• Nie Znaleziono Wyników

•M 29. Warszawa, d. 20 Lipca 1884. Tom III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "•M 29. Warszawa, d. 20 Lipca 1884. Tom III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

•M 29. Warszawa, d. 20 Lipca 1884. Tom III.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A .1*

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6.

k w a rta ln ie ,, 1 kop. Su.

Z p rz e s y łk ą pocztow ą: ro c zn ie ,, 7 2 0. p ó łro czn ie „ 3 60.

K om itet R edakcyjny stanow ią: P. P. D r.T . C h ału b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b .d ziek a n Uniw., m ag. K .D eik e,m ag . S. K ram szty k , B. R e jc h m an , m ag. A. Ś ló sarsk i, prof.

J . T rejd o sie w ic z i p ro f. A. W rześn io w sk i.

P re n u m ero w a ć m ożna w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i we w szystkich k się g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

A d res Redakcy i: Podwalu Nr. 2.

Hr. Konstanty Branicki (w edług fotografii W . Rzewuskiego w K rakow ie).

(2)

450 W S Z E C H Ś W IA T . N r. 29.

HRABIA KONSTANTY BRANICE

N apisał

Wł. Taczanowski.

K to znał w roku 1863 zbiory G abinetu zo­

ologicznego warszawskiego i porówna je z o- becnym ich stanem, łatwo ocenić potrafi jak wielką zakład ten ponosi stratę przez zgon hrabiego Konstantego Branickiego.

N a mnie przypada smutny obowiązek skre­

ślenia tych kilku słów wspomnienia o Mężu tak wielce dla nauki naszej zasłużonym.

S trata podobna dotykająca instytucyją, dla której życie całe poświęciłem i która dla mnie jest tak drogą, odbiera mi już sama możność należytego przedstawienia intencyj i zasługi na tem polu nieboszczyka, a stosunek przyjaźni, życzliwości i serdeczności jakie nas od lat wielu łączyły, stawiają mnie w położe­

niu jeszcze smutniejszem. Obowiązek pisania podobnego wspomnienia o człowieku m łod­

szym od siebie, zdaje się być nienaturalnym, a w każdym razie bardzo je s t smutnym.

H rabia K onstanty Branicki 60 lat docho­

dził. Z m arł w Paryżu dnia 14 Lipca r. b. Od młodości swojej namiętnym był my­

śliwym i szczególne zawsze miał zamiłowanie do nauk przyrodzonych, mających styczność z myśliwstwem, nadewszystko zaś miłował or- nitologiją. Interesow ał się prócz tego i in- nemi naukami i dosyć trafnego i rozległego nabył o nich sądu. Stron osobistych niebosz­

czyka nie dotykam, wszyscy ci bowiem, którzy z nim mieli bliższe stosunki, znali doskonale przymioty jego serca, sam zaś jak o człowiek skromny, żadnego rozgłosu nie szukał i p ra ­ gnął w cichości wypełniać obowiązki od s ta ­ nowiska jego w społeczeństwie wym agane—

ograniczam się więc na wyliczeniu pokrótce działalności skierowanej ku wzbogaceniu G a ­ binetu zoologicznego.

W r. 1863 odbyta przez hr. K onstantego i brata jego Aleksandra wraz z prof. W ag ą po­

dróż do E giptu i Nubii pierwsze przyniosła dary naszemu gabinetowi, składające się z k ilk u ­ dziesięciu gatunków ptaków, pewnej liczby ssących, gadów i ryb a oprócz tego muszli, owadów i t. p.

D rugą podobną wyprawą, lecz lepiej zorga­

nizowaną do tych celów i w komplecie zwięk­

szonym, do której i ja należałem, była wycie­

czka do Algieryi w roku 1866 na 67 odbyta.

Plony też były daleko większe i systematycz­

niej zebrane, mianowicie zbiór ornitologiczny był obfity i do kompletu bardzo zbliżony. In­

ne działy jako to owady, pająki, gady, ssące etc. były także starannie zbierane.

Taka podstawa reprezentacyi fauny Afryki północnej dopełniła się następnie podróżą hr. Aleksandra, odbytą w Egipcie i Nubii w r. 1874 w towarzystwie doktora Dziedzic- kiego i Ignacego Wysockiego strzelca i p re­

paratora hr. Konstantego, oraz podróżą hr.

W ładysława Branickiego odbytą w Egipcie w roku 1882 i wycieczką do Tunisu odbytą przez hr. Konstantego w towarzystwie księ­

dza Davida słynnego eksploratora Chin.

Inne podróże odbywane w różnych latach przez nieboszczyka, a mianowicie: pobyt przez dwie zimy w Mentonie w towarzystwie profesora Wagi, uposażył nasz gabinet boga­

tą kolekcyją ryb i innych płodów morza Śród­

ziemnego. Podróże do Hiszpanii dostarczyły pewnej liczby tamtejszych zwierząt. W y­

cieczka na K aukaz uposażyła nasze zbiory wielą ważnemi stam tąd nabytkami. Podróż zeszłoroczna odbyta do Jerozolim y przez nie­

boszczyka w stanie zdrowia już bardzo zagro­

żonym, w towarzystwie księdza Dayida i z po­

mocą Wysockiego przyniosła nam bardzo ważne choć już niezbyt liczne nabytki. Prócz tego w każdej prawie przejażdżce na U krainę lub gdziekolwiek indziej, Gabinet warszawski był na pamięci i zawsze coś zyskał.

Od samej młodości hr. K onstanty miał wielki pociąg do podróży w celach nauko­

wych, lecz wada sercowa, od dziecinnych lat zagrażająca nieboszczykowi, nie dozwalała mu odbywania dalekich przez morze przepraw i to go jedynie wstrzymało od odbycia dłuż­

szych podróży eksploracyjnych, czego do sa­

mego zgonu swego odżałować nie mógł. K a ­ żda większa podróż byłaby przyniosła nieoce­

nione dla nauki korzyści, posiadał bowiem niepospolite organizacyjne zdolności, zapał i wytrwałość, a przytern przymioty pobudza­

nia do działalności i sumienności swoich to­

warzyszów. Niemogąc więc zbierać osobiście, postanowił zadanie to powierzyć innym spe- cyjalistom.

(3)

W S Z E C H Ś W IA T . 451 W roku 1866 powierzył tę misyją p. K o n ­

stantemu Jelskiemu, magistrowi nauk przy­

rodzonych uniwersytetu kijowskiego, przeby­

wającemu wówczas w Kajennie i ten do roku 1870 eksplorował kosztem hr. Branickiego, rozmaite okolice tej kolonii francuskiej, a mianowicie okolice samej Kajenny, Ileś du Salut, Saint Georges d’Oyapok, Saint Lau- rent du Maroni i brzegi Uassy. Dzielny ten podróżnik wywiązał się z zadania z calem po­

święceniem i z wielką znajomością rzeczy.

Znajdujące się z tej eksploracyi reprezenta- cyje tej fauny z różnych działów zoologicz­

nych w Gabinecie warszawskim, najlepiej o tem świadczą. Szczególniej zaś zbiory orni­

tologiczny i araclinologiczny najtroskliwiej były zbierane. Zbiór ornitologiczny przedsta­

wia dużą naukową wartość, albowiem w osta­

tnich dopiero czasach zwrócono na to uwagę, że gatunki Gujany angielskiej są w znacznej części odmienne od gatunków Gujany fran­

cuskiej, m ateryjał więc znajdujący się w w ar­

szawskim gabinecie może posłużyć do waż­

nych badań. Zabójczy klimat w Uassie przer­

wał prace p. Jelskiego w Gujanie i zdecydo­

wał go do zmiany pola poszukiwań. Przeje­

chał więc w roku 1870 na zachodni brzeg Ameryki południowej i zatrzymawszy się w Limie spostrzegł odrazu, jak bogate pole kraj peruwijański przedstawia dla eksplora­

tora. Z abrał się więc z całym zapałem do pracy i rozpoczął badania środkowych okolic tego kraju, a mianowicie okolic samej że L i­

my, Monterico (miejscowość położoną na wschodnim stoku Kordylijerów), okolice Hu- anty, Jarm y, jeziora Junin, M ontana de Vitoe, Maraynioc i Amable M aria. Rezultaty prze­

szły wszelkie oczekiwania, pokazało się tam bowiem nierównie więcej nowych dla nauki gatunków, aniżeli się tego można było spo­

dziewać. Badania w tych okolicach trwały do roku 1874, to jest do czasu gdy p. Jelski Przyjął podobny obowiązek ze strony rządu peruwijańskiego.

Dla prowadzenia dalej eksploracyi na rzecz Gabinetu warszawskiego hr. Konstanty wy­

brał p. J a n a Sztolcmana, studenta 3 kursu nauk przyrodzonych uniwersytetu warszaw­

skiego i w roku 1876 wysłał go do Peru.

