• Nie Znaleziono Wyników

Lincoln : powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lincoln : powieść"

Copied!
652
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)
(8)
(9)

L I N C O L N

P o w i e ś ć

Ł

K s i ą ż k a i Wi e d z a

1 9 5 7

(10)

LINCOLN

T łu m aczył z niem ieckiego PAWEŁ H I LKA - LASKOWSKI

*

O kład kę i obw olutę projektow a ł JAN HOLLENDER

Reedycja

z w ydania Instytutu W ydaw niczego

„RENAISSANCE”

(11)
(12)
(13)

Z im o w a w ich u ra o k ru tn ie trzęsie chatą. G dy dmie przez rów ninę, gdy pod je j naporem trzeszczą stare drzewa olbrzym ie, ja k ie tu i ówdzie ostały się przed siekierą, gdy w zg a rd liw ie potrząsa nędznym d re w nia ­ n y m szałasem, w k tó ry m szukają schronu różni p rz y ­ bysze, to zam ierają serca w szystkich znajdujących ochronę przed ż y w io ła m i A m e ry k i pod osłoną ciosanych p n i i pod p ła skim dachem. A le m ieszkańcy chaty ju ż się do tego p rzyzw ycza ili. N ie słyszą ju ż w ic h u ry , bo i p ra ­ ca wczorajsza ic h znużyła. Śpią wszyscy: rodzice i dzieci.

T y lk o czteroletn i chłopiec zbudził się właśnie, gdy w ic h u ra zdm uchnęła z kom ina kam ień i uderzyła n im o ścianę. P rz y te j ścianie a k u ra t leży sie n nik w ypchany liśćm i, na k tó ry m sypia on z siostrą. Chłopiec śpi z brze­

gu, bo Sarze byw a zawsze bardzo zim no, gdy w ich e r dmucha przez szczeliny. Chociaż Sara starsza, to jednak je st ona delikatniejsza, podczas gdy chłopiec je st ko ­ ścisty i krze p ki. T y lk o że ciągle ściąga z niego całe fu tro z lisa, którego ojciec niedaw no za strzelił; we śnie trz y ­ ma je kurczow o i nie daje sobie w ydrzeć. Tuż obok sie­

bie w id z i chłopiec je j rękę, ucho i splątane ciemne w ło ­ sy, a koło sw oich stóp czuje stopy siostry. N ogi om otał sobie dobrze i nie da ic h w ypchnąć spod lis iu ry . Dobrze, że żar k o m in ka ja ko tako rozprasza m ro k w chacie, bo można to i owo w idzieć.

W m ro ku chaty w id z i na p rz y k ła d coś błyszczącego, tuż, całkiem blisko. M atka m ów i, że tak błyszczy

(14)

w szystko w niebie. To stare w ia d ro blaszane, któ re co w ieczór napełnia wodą. Nieco dalej błyszczy coś na ścianie. To siekiera ojca, k tó re j dzieciom dotykać nie w olno, bo je st strasznie ostra i raz, dwa, trz y , palec ucięty. Pod tą siekierą śpi p rz y matce ojciec, k tó r y dzi­

siaj chrapie znow u bardzo głośno.

W olno i sennie p rze p ływ a ją m y ś li chłopca k u śpiącej matce i budzi się w n im coś, ja k b y cicha żałość, kie d y sobie przypom ina, że niegdyś sypiał p rzy n ie j, gdy b y ł jeszcze m ały. Jego najwcześniejsze w spom nienia wiążą się z ciepłem je j ciała i m ów ią m u, że kiedyś b yło le p ie j, że ju ż coś posiadał i stra cił. T ak sobie m yśli, a tym cza­

sem je st m u coraz chło dn ie j, lecz w ołać nie można, bo ojciec zakazał. Trzeba sobie jakoś poradzić, to zaraz bę­

dzie le p iej. W ięc chłopiec wyciąga swoje m ałe ręce, aby sięgnąć po suknię, k tó rą m atka p rz y k ry ła dzieci, a któ ra zsunęła się na stronę Sary. A le ręce ma za k ró tk ie , a tymczasem w ia tr świszczy przez szczeliny m iędzy b e l­

ka m i a ku ra t tam , gdzie chłopiec leży. Raptem spostrze­

ga on w blasku ognia tuż nad sobą chustkę zawieszoną na ukos na gw oździu; p rzyklę ka, pow staje, w spina się na palce i ch w yta koniec chustki. Z a tyka zręcznie szcze­

lin y nad swoją głow ą i od razu w ia tr przestaje dm u­

chać. Przeciąga na swoją stronę kaw ałek lis iu ry , teraz jest m u cieplej, i natychm iast znow u zasypia.

G dy się budzi, plonie wesoły ogień i płoszy szarość dnia zaglądającego przez szczeliny. Sara śpi jeszcze, ale m atka stoi p rzy ogniu i dolewa trochę gorącej w o d y do m leka. Jedna z trzech k ró w zdechła niedawno, o ty m chłopiec w ie, bo na wszystko, co się dokoła niego dzieje, zwraca baczną uwagę. O jciec je st w tej c h w ili z pew ­ nością w oborze, ale gdy chłopiec p y ta o niego, m atka nie odpowiada, bo nie ma czasu.

(15)

P ow oli, guzdrząc się, wdziew a chłopiec spodnie skó­

rzane, potem kapotę i wciąga b u ty na nogi; w szystko to jest zrobione z szorstkiej skóry. O jciec ściągnął ją z ba­

w o łu , m atka zeszyła, co b yła trzeba, i ta k odziewają się wszyscy. A teraz będzie m leko, od którego zaraz zrobi się ciepło. Żeby to można b yło baw ić się taką blaszaną puszką, któ ra leży na podłodze! A le blachy nie w olno do­

tykać. bo ojciec gwoździem zrobi z n ie j sitko albo tarkę, na k tó re j jem u każą potem trzeć różne korzenie. Baw ić się można ty lk o drzewem , którego wszędzie jest pod do­

statkie m ; gdzie spojrzeć, w idać drzewa i lasy na tysiące m il daleko; sięgają aż dokądś tam , gdzie św iat się kończy.

— K ie d y będzie niedziela? — p yta chłopiec zbliżając się do ognia. M a tka uśmiecha się, bo rozum ie, że chłop­

cu chodzi o b ia ły chleb, ja k i piecze zawsze w sobotę wieczorem . Sięga w ięc na półkę wiszącą nad głową, gdzie dzieci sięgnąć nie mogą, i dużym nożem k ra je ka w a ł chleba z ostatniego bochenka, a gdy chłopiec sa­

dow i się koło n ie j z blaszanym ku b k ie m i chlebem, m atka pochyla się nad n im i całuje swoje dziecko. C hło­

piec nie rusza się i czeka, aż m atka odejdzie, żeby móc jeść dalej. Potem spogląda na nią u kra d kie m i m yśli, czemu też ona je st taka jakaś sm utna. A le nie p y ta o to, bo m atka ta kich p yta ń nie znosi.

A m atka tymczasem stoi ju ż p rz y stole, c z y li ogrom ­ n y m p n iu drzewa, k tó ry u dołu zachował swój daw ny w yg lą d, chociaż u góry je s t dość g ła dki. Trzeba dobrze uważać, bo p rz y ty m stole ła tw o w b ić sobie zadrę w palec, pokazuje się potem czerwona kre w , a ojciec krzyczy.

Tymczasem u brała się i siostra, w ięc dzieci pójdą teraz do szopy po drzewo. W iedzą ju ż dobrze, któ re

(16)

je st m okre, a k tó re suche, które m ię kkie , a któ re tw arde.

U m ieją też nałamać chrustu, a gdy parę razy obrócą, to naznoszą kupę drzewa. Potem m atka nastawia duży kocioł na czterech nogach i zaraz zaczyna gotować.

Dzieci biegną do ogródka przed domem i przynoszą tro ­ chę zim ow ych ja rzyn , bo soli je st tu mało, a bez wszel­

k ie j p rz y p ra w y ja d ło nie sm akow ałoby n iko m u naw et na ty m D z ik im Zachodzie. Rzecz dzieje się przecież w sam ym środku K e n tu c k y ,-w czasach, gdy połow a ca­

łego Nowego Ś w iata je st taka dzika ja k S ta ry Ś w ia t przed dwom a tysiącam i la t, i gdy fa rm e r z siekierą w rę k u p rze bija się skroś o lb rzym ie lasy, aby siać k u ­ kuryd zę i ło w ić zw ierzynę. A tu je st pustkow ie n a j­

m n ie j zalesione i naw et pobliskie źródło znika czasem zgoła niespodzianie w skałach.

A tymczasem strzelec ju ż w ró c ił! O koło południa słyszą dzieci szczekanie psa opodal, śpieszą k u drzw iom , w yciągają ręce k u rzem ieniow i, k tó ry m się d rz w i za­

m yka, i ro zw ie ra ją je szeroko, gdy ojciec w chodzi ze strzelbą na ra m ie n iu i z dużym zającem. O jciec je st w y ­ soki, barczysty, ciem ny i brodaty, wszystko, co ma na sobie ze skóry i sierści, to sam upolow ał. W o li zresztą polować, niż stać p rz y heblarce. Z zawodu je st on stola­

rzem i ro b i krzesła i d rz w i dla w szystkich sąsiadów do­

koła. G dy teraz siada p rz y ko m in ie i czeka, aby m u m atka podała na g lin ia n y m talerzu to, co ugotow ała, chłopiec przygląda się je m u i je j i m y ś li w duchu, że w ła ściw ie sm utnej matce ciężej je st na świecie niż ru ch ­ liw e m u ojcu.

