• Nie Znaleziono Wyników

Między wyobraźnią traumatyczną a geometryczną : filozoficzne przestrzenie "Chirurgicznej precyzji" Stanisława Barańczaka : II

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Między wyobraźnią traumatyczną a geometryczną : filozoficzne przestrzenie "Chirurgicznej precyzji" Stanisława Barańczaka : II"

Copied!
27
0
0

Pełen tekst

(1)

Jerzy Kandziora

Między wyobraźnią traumatyczną a

geometryczną : filozoficzne

przestrzenie "Chirurgicznej precyzji"

Stanisława Barańczaka : II

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 94/3, 125-150

2003

(2)

Z A G A D N I E N I A J Ę Z Y K A A R T Y S T Y C Z N E G O

Pamiętnik Literacki XCIV, 2003, z. 3 PL ISSN 0031-0514

JERZY KAND ZIO RA

M IĘDZY W Y O B R A ŹN IĄ TRAUM ATY CZN Ą I G EO M ETRY C ZN Ą

FILOZOFICZNE PRZESTRZENIE „CHIRURGICZNEJ PRECYZJI”

STANISŁAWA BA R AŃC ZAK A. II*

4

Pragnąłbym w ykazać, że grupę utworów C hirurgicznej precyzji, które w tym szkicu w yodrębniam y jak o w iersze filozoficzne, najw yraźniej w język u poezji form ułujące problem atykę filozoficzną, egzystencjalną czy teologiczną, znam io­

nuje nadzw yczajne w ew nętrzne zróżnicow anie i skontrastow anie. To odpowiedni m om ent tych rozw ażań, by raz jeszcze uw ydatnić zasadę antynom ii i kontrastu rządzącą następstw em dyskursów filozoficznych Barańczaka. Zajm iem y się bo ­ wiem teraz trzecią grupą utworów, których filozoficzność jest m oże najbardziej oczyw ista (rozpraw ia się w nich o ludzkich wyborach m iędzy Dobrem a Złem , 0 Duszy i C iele) i które całą sw oją chłodną geom etrią w artości i bytów, szczegól­

ną aurą sterylnej scholastycznej konceptualizacji, architektoniką wiersza, wewnętrz­

ną sym etrią dialogujących racji tw orzą kolejny poetycki kontrapunkt C hirurgicz­

nej precyzji. T rw ają na prawach kontrapunktu zarówno wobec m rocznego egzy­

stencjalnego determ inizm u w ierszy Bist Du bei mir, Tekst do w ygraw erow ania na nierdzew nej bransoletce [...] i D ebiutant w procederze (w yrażonego także w ich poetyce), jak i w obec palim psestow ych narracji w utworach Problem nadaw cy 1 Czas tak cierpliw ie znosi, których przestrzeń, roztrącając cztery ściany w iersza, rozszerza się ku innym światom , a człow iek, ich bohater, uczestniczy w kilku w ym iarach historii i kosm osu jednocześnie.

Dobro i Zło oraz D usza i Ciało - te elem entarne pojęcia filozofii, ale i św iado­

mości potocznej, wobec których określały się całe system y filozoficzne - należą do kategorii pojęć dziedziczonych i zdają się być w wyobraźni człow ieka niezastę- powalne. Nawet jeśli któraś z połówek każdej z tych par pojęć bywała w przeszłości i bywa w spółcześnie kw estionow ana w ludzkim dyskursie, to przecież zawsze pozostaw ało po niej, rzec m ożna, puste miejsce. U niew ażniona, istnieje jednak jak b y nadal - sw oją ujem ną potencją. W ydaje się, iż ju ż w sam ym tym paradoksie tkwi zalążek konceptu poetyckiego. Pokazać ow ą prawdę, że każda racja afirmo-

* Pierwsza część studium została opublikowana w poprzednim zeszy cie „Pamiętnika Literac­

kiego”.

(3)

wana w skazuje na tę odrzuconą, a nawet więcej, że każdy jednostronny w ybór mieści w sobie w łasne przeciw ieństw o, mieści w sobie to coś, co tym bardziej jest, im bardziej skazujem y je na niebyt - oto tem atyka kolejnych w ierszy B arańczaka o dylem atach człow ieka na tym świecie.

W iersz „Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim j e s t ” stwarza osobliw ą sytuację impasu aksjologicznego. Program uje kryzys lektury na poziom ie dyskursu o w artościach - i ten m om ent dokładnie równego rozdziele­

nia w utw orze sym patii (albo jej braku) wobec każdej z dwóch m anifestujących się w nim postaw jest sw oistą poetycką katapultą, która ma wynieść czytelnika na wyższy poziom lektury, skierow ać jego uwagę na ukryte w tekście sygnały, iż nie o jednoznaczny w ybór którejś z opcji chodzi w wierszu, nie o rozpoznanie skryte­

go błędu rozum ow ania jednej ze stron i wyższości drugiej. Koncept B arańcza­

ka w ykorzystuje fakt, że tradycja poetycka nakazuje, by w szelki w prow adzony w utw orze dyskurs etyczny uzyskiw ał w końcu jakiś w artościujący plus lub m i­

nus, jakąś, choćby ukrytą za licznymi zasłonam i ironii, sankcję autorską. Tym cza­

sem w tym w ierszu czytelnik musi (takie przynajm niej ma on w rażenie w pierw ­ szym kontakcie z utw orem - że „m usi”) dokonać wyboru, a jednocześnie w t e k ś ­ c i e n i e o d n a j d u j e ż a d n y c h s y g n a ł ó w , k t ó r e c z y n i ł y b y k t ó r ą ś z o p c j i b a r d z i e j u p r z y w i l e j o w a n ą .

Sytuacja jest dram atyczna, poniew aż poruszam y się tutaj w sferze pojęć fun­

dam entalnych i rów nie fundam entalnych oczekiw ań etycznych wobec człow ieka:

„zdecyduj się w reszcie, człow ieku, i zdeklaruj raz na zawsze, po której jesteś stro­

nie - bądź albo łajdakiem , albo istotą szlachetną” - zdaje się m ówić Głos Pierw ­ szy; „niczego, żadnych zasad nie będę Ci narzucał - przecież zawsze sam i zawsze od now a m usisz w ybierać m iędzy dobrem a złem ” - replikuje Głos Drugi. Tak m ożna by streścić konfrontow ane w tym wierszu filozofie. Żadna z ow ych narra­

cji nie stosuje taniej dem agogii. Obie w ydają się m otyw ow ane autentyczną, nie- w yrachow aną, niekoniunkturalną potrzebą dojścia do prawdy. Obie m ają zna­

miona cytatu z m yśli (rozm ow y lirycznego „ja” z sam ym sobą) i cechuje je pew na em ocjonalna spójność, przydająca im wiarygodności.

Reakcja G łosu Pierw szego wydaje się bardziej im pulsywna. Irytacja i em ocja zaznaczają się tu ju ż w pierw szym zdaniu - m ógłby je pom yśleć albo i w ypow ie­

dzieć każdy czytelnik współczesnej gazety czy „oglądacz” telew izyjnych w iado­

mości, donoszących o kolejnej wojnie i kolejnych aktach gwałtu oraz przeciw sta­

w iających się im aktach ludzkiej solidarności i pomocy:

„Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim jest.

Skarbnicą moralnej prawdy czy skarbonką marnej pazerności?

sienno-pszennym oddechem Natury? odorem braku kąpieli?

kimś po królewsku gościnnym ? nienawidzącym obcych?

opornie niezaw isłym ? idącym z pochodnią na wiec?

pełnym mądrości w ieków ? nie znającym się na ekonomii?

kimś, kto ściągnie ostatnią koszulę z grzbietu, jeżeli przyjaciel w biedzie? kto ściąga przezornie buty (świadomy, że i tak ktoś to zrobi) z nóg rannego, który zań walczył?

m ilczącym podm iotem historii? jej skom lącym dopełnieniem dalszym ? kimś na zdjęciu (fotograf zakosił Pulitzera za cały cykl),

(4)

MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRA UMATYCZNĄ I GE O ME TR Y C ZN Ą 127

kto stoi na tle ruin w łasnego domu, niemy,

wąsaty, oszołom ion y (»Jak to: był dom - i znikł?...«) oraz budzący w spółczucie - dopóki nie odkryjemy, że w yszedł na przepustkę z policyjnych koszar, gdzie przez cały poranek torturował jeńców

z tą sam ą próżnią (albo szczerą satysfakcją) w oczach, bo je g o prosta natura rozumie niew iele więcej

nad to, że wojna jest stemplem: »D ozw olony każdy akt zła«?” [s. 26]'

Głos Drugi odpow iada Pierwszem u i jest to próba pow ściągnięcia emocji.

