• Nie Znaleziono Wyników

Dokończenie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dokończenie"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Edward Balcerzan

Dokończenie

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (24), 23-43

(2)

Dokończenie

U jaw n iając n o rm y g ry prze­ k łado w ej, tłum acz n ie ty lk o in fo rm u je o swoistoś- ciach w łasnego zawodu, ale rów nocześnie w zyw a sw ego czy teln ik a do w spółzaw odnictw a. Nie zawsze czyni to, jak G órnicki, expressis verbis, zazwyczaj n a to m ia st jego zw ierzenia p rzeistaczają się (m iędzy w ierszam i) w apel o inne w e rsje przek ład u , które, k to wie, sw ą św ietnością m ogą n a w e t przyćm ić do­ k o n an ia a k tu a ln e lu b odw rotnie, w ykażą niezbicie, że k u n szto w n iej danego u tw o ru przepoi szczyć po p ro stu n ie m ożna; J u lia n T uw im w sły n n y m re p o r­ tażu o p ra c y n a d czterow ierszem z Ruslana i L u d ­

m iły P u sz k in a sugerow ał, że przełożenie tego fra g ­

m en tu n a języ k polski w y k racza poza w szelkie m ożliwości ludzkie — m im o 'to .przecież czyteln icy nie dali za w y g ra n ą i zaczęli przesy łać m u w łasne tłum aczenia; w róćm y do d e k la rac ji G órnickiego: „Wszakoż komu się ten mój D w orzanin podobać nie będzie oto ma C ortegiana w łoskiego, którego m oja polszczyzna najmniej nie zepsowała; niechajże go ku smaku swem u przełoży, a ja m u tego iście życzę, żeby m ię sześcią set m il i dalej na zad zostaw ił i pokazował drogę, jako takowe rzeczy w polszczyznę w nosić sde mają”.

W ezwanie do w spółdzia­ łania

(3)

24

M ożliwość całościowej rywaliizacji

A nalo g iczna o fe rta adresow ana do odbiorcy dzieła oryginalnego, w m yśl zasady ak ty w n eg o w spół­ udziału czy teln ik a w kształto w an iu sensów te k s tu (reprezen tow anej p rzez n iek tó re szkoły), b yłaby te j zasady jaw n y m nadużyciem . „K om u się nie podo­ b a ją m o je tre n y , niechże napisze je le p ie j” — ta k powiedzieć n ie m ożna, „m oje” dzieło to nie to sam o jednak, co „m ó j” przekład: jest n iep o w tarzaln e w sw ych blaskach i cieniach. C zytelnik w roli w sp ó ł­ gospodarza poem atu czy pow ieści stano w i b ard ziej p o stu la t — fig u rę k onw encji — niż fak t. Szanse p ro du centa i k o n su m en ta jakże są tu ta j nierów ne! P ierw szy n a p ra w d ę daną w ypow iedź ułożył, d ru g i dokłada jed y n ie coś z w łasny ch problem ów do s tr u k tu ry gotow ej.

C zytelnik p rze k ład u n ato m iast — w tajem n iczo n y w technologię ro b ó t przekładow ych — u św iadam ia sobie nieporów nanie w iększe p raw dopodobieństw o ry w alizacji z tra n sla to re m . N aw et gdy n ie zna ję z y ­ ka o ry g in ału — „n ie z n a ” go w in n y m sensie niż okoliczności, z k tó ry c h w yłoniło się dzieło stw o rzo­ ne w język u o jczy sty m po raz pierw szy, niż kom ­ binacje w szystkich p a ra m e tró w i p a ra d y g m ató w , k tó re a k tu alizo w ały się w św iadom ości a u to ra . C u­ dzego języka m ożna się nauczyć (cudzej b io g rafii literack iej — nie). Szanse w spółtw órczości odbiorcy u tw o ru tłum aczonego nie są „odgórnie” reż y se ro ­ w ane ani ograniczone do w skazanych „ m ie jsc ” — m a on m ożliw ość in te rw e n cji w k ażd y dow olny fra g m e n t p rzek ład u . Poniew aż k ażdy fra g m e n t je st zaledw ie propozycją: jed n ą z w ielu p ropozycji u ję - zykow ienia cudzego św iata.

O bcując z te k s te m polskim — p rz e s tra ja m y go m i- m ow iednie, o czym w spom inałem , na n a sz kod indyw idualny; podobnie w tra k c ie le k tu ry tłu m a ­ czenia; je s t to u n iw ersaln a re g u ła c z y ta n ia -ro z u - m ienia. Ale m iędzy obydw om a procesam i od b io rczy ­ m i w idoczne są tak że różnice. K o n k re ty z a c ja w y p o ­ w iedzi o ry g in a ln ej w y czerp u je się zasadniczo w grze

(4)

n ap ięć łączących system znakow y pisarza i sysitem z n ako w y czytelnika. P ozn ając n ato m iast u tw ó r spolszczony — o rie n tu je m y go nie ty lk o w zględem naszego idiolektu, lecz jednocześnie wobec języka pierw otw oiru. Tu ju ż k o n k rety z ac ja o b e jm u je trz y kody: przekładow cy, czytelnika i au to ra. P raw da, ów trz e ci kod byw a opano w any przez czytającego w ró żn y m stopniu. Od znajom ości bezbłędnej, po­ p rzez pow ierzchow ne ty lk o o słuchanie się z m elo­ d iam i obcej m owy, jeszcze poprzez w ra ż en ie to ta l­ nej a b ra k a d a b ry , do całkow itej n iera z p u stk i M imo to sam e, n ęk ające odbiorcę podejrzenia, iż ,,w ory ­ g in ale mogło być inaczej” , k o n sty tu u ją pew ien n ie ­

m y e k w iw a le n t pierw o tw o ru . E kw iw alent, k tó ry m a

ja k gd yby skład dw ujęzyczny, o b jaw ia się zarów no w sw y m dom yślnym b rzm ien iu au ten ty czn y m , ja k i w postaci w izji p rze k ład u „idealnego” . N ajceln iej­ szego z celnych, n ajp ięk niejszego z pięknych. Tego ro d zaju w izja m oże być czystą ab strak cją. K om u ni­ k a te m bez re p e rtu a ru środków językow ych; m alo­ w idłem bez k o n tu ró w i barw ; hipotezą istnienia

m ożliw ości rozw iązań tra n sla to rsk ic h jedy nie słusz­

n y c h i w p ełn i a u to ry taty w n y c h .

O pisany w yżej sposób dekodow ania tekstów tłu m a ­ czonych m ożna by uznać za n a tu ra ln y i p o p raw ­

n y — g w a ra n tu jąc y sztuce p rze k ład u niejako

u podstaw , w „stad iu m zero w y m ” odbioru, w y ra ­ zistą odrębność — g d y b y nie k ło p o tliw y w aru n ek : dekoder ani n a ch w ilę n ie pow inien zapom inać o w tó rn ym , przek ład ow y m c h a ra k te rz e danego te k ­ stu. Zapom inając, un iew ażn ia skom plikow aną swo­ istość u k ład u k om unikacyjnego, czyni jed y n o w ład ­ cą sw oich w zruszeń — a u to ra o ry g in a łu i pod daje się p rzy tym złudzeniu, że to obcy p isa rz k o respo n­ d u je z nim bezpośrednio w jego języ k u rodzim ym . Co istotne: proces zapom inania o m ed iu m p rze k ła ­ dowcy, a i o m ow ie o jczystej a u to ra (pospolity grzech k ry ty k ó w i recenzentów ), zachodzi zarów no w czy taniu n ieuw ażnym , galopu jący m , zdaw kow ym ,

Trzeci kod konkretyzacji

(5)

26 W ytłum acze­ nia tłumaczy Własna hierarchia sukcesów

jak i w lek tu rze, k tó ra zdaje się pochłaniać całą osobowość odbiorcy — w ty m d ru g im w ypadku obiektem inw igilacji są bowiem postaci, sytuacje, w y d arzen ia w e w n ątrz dzieła, a n ie ta k ie czy inne pow ikłania jego genezy.

