M l . Warszawa, d. 14 Lutego 1886 r. Tom V.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artaln ie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicy.
K om itet R ed a k cy jn y stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W t. K wietniew ski, J . N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h tr e ś ć m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na n astęp u jący ch w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 ‘/a,
za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
-A-dres IESed.a,is:cyi: Podwale USTr ■=£ now y.
Piram idy ziemne w basenie Rio-Grattde (Ameryka północna).
98 W SZECHŚW IAT. N r 7.
CZYNNOŚĆ GEOLOGICZNA
W 6£ ® 1 S 1 € M W ¥ < M
skreślił D r J ó z e f S iem irad zk i.
K rop le deszczowe spadają, na ziemię z pe
w ną mniej lub więcej znaczną siłą, w edług niezm iennych praw fizycznych muszą, one zatem spadając w ykonyw ać pew ną określo
ną pracę. Jeżeli g ru n t, na któ ry padła k ro pla, je s t przepuszczalną w arstw ą piasku, kred y i t. p., p raca jej ginie, a w oda wsiąka w głąb ziem i, m ała tylko cząstka wód de
szczowych spły w a po pow ierzchni, unosząc z sobą d robne cząstki ziemiste. Inaczej rzecz się przedstaw ia w okolicach o gruncie dla wody nieprzepuszczalnym : jeżeli okolice p o dobne nie posiadają odpow iedniego spadku dla odpływ u wód — wody deszczowe, ro z m iękczyw szy tylko zw ierzchnią warstwę ziemi, pozostają na jej pow ierzchni, twTorząc m oczary i bagna, zanim prom ienie słońca ich nie wysuszą. Jeżeli przeciw nie, spadek je st dostatecznym , wody deszczowe sączą się po pow ierzchni w postaci niezliczonych drobnych strum yków , unoszących z sobą, znaczną ilość piasku, ziemi i żw iru do n a j
bliższej rz ek i lub strum ienia.
N atrafiw szy w swej drodze n a chociażby najm niejszą rospadlinę, stru m y k deszczowy w yżłabia ją , rosszerza i pogłębia, tw orząc z biegiem czasu coraz w yraźniejszy, coraz większy parów , ściągający w m iarę swego rosszerzania coraz w iększą ilość sączących się przedtem bezładnie w rozm aitych k ie
runk ach strum yków deszczowych, Szyb
kość, z ja k ą się paro w y takie tw orzą, je s t zadziw iającą: w ciągu la t dziesięciu, parów pogłębić się może o 6— 7 m etrów i odpow ie
dnio rosszerzyć. P aro w y , wyżłobione przez strum ienie deszczowej1 wody, n ad a ją tak ch arakterystyczny w ygląd miejscowościom o podkładzie nieprzepuszczalnym , że na d o kładnej m apie topograficznej o d razu g ra n i
ce pokładów przepuszczalnych i nieprze
puszczalnych w skazać można. Nigdzie w k ra ju parow y nie są ta k liczne i tak cha
rakterystyczne dla okolicy, ja k w stepach U krainy, nigdzie też lepiej nie można wy- studyjow ać procesu tw orzenia się parowów, a co ważniejsza, niezm iernego w pływ u, ja k i pow iększanie się ich liczby na klim atyczne w arunki miejscowe w yw iera. G ru n t stepo
wy, złożony z czarnoziem u na nieprzepusz
czalnym podkładzie gliny m arglow opiasz- czystej (lossu), nadaje się j a k nie można le
piej do tw orzenia parow ów . Podczas lata, w skutek dochodzących niekiedy do 40° R upałów i nieznośnej suszy, którym U k rain a swoje wyśmienite arbuzy zawdzięcza, p o kryw a się mnóstwem rospadlin; wody desz
czowe w padając do nich, z łatw ością un o
szą drobne cząstki sypkiego losu, pogłębia
ją c rospadlinę, z której z biegiem czasu tw o
rzy się parów (ja r lub bałsza) z m nóstwem bocznych rozgałęzień, dnem którego płynie praw dziw ie ukraińska, t. j . najczęściej w y
sychająca w lecie rzeka.
W okolicach o gruncie przepuszczalnym , wody deszczowe, w siąkając w glebę, mało się przyczyniają, do zm iany kształtów po
w ierzchni; mamy też w tych okolicach tylko w ielkie doliny, o łagodnych stokach, grom a
dzące w sobie wody okoliczne: doliny te słu żą za łożysko wńększym rzekom , zasilanym przez liczne źródła; wody rzek takich są czyste j a k woda górskich strum ieni i z w y
jątk iem wiosennych wylewów, spow odow a
nych topnieniem śniegu, podlegają bardzo m ałym i bardzo pow olnym zm ianom pozio
mu. W okolicach o gruncie nieprzepusz
czalnym, naturaln ie caeteris paribus, widzi
my niezliczoną ilość drobnych, często wysy
chających strum yków , o przebiegu niezm ier
nie kapryśnym , gzygzakow atym , w ody ich są mętne, wylewy nadzwyczaj gw ałtow ne i szybkie. Łatwro też zrozum iem y, że przy w arunkach podobnych, strum ienie płynące dnem parow ów w okolicach o g run cie nie
przepuszczalnym , daleko większą rosporzą- dzają siłą, łatw iej też i szybciej od innych mogą zm ieniać topograficzne w a ru n k i k raju.
Do bardzo oryginalnych objaw ów czyn
ności gieologicznój tych właśnie strum yków deszczowych należą t. zw. piram id y ziemne i słupy. N apotykając niejednostajny opór w swój pracy, wody deszczowre niejedno
stajnie też daną skałę rozryw ają: jeżeli więc w skutek dajm y na to, przesiąknięcia krze
N r 7. W SZECHŚWIAT. 99 mionką lu b innem jakiem ś lepiszczem, po
w staje w m iękkim pokładzie gliniastym j a kaś część tw ardsza, woda wypłóoze otacza
jące je m asy ziemiste, pozostaw iając na po
w ierzchni sterczący słup, niekiedy bardzo kształtny, czasami całe szeregi słupów, któ
re przem ięszane z odłam am i skały przed
staw iają się nam ja k b y ruin y zam ku lub tw ierdzy. P iram id y ziemne (patrz załączo
ny rysunek) są utw orem podobnym: wśród m iękkiej m asy żw iru czy gliny leżą rozrzu
cone tu i owdzie większe głazy tw ardój ska
ły. S trum yki deszczowe, sącząc się po po
w ierzchni, w yżłabiają setki parow ów po
m iędzy tem i kam ieniam i, których poruszyć nie są w stanie; rezultatem krzyżow ania się w yżłobionych w ten sposób parowów są ochronione od deszczu przez leżący na wierz
chu kam ień piram idy. N ajw spanialej słupy i piram idy ziem ne widzieć można w A m e
ryce północnej, w t. zw. złych ziemiach k ra j u M ormonów.
N a zakończenie powiedzmy jeszcze słów p arę o klim atycznem znaczeniu parow ów . P ro f. Inostranzeff sądzi, że w pływ ają one ujem nie na klim at, przez zmniejszenie ilości opadów atm osferycznych, powiększenie pa
row ania wody i ściągnięcie jój w sposób dla człow ieka całkow icie nieużyteczny do głó w nych artery j wodnych. W istocie, paro
w y przedstaw iają się nam jak o dreny n atu ra ln e , k tóre w okolicach niezbyt obfitują
cych w deszcze, odciągając w postaci gw ał
tow nych potoków niezbędną dla rozw oju r o ślinności wody, szkodliwie oddziaływ ają na tęż roślinność. W sk u tek tego drzew a na stepie rosnąć nie mogą, a jed y n e łasy, ja k ie U k rain a posiada, są nagrom adzone na brze
gu parow ów . Co zaś do ilości opadów at
m osferycznych, zmniejszenie się jój je st w ła
ściwie m ówiąc tylko pozornem , w yw ołuje j e bowiem pow iększenie pow ierzchni okoli
cy w skutek wyżłobienia parow ów na rów ni
nie. Z tego samego pow odu—parow anie, odbyw ając się w tym samym co przedtem stopniu na znacznie powiększonej pow ierz
chni, w iększą ilość w ody glebie odbiera.
R ezultatem obu tych czynności je s t coraz znaczniejsze zm niejszanie się ilości wody, otrzym yw anej przez jednostkę powierzchni.
TOMASZ ANDREWS
przez - w . :k t.
Znakom ity fizyk i chem ik angielski T o masz A ndrew s, odkryw ca tem peratu ry k ry tycznej i ciągłości stanu ciekłego i lotnego m ateryi, zm arł w końcu L istopada roku ze
szłego. P odajem y tu w streszczeniu jego życiorys p odług czasopisma angielskiego N aturę z d. 18 G rud nia 1885 r.
