• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętnik

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pamiętnik"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

Aleksander Aleksandrowicz

Pamiętnik

Niepodległość i Pamięć 3/2 (6), 161-174

1996

(2)

A leksander A leksandrowicz

(w eteran 1918, 1920, zesłaniec, obecnie 96 lat)

Pamiętnik

S zanow ni C zytelnicy,

przepraszam W as bardzo, kto będzie czytał m oje pism o, znajdzie sporo błędów ortogra­ ficzn y ch 1. Proszę się nie dziw ić, gdyż nie posiadam żadnej szkoły, je ste m sam oukiem . U ro­ dziłem się w 1900 roku pod zaborem rosyjskim . K iedy trzeba było się uczyć, to szkoły nie było. O w szem szkoła była, ale rosyjska, nazyw ała się narodnoje ucziliszcze. M ało kto z Po­ laków w tej szkole się uczył. D latego zostałem sam oukiem .

A le chciałem W am opisać m oje przeżycie. D o osiem nastu lat przebyw ałem z rodzicam i w S uw alszczyźnie na kolonii Pietrew icze, pow iat Sejny, częściow o była [to] Litw a. W P ier­ w szą W ojnę Św iatow ą tę m iejscow ość okupow ali N iem cy i rządzili się po sw ojem u. T rzeba było oddaw ać kontyngenty. A m łodzież m usiała chodzić do gm iny m eldow ać się w żandar­ m erii; kto się nie staw ił, był karany. T rw ało to do roku 1918. W tym że roku słychać było, że gdzieś dalej w Polsce są Legiony, trzeba ich zobaczyć. A le ja k w ypadło uciekać, to i ucie­ kliśm y. W naszej okolicy był taki Legion, który zbiegł z niem ieckiego obozu i się ukryw ał przed N iem cam i. A le w erbow ał chłopaków do Polskiego W ojska; ja k zebrał sporą grom adę, to w nocy nas w yprow adził przez Sejny, A ugustów do Łom ży. Tam ju ż nie było N iem ców , a form ow ało się P olskie W ojsko: P ierw szy Suw alski P ułk S trzelców . U m ieszczono nas w koszarach na trzecim piętrze. N astała zim a. Zim no. O kna, szyby potłuczone, sale duże, p ie ­ ce duże, w ęgla m ało. W ydano nam koce po jednym . A le słabo to grzało, w ięc składaliśm y dw a koce i dw óch na jednym sienniku spaliśm y. N a w ierzch sw oje cyw ilne ubranie, tak się spało. N a ćw iczenia chodziliśm y we sw ojem ubraniu.

Jak nas przew ieziono, w ydano płaszcze i czapki z orzełkiem . K to m iał kiepskie ubranie, dostał m undur, a ja k m iał kiepskie spodnie, dostał spodnie. A lbo ja k m iał kiepskie buty, d o ­ stał buty. T akie było to wojsko. Przegnali nas do Z am brow a, tam było trochę lepiej. K osza­ ry były norm alnie i było trochę cieplej. W yżyw ienie - na śniadanie chleb i kawa, na obiad jakaś zupa, porcja mięsa na drugie, do niej kasza na gęsto. A na w ieczór znów kaw a i capstrzyk, zbiórka i śpiew: Nie rzucim ziem i albo Wszystkie nasze dzienne spraw y i ćw iczenia z bronią. Jak to osiągnęliśmy, to przegnano nas na Ostrów Komorowa. Tak zleciała zima.

1 Błędów ortograficznych było niewiele, a te, które były, zostały - zgodnie z zasadami edytorskimi - poprawio­ ne. Nie ingerowano wszelako w specyficzny styl Autora, ze skłonnością do rymowania i rzadko spotykaną wrażliwością na tragikomizm wielu opisywanych sytuacji [W.S.],

(3)

162 A leksan derA leksandrow icz

N adeszła w iosna 1919. Już jesteśm y w ojskiem . T rzeba iść bliżej frontu. Przyszliśm y do B iałegostoku. Tu odbyła się defilada całego Pułku. D efiladę przyjm ow ał generał2, nazw iska zapom niałem , tyle lat, trudno w szystko spam iętać. A cały P ułk to 12 kom panii, 2 działa, pluton konnych zw iadow ców . P rzeszliśm y ulicam i przez m iasto. Po skończonej defiladzie - odpoczynek. N astała noc i tu w ybucha pożar, pali się m agazyn broni i am unicji, co ją przy­ g otow ał pan M archlew ski Julian dla bolszew ików , którzy m ieli z czasem nadejść. D o p o ża­ ru nie w olno było podejść, bo trzaskało, w szystko się spaliło. A M archlew ski naw iał tej no ­ cy n a bolszew icką stronę, bo był kom unistą, choć Polak.

Parę dni pobyliśm y w B iałym stoku, trzeba iść dalej ku frontow i. I się posuw aliśm y do W ołkow yska, R óżana Zelw a, Skidel, Szczucin. N astała w iosna, kw iecień. N a początku T ygodnia zdobyliśm y Lidę. T rochę żeśm y poturbow ali bolszew ików , trochę się poddało do niew oli, reszta uciekła. Zabrali ze sobą kolejarzy i w agony; m usieliśm y parę dni czekać, za­ nim kolejarze zw ieźli w agony porozrucane po całej trasie. Jak zebrali cały zestaw , załado­ w ano nas, i - ja z d a do W ilna. D ojechaliśm y w W ielką Sobotę. N ie dojeżdżając do W ilna w yładow ano nas w polu i - bagnet na broń! - m arsz do W ilna. P rzyszliśm y do m iasta - b o l­ szew ików nic nie było. Jakaś kaw aleria ich pognała dalej. B ył 19 kw iecień, w tym dniu była W ielkanoc.

Ś w ięta m ieliśm y w W ilnie. B iedne były te św ięta, ludzie biedni, bolszew iki ich obżarły. A le duchem byli bogaci. B olszew icy zostaw ili trochę broni, karabinów , am unicji. M łodzież garnęła się do w ojska. R ozdaw ano broń i w łączano w nasze szeregi. Szli z nam i dalej bić w roga. D w a dni byliśm y w W ilnie, potem poszliśm y dalej: O szm iana, W ilejka, S m orgonie, Ś w ięciany, Lontw arow o, G rodno, B aranow icze, Słonim , N ow ogródek, N ieśw ież, W ołożyn, L ebiediew o, G ródek, O lechnow icze - ta m iejscow ość pam iętna, bo tu zostałem ranny w no­ gę. Stąd pojechałem do szpitala aż do K rakow a. T am m nie długo kurow ano. Ja k ju ż byłem zdrów , to m nie odesłano do Suw ałk, do Kadr. Tam m nie zastała zim a i dostałem zapalenia oczu. O desłano do szpitala ocznego w G rodnie. Tam też byłem parę m iesięcy. Z leciała zi­ ma. Jak m nie w ykurow ano, to na front m nie w ysłano, na trzy dni p row iant w ydano. A że d roga z G rodna do K ijow a daleka, ledw o mi prow iantu starczyło. Z ajechałem , dow ództw o znalazłem i się zam eldow ałem . S kierow ano m nie do kom panii sztabow ej ja k o rekonw ale­ scenta. K om pania stała za D nieprem , m iejscow ość Słobutka. B ył ju ż czerw iec 1920 roku. L ato zleciało, potem ni stąd ni zow ąd zaczęło się odstępow anie. P odobno bolszew iki na K aukazie rozbili generała K ołczaka i tam te siły dali na nasz front. A le na nas nie uderzyli, tylko na ukraińskiego w odza Petlurę, rozgrom ili U kraińców i zachodzili nam od tyłu. T rze­ ba odstępow ać. I zaczął się odw rót. N ie m ogliśm y się nigdzie zatrzym ać, bo bolszew iki nas poganiali. P rzyszliśm y aż pod W arszaw ę. A bolszew iki za nam i. P ow stał w ielki strach. Z ro ­ biono m obilizację, zebrano w ięcej w ojska i w yznaczono kontrnatarcie na 15 sierpnia. I stał się nad W isłą cud. W ypędziliśm y ich stąd, całą arm ię żeśm y rozbili i z pow rotem ich pędzi­ li, byśm y ich do M oskw y zagnali. A le ju ż gnać nam zakazali.

U tw orzyła się E ntenta M ała z lordem C ursonem i granicę nam w ytyczała. T a granica li­ nią C ursona się zw ała, po B ugu była w ytyczona. A le my byliśm y daleko za B ugiem , trzeba

(4)

by się w racać. Piłsudski się nie zgodził, m usiało to być, co osw obodził. B olszew iki się bali, żebyśm y im M oskw y nie zabrali. I pokój podpisali. W ielka radość była, bo się w ojna skoń­ czyła. A po w ojnie - osadnictw o pow stało. N a K resach dużo dw orów szlachty polskiej było, rząd te dw ory przejął i rozdaw ał dla byłych żołnierzy-ochotników .