W ogólnym schem acie życia 'literackiego wypowiedzii tłum aczy o tłum aczeniu (można b y je nazwać w y -

-tłu m a czen ia m i) po w stają po to w łaśnie, żeby czy­

teln ik om pism przekładanych z języków obcych p rzyw racać pam ięć o istn ieniu m ed iu m przekładow - cy. N iezależnie od poglądów każdorazow ego n a d a w ­ cy, siłą fak tu , iż n adaw cą je st tłum acz, a więc spraw ca dru g iej e g zysten cji tek stu , wypow iedzi te — jeżeli ta k w olno pow iedzieć (posługując się w yrażeniem Ju lia n a Przybosia) — odpom inają rodo­

w ód obcego utw oru, a co za ty m idzie, dążą do

ustabilizow ania n o rm odbioru lite r a tu r y tłum aczo­ nej jako lite r a tu r y tłum aczonej. In d yw id ualne s tr a ­ tegie tra n sla to ró w , a także p o etyk i szkół p rze k ład a ­ nia w różnych sezonach h isto ryczny ch n ie są jedn ak w tym dążeniu ani jednom yślne, an i bezkolizyjne, ani n aw et sp ó jne w ew nętrznie.

Bezsprzecznie: n ajliczniejsza g rupa ow ych „ w y -tłu - m aczeń” zm ierza istotnie do w y ak cento w an ia cech ,,samosrwoich” piśm iennictw a przenoszonego przez tra n sla to ró w ponad granicam i języków i k u ltu r. S łu ży te m u celowi troskliw e pielęgnow anie w iedzy o tra d y c ja c h p rzek ład an ia. (S ynteza h isto ry czn o lite­ rac k a sztu ki tłum aczenia w Polsce pozostaje w ciąż do n ap isan ia — w m an ifestach i tra k ta ta c h p rze k ła- dowców zm agazynow ano niem ało m a te ria łu do ta ­ kiej syntezy). Rzecz znam ienna, iż tra d y c ja ow a w y łan ia w łasną h iera rc h ię sukcesów p isarsk ich. O ran d ze każdego dzieła spolonizow anego d ecy d u je nie ty lk o w arto ść pierw ow zoru, m ierzona w końcu rac jam i p iśm iennictw a zagranicznego, lecz także k u n szt spolszczenia p rzed e w szystkim . T y p roz­ strzy gn ięć i innow acji językow ych. K o le jn y p rze ­ kład, pow iedzm y, u tw o ru Szekspira, ro z p a try w a n y

(6)

w k o n tek ście dziejów d ra m a tu rg ii europejsk iej albo c z y ta n y z p u n k tu w idzenia a k tu a ln y c h obyczajów in scenizacyjnych, albo p rzeży w an y jako w ieczyście doniosła m etafo ra człow ieczego losu (itd.), oddala się, w k ażd ym z ty ch ujęć, od w łasnego d w u - czy w ielojęzycznego życiorysu. (W g rę m oże bow iem w chodzić rów nież p rze k ład z d ru g iej ręki). U nieza­ leżnia się ja k gdyby od sw ych tw orzyw . Z ryw a k o n ta k t z p ierw o ro d ną angielszczyzną i, w odczuciu odbiorcy, nie n aw iązu je ściślejszych w ięzów z p ro b ­ le m a ty k ą polszczyzny. T en sam p rze k ład w łączony w tra d y c ję polskich szekspirianów , o g ląd any n a tle w e rsji1 tra n sla c y jn y c h Koź m iana, Paszkow skiego, Iw aszkiew icza i in n ych , n a ty c h m ia st u w y raźnia sw e osobliw ości językow e. E k sp on u je w łasną ję-

zyczność, sta je się now ą in ic ja ty w ą slow iarską.

W k o n sek w encji zaś p rzy w raca czy telnikow i św ia­ dom ość przekładow ego (więc niepolskiego i polskie­ go jednocześnie) c h a ra k te ru dzieła.

Rzecz jasna, pielęgnow ać w iedzę o tra d y c ji — to w cale (nie znaczy b ezk ry ty czn ie w ielbić po przedn i­ ków. W obec dziedzictw a przeszłości n asi tłum acze z a jm u ją stanow iska rozm aite. Raz głoszą e n tu z jas­ tyczne apologie, k ied y indziej sposobią się do m is- trzob ójstw a. ,,Że zaś w p o czątkach w zro stu każdej lite r a tu r y m iern e n a w e t tłum aczenia głośnym i się s ta ją i za dokładne uchodzą, — p isał S ta n isław Po­ tocki — pochodzi to n ay p rzó d z b ra k u dobrej k r y ­ ty k i” . Z apytam y, k tó ra k ry ty k a lepsza: w y ty k a ją c a p rzekładcom om ylność czy tro p iąca ich b łęd y ro z ­ m yślne? U trw alen ia sy lw etki tłu m acza w w yobraźni ogółu sposób n ajsk u te cz n iejsz y je s t ten, by nie o pom yłkach pisać, bo nieporadności i przejęzycze­ nia, choć śm ieszą, m ało są frap u jące, lecz o w y p a­ czeniach zam ierzonych. W ykonaw ca p rze k ład u n a­ praw dę in try g u je w ted y, gd y w y d a je się n ieb ez­ piecznym szkodnikiem . (Ju ż Szym on B u d n y kom en­ tu ją c ro zm aite „pokażenia” Pism a św . zauw aża, iż tłum acz nierzadko sta je się fałszerzem k s ią g ,,,chcąc,

Stanowiska wobec tradycja

(7)

28 Puszkin, Tu­ wim, Ważyk Retoryka alarmu... ...i pouczenia

aby w szytey w 'ten błąd leźli, w k tó ry m sam leż y ” ; w krótce z podobnych zarzu tó w zb uduje sw o je oskarżenie J a k u b W ujek, gdy będzie piętnow ał „ fa ł­ szerstw a” w p rzek ład ach Szym ona Budnego). T ru d tłum acza — o p isan y w k ateg o riach a jery — m om en taln ie s ta je się zauw ażalny. (Głośny spó r Ju lia n a T uw im a z A dam em W ażykiem o polskiego

