c a l e n i a , tkw iącego w w ierszu „Prosty człow iek pow rócim y jeszcze w tej interpretacji.
W ydaje się, że istnieją dwa obszary, w których dokonuje się relatyw izacja składających się na ten w iersz konkurencyjnych racji, dwa obszary, w których sygnalizuje się, że racje te w istocie się dopełniają. Pierwszym z nich jest retorycz
na organizacja każdego z dyskursów, drugim - geom etria stro f i kontur całego wiersza.
W obszarze pierw szym - konstrukcji retorycznej poszczególnych części utw o
ru - zdaje się zyskiw ać swój wyraz myśl, ż e w k a ż d y m w y b o r z e o d b i j a s i ę t a k ż e r a c j a o d r z u c o n a , że ta racja nie przem ija bez śladu, choć nie dano jej w yraźnie przem ówić. Racja G łosu Pierw szego to jednoznaczność - for
m ułowany jest postulat jednoznacznego zdefiniow ania człowieka jako istoty z natu
ry dobrej lub też z natury złej. R ów nocześnie jednak w arto zauw ażyć, że m onolog Głosu Pierw szego sw oją antytetyczną strukturą, retoryką konfrontacji przeciw
2 Dwa dialogujące w tym wierszu, nie wykluczające się, lecz dopełniające przeświadczenia na temat poezji - jako rów nocześnie niezbędnej społeczeństw u i nie mającej na życie tego sp ołeczeń
stwa realnego w pływ u - stanowią oś m yślow ą w ykładu w ygłoszon ego przez Barańczaka w 1995 roku z okazji przyjęcia doktoratu honoris causa Uniw ersytetu Śląskiego (druk: S. B a r a ń c z a k , U trafić w coś n apraw dę istotnego... „Polonistyka” 1995, nr 10). Autor czyni punktem w yjścia sw o ich rozważań dw ie m yśli poetów: „Nic się nie zdarza za sprawą poezji” (W. H. A uden) i „Czym jest poezja, która nie ocala / Narodów ani ludzi?” (Cz. M iłosz). Pisze Barańczak: „z pozoru nie sposób w yp ow iedzieć o poezji dw óch bardziej sprzecznych wzajem nie sądów. A jednak, wbrew zdroworoz
sądkowej logice, oba sądy są w jednakowej mierze praw dziw e” (ibidem , s. 649).
stawnych obrazów, tym, że w każdym niemal wersie dotyka stanów granicznych człow ieczeństw a i m noży znaki zapytania - staje się, jak by w brew głośno w ypo
w iedzianem u postulatow i ujednoznacznienia, em anacjąidei w ieloznaczności i in
dywidualnego w yboru m iędzy wartościam i. Z kolei część w iersza będąca m ono
logiem Głosu D rugiego w erbalnie afirm uje jednostkow y, niekolektyw ny w ybór między dobrem a złem i nieredukow alność tego wyboru do bezosobow ych zasad.
Ale rów nocześnie w sam ym ukształtowaniu tego m onologu tkwi jak aś potencja zgoła przeciw na głoszonej tu idei wolnego wyboru. D om inująca w nim liniow ość, żelazna dyscyplina eksplikacji, skrajne uspójnienie dyskursu - paradoksalnie - absolutyzują ow ą zasadę „braku zasad” . Jest zatem tak, że każdy z m onologów w wierszu B arańczaka, w ypierając niejako ze św iadom ości rzeczyw istość alterna
tywną, niesie w głębszych, pozawerbalnych strukturach elem enty tej rzeczyw i
stości, składniki tej racji, wobec której się dystansuje.
W sferze geom etrii stro f i całego utworu spełnia się z kolei idea o c a l a j ą c e j j e d n o ś c i p r z e c i w s t a w i a j ą c e j s i ę s i ł o m r o z p a d u i d e z i n t e g r a c j i . W iersz składa się z dwóch przylegających do siebie połów ek, przy czym owo przyleganie jest czymś więcej niż tylko symetrią. Utw ór bow iem „zgęsz- cza się” ku środkowi - ku jego centrum w zrasta stopniowo liczba w ersów w kolej
nych strofach, od pojedynczych linijek tekstu na krańcach w iersza do 6-w erso- wych strof w części środkowej. Pozwala to mówić nie tylko o sym etrii, ale o sw o
istej grawitacji działającej w przestrzeni wiersza, o uform ow aniu tej przestrzeni na kształt kuli o zm iennym stopniu skupienia m aterii. Jej gęstość w zrasta ku cen
trum, m aleje zaś w strefie granicznej, osiągając tu stan bliski rozproszeniu. Z tą kulistą przestrzenią w iersza w spółgra konstrukcja rymów, którą cechuje, nie od razu zauw ażalna, podw ójność: m ożna tu mówić o rym ach l o k a l n y c h , rzekli
byśmy - partykularnych, najw yraźniejszych w strofach 4-, 5- i 6-w ersow ych, i ry
mach k o n c e n t r y c z n y c h , nadrzędnie scalających, które w prow adzają dośrod
kowy kierunek w spółbrzm ień i obejm ują cały wiersz, ratując go niejako przed rozpadem na dwie suw erenne połowy (rym ują się klauzule w ersów 1 i 42, 2 i 41, 3 i 40, itd., aż ku środkow em u rymowi „dla” / „ba”, usytuow anem u dokładnie w połowie utworu, w klauzulach wersów 21 i 22).
Jeśli teraz na tę przestrzenną „mapę” wiersza, na tę kulistą strukturę o zmiennej gęstości, na to poetyckie universum, trwające w stanie chwiejnej równowagi, w któ
rym zdają się działać dwie przeciwstawne siły - siła rozpadu (odśrodkowa) i siła skupiania (przyciągania) - nałożymy dynamikę obu spierających się dyskursów:
Głosu Pierwszego i Głosu Drugiego, to okaże się, że początkow e i ostatnie zdanie wiersza, „Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim je st”
i „każdy człow iek w każdej sekundzie decydować musi, kim jest”, a więc najbar
dziej kategoryczne i konkurujące ze sobą zdania utworu, sytuują się właśnie w stre
fie zaniku spoistości, na obrzeżach owego kulistego universum, tam gdzie sąsiaduje ono z nicością. Natom iast twarde jądro tego universum, jego centrum przeciw sta
wiające się dezintegracji i rozpadowi, tworzą zdania usytuowane w środku w iersza i poświęcone poezji - owej domenie dialogu, wieloznaczności i niedefinityw ności3.