Ja też dostałem 12 hektary ziem i w N ow ogródczyźnie. Z iem ię ju ż m am , na ziem i nie m a ani rózeczki . Z robiłem się bogaty ja k św ięty turecki. M usiałem sobie pom arzyć, ja k b y tę ziem ię zagospodarzyć. D oszedłem d o takiego w niosku, że trzeba iść do w ioski, tam ziem i m ało m ają. K ilku chłopów się zebrało, każdem u po kaw ałku dałem . C hłopi zaorali, zasiali, zebrali, a z tego dla m nie - połow ę zbiorów . T rzeba chw alić niebo - je s t ju ż sw ego kaw ał chleba. M inęło lato, nadeszła zim a. G dzie m ieszkać? C hałupy nie m a... Z nów w ybieram się do w ioski, by załatw ić sw oje troski. M usiałem pom yśleć, ja k to życie zm ienić. T rzeba się żenić. Z robiłem do w si w ycieczkę, żeby sobie znaleźć żoneczkę. Z nalazła się je d n a dziew ­ czyna śm iała i zapytała się: czego ja szukam w jej w iosce? P ow iedziałem , że chcę znaleźć sobie żoneczkę. T rochę pom yślała i tak mi pow iada: "Jak by pan chciał, to j a nią będę". C hw ała Ci, Panie, skończyło się szukanie. T ak żeśm y się poznali. A potem żeśm y się p o b ra­ li. Ż ona bogata nie była, je d n ą krow ę m iała, do tego tysiąc złotych. K row a nam m leko d a­ wała. A za pieniądze chatkę żeśm y kupili. C hatkę, krów kę ju ż m am y i tak sobie żyjem y. Je­ szcze będzie niedostatek przez parę latek. Jak się w szystko spraw i, to się życie nam p o p ra­ wi. S iedem naście lat pracow aliśm y, pokąd się w szystko zdobyło. N iedługo trw ała ta sielan­ ka. W 1939 roku w ybuchła w ojna, m nie do w ojska pow ołano, żona z dziećm i została sama. G dy sow iety granicę przestąpiły, to B iałorusy nas ograbiły. W szystko nam zabrali, kto był w dom u, tego aresztow ano i do w ięzienia zagnano.

Z e m ną inaczej się stało. Sow ieckie w ojsko do niew oli m nie zabrało. W niew oli m iesiąc przebyw ałem , potem m nie do dom u puścili. W róciłem do dom u, a tam ju ż nic nie ma. W szystko sow ieckie w ojska i B iałorusy zabrali. N ie wiem , skąd ta nienaw iść się w zięła, daw niej tak nie było, w szyscy razem żyli: B iałorusy, Polacy, pobierali się nie rzadko, kum a­ li się, je d en drugiego do siebie zapraszał. R aptem się zm ieniło. A za Polski chyba tym lu­ dziom nie było źle: m ieli takie sam e praw a ja k P olacy, sw oich posłów w S ejm ie, sw oje szkoły, cerkw ie, sw oich księży. N aw et księża zapraszali się naw zajem w gościnę. I tu nagle w szysto się odm ieniło, bo sow iecka propaganda głosiła, że w szyscy są rów ni i to im się podobało. N ie w iedzieli, ja k w ygląda ta rów ność. N iektórzy się nie kw apili do tej rów ności, to zostali potraktow ani ja k P olacy-osadnicy, aresztow ani i w yw iezieni do Z SS R u na białe niedźw iedzie.

Z aczęło się 10 lutego 1940 roku. B yła noc, w szyscy spali, w ojsko sow ieckie przy jech a­ ło, przyprow adzili ze sobą furm anki: na każdą rodzinę je d n a furm anka i dw óch żołnierzy. P ukają w okno. P rzebudziłem się, chciałem zobaczyć, kto puka. Pytam : kto to ? O dpow iedź:

wojenny, atkroj. Z aśw ieciłem lam pę, idę otw ierać. M yślałem , że m oże chce się ogrzać albo

zapytać o drogę, dokąd prow adzi, bo m ieszkałem przy drodze. O tw ieram drzw i, w idzę dw óch żołnierzy z karabinam i, na karabinach bagnety. W chodzą do m ieszkania, pytają: ty

ch a zia in ! - Ja. - Sadisia. U siadłem na taborecie. U słyszałem : nie troń się z m iejsca, ty

(5)

164 A leksan der A leksan drow icz

sztaw an. P ytam się: za co? nikogo nie zabiłem nie podpaliłem , za co m nie aresztujecie? - M ołczy, nie gow ory. - 1 stoi przy m nie z karabinem , nie pozw ala się ruszyć. A drugi m ówi

do żony, bo je szc ze w łóżku z dziećm i [leżała]: Ty, choziajka, podnim ajsja, odiew ajsja,

o diew aj riebiat (dzieci), pojedziem . Ż o n a pyta: D o ką d pojed ziem ? - W Rossieju. - Co tam b ędziem y robić? - D adut wam ziem li, budziecie rabotać i tam żyć. P oskoriej sabiratsja, 4o m [inut] czasu. Ż ona w stała, zaczęła ubierać się. N ie w ie co brać. K ażą brać odzież, pościel,

na trzy dni prow iantu. N iew iele było do brania, bo cyw ile nas ograbili. B yło trochę mąki i kaszy, trochę odzieży i pościeli, którą nam gorszą oddali. Ż o n a to zabrała, zw iązała i w y­ chodzim y z dom u. S tała w sieni siekiera i piła, zabralim i to na sanie, bo się w drodze przy­ da. M iałem dobrego pieska, był przyw iązany przy budzie, puściłem go w olno, żeby sobie p oszukał ja k ieś jedzenie. B iedne psisko biegło za nam i 4 0 kilom etry do stacji kolejow ej. Żal mi było, ale co m iałem mu dać, ja k sami m ało m ieliśm y tego prow iantu?

Tej nocy dojechaliśm y do wsi B oracin. W ieś stoi z boku od drogi ja k ie ś dw ieście m e­ trów i tu zdarzenie: kobieta, któ rą zabrali, zaczyna rodzić dziecko na drodze, w zyw a pom o­ cy, a tu m róz, zim a. Żołnierz, który konw ojow ał tę furm ankę, pobiegł do przodu, bo tam je - dzie kom andir i m elduje: T ow ariszcz kom andir, żenszczina rodit rebionka, na drodze za m a ­

rznie. O dpow iedź: p u s t’ podychajet. A le żołnierz był ludzki, w yłączył furm ankę z szeregu i

kazał furm anow i je ch a ć do w ioski. I pojechał. T am znalazła się pom oc i porodziła. I ju ż nie była w Z SSR ze. A m y pojechali dalej.

N a w ieczór dojechalim do N ow ogródka. M iasto w ojew ódzkie, na ulicach św iatła, ludzie chodzą, patrzą, co to za obóz jed zie, ludzie na furm ankach cyw ilni, a w ojsko prow adzi. C h cą coś dow iedzieć się. N ie w olno podchodzić ani rozm aw iać. Id ą d w ie kobiety cho d n i­ kiem . M ów ię do nich: P roszę panią, proszę p o w ia d o m ić taką na ulicy takiej, n r 25, że w tym

obozie je d z ie siostra z rodziną. K obiety pow iadom iły. S iostra żony ch ciała nas odw iedzić,

zobaczyć, ale w ojsko nie dopuściło. Poszła d o kom andira, uprosiła propusk, dopiero z tym propuskiem przyszła. Z obaczyła, że słabo jesteśm y zaopatrzeni w odzież, a także w żyw ­ ność. P rzyniosła, co m iała. Po przenocow aniu w N ow ogródku je ch a liśm y do stacji ko lejo ­ wej N o w ojelna je szc ze 22 kilom etry. Jedziem y cały dzień. N a w ieczór dojechaliśm y. Stał cały zestaw w agonów bydlęcych. Z aczęto nas ładow ać do tych w agonów . A tu zim no. Ł a ­ dują po trzy rodziny do w agonu. W w agonach są prycze i piecyki żelazne. A le nie m a czym palić. N iedaleko tego składu stoją m etry papierów ki. Ż ołnierz każe iść p o to drzew o. P o ­ szedłem , biorę klocki. A tam stoi stróż i krzyczy, że nie w olno brać. A le je d en klocek w ziąłem . P rzyniosłem . Ż ołnierz każe iść nanosić w ięcej. M ów ię, że tam stróż nie pozw ala brać. Ż ołnierz podszedł i mówi: ty nie ary (ty nie krzycz). Ja biorę. A on krzyczy. M ów ię:

czego się drzesz? Ż ołnierz kazał brać. Stróż mówi: m oje dzieło krzyczeć, a tw oje dzieło brać. N anosiłem tego drzew a. Piła i siekiera się przydała. N apiłow alim , narąbalim tego

drzew a. N apalilim w piecu, żołnierze w eszli do środka, drzw i zam knęli, zrobiło się cieplej. P rzyjechała lokom otyw a, przyczepiono w agony, ja z d a dalej. Z a całą noc dojechaliśm y do stacji B aranow icze. Tu przeładunek do takich sam ych w agonów , tylko o szerszym torze. P rzeładow aliśm y się pod eskortą. Ci sam i żołnierze nas eskortow ali, co z m iejsca nas brali. W naszym w agonie ci żołnierze nie najgorsi byli. Jak się skończył opał, to kazali brać w ia­ dra i razem jed en z nich szedł z nam i do lokom otyw y po w ęgiel i po kip ia to k czyli w rzątek,

