• Nie Znaleziono Wyników

Nauczyć słuchać, czyli czym jest naprawdę filologia?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nauczyć słuchać, czyli czym jest naprawdę filologia?"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

(Uniwersytet Jagielloński)

Nauczyć słuchać, czyli czym jest naprawdę filologia? 1

1 Tekst jest skróconą i zmienioną wersją wykładu habilitacyjnego autora, wygłoszonego 1 kwietnia 2004 roku przed Radą Wydziału Filologicznego UJ.

J

estem w tej chwili, i w tym miejscu, głęboko zdumiony. Gdybym był nieautentyczny isięgnął teraz po topikę autodeprecjacji, powiedziałbym, żew roku 1990, przestępując próg Jagiellońskiej Wszechnicy, niesnułem marzeń, iż kiedykol­

wiekbędę pokonywał również progi dojrzałości badawczej. Alebyłobytonieprawdą.

Moje zdumienie wynika stąd, iż poczułem się - tutaj - dzisiaj zmuszony corde et mente do podzielenia się paroma refleksjami, którejeszcze przedwojenna filologia uznałaby za stos oczywistości. I jestem zdumiony, iż wybrali Państwo ten właśnie temat, zapewne nie tylkoz czystej ciekawości usłyszenia refleksjimłodziutkiego fi­

lologa, aletakże - chcęw to głęboko wierzyć- dlatego, iż w każdym znas drzemie pytanie o sens i charakternaszej profesji - na różnych jej etapach, w różnych kontu­ rach, z różnej perspektywy.

Filologia,a tu w zasadniczym stopniu zgłębianie dziedzictwa antycznego, pozna­ wanierudymentów greki i łaciny, rozwinęła we mnie wrażliwość,którą nie nazwał­ bym inaczej jak umiejętność słuchania Innego i otwarcie się na dar, iż jest się s ł uch a nym. Ale filologiajest wymagająca: poprzeznie­ rozerwalnepodkreślaniewięzi między tekstem a człowiekiemmoże- czy też powin­ na-być uprawiana przez ludzi duchowowolnych,w takim sensie,w jakim pojęcie artes liberalespojmował Erazm z Rotterdamu. Filologia wymaga dobrej woli; i zakłada, że ktoś umie chci e ć... „Nigdzie na świecie ani poza jego obrębem nie sposóbznaleźćżadnej rzeczy, którą można by uznać zanieskoń­

czenie dobrą - poza okruchem dobrej woli” (I. Kant, Uzasadnienie metafizyki mo­

ralności). Z filologią - zwłaszcza w naszej pedagogicznej działalności - wkraczamy bardzo mocno w przestrzeń wartości,która kładzie na nas odpowiedzialnośćza to,

(2)

co wyznajemy przed gronem słuchaczy. A profitemur coram dignitate. Filologia bez godności staje się tylko jejmiałkim ersatzem. Kiedyś-ba, jeszcze wubiegłymwieku, łacina ratowała bliźnim życie,dzisiajnietylkozostała zepchnięta do sferymarginesu, lecz równieżstała się wygodnąetykietką wydobywaną z pudełka rekwizytówjedynie wówczas, kiedy jest to potrzebnedla stosownej demonstracji. Dzieje się takniedla­ tego, iż zmieniły się w Europie optyka socjolingwistyczna, programy nauczania czy systemy komunikacji. Szacunekdla słowa, podobniejak szacunek dla miejsca, stał sięczymś pustym i odległym, pozostał jakąś domeną naiwności... - to jedyniemoje subiektywne, wysoce arbitralne, ale szczere odczucie. Odczucie, obserwacja i wniosek.

Jest rok 1941.W obozie koncentracyjnym w Budzyniu, na szpitalnej pryczy, leży siedemnastoletni młodzieniec, Jan Mentzel.Jeszcze nieświadomy choroby - raka wę­

złów chłonnych - czeka na nadejście lekarza.Diagnozęustalają pochylający się nad nim hitlerowscy medycy. Aby go jeszcze bardziej upokorzyć, lekarze mówią między sobąpo łacinie... Nie mają jednak świadomości, żeten chłopiec,mimo iżukończył tylko jedną klasęprzedwojennego gimnazjum, rozumie ich słowa. I wtedy,w geście rozpaczy, wypowiada do nichjedno zdanie: „Venia vostra, magistridocentissimi, et ego discipulus eram, et linguam Latinam intellego”. Wrażenie, jakie wywołały owe słowa,przerodziło się w cud:oto gestapowiec zwraca się dochłopca po polsku, i per Pan: „Czywie Pan, na co jestPan chory? ”.Nie wiadomo skąd, lekarze zdobywająeter.