3 W cytow anym w ykładzie na U niw ersytecie Śląskim (s. 655) stwierdza Barańczak: „Poezja to być m oże nic innego jak głos przypominający nam, że zaw sze jesteśm y c z y m ś w i ę c e j niż to jedno znaczenie i ta jedna funkcja, które chce nam nadać i do której chce nas przypisać otaczający
MIĘDZY WY OB RAŹ NIĄ TRA UMATYCZNĄ 1 G EO ME TRY CZN Ą 131 O dczytujem y w tej architektonice, w tej topografii problem ów, bardzo wyraźne przesłanie: m e d i a c y j n o ś ć i d i a l o g o w o ś ć są czynnikam i k o n s t r u u j ą c y m i , k o n f r o n t a c y j n o ś ć zaś - czynnikiem d e s t r u k c j i i r o z p a d u .
Od pew nego czasu w moim opisie przestrzeni w iersza i napięć w niej panują
cych posługuję się term inologią bliską fizyce kosm osu, m ów ię o kuli, jej jądrze, grawitacji, siłach odśrodkow ych i siłach przyciągania. I czynię tak nieprzypadko
wo, bo w iersz B arańczaka w sposób niezw ykle powściągliwy, ale i konsekw ent
ny, całym swym ukształtow aniem takie odczytanie sugeruje. Jest on w ychylony w dwie przestrzenie - w przestrzeń etyki oraz w przestrzeń Kosm osu. W którym ś m om encie, ja k to ju ż wcześniej zasygnalizow ałem , staje się m odelem człow ieka i świata. W oba sw oje m onologi wpisuje pojęcie w yboru etycznego i odnosi je do tej kosm icznej perspektywy, a nie w ypow iedzianą w prost m yślą jest tu sprawa bezpieczeństw a Ludzkości. Utwór staje się pełną powagi przypow ieścią o potrze
bie koegzystencji i w spółistnienia, czego alternatyw ą jest rozpad i niebyt - rozpad ju ż nie tylko w iersza, ale i człow ieka, i świata, w którym on żyje i którego symbol stanowi teraz owa kula ziem ska, w strząsana sprzecznym i siłam i. W arunkiem prze
trwania Ludzkości jest przetrw anie pełnego człow ieka, um iejącego m yśleć dialo
gowo, m ediow ać m iędzy racjami. Każda z tych racji usam odzielniw szy się pro
wadzi do rozpadu, ma w sobie ziarno szaleństw a i sam ozniszczenia, uczestnicząc zaś w dialogow ej, ocalającej koegzystencji - w zbogaca i sam a staje się nieusu
walnym składnikiem pełni.
W iersz „Prosty człow iek [ ...] ” ma jako scenerię cały ten w iek XX, jak żaden inny targany totalitarnym i uproszczeniam i i kłam stw am i, których echa pow racają w utworze. Duch historii zaw arty jest w obrazach, w każdy z nich da się wpisać w ycinek XX w ieku, poczynając od bitwy pod Verdun, poprzez m arsze z pochod
niami w latach trzydziestych, przysypane wapnem doły następnej wojny, kłam stwa propagandy stalinowskiej i późniejszej, kipiące nienaw iścią stadiony, obozy filtracyjne w Czeczenii, echa wojen i czystek etnicznych w Jugosławii czy w Afryce, w scenerii zupełnie ju ż w spółczesnej, z tow arzyszeniem najnow szych mediów.
Znam iennym akom paniam entem dla tych brzem iennych w iekiem XX w er
sów je st pow tarzające się s i e d m i o k r o t n i e w różnych kontekstach (oraz w tytule utw oru) słowo „ p r o s t y ” : „prosty człow iek”, „prosta natura”, „prości czytelnicy” , „prostych ludzi”, itd. Żaden z dwóch m onologujących w utw orze G ło
sów wobec tego akurat słowa się nie dystansuje, choć dystansuje się wobec niego cały wiersz, będący antytezą „prostoty” - z ł o ż e n i e m w łaśnie dwóch swoich części. Fetysz „prostego człow ieka”, który otwiera drogę ku w ielkim kw antyfika- torom, funkcjonuje tutaj jako - rzec m ożna - stale zagrażający wirus, niepostrze
żenie infekujący język i w yobraźnię, swobodnie przem ieszczający się m iędzy stro
fami wiersza. Funkcjonuje - dodajm y - także w w ym iarze autotem atycznym teks
tu, zw łaszcza jeśli czytać ten utw ór również jako podw ojone , j a ” poety. A utor zdaje się nad tym jednym elem entem wiersza nie panow ać, owo „prosty” panoszy się tu jakby poza kontrolą i zagraża każdemu: m onologującym G łosom czy może
nas świat, świat upraszczających generalizacji i redukcji, świat topornych podziałów i m anipulowa
nych nienaw iści”.
autorskiem u „ja” rozpisanem u na te Głosy, a także każdem u czytelnikow i, rów nież Tobie i m nie, którzy czytam y w danej chwili ten utw ór?
Tym, co utrzym uje w wierszu „ Prosty człow iek [ ...] ” stan nie w ygasającego napięcia, je st trw anie w nim dwóch rów norzędnych zaangażow ań poety. Po pierw sze, to zaangażow anie na rzecz pełnej artykulacji skonfliktow anych Głosów i próż
no szukać w w ierszu ironicznych podtekstów. Ironia je st obca temu utw orow i, natom iast nieironiczna cytatowość, bezwarunkowe oddaw anie głosu każdej ze stron m ieści w sobie jakby m om ent autoanalizy, autokom entującej refleksji, która m o
głaby brzm ieć: „tak, w pew nych sytuacjach i m nie przychodzi do głowy taka - jednostronna - m yśl”, „tak, czasem bywam w yłącznie Pierw szym lub w yłącznie Drugim G łosem ” . Po wtóre, trwa w wierszu zaangażow anie autora na rzecz po
etyckiego w yrażania myśli o potrzebie m ediacji, o tym , że istnieje pew na „m asa krytyczna” w budow aniu, kultyw ow aniu świata w łasnych przekonań, której prze
kroczenie prow adzi do całościowej destrukcji św iata szerszego, będącego m iej
scem naszego w spólnego bytowania, tego Universum, którego Ludzkość nie za
m ieni ju ż na żadne inne. W idzimy więc, jak racją istnienia tego wiersza, jego zasad ą poetycką je st egzystow anie na równych praw ach dw óch żyw iołów czy idei - różnicow ania i zespalania. Tylko przyznanie obu tym tendencjom autonom ii w utworze, pew ien m aksym alizm w docieraniu do ich istoty sprawiają, że nic się w tym w ierszu nie w yjaśnia definitywnie. A wręcz przeciw nie, kończym y lekturę utw oru w prześw iadczeniu, że wszystko pozostaje w jak im ś zaw ieszeniu, że siły entropii i siły skupienia trw ają w permanentnej chw iejnej rów now adze, a troska zw iązana z utrzym yw aniem tej równow agi jest jakim ś w yrokiem ? w yzw aniem ? czy m oże zadaniem ? - nałożonym na Ludzkość i k ażd ą z osobna jednostkę.
