• Nie Znaleziono Wyników

Adres IRedeiłscyi: IKrafeo-wsłcie-Frzed-naieście, 2>Tr 66.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres IRedeiłscyi: IKrafeo-wsłcie-Frzed-naieście, 2>Tr 66."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M . 2 5 . Warszawa, d. 18 czerwca 1893 r. T o m X I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

p u p n i i i m f r a t a u / Q7c r u < : u u u T « i < 1 Ko.n iłe t Redakcyjny W s z ec h ś w iata sta n o w ią P a n o w ie:

K K tN U M tK A IA „W ŁZELH bW IA. A . A le x a n d ro w ic z J „ D e ik e K „ D ie k ste in S „ H o y e r H . W W a r s z a w ie : ro czn ie rs. 8 \ J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w sk i W ł., K ra m szty k S ., N a-

, . , . tanson T., P rau ss S t„ S ztolcm an T. i W ró b le w s k i W .

k w a rta ln ie „ 2 ; J

Z p r z e s y łk ą po c z to w ą : ro czn ie ' „ l o P ren u m ero w ać m ożna w R e d a k c y i „W sze ch św ia ta "

p ó łro czn ie „ 5 I i w e w szy stk ic h księgarniach w k raju i zagranicą.

Adres IRedeiłscyi: IKrafeo-wsłcie-Frzed-naieście, 2>Tr 66.

z powodu głosu Mansiona o Koperniku.

N a kongresie naukowym międzynarodo­

wym katolików w P ary żu w r. 1891 znany m atem atyk belgijski, Mansion, w referacie swym o K operniku s ta ra ł się przedstawić wielkiego astronom a jak o zwolennika poglą­

dów Tom asza z A kwinu, który teoryom astro­

nomicznym nadaw ał wyłącznie charakter hy- potetyczny i usprawiedliwiał zarazem teologa protestanckiego O ssiandra, który w tym du­

chu znaną przedmowę „Do czytelnika” do dzieła K opernika napisał. Ponieważ nad interesującem przemówieniem Mansiona m a­

my zam iar poczynić pewne uwagi, podajemy j

więc naprzód wykład jego w obszerniejszem streszczeniu.

Schiaparelli. powiada M ansion, w znanej swej pracy o poprzednikach K opernika w s ta ­ rożytności ’), wykazał, że starożytni obmy-

') Precursori diCopernico nell’ antichi‘a, 1873;

yrzekład niemiecki Curtzego, 1876.

ślili w ciągu trzech wieków prawie wszystkie możliwe systemy wytłumaczenia ruchu po­

zornego gwiazd, słońca i pięciu znanych wówczas planet. W Y-ym wieku przed Chr.

pytagorejczyk Filolaus mówi o ogniu środko­

wym, około którego obracają się wszystkie gwiazdy, niewyłączając słońca i ziemi.

W wieku następnym Eudoksus zbudował znów system sfer koncentrycznych, w których zięmia nieruchoma je st środkiem świata. Sy­

stem ten rozwinięty przez K alip p a je s t pod­

staw ą systemu A rystotelesa. N iezadługo po Eudoksusie H e ra k lit przyjm uje znów obrót dzienny ziemi; słońce, wykonywa obieg roczny około ziemi, samo zaś je st środkiem ruchów W enery i M arsa. J e s t to, ja k widzimy, pier­

wowzór późniejszego systemu Tychona B rahe.

W spółczesny H eraklitow i nieznany a stro ­ nom oraz A ry starch z Samosu, staw iają krok dalszy, albowiem obm yślają zupełny u kład heliocentryczny: planety i ziemia k rążą około słońca, ziemia zaś a nie kula niebieska wyko­

nywa obrót około swej osi.

W sto la t potem system wprost przeciwny ogłasza H ipparch, udoskonalając go za po­

m ocą epicyklów Apolloniusza, które pozwala­

j ą na bardzo wielkie przybliżenie w rachu nk u ruchów ciał niebieskich. Ziem ia staje się

(2)

386 WSZECHSWIAT. N r 25.

ted y znowu środkiem nieruchom ym wszech­

św iata ja k w systemie E udoksusa, gwiazdy stałe odbywają około niej swe obroty, prócz tego słońce, księżyc i planety m ają ruchy ko­

łowe, za pom ocą których tłu m aczą się wszyst­

kie ich anomalie. System H ip p arch a, udo­

skonalony i uzupełniony, otrzym uje w II-gim wieku po Chr. ostateczną swą postać w nie- śm iertelnem dziele P tolem eusza, w Alm a- geście.

Dlaczego starożytni, któ rzy znali system heliocentryczny, nie dali m u pierwszeństwa przed geocentrycznym; co skłoniło ich do wy­

boru system u mniej doskonałego i mniej p ro ­ stego? D w a były tego powody, odpowiada Mansion: jed en praktyczny, drugi filozoficzny.

Z p un ktu widzenia przepowiedni astrono­

micznych i rachunku współrzędnych geogra­

ficznych ziemskich, starożytni stanęli, ja k i my stoimy obecnie n a stanowisku geocen- trycznem . Zredagow anie kodeksu astrono­

micznego z tego p unktu widzenia było rzeczą n a tu ra ln ą i uczynił to Ptolem eusz w A lm age- ście w sposób ta k doskonały, że u tru d n ił zna­

komicie pow rót do system u heliocentrycznego.

D ru g i powód był głębszy, starożytni od­

dzielali starann ie astronom ią, t. j. naukę fenomenów niebieskich, od szukania przy­

czyn ruchów gwiazd oraz gpekulacyj nad rzeczywistością lub nierzeczywistością tych ruchów. T e ostatnie badania należały do fizyki, t. j. do tej części filozofii, k tó rą dziś nazywamy kosmologią. W y b ó r przeto hi­

potez astronom icznych był d la nich rzeczą obojętną; nie widzieli oni żadnej niedo­

godności w przyjęciu stanowiska geocentry- cznego, k tó re odpowiadało ruchom obserwo­

wanym i bezpośrednim zastosowaniom.

Od Ptolem eusza aż do X V I I praw ie wieku filozofowie i astronomowie nie przestaw ali uważać teoryj astronom icznych za p roste fik- cye służące do tłum aczenia ruchów. W wie­

kach średnich święty Tom asz z Akwinu w ko­

m entarzu swym do N ieb a arystotelesow ego wypowiada wyraźnie, że niem a potrzeby, aby założenia astronom ów były prawdziwe, idzie bowiem tylko o to, aby za pomocą nich ruchy pozorne ciał niebieskich wyjaśnić się dały.

K opernik, zdaniem M ansiona, podzielał cał­

kowicie ten pogląd. Znaleziono w naszych czasach książeczkę K o p ern ik a, b ęd ącą nieja­

ko streszczeniem i zapowiedzią dzieła o obro­

ta c h a napisaną około r. 1530, książeczka t a nosi tytuł: „Nicolai Copernici de hypothesibus m otuum coelestium in se constitutis commen- tario lu s” '). W przedmowie do niej mówi K opernik, że wyjaśnia system św iata lepiej niż jego poprzednicy, „si nobis aliąuao peti- tiones, quas axiom ata vocant, concedantur”

(jeżeli pozwolone nam będzie uczynić pewne postulaty, k tó re nazyw ają aksiom atam i). N a ­ stępuje potem siedem postulatów, w których K opernik żąda, aby zgodzono się n a nieru­

chomość słońca, ruch ziemi, niezm ienną odle­

głość gwiazd.

D alej przytacza M ansion znaną pracę R e- ty ka, „ N arra tio prim a,” k tó ra poprzedziła również wielkie dzieło K opernika, a w której poglądy wielkiego m istrza są przez ucznia jeg o streszczone i objaśnione. W szędzie tu,, powiada Mansion, mowa je s t o hipotezach dawnych i nowych. Toż sam o znajduje M an­

sion i w samem dziele o obrotach. W dwu tylko rozdziałach porzuca K opernik te rre n astronom ii i wstępuje w dziedzinę fizyki w znaczeniu kosmologii. W jednem miejscu (księga I , rozdz. 7) w ykłada argum enty P to ­ lem eusza za nieruchom ością ziemi, w drugiem zaś (księga I , rozdz. 8) usiłuje wykazać, źe są m ało przekonywające z punktu widzenia fizyki; wszędzie zresztą pisze ze stanowiska fenomenalnego i ogranicza się n a systema- tycznem wyjaśnieniu ruchów ciał niebieskich r

„solis im m obilitate concessa” (przy przyjęciu nieruchomości słońca) lub „per assum ptam telluris m obilitatem ” (przy założeniu ruch u ziemi). Ossiander tedy, zdaniem Mansiona,.

w przedmowie swej n a czele dzieła o obrotach umieszczonej, streścił i trad ycy ą św. Tom asza z A kw inu i poglądy samego K opernika, gdy n ap isał te słowa: „N eque enim necesse est eas hypotheses esse veras imo ne verisimiles ąuidem , sed sufficit hoc unum , si calculum obseiwationibus congruentem exhibeant...

N eąue ąuiąuem quod ad hypotheses attin et quiquam certi ab astronom ia expectet, cum ipso nihil p ra estare queat... (N iem a bowiem konieczności, aby te hipotezy były prawdziwe,, aby naw et były prawdopodobne, w ystarcza ju ż to jedno, aby dawały rachunek zgodny ze

') Porówn. artykuł Nieznane dzieło Kopernika*

Wszechświat, Tom II, 1883, str. 509— 511.

