• Nie Znaleziono Wyników

Na przełomie. Sztuka w 4 aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Na przełomie. Sztuka w 4 aktach"

Copied!
192
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

NA P R Z E Ł O M I E

S Z T U K A W 4 A K T A C H

NAPISAŁ

M A C IE J S Z U K IE W IC Z

L W Ó W 1 9 3 0

(6)

rx-ygo3g_

\3S o E L -

W SZYSTK IE PRAW A — ZWŁASZCZA INSCENIZACJI TEATRALNEJ I FILM O W EJ — ZASTRZEŻONE.

Zakłady graficzne Ski Akc. Książnica-Atlas we Lwowie.

(7)

A K T I

3-go września 1914 r.

O S O B Y :

HOFRAT JANUSZ TOPOROWSKI, dyrektor domen państw.

Z u za n n a , jego żona.

R u d o l f , ich syn.

J a d zia C z e r s k a , ich siostrzenica.

B o g u s ł a w T O P O R O W S K I, ziemianin z Poznańskiego.

M a r ja , jego żona.

KAROL, ich syn, lotnik w wojsku pruskiem.

H EN RYK T O P O R O W S K I, dyrektor cukrowni z Kijowa.

A LEK SA N D ER, jego syn, adjutant gen. Sołoncewa.

P ani S t a w e c k a . 1 jej dzieci.

S t a ś /

J AN 1 służba Januszostwa Toporowskich.

W lK C IA /

G e n e r a ł I w a n N ik o ł a je w ic z S o ł o n c e w , wódz XXXII armji zabajkalskiej.

G e o r g ij A f a n a s e w ic z W o w k in , pułkownik.

T a tia n a S iem io n o w n a B u łk in a , 1 panie z rosyj. Czerw.

NADIEŻDA ROMANOWNA K r IŁOSZIN, I Krzyża.

O ficer żandarmów i żandarmi, żołnierze, przygodni

demonstranci.

(8)

S C E N A R JU S Z .

Balkon przez całą szerokość kamienicy

-| Okno | ■ | Drzwi 2. | | Okno |-

Drzwi 3.

główne

Drzwi 4.

Dostatnio urządzona jadalnia w mieszkaniu Januszostwa Toporowskich. Przy stole siedzą Janusz i Bogusław i ich żony, Zuzanna i Marja. Po skończonym obiedzie kończą jeść deser. Wpobliżu kredensu, z serwetą na ręku, stoi Jan w liberji. — Na balkonie i w drzwiach 2 stoją: Rudolf, Ja ­ dzia Czerska, oraz — w bluzie sanitarjuszki Czerwonego Krzyża — Ewa Stawecka; poglądając w niebo, śledzą na niem zapasy i ewolucje aeroplanów.

Podczas pierwszej połowy aktu, słychać to słabsze, to

głośniejsze, lecz dalekie strzały armatnie, od których szyby

okien dzwonią za każdym strzałem.

(9)

Scena I.

J a d z i a (ukazując na niebo w lewo).

Stracił równowagę, — spada! spada!

R u d o l f (na balkonie, zwracając twarz ku niej).

Nie krakaj smerdo, — to tylko manewr.

Z u z a n n a (do Jana).

Jan może ju ż... (gest odprawy). A na czarną kawę za­

dzwonię.

JA N (skłoniwszy się, wychodzi przez drzwi I.).

JA DZIA (znów ukazując na niebo).

O, o, patrzcie, — drugi, za nim trzeci. Pogoń, pogoń!

E w a

(która stała oparta o uszak drzwi, odwracając się ku jadalni i nerwowo zasłaniając oczy dłonią).

Istne polowanie na ludzi. Nie mogę na to patrzeć.

R U D O L F

( z

balkonu, ku Ewie).

Alez panno Ewo, nic mu nie będzie, (poglądając znów na ewolucje lotników). Nim go dogonią, wytnie im kozła przed samym nosem. Uważajcie tylko dobrze, — o, o, teraz.

(Sekunda).

E W A (nieco uspokojona, spojrzała na niebo, nagle przerażonym głosem).

W ieża! wieża ! (zasłania sobie oczy i cofa się do pokoju).

(10)

J a d z i a (równie przerażona).

JezUS Mar j a ! zaczepi O wieżę — (również, nie chcąc tego wi­

dzieć, zasiania oczy dłonią).

R u d o l f

(po momencie napięcia, z gestem świadczącym, że lotnik ominął szczę­

śliwie przeszkodę).

Zuch! — nie zawadził i tu zawraca. Lada chwila będziemy ich mieli nad głową.

J a n u s z

(kończąc obierać gruszkę, podczas gdy reszta raczy się winogronami).

Radzę zejść z balkonu, bo nużby rzucił bom bę...

R u d o l f .

Mógłby nią Jadzi oko zaprószyć.

J a d z i a .

Phi, nie mam to Ew ki? Wyjęłaby mi pincetą.

M a r j a

(która już zdążyła zabrać się do robienia z włóczki „kominiarki*).

Ja doprawdy podziwiam wasze dobre humory.

J a n u s z

(obraną gruszkę położył na talerzyk, w staje, częstując nią Ewę).

Jakże ich nie mieć, kiedy co biuletyn, to pomyślniejszy, (pozbył się talerzyka, biorąc z kanapy porzuconą tam gazetę). Bijemy kałmuków „wie es im Buche steh t“ , (przelotnie spojrzał po nie­

bie przez lewo okno). A co do tych jaskółek z nad ^J^ołgi, mie­

liśmy czas, kochana bratow o, przywyknąć do nich. O d mie­

siąca nas odwiedzają. C opraw da nigdy jeszcze tak tłumnie

jak WCZOraj i dziś. (wraca z gazetą i siada przy stole).

(11)

A cóż dopiero musi się dziać na tamtym froncie. Mój biedny K arol... przecież to dziecko jeszcze, (łzy nabiegają je j do oczu).

B o g u s ł a w .

Na-na-na mamachen, nie płakać, nie płakać. Cały poszedł, cały wróci.

M a r ja .

Chciałam go wam sprezentować, ale Boguś...

B o g u s ł a w .

Nie pora kadetowi czulić się z rodziną. A zechce, to so­

bie rozstawi nasze fotografje. Ma nas wszystkich razem i każdego zosobna. Posłałem mu je przecie.

M a r ja .

Toś dobrze zrobił. Nie będzie się czuł taki sam. Pisał, że lata nad Belgją i w tej chwili może tysiące oczu winszuje mu, żeby kark skręcił...

B o g u s ł a w .

(podszedł tymczasem do prawego okna, uchyliwszy firanki, wodzi po niebie lornetką — potem kładzie ją na parapecie okna).

A drugich tysiące podziwia go, jak śród gradu kul opuszcza się ku samej ziemi.

J adzia .

I zamienia w ruinę piękne Lowanjum.

B o g u s ł a w .

Wojna jest wojna. Miałby żelazny krzyż otrzymać jakiś

Schmidt lub Muller, to lepiej, że go dostanie...

(12)

J a d z i a .

Bartek zwycięzca, nasz nieśmiertelny Bartek.

Z u z a n n a . Przestaniesz ty trzpiocie drażnić wuja.

JA N U SZ (objaśniająco do Bogusława).

Nasza pupilka ma inną „orjentację8.

R U D O L F

( z

balkonu, nagle, tonem komendy).

Sauve qui peut!

J a n u s z .

Pod dach, — prędko, prędko!

(Popłoch).

R u d o l f (cofa się do pokoju i przymyka drzwi).

ZUZANNA (zrywając się).

Matko Najświętsza! Byle nie w nasz dom. (jak inni zatyka sobie uszy dłońmi).

B O G U SŁ A W (odstąpiwszy też od okna).

Usta, usta szeroko otworzyć, (czyni to, inni go naśladują, nie­

pokojąca lecz niepozbawiona komizmu chwila wyczekiwania).

R U D O L F

( z

ręką na klamce).

Zjazd familijny Toporowskich zakończony masowym ich zgonem za... ojczyznę.

J a n u s z .

Odejdź od drzwi, proszę cię.

8

(13)

Właśnie mijają n a s... (ze stosownym gestem , pod adresem że­

gnających się kobiet). Uwaga. Teraz albo nigdy. — Jeszcze nie?

