• Nie Znaleziono Wyników

50 lat Miodowa - Leszno : wspomnienia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "50 lat Miodowa - Leszno : wspomnienia"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

Ludwik Wołodkiewicz

50 lat Miodowa - Leszno :

wspomnienia

Palestra 2/5-6(8), 19-32

(2)

LUDWIK W OŁODKIEW ICZ adwokat

5 0 lał Miodowa — Leszno

W sp o m n ie n ia

Przeszło 50 lat już upłynęło, ja k jestem w stałym kontakcie z naszym św iatem praw niczym . W iele się zm ieniło w ty m okresie, dużo ludzi p rze­ sunęło się przed oczam i, n iek tó rzy n aw et b ardzo interesu jący . To, co bezpośrednio przeżyłem , zeb rane jak o w spom nienia, może m ieć pew n ą tre ść i rzucić św iatło n a n iek tó ry ch łudzi i ich obyczaje, dlatego też w fo rm ie gaw ędy chcę w spom nienia te utrw alić. Nie będzie to m onografia o najw yb itniejszych praw n ik ach polskich z tego okresu — ot, w ycinek z ży­ cia i nic w ięcej. W ybaczą m i ci koledzy, których pom inę w e w spom nie­ niach, chociaż n a pew no takich w spom nień są w arci. Bezpośredniość ty ch w spom nień z n a tu ry rzeczy ogranicza ich zakres do tych osób, z k tó ry m i bliżej się stykałem .

Będąc stu d en tem U n iw ersy tetu P etersb u rskieg o w latach 1907 — 1911, często byw ałem w W arszaw ie i prak ty czn ie sty k ałem się z życiem sądo­

wym , poniew aż śp. m ój ojciec był kom ornikiem sądowym. Słyszałem wiele opow iadań o w y b itn y ch p raw nikach, o m ecenasach Pepłow skim , W róblew skim , Ancu, D unin ie i całym szeregu innych. Nie będę tu po­ w tarzać przyw iązanej do ich postaci anegdotycznej treści, bo rzeczy te są znane, a poza tym nie b y ły b y cne, że tak powiem , z pierw szej ręki.

Dla w yjaśn ien ia zaznaczam , że kolejność nazw isk w ym ienionych w niniejszych w spom nieniach nie o dgryw a żadnej roli.

Ju ż ja k o uczeń g im n azjaln y n iejedn o k ro tnie słyszałem w ypow iadane nazwisko: K o r w i n — P i o t r o w s k i . W idyw ałem też czasam i tego, k tó ry je nosił, w Alenach U jazdow skich w kabriolecie, z kozakiem na koźle. B ył to okazały, pokaźnej tuszy jegomość, o k tó ry m cho dziły po W arszaw ie przeróżne gaw ędy. M iędzy in n ym i i ta , że n ieprzychylnie tra k to w a n y przez rodziców p an n y N., rozegrał ostateczną staw kę w b a r ­

(3)

20 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5—6

dzo o ry g in aln y sposób. K iedy p an n a N. z m atk ą pojechała do Ciechocin­ k a na ku rację, K o rw in podążył za nim i swoim kabrioletem . Nie p rz y ję ty przez panie pod pozorem , że są nieobecne, kazał pod d rzw iam i ich a p a rta m e n tu w hotelu M illera położyć fu tro i ośw iadczył, że poczeka pod drzw iam i na ich pow rót. N a tak ie dictum, p an ie m usiały się z nim rozm ówić i d efin ityw n ie dać m u kosza.

Po ty m „w yczynie” aż huczało w W arszaw ie, k tó ra w ubiegłym w ieku n ie była zbyt w ielkim m iastem .

P am iętam rów nież inny huczek, ja k i pow stał p o jak im ś pojedyn k u K orw in-Piotrow skiego. Za zastrzelenie w ty m pojed yn ku jakiegoś ofi­ c era rosyjskiego, K orw in-P iotrow ski, jak o szlachcic, został Skazany na k a rę tw ierdzy , w k ró tce potem łask ą cesarską zw olniony od odcierpienia k ary . Nic więc dziw nego, że K o rw in uchodził za kogoś, z kim trzeb a było postępow ać b ard zo ostrożnie.

J a zetknąłem się z nim bezpośrednio w 1911 roku, w pierw szych m ie ­ siącach ap lik acji sądow ej. W iedziałem o nim , że jest „zadziora”, że m iał kiedyś spory m ają te k , że jest b ra te m G ab rieli Zapolskiej i że poli­ tycznie skłania się do konserw y. Ze w zględu na postępow e poglądy ów­ czesnej m łodzieży, k tó ry ch też byłem w yznaw cą, odczuw ałem pew ien rodzaj pow ściągliw ej rezerw y w stosunku do K orw ina.

P o pierw szej m o jej sesji sądowej (aplikanci na sesję w k ład ali m u n d u r urzędniczy) szedłem k o ry tarzem , a p rzede m ną toczyła się b ard zo o bfita w k sz ta łty sylw etka K orw ina. Na w prost n as szedł w m und urze ówczesny prezes Sądu Okręgowego, Tim ofiejew . K orw in, zginając się po sam pas i nisko pochylając głowę, m ocnym basem zahuczał: „Czest’ im ieju k ła - niatsia W aszem u P riew oschoditiełstw u (Mam honor najniżej kłaniać się W aszej E kscelencji)”. D oznałem w ted y uczucia pełnego niesm aku, bo choć rozum iałem — jako urodzony w niew oli — konieczność n ien a raż a - nia się wrogowi i choć w idziałem p rz e ja w y schlebiania, ale ty lk o ze stro ­ n y ludzi słabych i zależnych m ate ria ln ie od w ładzy, to jeidnak i to ­ w arzysko, i społecznie uw ażałem ten w m oich oczach n a d m iern ie czoło­ b itn y ukłon P olaka za nieprzyzw oitość. Rozm yślając o ty m , usłyszałem ponow nie sten toro w y głcs K orw ina i zobaczyłem te n sam ukłon, zre­ dukow any już do 2/a, a przed K orw inem — w m u nd urze woźnelgo au d ien - cjonalnego, którego K orw in w itał po polsku: „K łaniam się nisko p an u w oźnem u”.

