• Nie Znaleziono Wyników

Maja. Sztuka w 4 aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Maja. Sztuka w 4 aktach"

Copied!
196
0
0

Pełen tekst

(1)

M A J A

— SZTUKA W 4 A K T A C H — ...

— - - . . . . N A P I S A Ł — *

M A C I E J S Z U K I E W I C Z

(2)
(3)

M A J A

SZTU K A W 4 A KTA C H

NAPISAŁ

M A C I E J S Z U K I E W I C Z

K R A K Ó W 1934

N A K Ł A D E M K S I Ę G A R N I F. E B E R T A

(4)

WSZYSTKIE PRAW A INSCENIZACJI TEATRALN EJ I FIL­

MOWEJ ORAZ PRZEKŁADU I PRZEDRUKU ZASTRZEŻONE.

Owa *vO,i-v CXA

t J U .

! n . j>o

<^0, \T • 4 O i

A Q . - ' - T y

(5)

AKT I.

(6)

O S O B Y :

V ER A X , multirailjoner SEMIRAMIDA

ELIZA, jego bratowa CIRCE

WILL, jej syn K LEO PA TR A

JA K Ó B , służący A SPA ZJA

N O TA RJU SZ HAZDRUBAL

MISTRZ ATOM A JA X

FL O T T AMOR

M A JA 3 C H A RY T Y

GRAVIDA 2 H O R Y

STA R SZY ON

LEKARZ ONA

MINERWA FRANT

FLO RA M ŁO KO S I.

FRYN E M ŁO KO S II.

LAIS ELEGANT I.

ELEGAN T II.

Goście, służba, kwieciarki, sprzedawcy papierosów, cygar, krupierzy, detektywi, piccola etc.

Doba współczesna.

(7)

Scenar j usz.

Gabinet męski urządzony na modłę angielską', sprzęty ciężkie, obite skórą, biurko (9) obszerne, na niem sprzęt pisarski, rulon planów architektonicznych, kasetka me­

talowa itp. Za biurkiem na ścianie baterja nacisków od dzwonków elektrycznych (8). Z lewej garnitur dla palaczy (JO); cygara, papierosy, nargileh, stale płonąca świeca, karafinka z bezbarwnym trunkiem, kieliszki, popielniczki. — Nawprost głęboka wnęka w ścianie, tworząca lożę (5); w niej półkolista kanapa. Do tej loży prowadzą z prawej i lewej dwa biegi schodów, objęte od strony gabinetu (ja k i podest (4) przed lożą) balu­

stradą o szerokim parapecie. Ściany wnęki lśniące,

5

(8)

jakby polerowane. Otwór loży, narazie otwartej, ujęty w ciężkie portjery z wzorzystej, indyjskiej tkaniny.

Przed balustradą dwa foteliki (// i 12). W tylnej ścianie dwoje drzwi; (2 i 6); lewe — gdy otwarte — ukazują obrzeżony balustradą podest (3), poza nią hall położony o piętro niżej tak, że widz z parkietu widzi część górną ściany hallu i część sklepienia, po­

krytą stiukowemi sztukaterjami. Nad parapetem balu­

strady, przed lożą, zwisa od sufitu na łańcuchach misternie wyrobiony z metalu kosz, pełen kwitnących storczyków. Nad środkiem gabinetu żyrandol. — W le­

wej ścianie szerokie okno (/); z prawej drzwi do dalszych apartamentów (7). — We wszystkiem solidność i prze­

pych. Kosztowne dywany, skóry egzotycznych zwie­

rząt, laki japońskie, indyjskie bronzy.

(9)

S C E N A I.

(V ERA X — za biurkiem nad rozlożonemi papierami, N O TA RJU SZ w fotelu przed biurkiem).

N O TA RJU SZ

(z wydobytemi z teczki papierami na kolanach) Miałem wówczas, przed laty kilku, — a i dziś mam to samo wrażenie, — że brzmienie aktu oddawało ściśle myśl testatora i trafiało w jego intencje, (automatycznie kartkuje w papierach).

V ER A X

Ależ tak i nie pańska wina, że moje obecne po­

stanowienia różnią się od poprzednich (wobec spojrze­

nia Notarjusza) — i to znacznie.

N O TA RJU SZ (icedząc zwolna) Dopiszemy kodycyl.

V ERA X

Pragnę go uniknąć, Kodycyl to coś dodatkowego, a ja zmieniam główny zrąb mego testamentu. Chodzi o punkt trzeci (zakłada monokl i szuka oczyma w pa­

pierach).

N OTA RJU SZ

Trzeci? (czytając ze swych notatek) „Cały mój majątek, wynoszący w gotówce i papierach trzysta miljonów, przekazuję w całości...

7

(10)

V ER A X

(odnalazłszy w swoich papierath) Tak. Otóż zamiast następnego zdania należy tu wpisać jeden, osobną in­

strukcją objaśniony wyraz: (czyta zrazu półgłosem, po­

tem zwykłym głosem) ...przekazuję w całości i niepo­

dzielnie na rzecz „Eutanazji" (śledzi wrażenie tych słów na Notarjuszu)

N OTARJUSZ

(zaskoczony tem) Wydziedzicza pan bratową?

V ER A X Razem z jej synalkiem.

N OTARJUSZ

(po chwili) Wolnoż mi wiedzieć coś bliższego o no- woobdarowanej?

V ER A X

Pan to wziął za imię kobiece? — Nie panie. Euta­

nazja to zgoła coś innego, a co to jest (wstaje i przechodzi ku stoliczkowi w lewo) wyjaśnię panu w kilku zdaniach, ale przy cygarze, dobrze?

N OTARJUSZ

Z prawdziwą przyjemnością. (bierze cygaro ze szka­

tułki metalowej na biurku).

V ER A X

(wahając się w wyborze i obwąchując) Czemby tu pana uraczyć? — Hiszpańskie czy havana?

(11)

N OTA RJU SZ

(odgryzłszy koniuszek cygara i mając je już zapalić) Obojętna. Co do mnie jużem wybrał.

V ER A X (jak wyżej) Na niewidzianego?

N O TARJUSZ

Nie lubię wybredzać. Byle jasne i suche. (zapala zapałkę)

V ER A X

Jakto? (ogląda się, przyskakuje, niemal z ust mu wydziera) Nie z tych!! na miłość boską nie z tych!

(wrzuca do kasetki, kasetkę zamyka w biurku)

N O TARJUSZ

(zdziwiony i zażenowany — powstając) Najmocniej przepraszam jeżeli...

V ERA X

(z niepokojem w głosie) Chyba nie zdążył się pan jeszcze zaciągnąć, co? — No, mówże pani

N O TARJUSZ Nie zapaliłem nawet.