A nuże!

J a d z i a . Rudek, p rzestań !

R u d o l f .

I ona wybierała się do legjonów, Pustowojtówna! Wstydź się, strachajło. Spójrz na pannę Ewę. Dusza u niej na ra­

mieniu, ale święcie wierzy, że jako sanitarjuszka jest sakro- sankta.

(Przez ten czas nastąpiło u wszystkich odprężenie w pozach i mimice).

J a n u s z .

I nie myli się. W naszej armji j e s t nietykalna. Co innego, gdyby ci azjaci... • Ale to wykluczone, wy-klu-czo-ne. (poka­

zując na siebie, do Ewy). Jak pani widzi, władze są spokojne.

Nie dlatego, że im nie przystoi szerzyć popłochu, lecz dla­

tego, że niema po temu żadnej podstawy. Absolutnie żadnej.

(W czasie tego zatrzepotały za oknami spadające zgóry świstki papieru, z których kilka spada na balkon).

R u d o l f .

O-ho, spójrzcie państwo.

B o g u s ł a w .

Oto rosyjskie bomby.

J a n u s z

I te robią swoje, wierzaj mi. My o tem coś wiemy.

(14)

R U D O L F (otw ierając drzwi od balkonu).

Wypada przeczytać, co nam obiecuje jego wieliczestwo Mikołaj Mikołajewicz. (schyla się dla podjęcia ulotek).

JANUSZ (podtrzymując go za ramię).

Za pozwoleniem, pohamuj zbytnią ciekawość.

R u d o l f (odgiąwszy się, obrzuca go zdziwionem spojrzeniem).

Z u z a n n a (dając mu znaki za plecami Janusza).

Zostaw to, Rudek, to się potem pozbiera i spali.

R u d o l f .

O co wam chodzi? Dalibóg nie rozumiem...

JANUSZ (podrażniony).

Coraz częściej ci się to zdarza. Ty doprawdy chcesz mnie koniecznie skompromitować. Dość już (z przekąsem) stryja Genricha Joanowicza.

R u d o l f .

Ależ, ojcze, któżby śmiał o cokolwiek podejrzewać dom hofrata ?

J a n u s z .

Właśnie zamało liczycie się wszyscy z mojem stanowi­

skiem. (z okrężnym ruchem ręki wokół szyi, od obojczyka do obojczyka).

Czy ja i w domu mam na codzień nosić mego „leopolda"?

No, bo już tego tylko brakuje!

R u d o l f .

Chodzi o to ...

10

(15)

JANUSZ (wpadając i rozpalając się własnemi słowami).

Co u kogo w duszy? u mnie? Daruj, ale to już moja rzecz, a kim jest Janusz de Toporowo Toporowski — Hab- dank! — zapytaj w Wiedniu, choćby na Ballhausplacu1). Za lojalność — lojalność. A może ci tego m ało? No, to wiedz sobie, że idea Jagiellońska jest jeszcze bardzo żywotna i kiedy jak kiedy, ale teraz właśnie czas ją nam podjąć i rozwijać, — i roz-wi-jać!

R u d o l f .

Przypuśćmy. Ale to nie przeszkadza...

JANUSZ (przecinając dalszą dyskusję).

Przeszkadza!

R u d o l f (nie dając jeszcze za wygraną, do Bogusława).

Proszę, niech stryj osądzi, czy ja jako audytor nie powi­

nienem ex offo znać wszystkich pokus, które nam wróg podsuwa?

(Z drzwi 4., ze ściereczką w ręku, wpada jak bomba WlKCIA, — wszyscy aż podskoczyli).

Scena 2.

W lK C IA (śpiewnie, po lwowsku).

Lotniki si bijo, panienko!

Z u z a n n a (karcąco, by ją zreflektować).

W ikciu!

W lK C IA .

Ta-joj, jeden si pali!

) Przy Ballhausplatzu w Wiedniu mieściło się Min. Spr. Zagr.

(16)

W s z y s c y (porywając się z m iejsc, ze zgrozą).

Pali się ?I

W lK C IA .

Bih-me! Nad świętym Jurem. Jest co widzieć. Ta niech si jaśnie państwo pogapio.

(O statnie słowa — podczas gdy większość ruszyła żywo ku drzwiom 4.

i niknie za niemi — zwraca do Rudolfa i Ewy. Lecz napróżno. E w a, przymknąwszy oczy, z bolesnym wyrazem w twarzy, stoi nieruchoma.

Widząc to RUDOLF, który wiedziony owczym pędem, ruszył za innymi, przystanął. Nie czekając już na nich WlKCIA wybiega drzwiami 4.).

Scena 3.

R U D O LF (jeszcze niecałkiem zdecydowany).

A pani nie żądna sensacji?

E W A (stopniowo wracając do normy).

Mam ich dość w szpitalu. Tydzień temu z garnizonowego zamienili nas na połowy, a dziś wyglądamy już jak „Hilfs- platz".

R U D O L F (przytaknąwszy głową, nieco zamyślony).

To się zgadza z mojemi obserwacjami. Zawsze ten sam struś z głową pod skrzydłem.

B o g u s ł a w

(wchodząc z drzwi 4. i przebierając palcami, jak kiedy ręka napiera się jakiegoś przedmiotu).

Szkła Szkła gdzie szkła? (widząc że go nie rozumieją, przykłada do oczu zwinięte w trąbkę dłonie).

R U D O L F (dopiero na ten gest jego).

Lornetka? Stryj miał ją w rękach (rozgląda się za nią).

12

(17)

BO G U SŁ A W (spostrzegając ją na parapecie prawego okna).

Jest, jest (w powrotnej drodze do drzwi 4.). Samemi oczami nie jest do zobaczenia. Nowa jednostka bojowa przystąpiła do walki. Zakładam się, że to od naszej powietrznej maryny

(wychodzi).

LW A (z aluzją do tonu głosu i wojskowej sztywności Bogusława).

Teraz dopiero rozumiem, co to rozpierająca pierś duma.

R u d o l f .

Gdyby miał na sobie mundur majora todtenhusarów, w których za młodu służył, przyszłoby nam już zbierać guziki z podłogi.

E W A (nie bez odcienia ukrytej ironji).

Czyżby i u Pana obawa ich utraty zamieniła uniform n a... czeczunczę?

RU D O L F (wyczuwszy ten ton).

Przezorność dla upodobnienia się kitajcom. Ja już w kołysce smaliłem do mamki cholewki... (wobec je j odruchu — swobodnie i szczerze). Poprostu dano nam z komendy do zrozumienia, że kto chce i może po cywilnemu... (sondująco). A u was tam nie wydano jakich zarządzeń...?

E W A (półgłosem, nawykła w szpitalu, że i ściany mają uszy).

Zanosi się na jakie niespodzianki?

R u d o l f .

Uchowaj Boże, nasz front stoi jak mur. Nie czytała pani na rogach ulic? Zwyciężamy. I będziemy tak zwyciężali kolejno pod Jarosławiem, Przemyślem, Tarnowem a zawsze

„planmassig" aż po Biala-Bielitz, gdzie według naczelnego

dowództwa zaczyna się „Feindesland".

(18)

Ależ to podłość!

R u d o l f .

System. Tu wpuści się dzicz po Przemszę a oni tam pikel- haubę po Bug-. Taki magiel to najprostsze rozwiązanie sprawy polskiej!

(Pauza).

E w a .

Przez pana mówi rezygnacja, niemal rozpacz. Ja, gdybym była mężczyzną...

R u d o l f .

...poszłabym na bagnety zamiast kryć się po kancelarjach, czy tak ? — N ie? — To może wolałaby pani kosić kara­

binem maszynowym najrodzeńszą brać, tylko w inny odzianą mundur? — Także n ie? — Otóż i ja, mając przed sobą te dwie alternatywy, wybieram trzecią, cyniczną w wierszu Heinego, ale w danych warunkach nie najgłupszą: „Leben bleiben, wie das Sterben fur das Vaterland, ist suss“.

E W A (chodząc i łamiąc ręce).

Jakie to wszystko okropne, do wycia, do spazmu okropne.

(Pauzeczka).

R u d o l f .