I I

W p ią ty m ro k u życia jego niespokojny ojciec prze­

nosi się z rodziną na północo-wschód. Jest tam dużo drzew i ziem ia je st urodzajna. Chata ich stoi nad w a rt­

(17)

k im potokiem . Życie jest tu przyjem ne, szczególnie w lecie, bo w te d y nie jest zim no i nie byw a się głodnym , ponieważ lasy pełne są zw ie rzyn y. Niedaleko od ich chaty biegnie szosa. W ie lu rzeczom można się tu napa­

trzyć, bo łączy ona dwa miasta. Podrastający chłopiec słyszy często nazw y dwóch m ia st: L o is v ille i N ashville.

Przejeżdżają tędy w ozy, n ie k ie d y po k ilk a dziennie, a na wozach siedzą ludzie z dziećm i i sprzętem i posuwają się zawsze w tę stronę, gdzie zachodzi słońce. Są i tacy, co jadą w ierzchem i w iozą do m iasta w ó r k u k u ry d z y , in n i znow u m ają w skrzyniach jakieś rzeczy niewiadom e.

Czasem m aszerują także żołnierze, a ojciec powiada, że w racają z w o jn y do domu. Pewnego razu p rz y b y ł ja k iś człow iek w p ię knych szatach, któ re — ja k m ó w iła m a t­

ka — b y ły z w e łn y , i rozm aw iał z ojcem o lasach na Zachodzie i o ty m , ile kosztują.

Z b y t długo nie w olno dzieciom baw ić się na drodze.

Zaraz je m atka w oła i każe im p le w ić zielsko w ogro­

dzie, zbierać jagody i grzyb y, k tó re potem suszy w do­

m u i przechow uje na zimę. G dy chłopiec ma ju ż la t sześć czy siedem, ojciec zabiera go ze sobą w pole, i to nie dla zabaw y; m usi on pomagać ojcu siać, rzucając ziarno raz za razem, jeden rząd w yże j, a d ru g i niżej.

Męczy to, ale trzeba robić i uważać, żeby było dobrze zrobione. A tymczasem Sara pomaga matce w domu doić k ro w y , a w ieczorem prząść. W niedzielę siedzą wszyscy przed chatą, a m atka śpiewa cichym , ładnym głosem stare pieśni. A lb o opowiada różne h istorie z B i­

b lii, bo posiada cudowną pamięć lu d z i nieuczonych. I ju ż przez całe życie w pam ięci chłopca s tro fy te wiązać się będą z głosem, k tó r y śpiew ał m u je po raz pierw szy.

O jciec siedzi z n im i i p ali, a gdy chłopiec uw ażnie p rz y ­ gląda się obojgu, to czuje w iększy pociąg do m a tk i niż

(18)

do ojca. M atka jest delikatniejsza i młodsza, a chociaż nie je st niższa, dzieciom jakoś ła tw ie j zbliżać się do n ie j.

G dy chłopiec przygląda się je j s w ym i m ą d ry m i, badaw­

czym i oczami, gdy p a trz y na ciemną żółtaw ą skórę je j tw a rzy, na ostre rysy, czoło, podbródek i kości policzko ­ we, to spojrzenie je j oczu zdaje się docierać aż do jego serca i w te d y rozum ie, dlaczego m atka ta k lu b i śpie­

wać swoje pieśni przeciągłe.

Pew nej n ie d zie li wszakże, gdy u d a li się do p rz y ja c ió ł z sąsiedniej w si, stało się nagle, iż u jrz a ł m atkę wesel­

szą od innych, bo tańczyła najw ię cej i zmęczenia nie b yło po n ie j widać. W ięc chłopiec się zdum iew a, bo pierw szy raz spostrzega, ja k to sm utek przechodzi w w e­

sołość. Jego senne uczucia poruszają się z lekka, niejas­

no odgaduje, że w m atczynym skupieniu sk ry w a ją się ja kie ś tajem nice, i to go przestrasza.

Od czasu do czasu m atka zabiera go ze sobą do oko­

licznych farm e ró w , u k tó ry c h siedzi i szyje. Ludzie ci m iew ają duże dom y, ich kuchnie na dole są większe niż kuchenka rodziców Abraham a, a na górze m ają po dw ie izby, z łó żka m i ja k się należy, zro b io n ym i przez jego ojca. Jak to jest? O jciec i m atka stolarką i szyciem chcą zarobić pieniądze, aby móc k u p ić konia. A le dlaczego nie m ają dość pieniędzy, ja k ci, co są bogaci? N ie w ia ­ domo.

Z coraz w iększym zdum ieniem przygląda się chłopiec sąsiadom z okolicy. W u j i ciotka także się tu sprowa­

d z ili. N ajb ardziej to może m u się podoba ciotka Spar- ro w : je st to kobieta bardzo żywa, żwawa, m ądra i sta­

nowcza, ma siwe w łosy, ale je st zdrowsza od m a tki.

D zieciom opowiada bardzo dużo, bo byw a ła daleko w świecie i niejedno w ie o te j w ie lk ie j w o jn ie , w k tó re j A n g lic y zostali niegdyś pokonani. U m ie czytać w B ib lii i um ie też sposobem śm ia łym pisać na arkuszu papieru,

(19)

ja k b y je j pisząca ręka n ig d y w życiu nie trzym a ła sie­

k ie ry .

W ięc dzieci często p y ta ją rodziców , ja k to b yło z n i­

m i za m łodu. M a tka opowiada, że daleko stąd leży Pen­

sylw a n ia , a tam m ieszkał je j dziad, k w a k ie r, pobożny, d ob ry człow iek. A le gdy chłopiec p yta o je j m atkę i ciotkę, nie o trz y m u je w yra źn ej odpowiedzi.

Za to ojciec opowiada chętnie, bo opowiadanie spra­

w ia m u nie m al ty le uciechy, ile jazda konna. D zisiaj opowiada o Indianach. M ianow icie d a w nym i czasy p rz y ­ b y li tu ta j z p ięknej W irg in ii do ubogiej k ra in y K e n ­ tu cky, ale naprawdę to pochodzą z Północy, ja k i m atka, i z P ołudniem n ic ich nie wiąże. W te dy Ind ia n ie czaili się jeszcze na każdym k ro k u i napastow ali b iałych. B yło gorzej niż dzisiaj. Otóż w te d y, gdy ojciec b y ł ta k i jesz­

cze m ały, ja k dzisiaj jego syn, k tó ry z szeroko ro zw a r­

ty m i oczami i zaciętym i ustam i słucha opowiadania rodzica, znajdow ał się ze sw oim ojcem i braćm i n ie ­ daleko ch aty w lesie. W tem h u k n ą ł strzał. O jciec padł na ziemię, bracia p obiegli do chaty po pomoc, a malec pozostał sam. O jciec leżał bez ruchu, bo go czerwono- skórzy z zasadzki za strzelili. R aptem In d ia n ie w ysko ­ c z y li z zarośli i ch cie li chłopca uprow adzić ze sobą; za­

czął krzyczeć i opierać się, aż b ra t p o w ró c ił ze sw oją strzelbą i s trz e lił. Zaczęło się strzelanie ze w szystkich stron, a dzieciak w nogi — i do domu.

Ze zdum ieniem słucha chłopiec tego opowiadania.

W ięc to ta k za s trz e lili tego dziadka Abraham a, po k tó ­ ry m o trz y m a ł im ię. K to w ie, co jeszcze ojca spotkać może! A le ojciec śm ieje się i m ów i, że teraz ju ż inne czasy.

O jciec um ie opowiadać bardzo ładnie — m y ś li chło­

piec, i dziew czynka też. A le czytać nie um ie i lu b i śmiać

(20)

się z m a tki, gdy ta m ó w i o szkole. G dy ojciec um ie robić szafy i okna, strzelać na łowach, siać i ścinać drzewa, to czegóż ma się jeszcze uczyć? A le gdyby się um iało czy­

tać albo i pisać ja k ciotka! W olno m u teraz przez parę tyg o d n i chodzić do szkoły, ale m ila drogi do n ie j, a gdy byw a m okro, to w trze w ika ch ze skó ry zajęczej niew iele cieplej niż boso. Szkoła m ieści się w ta k im sam ym b lo k ­ hauzie ja k ich chata, nie w iększym , ale ma ona dwa okna z matowego papieru, w iększy kom in, a nauczycie­

lem je st proboszcz. Z rę k i do rę k i podaje dzieciom książ­

kę, pokazuje im lite ry , każe w szystkim po k o le i w olno sylabizow ać i ciągle wszystko na głos powtarzać. To ma być czytanie? N ie ma tam ani je d ne j opowieści, a pisać, ja k pisze ciotka, nie uczą się wcale.

Za to je st tego ro k u dużo in n y c h now in. O jciec stał się inspektorem dróg, a gdy chłopiec z n im w ędruje, to w m iasteczku słyszy, co ludzie opow iadają o sobie, co m ów ią In d ia n ie o cudownej k ra in ie , bardzo u ro ­ dzajnej, do k tó re j zm ierzają jeźdźcy na koniach i w o­

zy, ciągnące w stronę zachodzącego słońca. Słyszy też opowiadania o w ie lk ie j rzece Ohio, k tó ra p ły n ie m ię­

dzy kra in a m i. O jciec stał się też i dozorcą p ublicznym , czymś w rodzaju p o licja n ta , a ponieważ w o li czynić wszystko inne, niż stać p rzy heblarce, w ięc w ę d ruje z m iejsca na miejsce, a wszędzie zbierają się koło niego ludzie, gdyż ta k św ietnie um ie opowiadać. Tego uczy się i chłopiec, bo p rzysłu chu je się uw ażnie i zaraz spo­

strzega, k ie d y ojciec to samo opowiadanie dzisiaj pow ta­

rza nieco inaczej niż w czoraj. G dy ojciec spotyka M u ­ rzyna, to zaraz go za trzym u je i pyta, czy ma papier, k tó r y m u pozwala tę d y przechodzić i nieść to, co ma na plecach. — Dlaczego? — p yta chłopiec. — Tego jeszcze nie zrozumiesz — odpowiada m u ojciec.

