• Nie Znaleziono Wyników

Poemat o mieście Lublinie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Poemat o mieście Lublinie"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

J Ó Z E F C Z E C H O W I C Z

POEMAT O MIEŚCIE LUBLINIE

Misterium D r u k u i Papieru Lublin, Brama Grodzka, 2001

(2)

J Ó Z E F C Z E C H O W I C Z

POEMAT O MIEŚCIE LUBLINIE

£

A ^ i s t e r i u m D r u k u i P a p i e r u

L u b l i n , B r a m a G r o d z k a , 2001

(3)

S k ł a d a ł r ę c z n i e

p i s m e m p a n e u r o p a i m c o l a s c o c l u n T a d e u s z B u d y n k i e w i c z

D r u k o w a l na m a s z y n i e t y p o g r a f i c z n e j F . M . W e i l er z igo3 r o k u

l a w e ł G ł o d z i k

Z r e d a g o w a ł t e c l i n i c z n i e W l e s ł a w K a c z k o w s k i

I S B N 8 3 -9i 5 o i 8 -7- f e

W y d a w c y

Oś r o d e k B r a m a G r o d z k a P e a t r N N

O t i c v n a W y d a w n i c z a

W o j e w ó d z k i e g o D o m u K u l t u r y w L u b l i n i e

oemat o mieście Lubi l m i e

(4)

Na wieży furgotał blaszany kogucik na drugiej — zegar nucił.

Mur fal i chmur popękał w złote okienka:

gwiazdy, lampy.

Lublin nad łqkq przysiadł.

Sam był — i cisza.

Dokoła

pagórów koła,

dymiqca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czarnemi.

Znad łqki mgły.

Zamknęły się oczy ziemi powiekami z mgły.

(5)

W e mgle nie słychać k r o k ó w , które zbliżają w ę d r o w c a ku miastu rodzinnemu. Ścieżyny pol- ne pęcznieją, nabrzmiewają w drogi, a te znów rozlewają się szeroko w ś r ó d falistych pól.

Szosa się toczy. Z r y w a j ą c y się w i a t r szumi w kłosach. Północ niedaleko, a jeszcze ktoś w o d ę ze studni ciągnie. Ż u r a w słychać. Jesz- cze wiejsko tu. Jeszcze wiejsko. Księżyc goni w ś r ó d chmur. M g ł a rzednie. W ę d r o w c z e , oto już kręte uliczki starego przedmieścia. Wie- niawy. Dawniej, gdy winnice opinały te w z g ó - rza, nazywano je: W i n i a w a . Idąc dziś mię- dzy cieniami ruder i zapadłych w ziemię do- mostw myślisz, w ę d r o w c z e , o tym tylko, że miasto kochane już cię ogarnia i tuli.

(6)

Ciemniej.

Pagóry, zagaje, podłęża

nie sypiq się wiankami na oczy.

Ciemniej.

Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj biegnq ciche niedźwiedzie nocy.

Nad ulicami, rzędem, czarne, kosmate,

będq się tarzać po domach do chwili, gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.

Świat ku światłu przechyli.

Blachy dachów dudnią bębnem.

W dół, w górę, nierówno się kładzie perłowy lampas:

w prostopadłej gromadzie przedmieścia lampy.

Przeciw niedźwiedziom to mało!

Gną się, kucajq domki, zajazdy, bożnice pod mroku cichego łapq.

Ach! Trzasnęłyby niskie pułapy!...

...ale już zajaśniało.

Pejzaż: Wieniawa z księżycem.

(7)

W ę d r o w c z e , masz towarzysza. Księżyc w pełni, srebrny, daleki pójdzie odtqd za t w o i m i kro- kami. Powiedzie cię do miasta umarłych, gdzie t w o i bliscy leżq pod głazami i darniq. O s r e b -

rzy ci stare kamienice w rynku, w i d m a ukaże w kościele na Z a m k u , w r e s z c i e z n o w u cię w po- la w y w i e d z i e przez ulicę Szerokq, przez Ka- linowszczyznę i C z w a r t e k .

To jest księżyc, towarzysz. Niech sobie poeci m ó w i ą : tarcza, gołqb srebrny, korab nadziem- ski. Dla ciebie to jest po prostu księżyc. M o ż e nawet księżyc z T w a r d o w s k i m , może ze Świę- tym Jerzym. Bo przecież świecił taki sam nad ulica, gdy matka o p o w i a d a ł a ośmioletniemu:

Święty Jerzy t a m ze s m o k i e m walczy. Bo prze- cież to tu było w tym mieście, do którego wra- casz, jak syn m a r n o t r a w n y .

W i a t r , z n o w u wiatr się p o d r y w a . O b a j , on i księ- życ, ku c m e n t a r z o w i idq. D o ojców. A wiatr głosy jakieś przynosi od wieżyc miasta.

