• Nie Znaleziono Wyników

Twarze "in extremis"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Twarze "in extremis""

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Twarze "in extremis"

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (77), 36-50

2002

(2)

Twarze in extremis

1

Eugène Delacroix, który podobnie jak inni wielcy malarze posługiwał się zdję-ciami jak rodzajem optycznego notatnika, wskazywał na niedoskonałość fotografii w oddawaniu natury. Polega ona, paradoksalnie, na zdolności uzyskania najwięk-szego stopnia podobieństwa do przedmiotu. Fakt, że technika fotograficzna po-zwala otrzymać maksymalnie wierny obraz rzeczywistości, może stanowić prze-szkodę dla rozumu i wrażliwości. Najlepsze zdjęcia powstają w wyniku usterek czy niedostatków reprodukcji, które nie pozwalają

n a o d d a n i e w s z y s t k i e g o w s p o s ó b a b s o l u t n y , p o z o s t a w i a j ą p e w n e l u k i o d c i ą ż a j ą c e o k o [...]. G d y b y o k o m i a ł o d o s k o n a ł o ś ć szkła p o w i ę k s z a j ą c e g o , f o t o g r a f i a b y ł a b y n i e d o z n i e -s i e n i a .2

Niedoskonałość fotografii leżałaby więc w jej zdolności do wytworzenia dosko-nałej repliki sfotografowanego obiektu, u k a z u j ą c e j jednak tylko to, co zewnętrz-ne, bez możliwości sięgnięcia pod powierzchnię rzeczy i zjawisk, oddania ich isto-ty, bez możliwości syntezy, bez miejsca na pracę wyobraźni. „ Z i m n a dokładność

nie jest sztuką" - zapisał w swym d z i e n n i k u Delacroix3. W i n n y m miejscu

prze-strzegał:

N i e m o ż n a t r a c i ć z oczu f a k t u , że d a g e r o t y p m u s i być t r a k t o w a n y t y l k o j a k o t ł u m a c z , k t ó r y m a n a m p o m ó c w z b l i ż e n i u się d o t a j e m n i c n a t u r y ; p o m i m o w r a ż e n i a z a d z i w i a j ą c e j p r a w d z i w o ś c i n i e k t ó r y c h jego e l e m e n t ó w s t a n o w i p r z e c i e ż j e d y n i e o d b i c i e , k o p i ę świata

17 A r t y k u ł powstał w r a m a c h p r o j e k t u b a d a w c z e g o n r 1 H 0 1 C 074 19, f i n a n s o w a n e g o przez K o m i t e t B a d a ń N a u k o w y c h .

2 / E. D e l a c r o i x Dziennik, część dniga (1854-1863), przel. J. G u z e , J. H a r t w i g , Wroclaw 1968, s. 363.

(3)

r e a l n e g o , k t ó r a jest w p e w n y m s e n s i e fałszywa, p o n i e w a ż jest z b y t d o k ł a d n a . Z r o z u m i a l e więc, że p r z e d s t a w i a n e w t a k i s p o s ó b p o t w o r n o ś c i s z o k u j ą , n a w e t jeśli p r z y n a l e ż ą w isto-cie d o s a m e j n a t u r y .4

Uwaga autora Rzezi na Chios o fotografowaniu rzeczy potwornych - i o wraże-niu, jakie wywołują na widzach takie zdjęcia, którym dodatkowo dałoby się jeszcze przypisać szczególny walor „dosłowności" czy „dokładności" przedstawienia -wprowadza nas in médias res tych rozważań. Dotyczyć one będą f e n o m e n u obcowa-nia z obrazem rzeczy strasznych, makabrycznych. Podkreślam, z obrazem maka-bry, a nie z nią samą bezpośrednio; z jej wizerunkiem, a nie z rzeczywistością, w której napotykamy coś makabrycznego. Słowem - chodzi o mimesis makabry, o sposoby przedstawienia, o formy reprezentacji. Interesować mnie t u t a j będą przede wszystkim pewne zdjęcia z I wojny światowej pokazujące ciężko rannych żołnierzy, ściślej - ich twarze.

*

Jakie fotografie ukazujące potworności mógł mieć na myśli Delacroix? Czy do-cierały do niego słynne zdjęcia z Wojny Secesyjnej, wykonane przez Alexandra Gardnera, po raz pierwszy ukazujące w takiej skali wojenną makabrę? Na przykład te z pobojowiska pod Antietam, gdzie 17 września 1861 roku zginęło 26 tysięcy żołnierzy. Gardner wykonał wtedy serię zdjęć pola usianego t r u p a m i . Inne słynne zdjęcie Gardnera, które miało ogromny wpływ na świadomość Ameryka-nów i stało się dla nich synonimem o k r u t n e j prawdy o wojnie, zatytułowane Home

of the Rebel Sharpshooter, Gettysburg, Pensylvania, 1863, przedstawia t r u p a żołnierza

w okopie. Już po śmierci Delacroix Ameryką wstrząsnęły zdjęcia jeńców janke-skich, przetrzymywanych w obozach Konfederatów na P o ł u d n i u , m.in. w cie-szącym się najgorszą sławą Andersonville, gdzie każdego dnia umierało stu więź-niów. Wykonano je wiosną 1864 roku. N a j b a r d z i e j uderzające jest w nich połącze-nie konwencji medycznego s t u d i u m , ukazującego z laboratoryjną dokładnością straszliwie wychudzone ciała wycieńczonych głodem ludzi - owych „żywych szkie-letów", których wizerunki znamy aż nadto dobrze z naszych czasów - z konwencją portretową. Każda fotografia przedstawia jedną nagą bądź prawie nagą postać utrzymującą się z wyraźnym wysiłkiem w pozycji siedzącej, upozowaną na ciem-nym tle, niczym okaz anatomiczny. Zdjęcia te stały się p r z e d m i o t e m obrad Kon-gresu, specjalna komisja śledcza włączyła je do swego raportu, wykonane na ich podstawie ryciny były szeroko kolportowane przez prasę, wreszcie zostały użyte jako materiał dowodowy w procesie kapitana Henry Wirz'a - k o m e n d a n t a obozu

w Andersonville, który został skazany na śmierć i powieszony5.

4'7 Cyt. za M . H . H u e t Monstrous Imagination, L o n d o n 1993, s. 188.