Młody ten podróżnik, niemający jeszcze do­

świadczenia, rozpoczął prace swoje pod kie­

runkiem poprzednika i z nim razem odbył

poszukiwania na północno-zachodnim brzegu rzeczypospolitej w Chimbote, nad rzeką Tum- bez, w Tambillo i nad Maranonem, gdy zaś w roku 1878 p. Jelski powrócił do Europy, Sztolcman sam już prace swoje prowadził i puścił się dalej ku wschodowi do Cuterro, Chota, Chachapoyas, Callacate, Huambo i skończył na Jurim aguas. Podróżnik ten wy­

wiązał się doskonale z zadania—mając też same działy co i jego poprzednik na głównym

planie.

Zbiór ornitologiczny dostarczony przez obu wyżej wymienionych podróżników zawiera przeszło tysiąc gatunków, a wymiana duble­

tów kilkuset innych dostarczyła. Między do- starczonemi gatunkami znajdowało się prze­

szło sto przedtem nam nieznanych. Takiej reprezentacyi peruwijańskiej fauny żaden ga­

binet nieposiada.

W roku 1880 Sztolcman wrócił na wypo­

czynek do kraju i w roku następnym wysłany został napowrót przez hr. Konstantego do Peru dla badania dalej tego kraju, lecz wojna tam prowadzona stanęła na przeszkodzie.

M usiał więc zmienić swe plany—i prowadzić swe prace w zachodnim Ekwadorze. Trafił także na grunt bardzo szczęśliwy i prowadzo­

ne tam do tego czasuj)race przynoszą owoce bardzo bogate i ważne dla nauki. Ja k aż to będzie boleść dla tego dzielnego i szlachetne­

go młodziana, gdy wróciwszy wkrótce do E u ­ ropy nie zastanie swego ukochanego protek­

tora i przyjaciela.

Wszystkie dotąd wymienione usługi odda­

ne Gabinetowi przyniosły znakomite korzyści i wyrobiły zakładowi niepospolite znaczenie naukowe. Niedość jednak natem ~ niebosz­

czyk nieustannie ten zakład miał na pamięci i wzbogacał go ciągłemi zakupami przedmio­

tów z rozmaitych stron świata pochodzących, na co znaczne sumy wykładał, nic więc dzi­

wnego, że przedmioty od ś. p. Konstantego pochodzące bezpośrednio, dużą większość w naszych zbiorach stanowią i że zwiedzający zakład ciągle się z nazwiskiem donatora spo­

tykają.

Ś. p. hr. Konstanty Branicki szczególnym był przyjacielem naturalistów, garnął ich do siebie i w ich towarzystwie najchętniej prze­

bywał. Nic więc dziwnego, że wyrobił sobie między nimi sympatyją i uznanie. Zgon jego nietylko między zoologami krajowymi, ale

(4)

452 w s z e c h ś w i a t . Nr. 29.

między wielu cudzoziemcami sprowadza żało­

bę. Znana jest to powszechnie osobistość i zostają po nim w nauce ślady, dopóki się nią w takiej formie jak obecnie zajmować będą. D la utrwalenia jego pamięci w nauce, różne nowe zwierzęta zostały mu dedykowane przez krajowych jako też zagranicznych natu- ralistów. Wyliczyć na tem miejscu wszyst­

kiego niepodobna, poprzestaję więc na wska­

zaniu kilku ważniejszych, ja k np. Dinomys Branickii, zwierz ssący znaleziony przez Jels- kiego w Peru, a opisany przez prof. P etersa z Berlina, dotąd znany unikat bardzo osobli­

wego ty p u ;—z ptaków Lam praster Branickii koliber znaleziony w Peru środkowem i prze- zemnie opisany, także unikat i Diva Branickii Tanagrid z północnego Peru przez Sztolcma- na odkryty. K ilka ryb dedykowanych przez dra Steindachnera z W iednia i przez Giinthe- ra dyrektora muzeum brytyjskiego. Osobli­

wy mięczak peruwijański G uesteria Branickii opisany przez ks. W ładysław a Lubom irskie­

go, kilka motyli opisanych przez O berthuera, kilka pająków opisanych przezemnie, Keyser- linga i przez Cambridgea; owad pszczołowaty opisany przez gienerała Radoszkowskiego etc. etc. Przez jakiś czas pewną liczbę no­

wości jeszcze mu dedykować będą.

H r. Konstanty dla wszystkich był serdecz­

ny i życzliwy, nieograniczając pomocy dla celów naukowych dla swoich i obcym podróż­

nikom, o ile mi wiadomo w pomoc przycho­

dził, z tem zawsze zastrzeżeniem, aby część zbiorów swoich Gabinetowi warszawskiemu dostawili.

Mnie osobiście dał możność opracowania ornitologii peruwijańskiej i pracę tę moją swoim nakładem wydaje. F a k t ten jeden wy­

starcza do niczem niezatartej wdzięczności, a cóż dopiero gdy się doda do tego cały sto­

sunek, jaki nas łączył przez długie lata.

H rabia K onstanty zostawił jedynego syna, w którego starał się do końca wpoić sw*oje zamiłowanie i przychylność dla Gabinetu war­

szawskiego, mamy więc wszelką nadzieję, że zakład ten dalej doznawać będzie jego szczo­

drobliwości i że intencyja ojca przez syna bę­

dzie uszanowaną.

S trata taka jest tem dotkliwsza dla ogółu, że ludzi z podobnemi intencyjami mało jest na świecie i coraz większy brak czuć się ich daje. Osobistość taka, jaką. był nieboszczyk |

służyć powinna za wzór do naśladowania—

bodajby uwaga ta nie zostnła głosem wołają­

cego. na puszczy.

W arszaw a, 16 L ipca, 1 8 8 4 .

ZARYS HISTORYI ROZWOJU ZW IERZĄT

(E M B R Y JO L O G II).

skreślił

J ó z e f N u s b a u m ,

kanil. N auk fr z y r .

y .

„H isto ry ja rozwoju organizmów rozpoczęła w najnowszych czasach nowy okres dziejów swoich, po­

nieważ wzniosła się od em piry­

cznego zbierania fa k tó w, do fi­

lozoficznych zagadnień, trak tu ­ jących przyczyny naturalne tych- żo“ . E . Haeckel (1 8 74).

J a k to już powiedzieliśmy wyżej, Ernesto­

wi Haecklowi nie udało się rozwiązać pytania, o ile środkowy listek zarodkowy czyli t. z.

mezoderma, jest utworem homologicznym w całem państwie zwierzęcem, ja k to dla dwu pierwotnych listków dowiedzionem zo­

stało. Ponieważ zaś z listka tego powstają liczne ważne organy jak np. mięśnie, różne części skieletu, organy krążenia, wydzielania, gruczoły płciowe i t. d., trudno więc było o- rzec w wielu wypadkach, o ile te różne orga­

ny są u rozmaitych grup zwierząt jednozna­

czne morfologicznie, skoro najzupełniejsza pa­

nowała niepewność co do sposobu powstawa­

nia samego tego listka zarodkowego.

W r. 1881 bracia Oskar i Ryszard Hert- wigowie w rozprawie swej p. t. „Coelointheo- rie '), Yersuch einer Erklarung des mittleren K eim blattes“ wyjaśnili tę ważną kwestyją.

W edług nich mezoderma nie jest wcale or­

ganem, u wszystkich typów zwierzęcych je­

dnakowe mającym znaczenie morfologiczne, a raczej na zasadzie historyi rozwoju należy ściśle odróżniać od siebie dwa jej typy. Sko­

ro istnieje już gastrula, czyli zarodek w kształ-

’) Coelom = : j a m a ciała.

(5)

Nr. 29. W S Z E C H Ś W IA T . 453 cie woreczka o podwójnych ściankach: skórze

i ściance kiszki pierwotnej (czyli o dwu pier­

wotnych zarodkowych listkach), mezoderma w dwojaki powstawać może sposób. Pierwszy z nich polega w ogólnych zarysach na tem, iż ze ścianki kiszki tworzą się na zewnątrz dwie (lub więcej) boczne, symetrycznie ułożo­

ne wypukliny, które stopniowo oddzielają się zupełnie od kiszki i jako zamknięte woreczki leżą swobodnie pomiędzy ścianką kiszki i skó­

zarodka. Woreczki te spłaszczają się na­

stępnie, obejmują dokoła kiszkę pierwotną i zrastają się z sobą wzajemnie w jednę ca­

łość na brzusznej i grzbietowej jej stronie, tak że obie jam y ich zlewają się w jednę nie­

przerwaną jamę, lub też pozostają oddzielone od siebie jedną albo dwiema przegródkami (grzbietową i brzuszną). Powstaje stąd jeden nieprzerwany pierścień, którego jam a jest przyszłą jam ą ciała zwierzęcia, t j. jam ą za­

wierającą w sobie wszystkie wewnętrzne o r­

gany. W ewnętrzna ścianka tego pierścienia przylega do ścianki kiszki, zewnętrzna zaś do skóry zarodka. Pierwsza zowie się warstwą trzewiową mezodermy—druga skórną, dwie te warstwy mezodermy ograniczają tedy jamę ciała. W drugim wypadku mezoderma pow­

staje w taki sposób, że z obu pierwotnych listków zarodkowych oddzielają się wprost pojedyńcze komórki, wędrujące do wnętrza jamy gastruli pomiędzy ściankę kiszki i skórę 1 w coraz większej nagromadzając się tu ilo­

ści, dają początek środkowej warstwie zarod­

kowej. W wielu razach spostrzegamy u je ­ dnych i tych samych grup zwierzęcych obie formy mezodermy t. j. część uformowaną z wypuklin kiszki i część utworzoną z od­

dzielnych komórek, występujących z istnieją­

cych już listków zarodkowych.