I pomyśleć sobie... (na widok J ana , który z szufelką i zmiotką stołową wszedł z drzwi 1. i zawahał się). Nic, nic, niech Jan Swoje robi, nam to nic nie przeszkadza. (J an zmiata okruszyny). Co to ja chciałem ...? Aha, i pomyśleć sobie, że myśmy jeszcze ponad kontyngent dali im ostatnich naszych chłopców. Już za to samo warto nam — jak mówi stryj Henryk — napie wat!

E w a .

(19)

E W A ( z lekkiem żach nięciem ).

Panie Rudolfie, wolno panu ze wszystkiego kpić i drwić — to leży w pańskiej naturze — ale od naszych szaraków wara.

(w obec je g o g estu ). A tak, tak jest. Kto nie ma w sobie krzty zapału, ten nie powinien sądzić entuzjastów, takiemu sądzić ich nie wolno!

(Pauzeczka).

R u d o l f ( z pewnem zamyśleniem).

Co jabym za to dał, żebym mógł tak jak pani pokusić się o piękno ż y cia ...? Iść za porywem serca, zapłonąć, choćby nawet spłonąć... Niestety, to nie dla mnie. Dla mnie pozo­

staje wszelkiego wdzięku pozbawiony obowiązek, czasem jakaś miła, drobna komuś przysługa... (Żywiej). Pani napomknęła mi wczoraj...

JA N (sprzątnąwszy, wychodzi drzwiami 1.).

E w a .

Wszak byłoby to wbrew pańskim przekonaniom.

R u d o l f .

Dziś — z wyjątkiem hofratów — wszyscy wbrew nim działamy. Zatem?

E w a .

Brak mi odwagi.

R u d o l f .

Zacznę za panią: mam na mojej sali chłopca...

E w a ( ucieszona je g o d om yślnością).

...a jutro, pojutrze najformalniejsze dla niego papiery, za

któremi będzie mógł przedrzeć się w Kieleckie.

(20)

R U D O LF (lekko, niemal żartobliwie).

I to ja mam mu pomóc do dezercji?

E w a .

Na polski odcinek!

R u d o l f .

Do Piłsudskiego?

E w a .

Nie zdążył z Hallerem. Czy nie dałoby się w jakiś sposób zatrzymać go tu dwa, trzy dni?

J a n (wraca i sprząta dalej).

R u d o l f .

Pani mnie ma za wszechmocnego.

E w a . Bezm ała.

R u d o l f .

Czegóż człowiek nie zrobi, żeby nie utracić takiego nimbu ? Zajrzyjmy do notatnika.

E w a .

Naprawdę miałby pan sposób?

(Z drzwi 4. w chodzi WlKCIA).

R u d o l f .

Trzeba go poszukać, (dobył z kieszeni notatnik i kartkuje w nim).

W lK C IA (do Jana przyciszonym głosem).

Jaśnie pani kazała, żeby pan Jan podał czarną kawę na terasę. (Ukazała ku drzwiom 4.).

16

(21)

JA N (skinął głową).

W lK C IA (wychodzi dzwiami 1. — wnet po niej Jan).

R u d o l f .

Jak się nazywa pani protegowany?

E w a .

Andrzej Słupecki, szeregowiec.

R u d o l f (notując).

Zarekwirujemy tedy szeregowca Andrzeja Słupeckiego...

inteligentny chłopak?

E w a .

Owszem.

R u d o l f .

To się nie wsypie. — Zarekwirujemy go na świadka w sprawie... (przegląda wstecz kartki notatnika) w sprawie Pro­

kopa Sidoreńki.

E w a .

Cóż to za afera?

R u d o l f (z wyraźną ironją).

Ah, cause celebre. Byt monarchji na niej zawisnął. Sły ­ szano mianowicie jak Prokop Sidoreńko zawołał po pijanemu:

„szczoby win w że raz prijszoł". To „win" — według tutejszo- państwowej logiki — nie może oznaczać nic innego jak tylko Moskala. Otóż między innymi słyszał to Andrzej Słupecki.

(mówiąc to, oddarł od jednego z listów, porzuconych po otwarciu rannej poczty na stoliczku pod lewem oknem, niezapisaną połową arkusika, po­

łożył na jednej z gazet na stole jadalnym — podając Ewie wydobyte z kieszonki kamizelki pióro mechaniczne i zapraszając ją gestem , by usiadła).

Niech pani siada i pisze.

2

(22)

E W A (siada, ujmuje pióro i czeka na dyktat).

R u d o l f (chodząc po pokoju).

Do sądu... do c. i k . sądu dywizyjnego We Lwowie. Do­

noszę — stop! — chciałbym to ująć najlapidarniej, o ile możności w jednem zdaniu.

(Podczas tego wszedł JAN

z

tacą i serwisem na czarną kawę, oraz jedną nalaną już szklanką herbaty, — zatrzymując się przed Rudolfem).

J a n .

Jaśnie pan tu ...?

R u d o l f

(kiw nął głow ą, w ziął h e rb a tę , nie tknąw szy je j, staw ia na sto le i d alej ru sza po po ko ju ). JAN (z re s z tą zastaw y w ychodzi przez drzwi 4 .).

E w a .

W ięc?

R u d o l f .

Powiadamiam sąd dywizyjny, że Prokop Sidoreńko...

E w a .

Ależ to denuncjacja!

R u d o l f .

Bez niej austrjackie sądy polowe nie miałyby kogo wie­

szać. (znów tonem dyktanda) ...ż e Prokop Sidoreńko zawołał w szynku... (zagląda do notatnika) Rubena Fingerspitza głośno i prowokacyjnie... Rubena Fingerspitza... (widząc, że Ewa z in- dygnacją odłożyła pióro) PrO SZę pisać.

E W A (odmawia gestem „nie potrafię").

R u d o l f .

Nie może pani? Obawia się pani, ż e...

18

(23)

Jaki pan podejrzliwy. Poprostu odruch, (ująwszy pióro, od­

czytuje już napisane) ...zawołał w szynku Rubena Fingerspitza głośno i prowokacyjnie...

R u d o l f .

...szczoby win (objaśniająco) polskiemi literami — „szczoby win wże prijszoł", o czem może zaświadczyć Andrzej Słu­

pecki, szeregowiec, czasowo w szpitalu polowym, oddział...?

E w a .

Drugi B.

R u d o l f .

Oddział drugi B . T o wystarczy, (notuje sobie w notesie).

E w a .

Datę dać?

R u d o l f .

Można.

E W A (stawia datę i list zamaszyście podpisuje).

R u d o l f (podchodząc).

A na kopercie napisze pani... (rzucił okiem na skrypt) Co pani zrobiła?

E w a (wstając, zaskoczona tem pytaniem).

Sam pan dyktował, (oddaje mu pióro).

RU D O L F (bliski śmiechu).

Urodzona konspiratorka! (wziął ją za ręce, nie bez oporu z jej strony, całując je ). Drżyjcie państwa centralne przed temi, ta- kiemi łapiętami.

2

*

E w a .

(24)

E w a . O co panu chodzi? Nie rozumiem.

R u d o l f .

Niechże się pani przyjrzy.

E w a (nie ruszając listu ze stołu, przygląda się mu).

R u d o l f .

Jeszcze pani nie kombinuje? A-no-nim!

(Za lewem oknem, uciekając przed m atką, panią Staw ecką, ukazuje się S t a ś i staje w drzwiach balkonu; RUDOLF i E w a spłoszyli się trochę).

Scena 4.

S t a ś .

Nie oddam, nie oddam, nie oddam! (wbiega do pokoju).

E w a .

Co to takiego? Zadużo sobie pozwalasz. Znać, że ojca niema W domu. (idzie ku niemu).

S t a w e c k a (w drzwiach balkonu, do Rudolfa).

Ja bardzo przepraszam... (do Ewy) Przytrzymaj go.

S t a ś (cofając się przed Ewą w stronę Rudolfa).

Ewka, Ewka, ty ze mną nie żartuj. Nie pozwolę go sobie odebrać, (wydobywa z kieszeni browning) Mnie rozbroić, mnie ?

ty ? p E w a .

Natychmiast oddaj.

S t a ś .

Jeszcze raz mówię ci, nie żartuj, bo, b o ...

20

(25)

Bo co ?

S ta ś

(twarzą do Ewy, plecami tuż przed Rudolfem, przykładając lufę do skroni).

Bo sobie zaraz tu przy w as... zobaczycie.

