• Nie Znaleziono Wyników

Sartre i Camus w "Dzienniku"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sartre i Camus w "Dzienniku""

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Renato Barilli

Sartre i Camus w "Dzienniku"

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 64/4, 311-322

(2)

RENATO BARILLI

SARTRE I CAMUS W „D ZIEN N IK U ”

Podczas pob y tu w A rgen ty n ie Gombrowicz zaczyna dostrzegać liczne tem atyczne podobieństw a m iędzy sw oim dziełem a egzystencjalizm em , zwłaszcza tym , k tó ry w y rażają powieści oraz te a tr S a rtre ’a i Cam usa. Zauw aża tę w spólnotę w ielu jego przyjaciół. Je d en z nich zw raca m u uw agę n a podobieństw o z S a rtre ’em (a n aw et z P irandellem ) w tym , co dotyczy kw estii odrzucenia fo rm y (s. 136) к D rugi przysyła m u z F ra n cji

C złow ieka zbuntow anego, zobowiązując go w te n sposób do p rzeczytania

tej książki (s. 66). P isarz k o n statu je, że rzeczywiście w jego m łodzieńczej

F erd yd urke (s. 266) obecne są w szystkie typow e m otyw y egzystencjali-

styczne: obrona w artości ciała i egzystencji przed w szechw ładzą idei i rozum u; odrzucenie banalności w imię życia autentycznego; o stre od­ czucie trw o gi i pustki; odw ażna obrona praw jednostki p rzed b an aln o ­ ścią m asy ludzkiej; pogarda dla wszystkiego, co m a c h a ra k te r p rogram o­ w y i jest z góry dane.

Je st to pokrew ieństw o na płaszczyźnie idei i Gom browicz nie wie, czy pow inien się zeń cieszyć. Mogłoby bowiem być n iekorzystne dla Polaka n a obcej ziemi, co w ięcej, znajdującego się obecnie w k ra ju , k tó re ­ go intelig en cja je st pod silnym w pływ em k u ltu ry francuskiej. Dla niego m ogłoby to być ostateczne w ycofanie się do roli w tó rn ej, ro li skrom nego au to ra pow tarzającego idee głoszone przez pierw szoplanow ych, cieszą­ cych się m iędzynarodow ą sław ą pisarzy. Przede w szystkim więc z racji praktycznych, niem alże racji przetrw ania, Gombrowicz m usi zaprotes­ tow ać przeciw ko ty m oczyw istym związkom pokrew ieństw a, k tó re —

[R enato B a r i l l i — w ło sk i krytyk literacki i eseista.

Przekład w ed łu g w y d .: R. B a r i l l i , S a rtre e t C am us ju g és d an s le Journal. „L’H ern e” nr 14 (1971): G o m b ro w icz. Le cah ier a été dirigé par C. J e l e n s k i et D. de R o u x; s. 290—.300.]

1 [P odaw ane w naw iasach stronice odsyłają do w yd.: W. G o m b r o w i c z ,

(3)

z innego p u n k tu w idzenia — m ogłyby być dla niego, przeciw nie, rodza­ jem gw aran cji św iadczącej o wadze jego w łasnych tem atów i problem ów. Do racji p rak tyczn y ch dochodzą tak że racje inne, k tó re bliżej dotykają osobowości pisarza — racje, k tó re pozw alają n a m uchw ycić jed e n z jego najgłębszych rysów . Idzie o niem al fizjologiczną skłonność do oryginal­ ności, o skłonność do m ów ienia, czy też w łaściwiej do odczuw ania i po­ kazyw ania innym rzeczy now ych, do odkry w an ia regionów aż dotąd nie z b a d a n y c h 2 Pod ty m k ą te m ocenia rów nież rolę kulturow ego obycia: należy je nabyć (Gom browicz przeciw staw ia się m itow i pisarza czystego i nieobytego), jednakże nie po to, b y stać się jego więźniem, lecz aby móc odrzucić to, co ,,już dokonane” , i iść dalej 3 Jeśli Po lak n a zie­ mi arg en ty ń sk iej biada n a d sw ym losem , to przede w szystkim dlatego, że nie może zapew nić sobie odpow iedniej k u ltu ra ln e j pozycji, oraz oba­ wia się, że nie będzie pierw szym , k tó ry poruszy pew ne problem y. Lecz stw ierdziw szy obecność in tru z a w Sancta S a n ctorum ty ch rozm yślań, które uw aża on za całkiem osobiste, nie m a już ani chwili do stracenia: trzeb a szybko w yruszyć n a poszukiw anie now ych nieskalanych p rzestrze­ ni. P aradoksalnie, polski pisarz czuje się n iem al w dzięczny S a rtre ’owi i Cam usow i za te n niezam ierzony, a n a trę tn y k o n tak t, k tó ry zmusza go do dalszego w ysiłku, b y zgłębiać i poszukiw ać, w ysiłku, którego dokona w d u m ny m ru c h u „iść d a le j”. Lecz czyż n ap raw d ę m ożliwe jest „iść d alej” ad lib itu m , dzięki prostej sile woli, p ro gram ow em u zm uszaniu się? D otykam y tu ta j jed n ej z podstaw ow ych in tu icji Gom browicza, k tó rą m usim y zająć się dłużej. Nie m ożna w iele zdziałać w planie treści i sig­

nifié, albow iem tre ś ć i signifié są ty m , czym są, i nie mogą zostać zmie­

nione; pozostaje możliwość su b teln ej g ry tonów, w ym owy, gestów p r a ­ wie całym ciężarem ciała ty ch sam ych w ypow iedzi, k tó re w inn y ch ustach zasty g ają w zim nej dosłowności.