(21)

A le razu pewnego ojciec zagląda do w ięźniów w H od- genville. Co to za je d n i c i w ięźniow ie? Ź li ludzie, tam oto siedzący, z łańcuchem na nodze. I chłopiec p a trzy z przerażeniem w srogie tw arze złych lu d zi, k tó rz y gniew nie patrzą na ojca, gdy ten kluczem zardzew iałym o tw ie ra mroczną chatę. Potem zam yka ją znowu, a tam ­ ci muszą w n ie j siedzieć. A le współczucie chłopca pozo­

staje z n im i, z ty m i lu d ź m i w łańcuchach. I m y ś li chło­

piec: a w ięc są tacy ludzie, k tó rz y in n y m lu d ziom zakła­

dają łańcuchy na nogi? To jeszcze gorsi ludzie od boga­

czy, k tó ry m ojciec m usi robić krzesła, a m atka m usi szyć koszule, aby można b y ło k u p ić chleba i herbaty.

Tego la ta w id zia ło się też w ie le in n y c h rzeczy cieka­

w y c h i zastanaw iających. O jciec ścina najwyższe drze­

wa. Siekierą, k tó rą n a o liw ia i ostrzy na ka m ie niu i pra­

w ie stale nosi przytroczoną do pasa u spodni, ścina drze­

wa u samych korzeni. Na co? Dom przecież m am y. A to będzie tra tw a . Co to je st tratw a? To ta k ja k b y okręt.

Można na tra tw ie zjechać *po rzece do samego morza.

A m orze gdzie? Na P ołudniu. Teraz może chłopiec ju ż podawać p ostro n ki i naw et po trosze popychać drzewo, bo ojciec wiąże pnie do k u p y i wszystko razem spycha na wodę m ałej rzeki, k tó ra dalej na zachodzie wpada podobno do w ie lk ie j rz e k i Ohio. Wreszcie toczy jedną za drugą dziesięć b aryłek. Chłopiec dow iaduje się, że ojciec je k u p ił i że je st w n ich w h is k y . M atka dużo się na- w zdychała w ow ych dniach i wreszcie dzieci dow iadują się, dlaczego wzdychała. O jciec sprzedał chatę, bo chce się przeprow adzić do In d ia n y , gdzie ma być w szystko bogatsze i urodzajniejsze. C hciałby m ało pracować, a d u ­ żo zbierać: ta k i ju ż jego gust. Za chatę dostał dziesięć b a ry łe k w h is k y i dwadzieścia d olarów na rękę. K to w ie, co ich tam jeszcze spotka na Zachodzie!

(22)

Wreszcie w szystko je st gotowe, stoją na brzegu i ma­

chają rękom a na pożegnanie odjeżdżającemu ojcu, k tó ry d łu g im n ow ym w iosłem odb ija się od brzegu i nieba­

w em znika im z oczu. A le po n ie d łu g im czasie wraca, dużo opowiada, śm ieje się i poklepuje m atkę po ram ie­

niu, je st pełen dobrych m y ś li i nadziei, bo Indiana to is tn y ra j. Nadchodzi jesień, zaczynają się deszcze i w te ­ d y paku ją wszystko, co m ają: naczynia kuchenne i na­

rzędzia, skóry i ubrania, wszystko ła d ują na dw a konie, m atka z siostrą siadają na jednego konia, ojciec z synem na drugiego i ruszają w drogę na zachód, dokąd ty lu ju ż poszło przed n im i. Podróż trw a pięć dni, w nocy ojciec strażuje, podczas gdy m atka z dziećm i śpi w lesie na zie­

m i, bo tu ta j trzeba się mieć na baczności przed zw ie ­ rzętam i i ludźm i.

I I I

Pigeon Creek, c z y li gołębnik, ja k nazyw ają swój no­

w y dom, je st w iększy i jaśniejszy od chaty w K en tu c k y . P rzy pomocy k re w n y c h ojciec zbudow ał n o w y dom bar­

dzo szybko, a tymczasem wszyscy m ieszkali w cudzym blokhauzie. Bo przed n im i i po n ich p rz y b y w a li tu ko ­ le jn o w u j, ciotka, kuzynow ie. Wszyscy farm e rzy, k tó rz y się w tych okolicach osiedlają, są p e łn i najlepszych na­

dziei. C hłopiec je st ucieszony, że ojciec ścina wyższe drzewa, aby można b yło zbudować chatę większą, niż b yła poprzednio. Cieszy się też, że n ow y dom będzie m ia ł s trych pod strzechą.

O jciec je st wciąż w d ob rym hum orze, bo teraz w re ­ szcie zacznie m u się szczęścić. Bogactwo w id z i m u się być ju ż całkiem blisko, a m y ś lis tw u można się tu od­

dawać c a łym i d n ia m i i tygo d niam i, gdyż zw ie rz y n y jest

(23)

bardzo dużo. Nowa farm a znajduje się na niew ysokim w zgórku, otoczonym polam i i gęstym i krzew am i. P otok je st tu nieco dalej i dzieci muszą chodzić po wodę w io r­

stę od dom u i muszą uważać, aby się z blaszanego w ia d ra n ic nie ulało. A poza ty m ośm ioletni ju ż chłopiec m usi odtąd sypiać na strych u. W ła z i się tam po k ilk u szczeblach, k tó re ojciec p rz y b ił m iędzy b e lk i ściany, ła tw e to i zabawne. Na te j górce je st ciemno, bo nie do­

ciera tam blask ognia z ko m in ka i nie ma okien, które b y przepuszczały św ia tło poranka. A le zim ą je st tu chłopcu daleko le p ie j, bo strzecha je s t niska, a szczeliny są dobrze pozalepiane i zabezpieczają przed deszczem 1 w ia tre m . Za to w lecie je st tu stra szliw ie gorąco, a nie ma dym n ika, przez k tó r y w n ik a ło b y chłodniejsze po­

w ietrze.

M a się tu dużo swobody. Rodzice m a tk i p rz y b y li ta k ­ że do In d ia n y , nazyw ają się także S parrow i p rz y p ro ­ w a d z ili z sobą swego 18-letniego przybranego syna, Denisa Hanksa. D la małego A braham a są bardzo u p rz e j­

m i i dobrzy. N ie są też w cale jeszcze tacy starzy.

T u ta j, w Indianie, trzeba się trzym ać ku p y , bo jest tu jeszcze dość dziko, a niedźw iedzie ju ż u n io sły jedne­

go z osadników. D latego przed chatą w iecznie p a li się ogień dla odstraszania zw ierząt i dla osuszania w ilg o t­

nego pow ietrza dokoła n ie j. Bo pow ietrze płynące z mo­

k ra d e ł je st niezdrow e, zw ierzęta i ludzie cierpią przez to i naw et dzieci muszą żuć korę peru, aby się zabezpie­

czyć przed m alarią. A kora ta je s t taka, że naw et gdy pomaga, to mocno przygnębia lu d z i na duchu, osobliw ie dzieci, w ięc nie ła tw o zdobyw ają się na wesołość. Jed­

nakże dziw aczny ja k iś strach przed p re rią pędzi ty c h lu ­ dzi coraz głębiej w lasy, w k tó ry c h muszą sobie naprzód kopać n o ry i z w ie lk im tru d e m karczować i u praw iać

2 — Linco ln

(24)

ziemię, aby można b yło zasiać ku kurydzę . W ięc i dzieci muszą tu pomagać, szczególnie ta k i krz e p k i chłopak, ja k A braham . Na wiosnę muszą siać, w sie rp niu pomagać p rz y żniw ach, potem w w yd rą żon ym p n iu drzew nym obuchem s ie k ie ry w ym łócać ziarno, a w ciągu całego ro k u muszą pomagać matce lu b też ją zastępować, czy to ka rm ią c św inie, czy dojąc k ro w y . Prócz tego trzeba pa­

m iętać o ty m , żeby nie zabrakło a n i w ody, ani drzewa.

Tak m onotonnie u p ły w a życie — dzień za dniem , ro k za rokiem . Z im ą byw a tak, że u m yć się można ty lk o od czasu do czasu. Przez w ie le d n i ludzie siedzą skuleni w chacie p rz y ognisku. P rzychodzi sąsiad i wszyscy, na­

w e t ko biety, p iją , palą, zażyw ają tabakę, spluw ają i opow iadają straszliw e historie.

A le pewnego dnia październikowego, po d w u le tn im tu ta j pobycie — może dlatego, że k ro w y naża rły się cze­

goś niezdrowego, a może ty lk o z pow odu w ilg o c i g ru n tu

— w ybucha gw ałtow na febra i zw ala z nóg w szystkich i wszystko dokoła. K onie padają, owce w iją się na ziem i, m leko trzeba w ylew ać, ludzie zarażają się i jęcząc leżą na swoich siennikach w ypchanych liśćm i. A tymczasem n ajb liższy lekarz zn ajdu je się o trzydzieści pięć m il stąd i w sw oim obwodzie ma pracy ponad s iły . Przez ciężkie przygnębienie p rze b ija się pragnienie u ratow ania sw oich b lis k ic h i siebie. B ezw ład i w y s iłk i mieszają się ze sobą, n ik t nie troszczy się o zdrowe dzieci, n ik t nie pom yśli, k to tam w dom u gotuje, k to opiekuje się cho­

ry m i zd ro w ym bydłem , k to ostrzy siekierę, k to suszy chrust, obiera rzepę, k to szyje skóry. M a tka leży chora, wszyscy w ogóle leżą i zaczynają um ierać.