Eugeniusza O niegina dlatego m. in. b ył głośny, że

kw estie specjalistyczne, zagadnienia w ersologicznej i frazeologicznej in te rp re ta c ji u tw o ru Puszkina n a gru n cie polskim m ieszały się, zwłaszcza w rep lice W ażyka, z dom ysłam i n a te m a t u k ry ty c h , pozaar­ ty sty czn ych in te n c ji i p re m e d y ta c ji obydw u pole­ m istów . „W alka o ty p p rzek ład u poetyckiego toczy się n ie od dzisiaj — p isał W ażyk. — T ylko p o co m askow ać ją u ro jo n ą a ry tm e ty k ą , po co w ołać o dziesiątkach, setkach, tysiącach, m ilionach u ste ­ rek, w ypaczeń, p rzek ręceń , nieporozum ień, kied y nieporozum ienie tk w i gdzie indziej. W zm ianki o w ierności ideologicznej p rze k ład u o b u rza ją T uw i­ m a (...)”). G dy b a d am y osobno poszczególne w y s tą ­ pienia i uw zględniam y każdorazow e p rzy czy n y k o n ­ flik tu , nie m am y p ra w a sądzić, iżb y w y rażo n e w nich em ocje b y ły sztuczne, podsycane li ty lk o dla zw rócenia u w ag i n a sam o istnienie p ro b lem aty k i przekładow ej, — p o szukując n a to m ia st ogóln iej­ szych praw idłow ości w o brębie r e to r y k i m onologów tran sła to rsk ich , nie sposób nie odnotow ać ich sk ło n ­ ności do afek tacji, do alarm ow ania publiczności fak ta m i k u rio zaln ym i i w y m agający m i n a ty c h m ia s­ tow ej in te rw e n cji. Otóż skłonności te, nieobce w praw dzie w ielu in n y m form om pu b licy sty k i, w om aw ianej g ru p ie św iad ectw m ają ,szc z e g ó ln ie d ra ­ m aty czn ą w ym ow ę, osobliw e ja k b y n atężen ie. Są w ołaniem sz tu k i zagrożonej unieobecnien iem w

św iadom ości ogółu odbiorców. K rzykiem : „ ja tak ż e istn ieję!”

Inne zupełnie m elodie — ciągle przecież w ty m sa­ m ym celu kom ponow ane — p rze n ik ają d o tra n s la

(8)

-to rsk ic h p relek cji, gdy ich tem a te m s ta ją się w a r­ tości lite r a tu r obcych oraz gospodarow anie tym i w arto ściam i. T u taj p restiż tłu m ac z a w zrasta; jego ro la szlachetn ieje. Jego pozycja k rze p n ie — zrów ­ n an a w p raw ach z innym i, o ficjaln y m i in sty tu cja m i ośw iecenia publicznego. P rzek ład an ie dzieł cudzo j ę- zyczmych urzeczy w istnia się jako ich o stra selekcja, stan o w i zatem też i przyw ilej przedkładania je d ­ n y c h u tw o ró w n a d inne.

„Mieli tak jak nasd teraz i dawniej przedtem pisania cho­ robę; w zbytnim działaniu nie podobna, iżby się niekiedy niedołężność zmordowanego działacza n ie wydała. To w ięc w przekładaniu wybierać należy, co godne ciekawości, co zdatne do nauki, co do obyczajności służy, a resztę jako płód czczy zbytniej plenności m imo brzmiące pisarza naz­ w isko zostaw ić w niepam ięci”.

Tak d o rad zał Ignacy K rasicki, p rzestrzegając przed b e z re fle k sy jn ą pokorą wobec sław zagranicznych i p rze d onieśm ieleniem całą bez w y ją tk u sta ro ż y t­ nością literack ą.

J e s t to, naw iasem mówiąc, w ycinek rozleglej szej p ro b lem aty ki.

P raco w n ie tra n sla to rsk ie — rozlokow ane w śród in sty tu c ji k u ltu ry — p rzeciw staw iają n iesk ręp o w a­ n e m u żyw iołow i tw órczości sam orodnej p rogram o pty m alnie ekonom icznego w y k o rzy stan ia talen tów pisarsk ich. M arzy im się ład i p o rządek pow szechny, h a rm o n ijn a d y stry b u c ja „przydziałów ” p rac y tw ó r­ czej i odtw órczej, w cielanie w życie rozum nego p o stu latu : każdem u zgodnie z jego um iejętnościam i. •Jeszcze Ignacy K rasicki: „N iech jed ni piszą, dru d zy tłum aczą, nie będzie tak ie j m yśli, k tó ra by się po polsku nie w ydała, nie będzie takow ego słowa, k tó re by się w mowie naszej nie m ogło pom ieścić” . To samo, choć z niedw uznacznym u podrzędnieniem zaw odu przekładow cy wobec pow ołania a u to ra dzieł o ryginalnych, głosił Fran ciszek K saw ery Dm ochow­ ski:

Jeźli pióra twojego nie ufasz zbyt sile, Ani w dowcipie twoim nie masz m ocy tyle,

„Niech jedni piszą, drudzy tłumaczą...”

(9)

30

Romantycy podobnie

Ażebyś w łasnym płodem m ógł język zbogacić, M asz-li dosyć wprawności — n ie chciej czasu tracić, Przebieraj obce dzieła na krój polski gładko.

„Nie chciej czasu tra c ić ” — te słow a m ogą znaczyć: gdy ta le n t tw ó j skąpy, n ie będziesz m arn o tra w ił' życia na tw orzenie dzieł w łasnych; i m ogą znaczyć także: jeżeli um iesz zdobyć „w praw no ść” w tłu m a ­ czeniu, nie w olno ci próżnow ać, k u ltu ra literack a p o trzeb u je w iełu piór dobrych i różnych.

K toś powie, że rozum ow anie ta k ie jest znam ienne dla epok klasycyzujących, nieprzypadkow o zresztą ośw iecenie faw oryzow ało n a d e r urozm aicone sy ste ­ m y im p o rtu cudzych w ynalazków literack ich , i nie bez koz,ery pow oływ aliśm y się p rzed ch w ilą w łaśnie na p rzedstaw icieli klasyczności. Tak. Tym w iększą niespodzianką o k azuje się stanow isko ro m an tyk ów , k tó re każe przypuszczać, iż w św iadom ości1 tra n s la - torskiej istn ieją pew ne w łaściw ości ponadepokow e, a w każdy m razie nadzw yczaj odpo rne n a w p ły w k o n iu n k tu r i d o k try n p isarstw a oryginalnego. Otóż ro m an ty zm b y ł jak trzęsien ie ziemi: obalił a u to ry ­ te ty naśladow ców i przysw ajaczy obcego m ienia pisarskiego, zerw ał z m onotonią sty listy c zn ą licz­ nych, zbyt licznych spolszczeń i z eksploatow aniem w ciąż ty ch sam ych zabytków sztu k i śródziem no­ m orskiej (lub nowości — w yłącznie francuskich ), przeobraził geografię literack ą E uropy, o dsłaniając w jej zapom nianych prow incjach nieoczekiw ane piękno — a przecież, ilekroć od m łodzieńczego w i- chrzycielstw a przechodził do dojrzalszych z astan o ­ w ień n a d pow innościam i przekładow ców , ty le k ro ć (w czytajm y się w filipiki M ochnackiego i M ickie­ wicza) sta w a ł się, ja k i pokonani D m ochow scy, „k lasy cy sty cznie” trz e źw y i rozsądny, po gospodar- sku zatro sk any : p o stu lu jący planow e i dalekosiężn e up o rządkow anie sił i środków w tej stre fie k u l­ tu ry .