Jeśli przez listek zarodkowy rozumieć bę­

dziemy wogóle warstwę połączonych z sobą ściśle komórek, warstwę stanowiącą jednę morfologiczną całość, mogącą ulegać jedno­

cześnie w całej swej masie pewnym zmianom, tworzyć fałdy, wypukliny, zagięcia i t. d., wte­

dy mezoderma drugiego typu, utworzona 2 luźno rozrzuconych i pojedyńczo występują­

cych komórek, nie może być uważaną za li­

stek zarodkowy w ścisłem słowa tego zna­

czeniu. Hertwigowie dla wyróżnienia tego typu mezodermy od typu pierwszego czyli mezodermy właściwej nadają mu nazwę me-

zenchymy. Możemy więc powiedzieć, że me­

zoderma wogóle, czyli środkowa warstwa za­

rodkowa przedstawia albo rzeczywisty listek zarodkowy (podobnie jak dwa pierwotne list­

ki) i to listek złożony z dwu warstw komórek, ściennej i trzewiowej, ograniczających jamę ciała, albo też że przedstawia ona tylko lu­

źną tkankę komórkową czyli t. z. mezenchy- mę. Widzimy tedy, że mezoderma na zasa­

dzie rozwoju swego nie przedstawia organu homologicznego w całem państwie zwierzę­

cem, lecz że występuje ona w kształcie dwu zupełnie odmiennych morfologicznie postaci.

Okazuje się dalej, że te dwa różne typy powstawania mezodermy mają niezmierny wpływ na kształtowanie się rozmaitych orga­

nów, z warstwy tej się rozwijających, że bu­

dowa dojrzałego zwierzęcia przedstawia nie­

które nader charakterystyczne cechy zależne od sposobu powstawania tej warstwy.

Hertwigowie dzielą też z tego powodu me­

tazoa na dwie grupy: Pseudocoelia i Entero- coelia, z których pierwsze posiadają mezen- chymę, drugie—właściwą mezodermę.

Grupa niższa, Pseudocoelia, odznacza się tem, że jam a ciała albo wcale tu nie istnieje, lecz różne organy pomieszczone są w masie miąszu komórkowego, albo też jeśli istnieje, to powstaje ze zlewających się z sobą stopnio­

wo licznych szczelin wmezenchymie, a mięśnie ciała jako rozwijające się z mezenchymy po­

siadają po największej części niską histologi­

czną budowę. Wyższa grupa t. j. Enterocoe- lia odznacza się tem, iż jam a ciała występuje tu zawsze i tworzy się w związku z mezoder- mą, a mianowicie, jak powiedzieliśmy, powsta­

je z jam istości zlewających się z sobą parzy­

stych wypuklin kiszki pierwotnej, a mięśnie jako powstające z właściwej mezodermy (a więc z listka zarodkowego), mają o wiele wyż­

szy stopień budowy histologicznej niż w pierwszym wypadku. Mniemają oni dalej, jakkolwiek mają niedostateczną na to ilość dowodów, że nawet układ nerwowy, organy krążenia krwi, wydzielania i rozmnażania posiadają mniej lub więcej odmienny charak­

ter u obu grup (Pseudocoelia, Enterocoelia), a wszystko to dlatego właśnie, że u obu tych grup sama środkowa warstwa zarodkowa w rozmaity powstaje sposób, że nie jest w obu razach organem homologicznym.

Hertwigowie na zasadzie danych embryjo-

(6)

Nr. 29.

logii dzielą zgodnie z Haecklem wszystkie zwierzęta na protozoa i metazoa, z tych o stat­

nich zaś znów oddzielają grupę, która pow­

stała według Haeckla z gastruli o symetryi ciała promienistej—są to jamochłonne (Coe- lenterata) i grupę pochodzącą z gastruli o sy­

metryi dwubocznej. Ta ostatnia grupa roz­

pada się według Hertwigów na zasadzie spo­

sobu powstawania mezodermy znów na dwie:

na grupę niższą Pseudocoelia, dokąd należą typy mięczaków (Mollusca) i robaków niż­

szych (Scolecida), oraz grupę wyższą (Entero- coelia) z typami robaków wyższych (Coelhel- minthes), szkarłupni (Echinoderm ata), sta- wonogich (Arthropoda) i kręgowców (Y erte- brata).

Coelomteoryja Hertwigów je s t tem dla kwestyi homologii mezodermy u różnych grup zwierzęcych, czem G astreateoryja H aeck la—

dla kwestyi homologii dwu pierwotnych listków zarodkowych.

Teoryja Hertwigów prócz tego, iż stała się, ja k każda ściśle naukowa teoryja wogóle, ważnym fermentem w nauce i pobudziła do ściślejszego i bardziej wielostronnego badania różnych kwestyj embryjologicznych, miała także tę wielką doniosłość, iż poruszyła pewne p ytania, których doniosłość zbyt mało dotychczas była uwzględnianą.

Powiedzieliśmy, iż nietylko różne procesy rozwoju, nietylko budowa ogólna organizmu dojrzałego (np. istnienie t. z. otrzewnej lub krezek (mesenterium) kanału pokarmowego) jest zależną od sposobu powstawania mezo­

dermy, lecz że w niektórych razach i histolo­

giczna budowa pewnych narządów w ścisłej od tego pozostaje zależności (np. histologicz­

na budowa mięśni). Otóż to ostatnie zjawi­

sko, na które Hertwigowie pierwsi zwrócili uwagę, szczególną ma ważność naukową. P o ­ zwala ono zapytać się, o ile wszystkie różno­

rodne formy tkanek, z których organy zwie­

rzęce są zbudowane pozostają w zależności od pierwszych procesów embryjonalnego roz­

woju, a tem samem pobudza do bliższego po­

równawczego badania w tym kierunku histo- gienezy u niższych i wyższych grup zwierząt.

G-ienezą tkanek zajmowano się w embryjo- logii i histologii bardzo wiele, a faktycznego materyjału posiada też nauka w tym wzglę­

dzie niemało. Potrzeba było jednak usyste­

matyzować te liczne fakty, zbadać jakieś n a j­

ogólniejsze charakterystyczne rysy powsta­

wania tkanek, aby na tej zasadzie zrozumieć ich ściślejsze wzajemne pokrewieństwo u ró ­ żnych zwierząt, określić, o ile pewne grupy tk anek na zasadzie wspólności rozwoju są

ściślej morfologicznie z sobą związane.

W r. 1882 His (Die Lehre des Bindesub- stanzkeim), a w r. 1883 W aldeyer (Archiblast und Parablast) zajęli się roztrząsaniem tego ważnego i trudnego pytania. H is przypusz­

czał, że ciało każdego kręgowca jest zbudowa­

ne z dwu różnych co do pochodzenia swego grup tkanek. Do pierwszej grupy, którą His nazywa archiblastem, należą: nabłonki, tk an ­ ka mięśniowa i nerwowa; do drugiej, zwanej parablastem, należą elementy histologiczne krwi oraz tkanka łączna (wchodząca w skład ścięgien, więzów, kości, chrząstki, zębów i t. p ) .

W jajkach zwierzęcych spotykamy dwie ró­

żne części składowe t. z. żółtko twórcze, z którego ciało zarodka powstaje, oraz t. z.

żółtko odżywcze, z którego komórki się nie tworzą, lecz które tylko służy za pokarm dla rozwijających się tkanek zarodka. Obie te części bywają rozmaicie ułożone względem siebie, a żółtka odżywczego bywa więcej albo mniej w zależności od tego, czy zarodek roz­

wija się poza obrębem organizmu macierzy­

stego, czy też w związku z nim.

Otóż His wystąpił z niesłychaną dotąd teo- ryją, a mianowicie, że elementy parablastu rozwijają się niezależnie od listków zarodko­

wych i że powstają z żółtka odżywczego. Teo­

ryja ta wydawała się atoli tak nieprawdopo­

dobną, że na nią wielkiej uwagi nie zwrócono.

