❖ R R O S Z K I E W I C Z ♦ M / I R C / I L ♦ f t O G O W I C Z ♦ S A I V D A U E R ❖ S T R Y J K O W S K I O
ODRODZENIE T Y G O D N I K R e d a k c ja : D aszyńskiego 16
A d m in is tra c ja : D aszyń skieg o 14 C e n a 2 5 z ł
K o k V I W a rs z a w a , d n ia 26 c z e rw c a 1949 r . J\r 2 6 (2 5 9 )
——w—ii ■■■ mu— r*
W
ł o d z im ie r z s o k o r s k iPROBLEMÓW WSPÓŁCZESNEJ DRAMATURG
to sta!
s element teatru od Sytuację polskiego teatru warunkują n y podstawowe elementy.
Noblem widza. Problem kadr arty- Jcznych. Problem repertuaru, w ra- j-fth którego mieści się również prob-
eiTl polskiej dramaturgii.
Jeżeli chodzi o pierwsze zagadnienie,.
jesteśmy świadkami postępującej . e Przemiany w socjalnym układzie
^'dowini, W ciągu ostatnich dwóch lat
•downia przekształciła się z miesz- -ons ko-i n t el i gencki ej na infeligencko-
■ °tn;czą i przy dalszej aktywizacji
^ 11 i związków zawodowych proces
^ będzie stale się pogłębiał, rozsze- s *t?c jednocześnie widownię, zwla-
^ Za Przy koncepcji teatrów objazdo- ,-'ch, na środowisko wiejskie. W każ-
•, ^ ni bądź razie widownia w wielu już gadkach stanowi dziś
Pływający na rozwój
sfrcny repertuaru, w przeciwień-
*ł'v‘e do uprzedniego okresu, kie- :V stanowiła w stosunku do dyrek- teatrów formę nacisku mieszczań- I s,';eJ mentalności i mieszczańskich . gu- J a 2m;ana składu socjalnego wi-
| a umożliwiła nam trwale wprowa- l^esne do repertuaru sztuk radzieckich, 0rych liczba w ciągu ostatniego sezo- i U "'zrosła z 18 premier w 1947-48 ro- tt. d° ¿1 premier w 1948-49 roku, nie- : wznie od 17 premier rosyjskiej kla-
' ° raZ Poz'voł'^a nam podnieść licz- i ‘ ? Współczesnych premier wartościo- ''yeb społecznie z 66 do 78, zmniej- t. Szai?c jednocześnie ilość premier bez-
■ ^srtościowych społecznie z 99 do 28.
| ane te są tym bardziej charaktery- l tyczne, że ogólna liczba tegorocznych 4 j ! cmier spadła, w rezultacie znacznie uzszego czasokresu poszczególnych l’r7;edstawień, z 571 do liczby 301. Ta ' r°tka analiz?. wpływów społeczno- c r- 'stycznych widowni jest nie tylko 1lajłepsz) /m dowodem, że walka o wi-
°'VJiię winna być w dalszym ciągu Punktem wyjścia naszej ofensywy kul
a n e j, ale że zarysowało się drugie Z)a" ’isko, zjawisko coraz wyraźniej
s i rozpiętości między potrzebami rtystycznymi nowej widowni, a do-
^hczasowym repertuarem teatrów.
Drugie zagadnienie, warunkujące
< ac? naszych teatrów, to zagadnienie . a“ r artystycznych. Polski teatr od- Zuvva nie tylko brak rężj'serów, sce- Brafów, inscenizatorów, nie tylko ,ro< zwłaszcza na prowincji, wystę- f le zjawisko małego dopływu nowych ,a“ r aktorskich, zwłaszcza, jeżeli cho- 0 mężczyzn, lecz proces przemian e°logicznych wśród polskiego świata
•orskiego pozostawia jeszcze bardzo
"'lele d0 życzenia.
^ większości wypadków współudział
‘/serów i aktorów sprowadza się do
*V'e) lub więcej rzetelnego udziału w _°dziennej pracy teatru. Nie wystąpiło
^ jomiast w szerszej skali zjawisko Vt>rczego nowatorstwa w "koncepcji in-
^izacyjmej s^tuk realizmu socjali- I^Kznego, nie wystąpiło zjawisko wal- p 0 realistyczny teatr naszej epoki.
eWnymi oczywiście wyjątkami od tej . a_dy, i to wyjątkami, pozwalającymi 'f c jak najlepsze nadzieje na przy- r ,0sć, są osiągnięcia inscenizatorskie L "Hera, Dąbrowskiego, Axera, Kra- Sn°wieckiego.
Również w Filmie Polskim po okresie
^ ° i błądzeń mamy podstawy do są- z&nia, ¿e kadry naszych realizatorów czynnikiem poszukującym i kształ- J4cym nowe oblicze polskiej kinema-
°Brąfii.
. tych warunkach może najtrud- s k if2ym ' najbardziej złożonym zjawi- ' ler|J polskiego życia teatralnego po- jy :aJe nadal problem jego repertuaru.
s posunięta negatywna selekcja Sj . _ bezwartościowych społecznie dzi- j c luż nie może wystarczyć, jeżeli w r ma istotnie spełniać rolę wycho- S( Cz4 w stosunku do procesów arty
sty Zn°~!deowych naszego spoteczeń-połeczeń
„¡e Jeżeli uwzględnimy, że w sezo- liczba widzów i to wi"
njjjj. głównie miejskich wynosiła osiem cy l?n,°w dwieście dwadzieścia tysię- S a t - 6 licząc 4,5 miliona widzów stal r° w świetlicowych), i że ta liczba o iy Wzrasta nie tylko na skutek niCi' eran'a nowych placówek, lecz rów- -
flbi ' y Wyniku rozszerzenia się sieci Za°wych teatrów, to zagadnienie
oblięza naszego repertuaru 5tajg'Vn? zawodowego jak świetlicowego Sl? proWemem pierwszoplanowym.
Vie¿ ; ^ a to sobie w końcu ¡asno po- tioíg ec' że największa nawet staran
no ' 'v doborze repertuaru klasyczne*
r?,„ ^z>’ retrospektywnego polskiego J'a.tn ' z . zagranicznego, proMcmu tego ivsł-,_ 016 rozwiąże. Nią rozwiąże
Cza dziś.
Wychowawcza rola w sensie ideowo- artystycznym repertuaru klasycznego je:, oczywiście bezsporna i nikt nie za
mierza jej pomniejszać. Na repertuarze klasycznym uczymy częstokroć widza rozumieć naszą rzeczywistość oraz krystalizujemy jego moralne i psy
chiczne oblicze. Lecz repertuar kla
syczny, nawet reJ1 postępowy, wielki repertuar ubiegłych epok, tylko wów
czas istotnie potrafi spełnić swoją ro
lę, gdy stanowić będzie hłstorvczny i artystyczny pomost do repertuaru naszych czasów, do repertuaru naszej walki o zbudowanie socjalizmu.
Toteż o ile praca naszych teatrów nad oczyszczeniem scen z repertuaru szkodliwego społecznie i artystycznie na rzecz repertuaru klasycznego, była wiel
ką i pozytywną pracą w naszych pierw
szych latach niepodległości, to już dzi
siaj tego rodzaju praca jest wyraźnie niewystarczająca, więcej nawet — za
trzymanie się na tym etapie oznaczało
by w pewnym sensie ucieczkę od współ
czesnej problematyki. Najbardziej na
wet nowoczesna interpretacja „D zia
dów“ czy „Kordiana“ , „Hamleta“ czy też dramatu Lope de Vegi będzie nie
dostateczna. dla wprowadzenia widza w problematykę nowej epoki, jeżeli nie zostanie uzupełniona w koncepcji re
pertuarowej teatrem nowych socjali
stycznych konfliktów życia i nowej socjalistycznej prawdy życia.
Jak dotąd dramaturgia polska nie podąża ani za potrzebami teatru, ani za potrzebami nowego widza, ani tym bardziej za tempem przemian naszego kraju. Zacznijmy od cyfr.
Liczba polskich współczesnych pre
mier powojennych — to znaczy liczba prapremier pomnożonych przez ilość przedstawień prowincjonalnych — wy
nosiła w 1945/46 r. -— 46, w 1946/47 — 68, w 1947/48 - 80, w obecnym zaś roku (tj. do kwietnia 1949 r.) — 42.
Wprawdzie cyfry te są imponujące w porównaniu z przedwojennymi, kiedy liczba premier polskich nigdy nie prze
kraczała 6— 10 rocznie, lecz stanowią one przeciętnie zaledwie od 15 do 20°/o ogólnej liczby przedstawień i, co może jest najistotniejsze, pozostawiają tema
tycznie i artystycznie bardzo wiele do życzenia.
Problematyka większości polskich premier to problematyka bądź histo
ryczna, bądź-jak to nta miejsce zwłasz
cza w Filmie Polskim, odnosząca się do okresu okupacyjnego.
Rzecz zresztą nawet nie w proble
matyce okupacyjnej, ponieważ jak do
tąd brak nam poważnego dzieła sztuki, które by wydobyło całą istotę i cały patos tragicznych zmagań tego okresu, tai. niesłychanie doniosłego w dziejach naszego narodu. Problem sprowadza się raczej do aspołecznego widzenia • zja
wisk okupacyjnych („Strzały na ulicy Długiej“ — Świrszczyńskiej), nie mó
wiąc już o apolitycznym cierpiętniczo- psychologicznym traktowaniu tragedii narodu żydowskiego („Wielkanoc“ O t- winowskie_go i w znacznym stopniu
„U lica Graniczna“ Aleksandra Forda).
