/ *
JNe 4 (1139). W arszaw a, dnia 24 stycznia 1904 r. Tom X X III.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,
P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A * . Prenum erować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.
t p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 . > we w szystkich księgarniach w k raju i za g ran ia,.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
W P R A T A T R A C H .
W południe zaczął deszcz padać.
Duże, ciężkie krople zaczęły m onotonnie wydzwaniać po liściach, twardych., m etalicz
nie lśniących. Paprocie śpiew ały.
N aw et m isternie wypiętrzone korony wal- chiowych araukaryj odezwały się z tak ą po
wagą, ja k lasy dębowe greckich koczowisk w prastarej Dodonie.
W szystko zaczęło śpiewać na zboczach p ratatrzań sk ich .
Był tu las dziewiczy w całem znaczeniu.
Z w ysm ukłych cienkich filarków rozchodzi
ły się liście, uciekając od ziemi, strzelając palmowo na wszystkie strony, a wykrojone ta k przebogato, że w yrazu braknie. Tem i liśćmi paprocie drzew iaste budow ały skle
pienia, po przez które przedzierało się w praw dzie gdzieniegdzie słońce, ale zawsze tylko podstępem. Bo las był ta k zw arty i gęsty i ta k cisnący się ku słońcu, że wszystko n a
pierało na siebie wzajemnie: liście, konary i pnie, wszystko p a rte przed siebie, rzekł
byś strachem , żądzą św iatła, a czasem —jako b yw a—niewolniczym pędem.
W szystko skłębiało się w jed nę całość.
Przeto żaden prom ień nie dochodził na dno, w skrytki prastarej puszczy, w których noc panow ała, parna, odurzająca.
Dywanów z plam świetlnych, ja k są w n a
szych lasach, tam nie było. Dzień to n ął w zieleni owych sklepień zw artych ponad
| ziemią, tam zatracał siły swoje, rozpraszał pragnienia zdobywcze.
Zatrzym yw ał się, gdzie z drzew a na drzewo przeskakiw ały paprociowe liany, gdzie był chaotyczny obraz, jak b y lab iry n t z greckiej bajki, stare podanie, jakby szopenowska ba- lada: tu szałem splątane liany, przerzucające się w podskokach i tworzące zagm atw aną
j
siatkę, albo wyprężone ja k koty w chwili przed skokiem, albo zaczajone i z ciemności wylewające się grom adą skłębionych węży, albo jeszcze gdzieindziej obszarpane, bez tch u biegnące z dołu do góry i z góry na dół, rozkołysane, gorączkowo budujące m o
sty raz wiszące, pajęcze, raz ciężko na k o lum nach lasu w sparte, raz zamaszyste, epo
peją cisnące się k u słońcu, jak b y za złotem runem Argonauci.
Gdzie rzedniały gąszcze, tam zdaw ały się
| ciągnąć gotyckie, rycerskie sklepienia prze- ( długich sal, ciążące na filarkach palm ow ych, jak mroczne kom naty w M alborgu lub wiel
k a naw a pod sklepieniem Sw. K rzyża.
Nigdzie nie widać było polany leśnej.
Nigdzie podłoża świecącego skałą lub czer
woną ziemią, k tó ra jest m acierzą dziewi
czych, tropikalnych lasów.
N aw et gdzie walchie budow ały las cedro
wy, tam w ykw itł ciężki, puszysty dywan
paprociowy, byle tylko zasłonić macierz
50
W S Z E C H Ś W IA TM 4 i zataić, że pod sklepieniem liści, w nocy do
koła rozpartej, parnej i tajem nej, butw ieje i rozpada g ran it, g ra n it ta k zazwyczaj ję d r
ny, tw ard y i oporny.
Z lasu zrobiła się jed n a w ielka arm ia, k tó
rej celem stało się zataić tajem nicę w nę
trza.
T rzeba było tylko zatrzym ać każdą kroplę deszczu i nie dać żadnej unieść najm niejszej choćby szczypty ziemi i tem zdradzić, że pod zielenią liści, przepychem barw i linij k ry je się jedn ak nieświeża krew , zbutw iała, złow rogie i trupie tchnienie, zimowych, k a r
ta gińskich leż z K apui.
K ażde drzewo przeistoczyło się w żołnie
rza. Paprocie rozw idliły liście, szeroko ja k parasole, aby zatrzym ać każdą kroplę, aby każdej ująć coś ze siły spadania; inne p ap ro
cie rozw arły się tarczow ato, aby niedobite krople złowić, osłabić i ju ż spokojnie do zie
m i przeprowadzić.
N iby dygnitarz wśród m niejszego zielska w y try sł sagowcowy pęd z groźnie rozw arte- mi, śpiczastopalczastem i liśćmi. T en w pół przecinał krople ostrem i klingam i.
B yły naw et form y hełm ow ato uzbrojone, k tó re głucho jęczały, przeciągle, w prost m e
talicznie dudniąc pod gradem kropel rozpry skiw anych na tysiączne części.
W czoraj szalał w ciągu godziny tornado i w ybił parę drzew na zboczu, rozległy tw o
rząc wyłom.
Tam m ógłby teraz deszcz popracować.
Lecz nie. Z zewsząd ju ż zbiegają się lia n y ku otworowi.
Cisną się, szamocą, duszą się, pracują bez tchu, by ty lko bliznę zamurować...
Liście zielone, m ocno błyszczące ju ż tryum - | fują, a za parę dni będzie jed en gąszcz, a z burzy ani śladu.
B o ja k las lasem, ta k cały złożył się na te n jeden cel: niew ypuszczenia p y łk u z pod swych stóp.
K orzenie tow arzyszą tej pracy, w pijając przedługie ram iona w ziemię, kurczowo, niby polip, p rzytrzym ując każdą jej g ru d k ę ta jem ną.
Cały las, w tem jednem , jedynem dążeniu I był niepom ny wielkiego praw a ciążącego [ nad wszelkiem życiem, p raw a stanow iącego,
jże gdziekolwiek coś rośnie, kw itnie i rozpy- | cha się, w okazałość i przepych w kracza,
ta m równolegle, jak cień przy świetle, zgro
m adzają się rozkładow e m iazm aty, zużyte, beztlenow e powietrze, m atery ały bagienne i jadow ite w yw ary... a te potrzebują w y da
lenia.
L as b ył głuchym na to, że błogosławić należy w iatr, k tóry zbliża się rycząc, kręcąc się w zaciekłym tańcu.
Że błogosławić należy deszcz, burzę, zło
w rogi grad, ulew y rozszalałe i pełne bły ska
wic... czcić orkany przepełnione zapachem ozonu i nieustającem biciem piorunów...
Pew nej nocy szeroka łu n a pokryła niebo.
W u lkany pod K rakow em po dłuższej chwili spania rozgorączkow ały się ponownie. Za
częła z nich law a buchać i staczać po zbo
czach, paląc lasy paprociow e i walchiowe.
C hm ura dym u podnosiła się n a ich pochyło
ściach, a w iatr niósł w dal suchy trzask błyskaw icznie płonących gałęzi i liści. Z k ra terów krakow skich biły płom ienie i głosy.
Popiół w ulkaniczny przepoił pow ietrze, p orw any wichrem opadał na zielone liście drzew p ratatrzańsk ich , szarym nalotem po
k ry w ał je złowrogo, jak b y chcąc zmusić do pokuty. Nadchodzący dzień był właściwie zmierzchem. Przez chwilę tylko wyjrzało słońce z poza pyłu, nie złote i jasne, jeno zielonkawe ja k meduza, jeno krw iste i d y m iące ja k paląca się Troja.
Niby tarcza z m alachitu okolona żałobną w stęgą płynęło znowu po chwili czyli ta k ja k w ygląda czasem słońce z poza popiołów i pyłów w ulkanicznych.
M usiały k ra te ry na dobre zbudzić się, kie
dy z ich kuźni raz wraz w ylatyw ał grom go
niąc pod ziemią, w strząsając góram i, całą rów niną, brzegiem i dnem jezior.
Stok p rata trz ań sk i zaczął nagle drżeć...
K iedy słońce z za chm ur w yjrzało, nie było tam już lasu. Ani tej całej chm ary lśniących liści, ani kierdelu splątanych lian, ani paprociowego dyw anu.