Kończąc interpretację w iersza „Prosty człow iek [...] ” i rozszerzając nieco per
spektyw ę naszej refleksji zauważmy, że wiersz ów „m ów i” do nas zgoła inaczej niż utw ory wcześniej analizowane. O ile czytając tam te, m ogliśm y w skazać b o ha
tera lirycznego, m igotliw ego w praw dzie i w ielopostaciow ego, o skom plikow anej
„biografii” poetyckiej, ale przecież personalizow anego w utw orze, m ogliśm y m ó
wić o „św iecie przedstaw ionym ” wiersza, także niejednoznacznym , istniejącym w kilku w ym iarach, przestrzeniach, a jednak w idzialnym i kom unikującym sensy, o tyle czytając tekst „Prosty c zło w ie k [ ...] ” m am y do czynienia raczej z G ł o s a- m i, które - ja k się zrazu wydaje - w ypełniają go bez reszty. M ożna pow iedzieć, że te G łosy dokonują redukcji świata, w w arstw ie zaś pozaw erbalnej w iersza, w jego konturze, w ukształtow aniu strof i rymu, ów partykularyzm G łosów zosta
je przezw yciężony, a świat - odzyskany w swej pełni i w yzw olony z ich retorycz
nego uchwytu.
Jednak zaw odna byłaby analogia m iędzy w ierszem „Prosty człow iek [ ...] ” a utw oram i Barańczaka z lat, powiedzmy, siedem dziesiątych, które w yzw alały z retoryki języ k a społecznej opresji późnego PRL-u. M ożna raczej pow iedzieć, że polem iczność sw ą tekst ów kieruje także przeciw ko sam em u sobie, a ściślej: prze
ciw uproszczeniom , jak ie tkw ią w naszych m yślach, w tym rów nież w św iadom o
ści „m ów iącego” ten w iersz autora. M ożna to nazw ać autotem atyczną podejrzli
w ością tego utworu. W iersz „Prosty człow iek [ ...] ” nie m a przeciw nika w tym sensie, w jakim m iała go kiedyś poezja B arańczaka dem askująca PRL-ow ski j ę zyk, poniew aż poszukiw anie redukcji odbywa się tu rów nież w przestrzeni w ła
snego języka, w łasnej św iadom ości autora. I tak oto, odczytując dyskursy filozo
MI ĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRA UMA TY CZN Ą I GEO ME TR Y CZ N Ą 133 ficzne B arańczaka w tom ie Chirurgiczna p recyzja, odnajdujem y się gdzieś na b ie
gunie poetyckiej refleksji epistem ologicznej. O dnajdujem y się w sferze gry p o e
tyckiej z tkw iącym i w ludzkiej św iadom ości i języku schem atam i opisu człow ieka i świata.
W tej perspektyw ie skłonny jestem także odczytyw ać utw ór Chęci. Podobień
stwo m iędzy nim a w ierszem „Prosty człow iek [ ...] ” polega na tym , że w trakcie lektury obu tekstów czytelnik dośw iadcza w pew nym m om encie rozterek, jeg o udziałem staje się jak iś poetycki „efekt obcości” , kryzys zaufania w stosunku do narratorów -G łosów opisujących świat i człow ieka, form ułujących oceny i p o stu laty etyczne, racjonalizujących ludzkie doświadczanie Boga, cierpienia, kresu życia, w ystępku. W utw orze „Prosty człow iek [ ...] ” kłopot czytelnika z wyborem którejś z racji staje się początkiem innej drogi do w iersza, skutkuje zaniechaniem przez tego czytelnika ow ego w yboru, z a n i e c h a n i e m w y b o r u j a k o z a s a d y c z y t a n i a w i e r s z a i otwarciem się na istotny dyskurs poetycki - o tolerancji, w ielogłosow ej naturze poezji, paradoksalnej sile tego, co odrzuca dom inację i jed - nogłosow ość. D ram aturgia lektury Chęci je st nieco inna, bo w tym utw orze niepo koje czytelnika w ynikają raczej z w ielokrotnego w ym ykania się dyskursu je d n o znacznym zakw alifikow aniom i wartościowaniu.
Pokuśm y się o rekonstrukcję czytelniczej konkretyzacji w iersza, a zarazem o rekonstrukcję kolejnych w pisanych weń instancji nadaw czych i poziom ów zn a
czeniow ych. W ydaje się bowiem, że lektura Chęci stopniow o odsłania przed czy telnikiem coraz dalsze horyzonty filozoficzne w pisane w ten tekst, że zaprogra
m owana tu została przez poetę jakby w ędrów ka czytelnika od pew ności do zw ąt
pienia w sens kolejnych odczytań utw oru, w ędrów ka od znaczeń prostych ku bardziej złożonym , od em ocji i zaangażow ań - rzec m ożna - doraźnych ku refle
ksji nad człow iekiem wyzbytej owych emocji i najbardziej w ieloaspektow ej.