(3)

N r 25. WSZECHSWIAT. 387 spostrzeżeniami... Niechaj nikt co do hipo- I

tez nie oczekuje czegoś pewnego od astrono­

mii, gdyż ta nic podobnego dać nie może...) W spółczesne Kopernikowi biegłe w stu- dyack starożytności oraz następne dwa lub trzy pokolenia rozum iały system K opernika, tak ja k go rozum iał Ossiander. N a dowód przytacza Gemmę F riscusa, M elanchtona, M uleriusa, uczonego wydawcę trzeciej edycyi dzieła o obrotach, B ellarm ina, B akona i Des- cartesa. Adepci nauki kopernikowej są­

dzili, powiada M anson, że powiększą jego wielkość, przypisując mu więcej niż chęć sy­

stem atycznego wyjaśnienia ruchów; je st to przeciwnie poniżanie wielkości, bo w dzisiej­

szych czasach sławni geometrowie: de Saint- Y enant, Jaco b i, Kirchoff, Poincare uważają coraz częściej mechanikę rozumową i fizykę m atem atyczną z punktu widzenia czysto-cyne- tycznego...

Tyle M ansion. Zobaczmy teraz, czy i o ile wolno nam się zgodzić na to zapatrywanie.

R ozpatrzm y naprzód rzecz ze stanowiska historycznego.

Otóż nie ulega wątpliwości, że przedmowa O ssiandra była napisana bez wiedzy i zezwo­

lenia K opernika i jego przyjaciół. Z a ra z po wydaniu drukiem dzieła o obrotach, którego autor w grobie ju ż spoczął, jeden z najw ier­

niejszych jego przyjaciół Tidem an Giese, który go najbardziej ze wszystkich do ogło­

szenia dzieła zachęcał, w liście do R etyka pi­

sanym *) protestuje przeciwko przedmowie Ossiandra i dom aga się jej usunięcia.

Myli się Mansion, twierdząc, źe wszyscy współcześni Kopernikowi, lub bezpośredni jego następcy pojmowali jego system tak , ja k go chciał przedstaw ić Ossiander. J u ż K epler poważnem swem słowem zwrócił uwagę na niewłaściwe postąpienie O ssiandra i przeciwko jego poglądom, jakoby od sam ego K opernika pochodzącym, wystąpił. Uczynił to naprzód w dziełku A pologia Tychonis contra U rsum , napisanem w r. 1601, krążącem wówczas w odpisach a za naszych czasów dopiero z rę ­ kopisu wydanem; następnie zaś w dziele

„A stronom ia nova,” w którem powstaje prze­

ciwko podobnym do Ossiandrowskiego poglą­

dom znanego m atem atyka P io tra R am usa.

W yraźnie mówi tam K epler, źe b ajk ą jest najniedorzeczniejszą (fabuła est absurdissim a) rzeczy natu ralne tłum aczyć za pomocą przy­

czyn fałszywych, lecz b ajk a ta nie może być w K operniku... A ndrzej to Ossiander, gdy zajm ował się edycyą K opernika przedmowę ową postawił n a czele, „Copernico ipso au t jam m ortuo au t certe ig n aro ” (gdy K opernik już nie żył albo na pewno nie wiedział o tem).

P o K eplerze Gassendi w swoim życiorysie K opernika ’) powtórzył to samo o przedm o­

wie Ossiandra; mimo to jed n ak przez kilka wieków utrzym ywało się błędne mniemanie, że K opernik sam był autorem tej przedm o­

wy. Powtórzyli je M ontucla w historyi m a­

tem atyki, D elam bre w historyi astronomii, a za niemi pow tarzali inni aż do naszych cza­

sów, jakkolwiek niektóre w yrażenia w przed- 1 mowie ja k np. „artifex egregie fecit” (m istrz uczynił to doskonale) mogły łatwo nasunąć myśl, źe podobnych słów nie mógł napisać sam Kopernik. Chcieć zaś tłum aczyć napi­

sanie podobnej przedmowy przez samego K o­

pernika obawą przed prześladowaniami jego nauki lub chęcią ub łagania przeciwników—- je s t to nieznać ch arak teru K opernika, jego niezachwianej wiary w zwycięztwo prawdy i w stanowczość sądu, jak i w wielu miejscach dedykacyi do P aw ła I I I zaznaczył. Czy z przekonania, czy też z oportunizm u dla ugłaskania przeciwników postąpił w ten spo­

sób Ossiander, a jakkolwiek nie można go posądzać o złą wiarę, nie ulega jednak w ątpli­

wości, że d ziałał bez upoważnienia i źe n a długie wieki obałam ucił opinią publiczną.

Dopiero wydawca warszawskiego wydania dzieł K opernika, J a n Baranowski, opierając się n a Gassendim, wskazał znowu wyraźnie istotnego au to ra przedmowy. Zdanie przeto M ansiona pod względem historycznym ulega zaprzeczeniu.

Czy K opernik m ógłby się był pogodzić z treścią przedmowy, gdyby j ą sam był czy­

') D. 26 lipca 1543. Patrz wydanie warszaw- ') Nicolai Copernici Yita w dziele Tychonis skie dzieł Kopernika, str. 640— 641. Brahe Yita, wyd. 2-go, 1655, str. 319.

(4)

388 WSZECHSWIAT. N r 25.

ta ł; ozy rzeczywiście streszczała ona jego po­

glądy filozoficzne? Z d aje się, że nie. P o ­ średnio świadczą o tein: list Giesego, zdanie K eplera, odpowiedź O ssiandra na list K o p e r­

nika przechow ana w treści swej u K eplera;

bezpośrednio zaś rozm aite ustępy samego dzieła Kopernikowego, a zwłaszcza wspo­

mnianej już dedykacyi papieżowi Pawłowi I I I . oraz następującej po niej przedmowy samego K opernika, z których wcale nie widać, aby K opernik chciał teoryą swoję przedstaw iać tylko jak o hipotezę zupełnie dowolną. P rz e ­ ciwnie, z naciskiem nieraz wygłasza, że od­

tw arza ona istotny porządek rzeczy w przy­

rodzie. Jeżeli mówi często o „przyjęciach”

i „założeniach,” to w skazuje tem raczej dro­

gę, ja k ą szedł do swego odkrycia i w jakiem utwierdziło go następne dociekanie, niż do­

wolną koncepcyą umysłową. P y tan ie o kry- teryum praw dy należy do najtrudniejszych i najgłębszych zagadnień metafizycznych, a niema, sądzimy, takiego, któreby służyło n a wszystkie wieki i dla wszystkich umysłów.

D la K opernika kryteryum prawdziwości jego uk ład u stanow iła p ro sto ta planu i zgodność dedukcyj płynących z przyjęcia ruchu ziemi i nieruchomości słońca. Czyż m ogło wów­

czas istnieć kryteryum inne, dotykalniejsze lub potężniejsze. N ietylko fizyka ale i m echa­

nika w znaczeniu dzisiejszem nie istniały, nie był jeszcze odkryty, bo odkrytym być nie inógłjeszcze, ów węzeł przyciągania powszech­

nego, jakim Newton połączył światy; astrono­

m ia K op ernika m ogła być tylko opisem kon- figuracyj ruchów planetarnych, m ogła być teo ry ą cynem atyczną, a raczej zw ykłą geome­

try ą ruchu. Dzisiejsze teorye cynematyczne a raczej m echaniczne, z jakiem i M ansion ze­

staw ia teoryą K opernika, są czemś nowem i odmiennem, bo stanow ią kro k dalszy w zgłę­

bianiu związków pomiędzy zjawiskami. Tkw ią w nieb nieznane za czasów K opernika formy m atem atyczne siły, masy, energii i t. p., wy­

dzielone z doświadczeń fizycznych i przenie­

sione następnie do dziedziny ruchów ciał nie­

bieskich, mieści się w nich d łu g a p ra ca um y­

słowa kilku ubiegłych stuleci. P oglądy uczo­

nych takich, ja k Kirchoff, P oincare i inni, nie są więc naw et ze stanow iska filozoficznego cofaniem się do poglądów geometryczno-cy- nem atycznych K opernika. W rozwoju umie­

jętn o ści zachodzi to znane zjawisko, że, gdy

nauka doświadczeniem i obserwacyą dojdzie do pewnych praw d ogólnych, gdy zdeterm inu­

je pewne aksyom aty lub postulaty, wtedy po­

stu laty te sta ją się podstaw ą umiejętności czysto-teoretycznej, k tó ra postępuje ju ż przy pomocy dedukcyi. Ponieważ zaś podstawy um iejętności czystej mogą, teoretycznie bio­

rąc, ulegać modyfikacyom i uogólnieniom, stąd są one niejako w nauce czystej hipoteza­

mi. P rz y stosowaniu wszakże nauki czystej do badania przyrody przyjm uje się te hipo­

tezy lub ten u k ład hipotez, który wystarcza do połączenia największej liczby klas zjawisk, k tó ry daje najlepszą zgodność teoryi z do­

świadczeniem i obserwacyą, k tóry nie prowa­

dzi do sprzeczności. Innej drogi niema, po niej tylko postępuje wiedza, a jednym z je j stopni by ła teoryą K opernika. N ieśm iertelna je j zasługa polega na tem, że zerw ała z kie­

runkiem dawniejszym, któ ry nie m ógł ju ż prowadzić ludzkości ku nowym prawdom. Sy­

stem ten spełnił swoję rolę i u trac ił swoję ży­

wotność, nauka zaś K opernika w lała świeże tchnienie w umysły i otworzyła zupełnie nowe widnokręgi. Czy wielki astronom przeczuwał c a łą przyszłość nauki, trudno o tem wiedzieć, ale to chyba jiewna, że odczuwał głęboko praw dę w niej zaw artą. Z e ty tu ł dziełka jego „C om m entariolus” zaw iera wyrazy de hypothesibus, niczego to nie dowodzi, ty tu ł ten bowiem m ógł pochodzić i od kogo innego;

jeżeli w samym tekście mówi o postulatach, (petitiones), to nierównie lepiej zgadza się z duchem jego nauki uważanie tych postula­

tów za wymogi konieczne, niż za zupełnie do­

wolne hipotezy lub fikeye. Z re fera tu M an­

siona m ożna wyciągnąć chyba ten wniosek, że praw da „bezwzględna” by ła i je st nieznaną, i że teorye naukowe odsłonić nam jej nie mo­

gą. Lecz wniosek taki wykracza już z dzie­

dziny samej wiedzy i należy do metafizyki.