D oktor Tom asz A ndrew s u ro d ził się w Belfast d. 19 G rudnia 1813 ro k u i n aj
większą część życia w tem mieście przepę
dził. Jego ojciec był zamożnym kupcem;
pierw sze n auki pobierał w A kadem ii i w In stytucie K rólew skim w Belfast. N astępnie przeniósł się do G lasgow a, gdzie pod zna
nym profesorem chemii Tom aszem Thom so
nem odbyw ał studyja teoretyczne i labo ra
toryjne.
W T rin ity College w D ublinie otrzym ał pierw sze stopnie naukow e; tam odznaczył się on zarów no w naukach klasycznych ja k i ścisłych. P rzepędziw szy pewien przeciąg czasu w P a ry ż u w pracow ni Dum asa, otrzy
m ał stopień doktora m edycyny w E dy m b u r- gu w r. 1835; poczem poświęcił się prak tyce lekarskiej w swojem rodzinnem mieście. J a ko p rakty k-lek arz m iał wielkie powodzenie;
lecz pomimo tego nie zaniedbał poświęcać wszystkie swoje wolne chwile, jak ko lw iek były one m ałe, poszukiw aniom naukowym i ogłaszał liczne rospraw y odnoszące się do fizyki i chemii.
W roku 1844 otrzym ał je d e n z królew skich medali, jak o d a r od T ow arzystw a K rólew skiego w L ondynie, za swoje nauko
we odkrycia. W K rólew skim Instytucie A kadem ickim w B elfast b y ł pierw szym wy
kładającym chemiją; m iejsce to, w raz z pra
k ty k ą lekarską porzucił w r. 1845, gdy zo
stał mianowanym vice-prezydentem Kolegi- ju m Północnego (N orthern College), obe
cnie K olegijum królowej (Queens College) w Belfast. P rezy den ci i vice-prezydenci tych nowych Instytucyj Irla n d zk ich byli
1 0 0 WSZECHŚW IAT. N r 7.
m ianow ani na k ilk a lat p rz ed otw arciem sa
m ych kolegijów , rów nież j a k i profesorowie;
tym sposobem rz ąd mógł korzystać z ich ra d i pomocy p rzy organizow aniu zakładów . W tem dziele A ndrew s m iał za tow arzysza innego, słusznie wysoko cenionego irlan d - czyka S ir R oberta K an ea i ich to głów nie przezorności i pracom należy przypisać, że gdy kolegija w końcu zostały otw orzone, przedstaw iły się św iatu o drazu w pełnym rozwoju.
P rz y u kład an iu pierw szego p lanu m ają
cych się otw orzyć zakładów , postanowiono, że A ndrew s zajm ie k ated rę chem ii w Bel
fast; gdy nadszedł czas ostatecznego zam ia
now ania profesorów , zażądano od niego, dla zadosyć uczynienia prostej form ie, św ia
dectw od ludzi znanych w nauce. W ted y to on otrzym ał św iadectw a jak n ajp o ch le- bniejsze od ludzi takich, ja k : Tom asz G ra ham , H u m p h rey L loyd, M ac-C ullagh i in
nych. Spom iędzy zagran icznych chem i
ków, dwaj najw ybitniejsi: L ieb ig i D um as rów nież p rzysłali m u najbardziej zachęcają
ce listy. P rzytoczym y m ały ustęp z listu Dum asa, ja k o może najlepiej ch arak tery zu ją c y rodzaj tałen tu naszego uczonego: „ P ra w a pańskie do nowej posady, o k tó rą się P a n ubiegasz, są ta k ja sn e i w yraźne, że nie mogę przypuścić, żebyś P a n do niej nie był powołany... zaw sze je d n a k , nauczając che
mii, nie zapom inaj P a n , że liczysz się do najw ydatniejszych fizyków w swoim k ra ju “.
R eszta listu zaw iera ogólne uw ag i o niem o
żliwości rozdzielenia chemii od fizyki i o wzajemnej pomocy, j alei ćj ustaw icznie udzie
lają sobie te dwie nauki.
W y k ład A ndrew sa rów nic w ielkiem cie
szył się pow odzeniem ja k i je g o poprzedn ia p ra k ty k a lekarska. W k ró tk im przeciągu czasu udało mu się zebrać liczne audytory- ju m zarówno do chemii ogólnej j a k i do p rac laboratoryjnych. C ały czas pozostały od zajęć szkolnych, p rzepęd zał w swojem pryw atnem laboratoryjum . T u taj to on p rzyjm ow ał swoich naukow ych przyjaciół, zaw iązując z nimi żyw e rospraw y, podczas gdy jeg o ręce były ustaw icznie zajęte budo
wą lub zestaw ianiem przyrządów do no
w ych badań dośw iadczalnych. Jeg o spo
sób życia był nadzw yczaj w strzęm ięźliw y;
od wczesnego śniadania aż do późnej zw y
kle godziny obiadowej nie przyjm ow ał ni
gdy żadnego pokarm u ani napoju i miał zwyczaj m awiać, że człowiek potrzebuje się posilać tylko dw a razy na dzień. Z daje się, że uporczyw e trzym anie się tego praw idła, niem ało przyczyniło się do wycieńczenia jeg o sił w późniejszym wieku.
W ro k u 1849 został członkiem T ow arzy
stw a K rólew skiego (Royal Society) w L o n dynie; w roku 1852 (w B elfast) i w r. 1871 (w E dym burgu) prezydow ał w sekcyi che
m icznej Stow arzyszenia B rytańskiego (B ri- tish Association); w roku zaś 1876 (w Glas- gow ie) był prezydentem całego S tow arzy
szenia. B ył członkiem korespondentem A k a
dem ii n auk w G etyndze i członkiem hono
row ym T ow arzystw aK rólew skiego w E d ym - bu rg u; a nadto otrzym ał ty tu ły honorowe od wielu U niw ersytetów . Lecz wszystkie te odznaczenia cenił tylko ja k o oznaki sza
cunku i życzliwości tych, którzy mu je udzielali. Co się tyczy delikatnej kwestyi przyjm ow ania tytułów od w ładz cyw ilnych, to podzielał on w zupełności zdanie swoje
go ukochanego przy jaciela F ara d ay a i po
d łu g niego postępował. W ro ku 1879 usu
n ą ł się od posady w K o leg iju m i od tej po
ry prow adził życie zupełnie sam otne, ja k kolw iek ciągle zajm ow ały go postępy nauki, aż do dnia śmierci, k tó ra nastąpiła 26 L i
stopada 1885 r.
P ierw sza ro sp raw a chemiczna, ja k ą ogło
sił, była o składzie k rw i chorych na chole
rę. W niej wykazuje, że krew tych cho
ry ch różni się od norm alnej krw i tylko m niejszą ilością wody. D aleko więcej znaczenia m iała jeg o rospraw a o ogniw ach galw anicznych z kwasem siarczanym stę
żonym. L ecz pierw szą jeg o Avielką pracą było oznaczenie ciepła wydzielonego przy działaniach chemicznych. W trzech szere
gach badań oznaczył ilość ciepła wydzielo
nego: 1) p rzy tw orzeniu się soli oboję
tnych, kw aśnych i zasadowych, bespośre- dniem działaniem kw asu n a zasadę; 2) przy podstaw ieniu w solach jedn ego m etalu za dru g i i 3) p rzy tw orzeniu się tlenkow i chlor
ków. W tej wielkiej pracy odrazu widać wszystkie jeg o przym ioty jak o naukow ego człowieka, jego jasn y pogląd na znaczenie spostrzeganych faktów, je g o dokładne oce
nienie źródeł błędów dośw iadczalnych i pro-
N r 7.
ste, lecz skuteczne środki, ja k ie przedsię
w ziął w celu ich uniknięcia. Szczególniej godnem uw agi je s t użycie rostw orów tak roscieńczonych, że dalsze dodaw anie do nich wody nie sprow adzało ju ż żadnej dotykal
nej zm iany tem peratury.
Znane doświadczenia n ad tym samym przedm iotem F av rea i Silberm anna były ogłoszone w krótce po pierwszej rospraw ie A ndrew sa. Godni} zaznaczenia je s t ta oko
liczność, że tam , gdzie w ym ienieni powyżej badacze różnią się od A ndrew sa, późniejsze poszukiw ania, miano wicie B erthelota i Thom sona w ykazały, że praw d a była po stronie A ndrew sa.
W ro k u 1855 A ndrew s przedstaw ił T o
w arzystw u K rólew skiem u ważną rospraw ę o ozonie. To szczególne ciało było badane przez Schonbeina, (który je odkrył), M ari- gnaca, D e la R ivea, B erzeliusa, W illiamso- na, F rem yego i B ecąuerela i B aum erta, lecz n a tu ra jeg o dotąd pozostała tajem nicą. Czy ozon je s t zaw sze jednakow ym ? czy też ozo
ny pow stałe p rzy elektrolizie, lub w skutek działania m achiny elektrycznej, lub też utw orzone p rzy powolnem utlenieniu fosfo
ru , są różnem i ciałami, jakkolw iek bardzo zbliżonemi w swoich własnościach? N ie
które dośw iadczenia zdaw ały się w skazy
wać, że ozon je s t tylko tlenem ; inne znowuż przeciw nie, że je s t on tlenkiem wodoru, za
w ierającym więcej tle n u , aniżeli woda.