Ja k trw a łą moc ma in sty tu c jo n a lizm św iadom ości tra n sla to rsk iej, niech zaśw iadczy o ty m jeszcze

(10)

je d e n dowód, i to z dom eny, zdawać b y się mogło, czy sto a rty sty c z n e j. Chodzi o sp ór p rzew lek ły na te m a t dw óch zw yczajów przek ład an ia dzieł m ow y w iązan ej: w iersza — w ierszem oraz w iersza — p ro ­ zą. (W acław Potocki zabaw iał się kiedyś poszukiw a­ n iem in n y c h jeszcze kom binacji, tak ic h jak np. — dla w zm ocnienia efek tu „przekładow ości” p rze k ład u i gw oli „przy sm aczenia” p ro d u k tu — oddaw anie polsk im w ierszem obcej prozy). A rg u m en ty o b ro ń ­ ców zasady odw zorow yw ania s tr u k tu r w e rsy fik a - c y jn y c h są i przeko n yw ające, i w sp ierane przez całą bez m ała poetykę teo rety czn ą, i w końcu rnie- sprzeczne z rodzim ym i tra d y c ja m i tłum aczenia w ierszy. Jeżeli więc, w zorem F ran cji, p isarze tej m ia ry co Boy (wcześniej F ranciszek K arpiń ski) m a ją odw agę k w estionow ania ty c h p rak ty k , dzieje się tak dlatego, iż p rzem aw iają za nim i — „liczące się” w św iecie tłu m ac z y — w zględy ekonom iczne. P ro zą tłu m ac z y się szybciej, więcej i tan iej. P isał w 1782 r. K arpiński: „za cóż, zwłaszcza gdzie d łu ­ giej p ra c y p o trzeb a albo ro b o tn ik a sp raw nego nie dostać, n ie m ają być n a czy stą prozę dzieła poetów tłu m aczo ne?” A w p ó łto ra w iek u później B oy-Ż e­ leński: „Szczęśliw y p rze k ład poezji w ierszem — to w y g ra n a na loterii. T rzeba w itać tak ie przek ład y z radością, gdy siię zjaw ią, aile liczyć na nie trudno. N atom iast p rz e k ła d y prozą m ogą być dzielnym środkiem planow ej gospodarki k u ltu r a ln e j” .

P od su m ujm y. W ysiłek ciągłego u p a m ię tn ia n ia tra ­ d y cji narodow ej szkoły p rzek ład u . W k ry ty c e — skłonność do d ram aty zo w ania zam ierzonej n iew ie r­ ności wobec s tr u k tu ry ideologicznej pierw ow zoru. W p o stu latach — p ró b a in sty tu cjo n alizacji p rzedsię­ wzięć tra n sla to rsk ic h i planow ego stero w an ia ty m i przedsięw zięciam i. Tych trz e c h sposobów n a jc h ę t­ niej im ają się a u to rz y analizow anych m onologów, dążąc do zainstalow ania w św iadom ości ogółu reg u ł odbioru sw oistego dla lite r a tu r y przekładow ej — p o ­ przez u trw ale n ie choćby m in im u m w iadom ości na

Wiersz — wierszem czy prozą?

(11)

32

Sposób

doloroso

Proletariat literatury

tem a t udziału tłum acza w ew olucjach sztuki słow a. W spom nieć by jeszcze trzeb a o sposobie czw artym . P rz y pobieżnym n a w e t w ertow aniu lekcji tran sla- torskich n a tra fia się zadziw iająco często, na te sam ą, w ielokrotnie rozniecaną m yśl: m yśl o tysiącznych przeciw nościach i zaw adach, jak ie p iętrzą się n a drodze od o ryginału do p rzek ład u . „Ten w iersz barzo w ielką p racę zadał w ykładaczom użala się anonim ow y tłum acz psalm u. „To też tu -,vyznać muszę, — sk arży się H ieronim M ałecki — iże ta p raca z w ielk ą m i ciężkością i obciążeniem m oim przyszła S tan isław K oszutski bolejąc nad w łasną polszczyzną, k tó ra m u się „nieforem nie po­ p lo tła ” , w niedogodnościach obiek ty w n y ch u p a tru je przyczyn swej porażki, „jakoż zapraw dę tru d n o rzecz k u łacińskiej wieść (...)” • D roga od o ryginału do p rzekładu, od języka do języka w y d aje się m or­ derczym to rem przeszkód. M otyw trudności, tru d u , u tru d z e n ia — w cale n ie zanika w późniejszych, w y ­ rafin o w an y ch teoriach e ry now ożytnej. Oto w ykład poglądów Euzebiusza Słowackiego:

„Lecz gdy zalety dzieła w ynikają szczególniej z natury i geniuszu języka, w którym było pisane; gdy nie tylko potrzeba w iernie oddawać m yśli, ale naw et naśladować k o­ lory do ich odm alowania użyte; i mimo odmienności głosów dać uczuć w szystkie piękności stylu i czarujący ucho powab harmonii: tu dopiero spotykają się trudności nieoddzielne

od tego rodzaju pracy (podkr. moje — E. B.), tu potrzeba

przeistoczyć się, że tak powiem , w swojego autora, i pisać pod natchnieniem tegoż sam ego ducha, który go ożywia”. Z rzadka pojaw ia się rów nież m yśl o tłum aczu jako p ro le tariu sz u lite r a tu r y — opłacającym sw ój udział w budow aniu sztuk i słow a inten sy w n iejszy m zużyt­ kow aniem energii niż tw órca o ryginaln y. Pogląd tak i re p re z en to w a ł m. in. Boy, a m iał on poprzed­ nika w śród k ry ty k ó w z k rę g u „Zabaw P rz y je m n y ch i P o żytecznych” (Franciszek Bieńkow ski). W ty c h k a lk u la cja c h m iarą w ysiłk u — albo ja k kto woli: m iarą jego ,,m arderczośoi” — s ta je się stop ień

(12)

\zde-te rm in o w an ia poczynań pisarskich. Ilość i ty p o g ra ­ niczeń. K o n stru u ją c p rzekaz o ry g inalny, m am y coś w ro d z a ju p rzy w ile ju u ch ylan ia się od zadań, k tó re w y d a ją się niew ykonalne. N ie ty lk o n o rm y zew nęt­ rzne k s z ta łtu ją tekst, ale i tek st w a ru n k u je dobór norm . W rek o n stru k c ji tram slatorskiej, rzecz jasna, nie sposób z ró w n ą swobodą m anipulow ać ko n w en ­ c jam i ani odkładać „na p ó źn iej” , do n astępnego u tw o ru , tak ich czy in n y ch pom ysłów (lub fra g m en ­ tów): tu ta j trz e b a się podporządkow ać d y k ta tu rz e p ierw o tw o ru.

R ozliczne u tru d n ie n ia , n ied o sta te k przyw ilejów , w szystko to zm ierza k u n o b ilitacji sztu k i tłum acze­ nia i rów nocześnie uśw iadam ia publiczności lite ra c ­ k ie j odrębności „fo rteli” transilatorskich. A o u św ia­

dom ienie odrębności toczy się przecież gra.

'Nie ty lk o jednak. A u tok o m en tarze tłum aczy m ają na celu przekonanie a d resata, iż ów sp ry t, specy­ ficzny d la procesu rekodow ania obcojęzycznych p rzekazów — byw a też d arem n a tu ry , stanow i, jak w szelkie talen ty , pred y sp ozy cję w rodzoną. K to b a ­ g a te liz u je te u m ie ję tn o ś c i zubaża i o b raz k u ltu ry , i osobowość człow ieka. T ym czasem d a r p rz e k ła d a ­ nia od g ry w a niem ałą ro lę w procesach pisarskich, nieraz bez w iedzy au to ra; w śród przekładow ców zaw odow ych istn ieje n a d to w y raźn e zróżnicow anie typ ów tw órczych, całe bogactw o odm ian uzdol­ nienia.