S t a w e c k a (martwieje ze strachu).

R U D O L F (wyrwawszy Stasiowi broń).

Zobaczymy przedewszystkzem, czy wystarczy w magazynku kul na uśmiercenie takiego bohatera, (wydobył magazynek i wraz z rewolwerem chowa do kieszeni).

S t a ś . To przemoc!

R u d o l f .

Powiedzmy nawet: gwałt.

S t a ś . A gwałt się gwałtem odciska!

R u d o l f .

Przeważnie w odach.

S t a ś .

1 W Życiu, (uwalnia się z rąk Ewy, która go przytrzymywała, gdy RUDOLF rozładowywał broń i z pięściami rzuca się Rudolfowi do oczu).

R U D O L F (pochwyciwszy go za ręce).

Bywa i tak, choćby ot w tej chwili.

E w a .

(26)

STAŚ (syknąw szy z bólu).

Au-au... Pan rni go odda! (na odmowny gest Rudolfa, do Sta- weckiej) Mamusiu, wytłomacz panu. Czy chcesz mojej hańby?

Ja go muszę mieć! Skończyłem czternaście lat i należę do szturmowej kompanji skautów. Już mnie jeden oficer zapisał.

R u d o l f ( z najw yższem oburzeniem ).

To łajdaki! (do Ewy) Słyszała pani, panno Ew o? (puszcza mu ręce wolno).

E w a . K to ? gdzie cię zapisał?

S t a ś .

Do wywiadowców nie chciałem, tylko do szturmowej kompanji. Tato na froncie, któż was będzie bronił?

R u d o l f .

C. k. Iejtnanci zawodowi, którzy wolą swą skórę zasła­

niać — dziećmi!

S t a ś .

Nie odda pan? — n ie? — Dobrze, dobrze, (do Ewy) Ja wiem gdzieś ty swój belgijski schowała. A-ha, widzisz, — wiem — wolę go nawet, wolę. (szybko wybiega na balkon i niknie w lewo.

E w a .

Ani mi się waż! ani mi się waż! (wybiega wślad za mm).

(Drzwiami 4. wraca lokaj JAN).

R U D O L F (zaniepokojony, do Staw eckiej).

Ja k to ? czyżby i panna Ew a?

22

(27)

ST A W E C K A (bezradna)-

A ma tam jakiś, m a...

R u d o l p .

Szaleństwo! Nie oddała wojskowości? — To pachnie gałęzią!

STA W EC K A .

Chryste panie! a takem ją prosiła.

RU D O L F (niemal porywczo).

W takich razach się nie prosi, tylko konfiskuje. Natych­

miast ! (wybieg-a przez balkon, STAWECKA zdąża za nim).

Scena 5.

JA N (kręcąc na to wszystko głową).

Tu wszyscy zaczynają już w piętkę gonić. Nawet pan Rudolf... A jeszcze jakby tak, nie daj B o że... (naciska zwisa­

jącą od żyrandola nad stołem gruszkę dzwonka elektrycznego, potem idzie do kredensu, z dolnych półek dobywa talerze, z górnych filiżankę i zmierza ku windzie. Zanim do niej doszedł, z drzwi 1. wchodzi WlKCIA).

W lK C IA .

Pan Jan dzwonił?

J a n .

Niech-no Wiktusia przyjdzie tu ze szczotką. Te papiery tam trzeba z balkonu pozmiatać.

W lK C IA (wychodzi).

J a n .

Zeby na jeden dzień przestali, żeby na jed en... Dziw, że

się te szyby w oknach jeszcze trzymają... (doszedł do windy,

(28)

otwiera je j parapetowe drzwi -— postawił talerz i filiżanką na podłodze — coś tam oburącz manipuluje, przyczem umączył sią trochę, — potem fi­

liżanką nabiera do talerza mąki raz i drugi. — Podczas tego drzwiami Nr. 1. wszedł HENRYK TOPOROWSKI ze sporem zawiniątkiem pod pachą.

Od progu rozgląda się i upewniwszy się (mylnie), że pokój pusty, idzie dwa kroki. Minąwszy obudowanie windy, spostrzega Jana).

Scena 6.

H e n r y k

(najrnłodszy z braci, zażywny sangwinik, nieco ponad czterdziestkę, rzeźki i wesół wesołością ludzi, którym się dobrze powodzi).

A-ha-ha, znowum was przydybał.

J a n

(odskoczył, zatrzasnął drzwi windy, widząc, że swój — tonem uspra­

wiedliwiania się).

Kucharz mię prosił...

H e n r y k .

Ciągle jeszcze trzymacie tu waszą (ironicznie) aprowizację? —

Cały jeden worek!

JA N .

Bo jakby znowu komisja. . .

H EN R Y K (wskazując to na podłogę, to na sufit).

To winda raz tu, raz tam i niucha mąki nie znajdą, a ? Genjalno! i oni to nazywają rewizją, tfu ! U nas gorodowoj nie złapałby się na takie finti-fluszki. Wam-by naszego żan­

darma. U nas jak popadnie, że pod podłogą, dawaj! zrywać podłogę. Jak w kominie, komin w puch-prach, w drebiazgi!

(huk wystrzału głośniejszy niż inne). U nas wszystko, O, tak! Mo­

rze po kolana.

JA N (niemal konfidecjonalnie).

Zaleją n as . . . ?

24

(29)

(dem onstrując na sobie, to poniżej kolan, to nad głową).

I to nie tak, a tak!

JAN.

Na amen?

H e n r y k .

No, no, jakoś to będzie. Już ja myślę o tem. (trzepnąwszy w zawiniątko i zaraz rozwijając je). O tu p e w n y Wam ratunek.

J a n . Tu w tem ?

H en r yk

(wydobywając z papieru tkaninę i odrzucając papier na podłogę).

Konieczno. Pomóżcie mi. Z tego końca, o, podzierżyjcie.

Dziesięć arszyna i Z połową (ująwszy za jeden koniec odstępuje i rozwija flagę rosyjską). Na zakaz mi ją w jednym magazynie...

Jewreje — no cóż? — ale zdziełali. Ładna, a ? J a n .

E ładna, bardzo ład n a... To dla naszych?

H e n r y k .

Niespodzianka. Ja już skoro świt był na Wysokim Zamku.

Dziś, jutro wkroczą. Wkroczą.

J a n .

Te co to jaśnie pan hrabia S k arb ek ... (widząc, że go nie ro­

zumie). No niby te nasze polskie legjony.

H e n r y k .

Carscy, z takiemi — o — praporami.

(30)

26

JA N (drętw iejąc wypuszcza z rąk flagę).

C a r s c y ...? to to je s t ? ... O nie, ja tego nie widziałem.

(bierze talerz z mąką, który był na stole postawił). Ja O tem nic nie wiem, ja o tem nic wiedzieć nie chcę. (wychodzi pośpiesznie drzwiami 1.).

Scena 7.

H e n r y k

(nie pojmując, jak można nie podzielać jego „o rjentacji").

O t, i zestrachał się stary, ot i zestrachał. (zaczyna składać tkaninę). Będziecie wy mnie jeszcze dziękowali, będziecie, — nie dziś to jutro. A tymczasem... (złożył flagę, rozgląda się).

Choć chudy, mogłaby go jeszcze apopleksja... Hofrat, — wysoki czyn. I „Ieopolda" ma, widziałem, ma „leopolda".

(zdecydował się, ukrywa flagę za materacowem oparciem kanapy, za windą stojącej). Nie widać nic, — ot udało mi się, udało, (aż zatarł ręce z zadowolenia — spojrzawszy po stole). Nie czekali na mnie, — niczego . . . (dotyka ręką szklanki z herbatą). Nie kipia- tok, — no, cóż dziełać, kiedy się pić chce, dobre i t o ...

(usiadł, bierze z cukiernicy kostkę cukru, ogląda ją okiem fachowca).

Pół na pół z wapnem, naplewat! Żeby oni mojego posma­

kowali, -— lód nie cukier, (wrzucił do szklanki, wziął ją pod świa­

tło, potem wącha). Popatrzysz? — czaj, powąchasz? — rumia­

nek. (skosztował, skrzywił się). Eh, nie masz to jak nasz kara- wannyj, a jeszcze z warenjem. . .