Sąsiedzi um ierają, dziadek i babka u m ie ra ją na swoich siennikach w chacie, a potem i sama m atka um iera. Jej suchotnicza natura, je j postać chuda i źle odżywiana,

(25)

b ra k ochoty do życia potęgują i wspomagają chorobę.

Chłopiec zaś, m ający teraz około dziesięciu la t, stoi obok bladej m ilczącej ko b ie ty i nie w ie, co ma robić. W idzi, ja k w ie lk i, ociężały ojciec płacze, jego rozczochrana bro­

da je st cała m okra. M iędzy zgrozą a ciekawością u p ływ a k ilk a dni. Od c h w ili gdy u m a rł pierw szy sąsiad, chłopiec w id z ia ł, ja k ojciec ro b ił tru m n y z prostych szorstkich desek, a gdy je z b ija ł d re w n ia n y m i ćw iekam i, każde uderzenie m ło tka p rzenikało chorych ja k ciosy sztyletu.

I zdrow ych także.

Teraz przygląda się chłopiec, ja k ojciec m ie rz y z w ło k i zm arłej m a tki, a potem śledzi u k ra d k ie m każdy ru ch ojca, gdy ten tn ie drzewo, łączy je ćw iekam i, bo że­

laznych gwoździ tu ta j nie ma. Czasem ojciec w o ła na niego, żeby m u podał to lu b owo, i w te d y chłopiec ojcu pomaga. Pierwszego dnia je st w ięc dużo ro b oty, bo trze ­ ba skoczyć to tu, to tam , podać to i owo, i nie ma czasu na p yta n ia i na zdawanie sobie spraw y z tego, co się stało.

A le potem, gdy m atkę ukła da ją w ow ej skrzyn i, a skrzynię zakopują w ziem i i pow racają do domu, a je j łóżko je st puste, m elancholijnego chłopca opanow uje uczucie w ie lkie g o opuszczenia. O jciec przestał m u się podobać: p rzyp o m in a ją m u się ostre jego słowa, czasem uderzenie. W szystko dobre pochodziło od m a tk i, k tó ra n ig d y nie biła, zawsze się o wszystko troszczyła, a gdy byw a ła sm utna, to n ie k ie d y spoglądała na swego chłop­

ca, k tó r y staw ał się do n ie j coraz podobniejszy. Uczucie ja k ie jś tajem nej w ięzi, k tó re j, być może, n ig d y nie było, napełnia dziecko, ro z w ija się coraz bardziej i przeradza się w tęsknotę, k tó ra nie opuści go ju ż n ig d y w życiu.

Skłonność m e la n ch o lijn ych n a tu r do tęsknot za nieosią­

galnym i straconym potęguje w n im m iłość do wspo­

m in a ne j m a tk i i podw aja jego m elancholię.

(26)

Po u p ły w ie ro k u w yb ie ra się, oj ciec w podróż do m ia­

sta i zapowiada, że w ró c i nieprędko. Może on sam po­

w ie d zia ł dzieciom , że przyp ro w ad zi nową m atkę, a może też ich ku zyn podsłuchał jakąś rozmowę. M e la n c h o lijn y chłopiec spędza całe dwa tygodnie w w ie lk im niepokoju, bo w jedenastym ro k u życia m ógł ju ż to i owo słyszeć o macochach. Pewnego w ieczoru, w g ru d n iu , ojciec nie­

spodziewanie w ró c ił. C ztery konie przycią gn ę ły tu wóz z K e n tu c k y . K onie b y ły wypasione, a wóz w yg lą d a ł do­

skonale. Dziecięce serca b iją niespokojnie: ja ka też bę­

dzie ta macocha? W ysoka, jasna, rozm owna niew iasta w ysiada z wozu. M a kędzierzawe w ło sy i m iłe rys y . A le któż to jeszcze je st na wozie? Onieśm ielone dzieci stoją p rz y płocie blokhauzu i w idzą tro je in n y c h dzieci w ysia­

dających z wozu, zaś ojciec, n ajba rd zie j ze w szystkich zakłopotany, podprowadza te dzieci do swoich i po­

w iada, że na im ię m a ją : Jan, M a ty ld a i Sara. Jeszcze jedna Sara! — m yślą tam te dzieci, ale nie m ają czasu na rozm yślania, bo ojciec zabiera się n atychm iast do w y ła d o w y w a n ia koszów i skrzyń, w k tó ry c h z n ajdu ją się tk a n in y i inne rzeczy. U kazuje się też polerowana szafa i wreszcie praw dziw e łóżka.

W ciągu n ie w ie lu d n i od pierwszego nieśmiałego uści­

sku d ło n i doszło do dużych przem ian, a gdy ojciec odzy­

w a ł się do now ej m a tk i, to okazało się, że je j też Sara na im ię. N a tychm iast zaczyna ona w szystko popraw iać, szczeliny muszą być należycie zalepione, stół m usi być w ygładzony i niebaw em sypia chłopiec na strych u w p ra w d z iw y m łóżku razem z Janem Johnstonem, k tó r y m u opowiada, że ta k nazyw ał się jego ojciec i że u m a rł te j samej jesieni, co i jego m atka. A w ięc ojciec znał tę nową m atkę ju ż d aw nie j, może ju ż bardzo dawno? — m y ś li chłopiec i stara się rozjaśnić sobie te m ro k i. W do­

(27)

m u je s t teraz zawsze dużo hałasu, bo w chacie mieszka odtąd tro je dorosłych i pięcioro dzieci.

N ie w iadom o, czy ta druga mrs. L in c o ln um ie czytać, ale wiadom o, że ceni ona ksią żki i dba o to, aby w szyst­

k ie dzieci chodziły do szkoły do pustelnika, k tó r y m ie­

szka niedaleko stąd w blokhauzie. To zdobywa dla n ie j natychm iast serce chłopca, bo ju ż od dawna pragnie on zbliżyć się do tajem nego skarbca, k tó r y u k r y ty je st w książkach. To pragnienie jego w zrastało zawsze, gdy słyszał przem awiającego proboszcza, geometrę albo w ę­

drownego adwokata. O jciec w ciąż jeszcze m y ś li o ty m ty lk o , aby z syna zrobić stolarza, i śm ieje się z now ej m a tki, gdy ta m ó w i o nauce. On sam nie u czył się nigdzie i dobrze m u się dzieje. Jego wesołe i pogodne oczy uka­

zują m u cały św iat w barw ach ja k najjaśniejszych i wszędzie dostrzegają nadzieję. Co niedzielę chodzą wszyscy do kościoła — pustej, chłodnej sali, gdzie często przem aw ia jeden z członków kościoła — ale co m ów i, tego dzieci nie rozum ieją. Lecz w szkole uczy się nasz chłopiec bardzo szybko i niebaw em um ie naw et pisać.

Że uczył się szybciej i le p ie j od Inn ych , o ty m niejedno­

k ro tn ie m ó w ił później jego kuzyn.

Szkoda ty lk o , że p apier je st ta k i d ro gi i ta k i niedo­

stępny! W ięc w ęglem drze w nym m a lu je lite r y na w ie k u s krzyn i, a gdy m u się pisanie ja ko tako udaje, przenosi napisane lite r y na drogocenny papier. W ten sposób ju ż bardzo wcześnie uczy się zapam iętyw ać rzeczy waż­

ne i przyzw yczaja się do zwięzłości. T ak uczy się A b ra ­ ham L in c o ln pisania, ale dopiero w czternastym ro ku życia będzie u m ia ł pisać porządnie.

Palce jego nie są z b yt zgrabne, bo do jedenastego ro k u życia u żyw a ł ich ty lk o do dźw igania i popychania.

W zim ie marzną dzieci ta k bardzo, że w k ła d a ją im do

(28)

rą k ogrzane k a rto fle , aby do szkoły nie p rz y b y w a ły z rę ka m i skostniałym i. G dy pieniędzy byw a m ało albo gdy trzeba ojcu pomagać, to oczywiście nie może pójść do szkoły, bo rąbanie drzewa do palenia w piecu jest pilniejsze od szkoły, cielę kosztuje osiem dolarów , a książka nie w a rta nic. D la syna zaś farm e ra z D z i­

kiego Zachodu siekiera ważniejsza niż pióro.

Tak, sie k ie ry uczy się teraz używać, bo ja k na swoje lata je st duży i krze p ki, w ięc ojciec lic z y ju ż na s iły swojego jedenastoletniego syna. Zabiera go ze sobą też na ło w y ; ze strzelbą zaznajom ił go ju ż dawno, a teraz niech strzela sam. Zgoła b lisko grzebią k u ry , a nieco dalej w idać tęgiego in d y k a : celować i strzelać! Chłopiec strzela i p ta k leży na ziem i zabity. Podchodzą do niego.

Nagle m a ły strzelec się przeraża. Po raz p ierw szy uśw ia­

dam ia sobie niebezpieczną władzę, ja ką jedna istota u zu rp u je sobie wobec is to ty in n e j. S toi nad z a b ity m p ta­

kie m i zupełnie zapomina o radości, ja k ie j doznawał zawsze na samą m yśl o niedzielnej pieczeni, gdy ojciec pow racał z ło w ó w . Teraz n ie doznaje żadnego innego uczucia prócz przerażenia. Oddaje ojcu strzelbę, ten p a trz y na syna zd um ion y i m ó w i niew iele. A le ir y tu je się, gdy chłopak, którego pierw szy strza ł b y ł ta k i celny, opiera się i n ie chce strzelać ponow nie. Jak to, mieszkać w preriach, być k rz e p k im i zgrabnym w y ro s tk ie m i nie być łowcą? Może chłopiec m y ś li o w ięźniach, może też na sw ój w ła sn y sposób zastanawia się nad in n y m i spra­

w am i, ale spraw y te są ciemne i nie ma św iatła, k tó re b y je rozjaśniło.