VERA X

9

(12)

(z ulgą w głosie) Chwała Bogu. Na drugi raz niechże mi rejent takich rzeczy nie robi. To mogło pana dużo, za dużo kosztować, (niemal obejmuje go, prowadzi i sa­

dza przy stoliczku w lewo) N O TA RJU SZ Czyż?

V ERA X

Zapewniam. (podając mu cygaro i świecę) Niech pan to zapali. Z tamtego byłbyś wyssał śmierć.

N OTARJUSZ (blednąc) Co?

Nieuchronną.

V ERA X

N OTARJUSZ (nadrabiając miną) Za to piękną.

V ERA X

Otóż i jesteśmy w domu. „Eutanatos" — pomyślny, piękny zgon, a eutanazja...

N OTARJUSZ

((przypomniawszy sobie) Prawda! — Jest to ów społe- czno-prawniczy problem: czy w wypadkach nieuleczalnej choroby wolno lekarzowi zabijać pacjenta czy nie?

V ERA X

Dodaj pan: bez jego wiedzy — bo to stanowi punctum saliens całej sprawy. (wyciągając dłoń) A teraz

(13)

ręka, że wszystko, co powiem, zostanie pod pieczęcią tajemnicy narówni z resztą testamentu. Narówni! (No- tarjusz podaje ręką) Otóż moja koncepcja eutanazji usuwa oba jej szkopuły. Primo: życie j e s t nieuleczalną chorobą, secundo: moi pacjenci będą sami administro­

wali sakramentem śmierci. (zapala przygasłe cygaro) N OTARJUSZ

(po sekundzie) Jednakże...

V ER A X

Pozwól mi pan skończyć. Każda forma energji, świadomej czy pozbawionej samopoczucia, dąży do ostatecznego wyrównania, ukojenia, spokoju. K ażda!

Od tego niema wyjątku. Nirwana jest najżarliwszem utęsknieniem dusz prawych i czystych, dlatego należy im ją dać; dla nikczemników zaś kresem zbrodni i dla­

tego tembardziej trzeba im ią dać. Logicznie?

N O TA RJU SZ

Życie nie jest dialektyką. Największy idealista i największy zbrodniarz zarówno boją się śmierci.

V ERA X

Trzeba tylko umieć ją podać w kielichu tak po­

nętnym, aby każdy chciwie wyciągnął po niego dłoń.

Oto wszystko. A na to warto poświęcić miljony.

N OTARJUSZ (nie bez sarkazmu) Oryginalny zapis.

11

(14)

V E R A X

Jedni fundują uniwersytety, drudzy krematorja, a inni i gdzieindziej... Sam widziałem na Wschodzie przytulisko dla pewnego gatunku papug, którym na starość dziób zarasta. (nalał do dwóch kieliszków) Szczególniejszego rodzaju dobroczynność, prawda ? (podsuwa Notarjuszowi kieliszek, którego on nie wy­

próżnia) Szwedzki „Korn“, wybornie ściąga obrzask nikotynowy, (pije, drzwiami 1 wchodzi Jakób) Co tam?

poczta?

JA K Ó B Wtorek,

VERA X

(kwaśny nieco) Dziś mi oni nie w porę. Wielkie zbie­

gowisko?

JA K Ó B Jak zwykle.

V E R A X

Wpuść. Gdybym ich przyjąć nie zdążył — odpro sisz. (do niknącego już w drzwiach) Uważaj na sy­

gnały. (do notarjusza, objaśniająco) Moje wtorkowe audjencje. — O czem to mówiliśmy?

N O TA RJU SZ

(z dyskretną ironją) O administrowaniu...

V ERA X

A-ha. Otóż ten sakrament śmierci można uczynić

(15)

powabnym, nawet rozkosznym. W chwili gdy ktoś do niego dojrzał (wskazując ku biurku), zapala sobie jedno takie cigarillos i w kłębie dymu odchodzi w za­

światy. Czyż to nie triumf nauki 1 N OTARJUSZ

(ze spokojem sceptyka) Jakże często podszywa się pod nią szarlatanerja.

V E R A X

Zbyt pośpiesznie chrzcimy tem mianem pewne zja­

wiska, napozór niepojęte, a w istocie wcale proste. Ma- terjalizacja myśli, akty woli na odległość itp., ucho­

dzące u nas wciąż jeszcze za cud, nie są nim nad Gangesem, (z pewnem zasępieniem) Znałem tam ko­

bietę, która mogła... (lżej) Lecz to do rzeczy nie na­

leży. Otóż co do tych cigarillos (wstaje, przechodzi za biurko, po sekundowem błądzeniu palcami naciska jeden z guziczków (dzwonka nie słychać), przyczem rozmowy nie przerywa) zmienisz pan o nich sąd usły­

szawszy zdanie ich wynalazcy, kończącego dziś - jutro nierównie świetniejszy preparat. Nienapróżno mistrz Atom badał tajemnice Wschodu i życie strawił wśród retort i tygli. Na dowód, jak niezachwianie wierzę w wyniki jego pracy i dojście do skutku mego in­

stytutu (;rozwija leżący na biurku rulon z planami, przyciskając jego rogi bibelotami) spójrz pan, — oto

jego plany. Nie zapomniano w nich o niczem.

N OTARJUSZ

(podszedł, spojrzał, niemile zdziwiony) W ięc rzecz już tak daleko postąpiła?

13

(16)

Spieszno mi do niej, bo nużby znowu spróbowano mnie...

N OTARJUSZ Otruć.

v e:r a x

(z głębokiem przeświadczeniem) Dawnobym ziemię gryzł, gdyby nie Azor, poczciwe psisko.

{pauza) N O TA RJU SZ

Postawmy rzecz jasno. Zaszczycony zaufaniem nie­

gdyś śp. brata a dziś pańskiem, mam po temu prawo, więcej: obowiązek. Czy nie sądzi pan, że pogląd jego na tę zagadkową „aferę trucicielską" może być inter­

pretowany teraz lub później (ze znaczącym naciskiem), zwłaszcza później jako typowy objaw manji prześla­

dowczej, w następstwie czego...

V E R A X

... łatwo będzie obalić mój testament? Nie wątpię, panie rejencie, ani na chwilę nie wątpię i dlatego...

( z uśmieszkiem, że przekreśla czyjeś plany) tworzę rzecz za życia. (ukazując zv planach) Wszystko obmy­

ślane do najdrobniejszych szczegółów. Ogrody, pawi­

lon główny, sala koncertowa, teatr. (wobec gestu No- tarjusza) Oczywiście, rzecz prosta. Niegdyś rozstając

V E R A X

(17)

się z życiem zasłaniano sobie twarz tog-ą, dziś robi się to w tańcu św. Wita. Wyborniel pląsajcie! do za­

traty oddechu, do zachłyśnięcia, do spazmu. (słychać pukanie do drzwi) Proszę.

