• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia z prasy podziemnej 1939-1944

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienia z prasy podziemnej 1939-1944"

Copied!
43
0
0

Pełen tekst

(1)

Krawczyńska, Jadwiga

Wspomnienia z prasy podziemnej

1939-1944

Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego 1, 324-365

1962

(2)

J A D W IG A K R A W C Z Y Ń SK A

W SPO M N IEN IA Z PR A SY P O D Z IE M N E J 1939— 1944 SŁOWO WSTĘPNE

W dwadzieścia la t po w y d a rz en ia ch nie było b y łatw o odtw o rzy ć fak ty , daty, nazw iska, g d y b y nie to, że spisałam je znacznie wcześniej i s ta ra ła m się sp ra w d za ć n ie k tó re dane. Dlatego m ogę zapew nić, iż to, co p o daję w n in iejszy m szkicu w spom nieniow ym , będzie w ie rn e i zgod­ n e z rze c z y w isty m p rzebiegiem rzeczy. To dotyczy m a te ria łu fak ty c z ­ nego. N a to m ia st m ój w ła sn y stosu nek do w y d a rz eń i ludzi m usi być p r z y ję ty jako w y ra z p rzeżyć zw iązany ch nie ty lk o z chw ilow ą ów­ czesną s y tu a c ją polityczną, lecz z całą m o ją n ag ro m ad zon ą w ciągu życia św iadom ością ludzką, z m oim dośw iadczeniem i p o staw ą m o ralną, i społeczną, u ro b io n ą p rzez w iele lat p rac y i działalności.

Myślę, że ta k u ję te w spom nienia z p ra s y podziem nej, w k tó re j b r a ­ łam czy nn y udział w la ta c h 1939— 1944, m ogą posłużyć jako m a te ria ł dla h isto ry k a. J e s t to m a ły p rzy czy n ek do dziejów i socjologii okresu, k ied y życie zbiorow e naszego n a ro d u nie podlegało ż ad ny m u z n a n y m p rzez społeczeństw o p raw o m — będąc poddane ja w n e m u b ezp raw iu — a jed n a k społeczeństw o to zdołało w y tw o rzy ć w ła sn y a u to ry te t, k tó ry n a z w a ła b y m a u to ry te te m zbiorowego sum ienia. Czymś, co n iełatw o je s t określić, lecz co było bardzo m ocnym czynnikiem rozw o ju ludzi i zdarzeń w o k u p o w a n y m k ra ju , było e ty czn ym u zasad n ien iem oporu, ja k n a jb a rd zie j zdecydow anego o p o ru przeciw przem ocy, terro ro w i i gw ałtow i. P o staw a, k tó rą n ależało by ok reślić jako· anty faszystow ską, m im o że te r m in te n nie b y ł szerzej p r z y ję ty przez maiSy społeczeństw a. Z tej p o sta w y rodziły się wola w alki i r u c h oporu. N ajszersze p raw o o b y w a te lstw a u n as uzyskało słowo „o rg a n iza c ja “. T ak się m ówiło p o d­ czas o k u p a c ji bez w zględu n a to, o jak ą organizację chodziło. Było ich przecież niem ało. J e d n a k dla poszczególnego o b y w atela, k tó ry n a jc z ę ­ ściej zaciągał się do g ru p y najbliższej m u społecznie, najbliższej m u

(3)

W S P O M N IE N IA Z K R A S Y P O D Z IE M N E J 1030—'1944 325

ze w zględu na środow isko i stosu nk i koleżeńskie, n a jw a ż n ie jsz y w alo r m iała p rzy należn ość do „organizacji“ .

W iadomo, iż o rg an iz ac ji ty p u w ojskow ego było sporo w różnych rejo n a ch k ra ju , że p o w sta w a ły one n iera z w g ru p a c h sa m o rz u tn ie tw o ­ rzonych przez ludność lub też z in sp ira c ji działaczy po lityczny ch ró ż ­ nych u g ru p ow ań . W iadomo, że już zaraz po klęsce w rześniow ej 1939 r. p o w sta w a ły od d ziały p arty z an c k ie , wiążące się z kolei z o środkam i poli­ tyczn y m i — w szystko n a tu ra ln ie w uk ładzie k o n sp ira c y jn y m , p o d­ ziem nym .

Je d n y m z n a jb a rd z ie j in te re su ją c y c h stu d ió w o o k resie o k u p a c ji była dla m n ie p rac a K azim ierza W yki Ż y c ie na n ib y (W arszaw a 1957). A u to r znalazł w cale tr a f n e o k reśle n ie dla sy ste m u gospodarki, jak a została n arzu co n a ziem iom tzw . G e n e raln e g o G u b e rn a to rstw a . Owo życie na niby, ja k b y n ierealn e, bo toczące się w fo rm ach a u to ry ta ty w n ie s fa b ry ­ k ow an ych dla tego o b szaru P o lsk i przez wrogów, nic n ie ro zu m iejący ch z c h a ra k te ru polskości. Istotnie, ja k w y k a z u je W yka i ja k dobrze p am ię­ ta m y — sy stem h itlero w sk ie j gospodarki w ydał n a jz u p e łn ie j nieocze­ k iw an e owoce. W yw ołał zaciekłą w alkę gospodarczą p rzeciw o k u p a n ­ towi, w y z w ala ją c w iele sam o ro d n y ch in ic ja ty w n a ta k szero kim fro n cie społecznym , że żad n a k o n tro la, żadn e siły a d m in istra c y jn e , w ojskow e, gestapow skie z ich gro źn ym i psam i, an i fo rm a cje p olicy jn e o k u p a n ta (tzw. banszuce — B ah n sch u tz — n a kolejach), nie p o tra fiły zw alczyć „ szm u g lu “ i pozbaw ić k r a ju zasobów i p ro du któw . U m ożliw iło to jak ie tak ie p rz e trw a n ie nędzą zżeranycih m as. Ż y c ie na n ib y — w system ie ja sk ra w o sp rzeczny m z rzeczyw istością — uzm ysław ia sto su n k i a d m i­ n istrac y jn o -g o sp o d a rc z e w GG.

Ale nie sposób zastosow ać owego· sugestyw nego o k re śle n ia do· in n y ch dziedzin życia i działalności społeczeństw a. W akcji, podziem nej, w r u ­ chu o p o ru przeciw o k u p a n to w i w szystko było r e a ln e i rzeczyw iste. W praw dzie n ie k tó re zd arzen ia b y ły fan ta sty c z n e, przych o d ziły ja k b y z k r a in y n iespodzianek i przygody, ale życie podziem ia było ja k n a j ­ bard ziej w ytężone, surow o zdyscyplinow ane i zorganizow ane, po ddane jasno sp recy zo w an y m celom i opraco w an y m , szczegółowo działaniom . B yło to życie ry z y k a i o fiarno ści in d y w id u aln e j, i zbiorow ej zarazem , toczące się w śró d u staw iczn y ch niebezp ieczeń stw i m ożliw ości zasko­ czeń. Ten d rugi n u r t życia o k u p acy jn eg o w Polsce, w a rtk o p ły n ąc y pod p o w ierzch nią „życia n a n ib y “ , b y ł zu p ełn y m k o n tra s te m z jaw n ym , p o n u ry m , niew olniczym try b e m . Tu panow ało p raw d z iw e życie, tu ro z ­ w ijały się w ie lo stro n n ie e n erg ie ludzkie, k u ltu ra ln e , zaw odowe, sp o ­ łeczne, tw o rz y ły się zastępcze fo rm y n o rm a ln eg o b y to w a n ia w sp o łe­ czeństw ie. W iadom o z in n y ch źródeł, ja k szeroko rozbudow ano szkol­ nictw o polskie n a w szy stk ich jego stopniach, o d abecadła do n a d a w a n ia

(4)

3 2 6 JA D W IG A K R A W C ZY Ń SK A

sto p n i u n iw ersy teck ich , ja k in te n sy w n ie p raco w ali tw ó rcy n a d poezją, m u zy k ą i in n y m i sz tu k a m i. W te n to k działalności podziem nej w eszła od raz u , n iem al n a z a ju trz po w rześn iu 1939, g azeta k o n sp ira c y jn a , p ra sa podziem na — · w w arszaw skim n a w y k u do zdro bnień n a z y w a n a po p ro stu „ g a ze tk ą “ . . . Ale o ty m dalej.

Okoliczności b y tu w P olsce pod o k u p a c ją h itlero w sk ą i w jej o k r u t ­ n y m system ie zm usiły w k ró tce ogół do najw yższego w y siłk u n a każdy m polu. Od n a jp o sp o litszy c h jed n o stk o w y ch zabiegów o u trz y m a n ie istn ie ­ nia, od zdobyw ania żyw ności i odzienia — do pow szechnych tro s k sp o ­ łecznych i działań politycznych. T aką n ajw y ższą skalę przeżyć n a rz u ­ cał — znow u w b re w p rzew id yw an iom i ta k ty c e o k u p a n ta — św iadom ie p o d ję ty obow iązek w alki przeciw wrogow i, k tó ry zam ierzy ł w yniszczyć ludność. J a k b y n a g ły p rz e w ró t w m y ślach i pojęciach m as, niezależnie od stopnia ich św iadom ości i. u m iejętno ści w y ja śn ia n ia sobie sy tu acji, sp raw ił, że nowego- ty p u solidarność poczęła łączyć obce sobie środo­ w iska, do n ie d a w n a nie znan ych sobie ludzi. Zrodziło się ry ch ło n ie­ pisane p raw o i obow iązek pom ocy, w szelkiego ro d z a ju pom ocy bliskim i d alekim w spółobyw atelom , w obec n ieu sta n n e g o zagrożenia w szystk ich p rzez -w yrafinow ane a b ru ta ln e siły o k u p a c y jn e . Zrodziło się zro zum ie­ n ie in te r e s u w łasnego w ofiarności społecznej i w solidarności sąsiedz­ kiej. W obec wspólnego w roga za n ik a ły dotychczasow e niechęci i p r e ­ tensje.