Dopiero prof. W aldeyer (1883) wykazał, że poglądy Hisa niezupełnie pozbawione są znaczenia, że jest w nich coś prawdy, ale na­

leży je tylko inaczej pojąć. Otóż Waldeyer zwraca uwagę na to, źe w jajkach zwierzęcych w masie żółtka odżywczego znaleść można zaw­

sze siatkę protoplazmy, złożonej z żółtka twór­

czego. Z żółtka twórczego jajka powstają tedy listki zarodkowe a z nich biorą początek wszystkie tkanki do grupy archiblastu nale­

żące, żółtko zaś odżywcze wbrew poglądom H isa służy wyłącznie tylko za pokarm. Atoli grupa tkanek zwierzęcych, którą His nazywa parablastem, rozwija się z owej siateczki pro­

toplazmy, jak a znajduje się w masie odżyw­

czego żółtka. W siatce tej powstają elemen­

(7)

Nr. 29. 455 ty komórkowe, wędrują pomiędzy utworzone

już listki zarodkowe i dają początek tym wszystkim tkankom, które His zalicza do grupy parablastu. Tak więc, według W al- deyera, wszystkie tkanki rozwijają się z żółt­

ka twórczego, lecz dwojakiego są, przytem po­

chodzenia.

W aldeyer stosuje swoje twierdzenia, oparte zresztą na niektórych ścisłych spostrzeżeniach nietylko do kręgowców ale i do zwierząt bez­

kręgowych, tak iż teoryja jego ogólniejszego przeto nabiera znaczenia. Wszędzie widzimy dwie grupy tkanek, jedna z nich—grupa ar- chiblastu jest pierwotną, starszą i filogiene- tycznie zapewne wcześniej powstała, druga—

młodszą, opóźnioną jakby w tworzeniu się, skutkiem przeszkody ze strony żółtka odżyw­

czego. Niepodobna mi wchodzić w szczegó­

ły teoryi H isa i W aldeyera, zaprowadziłoby to nas zadaleko, chcę tylko zwrócić uwagę czytelnika na tę, w zawiązku jeszcze spoczy­

wającą lecz niezmiernie dużo obiecującą w przyszłości dziedzinę embryjologii, której teoryja ta dotyka, na porównawczą historyją rozwoju tkanek zwierzęcych. Niezależnie już od tego, czy teoryja W aldeyera dowiedzioną lub obaloną w przyszłości zostanie, doniosłość jej jako teoryi jest niemałą z tego względu, że pobudzi ona do ściślejszego ^rozbioru wielu niezmiernie ważnych kwestyj i stąd na nowe znów może zaprowadzić nas tory.

Dobiegliśmy tedy ogólnym poglądem do najbliższych nas czasów rozwoju embryjologii zwierząt. W dziejach tej nauki zaznaczyć atoli jeszcze musimy jeden ważny fakt.

Dla normalnego i szybkiego postępu każdej nauki, dwa między innemi potrzebne są wa­

runki: pierwszy polega na tem, aby wielu ści­

słych i wytrawnych badaczów samodzielnie nad rozwojem tej nauki pracowało, dostar­

czając jej nowych zdobyczy; drugi wymaga koniecznie, aby nauka ta w systematyczną u- jęta została całość, aby w ten sposób umoże- bnionem było jaknajłatwiejsze zapoznanie się z jej obszarem dla tych wszystkich, którzy pragną się jej poświęcić. Ten drugi warunek jest raczej ze swej strony znów tylko warun­

kiem pierwszego, ma on więcej pośrednie niż bezpośrednie znaczenie. Skoro bowiem obję­

cie pewnej gałęzi nauki zbyt jest utrudnio- nem, niełatwo też i o wielką ilość pracowni­

ków w tej dziedzinie. Z tego też względu

dobre, krytycznie rzecz przedstawiające pod­

ręczniki naukowe, o ile pozwalają na bliższe poznanie pewnej gałęzi wiedzy ludzkiej, o tyle olbrzymie mają dla postępu jej samej znacze­

nie. Embryjologija zwierząt nie posiadała jednak aż do r. 1880 dzieła, któreby poznanie jej całości ułatwić mogło. K to zapragnął bliżej się o czem dowiedzieć, szczególniej w kwestyi rozwoju zwierząt bezkręgowych, mu­

siał wertować setki pojedynczych rozpraw, porozrzucanych po rozmaitych czasopismach naukowych oraz w dziełach specyjalnych, a ogólny pogląd na całość tej nauki mogli sobie rzeczywiście wyrobić tylko ludzie niepospolitej pracy i wielkich zdolności, którzy potrafili nie zginąć w tym chaosie sprzecznych z sobą nie­

raz faktów. Rok 1880—1881 pamiętnym b ę­

dzie w dziejach embryjologii z tego właśnie względu, że w tym czasie pojawiło się obszer­

ne i pomnikowe dzieło F r. Balfoura p. t.:

Podręcznik embryjologii porównawczej (A Treatiseon Comparative Embryology). Dzieło to nietylko ma niezmierną doniosłość nauko­

wą z tego względu, że mieści w sobie zgroma­

dzoną całą literaturę embryjologiczną, źe jest treściwem zebraniem wszystkiego, co nauka ta zdobyć dotąd zdołała, ale nierównie więk­

sze znaczenie jego wypływa stąd, iż wszystkie prawie nagromadzone tam fakty są przedsta­

wione krytycznie przez gienijalny umysł Bal­

foura. Stąd też dla myślącego czytelnika wy­

stępują z całą jasnością różne braki i luki w tej nauce, nowe kwestyje na każdym kroku mu się nastręczają, pobudzając do badań w ró­

żnych kierunkach.

Oto krótki pogląd na dzieje, a tem samem i na stanowisko obecne historyi rozwoju zwie­

rząt. J a k widzimy nauka ta niezmiernie jest jeszcze młodą; — szczególniej embryjologiją zwierząt bezkręgowych, rzec można, że dopie­

ro od czasów Darwina na dobre zaczęto się zajmować. Pomimo tak młodego jednak wieku tej gałęzi bijologii, jakże wielki i wspa­

niały gmach naukowy stanowi juz ona obe­

cnie. Rzeczywiście mało jest nauk, któreby tak normalnym i szybkim krokiem posunęły się naprzód w krótkim okresie czasu jak ta.

Przyczyna tego zjawiska jest dla nas zupełnie widoczną. Filozoficzna idea teoryi ewolucyi Darwina ogarnęła w całości tę naukę. Em ­ bryjologija od czasów darwinizmu nietylko zbiera fakty, ale wiąże je z sobą—porównywa,

(8)

456 W S Z E C H Ś W IA T . Nr. 29 uogólnia, stała ona się jednem słowem ein-

bryjologiją porównawczą. F akty i teoryje bezustannie wspierają się w niej wzajemnie, duch filozoficzny nadaje jej życie a przewo­

dnie idee kierują wszystkimi, co do postępu jej rękę swą przyłożyć pragną.

Ale o ile dotąd obszar tej młodzieńczej na­

uki w podziw wprowadzić musi każdego, kto tajniki jej zgłębia, o tyle każdy bijolog widzi jeszcze przed sobą olbrzymie pole do badań, na którem przyszłe pokolenia długo, jeszcze bardzo długo pracować będą. To co wiemy dotąd o zjawiskach i prawach rozwoju zwie­

rzęcego świata, wobec tego, co do poznania pozostaje, wydaje się tak nieskończenie ma- łem, iż z nieśmiałością tylko w przyszłość spo­

glądamy. Ale napróżno sililibyśmy się na­

kreślić przyszły bieg nauki. Nowe fakty wy- wyłują nowe zagadnienia, a te stanowiąc po­

budkę do badań, nowe znów sprowadzają zdo­

bycze. Zagadnienia nasze są coraz inne, a w miarę postępu nauki, coraz ściślej określo ne i prostsze. Nasze obecne atoli najodleg­

lejsze i najwyższe pragnienie embryjologii przyszłości zawiera się w pięknych słowach E . K . von B a e ra :

„Die Palmę... wird der GUickliche erringen, dem es vorbehalten ist, die bildenden Krafte des thierischen K órpers auf die allgemeine K rafte des W eltganzen zuriickzufuhren. D er Baum, aus welchem seine W iege gezimmert werden soli, bat noch nicht gekeimt“ .

T E O R Y J A A D H E M A R A

E P O K I L O D O W E J . napisał

A p o l . P i e t k i e w i c z .

(C iąg dalszyj.

Co się tyczy lodów przedhistorycznych, to granicy ich trudno oznaczyć. M ając na wzglę­

dzie, że skutkiem prądu Zatokowego granica lodów na Atlantyku zagłębia się koło Spitz- bergu daleko na pn., a natom iast zniża się koło cieśniny Behringa, przyjąć możemy średnią jej liniją latem pod 7 5 ° pn.

szer. Mniej stałą jest granica lodów półkuli

i

pd., fale wzburzonego morza piętrzą się, we­

dle podań żeglarzy, od 20' do 60', a uderzając 0 brzegi, wspinają się wyżej jeszcze. Takie zaś bałwany łamią skorupę lodow ą, wyszczerbia­

jąc tu i owdzie jej brzegi i zmieniają znacznie

j granicę lodów antarktycznych, która dotąd oznaczyć się wcale nie daje; bo gdzie jedni I żeglarze napotykali lody, tam inni znajdowali

potem morze czyste.