(6)

żeby coś ugotow ać do jedzenia. Jak skończył [się] prow iant, to daw ano zupę. N a stacji znów trzeba iść z w iadram i po tę zupę. A le zupa była taka: ja k się zjadło tej zupy, to były w ym ioty albo sraczka. Tak nas karm iono i w ieziono coraz dalej w R osieju i tak trw ało cały m iesiąc. C zasam i staw ał pociąg w polu, w tedy otw ierali w agony i: W ychadi na apraw ku! K ażdy w ychodził, kucał naprzeciw sw ojego w agonu i robił, co trzeba. B o w w agonie były dziury w przeciw nych drzw iach i pow praw iane korytka. A le w szystko pozam arzało od tej sraczki. D o 10 m arca dojechaliśm y do stacji W ielsk, dalej torów nie było - koniec św iata.

W yładow ano nas na poczekalni w szystkich na kupę i tu czekaliśm y na sam ochody. Po dw óch ęlniach przyjechały i brały, ile w eszło do skrzyni sam ochodow ej. Z drow ych ludzi w ieziono dalej, po starych i dzieci przyjechały sam ochody kryte brezentem . T eż brały, ile się dało w epchnąć. D ow ieźli dalej do R ow dzina. O bracali po d w a razy. T a podróż trw ała dw a dni. A bagaż się pozostał na stacji. G dy zabierano ostatnią turę, to ludzie pro sili m nie, żeby się zostać przy bagażu i dow ieźć do m iejsca, gdzie będą ludzie przew iezieni. I zosta­ łem się.

N a drugi dzień przyjechał ciągnik na gąsienicach z takim i dużym i saniam i zrobionym i z całych sosen, tylko obciosanych na dw a boki i końce tych sań podcięte, żeby nie garnęły śniegu. A na saniach zrobiona klatka z żerdzi. W iadow ano w szystek bagaż. K ierow ca po d ­ czepia ciągnik do sań przyw iązuje łańcuchem sanie do ciągnika. P atrzę i m ów ię, że tak d a­ leko nie zajedzie. M ów i: czto ty znajesz■' - N o to jedź- R uszył, je d zie . A le trzeba skręcić na drugą drogę. S zarpie to w tę stronę, to w drugą. A ni rusz nie m oże skręcić. M ów ię: A co, nie

m ówiłem , że tak daleko nie p ojedziesz? - Da, praw ilno (praw da). P ytam , czy m a w ięcej łań­

cuchów , to je s t cepi. M ów i, że ma. - D awaj. - D ostaje ze skrzyni zm arznięte, aż się lepią do rąk. D ał mi rękaw ice. P rzyw iązałem po sw ojem u. - P ojezżaj! - Jedziem y. S kręca w lew o, w praw o. I m ów i: ty um ny m użyk, ty ż y ć u n as budiesz.

Jedziem y cały dzień, nigdzie wioski ani chałupy. Step. Robi się w ieczór, zaczyna sza­ rzeć. O dczepił ciągnik i pojechał. A m nie zostaw ił na środku drogi w szczerym polu. A tu m róz. C o dalej? W R osiei to w iększy m róz. D obrze, że w tym bagażu były poduszki, koł­ dry, to się ow inąłem i tak noc przeżyłem . A lem głodny ja k w ilk leśny. N a ju tro przysłał cztery sam ochody ciężarow e, przełożyliśm y na nie bagaż. Sam ochody pełne. Jedziem y. Trzy sam ochody puściłem naprzód, na czw arty siadłem na w ierzchu, żeby w idzieć te p rzed­ nie. Jedziem y cały dzień, nigdzie w ioski ani chałupy. Robi się w ieczór. D ojechaliśm y do ja ­ kiegoś lasu. K ierow ca stanął. Pytam , czego nie jedzie. M ów i, że po ciem ku nie pojedzie; św iatła nie ma, akum ulatory w ysiadły. M ów ię: to zam arzniem y na kość. P ow iada, ze wsio

rawno, czy d ziś czy ju tr o nado p a g ib a ć (um ierać). Ja m ów ię, że je szc ze nie chcę um ierać. - A co będziesz robił? M ów ię: id ź do lasu, ułam p ię ć pałek, przynieś. Posłuchał. U łam ał,

przyniósł. Patrzy, co będę robił. Znalazłem w tym bagażu kołdrę z pakuły lnianej i naskuba- łem tej pakuły, naw inąłem na te kije, zrobiłem takie pochodnie. M ów ię: w łóż do paliw a,

niech się nam oczą. Z a parę m inut dostał. - Zapalaj. - Zapalił. Z robiło się widno. Siadam na

m asce sam ochodu i św iecę. M ów ię: jedź, tylko nie szybko. I tak zapalam je d n ą od drugiej i znów m oczym y i jedziem y całą noc. N a ranku dojechaliśm y do w ioski.

T am te trzy sam ochody czekały^na nas. T rochę żeśm y odsapnęli, kipiatku popili z solą, bo cukru od daw na nikt nie w idział. Pojechaliśm y dalej. Jeszcze cały dzień jechaliśm y. N a

(7)

166 A leksander A leksandrowicz

w ieczór dotarliśm y do m iejsca, gdzie ludzie byli i czekali sw ego bagażu. P orozbierali każdy sw ój bagaż. O pow iedziałem , ja k ą m iałem przygodę. M oże ktoś będzie m iał do m nie preten ­ sje z pow odu tej kołdry? Powiedzieli: dobrze, że przyjechałem i przyw iozłem w szystko. To b yła m iejscow ość R ow dina. Z tego m iejsca rozw ożono furm ankam i. P rzyjeżdżały sanie za­ przęgnięte w konie. Brali ludzi, ile kto potrzebow ał robotników , i wieźli do sow chozu, do kołchozu (sow choz to taki PGR ). Jak rozebrali, kom u ile potrzeba, to reszta pozostała.

Po tę resztę przyjechały też furm anki, ale ju ż z innego przedsiębiorstw a, z L esoprom - choza, to je s t z gospodarstw a leśnego. W tej grupie znalazłem się j a ze sw oją rodziną. P rzy ­ w ieziono nas do lasu, do tajgi Siewiernoj, p o sio to k Rosochy, Szenkurski rejon, Archcingiel-

ska obłaść. To było w głębi lasu. D o tego rejonu to było 4 0 kilom etrów , do obłaści - 400.

B yły i inne posiołki: U ksora, Szagow ary, B ierieznik, K otłas. W szędzie byli P olacy. A le byli i R osjanie, którzy nie chcieli w stąpić do kołchozu, to ich w yw ożono do lasu. M usieli sobie budow ać dom y, bo w lesie nic nie było. N abudow ali na zapas, że i dla nas starczyło. R oz­ m ieścili nas w tych pustych barakach po dw ie rodziny. Izby były obszerne, w yrka - ja k ie ta­ kie, piece też. T e baraki budow ano z grubych kloców , bo zim a tam sroga. M rozy d o chodzi­ ły do 55 stopni. A zim a trw ała osiem m iesięcy, reszta w sio leto. W tym posio łku była bania czyli łaźnia, bo kiedyś m ieszkało tam sporo ludzi. A i teraz było nie m ało. S am ych P olaków - 112 rodzin. A jeszcze kilkanaście rodzin - tych R osjan, którzy byli ju ż gospodarzam i. M ie­ li kilkanaście koni, które w oziły drzew o z lasu nad rzeką, która nazyw ała się Szanga. T e k o ­ nie dow oziły do piekarni m ąkę, którą łatw iej dow ieźć niż chleb. T ydzień dali nam od p o ­ czynku. Z araz kąpiel w bani w yparzenie odzieży i bielizny. B o w tej długiej podróży to za kołnierzem pojaw iły się insekty.