K w estyja była tego rodzaju, że właśnie po
ciągała A ndrew sa i nadaw ała się doskonale do w łaściw ych jem u m etod badania. Sze
regiem doświadczeń, odznaczających się za
rów no prostotą j a k i dokładnością, dow iódł on, że „ozon, z j akiegokolw iek źródła po
chodzi je s t zawsze jednem i tem samem cia
łem, m ającem też same własności i tęż samą budowę; nie je s t ciałem złożonem, lecz tle nem w stanie zm ienionym , alotropow ym “.
B adania odnoszące się do n atu ry ozonu były jeszcze w dalszym ciągu prow adzone przez A n d rew sa i Taita; w ypadki ich zo
stały ogłoszone w rospraw ie: O n the volu- m etric R elations of ozone and the A ction of the E lectrical D ischarge on Oxvgen and o ther Gases (P hilosophical Transactions 1860).
P om iędzy mniej szemi pracam i możemy tutaj wspom nieć o odkryciu drobnych czą-
101 stek żelaza metalicznego w rozm aitych ska
łach, szczególniej w bazaltach.
K ażdy, kto dzisiaj jeszcze czytać będzie którąkolw iek z jego ro spraw chemicznych, znajdzie w niój niezaw odnie ja k ą ś nową myśl, jak k o lw iek zresztą byłby dobrze obe
znany z przedm iotem .
Lecz naj ważniej szem badaniem A n d rew sa, z którem imię jeg o nazawsze będzie związane, je s t badanie nad ciągłością stanu ciekłego i lotnego m ateryi (On th e conti- n u ity of the L iqu id and Gaseous States of M atter), ogłoszone poraź pierw szy w roku 1869 i uzupełnione w r. 1876.
F a ra d a y jed n o ze swoich najpierw szych poszukiw ań poświęcił sk ra p la n iu gazów;
wiadomo, że udało mu się skroplić wszyst
kie, z w yjątkiem kilku, k tóre w skutek tego do ostatnich czasów były nazyw ane „ trw a łem!, nieskraplającem i się“ . G łów nym środkiem , jak ieg o używał, było wysokie ci
śnienie. Lecz przy tój sposobności w yraził przekonanie, że naw et i gazy trw ałe będą mogły być skroplone połączonem działaniem dostatecznie wysokiego ciśnienia i dostate
cznie niskiej tem p eratu ry.
In n y gienij alny eksperym entator, C agniard de la T o ur, b adał kw estyją z odw rotnej strony; w ykazał on, że ciecze, j a k woda i eter zw yczajny działaniem dostatecznie podniesionej tem peratury, pod wysokiem ci
śnieniem, mogą być zam ienione na ciało, któ re z pew nością nie je s t cieczą, a którego objętość nie je s t znacznie większą, a tem sa
mem, gęstość mało różną od poprzedniej.
R egnault, ze swoją nieporów naną d o kła
dnością w ym ierzył ściśliwość rozm aitych gazów; on zw rócił uw agę na te ciekawe róż
nice, jak ie gazy okazują w sposobie odstę
pow ania od praw a Boylego. N atterer, w końcu, przez użycie ciśnień dochodzących do kilku tysięcy atm osfer, otrzym ał inne ważne wypadki.
W szystko to, co się odnosiło do tego przed
m iotu, znajdow ało się w owym chaotycznym stanie, ja k i zawsze poprzedza przyjścieK ep- p lera, którego zadaniem je s t ująć w kilku ogólnych i prostych tw ierdzeniach całą m a
sę zjaw isk napozór sprzecznych.
K lasyczne badania A ndrew sa dokonały tój przem iany. O pierając się na w ypad
kach otrzym anych przez R egnaulta, w ybrał
W S Z E C H Ś W I A T .
102 W SZECHŚW IAT. xVr 7.
on do doświadczeń dw utlenek w ęgla, jak o ciało, którego zachow anie się było w yczer
pująco zbadane p rz y najrozm aitszych tem p eratu rach i ciśnieniach. O bm yślił do tych doświadczeń bardzo dow cipny przy rząd , k tó ry zbudow ano pod jeg o okiem; szklane części w nim zrobił i kalibrow ał sam.
G łów ne w ypadki jeg o poszukiw ań mogą być tak wyrażone:
1) D w u tlen ek węgla, u trzy m y w an y w j a kiejkolw iek tem peraturze p o w y ż e j 30°,9C, nie może być zam ieniony, n aw et w części, na ciecz działaniem żadnego ciśnienia, j a k kolw iek wielkiego.
2) Jeżeli tem p eratu ra, w której u trzym u
jem y d w utlenek w ęgla, je s t n i ż s z ą od 30°,9C, w tedy stopniow e zniżenie tem pera
tu ry ostatecznie doprow adza do skroplenia;
lecz ciśnienie p ary w obecności znajdującej się cieczy zniża się w raz z tem p eratu rą.
3) K rą g działań C arnota (cykl C arnota) może być w ten sposób dokonany n a dw u
tlen k u w ęgla ciekłym , że w ciągu pierw szej części rosszerzania się mieć będziem y opty
czny dowód istnienia obok siebie w jednem i tem samem naczyniu cieczy i gazu; gdy tymczasem przy zm niejszeniu objętości w wyższej tem peraturze, a n astęp n ie ozię
bianiu do początkow ej tem p eratu ry i obję
tości, znow uż otrzym am y całą zaw artość w stanie ciekłym , chociaż podczas ostatniej części d ziałania niem asz chw ili, w któroj byłby jak ik o lw iek ślad jednoczesnego istnie
nia obok siebie dw u różnych stanów m ate- ryi. T en to w łaśnie ostatni fakt, by ł p rz y czyną nadania całej rospraw ie przytoczone
go wyżój ty tu łu .
4) B adanie następnie linij izoterm icznych dw utlenku w ęgla ciekłego w tem p eratu rac h niewiele wyższych od 30°,9 C dało klucz do w ytłum aczenia obserw ow anego odstępstw a od praw a Boylego. G dyż pom iary, doko
nane przez A ndrew sa w ykazały, że iloczyn z objętości i ciśnienia (który, p o d łu g p ra w a Boylego, pow inien być stałym ) zm niejsza się ze zm niejszającą się objętością do pe
wnego m inim um , a następnie szybko pow ię
ksza, gdy objętość dalój się zm niejsza.
K ilk a innych w ażnych w ypadków , ja k np. w ielka ściśliwość ciekłego d w utlen k u węgla, m ianow icie przy tem p eratu rach bli
skich 30° C; zm iana w zjaw iskach w łosko-
watości tejże cieczy i t. p.; stanow ią proste dodatki do głów nego badania.
O dkrycie tem peratu ry krytycznej czyli p u n k tu krytycznego, doprow adziło w krótce do sk roplenia (a w niektórych przypadkach naw et do zam iany na ciała stałe) ^ych g a
zów, które do tej pory były uw ażane za nie-
| dające się zagęścić. P ra c a A n d rew sa za
w iera wszystkie niezbędne wskazówki do zastosow ania jego p rz y rząd u do takich ce
lów. Głównem i w arunkam i posunięcia się dalej na tej drodze, były: 1) wykonywanie doświadczeń na większą skalę, 2) używ anie bardzo niskich tem p eratu r i szczególniej 3) obm yślenie sposobów nagłego zniżania ci
śnienia. P rac e P icteta, C ailleteta, W ró blewskiego, A m agata i innych n ad tym przedm iotem , w ypływ ały ja k o n atu ralny i bespośredni wniosek z prac A ndrew sa.
Ci, k tó rzy mieli sposobność widzieć A n drew sa p rzy pracy, podziw iali niezm ierną zręczność, z ja k ą odbyw ał m anipulacyje z szerokiem i rurk am i szklanem i, napełnio- nem i do połowy dw utlenkiem w ęgla cie
kłym . B ędąc pew nym mocy ru re k przez siebie w ydętych i załutow anych, śmiało ogrzew ał on je w płom ieniu lam py B unse- na, dotąd, dopóki ciecz w zupełności nie znikła, a następnie z wielkiem zadow ole
niem pokazyw ał te szczególne zjaw iska, j a kie występowały w m iarę oziębiania ru rk i aż do tem p eratu ry bliskiej p unktow i k ry ty cznemu. C ała ru rk a , na chw ilę w ydaw ała się niby napełniona ciałem p rzedstaw iają- cem taki wygląd, ja k m ięszanina wody i al
koholu zanim zupełne zmięszanie nastąpiło, tylko w daleko wyższym stopniu.