Pewne je st ty lk o to, że A braham L in c o ln s trz e lił ty lk o raz jeden i n ig d y w życiu strza łu nie p onow ił.

(29)

IV

N a jp rz y je m n ie j teraz jeździć konno do nowego m ły ­ na. B yw a tam dużo lu d z i i wszyscy, zdaje się, m ają dużo czasu, bo każdy czeka, aż pop rze d niko w i zm ielą jego kukurydzę. K ażdy przyprzęga do k ie ra tu własnego ko ­ nia, na k tó ry m przyje cha ł, i każe m u dreptać w kółko.

Dużo się tu gawędzi i można się w ie le rzeczy dow ie­

dzieć. R ozm aw iają o n o w ym prezydencie i o ty m , ja k też się w y b o ry zakończą: czy zwyciężą stany trzym ające n ie w o ln ik ó w , czy też inne. Chłopiec słyszał o ty c h spra­

w ach ju ż razu pewnego w kościele, a gdy teraz zadaje o jcu pytanie, ten odpowiada m u na to, że stoi po stronie m etodystów , k tó rz y uważają, iż wszelką niew olę należy raz na zawsze skasować, bo to nie je st po chrześcijańsku, aby człow iek m ia ł praw o zakuwać drugiego człowieka w ka jd a n y i bić go biczem do w o li.

C hłopiec spogląda na ojca z ukosa i słucha go bardzo uważnie, zważa też bacznie, co ojciec m ó w i, co ro b i, ja k i je st dla m a tk i i czy lu b i pracować. W gruncie rzeczy obaj oni nie bardzo podobają się sobie, a ojciec stanow­

czo w o li swego pasierba, lekkom yślnego Johnstona.

Często m ów ią też, że ojciec jedzie do sądu, a potem słyszy, ja k ojciec pom stuje na sąsiada i na rząd za to, że rząd domaga się od niego pieniędzy za g ru n ty , które m u przydzielono. Czyż nie pracow ał na n ich ty le la t, czy nie u p ra w ił ziem i czyniąc ją urodzajną? I teraz za to wszystko państwo domaga się jeszcze pieniędzy? N ie ­ w o ln ik ie m się je st czy co? W oczach chłopca te w y ­ w o d y ojca nie są z b y t mądre, a to, że ojciec czytać nie um ie i o w ie lu rzeczach po prostu w iedzieć nie chce, też go w oczach syna nie podnosi. T y lk o to jedno podoba się chłopcu, że ojciec w o li opowiadać h istorie, n iż brać się do ro b oty, bo w całej o ko licy nie ma ani jednego

(30)

człowieka, k tó r y opow iadaniam i u m ia łb y ta k pobudzić am bicję, ja k ojciec. A je ś li nie m atka ma rację, lecz ojciec? G dy ojciec ojca, A braham , po k tó ry m chłopiec o trz y m a ł im ię, a którego In d ia n ie z a strzelili, w y ru s z y ł do lasów, to w ciągu d łu g ich ty g o d n i nie ro b ił nic, ty lk o p olow ał i karczow ał puszczę, nie spotykając nikogo.

A le p rz y sposobności słyszy znowu, że o jco w i bracia podorabiali się m a ją tkó w , że m ają gdzieś duże d w o ry i są bogaci, ale żaden z n ic h się u ojca nie pokazuje. G dy chłopiec w d a je się w rozm owę ze sw oim dużym k u z y ­ nem, Denisem, to zawsze dow iaduje się czegoś nowego, a w te d y idzie do domu, na górkę, i w ciemnościach długo rozm yśla o słyszanym . Niedaw no dow iedział się na p rz y k ła d , że ojciec ożenił się z kuzynką swojego pana.

A w ięc b y ł przedtem parobkiem ? Co w ięcej, ju ż dawno chciał ją pojąć za żonę, ale ona go nie chciała i w yb ra ła Johnstona, k tó r y b y ł bogatszy. W te d y i ojciec ożenił się z inną i dopiero, gdy jednem u u m arła żona, a d ru gie j mąż, p o b ra li się zeszłej jesieni.

Dziwaczne m y ś li tłu k ą się po gło w ie młodego chłopca.

A w ięc praw dziw a m atka chłopca b yła dla ojca nie­

p raw dziw ą żoną? Czy może dlatego ta k często byw ała smutna? A je d na k na nową m atkę gniewać się nie może, kocha ją , bo troszczy się ona o w szystkie dzieci jednakow o. I z uczuciam i szukającym i p ra w d y zasypia obok sw ego/przybranego brata, Jana, z k tó ry m nie jest spokrew niony ani przez ojca, ani przez m atkę.

Czasem zdaje się m u, że ich je st w dom u za dużo, bo nie dla w szystkich dość je st jedzenia, i pewnego razu, g d y ,o jc ie c odm awia dziękczynną m o d litw ę p rz y stole, chłopiec, k tó r y w id z i przed sobą ty lk o suche k a rto fle , w oła nagle: „N o, m ój ojcze, dzisiaj nie ma za co ta k bardzo dziękow ać!” W ogóle coraz częściej ro b i on sw ciste uw agi o zdarzeniach życia codziennego. W m ły ­

(31)

nie k rzyczy na konia p rz y każdym obrocie: „Ruszaj się żw aw iej, stary d ra n iu !” — i b ije go biczem. A ż raz, gdy znowu konia b ije i w o ła : „Ruszaj się ż w a w ie j!“ — koń w a li go kopytem w czoło ta k mocno, że chłopak o krw a ­ w io n y i o m d lały pada na ziemię. G dy się nazajutrz budzi z om dlenia, z ust jego s p ływ a ją dwa nie dopowiedziane słow a: „...sta ry d ra n iu !" Wszyscy w yb u cha ją śmiechem, ale on opowiada o ty m zdarzeniu jeszcze po dziesiątkach la t, bo n ig d y nie przestanie siebie obserwować i uczyć się na sw ych doświadczeniach w ew nętrznych.

P racy rą k i nóg nie lu b i, ale chciałby uczyć się w iecz­

nie, i to nie tak, żeby m o żliw ie w ie le wiedzieć, ale do­

w iadyw ać się, móc porów nyw ać, poznawać naturę lu d z­

ką, przede w szystkim zaś samego siebie. Oczywiście, czytuje wszystko, co m u w padnie w ręce, ale w ręce wpada m u niew iele, a w ciągu dnia je st do czytania m ało czasu, w ieczorem zaś bra k św iatła. W ięc w le tnie w ieczory, gdy jeszcze je st w idnaw o, siada w k u c k i na przystrzeszu i czyta, a w zim ie przysuw a się do ogniska, rad, gdy zn ajdu je ty le blasku, ile go koniecznie potrzeba do czytania, bo te k ilk a świec, ja k ie m atka ro b i sama, gdy w y ra b ia m ydło, przeznaczone są na święta. I cóż czytuje ten podrastający chłopak, gdy leżąc na brzuchu, tw a rz opiera na dłoniach?

W szystko, co przypadek p rzyw ie w a tu ta j na Zachód, odsłania m u całe dziedziny w iedzy n ib y przez szczelinę n ie d om knię tych d rz w i, któ re natychm iast się zam ykają.

„W ęd ró w ka p ie lg rz y m a ” Bunyana je st dlań okazją do badania własnego sum ienia. „R obinson” je st ty lk o ja ­ skraw szym obrazem ich własnego życia pionierskiego, a B ib lia ma brzm ienie w ie k u is te j m e lo dii i odzywa się do chłopca od najw cześniejszych d n i jego życia. A le raptem w padają do dom u dw ie nowe książki, p rz y w ie ­ zione przez jakiegoś podróżnego lu b może duchownego.

(32)

„ B a jk i” Ezopa o tw ie ra ją przed n im ironiczne perspekty­

w y na lu d zkie słabości. Na ty c h bajkach ćw iczy się jego dusza, k rze p i się jego współczucie. Zaś „Ż y c ie W aszyng­

tona” , a także F ra n k lin a , z m nóstw em h is to rii i anegdot z czasów w o jn y , dają m u w iele z ty c h opowieści, ja k ie dotychczas słyszał ty lk o z ust ojca. Pewnego razu jeden z k re w n y c h przynosi książkę, k tó ra jest własnością w u j­

ka : „L e ksyko n etym olog iczn y“ B allaya. W książce tej zn ajdu je p ię tn a sto le tni chłopiec każde słowo angielskie i objaśnienie jego znaczenia. Co za skarbnica w ie d zy!

A potem p rzyb yw a do dom u jeszcze bardziej interesu­

jąca książka: „Lessons in E lo cu tio n “ W . Scotta, nauka wygłaszania m ów, w skazów ki s ty lu , zasady i m nóstwo p rz y k ła d ó w — życie w ie lk ic h mężów, m ow y Demoste- nesa, sceny z Szekspira dla w p ra w y . I jeszcze do tego

„K e n tu c k y P receptor” ! T u ta j znow u są zdania o odwa­

dze, kobietach, obowiązkach, wolności, n ie w o li. Jest i wstępna mowa Jeffersona w te j książce ogólnokształ­

cącej. W szystko to ja k rw ą cy potok w śród żyznych pól prze pływ a przez dziewicze serce i czysty u m ysł tego chłopca! W szystko odczytuje on bardzo uważnie, a po­

niew aż książek ma niew iele, w ięc każdą czyta po dzie­

sięć razy. Czasem w tobołkach i paczkach z m iasta zn ajdu ją się stare gazety, w ięc u m ysł chłopca uzupełnia sobie wiadom ości ty m , co w gazetach je st o życiu i roz­

m owach znakom itych lu d zi.