K iedy tegoż d n ia tenże K orw in, k tó ry wczoraj w itał się ze m n ą „Dzień dobry, K olego”, a dzisiaj, widząc .mnie w m undurze, zaw ołał z tak im sam ym pochy leniem ja k dla woźnego: „M am honor pow itać p an a sędziego” — zrozum iałem , że w tej rzekom ej uniżoności K orw ina tk w iła

(4)

N r 5—6 50 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 21

głęboka im p ertyn en cja i że taki sam ukłon złożyłby m undurow i wiszące­ m u n a kołku. M oskale rzeczywiście ta k pojm ow ali jego rzekom ą czoło­ bitność.

Dalsze z nim stosunki m iały m iejsce przez bliższe m oje k o n ta k ty z mec. K azim ierzem Swieiszewskim. K orw in bardzo często przychodził do k aw iarn i, w k tó re j „rezydow ał” mec. Swtieszewski, a ja ze w zględu na osobistą znajom ość ze Sw ieszew skim byłem tolerow any przy ich stoliku.

O kres św ietności m inął. K o rw in przed w ybuchem I w ojny św iatow ej był już dobrze p o d tatusiały m panem , jeszcze u b ran y m sta ra n n ie i czysto, ale w czasie I o k u p acji trochę się zew nętrznie zaniedbał. P am iętam jego s ta ły zw rot p rzy pow itaniu w ypow iadany m ocnym głosem: „Oj czasy, czasy”. U siebie w dom u w itał każdelgo wchodzącego grom kim „Niechaj będzie pochw alony Jezu s C h ry stu s”. Za b iu rk iem m iał na ścianie roz­ p ięty czarny, duży krzyż. Czy religijność jego b y ła n a tu ra ln a i szczera, czy też stanow iła d ek o racy jn ą stronę i pew ien styl, tru d n o mi powiedzieć, bo niew ątp liw ie zdradzał on duże telndencje do pozy.

N aw iązując do stolika mec. S w i e s z e w s k i e g o , zajm ę się teraz jego osobą. Był to w ysoki, o ty ły m ężczyzna z g ru by m i w argam i i wiecz­ ny m cygarem w ustach. K piarz i facecjonista zaw ołany. Pozornie cynik, a w gruncie rzeczy bardzo d o b ry i uczynny człowiek. W ysoka in telig en ­ cja, lotność, język cięty, czasam i bardzo zjadliw y. T ryb życia bardzo orygin aln y. Rano sądy, w południe! śniadanie u A rkusza (handelek win, pokoje do śniadań) na ro g u M iodowej i K ap itu ln e j, zmów sądy, potem pow rót do dom u i sen. Od 19 p rzyjm ow anie in teresan tów , a o 21 k a w ia r­ nia: n a jp ie rw Udziałow a (róg A lei Jerozolim skich i Nowego Św iatu), w k tó rej p o b y t trw a ł bardzo długo, potem k ró tk a zm iana na Café V a r­ sovie (Nowy Ś w iat 5) i już do końca k aw iarn ia ho telu Polonia. Koło 12 w nocy kolacja u Bachusa, róg M arszałkow skiej i Widok.

Nie m ylę się chyba, jeśli powiem , że nie b y ło takiego d n ia w roku, żeby mec. Sw ieszew ski zm ienił try b życia. A trzeb a się b yło wczuć w jego stan , k ied y w iedział, że pierw szego dnia Św iąt Bożego N arodzenia i W ielkiej Nocy k aw iarn ie są nielczynne! Nie było deszczu czy pogody, k tó re m ogłyby go zatrzym ać w dom u.

P rz y stoliku mec. Swieszew skiego cyrkulowali adw. B ronisław K oerer, adw. Rom an Łabędzki, M eklem burg, konsul Loevenberg, K o rw in - -P iotro w sk i,’ adw. L uksem burg, naczelnik w ydziału statystycznego m agi­ s tr a tu Zakrzeiwski, n a zm ianę ktoś z b rac i G roniew skich, dw aj bracia Lubodzieccy i szereg innych. J a starałem się tam bywać, k ied y tylko m ogłem , bo stolik ten stanow ił dużą a tra k c ję d la m łodego człow ieka.

(5)

22 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5—6

Ze m ną byw ał przyjacięl m ój, ówczesny ap likan t sądowy, adw okat S tefan S ztrom ajer.

M y dw aj m łodzi w ty m tow arzystw ie chłopcy praw o d e b itu zaw dzię­ czaliśm y tem u, że m ec. Świetszewski b ył w swoim czasie sek retarzem

Z jazdu sędziów pokoju, tzw . W iejskiego, a mój ojciec sek retarzem takiegoż Z jazdu, ale M iejskiego; stąd zażyłe starszych panów stosunki i m oje z tego ty tu łu upraw nienia. Stolik m ecenasa Sw ieszew skiego by ł kuźnią dow cipów i pow iedzonek, k tó re obiegały potem całą W arszaw ę (o nie­ k tó ry ch z nich — dalej).

M ecenas Sw ieszew ski m iał doskonałą k lien telę, przew ażnie re k ru tu ­ jącą się z podw arszaw skich ■ ta k zw anych „ b ad y larzy ” , i do połowy pierw szej okup acji prow adził praw ie w yłącznie sp raw y cyw ilne z po­ m yślnym i w ynikam i ta k co do sam ej rzeczy, jak i wysokości pobranych honorariów . W drugiej połowie o k u p acji w zasadzie przerzucił się na p ra k ty k ę k a rn ą i osiągnął w niej b ardzo pow ażne sukcesy. N igdy nie należał do g ru p ek adw okackich zw iązanych z p a ru w y b itniejszy m i o broń­ cam i karnym i: zawsze szedł samopas.

Pozorne sław y b ały się ja k ognia jego złośliwości i ciętych powiedzeń, a n aw et uznane wielkości w olały go unikać. A propos: śm ieszne było jego poznanie się z m łodym w ted y m oim kolegą i rów ieśnikiem Mie­ czysław em E ttin g erem , synem znakom itego przedstaw iciela obrońców k a rn y c h , H en ry k a E ttin g era. K iedy Miecio m u się p rzed staw ił (był tak i zwyczaj w ówczesnej palestrze, że m łodzi koledzy uw ażali za obow iązek p rzedstaw ian ie się starszym ), Sw ieszew ski zaw ołał: „Co? K olega tak i m łody, a już E ttin g e r!”.

W pierw szym o kresie okupacji Sw ieszew ski uskarżał się, że tro chę zm niejsza m u się k lien tela, a na m oją uwagę, że n a pro w in cji koledzy dobrze zarab iają, odpow iedział, że przecież nie m oże w yjechać z W ar­ szaw y, bo odpadną k u ltu ra ln e rozryw ki, ja k k o n c e rty i te a tr. K ied y pow iedziałem , że nigdy ch y b a nie chodzi do te a tru , bo przecież m usi być w U działow ej, z niezm ąconym spokojem odpow iedział: „T ak kolego, ale będąc w W arszaw ie — m ogę”.