W spom inaliśm y o wielkim talencie A n drewsa w w ykonyw aniu m anipulaoyj labo
rato ry jn y ch i o jeg o niezm ordowanej cier
pliwości. Lecz ponad temi przym iotam i jeszcze górow ał nadzw yczajny spokój, z j a kim zw racał uwagę na najdrobniejszy szcze
gół doświadczenia, naw et w samój chw ili ważnego odkrycia. T ym sposobem jeg o pierwsze doświadczenie, uw ieńczone powo
dzeniem, było ta k dokładnie wykonane i opisane, j a k każde następne pow tórzenie.
B yło to w nim tem szczególniejsze, że, m ia
nowicie w w ystąpieniach publicznych, m iał usposobienie bardzo nerw ow e i wrażliwe.
Znając w ybornie lite ratu rę francuską
N r 7. W SZECHŚWIAT. 103 i niemiecką., by ł zawsze dobrze obeznanym
z najnow szem i postępami chemii i fizyki.
Z budow ał sam własną m achinę do dzielenia, której używ ał do roboty swoich term om e
trów , służących do badań nad ciepłem.
M achina pneum atyczna, której używ ał w swój ej pracow ni była w w ielu szczegó
łach przez niego udoskonaloną, w tych szczegółach m ianowicie, które się odnosiły do specyjalnych doświadczeń, ja k ie najczę
ściej z nią w ykonyw ał. Jego książki labo
ra to ry jn e , wzorowo prow adzone, zaw ierają mnóstwo szczegółów dokładnych i obszernie
opisanych, ale nigdy nie zbytecznych.
D la uzupełnienia wiadomości o dziełach A n d rew sa dodajem y, że w ydał on jeszcze dw a dzieła literack ie pod ogólnym tytułem :
„C hapters of C ontem porary H isto ry “ (Roz
działy z history i współczesnej), z których pierw sze, pod oddzielnym tytułem : „S tu dium g en e rale11 wyszło w r. 1867, drugie zaś: „T h e C h u rch in Ire la n d “ (K ościół w lr- landyi) wryszło w r. 1869.
ZALEŻNOŚĆ
NIEKTÓRYCH WŁASNOŚCI LIŚCI
OD W A R U N K Ó W MIEJSCOWYCH
napisał St. D aiw id.
Skorzystaw szy z kilkomiesięcznego poby
tu na M ałych A ntyllach botanik F . Johow robił liczne spostrzeżenia nad wpływem wa
runków klim atycznych i miejscowych na wykształcanie się liści i zachodzące w nich procesy fizyjologiczne. P oniew aż rezultaty spostrzeżeń Johow a przedstaw iają przyczy
n ek do wiadomości naszych o zdolności o r
ganizm ów przystosow yw ania się do w arun
ków zew nętrznych, nie od rzeczy więc bę
dzie streścić tu jego pracę. Zjaw iska za
chodzące w ziarnkach zieleni (asymilacyja i odradzanie się zieleni), przenoszenie wo
danów węgla z liści i transp iracyja przed
staw iają główne funkcyje oświetlenia dane
go miejsca, odpowiednio więc do tego dzieli Johow swoje spostrzeżenia n a trzy katego- ryje: 1) P rzystosow ania liści do miejscowo
ści z rozm aitem natężeniem św iatła, od któ rego zależą zjaw iska w ziarnkach zieleni;
2) środki ochronne przeprow adzających tk an ek liścia przeciwko silnemu światłu;
3) przystosow ania liści, ze względu na tran - spiracyją, do m iejsc wystawionych n a dzia
łanie prom ieni słonecznych. Dotychczas niewiadom o, jak im sposobem światło w pły
wa na chlorofil roskładająco, domyślamy się tylko, że przytem niepoślednią rolę o dgry
wa tlen pow stający przy asym ilacyi, lecz z dotychczasowych obserwacyj pewnem je st to tylko, że p rzy podniesionej asym ilacyi w zrasta i roskład zieleni i że rów nież przy dłużój trw ającej, silniejszej asym ilacyi ilość chlorofilu zm niejsza się, poniew aż dla swej regeneracyi, potrzebuje on pewnego czasu.
Lecz straty w aparacie asy m iłującym (t. j.
w chlorofilu) są dla rośliny niekorzystne, często więc stara się ona uniknąć zasilnego oświetlenia. W idzim y więc, że każdy po
dobny środek ochraniający chlorofil pozo
staje w zw iązku z przystosowaniem w pły- wającem n a zm niejszenie siły asym ilacyjnej.
M łodociane rów nież ja k i w ypłonione (etjo- lizowane) organy, a także rośliny przyzw y
czajone do miejscowości cienistych szcze
gólniej potrzebują podobnej starannej ochro
ny od silnego św iatła i osięgają ją przez gę
ste pokrycie włoskowate, przez fałdow anie i zaw ijanie m łodych liści, przez ich ukośne lub rów noległe ustaw ienie względem p ad a
jących prom ieni, ńakoniec przez przylistki, pochewki liściowe i t. p. N aw et zupełnie ju ż wykształcone liście są w stanie osłabić wpływ św iatła przez stałe lub przem ijające ukośne ustaw ienie się w zględem k ie ru n k u św iatła, przez gęsty swój uk ład , przez w y
tw orzenie tkanki słupkowej (palisadow ej) i t. d. Można było naprzód przypuszczać, że w liściach roślin, wystawionych na dzia
łanie słońca podzw rotnikow ego i odznacza
jący ch się długim peryjodem w zrostu, znaj
dziemy szczególniej doskonałe środki ochron
ne i objawy przystosow ania się do w aru n
ków miejscowości. Przypuszczenie to sp ra
wdziło się w zupełności. L iczne np. rośliny podzw rotnikow e przedstaw iają stałe położę-
104 w s z e c h ś w i a t. N r 7.
nie blaszki liściowej w profilu względem pa
dających prom ieni, ja k o to now oholandzkie akacyje z ich pionowem i phyllodiam i (pod tym term inem rozum ieją botanicy liściowato rozszerzony korzonek liścia p rzy jednocze
snej redukcyi samej blaszki) i g atunki fiku
sów, dalćj liczne Sapoteae (L ucum a M am- mosa, S apota A chras, C h ry zo p h y llu m C ain i- to) z gęstem i wiązkam i p ra w ie pionowo sto
jący c h liści, podzw rotnikow y rd e st Coecolo- b a uyifera z szerolciemi, skórzastem i, ku gó
rze skierow anem i liśćmi i w iele innych.
D rzew a tw orzące przybrzeżne lasy m an- glarow e *) (R hizophora, A vicennia, C onocar- pus etc.) osiągają pionow e położenie swoich liści przez odgięcie ku górze, g atu n k i zaś D alecliam pia (z rodziny ostrom leczo waty cli) przez rzadziej spostrzegane odgięcie ogon
ków liściowych k u dołowi; n iektóre znów kleśńcow ate (A roideae) i traw y (G ram i- neae) dochodzą do tegoż celu przez odchyle
nie ku dołow i blaszki liściowej, w miejscu połączenia jćj z ogonkiem (A roideae) lub przez złam anie liścia na granicy blaszki z p o chew ką (G ram ineae); H e d era p en d u la (U m - belliflorae) i drzew o m angow e (z rodz. Te- rebintliaceae — dostarcza sm acznych owo
ców tejże nazw y) w tym że celu pozw alają poprostu swym w ąskim liściom zw isać k u dołowi swobodnie. N a drzew ie kakaow em (T heobrom a Cacao) blaszki liściowe osię- gają odpow iadające celowi ukośne położenie przez skręcanie się ogonków.
U pierzastych lub podzielonych liści iikośne położenie (w zględem prom ieni sło
necznych) p rzybierają oddzielne listki; listki licznych palm i sagowców (Cycadeae) skie
row ane są w stosunku do głów nego ogonka liścia pierzastego ku górze, u palm y koko
sowej (Cocos nucifera) i in. k u dołowi; w li
ściach złożonych dłoniastych oddzielne list
ki razem wzięte tw o rzą rodzaj stożka, k tó ry u Tecom a pentap hylla, serratifolia (Bigno- niaceae), C apparideae byw a z wrócony w ierz
chołkiem ku dołowi, u J a tro p h a incisa (E u- phorbiaceae) zaś i gatunkó w S ciadophyllum ku górze. W ym ienione tu taj w łaściw ości
') Porów naj Sztolcm ana, W spom nienia z podróży po Peru. W szechśw iat, t. J, str. 363.
są ju ż ustalone przez praw o dziedziczenia i p rzedstaw iają przystosow ania do obfitości św iatła w pewnych miejscowościach; inaczej rzecz się m a z budową oddzielnych części samćj blaszki liściowój. Zm ienia się ona u oddzielnych osobników roślinnych, naw et w pojedynczych liściach stosownie do każ
dorazow ego natężenia ośw ietlenia i kiedy liście pozostające w cieniu zawsze praw ie przed staw iają płaskie tarcze, liście w ysta
w ione na działanie słońca posiadają n ajro z
m aitsze k ształty, by w ają one nieckow a te, j ak u łoskotnicy (H u ra crepitans), J a tro p h a cureas, lub dachow ate (u B ryophyllum ca- lycinum i in.), jeżeli znajduje się silniój roz
w inięta żyłka środkowa. Jeżeli zaś ogonek p rzy czepiony je st do blaszki nie z brzegu lecz pośrodku, to liście słoneczne b y w ają lej
kow ate, a zacienione w kształcie płaskich blaszek.