D odajm y, że nie zawsze i n ie wszędzie; że w w ielu w y p ad k ach za­ wiść, p asja, w y ra c h o w a n ie jed n o ste k s ta w a ły się p rzy czy n ą tra g e d ii ludzkich. B y ły fa k ty sp rzed aw an ia bliźnich, służalczego, tch ó rzliw ego po ch leb ian ia o k u p a n to m d la w łasn y ch korzyści. A le pow szechną re g u łą b y ła p ostaw a solidarności w obec w spółobyw ateli, a zdecydow any o pó r i w a lk a iw sto s u n k u do o k u p a n ta . K to n ie ro zu m iał konieczności ta k ie j, a n ie in n ej p o staw y , choćby ze w zględu n a w łasn e szanse istn ien ia, kto n ie p o dp o rządk o w ał się słu żb ie w zorg anizow an ych szereg ach lu b nie o fia ro w a ł -swych sił, zdolności, m ien ia n a rzecz ty c h szeregów , t e n po ­ zo staw szy poza społecznością w alczących m ia ł do w y b o ru albo n ie ­ ch lu b n ą zgubę — często z p rz y p a d k u — albo upo dlenie w słu żb ie dla o k u p a n ta , k tó ry ty lk o n a pew ien czas m ógł zapew nić w ygodniejsze „ u trz y m a n ie się n a p o w ie rz c h n i“ i o k ru c h y zysków z pańskiego stołu.

Oczywiście, zd ecy d ow anie się n a walkę, na tow arzyszącą jej z re g u ły nędzę m a te ria ln ą pociągało za sobą dalsze ko nsek w en cje, rozm aicie zre sz tą p rze d staw ia jąc e się w p ra k ty c e . Bez w zględu n a n ad u życia m o ra ln e i m ate ria ln e , jakie m ogły się zdarzyć, bez w zględu n a ciężkie o fia ry w p a rty z a n tc e w ojskow ej, bez w zględu n a p o n u re pozostałości i tra g icz n e sk u tk i — zwłaszcza w śró d m łodzieży — tego w szystkiego, co b r u ta ln e i o k r u tn e w treści, trz e b a stw ierdzić, że o rg an izacje p od ­

(5)

"WSPOMNIENIA Z P R A SY PO D Z IEM N E J 1939— 1944 3 2 7

ziem ne w znaczeniu w iązania sił o p o ru przeciw o k u p a c ji b y ły w y ra z em n a jle p szy c h i n ajsłu szn iejszy ch dążeń n a ro d u w jego różnych, a n a w e t skłócon y ch ze sobą w arstw ach . K o n spiracja, nie ty lk o w Polsce i nie tylko w naszej epoce, n iesie w sobie obok s z la c h etn y c h i celow ych d zia­ ła ń także o b jaw y go d n e potępienia.

My, w o k resie ok u p acji, nie m ieliśm y in n e j p e rsp e k ty w y ja k bez­ w zględne p rzeciw staw ien ie się zam ierzo n em u w y niszczeniu ludności, zam ieszku jącej t e ziemie, ja k o pór w szelkim i sposobam i w dobrze uśw iadom ionym przek o n an iu , p o p a rty m trzeźw y m i obliczeniam i szans politycznych, w ojskow ych, ekonom icznych, że sp ra w a w yzw olenia z przem o cy faszy sto w skiej zw ycięży i m usi zwyciężyć. N iek tó rzy skłonni są to p rz e k o n a n ie u to żsam iać z jak ąś „ w ia rą “, k tó re j n a d a ją religijn e, m istyczne, często zabobonne oblicze (choćby sły n n e w czasie o k u p a c ji k rą ż e n ie „przep o w ied n i“ , rozpow szechnienie się w różb itów itp.). Sądzę jed n ak , że w iększość ludzi w alczących k iero w a ła się w sw ych p o stę p ­ k a c h ja k n a jb a rd z ie j trzeźw y m i obliczeniam i, o p a rty m i na sum ie w ła ­ snych dośw iadczeń i prostego ro zu m o w an ia, n a zw yk łej m ądro ści ludo ­ w ej, k tó ra przech o w u je p am ięć d a w n y c h zdarzeń, straszliw y ch n a ja z ­ dów i k lę sk pow szechnych, o d w ra c aln y c h jed n a k ż e dzięki zespolonym siłom całego ludu. Prześw iadczenie, iż dla tego celu, d la końcow ego zw ycięstw a, opłaci się ponieść w szelkie o fia ry , aż do od d an ia życia w łącznie (k tó re i ta k wisi n a w łosku, n a ra ż o n e na ciągłe re p re s je w ro ­ ga) — p rzep ełn iało u m y sły w n a jsz e rsz y c h m asach . Może b y ły to p o ję ­ cia p ro stack ie, nieskom plikow ane, m ało w yk ształco ne politycznie, po­ zbaw ione m e to d y realisty czn eg o p rz e ta rg u — gotow a jeste m je d n a k tw ierdzić, iż tego ro d z a ju m y śle n ie było w o w y m czasie n a jb a rd z ie j rozpow szechnione.

W g ru p ac h ty ch , k tó re p rzeciw staw iały się o k u p a n to w i, ro sła św ia­ dom ość n iezw ykłości i pow agi chw ili, w jak ie j p rzyp adło im działać. N ajw yższa sk a ła przeżyć, n a jp e łn ie jsz y w ysiłek, je d y n e w sw oim r o ­ d z a ju n apięcie c h a ra k te ró w cechow ały w ielu przy w ó dców i liczne rzesze m łodzieży w o rg an iz ac ja ch podziem nych. Chcę podkreślić, iż działo się ta k n iezależn ie od n a z w y i od ideologii g ru p , n ieraz k rań co w o różnyclh. Ludzie, k tó rz y u czestniczyli w ów czesnej walce, zachow ali żyw ą p a m ię ć o ty m je d y n y m i w sp an iały m — m im o w szelkie n ied o le — o k resie dziejów. W idzą w nim ja k b y w zm ocnienie w a rto śc i w łasnego życia, k tó r e tylko przypad k o w o ocalało, a po n ad w szystko cenią w sp o­ m n ie n ie o tow arzy szach w alk i podziem nej, k tó rz y zginęli i k tó ry m n ależy się w ie rn a m yśl.

Ta też w ierność m yśli każe m i pisać p ro stą rela cję o p o zn a n y ch w ak cji podziem nej u czestn ik ach w alki, z k tó ry m i s ty k a ła m się w b ez­ po średn iej w sp ó łp ra c y w p ra sie k o n sp ira c y jn e j. N ie m ogę n a k re ślić ich

(6)

328 JA D W IG A K R A W C ZY Ń SK A

p e łn y c h sylw etek, bo p rzew ażn ie byli to ludzie nowo zja w ia ją c y się w m y m k ręg u , ale z a p am ię ta ła m bardzo w y raźn ie c e ch y ich c h a ra k te ru , p rac y , dzielności i odw agi. Czuję się n a zaw sze z n im i zw iązana w jakiś sposób, k tó ry p rzy n o si m i zaszczyt i k tó ry m n ie wciąż obow iązuje i.

LATA POPRZEDZAJĄCE

W la ta c h p o p rzedzających w ybuch w o jn y i n a ja z d h itlero w sk i na Polskę, zgodnie z pow szechnym k ry zy se m ekonom iczno-społecznym , m o ja s y tu a c ja zaw odow a — jako d z ie n n ik ark i po k ilk u n a s tu la ta c h p ra c y w p rasie stołecznej — b y ła szczególnie n iek o rz y stn a . Od jesieni ro k u 1934 u su n ię ta z r e d a k c ji 2, w raz z kolegam i n ieso lid ary zu jący m i się z istn ieją cy m „ sa n a c y jn y m “ porządkiem rzeczy: k o m u nistą, lib e ra ­ łem i b e z p a rty jn y m i — m u siałam p op rzestaw ać n a m arg in eso w y ch p racach i n iesta ły c h zarobkach. P rzez p e w ie n czas, w dw u o kresach jako b ezro b o tn a z a re je s tro w a n a urzędow o p o b iera ła m p rz y słu g u ją c y m i zasiłek. W k o lejc e p rzy w ypłacie sp o ty k a ła m in n y ch kolegów. K r y ­ zys n a r y n k u p ra c y d z ie n n ik arsk ie j coraz b a rd ziej zao strzał się w m ia rę k u rcz e n ia się czy teln ictw a p ra s y „zg la jsz a łto w a n e j“ , n iech ętn ie p r z y j­ m o w an ej przez społeczeństw o żyjące w atm o sferze ekonom icznego i po ­ litycznego ucisku.

D w u k ro tn ie ty lk o w c iąg u pięciu la t po* k ilk a m iesięcy p rac o w ała m w zespole re d a k c y jn y m . W r. 1937 w „D zien nik u P o r a n n y m “ , o rg an ie Z w iązku N au czycielstw a Polskiego, k tó r y p o d jął w alk ę p o lity czn ą z o k azji sły n n e j s p ra w y „ P ło m y k a “ , pod re d a k c ją W an dy W asilew skiej. O kres bujnego, gorącego w rzen ia w te j red a k c ji zakończony s tra jk ie m o k u p a c y jn y m p raco w n ik ó w w lo k alu red a k c ji (Nowy Ś w iat 57) 3 zaw ie­

1 N otuję tutaj w iadom ości, może uboczne, lecz w iążące się z wypadkam i okresu okupacji i z atm osferą działań konspiracyjnych, z niektórym i osobami. Częściowo są to dodatki moje w łasne, częściowo informacje uzyskane od innych osób — co zawsze w yraźnie zaznaczam.

Co do nazw isk, kryjących się pod pseudonim am i, podaję je dla osób już nie żyjących, natom iast dla żyjących — tylko po^ uzyskaniu ich zgody.