G dy się to w szystko zrobiło, do roboty w lesie ścinać drzew a potw orzono brygady. Jedni ścinali, drudzy w ozili drzew o nad rzekę do spław u. A że m rozy były w ielkie, w ydali niektó­ rym walonki, w aciaki-kufajki, spodnie w atow ane i... rabotaj za R odinu za Stalina. Ja d osta­ łem cały ekw ipunek od nóg do głow y. D ali mi siekierę, piłę ram ow ą. Z robili m nie rubszczi-

kiem , dali dw óch do pom ocy, żeby śnieg obdeptali w okół drzew a. W tej brygadzie praco w a­

łem tydzień.

Z obaczył m a stier lesa, że mi robota idzie, pow iada: czto tobie ta rabota, ty zdorow y m u ­

zyk, p o jd io sz na naw ałku ładow ać dłużycę na w ozy. T ym i w ozam i dow ożono do rzeki d rze­

wo. A było ju ż daleko za osiem kilom etrów z lasu do rzeki. W ozy były uszykow ane na d łu ­ życę, w ozy duże, tak ja k u nas, co w ożą sam ochody albo ciągniki. N a taki w óz ładow ano dziesięć albo dw anaście kubicznych m etrów . I je d en koń ciągnął. A le d roga była w ytraso­ w ana tak ja k pod kolejkę, tylko drew niana, nasyp rów ny, podkłady ja k na kolei, tylko szyny drew niane z żerdzi struganych, żeby były rów ne ja k w je d n y m końcu tak w drugim , poprzy- bijane kołkam i do podkładów . A w ozy - koła żelazne, ja k u sam ochodów , tylko ogum ienie zdjąć. I tak ładow ało się na taki wóz dziesięć do dw unastu kubików d rzew a dłużyzny. N ała­ dow ać na w óz norm a dzienna: czterdzieści dw a kubiki w e dw óch. B ez żadnej techniki, tyl­ ko drążek i pleczo (ram ię). P rzepracow ałem całą zim ę. P rzyszła w iosna - spław drzew a. D a­ no mi bosak i postaw iono nad rzeką, żeby pilnow ać, by nie zaczepiło się drzew o o brzeg, bo zaraz urośnie góra; bo tam nie w iążą drzew a w tratw y, tak walą, pojedynczo. T rzeba p ilno­ w ać, żeby nie zrobił się zator.

(8)

C hodzę, pilnuję, odcinek m am sto m etrów , trzeba biegać to w tę, to z pow rotem . Tam się zaczepiło, robi się zator, trzeba rozpychać. W lazłem na tę górkę, rozpycham . T rochę zw olniłem tego drzew a, reszta się mi rozpłynęła spod nóg. A j a w padłem do wody. W oda zim na, ledw o się w ygram oliłem na brzeg, cały m okry. T rzeba się przebrać. A tu kaw ałek od m ieszkania. Z anim doszedłem , to na m nie ubranie zlodow aciało się. Już do tej pracy nie sta­ w iano m nie, a m iejscow ych. Ci tak w yćw iczeni, że na jed n y m drzew ie potrafią się utrzy­ mać. A gdy będzie daleko od brzegu, to czeka sposobności, ja k podpłynie kilka drzew obok siebie, to skacze z jed n eg o na drugie, i tak w yskoczy na brzeg.

Spław się skończył, teraz dano m nie na zw a lkę: d rzew a z w ozów nad rzeką układać w

sztabie. N iby lżejsza praca, ale w iększa norm a, bo siedem dziesiąt dw a kubiki trzeba zw alić

we dw óch. Jak w yrobisz norm ę, to dostaniesz 60 dkg chleba, ja k w yrobisz m niej, dostaniesz m niej. W ięc tu je s t diesiatnik, który oblicza te kubom etry. C zasam i uda się go oszukać. C a­ ły dzień byw a przy nas. Jak nadchodzi w ieczór, robi się ciem no, to zaznaczy na sztuce kred­ ką, zrobi znak i pójdzie do dom u. A nam kaze czekać, bo czasam i ja k iś w óz nie zdąży p rzy ­ je ch a ć na czas, przyjedzie później, trzeba go rozładow ać. A le ja k tego w ozu nie było, to bie­ rzem y te sztukę zaznaczoną z w arstw y, cofam y o kilkanaście sztuk. N a ju tro diesiatnik przychodzi i patrzy, że zaznaczona sztuka leży w tyle, a na przedzie leży kilkanaście sztuk. Pyta: czyj był w óz?, bo też w ozaków znał. M ów im y nazw iska, zapisuje. I tak nam norm a przybyw a i wozakowi.

A w ozakam i były kobiety z naszych ludzi. Poprzednio byli w ozakam i m ężczyźni i to R osjanie. A le ja k w ezw ano do w ojska, zastąpiły ich kobiety. N aładujesz w óz, kobieta b ie­ rze lejce i - wio! m ów i. N o a koń stoi, nie rusza z m iejsca, bo przyzw yczajony do m ęskiego głosu. To brygadzista, który dozoruje, pow iada: D iew uszka, p o ru g a jsia na niego, to j e s t na

konia. Pyta kobieta: J a k się ruga na konia? - No, wio, jo p tw oju m a t'! Jak kobieta w ym ów i­

ła te słow a, koń ruszył4.

P rzepracow ałem przez lato na tej zw ałce. N adchodzi zim a. B ył tu rym arz, który repero­ wał uprząż, ale pow ołano go do wojska. Jakiś czas obyło się bez niego, ale uprząż się po ­ rw ała, nie było w co konia ubrać. Pytają, czy m oże kto z Polaków je s t rym arzem . N ikt się nie zgłasza. M yślę sobie, że trzeba się zgłosić: praca nie ciężka, do tego w m ieszkaniu, w cieple. Z głosiłem , że jestem rym arzem . A le nic w tym fachu nie um iem . K ażą iść do rym ar- ni. Przychodzę. T am siedzi koniuch, co dogląda koni i w ydaje uprząż. Pyta: ty będziesz ra-4 Analogiczną scenkę znajdujemy we wspomnieniach kresowych księdza Józefa Anczarskiego, który barwnie

opisał jak to młody żołnierz sowiecki usiłował opróżnić wyciągniętą z szafy w biurze parafialnym ostatnią fla­ szkę wina mszalnego:

"Byłem bezradny. Gdyby nie miał automatu i granatów, może nawet odważyłbym się odbierać przy użyciu si­ ły. Ale tak? Nie wiedziałem co robić? Nagle, naprawdę nie wiem, skąd mi to przyszło, po dzień dzisiejszy je ­ stem przekonany, że to było jakieś natchnienie od Boga, huknęłem z całej siły nad jego głową. Huknęłem w najdoskonalszym stylu radzieckim:

- Ty sukinsynu, zostaw to blad' proklataja (słyszałem przed półgodziną, jak przeklinali krowę) ty swołocz, ty

skurwysynu, dawaj. Grzmiałem nad jego uchem, jak tylko mogłem głośno, stał przez chwilę i patrzył na mnie,

potem postawił tokaj na biurku i odszedł.

O, dzięki Ci, Boże, za to natchnienie. Ja nigdy w życiu moim nie kląłem, to był pierwszy raz i w takiej sytu­ acji. Ja mu naprawdę nie życzyłem złego. Najważniejsze, że mieliśmy wino mszalne. Będą nabożeństwa w Wielkim Tygodniu, będą na Wielkanoc. Jest przecież wino." (Maszynopis pamiętnika nadesłanego na konkurs

Kresy pod okupacjami, w zbiorach Archiwum Wschodniego, s. 282-283...). Niestety, mimo przyznanej nagro­

(9)

168 Aleksander Aleksandrowicz

botać? - Ja. - Leży kupa chom ątów , w szystko porw ane. A ż strach, ja k zacząć tę robotę. M ó ­

w ię do koniucha: czo rt znajet z ja k ie g o końca zacząć. M ów i: w e ź je d e n chom ąt rozbierz i

tak rób. M ów ię, że u nas też jeździ się w chom ątach, ale m usi być dopasow ane do szyi ko ­

nia, żeby nie było za m ałe albo za w ielkie. O n pow iada, że u nich to tak się robi, aby koń z kolanam i nie przelazł przez chom ąto, w tedy będzie dobrze. R ozebrałem stare chom ąto, zo­ baczyłem i tak robię. Przepracowałem całą zimę w cieple, zarobiłem więcej niż w lesie. N a wiosnę pow rócił rymarz, bez jednego oka, inwalida. M usiałem oddać stołek i iść do lasu.