J a k b y szatan zniszczenia przyleciał i je d ny m susem ręki całą zieloność zdarł po zbo
czach, zdrapał.
Stok czerw ienił się w słońcu bez zielska
i rozgw aru flory.
JSiś 4
W S Z E C H ŚW IA T51 Puszcza została nielitościwie rozszarpana.
G ranit tu i owdzie wyzierał w postaci n a
gich żeber.
U stóp ty lko góry, tluża m asa kamieni, iłu czerwonego i stratow anej zżółkłej roślinno
ści, wczoraj ta k świetnej jeszcze a dziś do
goryw ającej, zdradzały zawalenie się mocno podgniłego stoku...
U stóp Jagnięcego stoję, na koperszadach bielskich. Przedem ną K ieżm arski k u ty w g ra nicie, poważny nad miarę.
Kosodrzewy giną mi z przed oczu. J a k m gła rozwiewa się i ginie dal Spiska i basz
ta Kołowego.
Słyszę na stokach suchy trzask ognia:
w yrastają zewsząd lasy, piorunem rozkrze- w iają się, szumne, rozśpiewane w deszczu.
Zielenią się ja k daleko zbocze ciągnie.
... Sen pierzcha. D otykam się zimnej ska
ły, pełnej jeszcze kam ieni zwalonych ze sto
ku prastarego zbocza. Spoglądam na roz
drapane przedem ną wierchy.
A potem znowu śnię...
Ju tro wszystko pocznie się zielenić. Po
ju trz e pokryje się wszystko nowem pokole
niem, listowiem sztyw nem i rozrzutnem i pę
dami. Za tydzień będą ju ż nieprzebyte gąszcze, aleje paprociowe, a nim nowy mie
siąc zejdzie, roślinność w pow ietrzu parnem i gorącem, rozm noży się ja k ogień i zdobę
dzie stoki.
Z apanuje niepodzielnie.
A g ra n it pod florą znowu zacznie gnić...
Mieczysław Limanowski.
U w a g a . Ściśle naukow o j e s t cały obraz te n za
w a rty n a ś tr . 11 m ojej ro zp raw k i p . t. P e rm i tr y a s ląd o w y w T atra ch . P a m ię tn ik T ow a
r z y s tw a T atrz ań sk ie g o , 1 9 0 3 .
O PR O M IEN IO TW Ó RCZY CH EMANACYACH PO W IE T R Z A .
Zagadnienie elektryczności atm osferycz- nej, sięgające czasów ta k odległych, n a jsta r
sze z działu badań elektrycznych, nie może być dotąd uw ażane za całkowicie rozw iąza
ne, pomimo całego szeregu usiłow ań w tym
kierunku. C harakterystycznym jest fakt, że każde nowo zdobyte pojęcie w dziale elektryczności ogólnej byw a zaraz stosowa
ne do elektryczności atmosferycznej i z je go pomocą starają się więcej lub mniej udat- nie ująć zjaw iska w jednę całość i wyjaśnić ich związek wzajemny. To też teorye elek
tryczności atmosferycznej m nożą się w edług E xnera, badacza na tem polu, stosunkowo prędko, podczas gdy liczba zaobserwowa
nych i gruntow nie zbadanych faktów w zra
sta nierównie wolniej.
Jed ną z teoryj, która jednakże w ostatnich czasach zdobyła sobie powszechne uznanie, jest hypoteza E lstera i Geitla, polegająca na zastosowaniu pojęcia jonów do tłum aczenia elektryczności atm osferycznej. Autorowie tej teoryi przyjm ują, że część atomów neu
tralnych zwykłego powietrza ulega zawsze rozkładowi na dodatnie i odjem ne jo n y ,'t. j.
najdrobniejsze, istnieć mogące, cząsteczki m ateryi, połączone z najm niejszem i istnieją- cemi ładunkam i elektryczności. J o n y od
jem ne, czyli t. zw. elektrony, m ają szybkość daleko większą, niż dodatnie i, w edług nie
których badaczów, nie posiadają m asy w zwykłem znaczeniu tego słowa, lecz tylko pew ną m inim alną stałą ilość ładu n ku elek
trycznego, k tó ry w czasie ruchu w ytw arza opór elektro-m agnetyczny, analogiczny z bez
władnością masy. Jo ny dodatnie składają się z całkowitej pozostałej po oddzieleniu się elektronu m asy atom u i ład unk u dodatnie
go. P rzy pomocy stale istniejących i ciągle w ytw arzających się wolnych jonów atmosfe- ry, hypoteza to tłum aczy zjawisko elektrycz
ności atmosferycznej — nie będziemy jednak tu ta j rozbierali tej kwesty i, gdyż ona ju ż by ła poruszona w J\le 7 W szechśw. za rok 1901.
P rzyjm ując jed n ak istnienie jonów wol
nych w atmosferze, musimy z kolei zapytać, co stanow i przyczynę takiej nieustannej jo- nizacyi powietrza?
L enard w ykazał w r. 1900, że najbardziej na zew nątrz w ysunięte prom ienie pozafioł- kowe, ulegające absorpcyi ju ż w cienkich w arstw ach pow ietrza, powodują równocze
śnie jonizacyę tegoż. Stosując tę ich w ła
sność do atm osfery, trzeba przyjąć, że takie
prom ienie słoneczne m uszą być pochłonięte
już przez najwyższe w arstw y atm osfery,
a wytworzone tam jony m uszą się drogą dy-
5 2 W S Z E C H Ś W IA T •Na 4
fu zy i dostaw ać do niższych jej w arstw . W 1901 r. E b e rt dowiódł, że przew odnictw o elektryczne pow ietrza, zależące od ilości za
w artych w niem jonów , w zrasta w raz z w y
sokością atm osfery, co przem aw iałoby za jo- nizacyą pow ietrza pod w pływ em prom ieni | pozaiiołkow ych. Ale równocześne niem al [ b adania "Wilsona, jak o też E lste ra i G-eitla,
idotyczące herm etycznie zam kniętych więk
szych ilości pow ietrza, w ykazały, że p rze
w odnictw o elektryczne pow ietrza może w zrastać w tak ich w arunkach samodzielnie, a więc jonizacya może zachodzić i bez w p ły w u prom ieni pozaiiołkow ych. Poniew aż zaś, ja k wiadomo było, ciała prom ieniotwórcze, w ysyłając em anacye cząsteczek m ateryal- nych, m ogą zarazem spowodow ać jonizacyę p rzen ik any ch gazów , przeto E lste r i G eitel przypuścili istnienie w pow ietrzu atm osfe- rycznem substancyj prom ieniotw órczych w stan ie gazowym , które w pow yższym przy p ad k u b yły przyczyną jonizacyi, k tó re w sposób ciągły w ytw arzają w olne jo n y atm osfery.
H ypotezę tę stw ierdzili przez następujące doświadczenie: D ru t glinow y o długości |
2 0
rn, lub walec z siatk i m iedzianej, odosob
nione nader starannie, poddaw ano działaniu b u telk i lejdejskiej, połączonej z indukto- ryum , co u trzym yw ało d ru t lub walec stale na potencyale odjem nym od 4000—5000 wol
tów. T akie urządzenie w ystaw iano na dzia
łanie pow ietrza atm osferycznego n a przeciąg 3-ch godzin, żeby zebrać na drucie zaw artą w pow ietrzu em anacyę. Ł ad u n ek odjem ny nadaw ano ciałom dlatego, że R u th e rfo rd dowiódł, jak o em anacye prom ieniotw órcze osadzają się łatw iej na ciałach, naelektryzo- w anych odjemnie. Po upływ ie danego cza
su badano d ru t lub siatkę drucian ą walca przy pomocy elektroskopu, k tó ry b y ł roz
b rajan y ta k silnie, ja k pod w pływ em kaw ał
k a ru d y uranow ej sm olistej, m ającego k il
k a cm
8powierzchni. Z eb rana n a drucie ma- tery a prom ieniotw órcza pozostaw ała w ciągu większej ilości godzin czynną, nie dala się usunąć przez ogrzanie, ale m ożna ją było ze
brać, pocierając d ru t k aw ałkiem skóry, p rze
siąkniętym amoniakiem ; i w tedy n aw et po piół, pochodzący ze spalenia skóry, objaw iał działalność prom ienistą. M aterya czynna tem ław iej i w tem większej ilości dała się
wydzielić z pow ietrza, im większe było jeg o przew odnictw o, a nadto zarówno z pow ietrza wierzchołków gór, ja k i z pow ietrza odosob
nionych przestrzeni zam kniętych.