„Ja, mimo że język niem iecki do tego stopnia opanowałem, jak żaden z Polaków przede mną — to m ogę śm iało stw ier­ dzić — zrozumiałem nagle z w ielkim zdumieniem, że nigdy nie doszedłem do tego, by po niem iecku m y ś le ć : wszystko, co w niem ieckim języku pisałem , było tylko niesłychanie szybkim tłumaczeniem polskiego tekstu — tego w szystkiego, com w polskim języku m yślał — polska m yśl przyoblekała się z zawrotną szybkością w obcą szatę. A poniew aż te przyobłóczyny odbywały się z tą niepojętą szybkością, m ia­ łem naw et sam wrażenie, że piszę po niemiecku, kiedy ja tylko na język niem iecki tłu m a c zyłem ”.

Dar natury — talent tłum acza

(13)

34

Przybyszew ­ ski lepiej tłum aczył

J a k to m ożliwe, zastanaw iał się n a d tym w yznaniem S tan isław a Przybyszew skiego Boy, by podśw iado­ m e tra n sfo rm a c je in terlin g w isty czn e w akcie k rea c ji o ry g in aln ej d aw ały re z u lta ty najw yższej próby, z ch w ilą zaś, gdy P rzybyszew ski z a ją ł się p rzek ła­ d an iem swoich, z ojczyzny-polszczyzny zrodzonych, dzieł niem ieckich na polski, jego w izje zaczęły się rozm azyw ać w m an iery czn y m pustosłow iu, uczucia w p ro jek to w an e w pierw ow zó r w y n a tu rz y ły się bo­ leśnie, idee sk arlały . Z apew ne w p rzy p ad k ach ind y­ w idu aln ych zdolność tłu m aczen ia podlega sp ecjali­ zacji: zespala się z jed n y m językiem , d o stra ja się do obecnej w n im jed n e j-je d y n ej s tr u k tu ry p o ­ jęciow ej, obrazow ej itd. W yjście poza „w łasn y ” r e p e r tu a r kodów, a naw et, w g ranicach tego re p e r­ tu a ru , zm iana k ie ru n k u tra n s la c ji może grozić k a ­ tastro fą .

(Z w róćm y uw agę, że publiczność litera c k a jest w aż­ nym , faw oryzow anym , u rab ia n y m n a różne sposoby, ale n ie jed y n y m a d re sa te m en u n cjacji tra n s la to r- skich. Są one przeznaczone rów nocześnie do „ u ż y t­ k u w ew n ętrzn eg o ” w społeczności profesjo nalistó w . P ró żn o dociekać, co pierw otne, co w tórn e, d y d ak ­ ty zm czy auto d y d aktyzm , p o p u lary zacja czy sam o- e d u k acja — obie fu n k c je w y stę p u ją łącznie).

S ko ro roszczenia se p ara ty sty cz n e in sp iru je du m a zaw odow a tłum aczy, przypuszczać by należało, że te n d e n c ja przeciw na: do zatopienia ich lab o rato rió w w oceanie anonim owości, pow in na by m anifestow ać w łaśn ie b ra k am bicji i z cichej w ynikać pokory. B yw a i tak, n a w e t często, ale a k ty sam oponiżenia, co w y d a je się n iezm ienną praw idłow ością „g ra m a ­ ty k i” języ k a d o k try n arty sty c z n y c h w ogóle, są zazw yczaj, w tw orzeniu teorii, jako im p u lsy dla ro zw o ju n ow ych m yśli, nieciekaw e. C iekaw sze oka­ zu ją się n a to m ia st d em o n stra c je jeszcze w iększeg o poczucia d u m y i godności przek ładow czej, k tó re je d n a k — p arad o k saln ie — m a ją za cel u n ie w y r a ź ­ nienie odrębności te k stó w tłum aczonych.

(14)

P isałem p rzy innej okazji, ro zw ażając p roblem spo­ sobu istn ien ia przek ład u, iż w odróżnieniu od dzieła oryginalnego, k tó re w k u ltu rz e rodzim ej zacho w uje tożsam ość — m a bowiem , poza n ielicznym i w y ją t­ kam i, niezm ienne, kanoniczne uporząd kow anie m a­ te rii w e rb a ln e j — te k s t p rzen iesio n y z jęz y k a L i w p rz e strz e ń języka L 2 s ta je się sk ład n ik iem se rii w ielo w ariantow ej i m usi liczyć się zarów no z w cześ­ niejszym i opracow aniam i swego p ierw ow zoru, jak i z p rzy b y w an iem nowych, k o n k u ren c y jn y ch w e rs ji tra n sla c y jn y c h . Z ajm ijm y się tera z w y ją tk a m i od te j reg u ły, działającej pow szechnie w czasach n o w ­ szych, od ro m an ty zm u począw szy, i przełam y w an ej n agm innie w epokach daw niejszych. Może b y ć ta k , że dzieło obce, u k ształto w an e n a g ran icy lite r a tu r y i m itu , n a le ż y jednocześnie d o k ilk u w spólnot języ ­ kow ych, w każdej b y tu je n a p raw ach w a ria n tu (adaptacji, p rzeróbki, p rzekładu) albo i w a ria n tu w a ria n tu (przeróbki z przerób k i, p rze k ład u z p rze ­ kładu), p rzy czym jego pierw opis zaginął lu b ocalał w e frag m en tach , lu b uchodzi za fa lsy fik a t itd. W te j sy tu a c ji tłum acz, o trz y m u ją c „na w e jściu ” procesów tra n sfo rm ac y jn y ch pow ikłaną, w ielo ję­ zyczną serią tek stó w i nie d y sp o n u jąc w jej o brębie tek stem kanonicznym , zm ierza do tego, ab y dać „na w y jściu ” opracow anie n a jw ie rn ie jsz e d om yślnem u

y ra teksto w i. K o n fro n tu je w e rs je różnojęzyczne, tę p i

pofałszow ania, e lim in u je pom yłki i w końcu w ydo­ byw a sensy, ja k m niem a, ostateczne, jed y n ie słu sz­ ne. P rzy b y w an iu now ych tłum aczeń n ie m oże p rze­ ciw działać (niekiedy i n a to z n a jd u je sposoby), ale b u d u je sw ój te k s t z n ad zieją n a jego kan o n izację w obrębie w łasnej k u ltu ry . Żąda d la tłu m ac z e n ia — up raw n ień o ry g inału . A sko ro ta k , n ie zależy m u na pobudzaniu pam ięci odbiorcy o tra n s la to rs k im rodowodzie dzieła. N ie znaczy to, iżby czy te ln ik b y ł oszukiw any, w olno m u w iedzieć, że d a n y przekaz korzysta z in nych, w cześniejszych, cudzojęzycznych przekazów. Chodzi o to, a b y czy teln ik n ie odczuw ał

Przekład e le ­ m entem serii

(15)

36

Polska B iblia najbliższa oryginału

po trzeb y u ru ch am ian ia te j w iedzy w trakcie le k ­ tu ry .