A le niedługo - znow u m obilizacja. Z abrano do w ojska piekarza, bo b y ła na m iejscu pie­ karnia. Z nów okazja. Pytają: m oże kto ś z P olaków j e s t piekarzem ? N ikt się nie zgłasza. Z głosiłem się, że jestem piekarzem . A le nic nie um iem , tylko w idziałem , ja k żona piekła chleb. W o łają m nie d o piekarni, pytają ja k się u nas piecze chleb. O pow iadam , że robi się rozczyn, ja k się trochę ukw asi, to dodaje się m ąki i się m iesi, aż się zrobi gęste ciasto. Piec się napala, w ygarnia się w ęgle, popiół, robi się bochenki i do pieca się w sadza na długiej ło ­ pacie. M ów ią: dobrze, u was je s t d użo (m nogo) mąki, to ta k m ożna. U nas nada ekonom icz­

nie. M ów ię, że ekonom icznie nie potrafię, bo tego nie robiłem . Pytają, czy będę pracow ał. -

B ędę, bo mi na tym zależy, ja k o że pracując w piekarni m ożna zjeść kaw ałek chleba, a swój

p a jo k oddać dla rodziny, bo dzieci i żona d ostają tylko po trzydzieści deko. N o i zostałem w

piekarni. P oprosiłem , żeby w ziąć sw oją żonę do pom ocy. Z aczęliśm y piec chleb. A le nie było to ekonom icznie, bo u nich, ja k zużyjesz sto kilo m ąki, to trzeba dać sto pięćdziesiąt osiem kilo chleba. N am tak nie w ychodziło. D ali instruktora, żeby m nie nauczył. P rzyjechał stary dziadek ja k o piekarz. Jak mi opow iedział o sobie, to kiedyś cu kiernikiem m iał w łasną cukiernię. Jak nastała sow iecka w ładza, to cukiernię upaństw ow ili, a on był robotnikiem . G dy się zestarzał, dano m u kilka rubli em erytury, zrobili instruktorem , je ź d z ił p o posiolkach i kontrolow ał, ja k tam się robi w koło chleba. P rzez m iesiąc ze m ną pobył, nauczył ekono­ m iki, zostałem piekarzem .

Ż o n a odeszła, bo nie m ogła w takim cieple pracow ać. W ziąłem m łodą dziew czynę z na­ szych ludzi. B yła sprzątaczką i pom agała mi przy chlebie, bo to ju ż ekonom icznie trzeba form y sm arow ać olejem , ciasto w kładać do form , potem te form y p odaw ać na łopatę, żeby piekarz nie biegał po form y, bo przy piecu naprzeciw był dołek, tak że trudno było z niego w yłazić. Już jestem piekarzem , chleb dobry mi w ychodzi.

A le u nich kryzys. N ie m ają czym płacić dla w ojska. P rzyjeżdża z rejonu nacialnik za­ ciągnąć pożyczkę u robotników . R obotnikow i dają kw it, na ten kw it dostaje chleb. A p ie ­ niądze id ą d la wojska. P rzychodzi do m nie, żebym dał trzysta rubli, j a nie m am tyle p ie n ię­ dzy, nie m ogę dać, daję sto. Za m ało to. - W ięcej nie dam . To nie dano m i chleba. A ni m nie, ani rodzinie. Tak trw ało trzy dni. C o robić? Ja przeżyję ja k o ś w piekarni, ale ro dzina g ło d ­ na. Idę do tego nacialnika, żeby m i rozłożył na raty. Z godził się. P odpisałem listę. W ieczór, gdy każdy w rócił z roboty, robi zebranie. A le tylko sw oich, sow ieckich ludzi. I m ów i: sm a-

trycie, P o la k p o d p isa ł zajom (pożyczkę) trzysta rubli. A w y co dali? Po sto, p o dw ieście, d a ­ w ajcie p o p ię ć se t ru b li! I m usieli dać. A le ja k podpisyw ałem listę, to m nie upew nił, że ja k

m i będzie bardzo źle, to on mi pom oże.

N iezadługo je s t m obilizacja. P ow ołują kierow nika tego L esoprom chozu, nazyw ał się K ołosow . N a je g o m iejsce przychodzi drugi, nazyw a się G rom ow . O bejm ując gospodarstw o

(10)

m usi zajrzeć w każdą dziurę. Przychodzi do piekarni, patrzy, że ja , taki m ężczyzna, pracuję w piekarni. I pow iada: taki zdarow y m uzyk p ra cu je tu. Tu m oże p ra c o w a ć kobieta. A ty p aj-

diosz w les. Z ostaw ił te dziew czynę, co ze m ną pracow ała, dał je j d rugą do pom ocy. A m nie

w ygonił do lasu. W lesie ciężko, zim no, głodno. C o robić? T rzeb a iść szukać tego nacialni-

ka, który mi obiecał pom oc.

C zekam , kiedy będzie dzień w olny od pracy. D oczekałem tego dnia, w stałem rano, zjad­ łem odrobinę chleba, popiłem kipiatokom (w rzątkiem ), bo herbaty to tam nikt nie w idział. Zebrałem się, idę do rejonu szukać nacialnika. A do rejonu czterdzieści kilom etry. Z aszed ­ łem na w ieczór, pytam u ludzi, gdzie taki pracuje, A ndrej Siergiejew icz. M ów ią, że w Raj- kom ie. - A gdzie ten R ajkom ? - N a takiej ulicy. - Z nalazłem . Jest tablica: R ajonny Ispołni-

tieltiy Kom itet. W chodzę do budynku, korytarz, po obu stronach urzędy, na drzw iach tabli­

czki, kto tu pracuje. C zytam jed n ą, drugą, na trzeciej jest. P ukam . O dpow iedź: da, da. T k a ­

czy, że m ożna w chodzić. W chodzę. - Z drastw ujcie nacialnik. Z dejm uję z głow y czapkę. - N adień szapku n a gołow u. To u w aszych p a n ó w nado snim ati szapku, u nas nie nada. Pyta, w kakom d iele j a pryszol. O pow iadam , co się ze m ną stało. Ż e w ypędził m nie do lasu ten

drugi nacialnik, że zarobki m ałe, nie starcza na chleb. W ysłuchał. Je st telefon. D zw oni do piekarni w m ieście: - Alo, p ie k a r w am nada? C haroszy p iekar. O dpow iedź: nada, bo je d n e ­

go w zięto do wojska, a piekarnia pra cu je na trzy zm iany. M ów i: będziesz m ia ł robotę w go- rodzie (w m ieście). - To spasibo wam, nacialnik. A le p ro szę m i d a ć zapiskę, bo nie będę w pracy dzień, a tam ten nacialnik będzie m nie sądzić. Pisze: N iem iedlenno zw olnić, rozliczyć takiego, w ym ienił nazw isko, d a ć podw o d ę i p rze w ie źć w gorod. - A g d zie n o c o w a ć l - Pisze zapisku do piekarni: p ie rien o czew a ć takow o i d a ć c o ś pojeść.

Poszedłem do piekarni, pokazałem zapisku, przyjęto m nie, d ano kaw ał chleba, do chleba kw as chlebow y. Pojadłem . A spanie na piecu. G orąco ja k w piekle. P rzespałem noc, na ran ­ ku dostałem kaw ał chleba i kubek kw asu chlebow ego. To był rarytas. W lesie tego nie było. I w pow rotną drogę ja d ę cały dzień. C zterdzieści kilom etry nigdzie nie m a w ioski. Przy- brnąłem na w ieczór. Jak m nie zobaczył nacialnik zaczął na m nie w yzyw ać: ty taki siaki, ty

w łóczysz się, nie pracujesz, j a ciebie w sud pieriedam . P okazuję zapisku. C zyta i m ów i: jo p tw oju mać, ja k ty ga zn a la zł? ! R ad nie rad, m usiał dać furm ankę i pojechałem . Z abrałem żo ­

nę i dzieci. Jedziem y znów cały dzień. N a w ieczór dojechaliśm y do m iasta. F urm an pyta, gdzie m a zajechać. M ów ię, że do hotelu. - Ja nie p o n im a ju hotel. U nas takow o niet. M ó­ wię: takaja gościnica, gdzie m ożna perienocow ać. M ów i, że takow o u nich niet - Ta gdzie

nacow ać, na ulicy? - Niet, u nas je s t K ołchozny D om tam m ożna nocow ać. - P odjeżdżaj!

Przyjechaliśm y pod dom . N a górze się św ieci, na dole ciem no. S tukam w drzw i, nikt nie otw iera. M ów i, że nie otw orzą, bo późna pora. T aka spraw a. P ytam gdzie u nich kom isariat policji. M ów i: na takiej ulicy będzie dom kirpiczny (m urow any). Idę szukać. Z nalazłem . Jest tablica: "N arodny K om isariat M ilicji". W chodzę, je s t dyżurny. Z o baczył i pyta: p o kakom u

dziełu p rzy ch o d zę? O dpow iadam , że przyjechałem z rodziną z lasu, bo m am tu pracow ać, a

nie m a gdzie przenocow ać. M ów i: w K ołchoznom D om ie. M ów ię: N ie puskajut. O dziew a się, bierze autom at i kolbą w ali we drzw i. B iegnie ktoś z góry. O tw iera, patrzy. A tu m ili­ cjant krzyczy: dlaczego nie o tw ierasz? Ten tłum aczy, że nie słyszał. - Sicza s d a ć kw artiru.