2 Z w ydaw n ictw a „Prasa Polska“ (Marszałkowska 3/5) w przeciągu kilku dni zostali zw oln ieni w jesieni 1934 r. dziennikarze: Stefan Grostern, A ntoni Bida, ja oraz W acław Borowy (nie m ający nic wspólnego z profesorem literatury tegoż im ienia i· nazwiska). D ym isję tego ostatniego w krótce cofnięto.

3 W skład redakcji „Dziennika Porannego“ (Nowy Św iat 57) od w iosn y 1937 r. lub w ciągu kilku m iesięcy jej trw ania wchodzili lub też w spółpracow ali: jako redaktor naczelny Jan Czarnocki, a po jego ustąpieniu Stefan Grostern i A ntoni Wieczorkiewicz, Jerzy Borejsza, Wiktor Medres (Grosz), Wojciech Skuza, Marce­ lina Grabowska, ja, Emil Kicyła, Maria i H alina Krüger, Waldemar Babinicz

(7)

W SP O M N IE N IA Z P B A S Y PO D Z IEM N E J 1939— 1944 32 9

szonego przez w ładze d z ie n n ik a . był dla m n ie o kresem w y tężo n ej p r a c y początkow o w se k re ta ria c ie red a k c ji, a p o tem p u b licy sty czn ej. P is a ła m wówczas dużo i n a p ra w d ę z w eną, z en tu zjazm em , w a tm o sfe rze roz­ gryw ających ' się w y d a rz eń w k r a ju i za granicą. N iepokój w całym o taczający m św iecie daw ał im puls do w alki, p o d n ietę do p racy . N ie zan ie d b y w a łam działalności społecznej w o rg an iz ac ja ch kobiecych, w stą p iła m jak o jed n a z p ierw szy ch do· K lu b u D em ok raty czneg o . U g ru ­ pow ania ró żn y ch odcieni lew icy b y ły je d n a k wciąż ro zb ijane, ludzie z konieczności ro zp raszali się, bądź dla ak cji politycznej, bądź w poszu­ k iw a n iu śro dkó w egzystencji.

Z n alazłam się znow u w k ró tce „poza n a w ia se m “, w tru d n y c h w a ­ r u n k a c h m a te ria ln y c h . Z ry w a ły się r a z po raz k o n ta k ty ze środow i­ skiem d zien n ikarsk im , w k tó ry m rząd ziły w ów czas oficjaln e sa n a c y jn e czynniki. W śród lew icow ych o rg an iz ac ji kobiecych, po ro zw iązan iu K lu b u P o lity czn eg o K o b ie t P o stępow ych, m ała g ru p a O ddziału P o lsk ie ­ go M iędzynarodow ej Ligi P o k o ju i W olności nie m ia ła żadnej m ożności do w ystąp ień , istn iała w postaci niem ego św iadka. U siłow ałyśm y u trz y ­ m ać bodaj istn iejące k o m ó rk i o rg an iz ac ji kobiecych zaw odow ych, o d ­ działyw ać n a r y n e k p ra c y i ożyw iać so lidarność k obiet p racu jący ch . D aw ało to je d n a k m in im a ln e r e z u lta ty p rz y d u ż y c h w y siłk ach społecz­ nych. W K lubie D em o k raty czn y m , w k tó ry m w ów czas byw ałam , z a ­ w iązy w ały się k o te rie i in try g i, zn iech ęcające m nie do w sp ó łp racy . Z końcem 1938 r. zostałam w ciąg n ięta do p ra c y w re d a k c ji „D zien­ n ik a P o w szechneg o “, o rg a n u K o n fe d e ra c ji P ra co w n ik ó w U m ysłow ych (Al. Jerozolim skie 101) 4. P ra c a — s e k re ta r ia t red a k c ji, często i z a stę p ­ stwo· re d a k to ra naczelnego — b y ła tru d n a ze w zględu n a n ied o b ra n y s k ła d w spółpracow ników . Mimo· p a tr o n a tu zw iązkow ego nie było w ty m „zespole“ żadnej zespołowej m y śli ani chęci do pracy . P a tr o -i -inn-i. W zespole, jak w-idać, pracow al-i ludz-ie· lew -icy, kom un-iśc-i, radykal-i chłop­ scy, socjaliści, bezpartyjni. W strajku protestacyjnym — wobec zam knięcia pism a przez w ładze — w zięli udział pracownicy redakcji i administracji.

4 W redakcji „Dziennika P ow szechnego“ (Al. Jerozolim skie 101) w 1. 1938— 1939 pracowali: jako red. naczelny M ieczysław Krzepkowski, a po jego w yjściu Józef M ieszkowski, następnie już w lecie 1939 r. Jan Czarnocki; jako sekretarz redakcji — do w iosn y 1939 r. ja — oraz M ieczysław Rosenbaum, Szyszko-Bohusz (kapitan), Marian Kubicki, Stefan Gacki, senior, i inni, drukowała sw e utwory poetyckie i literackie Elżbieta Szem plińska. Dużo m iejsca stosunkowo zabierały artykuły i felietony działaczy związkowych.

Od osób innych, z drugiej ręki, mam informację, iż w początku w rześnia 1939 r. redakcja „Dziennika Pow szechnego“ została przeniesiona do lokalu „Robotnika“ przy ul. Wareckiej 7 i tam pod redakcją J. Czarnockiego w ychodził w połączeniu z pepesow skim „Dziennikiem L udow ym “ — „Dziennik L udow y Pow szechny“ do czasu zbombardowania redakcji i drukarni „Robotnika“.

(8)

330 JA D W IO A K R A W C ZY Ń SK A

n a t zaś często w nosił dalsze e le m en ty ro zstro ju . O strożność zw iązkow ­ ców, ich ra c h u b y i am b icje p a rty k u la r n e u niem ożliw iały p o staw ę opo­ zycyjną, o k tó re j początkow o b y ła m ow a. Po k ilk u m iesiącach m o jej ciężkiej b ardzo pracy , · z w iosną 1939 r. p o sta ra n o się u su n ąć m nie w ^drodze in try g i, a w k ró tce u stą p ił też re d a k to r naczeln y . W coraz tru d n ie jsz y c h okolicznościach zdobyw ałam środ ki egzystencji, dzięki w sp ó łp racy w czasopism ach społecznych, w P o lsk im Radio i dzięki róż­ n y m doryw czym pracom .

WOJNA 1939

Z bliżanie się w o jn y od czuw ałam ta k bardzo boleśnie, że nie chcia­ łam ju ż żyć. N ie w y o b rażałam sobie swego m iejsca w tym , co nad ch o ­ dziło'. P ierw sze dni w rześnia 1939 r. n a lo ty i b o m b ard o w an ia p rze ż y w a ­ łam w bardzo ciężkim przygnębieniu. A le k ra j w alczył, W arszaw a w rz a ła i p o trzeb o w ała sk u p ie n ia energii w szystkich. N ap rzó d p rzy szły p ro p ozycje Polskiego R adia — o p raco w y w an ia p o g a d a n ek a k tu a ln y c h , k tó re n ie m a l codziennie aż do zam ilknięcia ra d ia w o blężonej W arsza­ wie albo sam a w ygłaszałam , albo d ostarczałam n a ul. Z ielną dla s p ik e ­ rów . N astęp n ie rozpoczęła się p rac a w „ B iu lety n ie P ra so w y m d la U ż y t­ k u P ism W arszaw sk ich “, w y d a w an y m po w yjeździe red a k c ji PA T. O ty m „ B iu le ty n ie “ u k a z u ją c y m się r e g u la rn ie od 11 od 20 w rześn ia (ul. Zgoda 8) p od ałam k r ó tk ą rela cję w „Ż yciu W a rsz a w y “, 1959, n r 217 z dn. 10 IX. Zgłosiłam się ochotniczo do tej p ra c y i m ia ła m pow ierzo ny sobie re p o rta ż m iejsko-społeczny.

W kroczenie o k u p a n tó w do w y k rw aw io n ej, p o k ry te j zgliszczami poża­ rów , zb o m b ard o w anej, w ygłodzonej W arszaw y w p ły n ęło w niespodzie­ w a n y m k ie ru n k u n a m o je usposobienie. P rz e trw a ła m o k r u tn e ty go dn ie o b lężen ia nie śpiąc p ra w ie wcale, nie jedząc i p rz e b y w a ją c w cudzych m ieszkaniach . Wszystko·, n a co p a trz y ła m i czego doznałam w ty m cza­ sie, i co w y c ie rp iała m w raz z całą oblężoną W arszaw ą, n apełniło m nie jed n ą ty lk o m y ślą — jed n y m p rag n ie n ie m : u trz y m a n ia się p rz y życiu, a b y w alczyć przeciw w rogim siłom o k u p a n ta , aby w szelkim i d ostęp­ ny m i sposobam i szkodzić jego pano w an iu. P rzeczuw ałam , że z biegiem czasu sto su n k i będą się wciąż pogarszały, że będzie zacieśniała się o bro ża niew oli n a naszy ch szyjach. M ów iłam to· n ie k tó ry m , k tó rz y tw ierd z ili n a p o czątk u : „Nie ta k znow u stra szn ie w y g lą d a ją ci N iem ­ cy . . . “ A ich p o rząd ek i w sp a n iałe w yekw ipo w anie w o jsk ow e im p o ­ nowało· gaw iedzi. Isto tn ie N iem cy w kraczali do W arszaw y b ardzo o s tro ­ żnie, d o p iero w dw a czy tr z y dni po k a p itu la c ji m ia sta ; w y słali n a p rz ó d k a re tk i Czerw onego K rzyża, potem sam ochody z chlebem . . . i d rw iąc fo to g rafo w ali w ygłodzone tłu m y , w yciągające ręce po te łask a w e

(9)

W SPO M N IE N IA Z PR A SY PO D Z IEM N E J 1939— 1944 331

d a r y . . . W iedziałam od początku, że im dalej, ty m będzie gorzej, ty m o k ru tn ie js z e n a s ta n ą czasy. P o stan o w iłam zostać w W arszaw ie i w ejść w ro b o tę p rzeciw hitlerow com , w w a lk ę z o k u p a n te m , o k tó re j jeszcze nic n ie w iedziałam k o n k retn e g o . Ale b y łam pew na, że o na będzie w kró tce po d jęta, że m usi być o rg an izo w an a.