Ten wąski, aspołeczny, a więc arty
stycznie nieprawdziwy kąt widzenia okresu okupacji, dotyczy w silniejszym jeszcze stopniu polskiej prozy. Nato
miast w historycznych utworach i dra
matach mamy wyraźną chęć przekro
czenia aspołecznego progu omawianych zjawisk i naświetlenia historyczno-lda- sowego ówczesnych konfliktów. Wymie
nić tu należy w pierwszym rzędzie
„Krzvl< i~rzeh:ny“ Kuh-dW m . drama
ty Grzybowskiej i Lopalewskiego, a na
wet w pewnym stopniu „Noce naro
dowe'“ Brandstaettera, mimo, że ten uta
lentowany dramaturg ciągle jeszcze nie może przezwyciężyć własnych mistycz
nych nocy, zaciemniających horyzont jego widzenia.
Jak dotąd nie wyciągnęliśmy jeszcze wniosków z olbrzymiego procesu doj
rzewania społecznego i politycznego naszego społeczeństwa, nie dostrzegliś
my tych nowych socjalistycznych kon
fliktów, o których tak trafnie pisał ostatnio Kott i Żółkiewski, nie zna
leźliśmy właściwej proporcji w widzeniu własnego życia w codziennym rytmie współczesnej nam codzienności.
Jest coś dziwnie niewspółmiernego w tym, że na ogólną liczbę bądź co bądź 236 polskićh premier — premier, zahaczających o współczesną tematykę, mieliśmy zaledwie kilkanaście. Przy tym tylko sześciu . autorów, dosłownie sze
ściu odważyło się postawić takie za
gadnienia, jak’ zagadnienie reformy rol
nej, walki z podziemiem, nacjonaliza
cji przemysłu, walki o nowy styl pracy.
Abstrahując od jakości tych utworów, należy obiektywnie stwierdzić, że. auto
rzy powyższych sztuk mieli jak naj
trudniejszy start w polskim teatrze, że musieli przemawiać w atmosferze nie
przychylnego klimatu dla pisarzy re
wolucyjnych nie tylko wśród drobno- mieszczańskiego koltuństwa, lecz rów
nież i wśród naszej widowni i naszej krytyki.
„Nauka i sztuka — pisał w/swoim czasie wielki rosyjski realista Czerny- szewski —- są podręcznikami dla tych, którzy rozpoczynają badanie życia.
Stąd też naczelnym zadaniem sztuki jest odtworzenie tego wszystkiego, co człowieka w życiu obchodzi. Lecz od
twarzając życie, artysta, świadomie czy podświadomie, odtwarza również własny pogląd i dzięki temu dopiero sztuka wyraża moralną postawę człowieka“ .
Te głęboko trafne i głęboko przeni
kliwe słowa Czemyszewskiego niech bę
dą punktem wyjścia dalszych rozważań.
Istnieje dla każdego prawdziwego dzieła sztuki nieprzekraczalna granica prawdy życia, poza którą utwór staje się deklaracją, a nie podręcznikiem ży
cia dla widza, czytelnika czy też słu
chacza. Oczywiście mówimy nie o praw
dzie powierzchownej obserwacji, nie 0 naturalistycznej prawdzie szczegółu, który podany poza procesem rozwojo
wym, staje się często zwykłym oszu
stwem lub po prostu kłamstwem. Mó
wimy o prawdzie wydarzenia, konfliktu umiejscowionego historycznie, społecznie 1 psychologicznie, mówimy wreszcie o własnej, subiektywnej prawdzie arty
stycznego przeżycia, bez której nie ma dzielą sztuki.
W pierwszej ze swych znanych tez do Feuerbacha Marks pisah „Dotych
czas główną wadą wszelkiego materia
lizmu było to, że przedmiot, rzeczywi
stość, którą poznajemy naszymi zniysła- mi, zostaje' w nim -zrozumiana 1 poduma jedynie w postaci przedmiotu lub kon
templacji, a nie jako wyczulona ludzka czynność, nie jako doświadczenie, nie subiektywnie“ .
Dopiero bowiem subiektywny stosu
nek do własnego dzieła, w oparciu o przyczynowe zrozumienie opisywa
nych zjawisk, warunkuje prawdę arty
styczną, pomaga przezwyciężyć natura
lizm i decyduje o wartości artystycz nej dzieła.
Rzecz prosta, że w życiu i twórczo
ści rzadko zdarzają się ideały, chodzi jednak o możliwie najmniejszą amplitu
dę odchyleń i możliwie najtrafniejszą diagnozę wartościującą dzieło sztuki w. danym, określonym historycznie mo
mencie i w danym określonym społecz
nie środowisku ludzkim.
7 dlatego czynnikiem decydującym 0 wartości dzieła prawdziwego twórcy jest odnalezienie przez niego istoty no
wych konfliktów przeżywanej epoki oraz . właściwego stosunku, właściwej proporcji w widzeniu zdarzeń i konflik
tów tej epoki.
Wydaje mi się, że tego intymnie twórczego stosunku do nowej rzeczywi
stości nie potrafiliśmy jeszcze jak dotąd odnaleźć.
Jeżeli przyjrzymy się dotychczaso- v, m próbofn wtargnięcia współczesności do teatru, to w szeregu wypadków cechuje je specyficznie pozaśrodowisko- we i pozaczasowe stawianie zagadnień zarówno osobistych jak i politycznych.
Czasami tylko dzięki przypadkowym, zewnętrznym dekoracjom można domy
śleć się, że akcja toczy się w Polsce, w naszej nowej rzeczywistości.
Problematyka większości tych utwo
rów to moralna i polityczna problema
tyka „człowieka“ , ściganego przez ne
mezis czasu z fatalistyczną niemal kon
sekwencją, konsekwencją katastroficzną, niezależnie często od wydarzeń w świę
cie i we własnym kraju.
Jaskrawym przykładem tego rodzaju postawy jest chociażby „Kobieta we mgle“ Michała Rusinka. Konflikt oso
bisty z pogranicza patologii został przez autora przerzucony do naszej rzeczywistości poza wszelką sytuacyj
ną logiką czasu. Wojna, obóz i powrót do życia, to przypadkowe ilo dekora
cyjne, w istocie rzeczy najzupełniej obojętne i dla autora i dla widza.
Najlepsze chęci pisarza ujaw
nione w politycznych wypowie
dziach poszczególnych bohaterów, w n i
czym nie zmieniają pozaczasowego 1 w gruncie rzeczy naturalistyczno- mieszczańskiego profilu sztuki, która, jeżeli nawet w określonych kolach speł
niała y; pewnym stopniu funkcję wy- chowawczo-dydaktyczną, to nie tyle ze względu na jakość społeczną sztuki, ile ze względu na zacofanie środowiska.
Jeszcze w silniejszym stopniu tego rodzaju postawa dramatu pozaczósowe- go charakteryzuje sztuki Brandstaettera,
dla którego tlo historyczne jest tylko przypadkową rekwizytornią dla ujawnie
nia pasji i psychologicznych powikłań człowieka, stojącego poza historią i jej logiką. Silą Brandstaettera jako drama
turga jest obraz drapieżnego człowieka w drapieżnej akcji i w drapieżnym dia
logu, słabością jego jest tenże sam człowiek, którego pasja i drapieżność nie ujawniła żadnego istotnego konflik
tu swojego czasu, usprawiedliwionego i społecznie i psychologicznie. Pierwszą wyraźniejszą próbę przełamania tej po
stawy stanowi dopiero libretta Brand
staettera do opery Szeligowskiego pt.
• „Bunt żaków“ . Można przypuszczać, że w tej drobnej stosunkowo pracy lite
rackiej, Brandstaetter po raz pierwszy umiejscowił siebie i historycznie i spo
łecznie.
W innej oczywiście zupełnie płasz
czyźnie, ‘lecz w pewnym stopniu rów
nież i dramat Jagmina w „Odwetach"
Kruczkowskiego, zwłaszcza w jego pierwszym wydaniu, to dramat czło
wieka epoki minionej, przeniesionej sy
tuacyjnie do naszych czasów. W tych warunkach polityczna terminologia „O d
wetów“ , ich tak cenna i trafna poie- miczność. nosi charakter raczej umow
ny i dekoratywny. Nemezisowy charak
ter „Odwetów“ osłabia również, a nie potęguje istotę dramatu rzeczywistych łudzi (kompleksu Julka). W jeszcze sil
niejszym może stopniu niż u Kruczkow
skiego, wojewoda czy też prezydent miasta w „Bankiecie“ Korcellego, to
■również tylko podstawione symbole -w zawilej rozgrywce autora z fatali
styczną rzeczywistością. Nie mówiąc już, że skrót tej rzeczywistości w hallu prowincjonalnego hotelu wypa
cza jej proporcje, wykrzywia jej sens i co gorsze załamuje linię rozwojową i ’ polityczną samej ’ sztuki.