Mentzel zostaje zoperowany, a następnie przeniesionydo oddzielnej sali, otrzymuje podwójne racjeżywnościowe. Nikt niepodnosi naniego ręki;pewnego ranka, kiedy mógłjuż wyjśćna plac, zobaczył mijającego go gestapowca,który żartobliwie salutu­

jąc, rzucił powitanie: „Salve, arnice”. Parę miesięcy później do obozuprzybyła inspek­

cja, aby przeprowadzić selekcję wśród najsłabszych więźniów. Przechodzący przed Mentzlem gestapowiec zauważył pooperacyjną bliznę na szyi i jednym gestem dał znak: „Do selekcji”. Wówczas zainterweniował lekarz, któryzożywieniem dowodził, iżten więzień jestw pełni sił, co więcej - jest jednym z najlepszych pracowników...

W ten sposób po razdrugi ocalono mu życie. Menztel wytrwał aż do wyzwolenia obozu przez aliantów. Po latach wspomnianą tuhistorię opowiedział w swoich pa­ miętnikach. Dzisiaj jest wybitnym matematykiem,który wciąż nie może do końca pojąćtego, co spotkało go za murami hitlerowskiego obozu.

Zdarzenienietylkonieprawdopodobne, ale i uderzająco paradoksalne. Jak wytłu­ maczyć respektowanie słowa (i to unaocznioneantropologicznie)w przestrzeni jego przewartościowania? Czy tym, że podziałnato, co ludzkie i nie-ludzkie, jest tylko naszym złudnym, katarktycznym pragnieniem odrzucenia odczłowieka tego, co uderzająco niskie, wyzute zjakiegokolwiek „ludzkiego” odruchu?

Każdy filolog powinien być nauczycielem, nie każdy nauczyciel jest filologiem. Wiele moich wykładów cenię sobie znacz­

nie wyżej niż moje publikacje. „Z a s iał Pan w nas dobry niepokój”

(3)

-to jedna z najcenniejszych dlamnie uwag i jeden z największychkomplementów, jakie usłyszałem od studentów. Wybitni myśliciele i poeci piszą listy... A nauczy­

ciel,filolog,tłumaczjestjak listonosz - mówił George Steiner. Il postino. Dokłada on wszelkich starań, by włożyć te listy do odpowiednich skrzynek. Zaiste, pokorna to profesja.Rilke nie potrzebuje panaGorzkowskiego, za to pan Gorzkowski namiętnie potrzebuje Rilkego,aby „móc oddychaćw królestwie świadomości”. Poetai nauczy­

ciel. Twórca ifilolog. Nigdy nienależymylićtych dwóch działalności,jaktosięczyni dzisiaj nagminnie; chybawielu ludzitraktuje siebie pod tym kątem zbyt poważnie.

Skromna profesja,lecz - zgadzam się tuze Steinerem całkowicie - prawdopodobnie najpiękniejsza, jaka istnieje. Co to znaczybyć nauczycielem i filologiem jednocześ­

nie? Odpowiedź dałDante, mówiąc o Brunetcie Latinim: „m’insegnavate come l’uom seterna”. To studiowanie, interpretowanie tekstów i dzielenie siętą wiedzą z innymi, nieustanne czerpanie radości z uczenia sięna pamięć.Na pamięć, a więc „by heart”...

Filologia jest więc w istocie pracąpodejmowanąw głębokiej świadomości, labor;to właśniew pracy - tzn.w wysiłku, w związanym znimtrudzie oraz radości- podmiot odnajdujeciężar egzystencji, który jest wedle Levinasakonsekwencją samej wolności istniejącegojestestwa.

Wspomniałem o intepretacji tekstówinaucepamięciowej. Czy wszakże niejestto kolejny fantomnaiwności? Podejściedo sztuki pamięci w dzisiejszejfilologii obrazu­

je kolejny aspekt jej wątłej kondycji: w 1536 roku w Akademii Krakowskiej memoria, wcześniej traktowana jako odrębnyprzedmiot nauczania, znikłaz edukacji, wchło­ nięta przez inne dziedziny jakoprodukt marginesowy i uboczny. Dzisiaj, kiedy minę­ ło prawie pięćset lat odtego faktu, obserwujemy jego żałosne skutki (przedparoma laty dotknął tego problemu z perspektywy intersemiotycznejjeden z monograficz­ nych numerów „Kontekstów”). Dzisiaj filolognietyle martwi sięo umiejętność ogar­ nięcia i uporządkowania, wynajdywania i logicznego, krytycznego systematyzowa­ nia,ile o możliwość rudymentarnej selekcji materiałów. Pamiętliwy Funes i Pamięć Szekspira Borgesa wyrosły m.in. z takich właśnie obserwacji. Zdru­ giej strony, mówiąc moreiocoso, już humanizmrenesansowydobrze znałten prob­ lem, co więcej - jak sądzę - przewidział tego typu konsekwencje; nie przypadkiem w 1592 roku FilipGesualdo opublikował dzieło pt. Plutosophia, traktat poświęcony ars oblivionalis.