Z pow ietrza piw nic E lste r i G eitel otrzy
m yw ali m ateryę promieniotwórczą, działają
cą
1 2razy silniej, niż z pow ietrza atm osfe
rycznego. Jej działalność dochodziła do ta kiego natężenia, że skupiona, w skutek ob
ta rc ia skórą d ru tu , powłoka prom ieniotw ór
cza działała n a p ły tk ę fotograficzną przez
| p ły tk ę glinow ą, a także w yw oływ ała świece
nie ekranu z platynocyankiem baru. Można
; było przeto na zasadzie ty ch doświadczeń przypuścić, że m aterya prom ieniotw órcza za
w iera się wszędzie w pow ietrzu, albo też, że się tw orzy n a przew odniku w chwili, gdy jony dodatnie pow ietrza łączą się z odjem - nem i elektronam i przew odnika naładow ane
go n a związek obojętny, k tó ry się znowu rozkłada gdy w ysyła prom ienie Becąuerela.
W edług R u th erfo rd a i B rocksa zebrana w pow yższy sposób na drucie m atery a p ro m ieniotw órcza daje prom ienie o większej zdolności przenikania ciał, niż prom ienio
tw órczość w zbudzona przez to r i rad, a za
tem nie je s t identyczna z em anacyam i tych ciał.
Odkrycie E lste ra i Geitla, któreśm y opi
sali, m a wielkie znaczenie; polega ono na tem , że daje nam możność otrzym yw ania do bad ań m ate ry i promieniotwórczej nie w ta k uciążliw y i kosztow ny sposób, ja k dotąd to m iało miejsce, a zarazem rozszerza pojęcia nasze o prom ieniotwórczości wogóle. U zna
jąc w ażność swych badań, E lste r i Geitel nie zaniechali tego kierunku i wr dalszych po
szukiw aniach starali się poznać zagadkow ą przyczynę, dla której powietrze piw nic i j a skiń w ykazuje prom ieniotwórczość nierów nie wyższą, niż atm osfera wolna. Niezwy-
| kłą zaw artość m atery i promieniotwórczej
| w takiem pow ietrzu i połączone z nią w y - . sokie przew odnictw o elektryczne tegoż tłu m aczyć m ożna było, albo te m ,' że nierucho
me pow ietrze m iejsc zam kniętych m a w ła
sność w ytw arzania samodzielnie em anacyi i nagrom adzania ich w sobie, albo też tem, że em anacye dostają się do pow ietrza drogą dyfuzy i z otaczających je ścian i podłogi.
Z a pierw szem przypuszczeniem przem aw iały
doświadczenia, przeprow adzone z m ałem i
M 4
W SZ EC H ŚW IA T53 ilościami powietrza, zam kniętego herm e
tycznie pod dzwonem, które w ykazyw ały w zrost przew odnictw a elektrycznego, cho
ciaż jego m asim um było nierównie niższe od m axim um pow ietrza piwnic. Jako do
wód ujem ny w tym sam ym kierunku służyć też m ogła niemożność znalazienia śladu pier
wotnej prom ieniotwórczości w m ateryale ścian, otaczających pow ietrze badane. J e d nakże doświadczenia, przeprowadzone z wię- kszemi ilościami pow ietrza, zam kniętem i herm etycznie, przeczyły tem u przypuszcze
niu, bo po upływ ie kilku tygod n i nie n a stą p ił godny uw agi w zrost em anacyi prom ie
niotwórczej. Pozostaw ało zatem tylko d ru gie przypuszczenie, że ściany przestrzeni podziemnych, albo powietrze, przenikające g ru n t i znajdujące się w jego porach były siedliskiem emanacyi. I w rzeczywistości okazało się, że powietrze, pom powane w prost z g ru ntu , zawierało w sobie bardzo czynną emanacyę, czynniejszą niż em anacya z po
wietrza piwnic i jaskiń. Do tych samych rezultatów doszli E b ert i E vers w M ona
chium. Używali oni do doświadczeń stale w tych badaniach stosowanego przyrządu rozbrajającego elektryczność system u Els- te ra i Greitla. S kładał się on z naelektryzo- wanego ciała, najczęściej kuli, które m iały rozbrajać napływ ające doń jony; ciało to połączone było z elektroskopem , w skazują
cym stopniowe rozbrajanie się jego. Pod dzwon, nakryw ający szczelnie cały przy
rząd, E b e rt i E vers wpuszczali powietrze, czerpane z D /j m głębokości i przekonali się, że jonizacya wzrosła nader silnie. W yn ika
ło z tego, że w spokojnem pow ietrzu wy
tw arzają się w te m większej ilości jony i elek
trony, im więcej je s t ono przeniknięte po
wietrzem, pochodzącem z g ru n tu . Pow ie
trze to, choć bezpośrednio dostarcza niewiel
kiej ilości jonów wolnych, lecz zawiera w sobie em anacyę prom ieniotwórczą, będą
cą przyczyną znacznej jonizacyi.
Z astanaw iając się wreszcie nad tem, o ile skład g ru n tu w danem m iejscu w pływ a na prom ieniotwórczość unoszącego się nad nią pow ietrza, m ożna przyjąć dwa przypuszcze
nia:
1) albo działalność prom ieniotw órcza nie zależy od n a tu ry g ru n tu , lecz je s t w łasno
ścią pow ietrza w niem zaw artego,
2) albo jest wynikiem istnienia w gruncie pierw otnych
składników prom ieniotwórczych. W pierw szym razie próbki powietrza, poehodzące z rozm aitych stron, zawsze pow inny w yk a
zywać jednakow ą promieniotwórczość, w d ru gim razie pow inna ona być różnorodną, t r u dno bowiem przypuścić w różnych miejscach jednakow o silnie działające składniki czyn
ne g ru n tu . Doświadczenia dawniejsze w ska
zują ostatnią alternatyw ę, jako możliwą.
P om iary przew odnictw a w różnych piw ni
cach i jaskiniach w ykazały w ybitne różnice, które m ożna było wyjaśnić tylko wpływem ścian otaczających. Co więcej, w Claustahl np., w górach H arzu pow ietrze z jask iń oka
zało się uboższem w em anacye od wolnego pow ietrza atm osferycznego, co się naw et sprzeciwiało w ynikom dotychczasowym.
Ujemne, nie w ykazujące prom ieniotw ór
czości pow ietrza, w yniki otrzym ał Grockel w badaniach piw nic i jask iń we E ryburgu, w Szwajcaryi, co jednak, wobec takichże rezultatów i dla atm osfery wolnej, m ożnaby policzyć na karb złego urządzenia doświad
czenia.
W każdym razie ta rozm aitość rezultatów badań prowadzi do wniosku, że powietrze, pochodzące z różnych rodzajów g runtu, w y
kazyw ać będzie niejednakow ą działalność promieniotwórczą, o czem należało się prze
konać doświadczalnie, porów nyw ając ze sobą próbki pow ietrza z rozm aitych miejscowo
ści. Zachodziła tu jedn ak ta niedogodność, że przewożenie lub przenoszenie takich pró
bek wym agało długiego nieraz czasu, w cią
g u którego działalność prom ienista pow ie
trz a zm niejsza się, a naw et znika zupełnie.
Próbki przewożono w naczyniu szklanem, k ształtu jaja, herm etycznie zam kniętem
2
-ma kurkam i; naczynie to łączono potem z przyrządem E lstera i G eltla do rozbrajania elektryczności i zapomocą elektroskopu ozna
czano jonizacyę wprowadzonego pod dzwon powietrza. W yw ołana jonizacya służyła za m iarę w artości wywołującej ją emanacyi promieniotwórczej. B adania, przeprowadzo
ne z powietrzem, pobieranem z gruntów o różnych składach chemicznych, wykazały, że n a tu ra g ru n tu m a wpływ istotny na dzia
łalność prom ienistą zawierającego się w nim powietrza, i że trzeba jego składniki badać ze względu na promieniotwórczość pierw ot
ną. W praw dzie dotychczasowe doświadczę-
54
W S Z E C H Ś W IA Tnia E lstera i Geitla, jak o też E b e rta i R ufa, w celu zbadania prom ieniotw órczości m ate- ryałów budow lanych ścian, piwnic i jask iń dały rez u lta t ujem ny, ale w tym razie za
pom niano o zbadaniu ziemi spulchnionej.