W początkow ej lekturze - powierzchniowej i dosłownej - w iersz Chęci jaw i się jako próba odpow iedzi na pytanie o jakość dzieła Bożego, którym jest czło wiek. Próba odpow iedzi racjonalizująca i pow ściągająca em ocje, która tym sw o im pragm atyzm em jak b y uwodzi czytelnika. Człow iek zostaje tu „rozpisany” na C iało i Duszę. Z dokładnością rysunku technicznego pokazana je st cała doskona
łość składników Stw orzenia, w yrażona w pow szechnie akceptow anych katego
riach m echanicznej precyzji i perfekcjonizm u w ykonania:
W zruszające dbałością genialnego Stwórcy o najdrobniejszy detal, od Aort do Żeber, bezbłędne w polirytmii skurczów i rozkurczów, w inżynierii płuc, nerek, przyspieszonych kursów
krwi, w pomysłach zastawek, zwieracza lub źrenic, w całym koncepcie brania i wchłaniania w siebie świata, aby wydalić to, co niepotrzebne -
czy Ciało kiedykolw iek musi się rumienić za sw eg o Projektanta, W ykonawcę oraz
Brakarza, jednym słow em za sw ego Autora, gdy któraś cząstka ciała ustanie, nawali, zaboli czy okaże się śmiertelnie chora? [s. 35]
Opis C iała w tej pierw szej zw rotce zyskuje lustrzane odbicie w zw rotce trze
ciej, w której z kolei D usza ludzka przedstaw iona zostaje jak o sfunkcjonalizow a- ny aparat odbiorczo-nadaw czy i filtracyjny emocji, w artości, pożądań:
Wzruszająca samego genialnego Stwórcę
miejscem na każdy stan, od Aprobat do Żalów, bezbłędna w polifonii podszeptów-pouczeń, w dynamice przepływu z pokuty w pokusę,
gry z tą kontrolną śluzą, jaką jest sumienie, w całym koncepcie brania, wchłaniania w swój parów świata, aby oczyścić go z mentalnych kałów -
czy Dusza kiedykolwiek musi się rumienić za swego Projektanta, Wykonawcę oraz
Brakarza, jednym słowem za swego Autora, kiedy jej cząstka zdradzi, zawiedzie, nawali, uświęci okrucieństwo, z nienawiści chora? [s. 35]
Słyszym y w obu zw rotkach kaskadowy nieom al dynam izm frazy, „nieuchron
ność” i kinetykę składni, która dodatkowo przyspiesza na progach kilku przerzut- ni, nabiera rytm u i posuw istości precyzyjnego m echanizm u dzięki gęstej instru- m entacji („bezbłędne [...] / [...] w pom ysłach zastawek, zw ieracza lub źrenic”,
„bezbłędna w polifonii podszeptów -pouczeń, / w dynam ice przepływ u z poku
ty w pokusę”). Regularny 13-zgłoskow iec (7+6), o akcentach paroksytonicznych przed średniów ką i w klauzuli, wzm aga jeszcze tę kinetykę i nadaje opisom Ciała i D uszy jak ąś - w pierw szej chwili nieuchronną - trafność, precyzję i defini- tywność.
C zytając dalej w iersz Chęci w tej w arstwie najbardziej narzucającej się i ze
w nętrznej dyskursu, w drugiej i czwartej zwrotce, będących jak by refrenem , sły
szym y - odpow iadający na pytanie pierw szego - drugi Głos dialogu. Poddaje on ocenie dzieło Stw órcy i ludzkie postawy wobec zaw odności C iała i Duszy. I w tej odpow iedzi, ja k we wcześniej zadanym pytaniu, odnaleźć m ożna intencję obiek
tywizacji i ton racjonalnego pragmatyzm u:
P rzeciw n ie, tych z nas, którzy czują się zranieni, nie sta ć na obiektyw izm : bó l nazbyt ich męczy.
Żadnych gw a ra n cji p rzec ież nam nie d o daw ali do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci;
św ietn ość produktu i tak w p o ró w n a w czej skali
zajm uje je d n o z wyższych m iejsc; liczą się chęci. [s. 35]
P rzeciw nie, tych z nas, którzy czują się zdumieni, nie sta ć na obiektyw izm : za w ó d zb y t ich dręczy.
Żadnych gw a ra n cji p rz ec ie ż nam nie dodaw ali do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci;
św ietn ość produ ktu i tak w p o ró w n a w czej skali
zajm uje je d n o z w yższych m iejsc; liczą się chęci. [s. 36]
Opinia o dziele Stw órcy i zasadności ludzkich skarg na śm iertelne aw arie C iała i na grzeszne choroby Duszy wznosi się ponad akcydentalność indyw idual
nego dośw iadczenia człow ieka, oddala ludzki partykularyzm w ocenie Stwórcy.
Odwołuje się zarazem do zdroworozsądkowych kategorii „dobrych chęci” (u Boga), psychologicznego m echanizm u uprzedzeń i urazów (u zranionego człow ieka) i jeg o przeciw ieństw a - obiektyw izm u, stosuje do opisu relacji B óg-człow iek sw oiście rynkow ą czy handlow ą pragm atykę i term inologię („Żadnych gw arancji przecież nam nie dodaw ali / do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci”).
Jeśli zatem w skazyw ać ten pierwszy, elem entarny poziom artykulacyjny czy
MIĘDZY WY O B RA ŹN IĄ TRAUMATY CZN Ą I G EO ME TR Y CZ N Ą 135 instancję nadaw czą C hęci, to będzie n ią taki właśnie „G łos rozsądku” , z całą rze
czow ością jeg o argum entacji, z ow ą logiką racjonalizacji spraw sa cru m , która potw ierdzając istnienie Boga i jego akt stwórczy, przekłada zarazem tę problem a
tykę na język pragm atycznej w spółczesności. Bez trudu m ożna sobie wyobrazić czytelnika akceptującego ten język dyskursu o sacru m , oddalający em ocje, ka
płańską solenność i ciem ną abstrakcję pojęć - język przejrzystych rozstrzygnięć aksjologicznych i przejrzystego podziału istoty ludzkiej na Ciało i Duszę, ze sw o
istą arytm etyką tego podziału, która sum uje „składniki” człow ieka nie pozosta
wiając kłopotliw ej reszty.
Pow iedzm y jed n ak zaraz, że ów m om ent osiągnięcia tak skrajnego uspójnie- nia dyskursu o Bogu, człow ieku, chorobie, śmierci i grzechu je st zarazem w w ier
szu Barańczaka m om entem , gdy cała ta m isterna konstrukcja zaczyna tracić w ia
rygodność. I trudno pow iedzieć, dlaczego w łaściw ie czytelnik nie m oże dać się bez reszty zam knąć w tym jednym (rozpisanym na pytanie i odpow iedź) dyskur
sie, ję z y k u , stylu. W k tóry m ś m om encie w iersz C hęci z a czy n a św iadczyć o tym , j a k m ó w i ą c j e d n o u n i k a s i ę p o w i e d z e n i a c z e g o ś i n n e g o , j a k z a d a j ą c j e d n o p y t a n i e z a m y k a s i ę d r o g ę d o p o s t a w i e n i a w s z y s t k i c h i n n y c h p y t a ń : ja k i je s t Bóg? jaki jest jeg o plan? jak ie w tym planie jest miejsce ludzkiego cierpienia, śm ierci, w y
stępku? U tw ór zaczyna jak b y znaczyć deficytem znaczenia, nie tym, co w nim pow iedziano, lecz tym , czego pow iedzieć nie chciano, czego pow iedzeniu zdoła
no zapobiec. Im bardziej spójna i scalająca jest organizacja w iersza, sym etria jego strof, regularność rytm u, tym bardziej oczyw iste się staje, że chodzi tu raczej 0 im pregnow anie przestrzeni utworu na całą praw dę o człow ieku i jeg o dośw iad
czeniu egzystencjalnym niż o otw arcie jakiejś perspektywy.
