• Nie Znaleziono Wyników

-A-dres Ked.a,l£C3ri: ZKZra^OTsrsicie-IFrzed.iaa.ieście, 2STr ©<3. 30. Tom XII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "-A-dres Ked.a,l£C3ri: ZKZra^OTsrsicie-IFrzed.iaa.ieście, 2STr ©<3. 30. Tom XII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

30. W arszaw a, d. 23 lipca 1893 r. Tom X II.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2 Z przesyłką pocztow ą: rocznie ,, 10 półrocznie „ 5

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią, Panowie:

Alexandrowicz J., Deike K., Dickstein S., Hoyer H.

Jurkiewicz K., Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Na- tanson J„ Prauss St., Sztolcman J. i W róblewski W.

Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata"

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.

-A-dres Ked.a,l£C3ri: ZKZra^OTsrsicie-IFrzed.iaa.ieście, 2STr ©<3.

w s p r a w i e ;

ZASILANIA MIAST ELEKTRYCZNOŚCIĄ.

O znaczeniu tego przedm iotu m ożna sądzić chociażby z tego, że dzisiaj na kuli ziemskiej istnieje przeszło 2 700 zakładów centralnych, -dostarczających energii elektrycznej do celów przem ysłu i oświetlenia. Przodujące stano­

wisko w liczbie powyższej zajm uje A m eryka, a w niej Stany Zjednoczone (1950 stacyj).

T u taj przed 11-tu laty w Nowym Y orku po­

w stała pierw sza stacya centralna według wskazań E disona, wynalazcy lampek żaro­

wych, tu po raz pierwszy za spraw ą tegoż E disona i H opkinsona zastosowano n ader dogodny system 3 przewodników w sieci roz­

prow adzającej, tu wreszcie elektryczność w oświetleniu w nętrza gmachów i w ogólnej lokomocyi m iast zajęła stanowisko, niem ające sobie równego. D la uw ydatnienia postępów lokomocyi am erykańskiej przytaczam y tab el­

kę dla la t 1890— 91 według Elektrotechn.

Z t. 1892:

Tram w aje (1890 r. 8 650 km 21 970 wagon.

konne i[1891 r. 8 500 21798 Tram w aje 1[ 1890 r. 4060 5 592 11 elektryczne |[1891 r. 6 500 J? 889 2

Tram w aje 1[1890 r. 960 JJ 751 parowe 1(1891 r. 1150 W 815

Zdobycze techniczne popierane są w A m e­

ryce przez równoczesny rozwój teoryi. Do E uropy słabe tylko echa dochodzą o tej go­

rączkowej pracy mózgów am erykańskich w dziedzinie elektryczności i jedynie od czasu do czasu jakieś błyskawiczne i w strząsające odkrycie, w rodzaju doświadczeń Tesli lub E lih u Thomsona, budzi s ta rą E uropę z uśpie­

nia. A tymczasem i w Am eryce, ja k wszę­

dzie zresztą, odkrycie takie je s t owocem mo­

zolnej i potężnej działalności w pewnym kie­

runku. My europejczycy z w spaniałej p ra ­ cowni am erykańskiej otrzym ujem y jedynie gotowe wyniki, k tóre w dodatku bardzo czę­

sto są dla nas za śm iałe, za rozległe i bndzą w nas nawet obawę. To, co mówimy, stosuje się mniej więcej do wszelkich gałęzi techniki.

D latego nie możemy brać m iary ze stosun­

ków am erykańskich: inne są tam warunki, inna wreszcie, m łoda i niespożyta długowie- kową cywilizacją, mięszana ra sa angloam e-

! rykańska.

(2)

466 WSZECHSWIAT K r 30.

Co się tyczy E uropy, to liczba stacyj cen­

traln ych nie zdaje się w tej chwili przewyż­

szać 500. K ra ja m i najbardziej w nie obfitu- jącem i są: E ran cy a (262), k tó ra i w A lgieryi m a ośm stacyj, S zw ajcarya (37) i A nglia (45);

dalej id ą W łochy (25), Niemcy i inne pań­

stwa.

S ta ty sty k a ta je s t wymowna. Z adanie sta- cyi centralnej polega na przem ianie energii mechanicznej w elektryczną, a potem n a roz­

syłaniu je j do miejsc, w których p ra c a m a zostać wykonaną. E n e rg ią m echaniczną sta- cya może czerpać niekiedy w prost z przyrody, z sił spadku wody, i to je s t zapewne wypadek najszczęśliwszy. W takiem położeniu znaj­

du ją się k ra je alpejskie E uropy, ja k Szwaj­

carya, Tyrol, wschodnia część F ran c y i, W ło ­ chy północne i środkowe, a na północy F in- łan dya i Szwecya. K ra je te nie potrzebują się wahać ani chwili między elektrycznością a gazem — do celów oświetlania, m iędzy siłą p o ruszającą m aszyn parowych a dynamo-ele- ktrycznych. Z n a tu ry rzeczy są to uprzy­

wilejowane krainy elektryczności. S ta ty sty k a potw ierdza to w zupełności: na pochyłościach A lp nagrom adziła się dzisiaj najw iększa ilość stacyj centralnych, korzystających celem wy­

tw arzania elektryczności z siły wodospadów i z turbin. Powiedzieliśmy wyżej, źe w chwili danej Szw ajcarya posiada 37 stacyj central­

nych, służących głównie do celów oświetlenia.

A le po za tem kantony Szw ajcaryi posiadają mnóstwo drobnych urządzeń elektrycznych, rozsypanych w głębi dolin alpejskich po mie­

ścinach i wioskach ubogich, k tó re do wodo­

spadów za p rzęg ają turbiny , łącz ą je z m aszy­

nam i dynam o-elektrycznem i i tym sposobem otrzym ują albo ta n ią siłę poruszającą, albo bajecznie tani rodzaj oświetlenia.

O wzroście elektryczności w Szwajcaryi najlepiej d a pojęcie n astę p u ją c a tabelka, wy­

ję t a z urzędowej staty sty k i szwajcarskiej:

W ię k s z e im n ie j- sze u rz ą d z e n ia e le k try c z n e , słu ­ ż ące do o św ie­

tle n ia U rz ą d z e n ia e le ­ k try c z n e , s łu ż ą ­ ce do p o ru s z a n ia

m aszy n

(koniec 1 8 8 9 1 8 9 0 1 8 9 2 ro k u )

351 4 3 4 5 6 2

2 5 3 3 5 3

Ilo ść b a +eryj

ak u m u lu to ró w 41 73 121

Ilo ść m aszy n dy- n a m o elek try cz.

i e lek tro m o to -

ró w 5 3 6 7 1 2 1 0 5 6

O gólna s p ra w ­ ność w y rażo n a

w k ilo w a tta c h 7 0 6 0 13 0 4 4 2 0 6 2 3 Ilo ść lam p ż a ro ­

w ych 51 1 5 5 6 8 3 6 8 115 9 2 6 Ilo ść lam p łu k o ­

w ych 8 4 5 1 0 6 8 1 7 4 6

Innem źródłem energii mechanicznej dla stacyi centralnej, głównie nas obchodzącem, je st węgiel kamienny. Blizkość pokładów węgla, łatw y i tani dowóz są to względy pierw ­ szorzędne dla stacyi, k tó ra może wówczas tanio wytwarzać energią elektryczną. Takie w arunki rozwoju dla siebie znalazły stacye centralne w Anglii, poniekąd w północnej F rancyi, w Belgii, w Niemczech— nad Benem, w W estfalii i na Szląsku, takież znaleźć mogą n a południu K rólestw a Polskiego i w Eossyi południowej.

Jedn ak że w krainach węgla kamiennego- elektryczność m a do zwalczenia dwu przeciw­

ników, właściwie zaś współzawodników—p a rę i gaz. Takie je s t mniemanie ogółu, zobaczy­

my, o ile słuszne. S tacya centralna powinna dostarczać siły poruszającej i środka oświe­

tlającego. Pierw sze zadanie osięga się w ten sposób, że stacya, spalając węgiel, otrzym uje parę, k tó ra porusza m otory, te zaś— maszyny dynamoelektryczne; pow staje stąd p rą d ele­

ktryczny, który rozchodzi się po sieci i p oru­

sza motory elektryczne, sprzężone z n arzę­

dziami pracy. Niewątpliwie ta k a wielokrotna, a właściwie dw ukrotna przem iana energii po- tencyalnej zaw artej w węglu kamiennym w m echaniczną nie może się obyć bez znacz­

nych s tr a t na sile (w najlepszym razie 3 0 % ) . J e s t więc rzeczą zupełnie widoczną, źe w k ra i­

nach węgla kamiennego elektryczność p rzed e- wszystkiem nie może w wielkim przem yśle współzawodniczyć z p arą. P ozostaje jed n ak drobny przem ysł po m iastach, niedostępny dla p ary ze względu na ograniczenia praw ne i obowiązujące przepisy miejskie. Lecz i tu elektryczność staje do współzawodnictwa z in­

nym środkiem energii—z gazem. N ie może­

my powątpiewać dzisiaj po przekonyw ających

doświadczeniach prof. W itz a tudzież wielu

(3)

innych specyalistów, że m otory gazowe p oru­

szane bądź zwykłym gazem oświetlającym, bądź jeszcze tańszym od niego gazem Dowso- na; w granicach od 5 koni parowych do 120, są obecnie najtańszym środkiem poruszają­

cym, ekonomiczniejszym podobno od pary.