(Drzwiami 1. wchodzi WlKCIA ze szczotką na długim drążku).

Scena 8.

W lK C IA (stropiona nieco jego obecnością).

Ja tylko na balkonie...

H EN RYK (popijając haustami).

Niczego, niczego, — ja już na mieście jadłem trochę.

(31)

(wychodzi na balkon, widząc ledwo parę ulotek, zbiera je ręką i wraca).

H EN RYK (wspominając sobie śniadanko).

Sigi to oni tu nie mają, ale zakuski... (cm okając w palce).

I u Miedwiedia w Pitrze smaczniejszych nie zjesz. A ten ich pilzner... Hm, piwo to oni mają, mają, m a ją ... (do przecho­

dzącej za nim Wikci, pod wpływem nagłej myśli). Postój, (w staje, pod­

chodzi do niej). Ukaż.

W lK C IA

(nie bez zalotności, już między obudowaniem windy a drzwiami 1).

Ta C O ?

H e n r y k .

Ładne masz ząbki, małe i białe, (wyciąga rękę).

W lK C IA .

Ta-joj, ta niech pan ze mnie nie robi durnej dziewczyny.

H e n r y k (nie bez chętki wzięcia je j pod brodę).

Ej niedurna ty, niedurna.

W lK C IA (odzielając się od niego drążkiem szczotki).

Ta-joj, ta co ?

H e n r y k (już z ręką na drążku).

Pozwól-że.

W lK C IA .

Mać bijała t ę , co pozwalała, (zostawiając mu szczotkę w rę- caeh, wychodzi).

Scena 9.

H EN RYK (zmierzywszy oczyma długość drążka).

O t mam, to będzie jak raz, jak raz. Dobrze się wszystko

składa. Obaczą. Dziesięć arszyna i z połową. Żeby tak jeszcze

(32)

trochę wiatru. . . (podniósł drążek szczotką do góry). Zdrawstwuj"

tie : urra! — zdrawstwujtie: (wywija wyimaginowaną chorągwią).

Obaczą, obaczą. ..

(Z drzwi 4. w chodzą JANUSZ i BOGUSŁAW).

Scena 10.

JA N U SZ (spostrzegając ewolucje Henryka).

Je ste ś? — co ty wyprawiasz?

H EN RYK (spuścił drążek, stoi jak złapany).

J a ? — niczego.

J a n u s z .

Z pajęczyn sufit omiatasz, czy oganiasz się przed muchami?

H EN RYK (odstawiając szczotkę wpobliźe drzwi balkonu).

A-ha, przed muchami. Już wam one brzęczą koło nosa, oj brzęczą.

B o g u s ł a w .

I dostawszy prztyczka, spadają na ziemię połamane.

H e n r y k . Wasze, wasze.

J a n u s z i B o g u s ł a w .

Twoje, twoje.

H e n r y k . Wasze.

J a n u s z .

Gadaj tu z takim, — nasze! Spytaj Bogusia, to ci

powie.

(33)

H e n r y k .

Ot, wyrocznia. Toż widziałem. Czysto „kabier samolot", a ten malczyk na nim, drugi Ilja Muromiec.

JANUSZ (do Bogusława).

Takiemu nie wytłomaczysz.

B o g u s ł a w .

Ja mu też nie myślę nic tłomaczyć. Zachodzę tylko w głowę, jak przyjdzie nasza bojowa jaskółką nad Lwów ? Co ją aż tu zagnało?

H e n r y k .

Strach.

B O G U SŁ A W (nie reagując, do Janusza).

Ja znam komunikaty Ludendorfa. Tam na zachodzie mu­

szą być walki! . . .

J a n u s z .

W B elgji?

B o g u s ł a w .

Belgja głupstwo, ale Francuzi... Odważni i wytrwali, — skrwawią się a nie ustąpią. Z nimi będziemy mieli ciężką ro­

botę.

H e n r y k .

O t im perepałki z Francuzami. Dość puścić na nich pułk Amazonek i prażyć kantarydami, — kantarydami!

B o g u s ł a w .

Naprzód spróbujemy na twoich kałmuków sikać „wodką“.

H e n r y k .

Sikajcie. Napiją się, mlasną ot tak (mlasnął językiem) i pójdą:

urral — Wy nie znacie ruskiego człowieka. Na paradzie

(34)

przed Zimowym Pałacem, kiedy raz i drugi coś się tam nie udało i rozgniewany Mikołaj zakomenderował: „ciełyj połk w Siiiiii-bir! ! “ — pułk, jak stał pod bronią w paradnych mundurach, poszedł na pewną śmierć.

B o g u s ł a w .

Kto nie ma poczucia praworządności, temu imponuje ta­

kie bydlę na tronie.

H e n r y k ( ze stosownym gestem i mimiką).

A tobie twój „es ist erreicht".

B o g u s ł a w (tupnąwszy).

Za pozwoleniem!

H e n r y k .

Pozwalam, choć tobie nie tupać nogą, ty masz rękę zdrową, tobie ona nie uschła, nie zaczynałeś rządów od uwięzienia matki.

B o g u s ł a w ( z pasją).

Słuchaj ty !... (do Janusza). Ja idę do hotelu.

H e n r y k .

Ty słuchaj, ty!

B o g u s ł a w

(aż zacisnął pięści, lecz pohamował sią, zaczyna nerwowo chodzić po pokoju).

J a n u s z ( medjatorsko).

Mój drogi, mógłbyś się przecie liczyć z tem, że Boguś — choć w rezerwie — jest badź co bądź pruskim majorem i trudno mu takie pigułki przełykać.

30

(35)

H EN RYK (naśladując sztywność Bogusława).

A kij potrafił? No popatrz na niego, no popatrz. Za chwilę zaśpiewa: „Deutschland, Deutschland iiber Alles“.

B o g u s ł a w .

No, nie będę z tobą sławił knuta i łapówki!

H e n r y k .

Tylko praworządność, a ? — Żebyś ty nie był major, toby ciebie już dawno z naszego Toporowa wysiudali, — ot tobie praworządność! Zeby ciebie wywłaszczyli, tobyś mieszkał w wozie Drzymały albo i w ziemiance, — ot tobie prawo­

rządność. Żebyś ty posyłał swoje dziecko do szkoły, toby mu za polski pacierz palce powykręcali, — ot tobie prawo­

rządność.

(Sekunda).

J a n u s z .

Ty jednego nie chcesz zrozumieć...

H e n r y k .

Naplewat!

J a n u s z .

Trzeba raz nareszcie zacząć myśleć innemi kategorjami, po europejsku.

H e n r y k (pokazując na siebie).

Azjata ?

J a n u s z .

Nie chciałem cię bynajmniej dotknąć, tylko podkreślić

odmienny, n a s z sposób widzenia. Oczywiście nie zamierzam

tu bronić pruskiego landrata, ani ustawy kolonizacyjnej, ani

Wrześni. Ale my tu w Austrji, pod błogosławionemi rządami

apostolskiej dynastji zaznaliśmy...

(36)

H e n r y k .

Rzezi 46-go roku!

(Huk arm at i brzęczenie szyb ustaje).

J a n u s z .

To były jeszcze czasy absolutyzmu. Były i przeszły. Ale odkąd mamy konstytucję —

H e n r y k .

i hemoroidy —

J a n u s z .

...własnych rodaków na ministerialnych fotelach...

H e n r y k .

...i hemoroidy —

J a n u s z (zaczynając tracić cierpliwość).

Pozwól, to nie jest dyskusja. Drażni was nasza lojalność.

Ale zrozum, że my, — za nich i za w as...

H e n r y k .

Poświęcacie się?

J a n u s z .

Myślimy i działamy! Ale żeby to zrozumieć i ocenić, na to nie wystarczy warzyć cukier, jeździć na kontrakty kijowskie i grać w kartiszki. Na to trzeba spojrzeć na całą rzecz bystrzej, głębiej, — trzeba pożyć tutaj a przynajmniej dłuższy czas z nami posiedzieć —

H e n r y k .

...n a hemoroidach.

(37)

J a n u s z

(pierw sze trzy w yrazy podniesionym g łosem , nie z w rzaskiem ).

Na radzie państwa! w której jesteśmy języczkiem u-wagi i możemy każdy atak na nas czy nacisk...

H e n r y k .