S C E N A 2,

(Drzwiami 6 wchodzi Mistrz Atom, starzec o typie twarzy Leonarda da Vinci według rzekomego autopor­

tretu ze zbiorów w Windsorze. Mimo podeszłego wieku zupełna lecz dostojna krzepkość w ruchach; wokół ust łagodny uśmiech, skędzierzawiony włos po ramiona wymyka się z pod czarnej „piuski‘\ z którą się ta gło­

wa widocznie nigdy nie rozstaje. Odziany w ciemny, obszerny, z lekkiej materji płaszcz z obwisłemi rękawa­

mi, w krótkie do kolan spodnie, czarne pończochy i sukienne, z wyrzucanemi przodami obuwie, przypo­

mina ludzi północnego renesansu np. z całofigurowych portretów Hołbeina. Lewą ręką przytrzymuje coś pod płaszczem)

V ER A X

Witaj, mistrzu. Z tobą wchodzi spokój i cisza.

MISTRZ ATOM

A oto ich rezultat. (dobywa z pod płaszcza złotą, misternej roboty puszkę podobną do puszek na komu nikanty)

V ERA X

(biorąc ją żywo) Czy podobna? — Jesteś najsłow­

15

(18)

niejszym człowiekiem pod słońcem. (zdejmuje wieczko puszki, pełnej czerwonych jakby karmelków) Nawet w kolorze — jakież ponętnel (wydobył jeden, ogląda go)

MISTRZ ATOM Smak ich nie ustępuje wejrzeniu.

VERAX

Niczem wiśnie kandyzowane. — Popatrz, rejencie, to znowu specjał dla dam. (widząc małe żachnięcie się Mistrza Atoma) Rejent zna moje plany. Należy go nawet objaśnić, — no, choćby co do genezy specy­

fiku. Co do tego, oddaję głos tobie.

MISTRZ ATOM

(widocznie niechętny temu) Geneza? Jest ona... dośćprosta.

Mieszkańcy Pendiabu znali oddawna zioło, którego spożycie darzyło dziwną błogością, (marzycielsko) Indra i Waruna wiedzieli o niem, zanim czas począł się i przestrzeń rozpostarła...

(pauza) VERAX

(widząc, że urwał, więc nieco spieszniej i głośniej) Mistrz Atom mniema mianowicie, że odkrył ambrozję hinduskiego olimpu, somę.

N O TA RJU SZ Istotnie?

MISTRZ ATOM Jest to dość prawdopodobne.

(19)

(nie bez sarkazmu) Przysparzasz pan ojczyźnie lauru*

straceńcom narkotyku a skarbowi nowego... monopolu.

A zastosowanie tej... ambrozji?

MISTRZ ATOM (:wymijająco) Rozmaite...

V ER A X

Środek to uniwersalny. — Zażyty w nadmiernej ilości sprowadza natychmiastowy zgon, (do Atomay który przytwierdza głową) wszak tak? — Dozowany zaś umiejętnie działa równie zabójczo, lecz inaczej.

Pacjent po spożyciu jednej pastylki odczuwa lube podniecenie, dla którego ujściem jest śmiech. Zrazu łagodny, jakby zawoalowany, potem swobodny i bez troski, potem rubaszny, z pełnego gardła, potem...

potem różnie bywa. Końcówkę, której zwykle to­

warzyszą hallucynacje, stanowi zadrażnienie rdzenia pacierzowego, połączone z uczuciem zmysłowej roz­

koszy i w jej to dreszczu...

N OTARJUSZ ... jak u wisielców...

V E R A X ... życie pacjenta ulata na zawsze.

MISTRZ ATOM

{tonem sprostowania) „Na zawsze” — z danego tylko N O TA RJU SZ

M aja 2

17

(20)

osobnika, (w miarę słów coraz bardziej marzycielsko) Bo kiedy i na której z planet wchodzi ono w inny znów organizm, — ludzki czy też wyższego rzędu? — to jest kwestją otwartą. Nie mamy dotąd ani metod ani dość czułych instrumentów, aby je móc in fla ­ granti pochwycić, gdy — naodwrót — z innych na nasz glob zstępując i wahając się jeszcze w wyborze, szuka dla siebie więzienia w poczynającym się w łonie matki noworodku. Umieć najpiękniejsze jego płomię przywabić i ściągnąwszy z błękitów dać mu w sobie przytułek, — oto na najbliższą przyszłość zadanie ludzkości i młodych matek.

V ER A X

{który zukosa śledził twarz i ruch rąk Notarjusza, dobywając zegarek) Czyżby zegarka,z sekundnikiem?

N OTARJUSZ

(puszczając puls) Dziękuję. U mnie zawsze normalny.—

Pańska teorja, mistrzu Atomie...

MISTRZ ATOM Je s t tylko kontynuacją nauk Pitagorasa.

VERA X

T e wskrzesić łatwo, ale gdzież druga Krotona?

MISTRZ ATOM

W twym gościnnym domu i tej pracowni, którejby się najlepiej uposażona wszechnica nie powstydziła.

(21)

Pozwólcie mi do niej wrócić. Wszak nie jestem tu więcej potrzebny.

V ERA X

Miłoby nam było pogawędzić z tobą, ale idź, idź.

( Mistrz Atom, skłoniwszy lekko głową w kieruuku No- tarjusza zawraca ku drzwiom 6) A daruj mi, żem cię wyrwał z twych światów. Zobaczymy się jak zwykle przy stole, a potem zagrasz może, — na organach, przepadam za twojemi improwizacjami. (Mistrz Atom skinął przyjaźnie głową i oddala się) Ale, ale, — cóż twoja troska? wciąż jeszcze gryziesz się tą zgubą? (pod­

chodzi doń).

MISTRZ ATOM

Każdyby na mojem miejscu... (obejrzał się na No- iarjusza, który pochylony nad planami nibyto je studjuje, a w rzeczywistości pilnie strzyże uchem w stronę roz­

mawiających wgłębi) Brak mi wciąż miligrama, a to doza absolutnie śmiertelna. Nie pojmuję, co się z nią stało.

Albom gdzieś zaronił albo co gorsza ktoś mi ją...

V ERA X Wykluczone!

MISTRZ ATOM

Skąd ta pewność. Kto i kiedy ją posiadł? kto i kiedy...?

(wychodzi)..,

S C E N A 3.

VERAX (stoi chwilę zamyślony)

2*

19

(22)

(zauważywszy tę zadumę) Zkolei ja miałbym teraz ochotę zapytać, czy jestem tu jeszcze potrzebny. (Ve- rax stawia trzymaną wciąż w lewej ręce puszkę na parapecie balustrady przed lożą) Bo jeśli chodzi o zmiany w rozporządzeniu pańskiej ostatniej woli...