M ożna by j ą rozpocząć jakim ś nie w ypow iedzianym „Zaraz, zaraz...” Głosu D ru­

giego, m itygującym pochopną irytację Głosu Pierw szego i będącym wstępem do racjonalizującej refleksji, że oto Głos Pierwszy niebezpiecznie zaczyna się zbliżać do punktu, w którym ludzkie zachow ania i w ybory chciałby regulow ać i różnico­

wać prawem ustanow ionym apriorycznie i bezosobow ym , nie zaś ludzkim pra­

wem do sam odzielnego myślenia:

„[...] N iejasny jest już sam obszar,

zatarte są granice, które chcielibyśm y w idzieć na Ziemi prostymi jak linie boiska na stadionie, tej m isce na ryk jednoznacznego triumfu lub nienawiści. Pragniemy, by na właściw ej połow ie ustawił się każdy z nich,

prostych ludzi - a linia podziału rysuje się śladem i trwalszym niż trochę wapna na trawie, i w ogóle nie tym: innym, starszym, tym, którego istnienie jest stwierdzonym i potwierdzonym faktem - całkiem odwrotnie niż w statystycznej tabeli -

tylko w każdym pojedynczym przypadku, postępku, nawet w iadom ym w yłączn ie sw ojem u sprawcy. To w iele więcej niż tekst -

sztandar, medalik, dyplom - deklaracja przynależności:

rzecz nie w tym, czy się słucha kwartetu czy rżnącej kapeli;

wybór jest i trudniejszy, i, w pewnym sensie, prostszy:

każdy człow iek w każdej sekundzie decydować musi, kim jest”, [s. 27]

1 gdzieś w tym m om encie dram atycznego zaw ahania się czytelnika, w chwili jeg o trw ania w obec dw óch napierających racji, przesądza się los każdorazowej lektury w iersza. Bo tak napraw dę utw ór nie formułuje problem u: jed n a lub druga racja, lecz przedstaw ia głębiej usytuow any i brzm iący inaczej dylem at, czy decy­

dować się na w ybór m iędzy dw om a Głosami, punktam i w idzenia, czy też czytać tekst w g ł ą b - czytać wiersz jako wiersz właśnie, a nie tylko jak o konflikt racji - i podjąć refleksję o tym, że każdy wybór wskazuje jednocześnie owo puste m iej­

sce po racji odrzuconej, że każdy wybór jednej racji jest równocześnie utratą, prze­

kreśleniem, unieważnieniem racji drugiej. A także czytać ten utw ór jako opowieść o subtelnych związkach łączących to, czego z pozoru nic nie łączy (jak w wierszu W isławy Szym borskiej Podziękow anie, rozpoczynającym się słow am i „W iele za­

w dzięczam / tym , których nie kocham ”).

Ktoś m oże spytać: na czym w łaściw ie m iałby polegać ów ból czy dram at czy­

telnika tego w iersza, dośw iadczany przezeń z chwilą, gdy podejm ie próbę arbitra-

1 W nawiasach kwadratowych podaję stronice w wyd.: S. B a r a ń c z a k , Chirurgiczna p r e ­ cyzja. E legie i pio sen k i z lał 19 9 5 -1 9 9 7 . Kraków 1998.

(5)

żu m iędzy G łosem Pierwszym a Głosem Drugim ? Z punktu widzenia Człow ieka, Który Pośw ięcił C hw ilę Na Czytanie W iersza, strata okaże się, doprawdy, m ini­

malna, skoro w jeg o życiu pozostanie jeszcze tak wiele innych chwil, jak ie będzie mógł przeznaczyć na wykonanie czynności innych niż czytanie wierszy. A jedn ak z punktu w idzenia Poezji i C zytelnika Poezji w ydarzenie to trzeba zaliczyć do kategorii „być albo nie być” - „być albo nie być” poezji i tego konkretnego w ier­

sza, „być albo nie być” czytelnika utworu. Zauważm y, że każdy jednoznaczny w ybór m iędzy G łosem Pierwszym a G łosem Drugim dokonany przez czytelnika oznaczać będzie niejako w y p r o w a d z e n i e s i ę tego czytelnika poza prze­

strzeń w iersza i poezji w ogóle, rozstrzygnięcie dokonane na podstawie przesła­

nek w ziętych spoza utworu, a więc - na obszarze niepoetyckim , co ostatecznie uczyni cały ten w iersz zgoła zbytecznym . Będzie decyzją odcinającą czytelnika od im m anentnych w ew nętrznych napięć tego utw oru i sensów z nich w ynikają­

cych, będzie działaniem , które pozbaw ia w iersz jego w łasnego życia.

Poeta zatem, w swej intencji z w r ó c e n i a u w a g i n a i s t n i e n i e s t r a ­ t y w k a ż d y m w y b o r z e - co je st, ja k m ożna sądzić, podstaw ow ym prze­

słaniem w iersza - kładzie na szalę w szystko, czym dysponuje, tj. autonom ię i integralność poezji jako suwerennego składnika bytu. Zdaje się mówić: „Skoro nie zaakceptujesz tej prawdy, że każdy w ybór jest stratą, odm awiasz także poezji prawa do istnienia” . I nieprzypadkow o w ątek poezji R ilkego pojaw ia się w sa­

m ym centrum w iersza, jak o ogniw o scalające dw ie jeg o rów ne połów ki, a także dw ie racje, które „m ów ią” w wierszu i z których każda chciałaby o Rilkem, a sze­

rzej - o poezji, m ów ić w łasnym językiem , anektując do sw ojego w yw odu to, co z natury w ieloznaczne i suw erenne. Pierw szy Głos chciałby, jak się zdaje, wpisać tw órczość Rilkego w gorącą przestrzeń ludzkich wyborów. C hciałby jed n o zn a cz­

nie określić relacje człow ieka i poezji - w ielkość poezji w idzieć jed y n ie jak o odbicie w ielkości człow ieka, a za m ałość człow ieka w inić poezję, nie dość czu­

łą na spraw y tego św iata. M onolog G łosu Pierw szego, rozpoczęty zirytow anym

„P rosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się w reszcie, kim je s t” , kończą słow a:

[...] kimś, kto krzywdzi Rilkego, nie chcąc zm ieścić się w jeg o elegii, czy kimś, kogo pokrzywdził Rilke, pisząc sw oje elegie dla...” [s. 26]

Głos Drugi, przeciw nie, pow ątpiew a w jakikolw iek znaczący wpływ poezji Rilkego i zapew ne wszelkiej poezji na postaw y ludzi. W chodząc w słow a Głosu Pierw szego, stwierdza:

„...Hrabin? znaw ców ? sam ego siebie? To chciałeś pow iedzieć? Ba!

G dyby Rilke istotnie miał kogoś w rodzaju kolegi ze szkoły albo z wojska, i ten - pow iedzm y, co dwa lata - przysyłałby mu konkretny spis paru tysięcy tematów, których podjęcie przez poetę byłoby rozkoszą dla prostych czytelników - św iat m oże wyglądałby nieco inaczej... A le tylko nieco. [...] [s. 2 6 -2 7 ]

W idać zatem , ja k w wątku Rilkego, w plecionym w środkow ą część w iersza, odbija się i znajduje w nim swój w zór nadrzędna strategia utworu, w której toku zgoda czytelnika na jego lekturę w edług reguł poezji równa się uznaniu praw a

(6)

MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TR A U M A TY C ZN Ą 1 GE O ME TR Y CZ N Ą 129 obu przedstaw ionych w nim racji do istnienia, uznaniu tego, że dopiero łącznie tw orzą one p ełn ą prawdę, absolutyzow anie którejś z nich je st zaś jakąś redukcją tej pełni2.

Poszukiw anie śladów symetrii czy innych uporządkow ań, stanow iących sy­

gnał zw iązania obu racji ponad ich dysjunkcją, w idoczną i narzucającą się czytel­

nikowi w planie dyskursu, będzie odczytyw aniem kom unikatu - form ułow anego ju ż w język u poezji - o tym, że żadna z ow ych racji nie w yraża pełnej prawdy o człow ieku w ybierającym m iędzy Dobrem a Złem. Sygnały i ślady nadrzędnej logiki, scalające dwie racje wbrew w pisanym w nie siłom odśrodkow ym argu­

m entacji, usytuow ane są jakby w strefie ciszy tego wiersza. To, że owe sygnały zdają się zrazu nieoczyw iste, że nie narzucają się i łatwo je przeoczyć, je st także godne przem yślenia.

Zapew ne to ich częściow e ukrycie jest w stępnym w arunkiem zaistnienia ow e­

go sw oiście edukującego kryzysu lektury, który musi polegać na trudnej i bolesnej operacji oderw ania się czytelnika od oczyw istości każdej z dw óch racji, na odna­

lezieniu drogi do poezji poza szumem sporu skonfliktow anych postaw, wbrew pow abom każdej ze ścierających się w w ierszu jednoznaczności. Ale ponadto dyskretne ujaw nianie się sygnałów w spólnoty w tej „głośnej” podw ójności w ier­

sza m ożna zrozum ieć jako kom unikat, że to, co najw ażniejsze i nadrzędne, co jest sum ą tw orzącą pełnię, co sprzeciw ia się dekom pozycji i destrukcji w i e r s z a ( p o e z j i ) , c z ł o w i e k a i ś w i a t a - bo przecież takim m odelem w ielokrot­

nym , m odelem w szystkich tych uniw ersów czy bytów okazuje się ów wiersz - jest zw ykle słabo słyszalne i tym uważniej należy w słuchiw ać się w to, co pom ię­

dzy racjam i, w ypatryw ać owego w spólnego, okalającego i ocalającego konturu.

Do wątku o c a l e n i a , tkw iącego w w ierszu „Prosty człow iek pow rócim y jeszcze w tej interpretacji.