O zdjęciach G a r d n e r a z W o j n y Secesyjnej oraz fotografiach jeńców zob. V. G o l d b e r g The Power of Photography. How Photographs Changed Our Lives, N e w York 1991, s. 20-28 ( t a m też r e p r o d u k c j e n i e k t ó r y c h zdjęć). W a r t o dodać, że z d j ę c i e t r u p a w okopie było przez G a r d n e r a z a a r a n ż o w a n e . Fotograf p r z e s u n ą ł ciało żołnierza

(4)

Podczas Wojny Secesyjnej, a w zdecydowanie większym zakresie podczas I woj-ny światowej, prowadzono fotograficzną d o k u m e n t a c j ę medyczną ran odniesio-nych przez żołnierzy. Były to jednak zdjęcia f u n k c j o n u j ą c e w obiegu wewnętrz-nym, nieprzeznaczone do publikacji. Krążące wśród Unionistów przerażające opowieści o sytuacji jeńców z Andersonville i rosnąca presja społeczna w tej spra-wie spowodowały upublicznienie owych zdjęć. Stały się one kluczowym argumen-tem propagandowym, mobilizującym opinię publiczną. Szok, jaki wywołały, wiąże się z ich medycznym aspektem, który miał, jak sądzę, zasadniczy wpływ na ich od-biór. Zatem to nie tylko sam temat, czyli przerażająco wychudzone ciało ludzkie, ale przede wszystkim sposób jego przedstawienia - zimna dokładność, medyczna beznamiętność, redukcja człowieka do anatomicznego okazu - sprawił, że fotogra-fie te stały się, by przywołać tu raz jeszcze słowa Delacroix, „nie do zniesienia".

Anatomiczny wymiar przedstawień ludzkiego ciała ma długą tradycję w sztuce europejskiej, by wspomnieć jedynie o szkicach Leonarda da Vinci, rycinach z mo-n u m e mo-n t a l mo-n e j De humamo-ni corporis fabrica Amo-ndreasa Vesaliusa z 1543 czy całej serii „lekcji anatomii" R e m b r a n d t a , Backera, van Necka, Troosta. Od renesansu do polowy XIX wieku wyobrażenia anatomiczne były dziełami sztuki, a ich twórcami byli artyści. Kierowała nimi grecka maksyma „poznaj samego siebie". Żywili prze-świadczenie, że widzialna natura, przez którą przejawia się boski porządek stwo-rzenia, dostępna jest rozumowi. W swoich obrazach starali się więc zgłębić zarów-no wewnętrzny mechanizm ludzkiego organizmu - działanie mięśni, pracę szkie-letu - jak i zewnętrzne oznaki charakteru, rodzaje ekspresji emocji. Ciało było bo-wiem domem duszy, terenem zewnętrznej manifestacji tego, co wewnętrzne, twarz zaś - według fizjonomistów - była obszarem, gdzie w sposób najdoskonalszy uja-wnia się duchowe promieniowanie człowieka, jego istota, jego tożsamość. Dlatego też fizjonomiczne studia twarzy in extremis: portrety (np. Autoportret z otwartymi

ustami R e m b r a n d t a , Człowiek w rozpaczy Courbeta), ryciny (np. Rozpacz Le Bruna)

czy rzeźby (np. m a r m u r o w e popiersie Gianlorenzo Berniniego Dusza potępiona lub ołowiane i gipsowe głowy Franza Xavera Messerschmidta) - są próbą wniknięcia w najgłębsze tajniki człowieczeństwa, poszukiwania form artystycznego wyrazu dla doświadczeń człowieka w sytuacjach granicznych. W ostatnich dekadach wieku XIX sytuacja zmienia się radykalnie - standaryzacja ilustracji anatomicz-nych, użycie fotografii dla celów medyczanatomicz-nych, a wreszcie zastosowanie p r o m i e n i Roentgena (przypomnijmy sobie fascynację bohaterów Czarodziejskiej góiy swymi wewnętrznymi portretami) - prowadzi do coraz większej dokładności w odwzoro-waniu ludzkiego ciała kosztem dewaluacji jego wymiaru duchowego. Z wielkiego

tematu sztuki przekształca się ono w przedmiot technicznej reprodukcji6.

i jego k a r a b i n w i n n e , b a r d z i e j p a s u j ą c e d o k o m p o z y c j i m i e j s c e , użył też tego samego ciaia d o w y k o n a n i a dwóch różnych, o d m i e n n i e z a a r a n ż o w a n y c h fotografii.

Zob. J. R u b y Secure the Shadow. Death and Photography in America, L o n d o n 1995, s. 13 (tam też r e p r o d u k c j a zdjęcia).

6 / Por. M. K e m p , M. Wallace Spectacular Bodies. The Art and Science of the Human Body from Leonardo to Now, L o n d o n 2000, s. 11-19, 94-107.

(5)

Zdjęcia jeńców z Andersonville miaiy jeszcze w sobie coś ze sztuki. Czyniio to z nich swoistą hybrydę; fotograficzna dokładność odwzorowania łączyła się z jakby malarskim zmysłem kompozycji, sposobem usytuowania modela przed obiekty-wem. Zdjęcia, które ilustrują potężną, oprawną w czerwoną skórę księgę Sir Harol-da D. Gilliesa Plastic Surgery of the Face. Based on selected cases of war injures of the

face, including burns, with original illustrations, wydaną w Londynie w 1920 roku, są

już tylko d o k u m e n t a c j ą medyczną poszczególnych przypadków opisanych w tym

opasłym tomie7. Sir Gillies (1882-1960) był w Anglii twórcą nowoczesnej chirurgii

plastycznej, a wspomniane dzieło z 1920 roku uczyniło z niej uznaną gałąź medy-cyny. Praktykował na rannych żołnierzach I wojny światowej, przywiezionych z f r o n t u zachodniego do C a m b r i d g e Military Hospital. Tam wypracował swą au-torską metodę leczenia rozległych ran i poparzeń twarzy drogą u z u p e ł n i a n i a bra-k u j ą c e j tbra-kanbra-ki i przeszczepiania naturalnych implantów sbra-kóry z niezniszczonych miejsc głowy lub innych części ciała. Zdjęcia, a raczej całe sekwencje zdjęć, ilu-strują następujące po sobie etapy począwszy od stanu z pierwszych dni po zranie-niu, przez kolejne fazy leczenia, aż do rezultatu końcowego. Opisane przypadki uporządkowane są według rodzaju pola operacyjnego. M a m y więc rozdziały o tera-pii ran policzków, górnych i dolnych warg oraz podbródka, nosa, rejonu oczu i czoła, czyli - by tak rzec - pełny przegląd najistotniejszych miejsc w fizjonomice

Lavatera, najważniejszych znaków fizjonomicznych8. Są to jednak znaki

straszli-wie zdeformowane, uległe daleko idącej destrukcji, ledwo bądź wcale nie rozpo-znawalne.

Plastic Surgery Sir Gilliesa to wielki album zawierający wizerunki ludzi

napięt-nowanych wojną, którego nie można jednak czytać tak, jak zgodnie z fizjono-miczną tradycją czytało się teksty ludzkich twarzy. U podstaw koncepcji Lavatera leżało przeświadczenie, że istnieje skończona ilość cech wyglądu, która odzwier-ciedla skończoną kombinację cech charakteru. Chodziło zatem o odkrycie i opisa-nie pewnego kodu, stąd fizjonomika sytuowała się opisa-niejako w obszarze semiotyki, stawała się kwestią lektury i interpretacji - twarz stanowiła formę tekstu czy ko-m u n i k a t u sforko-mułowanego w jakiko-mś ko-możliwyko-m do odczytania języku. Twarze pa-cjentów Sir Gilliesa są zapisane nowoczesnym pismem wojny: rozszarpane odłam-kami pocisków, przeorane karabinowymi k u l a m i , spalone ogniem lub gazem. Nie poddają się już tradycyjnej lekturze fizjonomicznej. Zasadniczemu zaburzeniu ulega s t r u k t u r a ich wyglądu. Jego cechy, u j m o w a n e dotąd w konwencjonalne

wzor-Z d j ę c i a p r e z e n t o w a n e w n i n i e j s z y m a r t y k u l e p o c h o d z ą w ł a ś n i e z tego t o m u .