Jeśli m u czasem w olno pojechać do miasta, do G e n try - v ille , to z la d y sklepow ej bierze gazetę i czyta o no­

w y c h w yborach, o ty m , że chcą w yb ra ć Jacksona, człow ieka z lu d u, przeciw ko know aniom p ołud n iow ych a ry s to k ra tó w w śmiesznych krezach.

Bo w rozm owach, k tó ry m się uw ażnie przysłuchuje, w strzępach gazet, ja k ie w padają m u w ręce, pow tarzają się bezustannie słowa o P o łud n iu i o w łaścicielach n ie ­

(33)

w o ln ik ó w , a także w m a ły m sąsiednim kościółku, k tó ry budowano, gdy m ia ł la t czternaście, często o ty m samym m ówiono. N ie wszystko rozum ie od razu, w ięc siaduje c a łym i godzinam i w zam yśleniu i ze strzępów usłysza­

n ych zdań stara się stw orzyć sobie całość.

W kościele, k tó ry jest ty lk o blokhauzem , duchow ny odpraw ia nabożeństwo p rz y św ietle świec, a ludzie śpie­

w a ją psalm y i h y m n y ; w domu też się dużo modlą, ale to interesuje chłopca m n ie j niż jego własne i samotne w ę d ró w k i przez duszę ludzką. G dyby go teraz poznał ja k iś człow iek z w ie lkie g o św iata i z dużą ogładą, to w m łodzieńcu naszym d o p a trzyłb y się z pewnością p rz y ­ szłego poety, i m ia łb y rację, bo chłopiec pisuje wiersze i c zytu je je p rz y ja c ie lo w i. Przede w szystkim w p a ja sobie głęboko spraw y, o k tó ry c h czyta i słyszy, pam ięta dobrze, co w id z i. „U c z y liś m y się w zrokiem , węchem i słuchem — opow iadał później jego kuzyn. — Rozma­

w ia liś m y o każdej rzeczy ta k długo, aż w szystkie spra­

w y staw ały się dla nas plastyczne i jasne” .

Doświadczenie chłopca rośnie z każdym rokiem , ja k ­ k o lw ie k św iat jego otoczenia nie rozszerza się wcale.

A le teraz w o ln o m u czasem pojechać do Ohio, gdzie spotyka się z sobą w ie le lu d zi. Tam p rz y piaszczystym brzegu za trzym u ją się a rk i, dom y na łodziach, w śród k tó ry c h u w ija ją się czółna; ogromne tra tw y , wiozące ła ­ d u n k i m ą ki i św iń, prowadzą w ioślarze bardzo zręcznie przez n u r t w odny, ale gdy czasem p rzyb yw a jeden z n ow ych parow ców , to zawsze byw a zepsuty, a ludzie siedzą i p u ka ją m ło tk a m i p rz y pordzew iałych maszy­

nach. Chłopca bardziej in teresu ją tr a tw y i łodzie niż owe upiorne maszyny, bo od ojca nauczył się w ydrążać pnie drzewne, aby zrobić czółno, i w ie, ja k się wiąże tra tw y .

(34)

Stąd p ły n ie się na Południe, k u m orzu, k tó re jest 0 tysiąc m il odległe od tych m iejsc i zaczyna się tam , gdzie się kończy M issisipi. K u tem u P o łud n iu zw racają się wszyscy farm erzy, gdy pragną posprzedawać swoje w y tw o ry ; ta m one są potrzebne, tam je st dużo pieniędzy, bo tam rodzi się baw ełna i dlatego są tam n ie w o ln icy.

M y ś li jego u ry w a ją się zawsze na P ołud n iu, ale wszyscy m ów ią o n im z ta jo n y m strachem , a in n i znow u ja k b y z nieczystym sum ieniem . To spostrzega chłopiec, gdy siedząc na brzegu rz e k i śpieszy chętnie z pomocą, gdzie pomoc byw a potrzebna, a za to ro z p y tu je lu d z i o to 1 owo.

j V

W szesnastym ro ku życia je st ju ż ta k i krz e p k i, że na­

zyw a ją go najlepszym drw alem , a w siedem nastym ma w zrostu sześć stóp i cztery cale. W trzeciej szkole, do k tó re j m ógł b y ł chodzić przez parę m iesięcy, uczy się trochę starom odnych obyczajów, ale w gruncie rzeczy całe jego chodzenie do szkoły nie przekracza naw et roku. Chociaż pisze dobrze, to je d na k ręce ma tw arde i szorstkie, bo zawsze p osług iw a ł się heblem lu b p iłą , pługiem lu b le jca m i, a najczęściej siekierą, z k tó rą nie rozstaw ał się w ciągu d łu gich la t. G dy trzeba ściąć ja ­ kieś o lb rz y m ie drzewo, to w o ła ją jego, bo wiedzą, że jego siekiera w ycin a głębsze k a rb y niż c zyja ko lw ie k.

U dźw ignie też cały duży k u r n ik na ram ionach i dlatego ojciec posyła go na robotę do lu d z i obcych i każe sobie płacić za pracę syna po dwadzieścia centów dziennie.

Jakie też m y ś li naw iedzają naszego m łodzieńca p rz y ta k ic h robotach? Czy nie w spom ina on zm a rłe j m a tk i, k tó ra chodziła szyć do obcych, chociaż posiadała dom i pola? Czy może przypom ina sobie ow ych w ięźniów ,

(35)

k tó ry c h d rz w i ojciec o tw ie ra ł i zam ykał? A le i sam ojciec m a w ia ł przecież, że harow anie i jeszcze dopła­

canie do tego to czysta niew ola.

Rozm yślanie o w szystkim potęguje się w n im z każ­

d ym rokiem . P o tra fi siedzieć spokojnie w ciągu d łu gich godzin z kolanam i pod brodą i plecam i o p a rty m i o ścia­

nę, co się u niego nazyw ało „siedzieć na łopatkach” . Siedzenie i leżenie bardziej m u dogadzało niż chodzenie i jazda konna. W praw dzie praca fizyczna wym aga od niego dużo ruchu, ale p rz y te j pra cy nie czuje się on szczęśliwy, a gdy chodzi, to niezdarnie w ym achuje sw y­

m i d łu g im i rękam i. M alaria, skrom ne pożyw ienie i cięż­

ka praca u c z y n iły go bardzo chudym p rz y w ie lk im wzroście, jego pierś nie je st dobrze ro zw in ię ta, ram iona w jrsuw ają się naprzód, a ja ko dziedzictw o po matce ma żółtaw ą suchą tw a rz, układającą się w przedwczesne zmarszczki, i proste rys y . Dziewczęta m ów ią praw do­

podobnie, że ten w y s o k i A braham je st b rz y d k i, bo nie znają się na charakterze te j dużej g ło w y, nie dostrze­

gają odw agi jego męskiego nosa, nie p o jm u ją też m il­

czącej pow agi w ąskich ust, które m ilczą wobec w ie ­ ku is ty c h p yta ń jego szarych sm utnych oczu. W idzą w n im ty lk o jego proste ry s y i godzą się zapewne z jego ojcem, k tó r y ja ko cieśla w y ra z ił się o n im : „W ygląda, ja k b y b y ł ociosany siekierą, ale nie oheblow any” .

B y w a też różnie usposobiony i uchodzi za śmiesznego dziwaka. Czasem na p olu p rz y robocie odkłada łopatę, w y jm u je z kieszeni książkę i zaczyna czytać. D olną w argę w ysuw a naprzód, słowa w ym a w ia głośno, aby i jego towarzysze pra cy słyszeli. Zdarza się naw et, że w zyw a ich do odpoczynku, każe im usiąść na kam ieniu, albo na czym się zdarzy, i zaczyna do n ich przem awiać.

Zrazu d ziw ią się jego słuchacze, ale potem dostrzegają, że on to i owo w ie o rzece, o w yborach, o daw nych cza­

(36)

sach, bo o w szystkim m ów i, ja k b y b a jk i opowiadał, m n ie j w ięcej ta k , ja k m ó w ił jego ojciec albo ja k czytał w książce Ezopa. A le najchę tniej przem aw ia tonem du­

chownego, wygłasza kazania ja k ksiądz i pobudza in n y c h do śmiechu. Chodzi m u o przem aw ianie, o ćwiczenie się w m ów ieniu, a na to potrzebuje słuchaczy, w szystko jedno ja k ic h . Pewnego razu podchodzi ojciec do prze­

m awiającego syna, spycha go z kam ienia i w yzyw a od leniów .

In n y m razem A braham w id z i, że chłopcy dręczą żół­

w ia , kładąc ogień na jego pancerzu; rozpędza dręczy­

c ie li, a w dom u pisze a rty k u ł przeciw ko dręczeniu zw ie­

rząt. Jest to niezawodnie jego pierwsza próba, chociaż w o w ym czasie pisał b y ł ju ż coś niecoś przeciw ko wódce i p ija ń s tw u . K toś pokazyw ał to starszym ludziom . W y ­ gląda ten dziw aczny m łodzieniec ta k, ja k b y pragnął poratować i zwierzę, i człowieka. Jakiegoś psa ra tu je spośród k r y na rzece; w w alce pięściarskiej śpieszy pokonanem u z pomocą, a wszyscy boją się go ja ko prze­

ciw n ik a , bo gdy chodzi o bieg i skoki, to p rz y swoich d łu gich nogach zawsze w ychodzi z zapasów ja ko zw y ­ cięzca. Ponieważ je st ta k im siłaczem, w ięc go w o ­ ła ją , gdy trzeba zabić cielę, zaś on, k tó r y nie z ro b iłb y k rz y w d y naw et k ró lik o w i i n ig d y nie chce strzelać do zw ie rzyn y, zabija cielę bardzo zręcznie je d n y m uderze­

niem i rozczłonkow uje je, ja k b y b y ł m y ś liw y m z zawodu.