Ten doznaw any przez czytelnika kryzys lektury w iersza, trw ający tak długo, jak o długo ogranicza się ona do percepcji powierzchni tekstu poetyckiego, w ym u
sza niejako na tym czytelniku odkrycie rzeczyw istości negatyw nej utworu, rze
czyw istości nie chcianej, usuniętej poza utwór, oraz urucham ia jego wrażliw ość na m echanizm y redukcji prawdy, na wszelkie rysy na owej zw odniczo gładkiej pow ierzchni w iersza. W tym m iejscu dochodzim y do drugiej fazy lektury utworu 1 zarazem zakreślam y obszar znaczeń należących ju ż do wyższej w arstw y sensów, nadbudow anej w Chęciach nad najbardziej dostępną i narzucającą się czytelniko
wi rzeczyw istością niby-racjonalnego dyskursu.
W procesie destrukcji lektury ufnej i prostolinijnej w iele elem entów wiersza, które dotąd w spółtw orzyły jego bezkonfliktow e w nętrze, zaczyna obracać się nie
jak o przeciw ko niem u, dokonuje aktu niezam ierzonej autodem askacji czy autopa- rodii. O to zaw arty we fragm entach: „czy Ciało kiedykolw iek musi się rum ienić / za sw ego P rojektanta”, „czy Dusza kiedykolw iek musi się rum ienić / za swego P rojektanta” - zw rot frazeologiczny „rum ienić się za kogoś”, w pow ierzchow nym czytaniu m ający cechy niewinnej figury stylistycznej, rzec m ożna, stylistycz
nego ozdobnika, w tej analitycznej lekturze, o której teraz m ówimy, ujaw nia sw ą intrygującą dw uznaczność i paradoksalność. Ktoś - czujem y to - jakby „przedo
brzył” w retorycznej inwencji, wprowadzając owe rumieńce Ciała i Duszy w dys
kurs o doświadczaniu przez człowieka choroby, śmierci i grzechu. Ciało przecież,
„gdy któraś [jego] cząstka [...] ustanie, nawali, / zaboli czy okaże się śm iertelnie chora” , raczej blednie i m artw ieje niż rumieni się. O dczytyw any w dosłownym
sensie ten frazeologizm parodiuje sw ą - w yznaczoną mu w jego uprzedniej „bio
grafii” w tym w ierszu - rolę e u f e m i z m u .
„A narchizujące” działanie owego frazesu o rum ieńcu Duszy i Ciała sięga zresz
tą jeszcze głębiej i destabilizuje w łaściw ie całą precyzyjnie dw udzielną kom pozy
cję w iersza, opartą na tezie o rozłączności Duszy i Ciała. Zaprzecza tej rozłączno- ści i ujaw nia jej redukcjonizm . W szak „rum ieniąca się” Dusza potrzebuje C iała dla sw ego rum ieńca, podobnie jak „rum ieniące się” Ciało potrzebuje zaw stydzo
nej Duszy, która rum ieniec wywoła. Redukcja człow ieka do dwóch pierw iastków dających się traktow ać w izolacji zostaje więc przez tę nagle ujaw nioną nadse- m antykę frazesu skom prom itow ana.
W arto zauw ażyć, że ów koncept poetycki, polegający na polem ice z utartym w yobrażeniem o dwudzielności człowieka - składającego się jakoby z Duszy i C ia
ła - koncept w ykorzystujący poezjotw órczy potencjał tej schem atyzacji, jest roz
w inięty w tom ie Chirurgiczna precyzja także w utw orze D ialog D uszy i C iała, um ieszczonym w zbiorze zaraz po wierszu Chęci. Poezjotw órczy paradoks pole
ga na tym, że człowiek, kreując te abstrakcyjne pojęcia-byty - Duszę i Ciało - zarazem nie potrafi w yobrazić ich sobie inaczej niż w postaci p e r s o n i f i k a c j i . A w niej „schodzą się” one - Dusza i Ciało - na pow rót w brew człow iekow i, a m oże raczej, ju ż jak o persony, atom izują się na Ciało i Duszę, rzec m ożna, dru
giego stopnia. Ten system dwójkowy zdaje się organizow ać także w iersz Chęci, w którym druga i czw arta zw rotka są dokładnie o połow ę krótsze od pierwszej i trzeciej, a każda z tychże daje się z kolei podzielić na dwie sym etryczne części.
Tak to człow iek darem nie próbuje wprow adzić ład i schem atyzację w niepozna
w alnym , przekroczyć w łasny horyzont epistem ologiczny.
W D ialogu D uszy i Ciała siłą napędzającą w iersz i źródłem jego nadzw yczaj
nego kom izm u je st retoryczny wigor, z jakim zarówno Dusza, jak i Ciało m anife
stują sw oje spersonalizow ane „ja”, perorują w językach obcych i udow adniają ponad w szelką w ątpliw ość, że ani Dusza nie jest „bezcielesna”, ani ciało - „bez
d u szne” . Stają się bardziej rzeczyw iste od niejednego „pełnego” człow ieka, które
go m iałyby być jakoby tylko połowami. X V Il-w ieczny poeta m etafizyczny A n
drew M arvell, którem u (obok księdza Baki) dedykow any jest D ialog D uszy i Cia
ła, próbow ał przynajm niej w swym wierszu D ialog żarliw ej D uszy i R ozkoszy w cielonej4 stylizow ać Duszę na m ałom ów ną ascetkę, Ciało zaś („w cieloną Roz
kosz”) na elokwentnego i zmysłowego kusiciela. Barańczak „idzie na całość” i sty
lizuje swój dialog na m ałżeńską kłótnię. Równocześnie D usza i Ciało um ieszczo
ne zostają przez poetę w ciasnym (4-zgłoskowy format w ersu!) i skręconym kon
turze wiersza - ikonie ludzkiego jelita? tętnicy? nerwu? - na powrót Jed n o c ząc y m ” zbuntow ane składniki w ideę człow ieka pełnego, a m oże też zapow iadającym ich przem ijalność?
CIAŁO
We mnie jesteś - ze mną dzielisz wszystko; nie licz, że się jeszcze
4 Przekład polski S. B a r a ń c z a k a w z b .: Antologia angielskiej p o e z ji m etafizyczn ej XVII stulecia. Wybór, przekł., wstęp, oprać. ... Warszawa 1982.
MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRAUMATY CZN Ą I GE O ME TR Y CZ N Ą 137
parę dzielnic uda (resztę czyniąc gettem)
tak uszczelnić, że nie wtargną
w raj ten gwałtem gangi gangren,
mafie martwień, bandy angin,
und so weiter.
D U SZA Mój Kaliban
kalambury składa! Który raz kaliber
twej natury, choć naiwnej jak koliber,
żal ponury w podziw zmienia!