Filologia i pokora. Filologia pokorna umarła mniej więcej sto pięćdziesiąt lat temu;akcentowałtoażnadtodobitnieMickiewiczw Wykładach lozańskich.Jak pisał Petrarka: „Nie ma niczego, co byłoby mniej godne pogardy od prawdziwej poko­

ry i niczego, co mniej zasługiwałobynauznanie niż prawdziwa pycha”. Rzymianie określali pokorętrzema pojęciami: humilitas - verecundia- animus demissus.Aby to zrozumieć,nietrzebadotykaćtekstów zzakresu apofatyki.Przecież kiedy św. Jan słu­

cha w objawieniu i widzi Księgę Baranka to prawie nigdynie mówio niej biblos, ale - biblion lub biblioteron. Jako jeden z teknia, niejakojeden ztekna. Filolog rozumie,

(4)

co znaczy aidos -wstyd, wpozytywnymaspekcietego słowa. I potrafisię rumienić.

Jak Dante przed Wergilim z IPieśni Inferno. Filologia cierpi dzisiaj na postępującą głuchotę ducha, której źródło tkwi zasadni­

czo w egocentryzmie. Większość fatalnych nieporozumieńw filologicznym świecie, zwłaszcza w realizacji filologicznego powołania, polega nie na brakuumie­ jętności wlekturzetekstów, na hermeneutycznychbłędach, na lecz na „złym” słucha­ niu tego,cowokół nas, i tego, cozostaje nam poprzez tekst - i poprzez człowieka - dane, darowane.

Pewnego razu jeden zrabinów polecił swemu uczniowi, byprzez trzydnikontem­ plował słowaPisma. Poparu dniach uczeń powróciłz wykonanym zadaniem: „Trzy razy przejrzałem Talmud” - powiedział. Odpowiedź była natychmiastowa: „A 1 e czy Talmud przejrzał ciebi e?” Filolog, który nie posiadł umiejętności słuchania, czy lepiej - nie otworzył się na dar słuchania, nigdy nie powinien nauczać sztuki czytania. Ars audiendi poprzedza tu ars legendi. „Baczcie więc, jak słuchacie. Bo ktoma, temubędzie dane, a kto nie ma, temu odbiorąnawet ito, comusięwydaje, że ma” (Łk 8,18).

Kiedyś Jozueoddałaniołowi pokłon nad Jordanem. I rozumiemyto. Ale w dwu­

dziestym drugim rozdziale Apokalipsy, jak słusznie zauważył Gianfranco Ravasi, anioł nie pozwala uczynić tego samego Janowi - jako swemu współsłudze. Tojest człowieczeństwo.

Filolog zawsze szanuje przestrzeń tekstu, szanując tymsamym jegoautorai same­ go siebie.Nie potrzeba dotego teorii Fisha. W interpretacji nie zamyka sięna uogól­

nieniach, ma świadomość własnych ucieczek w metafory, jeśli już takimi operuje (aoperuje nolens volens), dekodując zaś tekst, wychodzi zawsze od niego - ku danej sferze theorein, nigdy odwrotnie.Lektura filologiczna pozostaje otwartaigodzisięna ni e-d o-o dczytanie.

Filolog zanim stwierdzi, pyta. Zanim zapyta, otworzy się. I postawi na wadze.

Za-ryzykuje. Jakprzypomina Heidegger, jeszcze w średniowieczu niemieckie Wagę znaczyło tyle co„niebezpieczeństwo”... Zaryzykuje? Iczy toznaczy za-gra? Wejdzie w przestrzeńgry? Przecieżkażdy,ktogra, musiliczyć się z przegraną. Ale nie wfi­

lologii,która ma od-wagę.Tencytat pamiętamy dobrze: „Odważyć się znaczy wpro­ wadzić w tok gry, położyć na wadze, wyzwolić w niebezpieczeństwo. Tym samym to, co zaryzykowane, jest wprawdzie bez osłony, lecz ponieważ leży na wadze, jest podtrzymywane przez ryzyko. Jest niesione. Znajdujekryjówkę w swej podstawie, właśnie mocą tej podstawy. Jedyniegdy to, co zaryzykowane, spoczywa bezpiecznie w ryzyku, może za ryzykiem postępować- postępować wnieosłonność ryzykowa­

nia”. Trudno siętu z Heideggerem nie zgodzić.