W ydaje się, że istnieją dwa obszary, w których dokonuje się relatyw izacja składających się na ten w iersz konkurencyjnych racji, dwa obszary, w których sygnalizuje się, że racje te w istocie się dopełniają. Pierwszym z nich jest retorycz­

na organizacja każdego z dyskursów, drugim - geom etria stro f i kontur całego wiersza.

W obszarze pierw szym - konstrukcji retorycznej poszczególnych części utw o­

ru - zdaje się zyskiw ać swój wyraz myśl, ż e w k a ż d y m w y b o r z e o d b i j a s i ę t a k ż e r a c j a o d r z u c o n a , że ta racja nie przem ija bez śladu, choć nie dano jej w yraźnie przem ówić. Racja G łosu Pierw szego to jednoznaczność - for­

m ułowany jest postulat jednoznacznego zdefiniow ania człowieka jako istoty z natu­

ry dobrej lub też z natury złej. R ów nocześnie jednak w arto zauw ażyć, że m onolog Głosu Pierw szego sw oją antytetyczną strukturą, retoryką konfrontacji przeciw ­

2 Dwa dialogujące w tym wierszu, nie wykluczające się, lecz dopełniające przeświadczenia na temat poezji - jako rów nocześnie niezbędnej społeczeństw u i nie mającej na życie tego sp ołeczeń­

stwa realnego w pływ u - stanowią oś m yślow ą w ykładu w ygłoszon ego przez Barańczaka w 1995 roku z okazji przyjęcia doktoratu honoris causa Uniw ersytetu Śląskiego (druk: S. B a r a ń c z a k , U trafić w coś n apraw dę istotnego... „Polonistyka” 1995, nr 10). Autor czyni punktem w yjścia sw o ­ ich rozważań dw ie m yśli poetów: „Nic się nie zdarza za sprawą poezji” (W. H. A uden) i „Czym jest poezja, która nie ocala / Narodów ani ludzi?” (Cz. M iłosz). Pisze Barańczak: „z pozoru nie sposób w yp ow iedzieć o poezji dw óch bardziej sprzecznych wzajem nie sądów. A jednak, wbrew zdroworoz­

sądkowej logice, oba sądy są w jednakowej mierze praw dziw e” (ibidem , s. 649).

(7)

stawnych obrazów, tym, że w każdym niemal wersie dotyka stanów granicznych człow ieczeństw a i m noży znaki zapytania - staje się, jak by w brew głośno w ypo­

w iedzianem u postulatow i ujednoznacznienia, em anacjąidei w ieloznaczności i in­

dywidualnego w yboru m iędzy wartościam i. Z kolei część w iersza będąca m ono­

logiem Głosu D rugiego w erbalnie afirm uje jednostkow y, niekolektyw ny w ybór między dobrem a złem i nieredukow alność tego wyboru do bezosobow ych zasad.

Ale rów nocześnie w sam ym ukształtowaniu tego m onologu tkwi jak aś potencja zgoła przeciw na głoszonej tu idei wolnego wyboru. D om inująca w nim liniow ość, żelazna dyscyplina eksplikacji, skrajne uspójnienie dyskursu - paradoksalnie - absolutyzują ow ą zasadę „braku zasad” . Jest zatem tak, że każdy z m onologów w wierszu B arańczaka, w ypierając niejako ze św iadom ości rzeczyw istość alterna­

tywną, niesie w głębszych, pozawerbalnych strukturach elem enty tej rzeczyw i­

stości, składniki tej racji, wobec której się dystansuje.

W sferze geom etrii stro f i całego utworu spełnia się z kolei idea o c a l a j ą ­ c e j j e d n o ś c i p r z e c i w s t a w i a j ą c e j s i ę s i ł o m r o z p a d u i d e z ­ i n t e g r a c j i . W iersz składa się z dwóch przylegających do siebie połów ek, przy czym owo przyleganie jest czymś więcej niż tylko symetrią. Utw ór bow iem „zgęsz- cza się” ku środkowi - ku jego centrum w zrasta stopniowo liczba w ersów w kolej­

nych strofach, od pojedynczych linijek tekstu na krańcach w iersza do 6-w erso- wych strof w części środkowej. Pozwala to mówić nie tylko o sym etrii, ale o sw o­

istej grawitacji działającej w przestrzeni wiersza, o uform ow aniu tej przestrzeni na kształt kuli o zm iennym stopniu skupienia m aterii. Jej gęstość w zrasta ku cen­

trum, m aleje zaś w strefie granicznej, osiągając tu stan bliski rozproszeniu. Z tą kulistą przestrzenią w iersza w spółgra konstrukcja rymów, którą cechuje, nie od razu zauw ażalna, podw ójność: m ożna tu mówić o rym ach l o k a l n y c h , rzekli­

byśmy - partykularnych, najw yraźniejszych w strofach 4-, 5- i 6-w ersow ych, i ry­

mach k o n c e n t r y c z n y c h , nadrzędnie scalających, które w prow adzają dośrod­

kowy kierunek w spółbrzm ień i obejm ują cały wiersz, ratując go niejako przed rozpadem na dwie suw erenne połowy (rym ują się klauzule w ersów 1 i 42, 2 i 41, 3 i 40, itd., aż ku środkow em u rymowi „dla” / „ba”, usytuow anem u dokładnie w połowie utworu, w klauzulach wersów 21 i 22).

Jeśli teraz na tę przestrzenną „mapę” wiersza, na tę kulistą strukturę o zmiennej gęstości, na to poetyckie universum, trwające w stanie chwiejnej równowagi, w któ­

rym zdają się działać dwie przeciwstawne siły - siła rozpadu (odśrodkowa) i siła skupiania (przyciągania) - nałożymy dynamikę obu spierających się dyskursów:

Głosu Pierwszego i Głosu Drugiego, to okaże się, że początkow e i ostatnie zdanie wiersza, „Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim je st”

i „każdy człow iek w każdej sekundzie decydować musi, kim jest”, a więc najbar­

dziej kategoryczne i konkurujące ze sobą zdania utworu, sytuują się właśnie w stre­

fie zaniku spoistości, na obrzeżach owego kulistego universum, tam gdzie sąsiaduje ono z nicością. Natom iast twarde jądro tego universum, jego centrum przeciw sta­

wiające się dezintegracji i rozpadowi, tworzą zdania usytuowane w środku w iersza i poświęcone poezji - owej domenie dialogu, wieloznaczności i niedefinityw ności3.

3 W cytow anym w ykładzie na U niw ersytecie Śląskim (s. 655) stwierdza Barańczak: „Poezja to być m oże nic innego jak głos przypominający nam, że zaw sze jesteśm y c z y m ś w i ę c e j niż to jedno znaczenie i ta jedna funkcja, które chce nam nadać i do której chce nas przypisać otaczający

(8)

MIĘDZY WY OB RAŹ NIĄ TRA UMATYCZNĄ 1 G EO ME TRY CZN Ą 131 O dczytujem y w tej architektonice, w tej topografii problem ów, bardzo wyraźne przesłanie: m e d i a c y j n o ś ć i d i a l o g o w o ś ć są czynnikam i k o n s t r u ­ u j ą c y m i , k o n f r o n t a c y j n o ś ć zaś - czynnikiem d e s t r u k c j i i r o z ­ p a d u .

Od pew nego czasu w moim opisie przestrzeni w iersza i napięć w niej panują­

cych posługuję się term inologią bliską fizyce kosm osu, m ów ię o kuli, jej jądrze, grawitacji, siłach odśrodkow ych i siłach przyciągania. I czynię tak nieprzypadko­

wo, bo w iersz B arańczaka w sposób niezw ykle powściągliwy, ale i konsekw ent­

ny, całym swym ukształtow aniem takie odczytanie sugeruje. Jest on w ychylony w dwie przestrzenie - w przestrzeń etyki oraz w przestrzeń Kosm osu. W którym ś m om encie, ja k to ju ż wcześniej zasygnalizow ałem , staje się m odelem człow ieka i świata. W oba sw oje m onologi wpisuje pojęcie w yboru etycznego i odnosi je do tej kosm icznej perspektywy, a nie w ypow iedzianą w prost m yślą jest tu sprawa bezpieczeństw a Ludzkości. Utwór staje się pełną powagi przypow ieścią o potrze­

bie koegzystencji i w spółistnienia, czego alternatyw ą jest rozpad i niebyt - rozpad ju ż nie tylko w iersza, ale i człow ieka, i świata, w którym on żyje i którego symbol stanowi teraz owa kula ziem ska, w strząsana sprzecznym i siłam i. W arunkiem prze­

trwania Ludzkości jest przetrw anie pełnego człow ieka, um iejącego m yśleć dialo­

gowo, m ediow ać m iędzy racjami. Każda z tych racji usam odzielniw szy się pro­

wadzi do rozpadu, ma w sobie ziarno szaleństw a i sam ozniszczenia, uczestnicząc zaś w dialogow ej, ocalającej koegzystencji - w zbogaca i sam a staje się nieusu­

walnym składnikiem pełni.