8 / „Oko, w z r o k , u s t a , czoło, policzki, j e d n e m słowem: twarz l u d z k a [...] stanowi to, co

n a u k a nazywa f i z y o g n o m i ą " - c z y t a m y w dziele Lavater, Carus, Gall. Zasady fizyognomiki ifrenologii. Wyklad popularny o poznawaniu charakteru z rysów twarzy i kształtu głowy. Przez A. Ysabeau, profesor nauk przyrodniczych, przel. W. N o s k o w s k i , Warszawa 1883, s. 13. O p o d s t a w o w y c h z n a k a c h f i z j o n o m i c z n y c h L a v a t e r a pisze J. B a c h ó r z (Karta z dziejów zdrowego rozsądku, czyli o fizjonomice w literaturze, „Teksty" 1976 n r 2, s. 90-91); por. też uwagi o oczach, ustach i czole jako p o d s t a w o w y c h e l e m e n t a c h m i m i k i twarzy u A. K ę p i ń s k i e g o ( T w a r z i ręka, „Teksty" 1977 n r 2, s. 11-28).

(6)

ce i składające się na rozpoznawalny system znaków fizjonomicznych, p o d d a n e są dekompozycji, deformacji bądź z u p e ł n e j destrukcji. Semiotyka twarzy zostaje zniszczona.

Historia ludzi przedstawionych na zdjęciach z oczywistych względów zreduko-wana jest do rodzaju ich rany i p r o c e d u r chirurgicznych, którym zostali p o d d a n i , ich wizerunek ogranicza się do przedstawianej w różnych ujęciach zmasakrowa-nej twarzy, a pojawiające się szczątkowo informacje o nich samych sprowadzają się (nie zawsze) do podania nazwiska, stopnia i przynależności wojskowej, daty zranienia, daty udzielenia pierwszej pomocy, daty rozpoczęcia leczenia c h i r u r -gicznego. Czasami p r z e m k n i e się jednozdaniowa wzmianka o c i e r p i e n i u , odwa-dze i harcie ducha żołnierzy, ale i ona podporządkowana jest dyskursowi medycz-n e m u . Pewiemedycz-n szeregowiec (bez medycz-nazwiska, przypadek medycz-nr 139) otrzyma! 4 lipca 1916 w bitwie nad Sommą postrzał w twarz, który rozerwał mu szczękę, podbró-dek i część policzków.

I n t e r e s u j ą c ą rzeczą d o o d n o t o w a n i a jest fakt - pisze Sir G i l l i e s - ż e ów d z i e l n y c h ł o p a k szedł k i l k a n a ś c i e mil d o p u n k t u o p a t r u n k o w e g o [...], i w ł a ś n i e ten p o p i s w y t r z y m a ł o ś c i , z d o l n o ś ć d o u t r z y m a n i a p o z y c j i w y p r o s t o w a n e j , z a p o b i e g ł y k o n i e c z n o ś c i n a t y c h m i a s t o -w e j t r a c h e o t o m i i a l b o n a -w e t c z e m u ś jeszcze g o r s z e m u .9

Opisowi przypadku nr 139 towarzyszy sześć zdjęć. „Stadium wczesne" - to człowiek bez dolnej części twarzy, która zmieniła się w bezkształtną masę tkanki z jamą w miejscu dawnych ust. N i e t k n i ę t a jest górna część twarzy: nos, oczy czoło, porządnie uczesane włosy. „Stan zaleczony" - pokazuje efekt kilkumiesięcznego gojenia rany, policzki i szczęka zapadłe, usta bezkształtne, ale zarysowuje się już dolny owal pozbawionej podbródka twarzy. „Stan po pierwszej operacji" d r a m a -tycznie różni się na niekorzyść od „stanu po drugiej operacji", w tym bowiem sta-dium między uszami pacjenta, przykrywając policzki, dolną wargę i brodę, prze-ciągnięty został wycięty z góry głowy płat skóry, mający uzupełniać ubytki po po-strzale. Dwa ostatnie zdjęcia d o k u m e n t u j ą kolejne etapy chirurgicznych inter-wencji. Na każdym z nich twarz jest inna, równie straszna, równie niepodobna do ludzkiej twarzy.

Wymóg dokumentacji etapów terapii wprowadza swoisty element narracyjny. Jesteśmy świadkami ilustrowanej zdjęciami opowieści o przerażających metamor-fozach twarzy. I chociaż intencją tych powtarzających się z o k r u t n ą monotonią se-kwencji zdjęciowych jest pokazanie zdumiewających osiągnięć chirurgii plastycz-nej, u „nieprofesjonalnego" odbiorcy pozostaje nieodparte wrażenie uczestnictwa w spektaklu teatru grozy. Jest to przede wszystkim opowieść o przemianach. Tak rozlegle, tak niszczące zranienie wprawia niejako twarz w ruch. Z m i a n y wyglądu są na tyle głębokie, że zaciera się nie tylko podobieństwo indywidualne (człowiek przestaje być podobny do samego siebie), lecz także - by tak rzec - podobieństwo gatunkowe (nie wiadomo, czy to w ogóle jest jeszcze twarz, czy już coś innego).

(7)

Twarz zatem przestaje być twarzą, obraca się w ruinę, w której t r u d n o dostrzec zarysy tego, co było. Stając się czymś i n n y m , czymś ob-cym, a jednocześnie pozostając przecież tym samym - okropnie zniekształconym obli-czem konkretnego człowieka - wymyka się opisowi, nie p o d d a j e kategoryzacji, przekra-cza granice. Zamienia się w m o n s t r u m , pro-m i e n i u j e grozą, która jest nie do oswojenia

i nie do wyrażenia1 0.