...n a hemoroidy.

J a n u s z ( w zielonej pasji).

Do stu tysięcy! Zapominasz, że jestem starszy, hofrat i mam „Ieopolda"!

H e n r y k .

„Leopolda" i hemoroidy!

(Z drzwi 4. w biega JADZIA i stro p ion a k łótn ią s ta je bezrad n a w odząc oczym a to za jedn ym , to za d rugim , to za trzecim ).

J a n u s z .

Jesteś gbur i arogant! Impertynent! Gdzieś ty, z kim’eś się ty chował?

H e n r y k .

Z tobą.

J a n u s z .

Nie masz ani za grosz...

H e n r y k .

Śledziony.

J a n u s z .

Smaku w gębie! Ordynarus!

(Z drzwi 4. wychodzi ZUZANNA).

H e n r y k .

H ofrat!

(38)

J a n u s z .

Ordynarus!

H e n r y k .

H ofrat!

Scena 11.

Z u z a n n a

(półgłosem do Jad zi, podczas gdy tam ci sapią jeszcze zajuszeni).

Co się tu stało?

JA DZIA (wzrusza ramionami).

Z u z a n n a .

Co wy? O co wam poszło?

J a n u s z .

Zapytaj Genricha Joanowicza.

H e n r y k .

Hofrata.

Z u z a n n a .

Rzeczywiście, mieliście się poco zjeżdżać. Kłócicie się ciągle, zamiast... Nie zauważyliście nawet —

JANUSZ (nieco opryskliwie).

Czego? O co ci chodzi?

Z u z a n n a .

Toż posłuchajcie. — Nie słyszycie?

(WSZYSCY TRZEJ przystanąwszy przysłuchują się, ale nie miarkują, o co je j chodzi).

J a d z i a

(po chwili, nie mogąc już dłużej wytrzymać i aż klasnąwszy w dłonie).

Szyby nie dzwonią!

(W s z y s c y TRZEJ aż pootwierali usta).

34

(39)

Prawda... Bogusławie, co to znaczy?

B o g u s ł a w (g e s t: „czy ja wiem“).

H EN RYK (który aż zatarł ręce).

To znaczy, że oddacie Lwów bez wystrzału.

J a n u s z .

O t powiedział, co powiedział.

B o g u s ł a w .

Przypadkiem może prawdę.

JA N U SZ i ZUZANNA ( z w ylękłem sp ojrzen iem ).

Ja k to ? Jak to ?

B o g u s ł a w .

A jeżeli istotnie zechcą tę dzicz wciągnąć w pułapkę?

J a n u s z .

Stolica kraju!!

B o g u s ł a w .

Wojna jest wojna. Podobno był taki plan. — Tylko na Boga! nie mówcie o tem nic Maryni. Ona taka nerwowa.

Nie chciałbym...

Z u z a n n a .

A cóż zamyślasz?...

B o g u s ł a w .

Gdyby już tak padło, spakujemy manatki i wyjedziemy.

Z u z a n n a (z zapartym od d echem ).

A my? co my?

(40)

J a n u s z .

Cóż j e g o o to pytasz?

Z u z a n n a .

Jakto, więc o n i...? A my tu ? zostawać? Ani chwili, ani sekundy! Jadziu, rusz się, — zapakuj srebro, obrazek z nad łóżka, papugę, konfitury, fortepian...

J a d z i a

(skoczyła i w szufladach kredensu grzebie się w srebrze stołowem).

J a n u s z .

Opamiętaj się, Zuziu!

ZUZANNA (do Bogusława).

No widzisz, słyszysz! — on mnie im żywą odda! Tyran, całe życie tyran! — Spiesz się Jadziu. Leć!

JANUSZ (bardzo energicznie).

Zabraniam!!

J a d z i a (aż w ziemię wrosła).

J a n u s z .

Co was opętało? Tylko bez paniki! Widziałaś ją przed paru dniami, — czy chcesz jej sama zakosztować? Przecież gdyby było źle, aż tak ile, toby mnie o tem uprzedzono.

Nie hofrata Toporowskiego, ale dyrektora domen państwo­

wych. Zastanówcie się! Toć o piętro pod nami całe biuro, ludzie, archiwum, kasa! Ochłońcie! Trochę, trochę głowy, nO i wiary! (porywając ze stołu gazetę, która służyła Ewie za pod­

kładkę przy pisaniu anonimu). Ładniebysmy wyszli, żeby tak wszy­

scy... Weźcie pierwszy lepszy komunikat, no choćby ostatni,

(odszukał w gazecie, czyta z niej). „Wielka bitwa, która rozpo­

częła się 26-go sierpnia, trwa dalej...

(41)

Z u z a n n a (przez łzy).

Ale ta cisza, ta cisza...

J a n u s z .

Strzelają? — źle, przestaną? — jeszcze gorzej! Mochy pierzchają więc i działa umilkły. To takie jasne. Wy nie rozu­

miecie tego, co czytacie, (czyta z gazety). „Sytuacja naszych wojsk jest korzystna — jak wół, o, korzystna" (pokazał palcem w tekście). Czy trzeba czego w ięcej? A dalej: (czyta) „jest ciepło i słonecznie".

H e n r y k .

Prawda^ słońce świeci, (wskazał na balkon i ulice).

J a n u s z .

Głupiś, bo już tak muszę ci powiedzieć, (spojrzawszy w gazetę). „Jest ciepło../1 — na froncie bywa ciepło, gorąco nawet. Sztab tego nie tai, a skoro niczego przed nami nie ukrywa, tem samem budzi pełne zaufanie. Bezpośrednio zaś potem dodaje: „i słonecznie". Cóż to znaczy? gdzie sło­

necznie? jużci nie na niebie! „Słonecznie", to znaczy w du­

szach, promiennych poczuciem mocy. O tę słoneczność chodzi, o tę, nie o astronomiczną. To takie jasne!

H e n r y k .

Zupełnie.

J a n u s z .

No, nareszcie. — Wierzajcie mi, że wszystko będzie dobrze. Tylko ducha nie tracić, ducha!

H e n r y k

(machnął tylko ręką na te wywody i trzyma się wpobliżu drzwi 1.).

(42)

Z u z a n n a .

No, dobrze, mój drogi, no zgoda, ale mimo wszystko...

J a n u s z .

Jakież ty jeszcze możesz mieć wątpliwości?

Z u z a n n a .

Oczywiście, ty wiesz lepiej. Ale co robić? co robić?

(Z drzwi 4. w chodzi MARJA w k ap elu sza i z p araso lk ą, ja k do w yjścia na ulicę).

J a n u s z .

To, co zawsze. Każdy swoje. Ja zejdę do biura, a wy zajmijcie się gospodarstwem, (sięg n ą ł po p o rtfel). Może ci trzeba na zakupy? owszem, porób je na wszelki przypadek, a już Bogusiowie nam wybaczą...

M a r j a .

Nie krępujcie się nami. My pójdziemy do siebie do hotelu.

Przedrzemiesz się, prawda Boguś?

B o g u s ł a w .

Zobaczymy, jak tam będzie z tą drzemką. W każdym razie musimy zajrzeć do siebie. Mogą być listy, gazety, może powołanie mojego rocznika.

M a r j a .

Nie strasz mnie —

B o g u s ł a w .

Wojna jest wojna. Chodźmy, (w yciąga z k ieszen i lis t zak le­

jony do w ysłania).

38

(43)

ZUZANNA (przytulając M arję).

Nie trap się, Maryniu. Ta wojna długo nie potrwa.

M a r j a .

Dałby Bóg, dałby Bóg. — Do widzenia zatem. (idzie ku drzwiom 1.).

Z u z a n n a .

Do wieczora. Ja tam może wstąpię do was.

M a r j a .

Wstąp. Siedzimy W domu. Chodźmy, (skinęła na Bogusława).

B O G U SŁ A W (puściwszy ją przodem).

Idziemy, (do Janusza i Zuzanny, potrząsając listem ). Skrzynka tu blisko?

J a n u s z .

Vis-a-vis.

B o g u s ł a w .

A czy i u was co godzina wypróżnienie?

J a d z i a (p arsk a śm iech em ). JANUSZ (d a je znaki Bogusław ow i).

ZUZANNA (karcąc Jadzię spojrzeniem).