Poniżej jed n ak 5 k. p. m otor gazowy staje się mniej skuteczny i droższy; szanse w granicach tych dla obu rodzajów poruszania narzędzi pracy wyrównywają się, a naw et zmieniają na korzyść elektrom otoru, który odznacza się podzielnością aż do 0,1 k. p. (br. N agle w B er­

linie), nie wym aga ru r doprowadzających i nie zanieczyszcza powietrza produktam i spalenia, a nadto daje się z wielką łatwością zastoso­

wać do poruszania maszyn do szycia, tokarni, pilników, drukarni, wentylatorów, bez pośred­

nictwa pasów. Są to zalety nieocenione dla drobnego przem ysłu. S tacya centralna jako źródło siły poruszającej m aleje, a naw et zni­

ka prawie wobec ogromnego znaczenia jej dla celów oświetlenia.

"VV dziedzinie tej zakłady centralne elektry­

czne sta ją odważnie do boju ze starem i g a­

zowniami i z wielkiemi towarzystwami lądu i Anglii, zasobnemi w środki i kapitały, a o rezultacie tej walki najlepiej świadczy po­

wyższa liczba stacyj zdobyta w ciągu la t ośmiu niewięcej. Takie atoli powodzenie elektryczności nie powinno nas zachęcać do wniosku, źe udało się jej w dziedzinie oświe­

tlenia m iast wyrugować zupełnie gaz z wszel­

kich stanowisk. D ane statystyczne skłaniają nas raczej do przypuszczenia, że po kilku la ­ tach współzawodnictwa oba rodzaje oświetle­

nia zdążyły zająć obok siebie stanowiska nie- przeszkadzające sobie i stosownie do natu ry św iatła wyrobiły sfery działalności odrębne.

T ak się też stać musiało: płomień gazowy sil­

nie grzejący, niehigieniczny skutkiem szkodli­

wych produktów spalenia, migocący, bez reg u ­ la to ra m ało n ad aje się do oświetlania mie­

szkań. N atom iast wady powyższe nie m ają żadnego znaczenia dla oświetlania ulic, prze­

ciwnie w całej pełni występuje tu taj korzyść pochodząca z taniości gazu. Światło elektry­

czne żarowe posiada wprawdzie ważne zalety:

je st spokojne, praw ie nie grzeje i nie daje produktów spalenia, je s t jed n ak (przy tej sa­

mej cenie węgla) bezwarunkowo droższe od gazowego. Co się tyczy św iatła łukowego, to chociaż je s t ono znacznie tańsze od żaro-

_ N r 30. 467

wego, nie je s t dotąd uważane za dostatecznie pewne do oświetlania ciągłego ulic i zawsze jeszcze m a do pomocy latarnie gazowe, ja k to się dzieje n aprzykład w Berlinie. W ogóle mówiąc, względy ekonomiczne i techniczne nie zrobiły dotąd oświetlania elektrycznego oświe­

tlaniem ulic. W państwie elektryczności, w S tanach Zjednoczonych, ledwie kilka m iast pomniejszych, między innemi Denver, posiada wyłącznie oświetlenie elektryczne na ulicach, wielkie wszakże m iasta, Nowy Y ork, Chicago, B oston i inne, dotychczas oświetlone są gazem przy bardzo słabym udziale elektryczności ').

W Anglii, klasycznej krainie węgla kam ien­

nego, gdzie gaz i elektryczność, skutkiem ta ­ niości powyższego m ateryału, znalazły się w w arunkach jednakowo sprzyjających swo­

jem u rozwojowi, zaledwie dwie m ałe mieściny (jedno z nich B radford) zdecydowały się na jednolite oświetlenie elektryczne, Londyn zaś, Birm ingham , Liverpool i wszystkie wielkie m iasta stosują elektryczność do oświetlania teatrów , mieszkań, zajazdów, warsztatów i t. p. W sprawozdaniach o stanie oświetla­

nia elektrycznego w m iastach angielskich praw ie wszędzie znalazłem charakterystyczną uwagę „dwa razy droższe od gazowego.” Po- mimoto bo gata i przemysłowa A nglia po do­

mach (at home) używa wiele św iatła elektry­

cznego. W Niemczech stosunki ukształtow a­

ły się w sposób zupełnie podobny: światło ele­

ktryczne panuje we w nętrzu gmachów, te a ­ trów, hotelów, fabryk i t.p ., a gaz zajm uje uli­

ce. P am iętać jed n ak musimy i o tem , źe to­

warzystwa gazowe działają n a miejscu odda- wna, zdążyły więc po największej części umo­

rzyć koszty nak ład u na grunty, budynki, m a­

szyny i przyrządy i okoliczność ta musi nie­

m ało wpływać na nizkie ceny gazu. Tym cza­

sem młode stacye centralne m uszą dopiero pracować n a wywalczenie sobie istnienia. N ie­

kiedy warunki ko ntrak tu zaw artego między m iastem a towarzystwem gazowem zapewnia­

j ą tem u ostatniem u monopol oświetlania ulic i m iasto z budową staeyi musi czekać, aż kon­

tr a k t upłynie. W kosztach św iatła elektry­

cznego wielką rolę odgrywa konieczność zwró­

cenia nakładu n a grunty, budynki, maszyny

') W y ją te k sta n o w i Sf . L ouis.

WSZECHSWIAT.

(4)

468 WSZECHSWJAT. N r 30.

i sieć rozprow adzającą; koszty te podwyższają w wysokim stopniu jego cenę.

F a k te m je st, źe ceny energii elektrycznej, przyjęte w innych k ra ja c h i m iastach, mogą wprawdzie służyć dla nas do pewnego stopnia za wskazówkę, nie obowiązują jed n ak w ni- czem, ta k sam o ja k system p rą d u i sieci, za­

stosowany gdzieindziej z powodzeniem, u nas może doprowadzić do najsm utniejszych wyni­

ków. B yły przykłady zagranicą, szczególnie we F ran cy i, założenia stacyj ta k nieekonomi­

cznych, źe w krótkim czasie upaść musiały.

Oprócz tego budowniczy stacyi centralnej po­

winien liczyć się z nadzwyczajnem i postępam i elektrotechniki, k tóre bardzo często zm uszają go do zm iany u k ład u sieci jeszcze w czasie budowy stacyi, a czasam i zaraz po je j ukoń­

czeniu. Oto są powody, dla których rozstrzy­

gnąć pytanie, czy gaz je st tańszy, czy elektry­

czność, je s t niełatwo, i odpowiedź n a nie za­

leżna w wysokim stopniu od znajomości wa­

runków miejscowych. N iezaprzeczenie, od­

powiedni wybór rodzaju p rą d u , uk ład u sieci rozprow adzającej i generatorów siły m echa­

nicznej wpływa n a koszty energii. Odnośnie do tej kwestyi dobrze będzie przytoczyć wy­

razy słynnego elektrotechnika, O skara M ille­

ra , wypowiedziane n a wystawie fran k fu r­

ckiej.

„N a zapytanie, ja k i system zasilania m iast elektrycznością je s t najlepszy, z przykrością wyznać muszę, że nie m am ogólnej odpowiedzi, gdyż niem a system u bezwarunkowo dobrego.

System zależny je s t od miejscowych w arun­

ków, te zaś w każdym w ypadku szczególnym należy wpierw dokładnie zbadać, zanim się obierze system. G dy n ap rzy k ład w mieście znajdą się dogodne miejsca do budowy stacyi, wtedy system prądów statecznych może być z korzyścią zastosowany, jeśli je d n a k poza m iastem znajduje się szczególnie dogodne miejsce, n ap rzykład, z powodu sąsiedztw a ta ­ niej siły wodnej, łatw ości dowozu węgla, lub też, jeśli w ytw arzanie elektryczności da się korzystnie połączyć z istniejącą stacy ą wodo­

ciągów albo z gazownią, w tedy zak ład cen­

tra ln y dobrze je s t umieścić za gran icą m iasta i p rą d przem ienny doprow adzać do środka *).

I wtedy je d n a k należy się zastanowić do­

brze, czy warunki produkcyi nie zm uszają do przechowywania energii elektrycznej w aku­

m ulatorach n a czas m ałej konsumcyi, czy też wzgląd ten można pominąć i uciec się do transform atorów przemiennych ‘), k tóre dają znaczne zaoszczędzenie kosztów. D la każde­

go m iasta należy dobrze zbadać i obliczyć rozm aite systemy, jeśli chcemy napraw dę wie­

dzieć, jak i rodzaj zasilania m iasta elektry­

cznością je s t najtańszy i najodpowiedniejszy.”