Gom brow icz zw raca uw agę n a różnicę — olbrzym ią pod pew nym k ątem , nie istn iejącą pod in n y m — m iędzy pozycją sw oją a pozycją S a rtre ’a i Cam usa. Na płaszczyźnie signifié pozostaje tylko podpisać się pod w szystkim i ich deklaracjam i. W olność, autentyczność, obrona cie­ lesności i egzystencji — są to św ięte, bezdyskusyjne program y, w k tó ­ rych, przy n ajm n iej na płaszczyźnie wypowiedzi, nic dodać an i ująć. Lecz nie istn ieje w yłącznie w y m iar p raw d y logicznej, tw ierdzeń o spraw dzal­ nym znaczeniu pojęciow ym , filozoficznym , ideologicznym ; istnieje je ­

2 czy ż n ie m uszę w y o d ręb n ić się z obecnej europejskiej m yśli, czyż m ym i

w rogam i n ie są kierunki, doktryny, do których jestem podobny; i trzeba m i zaata­ k ow ać je, aby zm u sić sieb ie do od ręb n ości” (s. 56) i jeszcze: „bądź nadzw yczajny, bądź n ow y, w y m y śl, doznaj czegoś jeszcze n iezn an ego!” (s. 180).

3 artysta n ie p o w in ien w ied zieć za dużo. To słu szn e i bardzo, a le nie m oże

(4)

szcze w y m iar zachow ania, signifiants — i w pew nych p rzypadkach dwie te sfery mogą się sobie głęboko przeciw staw iać i w isto tn y sposób w za­ jem negować. Nie w y starczy głosić, n a płaszczyźnie signifié, pierw szeń­ stw a człowieka całkowitego przed racjam i „ideologicznym i” , chyba że tw ierdzenie zostanie opracow ane w tak i sposób, w ja k i zostaje „p rzeżyte” . N aw et n ajsk rajn iejszy stosunek do ciała i egzystencji mogą być skażone tą su bteln ą w ew n ętrzną chorobą, k tó ra pozbawia je jakiejkolw iek p ra k ­ tycznej w artości. Rozum iem y zatem, na czym polega Gom browiczowe „iść d a le j” w stosunku do S a rtre ’a i Camusa: jest to próba zanurzenia w zachow aniu konkretnym , dotykalnym , „przeżytym ”, w szystkiego tego, co w ich ustach jest czystą i prostą wypow iedzią dyskursyw ną, podlega­ jącą, n a płaszczyźnie signifiants, p raw u sprzeczności. To, co zostało już powiedziane, jasno pokazuje granice owego „iść d alej” , k tóre w brew dum nym deklaracjom Gombrowicza nie może posuwać się w nieskończo­ ność, albow iem w ym iar signifié jest zawsze w y trw ały m kontrolerem , jest rodzajem p a rty tu ry aktualizow anej przez udane w ykonanie (a nie tylko, jak u S a rtre ’a i Cam usa, przez zim ną lek tu rę „um ysłow ą”). Żadne w y­ konanie jednakże, jakkolw iek w olne i tw órcze w w yborze środków re a li­ zujących idee, nie może przestać ich respektow ać, swobodnie iść za przejrzy sty m znakiem , w ypunktow aną linią. Mimo w szystko n iep rzek ra­ czalna w spólnota pokoleń wiąże pisarza polskiego z D ioskuram i fran cu s­ kiego egzystencjalizm u. Można rozdzielać m iędzy nim i role, a naw et zasługi (gdzie jed en jest znakom ity, inni w y dają się m niej doskonali i vice versa), lecz wszystko to w ew nątrz tej samej sfery i ty c h sam ych celów. Później rozpatrzym y pun kty , w k tó ry ch Gom browiczowski „ b u n t” przeciw ko tem ato m ry w ali napotyka m u r nie do przebycia i m usi u stą ­ pić, ab y znów, z podw ojoną pasją i wzmożoną oryginalnością atakow ać te nieuniknienie w spólne obszary.

O skarżenia braci ryw ali, któ rzy w k onkretnej realizacji sprzeniew ie­ rzają się najspraw iedliw szym i najśw iętszym praw idłom ideologicznym , są w D zien n iku obszerne i uporczywe. Cam us oceniony jest jako zim ny, ab strak cy jn y , przesadny: jest ru ty n ia rz e m buntu, k tó ry u niego staje się rodzajem przyzw yczajenia, głoszonym bez przerw y, mechanicznie. „Ton” jed n o sta jn y i bezbarw ny zaprzecza dokładnie sensowi, k tó ry ze swej stro n y pow inien b y w ychw alać nieprzew idyw alność i oryginalność życia (s. 66). S a rtre zaś — w edług szczęśliwego sform ułow ania Gom ­ brow icza — spraw ia w ręcz wrażenie,

że to nurek w yn u rzający się z głębin — ale zapom niał zdjąć skafandra. Okrop­ na m aska, ob liczon a na n ielu d zk ie ciśn ien ia, p rzyk leiła m u się do tw arzy.

(s. 280)

T ru dn e i niew dzięczne je st zadanie Gombrowicza, by oddzielić ń g n i-

(5)