V ERA X

Formalnie drobne, są nader doniosłe w treści (pod­

chodzi do biurka, zpośród papierów dobywa osobno zszyte arkusze) Z tą nową treścią chciałem pana za­

znajomić nietylko z pomocą osobnej instrukcji (wręcza mu papiery), ale także żywego do niej komentarza.

N O TARJUSZ

Z tą też myślą słuchałem wynurzeń panów i — li­

cząc się z niemi — zrobię, co do mnie należy. Nie­

mniej jednak... daremnie pytam siebie, jak pogodzić pańskie plany i zamysły z jego znaną i wielbioną pow­

szechnie filantropją.

V ERA X

(żachnąwszy się i nieledwo parskając śmiechem) 1L czem ?

N O TA RJU SZ Filantropją.

V ER A X

(pohamowawszy się, patrząc mu w oczy, ze złośliwym uśmieszkiem w twarzy, a melancholją w głosie) Moją

N OTARJUSZ

(23)

fil... an... tropją..., to dobrze brzmi... (nagle żywo wcho­

dząc na podest przed lożą) Zechciej pan zrobić tych kilka kroków do mego laboratorjum. (przyzwał go gestem — Notarjusz podszedł — obejmując gestem cały pokój) Bo nietylko ten gabinet (tonem sarkastyczno-kon­

fidencjonalnym) jest mojem polem doświadczalnem.

Reszta jego tu. (ukazując na wnękę loży) Napozór ślepa wnęka, a w rzeczywistości loża, z której oglą­

dam moich gości. Niech pan twarz przybliży. Widzi pan? Co wtorek mam ich pełny hall.

N O TA RJU SZ

(wodząc ręką po gładkich ścianach wnęki) Możnaby przysiąc, że marmur.

V ER A X

Sztuczna masa, przepuszczająca światło w jednę tylko stronę, dzięki czemu (ukazuje przez ścianę ku dołowi w hall) my ich doskonale widzimy, oni zaś nawet nas nie przeczuwają. Spójrz pan na tego dostojnego staruszka, o! tego tam z kokardką w klapie surduta.

Sprzeniewierzył sieroce depozyty i z miesiąca na mie­

siąc ratuje swój „honor" mojemi czekami.

N OTARJUSZ I pan mu... je... wystawia?

V ER A X

(naturalnym tonem) Oczywiście. To są koszta labora­

torjum. U mnie głównym reagensem złoto, (sondująco) Wyznanie to może się przydać, prawda?

21

(24)

Komu?

N O TA RJU SZ

V ERA X

(z listem frantosizuem) Przyszłości, przez co rozumiem moich... biografów. Tak, złoto to w moich tyglach główny odczynnik. Choć nie jedyny. Bywają tańsze.

Czasem dość byłoby... jakby to powiedzieć? — serca.

Widzi pan tę tam pyszną, rubensowską blondynę?

Stale odwiedza mię bez gorsetu, który radaby memi dłońmi przerobić na ministerjalną tekę dla swego męża.

I on o tem wie, — bydlę! Tamten, pod kandelabrem, to zbieg z ciężkich robót. Na korsarce dorobił się for­

tuny, a dziś jest egzotycznym konsulem. Ten tutaj, o ten, pod nami, to znany szuler. Specjalnością tamtego pośrednictwo w łapówkach rządowych. Ten za nim — to główny aranżer „czarnych dni" na gieł­

dzie, a ten obok niego... ten obok niego... (poprawia monokl) to ktoś nowy, tego nie znam jeszcze. Przyj­

rzyj mu się pan i powiedz, na ile go pan taksuje?

N OTARJUSZ Jakto: taksuje?

V ER A X

Ile będzie próbował na mnie wymusić. (wobec ge­

stu Notarjusza) No tak, tak. Toć jedyną niewzruszalną podstawą umowy społecznej — contrat social — jest szantaż.

(25)

N OTARJUSZ

(schodzi z podestu na pokój) Pod słowem, nie chciał­

bym pańskich milionów z jego kątem widzenia.

V ER A X

(pociągnięciem za sznury zaciągając obie połowy opony!

i schodząc również na pokój, gdzie naciskając kolejna dzwonki za biurkiem, długo i krótko naprzemian, daje sygnały, których dźwięk dolatuje z hallu przez ścianę w głębi) Co? już ci obmierzło? wystarczyło ci samo tylko uprzytomnienie sobie, że tkwisz po uszy w k lo ace?

A cóż gdybyś miał moje oczy i widział nawskróś przez miedziane czoła i zgnile czerepy!

(pauza).

N OTARJUSZ

Wszak pan ma środki na zupełne odcięcie się od ludzkiej kanalji.

V ER A X

Robię też to. Ale jeśli ci się pod własny twój dach wnęci ?

N O TA RJU SZ (dotknięty) Jak mam to rozumieć?

V ER A X

Równie prosto jak prosto było powiedziane.

N OTARJUSZ

(cierpko) My prawnicy, choć, większość powierzających

23

(26)

się nam sumień ociera się o kryminał, mamy zwyczaj sądy o nich formułować oględniej.

V ER A X

(nakazawszy sobie spokój) Pan wie, że mój brat skoń­

czył samobójstwem. Ołówkiem obrysował sobie serce i... W pozostawionym liście napomknął o dziedzicznem obciążeniu. Ludzie w to uwierzyli, ale nie ja. Z jego korespondencji i zapisków, które wykradzione — pow­

tarzam: wy-kra-dzio-ne matce kupiłem od je j gagatka za drobną cenę (szatańskim szeptem) zaniechania dal­

szych dochodzeń „przypadkowej” śmierci Azora, do­

szedłem prawdy. To był kryształowo czysty człowiek tylko słaby, — za słaby, aby się oprzeć zachciankom (z pewną pasją) tej samolubnej, próżnej, złej kobiety,

— tej, tej... ach!

N OTA RJU SZ

(po chwili, tonem obrażonej za kogoś trzeciego dumy) O ile wiem, pani Eliza opuszcza dziś te progi i...

V ER A X

(spojrzawszy nań i ochłonąwszy) Uniosłem się, — przepraszam... Zapomniałem, że pana z nią łączy...

N O TARJUSZ

(z pewnym naciskiem) Zażyła znajomość, nic więcej.

V ERA X

(z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem) Właśnie tę zaży­

łość miałem jedynie na myśli, nic więcej. Otóż nie

(27)

zamierzając uwłaczać czyimkolwiek uczuciom, chciałem jedynie uzasadnić zmianę testamentu, który — za go­

dzinę — zobaczę czarno na białem, prawda? (drzwiami 2 wchodzi Jakób i zbliża się do Veraxa) Bądź pan łaskaw przejść do mego sekretarza, gdzie znajdziesz wszystko, (automatycznie bierze z rąk Jakóba znacznej wielkości biało-zielonkawy kryształ, który mu on po­

daje) nawet świadków, gdyby tego zaszła potrzeba.