Załamanie się koncepcji dramatycznej w ciekawych, polemicznych sztukach Ważyka, również polega na charakte
rystycznej dysproporcji między deklara- tywnością sylwetek jego sztuk, a sy
tuacyjną przypadkowością konfliktów osobistych, w niczym nie usprawiedli
wiających odruchów, postępowania i na
wet slow bohaterów.
Ftąd też tak typowe dla tych pierw
szych, niewątpliwie śmiałych prób udra- matyzowania polemik politycznych, za
gadnienie „dwóch światów“ , „dwóch prawd“ , „dwóch moralności“ , niejedno
krotnie mechanicznie przeniesione na tlo dni naszych, tak zasadniczo róż
nych od dni minionej epoki.
Odnosząc się więc z całym szacun
kiem do śmiałej decyzji sięgnięcia po palące zagadnienia współczesności, nie możemy zamykać oczu na to, że dla szeregu dramaturgów nowa problematy
ka była często tylko odskocznią dla deklaratywnej polemiki politycznej, bez równoczesnego ukazania całej drama
tycznej głębi przemian społecznych, przełamujących się subiektywnie w po
szczególnej jednostce, dystansowanej częstokroć przez wydarzenia dni na
szych (stosunek Jagmina do Ofculi- cźa — problem Kosseckiego w „Popielę i diamencie“ ).
Stąd tak częsta nieprawdziwość we
wnętrznej sylwetki, stąd pozorna, pod
kreślam — pozorna, równowartość
„dwóch prawd“ i tak typowe fabularne
„załamanie się“ autora w trzecim ak
cie, będące w znacznym stopniu wyni
kiem niewspółmierności konfliktu oso
bistego z polityczną rolą bohatera.
Słuszna zasada, żeby wydarzenia i syl
wetki działających postaci nie były wyłącznie w czarnych i białych kolo
rach, w omówionych powyżej wypad
kach dala fałsz sytuacyjny i wewnętrz
ną sprzeczność między postawą ideolo
giczną autora, a obiektywnym wyrazem dzieła, zagubionego w niesłusznych, wy
paczonych proporcjach.
Podkreślam j:szcze raz, że stwier
dzenie tych niedociągnięć nie powinno było p.„<vadzić do jednostronnej kryty
ki prasowej. Sama próba naświetlenia zjawisk naszej współczesności winna była wzbudzić sympatię krytyki, od której należy oczekiwać tonu wycho
wawczego, nawet wówczas, gdy istnieje dystans między zamierzeniem autora, a ostatecznym rezultatem scenicznym.
Punktem wyjścia dalszej twórczej pracy współczesnych nam dramaturgów musi stać się próba ujawnienia nowych konfliktów naszej rzeczywistości, istoty konfliktów naszego człowieka, który sam jest produktem nieustannej walki starego z nowym i sam stoi w ogniu klasowej walki rfowego świata ze sta
rym. Nie można wyjść poza deklara- tywność polityczną, dosyć przypadkowo
(Dokończenie na stronie drugiej]
ROMAN BRATNY
NARZECZONA Z AUSCHWITZ
t Wśród stron rozkładu jazdy
— wśród stron, w tych stronach — nastąpiło spotkanie z nazwą
— w yruszajm y więc!
P oryw an i ty lk o przez pęd, szczuci tyłko w iatrem , roześmiani w pułlm anow skich wagonach.
Rankiem rozespana
uciekasz do kabiny z ręcznikiem na ramionach.
Wysoko b itw a obłoków — może pam iętają te d ym y— b itw a obłoków, a obok
plusk wody słychać. Z tw ych palców naw et brud spływ a w pianie ja k nadąsany obłok.
Stacja. M ó w ią: „ tu ta j zginęło 8 m ilionów lu d zi“ .
A mnie tylko ciebie żal
— naw et twoich obciętj ęh przedwczoraj paznokci.
I więcej niż obozu b ram y
wzrusza mnie skrzyżowanie tw oich żywych łokci.
Ludzkość Oświęcim ia
jest ja k b a jk a „Dziew czynka z zap ałkam i“
niepraw dziw a
— cóż z tego, że kiedyś w dzieciństwie opłakana łzam i.
Odejdź dziewczynko z zapałkam i.
Wąską w biodrach, smukłą dal mi los żyw ą pannę
nie chcę, żeby je j było smutno.
Odejdź dziewczynko z zapałkam i!
A my przejdźm y się raczej po okolicznych łąkach.
W idok obozu w Auschwitz, ja k muszka w oku — utonie
i nie przeszkodzi zachwycać się tw y m i ustami,
Głodne czekają k w ia ty
aż je m o tyl ze zm rużonym i oczami nakarm i
— właśnie uważnie ląduje, skrzydlaty'.
K onie oklaskują asfalt — tak lekko, góry stanęły, powstały
— chyba gdzieś na szczycie zm arznięta sprzedaje gorące mleko dziew czynka i zapałkam i.
Obłoczna1
ulotniona 12 kom inam i.
Potem noc — p ta k i zostaw iły miejsce tw ojem u głosowi.
G ardło w y, niew iarygodny, gardłow y.
O tobie,
mógłbym pisać naw et omackiem po ciemku,
póki nie z ja w i się póki nie zalśni
dziewczynka z zapałkam i.
Bo — jedziem y przecież nad morze — lecz gdy spostrzegam na wagonie tablicę i nazwę ; wspomnienie:
Oświęcim , Auschwitz w te d y opuszczam cię
dla dziew czynki z zapałkam i.
--- ,--- ---- ---
Str. 2
O D R O D Z E N I E Nr W
NORBERT 5ZUMAN MIRON BIAŁOSZEWSKI
fioleto w y gotyk
Ż y w a statua — żebrak z łachm anów w róży popielaty koniec
T rę d o w a ty m i obrosły stopnie wołającego gotyku wieże ja k czarne stosy zachód — — dzwony
A n io ł zw iastow ał
M iria m o figowych oczach,.
S zum h e łm ó w : ,,Dieu le v e u lt!“
krzyże na w iatrach — pod d rew nianą ew angelią ciemny syn zwiastowany ciemnowłosy
gotyckość fałd
średniowiecze długich dam pożegnanie z wysokości dzwonu
Pod bram ą miasta nagi k rzyż
ułożony z pleców —
( w lęku tw a rz pątrycjusza — cień zło laj
— od dna kościołów cienie biczujące...
Pobożny przechodzień pod gwiazdą sklepienia całuje kam ienne kolana...
„zgrzeszyłem “
i palce skurzone w misie
W ołow ianym oknie rzeźbiarz u jm u je dłuto:
ostatni n ie w y k u ty palec — (łaski pełna)
A ju ż — u gardła miasta tru b ad u rzy — :
zielony... o liw ko w y renesans
Deportacja Ołtarza Mariackiego
Tuż za w ojskam i n ie m ie ckim i w kraczającym i na ziem ie polskie we wrześniu r, 1939 posuwały się różnego rodzaju oddziały SS, po
lic ji i służby bezpieczeństwa do zadań specjalnych, B y ły też między n im i d ru żyn y wysłane dla zaw ład
nięcia co cenniejszym i dziełam i sztu ki, dobram i k u ltu ry i nauki.
Na czele ich stanęli niem ieccy .u - czeni; n ie k tó rz y z nich odw iedzali częsio Polskę w latach przedw ojen
nych i w ten sposób zyskali dobrą orientację w artystycznym in w e n tarzu polskich muzeów i kościołów,
b ib lio te k i p ra co w n i naukowych.
w c fn y zostały tam one przew iezio
ne przez profesorów Adama Boch- nakwt i K arola Estreichera i w dniu 1 września oddsne pod opiekę ks, biskupa L o rk a ; u k ry to je w semi
n a riu m duchow nym i w podzie
m iach katedry.
Rzeźby te, w raz z pom niejszym i fragm entam i ołtarza, zrabowanym i z u k ry c ia , w Muzeum U n iw e rs y
teckim w K ra k o w ie drużyna Paul- seńa przew iozła bezzwłocznie do B erlina, gdzie je złożono w w ilg o t
nych podziem iach Banku Rzeszy.
Jednakże nie Paulśenowi przypa
da w ą tp liw y zaszczyt in ic ja ty w y -ra -
stadt w B a w a rii i wskazuje na po
trzebę poczvnienia tam odpow ied
nich przygotowań technicznych *).