W księdze Sir Gilliesa oglądamy zdjęcia czegoś, na co nie chcemy patrzeć, przed wido-kiem czego w z b r a n i a m y się. Potwornie znie-kształcone twarze rannych żołnierzy, podda-wane operacjom plastycznym, nie są twa-rzami. To monstra n i e p o d o b n e do niczego. A jednocześnie to k o n k r e t n i ludzie dotknięci o k r u t n y m cierpieniem, o których nie wiemy praktycznie nic poza przekazanymi facho-wym językiem i n f o r m a c j a m i o procesie lecze-nia. Uderzający kontrast między anonimowo-ścią człowieka a chirurgiczną precyzją, z jaką ukazany jest jego m o n s t r u a l n y wygląd, jest jednym ze źródeł szoku, w jaki wprawia nas przeglądanie Plastic Surgery. Szokuje przede wszystkim zderzenie różnego typu nie-współmierności; wyrazistość przedstawienia wyprana z wszelkiego kontekstu sytuacyjne-go bezceremonialnie odsłania to, co powinno być zakryte; z laboratoryjną dokładnością od-wzorowana zostaje rzeczywistość niedająca się uchwycić, bo amorficzna i przez to właśnie niesamowita; wreszcie - bezduszna analityczność obrazu, rozbicie go na elemen-ty składowe, na m n i e j lub bardziej zniszczo-ne części m e c h a n i z m u , zderza się w

świado-1 0 / / Arystotelesowska d e f i n i c j a m o n s t r u a l n o ś c i związana jest nie tyle z d e f o r m a c j ą w y g l ą d u ,

ile z b r a k i e m u c h w y t n y c h związków p o d o b i e ń s t w a p o m i ę d z y r o d z i c e m i p o t o m k i e m . M o n s t r u m jest z w o d n i c z e , jego d z i w a c z n y wygląd zakłóca n a t u r a l n e relacje p o d o b i e ń s t w a (nie w i a d o m o , d o czego właściwie jest p o d o b n e ) , n a r u s z a t a k ż e g r a n i c e p o m i ę d z y k a t e g o r i a m i i rozbija p o r z ą d e k N a t u r y . Zob. M . H . H u e t Monstrous Imagination, L o n d o n 1993, s. 4. M o n s t r u m jest z a t e m „ p o m i ę d z y " , jest c z y m ś i j e d n o c z e ś n i e t y m nie jest, stąd w ł a ś n i e rodzi się groza.

(8)

mości odbiorcy z silnie kulturowo zakorzenionym symbolem twarzy jako zwier-ciadła duszy, znaku niepowtarzalnej tożsamości osoby.

Wydaje się, iż nie tyle potworność wizerunku, ile medyczny chłód i beznamiętna wyrazistość jego ujęcia przydają tym fotografiom walor szczególnej niesamowitości. Przypomina się uwaga Delacroix o szoku, który wywoływać mogą zdjęcia potworno-ści. Rzadko kiedy fotograficzna dokładność jest tak bardzo nie do zniesienia, jak w tym przypadku. Widzimy szczegółową anatomię rany i nic poza tym. Właściciel tego, co było kiedyś twarzą, to okaz anatomicznego m o n s t r u m . Anatomicznego, bo odartego z metafizyki, z tajemnicy, z niepokojącej dwuznaczności. Zdjęcia żołnie-rzy leczonych przez Sir Gilliesa w pewnym sensie powtórnie ich ranią. Szrapnel czy kuła pokiereszowały im twarze, odbierając naturalny wygląd. Aby go przynajmniej w części przywrócić, odbiera im się twarze po raz drugi, czyniąc z nich przedmiot fo-tograficznej dokumentacji zabiegów chirurgicznych. W tym sensie zdjęcia z Plastic

Surgery są puste i płaskie, jednowymiarowe - i to właśnie jest w nich nie do

zniesie-nia. Ogaiacają rannego, pozbawiając go strasznej tajemnicy jego rany. N a m każą pa-trzeć na mięso, blokując możliwość poszukiwania sensu tego, co widzimy. Swą me-chaniczną dokładnością fałszują - jak by napisał Delacroix - rzeczywistość. Do-świadczenie utraty twarzy, destrukcji fizjonomicznego tekstu będącego zapisem tożsamości, tej mrocznej przemiany twarzy w nie-twarz, w monstrualną maskę - re-d u k u j ą re-do fotograficznej re-dokumentacji skóry, tkanek, mięśni i kości, re-do inwentary-zacji zepsutego i naprawianego materiału na twarz. Likwidują też jeden z wielkich fantazmatów kultury: zatarcie granicy między maską i twarzą, pragnienie zajrzenia „do wnętrza" twarzy, by sprawdzić, czy istnieje coś „pomiędzy", coś, co jest

jedno-cześnie pod maską i zarazem przed twarzą 1. Odpowiedzią, którą otrzymujemy, jest

bezkształtna mieszanina tkanki i kości. *

Bohater Na zachodzie bez zmian Remarque'a przyjeżdża wprost z okopów na krótki urlop do domu. Matka o nic go nie pyta. Ojciec wciąż domaga się, aby mu opowiadać o wojnie. „Rozumiem, on nie wie, że czegoś takiego nie da się

opowie-dzieć"1 2. „Kochana matko - czytamy w liście francuskiego żołnierza z f r o n t u - czy

kiedykolwiek zdołam wypowiedzieć te niewypowiedziane rzeczy, jakie musiałem

tu oglądać?"1 3. Egon Erwin Kisch, który jako dziennikarz z wieloletnim już

sta-żem służył w armii austriackiej i podczas k a m p a n i i serbskiej prowadził dziennik, już na samym początku wojny notuje bezradny: „nie wiem, co pisać, od czego

zacząć, gdy chcę mówić o tych bezprzykładnych okropnościach?"1 4. Przywołanie

11/1 Zob. a n t r o p o l o g i c z n y k o m e n t a r z Stanisława Rośka o relacjach m i ę d z y m a s k ą i twarzą w 4 t o m i e serii Transgresje pt. Maski, wybór, oprać, i red. M . J a n i o n , S. Rosiek, G d a ń s k

1986, t. II, s. 157-188.

1 2 / E.M. R e m a r q u e Na zachodzie bez zmian, przet. S. N a p i e r s k i , K r a k ó w 1974, s. 117.

1 3 / Cyt. za Letten from the Front 191-1-19] 8, w y b ó r i red. J. L a f f i n , L o n d o n 1973, s. 25.

(9)

toposu niewyrażalności zazwyczaj poprzedza opis tego, co jest nie do opisania. Czytelnik przygotowany zostaje na wyjątkowe użycie języka: specjalny dobór słów, metaforyki, rejestru stylistycznego, wybór odpowiedniego g a t u n k u mowy. Wszyst-ko po to, by zbudować tekstowy ekwiwalent „tych bezprzykładnych okropności", które tekstualizacji się nie p o d d a j ą . Żaden z cytowanych tu autorów nie stronił od drastycznych scen, ale szczególnie szokujący - przez zderzenie b r u t a l n e j m a k a b r y z osobą adresata („ukochana matka") - wydaje się ów list młodego francuskiego żołnierza:

P r z e z p i ę ć d n i m o j e b u t y ś l i z g a ł y się w l u d z k i m m ó z g u , b r o d z i ł e m p o ś r ó d p ł u c , p o ś r ó d w n ę t r z n o ś c i . L u d z i e jedli to, co m i e l i do j e d z e n i a , s i e d z ą c n a t r u p a c h .1 5

F r a g m e n t listu syna do matki ma charakter fotograficznej wręcz dosłowności. Fotograficznej dlatego, że relacja jest zimna, pozbawiona przymiotników, zobiek-tywizowana - tak jakby autor starał się relacjonować rzeczywistość przez obiektyw aparatu. Makabra jawi się w tym tekście niczym nieosłonięta, nieprzepuszczona przez filtr językowej ekspresji. N e u t r a l n e obrazy makabry sąsiadują z różnymi for-m a for-m i jej słownego zasłaniania, czynienia jej bardziej znośną i przyswajalną. Kisch sprawozdawczym tonem wylicza:

