• Nie Znaleziono Wyników

Śmiertelna zgroza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Śmiertelna zgroza"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Mieke Bal

Śmiertelna zgroza

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (114), 95-115

2008

(2)

Prezentacje

Mieke BAL

/

Śm iertelna zgroza

L e m é ta p h o r iq u e a n cre l ’in v e n t io n c o n c e p tu e lle d a n s la c u ltu r e . D u fa it d e la m é ta p h o r e , là o ù le n e u f a b o n ­ d e , le p a s s é s u r a b o n d e .

Jud ith S ch lan ger (Stengers an d S c h la n g e r)1

S z c z e g ó ln ie p o ję ć fe ty s z y z m u o r a z i d e o lo g ii n ie da s ię p o p r o s tu p r z y sw o ić n ib y te o r e t y c z n y c h n a r z ę d z i d o ja k ie jś c h ir u r g ic z n e j o p e r a c ji n a b u r ż u a z y jn y m „ in n y m ”. W ła ś c iw e ic h u ż y c ie z a le ż y o d te g o , c z y je r o z u m ie m y jak o „ p o ję c ia k o n k r e t n e ”, c z y li u s y tu o w a ­ n e h is to r y c z n ie fig u r y n o s z ą c e w s o b ie ja k ą ś p o li t y c z ­ n ą n ie ś w ia d o m o ś ć . W.J.T. M itc h e ll

K iedy mówię, że na myśl o deszczu ogarnia m nie śm ierteln a zgroza2, nie m yślę tego dosłownie. N apraw dę naw et się wcale nie boję. C hcę tylko podkreślić m oją złość w zw iązku z pogodow ym sta n d ard em H o lan d ii, posługując się pew nym wy­ rażen iem zw anym zwykle m etaforą. M etafory są form am i posługiw ania się języ­ kiem , któ re są jakoś specyficzne w k ategoriach znaczeniow ych. Jak k o n k retn ie, to już stanow i przed m io t sporu, w który się nie chcę wdawać.

K iedy poeci używ ają m etafor, tw ierdzim y, że robią to, aby pow iedzieć coś n o ­ wego - albo „wypowiedzieć niew ypow iadalne” . D latego m etafory są poznawczo

1 „ M e ta fo r y k a z a k o tw ic z a p o j ę c io w ą in w e n c ję w k u ltu r z e . M e ta fo r z e z a w d z ię c z a m y , ż e ta m , g d z ie o b f itu j e n o w o ś ć , m a m y p r z e s z ło ś c i w n a d m ia r z e ” (p r z y p . tłu m .).

2 H o le n d e r s k ie w y r a ż e n ie ź le p r z e t łu m a c z o n e b r z m i „ a ls d e d o o d ”, d o s ło w n ie : „ ś m ie r t e l n y ” a lb o „ ś m ie r t e l n ie ”, k lis z a b a r d z o p o s p o lit a , o z n a c z a ją c a „ b a r d z o s ię

(3)