W stąpiła we m n ie jak a ś o stateczn a zaciętość. Nie b y łam już m łoda ·— 48 lat. Nie m ia ła m w iele sił. B yłam w ów czas ta k ż e dość osam otniona, zanim pozbierało się i — często tylko· dzięki p rzy p ad k o w i — spo tk ało się środow isko dzien n ik arskie. Z ro zu m iała nieufn ość dzieliła ludzi. W pow szechnej n ę d z y k ażd y szu k ał dla sieb ie p rzed e w szy stkim ja k ie ­ goś oparcia, dachu n a d głow ą dla rodziny, śro d k ó w do życia, do ja k ie ­ goś zaro b k o w an ia . . . D zienn ik arze sp otyk ali się w k a w ia rn i B liklego na N ow ym Św ieeie lu b gdzie indziej, a w k ró tce w o rg an iz o w a n e j przez Społeczny K o m ite t (późniejsza RGO — R ada G łów na O piekuńcza) sto ­ łówce p rzy ul. Sm olnej. Było ta m biednie, straszliw ie p ry m ity w n ie , ja k ty lk o w yo brazić sobie m o żn a w z ru jn o w a n y m m ieście. Ale by ł już p u n k t sp o tk a ń , m ożliw ości n a ra d z e n ia się, poczucia się w grom adzie. J e d n a k po k ró tk im czasie trz e b a było ow ą stołów kę opuścić, gdyż zaczęła b u ­ dzić z a in tere so w a n ie w ładz o k u p a c y jn y c h . D zien nik arze z konieczności rozpro szyli się znow u — sp o ty k a liśm y się m ały m i g ru p k am i, w bliż­ sz y m gronie i rzadziej. D opiero p o p ew n y m czasie udało się z o rg a n i­ zować pod płaszczykiem sk le p u spożywczego spółdzielni „Pom oc Gos­ p o d a rc z a “ p rz y ul. Sm olnej, w iadom y ogółow i kolegów p u n k t p oro zu­ m iew an ia się i sp o tk a ń 5. Robiono t o o strożn ie, gdyż nie b rak ło p ró b

wciągnięcia d z ie n n ik arz y w służbę o k u p a n ta .

5 Rozproszenie środowiska dziennikarskiego w Polsce, a także w Warszawie, sprawiło, że o bardzo w ielu koleżankach i kolegach nie w iedziałam nic i nie spo­ tykałam ich naw et. I tak o tragicznej śmierci N eli Łączyńskiej-Ż akowej i jej męża Stefana Żaka, rozstrzelanych albo jeszcze w 1939, albo w 1940 r., d owiedzia­ łam się dopiero pod koniec okupacji od pani Sem adeniow ej, dawnej nauczycielki Neli. A jednak z Nelą od czasu Szkoły N auk Politycznych i W ydziału D ziennikar­ skiego łączyły mnie serdeczne stosunki koleżeńskie. N ela była referentką w W y­ dziale Prasowym MSZ, mąż jej — znanym działaczem spółdzielczym.

Z Grzegorzem Załęskim, w czasie okupacji redaktorem „Demokraty“, spotka­ łam się jedyny raz w przelocie, w m om encie w siad ania do tram waju, i dopiero po okupacji dowiedziałam się od niego o jego czynnościach.

Nie biorąc bezpośrednio udziału w prasie podziemnej, Zofia M iszewska po­ m agała i u łatw iała różne kontakty. Między innym i przez n ią nawiązał kontakt ze mną jej kuzyn, w ystępujący pod pseudonim em „Tadeusz“, redaktor lub w spół­ redaktor harcerskiego pisma powielanego „Polsce S łu ż“, i przez pew ien czas zobow iązyw ał m nie do pisania artykulików do tego pisma. N ie dowiedziałam się jego nazw iska — wiem , że był aresztowany, może zginął.

Chcę przypom nieć o kilku spotkaniach koleżeńskich w szerszym gronie, na gruncie niejako prywatnym — z okazji tradycyjnej w ieczerzy w igilijnej. Odbyło

(10)

332 JA D W IG A K R A W C ZY Ń SK A

Po k ilk u m iesiącach ostro sta n ę ła sp ra w a tzw. re je s tro w a n ia się li- te ra tó w i dzien n ik arzy , p o p iera n a gorliw ie przez F e rd y n a n d a G oetla, w pływ ow ego działacza sanacyjno -faszy sto w skiego. T rzeba powiedzieć, że w śró d d z ie n n ik arz y bardzo m ało osób odw ażyło się w ystępow ać za re je s tro w a n ie m się, a więc za dopuszczeniem m ożliw ości u sług na rzecz o k u p a n ta . Isto tn ie, zignorow aliśm y w ezw ania u rzęd o w e do re je s tra c ji, a w szyscy p rz y o k azji w y p ełn ien ia jakichś m eld u n k ó w pod aw aliśm y fik c y jn e d an e co do sto p n ia w yk ształcenia — m ożliw ie niskie — o raz u p raw ian eg o zaw odu. P o d a łam w y kształcenie śre d n ie i n ieo k reślo n y bliżej zaw ód „u rzęd n iczk a“ . P o stan ow iłam : m ogę z głodu zdechnąć, ale n ie pójdę w służbę o k u p a n ta , n a w e t do żadnego sam orządow ego b iu ­ r a (jak m i k toś doradzał ze w zględu n a dob rą znajom ość języ ka n ie­ mieckiego.). N arad zaliśm y się n a d stw orzen iem k a w ia rn i — n a d prowa·^ dzeniem ja k ie jś h o d o w li. . . w szystko to okazyw ało się m ało realn e. Młodsze koleżanki już p raco w ały w jak ich ś cu kierniach, k a w ia rn iac h , biurach, ja wciąż m ia ła m na w idoku zajęcie, k tó re m ogłoby być p a ra ­ w an em dla p rac y k o n sp ira c y jn e j. P o w sta ła w e m n ie m y śl stw o rzen ia czytelni — w ypożyczalni książek. O g ląd ałam już lokale — sz u k ała m wspólniczek. .

W KONSPIRACJI

P ew nego jesien neg o d n ia sp o tk a ła m n a ul. M azow ieckiej jednego z d aw n ych kolegów, J a n a Czarnockiego, k tó ry bez żad n y ch w stępów pow iedział m i: „Będziesz n a m p otrzeb na. P rz y ślę do ciebie p an ią K a ­ m ę “. C zarnocki m ia ł do m n ie zau fanie — znał m o ją ro b o tę z k ilk u le tn ie j w spó łp racy w red ak cjach .

Isto tn ie, w k ilk a dni p o tem zjaw iła się u m n ie n ie z n a n a osoba — p an i K am a. M ieszkałam w te d y w m ały m p ensjo nacie p rzy ul. Ż u łiń sk ie- go 8 — część Ż u ra w iej — po opuszczeniu m o jej ład n ej k a w a le rk i (E l- s te rs k a 1) n a Saskiej K ępie, dzielnicy bardzo zniszczonej n a lo ta m i i bom

-się raz takie spotkanie w jakiejś w iększej sali, bodajże na N ow ym Św iecie — następnego roku zaś w domu Heleny i Jerzego W iewiórskich, którzy podejm owali w W igilię z niezwykłą serdecznością około 20 osób, co w owym czasie było dużym ryzykiem.

Już pod koniec okupacji, chyba w najcięższym roku 1943, zjaw ił się u mnie dawny w ydaw ca „Prasy P olsk iej“, Antoni Lewandowski. Pamiętam, że przyszedł w południe, ubrany w izytow o. Bardzo życzliw ie dow iadyw ał się, jaka jest moja sytuacja, co robię i czy nie jest mi potrzebna jakaś pomoc. M ogłam odpowiedzieć szczerze, że daję sobie radę, lecz byłam naprawdę wzruszona tą nieoczekiw aną pamięcią. W iedziałam już od innych osób, że Lew andowski bardzo dużo i bardzo życzliw ie św iadczy na pomoc dziennikarzom i na poparcie w alk i podziemnej, w szczególności prasy.

(11)

W SPO M N IE N IA Z P R A SY PO D Z IEM N E J 1939— 1944 3 33

b a rd o w a n ie m w rześniow ym . M ieszkanie w pen sjon acie, w k tó ry m roiło sie ja k w u lu o d w ciąż now ych ludzi z ró żn y c h s tro n k ra ju , było· .wcale d o bry m schronieniem . P a n i K am a u sta liła ze m n ą spotkanie, k tó r e n ie ­ b aw em odbyło się z J a n e m C zarnockim w obecności Jerzeg o O stro w ­ skiego z W ilna. N a w et niew iele było jeszcze do pow iedzenia — rob o ta d op iero się zaczynała. M iałam z dostarczonego m i m a te ria łu z n a słu c h u radiow ego o p raco w y w ać codzienny b iu le ty n in fo rm a c y jn y w k ilk u egzem plarzach. M iałam ocaloną w ła sn ą m aszy n ę do p isania „R oy al“ . N apisan e na b ib u łk ach k a rtk i m iała odbierać ode m nie K am a albo in ­ na łączniczka.

P o czątk i b y ły n iesły ch an ie skrom ne, p ry m ity w n e . N asłuch nie był jeszcze zorganizow any. Po a m a to rs k u o d e b ra n e w iadom ości, często zn ie­ kształcone, .dochodziły m nie o ró żn y ch porach. Ale stosunkow o rychło ta sp ra w a u stab ilizo w ała się. O d 15 g ru d n ia 1939 r. w eszliśm y w jako tak o r e g u la rn y try b red a g o w an ia b iu le ty n u nazw anego „D ziennik R a d io w y “.