(8)

Zegary, twarze nocy niewesołe, hasło podają: pół — noc, pół — noc...

Dołem

place konopne, lniane,

ulice — długie mroku czółna, lamp łańcuchami spętane.

U krańca Lublina czworokąt czarny szumem poemat wiatrów skanduje.

Klony, brzeziny, kasztany, tuje obsiadły wyspę umarłych.

Aleje głuche mamrocq nocą, jak rynny.

Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień, o bluszcz, żałobny barwinek,

paprocie.

Krzyże z marmuru, anioły brązowe srogo stanęły na piersiach trumien.

Pieje kogut.

Napisy z bramy cmentarza w pamięci z a - karbuj, zatnij: „Oto teraz w prochu zasnę — z prochu wstanę w dzień ostatni"...

(9)

N a p o j o n y smutkiem, zamyślony i o świecie nie- w i e d z ą c y idzie w ę d r o w i e c miastem. A ono głu- che. W g ł ó w n e j ulicy tu i ó w d z i e r o z m o w a spóźnionych p r z e c h o d n i ó w , tu i ó w d z i e b r a m a z a m y k a n a trzaśnie.

K r o k i jego spadają na kamienny bruk, mecha- niczne, nieważne. A przecież idzie w ś r ó d do- brze mu znanych m u r ó w . W blasku latarni w z r o k z a d u m a n e g o mógłby odczytywać napisy na sklepach. W tym, n a r o ż n y m , kupiono mu t r ą b k ę dziecinną, gdy był maleńki. Przy tam- tym żegnał się z matką i siostrą, w y r u s z a j ą c na front. A oto i dom, w k t ó r y m przeżył chwi- le najłagodniejsze. N a d r u g i m piętrze okno jest o t w a r t e . Ktoś na pianinie gra.

A teraz ciemność. To nie księżyc s k r y ł się w obłokach. To o g a r n ą ł cię, w ę d r o w c z e , m r o k

Bramy K r a k o w s k i e j . Z b u d ź się, zbudź, p a t r z d o k o ł a l Z a c h w i l ę wejdziesz na rynek.

(10)

Kamienie, kamienice, ściany ciemne, pochyłe.

Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.

Zaczekaj. Zaczekajmy chwilę — jak perła

wypadnie w rynku miskę — miska zabrzęknie.

W płowej nocy,

po kqfach nisz głębokich po kram futrynach i okien załamany,

bez mocy,

cień fiołkowy uklęknie.

Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął, lecą — kurzawą — lecą,

firmament w złote smugi marszczą, za Trybunałem

na ślepych szybach świecą cichym wystrzałem.

Noc letnia czeka cierpliwie, czy księżyc spłynie, zabrzęknie, czy zejdzie ulicą Grodzką w dół.

On się srebrliwie rozpływa

w rosie porannej, w zapachu ziół.

Jak pięknie!

(11)

N o , do ranka jeszcze daleko, choć w lipcu świty sq tak wczesne. Możesz jeszcze długo łu stać i chłonqć nocne uroki.

Rynek. Tu d o m A c e r n a , tu kamienica Sobie- skich. A ot i narożnik ze Iwami z kamienia.

Tu chodziłeś do szkoły. Pamiętasz, bo jakże by nie pamiętać! Toż to tu właśnie, a nie gdzie indziej przeżyłeś p i e r w s z g c h w i l ę poezji, wie- c z o r e m słuchajqc starego miasta.

Z a m i e ń w s p o m n i e n i e w w i e r s z . S a m e pojęcia:

w s p o m n i e n i e i poezja sq sobie b a r d z o bliskie.

(12)

Oto wiersz:

Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.

Niebo fioletem szeleści.

Wiatr — już nie wiatr — uśmiech.

Z ulicy Dominikańskiej śpiew chóru, dziewczęta chwalq Marię.

Z Archidiakońskiej do wtóru samotnych skrzypiec arie.

Domów muzyczne milczenie złączone z tęczy łukiem

na czoło kościoła promieniem opada, jak pukiel.

A teraz ktoś ciszę napiął, bije w nią pięścią ze spiżu.

Dzwon wieczorny mocą metalu kapiąc

zaczyna grać pod kościelnym krzyżem:

raz — i dwa — i trzy

(13)

W ę d r o w c z e , nie tylko księżyc i domy, wiatr i kościoły, gwiazdy i doły ulic. Idziesz, idziesz, jeszcze jednq mijasz bramę, pniesz się w g ó r ę zaułkami podzamcza, stajesz przed niskim łukiem. Łuk jest w kratach, a nad nim błyszczą liktorskie rózgi i topory. Mingłeś kraty, dzie- dzińce z a m k o w e , przeszedłeś u stóp baszty księcia Daniela.

Jesteś w z a m k o w e j kaplicy. Klęknij. Skarbiec to i serce Lublina, miasta Jagiellońskiego.