9

6

m ocniejsze od „n orm alnego” użycia języka. W swej pow ieści Le Vice-Consul au to r­ ka francuska, M a rg u e ritte D u ras, w kółko używa m etafor dla opisania tłu m u m ro ­ w iącego się w w ietn am sk im krajobrazie, w rodzaju: „S ur le ta lu s s’égrènent, en files in d ien n es, des ch ap elets de gens aux m ains n u e s” (175). W surow ym - m oż­ liw ie najdosłow niejszym - p rzekładzie znaczy to m niej więcej: „Po skarpie, jeden za drugim , idą różańce lu d z i o n agich ra m io n a c h ” . Cóż za okropny przekład! C za­ sow nik s’égrener używ any jest dla o kreślenia czynności p rz e b ie ra n ia jagód, jak i przesuw ania w palcach paciorków różańca. M ałe, identyczne elem enty, jeden przy drugim , jeden po drugim . M odlitwy, szept, bez końca: oto są, przynajm niej dla m nie, n ajprostsze skojarzenia k om binacji słów s’égrener i chapelets. Różańce ludzi: m ożem y to zobaczyć w w yobraźni. D ługie kolejki; jeden za d rugim ; w równej od­ ległości; liczni, system atyczni, anonim ow i. To m etaforyczne użycie języka p osia­ da niew ątpliw ą sem antyczną w artość dodatkow ą. M etafory poetyckie m ogą m ieć także afektyw ną w artość dodatkow ą: m ogą poruszać, dawać przyjem ność estetycz­ ną, naw et m ogą ran ić czyjeś uczucia. N a te m at owej kognityw nej w artości d o d at­ kowej opinie są zm ienne. I choć ja też m am swoje poglądy na te n te m at i rozw inę je później, nie chciałabym wchodzić w te n spór3. To, co m nie interesuje, tkw i gdzie­ kolw iek. N ie in te resu je m n ie treść czy adekw atność konk retn ej teorii, lecz p y ta­ nie: „Jak się układać z teo rią?”, w k tó ry m oba [słowa] „układać się z ” i „teo ria” są w zięte w zn aczen iu ogólnym . Jeśli korzystam z jakiejś k onkretnej teorii, żeby to p ytanie postaw ić, to jest to już - w ta k im stopniu, jak wybór tej k onkretnej teorii - pew ne stw ierdzenie dotyczące „teo rii” .

Śmiertelna zgroza na myśl o teorii

Choć liczba referentów w pro g ram ie sugeruje coś przeciw nego, zaproszenie na konferencję „Po co te o ria ” p rzyjęte było przez w ielu lu d z i am biw alentnie. „Co ja m am w spólnego z teorią? / Jestem przeciw teo rii / N ie w iem nic o te o rii” - to były trzy w aria n ty te m a tu „n ie” . Ale choć „n ie” pozostaw ało w tych reakcjach elem en­ tem stałym , rzekom e pow ody byw ały zm ienne. „Co ja m am w spólnego z teo rią?” w skazuje na to, że m ów iący n ie dostrzega żadnego „po co?” teorii. O dnosząc się do naszego zaproszenia uznaw ano, że te m at jest dobry do obgadania, jakkolw iek od­ pow iedź b rzm iała „n ie” . „N ie w iem n ic o te o rii” odnosi się do poczucia osobistych kw alifikacji, u znanych za n iep asu jące do tej konferencji. A „jestem przeciw teo­ r ii” zakłada czyjąś w iedzę o spraw ie, kto wszak, po rozw ażeniu „teo rii”, osądził ją negatyw nie. To w łaśnie są trzy dobre powody, żeby na nasze zaproszenie odpow ie­ dzieć „ tak ” i w ielu ta k w łaśnie, na szczęście, uczyniło.

Jedna z osób podała jeszcze in n ą m otyw ację dla swego „ n ie”: „Na myśl o teorii ogarnia m n ie śm ierteln a zgroza”. W ydało m i się to ciekawe i w yciągnęłam od tej

L ite r a tu r a n a te m a t m e ta fo r y je s t p o t ę ż n a . J e d e n k o n tr a st: P a u l R ic o e u r v ersu s B i a ła

M ito lo g ia D e r r id y (1 9 7 4 ). Z o b a c z te ż L a k o ff i J o h n s o n (1 9 8 0 ). J a s n e g o s tr e s z c z e n ie

(4)

osoby więcej inform acji. U znała ona teorię za w praw iającą w lęk, a tych, któ rzy ją upraw iają, za „tw ard zieli” budzących „zgrozę” . Teoria jest tru d n a , teoretyk m ówi żargonem , teoria u stala reguły, a zatem działa niczym fu n d am e n talizm . D latego tem at kon feren cji b u d ził „zgrozę”, a osoba, o której mowa, odczuw ała „śm iertelną zgrozę” . N a szczęście p o trafiliśm y przekonać tę osobę do czegoś przeciw nego: że to jej poglądy i odczucia są istotne, że n ie chodzi n am o ta k i sposób u k ła d an ia się z teorią, i że pow inna przyjechać i zobaczyć. Co uczyniła.