In n y zaś elektrotechnik E . H ospitalier powia­

da: „czasami z takich badań może wyjść n a jaw okoliczność, że stacya centralna w danych w arunkach i m iejscu wogóle nie powinna być zbudow ana.”

S. St.

C H E M IA

w przededniu stuletniej rocznicy śmierci

L A Y O ISIER A .

(D ok o ń czen ie).

G dy chem ia organiczna dawno zdobyła się n a racyonalną system atykę, a naw et na szcze­

gółową hipotezę budowy swych związków, chemia m ineralna znacznie za nią pozostała w tyle, gdyż wszyscy badacze, olśnieni postę­

pam i chemii organicznej, długi czas ku niej swe prace zwracali. Dopiero teoryą w arto­

ściowości i n a jej zasadzie wykryte między pierw iastkam i analogie zwróciły uwagę che­

mików na stosunki we własnościach pierw iast­

ków zachodzące. L . M eyer i M endelejew z a ­ uważyli, źe jeżeli zgrupujem y pierw iastki we­

d łu g ich ciężarów atomowych, to co 16 lub 17 pierwiastków własności pow tarzają się bardzo dokładnie, co 8 zaś, pomimo znaczne­

go podobieństwa, są też i pewne różnice.

M endelejew przy jął, że własności pierw iast­

ków w pewien peryodyczny sposób zależne są od ciężarów atomowych i ułożył tablicę,

') S e k to r p ó l E liz e js k ic h w P a ry ż u . ') K o lo n ia.

(5)

N r 3 0 . WSZECHSWIAT. 4 6 9 w której pierwsze co do ciężarów atomowych

8 pierwiastków stanowią niejako typy n astę­

pnych; w szeregach prostopadłych pod niemi mieszczą, się ich co 8 pierwiastków znajdujące się analogi. Chociaż praw u peryodyczności ścisłego znaczenia przypisywać nie możemy, gdyż je s t zawsze praw em tylko empirycznem, oddało ono nauce znaczne usługi, gdyż po- pierwsze jest nieocenionym środkiem pedago­

gicznym przy wykładzie chemii, powtóre zaś pozwoliło przewidywać istnienie i własności pierwiastków nieodkrytych z miejsc, które w tablicy jeszcze zajęte nieb y ły . Przew idy­

wania M endelejewa świetnie sprawdzone zo­

stały odkryciem pierw iastku galu w 1875 r.

przez L ecoą de B oisbaudrana.

P ojęcia, których rozwój nakreśliliśmy wy­

żej, są niem ałą zdobyczą nauki, wielki je s t bowiem skok od twierdzenia, źe związki sk ład ają się z przylegających do siebie ato­

mów ciał prostych, do hipotezy o takim , a nie innym kształcie ich ugrupowania w przestrze­

ni i do słusznego przewidywania własności pierwiastków n a podstawie ciężarów ich ato­

mów. Mimo to wszystko, nie należy zapomi­

nać, źe teorye wyżej rozwinięte dotyczą tylko jednej strony zjawisk chemicznych, zajm ują się tylko początkowym i końcowym stanem ciał w każdej reakcyi, niezastanaw iając się wcale n ad samym mechanizmem przejścia od jednego stanu do drugiego. T eorya chemi­

czna, aby się stać ogólną w całem znaczeniu tego słowa, musi wciągnąć do swej dziedziny i tę d ru g ą stronę zjawisk chemicznych, musi się stać dynam iką chemiczną i w równym stopniu, ja k b ad a zmiany m ateryi podczas reakcyi, badać teź zmiany energii. Olbrzy­

mie są trudności, k tó re tu spotykamy. P o ­ winowactwo chemiczne je st t ą formą energii, k tó ra po dziś dzień najm niej nam je s t znana, nie posiadam y żadnej metody do jej mierze­

nia. W myśl twierdzenia G ibbsa każda for­

m a energii daje się rozłożyć n a dwa mnożni­

ki, z których jed en w yraża napięcie energii i musi być w całym układzie jednakowy, je ­ żeli tenże znajdować się m a w spoczynku. N p.

W ciele za w arta ilość ciepła = tem p eratu ­ r a xciepłojem ność; ładunek elektryczny= po- tencyał x pojem ność i t. d. Powinowactwa chemicznego nie umiemy jeszcze rozłożyć na dwa tak ie mnożniki i nie umiemy też mierzyć jego napięcia. W obec tego n atu raln ie zro- i

dziła się myśl, aby o sile powinowactwa che­

micznego wnioskować z tych form energii, w k tóre się powinowactwo przy reakcyi prze­

kształca. Najzw yklejszą ta k ą przem ianą je st przem iana powinowactwa w ciepło, zmiany cieplikowe towarzyszą każdej prawie reakcyi;

stąd pow stała term ochem ia, część nauki, któ­

ra , pomimo swego zaledwie półwiekowego istnienia, zdołała zebrać nadzwyczaj obfity zapas doświadczeń. K oło wytworzenia m e­

to d i głównych twierdzeń termochemii prze­

ważne zasługi położyli H ess, B erthelot, Thom sen i inni. W początkach swych b a­

dań termochemicy, olśnieni ogrom ną ilością faktów, które zebrali, wypowiedzieli, jak o ogólne prawo: „że wydzielona lub pochłonięta przy reakcyi ilość ciepła je s t do powinowa­

ctwa chemicznego proporcyonalną, a zatem może być jego m iarą .” W krótce jed n ak przekonano się, że takie ogólne prawo je st złudzeniem, zauważono bowiem wiele faktów, któ re mu przeczyły; rachunek zaś przez Y an t ’Hoffa przeprowadzony wykazał, źe przypu­

szczenie termochemików staje się słusznem dopiero przy absolutnem zerze tem peratury (— 273°C). T ak więc term ochem ia, jako środek mierzenia powinowactwa chemicznego, okazuje się zawodną.

Jeż eli jed n ak dalecy jesteśm y od ogólnej teoryi powinowactwa chemicznego, niektóre wypadki działania tej siły są nam dokładnie znane, zwłaszcza ściągające są do działania ciał w roztworach. Postępy fizyki głównie się przyczyniły do rozwoju tego działu chemii.

F izyka coraz bardziej przekształca się w fi­

zykę cząsteczkową, t. j. s ta ra się badane zja­

wiska wyjaśnić za pomocą niewielu sił, działa­

jących n a cząsteczki, z których ciało się sk ła­

da. N ajświetniejszy tryum f święci ten kieru­

nek w tak zwanej kinetycznej teoryi gazów, k tó ra ogarnia wszystkie własności ciał gazo­

wych i objaśnia je n a zasadzie nader proste­

go założenia, źe cząsteczki gazów są obdarzo­

ne ruchem jednostajnym , prostolinijnym . Ci­

śnienie wywierane przez gaz n a naczynie je st rezultatem sumy uderzeń wszystkich cząste- stek o ścianki. W pływ tem p eratu ry polega na powiększeniu szybkości ruchu cząsteczek.

H ipoteza ta, coraz więcej pewności n ab iera­

jąca , przeniknęła teź do dziedziny roztworów.

Zbliżenia tego dokonał w 1887 r. Y an t ’Hoff.

i J a k wiadomo, jeżeli roztwór jak i oddzielony

(6)

470 WSZECHSWIAT.

je s t od rozpuszczalnika ścianką, k tó ra ciała rozpuszczonego nie przepuszcza, to ciało to n a ścianki naczynia, w któ rem je s t roztw ór zaw arty, wywiera ciśnienie „osmotycznem”

zwane. Ciśnienie osmotyczne m ożna badać i mierzyć w prost za pomocą m anom etru: jest ono zależnem od tem p eratu ry i koncentracyi (resp. objętości przez roztw ór zajętej), cał­

kiem ta k samo, ja k zwykłe ciśnienie gazów.

To skłoniło Y an t ’Hoffa do założenia, źe ci­

śnienie osmotyczne je st również rezultatem uderzania cząsteczek ciała rozpuszczalnego o ścianki naczynia, że więc w rozpuszczalniku znajduje się ono w stanie analogicznym do gazowego.

Co więcej, rachunek w ykazał, że stany te nietylko jakościowo lecz i ilościowo są analo­

giczne, gdyż ciało rozpuszczone w pewnej objętości rozpuszczalnika (a zatem zajm ujące tę objętość) wywiera tak ie ciśnienie, jak ie wy- j w ierałaby jego p a ra , za w arta w tej samej objętości i przy tej sam ej tem p eratu rze. Jeż eli sta n ciała w roztw orze zbliża się do stan u pary, wtedy proces rozpuszczania je s t oczywiście analogiczny do parow ania i można do niego zastosować wszystkie wywody przez m echani­

czną teoryą ciepła licznie rozwinięte. Myśl tę przeprow adził W . N e rn st. Pozwoliła m u ona n ad e r łatwo wykryć wpływ tem p eratu ry na rozpuszczalność ciał.