nóż chirurgiczny m usi k raja ć ty ch , k tó rzy przecież są zażartym i o broń­ cami p raw ciała przeciw ko zakusom rozum u abstrakcyjnego. Czyż S a rtre nie jest w ie rn y m dziedzicem H usserlow śkiej fenom enologii i H eidegge- rowskiego egzystencjalizm u, a zatem ty m , k tó ry dochodzi p raw podm iotu ludzkiego „w sy tu a c ji” człowieka związanego z narzędziam i, z „otocze­ niem ”, z m aterialn y m i okolicznościam i? Czyż nie znajdziem y u niego obiektyw izujących i behaw iorystyczm ych rozw ażań, k tó re zdają się za­ powiadać R obbe-G rilleta i n ow ą p o w ie ść? 4 Czyż nudności [la nausée] nie są najlep szy m p rzy k ład em całkow itej klęski zadanej przez rzeczy rozu­ m owi i jego praw om ? Z pew nością tak, lecz porusza nim siła, k tó ra jed n ą ręk ą zabiera to, co daje drugą. W olność ludzka, mimo w szelkich u w a ­ ru n k o w ań sy tu acy jn y ch i obiektyw nych, jest jeszcze n ad m iern a, „abso­ lu tn a ”, zdolna do zaprzeczenia swej w łasnej sytuacyjności, p ełn a w iary w siebie, aż do skrajnego w o lu n tary zm u. Gombrowicz, ośkarżając S a r- t r e ’a, nie używ a argum entów , k tó re rzucił fran cuskiem u pisarzow i inny jego b ra t ry w al, jeszcze b ardziej doń podobny. Być m oże w zględy eko­ nom iczne nie pow oliły Gom browiczow i nabyć książek M erleau -P o n ty ’e- go... Zresztą, niew ielką znalazłby przyjem ność, dostrzegłszy raz jeszcze, że naw et w swej k ry ty c e S a r tr e ’a nie b y ł an i osam otniony, ani orygi­ nalny. N iew ątpliw ie chciałby z ra c ji sw ej dum y pozbyć się tego n a trę t­ nego tow arzystw a. Nie byłoby to dla niego oczywiście zbyt tru d n e , albow iem M erleau -P o n ty przeciw staw ia się S a r tr e ’owi i k ry ty k u je go jako filozof, na płaszczyźnie treści. Jed n ak że „to n ” tak że u au to ra P hénom é­

nologie de la perception je s t ostrożniejszy, m niej m etaliczny i głośny,

niem alże przy tłu m io n y . Gom browicz odk ryłb y ze zgrozą, że niełatw o byłoby m u się uw olnić od tego tow arzysza drogi.

Stosunki z C am usem są jeszcze bardziej delikatn e i subtelne, albo­ w iem a u to r Obcego, jakkolw iek rozw ija sw ą m yśl na planie ideowo- -pojęciow ym , zbliża się coraz bardziej (można b y powiedzieć asym pto­ tycznie) do ujęcia drugiego w sposób „p rzeży ty ” i cielesny. M yślim y tu np. o skuteczności rozróżnienia m iędzy ideą „ b u n tu ” — żywą, osobistą, nieprzew idyw alną, a ideą „rew olu cji” — dogm atyczną, sztyw ną, z ru ty - nizow aną. Sądzilibyśm y, że Gom browicz m usiał zblednąć po lek tu rze

C złow ieka zbuntow anego, w idząc, do jakiego stopnia podstępne było

postępow anie p rzeciw nika i do jakiego stopnia p rzenik nął on w głąb tych regionów , k tó re aż dotychczas Gom browicz uw ażał za zastrzeżone i p ra ­ wie niedostępne. Lecz to nie w szystko: Cam us posuw a się aż do teo re ­ tyzow ania także n a tem a t możliwości obrony „ m ia ry ” człowieka p rze­ ciętnego p rzed „b rak iem m ia ry ”, do czego p ch ają go nieum iarkow ane

4 Zob. m o je stu d iu m De S a rtre à R o b b e -G r ille t („R evue de L ettres M odernes” 1964, o b ecn ie rów n ież w : L ’azion e e l’estasi. M ed iolan 1967).

(6)

i nieludzkie ideologie: postępow anie przebiegłe, k tó re raz jeszcze w y d aje się pozbaw iać Gom browicza wszelkiego śladu oryginalności. P isarz polski m usi w ięc stw ierdzić, że w swej walce z egzaltow anym ch ara k te re m filozofii sartrow sk iej nie jest sam , że C am us go w yprzedził, przebiegając przed nim spory kaw ałek drogi, a także szeroko rozgłaszając dyskusję, k tó rą n ieznany pisarz polski może zw ierzyć tylko sotto voce cichym stronom D ziennika.

W reszcie rów nież w ocenie m arksizm u Cam us w ydaje się pozbawiać go jakiejkolw iek swobody ru ch u : w ielekroć pow tarzające się w D zien­

n iku oskarżenia Dionysa Mascolo i inteligencji zachodniej, k tóra zajęła

po w ojnie pozycje m arksistow skie, zn ajd u ją odpowiedniki o wiele b a r­ dziej w yraziste, nieskończenie bardziej tra fn e i rozsławione na stronach

Człow ieka zbuntow anego, gdzie Cam us znakomicie rozpraw ił się ze swo­

im „bliźniaczym b ra te m ”, S a rtre ’em, głosząc wyższość „ m ia ry ” n ad „ b ra ­ kiem m ia ry ”, tzn. n ad absolutnym w oluntaryzm em drugiego. Oczywiste jest, że na płaszczyźnie signifiés Cam us stosuje pełn y re p e rtu a r arg um en ­ tów, k tó ry ch m ógłby użyć i k tóry ch używa rzeczywiście Gombrowicz, lecz ja k zwykle, ubocznie i fragm entarycznie. Nadto Cam us m a tę w yż­ szość, że u znaje celowość przystąp ien ia do lewicy, naw et jeżeli ataku je się kom unizm . W yodrębnienie swojej w łasnej odpowiedzialności od od­ powiedzialności inteligencji m arksistow skiej bynajm niej nie oznacza zgody na dem okrację burżuazyjną, lecz zakłada poszukiw anie trzeciej dro­ gi, rów nie różnej od abstrakcyjnego indyw idualizm u m oralności m iesz­ czańskiej i mieszczańskiego p raw a, jak od masowego kolektyw izm u r e ­ w olucji kom unistycznej. Camus, resp ek tu jący obowiązki, k tó re narzuca ew olucja teo rety czn a n a planie historycznym , nie zadow ala się diagnos­ tyką zła (wypada tu odnotować, że odnalazł on pozycje innego b rata ryw ala S a rtre ’a: „akom unizm ” M erleau -P on ty ’ego), lecz propo nu je le­ karstw a: syndykalizm , organizacje wspólnotow e, obronę roli anarchizm u „śródziem nom orskiego” w przeciw ieństw ie do sztyw nego ładu i porządku m arksizm u „niem ieckiego” 5. W sumie, Cam us dokonuje w ięcej i lepiej, bardziej żarliw ie niż Gombrowicz. Jednakże uw agi C złow ieka zb u n to ­

wanego sk ry w ają niew idzialne szalbierstw o: idee słuszne, bez zarzutu,

lecz w łaśnie „idee”, subtelnie zaprzeczone przez „to n”, jakim są w y ra ­ żone, w yraźnie zaprzeczone przez k o n k retn e gesty, k tó re pow inny p rze­ obrazić je w działanie.