Choć co do tego naradzimy się jeszcze, (do Jakóba) Przeprosiłeś, że ich dziś nie przyjmę?

JA K Ó B

(przytwierdziwszy głową) Poszli z wyjątkiem tego jed­

nego. (wskazuje na kryształ) V E R A X

(teraz dopiero zauważywszy, że trzyma coś w ręku) Co to? cóżeś ty mi tu dał?

JA K Ó B

Powiada, że pan już będzie wiedział i że nie odej­

dzie aż go...

V E R A X

Wyproszą, (przerzucając kryształ z dłoni na dłoń, do Notarjusza) A co, rejencie, nie mówiłem? Der Tanz beginntl Nie masz pojęcia, ile u tych łotrów bywa po­

mysłowości, (przygląda się kryształowi) co za nie­

zrównane... kawały... (zwalnia kwestję, potem urywa na sekundę) O, to filut, to jakiś szpaczka... mi kar...

25

(28)

miony... filut... (zdziwienie maluje się na jego twarzyt zakłada monokl, wpatruje się uważnie) Szczególna.

(obraca kryształ w rękach) Czy tak go wezmę, czy tak... Hm... (przyzywa gestem Jakóba) Chodźno tu i przyjrzyj się.

JA K Ó B

(patrzy w kryształ, po chwili) Przyjrzałem się.

VERA X No i co?

JA K Ó B A no nic.

VERA X

Etl (odsuwając go łagodnie) Rejencie, wziąwszy ot tak, wpatrz się pan dobrze i powiedz, co widzisz.

N OTA RJU SZ

(trzymając go przed sobą tak, że patrzy ku podłodze^

Co widzę? co ja widzę? A no, prawdę mówiąc:

swoje buty.

V ERA X

Dobrze się wpatrz. — W lewo gaj palm, na ich tle świątyńka, od niej schody ku rzece, a za nią wgłębi miasto pagód i klasztorów. Wiesz, co to? Be- nares. — Widzisz? (entuzjastycznie) Benares!

(29)

Nic nie widzę.

V ER A X (wyciągając rękę) Pozwól.

N O T A R JU SZ

(nie oddając i przytrzymując pod światło okna) Naj­

lepiej wziąć ot tak. W paru miejscach są jakieś jakby obłoczki, ale więcej niczego nie mogę się dopatrzeć.

V E R A X

Istotnie.,, kiedy pan trzyma mi tak pod światło...

N OTA RJU SZ Autosuggestja —

V ERA X

I to możliwe... (raźniej i trzeźwiej) Ale zaintrygo­

wał mnie ten bubek. Przynajmniej niebanalnie zaczyna.

(do Jakóba) Przyjmiemy go.

JA K Ó B Poprosić? (zamierza to zrobić) V ER A X

Sam po niego wyjdę. — A ty zaniesiesz za panem te papiery. (wziął je z biurka) Zrób pan dla mnie to poświęcenie i spisz akt własnoręcznie. Do zmierzchu będziemy z tem gotowi?

N O TA RJU SZ

27

(30)

N OTARJUSZ

(kładąc kryształ na biurku i zabierając swą tekę) Przy­

puszczam, że tak. (kłania się i wychodzi drzwiami 7).

V ER A X

(nim Jakób wyszedł, przytrzymując go za rękaw, przy­

ciszonym głosem) Psst... obiegnij przez bibljotekę i wy­

przedziwszy rejenta otwórz naoścież drzwi do pawi­

lonu pani Elizy.

JA K Ó B Ma do niej wstąpić?

V E R A X

(nieco tajemniczo i w zamyśleniu) Jeśli znam ludzi, nie omieszka tego uczynić.

JA K Ó B (zbyt domyślnie) Rozumiem.

V ER A X

(nie chcąc zdradzić się ze swym zamiarem) Głupiś. — Pani nas dziś opuszcza... odjeżdża... i zapewne zechce przyjść pożegnać się. Żywo, leć.

JA K Ó B (wybiega drzwiami 6)

V E R A X

(stoi chwilę zamyślony, potem otwiera drzwi 2 i woła w hall) Jestem na pańskie usługi. (cofa się na środek pokoju)

(31)

S C E N A 4.

F L O T T

(wchodzi wytwornie odziany, około 50 lat, tempera­

ment sangwiniczny, gestykulacja żywa, twarz przeo­

rana burzami życia. Od drzwi 2, otwierając ramiona) No, wiesz co! Łatwiej się dostać do maharadży La- horu niż do ciebie. (stropiony obojętnością Veraxa) Nie poznajesz?

V ERA X

(przygląda mu się chwilę, zaprzecza ruchem głowy) FLO T T

Czyżbym tak bardzo się zmienił?

V ER A X

(z lodowatą grzecznością) To mógłby ocenić jedynie ktoś, kto pana dawniej znał.

FL O T T

Poszperaj trochę w pamięci. Szmat czasu, szmat porządny. (nalegająco) No, no! — Nie? — Flott,

V ER A X

(prawie z drwinami) Ni mniej ni więcej — F L O T T

Goddam! gotów jestem wymienić z przeszłości takie szczegóły...

29

(32)

V ERA X

(wskazując mu krzesło przy stoliczku) Będę panu wdzięczny, (sam też siada) Uprzedzam jednak, że pa­

mięć mam wyborną, prawie nigdy niezawodzącą. A te­

raz słucham.

F L O T T

Lat temu dwadzieścia zokładem dwaj — naówczas młodzi — europejczycy...

V ERA X Ja i pan?

F L O T T Nieinaczej. Albo co?

V ER A X Nic, — słucham.

FL O T T

Odkryli pokłady złota na zboczach Singham. Góra ta, kształtem swym przypominająca... A co? pamiętasz —

V ER A X

Wybornie, wszak opisałem ją szczegółowo w spra­

wozdaniach królewskiego towarzystwa nauk, tom sześć­

dziesiąty trzeci, strona 521 do 687.

F L O T T (prostodusznie) T ak?

(33)

Osobiste zaś przeżycia zamieściłem w książce, która

— mam to wrażenie (przygląda mu się przez monokl, głosem drżącym od ironji) nie jest panu cał­

kiem obcą. Mam to wrażenie, niemal pewność...

F L O T T

(pod tem sp jrzetiiem wstaje, ale nie traci spokoju i patrzy mu w oczy)

V ER A X

(chcąc zatrzeć wrażenie ironji, z pewnym pośpiechem) ...co nie przeszkadza, (sięga po portfel), że jeżeli mogę panu zrobić jakąś małą przysługę...

F L O T T

{ chłodno lecz grzecznie) Owszem. Proszę, aby ktoś ze służby wyszedł i uwolnił mnie od uciążliwego komisu.