D zieje nauki każą nam ru ch ziemi uważać nietylko za przypuszczenie spekulującego um ysłu i stw ierdzają, że i w znaczeniu fizycz- nem nau ka K opernika nie pozostała jedynie układem hipotez.

S. DicJcstein.

(5)

N r 25. WSZECHSWIAT.

W K R A J U I N D Y A N

MANZANEROS

/ > 0 * x t y n \

V " x* x “ v J X v _ J I i X Z \ ) t

12 grudnia, pożegnawszy H em pla i Ł a- źniewskiego, którzy odjechali przez Chile do Europy, opuściłem Koca sam otrzeć z F ilipia­

kiem i chłopcem do koni, udając się lewym brzegiem rzeki Lim ay na południe, z m ałą karaw aną 9 jucznych koni i mułów.

O 7 mil geogr. powyżej m iasta p rzepra­

wiamy się łodzią przez wezbrane nu rty rzeki N euąuen, posuwamy się w górę rzeki. W prze­

ciągu 10 dni ujechawszy około 50 mil geogra­

ficznych, mamy przed oczyma niezmienny krajobraz, praw ie nieróźniący się od doliny R io N e g r o. L im ay— to rzeka b y stra i g łę ­ boka, m ająca 200— 300 m etrów szerokości, spławna n a całej swej długości. B rzeg prawy, patagoński, stanowi wszędzie schodzący do samej wody strom y m ur czerwonego piaskow­

ca, brzeg lewy, araukański, ta k samo ja k w B io N egro, przedstaw ia dość obszerną do­

linę, w rzynającą się zatokam i w skalistą k ra ­ wędź płaskowyżu patagońskiego. C ałą ró ­ żnicę stanowi czerwona (zam iast szarej) barw a eoceńskiego piaskowca oraz znacznie bujniej­

sza zieloność łąk i gajów wierzbowych, gdzie szarańcza nie poczyniła ta k wielkiego spusto­

szenia, ja k w dolinie R io N egro. Co mil p arę m ijamy samotne fermy basków owczarzy, co mil 10—graniczne posterunki wojskowe, t. zw.

fortines, m ające po 2■—3 ludzi załogi. N ie­

gdyś były to forty wzniesione przeciwko in- dyanom — teraz z fortów mało co zostało, a posterunki służą tylko do utrzym ania ko- munikacyi pomiędzy wysuniętemi naprzód za­

łogam i wojskowemi a sztabem w Roca.

Pierw szy nocleg w dolinie rzeki Lim ay za­

znaczył się komicznym epizodem. Noc była księżycowTa, jasn a, ciepła, wesoło świerszczaly cykady, z poblizkiego jeziora dolatywał g a r­

dłowy krzyk łabędzi i gw arna kaczek rozmo­

wa. Podłożywszy butelkę pod głowę, otulony b u rk ą drzem ałem właśnie, gdy śpiący obok mnie ch a rt faw oryt zerw ał się warcząc,

a w tejże chwili rozległ się wystrzał: F ilipiak z miną tryum fującą podnosił z ziemi ubitą zwierzynę: ku przerażeniu mojemu zdaleka poznałem w niej śmierdziela (M ephitis patha- gonica). K rzyczę więc, żeby go najdalej wy­

rzucił, bo nas n a całe miesiące zapowietrzy—

kucharz mój jednak, m ający snadź powonie­

nie niezbyt czułe, a mało w zoologii biegły, odpowiada mi z flegmą, źe z tego fu terk a by­

łaby ład n a m ufka dla jego żony... N areszcie jed n ak i Filipiak zaczyna odczuwać, że za­

pach skunksa m a m ało wspólnego z perfum a­

mi i ciska go do jeziora. Szczęściem jeszcze, zwierzę zabite n a miejscu, nie zdążyło smro­

dliwej swej cieczy wypuścić. W szystko wraca do dawnego porządku. M ija wszakże zale­

dwie pięć m inut, gdy nowe warczenie krucz­

k a i dwa strzały z dubeltówki znowu mnie alarm ują. Chwytam za karabinek i cóż wi­

dzę: oto F ilipiak ugania się za postrzelonym skunksem, okładając go kolbą. Tym razem zwierzątko, broniąc się rozpaczliwie, pokazało w całej pełni, co potrafi. Psy, stuliwszy ogo­

ny, skomląc i czmychając uciekają, Filipiak ciska nową zdobycz ja k najdalej i idzie spać nareszcie.

Z abite skunksy prześladowały nas ja k wy­

rz u t sumienia długi czas jeszcze. Jakkolw iek bowiem n azaju trz F ilipiak zmienił całe u b ra ­ nie, a splamione starannie w yprał — w cztery miesiące później czuć je jeszcze było silnie, a osada dubeltówki byłaby prawdopodobnie nazawsze z tym miłym arom atem pozostała, gdyby mi jej w pół roku potem nie złamano.

Jedenastego dnia podróży, minąwszy opu­

szczony fort N ogueira, wkraczamy w pierwsze przedgórza Kordylierów. N apróźno szukana namalowanej na mapie Rohdego rzeki Piczi—

P ik un —Leufu. Okazuje się, że je s t to zdrój m alutki, znikający co chwila wśród torfiastej doliny, a ta k wązki i traw ą zarosły, źe koń mój go przekroczył, niespostrzegłszy wcale.

Od ujścia tej stru g i dolina L im aju zwęża się nagle w niedostępny, wysoki parów, blizko 100 kilometrów długi.

P o n ad piaszczystym płaskowyżem panuje tu ta j niewysokie, (około 1500 metrów) lecz szerokie na mil kilka pasmo granitowe, zwane C ordillera de las angosturas, usiane mnó­

stwem żyznych, obfitujących w pastw iska i wodę kotlin i dolin zamkniętych, z których bardzo m ała tylko cząstka posiada odpływ

3 8 9 _

(6)

3 9 0 WSZECHSWIAT. JSTr 25.

ku rzece po tysiącznych zw rotach i gzygza- kach.

Ujechawszy od N ogueira 5 mil w kierunku zachodnim, napotykam y jed n ę z takich dolin, zakończoną od strony L im aju skalistym wą­

wozem, którego wejścia strze g ą dwie nagie granitowe skały, ja k dwie baszty strażnicze, noszące nazwę „Orlej sk ały ” (P ied ra del A quila). D olina sam a, ro zgałęziająca się n a kilka odnóg, ku środkowi wyniosłości dą­

żących, nie posiada właściwego strum ienia, lecz jedynie liczne źródełka, tw orzące m ałe, niebezpieczne dla zw ierząt trzęsaw iska. J e ­ dna z odnóg, k tó rą zachodzi droga z Noguei- r a n a dno bujnej łąki, nosi nazwę „Oczu wodnych” (Ojos de A gua), południowa odnoga nazywa się „Pisanym kam ieniem ” (P ied ra P intada). G órną część doliny, leśną nieco w stronie od drogi uczęszczanej, zajm ują indyanie z pokolenia kacyków A n k a tru i P e ­ re ira, osławieni złodzieje koni, od któ­

rych p a rę razy w nocy ostrzeliw ać się m u ­ siałem .

Od chwili wkroczenia n a tere n granitow y, zmienia się n araz flora dotychczasowa. Z n i­

kły cierniste patagońskie krzewy— natom iast mam y w dolinach bujne soczyste łąki, w któ ­ rych konie całkowicie toną, piękne pióropusze Pynerium i trzcinę, natom iast n a suchem żwirowisku i skałach gór okolicznych p o ja­

w iają się obok rzadkich traw —jakieś kępy żółtawej barw y, o prawidłowo półkulistym kształcie, m ające do 1 m e tra średnicy (t. zw.

y erba negra). "W faunie tak że znaczną wi­

dzimy różnicę. B ra k tu ta j wielu ch a rak te­

rystycznych ptaków stepu patagońskiego, ja k E ndro m ia elegans i M imus patagonicus np.

natom iast pojaw iają się nieznane przedtem formy tanagridów i wróbli kordylierskich; | zam iast zwykłego stru sia (R hea am ericana) | spotyka się m ałe stad k a mniejszego gatu n k u niewiększego od dropia (R h ea D arw ini); nie spotkałem też nigdzie zwykłego pancernika P rao p u s hybridus, lecz inną ja k ą ś formę, prawdopodobnie nową, najbliższą do D asypus yillosus. U kazują się też pierwsze kondory.