W iersz „Prosty człow iek [ ...] ” ma jako scenerię cały ten w iek XX, jak żaden inny targany totalitarnym i uproszczeniam i i kłam stw am i, których echa pow racają w utworze. Duch historii zaw arty jest w obrazach, w każdy z nich da się wpisać w ycinek XX w ieku, poczynając od bitwy pod Verdun, poprzez m arsze z pochod­

niami w latach trzydziestych, przysypane wapnem doły następnej wojny, kłam ­ stwa propagandy stalinowskiej i późniejszej, kipiące nienaw iścią stadiony, obozy filtracyjne w Czeczenii, echa wojen i czystek etnicznych w Jugosławii czy w Afryce, w scenerii zupełnie ju ż w spółczesnej, z tow arzyszeniem najnow szych mediów.

Znam iennym akom paniam entem dla tych brzem iennych w iekiem XX w er­

sów je st pow tarzające się s i e d m i o k r o t n i e w różnych kontekstach (oraz w tytule utw oru) słowo „ p r o s t y ” : „prosty człow iek”, „prosta natura”, „prości czytelnicy” , „prostych ludzi”, itd. Żaden z dwóch m onologujących w utw orze G ło­

sów wobec tego akurat słowa się nie dystansuje, choć dystansuje się wobec niego cały wiersz, będący antytezą „prostoty” - z ł o ż e n i e m w łaśnie dwóch swoich części. Fetysz „prostego człow ieka”, który otwiera drogę ku w ielkim kw antyfika- torom, funkcjonuje tutaj jako - rzec m ożna - stale zagrażający wirus, niepostrze­

żenie infekujący język i w yobraźnię, swobodnie przem ieszczający się m iędzy stro­

fami wiersza. Funkcjonuje - dodajm y - także w w ym iarze autotem atycznym teks­

tu, zw łaszcza jeśli czytać ten utw ór również jako podw ojone , j a ” poety. A utor zdaje się nad tym jednym elem entem wiersza nie panow ać, owo „prosty” panoszy się tu jakby poza kontrolą i zagraża każdemu: m onologującym G łosom czy może

nas świat, świat upraszczających generalizacji i redukcji, świat topornych podziałów i m anipulowa­

nych nienaw iści”.

(9)

autorskiem u „ja” rozpisanem u na te Głosy, a także każdem u czytelnikow i, rów ­ nież Tobie i m nie, którzy czytam y w danej chwili ten utw ór?

Tym, co utrzym uje w wierszu „ Prosty człow iek [ ...] ” stan nie w ygasającego napięcia, je st trw anie w nim dwóch rów norzędnych zaangażow ań poety. Po pierw ­ sze, to zaangażow anie na rzecz pełnej artykulacji skonfliktow anych Głosów i próż­

no szukać w w ierszu ironicznych podtekstów. Ironia je st obca temu utw orow i, natom iast nieironiczna cytatowość, bezwarunkowe oddaw anie głosu każdej ze stron m ieści w sobie jakby m om ent autoanalizy, autokom entującej refleksji, która m o­

głaby brzm ieć: „tak, w pew nych sytuacjach i m nie przychodzi do głowy taka - jednostronna - m yśl”, „tak, czasem bywam w yłącznie Pierw szym lub w yłącznie Drugim G łosem ” . Po wtóre, trwa w wierszu zaangażow anie autora na rzecz po­

etyckiego w yrażania myśli o potrzebie m ediacji, o tym , że istnieje pew na „m asa krytyczna” w budow aniu, kultyw ow aniu świata w łasnych przekonań, której prze­

kroczenie prow adzi do całościowej destrukcji św iata szerszego, będącego m iej­

scem naszego w spólnego bytowania, tego Universum, którego Ludzkość nie za­

m ieni ju ż na żadne inne. W idzimy więc, jak racją istnienia tego wiersza, jego zasad ą poetycką je st egzystow anie na równych praw ach dw óch żyw iołów czy idei - różnicow ania i zespalania. Tylko przyznanie obu tym tendencjom autonom ii w utworze, pew ien m aksym alizm w docieraniu do ich istoty sprawiają, że nic się w tym w ierszu nie w yjaśnia definitywnie. A wręcz przeciw nie, kończym y lekturę utw oru w prześw iadczeniu, że wszystko pozostaje w jak im ś zaw ieszeniu, że siły entropii i siły skupienia trw ają w permanentnej chw iejnej rów now adze, a troska zw iązana z utrzym yw aniem tej równow agi jest jakim ś w yrokiem ? w yzw aniem ? czy m oże zadaniem ? - nałożonym na Ludzkość i k ażd ą z osobna jednostkę.

Kończąc interpretację w iersza „Prosty człow iek [...] ” i rozszerzając nieco per­

spektyw ę naszej refleksji zauważmy, że wiersz ów „m ów i” do nas zgoła inaczej niż utw ory wcześniej analizowane. O ile czytając tam te, m ogliśm y w skazać b o ha­

tera lirycznego, m igotliw ego w praw dzie i w ielopostaciow ego, o skom plikow anej

„biografii” poetyckiej, ale przecież personalizow anego w utw orze, m ogliśm y m ó­

wić o „św iecie przedstaw ionym ” wiersza, także niejednoznacznym , istniejącym w kilku w ym iarach, przestrzeniach, a jednak w idzialnym i kom unikującym sensy, o tyle czytając tekst „Prosty c zło w ie k [ ...] ” m am y do czynienia raczej z G ł o s a- m i, które - ja k się zrazu wydaje - w ypełniają go bez reszty. M ożna pow iedzieć, że te G łosy dokonują redukcji świata, w w arstw ie zaś pozaw erbalnej w iersza, w jego konturze, w ukształtow aniu strof i rymu, ów partykularyzm G łosów zosta­

je przezw yciężony, a świat - odzyskany w swej pełni i w yzw olony z ich retorycz­

nego uchwytu.

Jednak zaw odna byłaby analogia m iędzy w ierszem „Prosty człow iek [ ...] ” a utw oram i Barańczaka z lat, powiedzmy, siedem dziesiątych, które w yzw alały z retoryki języ k a społecznej opresji późnego PRL-u. M ożna raczej pow iedzieć, że polem iczność sw ą tekst ów kieruje także przeciw ko sam em u sobie, a ściślej: prze­

ciw uproszczeniom , jak ie tkw ią w naszych m yślach, w tym rów nież w św iadom o­

ści „m ów iącego” ten w iersz autora. M ożna to nazw ać autotem atyczną podejrzli­

w ością tego utworu. W iersz „Prosty człow iek [ ...] ” nie m a przeciw nika w tym sensie, w jakim m iała go kiedyś poezja B arańczaka dem askująca PRL-ow ski j ę ­ zyk, poniew aż poszukiw anie redukcji odbywa się tu rów nież w przestrzeni w ła­

snego języka, w łasnej św iadom ości autora. I tak oto, odczytując dyskursy filozo­

(10)

MI ĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRA UMA TY CZN Ą I GEO ME TR Y CZ N Ą 133 ficzne B arańczaka w tom ie Chirurgiczna p recyzja, odnajdujem y się gdzieś na b ie­

gunie poetyckiej refleksji epistem ologicznej. O dnajdujem y się w sferze gry p o e­

tyckiej z tkw iącym i w ludzkiej św iadom ości i języku schem atam i opisu człow ieka i świata.

W tej perspektyw ie skłonny jestem także odczytyw ać utw ór Chęci. Podobień­

stwo m iędzy nim a w ierszem „Prosty człow iek [ ...] ” polega na tym , że w trakcie lektury obu tekstów czytelnik dośw iadcza w pew nym m om encie rozterek, jeg o udziałem staje się jak iś poetycki „efekt obcości” , kryzys zaufania w stosunku do narratorów -G łosów opisujących świat i człow ieka, form ułujących oceny i p o stu ­ laty etyczne, racjonalizujących ludzkie doświadczanie Boga, cierpienia, kresu życia, w ystępku. W utw orze „Prosty człow iek [ ...] ” kłopot czytelnika z wyborem którejś z racji staje się początkiem innej drogi do w iersza, skutkuje zaniechaniem przez tego czytelnika ow ego w yboru, z a n i e c h a n i e m w y b o r u j a k o z a s a d y c z y t a n i a w i e r s z a i otwarciem się na istotny dyskurs poetycki - o tolerancji, w ielogłosow ej naturze poezji, paradoksalnej sile tego, co odrzuca dom inację i jed - nogłosow ość. D ram aturgia lektury Chęci je st nieco inna, bo w tym utw orze niepo ­ koje czytelnika w ynikają raczej z w ielokrotnego w ym ykania się dyskursu je d n o ­ znacznym zakw alifikow aniom i wartościowaniu.

Pokuśm y się o rekonstrukcję czytelniczej konkretyzacji w iersza, a zarazem o rekonstrukcję kolejnych w pisanych weń instancji nadaw czych i poziom ów zn a­

czeniow ych. W ydaje się bowiem, że lektura Chęci stopniow o odsłania przed czy ­ telnikiem coraz dalsze horyzonty filozoficzne w pisane w ten tekst, że zaprogra­

m owana tu została przez poetę jakby w ędrów ka czytelnika od pew ności do zw ąt­

pienia w sens kolejnych odczytań utw oru, w ędrów ka od znaczeń prostych ku bardziej złożonym , od em ocji i zaangażow ań - rzec m ożna - doraźnych ku refle­

ksji nad człow iekiem wyzbytej owych emocji i najbardziej w ieloaspektow ej.