M uszę tu w yjaśnić, że z pew ną, być może, niefrasobliw ością z a b ra ­ ła m się do tej ro boty. N iefrasobliw ością, jeżeli chodzi o m oje w łasne zaangażow anie. Mało m nie in te reso w ała polityczna stro n a tego p rze d ­ sięwzięcia. D ow iedziałam się, że m a ono swój o środ ek zagran iczn y w a r ­ m ii polskiej we F ra n c ji. I n a pew no wów czas n a w e t dla b a rd ziej .wta­ jem n iczon y ch o rg an iz ac ja ZWZ — Zw iązek W alki Z b ro jn e j — nie była jak ą ś postacią w y k ry sta liz o w an ą i o sp recyzow an ym p rog ram ie. Is tn ia ­ ła p ew n a ry w a liz a c ja w zak resie tw orzenia p ra s y m iędzy w ojskow ym i a dziennikarzam i, bez k tó ry c h n ie m ożna było pracow ać, lecz k tó ry m o ficerow ie sztabow i n a rz u c a li sw oje m etod y. W szystko było jeszcze p ły n ­ ne, w to k u pow staw an ia. W ażne było, że m ia ła m m ożność w ciągnięcia się w a k c ję podziem ną, i to .w zak resie ta k dobrze m i zn an y m i ta k m i odpow iadającym , ja k słu żb a p raso w a i p rac a n a d najśw ieższym i w iad o ­ m ościam i ze św iata, już wówczas ta k ograniczonego dla okupow anego k ra ju . Z d aw ałam sobie bardzo jasno sp ra w ę z w ażności ty c h fu n k cji i z doniosłego znaczenia p ra s y podziem nej w ogóle. M niej w ażn y w y ­ daw ał m i się wówczas sz y ld polityczny, w ażne było jak najśp ieszniejsze działanie. Nie było to, zapew ne, p raw id ło w e m yślenie polityczne, a le trz e b a zrozum ieć w a ru n k i o k u p a c y jn e i m oją, naszą pow szechną n ie ­ cierpliwość, p rag n ie n ie niezw łocznej w a lk i przeciw o k up antow i. Tu z y ­ sk iw ałam m ożność szkodzenia m u tą bronią, k tó rą m ogłam w ładać. To było n aczeln e p rag n ie n ie , to b y ł m o ty w i m o to r m ej decyzji. W dalszym to k u zd arzeń tak ie stanow isko, w spólne w ielu ludziom b e z p a rty jn y m , okazało się tru d n e i m oże n a w e t n a iw n e w obec z a ża rty c h zm agań w rogich sobie p a rtii i zm ien iający ch się sił p o lityczn y ch w świecie i w n aszy m podziem iu.

(12)

334 JA D W IG A K RAW C ZY Ń SK A

PIERWSZY „DZIENNIK RADIOWY“

P o czątk i m o jej p ra c y nie b y ły tru d n e , n a to m ia st bardzo tru d n e było zorganizow anie odpow iednio zabezpieczonego n a słu c h u radiow ego. J u ż w jesieni 1939 r. niem ieckie w ład ze zarządziły o d b ie ra n ie o b y w a te lo m p ry w a tn y c h rad ioodbiorników , a posiad anie ich nieleg aln e, było s u ro ­ wo k a ra n e . Ryzyko słu c h a n ia i n oto w ania wiadom ości o d początku było duże, a w m ia rę ro z ra sta n ia się p r a s y podziem nej coraz w iększe, g ro ­ żące śm iercią. O ku p anci zażarcie ścigali n a słu c h ra d io w y i n a m iejscu ro zp ra w ia li się z ludźm i p rz y odbiorn ikach. Z astosow ali now e m eto d y w y k ry w a n ia rad ia. P oczątkow o jeszcze n ie dość o rie n to w a li się w m o ­ żliwościach polskiego r u c h u podziem nego.

P ierw sze n a słu c h y d la „D ziennika R adiow ego“ pochodziły spod W a r­ szaw y, z M ilanów ka i z W łoch, gdzie zorganizow ał m ałe placów ki „C zer- k ies“ ·— K azim ierz G rudziński, jako k iero w n ik te j kom órk i. O d b io ry b y ły am atorskie, nie dość dokładne, p rzy odbiorze fonicznym często zaw odziły w sk u te k zakłóceń. G rudziński, wówczas u rzę d n ik Z ak ład u U bezpieczeń Społecznych, wczas ran o przy jeżd żał z n a słu c h e m w k ie ­ szeni k o le jk ą EKD do· W arszaw y; po drodze do biura, około godziny 7 rano, s tu k a ł do m ego p e n s jo n a tu i w ręczał m i k a r tk i z n o ta tk a m i. Od raz u z a b ie ra ła m się do ro bo ty; szybko red ag o w ałam wiadomości, pisząc w k ilk u egzem plarzach n a m aszynie. Około godziny 9,30 przychodziła po k a r tk i łączniczka. Na razie n ik t z mego otoczenia nie in te reso w ał się tym , co robię. G dy po p e w n y m czasie pokojów ka zaczęła m n ie po d p a­ try w a ć (istotnie m iała k o n ta k ty z gestapow cam i, ja k się później o k a ­ zało), po zo staw iałam n a sto le p oro zrzucane sto sy m aszynopisów z jak ąś n a p rę d c e skleconą niby-pow ieścią s e n ty m e n ta ln ą .

N ie k ie d y „C zerkies“ zjaw iał się i po południu, gdy m ia ł m i coś do zak o m u n ik ow an ia, albo po p ro stu m ia ł chw ilę czasu p rze d pociągiem i w ołał siedzieć p o d dachem niż n a ulicy. T rochę tak że było cieplej t u ­ taj. Tej zimy, g d y m ro z y p rz e k ra c z a ły 30 stopni, a o p a łu było bardzo skąpo w całej W arszaw ie, m arzło się o k ru tn ie . W spom inam o ty m d la ­ tego, że w ów czas jeszcze b y ły m ożliw e i dopuszczalne b a rd ziej sw o ­ bodne sto su n k i koleżeńskie, w dalszych la ta c h nie to le ro w a n e ze w zglę­ du na bezpieczeń stw o k o m órek pracy .

P rzy ch o d ziły też czasem do m n ie — poza p o ra n n ą tu r ą obow iązko­ wego o d b io ru m aszy n op isu „ D z ien n ik a “ — m iłe nasze łączniczki, a b y się pogrzać p rzy lam p ie e le k try czn ej, tzw. „sło ńcu “, k tó re daw ało z łu ­ dzenie, że coś je d n a k n as o grzew a. B yły to zwłaszcza „D o ro ta “ — M aria B a ra ń sk a i. „E w a “ — H elena W orobijczyk, k tó rą do k o n sp iracji w cią­ gnęłam . B y ła m o ją o rg an iz a c y jn ą „c ó rk ą “. D obre b y ły te rozm ów ki z m łodym i, p ięk n a atm o sfe ra ieh szlachetności w o taczający m św iecie

(13)

W SPO M N IE N IA Z P R A S Y PO D Z IEM N E J 1938— 1944 335

grozy, te rro ru , n ę d z y . . . M yślę o n ich nieraz, w sp o m in ając owo e le k ­ try c z n e słońce w p o ko ik u n a Ż ulińskiego, te w ia tre m podszyte, k u r tk i łączniczek w tęgi m róz, ich zg rab iałe czerw one i sine ręce, cieknące z topniejącego śniegu b u ty „C zerk iesa“ — i ic h ożyw ione, m ło d e głosy. Z te j tró jk i w k ró tce zginąć m ieli ,,D o ro ta “ i „C zerkies“ 6.

M am w rażen ie, iż rych ło n a sza o rg an izacja w ojsko w a odczuła p o ­ trz e b ę d o b ry ch , d ok ład n iejszy ch in fo rm a c ji zagranicznych, gdyż s ta r a ­ no się o ulepszenie nasłuchów . Je d n y m z ty c h dob ry ch b y ł o d b ió r „L u d­ w ik a “, pochodzący o d w yb itn ego lek arza, k tó ry k o rz y s ta ł z a p a ra tu r a ­ diowego w klinice. N astęp n ie d u b lo w ał n a słu c h „ S te fa n “ z Saskiej K ę ­ p y 7, lecz b y ły to wciąż o d b io ry foniczne, a na o d b io ry M orsem trz e b a było czekać jeszcze 2 lata. N a słu ch y d o sta w a ła m w jęz y k u polskim , n ie ­ ra z też w obcych. Z n ałam d obrze lu b d ostatecznie dobrze cz te ry języ k i obce, w ięc m ogłam praco w ać bez tłu m acza. Po p e w n y m czasie d o sta r­ czono m i atlas, cy rkiel i szkło p ow iększające do pom iarów . P isało się

gęsto n a cienkich b ib u łk a c h b iałych, czasam i i koloro w ych, fo rm a tu znorm alizow anego, zostaw iając m a lu tk i m arg in es i robiąc s k ró ty k o n ­ w e n cjo n aln y ch w yrazów . Od p o czątk u do końca o k u p a c ji b iu le ty n nosił te n sa m t y tu ł „D ziennik R ad io w y “. B ył ro b io n y do w yłącznego u ż y tk u

8 Gdy w yjeżdżałam do mojej rodziny w Małopolsce, w Krakowie, w yszukałam osoby — w ed łu g w skazów ek żony „Czerkiesa“ — które m ogły mnie z nim skon­ taktować. W Sukiennicach, w jednym z kramów, handlow ali Poznaniacy, jego znajomi. Zacni ci ludzie dali mu znać (za pierwszym razem był nieobecny, prze­ byw ał na robotach drogowych) i Kazimierz pewnego dnia spotkał się ze mną. Porozm aw ialiśm y spokojnie, przechadzając się bocznym i ulicam i gdzieś w okolicy Zamku. U w ażał za bezpieczniejsze zgłoszenie się do „dobrowolnej“ pracy fizycz­

nej, tam prowadził akcję, być m oże w erbunek do Arm ii Krajowej. Wśród w spół­ towarzyszy, budujących drogi, przeważnie ludzi młodych. B ył silny fizycznie i bardzo dobrze wyglądał. Rozumiałam, że praca jego była niebezpieczna, ryzy­ kowna. Na tym spotkaniu w idziałam go po raz ostatni. Wkrótce wiadom ości od niego przestały napływ ać do żony, mieszkającej w Milanówku. Został areszto­ w an y z błahych powodów, nie m ających nic wspólnego z konspiracją, i osadzony w w ięzien iu na Montelupich; po pew nym czasie w yw iezion y jakoby na roboty do Norwegii. N igdy nie m ogłam się o nim niczego dowiedzieć —· to była ostatnia pogłoska, uzyskana od Poznaniaków z Sukiennic.