N iespraw iedliw e jednak byłoby sprow adzanie całej oryginalności G om browicza do prostej kw estii „to n u ” . N aw et na płaszczyźnie te m a ­ tycznej, a więc ostatecznie ideologicznej, nie b rak tem atów , k tó re są cha­ rak tery sty czn e ty lk o dla niego i k tóre odróżniają go od S a rtre ’a i Cam

(7)

sa. J e s t p raw d ą, bez w zględu na to, że jak łatw o przew idzieć, Gombrowicz sta je p rzed tru d n o ścią k w a d ra tu ry koła, usiłu jąc stem atyzow ać to, co ze swej n a tu ry nie pod d aje się żadnem u u jarzm ieniu i istn ieje raczej w stanie p ły n n y m i nie uform ow anym . Lecz m niejsza z tym : trzeba za­ pisać na korzyść G om browicza tę w ażną próbę „osadzenia” w płaszczyź­ nie signifiés i definicji fo rm aln y ch owo rozw lekłe „nie w iem co”, k tó re zw ykle uw aża się za n ajb ard ziej odróżniające go od D ioskurów egzysten- cjalizm u francuskiego. Gom browicz chełpi się: dodał do powszechnej i sko- dyfikow anej p ro b lem aty k i egzystencjalnej „sfe rę ” niedojrzałości, nie znaną nie ty lk o S a r tr e ’owi i Cam usowi, lecz rów nież K ierkegaardow i, Jaspersow i i H eideggerow i (s. 266), i u rato w ał człowieka „przeciętnego” od groźby św iadom ości w olnej zaw artej w nieludzkich treściach filozofii sartro w śk iej 6. Począw szy od tego p u n k tu Gom browiczowe „iść d alej” by ­ najm n iej nie je s t jed y n ie kw estią tonu, w ykonania już znanej p a rty tu ry ; czyż nie dodaje on now ych sfer znaczeń, now ych m otyw ów k ulturow ych, któ re u w a ln ia ją go od w ym uszonego p okrew ieństw a z w spółbraćm i po­ kolenia m iędzyw ojennego? To jest p u n k t decydujący, lecz ja k już wspo­ m nieliśm y, pew ne n ieprzekraczalne b ariery znow u zm uszają polskiego au to ra do n iep rzy jem n ej i niew ygodnej dlań koegzystencji z autoram i, przy k tó ry c h może on grać tylk o ograniczoną rolę k o n trap u n k tu .

\ Gom browicz je st pisarzem niedojrzałości, p rzyn ajm n iej spodobało m u się tak w łaśnie się przedstaw ić. Świadom ość ludzka nie jest tak jasna, ta k „św iadom a”, ja k to głosi n au k a S a rtre ’a. Przeciw nie, otoczona jest nie uform ow aną p rzestrzen ią nieśw iadom ości czy półświadom ości (mło­ dość, p o jęta bądź w sensie ontogenetycznym , jako młodość poszczególnej jednostki, bądź w sensie filogenetycznym , jako młodość jeszcze nie ucy­ w ilizow anego narodu). D ojrzałość oznacza jednoznaczny w y bó r pew nej „ stro n y ” bądź pew nej „fo rm y ” (niem al w sensie pirandellow skim ) — a zatem przym us, sztyw ność, autom atyzm ; niedojrzałość, przeciw nie, peł­ na jest uroków : je s t zaproszeniem do zejścia w regiony otw arte, gdzie w szystko jest możliwe, nie dzięki przyjęciu zim nej in telek tu aln ej wol­ ności ty p u sartrow skiego, lecz dzięki niew yczerpanej różnorodności spon­ taniczn ych gestów.

R ozum iem y, co to znaczy (w najściślejszym sensie słowa, tj. także na płaszczyźnie sign ifié): G om brow icz ostatecznie zryw a z „pokoleniem m ię­ d zy w ojenn y m ” i w łasnym eg zystencjalistycznym m oralizm em — p rze­ chodzi do przeciw nego obozu (działających niem al współcześnie) w ielkich autorów B ezform y (V Inform el): A rtau d a , B ataille’a, M ichaux, być może n aw et D ubuffeta, jeśli przyw ołać sztukę fig u raty w n ą. Czyż nie jest

od-6 „D ialektyka, rujnująca w ielk o ść na rzecz m ałości. D ojść do p rzeciętn ości” (s. 260— 261).

(8)