W początkow ej lekturze - powierzchniowej i dosłownej - w iersz Chęci jaw i się jako próba odpow iedzi na pytanie o jakość dzieła Bożego, którym jest czło ­ wiek. Próba odpow iedzi racjonalizująca i pow ściągająca em ocje, która tym sw o ­ im pragm atyzm em jak b y uwodzi czytelnika. Człow iek zostaje tu „rozpisany” na C iało i Duszę. Z dokładnością rysunku technicznego pokazana je st cała doskona­

łość składników Stw orzenia, w yrażona w pow szechnie akceptow anych katego­

riach m echanicznej precyzji i perfekcjonizm u w ykonania:

W zruszające dbałością genialnego Stwórcy o najdrobniejszy detal, od Aort do Żeber, bezbłędne w polirytmii skurczów i rozkurczów, w inżynierii płuc, nerek, przyspieszonych kursów

krwi, w pomysłach zastawek, zwieracza lub źrenic, w całym koncepcie brania i wchłaniania w siebie świata, aby wydalić to, co niepotrzebne -

czy Ciało kiedykolw iek musi się rumienić za sw eg o Projektanta, W ykonawcę oraz

Brakarza, jednym słow em za sw ego Autora, gdy któraś cząstka ciała ustanie, nawali, zaboli czy okaże się śmiertelnie chora? [s. 35]

Opis C iała w tej pierw szej zw rotce zyskuje lustrzane odbicie w zw rotce trze­

ciej, w której z kolei D usza ludzka przedstaw iona zostaje jak o sfunkcjonalizow a- ny aparat odbiorczo-nadaw czy i filtracyjny emocji, w artości, pożądań:

(11)

Wzruszająca samego genialnego Stwórcę

miejscem na każdy stan, od Aprobat do Żalów, bezbłędna w polifonii podszeptów-pouczeń, w dynamice przepływu z pokuty w pokusę,

gry z tą kontrolną śluzą, jaką jest sumienie, w całym koncepcie brania, wchłaniania w swój parów świata, aby oczyścić go z mentalnych kałów -

czy Dusza kiedykolwiek musi się rumienić za swego Projektanta, Wykonawcę oraz

Brakarza, jednym słowem za swego Autora, kiedy jej cząstka zdradzi, zawiedzie, nawali, uświęci okrucieństwo, z nienawiści chora? [s. 35]

Słyszym y w obu zw rotkach kaskadowy nieom al dynam izm frazy, „nieuchron­

ność” i kinetykę składni, która dodatkowo przyspiesza na progach kilku przerzut- ni, nabiera rytm u i posuw istości precyzyjnego m echanizm u dzięki gęstej instru- m entacji („bezbłędne [...] / [...] w pom ysłach zastawek, zw ieracza lub źrenic”,

„bezbłędna w polifonii podszeptów -pouczeń, / w dynam ice przepływ u z poku­

ty w pokusę”). Regularny 13-zgłoskow iec (7+6), o akcentach paroksytonicznych przed średniów ką i w klauzuli, wzm aga jeszcze tę kinetykę i nadaje opisom Ciała i D uszy jak ąś - w pierw szej chwili nieuchronną - trafność, precyzję i defini- tywność.

C zytając dalej w iersz Chęci w tej w arstwie najbardziej narzucającej się i ze­

w nętrznej dyskursu, w drugiej i czwartej zwrotce, będących jak by refrenem , sły­

szym y - odpow iadający na pytanie pierw szego - drugi Głos dialogu. Poddaje on ocenie dzieło Stw órcy i ludzkie postawy wobec zaw odności C iała i Duszy. I w tej odpow iedzi, ja k we wcześniej zadanym pytaniu, odnaleźć m ożna intencję obiek­

tywizacji i ton racjonalnego pragmatyzm u:

P rzeciw n ie, tych z nas, którzy czują się zranieni, nie sta ć na obiektyw izm : bó l nazbyt ich męczy.

Żadnych gw a ra n cji p rzec ież nam nie d o daw ali do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci;

św ietn ość produktu i tak w p o ró w n a w czej skali

zajm uje je d n o z wyższych m iejsc; liczą się chęci. [s. 35]

P rzeciw nie, tych z nas, którzy czują się zdumieni, nie sta ć na obiektyw izm : za w ó d zb y t ich dręczy.

Żadnych gw a ra n cji p rz ec ie ż nam nie dodaw ali do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci;

św ietn ość produ ktu i tak w p o ró w n a w czej skali

zajm uje je d n o z w yższych m iejsc; liczą się chęci. [s. 36]

Opinia o dziele Stw órcy i zasadności ludzkich skarg na śm iertelne aw arie C iała i na grzeszne choroby Duszy wznosi się ponad akcydentalność indyw idual­

nego dośw iadczenia człow ieka, oddala ludzki partykularyzm w ocenie Stwórcy.

Odwołuje się zarazem do zdroworozsądkowych kategorii „dobrych chęci” (u Boga), psychologicznego m echanizm u uprzedzeń i urazów (u zranionego człow ieka) i jeg o przeciw ieństw a - obiektyw izm u, stosuje do opisu relacji B óg-człow iek sw oiście rynkow ą czy handlow ą pragm atykę i term inologię („Żadnych gw arancji przecież nam nie dodaw ali / do aktu urodzenia skrzydlaci ajenci”).

Jeśli zatem w skazyw ać ten pierwszy, elem entarny poziom artykulacyjny czy

(12)

MIĘDZY WY O B RA ŹN IĄ TRAUMATY CZN Ą I G EO ME TR Y CZ N Ą 135 instancję nadaw czą C hęci, to będzie n ią taki właśnie „G łos rozsądku” , z całą rze­

czow ością jeg o argum entacji, z ow ą logiką racjonalizacji spraw sa cru m , która potw ierdzając istnienie Boga i jego akt stwórczy, przekłada zarazem tę problem a­

tykę na język pragm atycznej w spółczesności. Bez trudu m ożna sobie wyobrazić czytelnika akceptującego ten język dyskursu o sacru m , oddalający em ocje, ka­

płańską solenność i ciem ną abstrakcję pojęć - język przejrzystych rozstrzygnięć aksjologicznych i przejrzystego podziału istoty ludzkiej na Ciało i Duszę, ze sw o­

istą arytm etyką tego podziału, która sum uje „składniki” człow ieka nie pozosta­

wiając kłopotliw ej reszty.

Pow iedzm y jed n ak zaraz, że ów m om ent osiągnięcia tak skrajnego uspójnie- nia dyskursu o Bogu, człow ieku, chorobie, śmierci i grzechu je st zarazem w w ier­

szu Barańczaka m om entem , gdy cała ta m isterna konstrukcja zaczyna tracić w ia­

rygodność. I trudno pow iedzieć, dlaczego w łaściw ie czytelnik nie m oże dać się bez reszty zam knąć w tym jednym (rozpisanym na pytanie i odpow iedź) dyskur­

sie, ję z y k u , stylu. W k tóry m ś m om encie w iersz C hęci z a czy n a św iadczyć o tym , j a k m ó w i ą c j e d n o u n i k a s i ę p o w i e d z e n i a c z e g o ś i n n e g o , j a k z a d a j ą c j e d n o p y t a n i e z a m y k a s i ę d r o g ę d o p o s t a w i e n i a w s z y s t k i c h i n n y c h p y t a ń : ja k i je s t Bóg? jaki jest jeg o plan? jak ie w tym planie jest miejsce ludzkiego cierpienia, śm ierci, w y­

stępku? U tw ór zaczyna jak b y znaczyć deficytem znaczenia, nie tym, co w nim pow iedziano, lecz tym , czego pow iedzieć nie chciano, czego pow iedzeniu zdoła­

no zapobiec. Im bardziej spójna i scalająca jest organizacja w iersza, sym etria jego strof, regularność rytm u, tym bardziej oczyw iste się staje, że chodzi tu raczej 0 im pregnow anie przestrzeni utworu na całą praw dę o człow ieku i jeg o dośw iad­

czeniu egzystencjalnym niż o otw arcie jakiejś perspektywy.

Ten doznaw any przez czytelnika kryzys lektury w iersza, trw ający tak długo, jak o długo ogranicza się ona do percepcji powierzchni tekstu poetyckiego, w ym u­

sza niejako na tym czytelniku odkrycie rzeczyw istości negatyw nej utworu, rze­

czyw istości nie chcianej, usuniętej poza utwór, oraz urucham ia jego wrażliw ość na m echanizm y redukcji prawdy, na wszelkie rysy na owej zw odniczo gładkiej pow ierzchni w iersza. W tym m iejscu dochodzim y do drugiej fazy lektury utworu 1 zarazem zakreślam y obszar znaczeń należących ju ż do wyższej w arstw y sensów, nadbudow anej w Chęciach nad najbardziej dostępną i narzucającą się czytelniko­

wi rzeczyw istością niby-racjonalnego dyskursu.