N a zasadzie ciśnienia osmotycznego Y an t ’Hoff wywiódł teoretycznie w ykryte przez R a o u lta prawo o prężności p ary roztworów.

O dstępstw a pozorne od tego praw a, spostrze­

gane przez wszystkich badaczy, sta ły się pun­

ktem wyjścia dla nowej, dziś powszechnie przyjętej teoryi. M ianowicie, prężność p ary

i

roztw oru je st wogóle m niejszą od prężności pary rozpuszczalnika (w ty ch samych warun- kach oczywiście) i to zmniejszenie prężności i proporcyonalne je s t do ilości cząsteczek i ciała rozpuszczonego w rozpuszczalniku ').

j

Otóż zauważono, źe roztw ory wodne kwasów, zasad i soli wykazywały stale m niejszą p rę ­ żność roztw oru, ja k gdyby ilość cząsteczek za-

') Ilo śc ią c z ą ste c z e k n a z y w a m y ilo ra z : c ię ż a r ciała

c ię ż a r c z ąsteczk o w y .

! w a rta w roztworze większą b y ła od obliczo­

nej. Teź same roztwory wodne soli, kwasów 1 zasad są też jedynem i roztw oram i, które są przewodnikami elektryczności i ulegają przy- tem rozkładowi n a dwie składowe części, zwa­

ne jonam i, wydzielające się n a biegunach.

T ak, przepuszczając p rą d elektryczny przez roztw ór H C l, otrzym ujem y n a jednym biegu­

nie wodór, na drugim chlor; przy elektrolizie siarczanu miedzi C u S 0 4 n a jednym biegunie skupia się Cu, na drugim zaś gru pa S 0 4, k tó ra jed n ak w chwili wydzielania się bez udziału elektryczności ulega dalszym zm ia­

nom. R ozkład ciała na iony nie zostaje wy­

konany przez elektryczność, gdyż rozbicie cząsteczki wym agałoby pewnej pracy, tym ­ czasem przy elektrolizie żadna część elektry­

czności nie zostaje straconą, w elektrolizowa- nym płynie prąd przechodzi z rów ną łatw o­

ścią, ja k w przewodniku metalowym. N a dwu tych zjawiskach (elektrolizie i odstępstwach od praw a R ao u lta o prężności roztworów), opiera się ważna teo ry a t. zw. dysocyacyi elektrolitycznej wodnych roztworów kwasów, soli i zasad. T eoryą tę rozw inął szwedzki uczony A rrhenius, pierwsze jej ślady spoty­

kam y jed n ak już u Clausiusa w 1857 r.

W myśl tej teoryi roztwory wodne wzmianko­

wanych ciał zaw ierają przy dostatecznem roz­

rzedzeniu nie te ciała, lecz ich elektryczne składniki, jony; roztw ór KC1 naprzykład za­

w iera atom y K i atom y Cl, naładow ane ró- żnoimiennemi ładunkam i elektrycznemi. S tą d oczywistem jest, że roztw ór tak i zawiera 2 razy więcej cząsteczek, niż to z form uły KC1 wypada, a zgodnie z podwójną ich liczbą musi się też zmniejszać prężność jeg o pary.

Niewszystkie ciała wzmiankowanych grup (kwasy, sole, zasady) są w roztw orze całko­

wicie rozłożone; w niektórych z nich, zarówno ja k w roztw orach stężonych, rozkład jest tylko częściowTy, a u kład składa się zarówno z wzię­

tej soli lub kwasu, jako teź i odpowiednich ionów. Teorya ta w pierwszej chwili wydaje się sprzeczną z codziennem doświadczeniem.

Ja k to ? roztw ór soli kuchennej m iałżeby za­

wierać atom y N a i Cl, dlaczegóż więc nie wi­

dzimy w nim wcale charakterystycznych cech chloru i sodu? Chlor i sód, ta k ja k je znamy, istnieją w formie cząsteczek złożonych zape­

wne z wielkiej liczby atomów, nienaładowa-

nych elektrycznością; w roztw orze zaś mam y

(7)

N r 3 0 . WSZECHSWIAT. 4 7 1 d o czynienia z atom am i obu pierwiastków,

naładowanem i elektrycznością.

N ic więc dziwnego, że własności te tak są całkiem odmienne. Oprócz fizycznych dowo­

dów teoryą dysocyacyi elektrolitycznej m a za sobą wiele zjawisk chemicznych, które wyka­

zują jej słuszność. W chemii analitycznej, k tó ra operuje prawie wyłącznie z wodnemi roztworami, reakcye, służące do wykrycia tego lub innego pierw iastku, są całkiem ogólne, niezależne od związku, w którym pierwiastek występuje. A zotan sreb ra strąca chlor za­

równo w kwasie solnym, ja k w chlorkach me­

tali; przyczyna tego kryje się w tem, źe w obu wypadkach nie z ciałam i samemi, lecz z jonem chlorem mamy do czynienia. Tam zaś, gdzie ciało zawiera chlor nie jako jon, azotan sre­

b ra wykryć go nie może; nie otrzymujemy więc osadu w chloroformie (GHC13), gdyż nie je s t on przewodnikiem elektryczności, ani w chloranie potasu (KC103), w której ionem je st cała g ru p a C103. Teoryą elektryczna roztworów wymaga, żeby roztwory zawierały jo n wodór. K w asy w roztworze są jed nak w różnym stopniu rozłożone. Gdy kwas solny rozrzedzony prawie całkowicie składa się z jonów H i Cl, kwas octowy zawiera 97%

nierozłożonych cząsteczek C H ;, COOH i za­

ledwie 3 % jonów C H 3. COO i H . Ilość swo­

bodnych jonów wodoru w roztworze się znaj­

d u ją c a stanowi jedynie o sile danego kwasu, gdyż reakcye ciał dysocyowanych elektrolity­

cznie od rozłożonej ich części, od jonów zale­

żą. Z anim teo ry ą A rrh en iu sa ugruntow aną została, Ostwald próbował mierzyć siłę kwa­

sów na zasadzie szybkości katalitycznych reakcyj, przez kwasy wywoływanych (inwersyi cukru, rozkładu octanu metylu i t. d.). D ane w ten sposób osięgnięte zgadzają się z dosta­

teczną .ścisłością z liczbami, wykaźującemi stopień elektrolitycznej dysocyacyi kwasów.

T eoryą elektrolityczna rzuciła nowe świa­

tło n a kwestyą, k tó ra oddawna zajm owała chemików i nieraz staw ała się przedmiotem zapam iętałych sporów, mianowicie n a proces neutralizacyi. Jeż eli weźmiemy najbardziej typowy przyk ład neutralizacyi silnego kwasu, np. solnego, silną zasadą, np. ługiem potaso­

wym w dostatecznie rozrzedzonych roztwo­

rach , to przed zmięszaniem obu płynów u k ła­

d y zawierają: pierwszy jony H i Cl, drugi jony

K i OH. Zwykle neutralizacyą wyrażamy wzo­

rem, ja k w danym razie

K O H + H C l = K C 1 + H ,0 .

Lecz oczywiście nie może być mowy o połą­

czeniu potasu z chlorem, skoro w otrzymanym roztworze i potas i chlor ta k ja k poprzednio w stanie wolnych jonów się znajdują. AV rze­

czywistości zm iana zachodzi jedynie w tem , że z jonów H i O H (hydroksylu) tworzy się woda H 2 O, k tó ra przewodnikiem nie je st i nie je st też elektrolitycznie i-ozłożoną. T ak więc neutralizacya sprowadza się do utworzenia cząsteczki wody z jonów wodoru i hydroksylu, zawierających się w kwasie i zasadzie. P o ­ gląd ten m a za sobą wiele poważnych dowo­

dów. Jasnem jest, dlaczego silne jednozasa- dowe kwasy (HC1, H B r, H N 0 3 i t. d.), które wszystkie w jednakowym stopniu prawie cał­

kowicie na jony są rozłożone, d ają przy neu- tralizącyi ługiem sodowym, też prawie zupeł­

nie rozłożonym, tę sam ą ilość ciepła (137—

140 kal.), równą ilości ciepła, k tó ra się wy­

dziela w skutek połączenia H i O H w czą­

steczkę wody. W słabych kwasach i zasadach, k tó ra zaledwie częściowo są rozłożone, ilość ciepła wydzielanego przy neutralizacyi skła­

dać się oczywiście będzie z 3 składników:

1) ilości ciepła, potrzebnej do rozkładu na jony tej części kwasu, k tó ra elektrolitycznie nie je st dysocyowaną;

2) ilości ciepła, potrzebnej do rozkładu na ) jony tej części zasady, k tó ra elektrolitycznie i nie je st dysocyowaną;

3) ilości ciepła, wydzielonej przez połącze­

nie wszystkich wolnych ju ż jonów wodoru z jonam i hydroksylu w cząsteczkę wody.