B anan (M asa sapientium ) n a słońcu opu
szcza ku dołowi połów ki swoich szerokich łopatow atych liści, pierzaste liście podzw ro
tnikow ych paproci (C hrysodium , Cecro- pium i in.) stają się nieckow ate, u palm y kokosowej dachowate; podobneż zm iany d a
j ą się zauważyć u liści dloniasto i pierzasto- dzielnych; w rów nolegle i prom ienisto użył- kow anych liściach śródliście m iędzy żyłka
mi (nerwam i) byw a albo praw idłow o pofał
dowane (g atu nk i prosa) albo w ypukłe (Psi- dium , A nacardium ) i te fałdki lub w ypukło
ści mogą w ystępow ać na najm niejszych po
lach między naj delikatniej szemi rozgałę
zieniami żyłek, ja k np. u L an ta n a (V erbe- naceae), C ordia i w'ielu innych,— ostatecznie więc blaszka staje się mocno pom arszczoną.
Podobneż pom arszczenie można widzieć i u naszój szałw ii łąkowej i wielu innych roślin, spotykanych na miejscach mocno oświetlo
nych. R osnące w cieniu g atun ki tych sa
m ych rodzajów , posiadają pospolicie gładkie pow ierzchnie liści. Jeszcze większą zdol
ność przystosow yw ania się do w arunków oświetlenia przedstaw iają te rośliny, k tó ry c h liście w ykonyw ają tak zw ane r u chy w aryjacyjne ') (np. bardzo liczne mo-
') Do podobnych ruchów zaliczam y m iędzy inne- m i zmianę położenia listków w ciągu dnia^ i nocy, np. u fasoli, koniczyny, łubinu, białej akacyi, szcza- w iku i innych.
N r. 7. w s z e c h ś w i a t, 105 tylko wate); au to r przytacza wielką, liczbę
przykładów . U tw o ry gruczołow ate bardzo często znajdujące się na liściach zdolnych do w ykonyw ania ruchów peryjodycznych, ja k Joliow przyjm uje, pozostają w pew nym, bliżój jednakże niew yjaśnionym zw iązku fizyjologicznym ze zjaw iskam i ruchu. Co się tyczy w pływ u św iatła na budowę anato
m iczną liści, to Joliow i dla roślin podzw ro
tnikow ych w zupełności potw ierdza wnio
ski S tahla i P ic k a '). Zgadza się także Jo - how z poglądam i H . P ic k a n a znaczenie czerwonego barw n ik a dla roślin jaw nokw ia- towych. Liczne w rozw oju roślin podzw ro
tnikow ych zjaw iska, jak ie zw racają na sie
bie uw agę pilnego badacza, jak o to zadzi
w iająco p rędkie poczerwienienie drzew a ka
kaowego i m anglowego, m łodych pędów li
cznych roślin strączkow atych (gatunki Aca- cia i B row nea) stają się zupełnie zrozumia- łem i na podstaw ie teoryi Picka. U Coeco- loba uvifera i A nacardium occidentale za
barw iają się na czerwono tylko oświetlone liście, zacienione zaś pozostają zielonemi.
B ryophyllum calycinum, roślina przyzw y
czajona do miejsc wystaw ionych na bespo- średnie działanie prom ieni słonecznych, w pobliżu pączków przybyszow ych, rozw i
jając y ch się w karbach liści, posiada czer
wone plam y, które znikają dopiero wtedy, kiedy pow stające z pączków roślinki są w stanie odżywiać się samodzielnie. N ad
zwyczaj różnorodne ułożenie w liściach n e r
wów, którem u dotychczas wogóle p rzyzna
wano znaczenie czysto m echaniczne, nabiera nowćj wagi, albowiem Johow przypisuje mu odżywczo fizyjologiczne zadania. Zm ie
niający się pod wpływem w arunków oświe
tlenia u kład nerw ów liściowych, w ystępu
jące niekiedy na nich pokrycie z włosków p rzy gołych zresztą liściach, czerwone zabar
wienie użyłkow ania, ogonka, brzegu liścia, jak o też i zaw ijanie się tegoż z brzegu — wszystkie te objaw y podług Johow a pozo
stają w ścisłym zw iązku z przenoszeniem w ytw orzonych w liściach wodanów węgla (skrobi).
W trzeciej części pracy znajdujem y fakty przystosow ania się liści do miej sc słonecznych ze w zględu n a transpiracyją. Jak o specyfi
czne, ustalone przez dziedziczność objawy przystosow ania do w arunków transpiracyi, znam y ju ż oddaw na zmniejszenie parującej pow ierzchni u mięsistych i soczystych k ak tu sów ') i roschodnikow atych (Crassulaceae), spłaszczone podobne do liści łodygi słabo uli- ścionychroślin stepowych (Ruscus aculeatus, M uhlenbeckia), nakoniec opadanie liści u nie
któ ry ch roślin podzw rotnikow ych przed n a staniem suchej pory roku. Johow powiększa liczbę ty ch -p rzyk ład ów kilkom a n ader cie- kaw em i objawam i indyw idualnego przysto
sowania się. R ubus australis naprzykład, rosnąc w cieniu ma zupełnie norm alnie ro z
w inięte liście, tymczasem na słońcu rozw ija się tylko ogonek i główne nerw y. O dpo
wiednio do rozm aitych w arunków transpi*
racyi odróżniają się liście pozostające w cie
niu od liści wystaw ionych na działanie słoń
ca silniejszym rozw ojem pow ierzchni: jak o wybitne p rz y k ład y przytacza autor A rto- cai-pus Tocouba (drzew o chlebowe), B ryo- j phyllu m calycinum , Peperom ia globella i inne. T akiż re zu ltat osięgają inne znów rośliny przez stałe lub czasowe tylko nasta
wienie pow ierzchni liściowych w profilu względem prom ieni słonecznych, traw y ste
powe przez zw ijanie liści, ja k to ju ż d a
wniej w ykazał Tschirch. Rośliny, w ysta
wione na gw ałtow ne zm iany tem peratury, zabespieczają się od gw ałtow nej i zaener- gicznej transpiracyi przez w ytw orzenie po
kryć ochronnych, np. gęstych włosków pil- śniowatych, grubego przyskórka (cuticula) (np. rosnące w lijanosaeh Yenezueli R hopa- la complicata, Byrsonim a crassifolia i inne lub stepowe rośliny M angifera indica, C ap- paris cynophallophora i inne). In n e je s z cze rośliny, rosnąc w natężonem oświetleniu, aby się dostatecznie zabespieczyć od strat przez transpiracyją, udoskonalają, swój apa
ra t zaopatrujący liście w wodę, za ja k i autor, zgodnie z Pfitzerern i W csterm ajerem ,
') Kolce pokryw ające m ięsiste łodygi dziwacznej ') Porówn. pracę p. Grosglika p. t. „O zależności często formy kaktusów, przedstaw iają szczątkow e budowy liścia od św iatła11, W szechśw. t 111, str. 321. icli liście.
106 W SZECHŚWIAT. N r 7.
przy jm uje tk an k ę naskórkow ą liści. D late
go to liczne, rosnące w m iejscach słonecz
nych, drzew a, posiadają w liściach mocno rozw inięty naskórek, k tó ry grubością często przew yższa tk an k ę zieloną.
W yżój w spom niany zw iązek nask órk a z zaopatryw aniem liści w wodę, staje się wielce praw dopodobnym , jeżeli weźmiemy pod uw agę, że w większości w ypadków na
skórek na w ierzchniej pow ierzchni liścia by
w a silniej rozw inięty, że niekiedy znów stro
na dolna przedstaw ia silniej rozw inięty na
skórek, jeżeli taż stro n a dolna (z m orfologi
cznego p u n k tu w idzenia) staje się w rzeczy
wistości w ierzchnią i podlega działaniu świa
tła, ja k np. w łopato w aty ch liściach Com- m elina elegans; podobnież i liście pozostają
ce na słońcu i w cieniu p rzedstaw iają dość w ydatne różnice w w ykształceniu naskórka.