W procesie destrukcji lektury ufnej i prostolinijnej w iele elem entów wiersza, które dotąd w spółtw orzyły jego bezkonfliktow e w nętrze, zaczyna obracać się nie­

jak o przeciw ko niem u, dokonuje aktu niezam ierzonej autodem askacji czy autopa- rodii. O to zaw arty we fragm entach: „czy Ciało kiedykolw iek musi się rum ienić / za sw ego P rojektanta”, „czy Dusza kiedykolw iek musi się rum ienić / za swego P rojektanta” - zw rot frazeologiczny „rum ienić się za kogoś”, w pow ierzchow ­ nym czytaniu m ający cechy niewinnej figury stylistycznej, rzec m ożna, stylistycz­

nego ozdobnika, w tej analitycznej lekturze, o której teraz m ówimy, ujaw nia sw ą intrygującą dw uznaczność i paradoksalność. Ktoś - czujem y to - jakby „przedo­

brzył” w retorycznej inwencji, wprowadzając owe rumieńce Ciała i Duszy w dys­

kurs o doświadczaniu przez człowieka choroby, śmierci i grzechu. Ciało przecież,

„gdy któraś [jego] cząstka [...] ustanie, nawali, / zaboli czy okaże się śm iertelnie chora” , raczej blednie i m artw ieje niż rumieni się. O dczytyw any w dosłownym

(13)

sensie ten frazeologizm parodiuje sw ą - w yznaczoną mu w jego uprzedniej „bio­

grafii” w tym w ierszu - rolę e u f e m i z m u .

„A narchizujące” działanie owego frazesu o rum ieńcu Duszy i Ciała sięga zresz­

tą jeszcze głębiej i destabilizuje w łaściw ie całą precyzyjnie dw udzielną kom pozy­

cję w iersza, opartą na tezie o rozłączności Duszy i Ciała. Zaprzecza tej rozłączno- ści i ujaw nia jej redukcjonizm . W szak „rum ieniąca się” Dusza potrzebuje C iała dla sw ego rum ieńca, podobnie jak „rum ieniące się” Ciało potrzebuje zaw stydzo­

nej Duszy, która rum ieniec wywoła. Redukcja człow ieka do dwóch pierw iastków dających się traktow ać w izolacji zostaje więc przez tę nagle ujaw nioną nadse- m antykę frazesu skom prom itow ana.

W arto zauw ażyć, że ów koncept poetycki, polegający na polem ice z utartym w yobrażeniem o dwudzielności człowieka - składającego się jakoby z Duszy i C ia­

ła - koncept w ykorzystujący poezjotw órczy potencjał tej schem atyzacji, jest roz­

w inięty w tom ie Chirurgiczna precyzja także w utw orze D ialog D uszy i C iała, um ieszczonym w zbiorze zaraz po wierszu Chęci. Poezjotw órczy paradoks pole­

ga na tym, że człowiek, kreując te abstrakcyjne pojęcia-byty - Duszę i Ciało - zarazem nie potrafi w yobrazić ich sobie inaczej niż w postaci p e r s o n i f i k a ­ c j i . A w niej „schodzą się” one - Dusza i Ciało - na pow rót w brew człow iekow i, a m oże raczej, ju ż jak o persony, atom izują się na Ciało i Duszę, rzec m ożna, dru­

giego stopnia. Ten system dwójkowy zdaje się organizow ać także w iersz Chęci, w którym druga i czw arta zw rotka są dokładnie o połow ę krótsze od pierwszej i trzeciej, a każda z tychże daje się z kolei podzielić na dwie sym etryczne części.

Tak to człow iek darem nie próbuje wprow adzić ład i schem atyzację w niepozna­

w alnym , przekroczyć w łasny horyzont epistem ologiczny.

W D ialogu D uszy i Ciała siłą napędzającą w iersz i źródłem jego nadzw yczaj­

nego kom izm u je st retoryczny wigor, z jakim zarówno Dusza, jak i Ciało m anife­

stują sw oje spersonalizow ane „ja”, perorują w językach obcych i udow adniają ponad w szelką w ątpliw ość, że ani Dusza nie jest „bezcielesna”, ani ciało - „bez­

d u szne” . Stają się bardziej rzeczyw iste od niejednego „pełnego” człow ieka, które­

go m iałyby być jakoby tylko połowami. X V Il-w ieczny poeta m etafizyczny A n­

drew M arvell, którem u (obok księdza Baki) dedykow any jest D ialog D uszy i Cia­

ła, próbow ał przynajm niej w swym wierszu D ialog żarliw ej D uszy i R ozkoszy w cielonej4 stylizow ać Duszę na m ałom ów ną ascetkę, Ciało zaś („w cieloną Roz­

kosz”) na elokwentnego i zmysłowego kusiciela. Barańczak „idzie na całość” i sty­

lizuje swój dialog na m ałżeńską kłótnię. Równocześnie D usza i Ciało um ieszczo­

ne zostają przez poetę w ciasnym (4-zgłoskowy format w ersu!) i skręconym kon­

turze wiersza - ikonie ludzkiego jelita? tętnicy? nerwu? - na powrót Jed n o c ząc y m ” zbuntow ane składniki w ideę człow ieka pełnego, a m oże też zapow iadającym ich przem ijalność?

CIAŁO

We mnie jesteś - ze mną dzielisz wszystko; nie licz, że się jeszcze

4 Przekład polski S. B a r a ń c z a k a w z b .: Antologia angielskiej p o e z ji m etafizyczn ej XVII stulecia. Wybór, przekł., wstęp, oprać. ... Warszawa 1982.

(14)

MIĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRAUMATY CZN Ą I GE O ME TR Y CZ N Ą 137

parę dzielnic uda (resztę czyniąc gettem)

tak uszczelnić, że nie wtargną

w raj ten gwałtem gangi gangren,

mafie martwień, bandy angin,

und so weiter.

D U SZA Mój Kaliban

kalambury składa! Który raz kaliber

twej natury, choć naiwnej jak koliber,

żal ponury w podziw zmienia!

Oto przykład sczłow ieczenia

niewolnika p l u s w ię zien ia -

rzecz niezwykła! [s. 41]

Jeśli przyjm iem y, że wąski i skręcony kontur w iersza D ialog D uszy i Ciała je st ikoną - m ów iąc tryw ialnie - ludzkiej kiszki czy innych ciem nych duktów ciała ludzkiego, to w tłoczenie w ów kontur s o n e t u , gatunku tradycyjnie ucho­

dzącego za najw yższą em anację kunsztu lirycznego i, by tak rzec, duchowej ele­

gancji, stanow i pow tórzenie w przestrzeni poetyki utw oru trudnej, a jednak n ie­

usuw alnej koegzystencji w człowieczej Jedni wzniosłej Duszy-estetki i równie niezbędnego, choć tryw ialnego, Ciała-schronu.

Po tej dygresji o Dialogu D uszy i C iała, koniecznej w szakże dla zrozum ienia w iersza C hęci, obserw ujem y w dalszym ciągu ów w iersz okiem czytelnika nieuf­

nego, który począł dostrzegać deficyt realności i sym plifikacje ludzkich dośw iad­

czeń egzystencjalnych - stłum ione rytmem i zniew alającą dynam iką składni mo- nologów -G łosów , ukryte pod ich „opływ ow ą” narracją, pod im pregnatem regu­

larnego, oratorskiego 13-zgłoskowca. W takiej pogłębionej lekturze te form alne znam iona uspójnienia myśli narratorów tracą sw ą niew inność i dobrą reputację środków służących ob iektyw izacji, podobnie ja k nieoczyw ista i dw uznaczna w swej intencji w ydaw ać się zaczyna owa schem atyzacja „C iało -D u sza” w opisie człow ieka, dzieląca w iersz na dwie równe części, rodząca podejrzenie, że ktoś chętnie sięgnął po te stare figuracje teologiczne człow ieka nie bez jakichś ukry­

tych intencji - m oże po to, by w swym w yw odzie nie stanąć tw arzą w tw arz z człow iekiem konkretnym i pełnym, by dzieląc go na dwie połowy, zastąpić m o­

delem człow ieka. C zytelnik nieufny wiersza Chęci zauw aży także, że choroba, śm ierć, zdrada, grzech dotykające człow ieka zostają przez oba Głosy w utworze

(15)

jakby odrealnione i przesunięte do rzędu zjawisk odwracalnych. A przecież w per­

spektywie pojedynczego człow ieka są to dośw iadczenia o w ym iarze apokalipsy, raniące lub unicestw iające - i właśnie nieodwracalne. Zauważy, że choć w p er­

spektywie tegoż człow ieka choroba i śmierć stanow ią pew nik o niepojętej logice, to przecież Glosy pow iadają, że są one jakby incydentem, w yjątkiem od reguły, potw ierdzającym praw dę o doskonałości Stwórcy. Że choć w dośw iadczeniu czło­

wieka realność śmierci i grzechu nie podlegają stopniowaniu, to jed nak G łosy mówią: ś w ie tn o ś ć produktu i tak w porów naw czej skali / zajm uje je d n o z w yż­

szych m iejsc'’ (s. 35).

Nie jest wcale łatwy opis owych dokonujących się w m onologach w iersza se­

mantycznych przem ieszczeń, obsunięć i przeform ułow ań realności ludzkiego ży­

cia w bezbolesną i znieczulającą fikcję schematów, frazesów i pojęciowych cliches.