Spośród dawniejszych w spółpracowiczek znikła nam także z oczu miła „Do­ rota", m aturzystka z poważnym i dziecinnym i oczam i — Maria Barańska, w ysłan a, jak mi m ówiono, w trudnej jakiejś m isji na prowincję. Nigdy nie powróciła, prawdopodobnie zabita. Nie m iała jeszcze 20 lat.

7 „Stefana“ z Saskiej K ępy nigdy nie widziałam . Opowiadała mi o nim parę razy łączniczka „Kasia“, która odbierała nasłuchy od niego. Bardzo mu w spół­ czuła. B ył to artysta, muzyk, Adam Szpak, pochodzenia żydowskiego, co narażało go na specjalne prześladowanie. Przez kilka lat udawało m u się uniknąć w iększych trudności — jednak pod koniec okupacji podobno został w yśledzony przez gesta­

(14)

336 JA D W IG A K R A W C ZY Ń SK A

sztab u , dow ództw a i w ładz ZWZ, później A K (A rm ii K ra jo w e j) i D e­ le g a tu ry R ządu i n ie m ia ł być k o lp o rto w a n y szerzej. Z darzało się jednak , że w P o w ie la rn i p rzepisyw ano lu b o dbijano nieco w ięcej egzem plarzy i puszczano w k u rs w śró d zau fan y ch przyjaciół. S am a kiedyś n a tr a f i­ łam — już w la ta c h końcow ych o k u p a c ji — n a tego ro d z a ju fak t, b ę ­ dący p e w n y m n ad uży ciem , lecz bardzo zrozum iały. G łód w iadom ości b ył je d n y m z najcięższych głodów oku p acy jn y ch .

GAZETY I DZIENNIKARZE

Ju ż w te d y w początkach a k c ji podziem nej w iększość społeczeństw a, n ie m ów iąc o o rg an iz ac ja ch oporu, zdaw ała sobie sp raw ę z doniosłości g a z ety k o n sp ira c y jn e j. My, d z ie n n ik arz e z zaw odu i z zam iłow ania, nie m ieliśm y, oczywiście, żad ny ch w ątpliw ości, jak ą ro lę m oże i p o w in na sp ełn ić p ra s a in fo rm u ją ca społeczeństw o, in sp iru ją c a i re g u lu ją c a p o stę­ pow anie mas, w y ty czająca p e rs p e k ty w y przyszłości. Nie w iedząc czę­ sto je d n i o drugich, d zien nikarze w arszaw scy, d z ie n n ik arz e poznańscy, k tó rz y uciekli tu ta j, d z ien n ik arze z różny ch stro n, ch ro n ią cy się chw i­ lowo w W arszaw ie, p rzy stę p o w a li do p rac podziem nych, w różnych u g ru p o w a n ia c h politycznych, inicjow ali info rm ow an ie, orien to w an ie społeczeństw a, u trw a la n ie jego h a rtu i w oli bojow ej. N ie je d e n ra z zda­ rzyło m i się przy p ad k ow o „w paść n a t r o p “ któ rego ś z k olegów w p r a ­ sie podziem nej, lecz o. w ielu z nich i o ich działalności dow iedziałam się w k ilk a la t po w yzw oleniu. N aw et gdy istn ia ły p odstaw y do zaufania m iędzy ludźm i, istniało rów nież obow iązujące p raw o m ilczenia wobec w szystkich, k tó rz y nie m u sieli być inform ow ani, w obec w sp ółp racow n i­ ków w organizacji, w obec rodziny, w obec n ajb liższych przyjaciół. Była to o b ow iązu jąca taje m n ic a bardzo isto tn ie u m o ty w o w a n a — n ie ty lk o w iernością służbie, nie ty lk o obaw ą pom yłki, nie ty lk o o baw ą czyjegoś g a d u lstw a lu b nierozw agi, nie tylko m ożliw ością istn ien ia p od słu chu lub z drady, lecz dobrem w szystkich p ra c u ją c y c h w podziem iu. W obec g ro ­ żących rep re sji, w obec stosow ania n a jo k ru tn ie js z y c h m e to d śledztw a to rtu ro w a n ia areszto w an y ch — k a ż d y uczestnik p ra sy podziem nej s ta ­ r a ł się ja k n a jm n ie j w iedzieć o innych, a b y w razie pro w o k acji lub are sz to w a n ia n ie u tru d n ia ć sobie w łasnych zeznań.

Zaw sze p rzy o k azji w y p ły w a p y ta n ie : Czy baliście się? P rz e d czym i w jak i sposób odczuw aliście stra c h ? Są ludzie, k tó rz y w y znają, że nie od czu w ali s tra c h u w czasie bo m b ard o w ań i nalotów , że spo k o jn ie zno­ sili n iebezp ieczeń stw a o k u p acy jn e. S am a w idziałam zd um iew ające p rz y ­ k ła d y zachow ania się n iek tó ry ch osób. Nie n a le ż a ła m do śm iały ch r y ­ zykantów . N ie m iałam w y trzy m a ły c h nerw ów : n a lo ty i b o m b ard o w a

(15)

-W SP O M N IE N IA Z P R A S Y PO D Z IE M N E J 1939—1944 337

n ia o stateczn ie m n ie m z s tra ja ły . B ałam się, często n a w ied zał in n ie s tr a c h , A le zgodnie z m y m usposobieniem b y łam sp o k o jn a i n ig d y nie p o p ad ałam w zam ęt lu b g w ałto w n e o b ja w y s tra c h u . Nie chciałam , a b y k to ś spo strzeg ł m o je p rze ra że n ie, nie chciałam in n y m u tru d n ia ć s y tu a ­ cji. Raczej w ięc m ilczałam , n ieru ch o m iałam . W e w n ętrzn ie bardzo cięż­ ko p rze ż y w a łam te n e rw o w e w strząsy .

W obec bezpośredniego n ieb ezp ieczeństw a zawsze m n ie ra to w a ła z op resji ja k a ś chłodna jasn o ść sp o jrzen ia n a sy tu a c ję. S ta w a ła m się zd ecydo w an a n a w szystko. Czy d z ia łał w o b ro n ie życia s iln y p ie rw o tn y in s ty n k t? B yło to dla m n ie sam ej taje m n ic ze sk u p ie n ie w szy stk ich sił u m ysłow ych, k ie d y indziej rozproszonych. J a k b y za o b ro te m k la m k i n a g le p rec y z o w a ły się r u c h y i słow a. Po p ro s tu m ówiąc, w obec rzeczy­ w isteg o nieb ezp ieczeń stw a „ n ie tra c iła m g ło w y “. S am a dziw iłam się, ja k to się dzieje, skoro w życiu codziennym b y w a ła m t a k często ro z ta rg n io ­ na, p ełn a w ątp liw o ści i słabo o rie n to w a ła m się w lud ziach i w s y tu a ­ c jach sk o m p lik o w any ch 8.

8 Jeszcze na Żulińskiego przytrafiła się chw ila groźnego niebezpieczeństwa oko w oko z gestapo. Pew n ego ranka w zim ie p rzesunęłam się z m aszyną do pisania bliziutko do pieca, przy drzwiach pokoju, który zresztą był p ierwszym na prawo od w ejścia do długiego korytarza-przedpokoju. Z otwartego na pół pale­ niska dochodziło m iłe ciepło i szybko pisałam serw is „Dziennika Radiowego“ z rozłożonych na stoliku kartek. N agle ktoś otworzył drzwi bez pukania i tuż przed sobą zobaczyłam czapkę z trupią czaszką i ponurą tw arz młodego gesta­ powca. Nie ruszyłam się z m iejsca, gdy krzyknął, „Sind S ie Jüdin“ — Z całym spokojem odpowiedziałam : „Nein — Polin, ich heisse so and so“. N ie słuchając dalej, n ie patrząc, pobiegł do dalszych pokoi. Zebrałam notatki i na pół zapi­ san y papier z m aszyny i wrzuciłam do pieca. W tym m om encie powrócił i zastał m nie klęczącą przed piecem z pogrzebaczem w ręku. Pejczem trącił mnie w ramię, kazał natychm iast w yjść z pokoju i zostać w jadalni pensjonatu. Z udaną obojętnością zam knęłam piec, w stałam i p ow oli w eszłam na korytarz. Tu głośno protestow ała prowadząca pensjonat p. Janina Woronicz. Daremnie. Siedząc z resztą obecnych m ieszkańców w jadalni, rozm yślałam tylko, jak zabez­ pieczyć „Dorotę“, która za 15—20 m inut powinna przyjść po serwis. R zeczywiście przyszła; pokojówka w prow adziła ją do jadalni. U siadła przy mnie. Zdążyłam ją zapytać, czy nie ma przy sobie c z e g o ś. . . na szczęście nie. I jak się nazyw a zgod­ nie z d o w o d e m . . . niechaj powie, że przyszła do m nie po książkę, którą obiecałam jej pożyczyć. Tym czasem gestapow cy hulali po m ieszkaniu. Ich krzyki dochodziły z pokoju pew nej starszej pani, która była żoną bogatego przem ysłow ca z Łodzi. N iem ców zaślepiła nadzieja rabunku dolarów i złota — porozbijali sprzęty, pood- ryw ali obcasy od bucików i w rzeszczeli, w ym yślając jej, jak Polka mogła poślu­ bić Ż y d a . . . Podobno rozebrali ją do koszuli — skarbów jednak nie znaleźli w jej pokoju. Grożąc w yprow adzili ją, zaaresztowaw szy. W parę godzin przybiegł jej mąż, dowiadując się, co się stało. Różnymi drogami, oczyw iście za okupem, udało się podobno zw olnić aresztowaną. Przy okazji jednak w yszła na jaw rola eleganckiej, z doskonałym i rekomendacjami z „hrabiowskich domów“, pokojówki. W parę dni po tym epizodzie odeszła z pensjonatu, spełniw szy tu swą rolę denuncjatorki. R ocznik h isto rii czasopiśm iennictw a — 22