J a osobiście raz jed e n stałem się o fiarą jego ciętego języka. K iedy w 1915 roku, po utw orzeniu sądów obyw atelskich, w szedłem do Udziało­ w ej, Sw ieszew ski z cały m nam aszczeniem podniósł się od stolik a i po­ w iedział do m nie: „U szanow anie p anu sędziem u”. O dpow iedziałem , że przecież nie jestem sędzią, a Sw ieszew ski z niezm ąconym spokojem dodał: „To dziw ne, kolega ta k i m łody — i nie sędzia”. Złośliwość tego pow iedzenia staje się zrozum iała na tle ówczesnej sy tu a c ji w k raju . Po opuszczeniu W arszaw y przez R osjan w dniu 1 sierpnia 1915 r. i w ejściu

(6)

N r 5—6 50 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 23

Niemców, pow ołany w o sta tn im ok resie panow ania rosyjskiego K om itet O byw atelski p rz y stą p ił do tw orzenia zalążków sam orządu i państw ow ości, a m.i. do tw orzenia w łasnego sądow nictw a. W obec tego, że starsza gene­ rac ja odnosiła się do tych poczynań z rezerw ą, K om itet O byw atelski o p arł się w te d y n a m łodszym elem encie adw okackim , zrzeszonym w K ole P raw ników , i z jego szeregów powołał w ielu n a sędziów. Z resztą samo­ dzielny żyw ot tego sądow nictw a był k ró tk i, bo zaledw ie trzym iesięczny. W 1917 roku, ju ż pod egidą par force tw orzonej polskiej państw ow ości w postaci R ady R egencyjnej, pow stały sądy królelwsko-polskie. S traciłem w ted y przez 3 la ta k o n ta k t z W arszaw ą, sędziując, a potem ad w okatując w Łom ży (o łom żyńskiej ad w o k atu rze opow iem oddzielnie).

Po pow rocie do W arszaw y i zajęciu się p rak ty k ą , siłą rzeczy nie m ogłem byw ać stale w U działow ej, ale ilekroć ta m w stąpiłem , spotyka­ łem zawsze Sw ieszewskiego. Będąc Czasami obecny przy w prow adzaniu przez niego spraw , nie m ogłem w prost pojąć, kiedy ten człow iek zdobywa wiadomości praw nicze (przytoczony wyżej try b życia) i kiedy czyta ustaw y. Raz w p ew n y m procesie cy w iln y m w ynikła zupełnie przygodnie kw estia zastosow ania przepisów tra k ta tu w ersalskiego. Sw ieszew ski bez zająknienia zacytow ał odpow iedni p a ra g ra f i tek st przepisu, k tó ry nie m ógł być w częstym użyciu. Poniew aż uw ażałem , że zachodzi tu im prow i­ zacja, zanotow ałem pow ołany arty k u ł, by skontrolow ać jego treść. K iedy w domu zajrzałem do tek stu, ze zdum ieniem stw ierdziłem , że Sw ieszew - ski nic nie przekręcił. Spotkaw szy się z nim u A rkusza, zap ytałem wręcz 0 to. Sw ieszew ski w y jaśn ił m i, że zawdzięcza to swej dobrej pamięci. P rzy okazji — i ja k b y na potw ierdzenie tego — opow iedział m i pew ne zabaw ne zdarzenie. Jeszcze jak o stu d en t m iał okazję być kiedy ś n a c z w a rt­ ku literack im u D eotym y (Łuszczewska). T ak się złożyło, że D eotym a była

w t n a stro ju i uproszona — im prow izow ała. K iedy w zruszeni słuchacze

uspokoili się nieco, Sw ieszew ski w stał nag le i oświadczył: „Ja te n w iersz znam , pozwoli wieszczka, że go w ypow iem “ — i pow tórzył dosłow nie to, co było w im prow izacji. W szyscy się stropili, a Swieszew ski, cału jąc ręce im pro wiz a to rk i, w yjaśnił jej, że pierw szy raz słyszał im prow izację 1 pow tórzył ją z pamięci.

Oczywiście p rzy takiej pam ięci nie istniało dla niego zagadnienie no­ tatek.

W iele było śm iechu, jak Sw ieszew ski, stając w spraw ie z H enrykiem Konicem jak o przeciw nikiem , po w ypow iedzeniu obrony przez m ecenasa Konica (profesor p raw a cyw ilnego na U niw ersy tecie W arszaw skim ) z zim ­ ną krw ią ośw iadczył: „Z dużym zainteresow aniem w ysłuchałem w y­ wodów kolegi adw okata K onica, nie m ogę ich jed n a k podzielić, bo pan

(7)

24 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5— 6

«profesor Konic» na tak iej to a tak iej stronicy swojego podręcznika «Praw a cyw ilnego» w ypow iada odm ienny p o g ląd ”. I tu z pam ięci przy ­ toczył d łu g i cy ta t z książki swego przeciw nika.

N iezapom niane są dow cipy SwieszewSkiego w okresie kołow rotków m in iste ria ln y c h . W szystkie zm iany p ersonalne z o kresu do 1926 roku sp o ty k ały się z jego ciętym i, a nieraz bardzo złośliw ym i pow iedzeniam i. Je d n o ty lk o było trochę n iep rzy jem n e, że w tych pow iedzeniach n ie ­ jed n o k ro tn ie w yk p iw ał ludzi na po d staw ie takich czy innych d efektów fizycznych. N iektóre jego pow iedzonka chodziły z ust do ust. Na przy­ k ład adw o kat J. n ie grzeszył n adm iern ą czystością. Św ieszew ski puścił zaraz kaw ał: „K to nosi czystą bieliznę? Mec. J . ”.

Był bardzo godny i pow ażny człowiek, m ecenas F abiani, zawsze sta ­ ran n ie i dobrze u b ran y , w zachow aniu powściągliwy i zrów noważony, m ający k lie n te lę ary sto k raty czn ą. Św ieszew ski, n ib y przez om yłkę, m ó­ wiąc o nim , użył zw rotu „m ecenas P a w ia n i”, co przyrosło do m ecenasa na dłuższy okres.