Trzynastego dnia podróży, bez szczegól­

nych przygód stanęliśm y w osadzie znajome­

go mi duńczyka, p. K a ro la A hlefelda nad rzeką K olion-K ura, gdzie m uszę się czas dłuższy zatrzym ać celem wypoczynku zdrożo­

nych koni i ułożenia m apy g ór okolicznych.

Dziennik podróży wykazuje w rezultacie przestrzeń 400 kilometrów przebytych od ko­

lonii R oca kosztem trzech koni, k tó re mi p a ­ dły w drodze ze znużenia. S tan pozostałych zwierząt je s t ta k opłakanym, źe co najmniej przez miesiąc nie będę m ógł z nich korzy­

stać.

Mój przyjaciel A hlefeld je s t pełnomocni­

kiem kompanii kolonizacyjnej del Lim ay, ł ą ­ czącej większość koncesyj w regionie od ujścia L im aju do jeziora JSTahuel-Huapi, n a prze­

strzeni około 500 mil kwadratowych.

Doliny L im aju, K olion-K ura i innych jego dopływów zaludniły się n ad e r szybko, bo w przeciągu dwu la t zaledwie i dzisiaj już tru dn o byłoby znaleźć kaw ałek niezajętego teren u, z w yjątkiem niegościnnych i jałow ych przestrzeni płaskowyżu, tworzących, co p ra ­ wda, znaczną większość g runtu, gdzie b rak wody i paszy oraz jało w a gleba wszelkie p ró ­ by osadnictwa udarem niają. R olnictw a tu niem a, koloniści tru d n ią się wyłącznie p aster-

| stwem, a całe terytoryum pomiędzy Kolion- K u ra i N euguenem posiada ważne znaczenie d la ożywionego handlu bydłem, ja k i się jeszcze od czasów panow ania indyan z Chile pro­

wadzi.

K om pania wydzierżawia jedynie pastw iska osadnikom w cenie 10 pezós (około 20 fran­

ków złotem ) rocznie za 1 leguę kw adratow ą (25 □ kilom.), g runty są dotychczas własno­

ścią narodową, gdyż koncesyonaryusze, k tó ­ rym je rozdano, nie dopełnili warunków kolo- nizacyjnych. Obecnie polecono im uchw ałą parlam entu włożyć n a każdą leguę kw adrato­

w ą k a p ita ł 500 pezos w bydle i budynkach, zwrócić rządowi ł/ 4 część terenu, a za pozo­

sta łe uiścić opłatę w kwocie 75 centów za h e k ta r w ra ta ch trzechletnich.

Rezydencya A hlefelda je st daleką od kom­

fortu: chałupka z adobes i koszlawych, nie- ociosanych słupów wierzbowych, złożona z dwu izb o dwu m alutkich oknach, k ry ta trzciną, bez p ułap u; wiązania dachu obycza­

jem tutejszym z surowego rzem ienia. Z byt- kownemi sprzętam i, nieznanemi w innych fer­

m ach są: drzwi n a skórzanych zawiasach, obszerny komin i p arę mebli, grubo z desek i kijów wierzbowych wyciosanych.

C ałem i m iesiącami właściciel, człowiek wy­

kształcony, z lepszego tow arzystw a pocho­

dzący, wraz z m łodą żoną, nie widują n a swym

(7)

N r. 25. WSZECHSWIAT. 391 stole nic oprócz gotowanej lub pieczonej b a ­

raniny i m atę. Ryżu, soli, mąki, cukru i t. p.

drobiazgów tu ta j bardzo często braknie, a przy sposobie chowania bydła w stepie, po­

mimo obfitości krów o n abiał bardzo trudno i każdą krowę mleczną trzeba na ark an ła ­ pać, wiązać, pętać, jednem słowem, odbywać manipulacye, utrudniające niezmiernie gospo­

darstw o mleczne. P róby upraw y warzyw do­

tychczas wypadły nieszczęśliwie: w roku ubie­

głym mróz w grudniu zniszczył wszystko, w bieżącym — szarańcza zjad ła ogród do­

szczętnie. Ocalały gdzieniegdzie tylko k a r­

tofle.

Ludność tutejsza, ja k zwykle na kresach, re k ru tu je się z najróżnorodniejszych elemen­

tów i narodowości. Najwięcej spotyka się Basków, w dolinie K olion-K ura niebrak też W łochów, F rancuzów i Niemców. Pomiędzy owczarzami spotkałem kilku zbiegłych m aj­

tków, jednego chłopca od fryzyera i jednego—

hrabiego P u ttk a m e ra . J a k ą losu koleją ten m łody kuzynek pruskiego m inistra tu taj owce pasa, jest dla mnie tajemnicą. F ak tem jest, źe siedzi na koniu ja k gauczo, nosi buty z ko­

bylej skóry i w łada boleadorem ja k indyanin, pomimo papinkowatej panieńskiej twarzyczki i jasnolnianych swych włosów.

O sadnik tutejszy m a do walczenia, oprócz złodziei dwunożnych—indyan i chilijczyków, z dwoma wrogam i ze św iata zwierzęcego, a tem i są pum a i kondor.

Lew am erykański'(pum a), bardzo jeszcze w całej P atag o n ii pospolity, nie posiada wprawdzie odwagi i siły swego afrykańskiego imiennika, d o ra sta jednak rozmiarów wcale pokaźnych i w stadach owiec wielkie wyrzą­

dza szkody. Różni się on barw ą popielato siwą od rudej pum y leśnej podzwrotnikowych okolic. P o lu ją n ań z psami, dobijając bolea­

dorem, gdy go charty osaczą.

K ondor, bardzo tu taj również pospolity, nie zadaw alnia się, ja k gdzieindziej, padliną, lecz nap ad a przeważnie nowonarodzone cielę­

ta , których blizko 3 0 % w ten sposób ginie.

T ępią je, zatruw ając padlinę, lecz z małym skutkiem.

Najw ażniejszym dopływem K olion-K ura je st rzeka Czemenkuin, długa około 10 mil, wypływająca z wielkiego jezio ra Hueczu-

L afk en —w K ordylierach. R zeka ta, około 100—200 m etrów szeroką, je st dla tratew spław ną i posiada szeroką, żyzną dolinę, po­

k ry tą pięknemi łąkam i oraz gajam i mirtów i jabłoni, gęsto ju ż dzisiaj zaludnioną przez fermerów, hodujących bydło, owce i konie.

Czemenhuin, którego dolna część płynie w niedostępnym wąwozie skalistym, w pada do K olion-K ura nieco powyżej osady Ahlefelda i zakreśla szeroką literę S obok stożkowatej, wysokiej skały porosłej cyprysami, zwanej Tipi-leuka, widnej z wielkiej odległości i mo­

gącej przeto służyć dla zbłąkanych w wyso­

kim stepie podróżnych za drogowskaz.

Czemenhuin przybiera z prawej strony dwa dopływy—K ilkihue i K urhue, z których pierwszy płynie szeroką doliną, stanowiącą dalszy ciąg doliny Czemenhuinu, od Kolion- K u ra ku A ndom w kierunku zachodnim roz­

ciągającej się.

N iedaleko źródłowisk Czemenhuinu, wśród gór granitowych bezleśnych, leży miasteczko graniczne Ju n in de los A ndes (Huinka- M elleu), odległe o 45 kilometrów od Kolion- K u ra i liczące kilkanaście domów zaledwie.

J e s t to właściwie tylko nieco większy g ran i­

czny posterunek wojskowy n a gościńcu, pro­

wadzącym do Yaldiyii. Do samego m iasta dochodzą z trudem wozy ładowne z Roca.

D alsza kom unikacya z Chile odbywa się już n a m ułach. W zimie, gdy śniegi zam kną przejścia przez Andy, u staje cały ruch w m ia­

steczku i słusznie zastosować doń można wówczas żartobliw e przezwisko Ju n in de los ham bres (głodny), przejeżdżający bowiem łatwo tu ta j z głodu um rzeć może, o ile nie posiada prywatnych znajomości. Drożyzna wszelkich artykułów spożywczych niesłychana.

M ięso tylko tanie, cetnar m ąki np. kosztuje w lecie 100 franków, w zimie—200230; ki­

logram ryżu 3— 5 franków, cukru— 10 fra n ­ ków; licha opończa chilijska 75 franków i t . d.

K lim at Ju n in u ostry i wilgotny, przymrozki w lecie częste, w zimie śnieg tygodniam i nie schodzi z pola. Mówiono mi, że się próby siania pszenicy dobrze powiodły, najlepiej jed n ak u d a ją się tu taj kartofle, bób, groch i fasola. Ju n in je s t stolicą d epartam entu i ja k o tak i posiada sędziego pokoju, kom isa­

rz a policyi, dwudziestu żołnierzy i dwu ofice­

rów załogi, dwa sklepiki i pocztę wojskową.

Do osób pryw atnych listy z Roca dochodzą

(8)

392 WSZECHSWIAT. N r 25.

przez „okazyą,” to znaczy, źe w ędrują niekie­

dy po pół roku.