W idzim y więc, że p raca p. Jo h o w a znacznie pom naża wiadomości nasze o zjaw iskach przystosow ania. N ależy życzyć tylko, aby z ta k wdzięcznym m ateryjałem , j a k roślin
ność stre f podzw rotnikow ych, p rz ep ro w a
dzone zostały doświadczenia z w ytkniętym naprzód celem, a niem a w ątpliw ości, że osią
gniem y pew niejsze rezultaty, niż z robio
nych w tym celu prób w naszych cieplar
niach i trephauzach. Z w ykłe spostrzeżenia tutaj nie w ystarczają, dają one bowiem czę
sto tylko praw dopodobne objaśnienie dla w ielu zjaw isk, nie w ykluczając bynajm niej błędnych w niosków , poniew aż zjaw isk a po
dobne w ystępują p rzy w spółczesnem dzia
ła n iu licznych czynników i sił zew n ętrz
nych; tylko zastosow anie elim inacyjnej m e
tody badania, t. j . w ykluczaj ącój wrpływ w szystkich czynników w yjąw szy jednego, może nas doprow adzić do określonych i pe
w nych rezultatów .
P R Z E Z
Augusta Wrześniowskiego.
W ubiegłą niedzielę, d n ia 7 b. m., odbyła się w C h ark o w ie uroczystość jubileuszow a
urządzona dla uczczenia 35-letniój pracy profesorskiśj p. L eona Cienkowskiego, p ro fesora b otaniki w tam tejszym uniw ersyte
cie. Ocenienie wysokich zasług ju b ila ta , j a ko niezm ordowanego badacza, w ym agałoby obszernych studyjów, pragnąc tedy zapo
znać obecnie czytelników z osobistością uczo
nego naszego rodaka, muszę na tymczasem w yrzec się należytego ro zb ioru jego prac naukow ych. P odam tylko k ró tk ą, pobieżną wzm iankę, do której może się zak rad ła ja k a niedokładność chronologiczna.
Leon Cienko wski u ro d z ił się w W arsza
w ie dnia 1 P aźd ziern ik a 1822 r. i w W a r
szawie uczęszczał do gim nazyjum , które ukończył 1839 r. W tym samym roku, po odbyciu surowego egzam inu w ustanow io
nej w tym celu komisyi p rzy w arszaw skim okręgu naukow ym , otrzym ał stypendyjum do uniw ersytetu P etersburskiego. T u w stą
p ił na sekcyją przyrodniczą w ydziału m ate
matyczno-fizycznego; 1844 r. otrzym ał sto
pień k an d y d a ta nauk przyrodniczych. Ó w czesne przepisy w ym agały od stypendystów w ydziału matematyczno-fizycznego i filolo- giczno-historycznego pew nych la t służby w zawrodzie nauczycielskim . W y m agan ia stosow ały się także do prof. Cienkow skiego, k tó ry też po ukończeniu uniw ersytetu był w ystaw iony na gw ałtow ne dopom inanie się pow rotu do W arszaw y ze stron y w arszaw skiego okręgu naukow ego. Zaledwie ener
giczna pomoc m inistra oświecenia i k u ra to r a okręgu petersburskiego, M usina P u szk i
na, szczerego przyjaciela m łodzieży, zdołała uratow ać nauce tak dzielnego pracow nika.
W dwa lata po ukończeniu uniw ersytetu prof. C ienkow ski otrzym ał stopień m agistra botaniki, obroniw szy rospraw ę o historyi rozw oju roślin szyszkowych (Nieskolko fak tów iz isto ryi razw itija chw ojnych rastie- nij. 4° P etersb u rg , 1846 r. stro n 41, 3 ta
blice rysunków ). Następnego roku C esar
skie R osyjskie Tow arzystw o Gieograficzne zaprosiło Cienkowskiego by tow arzyszył pu łkow nikow i K ow alskiem u w jeg o p od ró ży do A fryki środkowej dla zbadania etno
grafii zwiedzonych krajów , a Ces. A kadem i- j a N auk w łożyła na niego obowiązek poczy
nienia podczas podróży zbiorów zoologicz
nych i botanicznych. P odróżnicy opuścili P etersb u rg w połowie L istopada 1847 r. i po
N r 7. WSZECHŚWIAT. 107 dw u latach powrócili. Spraw ozdanie z po
dróży prof. C ienkow ski ogłosił w w yda
w nictw ie To w. gieograficznego (Gieografi- czeskija Izw iestija), oraz w gazecie W a r
szawskiej .
P o powrocie z A fryki 1851 r. prof. Cien
kow ski otrzym ał w ykład n au k przyrodni
czych w liceum w Jarosław iu, gdzie też nau
czał zoologii, botaniki i m ineralogii do 1855 roku, t. j. do chw ili pow ołania go na kate
drę botaniki w uniw ersytecie petersb u r
skim, opróżnioną skutkiem śm ierci prof.
S zychow skiego, k tó ry by ł nauczycielem prof. Cienkowskiego. W następnym roku, po świetnój obronie rospraw y o niższych wodorostach i wym oczkach (o niższych wo- doroślach i infuzoryjach. 8° P etersburg, 1856, str. 80, 12 tablic rysunków ), otrzy
m ał stopień doktora nauk przyrodniczych.
W U niw ersytecie petersburskim prof.
C ienkow ski pro w ad ził swe znakomite wy
k łady do końca 1859 r., w którym to czasie w yjechał zagranicę na roczny urlop, a n a
stępnie zupełnie się usunął i pracu jąc nad ukochaną botaniką, naprzem iany m ieszkał w Nicei, B erlinie i D reźnie.
P o otw orzeniu 1862 r. Szkoły Głównój ofiarowano prof. Cienkowskiem u k ated rę botaniki, k tó rą przyjął, lecz dla rozm aitych przeszkód nigdy je j faktycznie nie objął, aż w końcu 1865 r. urzędow nie j ą opuścił.
W k ró tce potem otrzym ał on k ated rę botani
k i w U niw ersytecie N oworosyjskim w Ode- sie, lecz niedługo tu baw ił, gdyż u sunął się z tego u n iw ersy tetu 1869 r. P o pew nym czasie odpoczynku objął katedrę botaniki w C harkow ie, gdzie stale do obecnej chw ili w ykłada.
Ogłoszone drukiem prace prof. Cienkow skiego bardzo są liczne i porozrzucane w roz
m aitych czasopismach naukow ych; przew aż
nie znajdują się one w Jah rb iłch er fur wis- senschaftliche B otanik Pringsheim a, w Bo- tanische Z eitung i w A rchiv fu r microsko- pische A natom ie. G łów nym przedm iotem badań prof. C ienkow skiego były istoty nis
kiego ustroju, stojące na granicy państw a zw ierząt i roślin, zatem w odorosty i rozm ai
te inne pokrew ne rośliny, wymoczki, w i- ciowce (Flagellata), radyj olaryj e, Noctiluca.
T ak więc nietylko botanika, ale i zoologija dużo mu zawdzięczają. W ostatnich latach
prof. Cienkowski poświęcił się badaniu bak- teryj (laseczników) i w tym celu odwiedził słynnego P asteu ra, lecz z powodu pożało
w ania godnćj zazdrości i nieuczynności uczonego paryskiego, z tój podróży żadnój niem al nie odniósł korzyści. Z abrał się więc sam do pracy i po długich, mozolnych i niezawsze bespiecznych doświadczeniach w stepach C hersonezu doszedł do pom yśl
nego szczepienia owcom karb u n k u łu . J e dna z ostatnich p rac prof. Cienkowskiego o b akteryjach była drukow ana w niniej- szem czasopiśmie (tom 3, 1884, str. 585, 598, 614).
P ra c e naukow e prof. Cienkowskiego od
znaczają się niesłychaną sumiennością, ści
słością i głęboko obm yślanym planem , wią
żącym wszystkie jego badania w jed n ę ca
łość. W ykład, ozdobiony piękną wym ową, nadzw yczaj je st treściw y, jasny. Pom im o zupełnego niem al b ra k u pracow ni botani
cznej w uniw ersytecie petersburskim przed 30 laty, t. j . w czasie, gdy tam prof. Cien
kow ski w ykładał, zawsze um iał on brakow i tem u o tyle zaradzić, że słuchaczom nigdy nie brakow ało odpow iednich przedm iotów objaśniających w ykładany kurs.
N a zakończenie tój krótkiej w zm ianki do
dam, że w stosunkach pryw atnych trudno znaleść człow ieka rów nie szlachetnego, ser
decznego i przyjacielskiego.
ROLA FIZYJOLOGICZNA
L I P O C H R O M U
w p a ń s t w i e z w i e r z ę c e m
przez Ito za liją S ilb erstein .