Ot, lepiejbyś mi przyniosła kapelusz i torebkę.

JA DZIA (wybiega przez drzwi 4.).

B O G U SŁ A W (trochę zdziwiony, do stojącego przy drzwiach 1. Henryka).

Co takiego? u nas co godzina wypróżnienie.

H e n r y k (popychając go w otw arte już drzwi).

U nas także, p o ... Morisonie.

(BOGUSŁAW z g e ste m zażenow ania w ychodzi, za nim HENRYK).

(44)

Scena 12.

Z u z a n n a .

A teraz, kiedy zostaliśmy sami, powiedz mi, ale tak z ręką . na sercu...

J a n u s z

(nie odpowiada, czytając list anonimowy Ewy, który zauważył i wykładając banknoty na stół),

Z u z a n n a .

Co ty tak marszczysz czoło?

JANUSZ (chowając skrypt do portfela).

I tybyś zmarszczyła, gdybym ci to pokazał —

Z u z a n n a .

Co się stało?

J a n u s z .

Nic, n ic...

Z u z a n n a .

Ukrywasz coś przedemną.

J a n u s z .

E t!

Z u z a n n a .

Dość popatrzeć na ciebie.

JANUSZ (poirytowany).

A zawsze mówiłem, żeby ten balkon przedzielić kratą i bluszczem, (wobec je j gestu i zdziwienia w oczach). N o, JUŻci, bo w ten sposób wytworzyło się jakieś kondominjum, (ukazał w lewo), jakieś przymusowe współżycie.

40

(45)

R udek.. . ?

JANUSZ

( z

przekąsem ).

I ta wasza mimoza, pięknoduch (na widok J a d z i , wbiegającej z drzwi 4.). Psst. — Nakup przedewszystkiem kawy i herbaty, bo jak się i na morzach za łby wezmą, będzie krucho z ich dowozem.

JA D ZIA (podawszy kapelusz i rękawiczki).

Parasolki nie mogę znaleźć. — A jabym nie mogła z cio­

cią ?. ..

ZUZANNA (włożywszy kapelusz i naciągając rękawiczki).

Ktoś przecie musi zostać w domu.

J a d z i a .

Dobrze, ciociu, zostanę. Zajrzę nawet do kuchni a potem tu trochę posprzątam, (wskazała na stół, wraz z Zuzanną wychodzi drzwiami 1.).

Scena 13.

J a n u s z

(bierze znów g a z ę tę do rę k i, od szu kuje odnośne m iejsce i czyta p ó ł­

głosem ).

„Położenie naszych wojsk jest korzystne..." A jednak co­

famy się. To musi mieć swoją przyczynę... (znów czy ta). „Jest ciepło i słonecznie..." Tak, to nawet Genrich Joanowicz zauważył. „I słonecznie..."

(Z balkonu w szedł żywo RUDOLF i zm ierza ku drzwiom 3 .).

J a n u s z .

Toś ty w domu?

(u RUDOLFA g e s t : „ja k o jcie c w idzi“, — poczem niknie w drzw iach 3.).

(46)

J a n u s z .

To mi się zaczyna coraz mniej podobać, coraz mniej, hm...

(na w idok RUDOLFA, k tóry w raca z panam ą w ręk u i zdąża ku b a lk o ­ now i). Cóżeś ty taki zaaferowany?

R u d o l f .

Śpieszy mi się, niech ojciec daruje.

J a n u s z .

Ty tu — widzę — masz dwa mieszkania.

R U D O L F (ledwo że zatrzymawszy się).

Tędy czy tędy...

JANUSZ (podrażniony).

No, niezupełnie, (w sk azu jąc na drzwi 1.). Ja naprzykład cho*

dzę tędy.

R u d o l f (już na balkonie).

Niech się ojciec nie obawia. Nic z tego nie będzie. Nie chce mnie. (znika).

J a n u s z .

Ani ja jej. (sto i chw ilę k rę c ą c głow ą i g esty k u lu jąc).

(Z drzwi 1. w chodzi JADZIA).

Scena 14.

JA DZIA (na widok zamyślonego).

Cóż wujcio taki zasumowany?

JANUSZ (macha tylko ręką).

JA D ZIA (tuląc się do niego przymilnie).

Niech się wujcio nie martwi, wszystko jeszcze skończy się pomyślnie, zobaczy wujcio.

42

(47)

JA N U SZ (pozwoliwszy się popieścić).

No, dobrze już, dobrze, — gospodaruj tu jak umiesz albo siądź do fortepianu. Ja tymczasem zajrzę do biura, (wchodzi do windy, słychać je j turkot).

Scena 15.

J a d z i a .

(po sekundzie, otrząsa się z zadumy i zaczyna resztę niedojedzonego de­

seru chować do kredensu. Za drugim nawrotem, gdy je st w połowie ukryta za otwartemi drzwiczkami kredensu, energiczne pukanie do

drzwi I.).

Proszę.

(W drzwiach 1. staje KAROL TOPOROWSKI, 1 8 —19 letni junkrzyk w odzie­

niu lotnika, w ręku mała walizeczka, na ręce bransoletka z zegarkiem, na szyi, na długim rzemyku, etui skórzane, oszklone szybkami z celu­

loidu, w niem z jednej zewnętrznej strony mapa z drugiej fotografja Jadzi).

K a r o l .

Czy majora Bogusława Toporowskiego trafiam w domu?

JADZIA (za drzwiczkami kredensu, ledwo m ogąc śmiech opanować).

Nie, nie trafia pan. Bywa tu, ale mieszka w hotelu Zorża,

K a r o l .

Wiem, byłem, wyszedł, powiedziano mi, że tu go trafię.

(staw iając walizkę pod obudowanie windy). Ale to nic nie robi.

Przywiozłem dla niego... nie chcę tego zostawiać w hotelu,

(wydobywa z kieszeni skórzanej bluzy opieczętowaną kopertę). Proszę mu to oddać, dziś, (podniósł walizkę) i to także i powiedzieć —

(na widok Jad zi, wychylającej się z za drzwiczek kredensu, miesza się),

i... po.. .Wiedzieć... (stawia znów walizkę na podłodze, bierze etui

z mapą i przygląda się to Jadzi, to je j fotografji).

(48)

JA D ZIA (trochę zdziwiona i ubawiona).

Co mam powiedzieć?

K a r o l

(puszcza z rąk etui, staje dziarsko „do frontu" i salutuje).

JA DZIA (skinąwszy mu głową).

Cóż mam wujowi powiedzieć?

K a r o l .

Z e ... Żeby... (znów zasalutowawszy, tonem pytanie). Panna Jadzia?

JA D ZIA (przytwierdza, przedstawiając się).

Czerska.

K A R O L (rozanielony).

Panna Jadzia, — Jadzia... (znowu pogląda to na nią, to na fotografię).

J a d z i a (do siebie).

Jaki ładny, taki zabawny.

K A R O L (wypuszczając z rąk etui).

Panno Jadzio, proszę powiedzieć mojemu ojcu ...

JA DZIA (radośnie zdziwiona).

Kuzynek K arol? (podbiega).

K a r o l (salutuje).

J a d z i a .

Co za niespodzianka, no, patrzcie go! (wskazując na krzesło).

Niechże kuzynek... Skąd ? kiedy? c o ? ja k ?

44

(49)

K a r o l (nie siadając, wciąż na wylocie).

Wczoraj odkomenderowano nas kilku z pod Ypern na front północno-wschodni. W Poznaniu zmienialiśmy maszyną i miałem czas zajrzeć do Toporowa.

J a d z i a .

Przecież kuzynek wiedział...

K a r o l .

Liczyłem, że są już w domu. Za Poznaniem wpadliśmy w deszcz i mgłę i pogubili się. Zostawszy sam, skorzystałem z tego. Moja igła magnesowa zaczęła tu skręcać i tak jakoś straciłem drogę...

JA D ZIA (biorąc etui skórzane do ręki).

Pomimo mapy.

K a r o l .

(nie odbierając je j etui, tylko zwracając je ku niej fotografją, czule).

Choć oczu z niej nie zdejmowałem.

JA D ZIA (mile zdziwiona, zalotnie).

Jeśli z tej, to kuzynek dobrze zaleciał.

K a r o l .