To też E lste r i G eitel w stawili miseczkę cyn
kow ą pod dzwon przyrządu do rozbrajania elektryczności i okazał się natychm iastow y niew ątpliw y p rzyrost jonizacyi pod dzwo
nem . W ciągu 3-ch dni m axim um jej było 3 razy większe niż m axim um jonizacyi atm o
sfery wolnej, a działalność użytej ziemi nie zm niejszyła się i po
8-miu m iesiącach i oka
zała się niezależną od tego, czy ziem ia była sucha, czy w ilgotna. T ak samo oddziały
w ała glina szaro-niebieska, nato m iast p ia
sek kwarcow y, zaw ierający ślady wapienia, był nieczynny.
T eraz z kolei należało spróbow ać w ydzie
lić chemicznie czynną część ziem i i skoncen
trow ać w tak i sposób działalność prom ieni
stą w mniejszej masie. P ró b y robiono z gli
ną, k tó ra stanow i po większej części m asę jednorodną. B adan ia chemiczne, jak k o l
w iek nieukończone, doprow adziły do w nio
sku, że podobnie ja k w tlen ku toru, je s t część silniej działająca, Th X , ta k i badanej glinie tow arzyszy jak iś składnik czynny.
Z innych ciał bad any ch (kreda, b a ry t, g lin ka czysta, sól m orska i karlsbadzka) tylko glinka w ykazyw ała ślady prom ieniotw órczo
ści, ale daleko niższe, co do w artości, od g li
ny i ziemi ogrodowej.
W ogóle zaś z badań przeprow adzonych w ynika, że glinę trzeba uw ażać za składnik, m ający w łasność prom ieniotwórczości. To m niem anie je s t pośrednio stw ierdzone przez spostrzeżenia R u th erfo rd a i Cookea, uczy
nione niezależnie od siebie, że cegła w ysyła prom ieniow anie bardzo przenikliw e.
Przyjąw szy, że g lin a posiada własność prom ieniotw órczości, choć w m ałym stopniu, należało rozstrzygnąć, czy ona je s t p ierw o t
ną, czy też n ab y tą, choć to ostatnie p rzy puszczenie, o ileby się stało pewnem , cofnę
łoby na nowo całą spraw ę. Doświadczenie, urządzone w ty m celu, polegało na zakopy
w an iu w ziemi różnych ciał, zabezpieczo
ny ch od zanieczyszczenia ziemią, a potem , po upływ ie kilk u tygodni, badano je ze w zględu n a prom ieniotwórczość. Okazało się, że z w yjątkiem gliny, nie n ab y ły w yraź
nej prom ieniotwórczości i że n abyta przez nie niknie z czasem. T a własność gliny i u tru d n ia wielce badania skutkiem tego, że
| glin a choć w ysyła sam a pierwszorzędne pro-
i
m ieniow anie czynne, ale też równocześnie sam a je s t pobudzona przez składniki ziemi { do prom ieniow ania wtórnego.
E lste r i G eitel przeprowadzili jeszcze cały
| szereg doświadczeń uzupełniających i po
tw ierdzających w yniki otrzym ane. I tak j przepuszczali oni powietrze przez większą ilość ziemi i doprow adzali je potem n atych m iast pod dzwon przyrządu do rozbrajania elektryczności. Okazało się, że pow ietrze, przechodząc, unosiło ze sobą emanacyę czynną, k tó ra była przyczyną jonizacyi po
w ietrza. B adali oni też n a tu ra ln y bezwod
n ik w ęglow y, w ydostający się z wielkich głębokości w gruncie wulkanicznym ; gaz w ykazyw ał w yraźną jonizacyę pomimo, że był badany dopiero w 3 dni po pobraniu go z g ru n tu . Że zaś ona była skutkiem ema- naeyi czynnej w ynika z tego, że odjem nie naelektryzow any d ru t, um ieszczony w ty m gazie, w ykazał istnienie emanacyi, a to sa
mo stw ierdzała długotrw ałość jonizacyi, k tó ra znikała dopiero po upływ ie 16 dni. A z a tem bezwodnik węglowy, pochodzący z zie
mi, unosi z sobą, podobnie ja k i pow ietrze, em anacye promieniotwórcze. B adan ia nad zależnością zawartości jonów od bezwodnika węglowego i p ary wodnej przeprowadzili jeszcze wcześniej E b e rt i E vers i stwierdzili, że zaw artość ty ch składników w pow ietrzu pow oduje w zrost jonizacyi pow ietrza.
E ls te r i G eitel zaprow adzili w swojej p ra cowni urządzenie, zapomocą którego m ogą każdej chwili doprow adzać do przyrządu po
w ietrze, pochodzące z g ru n tu . K orzystając z tego, powtórzyli doświadczenie, opisane przez Crookesa z fosforescencyą iskrzącą blendy Sidota. E k ran , po kryty tem ciałem, i nie w ykazujący wcale fosforescencyi, w ło
żyli pod klosz przyrządu, naelektryzow ali go od 2000—3000 woltów, a potem doprow a
dzali pow ietrze z g runtu. Okazało się, że po wyjęciu, w ciemności ekran daw ał w y
raź n ą fosforescencyę m igotliw ą, cechującą się w ystępow aniem , to znikaniem z ekranu licznych punktów św ietlnych. E lster i G ei
tel przypuszczają, że te punkciki w yznacza
j ą miejsca, w k tó ry ch elektrony odjem ne są
j
Y
o4
W SZ EC H ŚW IA T55 odrzucane od ekranu, co się różni od przy- !
puszczenia Crookesa, k tó ry uw ażał, że w tych miejscach elektrony, wychodzące z radu, uderzały o ekran. Zff przypuszczeniem El- stera i G eitla przem aw ia ta okoliczność, że ponad ekranem, pokrytym w arstw ą czynną, nie było żadnego ciała promieniotwórczego, nie mogło więc być w ydzielania się elektro
nów i ruchu ich w kierunku ku ekranowi.
Równocześnie z badaniam i, prowadzone- mi w celu w ykrycia źródła prom ieniotw ór
czości powietrza, E lster i Greitel badali za
leżność prom ieniotwórczości atm osfery wol
nej od czynników m eteorologicznych: w ia
tru , tem peratury, opadów i t. d. i doszli do wniosku, że zaw artość em anacyi prom ienio
twórczej w atm osferze wolnej podlega b ar
dzo w yraźnym i znacznym wahaniom . N aj
pierw zbadali, o ile ilość jonów wolnych w atm osferze i ich ruchliw ość w pływ a na działalność prom ienistą pow ietrza i doszli do wniosku, że niem a m iędzy niemi bezpo
średniego związku. Za ty m wnioskiem przem aw ia pośrednio fakt, że w m gliste dni w artość prom ieniotwórczości nie ulega w y
bitnej zmianie, nigdy zaś nie znika, podczas, gdy rozproszenie elektryczne, więc i zaw ar
tość jonów w olnych atm osfery je s t bardzo mała. W pływ tem p eratury zaznaczył się tak, że poniżej
0° większa jest prom ieniotwór
czość niż powyżej, co je s t zgodne ze spo
strzeżeniami R utherforda, robionem i w K a nadzie w czasie mrozów. B adań prow adzo
nych n ad zależnością promieniotwórczości od kierunku i siły w iatru, autorow ie nie uw ażają za ukończone, choć skłaniają się do wniosku, że pow ietrze spokojne najb ar
dziej sprzyja w zrostow i em anacyi prom ieni
stej. W ybitnie natom iast w ystępuje zwią
zek promieniotwórczości pow ietrza i stanu barom etru. Jeżeli zważymy, że zawartość em anacyi czynnej w pow ietrzu, przenikaj ą- cem g ru n t, jest niezwykle wielka w stosun
ku do zawartości w atm osferze wolnej, to n aturalnym się nam w yda fak t, że w razie zmniejszenia ciśnienia pow ietrze gruntow e ze szpar w gruncie łączy się z atm osferą wolną, przenika ją i zwiększa jej prom ienio
twórczość. Niezawsze jed n ak tak byw a, bo podniesienie się poziomu wody w gruncie zaw artej i zwiększona ilość opadów pow odu
ją zmniejszenie promieniotwórczości. To
ostatnie je s t zgodne ze spostrzeżeniami W il
sona i L ennaua, głosząćemi, że śnieg i deszcz spadły m ają promieniotwórczość nabytą.