(Dokończenie)
W idzim y więc, że powyżej przytoczone dowody na poparcie hipotezy o roli, j aka.
posiada czerwony lipochrom w organizm ie zwierzęcym, oparte sa na znajdow aniu się tego barw nika głównie w niektórych o rg a
nach lub tkankach. Istnieje atoli in n a je szcze k ategoryja faktów, hipotezę tę po
108 W SZECHŚW IAT. N r 7.
tw ierdzających, tyczących się mianowicie znajdow ania czerw onego lipochrom u w ca
lem państw ie zw ierzęcem . Z najduje się on przew ażnie, praw ie w yłącznie u bezkręgo
wców, k tó re znów rzadko bardzo posiadają hem oglobinę, tak, że zw ierzęta bezkręgow e, tę ostatnią posiadające, stanow ią nieznaczny zaledw ie procent w poró w naniu z tem i, k tó re je j są pozbaw ione; kręgow ce zaś naod- wrót, bogato są zaopatrzone w hem oglobi
nę, drugi zaś w spom niany barw n ik daleko rzadziej spotkać u nich m ożna, przyczem znaleziono go dotychczas u ryb, gadów , po- części tylko u ptaków , u ssących zaś dotych
czas go nie w ykryto. W idzim y więc, że h e
m oglobina i czerw ony lipochrom w yłączają się wzajem nie, tam gdzie pierw sza istnieje, drugi je st nieobecny i naodw rót. Ze stano
wiska w mowie będącej hipotezy, fakt ten łatw o w ytłum aczyć się daje; jeżeli bowiem obadw a barw n ik i posiadają je d n ę i tęż samę fizyjologiczną funkcyją, to je st pochłanianie tlenu, to obecność jednego z nich, jeżeli tylko w dostatecznej zn a jd u je się ilości i odpow iednich w arunkach, w ystarcza, aże
by organizm ow i zapew nić spełnianie tej funkcyi. Jeżeli zaś obadw a b arw n ik i znaj
dują się jednocześnie w jak im ś organizm ie, to przypuścić należy, że zapotrzebow anie tlenu je s t tutaj bardzo znaczne i że sama hem oglobina, lub też sam czerw ony lipo
chrom, znajdujące się w pew nej tylko ilości i przytem będące w pew nych określonych w arunkach, podołać nie m ogą tem u zapo
trzebow aniu i że dany organizm w ym aga wspólnego, połączonego d ziałan ia dw u tych barw ników . T a k np. u ry b znajdujem y j e dnocześnie hem oglobinę i czerw ony lipo
chrom; lecz zw ierzęta te, w ykonyw ające wie
le silnych, energicznych i ciągłych ruchów , po trzeb u ją wielkiego zapasu tlenu; gaz ten w praw dzie d o starczany byw a rozm aitym tkankom zapomocą k rą ż e n ia k rw i, ilość j e
d n a k tśj ostatniej je s t zb y t m ałą, ażeby czyniła zadosyć w szystkim zapotrzebow a
niom organizm u. W samej rzeczy z badań niektóry ch uczonych w ynika, że ry b y po
siadają stosunkowo od 5— 7 razy mniej krw i, aniżeli p łazy i gad y i od 8 —12 razy m niej, aniżeli zw ierzęta ssące; oprócz tego rybia k re w w porów naniu z k rw ią innych kręgowców, je s t bardziej w odnistą, zaw iera
więc mniej hem oglobiny, a zatem mniej może dostarczyć tlenu. W y n ik a z tego, że oddychanie ry b zapomocą hem oglobiny je s t nie wystarczaj ącem i że pew na jeszcze ilość tlenu w prow adzoną zostaje do organi
zm u ich skutkiem oddychania skórnego, umożebnionego przez obecność w zew nę
trzn ej w arstw ie skóry czerw onego lipo
chrom u, mającego wielkie do tlenu pow ino
wactwo. T rud niej nieco objaśnić znajdo
w anie się czerwonego lipochrom u u p ta ków, bogato zaopatrzonych w hem oglobinę;
napotyka się go u istot tych głów nie w ich piórach, a znaczenie jeg o tutaj dotychczas je s t niewyjaśnione. B yć bardzo może, że czerw ony lipochrom je s t u ptaków pozosta
łością szczątkową, odziedziczoną po przod
kach, której dobór płciow y n adal inną rolę w organizm ie i w ytw orzył z niej środek upiększenia. Ze stanow iska om awianej tu przez nas hipotezy wielkie znaczenie posia
da fakt, że w całej klasie owadów nie zn a
leziono ani jednego gatu n k u , któryby po
siadał czerw ony lipochrom ; jeżeli bowiem b arw nik ten rzeczywiście służy do oddycha
nia przez pochłanianie tlenu, je s t on w ta kim razie zupełnie niepotrzebny owadom, posiadającym bardzo rozw inięty system r u re k oddechowych, czyli tak zw anych tra - clici, rozgałęzienia których stają się coraz cieńsze i p rzen ik ają do w szystkich organów, przynosząc wszędzie potrzebny tlen. O d
dychanie zatem skórne, które naw iasowo mówiąc, utrud nionem b y jeszcze było u owadów przez zew nętrzną w arstw ę chity- nv, p o k ry w ającą ciało ich, je st tu zbyteczne i dlatego też nie znajdujem y tutaj czerwo
nego lipochrom u, będącego w edług hipote
zy, głów nym czynnikiem takiegoż oddycha
nia. W końcu przytoczym y jeszcze pe
deli bardzo ciekaw y fakt, przem aw iający n a korzyść hipotezy. N iektóre rośliny i zw ierzęta przedstaw iają niedaw no w yjaś
nione dopiero zjaw isko tak zwanój sym bijo
zy czyli współżycia. Zw ierzę i roślina ży
j ą razem , przyczem dru ga mieści się często w ew nątrz pierwszego; oboje odnoszą z tego korzyści, zw ierzę bowiem pochłania tlen, wydzielony przez roślinę; ta znow u k arm i się dw utlenkiem węgla, pochodzącym z organiz
m u zw ierzęcia. Zw ierzęta więc, życie takie prowadzące, m ają w sobie sam ych źródło
tlenu, potrzebnego im do oddychania i obe
cność jakiegoś czynnika, gaz ten pochłania
jącego, byłaby dla nich zbyteczną.
F a k ty potwierdzają, ten w niosek, wiele bowiem zw ierząt m orskich, noszących w swem w nętrzu jednokom órkow e wodoro
sty, czyli tak zw ane żółte kom órki, nie po
siada wcale, albo też bardzo mało czerw o
nego lipochrom u. P rzy jąw szy jednak, że hem oglobina i czerw ony lipochrom spełnia
j ą w organizm ie zw ierzęcym rolę zupełnie analogiczne, M ereżkow ski tw ierdzi, że istnieje różnica w samym sposobie działania dw u tych barw ników . R óżnica ta polega na tem, że hem oglobina ciągle utlenia się i odtlenia, lecz sam a nie ulega przytem ros- kładow i; przy utlenianiu zaś czerwonego li
pochrom u ten ostatni roskłada się i zamie
nia na bezbarw ne ciało, podobne do chole- steryny, które ju ż do oddychania służyć więcej nie może. A więc zw ierzęta, oddy
chające za pośrednictw em lipochrom u, po
noszą w ielkie straty swej energii życiowej, k tó ra idzie na ciągłe odtw arzanie nowych ilości tego barw nika; taki sposób w ydatko
w ania sił je s t niekorzystny dla organizm u i nasuw a się m yśl, że pojaw ienie się oddy
chania zapomocą hem oglobiny uw ażać n a leży za w ytw ór doboru naturalnego, w w al
ce o b y t usuw ający zbytnie w ydatkow anie siły życiowćj, a myśl ta, gdyby się okazała praw dziw ą, byłaby zgodną z ogólnemi p ra wami rozw oju łańcucha ustrojów zw ierzę
cych. W p raw d zie pew na ilość hem oglobiny w swoim obiegu po całym organizm ie ulega zniszczeniu, dając początek niektórym p ro duktom roskładu; roskład ten je d n a k odby
wa się pod działaniem innych, aniżeli u tle
nianie czynników , gdy tymczasem przy od
dychaniu za pośrednictw em lipochrom u sam ju ż proces u tleniania w yw ołuje roskład barw nika. O ddychanie za pośrednictw em hem oglobiny z tego jeszcze w zględu je s t korzystniejsze, że przy pom ocy naczyń krw ionośnych zapew nia tkankom wewnę
trznym łatw iejszy i szybszy dostęp tlenu.
Jeżeli więc rozw ażać będziemy proces od
dychania ze stanow iska teoryi stopniowego rozw oju, dążącego do zapew nienia organiz
mowi coraz to doskonalszego spełniania da- nćj funkcyi, to przypuścić możemy, że p ro ces ten przechodził przez kilk a faz. N a -
N r 7. 109 _
przód polegał on w prost na pochłanianiu tlenu przez bezbarw ną protoplazm ę; tak i np. sposób oddychania znajdujem y u n a j
niższych zw ierząt, ja k o to ameb, wymocz
ków, meduz; następnie oddychanie stało się bardziej złożone i lepiój mogło być w yko
ny wanem skutkiem pojaw ienia się czerw o
nego lipochrom u, mającego większe do tle
nu pow inow actw o, aniżeli bezbarw na pro- toplazm a; tę fazę spotykam y u wielu zwie
rz ą t bezkręgowych. D alszy postęp polegał na pojaw ieniu się hem oglobiny w tkankach w ew nętrznych; w tej fazie czerw ony lipo
chrom istnieje jeszcze jednocześnie z hem o
globiną i w spółdziała z tą ostatnią (niektóre bezkręgowe, ryby, gady, płazy), aż naresz
cie w fazie najw yższej, właściw ej wyższym kręgowcom , zostaje on zupełnie z organizm u usunięty, a pozostaje tylko hem oglobina, k tó ra też sama spełnia rolę czynnika, p o chłaniającego tlen niezbędny dla życia.