V ER A X -Komisu? Co pan przez to rozumie?

F L O T T

(j. w.) To, co powiedziałem. Zechce pan łaskawie kazać ode mnie odebrać skrzynię — o ile ocenić mogę z totemem czy czemś takiem, którą pół roku wożę, żeby ją panu doręczyć, (kłania się z zamiarem wyjścia)

V ER A X

31

(34)

V ERA X

(zatrzymując go gestem) Doręczyć? w czyjem imieniu?

F L O T T Służący oddał panu...?

V ER A X Kawał beryla? — Owszem.

FL O T T

To... nie był umówiony znak? Sądziłem, że to objaśni pana.

V ER A X

Aaa... to mi nie przyszło na myśl. (wpatrując się w niego) Pan może... ma rację... (zapraszając gestem r by usiadł, czego jednak Flott nie czyni) Zechciej mi pan jeszcze chwilę poświęcić. Przybywa pan z Benares?

FL O T T

(odruchowo z gestem, jakby mówił do siebie', „aha, zapomniałem to dodać ') Nie, panie, nigdy tam nie byłem, ale potrącił pan właściwy klawisz. Przesyłka pochodzi istotnie z Benares od Vasanti.

V FR A X

(zrywając się, bardzo wzruszony) C o ?! — widziałeś pan ją ? (siada wyczerpany)

(35)

FLO T T

(zdziwiony) J ą ? ależ to brudas jak oni wszyscy.

V ER A X

(opanowawszy się, lecz niezmiernie zaintrygowany}

Mów pan jaśniej.

FLO T T

Wyjeżdżałem z Madrasu. Czekając na szalupę cho­

dziłem po molo i mam wrażenie, że ani na chwilę nie straciłem z oczu moich bagaży. Wtem za jednym z na­

wrotów zauważyłem śród mych kufrów intruza: dużą, drewnianą skrzynię. Zastanowiło mię to, a jeszcze bar­

dziej cień ludzki, raczej widmo, które nagle stanęło przy mnie.

V ERA X

W żółtych sukniach ascetycznego yogi?

FLO TT

Nie znam się na tem. Zrobił na mnie wrażenie fakira- V ER A X

Cóż dalej? co d alej?

FLOTT

Wcisnąwszy mi w dłoń ów beryl rzekł tonem na­

kazu: „jedno i drugie doręczysz Veraxowi“ — tu po­

dał mi adres.

Maja 3

(36)

Niepodobna!

FL O T T

Nawet nazwę ulicy — i powiesz mu od Vasanti:

„Pełną znajdzie pustą, a w pustce pełnię”. Nadto prze­

strzeż go: „biada mu, jeśli powtórnie uchyli zasłony”.

{niespokojny) Co znaczy ta bladość?

V E R A X

(ocierając pot z czoła) N ic... n ic... słucham..

FL O T T

Skończyłem. Skrzynię mam w aucie i każę ją tu wnieść. (idzie ku drzwiom 2.)

V ER A X

(myślami gdzieindziej) Jeśli powtórnie uchyli... (na skutek stuknięcia drzwiami) A leż!... (wstaje) zawołam na służbę. (idzie do baterji dzwonków za biurkiem)

FLO T T

(;znikając za drzwiami) Dopilnuję osobiście.

S C E N A 5.

V ER A X

(.nacisnął dzwonki, zamyślił się — spojrzał gdzieś w dal, uśmiechnął się do jakiegoś wspomnienia i za­

marł)

V ERA X

(37)

JA K Ó B

(wchodząc przez drzwi 7) Zrobiłem jak pan kazał.

V ERA X

(oprzytomniawszy, przyzywa go gestem, nadstawiając ramię) Uszczypnij mnie — mocniej, (syknąwszy lekko z bólu) Dziękuję. Zejdziesz i zarządzisz tam, co po­

trzeba. Chodzi o odbiór jakiejś skrzyni z jakąś . . . sam nie wiem z czem. (Jakób zmierza ku drzwiom 2).

Czekaj. — Czy o jegomościu, którego przyjąłem, potra­

fisz mi coś więcej powiedzieć? Zauważyłeś co szcze­

gólnego? dał ci napiwek?

JA K Ó B

Nic nie zauważyłem i nic mi nie dawał.

V ERA X

Hm, toby o nim dobrze świadczyło. A nie widziałeś, przyjechał własnym automobilem?

JA K Ó B

( idąc ku oknu) Łatwo sprawdzić. (spojrzał, z lekcewa­

żeniem) Eh, wynajęte taxi. Coś z niego wynoszą.

V ER A X

{ stając przy nim i także patrząc przez okno) Właśnie tę skrzynię.

3* 35

(38)

JA K Ó B (żywo) Co to? co się to stało?

(Opony zasłaniające lożę poruszyły się w tej chwili faliście)

VERAX

(zołożywszy monokl) Upuścili ją w bramie, bałwany.

JA K Ó B

(nagle, wylękłym głosem) Jezull — Niech pan patrzy.

To, co ledwo czterech dźwigiem niosło, to za bramą ogrodnik sam jeden na plecy wziął. Co to znaczy. . . ?

V ER A X

(zdumiony) Nie wiem. — Wybiegnij-no, mój stary.

W tem jest coś niezwykłego.

JA K Ó B Lecę. (wybiega)

S C E N A 6.

(V era x nie odrywa twarzy od okna. Podczas tego z za opon loży wychodzi Maja. Odzież jej napozór zwykła, a jednak egzotyczna', półprzejrzysty kwef osłania głowę i górną połowę twarzy z oczami i spada częścią na plecy, częścią na lewe ramię. Wyszedłszy cicho — opony same za nią szczelnie zasunęły się — składa

(39)

przed lożą głęboki pokłon i okadza z trybułarza, z któ­

rym płonącym weszła. Zaczyna nisko, szerokim krę­

giem, podnosząc rękę zmniejsza te kręgi. Czyni to na środku, potem z lewej i prawej. K ręgi dymu ka- dziedlnego rozchodzą się po pokoju)

V ER A X

(którego woń kadzidła zaleciała) Co to tak pachnie?

skąd ja ten zapach znam? — Ambra i bengalski ja ­ łow iec... (Maja wiesza tryhularz u metalowego ko­

sza ze storczykami; gdy łańcuch szczęknął Verax ogląda się; b. zdziwiony lecz nie wylękły) Co to ? ktoś ty? — Jesteś mojej myśli czy cudzej woli emana- c ją ? ( Maja uwiesiwszy trybularz zwraca się znów ku loży i kończy modły) Ruchy mi znane... porządek ofiary znany... (podchodzi z wyciągniętemi ramionami) Skąd przybywasz i gdzie dążysz?