Filolog i nauczyciel - tłumaczy: uczącsłuchać, dzieląc się wiedzą, refleksją, spostrzeżeniem, i wyznając. Boprzecież n a u c z a n i e jest swego rodzaju kon fesj ą... Przyszło mi wszakże, akcydentalnie, być też filologiem, który prze­

(5)

kłada dzieło, którydokonuje translacji. Który zaryzykował podjęcie sztukiprzekładu.

I zadałsobie pytanie: „Wozu...?”. Bezpatosu, bez metaforycznych uwzniośleń. Cóż potłumaczuwczasie marnym? Nie odważyłbym się nigdy nastwierdzenie, żejestem tłumaczem. Choć wróżny sposób i wróżnych okresach podejmowałempróby prze­

kładu, moja znajomość języka innego niż polski nie wydaje misię satysfakcjonująca.

Możetylko kiedyś udało mi się przełożyć „nieźle” parę bardziej zawiłychfraz.

Może nie ma w ogóle czegoś takiegojak przekład (wpowszechnym rozumieniu tego słowa) i powinniśmy odłożyć pióro, zawiesić myśl i zgodzić się na sąd Dielsa, który - jak głosi anegdota - nigdy nie „przekładał” Heraklita... Rozmowy i spot­

kania wgronie tłumaczy zawsze pozostawiają niezatarte wspomnienia i odbiera się je w sposób właściwy dlawrażliwości każdego człowieka, każdegofilologa, każdego poruszającego się w obszarze słowa. Niekiedy nawet spotkania tłumaczy czy filolo­ gówdyskutujących o przekładzie graniczą z nadwrażliwością. Ale to chyba grzech nieunikniony, albowiem każdy tłumacz musi być swego rodzaju sejsmografem. Przekład nie może być preparacją. Tłumaczenie, jakkażdainna sztuka filologiczna,wymaga niezwykłego taktu i pozwolenia na to, abybyć. Każdy kto mówi, kto mówi o tłumaczeniu, kto wreszcie tłumaczy - istoczy się w sposób inny, niepowtarzalny. Tłumaczifilolog, tłumacz i ten,kto poszukuje drogi przekładu, rozumie korespondencję res i materia, historii i poezji, języka i literatury. Rozumie ich dopełnieniowość i biegunowość, szanuje ich paradoksalną niero­

zerwalność. Jak mi wiadomo, w polskim kodeksie pracy zawód tłumacza figuruje wśród zawodów wolnych. Ale on wcale nie jest wolny. Wśród wszystkich dziedzin filologicznych profesja tłumacza wydaje mi się naznaczona największym ciężarem i największąodpowiedzialnością. Ciążyna nimBezug, chwilamiparaliżujący: booto w tłumaczeniu c z ł o w i e k staje obok człowieka, tekst obok teks­ tu, Twarz obok Twarzy. Jak mawiał Walter Benjamin, oryginał i przekład to dzban i dzban rozbity, który pragniemy skleić. Nie chodzi już o to, aby sklejony dzbanbył dzbanem przed stanem rozbicia,gdyżsuma sklejonych elementów nigdy nie będzie odpowiadałatemu, czym dzban jest.Alechodzi o to, by sklejone elementy przystawały do siebie powierzchniami, bardziej lubmniej idealnie. Ichoćczasem nie znaćnawetrys na spoiwach sklejenia,rysyte istnieją. Jestem przekonany, że Kocha­ nowski czytając psalmy Dawidowe, miał tegodoskonałą świadomość, czegoznamie­

nitym dowodem jestsłynny list do Fogelwederai zawarta w nim wyrafinowanagra - iz eksplicytnym adresatem, i z fingowanym czytelnikiem,gra zbudowana prymar- nie na autoironii,na paradoksalnej, atopicznej seriosa iocositas. Trudno nieuśmiech­ nąć się, czytając ten list. Mam wrażenie, żeKochanowski żartuje, nie śmiejąc się, ale -jak by powiedziałPlessner - „przyśmiewając”.„Ma n lacht sich etwas an”

- mówią czasem Niemcy. Jestw tymzdaniunietyle poczucie decorum, ile- przy jego przekroczeniu - poczucie granicy, swoisty takt.