kryw cza pochwała wszystkiego, co jest w zalążku, co nieokreślone, ży­ ciowo bezkształtne, nie poddające się u trw alen iu w zbyt określonej for­ mie? P raw a ciała m ają przew agę inad praw am i -myśli, jedn ostka widzi, że k o n tu ry jej zanik ają i rozpływ ają się w jakiejś m istycznej m gle. Lecz oto zarysow uje się już zapow iedziana przeszkoda: nie łudźm y się — w F erdydurke, ja k i we w szystkich dziełach Gombrowicza, a także na stronach D ziennika, boh ater łapczywie chłonie niedojrzałość, ale jedno­ cześnie w ystrzega się całkowitego zanurzenia się w niej, spalania się w ty m ogniu aż do zagubienia w łasnej osobowości. N iedojrzałość jest w artością niezw ykle cenną, n a w e t jeśli nie jest obecna rzeczywiście, jeśli jest tylko sym bolicznie w yrażona m im iką, sztucznie spreparow ana, roz­ sądnie daw kow ana ja k lekarstw o, którego nadm ierna daw ka może okazać się śm ierteln a. W F erdydu rke narzucony bohaterow i pow rót do dzie­ ciństw a nie doprow adza do zrów nania go z innym i m łodzieńcam i, do postaw ienia na tej samej płaszczyźnie. Sarkastycznie odnosi się do po­ staw „dorosłych” , k tó re p ró b u ją p rzyjąć m łodzieńcy, do „form ”, ku k tó ­ ry m zdążają pełni obawy, że pozostaną we władzy tego, co bez Form y. Niedojrzałość biologiczna nie jest tym sam ym , co zachw alana przez bo­ h a te ra niedojrzałość psychiczna. „L icealistka” Z utka jest rozkoszna, ale i ona dba o to, by nie w ypaść z roli i niezdolna jest, by tak jak boh ater w ybrać św iadom ą niedojrzałość. Będziem y zatem św iadkam i obrzydliw e­ go spotkania dziew czyny z koszm arnym profesorem Pim ką, będącym w cieleniem skostniałej dojrzałości. M łody stajenny, k tó ry z kolei sym ­ bolizuje niedojrzałość ludu, jest p rzykładem świadomości anim alnej, któ ra oczywiście nie jest żadnym wzorem życia; M iętus, przyjaciel boha­ tera, w n iep rzep arty m dążeniu, by uciec od ciasnych w artości m ieszczań­ skich, by „iść w lu d ”, rep rezen tu je p ew ną form ę populizm u ośmieszoną przez n a rra to ra . G dyby jednak ktoś sądził, że podobna postaw a jest w y ­ łącznie postaw ą tego ostatniego, a nie sam ego autora, frag m en t z D zien­

nika natychm iast rozprasza ow ą w ątpliwość. Po przybyciu do A rg en ty n y

uciekinier ze starej E uropy szybko ustalił role w dialektycznej analogii: sfrancuziałą inteligencję tego k ra ju tw orzy w yłącznie niem al tłu m p ro ­ fesorów Pim ko i przez to w ydaje się o fiarą nieznośnej sklerozy; n a to ­ m iast lu d arg en ty ń sk i m a w szystko po tem u, by w ziąć na siebie rolę młodości ze w szystkim i jej urokam i, jest on jak gdyby doskonałą syntezą wdzięków Z utki i niew inności stajennego. Czy znaczy to, że Gombrowicz znalazł w reszcie boga, którego postaw ić chce na ołtarzu? Lecz oto staje przed przeszkodą (większą niż w szystkie dotychczasowe):

W tym klim acie, w tej konstelacji m ógłby p ow stać rzeczyw isty i tw órczy protest przeciw Europie, gdyby... gdyby m iękkość znalazła sposób na to, ażeby być tw arda... gdyby nieokreśloność m ogła stać się program em , czyli definicją.

(9)

Te tró j kropki dzielące dw a fra g m en ty zdania m ów ią nam , iż au to r doskonale zdaje sobie spraw ę z tego, że ponow nie zn ajdu je się w punkcie w yjścia, że p rzek reśla od tego m om entu to wszystko, co proponow ał przedtem . Ale być może nie zdaje sobie spraw y, że dzięki przem ożnej sile sy tu acji logicznej, mimo w oli z pow rotem rzucony jest w ram iona S a rtre ’a i Cam usa; b y n ajm n iej nie jest to k o lejn y paradoks w jego b ły s­ k otliw ym rep e rtu a rze . Uczynić m iękkość tw ard ą, określić nieokreśloność, czyż nie jest to p ro g ra m S a rtre ’a i Cam usa, czyż nie jest to tym , co w ich teorii w yw oływ ało stale p ro te sty polskiego pisarza? P raw d ą jest, że u G om brow icza przygody w sferze młodości m ają określoną zwartość, że nie są w yłącznie p rzery w n ik am i, lecz Gom browicz nie chce wykroczyć poza granicę, od k tórej pow rót nie byłby już m ożliwy. A ry sto kratyczn a indyw idualność, zazdrosna o sw oje au ten ty czn e w artości, dbająca o to, by nie zniżyć się do m as, do młodości i niedojrzałości biologicznej, po­ tw ierdza się m im o w szystko n a w e t w ty m su b teln y m „to n ie”, k tó ry ze w szystkiego czyni grę, ironię, zabawę. Gom browicz odw ołuje się do fi­ gu ry retory cznej — palinodii ■— wówczas, gdy nieład jest zbyt w ielki, gdy grozi zniszczeniem F o rm y 7.

Obok w y stęp u je też in n a „ sfe ra ”, k tó rej w ykry ciem chełpi się G om ­ browicz: jest to sfera „przeciętności” prostego człowieka, którego Gom ­ browicz chce być oficjalnym obrońcą. W olność — tak, lecz nie n a d ­ m ierna, „nieograniczona” jak wolność opiew ana przez S a rtre ’a, czy jak wolność „ w y rażan a” przez Cam usa, w yraźnie sprzeczna z ton em jego w ypow iedzi (które, jak w iadom o, w y ch w alają „m iarę” i „m yśl P o łu d n ia” , przeciw staw iając ją abstrak cjo m i rygorom „człowieka P ó łnocy”). Gom ­ browicz w ielo k ro tnie stw ierdza, że woli „średnie n apięcia”, u m iarkow ane te m p e ra tu ry bardziej niż sk rajn e w a ru n k i klim atyczne, k tó ry c h „krańco- wość” pociąga S a r tr e ’a. Stąd gw ałtow na obrona sta n u półświadom ości przeciw staw ionego stanow i świadomości absolutnie w olnej, k tó rą m ożna uchw ycić w dłonie i ujrzeć ja k w zw ierciadle, ciesząc się jej odbitym i w łasnościam i. Nie jest to, m ówiąc praw dę, ty lko kw estia „ to n u ” : w rz e ­ czywistości, Gom browicz rów nież na płaszczyźnie teoretyczn ej słusznie k o ry g u je pew ne skrajności, do k tó ry ch S a rtre doszedł, nieom al gwałcąc zasady sw ojej w łasnej m yśli — jak to zarzucał m u także M erleau-Ponty, posługując się zrygoryzow aną a rg u m en tacją filozoficzną 8.