W o kresie pierw szej oku p acji niem ieckiej był ta k i parom iesięczny okres, że N iem cy w yznaczyli sędziów okręgow ych Niem ców i z udziałem tłum acza sąd zili po niem iecku spraw y. Św ieszew ski daw ał sobie znako­ micie rad ę bez tłum acza. Na jed n ej z rozpraw w yw odził coś z nieodłącz­ ną ręk ą w kieszeni. N iem iec zw raca m u uwagę, że trzy m a ręk ę w k ie­ szeni. Św ieszew ski z niezm ąconym spokojem i z n aciskiem oświadcza:

„Tak, ale w sw o je j”. Odpowiedź bardzo śm iała i odw ażna, a jednocześnie pełna złośliw ej aluzji.

K ończąc m e w spom nienia o tej ch arak te ry sty c z n e j sylw etce, m uszę tu jeszcze pow iedzieć w p aru słowach o o statn ich chw ilach jego życia. B y­ w alcy Polonii zaczęli się rozfoijać, Św ieszew ski przestał do n iej przycho­ dzić. M ając z n im zawsze m iłe k o n tak ty , odw iedzałem go p arok ro tnie na W spólnej. Na jakiś tydzień przed śm iercią Św ieszew ski baw ił m nie tak im eto dialogiem . Na zw ykłe pytanie, jak się czuje, oraz na w yrażoną przeze m nie nadzieję, że w krótce pow róci do pracy, Św ieszew ski odpowiedział: „Kolego, przecież ja i teraz p racuję. Ot, choćby w czoraj przyszedł do m nie Łopacki (znany przedsiębiorca pogrzebow y — uw aga m oja L. W.j, aby wziąć m ia rę na tru m n ę. Podał m i w ysoką cenę ze w zględu na rozm iar tru m n y , a ja m u tłum aczyłem , że do śm ierci jeszcze schudnę, m usi więc liczyć ta n ie j”. Po tak im m ak ab ry czn y m dowcipie gaw ędził ze m ną bardzo p rzyjem nie.

C hciałbym tera z poświęcić parę słów obrońcy sądow em u B e n t k o w ­ s k i e m u . P odstaw ą jego obrony stanow iło bardzo często k łan ian ie się sądowi. C hudy, drobn y , w poplam ionym i zatłuszczonym fra k u — bardzo

(8)

N r 5 - 6 50 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 25

zabaw nie w yglądał. N a M okotowie przy ulicy L angnerow skiej (było to już za tzw. rogatką) b y ł sąd gm inny (sądy g m in n e stan o w iły odpowiednik sądów pokoju d la wsi, a sędziowie gm inni wchodzili w skład Z jazdu sę­ dziów pokoju). Sędzią był w łaściciel Skolim ow a P re k ie r, Polak, zacny człow iek, o w ysokiej in telig en cji i dowcipie (z w ykształcenia p raw nik i filolog). P re k ie r sądził jak rasow y sędzia pokoju. P rzew ażn ie doprow a­ dzał do ugody, te re n i ludzi znał znakom icie, a był b ardzo dow cipny i „odw alał” kaw ały. W krótce po u staniu I okupacji sp raw y m ieszkaniow e b y ły bardzo p rzy k re i n a ty m tle w yn ik ały przew lekłe spory. B entkow ski broni pozwanego. Św iadkow ie ustalają, że pozw any obrzydza współżycie, załatw iając k ró tk ie p o trzeby fizjologiczne pod oknem gospodarza. Powód popiera pozew, a sędzia P re k ie r, zw racając się do B entkow skiego, pyta: „A co p a n pow ie w obronie sw ego m oczodaw cy?”. Scen tego rodzaju było w ty m sądzie wiele. D latego też k ied y now e sądow nictw o zaczęło p rzy ­ s tra ja ć się w uroczyste form y (czasami niepotrzebnie), sędziego P re k ie ra przeniesiono na em e ry tu rę .

Z najw iększym szacunkiem m uszę p arę słów powiedzieć o adw okacie B e n z e f i e , którego raczej z daleka „podglądałem ”, ale z który m nie w iązały m nie bezpośrednie stosunki.

S ądy pdkoju b y ły rozrzucone na ów czesnych p ery feriach W arszaw y {sędziowie otrzym yw ali ryczałt na m ieszkanie 1000 rub li rocznie i aby zaoszczędzić na kom ornym , w ynajm ow ali tań sze lokale w tak ich p u n k ­ tach, jak W ołyńska, D obra, Nowy Zjazd, B rukow a itp.). Benzef m iał bardzo liczną k lie n te lę ta k w sądach ogólnych na M iodowej i P lacu K ra ­ sińskich, jak i w sądach pokoju. Był to człow iek o niew ielkich potrzebach osobistych, ipoza tym niezw ykle bezinteresow ny. Z agadnienie honorarium nie istniało dla niego: b rał to, co m u w etknięto w rękę, a jeżeli sum a była większa (staw ka B enzefa w ynosiła 1 — 3 rb. w sądzie pokoju, 3 — 5 rb. w sądach ogólnych), to nie w y k orzy stan ą resztę składał w aktach i zw racał potem klientom . P rzy tak im n astaw ieniu do pieniędzy nie ko­ rzystał z dorożek i biegał na te rm in y — dla pośpiechu — nie po chodni­ ku, gdzie był tłok, letcz jezdnią koło rynsztoków . M ały, zasuszony i po­ m arszczony, bez zębów, stanow ił sylw etkę b ard zo c h a ra k te ry sty c z n ą , przyznać zresztą trzeb a — znaną w całej W arszaw ie, szanow aną przez swoich i obcych, a naw et kochaną. Jeżeli dodać do tego, że w d n i upalne biegał po W arszaw ie w w yru d ziały m fra k u i jak ich ś kolorow ych spod­ niach, to obraz m am y kom pletny.

Poniew aż n iek tó ry m opis fra k a może się w ydać niejasn y, zaznaczam , że adw okaci do w ybuchu I w ojny św iatow ej staw ali przed sądam i we frakach, trak to w an y ch tak ja k m u n d u r i często narzucan ych n a kolorowe

(9)

26 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5— e

spodnie. A dw okaci przysięgli m ieli wipinane sre b rn e p a le tk i z w y ry ty m „sw odem zakonow " (słupek z ksiąg, n a górze korona; stąd pow iedzenie P uszkin a: „W Rossii n ie t zakona, a tolko stołp i na stołpie k o ro n a ”), po­ m ocnicy adw okatów w pinali em aliow ane znaczki u niw ersyteckie, a obroń­ cy sądow i poza frak iem żadnych znaczków nie w pinali. W okresie I o k u ­ p a c ji w prow adzono jako stró j d o ciem nego g a rn itu ru sz arfy (adw okaci lila, sędziow ie zielone, p ro k u ra tu ra czerw one) z em aliow anym znakiem p rze d staw ia jąc y m o rła w środku i z n apisem w otoku „Honor i O jczyzna” . P o tem w prow adzono togi, k tó re o b o w iązują.d o dziś.