P r z e n o s z o n o koto n a s n i e z l i c z o n y c h r a n n y c h [ . . . ] , o p a t r z o n y c h i n i e o p a t r z o n y c h l u -d z i , k t ó r y m u r w a ł o p o l i c z e k l u b n o s .1 6

R e m a r q u e b e z n a m i ę t n i e relacjonuje:

W i d z i m y l u d z i , k t ó r z y jeszcze ż y j ą , c h o ć b r a k i m c z a s z k i [ . . . ] ; w i d z i m y l u d z i b e z u s t , b e z szczęk, b e z t w a r z y .1 7

W tym kontekście historia opowiedziana przez Roberta Gravesa może stanowić przykład dystansowania się i przesłaniania makabry przez sarkazm, brutalizację języka:

P l u t o n o w y G a l l a g h e r [ . . . ] . C o za d u r e ń ! W y d a w a ł o m u się, że z o b a c z y ł f r y c a na p r z e d -p o l u , w i ę c r z u c i ł j e d e n z tych n o w y c h g r a n a t ó w w s t r z ą s o w y c h . M i e r z y ł za n i s k o , b a ł w a n . A g r a n a t o d b i ł się o d p r z e d p i e r s i a i s p a d ł m u p o d nogi. K u r w a m a ć , stary! P o h a r a t a ł o m u szczękę i w y r w a ł o z m o r d y k a w a ł m i ę c h a . B i e d n y p a l a n t ! N i e m a co z n i m d r a ł o w a ć n a tyły. I t a k k i p n i e .1 8

Opisywane tu rany twarzy p r z y p o m i n a j ą nam pacjentów Sir Gilliesa. N a tam-tych zdjęciach widzieliśmy wszystko aż nazbyt dokładnie, teraz wizualizacja jest dużo bardziej skomplikowana, determinowana przez znaczenia słów i zdań. Bywa

1T a m ż e .

1 6 / E.M. R e m a r q u e Na zachodzie.... 1 7 / Tamże.

(10)

też i tak, że autor w ogóle rezygnuje z opisu rany, powołując się na topos niewyra-żalności, bądź motywując to sytuacyjnie, jak Żeromski portretujący rannego Śnicę w szpitalu:

Głowa o b w i ą z a n a b a n d a ż a m i m i a ł a o d s ł o n i ę t e tylko oczy i u s t a . O c z y były n i e p r z y t o m -ne, p e ł n e p i e k i e l n e g o o g n i a .1 9

Zasłonięcie bandażami poranionej twarzy, jakby miłosierne ukrycie jej przed

wzrokiem, ma swoją dokumentację fotograficzną2 0. O p a t r u n e k jeszcze ukrywa to,

na co strach patrzeć, ale skryta potworność zostanie wkrótce obnażona podczas chirurgicznych zabiegów i utrwalona na kliszy fotograficznej.

W zapisach autobiograficznych z I wojny światowej znacznie częściej pojawiają się twarze trupów niż żywych. Ciągłe obcowanie ze śmiercią - niedające się uniknąć w okopach towarzystwo trupów, bliski kontakt z leżącymi przez wiele ty-godni i miesięcy na „ziemi niczyjej" lub zagrzebanymi w ziemnych konstrukcjach umocnień rozkładającymi się zwłokami - z n a j d u j e swoje odbicie w wielu opisach. Mimo oswojenia z makabrą, jej widok wciąż był trudny do zniesienia i szukano sposobu, aby g o - w dosłownym sensie - zasłonić. Ernst Jünger odnotowuje zna-mienną scenę:

Z n a s y p ó w sterczały ręce, nogi i głowy; p r z e d n a s z y m i d z i u r a m i leżały p o u r y w a n e c z ł o n k i i trupy, k t ó r e , aby u n i k n ą ć w i d o k u z n i e k s z t a ł c o n y c h twarzy, częściowo o s ł a n i a l i ś -my, n a r z u c a j ą c na n i e płaszcze l u b p ł a c h t y n a m i o t o w e .2 1

Okazuje się zatem, że monstrualna deformacja twarzy szczególnie domaga się osłonięcia. Czy będzie to rozszarpana pociskiem twarz żywego człowieka, czy też zdeformowane, dotknięte rozkładem oblicze trupa, w jednym i w drugim przypad-ku spojrzenie ucieka od widoprzypad-ku makabrycznej przemiany. Dlatego tak t r u d n o jest oglądać medyczną dokumentację zdjęciową, ukazującą kolejne etapy metamorfo-zy, którą przechodziły twarze pacjentów Sir Gilliesa. N a j b a r d z i e j bowiem przeraża to, co zachowując resztki dawnych rysów przestaje być już do siebie podobne. Albo coś, co już nie jest podobne do niczego. Takiego właśnie określenia - „coś" - użył w swoich wspomnieniach z frontu zachodniego brytyjski generał Crozier:

W g ł ó w n y m o k o p i e k o m u n i k a c y j n y m m i j a m y człowieka d ź w i g a j ą c e g o w y p e ł n i o n y c z y m ś wór. P o n i e w a ż liczba z ł o d z i e i r a c j i ż y w n o ś c i o w y c h i i n n e g o z a o p a t r z e n i a na

1 9 / S. Ż e r o m s k i Charitas, Warszawa 1974, s. 254.

2 0 / Wśród wielu zdjęć zob. szczególnie c h a r a k t e r y s t y c z n e , stanowiące n i e m a l

ilustrację do przywołanego cytatu: Lievin, 18 lipca 1917 r. - dwóch r a n n y c h K a n a d y j c z y k ó w siedzi w wojskowym a m b u l a n s i e , O b a j m a j ą głowy i twarze całkowicie owinięte b a n d a ż e m tworzącym białą m a s k ę

z d z i u r a m i na oczy i usta. (w: P h o t o g r a p h Archive, I m p e r i a l War M u s e u m , L o n d o n , syg. C. O. 1636).

(11)

p i e r w s z e j linii w z r a s t a , p y t a m go: „ C o m a s z w t y m w o r k u ? " „ S t r z e l c a G r u n d y ' e g o , s i r " p a d a n i e o c z e k i w a n a o d p o w i e d ź .2 2

W wierszu Kazimierza Wierzyńskiego poetycka frenezja służy do odmalowania pobojowiska: „Ni to bezkształtne bryły, rozwalone t r u p y / L e ż ą śmierdzące,

wzdę-te i n i e d o p o z n a n i a"2 3. U Barbussego spotykamy natomiast „przegniłe

twarze i postrzępione ciała, i wynurzające się z żarłocznej ziemi trupy, n i e p o -d o b n e j u ż n a w e t -d o t r u p ó w "2 4.