Obliczono w ten sposób ilości ciepła, które przy neutralizacyi rozm aitych kwasów wy­

dzielać się winny. Liczby ta k otrzym ane zgadzają się dostatecznie z wynikami bezpo­

średnich doświadczeń. W przytoczonych wy­

żej 3 składnikach m iernego efektu n eu traliza­

cyi znajdujemy dostateczne objaśnienie p ra ­ wa, które eksperym entalnie wykryli F av re i Silberm ann, że ilość wydzielonego przy neu­

tra liz a c ji ciepła sk ład a się z dwu części, z których jed n a zależy od natu ry kwasu d ru g a zaś od n atu ry użytej zasady.

Teoryą A rrheniusa, której podstawy i wy­

niki w szczupłych ram ach streścić musieliśmy,

je s t najlepszym dowodem, ja k ścisłe są węzły,

które dziś razem części wiedzy w jedne całość

(8)

4 7 2 WSZECHSWIAT. N r 30.

spajają. Pierw szy je j zalążek znajdujem y w genialnej myśli Y a n t ’Hoffa, który poglądy fizyki n a budowę gazów do roztw orów prze­

niósł; n a zjawiskach, spostrzeganych przy elektrolizie opiera się je j dalszy rozwój, a wy­

niki jej rzuciły nowe św iatło n a czysto chemi­

czne zagadnienie o sile kwasów i neutrali- zacyi.

Chem ia w ciągłym swym rozwoju coraz częściej styka się z fizyką; ja k ta , s ta ra się ona jakościowe różnice różnicą stosunków ilościowych tłum aczyć (np. siłę kwasów).

W ten sposób przez rozszerzenie zasadni­

czych pojęć usuwamy wiele drugorzędnych, k tó re przedtem uchodziły za całkiem samo­

dzielne,!, co najw ażniejsza, umożliwiamy sobie korzystanie z najpotężniejszej dźwigni bad an ia naukowego ■ — z m etod m atem atycznych, ku czemu dąży dzisiaj chem ia teoretyczna.

L . B runer.

CZERWIEC K0SZEI1LA.

(Coccus caeti L.).

(D o k o ń czen ie).

Czerwiec hoduje się przeważnie n a k a k tu ­ sie tu n a i n a kaktusie H ernandezi. P ierw ­ szy m a wielkie gałęzie płaskie i używany je s t do hodowli praw ie wyłącznie na Teneryffie i n a wyspach wschodnich; drugi m a m ałe członki (gałęzie); ale bardzo liczne; ten znów głównie upraw iano n a wyspie P alm ie i na in­

nych, w miejscowościach zbyt wystawionych n a ostrość zimy. J e s t on wogóle w łochaty i dobrze zasłania koszenilę od zm ian tem p e­

ra tu ry .

K a k tu sy sadzą się przedew szystkiem n a stokach gór, w szeregach podługow atych, od­

dalonych jed en od drugiego o l,2 5 m d o 1,50 to . T a część rośliny k tó ra zagłębia się w ziemię, nazywa się nogą, nie pozw alają jej wypuszczać więcej n ad dwie lub trzy odnogi, ram iona, n a których rozw ijają się szeregi innych członków (gałęzi) ta k zwanych rąk; n a tych w yrostkach wyłącznie ro zsad zają koszenilę, bo chodzi

0 to, ażeby umieszczać j ą n a najświeższych pędach rośliny (fig. 4).

Pierw otnie zbioru koszenili dokonywały m łode dziewczyny i kobiety za pomocą m a­

łych blaszanych łyżeczek. Strzeżono się b a r­

dzo złam ania gałęzi. A le by ła to p ra ca po­

wolna i uciążliwa. Dziś inaczej postępują.

O błam ują gałązki pokryte owadami i zm iata­

j ą m ałą szczoteczką z liści palmowych, żeby je pozrzucać.

K ażdego roku obryw ają przeto nowe g a­

łązki o tyle, m a się rozumieć, o ile są n a nich owady. Rośliny przeto m uszą wypuszczać coraz nowe pędy. W takich w arunkach k a­

k tu s prędko się wyczerpuje i jeśli go się nie zasila, n a nowo zaczyna kwitnąć i wydawać owoce.

G dy chodzi o zapewnienie reprodukcyi ko • szenili, zbiera się n a opuncyi m atki czyli sa­

miczki d ojrzałe, które rozpoznać m ożna po punkciku czerwonym lub m aleńkim pęcherzy­

ku, położonym z ty łu ciała i oznaczającym chwilę znoszenia jajek . N astępnie samiczki zebrane umieszcza się na m ałych lassach, po­

krytych grubem , surowem płótnem ; trzy m a się te lassy w tem peraturze przynajmniej!

2 0 °C. M łode wkrótce się rodzą; zaczynają, szybko chodzić tu i owdzie, następnie zatrzy­

m u ją się n a kaw ałku płótna. J a k tylko płótno ju ż je s t dostatecznie niemi pokryte, zbierają je, a inne samiczki k ła d ą n a to»

miejsce.

P o zebraniu płócien, zanoszą je czem prę- dzej n a plantacye: odbywa się to w nocyr um ieszcza się je n a płaskich gałązkach opun­

cyi, k ładąc n a roślince powierzchnią, n a której zn ajd ują się młode koszenile; przymocowywa się j ą do rośliny kolcami samegoż kaktusa. W te ­ dy owady opuszczają płótno, przechodzą n a roślinę, zapuszczają swój dziobek w nią i za­

czynają wysysać jej soki. P o umieszczeniu młodych n a roślinie, pozostawia się jeszcze przez czas pewien płótno pokrywające, żeby je zabezpieczyć od deszczu i słońca.

W lecie owad potrzebuje około trzech mie­

sięcy do zupełnego rozwoju. G dy koszenila je s t d ojrzałą czyli dorosłą, trze b a się nadzwy­

czajnie spieszyć ze zbiorem. W tym celu ko­

biety i dziewczęta idą wzdłuż szeregów k aktu­

sowych: jed ne łam ią gałęzie, inne je zb ierają

1 oczyszczają m ałem i m iotełkam i, o których

b y ła mowa powyżej. N astępnie kładzie sig

(9)

N r 30. WSZECHSWIAT.

na lassach zwierzęta, w ten sposób zebrane, cienkiemi warstw am i i wysusza się je zwy­

czajnie lub w tem peraturze około 40° C. R o ­ zumie się, że odkładają zwykle kilka m atek przeznaczonych na rozmnożenie.

Zwykle odbywają się trzy zbiory, a zatem trzy pokolenia rodzą się rocznie, z których ostatnie zimuje. A le niewszystkie miejsco-

Grdy koszenila dostatecznie jest już wy­

schnięta, biorą się do oczyszczania je j, zanim j ą puszczą w handel; służy w tym celu pewien rodzaj sita, które oddziela koszenilę od igieł k ak tu sa i od białej powłoki, k tó ra je zwykle pokrywa. Koszenila, k tó ra do rozm nażania nie służyła, to je s t większa część zebranej, zachowuje barwę srebrzystą i stanowi rodzaj

F ig . 4 . S am iczk i k o sz e n ili n a p ła s k ie j g ałąz ce opuncyi k o szen ilo w ej, czyli n o p alu .

wości sprzyjają przezim owaniu koszenili, na wybrzeżu północno-zachodniem Teneryffy zi­

m a je s t zazwyczaj fa ta ln ą dla owadów, gdy tymczasem zupełnie dobrze j ą znoszą na wy­

brzeżu południowo-wschodniem. To teź z wiosną największa część osobników rozrod­

czych pochodzi z G uim ar i okolicy.

w przemyśle znany pod nazw ą „platead a”, ta zaś, k tó ra służyła do reprodukcyi, traci w róż­

nych m anipulacyach białe swoje pokrycie;

łatw o ją poznać, bo ciało jej, niezawierające wcale gąsienic (larw), które przed chwilą zo­

stały wylęgnięte, staje się wklęsłem,— nazywa­

j ą j ą koszenilą czarną lub „m adres.” Z po­

(10)

4 7 4 WSZECHSWIAT. JSTr 3 0 . czątku koszenila czarn a drożej się sprzeda­

w ała aniżeli „p latead a”, wymyślono więc kilka sposobów fałszowania jej. Dziś cena tych róż­

nych gatunków je s t je d n a i podlega tylko lekkim wahaniom.

Skutkiem ulepszeń zaprow adzonych w ho­

dowli zbiory stały się niezmiernie obfitemi, ta k że na jednej fanegada ') m ożna zebrać 20 do 24 cetnarów hiszpańskich koszenili suchej;

wydajność ta k a je s t w każdym razie w yjątko­

w ą i trzeb a się zadaw alniać zbiorem wyno­

szącym ośm do dw unastu cetnarów.