L is t adresowany b y ł do ówczesnego konserw atora Muzeum G erm ańskie
go w Norymberdze, dra Eberhardta Lutze. Tenże Lutze, oraz b. dy
re k to r Muzeum Germańskiego d r H e in rich Kohlhausen, odegrali n r.’ opnie najczynniejszą rolę w przew iezieniu całego ołtarza do N orym bergi. J a k k o lw ie k w zezna
niach swoich, drapując się w do
stojne szaty hum anistów, starają się oni przerzucić caią o dpow iś- dziąlneść za pcm ysi zrabc-wania oł
Zasnięcie Najśw, M a rii Panny — scena główna w ie lkie g o ołtarza w kościele N.M.P. w K ra k o w ie (po odnow ieniu w r. 1933)
Jedna z ta kich drużyn, pozostająca pod przew odnictw em p ro f. dra Pa- ulsena (z u n iw e rsyte tu z K ró le w cu) i dlatego zwana „S onderkom - mando Faulsen“ , ju ż w połowie października 1939 r. odnalazła w Sandom ierzu najcenniejsze fig u ry z kra ko w skie g o ołtarza W ita S tw o sza. Na k ró tk o przed wybuchem
bunkowel. Istn ie ją dane, że plany teji grabieży dyskutow ano w k o łach n ie m ie ckich party,jm ików i h is to ry k ó w sztuki już w ro k u 1937, W 'każdym .razie znany je st lis t p ro f dra Georga Bierm anna, da
tow any 5 października 1938 r., w ktorv-m pisze on o, zamierzonym .przewiezieniu ołtarza do ; M im h e r-
tarza na H itle ra i na b. nadbur- m istrzs N orym bergi W illi Liebela, to zarówno ów lis t Bierm anna ja k dalsze p erypetie d e portacji ołtarza w yra ź n ie w skazują na to, że duszą spisku b y li w ym ie n ie n i przedstaw i
ciele Muzeum Germańskiego. Zre- sz'ą. cokolw iek stało się z ołtarzem , Kohlhausen 1 Lutze niczego nie czy
ni li bez Liebela ani Liebel be^
nich. Jako przedstaw iciel ,miasl_
N orym bergi. L ie b e l w ystępuje )ea' nak na plan pierw szy podczas U' rzędowych p e rtra k ta c ji z Kancol®' rią Rzeszy lub później, ż guberna-
torem F rankiem .
Tak więc, korzystając ze swe) dobrej znajomości z ówczesnym Ss n eralnym inspektorem budow lany111 a późnie:szvm m in s 'rem von Sp®e' rem, Liebel przedłożył za jego P°"
średnictw em w B e rln ie propozj- cję, aby ołtarz — zarówno rzeźby złożone w Banku Rzeszy, ja k ar"
c h ite k tu rę pozostałą w K ra k o w ie - j ofiarow ać Norym berdze i umieść10 na czas w o jn y w budowany1- tam, najw iększym w Niemczccm schronie dla dzieł sztuki przy ul- Sehmiedegasse; następnie ołtar m ia ł się stać n ajpiękniejszą czdo- bą w ie lkie g o Muzeum W ita Stwo sza, któ re zamierzano w N orym berdze u tw orzyć dla Stv/oszoweS arcydzieła, Praw dopodobnie by!
pomysł — może jeszcze przedwo' je n n y — Kohlhausena i Lutzeg0' w każdym razie Kohlhausen, wi'3*
z radcą L in k e m z m iejskiego urz?' du budowlanego, dokonyw ali W r_
1940 w kościołach N orym bergi Pc"
m i arów i sporządzali szkice, bada jiąc m ożliwości ustaw ienia o łta rzy
Po pewnym okresie czasu na Pr r ' je k to w a ie muzeum zamierzan®
przeznaczyć kościół św. W aw rzy11' ca.
H itle r zw le ka ł z decyzją, waha
jąc się w wyborze m iędzy N o r y n 1'
bergą a B erlinem . Oczywiste p® początku było je d yn ie to, że tarz w żadnym w ypadku nie m®z®
pozostać w Polsce'1. Według- Lutz®' go o łta rz przew ieziono do Niemi®0;, ,aby go uchronić od ryzyka w oje11'' nego na wypadek w o jn y ze Związ
kie m R adzieckim “ ... Ä w edle rela
c ji Kohlhausena, H it le r ' obaw j3*
się. „ a b y . ze względu na zarnj®' rzone uczynienie K ra ko w a s to lik rządu polskiego, Polacy nie doko
nali na tym n ie m ie c k im dziele s0' botażu...“ ! Oba tłumaczenia są rów
nie naiw ne co id io tyn m m czego n1®
trzeba w ykazyw ać. Widać, że Lu
tze i Kohlhausen, nie uzgodniwszy' swych zeznań, lecz w zgodnym d r
żeniu do u sp ra w ie d liw ie n ia g rabi6' ży, plotą co im na m yśl przyjdzi®-
W k łó tn i o Stwosza N orym berg3
— co jest Oczywiste — odniosła vV końcu zw ycięstwo nad Berlinem- L ie b el pojechał do B e rlin a i przy
w ió zł stamtąd podpisany prz?r Lammersa, ja ko szefa Kancela®'1 Rzeszy, a k t darc-wizny -ołtarza dj8 miasta N orym bergi, Tak uzbroi0 na. uczona spółka z ło d z ie jk a , roz
poczęła przygotowania-- ■-teehaio#*9 bez, s tra ty czasu.
Z PROBLEMÓW WSPÓŁCZESNEJ DRAMATURGII
(Dokończenie ze ¿trony pierwszej) zaplątaną w jakąś osobistą intrygę, je
żeli nie wydobędzie się człowieka na
szej epoki w procesie jego stawania się, chociażby w jego nowym stosunku do prący, własności, udziału w kierowaniu socjalistyczną produkcją, w jego nowym stosunku do rodziny, ojczyzny, patrio
tyzmu. narodu, międzynarodowego bra
terstwa, a jednocześnie, gdy nie pokaże się wroga nie w jego abstrakcyjnej prawdzie, lecz w prawdzie jego zwy
rodnienia, u podłoża którego stoi obca agentura, wywiad, zdrada narodu, egoizm mieszczańskiej własności i upo
dlenie moralne. Nie oznacza to, że stoimy na stanowisku zwężenia intere
sującej nas problematyki wyłą.znie do
•wymienionych tematów; kulturę socjali
styczną interesuje cały przekrój życia i działalności człowieka.
„Świadomość mas robotniczych — pi
sał Lenin — nie może być prawdzi
wą, klasową świadomością, dopóki ro
botnicy nie nauczą się obserwować i rozumieć konkretnych politycznych faktów i zdarzeń wszystkich innych klas i wszystkich innych ziiwisk in
telektualnego, etycznego i politycznego życia. Dopóki nie nauczą się stosować praktycznie analizy materialistycznej i materialistycznej oceny do wszystkich dziedzin życia i do wszystkich czyn
ności istniejących klas, warstw i grup ludności. Ci, którzy koncentrują uwagę klasy robotniczej, jej obserwację i jęt świadomość na niej samei, nie są so- cial-demokratami, gdyż dla wypełnie
nia swoich zadań, klasa robotnicza musi mieć praktyczne zrozumienie związku pomiędzy wszystkimi zjawiska
mi i wszystkimi klasami nowoczesnego społeczeństwa“ .
Powyższe słowa Lenina z cala oczy
wistością uwypuklają, że problematyka nowoczesnej sztuki, a więc i problema
tyka współczesnej dramaturgii, sprowa
dza się nie do zagadnienia rodzaju te
matyki nawet, czy też rodzaju formy artystycznej, ale do nowej istoty konflik
tów nowego człowieka i nowych kon
fliktów naszej socialistycznej rzeczywi
stości. Sam temat współzawodnictwa pracy nie przesadza ani o. artystycznej ani o dydaktycznej wartości dzieła, De- kłaratywność, czy opisowość nie pozwoli nam wykroczyć poza ramy reportażo
wego artykułu, natomiast, to samo współzawodnictwo pracy, pokazane w realnym konflikcie starego i nowego stosunku do pracy, w walce starego i norreigo w danym człowieku i w da
nym kolektywie, pokazane w konkret
nym konflikcie, ujawniającym istotę no
wych stosunków w fabryce, a nawet st;:-_tików rodzinnych, może dać fascy
nującą sztukę o powstawaniu nowego człowieka,
Albo problem nowej inteligencji, Dziwne aż się wydaje, że Zagadnienie walki starego z nowym w polskim uczonym, w polskiej dziewczynie, idą
cej przez dwuletni kurs wstępny na Uniwersytet, w polskim chłopcu idącym przez uporczywą walkę z własnym środowiskiem, do klasowej świadomości, do zrozumienia istoty nowych stosun
ków w nowej Polsce, nie znalazło dotąd swoiego pisarza. Nie mówiąc już o kon
flikcie z polityką kleru, konflikcie nie npiej istotnym dla młodzieży od pro
blemu podziemia ujawnionego z taką siłą przez Andrzejewskiego, dzięki cze
mu książka jego odegrała poważną rolę w kształtowaniu poglądów naszei mło
dzieży mimo wszystkich jej braków.
Przekrój procesów rozwojowych na
rzuca z nieodwracalną silą dialektycz
ne traktowanie konfliktów rozwojowych człowieka, widzenie tych konfliktów w nieustannej walce „tak z nie", walce j rzuconej oczywiście na szerokie tło zjawisk społecznych. Wszelkie inne traktowanie twórczych procesów daie albo sytuacyjny fałsz zwłaszcza w wy
padku nagromadzania przeciwstawnych sobie konfliktów i deklaracji politycz
nych, bez wychodzenia poza pustą de- Waratywność, albo obcy drobnomiesz- czański naturalizm lub mistyczno-fata- listyczny ekshibicjonizm, ufryzowany sztucznie przypadkowymi, moralno-poli- tycznymi ogólnikami.