Nie jest łatw y opis całej tej dialektyki (w sensie schopenhauerow skim )5 praktyko­

wanej przez G łosy w nieuchw ytnej przestrzeni, gdzieś m iędzy instynktem a św ia­

dom ą grą intelektualną i intencją perswazyjną. Trudność, ja k ą m a interpretator Chęci z precyzyjnym w skazaniem granicy, która oddziela w Głosach w iersza re­

dukcję i pełnię, praw dę i kłam stwo, przem ilczenie, półpraw dę i całą praw dę - te niepochw ytne w dynam icznej artykulacji stopnie stężenia realności w słow ie - je st właściwie centralnym problem em tego utworu. Problem em w ykraczającym , jak się wydaje, poza całkow icie z pozoru „teologiczny” horyzont Chęci. Tem atem tego tekstu jest w istocie coś, co precyzyjnie nazywa tytuł innego w iersza B arań ­ czaka - Ustawienie głosu. R edukcja świata dokonuje się właśnie poprzez owo

„ustaw ienie głosu”, czyli w ybór języka, w ybór stylu, który uspójnia, nadaje k o n ­ tury rzeczywistości i temu w szystkiem u, co w niej nieobliczalne i niew yjaśnialne.

We w spom nianym wierszu z Widokówki z tego św iata czynność ucieczki przed Niew iadom ym i N ieodw racalnym w bezpieczny azyl języka przedstaw iona zosta­

ła w formie jaw nych ąuasi-cytatów:

Tak, takim m oże głosem , jakim pierw szy pilot ośw iadcza przez głośniki, że wszystko w porządku (tak jakby sto ton stali prującej na wylot

chmurę nie było gwałtem na zdrowym rozsądku) - ciepłym , choć ochłodzonym i orzeźwiającym napojem głosu, w którym musują bąbelki wiary, że żaden ciężar nie będzie zbyt w ielki,

gdy w garść w ziąć dźw ignię męskiej odpowiedzialności;

albo telew izyjnym głosem kaznodziei, w którym pod reflektorem nie ma ani cienia w ątpliw ości (że niby w yjściem z beznadziei jest w płacić czek na konto przyjścia Zbawiciela), gdy grzmi z piętrowych estrad, w jaskrawo niebieskim sm okingu z poliestru - w tle chórek anielic

z sekcją rytmiczną - gotów cały się zamienić

w neon: „I Ty Się Znajdziesz W Królestwie N iebieskim ”;

t... ]

w ięc takim głosem gdyby m ówić; ale gdzież tam6.

5 Zob. A. S c h o p e n h a u e r , E rys tyka, c zyli sztuka p row adzen ia sporów . Przeł. B. i L. K o- n o r s c y . Przedmowa T. K o t a r b i ń s k i . Kraków 1976.

6 S. B a r a ń c z a k , U staw ienie głosu. W: Widokówka z tego św iata. I inne rym y z lat 1986—

1988. Paryż 1988, s. 35.

(16)

Pytanie, jakim w łaściw ie „głosem ” m ów ią narratorzy C hęci, jak i język w y­

bierają, aby tym językiem znieczulić dram at bólu, śm ierci, grzechu konkretnego człow ieka, otw iera przestrzeń niezwykłej wieloznaczności w tekście Barańczaka.

Na pew no nie m a w utw orze jednoznacznych „cytatów ” z konkretnej realności (jak w wierszu Ustaw ienie głosu), lecz raczej są tu nieprzejrzyste naw arstw ienia, aluzje do w ielu stylów społecznego dyskursu. Ten z pozoru teologiczny dialog

„podszyty” je st w ielością zgoła nie teologicznych zastosow ań języka, w ielością Głosów, które łączy jed n a wspólna cecha - skłonność do depersonalizacji, do re­

dukcji konkretnego człow ieka, zastąpienia go jakim ś bezim iennym podm iotem zbiorow ym , który trw a poza czasem, poza jednorazowością, niepow tarzalnością nieodwracalnością. M ożna by rzec, że we wszystkie te, pokątnie egzystujące w w ier­

szu użycia języka jakoś wpisane są doświadczenia samego Barańczaka i jego współ­

czesnych. W spółistnieją t u - j ę z y k technokratycznej gospodarki liberalnej, język reklamy, w olnego rynku, a wreszcie języki w służbie politycznej socjotechniki, zarów no ten z czasów PRL-u, jak i język współczesnej polskiej polityki, zam ie­

szany w konflikty społeczne wczesnego kapitalizm u.

W pew nym odczytaniu m ożna np. rozpoznać w Chęciach echa, pogłosy roz­

pisanej na role - jak b y na refreny-głosy w jakim ś akadem ijnym chórku - pochw a­

ły nie tyle dzieła Bożego, co jakiejś kulejącej rzeczyw istości społecznej czy ustro­

jow ej. Takie zwroty, jak: „liczą się chęci”, ś w ie tn o ś ć produktu i tak [ . . . ] / zajm uje je d n o z wyższych m iejsc”, „nie stać [ich] na obiektyw izm ”, ,z a w ó d zbyt ich drę­

c zy ” - m ogłyby się pojaw ić w prasie w okresach „kryzysów społecznych” . Także pierw sza i trzecia zw rotka m ają sw oistą dram aturgię „trudnego pytania” . Zanim zostanie ono postaw ione, w pokrętny zresztą i eufem istyczny sposób (Głos nie pyta się: czy Stw órca je st winien? albo: czy człow iek ma praw o się skarżyć? - ale:

„czy Ciało [/Dusza] [...] musi się rum ienić / [...] za swego [...] / [...] A utora”), poprzedza je pochw alny wstęp o perfekcji Stwórcy, także w ydający się pow tórze­

niem pewnych historycznie rozpoznawalnych rytuałów oficjalnego dyskursu z w ła­

dzą, wobec w ładzy czy o władzy.

W iersz Chęci poddaje się takiej jak powyższa, ukonkretniającej lekcji, odnaj­

dującej w nim jak iś socjolingw istyczny idiom. Zarazem jed nak utw ór „cytuje”

przecież nie tylko ten konkret językow y, ale bardziej m oże - sam m echanizm alienacji dyskursu, jeg o uspójniania, będącego wyrazem tęsknoty za uspójnionym i bezbolesnym światem .

Zapytajm y zatem , czym są Chęci na tym poziom ie lektury, do którego dotarł czytelnik, najpierw uw iedziony zniew alającą logiką eksplikacji „G łosu rozsąd­

ku”, potem rozpoczynający swoje prywatne dochodzenie w sprawie tego, co w G ło­

sach w iersza zam knięte w retorycznych ryglach, nie ujaw nione. Czy pow staje w tym utworze jak iś poetycki akt oskarżenia człow ieka - funkcjonariusza deper- sonalizujących idei, konstruktora fikcji o ludzkim losie, zdradzającego drugiego człow ieka? G dyby na tym poziom ie zakończyć lekturę, to niew ątpliw ie wiersz C hęci byłby takim obnażeniem ludzkiej potrzeby czy pokusy sym plifikacji, obna­

żeniem ludzkich „chęci”, by znaleźć racjonalizujące w ytłum aczenia dla wyroków w pisanych w akt stw orzenia (co eufem istycznie nazyw a się tu „niedaw aniem gw a­

rancji”), by „ustaw ić głos” w sposób, który pozwoli przejść ponad jednostkow ym ludzkim istnieniem , dośw iadczającym takiego w yroku z całym konkretem sw oje­

go bólu.

MI ĘDZY W YO BRA ŹN IĄ TRAUMATYCZNĄ I G E O M E TR Y CZ N Ą 1 3 9

(17)

A jednak lektura Chęci nie m oże zakończyć się na tym poziom ie refleksji, poniew aż istnieje w utw orze jeszcze jedna, trzecia z kolei sfera w yrażania zna­

czeń i płaszczyzna sensów, wym agająca odczytania. I znów będziem y mieli do czynienia z kolejnym zw rotem , zaprzeczeniem i w pew nym sensie rozwinięciem w inne konteksty tej sem antyki i aury em ocjonalnej w iersza, która ukształtow ała się, ustabilizow ała w toku dotychczasowej lektury - najpierw ufnej i bezkonflik­

towo akceptującej, a potem budzącej się ku nieufności, przekornej, polem icznej i w jakiś sposób dem askatorskiej, bo odsłaniającej nadużycia i schem atyzacje do­

konane za pom ocą języka.