P o s i e d z e n i e t r z e c i e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 4 Lutego 1886 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie 7 '/a w ie
czorem.
1) P rotokuł posiedzenia drugiego, po przeczy ta
niu został p rzy jęty i podpisany.
2) P. A. W ałecki przedstaw ił p rzejrzan e przez Ko- m isyją dawniejsze p rojekty prow adzenia b adań fito- fenologicznyeh w zupełnie gotowej form ie. Sekcy- ja zaleciła w ydrukow anie nowej in stru k c y i i n o wych schem atów i rozesłanie ich prenum eratorom W szechśw iata, a także w ystąpienie do innych w y
daw nictw fachow ych, ja k np. O grodnik Polski, Ga
zeta L ekarska, W iadom ości Farm aceutyczne, P rze
gląd T echniczny, z propozycyją załączenia in struk- cyj i schem atów p rzy ich organach i z prośbą o p o p arcie spraw y notow ania pojawów w świecie orga
nicznym .
3) P. H. Cybulski odczytał obecnym własne spo
strzeżenia, robione rów nocześnie n ad tem peraturą pow ietrza, śniegu i szronu, w G rudniu roku 1879, w W arszawskim Ogrodzie Botanicznym . Obserwa- cyje robiono rano i wieczorem, w ciągu ośmiu dni, od 6 do 13 G rudnia, przy pom ocy bardzo dokła
dnych term om etrów , z k tó ry ch jed en , ta k zwany ziem ny, umieszczony był w śniegu na 18 eali głębo
ko, drugi zaś w pow ietrzu na cztery stopy n ad zie
m ią. Z obserwacyj pokazało się, że te m p e ra tu ra pq- W SZECHŚWIAT.
110 WSZECHŚW IAT. N r 7.
w ietrzą b y ła znacznie niższą, od te m p e ra tu ry śniegu ta k , że różnica dochodziła do 20,5° C.
K ilka in n y c h obserw acyj robionych w czasie po
godnych nocy nad te m p e ra tu rą na pow ierzchni śn ie
gu i jednocześnie na w ysokości okna pierwszego p ię tr a w ydało odw rotne rezultaty. Z czego, zdaniem o bserw atora w ynika, że w czasie pogodnych nocy prom ieniow anie ciepła na pow ierzchni śniegu je st daleko większe, niż na znacznej od niego odległości, a różnica dochodziła do 6° C. Podobny fak t zauw a
żył p. Cybulski i na pow ierzchni ziem i porosłej n is
k ą traw ą.
W tej spraw ie dodał p. Jankow ski, że zm arły nie
dawno prof. G óppert z W rocław ia ro b ił także podo
bnego rodzaju obserw acyje i rów nież ró żn ica tem pe
ra tu ry śniegu i pow ietrza b y ła znaczną. P rz y swych spostrzeżeniach je d n a k nie k azał on zgarniać śniegu w sterty , ja k to ro b ił p. C ybulski, gdyż śnieg przez to łatw o się ubija, a u b ity w ykazuje in n ą tem p era
tu rę niż p u lch n y , na co przy późniejszych obserwa- cyjach, do k tó ry ch zachęcał i Prezes T ow arzystw a, m a być zw rócona uwaga.
4) N astępnie p. E . Jankow ski opow iedział zgro
m adzonym tre ść p ra c y E. A. C arrierea, ogłoszonej w czasopiśm ie R evue H orticole N r 3, 1886 r., w k tó rej au to r opisuje kiełkow anie n arośli, ja k ie w yrosły n a podziem nych częściach u A ilanthus glandulosa.
O bserw owany fakt przez to głów nie zasługuje na uwagę, że podobnego rodzaju narośle, znane u in nych roślin, są zawsze m artw e, z czasem m urszeją lub gniją, u w spom nianej zaś rośliny z nich w yro
sły nadziem ne pędy. P. Jankow ski wnosi, że naro śle te są organam i łodygowego pochodzenia.
Na tem posiedzenie ukońezonem zostało.
KRONIKA KAfJKOWft.
(A stronom ija).
— N o w o o d k r y t a m g ł a w i c a . F o to g ra fija nieba przynosi z każdym dniem now e plony.
B racia H e n ry o k tó ry c h p ra c a c h niedaw no opowia
daliśm y >), o d k ry li przed kilku ty g o d n iam i tą d r o g ą m gław icę w P lejad ach , k tó rej rozległość w ynosi około 3', postać zaś je s t sp iraln a. Jakkolw iek n ie
w idzialna zapom ocą lunety, n a fotografii p rz e d sta w ia się bardzo w yraźnie.
S. K.
(F izyka).
— D ł u g o ś ć f a l c i e p ł a p r o m i e n i s t e g o p r z y n i s k i e j t e m p e r a t u r z e . Dawno już staran o się oznaczyć k res prom ieni pozaczerwo-
’) Ob. Wszechś. t. V, str. 40.
n ych w w idm ie słonecznem; dokładnie wszakże rzecz ta dotąd zbadaną nie została. W edług F izeau n a j
skrajniejsze prom ienie cieplikowe odpow iadają dłu
gości fali 0,0019 mm, w edług J. M ullera 0,0048 mm.
(Długość fali sk rajn y ch prom ieni czerw onych, a ra czej prom ieni odpow iadających lin ii fraunhoferow ej A wynosi 0,00076 mm). B adacz am erykański Lan- gley, o którego p racach nad pochłanianiem prom ie
n i ciepła przez atm osferę niejednokrotnie wspomi
naliśm y, zajął się niedaw no ro spatrzeniem w idm w ydaw anych przez źródła ciepła rozm aitej tem pe
ra tu ry , począwszy od te m p e ra tu ry topiącej się p la ty n y aż do lodu topniejącego; w szczególności zaś b ad ał w idm a pow stające w tem p eratu rach , odpo
w iadających zw ykłym w arunkom , w ja k ic h pozosta
je pow ierzchnia ziemi. Do otrzym yw ania w idm a posługiw ał się pryzm atem z soli kuchennej, k tó ra, ja k wiadomo, je s t substancyją silnie przecieplającą.
Otóż w w idm ach ty c h zdołał p. L angley w ykazać prom ienie jeszcze o długości fali 0,05 mm, a p rz y n a j
m niej uw aża istnienie fal takich za bardzo praw d o podobne. W w idm ie słonecznem, ja k w idzim y z d a n ych wyżej przytoczonych, fale podobne nie w ystę
pują, sk rajn e prom ienie w idm a słonecznego odpo
w iadają falom znacznie krótszym . Z tego w niosku
je L angley, że prom ienie ciepła w ysyłane przez po
w ierzchnię ziem i są innego zgoła rodzaju, aniżeli prom ienie przybyw ające do nas od słońca.
Za kres tonów słyszalnych p rzyjm uje się pospoli
cie ton o 40 000 d rg ań na sekundę; odpow iednia to nowi tem u długość fali wynosi 8 mm. Jeżeli długość tę zestaw im y z powyższą długością fali sk rajn y ch prom ieni cieplikow ych 0,05 mm, w idzim y, że odstęp te n nie je s t ju ż zb y t uderzający.
N iezm ierzona w ięc przepaść m iędzy najniższem i tonam i o k ilkunastu d rganiach na sekundę, a św ia
tłem fijoletowem i pozafijoletowem o całych trylijo- n ach d rg ań na sekundę znacznie już w ypełnioną zo
stała.
S .K .
(Elektrotechnika).
— G e n e r a t o r y w t ó r n e i t r a n s f o r m a t o r y . Na w ystaw ie elektrycznej w T urynie 1884 r., pp. G oulard i Gibbs przedstaw ili now y sy
stem rozdziału p rą d u elektrycznego, k tó ry im p o zwolił, działaniem jednej m aszyny dynam oelektry- cznej o p rąd ach zm iennych, ośw ietlać ro zm aite lam py łukowe i żarowe, umieszczone w różnych p u n k ta c h obwodu o 80 km długości. Powodzenie tego system u zjednało w ynalascom nagrodę 15000 fr., przyznaną przez rząd w łoski i w ładze m iejskie T u
ry n u .
W edług tej m etody p rą d zm ienny, w ytw arzany na stacy i centralnej, nie doprow adza się bespośre- dnio do lam py, ale obiega zwoje przy rząd u in d u k cyjnego, umieszczonego w jej sąsiedztw ie. W cewie indukcyjnej tego przy rząd u w zbudzają się p rą d y i one to dopiero do zasilania lam p służą. Zależnie od budow y p rzy rząd u indukcyjnego, p rzy jed n ak im