A u to in te rp re ta c je Szarf fenb erg era, Budnego czy W ujka zad ziw iają obfitością specjalistycznych dy le­ m atów przekładow czych, tak ic h jak np. kw estia granic 'tłum aczenia dosłow nego ksiąg Starego i N o ­

wego T e sta m e n tu , ja k praw o tra n s la to ra do tw o rze­

n ia now ych n azw (dla zjaw isk n ieobecnych w k ręg u dośw iadczeń polskiej h istorii i współczesności), jak eksplo atacja fo rm regionalnych o raz w iele innych w ażnych sp raw . A przecież ponad „m orzem tłu m a ­ czenia” (Szym on Budny), ponad szkołą naw igacji p rzekładow ej — u m iejscaw ia się tu ideę polskiej

Biblii jako dzieła o ryginalnego w ty m sensie, że,

być może, bliższego niż w e rsje h eb rajsk a, łacińska czy g reck a porządkow i m yślow em u hipotetycznego p ra te k stu . K tóż je st bow iem rzeczyw istym tw ó rcą pierw ow zoru? „A gdyby m i co in nego przyszło się tłum aczyć, n ie sam ego Boga słowo (...)” — pisze B udny. W łaśnie. P a n Bóg d y k tu je , tłu m acz słowa nosi. M ikołaj S z a rffe n b e rg e r w idzi szansę „w yro zu­ m ienia Pism a, tajem ności i trudności jego” w n a ­ ukach „doktorów św iętych, k tó re P a n Bóg dał Koś­ ciołowi sw em u” ; B u d n y n ie każdem u „doktorow i” ufa: a u to ry te te m n ajw yższym , niedosiężnym pozos­ ta je S tw órca.

Pism o św. jak o str u k tu ra intencji, jako pew ien in w a ria n t sem an ty czn y nie podlega bezpośredniem u

w artościow aniu. B y tu je poza w szelką aksjologią chrześcijańskiego piśm ienn ictw a, podobnie jak jego S praw ca z n a jd u je się poza p rze strz e n ią k u ltu ry człow ieczej. Pow iedzieć, że je s t dziełem doskona­ łym , to ju ż b y łab y zuchw alstw o bluźniercze. A cóż dopiero — kw estionow ać jego doskonałość? Błądzą, ow szem , ludzie — p oszukujący w swej niedoskona­ łej m ow ie odpow iedniości op ty m aln ej dla id ei P is­

ma. (Jak że p o k rę tn e są, p o m stuje w gniew ie srogim

Ja k u b W ujek, owe w y k ła d y innow iercze, gdzie w zdaniu „Ten je st k ielich now y, testa m e n t w e k rw i

(16)

m o jej, k tó ry za w as w y lan będ zie” podstępnie w m ie jsc e słow a k tó r y p o d staw ia się która, jak b y to o p rz e la n ie w ina, nie o k re w P a n a C h rystu sow ą szło. „A ta k ty m jed n y m słów kiem w łaśnie przełożonym tw ie rd z i się w ia ra kato lick a o praw d ziw ej bytności ciała i k rw ie P ańskiej w św. S akram encie, i o ofie­ rze te jż e k rw ie w k ielic h u ” ). W ykluczając m yśl 0 m ożliw ości w spółzaw odnictw a z A u torem pierw o - tw o ru — tłu m acze B iblii w szy stk ich obszarów e tn iczn y ch w spółzaw odniczą m iędzy sobą: k tó ry okaże się pośrednikiem m n iej om ylnym . W polskiej

B ib lii Bóg m ów i po polsku. W to przede w szystkim

po w inien u w ierzyć odbiorca. U św iadom ienie „prze- kładow ości” te k stu nie je s t m u potrzebne. T u taj p o e ty k a tłu m aczen ia zm ierza ja k b y do sam olikw i- dacji. Im skuteczniej p o zacierają się ślad y p ióra tłum acza, im klaro w n iej w yprzezroczyścieją sło­ w a — dla treści jed yn ie p raw d z iw y ch — ty m le­ piej.

Te sam e założenia — w in n y c h k o n tek stach i dla in n y ch celów kształtow an e — b ędą się pojaw iały w d ziejach świadom ości tra n sla to rsk ie j w ie lo k ro t­ nie. „M ówiąc o tłum aczeniu w szczególności — pisze Ignacy W łodek w 1780 r., — te p raw id ła zachow ać p rzynależy: aby tłu m ac z e n ie było rzetelne, jasne 1 tak ie, aby nie znać było tego, że to z innego język a przenoszone je s t” . R acje są tu ta j p roste, uzasadn ie­ nia w cale n ie m etafizyczne. J a k uczy dośw iadczenie czytelnicze, znakiem „przek ład owości” te k stu byw a z reg u ły polszczyzna to rtu ro w a n a , u d ręczona w pie­ kle bezm yślności, w k alk o w an iu s tr u k tu r s y n ta k - tyczny ch obcego języka, w rozlicznych w ykrocze­ niach przeciw poczuciu sen su i poczuciu piękna. Tym czasem m ą d ry tłu m ac z u m ie n ie ty lk o ty m uchybieniom zapobiec, a to w sk u te k spolonizow ania tek stu , poprzez p rzeto p ienie cudzoziem szczyzny na swojszczyznę, lecz p o tra fi ta k ż e u szlachetnić orygi­ nał. To znana teo ria i p ra k ty k a tra n s la to ró w doby staropolskiej, zw łaszcza p iśm ien n ictw a ośw iecenio­

Tłum acz

B ib lii —

(17)

38 Czasem na­ w et „Homer drzym ie” Potencjalna doskonałość i realizacja w przekładzie

wego. Cóż, au to ro w ie zag ran iczni b y w ają i omylni, i n ie dość kunsztow ni.

Pow iada K rasicki: ,,drzym ie n ie k ie d y ubóstw iany Hom er, m ów ił H oracyjusz, a m oże i on sam niekie­ dy z a d rz y m a ł” . O statecznie O dyseja, Gofred, bajki La F o n ta in e ’a to n ie Pism o św ięte. A przekłada się też dziełka m niejszej rangi, zu pełn ie tuzinkow e ko­ m ed y jk i czy pow iastki. Czyż n ie n a le ż y prostować ew id en tn y ch pogm atw ań pierw ow zoru? Skoro w ia­ domo, że czy teln ik — w p ierw szy m o druchu — go­ tów je st za rozg ard iasz este ty cz n y i m yślow y winić przekładacza? A jeżeli n a w e t najpieczołow itsze p rzen iesienie n a g ru n t polski w szelkich niezborności cudzego w y ro b u będzie zgodne z p o stu latem tłu m a ­ czenia „w iern eg o ” , to jak ąż w a rto ść m a owa, ab stra k c y jn ie pojm o w ana „w iern ość” wobec tego, co bezw artościow e? N ad to jeszcze w olno m niemać, iż w każdym u tw o rze istn ieje pew ien p o ten cjaln y m odel jego urzeczyw istnienia najdoskonalszego. Otóż pieirw otw órca m oże tę p o ten c jaln ą doskonałość swego dzieła zasugerow ać jedynie, naszkicow ać „na b ru d n o ” , dać w postaci n iep ełn ej. Podczas gdy odtw órca m a m ożliw ość k o n ty n u a c ji p rac y n a d doskonaleniem zam ysłu autora; w konsekw encji p rzek ład okaże się dziełem w y b itn iejszy m od o ry ­ ginału. M istrzem n a d m istrze w te j sztuce był dla Fran ciszka Bohom olca, i dla w ielu innych, V oltaire. „T en albow iem , tłum acząc tra g e d y je i in n e an g iel­ skich poetów w iersze, ich niskie m yśli podniósł, n a ­ d ę te zniżył, n iep o trze b n e poodcinał i tego dokaizał, że tych , k tó ry c h tłu m aczył, w ysokością m yśli i g ład­ kością w y m ow y sw ojej cale przew yższył. Tak t ł u ­ m aczyć je s t tłum aczyć m ądrze i rozum nie; (...)” . I ta k tłum aczyć, do d ajm y , jest to zacierać gran ice m iędzy kodow aniem a rekodow aniem , m iędzy tw o ­ rzeniem dzieł now ych a odtw arzaniem cudzych. Na przełom ie X IX i X X w . dw ie koncepcje czy tania lite r a tu r y tłum aczonej — różnicujące tak o stro s ta ­ now iska praw o daw có w sztu k i przekładan ia: z je d ­