W reszcie autorowie przeprowadzili bada
nia swoje nad brzegiem m orza i doszli do wniosku, że promieniotwórczość tam tejsze
go powietrza jest 3 razy mniejsza, niż w m iej
scu ich zamieszkania. Że jed n ak powietrze m orskie okazało się równocześnie niewiele gorszym przewodnikiem , świadczy to o tem , że nad morzem m uszą być jeszcze inne źró
dła jonizacyi atm osfery.
Badania n ad wpływem czynników meteo
rologicznych na prom ieniotwórczość atm o
sfery wolnej prow adził też W . L aake w gór
skiej dolinie Arosa, w Szwajcaryi. T ak sa mo nie udało m u się w ykazać zależności działalności promienistej powietrza od roz
proszenia elektrycznego w powietrzu. W ia
try foen, wiejące tam że, jako też zachm u
rzenie zm niejszały prom ieniotwórczość po
wietrza. Ze względu na porę dnia, n a j
większy w zrost prom ieniotwórczości w ypa
dał niedługo po południu, a m inim um silne po zachodzie słońca. O ile się wytworzyło silne pole elektryczne ziemskie, osadzały się w ydatne ilości emanacyi na przedm iotach, będących w tem polu.
Na tem kończymy spraw ozdanie z badań, prow adzonych w ciągu ostatnich 2 lat (1902 i 1903) w tym zakresie. J a k widzimy, ba
dania te odsłoniły nowe źródło promienio-
| twórczości, co je s t nader w ażne dla nauki,
jJe st rzeczą praw dopodobną, że na tej dro
dze dojść można do poznania nowego pier
w iastku promieniotwórczego, ale gdyby n a
w et to nie nastąpiło, znaczenie ty ch badań je s t ważne niezmiernie, nietylko dla elek
tryczności atm osferycznej, ale i dlatego, że oświetla z innej strony pow staw anie prom ie
niotwórczości i jei istotę.
D. T.
DOC. D E . E M IL G O D L E W S K I.
A N A LIZA PR O C E SU Z A PŁ O D N IE N IA .
(C iąg dalszy).
Uodpornienie je s t uw arunkow ane obecno
ścią bardzo drobnych ilości NaOH. Do
świadczenia patologów nad zjaw iskam i od-
56
W S Z E C H Ś W IA TJNÓ 4 porności w ykazyw ały, że organizm y za
wdzięczają swą odporność snbstancyom , które istnieją w znikomo m ałych koncentra- cyach. T u je s t to samo. W ty ch razach, gdy chodzi o zapłodnienie plem nikiem w ła
snego g a tu n k u , koncentracya Na OH w yno
s i Y io o o o — V5 0 0 0
cieczy norm alnej; w p rzy p ad kach gdzie chodzi o zapłodnienie obcym plem nikiem a o odporność w zględem plem-
Jników w łasnego g atu n k u , koncentracya w y nosiła
Ysooo—
1i/2 5oonorm alnego roztw oru w odorotlenku sodu.
W ystępow anie tych substancyj w łaśnie w ta k niskich koncentracyach pozw ala uspraw iedliw ić, że one istnieć m ogą nie w y
w ołując żadnych szkodliwych zm ian w o r
ganizm ie i nie skracając jego życia ta k
jznacznie. Niemniej jednak Loeb przekonał się, że śm iertelność wśród organizm ów po w stałych ze skrzyżow ania jest większa an i
żeli ty ch zarodków, które pochodzą z k u l
tu ry czystej. J e s t to fak t, k tó ry znajduje się w pew nym związku z zagadnieniem śm ier
ci n aturalnej. W doświadczeniach, o k tó ry ch jeszcze będzie mowa, Loeb w ykazał, że ja jk a niedojrzałe dłużej żyją aniżeli ja jk a dojrzałe, dalej, że te ja jk a dojrzałe przez proces zapłodnienia zyskują zdolność do ży
cia. O pierając się n a tem spostrzeżeniu, Loeb przypuszcza, że plem nik tego samego g a tu n k u w prow adza do ja jk a substancye, albo w niem stw arza pewne w arunki, któ re zdolność życiową podnoszą. Przeciw ne jest działanie plem nika obcego g atu n k u . P lem nik tak i stw arza w aru nki niekorzystne w j a j k u i powoduje obniżenie zdolności życio
wych.
W ocenie większej śm iertelności w ja j
kach, rozw ijających się po skrzyżow aniu z obcym g a tu n k ie m , trzeba zwrócić i na te n fa k t uw agę, że, ja k stw ierdził Loeb, ilość potrzebnej sperm y jest tu znacznie większa i dlatego plem niki absorbują znaczną ilość tlenu, u legają w krótce procesom gnicia i po
w odują rozwój bakteryj w roztw orze.
W iadom o, że larw y pochodzące z k u ltu ry czystej jeżow ców tw orzą szkielet, n ato m iast larw y rozgw iazdy, również z czystej k u l
tu ry pochodzące, szkieletu nie w ytw arzają.
Ze stanow iska biologicznego, zwłaszcza ze względu na kw estyę dziedziczności, n a d zwyczajnej je st wagi pytanie, ja k pod tym
względem zachowywać się będą larw y p o w stałe przez skrzyżowanie. Otóż Loeb po
daje, że o ile organizm tak i dojdzie do sta- dyum larw y, w ytw arza się w nim szkielet, podobnie ja k w larw ie poochodzącej z czy
stej kultury.
P iękna praca Loeba ma, zdaniem mojem, kilka dotąd niew yjaśnionych dokładnie p u n któw . Pierw szy, to je s t znaczenie NaOH w spraw ie zapłodnienia w k ulturze czystej. Tu należałoby jeszcze wykazać, czy istotnie wo- dzian sodu służy tylko do zobojętnienia sła
bo kw aśnych roztw orów cieczy van’t Hoffa, czy też m ałe jego ilości są do rozwoju sa
m ego niezbędnie potrzebne. Chodziłoby da
lej o zbadanie samego przebiegu m orfolo
gicznego procesu zapłodnienia, tem pa roz
w oju dalszego, spraw y w ytw arzania praje- lita i t. d., w porów naniu z czystą k u ltu rą jednego i drugiego gatun ku .
W każdym razie doświadczenia tą drogą prowadzone, przyniosą niezawodnie dla kwe- styi dziedziczności bardzo w ażne zdobycze.
Dalej te doświadczenia m ają w ażne znacze
nie ze w zględu na spraw ę krzyżow ania g a tunków , jak o też i na zbadanie w arunków niezbędnych do um ożliw ienia złączenia ele
m entów płciowych.
Oto są nasze dotychczasowe wiadomości co do spraw y zbliżania się lub w nikania elem entów płciowych m ęskich do jajek w ła
snego lub obcego g atu nku .
Terazby się trzeb a zastanowić, dlaczego po w niknięciu plem nika jąd ro jego zbliża się do ją d ra jajka, innem i słow y—ja k i jest m e
chanizm ty ch ruchów . R u chy takie m ogą być czynne lub bierne; albo ją d ra posuw ają się w śród protoplazm y w łasnym samodziel
n ym ruchem , albo też w protoplazm ie odby
w ają się ruchy, które ją d ra obu kom órek płciow ych k u sobie zbliżają i w tedy zap y ta
my, jak ie są czynniki nadające kierunek tym ruchom . R u chy czynne ją d e r rzadko tylko były obs'erwowane, jako ru ch y pełzakowe.