M AJA

Przed chwilą minęłam progi twego domu i... jestem.

V E R A X

(z zapartym oddechem) I... zostaniesz... ze mną?

M AJA Póki nie uchylisz zasłony.

V ER A X Grozisz?

37

(40)

M A JA

Przestrzegam (wskazując na lożę) Skłoń dumną głowę.

V ERA X Przed pustką?

M AJA

Pełniejsza ona niż oba światy. Ofiaruj jej co masz najcenniejszego.

V ER A X

Ja ofiarować? — ha-ha-ha — Jestem nędzarz!

M AJA

(iostentacyjnie przestawiając złotą puszkę Mistrza Atoma na środek balustrady) Ofiaruj ofiarę nędzarza — twój śmiech.

V ER A X

Chcesz mię pozbawić jedynego mego skarbu, — je­

steś okrutna. I cóż mi wzamian dasz?

M AJA

(wyciągając ją z kwefu) Jednę nitkę mego zawoju.

V ER A X (z iron ją ) To dużo. (zakłada monokl)

(41)

M AJA

Doświadcz. (schodzi z podestu i stanąwszy przy nim kładzie mu ją na ramieniu)

VERA X

(,przyglądając się nitce) Czy mam z nią paradować jak krawiec, co wyszedłszy z warsztatu zapomniał oczyścić swe odzienie? (monokl wypada mu z oka, — daremnie chciał go pochwycić)

M AJA

(.szybko podnosząc go). Zgubiłeś mędrca szkiełko. Po­

zwól, przy wiążę ci je na te j... (zdjęła mu z ramienia nitkę i wiąże ją u oprawy monokla).

V ER A X Pa jęczynce!

M AJA

(z wielką wagą w głosie). Glob ziemski wisi na n ie j!

V E R A X (drwiąco) Wraz ze mną oczywiście.

M AJA

(z głębokiem przekonaniem) Z tobą i wszystkiem, co widzisz dokoła. (oddaje mu monokl) A nie jest to mało. A wszystko jest tajemnicą.

39

(42)

V ERA X

(jeszcze ironicznym tonem) Ty pierwsza. Od ciebie więc zacznę. (zakłada monokl — spojrzał na nią — ja ­ kieś zaniepokojenie przebiega mu twarz, — odejmuje monokl — przeciera oczy — zakłada go znowu) Co to ... (toczy wokół wzrokiem) Wszystko stoi jak stało na swojem miejscu... (dotyka sprzętów rękoma) Te sprzęty... ten strop... (spojrzawszy i dotknąwszy sa­

mego siebie) 1 ja... ten sam a jednak... (odjął monokl, nie bez surowości w głosie) Co to za zioła, które spaliłaś w ofierze? (łagodniej, potem marzycielsko) Tak pachniała wiosna nad Gangesem... Krokusy słały się dywanem pod stopy Vasanti i naszemi były lecące po niebie łabędzie! Ktoś ty? (zakłada znów monokl) By- łażbyś reinkarnacją...? Postać masz ludzką a w istocie jesteś...

M AJA

Tem, czem jestem, {po chwili podczas następnej sceny siada w foteliku w lewem wygięciu balustrady).

S C E N A 7.

JA K Ó B

(wszedł żywo drzwiami 2. nie zamykając ich za sobą;

przed drzwiami temi po chwili ukazuje się służba ze skrzynią, Flott idzie pszed nimi cofając się tak, że w danym momencie jest ju ż w pokoju i słyszy po­

dejrzliwe słowa Jakóba) Niech się pan sam w to wda.

(43)

Albo co ?

JA K Ó B

(tonem cytującego obce słowa) W skrzyni cosik było, a teraz w skrzyni tego cosik niema.

V ERA X

Różnie bywa. (ukazując w okno) Przed chwilą je ­ szcze posępny mrok wisiał w powietrzu.

JA K Ó B Zmierzcha.

V ERA X W piętkę goniszl Przeciwnie, świta.

JA K Ó B

(spojrzał na niego nie bez lekkiego zdziwienia) Pod wieczór? — A le z tą skrzynią to nie jest w porządku.

VERA X Tak myślisz?

JA K Ó B

(podrażnionym tonem) Proszę pana, w takich skrzy­

niach złodzieje wnoszą złodziei do cudzych mieszkań.

V ER A X

41

(44)

F L O T T

(już zu pokoju, rzucił na niego grożnem spojrzeniem, żywo zdejmuje z siebie marynarkę, odwija rękaw prawej ręki — poniżej łokcia widać czarno wytatuo­

wany znak)

V ER A X

(tonem uspokajającej perswazji) Uspokój się, mój stary.

Je j zawartość jest już pod moim dachem.

F LO T T

— Słyszeliście? Czy wam to wystarcza? ( Wobec g e ­ stu Jakóba) Ale mnie nie wystarcza, (składa się do bokserskiego natarcia) Nie odmówisz mi, obywatelu, podbicia ci oka, — na niebiesko 1 Jednego przynaj­

mniej.

V ERA X

(zasłaniajac Jakóba) Chwileczkę, małą chwileczkę, — może załagodzimy to jakoś... (spostrzegając tatuaż) A to co ? co pan tu ma? (odstępując nieco, by go obejrzeć z profilu) Za pozwoleniem — niech ja się panu lepiej... (zakłada monokl) Ależ tak, ależ tak!... W ięc to jednak ty? (serdecznie) Daj łapę, Flott.

F L O T T

No, nareszcie! — masz, niewierny Tomaszu, (uścisnęli się za ręce).

(45)

V ER A X Gdybyś był w mojej skórze —

F L O T T

Rozumiem cię. Postarzałem się i zmieniłem, a na dobitek ta skrzynia i ten,..

V E R A X

(wypuszcza monokl z oka) Nie mówmy o tem. (do służby, która ze skrzynią zatrzymała się przed drzwia­

mi) Zabierajcie się z tem i... (wobec ich żachnięcia się) Ach, nie tłumaczcie mi, wiem więcej niż wy. (do Flot- ta) Zapewniam cię, że mandat swój wypełniłeś bez za­

rzutu. (biorąc Jakóba za ramię i wskazując na lożę) Co do ciebie, Jakóbie, widzisz te opony? Tak mają być stale zaciągnięte. Nie wolno ich tykać! Nigdy.

Zakazuję, rozumiesz. Nawet gdybym ja sam... to chwy­

cisz mię za rękę. Pozwalam, każę' A teraz zostaw nas samych, (tymczasem służba odeszła, Flott odział się z powrotem, Jakób nie bez oznak zdziwienia wycho­

dzi i drzwi za sobą zamyka, — do Flotta) Jakiż cię tajfun przywiał? Chodź, siadaj, gadaj, (sadza go przy stoliczku w lewo, tyłem do loży i Mai) Dżungla od ciebie zalatuje.

