Monika Chojna, Beata Smolec
A kasztany ścięto
Wadoviana : przegląd historyczno-kulturalny 5, 106-108
2000
M onika Chojna, B eata Sm olec
A kasztany ścięto...
Poniższy tekst jest pracą nagrodzoną w konkursie literackim organizow anym w Liceum O gólnokształcącym im M. W adow ity i jest reportażem a nie tekstem historycznym .
Zag óm ik - C m entarz z pozoru niczym nie wyróżniający spośród innych Miejsc Spoczynku. Rok tem u postaw iono na nim pom nik - sym boliczny m ur z czerwonej cegły. M ieszkańcy i przybywający z daleka na groby bliskich obojętnie przechodzą koło „tej bolesnej historii” .
Tym czasem 15 kw ietnia m ija 57 lat od tragedii, która w strząsnęła m ieszkańcam i Zag órn ika.
Starsi niechętnie w spom inają te bolesne i okrutne wydarzenia. Niektórzy z nich stracili w tedy na zaw sze sw ych rodziców, krewnych lub znajom ych. Młodzi na pyta nie o pom nik, o przeszłość m ówią : „N ie wiem". M oże ta opowieść z ich ojcowizny zetrze obcość i stereotyp, a pom nik przestanie być tylko murem.
W ielu naocznych świadków tragedii z 1943 roku zm arło, pozostali zaś byli w ów czas dziećmi lub też bardzo m łodymi ludźmi. W ydarzenia, które rozegrały się w ich rodzinnej wiosce pozostawiły jednak niezatarty ślad w ich duszy. Choć minęło już pół wieku, nie chcą wracać do dni, w których stracili najbliższych, przeszłość nadal boli.
Aleksander G óralczyk - człowiek winny tej zbrodni nie żyje. „K sandek” (bo ta k go nazyw ali m ieszkańcy) m ieszkał razem z m atką nieopodal kościoła w Zagóm iku. Ludzie z wioski nie lubili go, gdyż okradał ich i podpalał domy. Szantażem i groźbą w ym uszał pom oc od sw ych sąsiadów. W końcu ktoś praw dopodobnie doniósł na niego. Niem cy schw ytali go i wysłali na przym usow e roboty do Rzeszy, z których zdołał zbiec, siejąc postrach w śród m ieszkańców Zagórnika i okolicznych wiosek. Niemcy, nie m ogąc złapać G óralczyka, postanow ili dokonać rozbiórki dom u, będą cego je go własnością. W tym celu któregoś dnia żandarm i przywieźli do Zagórnika Żydów. G dy przystąpiono do rozbiórki chałupy, G óralczyk ukryw ający się w lesie strzelił w kierunku żydow skiego w ięźnia, ściągającego w łaśnie dach ów kę. S pło szeni Niem cy nakazali przerwać rozpoczętą pracę i odjechali.
Leśniczy, W ojciech Lachendro w raz ze swym i braćm i nadzorow ał las na granicy Inwałdu i Zag órn ika, a ponadto przechow yw ał w lesie broń, najpraw do podob niej dla partyzantów. Kryjówkę odkrył stały byw alec te goż lasu, „K sandek” . Kiedy pan W ojciech zauw ażył go, postanow ił zabić przestępcę. Ten ostatni je dnak zdołał ukryć się za drzewem i został tylko ciężko ranny. Na nieszczęście dla le śniczego rabuś nie był sam. G dy ranny nie zdołał zabić Lachendrę, wyręczyli go w tym przyjaciele pochodzący z Rzyk. Strzał był tak celny, że roztrzaskał W ojciechow i głowę. Po tym wydarzeniu N iem cy w yznaczyli wysoką nagrodę za pom oc w ujęciu G óralczyka. Tym czasem je g o tow arzysze ukrywali rannego w okolicznych dom ach, strasząc oczyw iście dom owników, że jeśli doniosą Niem com, narażą się na okrutną zem stę.
„Szantażow ano nas z obu stron i nie wiedzieliśm y co począć - opow iada m
ка п ка Zagórnika - groziła nam kara ze strony Niem ców za przetrzym ywanie poszu kiw anego lub śm ierć z ręki kum pli Aleksandra."