Bardzo dobrze, (salutując). A widziała kuzynka ten poje­

dynek nad miastem?

J a d z i a .

Okropność!

K a r o l .

To ja go strąciłem. Moja pierwsza zdobycz.

JA D ZIA (odrazu zmieniając ton).

T a k ? — Musimy ją oblać.

(50)

K a r o l .

Aż was rusom odbijemy.

J a d z i a (stropi ona).

A ż... n as... odbijecie?

K a r o l .

Odbijemy. My prusacy, (widząc, że się żachnęła). No, prze­

cież nie austrjackie niedołęgi. Odbijemy was. A wtedy znowu tu przylecę, na skrzydłach! (spojrzał na zegarek na bransoletce).

Ale teraz...

J a d z i a .

Ja nie chcę!

K a r o l .

Muszę. Nie pachnie mi kulką w łeb.

JA D ZIA (z obawą kobiety).

Nie, nie, tylko nic o kulce!

K a r o l .

Dowidzenia, panno Jadziu.

J a d z i a .

Nie jeszcze, (wobec jego gestu). Przecież nie wiem dotąd, co mam wujowi powiedzieć.

K a r o l .

On już będzie wiedział, tylko proszę mu ten list oddać,

(podjął walizkę), i to, — przywiozłem ojcu mundur — bo to tak, jak „offene Ordre“.

JA D ZIA (odebrała walizkę, aby odwlec rozstanie).

„Offene O rd re?" Nigdym jeszcze nie widziała, (chce walizkę

otworzyć).

(51)

K a r o l (przytrzymując je j ręce).

Nie, nie, niech kuzyneczka tego nie ogląda. Ja proszę

(odbiera od niej walizkę i kładzie na jednem z krzeseł przy stole).

JA DZIA (towarzysząc mu ku stołowi).

Dlaczego ?

K a r o l .

Nie, nie, to moja pierwsza prośba.

J a d z i a .

No, dobrze.

K A R O L (stając do frontu i dziękując).

Dziękuję.

J a d z i a .

Kuzynku, ja nie generał.

K A R O L (przyciskając je j fotografję do piersi).

Rusałka! królowa ! (cofnął się o krok, stuknął obcasami, ale za­

miast zasalutować, chwyta etui i całuje je j fotog-rafję).

J a d z i a (wyciąhając ku niemu dłoń).

Dowidzenia.

K A R O L (cofając się znów o krok).

Dowidzenia (znów krok). Do widzenia.

J a d z i a .

(zdążała za nim, zalotnie, kusząc go spuszczeniem oczu i pochyleniem twarzy).

Kuzynku...

K a r o l (chwyta je j fo to grafję i przyciska do ust).

J a d z i a .

Całujesz fotografję, mając przed sobą oryginał?

(52)

K a r o l ,

Jadziu ! (porwał ją w ramiona, przywarł do niej ustami, po dobrej chwili oderwał się — zasalutował i wybiegł).

J a d z i a

(aż zatoczyła się ze wzruszenia i oparłszy się o obudowanie windy, stoi oszołomiona. Równocześnie z wyjściem Karola, słychać na ulicy okrzyki kolporterów : „nadzwyczajne wydanie „kurjera“ — „K urjer“ — „K urjer" —

„O dezw a", odezwa" — „do mieszkańców Lwowa odezwa" — „Nadzwy­

czajne wydanie" i t. p. — Na balkonie za lewem oknem ukazują się obie panie Staweckie. Jadzia tego wszystkiego nie widzi i nie słyszy;

jak automat idzie ku stołowi, otwiera walizkę, wydobywa z niej huzarskie spodnie — spojrzała na nie i wybucha płaczem. Zrazu roniła cicho łzy;

gdy rzuciły się je j strumieniem, automatycznie zaczyna je sobie ocierać jedną nogawką spodni podczas gdy druga zwisa ku ziemi).

Scena 16.

Z u z a n n a (b ez tchu niemal, wbiegając i łamiąc ręce).

Jezus Marja, Jezus Marja!

W lK C IA (wbiegając tuż za nią).

Ta-joj, ta co si to dzieje, proszę jaśnie pani? (nie otrzy- mawszy odpowiedzi, wybiega na balkon i gapi się na ulicę, z której dobiegają jeszcze ostatnie okrzyki kolporterów).

Z u z a n n a (wybuchając płaczem).

Co to teraz będzie! — Koniec! — Jadziu, słyszysz? — K oniec!

J a d z i a (szlochając).

Słyszę, ciociu, (podając je j koniec drugiej nogawki). Mnie je­

den wystarczy.

(turkot windy).

ZUZANNA (ocierając sobie łzy drugą nogawką).

Okropność! okropność!

48

(53)

JANUSZ (wyskakując z drzwi windy).

Wiecie już? — Nieszczęście! Moskale! (na widok szlocha­

jących). Rozumiem was, rozumiem. . . Co wy ? czem wy ? co to za huzarskie. .. ? Zuziu, Jadziu, co to ? (pochwycił za spod­

nie, wydarł im z rąk — do Jadzi). Skąd ty to ? J a d z i a (jeszcze pełna szlochu).

Z samolotu.

J a n u s z .

Spadły z niego?

J a d z i a .

Nie — miał dobrze zapięte.

J a n u s z .

K to ? !

J a d z i a .

Kuzynek Karol.

J a n u s z .

W imię Ojca, Syna, Ducha!

Z u z a n n a .

Cóż się żegnasz? nie widziałeś spodni?

J a n u s z .

Huzarskich? (ciska je z pasją na podłogę).

ZUZANNA (ochłonąwszy nieco).

Huzarskie?

J a d z i a .

Kuzynek Karol —

J a n u s z .

Ależ on lata nad Belgją!

4

(54)

J a d z i a .

Był tu przed chwilą, zostawił to i list dla wuja Bogu­

sława.

J a n u s z .

Dla Bogusława? Rychło wczas. Telefonował mi portjer od Zorża. Wyjechali, uciekli!

Z u z a n n a .

Bo jeszcze nie stracili doreszty rozumu.

J a n (mocno zaaferowany, wbiega drzwiami 1.).

Proszę jaśnie państwa — kozacy! (wybiega na balkon).

J a n u s z .

Nowina!

STA W EC K A ( w drzwiach balkonu).

Pani hofratowo, — czerkiesi.

J a n u s z .

I ta jeszcze do kompletu!

JADZIA (ochłonąwszy).

Czerkiesi? (wybiega na balkon).

J a n u s z .

Nie widziały ludzi na koniach. Nie, tu można zwarjować.

(na w idok w chodzącego H e n r y k a ). No, masz, masz, nareszcie doczekałeś się twoich kozuniów.

H e n r y k .

Mówiłem że wkroczą. I wkroczyli.

50

Cytaty

Powiązane dokumenty

(W grupie Safony gotowało się na coś od chwili. Oni knują coś złego.. Patrzą na nas.. Na miejscu łodzi-łożnicy zjawiła się tymczasem otomana, nałado­..

Celem większości opracowań autorstwa Jana Wiktora Sienkiewicza jest przywrócenie polskiej XX-wiecznej historii sztuki dokonań artystycznych (szczególnie w zakresie

(urywa z nadmiaru uczucia).. pew ności sądu.... my, którzyśm y przeżyli okres sceptycyzm u, tyle dośw iadczeńsi.... Sreb rn e od szronu nitki, na których

Kathy odprowadzi w filmie wyreżyserowanym przez Marka Romanka swoje- go przyjaciela (Nie opuszczaj mnie 2010), może nawet więcej niż przyjaciela, na stół operacyjny, na którym

Minister wojny (do ministrów.) Uspokójcie się panowie.. SCENA

(Całuje rękę Celki. JACEK śmieje się głośno. MATKA spogląda na niego gniewnie i on przestaje. CELKA, zaambarasowana, wycią­.. ga rękę, podczas gdy ROMAN mówi dalej, z radosnym

Zosiu, nie martw się, ja mam nadzieję, że jeszcze Bóg wróci ci wzrok i będziemy szczęśliwi — tylko wierz we mnie, wierz w moje słowa, w moję chęci, nie trać sama

I tutaj rozmowa nasza kieruje się z powrotem w rejony zabużańskich lasów, a potem opowieść przenosi się daleko na północny wschód, aż do Moskwy, gdzie