Za to dostaje trzydzieści jeden centów dodatkowo, prócz d n ió w k i. Za to też cenią go ludzie, ale d ziw ią się, że to ten sam chłopak, k tó r y p o tra fi każdem u lis t napisać i ładnie zaadresować.

A le ma on też swoje osobliwości dość śmieszne. Na p rz y k ła d staje się nagle ro zta rg n io n y i bez pow odu w y ­ bucha śmiechem. N ik t tego nie rozum ie prócz jego ma­

cochy. „N ig d y nie skła m a ł” — opowiada o n im ta m ądra

(37)

niew iasta i z pewnością m ó w i prawdę. A le ponieważ do siedemnastego ro k u życia dośw iadczył niejednej k rz y w d y , a p rz y n a jm n ie j z w y k ły los ubogiego chłopca odczuwał ja ko niespraw iedliw ość, w ięc p iln ie uważa, czy się in n y m k rz y w d a nie dzieje. A je ś li tak, to siłacz ten zaraz śpieszy z pomocą. Dlatego też bardzo uważnie przysłu chu je się rozpraw om sądu wędrownego, k tó r y posiedzenia swoje odbyw a w n a jw ię kszym blokhauzie w si sąsiedniej, i dobrze zważa, czy też skażą na po­

wieszenie tego, co za b ił Ind ia n in a. Półśw iadom ie w spół­

czucie jego przenosi się na In d ia n , k tó rz y są przeganiani i upośledzani. A le rozum em bada starannie wszystko, co m u serce podpowiada i czego uczy doświadczenie.

G dy pewnego razu słyszał przem ów ienie znakom itego adwokata, postanow ił — ja k o ty m później opow iadał — także stać się adwokatem . A le gdy płonąc w e w n ę trzn ym żarem w ycią g ną ł rękę do adwokata, aby m u podzięko­

wać, zn a ko m ity pan naw et spojrzeć nie ra czył na b ru d ­ nego w ysokiego w yro stka . N azyw ał się B reckw ridge, a po trzyd zie stu pięciu latach m ie li się znow u spotkać.

M łodzieniec w yp o życzył sobie teraz kodeks stanu In d ia ­ na i rz u c ił pierwsze spojrzenie w św ia t ustaw państw o­

w ych.

Jednocześnie stara się i dla siebie zdobyć pew ien stopień w olności i zdobywa go raczej siłą swego ra ­ m ie n ia n iż za pomocą piszącej rę k i. Bo ty lk o krz e p k i i zręczny w y ro s te k p o tra fi szybko i spraw nie przepro­

w adzić dwóch podróżnych z tob o ła m i z brzegu Ohio na statek p arow y, ta k że zadow oleni z niego rzucają m u sre b rn y pieniądz. P ół dolara! L in c o ln nie w ie d zia ł, że w ciągu godziny można zarobić p ó ł dolara! Ten fa k t oraz wdzięczność ow ych obcych w r y ły się głęboko w jego u m y s ł — n ie zapom ni o ty m nigdy.

(38)

G dy skończył la t siedemnaście, Sara kończyła dzie­

więtnaście i m iała w y jś ć za mąż. Prawdopodobnie od­

dano m u je j papiery do przejrzenia. P rzy jego dążeniu do samopoznania, p rz y istn ej pasji poznawania rozma­

w ia ł niezawodnie ju ż daw niej z ku zyna m i o swoich przodkach i n a tk n ą ł się p rz y ty m na ja k iś niejasny p un kt. W ystarczyło przecież zapytać samego siebie, dla­

czego to jego oraz Sary zm arła m atka w papierach swoich nazyw ała się N ancy Hanks, a dziadkow ie Spar- row . To p rz e n ik liw e spojrzenie chłopca, zwracającego się z zapytaniem do c io tk i, m usiało przecież dostrzec je j zakłopotanie, a zaciekawienie jego m usiało się je ­ szcze wzmóc na skutek niejasnych słów kuzyna. W iado­

mo ty lk o ty le , że dow iedział się o ty m , czego m u jako dziecku nie m ówiono. Babka b yła w rzeczywistości ty lk o ciotką m a tki, natom iast krzepka i żyw a ciotka Sparrow , któ ra m iała ta k i śm ia ły charakter pisma, b yła jego praw dziw ą babką. Czemuż nie m ów iono tego dzieciom?

Cóż to się stało ta k osobliwego? Ze w zrastającym zdu­

m ieniem dow iaduje się o ty m młodzieniec.

Jego własna m atka, k tó re j pamięć b yła dla niego święta, b yła nieślubnym dzieckiem swej m a tk i H ank- sówny. Jej su ro w i rodzice w y g n a li ją z dom u, za ję li się je j córeczką nie mającą ojca, a je j bezdzietna siostra w ychow ała ją , nie dając je j swego nazwiska. Później w yszła babka za mąż za S parrow a i uro dziła m u jeszcze dziew ięcioro dzieci.

K im że b y ł jego dziad? — zadawał sobie p yta n ie ba­

dawczy u m ysł młodzieńca. D ochodził w ięc wszystkiego dalej i dow iedział się, że stara niew iasta, k tó ra pocho­

dziła z W irg in ii, b yła jeszcze młoda, gdy w o jn a dobie­

gała końca. W „Ż y c iu W aszyngtona” doczytał się b y ł przecież, ja k to owego czasu żołnierze i ró żn i a w a n tu r­

n icy w łó c z y li się w stronach południow ych. Że dziew ­

(39)

czyna z tem peram entem stała się w te dy ła tw o m atką, w ty m nie było nic osobliwego, bo to się w sąsiedztwie zdarzało nieraz; dziewczyna w ychodziła w te d y za ojca swego dziecka, o w szystkim się zapom inało i wszystko się przebaczało.

A le tu ta j chodziło o jakiegoś nieznanego, a chociaż w n u k nie wszystkiego się dow iedział, co o życiu babki w ie d zie li in n i, to jednak m usiał w yw nioskow ać, że n ie ­ zawodnie południow iec stął się ojcem jego m a tk i. Co to b y ł za jeden? Oficer? Bardzo m ożliw e. Pan? Praw do­

podobnie. Być może, iż b y ł to posiadacz n ie w o ln ikó w . W um yśle pytającego pow staje w ie lk i zamęt. P ytań je st coraz w ięcej i nie skończą się one n ig d y ; dopiero znacznie później przyzna się on jednem u ze swoich p rz y ­ ja ció ł, że w łaściw ości swego charakteru i swoje uzdol­

nienia p rzyp isuje owemu nieznanemu w W irg in ii, k tó ry stał się jego dziadkiem . Teraz w ie ty lk o ty le , że na świecie nie ma nic pewnego, że dokoła niego w szystko się chw ieje. Ciężkie przygnębienie wzmaga jego w ro ­ dzoną m elancholię i potęguje uczucie s tra ty i osamot­

nienia, któ re m u ju ż dawno tow arzyszyły. M atka rzą­

dząca domem, ja k k o lw ie k bardzo jest dobra, nie jest jednak jego m atką, babka nie b yła jego babką, ojciec starał się naprzód o inną, a ożenił się nie z tą, k tó re j pragnął. A le teraz, gdy jego siostra Sara w ychodzi za mąż i łączy się z domem G rigsby, on zaś pisze na tę uroczystość wiersz, spostrzega, że przyszli k re w n i sio­

s try spoglądają na nią z góry, ja ko że są bogaci i m ają dużo pieniędzy.

W krótce po weselu spostrzega, że rodzina G rigsby każe m łodej niewieście, jego siostrze, ciężko pracować.

Następnego ro k u siostra um iera podczas połogu, a wszyscy m ówią, że zabiła ją ciężka praca. Czyż obu­

rzenie dziew iętnastoletniego młodzieńca może znać gra-

3 — Linco ln

(40)

nice wobec tego wszystkiego? M a tka um arła, siostra um arła, ojciec żyje z dnia na dzień i niczego się nie do­

ro b i, wszyscy jego k re w n i dzięki pewnem u kła m stw u znaleźli się wobec niego w fa łszyw ym położeniu. I na co to wszystko? Z powodu zależności? Tak, dlatego, że są na świecie bogaci, k tó rz y słabych uciskają, każą im za siebie szyć i drzewo rąbać, naw et z synow ych swoich robią d zie w ki służebne, a gdy im się podoba, to pewnego pięknego dnia uwodzą dziewczęta, ja k b y to b y ły czarne n iew olnice!

Nieco później, gdy w rodzinie G rigsby odbyw ają się od razu dw a wesela, ludzie ci obrażają swego szwagra wobec całej w s i i nie zapraszają go na wesele. W tedy po raz pierw szy budzi się w A braham ie L in co ln ie pragnie­

n ie obrony, a gdy zaczyna się bronić, ukazuje się na­

tychm ia st gatunek jego b ro ni. Jest to nieszkodliw a iro n ia , chłopski ka w a ł własnego pom ysłu. P rzy pomocy innego m łodziana urządza rzeczy tak, że izb y obu m ło ­ dych par zostają pozamieniane. G dy po uczcie obie m ło ­ de m ężatki odprowadzono do ich izb, a d ru h n y ju ż się z n im i pożegnały, gdy z czubów k u rz y ło się po nadm ier­

n y m spożyciu w ina, w te d y wystraszona m atka obu sy­

nów biegnie do jednej z izb i w o ła : „A le ż , Rubenie!