7 R ów n ież w cy to w a n y m w yżej fragm en cie (zob. p rzyp is 6) G om brow icz, p o ­ ch w a liw szy p rzeciętność, zm ien ia zdanie: „O siągnąć przeciętność na w y ższy m szcze­ blu — kom prom itując w szelk ą krańcow ość, a le po uprzednim w y czerp an iu je j” (s. 261).

8 Z w łaszcza w p ośm iertnie w y d a n y m d ziele Le V isib le e t l’in v is ib le (Paris 1964). Zob. w tej k w estii tak że m oją k siążk ę: P e r un’e ste tic a m on dan a. Bologna 1964, rozdz. 5: M e rle a u -P o n ty e V iperdialettica.

(10)

Jeżeli świadom ość zanurzona jest zawsze w ciele, w seksualności, w sferze zachow ania, to może uchwycić sam ą siebie tylko w sposób n ie ­ w yraźny, zam glony; świadom ość nie widzi siebie jak w zw ierciadle, lecz jedynie w n iew yraźnym półcieniu; jest więc k o n sty tu ty w n ie półśw ia- domością, poza sy tu acjam i w yjątkow ym i, n a któ ry ch nie należy budow ać kondycji ludzkiej. Ten w łaśnie isto tn y teoretycznie zarzut czyni Gom ­ browicz sw ojem u ryw alow i; lecz n a tu ra ln ie poza w ypow iedzią form alną, trzeb a oddać ton, jakim jest ona w yrażona, i oto raz jeszcze potw ierdza się su bteln a ironia pisarza polskiego:

Jest niep od ob ień stw em podjąć w szy stk ie w ym ogi D asein, a zarazem p ić k a w ę z rogalikam i na podw ieczorek. L ękać się nicości, ale bardziej bać s ię d en tysty. B yć św iadom ością, która chodzi w spodniach i rozm aw ia przez te le ­ fon. <s. 270)

T ak więc

P rzeciw n ik iem Sartre’a nie jest ksiądz. J e st nim m leczarz, aptekarz, dziecko aptekarza i żona stolarza, są nim o b yw atele sfery pośredniej, sfery n iedokształtu i n iedow artości, będącej zaw sze czym ś nieprzew idzianym , niespodzianką. <s. 140)

Lecz m leczarz, aptekarz, stolarz, w raz z ich „sferą po śred n ią” nie ty lk o unicestw iają w olu n tary zm S a rtre ’a, rezy g n u ją także z rozpalonej te m p e ra tu ry sfe ry Bezform y, k tó rą zachw alają A rtau d, B ataille, Mi­ chaux; ich m dła przeciętność okazuje się niew rażliw a zarów no na in te le k ­ tu aln e i filozoficzne postaw y św iata sartrow śkiego, ja k i na bebechow ate głębie sfery B ezform y [sphère inform elle]. Pozostaje wszakże trzecia możliwość, chociaż w edle k ry te riu m pokoleń przem ieszcza nas trochę k u przyszłości, p rzy n ajm n iej w sensie idealnym , to w edług rzeczyw istego rac h u n k u chronologicznego obliczenia są dość słuszne. Te śred nie tem pe­ ra tu ry , ta sfera przeciętności i półświadom ości będą m etodycznie p o dej­ m ow ane w now ej powieści. Jeżeli w ypow iedzi teoretyczne G om browicza b yły szczere, tzn. jeżeli napraw dę chciał zgłębić „praw dziw e istn ien ie” na płaszczyźnie codziennej przechadzki i k aw y ze śm ietanką, czy nie pow inien b y ł w yprzedzić Robbe-G rilleta, czy też — lepiej, biorąc pod uw agę fakt, że rozm yślania jego trw a ją od r. 1956, połączyć się z nim i w spółpracow ać? A zwłaszcza czy nie pow inien solidaryzow ać się z N a­ thalie S a rra u te i oddać się zadaniu w yliczania skrom nych i nieznanych „tropizm ów ? Albo też — zważywszy, że nie zam ierza w yrzec się d y sk u r­ sy w nego i „hum anistycznego” ujęcia ani w D zienniku, ani w swoich powieściach — współzaw odniczyć z B utorem , tym „dobrym chłopcem ” , tak oddanym człow iekowi przeciętnem u, ta k św ietnie predysponow anym do rejestro w an ia najskrom niejszych okoliczności jego życia?

Lecz przyw iązanie do „przeciętności”, ta k jak przyw iązanie do niedoj­ rzałości jest u Gom browicza tylko „udaw aniem ”, tzn. tym czasow ym r u ­