Tym obszarem nowej konkretyzacji znaczeń i źródłem następnych sensów je st kontur w iersza Chęci, jego ukształtowanie przestrzenne, graficzne, jeg o iko- niczność, która w tym tekście Barańczaka, podobnie ja k w w ierszu „Prosty czło­

w iek odgryw a rolą w ybitną - sam odzielnie generuje nowe znaczenia, a nie tylko ilustruje te, które ju ż wcześniej pojawiły się w utworze. Otóż w konturze C hęci w olno odczytać ikonę zapisu elektrokardiograficznego ludzkiego serca, w ykres jeg o pracy. Linie tego wykresu załam ują się zgodnie z następstw em ry­

m ów o układzie abaacbbcdded II cfefef, ten sam rym łączy w ersy o równej głębo­

kości załam ania w ykresu. Zwrotki pierw sza i druga (o Ciele) oraz trzecia i czw ar­

ta (o Duszy) tw orzą dwie sekwencje rym ów o identycznym układzie, a zarazem dw a wykresy pracy serca o identycznym przebiegu. Rzec m ożna, Ciało i Dusza

„pracują” w tym sam ym rytmie i w tym sam ym człow ieku. Ten sw oisty mime- tyzm fizjologiczny zdaje się sięgać w wierszu jeszcze głębiej - w kierunku naśla­

dowania ludzkiego oddechu. Pierwsza i trzecia zw rotka Chęci to konstrukcje skład­

niow e niezw ykłej długości, odtw arzające jakby rytm owego oddechu. K ażdą ze zw rotek m ożna podzielić na „fazę wdechu” (7 wersów) i „fazę w ydechu” (5 w er­

sów), z kulm inacją w postaci słów „C iało” i „D usza” (na początku ósm ego w er­

su), które są szczytem intonacyjnym obu długich zdań i jak b y odw racają ich kie­

runek w połow ie przebiegu składniowego.

Tak oto nieoczekiw anie cały wiersz Chęci staje się personifikacją jednej oso­

by - na przekór dialogow aniu (sygnalizow anem u kursyw ą) zw rotki pierw szej z drugą oraz trzeciej z czwartą. Dokonuje się w pisanie mowy, G łosów wiersza, w kontur ciała ludzkiego, z jego fizjologią, z konkretem jeg o tętna i oddechu, któ­

re stanow ią najintym niejszy sygnał życia, a zarazem przem ijania człow ieka. N a­

leży dostrzec, ja k radykalna jest ta zmiana ogniskowej w iersza, jak gw ałtow ny ten przeskok. W ydaje się, że w owej konfrontacji ciała ludzkiego i G łosów wiersza, w owym spotkaniu się pozasłownej geometrii utworu i jego w erbalnego dyskursu krystalizują się ostateczne sensy Chęci, tu autor um ieszcza swoje końcow e prze­

słanie, ujawnia je w ędrującem u w głąb utworu czytelnikowi.

W ielorakie są znaczenia, które wynikać m ogą z ogarnięcia w iersza, jego G ło­

sów konturem ludzkiego tętna i oddechu. Po pierw sze, w ten sposób wszystkie ow e „obiektyw izujące” racjonalizacje na temat człow ieka bezosobow ego osta­

tecznie poddane zostają próbie realności. Tętno i oddech przywracają w tym utworze pam ięć i czucie C złow ieka Realnego, który w aktach nazyw ania i opisu zreduko­

wany został przez Głosy do bezcielesnej kategorii, bytu statystycznego i param e­

trycznego, obiektu działań perswazyjnych. Po wtóre, także Głosy w iersza - owi rzecznicy filozofii człow ieka wolnej od ludzkiego partykularyzm u - zostają p o ­ niekąd ucieleśnione, tracą status bytów werbalnych. Ktoś „przypom ina” im ich

(18)

MI ĘDZY W Y OB RAŹ NIĄ TRAUMATY CZN Ą I GE O ME TR Y CZ N Ą 141 realną kondycję istnień przem ijających. Ktoś, może w łaśnie sam Stwórca, który w tych dialogach G łosów także redukow any był do ludzkich kategorii i traktow a­

ny instrum entalnie, z protekcjonalną w yrozum iałością dla błędów, jakie popełnił w akcie stw orzenia.

M oże jed n ak najciekaw szą - w sensie poetyckiego działania i epistem olo- gicznych w niosków - konsekw encją Barańczakowej geometrii wiersza jest otwar­

cie się w Chęciach jakiejś wielostopniowej, nieskończonej w łaściw ie hierarchii bytów, w ychylenie się tego utworu poza horyzont poznawczy swych wewnętrznych G łosów . W pisan ie ich dyw agacji o D uszy i C iele w ja k ie ś nadrzędne C iało - ogarniające cały ten dialog i niedostrzegalne dla G łosów - stanowi wielki iro­

niczny naw ias utw oru i w pew nym sensie ujawnia, że człow iek nie dysponuje językiem do opisania Stw órcy i jego Stworzenia. Jedyne, do czego jesteśm y zdol­

ni, to w ykazanie słabości naszych konstrukcji poznawczych. D ualizm C iała i D u­

szy, który organizuje w iersz C hęci, jest taką nie zam kniętą konstrukcją um ysłu ludzkiego, poniew aż C iało i D usza ulegają m ultiplikacji w nieskończoność - w głąb w iersza (gdy w błahym ludzkim zw rocie „C iało/D usza musi się rum ie­

nić” otw iera się ontologiczna otchłań) i poza w iersz (Ciało okalające Głosy czyni z nich jed y n ie fragm ent jakiegoś pełniejszego bytu, a także w skazuje, że i ten dualizm m oże być zaledw ie „m yślany” przez jak ieś kolejne, jeszc ze bardziej ze­

w nętrzne Istnienie). W obliczu tej ludzkiej bezradności poznaw czej, być m oże, dają się w pew ien sposób zrozum ieć próby osw ajania przez człow ieka nieogar­

nionej logiki aktu stw orzenia w schematach um ysłu, próby zam ykania N iew iado­

mego w przestrzeni języka, owo ludzkie „ustaw ianie głosu” . One także - te poku­

sy i „ch ęci” - o k reślają niew esołą kondycję poznaw czą człow ieka. I tę „ok olicz­

ność łag o d zą cą” należałoby, ja k sądzę, uw zględnić w b ilan sie znaczeń i ocen zaw artych w w ierszu Chęci.

U tw ór ten w sw ym dyskursie o człow ieku zdaje się bow iem w sumie oscylo­

wać m iędzy dem askacją a współczuciem . Nie relatyw izując zła, nie zw alniając człow ieka z odpow iedzialności za służbę prostym form ułom i frazesom , za ulega­

nie pokusie uproszczeń, w skazuje jednak rów nocześnie, że źródła tych postaw ludzkich nie w ynikają z jakichś przyrodzonych złych skłonności człow ieka, ale z jego sam otności w obliczu nierozw iązyw alnej, przekraczającej jeg o poznaw czy horyzont tajem nicy życia, z którego nie ma w yjścia innego niż przez cierpienie i śmierć. Tow arzysząca tej refleksji gorzka, elegijna ironia, ironia m etafizyczna, zdaje się znajdow ać swe ujście, swój w yraz w poetyce p i o s e n k i . Jednym z m ożliw ych odczytań tego w ielow arstw ow ego utworu Barańczaka jest właśnie dostrzeżenie w nim - w paralelizmie jego strof, refrenowej funkcji drugiej i czwartej zw rotki, zrytm izow aniu wersu - elegijnej piosenkow ości. Piosenka, której rytm odm ierza ludzkie tętno - oto m oże jakaś podstaw ow a „m elodia” tego utworu, sum ująca wszystkie jego wym iary filozoficzne, a nadto zgodna z podtytułem zbioru:

Elegie i p iosen ki z lat 1995-1997.

Dwa w iersze - „Prosty człow iek mógłby, do licha, zdecydow ać się wreszcie, kim j e s t ” i Chęci - w prow adzają w tomie Chirurgiczna precyzja filozoficzny pro­

blem człow ieka poznającego, formułującego w języku swoje dośw iadczenia eg­

zystencjalne, sw oje racjonalizacje Boga, cierpienia, grzechu, śm ierci. Zauważmy, że m iędzy tym i dw om a wierszam i zachodzi, w płaszczyźnie dyskursu filozoficz­

nego, interesujący z w i ą z e k o d w r ó c o n e j s y m e t r i i. U tw ó r,,Prosty czło­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Starałam się również dowieść zdolności propriów do precyzowania pory dnia w  prozie, przedstawiłam także nazwy własne jako środek przyśpieszający lub zwalniający

czasu potrzebnego do ustalenia się stanu równowagi, stężenia jonów Fe(III), jonów chlorkowych oraz HCl, a także stężenia zastosowanego ekstrahenta na wydajność ekstrakcji

chrane’a Herodot uznał, że sprawiedliwość, zgodnie z którą toczą się ludzkie dzie ­ je, pochodzi od opatrzności boskiej i polega nie tylko na Heraklitowej

15. Przy okrągłym stole usiadło dziesięć dziewcząt i dziesięciu chłopców. Jaka jest szansa, że osoby tej samej płci nie siedzą obok siebie? Jakie jest prawdopodobieństwo,

7. W n rozróżnialnych komórkach rozmieszczono losowo r nierozróżnialnych cząstek, zakładamy, że wszystkie możliwe rozmieszczenia są jednakowo prawdopodobne. Jaka jest szansa,

3. Rzucamy dwiema kostkami. Obliczyć prawdopodobieństwo, że iloczyn liczb równych wyrzuconym oczkom jest liczbą parzystą... 5. Losujemy 2 kule bez zwracania. Udowodnić,

8. W n rozróżnialnych komórkach rozmieszczono losowo r nierozróżnialnych cząstek, zakładamy, że wszystkie możliwe rozmieszczenia są jednakowo prawdopodobne. Jaka jest szansa,

Indukcja pola magnetycznego zmienia się sinusoidalnie, wobec tego (zgod- nie z prawem indukcji Faradaya) indukuje ono prostopadłe pole elektryczne, któ- rego natężenie również