N iesp o d zia n k ą była w tych odpow iedziach nie ich negatyw ność, ale oczywi­ stość u zn a n ia jakiegoś ogólnego pojęcia „teo rii”, pew ne uogólnienie prom ow ał sam ty tu ł konferencji, nie w yszczególniając teorii, choć zarazem kw estionow ał je, pytając teorię „po co?” . Istn ie je na pozór jakieś ogólne ro zu m ien ie tego, czym „teo ria” jest. D la jednych teoria jest przeciw ieństw em (albo „in n y m ”) b ad a ń em ­ pirycznych; dla d ru g ich - prak ty k i; dla jeszcze innych - in te rp re tac ji. Jednym słowem - jeśli popraw nie in te rp re tu ję owych „in n y ch ” - bierze się ją, odpow ied­ nio, za dow olną, ab strakcyjną lub obiektyw ną. Ż aden z referentów nie m ów ił jed­ n ak na k o nferencji w te n sposób, a wszyscy opow iadali się w swoim teoretycznym dyskursie za taką czy in n ą postacią analizy em pirycznej, p rak ty k i oraz interpretacji.

Rzecz jasna, przez „teo rię” nie rozum ieliśm y p odobnie au to ry tarn ej, d ziała ją­ cej po d groźbą, regulacji tego, jak się pow inna zachowywać „prawdziw a n a u k a ” . C hodziło n am o coś, co Jo n a th a n C u ller nazywa „najw ygodniejszym o k reślen iem ”, a naw et ksywką, dla jakiejś p lą ta n in y w zajem nych oddziaływ ań in te rd y scy p lin ar­ nych perspektyw , któ re pochodzą z językoznaw stw a, b ad a ń literack ich , psycho­ analizy, fem inizm u, m ark sizm u , stru k tu ra liz m u , dek o n stru k cji, antropologii, so­ cjologii4. K iedy b ad a n ia literack ie pow ażniej niż kiedyś zainteresow ały się tym , co m ają do zaoferow ania te dyscypliny oraz perspektyw y teoretyczne, dyscypliny owe - na odw rót - zaczęły się b ardziej interesow ać tym , co n ad a je ich dyskursom c h a rak te r „ lite ra ck i” .

Ta in te rak cja m iędzy d yscyplinam i za p o śred n ictw em te o rii w yrasta p o n ad zwykłe zapożyczanie m etod, w coś innego; chodzi w niej o zasadniczo różną k o n ­ cepcję dyskursów naukow ych, w tym teorii. M iłe dla oka sym etryczne frazy, jak „śm ierć m etafory i m etafora śm ierci” lub, m niej m iłe, jak „retoryczna gram atyka- lizacja sem iologii i gram atyczna sem iotyzacja reto ry k i”, żeby się zabawić w grę słów w zorem de M ana, m ają n apraw dę pow ażne konsekw encje m etodologiczne. C hciałabym dowieść, że negatyw ne postaw y wobec teorii, któ re dają się zrozum ieć w k ategoriach indyw idualnych opowieści, w ynikają z pewnego zgeneralizow ane- go używ ania języka, k tóry określam jako m etaforyczny. To m n ie znów k ie ru je ku owem u pojm ow aniu m etafory, którym się tu posłużę w ch arak terze m etafory dla teorii-w -ogóle.

1·». o

P a trz J o n a th a n C u lle r , 1 9 8 8 , z w ła s z c z a L it e r a r y C riticism a n d the A m e r ic a n U n iv ersity , g d z ie a n a liz u je o n p r z e jr z y ś c ie e w o lu c je i n ie p o r o z u m i e n ia , k tó re w S ta n a c h d o p r o w a d z iły d o „ w o je n k u ltu r o w y c h ” (t e r m in G e r a ld a G r a ffa ), sk r ó to w o o k r e ś la n y c h ja k o „ P C ” . W ię c e j n a te n te m a t w d a ls z y m c ią g u .