Nas interesuje człowiek nie jako wy
padkowa katastroficznego fatalizmu swoiego losu, ale jako jednostka świa
domie stwarzająca swój los i samego siebie,
Są wprawdzie ludzie zagubieni w procesie walki, lecz i w tytn wypadku nie możną wykryć motywów, ich po
stępowania bez ujawnienia społecznej i politycznej treści wydarzeń, składają
cych się na ich codzienne życie, bez wykrycia ich wewnętrznego mechaniz
mu dialektycznego stawania się. W y daje mi się również, że tylko w płasz
czyźnie tak postawionych zagadnień potrafimy przezwyciężyć gnębiący nas ciągle jeszcze kosmopolityczny psycbó- logizm, którego objawy możemy obser
wować nawet u autorów' politycznie już zdeklarowanych.
Ten stosunek do poruszanej przez siebie p ro b le m a tyki wymaga jednak przeniesienia p u n k tu ciężkości swo
ich zainteresowań ha zagadnienia procesów tw órczych naszej epoki.
Wiprawdzie in teresują nas rów nież i p rze ja w y upadku starego świata, lecz ty lk o w ta k im stopniu, w ja k im
u ła tw ia ją nam zrozum ienie istoty zją w isk naszego życia.
P rz y jrz y jm y się, ja k te spraw y są decydowane w d ra m a tu rg ii radziec
k ie j. Tam nie ma zagadnienia dwóch praw d. N atom iast w całej rozciągłości jest zagadnienie ob ie k
ty w n e j praw dy rozwoju, któ ra daje me ty lk o perspektywę polityczno- mciralną naszego św iata, lecz prze
sądza rów nież o ostatecznym w y n i
ku historycznego starcia.
W „Sądzie H onorow ym “ Steina — istotę dram atu stanow i w alka „sta rego i nowego“ w p o zytyw n ym bo
haterze, ja k im jest prof. D obrotw or- ski, Istotne oblicze kosm opolityzm u w nauce zostaje obnażone nie w de
k la ra ty w n y m pojedynku po zytyw nego i negatywnego bohatera, ic-cz -w psychologicznym procesie stawa
nia się bohatera pozytywnego, w je go ostrym w ew nętrznym ko n flikcie , sw oistym ty lk o dla socjalistycznej rzeczywistości.
Jeszcze s iln ie j problem ten w ystę
puje w „P ra w d z iw y m człowieku“ , w
„M oskiew skim charakterze", a na
w et w kom edii „W iosna w M o
s k w ie “ ,
In n y p rzykła d odnoszący się już do postępowej lite ra tu ry zachodniej.
M ów ię o „G wieździe prof. Steven- sona" lewicowego pisarza am ery
kańskiego, Tematem dram atu jest problem politycznej k ry s ta liz a c ji u- ezonego. Ś w iat stary został ugodzo
ny przez w ydobycie istotnej p raw dy nowego świata, przez wydobycie procesu stawania się nowego czło
wieka.
Jakie są perspektyw y twórczości, któ ra w ybierze drogę pokazywania nowego św iata n ie poprzez zaw ile k o n flik ty psychologiczne, zacierają
ce k o n tu ry istotnego k o n flik tu , ale przez u ja w n ie n ie złożonego procesu powstawania nowego człowieka, w y dobyw anie nowych k o n flik tó w , w a l
k i nowego ze starym w samym czło
w ieku, ja ko w tw ó rcy now ych w y darzeń.
Realizacja tego rodza ju zadań w y maga dzisiaj ścisłej w spółpracy akto
ra, realizatora, reżysera i czynnika ideologicznego. Postawm y siprawę w yraźniej. Każdy u tw ó r wymaga k o n fro n ta c ji z życiem, zanim jeszcze pokaże się, z a triu m fu je lu b padnie na deskach scenicznych teatru. K o n fro n ta cja i przepracowanie w inno odbywać się m ożliw ie u progu rea
liza cji, a n ie pod koniec. Każde dzieło posiada swoją w ew nętrzną konstrukcję i powierzchowne po
p ra w k i często w ypaczają ty lk o p ierw otną konstrukcję. Natom iast przepracowanie sztuki u podstaw lu b w to k u je j realizacji, jeszcze
przed je j ostatecznym wykończeniem jest możliwe, słuszne, a naw et ko nieczne. Ciekawy pod ty m względem jest p ro je k t doświadczalnego stu dium teatralnego E rw in a Axera. Po
szedłbym nawet dalej, p rzyjm u ją c tezę stałych, zam kniętych k o n k u r
sów oraz pisania sztuk w codziennej ko n su lta cji z przyszłym reżyserem i realizatorem dzieła.
Stwarza to nowe nieograniczone pole dla twórczości autora, reżysera, realizatora, a nawet aktora i jest
— ja k m i się w ydaje — jedyną dro gą odrodzenia w ie lk ie g o te a tru w Polsce zarówno pod względem no
wej koncepcji dram aturgicznej ja k i reżysersko-aktorskićj.
Rozumna decyzja Leona K ru c z kowskiego, k tó ry poddał g runtow nej przeróbce swój dram at, niech będzie wżerem nie ty lk o dla pisarza m a r
ksisty, lecz i pisarza artysty, rozu
miejącego i czującego praw dziw y teatr.
O rganizując szereg konkursów za
m kniętych i otw a rtych oraz twórcze dyskusje nad ko n kre tn ym dziełem, sztuką czy scenariuszem film ow ym , jeszcze nawet przed powstaniem stu dia teatralnego i film ow ego chce
m y doprowadzić do tw órczej, co
dziennej w spółpracy autora, reżyse
ra, realizatora filmowego, teatru i p a rtii. A tm osfera wzajemnego za
ufania, zrozumienia i przyjacielskiej k r y ty k i jest w tej w spółpracy n ie odzowna. Jest ona m ożliw a ty lk o w w arunkach przyjęcia przez pisarza twórczej postawy wobec rozgryw a
jących się wydarzeń zwłaszcza, że nie możemy zapominać, iż w łonie naw et środowiska literackiego to czy się jeszcze uporczywa w a lka klasowa z ja w n ie obcą nam ideolo
gią reakcyjną, i z ideologią tej czę
ści obozu katolickiego, k tó ra jest na
rzędziem w rękach w rogiej nam, kosm opolitycznej, proim perialistyce- nój hierachii kościelnej.
Obok snobizmu mieszczańskiego, bezpłodnego form alizm u, m is ty fik a c ji idealistycznej, abstrakcjonizm u, reakcja katolicka iest dziś tym głównym kanałem, przez który przenika do nas wroga, kosmopolityczna postawa „obywa
teli świata", ktôrj'ch ośrodki dyspozycyj
ne są daleko poza krajem. Tracenie z oczu tego niebezpieczeństwa wobec istnienia dziesiątków wydawnictw i pism katolickich hyloby wielkim i niewyba
czalnym błędem.
Oczywiście postawa w a lk i z w ro gim nam światopoglądem w inna być postawą ludzi p o lityczn ie róż
nicujących procesy dośrodkowe i od
środkowe. zachodzące dziś we
w n ą trz obozu katolickiego, procesy coraz głębsze i wym agające z naszej stro n y coraz większej u w a g i
I dlatego zachowując czujność wo- bec pozycji wroga w in n iliś m y oka
zać dużą w yrozum iałość i postawę wychowawcy, gdy ty lk o chodzi o praw dziw e dzieło sztu ki i o tego ro dzaju autora, k tó ry rzetelnie szuka sw ojej własnej d rogi w socjalistycz
ną przyszłość.
N ie ty lk o dzieło sztuki realizm u socjalistycznego, lecz każde dzieło sztuki, któ re zbliża nas o k ro k do polskiej narodowej k u ltu ry epoki socjalizm u jest ty m bezcennym w k ła dem, o k tó ry m usim y solidarnie i twórczo walczyć, stw arzając w a ru n k i dla' rzetelnej współpracy autora czynników politycznych i teatru.
Będziemy wprowadzać do reper
tu a ru zarówno dzielą pełnow arto
ściowe ja k i słabsze artystycznie, zarówno sztuki ostre ideologicznie, ja k i niezupełnie dojrzale p o litycz
nie, o ile ty lk o będą wyrazem próby zgłębienia isto tn ych procesów oraz istotnych k o n flik tó w naszej rzeczy
wistości. Dzieło sztuki jako określo
n y fragm ent przeżycia artystycznego może a nawet pow inno być przed
m iotem tw órczych poszukiwań, tw órczej k ry ty k i, tw órczej dysku
s ji i tw órczych sporów.
K ry ty k a teatralna, czy też film o-' wa winna być tym czynnikiem, któ
ry pomoże i autorow i i w idzow i Od
naleźć właściwą drogę i w łaściw ą proporcję w w idzeniu Zjaw isk no
w ej rzeczywistości. Zwłaszcza w sto
sunku do oceny artystycznego rze
miosła m usim y w5"kazywać daleko idącą ostrożność pam iętając że po
w staw anie w ew nętrznej h a rm o n ii i w ew nętrznej jedności treści i fo rm y jest procesem tru d n ym i żmudnym, jest procesem subiektyw nym .
Toteż k ry ty k a n ie może nosić charakteru napastliwego, charakteru zja d liw e j nagonki, „uśm iercania“
autora lu b koncepcji inscenizacyjnej teatru. Jej analityczna postawa m u si być postawą w ychowaw cy, patrzą
cego na dzieło sztuki jako na z ja w i
sko złożonego procesu powstawania i kształtow ania się nowej k u ltu ry , jako na zjaw isko, którego role d y
daktyczną określa kie ru n e k rozwo
jo w y autora.