(11)

170 A leksander A leksandrowicz

U nas ludzie nie nocują na ulicy. - P rędko pom ogli znieść rzeczy, dali pokoik, popilim ki-

piatku i spać. A furm an pojechał z pow rotem . T ak przeszła noc.

N a ju tro poszedłem do pracy. O drobiłem zm ianę. C hleb się udał choroszy. Po pracy py ­ tam , czy w m ieście m ożna znaleźć kw aterę. P ow iadają, że trudno. R adzą, żeby iść na w io­ skę w pobliżu m iasta. Poszedłem trzy kilom etry. Jest w ioska, k ilkanaście dom ów . Pytam o kw aterę. N ikt nie przyjm uje, każdy się boi Polaka. W chodzę do ostatniego dom u. Jest go­ spodarz, starszy gość. Pytam : choziain, j a iszczu kw artiru, bo budu rabotać w p ieka rn i w

gorodie. Pyta: skolko czeław iek (osób) s ie m ia l M ów ię, że pięć. - Da, i u m ienia piać. Bu- diem żyć. A kto będzie p ła c ić za kw aterę? - Piekarnia. - Poszedł uzgodnić cenę. D ali mu

sześćdziesiąt deko chleba dziennie. C hłop zadow olony. P rzeniosłem się do wsi i żyjem y. O n biedny, ja biedny. U niego nic nie m a i u m nie nic nie ma. W okół w ioski są łąki, latem rośnie szczaw . A koło dom u - pokrzyw a. K obiety i dzieci zbierają to i gotują. T akie było m oje w yżyw ienie i jego.

Ten gospodarz m iał całego m ajątku dw ie kury i dw adzieścia ary ziem i przy dom u. N ad ­ chodzi w iosna, trzeba tę ziem ię obsiać. Z dobył gdzieś trochę ję czm ien ia. S tała beczka w sieniach i w sypał do tej beczki, bo jeszc ze w cześnie do siewu. B eczka była głęboka, a kury chodziły po sieni. Jedna podfrunęła na beczkę, zobaczyła na dnie ziarka i w skoczyła do b e ­ czki. N ajadła się jęczm ien ia i nie m ogła się w ydostać. I kura zginęła. Jeden dzień nie ma, drugi nie ma. Polaki zjedli kurę. A le nam nic nie m ów ią, tylko sąsiadom opow iadają. Ale, ja k to byw a, plotka się nie utrzym a. D ow iedzieliśm y się tego i m ów im y: C hoziain, w y go-

worytie, że m y waszą kurycu zjedli. To je s t nieprawda. Surow ej n ik t je ś ć n ie będzie, a g o to ­ wać, to byście w idzieli: w je d n y m piecu gotujem y. Szukajcie, m oże gdzie w lazła i nie może się w ydostać. I niechybnie by w beczce zdechła, ale na czw arty dzień zajrzał gospodarz do

beczki. K ura siedzi. W ydostał, ale głow a ju ż sina. M ów i do swej żony: Uljana, atrubaju to ­

p o ro m gołow u, budiet rosoł. A U ljana płacze, bo je d n a kureczka pozostanie. M oja żona słu ­

ch a tego narzekania i mówi: chaziain, j a zrobię kurze operację. J a k wyżyje, to dobrze, a ja k

by chciała zdychać, to w tedy odrąbiecie głow ę. G ospodarz pom yślał. M ów i: dziełaj opera-

cyju. Ż ona w zięła kurę i rozcięła skórę tu, gdzie znajduje się w ole, d ostała ten w orek, roz­ cięła trochę, w ysypał się jęczm ień, zaszyła ten w orek, w łożyła do środka, zaszyła skórę i pow iedziała: teraz nie daw ajcie kurze g ęstego jedzenia, tylko picie, p o sa d źc ie kurę p o d piec,

niech przebyw a w cieple. I kura wyżyła. Ja k a była radość z tego! W tedy przekonali się

w szyscy, że m y jesteśm y dobrym i i pożytecznym i ludźm i. Ju ż zaczynali każdy zapraszać do siebie.

B yła kobieta, zw ała się Safonow a, m iała dw ie córki, duży dom na d w a końce. W je d ­ nym m ieszkała sam a z córkam i, drugi koniec oddała nam na m ieszkanie bezpłatnie. P rze­ nieśliśm y się do niej. Ju ż nie byliśm y skrępow ani, byliśm y sam i. Je d n a córka tej kobiety by ­ ła brygadzirką kołchozu. B yło lato, żniwa. K aw ał ziem i zasiano jęczm ien iem . Skosili i zło ­ żyli w stertę na polu. Potem zdobyli gdzieś m aszynę i m łócili na polu. B rygadzirka m usiała być przy tej m łócce, żeby ludzie nie rozkradli tego ziarna. A le sam a to schow ała jed en w o­ rek w plew y. Jak w róciłem z pracy, a było to nocą, to mi p ow iedziała o tym i kazała, żeby przynieść ten worek. M usiałem iść. O bróciłem dw a razy, bo za je d e n raz nie m ogłem

(12)

przy-taszczyć. A le się opłaciło, bo połow ę dla nas dała. Ja dalej chodziłem do pracy, kiedy po­ padła zm iana. Ż ona chodziła trochę do pracy w kołchozie.

B ył ogród kołchozow y. Siali w arzyw a, kapustę ja k ąś, rzepę, w szystko w czesne, bo ja k późniejsze, to nie zdążyło w yrosnąć, bo tam krótkie lato. Z iem niaki też w czesne sadzili i to sporo, bo trzeba oddać plan gosudarstw u. A i ludziom trzeba dać. P rzy szła p ora na w y kop­ ki. Ż o n a z dziećm i poszła do tych w ykopków , żeby zarobić trochę tych ziem niaków , bo p ła­ cili od m etra cztery kilo. B rygadzirka znów przy ludziach. M iałem syna jedenastoletniego, też był przy tych w ykopkach. M ów i do tej brygadzirki: Tam ara (tak się zw ała), d a j m i k o ­

nia spokojnego i pług, to j a będę w yoryw ał, tak ja k m ó j tata robił w dom u. Z iem niaki były

posadzone w rzędy. B rygadzirka dała takiego konia i w yoryw ał je d e n rządek w je d n ą stro­ nę, drugi w drugą i szybko szła robota. P rzyszedł na pole predsedatel (przew odniczący), zo­ baczył i pochw alił tę robotę. Po w ykopkach oprócz tej zapłaty dał d w a w orki ziem niaków . Już było co jeść. B o w lesie nikt nie w idział ziem niaka. P rzez te d w a lata w lesie to by ten ziem niak był za p rzysm ak św iąteczny. T ak mi się udało w yrw ać z tego lasu.

Jak przyszedłem do tej piekarni, to pracow ali sam i R osjanie. Po skończonej zm ianie to każdy m iał gdzieś schow any kaw ałek chleba. Jadąc do dom u brał, niósł dla rodziny, bo tego pajka, co dostał, to było za m ało i było trochę p rz y g ło d n o . A le n ik t n ie n a rz e k a ł. W i ę c i m nie tak uczyli, w ięc tak robiłem , ale żeby nikt nie w idział. A z m ąki trzeba się rozliczyć. A nie zaw sze się udaw ało. T rzeba było kom binow ać. Ja k było m ało parę kilogram ów , to kierow nik m ów ił, żeś zjadł, alboś ukradł; ja k było w ięcej ja k norm a, to ci nie przypisał, m ó­ w ił, że oszukujesz gosudarstw o. I tak źle, i tak nie dobrze. W ięc się kom binow ało. Jak za dużo, to trzeba rozdać d la robotników , którzy piłow ali i rąbali, albo dla w ozaków , którzy przyw ozili drzew o, m ąkę. K ażdy był głodny. Jak było za m ało do norm y, trzeba oszukać kierow nika, bo chleb zdaw ało się na w agę, m ąkę brało się z w agi, trzeba się rozliczyć. Ja j a ­ ko P olak je d e n byłem w śród R osjan. A le u nas grało, bo w szyscy byliśm y zgrani. D la m nie daw ano dw ie kobiety do pom ocy: w odę przynieść ze studni, d rzew a do pieca, bo drzew em się paliło, chleb odnieść do m agazynu. A tam stała w aga. Z aw sze trzeba w ażyć. W ięc cza­ sem w zyw ano te kobiety na m ilicję i pytano, czy P olak nie kradnie. I te kobiety narzekały na m nie. M ów iły: cztoby c za rt p o b r a ł takaw o Polaka, n a w e t n ie d a z je ś ć ka w ałek chleba. To znaczy, że dobry. M oże rabotać. A le różnie byw ało. C zasam i zostaw ało się w e w orku trochę m ąki, to pytają, czy m ożna w ziąć? - B iery - B o obliczyłem , że m am norm ę. M ieli ze sobą torby z cienkiej m aterii, w ąskie a długie. N abierze pół torby, na końcu zaw iąże, rozpła­ szczy po całej torbie i je d n a drugiej przyw iąże na plecach m iędzy łopatkam i, ubierze się i pyta: A leksandr, nie zam ietno? Popatrzę, że nic nie zauw ażyłem , idzie przez kontrolkę, tam siedzi kontrol; mówi: do swidanija, Iwan Iwanowicz■ A j a pozostaję. K ierownik rozlicza mnie z m ąki i z chleba, ile kilogram ów zrobiłem . B o zapłata by ła od kilo g ram a p ięć kopiejek, dw ie kopiejki dla m nie, a trzy kopiejki dla tych kobiet.