Kładziesz się do łóżka nie ze swoją dziewczyną!

N aza jutrz wiedzą o ty m wszyscy i cała w ieś baw i się kosztem nowożeńców. Zaś L in c o ln pisze bezim iennie satyrę, g ubi ją tak, że owa rodzina znaleźć ją musi, a jednocześnie um ie się postarać o je j rozpowszechnie­

nie. Nazywa się ona „K sięgą R uben” i je st naśladow ni­

ctw em s ty lu b ib lijn e go . W zdaniach pełnych sarkazmu opowiada zdarzenie przez samego siebie zaaranżowane i ta k zgrabnie przesadza, że jeszcze po latach opowia­

dają sobie ludzie, iż h isto ria ta b yła w In d ia n ie popu-

(41)

ląrniejsza od B ib lii. Pokazało się tedy, że w ty m A b ra ­ ham ie tk w iło jednak coś osobliwego.

Uczucia, któ re doprow adziły go do ta k ie j sa tyry, b y­

ły b y żywego i nam iętnego człow ieka o ta k ie j sile, jaką rozporządzał A braham , d oprow adziły do pragnienia zemsty i pow etow ania k rz y w d y , ale L in coln a cechowała rozwaga. B y ł on lepszym znawcą lu d z i niż ich k ie ro w n i­

kiem , le p iej u m ia ł opowiadać n iż reform ow ać, w ięc z jego m łodzieńczych gorzkich uczuć rodzi się często d rw in a , częściej współczucie. W o li on wspomagać u c i­

śnionych, niż g nębicieli karać, i wszystko, czego dotknie radą i czynem, będzie kierow ane ty m jego zm ysłem spraw iedliw ości i godności lu d z k ie j, zm ysłem , k tó ry za upokorzenia odpłacać będzie sercem.

V I

Pewnego dnia życie o tw ie ra m u oczy na rzeczy nowe.

Na drodze złam ał się powóz w to p ie li; z trudem p rz y ­ wleczono go do w arsztatu ojca. Z powozu w ysiadła jakaś pani z córkam i, weszła do blokhauzu i w oczeki­

w a n iu na napraw ienie w ozu zaczęła rozpakow yw ać to ­ boły, aby się zabrać do gotowania. Zdaje się, że zabawiła w dom u L in co ln ó w k ilk a dni. L in c o ln opow iadał póź­

n ie j, że panie te m ia ły ze sobą książki i czy ty w a ły na głos. „Jedna z panien podobała m i się bardzo i póź­

n ie j dużo o n ie j m yślałem . G dy dnia pewnego leżałem w słońcu, ułożyłem sobie w głow ie w iersz o te j pannie.

W w ierszu ty m b yło , 'że w ziąłem ojcowskiego konia, pojechałem za nią i dogoniłem ją, co ją bardzo zdziw iło.

Rozm awiałem z nią i ostatecznie udało m i się nam ówić ją do ucieczki ze mną. W nocy posadziłem ją koło siebie na konia i ru szyliśm y przez stepy. Po k ilk u godzinach

(42)

p rz y b y liś m y do pew nej w si i przekonaliśm y się, że b yła to ta sama wieś, z k tó re j w yje ch aliśm y. Przenoco­

w a liśm y tam. Następnej nocy koń przyszedł na to samo m iejsce — i ta k się to pow tarzało. W ięc zrozum ieliśm y, że nam nie w olno uciekać. Wreszcie zdołałem przekonać je j ojca, aby m i ją dał za żonę. Nieraz postanawiałem napisać te wiersze, ale w idziałem , że to niew iele w a rte ” . Jak drobne to zdarzenie odsłania poetycką naturę L in coln a ! — nie dlatego, że pisał wiersze, ale dlatego, że w przypadku dostrzegał sym bol. Odsłania nam ono także głębię życia duchowego tego młodzieńca.

Chociaż b y ł bardziej krz e p k i i w iększy od swoich ró ­ w ie śn ikó w w całej okolicy, to jednak wobec kobiet b y ł nieśm iały. W późniejszych czasach, gdy każdy fa rm e r u m ia ł coś opowiedzieć o Lin coln ie , żaden z n ich n ig d y nie opowiadał o jakichś jego przygodach z dziewczę­

tam i. Czy dziewczęta w y d a w a ły m u się z b yt szorstkie?

B yć może. Jedna z jego p rzyb ra nych sióstr, k tó ra się- w n im kochała, poszła za n im pewnego razu do lasu i po ind iań sku skoczyła m u niespodzianie na ka rk , p rzy czym skaleczyła się w nogę o siekierę, k tó rą A braham zawsze nosił p rz y sobie. O p a trzył w te d y je j skaleczenie, ja k u m ia ł, i odesłał ją do domu.

W ty c h dwóch s k ro m n iu tk ic h przygodach zawiera się bodaj że całe życie m iłosne młodego farm era-olbrzym a.

Dziewcząt u nika, ale za to opowiada bardzo chętnie dzi­

waczne, czasem w p ro st dzikie przygody. Że jednak przygód ty c h n ig d y nie było, w ięc opowieści jego są ta k przyzw oite, iż n ig d y żaden człow iek nie b y łb y go m ógł nazwać sw aw olnym , naw et żaden z tych p rz y ja ­ ciół, k tó ry m w ieczoram i c z y ty w a ł różne swoje krzepkie ka w a ły. Chociaż w m arzeniu zabiera się do uprow a­

dzenia w y tw o rn e j panienki, to jednak przeraża go to tak bardzo, że sam zawraca na drogę legalną, na k tó re j ubo­

(43)

giem u chłopcu taka rzecz udać się przecież nie mogła.

Jednocześnie ucieka on z niebezpiecznej dziedziny re ­ alnych m ożliw ości pod ochronę poetyckiego u tw o ru i przenosi swoje przeżycia w św iat in n y , w k tó ry m w y ­ tw o rn a panna z powozu i ubogi Stolarczyk z u lic y prze­

biegają na je d n y m ko n iu ró w n in ę stepową, a jednak dotrzeć do siebie nie mogą. Nieśmiałość i rezygnacja, tęsknota i lę k przed rzeczywistością tk a ją m u kobierzec m arzenia i ro z p ły w a ją się w wierszach, któ re n ig d y nie zostały napisane.

A le św iat pędzi z łoskotem naprzód i niebawem po­

w oła k u sobie wyczekującego. Ponieważ w idziano, ja k m ło d y i k rz e p k i L in c o ln u m ia ł się krzątać nad rzeką, w ięc jego pracodawca, farm e r, nam aw ia go, aby to w a ry jego zaw iózł do Nowego Orleanu. W spaniała okazja do w ydostania się z lasów i w si, zobaczenia M issisipi i wreszcie morza. Zgadza się łatw o, razem z synem fa r ­ m era buduje tra tw ę , na krze p kich swoich ram ionach zanosi na rzekę tuczone bydło i mąkę kukurydzia n ą. Za pieniądze ze sprzedaży tych rzeczy m ają nakupić ba- w e łn y, ty to n iu i cukru. M a to być ładunek p ow rotn y.

G dy p rz y b y w a ją do Cairo, u ujścia Ohio rozw iera się przed n im ojciec w szystkich rzek, żółty, m ętny, nie ogarniony spojrzeniem . N o w i ludzie i nowe kra je , nowe k w ia ty i p ta k i ukazują się po drodze wiodącej k u Po­

łu d n io w i, ale nie bra k też b u rzy i niebezpieczeństw, ła ­ w ic piaskow ych i w iró w zgoła niespodziewanych. G dy pew nej nocy spoczywają w pobliżu ja k ie jś p la n ta c ji, za­

krada się k u tra tw ie banda ła ziku ją cych M urzynów , k tó rz y chcą tra tw ę złupić. Nasz o lb rz y m i flis a k rzuca się na n ich z drągiem, a M u rz y n i przerażeni w id o kie m olbrzym a dają się ła tw o przepędzić z rz e k i i wybrzeża.

Zaczepiony flis a k je st wszakże ta k i zły, że razem z to ­ warzyszem puszcza się w pościg za rabusiam i i wraca

Cytaty

Powiązane dokumenty

W takiej sytuacji biologia teoretyczna istnieje na świecie półform al- nie, w Polsce jest zupełnie obca, nie w ykształciła swego statu su nauki, oscylowała

Ponadto delegowanie uprawnień powinno wiązać się z zapewnieniem pracownikowi oparcia i opieki, które naprowadzą go na drogę do prostego osiągnięcia celu, a nie tylko

Informacja o filmie dotyczy: tytułu filmu, daty produkcji, długości filmu, aktorów grających główne role oraz opłaty pobieranej za wypożyczenie kasety z

nie całkow icie negatywne stanow isko wobee projektu kom isji i całkow icie odłączyć się od tego projektu". Rewolucja w

S.  Bagge,  rec.  cyt.  książki  Sh.  Ghosha,  „Journal  of  English  and  Germanic  Philology”,  2013 (112), 1, s. 99 (cała rec., s. 98−100). 17  

Na początku gdy zamieszkał ze mną był wystraszony, trząsł się i chował za kanapę.. Z czasem przyzwyczaił się do nowego otoczenia i częściej wychodził ze

It is decidedly strange that no iron core pins are visible on the inside of the Hercules sculpture, but that core material can be seen in the arms and legs?. The absence of core

Dwaj inżynierow ie, któ rzy na wieży ciśnień mon tują stację przekaźnikową telewizji, dziewięcuokrot- nie pokonali już pwymi nogam i wysokość M ount