..Zadaniem pisarzy — m ó w ił Gor- k ij — jest tw orzyć ta ką re w o lu c y j
ną postawę naszej sztuki wobec o- taczającej nas rzeczywistości, która by ucieleśniając przewodnie idee w obrazie, przeobrażała św ia t w zna
czeniu re a ln y m “ .
I o tę postawę realnie przeobraża
jącą św iat w in n iś m y walczyć w n a szej codziennej p ra cy i w naszej codziennej twórczości.
Włodzimierz Sokorski
W styczniu 1949 r zja w ia ją f1’
w K ra ko w ie , w dwóch p c d ró ik fy Kohlhausen, Lutze, m ie js k i n -d r-3“ ' ca b u dow lany Schmeissner i *nZ' S treicher. Celem tych podróży by' ło zorientow anie się co do sposch“
demontażu i przew iezienia ołtarz3:
oraz porozum ienie się z d r I f a M ühlrnannem, sekretarzem stanu
„rzą d zie “ Generalnego G ubernat°r8 i, specjalnym pełnom ocnikiem G®®' rin g a dla k o n fis k a ty dzieł sztuki ^ GG. Okazało się, że M ühlm ann raz jego doradca p ra w n y i sekty tarz osobisty d r A lb re c h t b y li 0 zam ierzonym transporcie powi0' dom ieni przez Franka, k tó ry zr®s?'' tą pomysłem przetransportow ali1"
ołtarza dó N orym bergi nie b y ł z8' chwycony. Ten w ie lk i uiegalom3'’
czuł się wówczas w GG dożyw®10 n im suwerenem i niechętnie pozbY' w ał się splendoru, ja k i spływa!
ołtarza na K ra k ó w ja ko na siedział generalnego gubernatorstw a.
Po powrocie do N o ry m b e rg Kohlhausen złożył L ie b elo w í spf8' wozdanie z podróży, S treicher **
w ziął się do przygotow ania ruszt®' wania, odpowiedniego do przepty.
wadzenia demontażu ołtarza; zl®c’
też firm ie przewozowej, „F e ld 110 und Sorg“ budowę specjalń®^
wozu meblowego, Równocześ1"
Schmeissner udał się do B e rli° a' aby zorientow ać się co do sposób ^ przew iezienia fig u r z Banku Bz r szy.
Po ukończeniu przygotowań, " 't y sławszy uprzednio rusztowani®
skrzynie, udała się na poczgtk marca 1940 r z N orym bergi d'_
K rakow a w łaściw a w yp ra w a I 8' bunkowa: Lutze ja ko fachowi®0.' konserw ator, Schmeissner j Str®*
eher ja k o k ie ro w n ic y techniczb • w dwa dn i po nich p rz y b y ł do K r8 kowa Liebel ze swym adiutant®1
dr, K lingsohrem . Frank, w asy»c M ühlm anna, p rz y ją ł zaraz Liebel na W awelu; zapewne podczas i®®„
spotkania, k ie d y to Liebel raz 1®' szcze okazał lam m ersow ski akt ® ro w iz n y nastąpiło właściwe przeA' cié ołtarza.
W dalszych rozm owach p rze P ^j wadzonych ze w sp ó łp ra co w n ik01 M ühlm anna, a to z dr. Gustz'l,cuj Barthelem , b, dyre kto re m Z h io rj'
M ie js k ic h we W ro cła w iu , d r 11 ]V1 yerem, nie m ie ckim dyre ktn re , Z b io ró w Mie jskich w Krakowi® ^ z dr. A lbrechtem , u s tilc n o , że j . względu na uczucia r e W f y m ieszkańców K ra ko w a , dernfP 1 tra n sp o rt ołtarza należy prz®P
(Dokończenie ze strony szóstep
--- ¡gt
*) „F ü r den K ra k a u e r AH;ar Münherstadt. u n b edingt die L ö s11 g L ie g t der O rt w e it von N ürnb ^ e n tre rn t? So dass man einmal . O rt u n d S telle ü b e r d ie tecfLgu sehen Voraussetzungen. Um-,c halten könnte?“
i
lïr 26 O D R O D Z E Ń 1 I E Sir 2
JULIAN STRYJKOWSKI
L i s t y z R z y m uFragm ent d rz w i spiżowych Ghibertiego („R ajskie w r ó t- “ )
W idziane z okien pociągu śre
dniowieczne i renesansowe zamki
°bronne, usiane wieńcem na s k a li- stych szczytach, p rzyp o m in a ły, że Pf2ez żyzną Toskanię w ió d ł szlak niem ieckich cesarzy, francuskich królów, papieży rzym skich i k sią - z^t L o m b a rd ii, zm ierzających ze
"'szystkich stron ku F lo re n c ji na Podbój k w itn ą c e j re p u b lik i.
^ W przeddzień mego w y ja z d u w Prym ie obniżyła się g w a łto w n ie tem peratura. Spadł grad w ielkości Orzecha laskowego i długo leżał, po
dryw ając a sfa lt grubą w arstw ą.
Wzruszano ra m io n a m i: czegoś po
dobnego jeszcze we Włoszech nie było.
Toskanię klęska gradu ominęła, 'tie i tu ta j, m im o że to ju ż połowa tnaja, jest chłodno i chm urno. Od ozasu do czasu jednak w szarych obłokach pow staje d ziu ra i poka- z.uł e się słońce. W tedy przem ienia cały kra jo b ra z. L ś n i różnokolo- owa zieleń pszenicy, o liw e k, w in nic, drzew m o rw o w ych , u jm u ją cych w k ra tk i pola na łagodnych fo k a c h wzgórz, prześw iecają w sa
dach w iśn io w ych czerwone dachy i
■femowe ściany zagród. I w yd a je s‘ę. że czas stanął — id y llic z n y p e j- Zaż zastygły w ro z w o ju . Tak w y glądało tu ta j przed w ie kie m . Przez
dziesiątki k ilo m e tró w nie w idać ani jednego kom ina fabrycznego. To znaczy, że w gospodarce obow ią
zują jeszcze stare form y: nie prze
m arza się tu ta j p ło d ó w rolniczych.
ta kie same białe w o ły o roztoży- stych rogach, ciągnące pług, zasta
n o w iły ju ż sto dwadzieścia la t temu
«helleya, przejeżdżającego tędy d y - izansem. N ic się nie zm ieniło; nie nastały żadne nowe czasy w k ra ju , sdzie fe u d a lizm panuje na w sł, n ^ e z z a d r i oddają połow ę zebra
nych plonów obszarnikow i, odło- Siem leżą ogromne la ty fu n d ia , m o- w y ż y w ić m ilio n y bezrobot
nych.
, A- jednak... Jechałem przecież na kongres so cja listó w ; i h isto ria F Io - j 6n cji — w ło s k ic h A te n — u k la d a - 3 n ii się w n a tu ra ln y łańcuch; je - Współczesnym ogniwem b y ł ko m unistyczny b u rm is trz . N iestety,
m iałem możności poznać s i n - a c o F a b ia n i, ale tra m w a ja rz , Jedząc w rę k u cudzoziemca „U n i- a". zaczął opowiadać o sw ym słarw- nym mieście, o jego b u rm istrzu . , te m ógł znaleźć odpowiedniego o- , feślenia, ja k zw ykle W łosi w ta- kich w ypadkach pomógł sobie ge- tem. N a ryso w a ł w p o w ie trz u dw o - palcam i idealnie prostą lin ię .
to uznanie potom ka ludu, za- T ^ ją c e g o do o b y w a te li swego n iia s ta -re p u b lik i Dantego, Savona-
^ i M ichała A nioła. Za głośno r zmią te nazw iska, ale tu we F lo - dneji na tle p am iątek m ają rezo-
ans p ro sty i autentyczny.
i F lo re n c ji nie można się za-
■nnchać od pierwszego w ejrzenia,
^nethe za trzym a ł się tu ta j zaledwie p Zy godziny, śpiesząc k u R zym ow i.
też n r7vhve? 7 R7vm n iesit ra - CZ(
od
.też przybysz z R zym u jest ra - i rozczarowany. Wieczne M iasto razu oszałamia różnorodnością rch ite k tu ry c-d antycznej do i fPółczesńej, bogactwem p o m n i- kopuł, rzeźb, ko lu m n , o b e li- -K°w, fo n ta n ; ry tm ic z n y m rozm ie
sze n ie m u lic i placów; niespódzia- im i p e rsp e ktyw a m i w obram ow a- j ’ h łu k ó w alei lu b ażurow ych a r- vad z ułudą niekończącej się głębi.