C hleb się w ypiekało ekonom icznie, to je st w form ach blaszanych. A żeby odstaw ało cia­ sto od form y, daw ali olej do sm arow ania form . N a tonę chleba je d n o kilo oleju. Jak dw ie zm iany posm arują te form y, trzecia m oże nie sm arow ać. T o k obiety zrobią ja k ie ś placki z olejem . Jest co zjeść. A le trzeba by dać tem u kierow nikow i też do zjedzenia. A kierow nik był zajadły kom unista, nie chciał tego je ś ć i nam nie pozw alał je ść. Z dobył gdzieś bańkę od

(13)

172 A leksander Aleksandrowicz

m leka dw udziestolitrow ą i dostał trochę w apna nie gaszonego. W sypał do bańki, zalał w o­ dą, zlasow ało się, w apno osiadło na dnie. A w oda zrobiła się ja k serw atka. B rał d w ie k w a­ terki tej w ody i kw aterkę oleju i trzepał łyżką. Z robiła się śm ietana. Tym kazał sm arow ać form y. A le u chleba były skórki gorzkie. Co z tym fantem robić? Z robiliśm y sw oje zebra­ nie. U m ów iliśm y się, żeby się go pozbyć. A le w jak i sposób? T rzeb a tak zrobić, żeby u nas grało, a u niego żeby były braki. I po dw óch m iesiącach kierow nik pojechał. P rzy szła ko m i­ sja, p rzeglądnęła m agazyn i je g o zapiski. B yły braki. Taki nie nadaje [się] do pracy w m ag a­ zynie. D ali drugiego. P rzyszedł inw alida w ojenny. P rzyw itał się z nam i i m ów i: grażdanie,

m nie tu przysła n o na kierow nika. A le j a niczew o nie p o nim aju p o etom u diełu. Wy ta k rób­ cie, żeby w am było d obrze i m nie. I tak się robiło.

Potem je szc ze raz zm ieniłem kw aterę. T ym razem zaprosiła nas starsza kobieta, nazy­ w ała się babuszka R ożyna, na im ię m iała N atalia. C ałkiem polskie im ię. M iała troje dzieci d orosłych, dw óch synów i córkę. S ynow ie służyli w W ojennej M arynarce, có rk a w szpitalu ja k o lekarz (w racz). S taruszka była pow ażana. M ogła sobie trzym ać krow ę, m iała też kozę. Przeszliśm y do niej na kw aterę. D aw ała codzień liter m leka dla dzieci. C zasem dała dla nas, starszych, ja k iś liter. Ja nie byłem jej dłużny. K upiłem kosę, w yszykow ałem i kosiłem tra­ wę, gdzie się dało, po row ach, p o drogach. T raw a była dobra, narobiłem dla tego inw entarza siana na całą zim ę. N a chałupie przeciekał dach, kazałem , żeby po sta ra ła się m ateriału. Z do­ b y ła gdzieś desek, bo tam dachy zam iast gontu kryte są deskam i. P rzykryłem dach. Jaka by ­ ła rad a z tej roboty! C zasem przyjdę z pracy bardzo zm ęczony, bo trzeba było zrobić tonę dw ieście kilo chleba, w szystko ręcznie. T o naw et było m ęczące. T o b abuszka w idzi, że le ­ dw o łażę. Pyta: A leksandr, ty bolnoj? M ów ię, że nie balnoj, tylko zm ęczony. M ów i: j a n a ­

p a lę baniu, to się w ym yjesz, w yparzysz i w sio projdiot. N apali, w ody nagrzeje, w ykąpię się,

w ygrzeję w parze, bo tam praw ie każdy m a taką m alutką łaźnię. I tak żyjem y. B abuszka m a nas ja k sw oje dzieci. T ak się żyło pom iędzy tym i ludźm i przez całe trzy lata.

W 45 roku ju ż nas zw olniono. M ieliśm y w racać do K raju. Jak to babci pow iedziałem , to zbierała m leko, robiła bryndzę. N am na drogę zrobiła całe w iadro. Jak nadszedł dzień o d ­ ja zd u , kołchoz dał nam furm ankę odw ieźć nas do przystani trzy kilom etry. T o babuszka nas żegnała ze łzam i w oczach i odprow adzała. Prosiła: Rebiatka, ostańties u nas, budiem ż y ć

dalej, j a k żylim dotychczas. A le kto by się tam został, ja k zim a trw a osiem m iesięcy, a m ro ­

zy d o chodzą do 55 stopni!

Z aładow ano nas na statek i po rzece jed ziem y do A rchangielska, do punktu zbornego. A tam ju ż było sporo P olaków z różnych obozów . D ano nam trochę odzieży, bo każdy był o b ­ darty. W ydano prow iant. Z aładow ano do w agonów . Jedziem y przez te m iejscow ości, gdzie były najw iększe boje: K ursk, Połtaw a, C harków . K ierunek - U kraina. D ojechaliśm y do Ki- row ogradu. A le je szc ze nie m a m iejsca w P olsce dla nas. T e m iejscow ości, gdzie m ieszkali­ śm y, to C zerczil i T rum en przydzielili Stalinow i. T rzeba je szc ze poczekać. S kierow ano nas do sow chozu A leksiejew ka, W ielikow yszczański rejon, stacja M ała W yska. P rzyjechały sa­ m ochody i zabrały nas. Porozw oziły po sow chozach M arianow ka, U ljanow ka, Paw łow ka. Ja popadłem do A leksiejew ki. R azem z nam i je szc ze osiem rodzin. R ozm ieszczono nas w barakach. B yło lato, ciepło. D ano chleba w ięcej ja k w lesie. B yła stołów ka. M ożna było p o ­ je ść do syta.

(14)

N adeszły żniwa. T rzeba zbierać z pola. A tu w całym sow chozie je d e n koń, je d n a kro ­ wa. A pszenicy to taki poletek zasiany, że kom bajn raz objedzie w koło za dzień. W ięc kto żyw do żniw. Zbieram y, kosim y, w iążem y w snopy, składam y do sam ej jesien i. Ja z kolegą składam y tę pszenicę w duże kopy, bo do sterty nie m a czym w ozić. D onoszą nam snopy na nosiłkach. Pszenicę skończyli, nadeszła jesień . T rzeba kopać ziem niaki. D ano na każdą ro­ dzinę po dw adzieścia ary ziem niaków . T rzeba rw ać czyli kopać. B uraków cukrow ych zno­ wu poletek ze sto ha. D ostali traktor. T raktor w yoryw uje, kobiety o gław iają za cztery kilo od tony. T rzeba zw ozić do kopców i kopcow ać. S tarczyło tej roboty do zim y. S łonecznik i kukurydza została stać na polu, nie zdążyli zebrać. T aka sow iecka gospodarka.