Oto przykład sczłow ieczenia
niewolnika p l u s w ię zien ia -
rzecz niezwykła! [s. 41]
Jeśli przyjm iem y, że wąski i skręcony kontur w iersza D ialog D uszy i Ciała je st ikoną - m ów iąc tryw ialnie - ludzkiej kiszki czy innych ciem nych duktów ciała ludzkiego, to w tłoczenie w ów kontur s o n e t u , gatunku tradycyjnie ucho
dzącego za najw yższą em anację kunsztu lirycznego i, by tak rzec, duchowej ele
gancji, stanow i pow tórzenie w przestrzeni poetyki utw oru trudnej, a jednak n ie
usuw alnej koegzystencji w człowieczej Jedni wzniosłej Duszy-estetki i równie niezbędnego, choć tryw ialnego, Ciała-schronu.
Po tej dygresji o Dialogu D uszy i C iała, koniecznej w szakże dla zrozum ienia w iersza C hęci, obserw ujem y w dalszym ciągu ów w iersz okiem czytelnika nieuf
nego, który począł dostrzegać deficyt realności i sym plifikacje ludzkich dośw iad
czeń egzystencjalnych - stłum ione rytmem i zniew alającą dynam iką składni mo- nologów -G łosów , ukryte pod ich „opływ ow ą” narracją, pod im pregnatem regu
larnego, oratorskiego 13-zgłoskowca. W takiej pogłębionej lekturze te form alne znam iona uspójnienia myśli narratorów tracą sw ą niew inność i dobrą reputację środków służących ob iektyw izacji, podobnie ja k nieoczyw ista i dw uznaczna w swej intencji w ydaw ać się zaczyna owa schem atyzacja „C iało -D u sza” w opisie człow ieka, dzieląca w iersz na dwie równe części, rodząca podejrzenie, że ktoś chętnie sięgnął po te stare figuracje teologiczne człow ieka nie bez jakichś ukry
tych intencji - m oże po to, by w swym w yw odzie nie stanąć tw arzą w tw arz z człow iekiem konkretnym i pełnym, by dzieląc go na dwie połowy, zastąpić m o
delem człow ieka. C zytelnik nieufny wiersza Chęci zauw aży także, że choroba, śm ierć, zdrada, grzech dotykające człow ieka zostają przez oba Głosy w utworze
jakby odrealnione i przesunięte do rzędu zjawisk odwracalnych. A przecież w per
spektywie pojedynczego człow ieka są to dośw iadczenia o w ym iarze apokalipsy, raniące lub unicestw iające - i właśnie nieodwracalne. Zauważy, że choć w p er
spektywie tegoż człow ieka choroba i śmierć stanow ią pew nik o niepojętej logice, to przecież Glosy pow iadają, że są one jakby incydentem, w yjątkiem od reguły, potw ierdzającym praw dę o doskonałości Stwórcy. Że choć w dośw iadczeniu czło
wieka realność śmierci i grzechu nie podlegają stopniowaniu, to jed nak G łosy mówią: ś w ie tn o ś ć produktu i tak w porów naw czej skali / zajm uje je d n o z w yż
szych m iejsc'’ (s. 35).
Nie jest wcale łatwy opis owych dokonujących się w m onologach w iersza se
mantycznych przem ieszczeń, obsunięć i przeform ułow ań realności ludzkiego ży
cia w bezbolesną i znieczulającą fikcję schematów, frazesów i pojęciowych cliches.
Nie jest łatw y opis całej tej dialektyki (w sensie schopenhauerow skim )5 praktyko
wanej przez G łosy w nieuchw ytnej przestrzeni, gdzieś m iędzy instynktem a św ia
dom ą grą intelektualną i intencją perswazyjną. Trudność, ja k ą m a interpretator Chęci z precyzyjnym w skazaniem granicy, która oddziela w Głosach w iersza re
dukcję i pełnię, praw dę i kłam stwo, przem ilczenie, półpraw dę i całą praw dę - te niepochw ytne w dynam icznej artykulacji stopnie stężenia realności w słow ie - je st właściwie centralnym problem em tego utworu. Problem em w ykraczającym , jak się wydaje, poza całkow icie z pozoru „teologiczny” horyzont Chęci. Tem atem tego tekstu jest w istocie coś, co precyzyjnie nazywa tytuł innego w iersza B arań czaka - Ustawienie głosu. R edukcja świata dokonuje się właśnie poprzez owo
„ustaw ienie głosu”, czyli w ybór języka, w ybór stylu, który uspójnia, nadaje k o n tury rzeczywistości i temu w szystkiem u, co w niej nieobliczalne i niew yjaśnialne.
We w spom nianym wierszu z Widokówki z tego św iata czynność ucieczki przed Niew iadom ym i N ieodw racalnym w bezpieczny azyl języka przedstaw iona zosta
ła w formie jaw nych ąuasi-cytatów:
Tak, takim m oże głosem , jakim pierw szy pilot ośw iadcza przez głośniki, że wszystko w porządku (tak jakby sto ton stali prującej na wylot
chmurę nie było gwałtem na zdrowym rozsądku) - ciepłym , choć ochłodzonym i orzeźwiającym napojem głosu, w którym musują bąbelki wiary, że żaden ciężar nie będzie zbyt w ielki,
gdy w garść w ziąć dźw ignię męskiej odpowiedzialności;
albo telew izyjnym głosem kaznodziei, w którym pod reflektorem nie ma ani cienia w ątpliw ości (że niby w yjściem z beznadziei jest w płacić czek na konto przyjścia Zbawiciela), gdy grzmi z piętrowych estrad, w jaskrawo niebieskim sm okingu z poliestru - w tle chórek anielic
z sekcją rytmiczną - gotów cały się zamienić
w neon: „I Ty Się Znajdziesz W Królestwie N iebieskim ”;
t... ]
w ięc takim głosem gdyby m ówić; ale gdzież tam6.
5 Zob. A. S c h o p e n h a u e r , E rys tyka, c zyli sztuka p row adzen ia sporów . Przeł. B. i L. K o- n o r s c y . Przedmowa T. K o t a r b i ń s k i . Kraków 1976.
6 S. B a r a ń c z a k , U staw ienie głosu. W: Widokówka z tego św iata. I inne rym y z lat 1986—
1988. Paryż 1988, s. 35.
Pytanie, jakim w łaściw ie „głosem ” m ów ią narratorzy C hęci, jak i język w y
bierają, aby tym językiem znieczulić dram at bólu, śm ierci, grzechu konkretnego człow ieka, otw iera przestrzeń niezwykłej wieloznaczności w tekście Barańczaka.