(14)

W kościoła oknie na płask

błysnął wodą stojącą księżyca blask.

W ciemnym wnętrzu jest smuga białawego szkliwa.

Nie wiadomo jak taka barwa się nazywa.

Chodzi, chodzi w ciemnościach ruchomy światła korytarz,

jakby noc palcem srebrnym wodziła niebieska po gotyckich łuków smukłości,

po freskach.

Dziecko tak palcem wodzi po książce, gdy czyta...

Tu skały malowane są tronem Dziewicy, gdzie indziej zaś podwójny Chrystus

ciemnolicy w dwa kielichy odmierza wino.

Święci z pustelni, Mario surowa, kwiaty kapiące z wnęk, odrzwi, nisz, archaniele pancerzem jasny — o czym

w promieniu śnisz?

Jakie apokalipsy śnią się smokom, orłom?

Żadna trąba nie woła.

Księżyc palce swe cofa w mroku kościoła.

Za szybą migoce Orion.

(15)

Były czary i dziwy. Minęły, z r o b i ł o się codzien- nie, powszednio. Tylko ten księżyc...

Chyba czas już na ciebie. Trzeba zejść ulicq Z a m k o w q w m r o k z a u ł k ó w , potem wynurzyć się z ciemności na ulicy Szerokiej, która napraw- dę jest szeroka. A stqd, przez uśpione przed- mieście, nogi same poniosq cię, nocny w ę d r o w - cze, w daleki świat. Porzuć mury d o b r z e ci znane z czasów, gdyś biegał tu za drewnia- nym kółeczkiem, z czasów, gdy zachwycony- mi oczyma patrzyłeś na tłumne procesje Bo- żego C i a ł a , gdy każda noc wigilijna była bar- dziej srebrna niż w bajkach.

A t e r a z ?

Ludzi tamtych już nie ma, ni czasu tamtego.

Ale, w ę d r o w c z e , cień t o w a r z y s z y ci, jak za- wsze i noc jest ulana ze s r e b r a poświaty.

O p u ś ć ż e to miasto z pogoda w sercu, tak, jak je witałeś.

(16)

Chorągiewka na dachu śpiewa, bladej gwiazdy wypełza pająk.

Latarnie w czarnych drzewach, kołyszących się mrugają.

Ciepła woń płynie z piekarń, a cisza z zamkniętych bram.

Gdyby pies na dalekim przedmieściu nie szczekał, byłbyś — jak nigdy — sam.

Sam, może jeszcze z rzeczułką, której nie słychać,

choć w taką jasną noc z lazuru i ona — niebios kochanka — od zmierzchu aż do ranka na pewno wzdycha

wśród murów...

(17)

D o b r a n o c miasto stare, dobranoc. D r o g i białe wychodzq stqd na północ, zwężajq się w ście- żyny, ścieżyny roz!ewajq się w drobne strużki steczek. W ę d r o w i e c jest już tylko ciemnym punkcikiem na jednej z nich.

Z n i k n ą ł za w z g ó r z e m . Dobranoc, miasto, dobranoc...

(18)

M l-sterium D r u k u i P a p i e r u W e d ł u g p o m y s ł u T o m a s z a P i e t r a s i e w i c z a

i p r z y u d z i a l e

W o j e w ó d z k i e g o D o m u K u l t u r y m i a ł o miejsce -w B r a m i e G r o d z k i e

na (Starym .Mieście w L u b l i n i e czerwca 2001 roku

(19)

D z i ę k u j e m y

T e l e k o m u n i k a c j i P o l s k i e j S A za pomoc w o r g a n i z a c j i

„ M i s t e r i u m D r u k u i P a p i e r u

oraz

I z b i e P a m i ę c i D r u k a r s t w a

za w y p o ż y c z e n i e m a s z y n y t y p o g r a f i c z n e j

(20)
(21)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy Czechowicz przenosił się w roku 1933 do Warszawy, był już autorem trzech tomików i nazwisko jego miało już swoje miejsce w literaturze.. W Lublinie pozostała jego matka,

Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.. Niebo

Drogi białe wycho- dzą stąd na północ, zwężają się w ścieżyny, ścieżyny rozlewają się w drobne strużki steczek. Wędrowiec jest już tylko ciemnym punkcikiem na jednej

będq się tarzać po domach do chwili, gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.. Świat ku

Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.. Niebo

będq się tarzać po domach do chwili, gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.. Świat ku

Już jednak od 1793 nie było tu posiedzeń Trybunału, urzędował jedynie magistrat i władze wojewódzkie.^..] Obecnie mieszczą się w nim urzędy miejskie: aprowizacyjny i laboratorjum

(MUZYKA jako tło (kołysanka) ta sama ucichająca) Dobranoc, miasto stare, dobranoc Drogi białe w y - chodzą stąd na północ, zwężają się w ścieżyny, ście- żyny rozlewają