(5)

98

Biorąc po d uwagę hybrydyczne losy tego pola, fakt, iż m etafora stanow i u lu ­ bione pojęcie w te o rii literatu ry , m ożna postrzegać jako w ynik historycznego p rzy ­ pad k u . W ywodzi się ono z klasycznej reto ry k i i należy w rów nym sto p n iu do dzie­ dziny praw a, lite ra tu ry i lingw istyki, jak i sem iotyki. T akie w ielodyscyplinow e podłoże czyni z pojęcia m etafory w łaściwą m etaforę „teo rii” tak iej, jak ją opisał Culler. Ten jego p o tencjał bierze się z tego sam ego źródła, co problem atyka - okreś­ lenie Isabelle S tengers - „pojęcia n om adycznego”. Słowo m etafora fig u ru je na w ędrow nych wozach w Grecji. Fakt te n uśw iadam ia n am jej „dosłow ne” znacze­ nie ruchliw ości i przem ieszczenia, i odbija położenie tego pojęcia pom iędzy dys­ cyplinam i, ośw ietlone pożytecznym św iatłem samej idei przenoszenia domowego dobytku. C hciałabym wykorzystać ów historyczny przypadek, że m etafora stan o ­ wi uprzyw ilejow ane pojęcie teo rii literatu ry , podczas gdy w szędzie indziej się jej „po p ro stu używ a”, na in n y m znow u poziom ie m etaforyczności, jako arg u m e n tu określającego perspektyw ę te o rii (literatury) w obrębie naukow ych i, do pewnego stopnia, społecznych zajść sensu largo.

Ż eby było jasne: p rzez m e tafo rę ro zu m iem p o d sta w ien ie jednego te rm in u w m iejsce innego. Ten nowy m etaforyczny te rm in ustanaw ia podobieństw o m ię­ dzy obydwom a na podstaw ie tej różnicy, k tóra stanow i g ru n t podstaw ienia. Pod­ staw ienie to jest w jakiś sposób znaczące. Często nowy te rm in wydobywa na świa­ tło dzienne nowe, nieoczekiw ane znaczenia. Ale nie jest to wcale konieczne. Jest tak w w ypadku różańców D uras; a w w ypadku w yrażenia „śm iertelna zgroza” nie. Teorie m etafory różnią się w sposobie odgraniczania i opisyw ania znaczeń, które się zastępuje, dodaje oraz - dodałabym - zam azuje. W edług jednych, zastęp u je się tylko słowa; w edług innych, całe kontek sty odniesienia. C hcę to odrobinę uszcze­ gółowić i skupię się na n a r r a c j a c h w noszonych przez metafory.

Pogląd, że m etafory pozw alają n am coś pozyskać, jest generaln ie nie do utrzy ­ m ania. Często używa się m etafor z in te le k tu aln eg o lenistw a albo w rozm aitych celach. H olenderskie, uczniow skie, żargonow e cool na w szystko, co jest pozytywne, zw alnia m ówiącego z konieczności w yszczególnienia, co jest takie pozytywne. To m etafora, gdyż podstaw ia odczucie dotykowe - z d ziedziny te m p e ra tu r - zam iast owej odm iennej dziedziny, k tóra pozostaje niew yszczególniona i zm ienna, cho­ ciaż nie daje się odnieść do niczego poza te m p eratu rą . Zysk polega na tym , że osoba m ów iąca w skazuje, że on lub ona należy do pewnej gru p y - grupy, w ew nątrz której m etafora ta jest sam a przez się zrozum iała. Z atem jej znaczenie jest p o ­ dwójne: oznacza pozytyw ną ocenę i tożsam ość grupow ą. Z naczenie „dosłow ne” - pow iedzm y - świeżej te m p e ra tu ry w ycofuje się w m rok.