Co do siły, k tó ra kierunek tu nadaw ała, to o dowód pozytyw ny jest trudno, ale w każ
dym razie m am y pew ne dane do przypusz
czenia, że ją d ra działają n a siebie wzajem nie przyciągająco, najpraw dopodobniej sk u t
kiem produkcyi pew nych substancyj, k tó
rym należy przypisać to działanie chemo-
taktyczne. T a pro du kcy a zw iązana być
•Ne 4 W SZ E C H ŚW IA T 5 7
musi z organizacyą jądra, ponieważ w ten
czas, gdy jąd ro odbywa okres m itozy dla w ytw orzenia ciałka kierunkow ego, a jądro plem nika ju ż wnikło— w tedy nie można zau
ważyć wcale ruchów tego jądra. U jaw niają się one dopiero w tedy, gdy jąd ro wróci do stanu spoczynku. Cały ten ruch jąd e r od
bywa się obustronnie ja k tego zresztą dowo
dzą badania Zieglera, E rla n g e ra i Lilliea.
Ten wpływ chem otaktyczny, k tó ry jąd ra w yw ierają na siebie, odbywać się może n a turalnie tylko przez pośrednictw o plazm y jajka, k tó ra oba ją d ra od siebie rozdziela.
W ten sposób pobudzona protoplazm a może sama potem oddziaływ ać bezpośrednio na ruch jąder. W protoplazm ie m ogą m iano
wicie powstawać potem prądy, które będą poruszać jądram i. Będą to naturalnie w te
dy bierne ruchy jąder. Couklin i E rlan g er stwierdzili takie p rąd y rzeczywiście w pro
toplazmie kom órek jajkow ych.
Że protoplazm a ja jk a m a udział w tych ruchach, które się tu odbyw ają—o tem świadczy zm iana budowy protoplazm y pod
czas zbliżania się jąder. W iadom o m iano
wicie, że zaraz po w niknięciu jąd ra plem ni
k a w ystępuje dokoła śródciałka plem niko
wego bardzo w yraźne promieniowanie. W ie
lu autorów stw ierdziło fakt, że ruchy jąd er nie rozpoczynają się wpierw, zanim w ystąpi to promieniowanie wśród protoplazm y.
Pomimo całego szeregu badań nad istotą tych prom ieni ochronnych, nie jesteśm y w stanie dziś z całą stanowczością odpowie
dzieć, jakie jest ich znaczenie i jak a ich n a tura. Przypisyw ano im właściwość kurcz- liwości, sądzono, że one działać mogą przez rozprężanie—mnie w ydaje się najprawdopo- dobniejszem przypuszczenie, że one m echa
nicznego działania nie m ają wogóle, ale, że są wyrazem ty c h zmian, które w protoplaz
mie w ystępują, a więc w yrazem pew nych prądów, które przebiegają w substancyi ko
mórki żyjącej. Ale to jest także tylko przy
puszczenie.
R easum ując teraz to, co powiedziałem o ruchach jąd e r elem entów płciow ych sądzę, że można dojść do ostatecznego wniosku, że te ruchy są częścią samodzielnemi rucham i jąder, częścią znów rucham i biernemi, któ rych źródła szukać trzeba w podrażnieniu protoplazm y jajk a. Czasem przeważa jeden
z ty ch momentów, czasem oba w ystępują równocześnie.
Gdy jąd ro plem nika złączy się z jądrem ja jk a w jednę całość m orfologiczną—w tedy następuje okres karyokinezy, w tedy się dzieli najpierw jądro powstałe z zespolenia dwu jąd e r elementów płciowych, potem dzieli się cała kom órka na dwie potomne, na dwa bla- stom erony. Od tej chwili zaczyna się p ro ces ciągłych podziałów komórkowych, k tó ry jest jednym z najw ażniejszych środków roz
woju. Cóż właściwie było podnietą do tego procesu,' co spowodowało, że kom órka spo
czynkowa zaczyna się dzielić i że się te p o
działy tylokrotnie pow tarzają. Innem i słowy co jest podnietą do akcyi rozwoju? W pro
cesie zapłodnienia, którego objawem jest to zespolenie dwu elementów płciowych, w ni
k n ął do ja jk a plem nik, wprowadzając swe j ą dro w postaci głów ki, plazmę w w itce plem nikowej i centrozom, k tóry się mieści w p a
sem ku łączącem. K tóryż z ty ch składników dał podnietę do rozwoju?
Przypuszczano dawniej, że sam proces
| zespolenia jąd e r jest istotą zapłodnienia.
W procesie zapłodnienia j ądro plem nika łączy
| się z jądrem jajk a. Doświadczenia H ertw i- gów i Boveriego w ykazały jednak, że to ze
spolenie jąd er nie jest istotą zapłodnienia.
| E ksperym enty te przeprowadzone były w ta ki sposób, że ja jk a jeżowców były w strząsa
ne w probówce, ta k silnie, aż porozpadały się na odcinki. B yły m iędzy niem i odcinki jądrzaste, ale były też i bezjądrowe odłamki,
j
Do probówki, w której mieściły się takie od
łam ki, dodano sperm y. Plem niki w niknęły do odłamków i to nietylko do odłam ków za
w ierających jąd ra, ale i do odłamków, które właściwie były odłam kam i samej plazmy, nie zawierały jąder. Plem niki pobudziły i. te bezjądrowe odcinki do rozw oju—rozwój odbyw ał się zupełnie normalnie.
F a k t ten jest niezbitym dowodem, że isto
tą em bryogenezy nie jest bynajm niej ze
spolenie jąd e r kom órek płciowych, że ja j
ko może być zupełnie pozbawione jądra,
ja po w niknięciu plem nika rozpoczyna się [ rozwój.
Z doświadczeń opisanych wypada, że o ile do rozwoju konieczna jest obecność jąd ra, to
| rzeczą jest obojętną, czy jest to jądro plemni-
58
W S Z E C H Ś W IA TJ\ó 4 ka, czy też plem nika i jajk a, a więc zespole
nie jąd e r nie je st bynajm niej isto tą procesu zapłodnienia. A le nie przesądzają one jed nakże o tem , czy jąd ro plem nika nie wnosi czynników, któreby były podnietą do proce
su rozwojowego.
Doświadczenia ostatnich la t przekonania tego nie potw ierdzają. Z całego szeregu doświadczeń w ynika, że udział jąd ra , które w nikło wraz z plemnikiem, może być ogrom nie ograniczony, a mimo tego procesy rozw o
jowe będą się zupełnie norm alnie odbyw a
ły. Ogłoszona w r. 1902 rozpraw a Teichm an- na w ykazała, że w pew nych w arunkach, g dy się stosuje pewne odczynniki chemiczne, albo dłuższy czas się trzym a dojrzałe ja jk a w wo
dzie m orskiej zanim się do nich dopuści plem niki—następuje oddzielenie głów ki od reszty plem nika. G łów ka pozostaje przy obwodzie kom órki, centrozom posuw a się dalej, potem zaczyna się podział kom órki jajkow ej. W całym tym procesie zapłodnie
nia głów ka nie bierze żadnego udziału, ona pozostaje przy obwodzie kom órki. Teich- m ann, uczeń Boveriego, w ykazał, że ta głów ka pozostaje nieraz w jednym z blastom ero- nów, a zatem odbyw a się brózdkow anie bez udziału głów ki plem nika. Z ty ch spostrze
żeń B overi w yprow adził wniosek, że głów ka plem nika nie je s t ty m czynnikiem , k tóry pobudza jajk o do podziału.
A więc uw agę zwrócić należy n a w itkę.
Obserwacye liczne pouczyły, że u niektó
ry ch zwierząt, n p .u jeżowców, w itk a plem ni
ka pozostaje na zew nątrz jajk a, nie w nikając wcale do środka ciała kom órkow ego. T am dostaje się w ty c h razach głów ka plem nika i centrozom —w ynika stąd, że w itk a również nie je s t czynnikiem pobudzającym jajk o do dalszego rozwoju.
D rogą w ykluczenia dojśó w te n sposób m ożna do przypuszczenia, że to centrozom je s t ty m czynnikiem , k tó ry pobudza jajk o do podziału.