Ju n in dotychczas nie je s t uznanym za m ia­

sto, a dopóki liczba mieszkańców d e p a rta ­ m entu nie dosięgnie cyfry 2 000, nie posiada praw a wyboru swoicb urzędników, obecnie mianowanych z ram ienia g u b ern ato ra tery to ­ ryum N euguenu.

W prostej linii n a zachód od K olion-K ura, w odległości 14 leguas, n a samej granicy chilijskiej, leży dolina M aipu, o której tyle mi opowiadano cudów, źe postanowiłem od­

wiedzić m ieszkającego tam ze swojem poko­

leniem kacyka K uru -H u in k a.

Przebyw szy w7bród rzekę K ilkihue przy jej ujściu, co niezawsze bywa bezpiecznem , gdy sta n wody je s t nieco wyższym, wśród gąszczu zarośli mirtowych (m aiten), spowitych cienką siatk ą jakiejś liany o wielkich różowych, lub pom arańczowych kw iatach, posuwam się w górę strum ieniem .

D olina, szeroka 2 ■— 5 kilometrów, przed­

staw ia zieloną, soczystą łąkę, której środkiem wije się wężykowata, ciem na sm uga krzewów mirtowych i jabło ni, ocieniających brzegi rz e­

czki. N a nocleg staję w futorze pewnego owczarza, któ ry m a mi służyć za przewodni­

k a do wsi indyjskiej. Jakkolw iek żona mego znajomego je s t czystej krw i pary żan k ą (ra n ­ cho), nie zdradza w niczem europejskiego wpływu. Z w ykła to lepianka z chru stu i trzciny, u k ry ta w cieniu rozłożystych ja b ło ­ ni, z ogniskiem n a środku izby i drzwiami, zawieszone) ni skórą wołową.

O 3 mile n a zachód od swego ujścia, K il­

kihue spotyka pasm o pierwszej nizkiej K o r­

dyliery, robiąc n agły zw rot ku północy, a na południu, lekką koronką śniegu przyprószo­

ny, okryty niem al bez przerw y gęstem i chm u­

ram i śniegowemi wznosi się, ciemniejszy od borów cyprysowych, szczyt Czapel-K o, wyso­

ki n a 2 400 m etrów.

Rzeka K ilkihue o pół mili od z a k rę tu wy- jiływ a z wielkiego je z io ra Lolo, m ającego 25 kilometrów długości. Jednocześnie, na ty m samym poziomie, wody u podnóża Cza- peł-K o m ają spadek ku oceanowi Spokojne­

m u. L in ia działu wód leży bardzo nizko, nie- wyżej 700 m etrów, co tem bardziej uderza, że wysokość stepu patagońskiego w pobliżu Andów do 1000 m etrów dochodzi, a K o rd y ­

liera "chilijska, k tó rą wody przecinają, wzno­

si się do 2 500 m etrów n ad poziom oceanu.

Od linii działu wód jedziemy dalej n a za­

chód, wzdłuż strum yka H ueczu-Ehuen, jesz­

cze około pó ł mili, m ając po obu stronach do­

liny wysokie, śniegiem przyprószone szczytyr z których spadają drobne, lecz malownicze strum yki w szumiących kaskadach.

(Dok. nast.).

J . Siem iradzki.

NAJNOWSZE SPOSTRZEŻENIA

NAD ZA P ŁO D N IEN IEM .'*

Z anim przystąpim y do ro zp atrzen ia panu­

jących dziś teoryj zapłodnienia w szerokiem znaczeniu tego wyrazu, musimy zapoznać się bliżej z faktyczną stro ną odnośnych zjawisk.

Do połowy siódmego la t dziesiątka naszego stulecia proces zapłodnienia był zupełnie prawie nieznany, pomimo że liczni wytrawni badacze kusili się o wyjaśnienie tej dziedziny zjawisk biologicznych. P rób y przedsiębrane w tym kierunku nie udaw ały się dla tego, że nie była jeszcze wówczas należycie rozwiniętą technika b ad an ia mikroskopowego, a szcze­

gólnie barwienia, a także dla tego, że za

') Najważniejsze prace, w których poruszoną, została w ostatnich czasach teorya zapłodnienia i z których korzystano w niniejszym artykule:

E. v. Beneden, La maturation de l ’oeuf, la fe- condation et les premiers phases du developpment embryonnaire des mammiferes etc. Buli. Ac. roy.

de Belgiąue. 1875.

E. v. Beneden, Recherches sur la maturation ( de l ’oeuf, la fecondation et la division cellulaire,

1883.

Th. Boveri, Zellenstudien. Jena. 1887, 1888, 1890.

Th. Boveri, Befruchtung; w Ergebnisse der Anatomie und Entwicklungsgeschichte, 1892.

H. Fol, Becherches sur la fecondation et le comraencement de l ’lienogenie chez divers ani- maux, Genewa. 1879.

H. Fol, Le ąuadrille des centres et cet. Genewa.

1891 (oraz Anatom. Anzeiger 1891).

(9)

N r 25. WSZECHSWIAT. 393 przedm iot b ad a ń obierano po części ja ja zbyt |

wielkie i nieprzezroczyste (np. żabie), po czę- I ści zaś takie, które podlegają zapłodnieniu I wewnątrz ciała macierzystego.

Pierw sze naukowe, ścisłe wyjaśnienie pro­

cesu zapłodnienia zawdzięczamy Oskarowi H ertw igow i (1875). Uczony ten użył do ba­

dań swych— kom órek rozrodczych szkarłupni, a mianowicie jeżowców (Toxopneustes lividus).

J a j a jeżowców przedstaw iają znakomity ma- te ry a ł do tego rodzaju poszukiwań z trzech powodów: popierwsze można je z łatwością sztucznie zapłodnić, a mianowicie w ystarcza w szkiełku zegarkowem, napełnionem wodą m orską, umieścić pewną ilość ja j dojrzałych, świeżo wydobytych z ja jn ik a oraz pewną ilość kom órek nasiennych, wydobytych ze świeżo otworzonego gruczołu nasieniotwórczego, a w krótkim czasie zauważyć można, źe ja ja zostają zapładniane; podrugie ja ja szkar­

łupni odznaczają się wielką przezroczystością, a wobec różnego stopnia zdolności załam yw a­

nia św iatła, właściwego rozmaitym składni­

kom ja ja , łatwo obserwować można pod mi­

kroskopem ważne przemiany, zachodzące we­

w nątrz ja ja podczas zapłodnienia; wreszcie

L. Guignard, Sur la naturę morphologique du phenomene de la fecondation. C. r. soc. de Biolo­

gie. 1891.

O. i R. Hertwig. Cały szereg prac pierwszo­

rzędnej doniosłości, ogłoszonych pomiędzy r. 1875 i 1890, a przytoczonych i streszczonych w dziele O. Hertwiga, Zełle und Gewebe, Jena, 1893.

R. Hertwig, Ueber Befruchtung und Conjuga- tion, Yerbandl. d. deutschen Zool. Gesellschaft, 1892.

31. Maupas, Le rajeunissement karyogamique cliez les colies. Arch. d. Zool. Exp. 1889.

E. Strassburger, Neue Untersuchungen iiber den Befruchtungsvorgang bei den Phanerogamen, ais Grundlage fur eine Theorie der Zeugung. Jena.

1884, oraz poprzednie prace tegoż autora.

E. Strassburger, Ueber Kern-und-Zelltheilung im Pflanzenreich i t. d. Jena. 1888.

K. Weigert, Neue Yererbungstheorien. Scłimidts Jahrb. d. Ges. Med. 1887.

A. Weismann, Cały szereg prac pierwszorzędnej wartości pod względem teoretycznym, które ze­

stawione są ostatecznie w najnowszem dziele tego autora: Das Keimplasma, eine Theorie der Yerer- bung, Jena, 1892.

F. Yejdovsky, Bemerkungen zur Mittheilug H.

Fols: „Contribution et cet.” Anat. Anzeiger. 1891.

Louis Roule, L ’Embryologie generale. Paryż, 1893.

potrzecie, komórki jajow e jeżowców są tak drobne, że można je rozpatryw ać przy najsil­

niejszych powiększeniach mikroskopowych.

W szystkie te czynniki sprzyjają naturalnie w bardzo wysokim stopniu badaniu trudnych i złożonych procesów zapłodnienia w jajac h jeżowców.

H ertw ig doszedł do następujących głów­

nych rezultatów. W ja ju niezapłodnionem znajduje się wewnątrz ziarnistej protoplazm y pęcherzykowate jąd ro , t. zw. jajowe. W kilka m inut po dodaniu nasienia, spostrzegam y w ja ju , blizko powierzchni, m ałe ciałko, do­

ko ła którego ziarenka żółtkowe promienisto się układają; ciałko to barw i się w podobny sposób, ja k jąd ro jajowe. H ertw ig nie obser­

wował wprawdzie samego przenikania ciałka nasiennego do w nętrza ja ja , ponieważ jednak wspomniane wyżej ciałko wewnątrz j a j a po­

jaw iało się stale w kilka (5— 10) m inut po dodaniu nasienia do wody, w którem ja ja się znajdowały i ponieważ ciałka najzupełniej były podobne do główek ciałek nasiennych, H ertw ig wnosił stąd, że są one rzeczywiście główkami tych ostatnich. Uczony ten do­

szedł więc do wniosku, że twór wyżej wspo­

mniany pojawiający się w ja ju przedstaw ia główkę ciałka nasiennego, które do ja jk a przeniknęło; a ponieważ główka stanowi jądro komórki nasiennej, tw ierdził więc, źe jąd ro ciałka nasiennego przenika jjodczas zapło­

dnienia do w nętrza ja ja . H ertw ig obserwował dalej, ja k ją d ro to posuwa się w kierunku ku ją d ru jajowem u i wreszcie zlewa się z niem zupełnie w jednę całość, słowem, że zapło­

dnienie polega n a zlewaniu się ją d ra komórki nasiennej z jądrem komórki jajow ej, czyli t. zw. „jąd ra męskiego lub nasiennego” (Sper- m akern) z t. zw. „jądrem żeńskiem lub ja jo - wem” (Eikern).