Florencja jest spokojna. Nie na- doa swego piękna. U k ry w a swą
* j ry.cjuszowską dumę w nieskazi- prostocie z w y k ły c h dom ów i
~owej j j n ij u| j 0> M ów ię o nowo-
&tltejszych dzielnicach, k tó re dla rzym ania s ty lu starem u m iastu sur
^ ■ ^ ie js z y c h dzielnicach, k tó re dla rzym ania s ty lu starem u m iastu SiJ r zekły się naw et drzew. Nagie
^ rp w e ulice bez ozdób; na ozdoby
¡I 3z,ua było sobie pozw olić, gdy żv~
6,.uta j G io tto i B ru n e lle sch i, D ona- dell° L Verocchio, G h ib e rti i I,uca
£ ? • i
^ Robbia. Oni to u c z y n ili swe 'VyPr'
? ’ asto rodzinne podobnym do Aten, rowadzając sztukę z kościołów
na ulicę. Dopiero potem na d w orn i artyści zam knęli ją w pałacach M e- dycęuszów, Strozzich i P ittic h ; b ył to w praw dzie początek n a js ła w n ie j
szych muzeów, ale koniec po
wszechności sztuki, je j codzienno
ści i dem okratyzm u. F lorencja m u siała to odczuć boleśnie, je śli od
rzu ciła wszelką namiastkę. W o j
czyźnie wczesnego Renesansu nie było miejsca na barok Berniniego, na słodkie ro ko ko Tiepola, nie m ó
w iąc już o mieszczańskiej secesji.
Najwyższą granicą jest w ie k sze
snasty. Potem ju ż pra w ie nic nie powstało. Z adziw ia c a łk o w ity p ra w ie b ra k o fic ja ln y c h pom ników . To b y ła świadomość, że nie można stw orzyć nic doskonalszego od dzw onnicy G iotta, wspanialszego od ka te d ry Santa M a ria del Fiore z kopułą Brunelleschiego, nie b a r
dziej wycyzelowanego od spiżowych d rz w i G hibertiego w B.attistero, k tó re M ich a ł A n io ł nazwał „W ro ta m i R a ju “ , szlachetniejszego cd rzeźb Do
natella, ustaw ionych w zew nętrz
nych niszach pałacu O r san tróchele, m ających ja k b y za ch w ilę zejść na ch o d n ik i przemieszać się ze w sp ó ł
czesnym tłum em .
Uznano, że w y ja ło w ia ła ziemia, co tak h o jn ie niegdyś obrodziła ge
niuszami. Gdy re p u b lik a florencka została zabita przez papiestwo, z je j k rw ią spłynęła bujność renesan
su. W yschło źródło in s p ira c ji, jaką dla sztu ki jest w olność i poczucie, że się ma w ie lk ą rzeszę odbiorców.
Z tego poczucia ostatecznie Dante czerpał pewność, że „ i ł poema sa
cro “ — „B oska kom edia“ —pow inna być napisana w ję zyku v o l g a r e , w ję zyku lu d u toskańskiego, w b re w nam ow om p rz y ja c ió ł uw ażających, że w in ie n „sw ą muzę oblec w b a r
dziej godną szatę“ : że w inien pisać w ję z y k u łacińskim . I n ie słusznie w id z i się ty lk o sens teolo
giczny w słowach d a n te jskie j de
d y k a c ji, określającej cel poematu:
„w y rw a ć żyjących z nędzy i prze
nieść w stan szczęśliwości“ . Dante biczuje k o ru p c ję K ościoła i m ów iąc 0 władcach, k tó rz y zdepraw ow ali czystą duszę ludzką (człow iek p rz y chodzi na ś w ia t dobry), potępia przede w szystkim p e rfid n ą p o lity k ę K u r ii R zym skiej. J u lia n K laczko w , Wieczorach flo re n c k ic h “ w kła d a w usta księcia S ilv io podczas dysku
s ji o Dantem następujące słowa:
„M ia s t kochać całą trzodę bez w y ją tk u pow ierzoną papieżom przez Z baw iciela, papieże ro z d z ie lili ją na p ra w ą i lewą i, ze zw o lili, aby w ia ra stała się znakiem w a lk i dla p a rtii, żeby klucze wręczone im przez K sięcia A postołów podnoszono ra zem ze sztandaram i w yru sza ją cym i do w o jn y przeciw chrześcijanom .“
(tłumaczone z o ry g in a łu fra n cu skie go J. S.).
Słowa te są streszczeniem ustępu z „B o skie j K o m e d ii“ , napisanego ponad sześćset la t tem u! I gdyby Dante dziś z m a rtw ych w sta ł, m ógł
by nie zm ienić a n i jednego zdania.
1 spotkałby go ten sam los w y gnańca. Znam w R zym ie grupę k a to lik ó w , pozbawionych praw a do sakram entu za swoje postępowe po
glądy.
A w ięc od sześciuset la t nic się nie zm ieniło?
D ru g im ogniw em w h is to rii F lo re n c ji po D antem b y ł dla m nie Sa
v o n arola. Naprzód poszedłem do dawnego klasztoru św. M arka. Tu, u w ejścia do cel z fre s k a m i Fra A n gelico, z a n io ła m i pełnym i cichej słodyczy, ro zp in a ją cym i ja k m i
styczne p ta k i tęczowe skrzydła, jest napis: W t y m m i e j s c u
z o s t a ł u j ę t y S a v o n a r o l a .
W celi pozostało wszystko, ja k było w d niu, kiedy ludzie papieża w z ię li szturm em kościół i klasztor.
K siążki, drobiazgi, przedm ioty co
dziennego u żytku , zdradzające as
cetyzm ich w łaściciela. Potem po
szedłem na plac S ig n o rii. Jeśli plac k a te d ra ln y z przepysznym kościo
łem Santa M a ria del Fiore, dzw on
nicą G iotta, n a jo ry g in a ln ie js z y m za
b y tk ie m a rc h ite k tu ry we Włoszech, z B a ttiste ro , sięgającym piątego w ie ku , jest re lig ijn y m ją d re m m ia sta, to Piazza della S ignoria b yła od X I I I w ie k u jego ogniskiem św iec
kim . To, jest najstarsza i n a jp ię kniejsza część miasta. Do niej p ro wadzą u lic z k i wąskie ja k s tru m y k i.
Palazzo Vecchio, dawna siedziba rządów re p u b lik i flo re n c k ie j, re zy-
dsncja C osim o. de M edici, jest dziś ratuszem, gdzie Urzęduje s i n d a- c o F abiani. Szaremu kam ienne
m u gm achow i nadaje smukłość w y soka na 90 m e tró w wieża, n a jb a r
dziej c h a ra ktrystyczn y szczegół F lo re n cji. Na prospektach sym bolizuje ona m iasto, ja k kolum na Zygm unta Warszawę,, a kościół M a ria c k i K ra ków .
Plac zachował sztukę na u lic y . Na praw o od ratusza w Log g i dei Lanzi o tw a rte j na przestrzał, zbudowanej w s ty lu flo re n tyń skie g o gotyku, na w id o k w ystaw ione zostały rzeźby.
W głębi, ja k b y w odnodze placu, w G a le rii degli U ffiz i, tak samo ja k w O rsanm ichele, w zewnętrznych niszach ustaw iono p o m n ik i n a j
sław niejszych o byw ateli, artystów i uczonych flo re n ckich .
P lac jest niesym etryczny, z zato
ka m i. Domy otaczające go są ró ż
nej w ie lko ści, z dobudów kam i, k la t
ka m i. Jest w ty m p ry m ity w iz m średniowiecznej ozdoby w ykonanej w kam ieniu.
T u został spalony na stosie Savo
n a ro la . F lo re n cja przyszła patrzeć na jego śm ierć — obojętna. B y ł to tra g izm samotności, jakie g o n ie za
znał kacerz Giordano Bruno. Jego lu d rzy m s k i ch c ia ł w yrw a ć z rą k siepaczy pąpifeskich. Savonarola g i
n ą ł opuszczony. Z ro b iła to nie ty lk o propaganda w atykańska posługują
ca się oszczerstwem (jeden z sę
dziów S avonaroli jest autore-m po
w iedzenia: „je ś li nie ma w in y , to się ją w y n a jd u je “ ), nie ty lk o prze
kupstw o i in tr y g i w Palazzo Ve cchio. K ie d y Savonarola organizo
w ał w m yśl życzeń lu d u Consigllo M aggiore, k ie d y p ię tn o w a ł A leksan
dra V I — „N erona papieży“ m ia ł za sobą większość m iasta. AJe gdy pod d ź w ię k i Te Deum palono na tym samym placu S ig n o rii dzieła sztuki, gdy F lo re n c ji kazał wdziać w łosiennicę pokutniczą, ascetyczny m n ich m usiał się spotkać z niechę
cią. Savonarola duchem należał do chłodnej ojczyzny K a lw in a i Z w in - gliego. Pod p ołudniow ym słońcem jego słowo m usiało brzm ieć obco.
Jedynie czuły. B o ttic e lli pozostał w ie rn y swemu nauczycielowi ducho
wemu. Po śm ierci Savonaroli po
rz u c ił on k ra j zw iew nej a legorii dla te m a ty k i bolesnej i męczeń
skiej. W obrazie „K a lu m n ia “ w y ra z ił pogardę dla podłości rzą dzącej losem w ie lk ie j je d n ostki; je go dawna łagodna m elancholia ustę
puje m iejsca oburzeniu na w id o k zwycięstwa złych s ił i n ie sp ra w ie dliw ości. N agi człow iek ciągniony za w łosy przed oblicze sędziego to bolesne w spom nienie śm ierci Sa
v o n a ro li nie dające się uspokoić aż do końca życia.