Na pew no nie m a w utw orze jednoznacznych „cytatów ” z konkretnej realności (jak w wierszu Ustaw ienie głosu), lecz raczej są tu nieprzejrzyste naw arstw ienia, aluzje do w ielu stylów społecznego dyskursu. Ten z pozoru teologiczny dialog
„podszyty” je st w ielością zgoła nie teologicznych zastosow ań języka, w ielością Głosów, które łączy jed n a wspólna cecha - skłonność do depersonalizacji, do re
dukcji konkretnego człow ieka, zastąpienia go jakim ś bezim iennym podm iotem zbiorow ym , który trw a poza czasem, poza jednorazowością, niepow tarzalnością nieodwracalnością. M ożna by rzec, że we wszystkie te, pokątnie egzystujące w w ier
szu użycia języka jakoś wpisane są doświadczenia samego Barańczaka i jego współ
czesnych. W spółistnieją t u - j ę z y k technokratycznej gospodarki liberalnej, język reklamy, w olnego rynku, a wreszcie języki w służbie politycznej socjotechniki, zarów no ten z czasów PRL-u, jak i język współczesnej polskiej polityki, zam ie
szany w konflikty społeczne wczesnego kapitalizm u.
W pew nym odczytaniu m ożna np. rozpoznać w Chęciach echa, pogłosy roz
pisanej na role - jak b y na refreny-głosy w jakim ś akadem ijnym chórku - pochw a
ły nie tyle dzieła Bożego, co jakiejś kulejącej rzeczyw istości społecznej czy ustro
jow ej. Takie zwroty, jak: „liczą się chęci”, ś w ie tn o ś ć produktu i tak [ . . . ] / zajm uje je d n o z wyższych m iejsc”, „nie stać [ich] na obiektyw izm ”, ,z a w ó d zbyt ich drę
c zy ” - m ogłyby się pojaw ić w prasie w okresach „kryzysów społecznych” . Także pierw sza i trzecia zw rotka m ają sw oistą dram aturgię „trudnego pytania” . Zanim zostanie ono postaw ione, w pokrętny zresztą i eufem istyczny sposób (Głos nie pyta się: czy Stw órca je st winien? albo: czy człow iek ma praw o się skarżyć? - ale:
„czy Ciało [/Dusza] [...] musi się rum ienić / [...] za swego [...] / [...] A utora”), poprzedza je pochw alny wstęp o perfekcji Stwórcy, także w ydający się pow tórze
niem pewnych historycznie rozpoznawalnych rytuałów oficjalnego dyskursu z w ła
dzą, wobec w ładzy czy o władzy.
W iersz Chęci poddaje się takiej jak powyższa, ukonkretniającej lekcji, odnaj
dującej w nim jak iś socjolingw istyczny idiom. Zarazem jed nak utw ór „cytuje”
przecież nie tylko ten konkret językow y, ale bardziej m oże - sam m echanizm alienacji dyskursu, jeg o uspójniania, będącego wyrazem tęsknoty za uspójnionym i bezbolesnym światem .
Zapytajm y zatem , czym są Chęci na tym poziom ie lektury, do którego dotarł czytelnik, najpierw uw iedziony zniew alającą logiką eksplikacji „G łosu rozsąd
ku”, potem rozpoczynający swoje prywatne dochodzenie w sprawie tego, co w G ło
sach w iersza zam knięte w retorycznych ryglach, nie ujaw nione. Czy pow staje w tym utworze jak iś poetycki akt oskarżenia człow ieka - funkcjonariusza deper- sonalizujących idei, konstruktora fikcji o ludzkim losie, zdradzającego drugiego człow ieka? G dyby na tym poziom ie zakończyć lekturę, to niew ątpliw ie wiersz C hęci byłby takim obnażeniem ludzkiej potrzeby czy pokusy sym plifikacji, obna
żeniem ludzkich „chęci”, by znaleźć racjonalizujące w ytłum aczenia dla wyroków w pisanych w akt stw orzenia (co eufem istycznie nazyw a się tu „niedaw aniem gw a
rancji”), by „ustaw ić głos” w sposób, który pozwoli przejść ponad jednostkow ym ludzkim istnieniem , dośw iadczającym takiego w yroku z całym konkretem sw oje
go bólu.
MI ĘDZY W YO BRA ŹN IĄ TRAUMATYCZNĄ I G E O M E TR Y CZ N Ą 1 3 9
A jednak lektura Chęci nie m oże zakończyć się na tym poziom ie refleksji, poniew aż istnieje w utw orze jeszcze jedna, trzecia z kolei sfera w yrażania zna
czeń i płaszczyzna sensów, wym agająca odczytania. I znów będziem y mieli do czynienia z kolejnym zw rotem , zaprzeczeniem i w pew nym sensie rozwinięciem w inne konteksty tej sem antyki i aury em ocjonalnej w iersza, która ukształtow ała się, ustabilizow ała w toku dotychczasowej lektury - najpierw ufnej i bezkonflik
towo akceptującej, a potem budzącej się ku nieufności, przekornej, polem icznej i w jakiś sposób dem askatorskiej, bo odsłaniającej nadużycia i schem atyzacje do
konane za pom ocą języka.
Tym obszarem nowej konkretyzacji znaczeń i źródłem następnych sensów je st kontur w iersza Chęci, jego ukształtowanie przestrzenne, graficzne, jeg o iko- niczność, która w tym tekście Barańczaka, podobnie ja k w w ierszu „Prosty czło
w iek odgryw a rolą w ybitną - sam odzielnie generuje nowe znaczenia, a nie tylko ilustruje te, które ju ż wcześniej pojawiły się w utworze. Otóż w konturze C hęci w olno odczytać ikonę zapisu elektrokardiograficznego ludzkiego serca, w ykres jeg o pracy. Linie tego wykresu załam ują się zgodnie z następstw em ry
m ów o układzie abaacbbcdded II cfefef, ten sam rym łączy w ersy o równej głębo
kości załam ania w ykresu. Zwrotki pierw sza i druga (o Ciele) oraz trzecia i czw ar
ta (o Duszy) tw orzą dwie sekwencje rym ów o identycznym układzie, a zarazem dw a wykresy pracy serca o identycznym przebiegu. Rzec m ożna, Ciało i Dusza
„pracują” w tym sam ym rytmie i w tym sam ym człow ieku. Ten sw oisty mime- tyzm fizjologiczny zdaje się sięgać w wierszu jeszcze głębiej - w kierunku naśla
dowania ludzkiego oddechu. Pierwsza i trzecia zw rotka Chęci to konstrukcje skład
niow e niezw ykłej długości, odtw arzające jakby rytm owego oddechu. K ażdą ze zw rotek m ożna podzielić na „fazę wdechu” (7 wersów) i „fazę w ydechu” (5 w er
sów), z kulm inacją w postaci słów „C iało” i „D usza” (na początku ósm ego w er
su), które są szczytem intonacyjnym obu długich zdań i jak b y odw racają ich kie
runek w połow ie przebiegu składniowego.