R ozum ując życiowo, trz e b a stw ierdzić, że Benzef był ja k b y m nichem w klaszto rze, k tórem u było n a imię pomoc i obrona każdego, kto tego potrzebow ał.

Tego ro d zaju ty pem była czcigodna sylw etk a m ecenasa S t a n i s ł a ­ w a S z c z e p a ń s k i e g o , o k tó ry m m uszę się wypow iedzieć z n a j ­ głębszym szacunkiem . M nich w klasztorze praw a — oto k ró tk a , ale do­ s a d n a c h a ra k te ry s ty k a tego człowieka. A dw okat o głębokiej w iedzy, n iezw ykła sum ienność i staranność w opracow aniu pow ierzonych sp raw , „ben ed y k ty ń sk a pracow itość“ — oto bez żadnej przesady cechy c h a ra k te ry ­ sty czn e m ecenasa Szczepańskiego.

M a te ria ln ie niezależny, bo był długoletnim rad cą p raw n y m B anku D yskontow ego. Poza ty m zarabiał dobrze. Był rów nież niezależny w za­ k re sie stosunków rodzinnych jak o k a w a ler, m ający na sw ym u trzy m an iu ty lk o niezam ężną siostrę.

N ik t ta k dobrze i prosto n ie um iał nazy w ać rzeczy po im ieniu i m ówić p ra w d y p ro sto w oczy ja k m epenas Szczepański. D rażniła go niesu m ien - ność w p ra c y i z najw ięk szy m lekcew ażeniem tra k to w a ł kolegów , k tó rz y po łeb k ach tra k to w a li spraw y, szukając w nich łatw ego zysku i reklam y. B y w ały w ypadki, że na k o n ferencjach u siebie n iejed n o k ro tn ie p rzy k li­ e n ta c h sponiew ierał tzw . m ecenasa, k tó ry bez przygotow ania i pogłębie­ n ia k w estii przychodził do „Szczepana” na poradę. M ecenas Szczepański o stro p rzeciw staw iał się w szelkiej łatw iźnie, a p y tan y o n iek tó re zagad­ n ien ia n a k o ry ta rzu przez kolegów sp ry ciarzy , zbyw ał ich pogardliw ym m ilczeniem lub n iep rzy jem n y m w ark n ięciem odsyłającym do kodeksu lu b ustaw y.

Chcąc pow ażnie i sta ra n n ie prow adzić skom plikow aną spraw ę c y w il­ ną, każd y rozsądny i sum ienny adw okat opracow yw ał m ate ria ły i p rze d ­ sta w ia ł je mec. Szczepańskiem u, a n astęp n ie, bazując na jego opinii, spo­ k o jn ie przeprow adzał techniczną stro nę procesu. B łędu w opiniach m ec. S zczepańskiego nie było nigdy. S ąd y rosyjskie, a potem polskie bardzo« go szanow ały.

(10)

N r 5—6 50 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 27

Podstaw ę w jego obronach stanow iło b adan ie św iadków , p rz y czym praw ie nigdy przy tych czynnościach nie k o rzystał z zastępstw a kolegów . S ta ra ł się w yczerpać m a te ria ły w sp raw ie do końca. Ja k o (przeciwnik m ec. Szczepański był b ard zo niebezpieczny, aczkolw iek n ig d y nie używ ał ż a d ­ nych chw ytów czy sztuczek. P am iętam , ile przelżyłem jak o m ło dy czło­ w iek, kiedy po raz pierw szy zetk n ąłem się z mec. Szczepańskim ja k o jego przeciw nik procesowy. N auczyłem się w ted y w spraw ie p raw ie k aż­ dej litery. P o te ta zawsze staw an ie przeciw ko m ec. Szczepańskiem u b yło dla m nie św iętem zawodowym.

Już po pierw szej w ojnie zgłosiła się do m nie z pow ażnym p rocesem m ajątk o w y m starsza, godnie w ygląd ająca osoba i prosiła o pomoc. W to ­ ku rozm ow y stw ierdziłem , że korzy stała ona z pomocy mec. Szczepańskie­ go, dlate|go też zapytałem ją, po co szuka pomocy u m nie, ja b ow iem nie stanow ię tak w ysokiej k lasy. D am ulka w yjaśniła m i, że docenia m oją skrom ność, ale m a do m nie zaufanie; poza ty m woli n a w e t p rzeg rać spraw ę, niż być opryskliw ie tra k to w a n a przez swego w łasnego m ecen asa, k tó ry n a nią krzyczy. „Szczepan” rzeczyw iście nie znosił kw ilen ia i bzdur, sam b y ł rzeczowy i tego żąd ał od ludzi, d am a zaś z 'tzw. p ó łto rej szlach ty uważała, że należą się jej specjalne względy. U pew niw szy się przez telefon, że mec. Szczepański co do 'tej k lie n tk i zgłasza zu p ełn e

désintéressem ent, spraw ę p rzy jąłem i przeprow adziłem pom yślnie.

T ra k tu jąc ludzi trochę z w ysoka, był mec. Szczepański jed n y m z n a j­ lepszych kolegów. N ie było pogrzebu kolegi — a zwłaszcza takiego, k tó ry nie błyszczał (czasami fałszywie) za życia — żeby nie było na n im mec. Szczepańskiego. Ludzie w iedzieli, że z nieboszczykiem niew iele go łączyło, m im o to jed n ak p rzek ład ał te rm in y sądowe i asystow ał na pogrzebie. W dowom po kolegach św iadczył dużo dobrego i m iał swoje szablonow e w izyty św iąteczne u pań, z k tó ry m i nic go nie wiązało poza w spom nie­ n iam i przeszłości dotyczącej zm arłego m ęża, kolegi. Żle się ułożyło życie naszego pokolenia, że n ik t nie mógł być na pogrzebie śp. m ec. S zczepań­ skiego, k tó ry u m arł w czasie pow stania (zdaje się z głodu) i o k tó ry m naw et nie wiem, gdzie jest pochowany.