N a jeden funt „plateady” potrzeba 3 do 3 ‘/2 funtów koszenili świeżej; n a jeden funt „ma- d re s” potrzeba świeżej około 4 funtów; może­

my z tego wytworzyć sobie pojęcie o olbrzy­

miej ilości koszenili hodowanej n a k aktusach wysp kanaryjskich, zw łaszcza jeśli pomyślimy, że na jeden funt koszenili potrzeba 70000 owadów wysuszonych.

Szczegóły przytoczone o hodowli n a wy­

spach kanaryjskich pozw alają pomówić obszer­

niej o innych ogniskach produkcyi.

Zaledwie wojska francuskie podbiły Algie- ryą, Simonet, ap tek a rz z A lgieru, powziął n a­

tychm iast pro jek t rozwinięcia hodowli kosze­

nili w tym uprzywilejowanym klimacie. N a ­ był kilka owadów w W alencyi, przeniósł je do A fryki, ale usiłow ania jeg o nie odniosły pożądanego rezultatu. W r. 1833 doktór Loże, ch iru rg m arynarki, był szczęśliwszym, założył upraw ę kaktusów, k tó ra była ju ż n a dobrej drodze, gdy nagle odwołano go ro k u 1836; pojechał, a kaktusy i kosze- nile swoje pow ierzył intendentow i ogrodów H ussein Dey, który, m ało się troszcząc o po­

wierzone sobie istoty, pozwolił im zm arnieć zupełnie. W szystkie kaktusy zostały zniszczo­

ne, dwa tylko ocalały, o których m iał pieczę H a rd y , dyrek to r ogrodu aklim atyzacyjnego w A lgierze. Dzięki jeg o usilności koszenila rozpowszechniła się w krótce w A lgierze, ale nie w' tym stopniu, żeby m ogła stać się p rz ed ­ miotem handlu i rywalizować, choć w mniej­

szym stopniu, z przem ysłem wysp k a n a ry j­

skich.

Bezcelowem byłoby zatrzym yw ać się dłu ­ żej nad pojedyńczem i usiłow aniam i podejmo- wanem i w różnych miejscowościach, zanim

') 6 400 metrów kwadratowych.

wszakże opuścimy ten przedm iot, musimy nad­

mienić, że z dobrym skutkiem próbowano tego n a Jaw ie. W ed ług Soubeirana, jed n a tylko samica, przybywszy zapłodnioną do k raju , tyle wydała potomstwa, że przez 8 la t później zbierano po 5 000 kilogramów koszenili.

Obecnie koszenila zbiera się obficie tylko w H o nd uras i n a wyspach kanaryjskich, szczególniej na tych ostatnich. Od chwili za­

stosowania do farbierstw a farb anilinowych alkerm es został prawie zupełnie na bok odsu­

nięty. Zapotrzebow ania koszenili przeciwnie wcale się nie zmniejszyły, jedne tylko ceny uległy gruntownej zmianie. K ilk a la t tem u jeden kilogram koszenili kosztował 15 fran­

ków, odchwilizaś, ja k odkryto produkcye smoły węglowej, cena m atek sp adła do 3 fr., cena koszenili czarnej do 3 franków, a cena szarej czyli srebrzystej do 2 fr. 50 centimów.

W iem y ju ż, co to są m atki i koszenile sre- S brzyste, pozostaje nam jeszcze powiedzieć, co to są koszenile czarne. N adano ta k ą nazwę koszenili zabitej pod działaniem wysokiej tem p eratu ry ,—jeśli gorąco je s t zbyt wielkie, owady przybierają barw ę szczególniej czar­

niawą.

R o zp atru jąc koszenilę z innego p u n k t u wi­

dzenia, mianowicie, ze względu na je j pocho­

dzenie i sposób hodowli, odróżniają jeszcze w handlu trzy gatunki koszenili: 1) koszenilę wyborową (G ran a fina, G ra n a m estica), u p ra ­ wianą w M esteąue w prowincyi H onduras, 2) koszenilę czarn ą i 3) koszenilę leśną czyli dziką (G ra n a sylvestra), k tó ra nie je st otrzy­

m ywana przez hodowlę, ale rozwija się sam a n a dziko rosnących opuncyach.

Koszenila je s t poszukiwaną i cenioną dla pięknego barw nika czerwonego, który wytwa­

rz a wewnątrz swego ciała i który m a zastoso­

w ania rozliczne, w m alarstwie, przemyśle i t. p. F a r b a otrzym ywana z tego owadu, zwana karm inem , je s t wielkiej wagi i dla przyrodnika, anatom a i histologa, który w karm inie znajduje znakom itą pomoc, od czasu ja k wiadomo, G erlacha, który w roku

J 1858 wykazał, że karm in rozpuszcza się w roztw orze amoniaku.

Znajom ość składu chemicznego tkanek tworzących ciało owadów, je s t zaledwie w za­

wiązku, albowiem drobne rozm iary ciała owa­

dów, trudności w zebraniu ich w dostatecznej

ilości, były zawsze i są niezwalczoną przeszko­

(11)

N r 3 0 . WS7.FCHSW 1 AT. 4 7 5

d ą dla biologów i chemików. Specyalne b a­

d a n ia owadów wogóle pod względem składu chemicznego m ałe bardzo zrobiły postępy, niektóre bowiem tylko gatunki zostały zbada­

ne pod tym względem, w skutek niezmiernej ich obfitości na każdym prawie kroku lub wa­

żności w handlu, przemyśle i medycynie. Do takich owadów o składzie chemicznym zna­

nym należą: mrówki, z których przez destyla- cyą z wodą otrzym ano kwas mrówczany przy końcu zeszłego wieku, dalej chrabąszcze zwy­

czajn e (M elolontha vulgaris), z którego che­

micy otrzym ali zasadową substancyą k ry sta­

liczną melolontynę.

Pom iędzy owadami użytecznemi w medycy­

nie głównie, dobrze zostały zbadane kantary- dy (L y tta vesicatoria), jakoteź niektóre Me- łoe, w których wykryto substancyą k an tary ­ dynę a wreszcie poznano dokładnie skład chemiczny koszenili, k tó ra znaną je s t od b a r­

dzo dawnych czasów ze swoich własności far- bierskich. W przeszłem stuleciu przyrządza­

nie karm inu odbywało się wyłącznie we W ło ­ szech, w Pizie i Florencyi, a sposób przyrzą­

dzania był najściślejszą otoczony tajem nicą.

Od owego to czasu d atuje się wskazanie P elletie ra i Cayentou, że w koszenili istnieje barw nik kwaśny, kwas karminowy', a według wskazówek przez nich udzielonych m ogła się rozpocząć fabrykacya karm inu. I dziś jeszcze w P ary ż u zachowują w tajem nicy różne dro­

bne szczegóły fabrykacyi, różne właściwości zdobyte doświadczeniem lub szczęśliwym tr a ­ fem, a stanowiące o wyrobie lepszego gatunku karminu.

Dziś, ja k to już wyżej nadmieniliśmy, eozy- na i inne m aterye barwne, pochodzące ze smo­

ły węglowej, ru g u ją karm in z handlu, a przy­

tem k arm in bywa fałszowany temi substan- cyami barwnemi. Co się tyczy fałszowania samej koszenili suszonej handlowej, to naj­

częściej, po namoczeniu jej w wodzie i wycią­

gnięciu części a nawet połowy zawartego w koszenili barw nika, suszą ją powtórnie i po­

sypują delikatnie węglanem ołowiu czyli bielą ołowianą; s ta ra ją się tym sposobem powrócić jej poprzedni wygląd. Są liczne sposoby pod­

rabiania i fałszowania karm inu, nad którem i je d n a k nie będziemy się tu taj zatrzymywali, dodając, źe karm in czysty powinien się najdo­

kładniej rozpuszczać w amoniaku.

K arm inu między innemi używają także jako

substancyi nieszkodliwej do farbowania sztucz­

nych kwiatów, cukierków i do różowania się.

W celu otrzym ania karm inu z koszenili su­

szonych, proszkują te ostatnie, dodają soli mineralnych, saletry, alkali, ałunu rodzimego, gotują z wodą i filtrują, a z otrzym anego pły ­ nu powstaje karm in.

W ogóle przez wyługowanie otrzym uje się z koszenili płyn, z którego dopiero przy po­

mocy różnych sposobów utrzym ywanych w ta ­ jem nicy powstaje karm in. To je st pewnem,

że karm in składa się z kwasu karminowego, niewielkiej ilości substancyi azotowych, a nad­

to z pewnego procentu gliny i wapna. J e s t to zatem związek dość złożony o własnościach soli kwaśnych.