(18)

n e j s tr o n y g ra o pam ięć dw ufazow ej (dw ujęzycznej, dw u a u to rsk ie j) historii u tw o ru , z d ru g iej próby u san k cjo n o w an ia niepam ięci (uniew ażnienia his­ to rii) — p rze p lata ją się z m etodologiam i rew o lty a n ty p o z y ty w isty c z n e j. T aki m ianow icie try b czyn­ ności lek tu ro w y ch , w k tó ry m te k s t p rzerzuca u w a ­ gę o d b io rc y n a zew nątrz — z organizacji gotowej do p rzeb ieg u p rac przygotow aw czych, z teraźniejszości w przeszłość, z p ro d u k tu n a proces — ja k gdyby nie re z u lta t ostateczny, rzecz pod an a do d ru k u , w olą tw ó rcy „dopuszczona” do w iadom ości publicznej, lecz s y tu a c ja w n o ta tn ik u pisarza o k reśla ła rzeczy­ w istą atra k cy jn o ść dzieła, tak i, pow iadam , scena­ riu sz p erc e p c ji faw oryzow ał d eterm in isty czn e rozu ­ m ienie sztuki. S p rz y ja ł genetyzm ow i, pochodził z g enetyzm u, w skazyw ał n a „ n a tu ra ln e ” zakorze­ n ien ie tej d o k try n y w p rak ty c e odbiorczej, dodaw ał skrzydeł. Nowsze z kolei techniki badaw cze i ujęcia sto sow ane w k ry ty ce, sycące się m. in. teoriam i sym bolistów , a w szerszej p e rsp ek ty w ie h u m an isty ­ ki — sprzym ierzone z refo rm am i językoznaw czym i, nieo b ojętn e też wobec przebu d o w y p o d staw psycho­ logii, zaczęły w ty c h czasach program ow o, w ręcz o ste n ta cy jn ie rezygnow ać z trop ien ia w k rajobrazie k re a c ji p isarskiej w yłącznie (czy też głów nie) ś la ­ dów tw órcy. Rzec b y m ożna: n ie każdego saty sfak ­ cjo n o w ała ju ż robo ta w ykopaliskow a, w nikanie w coraz głębsze w a rstw y geologiczne, rozgrzebyw a- nie w yg asłych p alen isk itd . Pytano: ja k — jak p e j­ zaż sem iotyczny dzieła gotowego p o tra fi znaczyć sam siebie, ja k przen ik a do p rze strz e n i w yobraźni czytelnika, ja k je s t w końcu w y k o n any w sw ym kształcie danym bezpośrednio. W ty m w idzeniu znikały nie ty lk o d zieje zam ysłów au torskich, ale rów nież h isto rie d ecyzji tra n sła to rsk ich . Postulow a­ no jedną aksjologię dla całej litera tu ry. N iezależnie od genezy te k stu . Bez „p u n k tó w za pochodzenie” . Z pom inięciem p ro b le m aty k i rodow odow ej.

Nc*we, X X ­ - wieczne ujęcie

(19)

40

Kom plem en- tarnoßc sposo­ bów czytania

„Robiono nam zarzut, wybornie m alujący dzikie zapatrywa­ nia dzisiejsze na przekłady — p isał M iriam, — iż za w iele drukujemy rzeczy «obcych». Przede w szystkim , rzecz dosko­ nała w doskonałym przekładzie nie jest ani swoja, ani obca, jest doskonała, a to w ystarczy”.

(Intu icje m etodologiczne pism M iriam a, p odteksty jego H arm onii i dysonansów — an ty c y p u ją w iele późniejszych założeń szkół badaw czych; zagadnienie to zasłu g u je n a o dręb ne studium ).

S pór nie je st ro zstrzy g n ięty . Z całą pew nością nie w y n ik ał z nieporozum ienia. R acje obydw u stron, zrazu m ocne, zo rientow ane w obec autentycznych przebiegów ko m u n ik acji litera c k ie j, w pew ny m mo­ m encie słab n ą nagle, sta ją się niepokojąco m igotli­ we, bez ciężaru, aż przeistaczają się we w łasne przeciw ieństw o.

Dziś, gdy w reflek sji n a d antynom iam i k u ltu ry coraz pow ażniejszą ro lę o d g ryw a teza o kom ple- m en tarn o ści jej system ów , antagonizm dwóch kon­ cepcji czy tan ia tłu m aczeń w y d a je się jed n y m z w ie­ lu przejaw ów praw idłow ości wyższego rzędu: feno­ m enem jej d ialek ty k i. O bcując z przekładem , m ożem y iść drogą w skazaną przez F ranciszka K a r­ pińskiego: nie pozbaw iać cudzej książki znaków, „przez k tó re by, że cudzą je st poznaną być m ogła” . M ożem y też ulec a u to ry te to w i O nufrego K opczyń­ skiego — przyw łaszczyć obce m yśli i obrazy, w łą ­ czyć je w obręb naszej biografii, zapom inając o bio­ g rafiach nadaw ców . „W te n sposób dzieło cudzo­ ziem skie ta k się n a nasz k ró j przerobi — pow iada 'Kopczyński — że i znaku n ie zostanie tłu m ac z e n ia ” . Ilekroć jed n a k dążym y do uzyskania pełni w rażeń (lub porażeń w spaniałościam i utw oru), ty lek ro ć nie o graniczam y się do jed n ej ty lk o możliwości. P rz e ­ ciwnie. S zukam y p u n k tu przecięcia sp rzeczny ch porządków . U siłu jem y być pom iędzy teraźn iejszo ś­ cią a przeszłością tek stu . P ro w o k u jem y ro zg ry w k ę niepam ięci i p rzyp o m in ania o tłum aczu.

(20)

czają horyzo n t problem ow y polskich „ w y -tłu m a- czeń” (ale nie dzielą społeczności przekładow ców na dw ie zw alczające się arm ie), w yróżnia się kw estia języ ka.

Czym jest polszczyzna dla tłum acza? P rz y pow ierz­ chow nych oględzinach d okum entów z ró żn y ch epok łatw o odnieść w rażenie, iż w ykonaw cy przekładów oceniają swój języ k o jczysty w sposób w yrach o w a­ n y i p a rty k u la r n y — ;z p u n k tu w idzenia jego u ży­ teczności p rak ty c zn e j. (S en ty m en taln e zachw yty n a d u ro d ą m ow y to w b ran ż y tra n sla to rsk ie j p raw ie ew enem ent! Pręd zej już szczera aw ersja, kostyczny sark azm lub beznam iętne w yliczanie cech dodatnich i ujem n ych ). Dopóki przekładow cy nasi pracow ali w języ k u nie u k o n sty tu o w an y m i nie przez w szy st­ kich cen iony m n a rów ni z łaciną, dopóki n a ty k a li się co kro k na ,,brak w ielki w słow iech” (S tanisław Gosławski), a brakow ało też ideologii, k tó ra by jednoznacznie odpuszczała w iny za g rzechy n ie w ie r­ ności w obec pierw ow zo ru — narzekan iom nie było końca. U bolew ania n a d stan em tw orzyw a, sk arg i n a „niedostateczność” m ow y polskiej w spom agały do­ d atkow o teorię arcytrudności zajęć w cechu tra n s ­ latorskim .