(16)

338 JA D W IG A K R A W C Z Y Ń S K A

T rzeb a też pow iedzieć p a rę słó w o po m o cy m a te ria ln e j dla p raco w ­ n ik ó w p r a s y podziem nej. Oczywiście m ogę m ów ić ty lk o o tym , co było m i znane. B ez żadnego u k ład u , bez żadn ych w stę p n y c h o bietnic, po k il­ k u ty g o d n ia c h p racy , k tó rą u w ażałam za społeczną, b ezin tereso w n ą, o trz y m a ła m jak ą ś su m ę — nied u żą — jako pomoc. Po u s ta le n iu się w spółpracy, p rzy sy ła n o m i co m iesiąc przez łączniczkę z tzw . poczty czy z s e k re ta r ia tu B iu ra jak ą ś sum ę, n a w ysokość k tó re j w p ły w a ły n ie ­ w iadom e m i okoliczności. W k a ż d y m ra z ie n ie było to w y n ag ro d zen ie za p ra c ę a n i „ h o n o ra ria “ , z k tó ry c h m ożna b y się u trz y m ać , lecz po­ m oc w ażna, bo stała. Z o k a z ji różn ych św iąt o trz y m y w a ła m paczki żyw ­ nościowe. P ochodziły z m ag azy n ó w „S połem “ , k tó re og ro m n ie zasilały akcję. P o d o b ne paczki o trz y m y w a ły osoby, będące p od op iek ą „ o rg a n i­ z a cji“ ; w m o im k rę g u n p . dw ie osoby, jed n a m a tk a , d ru g a żona nieob ec­ n y c h to w a rz y sz y p ra c y . R egularn ie, co m iesiąc o d b iera ły w m oim m ie ­ szk an iu p ien ię żn e zasiłki przez cały czas ok u pacji, aż do P o w stan ia.

ZMIANY W KIEROWNICTWIE

Ciężka zim a 1939/40 n ie o g raniczała n aszy ch działań. T rzeba było n iera z biegać po m ieście, nałożyw szy n a siebie w szelkie ciepłe odzienie, m a rz n ą c w tw a rz i ręce. Z te j pierw szej zim y p a m ię ta m m o je w ę d ró w ­ ki n a po blisk ą ulicę Hożą, do jakiegoś sy m p atyczneg o m łodego m ałż eń ­ stw a, n a ulicę G órskiego do energicznej p an i M arysi, k tó ra uciekła w k ró tce Za granicę. Jed n eg o z ty c h m ro ź n y c h poran kó w , o świcie, w lu -Gdyby nie niem iecka tępa metoda spełniania nakazanego zadania i ograniczanie obserwacji do tylko tego zadania, m ogło się ze mną już w ted y źle skończyć.

Myślę, że w ogóle towarzyszyło mi jakieś n iebyw ałe szczęście, traf, że w ym i­ jałam posterunki szpiclow skie panów w jasnych paltach, że nie zw racali uwagi na starszą, biednie odzianą kobietę ani pędzący w autach, ani goniący za prze­ chodniami gestapowcy. N aw et kiedyś w podróży, w groźnej łapance w Dęblinie już w 1942 roku, gdy m asow o brano ludzi na roboty, agent odsunął mnie na bok. Byłam rzeczyw iście mizerna, licha — ale i takie przydawały się w obozach. Gdy dokonywano system atycznej rew izji na początku 1944 r. na naszej ulicy, za ­ trzymano się o jeden dom od naszego, mając w id oczn ie już „spełnione zadanie“. Przez kilka lat kursowanie po m ieście odbywało się wśród zewsząd czyhają­ cego niebezpieczeństwa „łapanek“, rewizji, donosów, system atycznego patrolow a­ nia ulicy. Gdyby nie w ielk a solidarność społeczeństwa, ofiar byłoby znacznie więcej. A le zewsząd padały ostrzeżenia przed niebezpieczeństwam i, obcy ludzie szeptali przechodniom: „Uwaga — patrol za nam i“, albo zatrzym ywali tram waje, gdy na sąsiednich ulicach zaczynała się „łapanka“, i w jednej ch w ili pasażerow ie znikali z wozów. To były najpospolitsze fakty, ale były i bardziej skomplikowane. Często w ym k nięcie się z jakiejś pułapki w roga graniczyło z „cudem“.

(17)

W S P O M N IE N IA Z P R A S Y P O D Z IE M N E J 1939—1944 339

ty m bodaj lu b m a rc u 1940 r, n iespodziew anie z a p u k ał do m n ie J a n C zar­ nocki. D ał m i znać, że je st p o sz u k iw an y przez, G estap o i p ro sił, b y m poszła do jego -matki, zajęła się n ią i po jego ucieczce, ju ż p rz y g o to w y ­ w anej, zam ieszkała razem z nią. O czyw iście z ro b iłam tak. P a n i Zofia, k tó ra m n ie już znała, p rz y ję ła m n ie ja k z a u fa n e g o s p rz y m ie rz e ń c a 9.

P o ucieczce C zarnockiego szefow ie m oi byli ju ż w yłącznie w o jsk o ­ w ym i. P ew nego d nia zjaw ił się u m n ie w ysoki, szczupły p a n w o fic e r­ sk ich b u tac h — p seu d o n im Sław ski — u p rz e jm y i spokojny, m ałom ów ­ n y i d y sk re tn y , n a sz n o w y szef. Z o staw iał m i p e łn ą sw obodę w p rac y , nie m iał n ig d y żad n y ch p re te n s ji, w rz a d k ic h sp o tk a n ia ch niezw y k le la ­ konicznie załatw iał na jw a żn ie jsz e dla m n ie polecenia. P óźniej — gdy już n ie czuw ał n a d „ D zien n ik iem “, sp o ty k a ła m go przygo dnie, w k s ię g a r­ niach najczęściej, zawsze w ty c h w ysokich b u tac h , p rzeglądającego książki ze sk u p io n ą uw agą. Z n iew zru szo n y m sp o k o jem te n z n a n y h i­ s to ry k w ojskow ości p rac o w ał n a d sw oją dziedziną i w śró d niem ieckich p a tro li i gestapow ców k rą ż y ł po W arszaw ie.

N ie m o g łam piśać se rw isu „D z ien n ik a “ u siebie w n o w ym m ie sz k a ­ niu, z n a jd u ją c y m się jak o je d n a z o s ta tn ic h polśkidh siedzib w śród n ie ­ m ieckiej e n k la w y w A lei Szucha. M niej w ięcej o d po ło w y k w ie tn ia 1940 ro k u zaczęły się w ęd ró w k i po- ró żn y ch „ lo k a la c h “, u życzany ch n a m przez s p rzy m ierzo n e osoby. Było Па p rz y k ła d m iłe m ieszk anko p a rte ro w e n a ro g u W illow ej i Chocim skiej, z a ję te p rzez m ło d z iu tk ą p a n ią z n iem o w ­ lęciem , i d obrze n a m się ta m p raco w ało do chwili, k ie d y w rócił jej m ąż i n ie c h ę tn ie p a trz y ł n a nasze n iebezpieczne p ra k ty k i.

P rz ez szereg m iesięcy n aszą re d a k c ją było m ieszkan ie „ K la ry “ p rz y 9 O tej kobiecie, w ów czas już 70-letniej, obdarzonej niesłychaną siłą żyw ot­ ności, prostym rozumem, m nóstwem dziw actw i śm iesznostek, prawej i mocnej jak w arszaw ski proletariat, z którego pochodziła, z tradycjam i pepesow skiej w alki i w spom nieniam i 1905 roku na robotniczej Woli — można by napisać ciekawą nowelę. Dobra gospodyni, dzielna kobieta, odważna i nieustępliw a w obec okupan­ tów, nadzwyczaj prawa i dyskretna — mimo zabawnego gadulstw a — była dla m nie prawdiziwie bliską i drogą opiekunką. Aż do m omentu w ygnania nas z domu podczas Pow stania 1944 r. dzieliła m oją dolę i niedolę. Ze swej strony uzyskałam dla niej od organizacji zabezpieczenie pomocy, którą utraciła po ucieczce syna, oraz, jak mogłam, otaczałam ją życzliw ą opieką. Później odnalazła ją w nuczka, a po okupacji zabrała do siebie.

Do pani Czarnockiej, w A lei Szucha 2, przeniosłam Się dopiero w pew ien czas po w yjeździe Jana, który znalazł jeszcze m om ent któregoś wczesnego ranka, by w paść do m nie pożegnać się przed ucieczką. B ył to w łaściw ie kom fortowy wyjazd za granicę, zorganizowany przez członków am basady w łoskiej i w ich gronie. Jan otrzymał w łoski paszport i szczęśliwie dotarł na m iejsce, potem do Francji. O jego dalszych losach dowiadyw ałam się już bardzo z rzadka, w ięcej po okupacji z listu do maitki. Zmarł w L ondynie w końcu 1946 roku łub w początku 1947 na raka w gardle.