Prawa ludzkiej percepcji, elementarne mechanizmy rozumienia każą odnosić to, co nowe, inne, niepojęte do tego, co już znane i zrozumiałe. Dlatego dla oddania tego amorficznego „czegoś", tej pozostałości po człowieku, przywołuje się na po-moc różne porównania. Jeśli trupy nie są już nawet podobne do trupów, to do czego można je porównać? Może do „ p r a n i a " wiszącego na biegnących przez „ziemię ni-czyją" zasiekach z d r u t u kolczastego, do „strachów na wróble, które już nie straszą ptaków, odkąd stały się dla nich jadalne" i odkąd „ciała nabrały konsystencji sera

C a m e m b e r t "2 5. Co przypomina zwrócona ku niebu twarz martwego żołnierza

w zatopionym okopie?

Z a m i a s t o c z u d w i e b i a ł e p l a m y , z a m i a s t ust - c z a r n a . Ż ó ł t a , w z d ę t a s k ó r a t e j m a s k i jest rozlazła i p o m a r s z c z o n a jak n i e w y r o ś n i ę t e c i a s t o .2 6

Z czym kojarzą się zmasakrowane głowy martwych żołnierzy?

P a m i ę t a m d w ó c h n a s z y c h c h ł o p a k ó w leżących w l e j u po p o c i s k u . K u l i l i się n i e n a t u r a l -nie. W i d o c z n i e j e d e n p o w t a r z a ł d r u g i e m u : „ T r z y m a j głowę o p u s z c z o n ą " . T e r a z w ich g ł o w a c h było tego r o d z a j u w k l ę ś n i ę c i e , j a k i e p o j a w i a się na p o w i e r z c h n i g u m o w e j p i ł k i , k i e d y n i e jest d o b r z e w y p e ł n i o n a p o w i e t r z e m .2 7

Na fotografiach z Plastic Surgery obserwowaliśmy, „twarz w r u c h u " , jeśli można się tak wyrazić. D y n a m i k a tej przemiany nie prowadziła, rzecz jasna, do pełnej re-konstrukcji, nie wyczerpywała się w przywróceniu pierwotnego wyglądu. Pacjent i lekarze mogli być wprawdzie ukontentowani plastycznym efektem operacji, zwa-żywszy bowiem na potworność odniesionej rany ofiara po zabiegach

chirurgicz-2 chirurgicz-2 / C y t . za: D . W i n t e r Death's Men. Soldiers of the Great War, L o n d o n 1979, s. 205 ( p o d k r . - J L ) .

2 3 / Wiersz Popkowice, w: Rozkwitały pąki białych róż.... Wiersze i pieśni z lat 1908-1918 o Polsce,

•w wojnie i o żołnierzach, wybór, oprać, i w s t ę p A. R o m a n o w s k i , W a r s z a w a 1990, s. 379 ( p o d k r . - J L ) .

2 4 / H . Barbusse Ogień. Dziennik pewnego oddziału, przei. Z. J a r e m k o - P y t o w s k a , W a r s z a w a 1959,s. 371 ( p o d k r . - J L ) .

2 5 / O k r e ś l e n i a z a c z e r p n i ę t e ze w s p o m n i e ń S. Cloete, cyt. za: D . W i n t e r Death's Men...,

s. 208.

2 6 /H . B a r b u s s e Ogień..., s. 366.

(12)

nych zdawała się odzyskiwać ludzkie oblicze. Jednakże w perspektywie antropolo-gicznej „naprawiona" twarz nie była już tą samą twarzą. Stanowiła sztuczną kon-strukcję, maskę zbudowaną z połączonych ze sobą kawałków ciała. Czy w takim przypadku można jeszcze mówić o twarzy jako „duchowym zwierciadle", o zapisa-nym w niepowtarzalnej konstelacji rysów znaku tożsamości? Taka chirurgicznie wytworzona twarz to raczej zwodnicze monstrum - udające to, czym nie jest. Nie-które opisy trupich twarzy zaczerpnięte z literatury I wojny światowej zawierają innego rodzaju dwoistość. Dynamika przemiany z n a m i o n u j e rozpoczynający się po śmierci intensywny proces przeobrażeń: gnicia, puchnięcia, rozkładu czy mu-mifikacji - swoiste „życie po życiu" trupa. Czytamy w powieści Zofii Nałkowskiej:

Z m i e n i a ł się, c h o ć to już było z u p e ł n i e z b y t e c z n e , w p e w i e n j a k i ś s p o s ó b jeszcze żył. P ę c z n i a ł . Z m i e n i a ł kolor. P r a w i e j a k b y się r u s z a ł . P o m i e s z a ł się ze s w y m u b r a n i e m .2 8

Robert Graves opisuje scenę zbierania poległych z „ziemi niczyjej":

Po k i l k u d n i a c h zwłoki z a c z y n a ł y się w z d y m a ć i c u c h n ą ć . [...] T r u p y , k t ó r e w i s i a ł y n a d r u t a c h n i e m i e c k i c h , p u c h ł y do c h w i l i , g d y p ę k a ł y i m b r z u c h y , s a m e z siebie l u b t r a f i o n e k u l ą . [...] T w a r z e t r u p ó w , z p o c z ą t k u białe, s t a w a ł y się s t o p n i o w o b r u d n o ż ó l t e , sine, fiole-towe, z i e l o n k a w e , c z a r n e , m u l i s t e .2 9

Ernst Jünger, przedzierając się samotnie przez zryty pociskami lasek, słyszy

c i c h y syczący odgłos b u l g o t a n i a . P o d s z e d ł e m b l i ż e j i n a t k n ą ł e m się na d w o j e zwłok, k t ó r e na s k u t e k u p a ł u j a k b y p r z e b u d z i ł y się do u p i o r n e g o życia. N o c była d u s z n a i c i c h a ; j a k b y s p ę t a n y s t a ł e m d ł u g i czas p r z e d t y m n i e s a m o w i t y m o b r a z e m .3 0

*

Z n a m i e n n y jest - zanotowany przez Jüngera - moment zatrzymania się na wi-dok czegoś, co nawet w przesyconej niesamowitościami scenerii frontowej jest „niesamowitym obrazem", który na dłuższy czas paraliżuje widza. Autor W

stalo-wych burzach pomija w swym opisie zwłok wszelkie szczegóły ich wyglądu.

Wska-zuje jedynie na dźwięki, które zwróciły jego uwagę. To, co zobaczył zwabiony „odgłosem bulgotania", jest nazwane nie wprost. Zawartość „niesamowitego obra-zu" ukazana jest metaforycznie. Wizualizacja owego „przebudzenia do upiornego życia" staje się zadaniem dla czytelnika. Mamy zatem u Jüngera metaforę, która pośredniczy między (makabryczną) rzeczywistością a jej przedstawieniem. Jest ta-kim rodzajem mimesis, które przesłania makabrę, prowadząc ku niej nie drogą we-rystycznego opisu, lecz u r u c h a m i a j ą c wyobraźnię. Mamy również postawę swo-istej kontemplacji wizerunku makabry. Autor obramowuje niejako fragment

rze-2 8 / Z. Nałkowska Hrabia Emil, Warszawa 1977, s. 229.