B overi przytaczał dalej na to i inne dowo
dy: oto g dy w przypadkach niep raw idło w ych dostaje się kilka plem ników do jajk a , mim o że jeden z nich tylko łączy swą głów kę z jąd rem jajk a, inne zaś n a swoję rękę w y tw arzają figury achrom atyczne. W ytw o
rzenie takiej figury achrom atycznej je s t w y
razem podniecenia plazm y do akcyi tw ó r
czej. F ig u ry te pow stają dokoła poszczegól
nych centrozom ów plem nikowych.
B oyeri opiera się dalej na rezultatach p ra cy Z ieglera (1889). A utor ten postępow ał w ta k i sposób, że jajk o jeżowca przewężał sztucznie n itk ą w odpowiednim przyrządzie.
To przew ężanie nie było zupełne—tak , że obie połów ki pozostaw ały złączone m ostem plazm atycznym . W jednej części plazm y po jednej stronie n itk i zmieściło się jądro jajk a, z drugiej stro ny n itk i była sama tylko plazm a. Teraz wpuszczano plem nik tak, żeby w n iknął dotej części, która jąd ra jajk a nie za
w ierała. G dy się plem nik znalazł wśród plaz
m y ja jk a , pobudzał ją do podziału, tak, że
j
ta część zaczęła się brózdkować. Prom ienio-
| w anie plazm atyczne figury achrom atycznej
! koncentrow ało się n a centrozom ie plem nika.
G dy się to działo po stronie, gdzie mieścił się plem nik, to tym czasem rozpoczynały się zm iany po przeciwległej stronie nitki, tam m ianowicie, gdzie w śród plazm y mieściło się jądro kom órkow e jajk a . Ją d ro to okazuje tak ie objaw y, ja k b y miało w stąpić w karyo- kinetyczny okres podziału. Opona jąd ra ginie, jąd ro powoli zaczyna się rozpadać na składniki chrom atyczne. W sąsiedztwie ją d ra w protoplazm ie pojaw ia się prom ienio
wanie. Ale objaw y te trw ają krótko, po ja kim ś czasie następuje zupełna resty tu cya ją d ra tak , że znów w idzim y w tej części ty
powe jąd ro spoczynkowe. Takie próby po
działu ponaw iają się kilkakrotnie, ale zawsze bezskutecznie, tym czasem d ru g a część, w któ rej zn ajdow ał się plem nik, daleko ju ż zaszła w podziale.
Z ty c h doświadczeń Zieglera w ynikałoby, że obecność centrozom plem nika je s t n ie
zbędnym w arunkiem rozwoju. J u ż z po
przednich uw ag w yciągnąćby m ożna w nio
sek, że ją d ra obudw u nie są koniecznym w arunkiem rozw oju. To samo potw ierdza
| się i w ty ch doświadczeniach. Część jajk a, k tó ra nie zaw ierała wcale ją d ra jajk a, roz
w ijała się doskonale, m ając w yłącznie jądro plem nika. D ruga część jajk a zaw ierała je go jąd ro , ale rozwój mimo tego nie szedł.
Z iegler i Boveri są zdania, że przyczyną te go był brak centrozom u plemnikowego. Cen
trozom ten uw ażają ci badacze jako nie
zbędny do rozw oju bodziec, bez którego roz
wój odbyw ać się nie może.
JS6 4 59 Na podstaw ie w szystkich tych danych Bo-
yeri podaje hypotezę, k tóra m a objaśniać zjawisko zapłodnienia. Ja jk o — powiada on — posiada wszystkie organy i wszystkie właściwości, które są niezbędne do podziału, z w yjątkiem centrozomu, k tó ry inicyuje po
dział. T aki natom iast żyw otny centrozom zawiera plemnik, ale plem nikow i brak sub- stancyi, w której by te n centrozom m ógł swą akcyę rozwinąć. Przez połączenie obu elementów jajk o zdobywa ten czynnik po
trzebny do podziału, t. j . centrozom, który w obfitej protoplazm ie ja jk a rozw inąć może swoję działalność.
H ypoteza Boveriego, że przyczyny bezpo
średniej szukać należy w tem, że przez w ni
knięcie plem nika jajko zyskało organ, k tó rego m u do rozw oju brakow ało—posiadła niem al ogólne w nauce uznanie. Podnosiły się i dotąd od czasu do czasu podnoszą się głosy, że centrozom ja jk a może być orga
nem funkcyonującym w procesie zapłodnie
nia; większość autorów je s t jed n ak zdania, że centrozom plem nika jest punktem , koło którego się grom adzą prom ieniow ania pro- toplazmy, będące wyrazem objawów ak ty wnych wśród protoplazm y kom órki j a j kowej.
W całej teoryi Boveriego je s t przyjęte n a turalnie jako założenie, że centrozom jest stałym składnikiem m orfologicznym każdej komórki, a dalej, że centrozom tylko z cen
trozom u w ytw orzyć się może. Otóż obadwa te punkty, które są założeniem całej hypo- tezy Boyeriego, m ożna zaatakow ać na pod
stawie wielu obserwacyj. M organ np. ob
serwował pow staw anie wśród ja jk a w pew nych w arunkach całego m nóstwa, centro- zomów z prom ieniow aniam i w przypadkach, w których nie m ożna było przyjm ow ać po
chodzenia ty ch centrozom ów od centrozom u m acierzystego. Centrozom y takie pow sta
w ały wśród protoplazm y tej kom órki i tw o
rzyły się z plazm y, ta k samo ja k prom ienio
wanie.
Dalej w najnowszej rozpraw ie Yejdowskie- go m am y cały szereg fak tów , świadczących przeciw hypotezie B overiego. Y ejdow sky i Mrazek badali proces zapłodnienia u R yn- chelmis. Obserwacye ty ch autorów , poparte pięknem i rysunkam i w rozpraw ie, któ ra się ukazała w ostatnich m iesiącach, dowodzą,
że centrozom u w znaczeniu, w którem go Boveri przyjm uje, nie'm ożna uważać za o r
gan stały w komórce, tylko, że „centrozom pojaw ia się całkiem na nowo, peryodycz- nie“, a tylko m aleńkie ziarnko w ew nątrz ciała, które Boveri nazywał centrozomem, tak zwany „centriol“—m a być organem stałym.
Z apatryw ania powyższe sprzeciw iają się zatem przyjęciu w całej rozciągłości hypo- tezy Boveriego, k tóra conajm niej zmodyfi
kowaną być musi; bo g dy centrozom nie jest organem stałym , gdy centrozom w plaz
mie powstawać może samodzielnie, to nie można mu przypisywać tych właściwości, jakie m u przypisuje Boveri. G dyby jed n ak naw et nie było tych badań, które hypotezę Boveriego podkopują w jej założeniach, to jeżeli głębiej zastanow im y się nad tem, co dała nam teorya zapłodnienia Boveriego, gdyby naw et udowodniono faktycznie, że centrozom plem nika jest do rozwoju nie
zbędnie potrzebny—i tak jeszcze w pozna
niu istotnych przyczyn rozw oju nie bardzo wiele posunęlibyśmy się naprzód. Znam y tylko czynnik morfologiczny, poprzedzający rozwój.
Zanalizowaliśmy bliżej m orfologiczną część zapłodnienia, ale na pytanie, co się zmieni w jajk u przez to, że tam w niknął plem nik, albo (gdyby uwzględnić hypotezę B oyerie
go) na pytanie, co się w ja jk u zmieni przez to, że plem nik wprowadził do ja jk a swój centrozom —na to p ytanie dotąd odpowiedzi nie było.
Bezwzględnie pewnego rozw iązania tej kw estyi niem a do dziś dnia, są jednakże no
we badania, które zdają się rzucać prom ie
nie św iatła na tó ciemne zagadnienie nauko
we, które pozwalają spodziewać się, że w no
wo obranym kierunku prow adzona praca da ostatecznie zdawna oczekiwany rez u lta t po
myślny.
Nowy ten kierunek, o którym tu myślę, dały doświadczenia nad ta k zwaną parteno- genezą (dzieworództwem) sztuczną.