Złodziejaszkom w raz z rannym udało się w końcu przedostać przez las do Rzyk, gdzie um ieścili chorego i w ezw ali d oktora pod pretekstem , iż je s t potrzebny do porodu. G ospodarz, u którego przebyw ał G óralczyk, z obaw y przed Niem cam i, a także z chęci zysku, pow iadom ił żandarm ów o uciekinierze. Tym razem Niem com udało się aresztow ać „K sandka” . Do A ndrychow a przywieźli go na chłopskiej furm ance, przywiązanego do drzewa. Zatrzym any zaś został przewieziony do O św ię cim ia. Pełen nadziei, iż ocali sw e życie podaw ał Niem com nazw iska osób, u któ rych przebywał, nie w spom inając, że ukrywali go pod groźbą utraty życia. W taki oto sposób zjawili się pew nego dnia żandarm i w Zagóm iku i aresztowali niewinnych ludzi, dziesięciu m ężczyzn i siedem kobiet.
„Przyszli także po moją m am ę - m ów i drżącym ze wzruszenia głosem p a n i Józefa
- było ich trzech, dwaj z nich mieli psy, trzeci zaś był tłum aczem . Powiedzieli tylko, że
zabierają ją z pow odu G óralczyka. Miałam w tedy 13 lat. Pamiętam, że bardzo pła kałam , w ięc N iem cy zapytali o m ój wiek. Na szczęście nie zabrali m nie razem z m am ą. S ąsiedzi pocieszali nas, zapewniali o pow rocie mamy. Próbowali nam pom óc, przynosząc jedzenie, poniew aż zostałam z dw ójką m łodszego rodzeństwa sam a. N a początku miałam nadzieję, wierzyłam w je j powrót. Jednak mijały godzi ny, dni. tygodnie, a m am y w ciąż nie było - w spom ina ze łzam i w oczach. Siostry mamy, sam e pracujące w Niem czech, zabrały m nie do pracy, gdzie przebyw ałam prawie dw a lata. Podobny los spotkał m oich braci. Podczas m ojego pobytu w Rze szy przyszła w iadom ość o śm ierci m am y z datą 18.12.1943”
Pani Józefa około piętnastu lat tem u pisała do instytucji znajdującej się w M ona chium, aby przysłali jej informacje tyczące się zgonu matki. Po długim oczekiwaniu okazało się, iż pani Kizner zginęła w Auschwitz, ja k głosił sfałszowany obozowy do kum ent z powodu „przeziębienia żołądka i słabego serca". „Coś musieli napisać - z goryczą dodaje córka zmarłej. Kilkakrotnie po wojnie byłam w O święcim iu w obo zie koncentracyjnym . Szłam m iędzy barakam i ze świadom ością, że m oże właśnie stąpam po prochach...po prochach mojej kochanej mamy - kończy wzruszona"
W róćm y do 1943 roku. 14 kwietnia w pobliżu dom u państw a M ikołajków w Z a góm iku, pojawili się rzemieślnicy. Ciekaw e w szystkiego dzieciaki pytały ich co bu dują i dlaczego. Pracow nicy zaspakajali ciekaw ość m aluchów, m ówiąc, że w tym miejscu odbędzie się festyn. Dopiero na następny dzień m ieszkańcy wioski ze zgrozą zobaczyli dziesięć pętli w iszących na belce um ocow anej m iędzy kasztanam i. Nie m ieccy żołnierze zaczęli w ypędzać w szystkich z dom ów, by każdy zobaczył jaki los czeka tych, którzy się im „sprzeciw ią” . Na egzekucję musieli przybyć także ludzie z pobliskich wsi. W szędzie było pełno Niemców, gdyż obawiali się oni partyzantów, przybyw ających w lasach, którzy będą chcieli odbić pojm anych. O czy przerażo nych, stłoczonych ludzi skierow ane były w je den punkt. C zęść dzieci została za m knięta w dom ach, je dnak niektóre z nich biegały beztrosko nieświadom e rozgry wającej się tragedii. Nagle zapadła ogrom na cisza. Pod eskortą żandarm ów przyje chał opancerzony wóz. W yprow adzono przerażonych dziew ięciu m ężczyzn zaku tych w kajdanki. W zrokiem pełnym rozpaczy patrzyli na tłum , wśród którego widzieli najbliższą rodzinę i sąsiadów . M oże m ieli nadzieję, że ktoś ich je szcze wybawi.