Później znów, gd y polszczyzna okrzepła, w bogaciła się nie ty lk o w sw ych zasobach leksykalnych, ale i w „n ajzręczn iejszy ch sposobach u życia” (Stanisław Potocki), n astał czas jej pow szechnej apologii. A utorow i P odróży do C iem nogrodu w tó ro w ał L u d­ w ik Osiński: „m a m y bow iem język w toku sw ym wodny, w k sz ta łta c h nie tam ow any, w e zw rotach rozm aity, a obok n iezm iern ej sw obody co do szyku w yrazów ty le je d y n ie pew nym przepisom uległy, ile tego jasność w ym aga, ile się o to moc, płynność, siła i każdem u obrazow i w łaściw a dopom ina h a rm o ­ n ia ”. Jeszcze później, chociaż elastyczność m owy rozw inęła się im pon u jąco (w in n ych co p raw d a za­ kresach, niż p ostulo w ał pseudoklasycyzm ), w yos­ trz y ły się też i a p e ty ty jej u żytkow ników . S y stem

Polszczyzna, jaka była...

(21)

42

Obowiązek tłum aczenia rozum iejącego

kom u n ikacji w erb aln ej — n ie ty lk o w obrębie n a ­ szego języka: w odniesieniu do k o n tak tó w lingw is­ tyczn y ch w ogóle — sta ł się przed m io tem d ram a ­ tycznych ko n testacji. Jeżeli tw órczość spontaniczna obnaża w obszarach m ow y całe re w iry niep raw d o - mówności, i w każd ym u siło w an iu w ysłow ienia św ia ta „języ k kłam ie głosowi, a głos m yślom k ła­ m ie”, to p rac a tłu m acza o k a z u je się podw ójnie niew dzięczna. M usi zachow ać praw dopodobieństw o cudzojęzycznej n iep ra w d y i n ie m oże jednocześnie nie być odtw orzeniem m isty fik ac ji języka rodzim e­ go. Poniew aż pro b lem n ie o granicza się do sam ej tylko nieufności wobec słow a — nieufność byw a nadto, w celach arty sty czn y ch , reżysero w ana — t łu ­ m acz odczuw a skrępow anie n o rm am i popraw n oś­ ciowymi; już Boy w przedm ow ie do pow ieści f^ o u s ta tw ierdził, że w iernej re k o n s tru k c ji sk ład n i czy te l­ n ik polski nie d aro w ałb y tran slato ro w i; o u staw icz­ nych k olizjach m iędzy ek sp ery m en tam i C o rtazara a ograniczeniam i g ram a ty k i polskiej opow iada dziś Zofia C hądzyńska. N adto ponad p o rach u n k am i z ję ­ zykiem istn ieje — nadal obow iązujący „su p erego ” przekładow cy — n ak az tłum aczenia rozum iejącego. Co począć, p y ta Maciej Słom czyński, gdy filologicz­ na ek sp ertyza p ierw ow zoru p o tęg u je niejasności i wieloznaczności, i w brud n o p isach i n o ta tk a c h Jo y c e ’a panoszy się n agrom adzenie „pom ysłów k o n ­ stru k c y jn y c h , drobiazgow ych p o praw ek i dodatków , nieu stan n ie w p ły w ających na zaciem nienie (podkr. m oje — E. B.) te k s tu ” ? T łum acz m usi, n a p rze k ó r teorii oszustw językow ych, dochodzić sen su dzieła, grać n a dw a fro n ty , ukazyw ać niekom unikow alność w izji — poprzez w y k ry cie w p ro jek to w an y ch w n ią elem entów kom unikatyw ności. To je st w a ru n e k bezw zględny. Poszukiw ałem klucza do F innegans

W ake, pisze Słom czyński, „czytając książkę po raz

nie w iadom o k tó ry i ciągle n ie m ogąc znaleźć żad ­ nego frag m en tu , k tó ry m ógłbym p rzetłu m aczy ć m ając przekonanie, że dokonałem przek ład u , to z n a ­

(22)

czy: napisałem po polsku to, co a u to r napisał w in n y m jęz y k u ” .

P rz y ta c za m w tym szkicu św iadectw a z różnych pochodzące epok. Bo też m iędzy P io tre m K ocha­ n o w skim a M aciejem Słom czyńskim , m iędzy S ta ­ n isław em Potockim a W itoldem W irpszą, m iędzy B olesław em L eśm ianem a Zofią C hądzyńską istn ie­ je — w stosunku do języka — głębsza w spólno­ ta p rzekonań. Polszczyznę ro zu m ieją oni nie ty l­ ko jak o składnicę in stru m e n tó w (m niej lub b a r­ d ziej poręcznych w tłu m aczen iow ym rzem iośle),

lecz rów nież jako k o n k re tn e zadanie pisarskie. P rzek ład, owszem, odsłania w sty d liw e „niedociąg­ n ię c ia ” system u; zarazem u zupełnia braki, lik w i­ d u je niedobory, rem o n tu je m owę. „U bogacenie” (P io tr Kochanowski) polszczyzny za pośrednic­ tw em sztuki tłu m aczen ia ty m się ró żn i od a n a lo ­ gicznych dążeń p isarstw a oryginalnego, że podlega w cale dokładnym pom iarom : sta n p osiadania języ ­ kow ego szacuje się tu nie w odniesieniu do h ip o te­ tycznych, nieu ch w y tn y ch często potrzeb społeczeń­ stw a, lecz drogą bezpośredniej k o n fro n ta cji z fak ­ tycznym i posiadłościam i oraz m ożliw ościam i języków in n y ch społeczeństw . Języków , w ięc i doświadczeń. P rzekładać cudze słow o — to w prow adzać do św ia­ dom ości odbiorców zm agazynow ane w cudzej m ow ie dośw iadczenia.

Przekład — zadanie uzu­ pełniania polszczyzny

Cytaty

Powiązane dokumenty

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli” współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu

Przy wyliczaniu sumy ubezpieczenia po- winniśmy brać pod uwagę średnie przy- chody netto (przychody pomniejszone o VAT). Ochrona z tytułu czasowej nie- zdolności do pracy,

Polska cieszyła się wolnością, a król ogłosił Maryję Królową Polski, dziękował za odniesione zwycięstwo i złożył w imieniu narodu uroczyste ślubowanie.. Coraz

- dwa powi$zane ze sob$ doznania duszy, ktdra w takich wtaSnie okoliczno£-.. „Gdy czuwa tylko zgryzota i skrucha” 121. ciach przezywa sw$ grzeszno& ze wzmozon$

Dla kontrolowania rzędów zer i biegunów funkcji wymiernych wygodnie jest haszować je jako współczynniki grupy abelowej wolnej generowanych przez punkty krzywej E

[r]

W metodzie Delta-Eddington energia promieniowania rozproszonego do przodu w wąskim kącie bryłowym jest sztucznie usuwana z promieniowania rozproszonego (nie dając wkładu

 gdy nie uda się dopasować wartości zmiennej (lub obliczonego wyrażenia) do żadnej wartości występującej po słowie case, wykonywane są instrukcje