Jak w ojsko sow ieckie i polskie poszły dalej na Zachód, zajęły C zechy, R um unię, zaraz w ysłano dziesięciu ludzi sw oich rozkułaczać R um unów . Po m iesiącu przypędzili 50 krów, 20 p ar w ołów , 20 p ar koni. Tak się dorabiali tow arzysze. N ad eszła zim a. T rzeba m łócić pszenicę. Z dobyli kom bajn. Przy kom bajnie był kom bajnista. N azyw ał się Jaszko R aduga. A m ój syn w oził ziarno do m agazynu, tak luzem we skrzyni. Przy m łócce byli ludzie ze wsi, w ięc każdy m iał w orek ze sobą. Jak w ieczór kończyła się robota, to każdy nabierał p sz en i­ cy, niósł do dom u. B ali się, żeby syn nie w ypow iedział się. K om bajnista kom bajn zostaw iał na polu, a ze synem przyjeżdżał do dom u. M ów i do syna: S k a ty baćku, niech w nocy przyje-

dzie i zabierze. C hodziłem , przyniosłem . N ie dużo tego było, m oże ze d w adzieścia kilo. N a

drugi dzień kom bajnista m ów i: H ym no taka torbina, skazy baćku cztoby d a ł m iech. D ałem w orek, nasypał pełen, zaw iązał i znów rzucił w burzany. T eraz m usiałem dw a razy obrócić po tę pszenicę. A le trzeba Jaszkow i coś dać. W sow chozie kobiety m iejscow e gotow ały z buraków bim ber. D ostałem litr bim bru i w ypiliśm y razem . Ja piłem kieliszkiem , a Jaszko szklanką. Jaszko się upił i nie poszedł do roboty. Jaszka aresztow ano, p o sadzono do aresztu. Jaszko odpoczywa, a robota stoi. Plan gosudarstwu trzeba oddawać, a tu nie m a ziarna. Pojechał

uprawlajuszczy do aresztu, prosił o zwolnienie Jaszki. Zwolnili i dalej poszła robota.

D alej ja teraz pracow ałem przy budow ie obory, bo nie było gdzie postaw ić skota [byd­ ła]. B yła kiedyś obora, ale N iem cy dach rozebrali na okopy, pozostały ściany gliniane. T rzeba robić dach. Z godziłem się z kierow nikiem , że zrobię. A le będzie kosztow ać pięć ty ­ sięcy rubli. K ierow nik m ów i: rabotajl M yślałem , że m ateriał będzie z tartaku obrzynany. A le takiego nie było. B yło kaw ałek lasu liściastego, tw ardego do obróbki. W ziąłem do sie­ bie kolegę, poszliśm y do lasu przygotow ać m ateriał. Las gęsty, w szystko rośnie prosto, j e ­ sion, dąb, buk, brzoza. T aka była ta drzew ina. N aścinaliśm y, ja k ie g o nam trzeba. Z w ieźli nam pod tę oborę. T rzeba to obciosać, żeby było zdatne na krokw ie, na płatw y, na stójki. Za m iesiąc zrobiliśm y w iązanie. - C zym się będzie kryć? - Słom ą. N aw ieźliśm y słom y spod kom bajnu. Jak kryć taką słom ą? T rzeba dekow ać. S łom a drobna, pobita, przew ala się po ­ m iędzy łaty. T rzeba ja k ąś podkładkę robić. Pytam , czy gdzie nie rośnie trzcina, po ichniem u

ajer. Jest. Posłali kobiety, żeby nażęły. K obiety nażęły. C ały w óz przyw ieźli. T rzcina w yso­

ka, ja k rozpostrę w arstw ę z dołu, to sięga do piet dachu. D obra. S łom ę zm oczyłem , żeby by ­ ła m iękka. K olega robił w ygrabki i w kładał takie dw a kije zw iązane ze sobą i podaw ał w id­ łam i na dach. T ak nakryliśm y połow ę dachu. A le w yżej nie dostanie. T rzeba coś w ydum ać. Z robiłem takiego żuraw ia. O kazało się pom ysłow e. W szyscy przychodzili p atrzeć i po d zi­ w iać m oją technikę. Z a kilka dni żeśm y pokryli.

(15)

174 Aleksander Aleksandrowicz

T eraz trzeba robić drzw i. D esek nie ma. Znów uciekłem się do trzciny. W yciosałem d rzw iane ram y z je d n ej, na poprzek przybiliśm y takie szczeble, na to nałożyliśm y trzciny dość grubaw o, z drugiej strony znów przybiliśm y szczeble, poobcinali i drzw i gotow e. Z a ­ w iasy porobili kow ale. N aw et i gw oździe robili. K ow ale zbierali po okopach drut, cięli i za­ ostrzali końce. T akie były gw oździe.

G dy ju ż było gotow e, przyjechał dyrektor i przyw iózł proraba czyli inżyniera odebrać robotę. Inżynier obejrzał dookoła, pow iedział: choroszo, lepiej b y ć nie m oże. T eraz dyrektor kazał dać prem ię. A le nie było co dać. K ierow nik dał nam po w iadrze m elasy, bo taką m ieli do straszenia szkodników od buraków w ysadków , gdy kw itną. M elasa słodka, trochę gorz­ kaw a. N ie nadaw ała się do jedzenia. D oradzono nam , żeby pójść do w ioski i w ym ienić na bim ber. W ym ieniliśm y, dostaliśm y osiem litr bim bru. K iedy m y to w ypijem y? T rzeba zro­ bić bal. B yła niedziela, św ięto 1 maja. T o św ięto św iątkuje cały Z w iązek S ow iecki. S p ro si­ liśm y sw oich ludzi, było sześć rodzin, i poprosiliśm y m iejscow ych U kraińców . Był b ryga­ dzista stary, było kow ali dw óch, był połow y i kierow nik. P oprzynosili na zagryzkę ogórki kw aszone, kapustę też kw aszoną, ja k ieś placki. I biba na sto dwa. Jak to bractw o sobie popi­ ło, to m ów ili: ach, w y Polaki, charoszyje ludiny. P otem zaczęli opow iadać, ja k to daw niej byw ało.

B yły trzy m ajątki: M arianow ka, A leksiejew ka i P aw łow ka. N ależały kiedyś do jednego pana. Pan był polski, nazyw ał się M archocki, m iał trzech synów : M ariana, A leksego i P aw ­ ła. T ak pow stała nazw a tych sow chozów . T e dw a - A leksiejew ka i P aw łow ka (przyłączono) do M arianow ki: tu m ieściła się dyrekcja z dyrektorem Iw anem S zołkoplasem . A b rygadzi­ sta nazyw ał się B arabanów . K iedyś u pana był polow ym . C hodził z ludźm i na pola ja k o kar­ bow y. A S zolkoplasow był u pana furm anem . I tak się obaj dosłużyli - je d en dyrektorem , drugi brygadzistą. R eszta służby byli różni. O borow y Jakow icz pochodził z Litw y, a pier­ w szą w ojnę św iatow ą służył w w ojsku; po skończonej służbie w racał do dom u i zahaczył o Ukrainę, spodobał Ukrainkę i się ożenił. Czasami przychodził do mnie na pogawędki.

I tak nam rok zleciał na tej U krainie. Jak zostały w yzw olone Z iem ie Z achodnie, ruszyli­ śm y dalej. Jechaliśm y przez Jarosław , P rzem yśl, K atow ice, W rocław . W szędzie zgliszcza i gruzy. N ie w esoło było patrzeć. Z W rocław ia dalej przez G łogów do W ąsosza. G łogow a praw ie nie było. C ałkiem rozbity. M iasteczko W ąsosz niby całe, tylko trochę dom ów spalo­ nych. P rzyjechały po nas furm anki ze wsi Bobile. T ak się p isała poprzednio ta w ieś. C zę­ ściow o była zasiedlona: trochę P oznaniaków , trochę Z abużan i trochę T arnopolan. A le były je szc ze puste gospodarstw a, tylko oszabrow ane, albo budynki m arne. Ci, co po nas p rzy je­

chali, to byli Poznaniacy. Im było najbliżej, najlepsze gospodarki pozajm ow ali, naw et z in­ w entarzem . Z aładow ano nas na w ozy. B yła w iosna, ciepło i tak jed zie m y do wsi. Ci furm a­ ni idą koło w ozów i tak rozm aw iają: biedne te ludziska, chude, m arnie w yglądają, ale pa- robki d obre będą. T akie to pocieszenie usłyszeliśm y po sześciu latach w ygnania, niedoli i przepadłości naszej pracy!

Cytaty

Powiązane dokumenty

siano, np. Gdy siano jest suche, zbierz je i schowaj pod dachem.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa I Tydzień 24

ś ci materiały, c pamiętnik.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa I Tydzień 24

Dorysuj na modelu drzwi, okna i inne dekoracje. drzwi na podłodze!.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa I Tydzień

ne rodzaje sera na obrazkach?.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa I Tydzień 19

Oczywiście do uzyskania większej ilości masy używamy wielokrotności mąki i soli np.. Zacznijmy od tego, że do głębokiej miski wsypujemy mąkę

Częstym sposobem działania szpitali prywatnych, a zarazem elementem ich krytyki jest cream skimming (zjawisko spijania śmietanki – przyp. red.) – szpita- le te skupiają się

Katalońska Agencja Oceny Technologii Me- dycznych i Badań (The Catalan Agency for Health Technology Assessment and Research, CAHTA) zo- stała utworzona w 1994 r. CAHTA jest

Systemy Unit-Dose działają zazwyczaj w szpitalach mających powyżej 400 łóżek, w tej grupie liczba zautomatyzowa- nych systemów indywidualnej dystrybucji leków wzrasta już do