(6)

Filolog, który nie docenia poczucia humoru, jest równie niebezpieczny i - nie­ prawdziwy-jakzbyt poważny inadętyteolog.Paradoksalnie, jego śmiech iuśmiech musi, czy raczej powinien, wynikać z powagi ciążącej na nim odpowiedzialności.Tyl­ ko ten człowiek, który wierzy naprawdę głęboko, może żartować w sprawach wiary, mawiał papież Urban IX.Tylkofilolog, któryodczuł do głębipowagę swegopowoła­ nia,może odnieść się do niegoz ironicznym, lecz radosnym dystansem...

Filolog potrafi przyznać się do własnych ograniczeń. Do niewiedzy. Do braku daru. Wobec odrębności Heraklitejskich gnom; fraz Steganographii Trithemiusa;

toku Śmierci Wergilego Brocha; palety Dossiego; Akropolu, któregonigdy nie pozna siędo końca; ciszy Cagea.

Filolog w Europie. Jaki filolog i jaka Europa? - Odważny filolog w słuchającej Europie. Bardzo rzadko funduję własne myśli na cytatach z poetów, a już zwłasz­ cza poetówwspółczesnych. Zdarzają się wszakże wyjątki. Sądzę, że mądrze ibardzo pięknie zarazem powiedział kiedyś o nas, filologach, Europejczykachjeden z poetów, nie-wieszczów:

Jan Sebastian Bach (na przykład „Es ist das Heil uns Kommen her”

lub „Ich ruf zu dir Herr Jesu Christ”) Cóż zdoła nas poróżnić, jeśli to nas łączy?

Bezskrzydłe obłoki prowadzą wszystkich pozostałych

podniebnym gościńcem w barokowe ulice ponad horyzontem.

Tylko nas pozostawiłeś na ziemi?

Czy nasze ręce będą posłuszne Twoim preludiom i fugom, będą uprawiać ziemię, budować dom, hodować bydło i drób, byś widział, że są dobre?

Czy to Bóg wybrał tę muzykę by odnowić raj?

Ale jesteśmy śmiertelni i ponad wszystko śmiertelni, organy modlą się za nas,

a my stoimy na wyschniętej równinie w sołdackich szynelach a wokół wszy i żelastwo.

Bowiem potrafimy tylko litować się nad sobą, owinąć w strach i zasnąć

odruchowo osłaniając głowę i brzuch

jakby tam był Weimar, klawiatura Silbermanna i uderzające w nią

nieśmiertelne palce.

(J. Polkowski, Europa)

(7)

Czy jesttedymiejscedla filologii w cichości?Czy będzie miała ona odwagę po­ konaćideologizację, stereotypy,pokusy pseudoretoryki, medialnych hipostaz, tech- nicyzacji, kakofonii, bezpostaciowości?

Kompetencja. Odpowiedzialność. Pokora, z domieszką serdecznego humoru. Niczego więcej od filologa wymagać nie można.

(8)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Projekt jest to przedsięwzięcie, na które składa się zespół czynności, które charakteryzują się tym, że mają:.. 

Powierzchniowa forma tych problemów sugeruje błędną ścieżkę rozwiązań, prawdo- podobnie więc osoba badana szacuje swoje „poczucie ciepła” na podstawie złej repre-

Ostatnio głośno było o tej placówce w poznańskich mediach nie tylko dlatego, że uro- dziły się w niej kolejne trojaczki.. Otóż zakończona została kolejna ważna inwestycja

Tak w przypadku aborcji, jak i w przypadku wszystkich innych zagadnień bioetycznych, naszym obowiązkiem, jako bioetyków, jest zadać pytanie o to, w czym tkwi zło oraz jakie

Przez roztrząsanie tych prawd Ko- ściół starożytny położył fundamenty – na miarę swoich sił, często niedoskonale, uzupełniane potem przez następne wieki; niemniej staną

Sens początku staje się w pełni zrozumiały dla czasów późniejszych - z końca widać początek - a zarazem jego rozumienie jest ożywcze dla tych czasów - jest dla

W artykule pokazano specyÞ k# psycho- logicznego podej!cia do problematyki psychologii potocznej, wskazano na przyczyny przeakcentowania jej aspektu spekulatywnego, podano

Ten przykład to ilustracja szerszego zjawiska, jakim jest kurczenie się oferty publicznej ochrony zdrowia i poszerzanie prywatnej.. Jest to