Fig. 1. Zapłodnienie jaja rozgwiazdy według Fola-

B adania O skara H ertw ig a zostały nietylko w zupełności potwierdzone przez em bryologa

(10)

394 WSZECHSWIAT. N r 25.

szwajcarskiego, H e rm a n a F o la , ale nadto jeszcze rozszerzone i dopełnione. W pracacli swych nad zapłodnieniem ja j u szkarłupni (1877— 7 9) wykazał F ol, źe rzeczy wiście ciałko nasienne przenika do ja ja i źe utw ór, który obserwował H ertw ig, je s t faktycznie główką tego ciałka, czyli ją d re m kom órki nasiennej.

F o l zauważył, że z licznych bardzo ciałek na­

siennych, okrążających kom órkę jajow ą, je ­ dno tylko (w w arunkach norm alnych) przeni­

k a do ja ja , a mianowicie to, które nasam przód zbliża się w kierunku prostopadły m (t. j.

w kierunku prom ienia ja ja ) n a pewną odle­

głość do powierzchni ja ja . G dy ciałko to styka się z t ą o statnią, ja jo w ysyła n a jego spotkanie jednorodny stożek protoplazm aty- czny (t. zw. cóne d ’a ttra ctio n , Em pfangniss- hiigel), który sp aja się z głów ką ciałka n a­

siennego i w ciąga j ą do w nętrza ja ja . G dy to się tylko stanie, na powierzchni całego ja ja wydziela się dosyć m ocna bło n a (t. zw. błona żółtkowa), k tó ra nie pozw ala ju ż żadnem u innemu ciałku nasiennem u przeniknąć do w nętrza ja ja .

N orm alnie tedy, w skutek specyalnego urzą­

dzenia, ja jk o zapładnianem bywa przez jednę tylko kom órkę nasienną. W w arunkach atoli nienorm alnych, patologicznych ja jk o trac i | zdolność opierania się przenikaniu do jego 1 w nętrza większej ilości ciałek nasiennych, czyli podlega t. zw. polysperm ii. W ykazali to mianowicie b racia H ertw igow ie w wielce interesującej pracy p. t. „Zapłodnienie i dzie­

lenie się j a j a zwierzęcego pod wpływem wa­

runków zew nętrznych” (1887). A utorow ie ci pogrążali j a j a szk arłu p n i do roztw oru pe­

wnych alkaloidów w wodzie m orskiej i p rze­

konali się, że im silniejsze je s t działanie szko­

dliwego bodźca, t. j. im dłużej działa on na | ja je i im bardziej stężony je st roztw ór danego

alkaloidu, tem odporność ja ja staje się m n iej­

szą i tem znaczniejsza ilość ciałek nasiennych może przenikać do ja ja . Je śli np. przez dziesięć m inut trzym ać będziem y ja je w roz­

tworze jednej części nikotyny n a 1000 części wody, to zapładnia się ono jednem , dwoma lub trzem a ciałkam i nasiennemi, jeśli w roz­

tworze takiego sam ego natężenia trzym ać je będziem y w ciągu dwudziestu m inut, to ja j a zap ład n iają się ju ż czterem a, pięciom a lub jeszcze większą ilością ciałek nasiennych.

D ziałając na j a j a jeżowców różnem i środka-

' mi narkotyzującem i, ja k nikotyną, chloralem, chininą i t. d. oraz środkam i term icznem i lub mechanicznemi, Hertwigowie przekonali się, że wszystkie te środki działają jak by parali-

| żująco n a ja je i usposobiają je do polysper­

mii. Przekonali się oni dalej, że wyżej wy­

mienione środki wpływają w ten sposób na protoplazm ę ja ja , źe traci ona zdolność wy­

dzielania błonki żółtkowej na swej powierzchni i i że to stanowi bezpośrednią przyczynę prze­

nikania większej ilości ciałek nasiennych do w nętrza ja ja . P rócz tego autorowie ci wyka­

zali jeszcze, że zawsze ilekroć więcej niż jedn a główka ciałka nasiennego, czyli więcej niż jedno ją d ro męskie przenika do ja ja , proces I rozwojowy tego ostatniego przebiega patolo­

gicznie i że z takich wielonasiennie zapłodnio­

nych ja j pow stają zarodki potworne, po n aj­

większej części prędzej lub później ginące.

In n i badacze, ja k K u p fer i Blochm ann, wy­

kazali też u innych zwierząt, że przenikanie większej ilości ciałek nasiennych do w nętrza j a j a nie je s t rzadkością, lecz że w tych przy-

! pad kach tylko główka jednego z ciałek na- ] siennych bierze norm alny u d ział we właści-

\ wym procesie zapłodnienia, t. j. zlewa się z ją d re m jajow em , inne natom iast u leg ają za­

nikowi. P rz e d niedawnym czasem Ilu ck e rt ogłosił (1891) ciekawe swe spostrzeżenia nad zapłodnieniem u ryb spodoustych (Selachij);

z b ad ań tych dowiadujemy się, że do ja j ryb tych p rzenik ają liczne ciałka nasienne, że nie­

m a tam żadnych błon zabezpieczających, k tóre przeszkadzałyby przenikaniu większej ilości elementów męskich, ale że zato we­

w nątrz ja ja odbywają się procesy, przeszka­

dzające zlewaniu się wielu ją d e r męskich z jajow em . A mianowicie, podczas gdy jedn a z główek czyli ją d e r nasiennych zlewa się z ją d re m ja ja , pozostałe zag łęb iają się w m a­

sę żó łtk a odżywczego i, otoczone tam cząst­

kam i protoplazm y, powiększają się, rozm na­

żają, tw orząc liczne t. zw. ją d r a żółtkowe, o których dawniej sądzono, że biorą udział w budowie ciała zarodka i że są produktam i ją d r a jajowego (zapłodnionego), a o których wiemy obecnie, w skutek wspomnianych b adań R u ck erta, źe ulegają zanikowi ‘). Podobne

') Czytelnika, interesującego się bliżej odno- śnemi badaniami Ruckerta, odsyłamy do rozpraw-

(11)

N r 25, WSZECHSWIAT. 395 spostrzeżenia uczynił Oppel ze względu na

ja ja gadów.

W szystkie powyższe badania pokazują, że istota zapłodnienia polega n a zlewaniu się jednego ją d r a nasiennego z jednem jajowem i źe w ja ju istnieją specyalne i różnorodne przystosowania, przeszkadzające łączeniu się większej liczby ją d e r męskich z jajowem, przypadki zaś, w których m a miejsce ta osta­

tnia ewentualność uważać należy za nienor­

m alne, patologiczne. J ą d ro zapłodnionego ja ja , pochodzące ze zlania się nasiennego z jajowem , nazywa się jądrem przewężnem.

Powyższe dane faktyczne nie wyczerpują j jeszcze bynajmniej wiadomości naszych o isto­

cie procesu zapłodnienia. W iadom o bowiem, że ją d ro komórkowe (a więc ją d ro ciałka n a­

siennego oraz ja ja ) przedstaw ia twór bardzo złożony, nie jednorodny, lecz składający się z różnych części, zasadniczo odmiennych; za­

chodzi więc ważne pytanie, ja k się zachowują w procesie zapłodnienia różne te składniki j jądrow e? Ażeby n a to odpowiedzieć, musimy naprzód w kilku słowach objaśnić czytelnika, ja k dzisiejsza histologia przedstaw ia budowę | ją d r a komórkowego. Otóż na podstawie ba­

dań Elem m inga, S trassb u rg era i wielu innych biologów wiemy dziś, że ją d ro komórkowe j

sk ład a się z dwu głównych substancyj, a mia- j

nowicie: z substancyi gęstszej, łatwo się barwiącej, tworzącej t. zw. zrąb czyli siatecz- kowate rusztow anie w jąd rze i zwanej chro- i m atyną, oraz z substancyi bardziej płynnej, wypełniającej przestrzenie pomiędzy siatecz­

ką zrębu i zwanej sokiem komórkowym; prócz tego w ją d rz e znajdujemy jeszcze jedno lub j

więcej kulistych, drobnych ciałek, t, zw. jąde- rek. Z rą b ją d r a czyli chrom atyna jego je s t najw ażniejszą częścią składową i podczas po­

działu ją d ra , poprzedzającego podział samej komórki, siateczka tego zrębu podlega b a r­

dzo ważnym przem ianom (t. zw. karyokinezie i czyli karyomitozie), ostateczny rezu ltat któ­

rych polega na tem , że zrąb tworzy pewną ilość nitkowatych pętlic w postaci litery U, które u k ła d a ją się w płaszczyźnie równikowej ją d ra (zwrócone ku sobie zamkniętem i końca-

ki naszej p. t. , , 0 obecnem stanowisku kwestyi embryonalnego pochodzenia krwi i tkanek łącz­

nych” w Kosmosie 1892. Str. 21— 24.

mi) i że każda z nici czyli pętlic zrębu dzieli się wzdłuż n a dwie połowy; poczem je d n a po­

łowa każdej pętlicy przesuwa się do jednego bieguna ją d ra , d ru ga—do drugiego. Gdy następnie jąd ro rozpada się na dwie części w kierunku płaszczyzny równikowej, wkażdem z dwu ją d e r potomnych znajduje się przeto dokładnie ta k a sam a ilość pętlic chromatyno- wych, powstałych z podłużnego przepołowie­

nia każdej z pierwotnych nici.