W iadom o powszechnie, że u większości zwierząt rozwój m ożliwy je s t tylko w ten
czas, gdy plem nik złączy się z jajkiem , gdy oba te elem enty płciowe zleją się w jednę całość morfologiczną. Prócz tego najpo
wszechniejszego ty p u rozwoju, dostrzegano
6 0 W S Z E C H ŚW IA T •Na 4
oddaw na d ru gi proces, t. zw. proces dziewo
rództw a czyli partenogenezy, k tó ry n a tem polega, że ja jk o niektórych zw ierząt może się rozw ijać bez zapłodnienia, bez łączenia z elem entem płciowym męskim. Otóż do
św iadczenia w ykazały, że ja jk a zwierząt, k tó re się w zw ykłych w arunkach rozw ijają w yłącznie pod wpływem plem nika, m ożna zniew olić do rozwoju partogenetycznego.
N azw ano to dzieworództwem sztucznem .
(DN)
SPR A W O Z D A N IE .
— Z filozofii nauk przyrodniczych. Sześć w y k ła d ó w w ygłoszonych w au li U n iw . w je sie n i 1 9 0 2 ro k u przez profesorów W sze c h n ic y J a g ie ł.
M au ry ceg o R u d zk ieg o , A u g u sta W itk o w sk ie g o , W ła d y s ła w a N atan so n a, L eona M archlew skiego, T ad e u sza G arbow skiego, M aurycego S tra sz e w skiego.
U k az an ie się podobnego ro d za ju d zieła w n a szej ub o g iej lite ra tu rz e naukow ej może b y ć n a zw ane bez p rz e sa d y w y p ad k ie m n ad z w y cz ajn y m i w ielce pożądanym . S ześciu w yżej w ym ienionych pro feso ró w W sze ch n ic y Ja g ie llo ń sk ie j w dziele te m zaznajam ia czy teln ik a z n a jb a rd z ie j zasadni- czem i i ogóinem i pojęciam i z zak resu u p ra w ia n y c h p rzez sieb ie gałęzi przy ro d o zn aw stw a.
P ro f. R u d z k i pisze „ 0 b u d o w ie kosm osu 44, przyczem p orusza k w e sty e skończoności i n ie skończoności p rze strzen i, a zarazem p o d a je w y ja ś n ie n ie różnic m iędzy g eo m etry ą euklidesow ą a ta k zw aną n ieeu k lid eso w ą w sposób zrozum iały za p ew n e n aw e t d la najm niej obeznanego z m a te m a ty k ą czy teln ik a, N astęp n ie za sta n aw ia się n a d m ożnością zastosow ania poznanych n a naszej p la necie p ra w p rz y ro d y do całego w szech św iata i p rzechodzi do p o rów nania sy stem u słonecznego z innem i u k ła d a m i gw iazdow em i.
P ro f. W itk o w sk i w w y k ła d z ie „O e te r z e44 w j a s n y i w y k w in tn y sposób p rz e d sta w ia nam obraz
zm ian, ja k im u le g ły p o g lą d y nasze n a te n o sta tn i z niew ażników . P oczątkow o w y o b ra ż a n o go so
b ie ja k o coś ruchom ego i sp ręż y ste g o , coś, co m ożna porów nać z rz a d k ą , sz ty w n ą g a la re tą , a św iatło m iało b y ć p ew nym ruchem , przenoszą
cym się po przez eter. D opiero te o re ty c z n e p o m y sły M axw ella i gen ialn e d ośw iadczenia H e rtz a pozw oliły nam porzucić ta k ie g ru b e , m a te ry a ln e p o g lą d y n a eter. I s to tą fali św ie tln e j i e le k tro m agnetycznej nie je s t ju ż ruch fa lis ty eteru , ale p ery o d y c zn e zm iany in d u k c y i elek try c z n e j. L ecz i ta k ie p o g lą d y n a e te r i zjaw isk a w nim zacho
dzące n ie pozostały bez sprzeczności. Z re sz tą w spółczesnym badaczom m ało chodzi o d o k ła d n e
objaśnienie, co znaczą te g o ro d zaju pojęcia ja k ete r, zadow alają się oni u k ła d an ie m ró w n ań mo
żliw ie d o k ład n ie opisujących zjaw isk a i dla nich, e te r może pozostać w p ro st „ p rz e strz e n ią obdarzo
n ą w łasnościam i fizycznem i“ .
S zk ic prof. N ata n so n a „ 0 teoryach m a te ry i14
o b ja śn ia p rze d ew szy stk iem c z y te ln ik a o ogólnym k ie ru n k u w y d arze ń w e w szechśw iecie m a te ry a l- nym oraz o pró b ach w ytłum aczenia zjaw isk ob
se rw o w an y c h w m a te ry i n a zasadzie m echaniki m o lek u larn ej. W d ru g ie j zaś połow ie o dczytu znaleźć m ożna pie rw sz e ja k b y za ry sy elek tro m a
g n ety czn ej te o ry i m a tery i, o p artej na ostatniem d ziecięciu ato m isty k i, t. j. n a pojęciu elek tro n u .
Z innego p u n k tu w id zen ia n a k w e sty ę m a te ry i sp o g lą d a prof. M arch lew sk i w „ P o g lą d a c h ch e
m icznych na b udow ę m a te ry i" . W y ja śn iw sz y p o k ró tce p rzy czy n y , ja k ie w yw ołały pow stanie te o ry i atom istycznej w zastosow aniu do zjaw isk fizycznych, p rz e b ie g a n astęp n ie h isto ry ę p o g lą dów n a sposoby łączenia się atom ów w cząsteczki zw iązków chem icznych, k tó re d o prow adziły o sta
teczn ie do gen ialn ej k o n c e p ^ i o przestrzennem u g ru p o w a n iu atom ów w cząsteczkach. N a zakoń
czenie p. M arch lew sk i zw raca u w ag ę na o d rad z a
ją c ą się od czasu do czasu id e ę, m ianow icie na to, czy ta k zw ane p ie rw ia stk i chem iczne nie są ty lk o odm ianam i ja k ie jś p ra-m atery i, za k tó rą w obecnym sta n ie w ied zy m ożnaby uw ażać ele k tro n .
W odczycie „Z ycie i w ied z a14 prof. G arbow ski zaznajam ia cz y te ln ik a z n ie k tó rem i n ajb ard zie j zasadniczem i k w e sty a m i te o ry i poznania, w szcze
gólności z paralelizm em psycho-fizycznym , i s ta r a się k w e sty e te spro w ad zić n a g ru n t ew olucyj
ny, k tó ry w w iększości n a u k p rzyrodniczych oka
zał się ta k pło d n y m w sk u tk i.
W ostatnim odczycie pod ty tu łe m „ P o m y sły do s y n te z y14 profesor S tra sze w sk i p ra g n ie „p rze
p ro w a d zić p rze k ró j przez całość zjaw isk w ta k zw anym m a tery aln y m św iecie o d b y w ający ch się, p rz e k ró j, zg o d n y z zasadam i dzisiejszego na e n e r
g e ty c e o p arte g o p rz y ro d o z n a w s tw a 44, a s ta ra się on to uczynić w ychodząc ze sta n o w isk a ściśle k ry ty c z n e g o realizm u, k tó ry uw aża za d alszą fa
zę ro zw o ju rozpow szechnionego obecnie realizm u naiw nego.
J a k w id ać z przytoczonej treśc i, czy te ln ik zo
sta je w ty c h odczytach w prow adzony n a n ajw y ż
sze szczyty, do ja k ic h się g a obecnie m yśl ludzka.
C z y ta n ie p rze to te j k sią żk i nie j e s t rzeczą łatw ą, mimo ja sn o ści w y k ła d u , w y m ag a pew nego w y siłk u um ysłow ego i co w ażniejsza um iejętności m y ślen ia pojęciam i a b s tra k c y jn e m i, k o rzy ść je d n a k z poznania tego d zieła, k tó re po staw ić można n a ró w n i z klasycznem i popularyzacyam i uczo
n y ch an g ielsk ich , sow icie o k u p u je pośw ięcony m u n a k ła d p rac y , a ju ż k a ż d y z p rzy ro d n ik ó w pow i
nien zaznajom ić się z te m i w yk ład am i; znaleźć
| tam m oże w iele rzeczy now ych, a znane ju ż p rze d sta w ią m u się nieraz w now em pobudzającem do m y ślen ia św ietle.