(11)

chem, zawsze w w ym iarze sym bolicznym , z w y raźn ą in tencją, by nie przem ieszczać zbytnio w łasnego śro dk a ciężkości, by powrócić doń po pew nym czasie, po zarysow aniu pełnego ru ch u w ahadłow ego; tak jak w ahadło i m orska fala, m im o widzialnego ru ch u tam i z pow rotem nie oddalają się w cale od swojego stałego m iejsca. Czyż przeciętny m jest b o h ater F erd yd u rke albo au to r D ziennika, ze w szystkich sił dążący do zm ierzenia się z w szystkim i innym i, do dum nego odcięcia się od innych, oddając się całkow icie swojej zdolności now atorskiej i tw órczej? Tak skłonny do d em onstrow ania swojego „ ja ” , do w ym achiw ania nim na każ­ dej stro n ie? Raczej należy nazw ać przeciętn y m i niedojrzałych m łodych, k tórzy pozw alają złapać się w sieć „fo rm y ” ; p rzeciętna jest Z utka, k tó ra ta k bardzo chce być sw obodna i nowoczesna, tzn. przestrzegać form dziew czyny bez przesądów ; przeciętni są A rgentyńczycy, k tó rz y żyją jakim ś zw ierzęcym życiem „m łodych” , bez pełnej jego świadomości; przeciętne są w ogóle kobiety, ta k łatw o dające się uwieść przez Męż­ czyzn; i przeciętni są oczywiście ci ostatni, zm uszeni do popisyw ania się swoją m ęskością (rów nież a ry sto k ra c ja i indyw idualizm G om browicza d ają się w ziąć n a n a d e r oczyw iste i z góry określone „form y”, przez k tó re przebija s e k s ) 9. Sam Gom browicz zaś, m im o całej dobrej woli, b y zniżyć się do zw ykłego śm ierteln ik a, by u niknąć zim nej sam otności bohaterów S a rtre ’a i Cam usa, nie p o tra fi u niknąć wyborów , k tó re oddzielają go, odróżniają, p o d kreślają jego n iez a ta rtą autentyczność, k tó rą u jaw n iają gesty i słow a w ynoszące go „poza przeciętność”.

Ucieczka, p rzy n ajm n iej na płaszczyźnie tem atyczn ej i ideologicznej, okazuje się niem ożliw a; gom brow iczow ski b o h ater (jego „ ja ”) je s t — tak samo jak bohaterow ie S a r tr e ’a i C am usa — sam otny, odległy od „n or­ m alnych” ludzi, ró żn y od opisyw anego przez R obbe-G rilleta człow ieka statystycznego, daleki od pogodzonej ze w szystkim i półświadom ości bo­ h a te ró w „d em o k raty czn ej” now ej powieści; jednocześnie jest zbyt p rz y ­ w iązany do Rozum u, by w topić się w artaudow skie królestw o Bezform y. Trzeba w ięc uznać, że m im o w szystkie swe egzorcyzm y polski pisarz zm uszony jest do w spółżycia ze w strę tn y m i sobie w spółtow arzyszam i pokolenia. G ranice, w ich w ym iarze pojęciow ym , są m niej więcej te same; odczynniki chem iczne, z k tó ry c h pomocą chciałoby się spraw dzić skład odpow iednich produktów , d a ją praw ie te sam e reakcje, b arw ią się odpow iednio najrozm aitszym i odcieniam i, dla k tó ry ch nie ma dostatecz­ nie dokładnych nazw.

9 P rzeciw k o k ob ietom (s. 174), przeciw k o „sam com ” (s. 215) i ogóln ie: „trzeba m i b yło zn aleźć dla sie b ie in n ą p ozycję — poza m ężczyzną i kobietą, która by w szak że n ie m iała nic w sp ó ln eg o z »trzecią płcią« — p ozycję p ozaseksualną i czysto ludzką, z której m ógłb ym przystąpić do w en ty lo w a n ia o w y ch dusznych i p łcią sk ażon ych o k o lic ” (s. 216).

(12)

Pozostaje w szelako, jak w idzieliśm y od pierw szych stron, różnica „tonu” . Nie jest to — podkreślam y — nieistotne, zwłaszcza gdy idzie o przedm iot ta k szczególny, ja k dzieło literackie, w k tó ry m signifié sta ­ nowi tylko jed n ą z płaszczyzn elem entarnych i nigdy nie może być oder­ w ane od signifiant. „Ton” z kolei jest czymś całkiem innym niż o statecz­ na, elem en tarn a rzeczywistość, skoro, przeciw nie, odpowiada on p ew ne­ m u p ierw o tnem u rodzajow em u podziałowi w szystkiego tego, co przeciw ­ staw ne n a płaszczyźnie tem atów czy ab strak cy jn y ch treści. Pom iędzy licz­ nym i w spółrzędnym i z n a jd u ją się tu, używ ane przez pisarza fig ury reto ­ ryczne, m odalności lingw istyczne, strateg ie in try g i i fabuły; rozległa dzie­ dzina, k tó ra w ym agałaby długiej ro zp raw y (jeżeli zechcemy dokonać no r­ m alnej analizy literackiej). Lecz trochę zostało już m im ochodem pow iedzia­ ne, np. gdy podkreślaliśm y, jak w yraźnie w swoich pow ieściach G om bro­ wicz w ypro w ad za elem ent palinodii; czy np. takie podejście do „drugiego” , do sy tuacji niedojrzałości i przeciętności, ta troska, by okazać fascynację nią niem al do całkow itego utożsam ienia; czyż jest to tylko pow rót a ry sto ­ kratycznego „ ja ” do jego zw ykłego środka ciężkości; to, co S a rtre i Ca­ m us w swoim schem atycznym postępow aniu ig n o ru ją całkowicie: w p rzy ­ padku M ersaulta czy R oquentina zerw anie z n orm alnym i n astęp u je od pierw szych lin ijek i dalej jest m onotonnie w zm acniane strona po stronie. Zauw ażm y jeszcze jak różnorodne — znów k w estia „ to n u ” — przedm io­ ty, dzięki k tó ry m francuscy „bracia bliźniacy” każą doświadczać swoim bohaterom sy tu a c ji „ in n e j” niż norm alna. Są to, oczywiście, przedm ioty banalne: gwoździe tru m n y m atk i (Obcy), kasztan, czy też klam ka u drzwi