W celu otrzym ania czystego kwasu karm i­

nowego, rozpuszcza się karm in przez gotowa­

nie w słabych kwasach, strąca ołowiem, po­

w staje połączenie kwasu karminowego z oło­

wiem czyli karm inian ołowiu, a przez działanie na ten ostatni kwasu siarczanego powstaje siarczan ołowiu, który tworzy osad, a kwas karminowy zostaje w roztworze, po odparo­

waniu którego wydziela się w stanie stałym w postaci kryształków igiełkowatych, razem połączonych.

Dawniej, przed wielu laty, koszenila była używaną w medycynie jak o lekarstwo n a różne choroby, dziś jed n ak zupełnie wyszła z użycia.

Czerwiec polski (Porphyrophora polonica, B ra n d t—Coccus polonicus, L.), je st drugim gatunkiem czerwca, dostarczającym pięknego barw nika czerwonego, znanym od bardzo dawnych czasów. P rzed poznaniem i spro­

wadzeniem do E uropy koszenili m eksykań­

skiej, czerwiec polski odgryw ał bardzo ważną rolę w farbierstw ie i był powszechnie używa­

ny do barwienia wyrobów wełnianych, jedw a­

bnych i lnianych.

Owad ten żyje n a korzeniach roślin rosną­

cych dziko na piaszczystych gruntach, miano­

wicie zaś n a korzeniach S cleranthus perennis L. (czerwiec trw ały) i H e rn ia ria g lab ra (pa- łonicznik gładki) i innych. P o d pewnemi względami podobny je s t do koszenili am ery­

kańskiej (Coccus cacti), różni się jedn ak oby­

czajam i, budową rożków, skrzydeł, nóg i prze­

mianami, N ogi czerwiec polski posiada, za­

kończone pojedynczym pazurkiem , nogi te przytem przekształciły się i stały się n arzę­

dziami zdatnem i do kopania ziemi, a szcze­

(12)

4 7 6 WSZECHSWIAT.

gólniej pierwsza p a ra (nogi przednie), k tó ra u samic je st silnie zbudowaną.

Samiec je s t szkarłatno-czerw ony, rożki m a dość długie, 9-io członkowe, paciorkow ate;

oczy złożone stosunkowo duże; tułów nieco krótszy od odwłoka, n a 5 i 6 pierścieniu któ ­ rego znajduje się szereg otworków, będących ujściem gruczołów wydzielających wiele je ­ dwabistych nitek jasnych, tworzących pęczek przedłużający się w tyle znacznie po za koniec odwłoka. S krzydła duże, jasn e, zgrubiałe od przedniego brzegu ku środkowi i pok ryte na całej zgrubiałej przestrzeni włoskam i rzad- kiemi; tylna p a r a skrzydeł zm ieniona je st w przeźm ianki nieco esowato zgięte i zakoń­

czone m ałym haczykiem.

Sam ica półkidistego k ształtu , niezgrabna, ciemno-czerwonej barw y, bez włosków n a ciele (naga), 2,25— 3,37 m m dłu ga, o rożkach krótkich 8-io członkowych; przednią p arę nóg posiada zg ru b iałą i uzdolnioną do kopania ziemi.

Z ja jk a w ylęga się gąsienica (larw a) ruchli­

wa, k tó ra przyczepia się w krótce stale do ko­

rzen ia rośliny karm icielki (zwykle Scleran- thus). P o pewnym czasie zrzuca z siebie skó­

rę (leni się), k tó ra jed n ak pozostaje naokoło larw y jak o powłoka, tw ardnieje i tw orzy cha­

rakterystyczn ą kulistą powłokę skórkow atą, w której nieruchom o, mocno w bita dziobkiem j w korzeń rośliny żywicielki, siedzi larw a. P o kilkunastu (14) dniach, gdy gąsienica ukończy ju ż swój rozwój, skórka p ęk a i spada i wycho­

dzi z niej zwierzę doskonałe. Z jednych wylę­

g a ją się samczyki w pewnej porze roku (u nas w końcu czerwca i pierwszej połowie lipca), z innych samiczki. G ąsienica n a samczyki otacza się oprócz tego jeszcze m asą jedw abi­

stą, zam ieniając się w niej w nieruchom ą po- czw arkę, z której po 14 dniach w ylęga się dorosły owad. Sam iczki wylęgłe zrazu są ruchawe, o ciele miękkiem, delikatnem , później, osiedliwszy się n a korzeniu rośliny, kurczą się nieco, pokryw ają na całej powierzchni b ia ła ­ wym nalotem , sk ła d a ją ja jk a i um ierają.

Czerwiec polski, według B rehm a, znajduje się w okolicach D rezna, w B ran d eb u rg ii, P o ­ m eranii, M eklenburgii, Szwecyi, P rusiech, Polsce, Eossyi i W ęgrzech.

W okolicach W arszaw y p rzed 20-tu laty był dość pospolity, szczególniej za P r a g ą pod lasem „na W yg odzie” i „W aw erskim ,” n a

korzeniach S cleranthus perennis; około ro k u 1870, w początkach lipca, piszący te słowa był n a ekskursyi ze ś. p. W ł. Taczanowskim, n a któ rej zebrane zostały samiczki i skrzydlate samce; pierwsze nieruchomo siedziały na ko­

rzeniach Scleranthus i po ostroźnem wyrwa­

niu rośliny były zbierane, drugie siedziały n a gałązkach i kwiatach Scleranthus.

W dawnych czasach czerwiec polski, zbie­

ra n y przez kobiety, stanowił przedm iot handlu dość znaczny; według B rehm a z Podola wy­

wożono rocznie 1000 funtów czerwca, za któ­

ry płacono po 8— 10 złotych polskich. W e d łu g

„Zoologii dla szkół narodow ych” (W arszaw a 1789 r.), gdzie (str. 158) opisane są główne znamiona czerwca polskiego i jego przem iany:

„Czas zbierania czerwca u nas je s t około św.

J a n a , znajduje się on n a korzeniach roślin zwyź wzmiankowanych t. j . kosmyczka (P o la- sella), Scleranthus i in., niby jagódki ja k ie r wielkości pieprzu, koloru fioletowo lśniącego- się. Ten zebrany trze b a ususzyć; w naszym k ra ju suszą go w rynkach glinianych, posta­

wionych n a wolno rozpalonych w ęglach.” D a­

lej powiedziano, że Syreniusz, opisując czer­

wca, wzmiankuje, źe suszono go na jasn em słońcu albo w piecu gorącym po pieczeniu chleba. W dalszym ciągu podane są rady przy zbieraniu potrzebne: „D la zachowania tego ziela (Scleranthus), które należy rozm na­

żać, potrzeba je rydelkiem ostrożnie podwa­

żać, a odjąwszy czerwiec, zaraz ziele nazad wsadzić.”

W końcu a u to r „Zoologii dla szkół naro­

dowych” wspomina, że „nim zaczęto używać- am erykańskiej kokcinelli (podobny g atu n ek czerwca), nasz czerwiec by ł w wielkiej cenie- i używaniu, rozchodził się do Turcyi, W ło ch r H olandyi i t. d. B yłby jeszcze użyteczniej­

szym, gdybyśmy więcej łożyli przem ysłu na wydoskonalenie sposobów urab ian ia farby;

oszczędziłby się przez to wychód pieniędzy za kokcinelę, ile że doświadczamy, iż się w naszym k ra ju farbowanie czerwcem udaje, wiem także- z podania naszych pisarzów, źe się równie udaw ało dawniej naw et i zagranicą, skąd zna­

czne dla k ra ju wynikały pożytki.”

Podobne wiadomości o czerwcu polskim (Coccus polonicus) przytacza i K . K rzy szto f K lu k w tomie I V „Zw ierząt domowych i dzi­

kich historyi n a tu ra ln e j”, W arszaw a 1802,,

str. 342.

(13)

N r. 30. WSZECHSWIAT. 477 Dziś jed n ak m ało juź je st używana P or-

phyrophora polonica, może tylko przez lud

tv różnych okolicach k ra ju do farbowania drobnych przedmiotów.

Oprócz opisanych dwu gatunków czerwców dostarczających barw nika czerwonego, jeszcze je st znany trzeci gatunek, P orphyrophora H am eli B ran d t (P . arm eniaca B urm eistra), bardzo podobny do czerwca polskiego, z któ­

rym był zapewne mięszany, ale gatunek ten mieszka w A rm enii i na K aukazie, żyje (we­

dług B . B lancharda) na korzeniach traw — P o a pungens i Aeluropus laevis. Bóżni się od czerwca polskiego rozm iaram i, albowiem w funcie suszonej koszenili armeńskiej zawie­

r a się 18—23 000 okazów, w funcie zaś czerw­

c a polskiego 100— 130000 okazów. M a nad­

to zawierać więcej stosunkowo substancyi barw nej, niż nasz czerwiec.

A . Ś.

SPR A W O ZD A N IE.