Przyszedłem na Piazza della S i
gnoria w iedziony śladem Savona- rc li, a n a tra fiłe m na ka rn a w a ł stu
dencki. To było święto im m a try k u la c ji. Poobwieszani ja k Z u lu si św ie
cidełkam i, udaw ali, że wskrzeszają przeszłość ta k samo ja k M ussolini, cofając h is to rię m ó w ił, że n a w ią zuje do w ie lk ic h tra d y c ji rz y m skich, W ałęsają się stadam i, napeł
n ia ją k rz y k ie m plac, k tó ry w id z ia ł napraw dę w spaniałe festyny, m a
ska ra d y i tu rn ie je Medyceuszów.
Urządzają o rdynarne kaw ały, się
gające czasów uroczystości na cześć fallosa, i chcą sugerować p u b licz
ność, że naprawdę się nic nie zmie
niło.
— N ostalgici, tęskniący za daw n y m i czasy — m ów ią o nich, i w i
dzę dookoła w ięcej sceptycznych uśmiechów n iż pobłażliw ości.
T u na placu, gdzie spalono Savo- narolę p rzypom inam sobie w idziane niedaw no potężne demonstracje lu du, walczącego rów nież o ojczyznę dla Dantego i wolność dla Savona
ro li. Nie, m im o b ia ły c h w ołów na w si toskańskiej, m im o faszystow
skich m łodzików ; czas nie zastygł.
N ie mogą cofnąć czasu pochody studentów w strojach papieskich gw ardzistów , gdy m ilio n y w m ia stach w ło skich protestują przeciw g a lw a n izo w a n iu pfzeszłości i przy-
„K a lu m n ia “ Botticellego
w ra ca n iu etapów ju ż przezwyciężo
nych, kiedy w ieś w czoraj jeszcze ciemna i zacofana powstała do w a l
k i o lu d zkie praw o do życia.
Czuje to naw et mieszczańska pu bliczność, p rzyp a tru jąca się z za
kło p o ta n ie m udanej wesołości m ło
dzieży z bogatych domów'. W iadomo im zresztą, że w tej c h w ili, na d ru g im końcu miasta odbywa się w iec m łodzieży kom unistycznej, która n is
potrzebuje m askarady, gdyż wie, czego chce i wderzy w swe jasne i proste ideały.
*
A lę przyjechałem do F lo re n c ji na kongres socjalistów w łoskich. K o n gres trw a ł cztery dni i b y ł z w ie r
ciadłem czasu i zm ian postępują
cych naprzód, sięgających coraz głę
b ie j; i w' m oich w ędrów kach po
mógł m i w zna jd ow a n iu i , łączeniu o g n iw h is to rii.
W zw iązku z Kongresem przeczy
tałem bardzo ciekaw ą książkę auto
biograficzną P ię tro Nenniego. N a j
bard zie j spodobał m i się jeden szczegół. Na wyspę Ponzo, gdzie siedzi w ięzień Mussoliniego, N enni, przyb yw a korw eta, z któ re j w y s ia da M ussolini, jako w ię zie ń Ba- dcglia. Przez pewien, czas trw a paradoks historyczny, splot jaskra
w ej sprzeczności: równocześnie zn a jd u ją się na w yg n a n iu u w ię zio n y M u sso lin i i ró w n ie ż u w ię zio n y Nenni... w ię zie ń Mussoliniego.
N ie zawsze jednak sprzeczności w ystępują tak bez ogródek. Leader p ra w ic y socjalistycznej R om ita na try b u n ie Kongresu wygłaszał dekla
racje jednościowe, a w ty m samym czasie b y ł ju ż w ięźniem Comisco.
Z apew niał, że w b re w wszystkiem u pozostanie w p a rtii, a w tym sa
m ym czasie p a kto w a ł w spraw ie jej rozbicia.
W spom inam o tym szczególe ja k o k ro p li zaw ierającej treść morza.
Sprzeczność w postępow aniu Romi- ty to n ie ty lk o świadoma zdrada jednego z przywódców, kie d y pola L o m b a rd ii zrasza k re w ro b o tn ikó w rolnych, to żelazna lo g ik a h is to rii, dokonującej rozdziału w ro g ich sił, przeprowadzającej natu ra ln ą po
laryzację, pow iedziałbym : n a tu ra ln y dobór.
A le paradoks w ięźnia Nenniego nie może trw a ć długo. Tę sprzecz
ność h is to ria rozw iązała w ydając
w y ro k ostateczny na M ussoliniego!
W świadomości ro b o tn ik ó w w ło skich zapadł ju ż w y ro k na Romitę rów nież. W ykazały to w y n ik i K o n gresu.
*
We F lo re n c ji jest za dużo muze
ów, by je móc zw iedzić podczas k ró tk ie g o ’ pobytu. A le obok San M arco je st G a lle ria delT Accade-
mia. Obok Savonaroli jest M ichał A nioł.
Można wejść i p rzyjrzeć się męce tw órczej jednego z najw iększych geniuszów. W olbrzym ich b ryłach m arm urow ych żyje uw ieczniony nadludzki w y siłe k w ydobycia z ka m ienia w iz ji - obsesji. W ysiłek
zastygły w połowie d rogi lu b na
w e t ledwo zaczętej. G dyby to b y ł ty lk o jeden blok! A le to w p ro st cała galeria rozpaczy nad w łasną niemocą!' P rzejm uje do głębi ty ta niczny tru d a rtysty, k tó ry zaczyna w ciąż na nowo, żeby m u znów opadły ręce. K s z ta łt niedokończo
nych rzgźb podobny jest do płodu w łonie m a tk i: głowa duża, ja k u k ija n k i, opuszczona na dom niem a
ne kolana, kadłub zgięty, ty lk o o l
brzym ie ręce, bez palców jeszcze, wyrzucone w przestrzeń, ja k b y c h w y ta ły się o statnim w y s iłk ie m życia. A tw órca zapam iętale skazu
je je na niebyt.
M ich a ł A n io ł n ig d y nie skończył na olbrzym ią m ia rę zakrojonego grobowca papieża Juliusza II. W ra cał do niego przez całe życie — na
darem nie. Zacierała się granica m iędzy życiem a sztuką. W izja spę
tanego tytana była ta k subiektyw na, ta k realna, że u n ie m o ż liw iła w y
zwolenie postaci z m a rm u ru . Nazwa nadana niedokończonym rzeźbom ró w n ie ż w yja śn ia : P r i g i o n i — W ięźniow ie.
Odczywam to ja k kw intesencję protestu tych w szystkich w ie lk ic h in d yw id u a ln o ści, które nie ch c ia ły dać swego podpisu zastanej rze
czywistości. M ic h a ł A n io ł pod sw o
ją rzeźbą „N oc“ um ieścił napis:
,,M e n t r e c iie '1 d a n n o e l a v e r g o g n a r é g n a “ — „k ie d y panuje klęska i w s ty d “ . Jest to tr a gizm tw ó rc y szarpanego sprzeczno
ściami, k tó ry c h nie rozum ie ani zrozumieć p o tra fi. Dante szedł na w ygnanie, a Savonarola na stos, bo m u sie li w danych w a ru n ka ch zaist
nieć i w danych w a ru n ka ch ulec.
*
W wędrówce po F lo re n c ji M ichał A n io ł jest ostatnim ogniwem m ia - s ta -re p u b lik i. M ó w i i c ie rp i nie ty lk o za swoje czasy, ale za po
przednie, różniące się m iędzy sobą jed yn ie natężeniem tego samego koloru. Problem Dantego, Savona
ro li i M ichała A n io ła jest ten sam i, przez długie w ie k i po nich, po
zostanie ten sam: nieosiągalność swego ideału. M n ie js i pójdą na kom prom isy, a w ie lc y poniosą k lę skę, ja k w tra g e d ii antycznej ska
zującej Prometeusza na męką za naruszenie „boskiego p o rzą d ku “ . Stróże boskiego porządku zm ieniają stroje, ale . miecz jest zawsze ten sam—miecz kata wiszący nad w o l
nością człowieka.
*
Pogoda jest w ciąż chłodna. Pa
dają deszcze. W ostatnim d n iu jadę tra m w a je m za m iasto na Piazzale M ichel Angelo. Patrząc z tego wzgórza na Florencję Shelley za
w o ła ł: „T o chyba n ajpiękniejsze miasto, ja k ie można sobie w yo b ra zić.“ W głębi b łę k itn ie ją A peniny, u stóp w ije się wstęga A rn o , w id a ć Ponte Vecchio, cudem ocalały od bomb, z ch a ra kte rystyczn ym i skle
p am i z ło tn ik ó w i ju b ile ró w , pam ię
ta ją c y m i czasy alchem ików . W ia tr p o rw a ł deszczową chm urę i o d k ry ł szafirow e niebo. Wyszedłem spod rozłożystego platanu o lam p a rcie j korze. F lo re n cja gra i m ie n i się w ilg o tn y m i dachami, a nad n im i cudna wieża Palazzo Vecchio. B ły szczy on ja k la ta rn ia morska. Tam siedzi teraz kom unistyczny b u r
m istrz.
T ra m w a j rusza i zgrzyta na szy
nach. T ra m w a ja rz uśmiecha się do w ilgotnego słońca.
Julian S try jk o w s k i
Spalenie Savonaroli na Piazza della S ignoria (autor nieznany)