(La Nausée), lecz podkreślone i opisane z tak ą dram atyczną emfazą, że

osiągają w y m iary trag ed ii (w zbudzając następ n ie o strą k ry ty k ę Robbe- G rilleta). Gom browicz rów nież uciekł się do przedm iotów banalnych, zarów no w w yznaniach D ziennika, jak w F erd yd urke i w K osm osie, aby sprow okow ać sta n k ry zy su u „dorosłych” , u zbyt uform ow anych, bądź u sam ych m łodych, k ied y chcą m ałpow ać „dorosłych”. P rzedm iotam i ty m i ig ra on zwinnie, nonszalancko, z su bteln ą i zaskakującą fantazją: będzie to owad, o k ru tnie okaleczony i w łożony do tenisów ki 'Żuty, by stanow ić przeciw w agę kw iatka, inaczej zb y t „poetyckiego” ; będzie to gałązka, k tó rą — za obietnicę nagrody — żebrak trz y m a w ustach przez całą noc „błędów ” przed domem Młodziaków; będzie to ogryziona kość, k tó rą — w jed ny m z opow iadań B a kakaj — dziew czyna nakazuje ob­ gryzać sw ojem u narzeczonem u; będą to niezliczone oznaki, sam e w sobie nieszkodliw e i obojętne, dzięki k tó ry m bohaterow ie Kosm osu stw arzają klim at te rro ru i podejrzenia. O ile ab su rd i nudności m ają tylko jeden kolor, o ile w yd ają one dźwięk zawsze te n sam (m onotonny we w łaści­ w ym sensie słowa), o ty le broń, k tó rą posługują się bohaterow ie Gom­ browicza — być może, poniew aż nie doprow adzają swojego postępow a-21 — P a m i ę t n i k L i t e r a c k i 1973, z. 4

(13)

nia aż do końca — tw orzy gam ę w ielce urozm aiconą; należy doń ironia, groteska, zabaw a; Gom browicz w y k o rzy stu je to, co brzydkie i szpetne, jak i to co p rzy je m n e i w yszukane. W p o ró w n an iu z ciężkością jego r y ­ w ali pisarz polski jako p ierw szy posiadł św iadom e rozeznanie bogactw a środków :

o to p ok olen ie u b o g ie i p ow ażn e pracow n ik ów , dążących do zaspokojenia e le ­ m en tarn ych p otrzeb — sz a r e p ok olen ie robotników , urzędników , gdy ja jestem w y ra zicielem lu k su su , zabaw y, nieom al — igraszki, (s. 80)

Jed n ak ż e solidarność pokoleniow a — p ełn a obaw, w strętn a, potępio­ n a — nie staje się przez to m niejsza. Lecz czas ju ż podzielić ro le w ty m w ym uszonym m ałżeństw ie. S a rtre ’owi i Cam usowi należy się pierw szeń­ stw o n a płaszczyźnie idei. Nie m a n a to rady: idee są ideam i, m ają siłę, k tó ra pochodzi w łaśnie z oschłości i jednoznaczności ich sform ułow ania. K tokolw iek zechce poznać ro zm y ślan ia pokolenia n a tem at świadomości zawsze postaw ionej „w s y tu a c ji”, zanurzonej w ciele i w seksie, będzie stale czytał p ew ne rozdziały B y tu i nicości; a także ktokolw iek zechce uw zględnić oskarżenia o „ b ra k m ia ry ” i nieludzki c h a ra k te r „rew olucji” , przeczyta stro n y C złow ieka zbuntow anego. F ra g m e n ty D ziennika, gdzie G om brow icz p ow tórnie rozw aża te sam e zagadnienia [...] — liczą się je ­ dynie ja k o re fle k sje ,,na m arg in esie” , uzu p ełn iają raczej, niż zastępują uw agi fran cu sk ich m yślicieli. Lecz k ied y poruszam y w y m iar n a rra c y jn y , role o d w racają się, albow iem oschłość i m onotonia Obcego i La Nausée, istn iejące w sam ej m aterii dzieła, są ta k im brak iem , że w spaniałe bogac­ tw o inw encji, doskonała płynność „ to n a ln a ” polskiego a u to ra zapew niają m u n iew ątp liw ą wyższość. N ie „w ypow iedział” on pierw szeń stw a życia n a d rozum em ró w n ie jasno i m ocno ja k jego fran cu scy ry w ale, lecz p rze­ łożył je n a gesty językow e, na p o m ysły n a rra c y jn e lśniące świeżością i spontanicznością, uczynił z eń n iew y czerp an y b a le t eleganckich i nie­ oczekiw anych ruchów . Na płaszczyźnie dzieła dokonanego niew ątpliw ie

jem u należy się p a lm a pierw szeństw a.

Cytaty

Powiązane dokumenty

stwa, poza Legjonami, znajduje się tylko 2-ch takich oficerów, którzy mogą pro­.. wadzić do boju więcej niż

Winno być wyraźnie zaakcentowane, że patent ważny można otrzymać tylko na wynalazek, to jest na rozwiąza­.. nie zadania technicznego, zawierające myśl

Porozumienie Zielonogórskie, Ogólnopolski Związek Zawo- dowy Lekarzy, Stowarzyszenie Lekarzy Praktyków, Polska Federacja Pracodawców Ochrony Zdrowia, a także przedsta- wiciele

Można również wziąć pod uwagę pomysł możliwości zamiany stażu na kurs z danej dziedziny – często krótkie wyłożenie aktualnych zaleceń z komentarzem może

Obok tradycji, wyznacznikiem regionu jest wspólnota kulturowa re gionalnej społeczności - ale ta, która oparła się globalizacji - oraz wspól nota interesów

Rada Stanu ma ustalić, jaki stosunek ma być podległych jej organizacyi do niej, ale nie zjazd tych organizacyi, które rzekomo »oddają się całkowicie na rozkazy Rady Stanu«.. W

nych w rozwój turystyki przedsiębiorstw, instytucji i osób 10 • Działania na rzecz tworzenia wspólnego, zintegrowanego produktu turystycznego sprawiają, że są oni z czasem

Typologia partnerstwa w regionie turystycznym jest złożona, czego przyczyną jest różnorodność podmiotów zaangażowanych w proces oraz przyjętych celów. Formy partnerstwa