Nigdy n ie zapomnę, kiedy na w ygasającej sesji S ądu A pelacyjnego za­ stałem m ecenasa na sali. Poniew aż już sp ra w nie było, zap ytałem , czy czeka na spraw ę, a on z całym spokojem w yjaśnił mi, że na dziś w y zn a­ czono ogłoszenie w yroku. Pozw oliłem sobie dodać, że chyba szkoda czasu na takie czekanie, ale mój m ecenas powiada: „Trzeba być, bo nie w iad o­ mo, jak ie głupstw o przyjdzie do głow y w ysokiem u sądow i”. T ak a s k ru ­ pulatność w prow adzeniu spraw pow odow ała, że w spraw ach m ec. Szcze­ pańskiego sąd z najw iększą uw agą staw iał k aż d y przecinek, licząc się

(11)

L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5—6

z tym , że każde n iedopatrzenie lub b łąd spotka się z bezlitosną k ry ty k ą. W okresie drugiej okup acji w yrosłem już z okresu m łodzieńczego i staw ałem się częściowo ró w nopraw nym p a rtn e re m M ecenasa. Spotkałem go kiedyś w bufecie Sądu Okręgowego. K aw a, gaw ęda... P o trochu do­ gadaliśm y się, że nie um ie on poza k a rtk a m i nic zdobyć i byw a głodna- w y. Śm iejąc się, zaproponow ałem kotlet. Mele. Szczepański odm ów ił tłu ­

m acząc się, że to bardzo drogo, a poza ty m n ie m a pieniędzy. Z apew ni­ łem go, że to będzie bardzo tanio, i poszliśm y na kieliszek w ódki z dużym porządnym k o tletem na ulicę M iodową 21 (okupacyjny m ały szynczek utrzy m y w an y przez kaszubkę w ysiedloną znad morza). S tarszy pan był zachw ycony, że ta k dużo i sm acznie zjadł. Na d rug i dzień spotyka się ze m ną i prosi na śniadanie, chcąc m i jednocześnie zwrócić tych p a rę złotych, k tó re w ydałem wczoraj. O dm ówiłem . Rew anż był bardzo przy­ jem ny, zdaje się w D ziekance u Paw łow skiego. Nie m ógł mój in te rlo k u ­ tor w yjść z podziwu, że w szystko je^sit, czego człow iek zechce, i że ten niedostatek żywnościow y to ty lk o lokalne zagadnienie. W bliższych ga­ w ędach próbow ałem go przekonać, że „nie trzeb a trz y m ać ” w garści k u ­ ponów i listów zastaw nych (miał ich sporo) i m im o niższego ku rsu zde­ cydow ać się na sprzedaż. Z daje się, że tylko częściowo go przekonałem , bo przyzw yczajenie do ulokow anej w arto ści oraz obaw a, że ruszy się k a ­ p itał przeznaczony na zabezpieczenie starości, nie d a ły się przezwyciężyć. W każdym razie po ty ch naszych rozm ow ach częściej urządzaliśm y sobie k o tle ty „schabow e” lub „cielęce” , a m ój godny kom pan zawsze był z tego bardzo zadowolony.

Na m arginesie trz e b a zaznaczyć, że ciekaw a je s t reakcja, z jak ą ludzie ustosunkow ują się do w ielu spraw . M ecenas Szczepański n ie był ani sk ą­ py, ani niep o rad n y życiowo, tra k to w a ł jed n ak to, co było odłożone, jako rezerw ę i nie um iał pogodzić się z fak tem , że m ożna to zużyć na bieżące utrzym anie. M oja skrom na osoba sp raw y te m u w yjaśniła.

Z am ykając to w spom nienie o czcigodnym rep rezen tan cie naszego za­ wodu praw niczego, nie mogę pow strzym ać się od w yrażenia uczuć głębo­ kiej czci dla tej o ryginalnej i w artościow ej jednostki. Społeczeństw o, k tó re m a takich rep rezen tan tó w , godnie może w spółzaw odniczyć z n a j­ lepszymi.

A dw okatura ówczesna dzieliła się w yraźnie na trzy g rupy: k ra t- kowców, prow adzących in teresy i obrońców karn ych . Stanisław Szczepański był w ybitnie k ratkow ym adw okatem . Do tej sam ej g rupy zaliczam mec. W i n c e n t e g o B i s k u p s k i e g o . P rzy sto jn y , siw y starszy p a n ze staran n ie u trzy m an ą brodą, tw a rz spokojna i pełn a .powagi, p ra k ty k a

(12)

roz-N r 5__6 30 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 29»

legła, przede w szystkim tzw. kaleków ki (spraw y o odszkodowanie za nieszczęśliw e wypadki) i ob ron y konsystorskie. B ył to ojciec p rzyjaciela mego, adw okata M ieczysław a Biskupskiego (zam ordow anego w Oświęci­ miu). Proszę sobie uprzytom nić, ja k w ielką m iałem przyjem ność, kied y siedząc n a sesji jako k an d y d at do posad sądow ych, przew odniczący w y­ działu powiedział na n arad zie do asy stu jący ch sędziów. „Tę spraw ę m u ­ sim y odłożyć, bo jak B iskupski pow iedział, że m a pew ien dokum ent, to na pew no tak jest, bo to pow ażny i uczciwy ad w o k at”. Ja , jak o przyjaciel jego syna, m iałem pełną saty sfak cję, słysząc tak ie słowa uznania pod

adresem jego ojca.

Trzeba w yjaśnić, że Rosjanie, aczkolw iek stanow ili coś zupełnie od­ rębnego od nas, w w ym iarze spraw iedliw ości postępow ali porządnie, a aplikanci asystow ali przy w szystkich naradach. Stanow iło to znakom itą szkołę dla m łodych ludzi i stw arzało d la nich znaczne perspektyw y.

M ecenas B iskupski m iał duże zainteresow ania społeczne, a n aw et był jed n y m z organizatorów P .P .P . (Polska P a rtia Postępow a). Było to w praw dzie kanapow e stronnictw o, ale skupiało elem en ty inteligenckie nie pow iązane z Narodow ą D em okracją. Jeże/li się nie m ylę, należał do tego stro n n ictw a de Rosset, późniejszy poseł, .postać znana w W arszawie.