Zachodzi tedy pytanie, ja k się zachowują składowe części jąder, a przedewszystkiem zrąb, jako część najważniejsza, w procesie zapłodnienia, czyli zlewania się ją d e r dwu ko­

mórek rozrodczych? Z agadk ę tę ' rozwiązał znakomity badacz belgijski, E d. v. Beneden, w epokowej swej pracy nad zapłodnieniem u rob aka A scaris megalocephala.

J a je A scaris przedstaw ia objekt, w któ­

rym wogóle ją d ro nasienne i jajow e nie zle­

w ają się ze sobą, lecz przez bardzo długi czas zachowują po połączeniu się samodzielność.

Grdy ciałko nasienne przeniknęło do wnętrza ja ja , ją d ra obu komórek (t. j. nasienne i ja jo ­ we) otrzym ują zupełnie ta k ą sam ą postać;

każde z nich przedstaw ia wówczas pęcherzyk, otoczony błonką, wypełniony sokiem kom ór­

kowym i zawierający wewnątrz jednakowy, siateczkowy zrąb chromatynowy oraz jedno lub kilka jąderek.

Otóż, w innych wypadkach, ja k np. u szkar- łupni, oba ją d ra płciowe (nasienne i jajowe) zlewają się ze sobą w jednę całość jednolitą i dopiero w tej ostatniej występują zmiany w zrębie chromatynowym, prowadzące do ka- ryokinetycznego podziału ją d r a przewęźnego.

N atom iast u A scaris w każdem z dwu ją d e r płciowych odbywają się zwykle samodzielnie powyższe zmiany i dla tego teź możemy je tu ta j jaknajdokładniej obserwować. B adając te zmiany, przekonywamy się, że w obu j ą ­ drach są one zupełnie identyczne i że tak pod względem jakościowym, jako też ilościo­

wym stosunki, zachodzące w obu ją d ra c h , są absolutnie takie same. A mianowicie, w je- dnem i drugiem zrąb chromatynowy ściąga się i przedstaw ia ostatecznie po dwie pętlico- w ate nici czyli t. z w. chromosomy (W aldeyer);

przyczem w obu jąd rach (męskiem i żeńskiem) chromosomy te są zupełnie identyczne pod względem wielkości, postaci i widocznej budo­

(12)

396 W SZECHS W IA T .

wy, ja k to widzimy n a załączonym tu ry ­ sunku:

N a fig. 2 Ą , przedstaw ione je st ciałko n a­

sienne (c. n.), w chwili gdy zetknęło się z j a ­ jem , w D widzimy w ew nątrz j a j a dwa ją d ra , z których jedno je s t jajow e (j. ż.), drugie zaś przedstaw ia ją d ro ciałka nasiennego (j. m.);

oba są, ja k widzimy, jednakow ej wielkości i zaw ierają po dwie pętlice chromatynowe, czyli chromosomy. To samo widzimy w E . W krotce potem oba pęcherzyki jądrow e t r a ­ cą błonę, sok jądrow y m ięsza się z protopla-

biegunach, w płaszczyźnie zaś równikowej u k ład ają się cztery chromosomy t. j. pętlico- wate nici, pochodzące z chrom atyny obu ją d e r płciowych. Niżej powrócimy jeszcze do owych centrosom, w tej chwili zaś wystarczy, gdy zaznaczymy, źe twory te wraz z owerni włó- kienkam i protoplazm y, prom ienisto je otacza- jącem i, przedstaw iają, według nowszych badań, wielce ważny przyrząd w mechanice karyoki- netycznego dzielenia się ją d ra .

P am iętajm y zatem , źe cztery chromosomy j ą d r a przewęźnego, ułożone w równikowej

N r. 25.

Fig. 2. Zapłodnienie u Ascaris, według v. Benedena, Boveri i inny cli badaczów, schemat, c. n.— ciałko na­

sienne; j. ż.—jądro żeńskie; c. k. I, c. k. II— pierwsze i drugie ciałko kierunkowe; j. m.—jądro męskie;, c— centrosoma. Znaczenie ciałek kierunkowych (k. k.) objaśnione będzie w dalszym ciągu pracy

niniejszej.

zmą, ją d e rk a znikają (w sposób, dotychczas bliżej jeszcze niewyjaśniony) i z każdego j ą ­ d ra pozostają tylko po dwie chromosomy, po­

grążone bezpośrednio w protoplazm ie (F ig. 2, F ). Podczas tych przeobrażeń, zachodzących w ją d ra c h , w protoplazm ie kom órki jajowTej, podobnie ja k w protoplazm ie każdej innej ko­

m órki, przygotow ującej się do podziału, wy­

stę p u ją dwa ciałk a szczególne, t. z w. centro- somy (c), otoczone prom ienisto ułoźonem i włókienkami zarodzi. C entrosom y zajm ują ostatecznie położenie n a dwu przeciw ległych

płaszczyźnie zapłodnionego ja ja (F ig. 2, F ) pochodzą z chrom atyny obu ją d e r płciowych.

Grdy ją d ro przewężne m a się dzielić celem wy­

tw orzenia ją d e r dwu pierwszych komórek za­

rodka, czyli dwu pierwszych kul przewężnych, wówczas każda z nici pętlicowatych rozpada się w całej swej długości n a dwie nitki, a z tych dwu połówek, pow stałych z każdej chromosomy, jed na wchodzi w sk ład ją d ra jednej kuli przewęźnej, d ru g a —w skład ją d r a drugiej. Innem i słowy, nietylko jąd ro prze­

wężne zaw iera dokładnie ta k ą sam ą ilość

(13)

N r 2 5. WSZECHSW IAT. 397 chrom atyny pochodzenia ojcowskiego i macie­

rzyńskiego, ale i do ją d e r komórek, pocho­

dzących z podziału ja ja zapłodnionego, wstę­

puje dokładnie ta k a sam a ilość chrom atyny obu rodzajów— a to je st fakt wielkiej donio­

słości dla teoryi zapłodnienia, wykrycie zaś jego stanowi niespożytą zasługę znakomitego

badacza belgijskiego.

W spomnieliśmy wyżej o t. zw. centrosomie.

Ponieważ ten morfologiczny składnik komór­

ki odgrywa niepoślednią rolę w procesie za­

płodnienia, według ostatnich spostrzeżeń Pola, musimy przeto poświęcić słów kilka n a bliższe określenie tego tworu. Otóż przed nieda­

wnym czasem, Flem m ing, R abl, H erm ann, y. Beneden i liczni inni badacze wykryli, że w komórce optrócz protoplazmy i ją d ra znaj­

duje się jeszcze szczególne, nadzwyczajnie drobne ciałko (centrosoma), otoczone specyal- n ą częścią plazm y, sferą plazm atyczną, pro­

mienisto ułożoną (t. zw. archoplazmą). Cen­

trosom a spoczywa często (np. w wędrujących kom órkach larw salam andry) w szczególnem zagłębieniu ją d ra , jak b y w niszy specyalnej;

widzimy to np. n a fig. 3.

F ig. 3. Komórka wędrująca (leukocyt) z otrzew­

nej larwy salamandry (według Fłemminga); p—

protoplazma, j —jądro, c— centrosoma, dokoła której sfera promienista (archoplazma).

Otóż, gdy kom órka m a się dzielić, centro­

soma rozpada się na dwie części, t. j. na dwie centrosomy, k tóre oddalają się od siebie i zaj­

m u ją dwa przeciw ległe bieguny. Powiedzie­

liśmy wyżej, że zrąb czyli chrom ały na ją d ra tw orzy przy karyokinetycznem dzieleniu się

komórki pewną ilość nici czyli pętlic w postaci litery U, które zajm ują ostatecznie położenie w równikowej płaszczyźnie ją d ra , zw racając się ku sobie ślepo zamkniętemi końcami, a ku obwodowi otwartem i. N a fig. 4 F widzimy pętlice chromatynowe ją d ra w płaszczyźnie równikowej, n a dwu zaś biegunach mieszczą się w protoplazm ie dwie centrosomy w posta­

ci maleńkich ciałek (w ystępują one przy uży­

ciu pewnych barwników). Od każdego z tych ciałek ciągną się do pętlic szczególne, nadzwy­

czajnie cienkie i delikatne włókienka proto- plazm atyczne, rozchodzące się promienisto od centrosom. J a k już powiedzieliśmy wyżej, każda z pętlic chromatyny jądrowej rozpada się w całej swej długości n a dwie, poczem je ­ dna połowa tych pętlic odsuwa się ku jedne­

mu biegunowi, druga ku drugiem u. Otóż, przypuszczamy dziś, że to rozchodzenie się pętlic chromatynowy ch je st zjawiskiem bier- nern, czynnym zaś mechanizmem są centroso­

my, które prawdopodobnie za pomocą owych włókienek prom ienistych (zapewne kurczli­

wych) powodują rozchodzenie się pętlic, co stanowi najważniejszy moment w podziale ją d ra . N ie możemy w tem miejscu wchodzić w szczegółowe rozpatrywanie całego tego procesu, dotknęliśmy raczej w najogólniej­

szych zarysach tej kwestyi, w celu zwrócenia uwagi czytelnika na doniosłe znaczenie cen­

trosom przy karyokinezie.