(18)

340 JA D W IG A K R A W C Z Y Ń S K A

ul. O do lań sk iej 10, n a I p iętrze. „ K la ra “ — K la ra Puciów na, k tó re j n a ­ zw iska dow iedziałam się dopiero niedaw no, b y ła urzędniczką, doskonale p isała n a m n a m aszyn ie serw is „D zienn ika“ . Około 35-letnia, drobna szaty n k a , b y ła odw ażną, n iez w y k le dzielną osobą. P rz e d w o jn ą była w zorow ą s e k re ta r k ą jed n e g o z b iu r a rc h itek to n iczn y ch . D la m n ie lżej­ sza b y ła te ra z p raca, g d y m ogłam dy ktow ać te k st. U „ K la ry “ p rze ż y ­ w a ły śm y tra g ic z n e m o m e n ty załam y w ania się w o jn y w e F ra n c ji. Go­ rączkow o p o c h ła n iały śm y w te d y w iadom ości n a p ły w a ją c e o m arsz u N iem ców n a P a ry ż , o o sta tn ic h b astio n ach o p o ru . . . P a m ię ta m , że pięk- ny , pogodny dzień, g d y p rzy sz ła w ieść o k a p itu la c ji F ra n c ji, w y d a ł nam się w W arszaw ie ja k b y u rągow iskiem z naszej p odw ójnej już żałoby, z te j ró w n e j n iem a l u p ad k o w i W arszaw y klęski. Tegoż dnia czerw cow ego p o p o łu d n iu w ład ze o k u p a c y jn e k a z ały bić w dzw ony w kościołach w a r ­ szaw skich n a chw ałę zw ycięstw a. L u dzie p ła k a li n a u licy słysząc te dzwony, od d aw n a przecież zam ilkłe . . . Szłam sam a p rzez plac T e a tr a l­ n y rozsłoneezniony, p u s ty w śró d r u in w rześniow ych, dusząc się od łez. A le k lęsk a F ra n c ji — rzecz m oże dziw na — w rez u lta c ie dodała n a m t u ­ t a j w P olsce d u c h a do w y trw a n ia , podniosła bow iem w świadom ości ogółu w a rto ść naszego w rześniow ego oporu, te j „śm iesznej w o jn y “, k o n ­ n ic y p r z e d w czołgom . Jeżeli bow iem b ro n iliśm y się i w alczy li p rze z ó tygodni' (nie przez 3, ja k p o d a w a ły n iem ieckie źródła w ojskow e), to w o­ bec p o tężn ej F ra n c ji było to znacznie w ięcej.

ROZWÓJ „DZIENNIKA“. JEGO UKŁAD

W o w y m czasie w „D zienniku R adio w y m “ p o p raw iła się już znacznie ob słu g a n a słu ch u , k tó ry o trz y m y w a ła m z p a ru źródeł. N a b ie ra ła m też w iększej pew ności sieb ie w robocie, k tó ra m u siała być bardzo szybka. N a se rw is ra d io w y czekały k o m ó rk i sz ta b u dow ództw a i w ładz D elega­ tu ry , żądano coraz dok ładn iejszy ch w iadom ości. Tem po p ra c y w y m a ­ gało in ten sy w n eg o s k u p ie n ia się i szybkiej decyzji. G odzina m e j p ra c y b y ła d u ż y m w ysiłkiem , zwłaszcza jeżeli było coś niejasnego· w odbiorze n a słu ch u . T rzeba też b y ło konieczn ie sp ra w d za ć n ie k tó re dane, jak n a ­ zw iska, m iejscow ości, odległości fro n tó w itd. Z polecenia szefa — w ty m

czasie o b jął n a d z ó r n a d n a m i „p re z e s“ J a n Rzepecki, w y m ag ający i bez­ w zg lęd ny w sp ra w a c h d y scy p lin y — dostarczono m i d u ż y a tla s (niem iec­ ki), lep szy c y rk ie l i szkło pow iększające. P o m ia ry n a m ap ie trz e b a było ro b ić n a p ra w d ę błyskaw icznie, całe szczęście, że o d dziecka b y łam zam i­ ło w aną „ g e o g ra fk ą “ i n ie najg o rzej m ogłam o rie n to w a ć się w m apach. T ak szczegółowo ja k w ów czas nigdy nie po znałam m a p y B urm y,

(19)

Indo-W SPO M N IE N IA Z P R A S Y PO DZIEM N EJ 1939— 1944 341

chin, Libii, Sycylii i W ioch . . . z ich m a lu tk im i n ie ra z m iejscow ościam i, sta n o w isk a m i fron to w y m i.

Z w iększyła się też, dzięki m ocniejszej, dużej m aszy n ie do p isa n ia i p rac y ru ty n o w a n e j m aszy n istk i, ilość eg zem p larzy serw isu. Z czasem przeszło się n a wosków ki, słu żące do o d b ija n ia w iększej ilości egzem pla­ rz y w p o w ielarn i. U doskonalono sposoby zagłuszania s tu k o tu m aszyny, p odkładało się w ojłoki, jacyś, specjaliści m a js tro w a li p rz y m aszynach, a b y je ściszyć.

W naszej ko m ó rce trz e b a b yło od czasu do czasu przenosić m a te ria ły , atlasy, m asz y n y do pisania, a sta le n o ta tk i z nasłu cham i, w osków ki za­ d ru k o w an e, a p otem se rw is gotow y. R obiły to łączniczki. M nie sta le to ­ w a rz y sz y ły b ibu łk i z n asłuch em , o d b iera n e już o 7 ran o, o raz s p o ry n o ­ ta tn ik — ency k lo ped ia podręczna zdarzeń p olity czny ch i w ojskow ych. P ro w a d z iła m w n im r e je s tr n azw isk wodzów, m in istró w , p o lity k ó w ró ż ­ n y c h części św iata. W ojna o b jęła dalekie o b sz ary A zji i A fry k i, a dow ód­ cy różn y ch form acji, g en erało w ie i p u łk ow nicy , ja k i m in istro w ie .zmie­ n iali się. N o ta tn ik m u sia ł zaw ierać t e n a jn o w sz e dane o raz ró żn e in n e info rm acje. N ieraz pędząc u licam i lu b przez d łu g ie P o le M okotow skie p ró b o w ałam sobie im aginow ać, co b y się stało, g d y b y m z ty m d o sta ła się w „ ich “ ł a p y . . . S ta ra ła m się ja k n a jry c h le j te m yśli oddalić, bo n ie p ro w ad ziły do niczego. A je d n a k b y ła to m ożliw ość bardzo re a ln a — m ogła się zdarzyć w o k u p o w an ej W arszaw ie.

W ciągnęłam się m ocno w t ę ro b otę. In te reso w ała m nie, dając codzien­ nie najśw ieższe w iadom ości ze św iata. O trzy m y w a liśm y w iadom ości R eu­ tera , oznaczane: R, A gence F ra n ç a ise d e P re ss e — A F P , U n ited P re ss — U P, A ssociated P re ss — A P , Tassa — T. Z n ak i w s k ró ta c h podaw ało się zaw sze jako źródło d a n e j w iadom ości, c z e rp a n e j z n a słu ch u . Oczywiście rów nież m iejscow ość, z k tó re j pochodziła. Do n a jle p szy c h w o w y m czasie n a le ż a ły in fo rm a c je zaczynające się o d słów : H a ro ld K in g donosi z M os­ kw y. B y ły rzeczow e i żywe, a k o re sp o n d e n t t e n p rze z p a rę la t pozostał n a sw y m stan ow isk u .

N a górze p ierw szej s tro n ic y (bywało ich 3— 4, gęsto zadru ko w an ych ) pisano ty tu ł: „D ziennik R ad io w y “, p o d k reśla ją c go, d atę i k o le jn y n u m e r w y d aw n ictw a. D ata b y ła obow iązująca dla całości in fo rm a c ji, chyba że b y ły jak ieś o d n iej w y ją tk i. N ap rzó d um ieszczało się zg ru p o w a n e w ia ­ domości w o je n n e — k o m u n ik a ty z fro n tów , w y s u w a ją c n a czoło n a jw a ż ­ n iejsz y w d an y m m om encie fro n t — n a s tę p n ie w iadom ości polityczne, in fo rm a c je sp ecjaln ie P olski dotyczące. N ie k ie d y z d a rz a ły się w iadom o­ ści z o s ta tn ie j chwili, n adchodzące w to k u red a g o w an ia i p isa n ia „D zien­ n ik a “ .

K a r tk i z n a słu c h e m p rzy n o siły m i w cześnie ran o łączniczki. Z w y k le do m ieszkan ia, czasem do lo k alu red ak cy jn eg o , zależnie o d u m ow y i m oż­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Opiekowała się nią jej córka Krysia (chodziła ze mną do szkoły powszechnej i średniej – dzisiaj śmiejemy się, że nigdy nikt na liście nas nie rozdzielił: Szewczyk

Ćwiczenia stretchingowe ujędrnią sylwetkę, ale warto pamiętać, że nie redukują masy i nie budują nadmiernej ilości tkanki tłuszczowej.. Stretching najwięcej korzyści

We wtorek zjawił się razem z Wujem Stach Markowski (z Poznania, sympatia Basi) i za- komunikował nam, że widział Tatusia, który żyje, tylko jest bardzo za- pracowany.. Podobno

Ewidencja tych zapasów (zboża i mąki) zaprowa- dzona została przez Referat Aprowizacji (w grubym zeszycie szkolnym) — na podstawie raportów spo- rządzonych przez

Jednakże w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na te paliwa, produkcją omawianych paliw zajęli się tak- że mniejsi przedsiębiorcy (najczęściej zajmujący się handlem

Wtedy złożyły się na jej program następujące wydarzenia artystyczne: wystawa malarstwa Andrzeja Bednarczyka, Piotra Korzeniowskiego i Witolda Stelmachniewicza w TPSP Pałac

Ważniejsze daty z dziejów okrętów, na których służył kmdr

Dywizjon Kontr- torpedowców w  składzie ORP „Błyskawica” (dowódca zespołu), ORP „Grom” i ORP „Burza” opuścił redę Oksywia i szykiem torowym skierował się