Poza pracą zawodową i życiem rodzinnym mec. B iskupski byw ał często na śniadaniach, racząc tow arzystw o zdrow ym i niew ym uszonym hum o­ rem , a czasam i bardzo tra fn y m i pow iedzeniam i. K toś chw alił np. dziecko. W odpow iedzi m ec. B iskupski najspokojniej dodaje: „Tak, każde dziecko je st genialne, ale ja zachodzę w głowę, skąd się potem biorą głupi ludzie”. G est m iał b ardzo szeroki, a płacenie rac h u n k u przez młodszego kolegę, k tó ry był dopuszczony do stolika m ecenasa, było absolutnie niedopusz­ czalne. K iedy raz chciałem się zrew anżow ać i poprosiłem o b u telkę wina, zostałem skom prom itow any, bo ten, k tó rem u staw iałem , sam zapłacił rachu nek, a m n ie w dodatku o fu k ał i skrzyczał od sm arkaczy. W ino było jed n a k w y p ite i h u m o r try sk a ł.

M iędzy urzędnikam i sądow ym i osoba mec. B iskupskiego w zbudzała szczery k u lt, bo rzeczywiście m ia ł d a r u trzy m y w an ia dobrych stosunków z ludźm i, nie oglądając Się w yłącznie na p rak tyczn ą ty lk o stronę tych stosunków .

N iestety, w okresie m iędzyw ojennym napłynęło trochę nowego n a ­ ry bk u, a ten nie zawsze pom ijał przy stosunkach z ludźm i ,.stronę p ra k ­ ty czn ą”. Był tak i, w zięty n a w e t adw okat, kol. X, k tó ry nosił p rzy sobie różne gatu n k i papierosów, cukierki, czekoladki i b ilety do kina. Często­ w ał urzędników sądowych zależnie od rang i i płci: jednego takim papie­ rosem , drugiego — lepszym , jed n ą — cu k ierk iem , in ną — czekoladką,.

(13)

•30 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5—8

a w w ypadkach większej w agi w ręczało się d y sk re tn ie b ile ty do kina. K olega X już nie żyje. M ały to był człow iek i trzeb a stw ierdzić, że przed I w ojną dla tak ich ludzi n ie byłoby m iejsca w adw okaturze.

Oczywiście d u żą ro lę odg ry w ały w a ru n k i m aterialn e, k tó re jeidnak w okresie I okupacji, a potem po zakończeniu w ojny bardzo się zmieniły. P rzed pierw szą w ojną słowo „ad w o k at” w ystarczało jak o legitym acja pew nego sta n u posiadania. Jeżeli ktoś n ie b y ł opanow any jak im ś specjal­ n y m nałogiem , to p rz y m niejszych lub w iększych k w alifik acjach zawo­ dowych, przy in ten sy w n ej lub n aw et słalbej pracy zarab iał na bardzo przyzw oite utrzym anie.

Na k o ry tarzach d aw nej Izby Sądow ej, a potem Sądu A pelacyjnego w i­ działo się nieom al codziennie w ysoką suchą fig urę w szary m podniszczo­ n y m g arn iturze. M ała sowia tw arz, oczy n a w ierzchu, k ro k wolny, w y ­ m ierzony. Na ro zpraw ach n ig d y słowa więcej prócz stereotypow ych: „Popieram pozew, wmoseę o zasądzenie kosztów ” , „W noszę o oddalenie pozwu i zasądzenie kosztów ”. K o n ta k ty z kolegam i nikłe, m ożna pow ie­ dzieć żadne. Zachodziłem w głowę, co to za szczególny rodzaj p rak ty k i i dlaczego w ogóle m e t. W a c o w s k i m a jak ąk olw iek p rakty kę. W yjaśniło się, że o trzy m u je on w yłącznie sp ra w y korespondencyjne od kolegów z prow incji, a przy sta ra n n ie zredagow anej apelacji w ystarczyła sam a obecność odw okata. Za każdą „ stó jk ę” otrzy m y w ał mec. W acowski 10 — 25 ru b li i to m u zapew ne w ystarczyło na utrzym anie.

Ja k o m łody człow iek, gorliw ie tra k tu ją c y sp raw y klientów , w za­ sadzie dyskw alifikow ałem w alo ry mec. W acowskiego, ograniczając sw o­ je z nim k o n ta k ty do uprzejm ego obojętnego ukłonu. J a k jed n a k ludzie, a specjalnie m łodzi ludzie ocen iają fałszyw ie innych, w krótce sam się o ty m przekonałem .

Tak się złożyło, że w ja k ie jś w yjątk o w ej ja k dla mec. W acowskiego spraw ie m usiałem z nim pokonferow ać. Chciał m n ie odwiedzić, ale ja go przeprosiłem i ośw iadczyłem , że jako m łodszy p rzy jd ę do niego. M ieszkał na S -to Je rsk iej. Podchodzę do d rzw i n a p ierw szym piętrze. Dzwonka nie ma. N ieśm iało biorę za klam kę, drzw i saime się otw ierają. P rzy w ejś­ ciu pokój z oknem służący za przedpokój, w pokoju k urz i ccś stanow ią­ cego pozory w ieszaka; na ziem i s te rty książek. O tw arte d rzw i do drugiego dużego pokoju, w k tó ry m ta k i sam stan rzeczy: pośrodku duże biurko, n a krzesłach i n a podłodze s te r ty książek. Zza b iu rk a p atrzą m ąd re, w nikliw e oczy i ta sam a, dobrze m i znana sylw etka. Z n iezw yk łą ga­ lan te rią gospodarz w ita gościa, k tó ry m ógłby być jego synem . U cinam y dłuższą rozmowę, poznajem y się bliżej. Ze zdziw ieniem stw ierdzam , że la obo jętn a dotychczas dla m n ie sy lw etk a to w ielka inteligencja, kolosal­

(14)

N r 5—6 50 L A T M IO D O W A — L E S Z N O 31

n a znajom ość lite ra tu ry z p rzew ag ą angielskiej, a przede w szystkim do­ bry , bardzo dobry człowiek. Z daje się, że b y ł kaw alerem . N igdy i nigdzie n ie zauw ażyłem , a b y u d zielał się tow arzysko. Czasam i byw ał na kaw ie w cu k iern i W roczyńskiego (róg P odw ala i S enatorskiej), słynnej z w y­ pieku ciast ponczowych. U W roczyńskiego zbierało -się tow arzystw o tego sam ego m niej więcej pokroju, a więc przede w szystkim em eryci i m iesz­ k a ń c y S tareg o M iasta w tabaczkow ych, długich surd utach . ( • * . ]

D rugą ch arak te ry sty c z n ą c u k ie rn ią w ty m p u nk cie była cuk iern ia Trojanow skiego przy ul. M iodowej pod n r 6. W padało się tam na chw ilę n a pół czarnej. N iezależnie od przygodnych gości spośród adw okatury, cuk iern ia ta m iała stałych swoich byw alców . U rzędow ali tam stale po­ śred n icy różnej m aści, począw szy od norm alny ch pośredników p rzy sprzedażach nieruchom ości aż do ciem nych ty p ó w tzw . w inkel-adw o- kató w . J e d e n z tak ich ty p ó w stalle urzędow ał w te j cu k iern i, m ając w niej ja k b y sw oją kancelarię. Po załatw ieniu o fiary , b rał do dorożki kol. B., wiecznego przed w o jn ą pom ocnika adw okata przysięgłego, i wiózł go do odpow iedniego sądu.