(C. d. nast.).

J . Kusbaum.

Kilka uwag o jemiole na Ukrainie.

Zamieszczony niedawno we Wszechświecie arty­

kuł d-ra A. Zalewskiego o jemiole, w którym autor zaznacza, między innemi, że niewiadomo, czy wi­

dziano ją kiedy w Król. Polsk. na drzewach owo­

cowych oraz na grabach, zachęcił mnie do odby­

cia mimo zimowej jeszcze pory szczegółowego przeglądu wszystkich drzew, na jakich rośnie je­

mioła w zamieszkiwanej przezemnie od roku oko­

licy w przednieprzańskiej części Ukrainy, gdyż latem na wspomnianych właśnie drzewach ją tu

(14)

3 9 8 WSZECHSWIAT. \ r 25.

spotykałem. Objeżdżając w tym celu sąsiednie wioski i lasy, zimą dopiero przekonałem się, jak rozpowszechnioną jest tu jemioła na drzewach li­

ściastych, gdyż iglaste w naszej okolicy (powiat lipowiecki) dziko nie rosną. Drzewa koło wsi, przy drogach lub w polu pojedynczo rosnące pra­

wie zawsze bywają przez jemioły napastowane.

Do niektórych j ednak ma ona tu szczególne upo­

dobanie, jak np. do dzikich jabłoni, na których się nawet w głębi lasu spotyka. Drzewa będące na Ukrainie żywicielami jemioły tworzą odrębną charakterystyczną grupę. Oto ich spis, ułożony podług częstości spotykania na nich jemioły: 1) jabłoń (Pirus Malus), 2) sokora (Populus nigra), 3) czarnoklon (Acer campestre), 4) klon (Acer platanoides), 5) wierzba biała (Salix alba), 6) wierzba krucha (Salix fragilis), 7) lipa (Tilia ulmifolia), 8) grusza (Pirus communis), 9) jesion (Fraxinus excelsior), 10) wiąz brzost (Ulmus campestris var. suberosa), 1 1) grab (Carpinus Betulus). Na tem ostatniem drzewie widziałem jemiołę tylko raz jeden: tworzyła ona dwie duże kępy na najwyższych gałęziach grabu na skraju lasu nad strumieniem. Jemioł dookoła było po- dostatkiem na wierzbach i jabłoniach, i prawdopo­

dobnie jedynie wskutek wszystkich tych okoliczno­

ści sprzyjających jemioła usadowiła się na tym gatunku drzewa. Być może, że w podobnych wa­

runkach możnaby ją tu spotkać i na dębie, mnie się to dotąd nie udało.

Jemioła zalicza się do krzewów. To też każdy starszy nieco osobnik tego pasorzyta nie jest wol­

ny, podobnież jak i inne krzewy, od porostów, na korze się sadowiących. Ja spotykałem na starych jemiołach tylko trzy gatunki porostów, mianowi­

cie: obros£ rzęsowaty (Physcia ciliaris), obrost opylony (Ph. pulverułenta) i złotorost ścienny (Xanthoria parietina), należy się jednak spodzie­

wać jeszcze innych pokrewnych gatunków.

Co się tyczy mniej lub więcej pasorzytnicze- go charakteru jemioły, to obserwacya kilkuset osobników dzikich jabłoni, okrytych zazwyczaj wielką ilością krzaków jemiołowych, utwierdza mnie w przekonaniu, że jemioła znowu nie jest tak mało szkodliwą dla swego żywiciela, jak mnie­

ma dr Zalewski. Ja przynajmniej widywałem wiele jabłoni, przyprowadzonych do upadku przez liczne i wieloletnie kępy jemioły, których mogłem nieraz naliczyć do 30 na jednem drzewie. Ze za­

wiązuje się walka pomiędzy jemiołami i ich żywi­

cielem, na to się wszyscy zgadzają. Lecz czy drzewo znosi je bezkarnie? Mnie się zdaje, że nie. Dajmy na to, że jemioła jest zdolną przy­

swajać węgiel z powietrza i obracać go na swój użytek, czerpiąc jednak od swego żywiciela wodę wraz z zawarfemi w niej solami; z drugiej znów strony już dla tego samego musi ona w miarę wzrostu puszczać coraz liczniejsze i dłuższe ko­

rzenie, co koniecznem jest też i w celu zabezpie­

czenia się od oderwania jej przez wiatry i burze.

Jeżeli więc na gałęzi usadowi się krzaczysta kępa jemioły lub, jak się zdarza, kilka wyrastających

z jednego miejsca, to liczne rozgałęzienia korzeni tamują poniekąd dostęp należytej ilości wody i soli do końcowej części gałęzi, w’skutek czego gałąź żywiciela powyżej miejsca przeszkody sto­

pniowo traci swą żywotność, aż wreszcie po latach usycha. Jeżeli dzieje się to jednocześnie na wielu gałęziach, a niezależnie od tego coraz to nowe krzaki pasorzyta wyrastają na drzewie, to niepo­

dobna twierdzić, że drzewo na tem nie cierpi.

Lecz jeżeli nawet pewien krzak jemioły skończy swój żywot, zanim uschnie gałąź, na której był usadowiony, to i tak nie pozbywa się ona w zu­

pełności tego niebezpieczeństwa, gdyż korzenie jemioły w drewnie żywiciela rozrośnięte, próchnie­

jąc i gnijąc, dają tem samem możność szerzenia się tym sprawom rozkładowym na ową gałąź, któ­

ra wreszcie doprowadzoną zostaje do uschnięcia.

D r F r. B łoński.

Wiadomości bibliograficzne.

wr. Langhans Paul. Deutscher Kolonial- Atlas. Wydanie J. Perthesa. 30 map i kilkaset mapek. Pierwsze 10 map tego atlasu mogą za­

interesować nietylko niemców. Zawierają one dane o procentowem rozmieszczeniu niemców na, kuli ziemskiej, handel niemiecki, linie parowców i t. p. Jedna z map (Nr 7) ma przedstawiać roz­

mieszczenie niemców w Bossyi, a niektóre z ma­

pek przedstawiać mają osady niemców w Króle­

stwie Polskiem; Lódź i jej okolice, osady na Wo­

łyniu, w Białowieży i Nowym Międzyrzeczu. Na mapie, wyrażającej procentowy stosunek niemców, najwyższy procent wykazany jest w Holandyi, na­

stępnie Belgii i Luksemburgu.

Wydanie staranne, jak wszystko, co wychodzi ze znakomitego zakładu J. Perthesa.

— jn m . Merkel U. Bonnet. Ergebnisse der Anatomie und Entwicklungsgeschichte. B .1 ,1892.

Str. 778.

Piękne to wydawnictwo, którego tom pierwszy pokazał się w końcu roku zeszłego, przedstawia w szeregu rozpraw, przez różnych specyalistów napisanych, przegląd nowszych odkryć i zdobyczy w różnych poszczególnych dziedzinach morfologii.

Wydawnictwo to różni się zasadniczo i bardzo korzystnie od innych t. zw. Jahresberichtów (np.

Schwalbego). Albowiem, gdy te ostatnie podają tylko krótkie sprawozdania i streszczenia z poje- dyńczych prac, które w ciągu danego roku się uka­

zały, to wydawnictwo w mowie będące przed­

stawia w postaci obszernych rozpraw, mających

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przy tej okazji Domarat oblatował w księdze grodzkiej list z przeprosinami „Panie miły Lubomelski — pisał tam — jako żem przeciw Twojej Miłości bratu memu i

Nie- dawno minister zdrowia (ten sam, który jako prezes NIL domagał się dwóch średnich krajowych dla leka- rzy bez specjalizacji) zapowiedział, że podwyżek dla lekarzy

Częstym sposobem działania szpitali prywatnych, a zarazem elementem ich krytyki jest cream skimming (zjawisko spijania śmietanki – przyp. red.) – szpita- le te skupiają się

Katalońska Agencja Oceny Technologii Me- dycznych i Badań (The Catalan Agency for Health Technology Assessment and Research, CAHTA) zo- stała utworzona w 1994 r. CAHTA jest

Systemy Unit-Dose działają zazwyczaj w szpitalach mających powyżej 400 łóżek, w tej grupie liczba zautomatyzowa- nych systemów indywidualnej dystrybucji leków wzrasta już do

Po zatrzymaniu upadku do szczeliny i przeniesieniu ciężaru poszkodowanego na stanowisko, zanim rozpocznie się wciąganie, należy podejść do brzegu szczeliny, dla oceny

Mój kolega, zapytany przez nauczyciela, nigdy nie zbaranieje. Przy mnie nigdy nie będzie osowiały. I musi pamiętać, że nie znoszę.. Tak samo nie cierpię jeszcze jednej cechy

Wykonano je u 13-letniego chłopca uprawiającego sport (piłka nożna). Problem tkwił w odprowadzeniach przed- sercowych. To, co zwraca uwagę, to obraz typowy dla zespołu Brugadów