Tak oto nieoczekiw anie cały wiersz Chęci staje się personifikacją jednej oso
by - na przekór dialogow aniu (sygnalizow anem u kursyw ą) zw rotki pierw szej z drugą oraz trzeciej z czwartą. Dokonuje się w pisanie mowy, G łosów wiersza, w kontur ciała ludzkiego, z jego fizjologią, z konkretem jeg o tętna i oddechu, któ
re stanow ią najintym niejszy sygnał życia, a zarazem przem ijania człow ieka. N a
leży dostrzec, ja k radykalna jest ta zmiana ogniskowej w iersza, jak gw ałtow ny ten przeskok. W ydaje się, że w owej konfrontacji ciała ludzkiego i G łosów wiersza, w owym spotkaniu się pozasłownej geometrii utworu i jego w erbalnego dyskursu krystalizują się ostateczne sensy Chęci, tu autor um ieszcza swoje końcow e prze
słanie, ujawnia je w ędrującem u w głąb utworu czytelnikowi.
W ielorakie są znaczenia, które wynikać m ogą z ogarnięcia w iersza, jego G ło
sów konturem ludzkiego tętna i oddechu. Po pierw sze, w ten sposób wszystkie ow e „obiektyw izujące” racjonalizacje na temat człow ieka bezosobow ego osta
tecznie poddane zostają próbie realności. Tętno i oddech przywracają w tym utworze pam ięć i czucie C złow ieka Realnego, który w aktach nazyw ania i opisu zreduko
wany został przez Głosy do bezcielesnej kategorii, bytu statystycznego i param e
trycznego, obiektu działań perswazyjnych. Po wtóre, także Głosy w iersza - owi rzecznicy filozofii człow ieka wolnej od ludzkiego partykularyzm u - zostają p o niekąd ucieleśnione, tracą status bytów werbalnych. Ktoś „przypom ina” im ich
MI ĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRAUMATY CZN Ą I GE O ME TR Y CZ N Ą 141 realną kondycję istnień przem ijających. Ktoś, może w łaśnie sam Stwórca, który w tych dialogach G łosów także redukow any był do ludzkich kategorii i traktow a
ny instrum entalnie, z protekcjonalną w yrozum iałością dla błędów, jakie popełnił w akcie stw orzenia.
M oże jed n ak najciekaw szą - w sensie poetyckiego działania i epistem olo- gicznych w niosków - konsekw encją Barańczakowej geometrii wiersza jest otwar
cie się w Chęciach jakiejś wielostopniowej, nieskończonej w łaściw ie hierarchii bytów, w ychylenie się tego utworu poza horyzont poznawczy swych wewnętrznych G łosów . W pisan ie ich dyw agacji o D uszy i C iele w ja k ie ś nadrzędne C iało - ogarniające cały ten dialog i niedostrzegalne dla G łosów - stanowi wielki iro
niczny naw ias utw oru i w pew nym sensie ujawnia, że człow iek nie dysponuje językiem do opisania Stw órcy i jego Stworzenia. Jedyne, do czego jesteśm y zdol
ni, to w ykazanie słabości naszych konstrukcji poznawczych. D ualizm C iała i D u
szy, który organizuje w iersz C hęci, jest taką nie zam kniętą konstrukcją um ysłu ludzkiego, poniew aż C iało i D usza ulegają m ultiplikacji w nieskończoność - w głąb w iersza (gdy w błahym ludzkim zw rocie „C iało/D usza musi się rum ie
nić” otw iera się ontologiczna otchłań) i poza w iersz (Ciało okalające Głosy czyni z nich jed y n ie fragm ent jakiegoś pełniejszego bytu, a także w skazuje, że i ten dualizm m oże być zaledw ie „m yślany” przez jak ieś kolejne, jeszc ze bardziej ze
w nętrzne Istnienie). W obliczu tej ludzkiej bezradności poznaw czej, być m oże, dają się w pew ien sposób zrozum ieć próby osw ajania przez człow ieka nieogar
nionej logiki aktu stw orzenia w schematach um ysłu, próby zam ykania N iew iado
mego w przestrzeni języka, owo ludzkie „ustaw ianie głosu” . One także - te poku
sy i „ch ęci” - o k reślają niew esołą kondycję poznaw czą człow ieka. I tę „ok olicz
ność łag o d zą cą” należałoby, ja k sądzę, uw zględnić w b ilan sie znaczeń i ocen zaw artych w w ierszu Chęci.
U tw ór ten w sw ym dyskursie o człow ieku zdaje się bow iem w sumie oscylo
wać m iędzy dem askacją a współczuciem . Nie relatyw izując zła, nie zw alniając człow ieka z odpow iedzialności za służbę prostym form ułom i frazesom , za ulega
nie pokusie uproszczeń, w skazuje jednak rów nocześnie, że źródła tych postaw ludzkich nie w ynikają z jakichś przyrodzonych złych skłonności człow ieka, ale z jego sam otności w obliczu nierozw iązyw alnej, przekraczającej jeg o poznaw czy horyzont tajem nicy życia, z którego nie ma w yjścia innego niż przez cierpienie i śmierć. Tow arzysząca tej refleksji gorzka, elegijna ironia, ironia m etafizyczna, zdaje się znajdow ać swe ujście, swój w yraz w poetyce p i o s e n k i . Jednym z m ożliw ych odczytań tego w ielow arstw ow ego utworu Barańczaka jest właśnie dostrzeżenie w nim - w paralelizmie jego strof, refrenowej funkcji drugiej i czwartej zw rotki, zrytm izow aniu wersu - elegijnej piosenkow ości. Piosenka, której rytm odm ierza ludzkie tętno - oto m oże jakaś podstaw ow a „m elodia” tego utworu, sum ująca wszystkie jego wym iary filozoficzne, a nadto zgodna z podtytułem zbioru:
Elegie i p iosen ki z lat 1995-1997.
Dwa w iersze - „Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim j e s t ” i Chęci - w prow adzają w tomie Chirurgiczna precyzja filozoficzny pro
blem człow ieka poznającego, formułującego w języku swoje dośw iadczenia eg
zystencjalne, sw oje racjonalizacje Boga, cierpienia, grzechu, śm ierci. Zauważmy, że m iędzy tym i dw om a wierszam i zachodzi, w płaszczyźnie dyskursu filozoficz
nego, interesujący z w i ą z e k o d w r ó c o n e j s y m e t r i i. U tw ó r,,Prosty czło