Żal ściskał serce, ja k o dwóch laskach w taczał 'się na salę trzęsący się i połam any kol. B., k tó ry n a rozpraw ie w ygłaszał w pozycji siedzącej (do czego go sędziowie upoważnili) bezzębnym i ustam i tzw . „obronę”. Pożal się Boże, co to b y ła za o brona i jak a z niej korzyść dla k lien ta i kol. B. Je d n o jelst bezsporne, że żył z tego dość d o statn io ów „obrońca” z c u k ie rn i Trojanow skiego. Kol. B. w iedział o sp raw ie ty le, co m u po­ w iedział w dorożce jego p ro tekto r, k tó ry za stójkę płacił kol. B. jakieś m arn e grosze.

Sędziow ie R osjanie, a potem Polacy przez litość tolerow ali w y stąp ie­ n ia koi. B., tra k tu ją c jejgo ośw iadczenia i obronę w spraw ie tak, ja k b y ich w cale nie było. O zależności kol. B. od obrzydliw ego i złośliwego w in kel-ad w o k ata każdy wiedział. W ty m m iejscu chciałbym w yjaśnić, dlaczego kol. B. d o czasu zorganizow ania sądow nictw a polskiego był w iecznym pom ocnikiem adw okata przysięgłego.

Po ukończeniu u n iw e rsy te tu m łodzi ludzie szli bądź do sądu jako kandy d aci n a posady, bądź też w prost do adw okata n a tzw. pom ocnika. P rz y złożeniu podania o przyjęcie n a pom ocnika (decydow ał o tym p re ­ zes sądu okręgow ego) p atro n w yrażał ty lk o zgodę na przyjęcie pom ocni­ ka; żadnych w zajem nych obowiązków i u p raw n ień nie było m iędzy ■patronem a aplikantem . Po upływ ie 5-letniego ok resu form alnego w pisu pom ocnik adw okata m iał praw o w pisania się na listę adw okacką bez egzam inu. W czasie tym mógł n a w e t nie być nig dy w sądzie, a n aw et nie być obecny w k raju . Dla pom ocników adw okatów w yznania m ojżeszow e­

(15)

32 L U D W IK W O Ł O D K IE W IC Z N r 5— 6

go R osjanie w prow adzili nu m eru s clausus. W ten sposób większość tych kolegów pomimo 10 — 15 letn iej, a naw et dłuższej p rak ty k i pracow ała wciąż w ch arak terze pom ocników adw okata, nie mogąc się doczekać w pi­ sania na listę. Taka pozycja w niczym jed n a k nie u trą c ała ich adw okac­ kich upraw nień, bo ap lik an t mógł, w yku p u jąc św iadectw o, prow adzić spraw y sam odzielnie. O trzym yw ało się w ted y od p atro n a ogólną su b sty ­ tu cję i załączało do spraw . Św iadectw o kosztow ało: 25 ru b li rocznie przy sta w an iu w sądach pokoju (Zjazdach M iejskim i W iejskim ) i 75 ru b li p rzy staw an iu w sądzie okręgow ym i w izbie sądow ej. Po w y k u p ien iu św ia­ dectw pom ocnik adw okata m ógł prow adzić sp ra w y bez ograniczenia,, licząc się tylko z tym , żeby nie p rzy jąć sp raw y prow adzonej przez p a tro ­ na jak o przeciw nika. Z d arzały się czasam i n a ty m tle k o n flikty , k tó re zainteresow ani m usieli załatw iać m iędzy sobą, najczęściej przez tzw. skreślanie spraw y z w okandy.

Przechodzę znow u do w spom nień o kolegach adw okatach.

M ecenas J ó z e f S l i w o w s k i daw no już nie żyje. W ysoki, o pol­ skiej tw arzy, starszy pan, w prow adzający sp raw y z b ra w u rą i sta ra n n ie pod w zględem form y. M iał opinię dobrego cyw ilisty, poza ty m —- znacz­ n e zainteresow ania literackie. Był członkiem A rc h ik o n frate rn i L iterackiej i K asy L iterack iej. W tej o statniej in sty tu c ji przejaw iał znaczną a k ty w ­ ność. P rzypom inam sobie rów nież, że w ok resie po odzyskaniu n ie ­ podległości odgryw ał pow ażną rolę przy organizow aniu się litera tó w i p rz y opracow yw aniu praw a autorskiego.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ile wynosi wartość statystyki testu chi-kwadrat niezależności i czy (na poziomie istotności 0.05) istnieją podstawy do odrzucenia hipotezy o niezależności wystąpienia wypadku

działalności i zwiększenia efektywności ekonomicznej produkcji. Niezaprzeczalne zasługi, związane z wizją i przeprowadzeniem reorganizacji, ma zastępca dyrektora

Biblioteka zatrudnia 4 osoby: dwóch kustoszy na etatach Biblioteki Głównej (mgr Renata Cebulak i mgr Hanna Myna) oraz dwie osoby na etatach naukowo-. 3

3) Dalsze badania powinny sprawdzić zasięg osad- nictwa ośnickiego.. odwachu poza wieżę ciśnień, opracowane

Dziś po tej społeczności pozostały tylko wspomnienia i nieliczne pamiątki - dwa kirkuty, budynek jesziwy, tablica obrazująca zasięg miasta żydowskiego na Podzamczu, izba

Formularz zgłaszania uwag dostępny jest w wersji elektronicznej na stronie www.rudaslaska.pl oraz w Biuletynie Informacji Publicznej, a także w wersji papierowej w Urzędzie

Istotnym aspektem przygotowania próbek do pomiaru pojemności wymiany kationowej jest wyznaczenie optymal- nego czasu wirowania próbki, pozwalającego na uzyskanie

przyznawał, że bez wątpienia część tekstów literackich powstała jako efekt wspól- nych wysiłków autora oraz innych osób, a także pod wpływem okoliczności nieza- leżnych