F LO T T A od ciebie swąd Europy.

43-

(46)

Dawnoś w n iej?

FLO T T

Czemuż nie spytasz: kto mię rodzi? Przyjechałem.

(sięgając po kieliszek niewypity przez Notarjusza) Pozwolisz? (nie czekając na przyzwolenie pije, delek­

tuje się jakością trunku).

V ER A X

W iesz? żeby nie to wytatuowane ramię, nie byłbym cię poznał. A przecie dobrych kilka lat byliśmy jak wierzch i podszewka.

FL O T T Ja nią dotąd jestem.

V ER A X

(z współczuciem) O ? tak? — I nie zwróciłeś się do mnie. Dlaczego?

F L O T T

Owszem, pisałem raz i drugi, lecz nie otrzymując odpowiedzi, machnąłem ręką.

V ER A X Pod słowem, nic mię nie doszło.

V ER A X

(47)

F L O T T

Z dżungli — oczywiście — trudno mi było roman­

sować na odległość dwóch oceanów, ale w kilka lat po twoim wyjeździe pisałem parokrotnie z Kalkutty, gdziem przeprowadzał likwidację.

V ER A X

(z lekkim odcieniem zdziwienia) Likwidację?

FL O T T

Tak. — Tyś się na czas wycofał i — jak słyszę

— podwoił swoją fortunę, ja zaś wpadłem w kalaput- rynę... (wobec gestu Veraxa) I jaką! Kompanja nasza zbankrutowała.

V ER A X A ty?

F L O T T

Także. Na gładko. Możem i ja zawinił. Znasz mnie, że u mnie albo wszystko albo nic. Otóż tym razem wypadło nic. Ostatnie sto funtów rzuciłem w Mari Shukkadi za kupę perłowca, aby w całym stosie mał­

żów znaleźć — goddam! — tę oto pestkę. (dotknął perły w szpilce swej krawatki) Potem... (machnąwszy ręką) ile pieców, z tylum chleb jadł. Ostatnio zorganizowałem wędrowną trupę tancerek i już, już, zacząłem dorabiać się na nich...

(48)

V ER A X (nie bez indygnacji) Jakto: na nich?

F L O T T

(dość pośpiesznie) Ich popisach, rozumie się, — gdy w drodze do letniej rezydencji radży Rudragupty, roz­

biłem się na skałach. Pozwolisz ? (nalewa sobie i pije) Z moich bajader... miałem kilka (cmokając w palce) powiadam ci: gazele! Nielada ucztę zrobiły z nich so­

bie żarłacze, a i ja byłem już bliski finalnego zachły­

śnięcia. Ale to właśnie przyniesie mi w przyszłości kro­

cie. (dobył z kieszeni mapę i rozkłada ją przed Ve- raxem) Krocie, powtarzam, byle od startu, byle mieć czem ruszyć z miejsca.

V E R A X

(przenosząc wzrok z mapy na niego, nie bez cienia podejrzliwości) Ach tak?... szukasz kapitałów?

F LO T T

(akcentując wyraz „kapitałów”, jako przesadę Veraxa) Kapitałów! kapitałowi Daj mi dwa, trzy szkunery a po roku zapytam co kosztuje Wielki Moguł! (ukazując palcem na mapie) Widzisz tę wysepkę?

V ER A X T ę tutaj? to maleństwo?

FL O T T Właśnie.

(49)

V E R A X

Cóż znaczą te dokoła niej zakreślenia?

FLO T T

(wybijając każdy wyraz) Kilometrami ciągnące się ławice szlachetnego korala!

V ERA X Nieeksploatowane ?

F L O T T

(wskazując na siebie) Dotąd jedynie przez niedoszłych topielców. Tonąc już, pochwyciłem za coś kurczowo, a wyrzucony falą na brzeg, trzymałem w zaciśniętej garści fortunę. Patrz. (pokazuje mu dobyty z kie­

szeni koral)

V ERA X ( b. żywo) Cóż za wspaniały okaz!

FLO T T Warto w to wsadzić kilka rupji.

VERA X Rupji? Funtów! I wsadzimy!

FL O T T

Gorączka z ciebie. Nie ambarkuj się, nie zbadawszy pierw ej...

47

(50)

V ER A X

(który z koralem podszedł do okna i założywszy monokl oglądał koral) Daruj, ja się na koralach trochę znam. Wsadzimy. (oddaje mu koral — wyrzuca mo­

nokl z oka) Muszę się nad tem chwilę zastanowić.

(zaczyna chodzić, po chwili) Wsadzimy. Wprawdzie mój majątek jest, a raczej będzie wkrótce w znacznej mierze uwięziony... (spostrzegając Maję, która ju ż przed chwilą podniosła się z fotelika i oparta na balustradzie, poglądała ku Veraxowi) Niech pani...

(do F lotta, który składał tymczasem mapę) Pozwól, m oja... lektorka. (Flott ogląda się i ledwo zdobywa się na kiwnięcie głową) Proszę udać się do sekretar­

iatu i poprosić bawiącego tam rejenta, aby z powie­

rzoną mu robotą wstrzymał się jeszcze momencik.

(do wychodzącej przez drzwi 7.) Z piątego pokoju przez korytarz, (do Flotta) Przed godziną wydałem dyspozycje wiążące cały mój wolny kapitał.

FL O T T

Cóż dla ciebie wyekwipować parę nędznych szkunerów.

V ER A X Zapewne. Ale koncesja?

F LO T T Dostaniemy.

V ER A X

Oczywiście. Ale to potrwa rok, może dwa. Przez ten

Cytaty

Powiązane dokumenty

Właśnie z powodu owej aktywności organizacyjnej Zarząd Główny PFJ zdecydował się przekształcić tutejszy klub w oddział Federacji, powołując równocześnie

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Trochę lepiej przedstawia się sprawa samej stolicy Roztocza i jednej z „pereł polskiego Renesansu” - Zamościa, ale publikacje na temat tego miasta są już w

droga dla rowerów –jazda rowerem; koniec drogi dla rowerów – zjazd z drogi dla rowerów w inną możliwą, wyznaczoną na torze; zakaz wjazdu rowerów; zakaz ruchu w

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli&#34;1. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

Zaśpiewaliście koledze, żeby mu się Polska w grobie przyśniła a teraz ogrzejcie się trochę.. O RLĘ (spojrzawszy na

Dalej w moim śnie widzę, jak w tej krainie mam swój własny dom nie na jeden dzień, i jak moja własna mateczka woła do mnie: “Ludwisiu kochana, pójdź już do domu, gdyż

Zosiu, nie martw się, ja mam nadzieję, że jeszcze Bóg wróci ci wzrok i będziemy szczęśliwi — tylko wierz we mnie, wierz w moje słowa, w moję chęci, nie trać sama