2 9 / / R. Graves Wszystkiemu . . . . s. 140.

(13)

czywistości, wydobywa go z tia i swoim spojrzeniem - u k i e r u n k o w a n y m , intencjo-nalnym - k o m p o n u j e z niego obraz.

Język na wiele sposobów może krążyć wokói niewyrażalnego. Z a i m e k nieokre-ślony „coś", którego użył general Crozier mówiąc o zawartości worka z ludzkimi szczątkami czy Jüngerowska metafora p o b u d z a j ą pracę wyobraźni. Obraz foto-graficzny nie może jednak uchylić się od dosłowności. „Coś" musi być wypełnio-ne k o n k r e t e m . Dokładność i jednoznaczność zdają się zamykać pole wyobraźni. Pozostaje pytanie, czy w p r z y p a d k u zdjęć obrazujących m a k a b r ę początkowy szok i odrzucenie zawsze poprzedza późniejsze zobojętnienie i stępienie wrażli-wości? I n n y m i słowy, czy istnieje szansa na h e r m e n e u t y c z n y k o n t a k t z takimi wi-z e r u n k a m i ?

We Florenckim M u z e u m Historii Fotografii z n a j d u j ą się dwa zestawione ze sobą zdjęcia tworzące podwójny portret żołnierza Bruniera. Oba mają standar-dową kompozycję zdjęcia legitymacyjnego. Na jednym widzimy młodego człowie-ka w zapiętym pod szyję m u n d u r z e . Kształt głowy, bardzo krótko obcięte włosy, mały wąsik pod nosem, zarysy oczu i uszu są lekko podretuszowane. Na drugim ten sam człowiek w rozpiętym m u n d u r z e , z głową na poduszce, cała twarz, czoło, szyja spalone i pokryte skorupą, w której ledwie zaznaczają się szpary ust i oczu. W prawym dolnym rogu widnieje podpis: „ B r ü n i e r " i data: „21-6-16", natomiast w lewym górnym rogu wpisano inną datę: „23-6-16". Czy pierwsza oznacza mo-m e n t poparzenia, a druga dzień przyjęcia do szpitala? Czy Brünier został ofiarą miotacza płomieni, czy też, co bardziej prawdopodobne, jego spalona twarz to efekt ataku gazowego? Gaz musztardowy stanowił trzecią, po chlorze i fozgenie, generację bojowych gazów trujących, używanych na frontach I wojny światowej. Nazywano go z piekielną przewrotnością „ n a j b a r d z i e j h u m a n i t a r n y m " , bo zabijał jedynie 2 procent swoich ofiar. Pozostałych potwornie okaleczał. Siostra Miliard pracująca w punkcie opatrunkowym wspomina:

P r z y p a d k i p o p a r z o n y c h g a z e m były s t r a s z n e . [...] N i e k t ó r z y m i e l i oczy i t w a r z e c a ł k o -w i c i e -w y ż a r t e p r z e z gaz, a ich ciała p o k r y t e były o p a r z e n i a m i p i e r -w s z e g o s t o p n i a .3 1

Podwójny portret Bruniera ma w sobie podobną dokładność i dosłowność, co zdjęcia z Plastic Surgery Sir Gilliesa, a jednak nie wywołuje tak odpychającego wra-żenia laboratoryjnej sterylności, jak fotograficzna d o k u m e n t a c j a chirurgii pla-stycznej twarzy. Zdjęcia Bruniera również pokazują makabryczną metamorfozę jego wyglądu, ale nie naruszają integralności osoby, nie starają się wedrzeć w głąb, pod skorupę maski, w którą zmieniła się jego twarz. Stawiają jedynie przed wi-dzem dwa wizerunki: jeden „przed", drugi „po". Historię straszliwej przemiany m u s i m y dopowiedzieć sobie sami.

Księgę Sir Gilliesa, oprócz zdjęć i l u s t r u j ą rysunki i pastele H e n r y Tonksa (1862-1937), lekarza i malarza angielskiego, który porzucił karierę medyczną dla sztuki. W 1916 wstąpił do wojska i służył jako p o r u c z n i k Korpusu Medycznego

(14)

Królewskiej Armii. Został skierowany do C a m b r i d g e Military Hospital, gdzie wy-kona! szereg szkiców, diagramów i portretów rannych pacjentów. Sir Gillies, który wysoko sobie ceni! współpracę malarza, podkreślał jej wartość d o k u m e n t a -cyjną. Sam T o n k s widział w swojej działalności coś więcej. T a k pisał w liście do przyjaciela:

W y k o n u j ę p e w n ą liczbę głów r a n n y c h ż o ł n i e r z y z r o z s z a r p a n y m i t w a r z a m i . [...] I s t n y chamber of honors, ale j e s t e m c a ł k i e m z a d o w o l o n y r y s u j ą c ich, p o n i e w a ż to z n a k o m i t e ćwi-c z e n i e .3 2

Jednak Tonks, jeden z najbliższych przyjaciół wielkiego angielskiego malarza I wojny światowej, Johna Singera Sargenta (autora słynnego obrazu The Gased, po-dejmującego Bruegelowski motyw pochodu ślepców), nie pozostał obojętny na horror wojny i nie traktował go tylko jako okazję do technicznych wprawek. Tuż po wojnie, we Francji, maluje swoje największe dzieło An Advanced Dressing Station -panoramę frontowego p u n k t u opatrunkowego, wypełnionego tłumem rannych i gorączkową krzątaniną personelu medycznego. W galerii Tate Britain i w Impe-rial War Museum w Londynie wiszą jego Studies of Facial Wounds - sporządzane przy szpitalnych łóżkach pastele, które wykroczyły daleko poza ramy d o k u m e n t a -cji chirurgicznych zabiegów.

Pastele Tonksa wiernie oddają deformacje twarzy i wcale nie tuszują ich po-twornego wyglądu, a jednak ich dokładność nie jest dokładnością fotografii, bo nie jest - jak by powiedział Delacroix - „zimna". Daleko od standardów realizmu od-biegają straszliwie naznaczone wojną twarze żywych i martwych, wyłaniające się ze zbioru pięćdziesięciu akwafort Otto Dixa, (1891-1969), znakomitego malarza i grafika niemieckiego. Wydany w Berlinie w 1924 roku zbiór pt. Der Krieg stanowi najsłynniejsze dzieło Dixa. Posługując się ekspresjonistyczną, pełną pasji i niepo-hamowanej gwałtowności kreską, zawarł w tych akwafortach swe frontowe do-świadczenia (bral udział w bitwie nad Sommą, był krótko na froncie rosyjskim, po-tem walczył pod Verdun i pod Ypres). Między makabryczną rzeczywistością oko-pów a jej wizerunkiem jest ekran formy. Obserwowany świat utrwala się w pamięci artysty i przetwarza w jego świadomości, obrazy sporządzone są jego ręką, prze-puszczone przez filtr jego indywidualnej wrażliwości, serca i umysłu. Nie są me-chaniczną repliką rzeczywistości, lecz jej interpretacją. Jedna z akwafort Dixa

przedstawia dwie trupie głowy w zaawansowanym rozkładzie3 3 - widok, który

czę-sto towarzyszył żołnierzom na froncie, częczę-sto też przedostawał się do zapisów

32// Henry Tonks and the Art of Pure Drawing, ed. by L. M o r r i s , N o r w i c h School of Art. Gallery

[1985], s. 42.