M. Heilpern. T a je m n ic e p rz y ro d y . II. J a k ż y ją ro ś lin y , j a k się o d ży w iają , ro s n ą , ro z m n a ż a ją i p o ru s z a ją . W a rs z a w a , P a p ro c k i i S-ka. 1 8 9 3 .

P o d ta k im ty tu łe m a u to r w y d ał dosyć p o k a ź ­ nych ro z m ia ró w (o 4 9 2 s tr. in 12°), p o d ręczn ik b o ta n ik i sz k o ln e j, w k tó ry m s ta r a ł się uw zględnić zaró w n o a n a to m ią i m o rfo lo g ią, j a k i fizyologią ro ślin , p o m in ąw szy z a to p raw ie zu p ełn ie ich sy­

ste m a ty k ę , w ychodząc z tej z asad y , że p o d rę c z n i­

k ó w b o ta n ik i opisow ej m am y w n aszym ję z y k u d o sy ć i że te w y s ta rc z a ją do n a szy ch p o trz e b .

K sią ż k ę sw oję p rz e z n a c z a p . H . zaró w n o d la u czn ió w i d la n au czy cieli, j a k w ogóle i d la w szy st­

k ich d o jrz a lsz y c h czytelników , p ra g n ą c y c h z a z n a ­ jo m ić się z „n o w sz e m i” p o g ląd am i n a p o lu u m ie­

ję tn o ś c i o ro ślin ach .

T re ść p o d rę c z n ik a stosunkow o b a rd z o je s t obfi­

ta i p rz y s tę p n ie opow iedziana.

D ziełk o sw oje, p o d zielo n e n a 3 0 różnej w ielko­

ści ro zd ziałó w , ro z p o c z y n a p a n H . om ów ieniem ró żn ic p o m ięd zy ciałam i m artw em i i ożyw ionem i, a n a stę p n ie s ta r a się w y k azać głów ne o d zn ak i

•ciał żyw ych, t. j . z w ie rz ą t i ro ślin , u w y d a tn ia ją c w szystko to , czem te o sta tn ie w zajem nie p o m ię­

d z y so b ą się ró ż n ią .

D a le j a u to r o b z n a ja m ia czy te ln ik a z głów nem i n a rz ą d a m i ro ślin y , w y b raw szy z a w zó r k u te m u z w y c z a jn ą p sia n k ę czarn o jag o d o w ą; m ów i dalej

« n asio n ach , liścien iach i o ogólnych ró żn icach

p om iędzy ro ślin am i je d n o — d w u— w ielo i bezli- ściennem i, czyli bezkw iatow em i.

N a te j sam ej psiance i liczn y ch je j o k azach a u to r dow odzi n astęp n ie, co j e s t osobnikiem , a .c o g a tu n k iem roślinnym ; zeb raw szy k ilk a g atu n k ó w p sia n k i, m ówi, co je s t ro d z a j, i w ten sam sposób p o stę p u ją c d a le j, w y k azu je, co są ro d zin y , rzęd y , g ro m ad y , i w ogóle co j e s t uk ład n ictw o (sy stem a­

ty k a ) ro ślin .

Z ap o zn aw szy czy te ln ik a w ogólnych za ry sa c h z ro ślin am i kw iatow em i, a u to r p rz e c h o d z i do r o ­ ślin zaro d n ik o w y ch , m ów i o ró żn icy p om iędzy n a ­ sieniem a zaro d n ik iem , p rz y ta c z a p rz y k ła d y z różnych g ro m ad ro ślin bezkw iatow ych, opow ia­

d a, ja k ie z nich są n a jn iż sz e , k tó r e n azy w a „za- czątk o w em i,” albo „ p ie rw o tn e m i” , i b u d u je p o ­ m ięd zy niem i a ro ślin am i najw yższem i (ty p o w e- m i) w szelkie sto p n ie p o śred n ie. P rz y te j sposo­

bności w spom ina o zm ienności gatu n k ó w w ciąg u d łu g ich px-zestrzeni czasu, lu b p o d w pływ em h o ­ dow li, j ak rów nież o w ystępow aniu te m niższy ch p o sta c i ro ślin n y ch w ró żn y ch geologicznych o k re ­ sach , im w sta rs z e b ęd zie m y się z a p u sz c z a li p o ­ k ła d y ziem i. D alej m ów i a u to r o sk ła d z ie che­

m icznym ro ślin , o so lach m in eraln y ch w nich z a ­ w a rty c h i o ciałach u stro jo w y c h , j a k sk ro b i, b ia ł­

k u , gum ie, c u k rz e , żyw icy, k a u c z u k u , w osku;

w spom ina o a lk a lo id a c h , k w asach i b arw n ik ach ro ślin n y ch i z a p o z n a je czy te ln ik a z p ierw iastk a m i, w chodzącem i w sk ła d oddzielnych ciał ro ślin n y ch , a p rzed ew szy stk iem w odanów w ęgla i zw iązków azotow ych. N astęp n ie p rz e c h o d z i do o p isan ia b u dow y w ew nętrznej ro ślin , p o u c z a , co j e s t k o ­ m ó rk a i ciała w niej z a w a rte , m ów i o d zielen iu się k o m ó rek i ją d e r , o tk a n k a c h ro ślin n y ch i ich p o d z ia le , ro z p a tr u je w iązk i w łókno-naczyniow e i p ie rw ia stk i j e sk ła d a ją c e i k o ń c z y d ow odzenia ogólne o b u d o w ie ro ś lin w spom nieniem o n a c z y ­ niach m lecznych i b arw nikow ych. W d alszy m ciąg u a u to r s ta ra się w y k azać, że ro ś lin y n a jn iż ­ sze, jed n o k o m ó rk o w e, w łaściw ie nie giną, poniew aż k o m ó rk a ich u staw iczn ie się d zieli, i ro z p a tru je w yższe jed n o k o m ó rk o w e, k tó ry c h ciało zró żn iczk o ­ w ało się ju ż w pew ne dosyć w ybitne n a rz ą d y , s ta ­ w iając za p rz y k ła d zn a n ą pow szechnie p e łz a tk ę (C a u ie rp a ), w spom ina o czynnościach ró żn y ch k o m ó re k i n a rząd ó w , w chodzących w sk ła d ro ś lin w yższych. Z re s z tą m ów i t u je s z c z e a u to r o ró ż ­ nych czynnikach, w pływ ających n a zm ienność i d o ­ skonalenie się oddzielnych g atu n k ó w , z a z n a c z a , co j e s t dziedziczność, d o b ó r p rz y ro d z o n y i w a lk a o b y t, w szystko ściśle w d u c h u te o ry i D arw in a.

N a stę p n ie m ów i o w ażności w ody d la ro ślin y , o ró żn y ch ro d z a ja c h ziem i i je j sk ład n ik ach , 0 w pływ ie ty ch o sta tn ic h n a ro ślin n o ść i o ró żn y ch o d m ian ach g o sp o d a rstw a polow ego.

O d ty ch ogólnych w iadom ości p rz y s tę p u je do b a rd z ie j szczegółow ych, a n a p rz ó d do o p isan ia k o rz e n ia , ta k p o d w zględem je g o budow y, j a k 1 czynności, n a stę p n ie łodygi, p ączków i w ie rz ­ ch o łk a w zro sto w eg o ,— m ów i o sad zen iu , szczep ie­

n iu i oczkow aniu, o ro zm iesz czen iu liści n a lody-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Autorzy, w oparciu o najnowsze badania, raporty i własne doświadczenia wskazują, jak – w związku z rozpowszechnieniem pracy zdalnej – zmieniły się oczekiwania pracowników i

Przebudzeniu Mocy (Star Wars Episode VII: The Force Awakens, reż. Abrams, USA 2015) na ekranie w pustynnej scenerii planety Jakku pojawia się postać Rey, nie ma wątpliwości, że

Jest ono bowiem nie tylko głównym ośrodkiem znanego na całym świecie, największego regionu winiarskiego, ale i stolicą wielkiego imperium obejmującego ponad 120 ty- sięcy

W obwodzie nie występuje opór elektryczny, zatem cał- kowita energia elektromagnetyczna obwodu jest zachowana, gdy energia przekazywana jest tam i z powrotem między polem elek-

Piwnica ratusza w Bremie w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy powstało to quasi-autobiograficzne opowiadanie (1827), mieściła zasoby najlepszych win reńskich, do których swobodny

Rodzaj Passerina, z rodziny Thymeleae, więcej ma gatunków nad Baj kałem niż u nas, przytem rodzaj Diarthron, do naszój flory nienależący, ma tam jednego

Ich następstwem nie bywa także zwiększenie ani zmniejszenie energii cieplikowej ciał, to jest amplitudy oscylacyj albo szybkości ruchu postępowego cząsteczek,

Wiadomo, są takie fundacje, które zajmują się dziećmi chorymi na raka, ale co z tymi, którzy nie mogli na przykład wybrać sobie rodziny, w której przyszło im się