Kiedy ocean pn. wypycha swe lody w masie jednolitej przez morze Grenlandzkie i Baffiń- skie do oceanu Atlantyckiego, oraz przez wąską cieśninę Behringa do oceanu Spokoj­

nego, lody antarktyczne, wystawione ze wszech stron na pociski morza, nie mogą przedstawiać tak zlanej masy poruszającej się. Ze w pewnej od Spitzbergu odległości cała masa lodu porusza się na P d Z , o tem, powiada Scoresby, można się przekonać każ­

dego roku. W tym "kierunku, pomiędzy Gren- landyją a Irlandyją, okręt holenderski W il­

helmina wraz z dziewięcią inneini, ściśnięty 1 ubezwładniony przez lody w Sierpniu 1777 r., w ciągu 108 dni zrobił 1300 mil morskich drogi, posuwając się z całą masą zmarzniętą.

Podobnież załoga Hanzy, zgniecionej pod 70°52' sz. pn., o półtorej mili od wybrzeża Liverpool, od 21 Października 1869 w ciągu 200 dni dopłynęła na polu lodowem do 61°I2' sz. pn., zrobiwszy w prostym kierunku 141 mil gieogr. Towarzysze zaś H alla również 1 z wyprawy biegunowej na parowcu Polaris

w liczbie 20, zostawieni przypadkiem na krze od 15 Października 1872 do 15 Kwietnia 1873 upłynęli 1560 mil morskich i dopiero w szerokości Nowej Foundlandyi znaleźli ratunek na okręcie Tigress Wprawdzie g ę­

sta kra jak ą Ross przebywał, świadczy, że i od bieguna pd. dąży lód w pasach ścieśnio­

nych, lecz iść one nie mogą w porównanie z ow’emi masami północnemi. Dlategoto i g ra ­ nica kry wysuwa się na półkuli pn. poniżej Nowej Foundlandyi, do 40° szer. gieogr., gdy tymczasem lody antarktyczne krusząc się wszędzie jednakowo, granicę kry od oceanu Indyjskiego do wysp Sokolich doprowadzają do jednego prawie równoleżnika 4 8 °—47°;

dalej zwraca się ona nagle na Pd. i naprze­

ciw Ziemi Ognistej styka się z równoleżni­

kiem 60°. W bardzo rzadkich tylko przy­

padkach dostają się na półkuli pd. góry lodo­

we do mniejszych szerokości gieogr. i tak

(9)

N r. 29. W S Z E C H S W IA T . 457 w Kwietniu 1820 zdarzyło się widzieć osadzie

okrętu francuskiego Harm onija i hiszpańskie­

go Oonstancia znaczną ilość gór takich w szer. 35°50' około przylądka Dobrej Nadziei;

na wschodnich brzegach Ameryki pd. ujście La Platy 37° pd. szer., jest najbliżej ku rów­

nikowi posuniętą miejscowością, gdzie czasem postrzegano szczątki lodów.

Na wiosnę, kiedy lód w wielkiej masie uno­

szą na Pn. rzeki Syberyi, morze Karskie staje się niejako składem wszystkich brył lodo­

wych oceanu północnego. Przez wrota K a r­

skie posuwa się prąd zimnej wody ku Spitz- bergowi i obiwszy się o brzegi Grenlandyi, płynie dalej w kierunku na P d.Z . aż do przy­

lądka Farewell, gdzie się schodzi z prądem idącym drogą Davisa z Pn. i oba teraz posu­

wają masy lodu ku ławom Nowofountllandz- kiin. Tu w ciepłych nurtach prądu zatokowe­

go lody prędko topnieją wytwarzając znaną z niebezpieczeństwa dla żeglarzy mgłę w tych okolicach, a wmarznięte okruchy skał dały zapewne początek tym ławom.

Tym sposobem lody z jednej strony od mo­

rza Karskiego, z drugiej od cieśniny Barro- wa, okładając ustawicznie brzegi, nie przesta­

ją zniżać ciepłoty Ameryki pn. i są przyczy­

ną, że latem ta okolica staje się zimniejszą od Syberyi pn., gdzie przeciwnie lód z rzek i oceanu, usuwając się na zachód w kierunku rzeczonym i na wschód ku cieśninie Behringa, nie przeszkadza ogrzewaniu się lądu przy coraz większem nad poziom wznoszeniu się słońca.

Masa lodów, którą sprowadzają prądy ark- ! tyczne do mniejszych szerokości, w latach po- jedyńczych nader rozmaitą bywa, a jeśli w ja ­ kim roku jest niezwyczajnie wielka, to spra­

wione przez nią oziębienie może być dość znaczne i przeciągłe, iżby wpłynąć na zagładę niektórych roślin. Tak w 1816 r. na całej przestrzeni od Pensylwanii do Massachusets kukurydza wcale nie dojrzała. Niektóre góry lodowe wytrzymują ciepło prądu zatokowego i z wiatrami dostają się do strefy gorącej.

Tak Gilbert w swoich rocznikach pomieszcza z gazet lipcowych 1818 r. z Havanny wyją­

tek następny: „Od wielu miesięcy mamy tu w wodach Indyi zachodnich wielkie dziwo przyrody. Niezmierne masy lodu, które od 2—3 lat były niezwykle częste na oceanie Atlantyckim, mające ‘/ 2 do % mil w obwodzie

i sterczące na 200—300 stóp ponad powierzch­

nią morza, pojawiły się po raz pierwszy i na wybrzeżach naszych".

D la oceanu Atlantyckiego Maury próbował wyznaczyć izotermy miesięczne, o których sam powiada, że od roku do roku zmieniają swój kierunek tak, że okręt znajduje na tem samem miejscu wodę ciepłą, gdzie rok temu napotykał zimną. Dodaje przytem, że linije odgraniczające wodę ciepłą od zimnej, nie są gładkie, lecz gzygzakowate na podobieństwo szwów czaszkowych. I w rzeczy samej linije równociepła, które on nakreślił, załamują się tak dziwnie kędzierzawo, że się przebija w nich przypadkowość oderwanych postrzeżeń raczej, niźli prawdopodobieństwo ogólnego wypadku średniego. N a prawdę morze—ży­

wioł ruchliwy i poruszany ciągle—przy swej własności biernej względem ciepła, które z trudnością przyjmuje i z równąż trudnością oddaje, nie może przedstawiać w szczegółach stosunków stałych: dość jednej bryły lodu, któraby do miejsca postrzeżeń .przypadkiem zabrnęła, aby sprawić złamanie izotermy em­

pirycznie prowadzonej Tak tu, jak i na lą ­ dzie potrzeba szeregu spostrzeżeń z lat wielu, żeby otrzymać średnie ważności, pewne p ra­

wo wyrażające. Pomijając atoli szczegóły rysunku, z ogólnego zarysu postrzegamy, że bieg linij równociepła, które nakreślił Maury, uchyla się od równoleżników i daje spostrze­

gać kołowanie wody ciepłej, którą prąd rów­

nikowy od brzegów Afryki pędzi ku Amery­

ce i stamtąd, rozbiwszy się o przylądek St.

Hoque na dwie nierówne części, przenosi większą na Pn., mniejszą na Pd., zataczając koła na obu półkulach. Tam , gdzie prądy zatokowy i arktyczny ścierają się poniżej Nowej Foundlandyi, sprowadzają one latem linije równociepła 80° i 70° F . z takiemiż (50°

i 50" F . Na tej mieliźnie woda zimna rozle­

wa się po powierzchni, lecz w dalszym biegu, zanurzywszy się pod prąd ciepły, wydostaje się z drugiej jego strony i tam sprawia zniże­

nie ciepłoty.

Lubo mniej są liczne postrzeżenia dla oce­

anu Wielkiego, zdołał atoli Dana poprowadzić wedle nich linije dość kształtne,'tak nazwane przez niego izokrymy, łączące miejsca, w któ­

rych ciepłota powierzchni morza w ciągu 30 po sobie następujących dni najzimniejszych zniża się do stopnia jednakowego. Izokrymy

(10)

458 W S Z E C H Ś W IA T . N r. 29.

więc nie przedstawiają stanu cieplnego po­

wierzchni morza o pewnym i tym samym cza­

sie, lecz główne znaczenie mają zoologiczne.

Widzimy z nich wszakże, że na oceanie A t­

lantyckim ciepłota prądu Zatokowego nawet zniża się do izokrymy 74° P . (23'/30 O.), tak, że wody tego morza stygną bardziej, aniżeli najwyższa izokryma 80° P . (262/ 3° C.), która na oceanie Spokojnym zbiega się owalnie, o- bejmując wyspy koralowe Żeglarskie (Samoa), Pidgi i Gilberta między 148° a 195° zach. dł.

od Greenw. i 7‘/ 2° Pn- szer- a 11° pd. szer.;

przekonywamy się oraz, że oceany w równych szerokościach gieogr., na pn. i pd., stygną do jednego i tegoż samego stopnia. W yjątek stanowi tylko pn. A tlantyk, gdzie prąd Z ato ­ kowy doprowadza izokrymę 35° P. ( l 2/a0 C.), na W od Islandyi do koła biegunowego, a prąd Humboldta zimny, sprowadza izokrymy 62°P. (162/ 3° C.), 68° P . (20° O.) i 74° P.