C h o d z i o ostatnią z pięćdziesięciu akwafort, z a t y t u ł o w a n ą Tote vor der Stellung bei Tahure. Zob. Disasters of War: Callot, Goya, Dix, p u b l i s h e d on the occasion of Disaster of War: Callot, Goya, Dix, a N a t i o n a l T o u r i n g E x h i b i t i o n o r g a n i s e d by the H a y w a r d Gallery, L o n d o n 1998. W cytowanym katalogu r e p r o d u k o w a n o blisko połowę zbioru „ D e r Krieg". Tam też szkic J o h n a Willetta o a k w a f o r t a c h Dixa.

(15)

wspomnieniowych. U Barbussego jest f r a g m e n t , który mógiby stanowić znakomi-ty podpis pod tą akwafortą:

Ta r ó w n i n a [...] z m i e n i ł a się w f a n t a s t y c z n e p o b o j o w i s k o . Roi się n a n i e j od t r u p ó w . W y g l ą d a to jak r o z k o p a n y c m e n t a r z . B i e g a j ą p o n i m ż o ł n i e r z e , i d e n t y f i k u j ą c p o l e g ł y c h [...], p r z e w r a c a j ą z w ł o k i , r o z p o z n a j ą c je p o j a k i m ś szczególe m i m o z n i e k s z t a ł c o n y c h twa-rzy. [...] J u ż wiele m i e s i ę c y t e m u ś m i e r ć w y p a l i ł a i m oczy i w y ż a r ł a p o l i c z k i [...]. O b o k s z c z e r z ą c y c h b i a ł e zęby c z a r n y c h i w o s k o w a t y c h głów m u m i i e g i p s k i c h , o b s y p a n y c h lar-w a m i i s z c z ą t k a m i r o b a c t lar-w a , p o ś r ó d b i e d n y c h s c z e r n i a ł y c h k i k u t ó lar-w , s t e r c z ą c y c h jak ob-n a ż o ob-n e k o r z e ob-n i e , w i d a ć z u p e ł ob-n i e ob-n a g i e , z ż ó ł k l e c z a s z k i w c z e r w o ob-n y c h f e z a c h o k r y t y c h sza-r y m i p o k sza-r o w c a m i , k t ó sza-r e k sza-r u s z ą się jak p a p i sza-r u s .3 4

U Dixa głowy wylewają się ze swych dawnych kształtów, dotknięte ową maka-bryczną metamorfozą, jeszcze p r z y p o m i n a j ą ludzkie twarze z wyszczerzonymi szczękami i d z i u r a m i oczodołów, ale już wychylone są ku obcym, m o n s t r u a l n y m f o r m o m . Na pierwszym planie, między dwiema głowami, leży żołnierski „nie-śmiertelnik". Można nawet odczytać nazwisko żołnierza i rok jego urodzenia: Mil-ler, 3 V [18] 94. Między zasugerowanym tylko przez obecność identyfikatora i przy-wołanym w wyobraźni wyglądem dwudziestoletniego szeregowca Millera a tym, co z niego zostało, mieści się opowieść o straszliwej przemianie. N i e u j a w n i o n y wprost, lecz istniejący niejako w podtekście wizerunek żywego Millera wiąże to przedstawienie z ekspresjonistycznie przetworzoną tradycją dance macabre. Tamte spotkania żywych i umarłych również opowiadały o przemianie, którą obrazowało zetknięcie żywej twarzy z rozkładającym się obliczem transi. Kontrast, który Dix uzyskał zderzając niezmienność kawałka metalu, będącego wojennym znakiem żołnierskiej tożsamości, z roztapiającymi się w gniciu ludzkimi głowami b u d u j e taki typ ekspresji, który - oddając grozę makabry - nie poprzestaje na „zimnej dosłowności", lecz przesłania ją formą.

*

Doświadczenie makabry ma charakter ambiwalentny. Odpycha i przyciąga za-razem, przeraża i w jakimś sensie fascynuje. Jest także zmieszaniem metafizycznej grozy i trywialnej materialności. Kolizja tych dwóch porządków wywołuje szok, gdy o b c u j e m y z tego typu doświadczeniami. Kiedy niedająca się oswoić i wyrazić, wymykająca się opisowi i obrazowaniu, budząca grozę obcości m a k a b r a zostaje zderzona z dosłownością fotograficznej rejestracji bez dystansu formy, bez przesłonięcia, bez metafory - szok wzmaga się. Widzimy płaski obraz, na którym wszystko jest dokładnie tym, czym jest: t r u p e m , gnijącym mięsem, rozdartą tkanką, ropiejącą raną, kłębowiskiem kipiącej materii. Czy będąc wierny rzeczy-wistości, ten plaski obraz jest wierny doświadczeniu?

Delacroix przestrzegał przed dokładnością i dosłownością fotografii. Dosłow-ność zdjęć z Plastic Surger jest anatomiczna, nie ma głębi, nie daje szans na zajęcie

(16)

postawy hermeneutycznej, służyć ma innym celom. Do wyrażenia doświadczeń granicznych, do jakich niewątpliwie należy makabra, potrzebny jest wypracowa-ny, świadomie ukształtowany język, dzięki któremu na różne sposoby (inne w lite-raturze, inne w sztukach plastycznych, inne w fotografii) można podejmować pró-by przezwyciężania owej dosłowności, opanowywania grozy, pokonania szoku i zbliżania się do rozumienia.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Gdy balon się zapełni, dolewamy trochę wody – gniotek lepiej się gniecie i jest bardziej stabilny, można go uformować w dowolne kształty. Balon związujemy, zdobimy

[r]

surowiec o charakterze pucolanowym, którego głównym składnikiem fazowym jest metakaolinit powstały w wyniku częściowego rozpadu struktury kaolinitu w temperaturze powyŜej 500 o

Warto zatem dokonać pierwszych refleksji w jakim zakresie sektor ekonomii społecznej może odnaleźć się w sytuacji kryzysowej oraz jakie działania można podjąć

Starannie insceni- zowane efekty świetlne dopełniały zarówno tymczasową, jak i monumentalną architekturę odpowiednią dla wielotysięcznych tłumów, uświadamiając potęgę

rodne formy kultury lokalnej, a kraje Trzeciego Świata stają się obiektem nowej formy imperializmu - ekspansji środków masowego przekazu (Giddens

Taka wszechstronność w naukach ścisłych wymaga ciągłego samodoskonalenia, dużych zdolności i samodyscypliny w dążeniu do wyznaczonych celów, które w

ności Bożej mogła sprawić, że ta nieliczna grupka chrześcijan m iała później podbić dla swej praw dy nie tylko pogański Rzym, ale też — niby gorczyczne