W końcu nadszedł m om ent egzekucji. W je dnej chw ili dziew ięć cia ł zaw isło na kasztanach, kołysząc się ja k gałązki na wietrze. Publiczna egzekucja pokazała jak bezw zględny je st okupant. Powieszonych zabrano i do tej pory nikt nie odkrył, co stało się z ciałam i zam ordowanych Zagóm iczan.
Pani Maria, naoczny św iadek tejże egzekucji, m iała w tedy dw adzieścia dw a lata: „To był okropny widok. Moje ciało przeszyw ał dreszcz. W szyscy się bali i płakali. W idziałam tylko ja k wieszali „K sandka” , gdyż dalej nie m ogłam patrzeć. Teraz gdy to wspom inam pow raca lęk z tam tych lat.”
Tak oto opisuje ten pam iętny i jakże tragiczny dzień 15 kwietnia 1943 roku, pewna Zagómiczanka, znająca to wydarzenie z opowiadań wujka :
„Była wiosna. Owies już wschodził zielony, ja k przywieźli dziesięciu m ężczyzn. Je den zm arł przed egzekucją. Szubienica znajdowała się m iędzy ogromnymi kasztana mi, które były okazem piękności, gdy zakwitły. Trzem a pierścieniami kordony wojska niemieckiego otoczyły miejsce kaźni. W yprowadzili ich - przerywa wzruszona na m o m ent - m łodego człowieka, nazywał się Tomasz Lachendro. Jego żona spodziewała się dziecka i gdy go prowadzili krzyczał przerażony: „Jestem niewinny! Co robicie ludzie!? Jestem niewinny!” Powiesili go razem z pozostałymi. G óralczyk - zdrajca i tchórz, g dy go prowadzili na szubienicę, prosił Niem ców, by mu darow ali życie, a wtedy je szcze dużo powie. Został powieszony na pierwszym miejscu od drogi.
Podczas egzekucji, w domu państwa Mikołajków znajdującym się w pobliżu, ksiądz proboszcz z Inwałdu odprawiał potajemnie mszę w intencji wieszanych. Gospodyni błagała księdza Korzonkiewicza, by zaniechał posługi kapłańskiej, gdyż może przepła cić ją życiem. Jednak on stwierdził, iż to jego powinność wobec ofiar i Boga. Kobieta zamknęła więc za nim drzwi. Po paru minutach przyszli Niemcy z zamiarem rewizji. Gdy kazali otworzyć mieszkanie, Mikołajkowa zaczęła lamentować i przepraszać, że nie ma klucza od mieszkania. Była bardzo przekonująca, więc żołnierze odeszli.
Pani Sm aza, m ieszkanka Zagórnika w spom ina sw ą koleżankę ze szkolnej ław y - H elenę Sm olec, którą N iem cy aresztow ali w raz z sześciom iesię czną córką. „P o kilku dniach od jej pojmania przyszedł do Zagórnika żołnierz, niosący na rękach Zosię - córkę Heleny. Dzięki pom ocy m ieszkańców odnalazł ciotkę dziecka, która ją przygar nęła. G dy chciał oddać dziewczynkę krewnej, mała trzym ała się go kurczowo za szyję i nie chciała puścić. W idać było, że Niemiec wzruszył się. Nie wiadomo, czy wypełniał tym razem ludzki rozkaz, czy też sam uratował życie m aleństwu.”
Po tej tragedii państw o M ikołajkow ie „zaopiekow ali się kasztanam i" Na jednym z drze w p o jaw iła się po w o jnie p a m ią tkow a tablica, zaś w cią gu la ta zaw sze znajdowały się tam świeże kwiaty. G dy właściciele zmarli, nikt ju ż nie zainteresował się tym miejscem.
Co zaś stało się z owymi kasztanam i?
Kasztany - będące niemym i świadkam i tragedii, spotkał los pow ieszonych - zostały ścięte. Nie m a drzew, ale stoi pom nik - naznaczony sym bolicznym kolorem czerwieni.
M o n ik a C h o jn a m ieszka w Sułkow icach i iv tym roku ukończyła Technikum H otelarskie
w Zespole Szkó ł Z aw odow ych w W adowicach
B e a ta S m o lec z W adowic także ukończyła Technikum H otelarskie w Zespole Szkół Zaw odow ych w Wadowicach.