(23y3° O.) przy Gallopagos. (d. n.).

JAK DAWKO WIEMY 0 TEM

napisał

Dr. Franciszek Kamieński.

(D okończenie).

Tak więc mikroskop niezmiernie wiele przyczynił się do wyświetlenia kwestyi płcio­

wości. Nie mniejszą jednak zasługę położyła w tej sprawie również nauka Darwina, staw ia­

jąc kwestyją płciowości u roślin w nowem, bardziej zrozumiałem świetle. Budowa kwia­

tu i mechanizmy przy zapylaniu, odkryte przez Sprengla, jak również krzyżowanie się roślin, są to według Darwina konieczne wyni­

ki naturalnego wyboru w walce o byt. D a r­

win robił liczne bardzo obserwacyje nad za­

pylaniem u storczyków (Orchideae) l) i in­

nych roślin i sprawdziwszy pod tym względem rezultaty otrzymane przez Sprengla i innych,

doszedł do przekonania, iż rozdzielnopłcio-' wośó roślin, tak zwana dichogamija, mecha­

nizm kwiatów u storczyków, następnie przez niego odkryta heterostylija i inne tym podo­

bne urządzenia, są to wszystko przystosowa­

nia, które wytworzyły się w walce o byt, a mające na celu utrudnić lub nawet uniemożli­

wić samozapylenie a tem samem wywołać krzyżowanie się, niezmiernie korzystne dla roślin należących do pewnej oznaczonej for­

my czyli gatunku. Z drugiej znów strony, z zebranych dotychczasowych rezultatów, do­

tyczących krzyżowania się roślin i z bardzo li­

cznych osobiście przeprowadzonych doświad­

czeń ’) Darwin wyprowadził doniosły wnio­

sek, iż wogóle nowe potomstwo roślin pow­

stałe z zapłodnienia przez krzyżowanie się, ma znaczną przewagę nad potomstwem % sa- mozapłodnienia powstałem. Przewaga ta uwidocznia się w znacznie większym rozroście, wadze, żywotności, płodności roślin i t. p.

Niekiedy nawet samozapłodnienie jest s ta ­ nowczo szkodliwem. W walce zatem o byt osobniki, z krzyżowania powstałe, zwyciężają inne słabsze, które wyciśnięte z danego m iej­

sca, ustąpić muszą pierwszym, posiadającym coraz to doskonalsze przystosowania, ułatwia­

jące właśnie krzyżowanie się.

Darwin, odkrywając nowe drogi dla nauki bijologii, a w szczególności stawiając kwestyją płciowości u roślin w nowem świetle, znalazł wielu naśladowców, którzy w duchu swego mistrza badali budowę kwiatu, stosunek kwia­

tów do owadów i wogóle sposoby zapylania.

Z tych najwięcej odznaczyli się: Delpino, H ildebrandt i H erm an Muller.

Nauka Darwina umożliwiła wreszcie ponie­

kąd tłumaczenie sobie niektórych, dotychczas ciemnych punktów, dotyczących samej istoty i znaczenia pici u roślin, jej rozdziału na męską i żeńską, potrzeby zapłodnienia i t. d.

Są to jednak hipotezy, które jakkolwiek mają cechy wielkiego prawdopodobieństwa, nie ob­

jaśniają nam jednak wszystkiego i zdaje się, iż kwestyją płciowości pozostanie jeszcze przez czas pewien niedostępną jakąś tajem ­ nicą.

*) C h. D arwin, O rchids fertilised by Insects, various *) D ai'\vin, Effects o f Cros- and Self-Fertilization in ntrivances. 2 edit. L ondon, 1 8 7 7. the Y egetable K iiigdom . L ondon, 1 8 7 6 .

(11)

N r. 29 W S Z E C H Ś W IA T . 459 Istnienie i rozdział płci według Darwina l)

jest to tylko korzystne przystosowanie, wy­

kształcone w walce o byt, tak jak i wszelkie inne podobne cechy. Albowiem fakty wyka­

zują, iż te osobniki są silniejsze i zwycię­

żają słabsze, które powstały drogą płciową przez skrzyżowanie się mało pokrewnych z sobą rodziców. Pierwotnie u roślin płci były rozdzielone na odrębnych osobnikach, tak jak to dziś spotykamy przeważnie u niż­

szych roślin; następnie wytworzyły się herma- frodytyczne indywidua w tym celu, aby u ro­

ślin, pozbawionych własności przenoszenia się z miejsca na miejsce, zabezpieczyć płciowe rozmnażanie się, choćby zapomocą samoza- pyłenia.

Ze wszystkich jednak nowszych badaczy piszących o kwestyi płciowości u roślin w du­

chu Darwina, najjaśniej stara się ją przed­

stawić i najprościej wytłumaczyć Jułijan Sachs w niedawno wydanym swym podręcz­

niku fizyjologicznej botaniki Opiera się on na poprzednich swych gruntownych i do­

niosłych pracach 3) i dowodzi, iż rozdział płci na męską i żeńską w ścisłym je st związku z różnicą m ateryjalną komórek płciowych, że zatem zapłodnienie ja ja polega na dodaniu mu pewnej substancyi, której mu brakowało i która jest niezbędną do dalszego jej rozwo­

ju. Ponieważ zaś nowsze badania Schmitza, Strasburgera, Zachariasa, Elemminga i in­

nych wykazały, iż spermatozoidy są to właś­

ciwie tylko jąd ra komórkowe i że zapłodnie­

nie jest to złączenie się substancyi jądrowych komórek płciowych, różnice owe materyjalne polegać więc muszą na różnicy w substancy- jach jądrowych tychże komórek.

Jak b y dopełnieniem owej teoryi płciowości Sachsa jest ostatnia praca Strasburgera, przedstawiona na posiedzeniu dolnoreńskiego Towarzystwa przyrodników i lekarzy, dnia 4 Grudnia 1882 roku 4). Niestrudzony nasz ba­

*) P rzed D arw inem jeszcze zastanaw iano się n ieje­

dnokrotnie nad kw estyją płciowości ze stanow iska teo­

retycznego. Szczególniej ciekawe są pod tym w zglę­

dem publikaeyje K adlkofera wyżćj cytowane,

2) J . Sachs, Y orlesungen tiber Pflanzenphysiologie.

Leipaig, 1 8 8 2.

3) Stofl und F o rm der Pflanzenorgane (A rbei- ten der botanischen Instituts in W iirzburg, 1 8 8 0 ).

ł ) E . S trasburger, Ueber den B efruchtungsvorgang j

dacz stara się wykazać na podstawie badań mikroskopowych faktyczną różnicę pomiędzy m ateryją komórki żeńskiej i męskiej, pocho­

dzącą stąd, iż podobnie ja k i u zwierząt ‘), także i u roślin, przy tworzeniu się komórek a właściwie ich jąder płciowych, wydziela się część materyi z macierzystych ich komórek w kształcie tak zwanych przez niemców Rich- tungskorper, Sekretkorperchen, ciałek biegu­

nowych i t. p. Przypuszczając, iż owe wy­

dzielone części materyi i co do jakości są in­

ne, jasną będzie rzeczą, że i obie komórki płciowe będą się od siebie materyjalnie ró­

żniły.

Strasburger stara się również dowieść, iż sam proces zapłodnienia u wszystkich roślin tak skrytokwiatowyoh jak i jawnokwiatowych jest jeden i ten sam i polega na bezpośred- niem zlaniu się jąder. U tych ostatnich ro­

ślin mianowicie jądro pyłkowe nie przesiąka przez błonę łagiewki do ja ja lecz wprost, je ­ żeli nie w całości, to chociaż kawałkami prze­

dostaje się przez nią i zlewa się z jądrem jaja.

Nakoniec niepodobna zamilczyć o pewnem wyjątkowem zjawisku, które sprzeciwia się nauce o płciowości u roślin i do dzisiejszego dnia jeszcze z tego powodu dużo kłopotu sprawia botanikom. Je stto tak zwana par- tenogieneza czyli rozwój ja ja w zarodek bez uprzedniego zapłodnienia. Kwestyją parte- nogienezy u roślin mogła być dopiero wtedy jako taka na seryjo traktowaną, kiedy nieu- legało już wątpliwości, źe rośliny płeć posia­

dają. To też wzmianki o tem zjawisku u ro­

ślin spotykamy niedawniej, jak mniej więcej w pierwszej połowie naszego stulecia. N a j­

większą część literatury botanicznej w tym przedmiocie wypełnia nowo-holenderska ro ­ ślina rozdzielnokwiatowa (Caelebogyne, na­

leżąca do rodziny wilczomleczowatych (Eu- phorbiaceae). Jeszcze w 1840 roku zauwa­

żono w Anglii, iż roślina ta wydawała doj­

rzałe nasiona, zawierające nawet więcej, an i­

żeli jeden zarodek, bez najmniejszego współ-

(Sitzungsberichten der N iederrbeinischen G esellschaft fu r N atur- und Heilkunde. B onn, 1 8 8 2 ) .

') F r. Balfour, H andbuch der vergleichenden E m - bryologie. Butschli, Studien iiber die ersten Eutw icke- lungsvorg&nge der Eizelle etc. C. Grobben, A rbeiten, d. zoolog. In stit. in W ien. B d. I I und IIT .

(12)

460 w nzkuuSw iat. N r 29.

udziału kwiatów pręcikowych. Następnie, sprawdzili to zjawisko w 1859 roku A leksan­

der Braun *) w Berlinie i w 1877 roku J a n H anstein 2), który nawet starał się faktem tym osłabić nieco doniosłość upładniającej działalności pyłku. W następnym jednak roku Strasburger 3) wykazał, iż u Caelebogy- ne, ja ja bez zapłodnienia wcale się nie rozwi­

ja ją a natom iast, tak samo jak i u innych ro ­ ślin, o czem wyżej już wspomniano, mogą wy­

twarzać się w worku zarodkowym przybyszo­

we pączki, w kształcie zarodków. Tym spo­

sobem ściślejsze badania przyczyniły się, iż powoli liczba roślin, u których partenogieneza miała być obserwowaną, coraz bardziej się zmniejszała i dziś właściwie tylko ograniczyła się do jednego gatunku ramienicy (Chara cri- nita), dokładnie pod tym względem zbadanej przez de Baryego, który łączy ten fakt ze zja­

wiskami powstawania pączków przybyszowych na miejscu organów płciowych (np. u paproci) pod wspólnem mianem apogamii.

Strasburger w powyżej przytoczonej pracy o zapładnianiu stara się również objaśnić partenogienezę podobnież, jak objaśnia różnicę m ateryjalną pomiędzy komórkami płciowemi.

Przypuszcza on bowiem, iż w wyjątkowych wypadkach, przy tworzeniu się jaja z komór­

ki jego macierzystej, nie wydziela się żadna część materyi i przez to jajo nie różni się od każdej innej bezpłciowej komórki, posiadają­

cej zdolność dalszego rozwoju.

Z powyższego krótkiego przeglądu histo­

rycznego widzimy, ja k nauka o płci u roślin rozwijała się niezmiernie powoli przez długi przeciąg czasu, jak w ciągu swego rozwoju natrafiała na różne przeciwności, które zwal­

czać musiała, tak że raz odkryte fakty były zaprzeczane i trzeba było je drugi raz odkry­

wać. Widzimy dalej, jak przez tyle wieków, szukając rzucającej się zawsze w oczy analo­

gii pomiędzy roślinami i zwierzętami, spo­

strzegano także płeć i u roślin, lecz nie um ia­

no istnienia jej dowieść. To co pisano o tym przedmiocie były to tylko teoryje. często b ar­

') A. B raun, L eber Polyttnbryonie und K eim ung von Caclebogyne (A bhandlungen der K Snigl. A k ad e­

mie der ^ issensehaften zu B erlin, 1 8 5 9 ) .

2) J . H anstein, Parthenogenesis d. Caelebogyne ili- cifolia. B onn, 1 87 7.

**) Strasburger, O wielozarodkowości 1. c.

dzo zbliżające się do prawdy, jak Zalużan- skyego i Grrewa, lecz niemające pozytywnej podstawy doświadczalnego gruntu, bez któ­

rego w naukach przyrodniczych nic ostać się nie może.

Tak trwało do końca siedemnastego wieku, kiedy Kam eraryjusz jako prawdziwy przyro­

dnik doświadczeniem usiłował dowieść istnie­

nia płci u roślin. Od tej chwili spotykamy dwa kierunki w nauce o płciowości u roślin.

Jeden prawdziwie przyrodniczy, pozytywny, oparty na doświadczenia i ściśle przeprowa­

dzonej obserwacyi, którego przedstawicielami są Koelreuter, Sprengel, G aertner, Darwin, Atnici, Hofmeister, Radlkofer, Strasburger i inni, drugi zaś—była to teoryja ewolucyi, w rozmaitych formach i odmianach. Oba te kierunki rozwijały się równolegle, prowadząc z sobą zaciętą walkę. Teoryja ewolucyi w pierwotnym swym kształcie, następnie ubra­

na w szatę naturfilozofii, a w końcu jako teoryja Schleidena, bróździła niejednokrot­

nie w prawidłowym rozwoju nauki o płciowo­

ści roślin, aż nareszcie przez tę ostatnią w r.

1857 ostatecznie pokonaną została.

Chcąc wreszcie rozwiązać kwestyją—kto właściwie pierwszy odkrył płeć u roślin i od­

powiedzieć na postawione w tytule pytanie, jak dawno wiemy o tera, że rośliny płeć po­

siadają—natrafimy na znaczne trudności.

Sachs w swej historyi botaniki ') uważa Kam eraryjusza za rzeczywistego odkrywcę płci u roślin, gdyż uczony ten pierwszy robił doświadczenia nad tym przedmiotem. Cela- kowsky 2) znowu utrzymuje, iż nikomu w szczególności i wyłącznie tej zasługi przypi­

sywać nie można, Kam eraryjusz bowiem tyl­

ko postawił naukę o płciowości u roślin na realnym gruncie i wytknął jej prawdziwą do roz­

woju drogę, lecz istnienia tejże płci ostatecznie nie odkrył, czego najlepszym dowodem teo­

ryja Schleidena, która nie przedstawia ża­

dnej sprzeczności z rezultatami otrzymanemi przez Kam eraryjusza a przecież istnienie płci u roślin wyklucza. Natom iast najwłaściwiej i naj sprawiedliwiej jest, mówi Celakowsky, podzielić rozwój nauki o płciowości u roślin i zasługi koło niej położone na trzy stopnie,

') Sachs, G-esehichte der B otanik 1. c.

2) 1. c.

(13)

N r 29. W S Z E C H Ś W IA T . 461 aby tym sposobem oddać każdemu z wyżej

wymienionych mężów nauki, to co komu na­

leży. N a pierwszym zatem stopniu stać bę­

dzie Pliniusz i w 1500 lat Zaluźansky, obaj wyprowadzali istnienie płci u roślin z trady- oyi i analogii ze zwierzętami. Następnie, ’ na drugim stopniu, Kameraryjusz ') na pod­

stawie doświadczeń wykazuje prawdopodo­

bieństwo istnienia płci a właściwie znaczenie pręcików i słupków jako organów płciowych.

Nakoniec, w trzecim stopniu rozwoju, nauka o płciowości roślin otrzymała główne podsta­

wy wskutek doświadczeń K oelreutera nad krzyżowaniem się i badań mikroskopowych Amiciego. Zaluźansky wyrósł na gruncie arystotelesowsko - scholastycznej filozofii, — K oelreuter i Amici pracowali i pisali w du­

chu dzisiejszej indukcyjnej nauki, K am en - ryjusz zaś stoi pośrodku.

N a powyższe zapatrywanie się znakomite­

go czeskiego botanika możnaby się w zupeł­

ności zgodzić, przyzna jąc jednak nieco wię­

cej zasług Kameraryjuszowi. Nie należy bo­

wiem spuszczać z uwagi tej okoliczności, iż Kameraryjusz żyjąc w czasie, kiedy jeszcze o mikroskopie słabe miano wyobrażenie, nie mógł przedsiębrać badań mikroskopowych, tem więcej gdy współczesne i znacznie jeszcze późniejsze umysły, spaczone były różnemi doktrynami filozoficznemi, odwodzącemi od drogi, jaką, postępować powinien prawdziwy przyrodnik. Pomimo to K am eraryjusz błę­

dów nie popełnił i okazał się jako ścisły i su­

mienny badacz, znający nawet gr anice, poza które środki jego przejść mu nie pozwalały.

Jeżeli więc nie tak wielkie jak Sachs, to przy­

najmniej większe, aniżeli Ćelakowsky, K am e­

raryjuszowi zasługi w nauce o płciowości u ro ­ ślin przyznać należy.

W dzisiejszej nauce bijologii, chcąc wyśle­

dzić i zbadać bardziej zawiłe czynności życio­

we, szukamy ich w najprościej zbudowanym organie t. j. w komórce. Komórka roślinna przedstawia właśnie dla botanika doskonały przedmiot, w którym odzwierciadlają się wszystkie tajniki życia rośliny, a więc i kwe-

') CeInkovsky w tem m iejscu na 1 drugim stopniu, obok K am eraryjusza staw ia niesłusznie także Growa, którego przecież zasługi około płciowości roślin, ja k to wyżej w skazano, stoj.^ nieporów nanie niżej od zasług

K am eraryjusza.

j styja płciowości. Dzisiaj już wiemy, że ist­

nienie i pewne zachowanie się nawet organów płciowych nie dowodzi jeszcze istnienia płci i zapłodnienia, lecz dopiero znajdowanie się w owych organach komórek płciowych—żeń­

skiej i męskiej (a właściwie ich jąder) i mo­

żliwość przy pewnych warunkach matery- jalnego ich zespolenia się czyli zapłodnienia

! charakteryzuje płeć. Że tak sądzić należy, dowodzi nam tego teoryja Schleidena, której nie brakowało nic więcej jak tylko jaja, aby ją uczynić płciową, wreszcie objaśnienie przez Strasburgera partenogienezy i wielozarodko- wości u Caelebogyne i innych roślin, gdzie również brak było do upłodnienia komórki męskiej, wskutek czego jajo się rozwinąć nie mogło. Jeżeli więc Kameraryjusz nie może być uważanym za jedynego i pierwszego od­

krywcę płci u roślin, to w takim razie powi­

nien za takiego uchodzić ten, według dzisiej­

szych naszych zapatrywań, który odkrył ist­

nienie komórek płciowych, jako takich—a więc Amici odkrywca ich u jawnokwiatowych i Leszczyc-Sumiński u skrytokwiatowych.

Pokazuje się więc z powyższego, że jakkol­

wiek od dawna już pisano o tem, że rośliny płeć posiadają, to że one posiadają komórki płciowe w tem znaczeniu, jak i u zwierząt, dowiedzieliśmy się dopiero stosunkowo nieda­

wno, bo za naszych już czasów.

W spraw ie fizyjograficznego badania kraju.

Podając w Nrze 27 z r. b. naszego pisma ciekawą mapę p. Łapczyńskiego. mieliśmy między innemi i ten cel, żeby czytelnikom przypomnieć, iż jednym z pierwszorzędnych obowiązków każdego obywatela kraju jest staranie o doskonałą i wszechstronną znajo­

mość swej ziemi, gdyż tylko na tej podstawie oprzeć można podwaliny dobrobytu powszech­

nego, a zarazem, że u nas w tym kierunku zrobiono dotychczas jeszcze tak mało. M apka

p. Ł. przedstawia najlepszą część naszych wiadomości fizyjograficznych, bo w istocie je ­ den botanik w ciągu paru miesięcy letnich obejdzie duży kawał kraju, nazbiera roślin i i zimą, z niekosztowną pomocą kilku książek,

(14)

462 W S Z E C H Ś W IA T . Nr. 28.

oznaczy je i ułoży, a botaników z zawodu i a- matorów botaniki, zupełnie uzdolnionych do badań fłoi’ystycznycb, zawsze i w każdym kraju znaleść się musi spora garstka. A je d ­ nak mapa naszych „czynów dokonanych*1 na­

wet na tem polu jest przerażająco pusta. Cóż- by to było, gdyby tak komu przyszła ochota ukłuć nas w oczy inwentarzem naszych wia­

domości w innych działach fizyjografii, w któ­

rych badanie trudniejsze, a zwłaszcza koszto­

wniejsze, do których trzeba się przygotować, zebrać, zdobyć na gorliwą wytrwałość, albo, broń Boże, założyć jeszcze jakieś tam praco­

wnie naukowe, stacyje doświadczalne lub ob- serwatoryja. Tu już nikt z nas nawet nie przypuszcza, żeby i na nim leżała cząstka obo­

wiązku myślenia o tem wszystkiem, tem bar- dziej, że przywykliśmy do oczekiwania inter- wencyi ze strony jakichś osób pojedyńczych lub zbiorowych, które mogą być w pewnym względzie wykonawcami podobnych zamiarów’, lecz nigdy inicyjatorami. Tak np. część n a ­ szego społeczeństwa, a nawet i kierowników jego opinii narzuca obowiązek inicyjatywy w tej sprawie Kasie im. Mianowskiego, zapo­

minając, że instytucyja ta jest wprost kasą pomocy materyjalnej dla gotowych już i wy­

raźnie jej przedstawionych planów nauko­

wych, nie zaś akademiją.

W jaki sposób redakcyja naszego pisma, oraz Pam iętnika Fizyjograficznego zapatruje się na wdrożenie badań fizyjografieznych w kraju naszym, łatwo zrozumieć z następu­

jącego objaśnienia: Rok już tem u (porówn.

Wszechświat, t. I I , N r 25), zabierając głos w kwestyi uczczenia zasług ś. p Jastrzębow skiego, rozwinęliśmy myśl urządzenia wycie­

czek fizyjograficznych na wzór tych, jakie podejmował ten niestrudzony eksplorator i wezwaliśmy ludzi, zgadzających się z naszym poglądem do składania ofiar na ręce K om ite­

tu Zarządzającego kasą im. Mianowskiego z wyraźnem ich przeznaczeniem na cel wy­

mieniony. W ciągu roku (łącznie Z ofiaro­

waną przez Kom. Red. Wszechświata sumą rs. 100) zebrało się tą drogą około rs. 250, kwota maleńka, lecz którą pragniemy w roku bieżącym już zużytkować, przeznaczając na zwrot kosztów podróży dla pięciu przyrodni­

ków, mających zająć się herboryzowaniem w okolicach ciemno zaznaczonych na mapie pana Łapczyńskiego. Ich zdobycze po opra­

cowaniu zostaną ogłoszone w Pamiętniku Fizyjograficznym, a niewielki koszt ich wy­

cieczek zostanie pokryty przez kraj drogą do­

konanej już składki. Gdybyśmy tak jeszcze dodać mogli—„przykład ten będzie zachętą i wzorem na przyszłość!'*—W roku bieżącym w dniu 15 Czerwca odbyło się posiedzenie cukrowników, należących do Sekcyi I I Od­

działu warszawskiego Towarzystwa popiera­

nia przemysłu i handlu. N a posiedzeniu tem wydawca Wszechświata przedstawił projekt urządzenia stacyj meteorologicznych przy cu­

krowniach, oraz im podobnych wielkich og­

niskach przemysłu, rozrzuconych po całej przestrzeni kraju i rzecz prosta—kosztem tych zakładów. Stacyje te, za pośrednictwem centralnej stacyi w Warszawie, byłyby po­

łączone z międzynarodową siecią stacyj me­

teorologicznych i dawałyby tym sposobem możność wyprowadzania prognoz (przepowie­

dni) co do stanu pogody, tak olbrzymie usłu­

gi oddających rolnictwu i przemysłowi w kra­

jach cywilizowanych. I tym razem badanie odbywałoby się przy żywym współudziale lu­

dzi bezpośrednio zainteresowanych jego wy­

padkami, a znajdowało się pod kierunkiem osobistości odpowiednio uzdolnionych.

Ale streśćmy się w krótkich słowach : Na- szem zdaniem kraj powinien dążyć do pozna­

nia swoich materyjalnych zasobów i właści­

wości swej przyrody swoim kosztem i swojem staraniem, a w tej mierze powinien słuchać inicyjatywy ludzi naukowych i im powierzać kierownictwo tej sprawy.

SPRAWOZDANIE.

Le Comte H. v. Berlepsch et L. Taczanow­

ski. L i s t ę d e s o i s e a u x r e c u e i l - 1 i s par M. M. S z t o 1 c m a n et S i e ­ m i r a d z k i d a n s 1’E c u a d e u r o c- j c i d e n t a 1, (Proceedings of the Zoological Society. London, 1883). Dzielny nasz pod­

różnik po Peru, pan J a n Sztolcman wraz z p.

Józefem Siemiradzkim, gieologiem, zmuszeni byli z powodu wojny w Peru udać się do E k ­ wadoru, gdzie w zachodniej części tego kraju, pozostawali kilka miesięcy, mianowicie od Sierpnia do Grudnia 1882 r. W ciągu tego czasu zebrali kolekcyje ornitologiczne, z któ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

tu ziemi wobec tak różnorodnych ruchów ciał niebieskich, nie pozwalały przez długie wieki zrozumieć ich znaczenia. Obok tego człowiek w swej egoistycznej naturze,

Tłumaczenie tych faktów można znaleść w tem, że silniej odbywa się utlenianie pod wpływem światła, podczas gdy w mleku utrzy- mywanem w ciemności ma się

dzaju fakt nie jest bez znaczenia, albowiem wykazuje w jaki sposób niektóre formy mogą się rozpraszać z lodowatych wód północnych i sięgać aż do morza

Przypatrując się rozmieszczeniu p ta ­ ków tych na wyspach Azorskich, dziwić się należy, iż im dalej na zachód, tem bardziej zmniejsza się liczba gatunków,

ry zawartej w powietrzu jest bliską punktu nasycenia, utrata ciepła przez promieniowanie musi być nieznaczną, bo para przy oziębianiu się dość wcześnie osadzi

liścia na tkankę słupkowatą i gąbczastą ma miejsce tylko wtedy, jeżeli liść rozwija się pod dość silnym wpływem światła.. Liść,

Pojawienie się większej liczby samców, niż samic, szkodliwie wpływać musi na płodność tych ostatnich, o czem sądzić możemy przez analogiją wypadku, jak i w

żenia światła. Jeżeli taki liść Potamogeton natans będzie przez krótki czas zacieniony, to ciałka chlorofilowe komórek słupkowatych rozszerzają się, przyjmują