N aw et skrótów da się użyć jako m etafor. D aw no te m u m u siała m się zastan o ­ wić, żeby zrozum ieć skrót „ P C ” . Jeszcze zan im te n skrót przyjął się na określenie osobistego k o m p u te ra (Personal C o m p u ter), m oje ro m anistyczne studia pow odo­ wały, że n ajp ierw przychodziła m i do głowy „P arti C o m m u n iste”, a dopiero w d ru ­ giej kolejności „P olitically C o rrec t” . N ie, żebym n i e w i e d z i a ł a , co to z n a­ czy; ale m ia ła m opór wobec zbiorowej tożsam ości. W olałam raczej tkw ić we fran- cuszczyźnie niż odczuwać śm ierteln ą zgrozę wobec PC. W iem , że trochę odstaję.

(6)

N ie ta k daw no - w m oich n ajintensyw niejszych la tac h am erykańskich - „popraw ­ ność p o lity cz n a” była czym ś dobrym ; oznaczała, że bierzesz p o d uwagę kobiety i m niejszości, decydując o ta k ich spraw ach, jak w yznaczanie zad ań czy treści k u r­ su. T erm in nie został jeszcze przyw łaszczony przez przeciw ników podobnych wzglę­ dów. W tym pub liczn y m w ykładzie w trak cie m oich sta ra ń o za tru d n ie n ie w k ate­ drze teo rii literatury, pro p o n u jąc w łasną klasyfikację w zakresie b ad a ń kobiecych w obrębie sztuki, chciałabym ustanow ić jakiś zw iązek m iędzy „teo rią”, w szcze­ gólności te o rią literatu ry , owym m etaforycznym w yrażeniem „śm iertelna zgroza” oraz pro b lem em „ P C ” . In n y m i słowy, jak się m ają w zajem do siebie b ad a n ia i spo­ łeczeństwo. I chcę skonstruow ać mój wywód wokół pojęcia m etafory.

M etafory jako narracje

K ilka lat tem u m iałam ten przywilej, że zdarzyło m i się krótko współpracować z fizyczką i filozofką nauki, Evelyn Fox Keller. Keller napisała dwa studia dotyczą­ ce pow iązania m iędzy językiem a nauką. Pierwsze dotyczyło sposobu przedstaw ia­ nia szerszej publiczności wynalazków naukow ych oraz idei. Jedno stu d iu m zogni­ skowało się na słowie „tajem nica” jak w zwrocie „tajem nica życia”. D rugie stu d iu m dotyczyło języka, poprzez który biologia wciąż rozbudowywała teorię ewolucji. W cen­ tru m tej pracy znajdow ało się pojęcie „ryw alizacji”, tradycyjnie odnoszone do „wal­ ki o b y t” i „przetrw ania najlepiej przystosow anych”. Ceną, jaką przyszło zapłacić za skupianie się na rywalizacji, było niezw racanie uwagi na w spółpracę, elem ent w oczywisty sposób niezbędny do płciowej reprodukcji organizmów. N ie trzeba być biologiem , żeby dostrzec, iż owo uprzyw ilejow anie jednego te rm in u kosztem d ru ­ giego m a potencjalne konsekwencje dla dalszego rozw oju samej teorii.

W stu d iu m pierw szym pytanie dotyczyło użycia m etafor, o których wciąż ktoś może powiedzieć, że są „niew inne”, że to „tylko język” - retoryka. Przecież drugie stu d iu m zadem onstrow ało, że języka nie m ożna w rzeczywistości oddzielić od sa­ mej teorii naukow ej i że dzięki tej możliwości wpływa on faktycznie na te obserwa­ cje i m anipulacje, które um ożliw ia teoria. S koncentruję się na pierw szym studium . D otyczyło ono dyskursu, którym posługiw ali się odkrywcy DNA, aby publicznie zaprezentow ać wagę swych badań. D yskurs ów pełen był słów niosących ze sobą długą tradycję. Tak więc m olekuła inicjalna nazw ana została m olekułą-m atką, a do n atu ry odnoszono się wciąż jak do kobiety; nieznanym , które projekt ten usiłował zrozum ieć, była „tajem nica życia”, to ją należało odnaleźć, o ile to konieczne, z uży­ ciem przem ocy (Keller 1989). I Keller in te rp re tu je ten dyskurs następująco:

A g d y sp y ta m y , c z y ją t a j e m n ic ą b y ło w u j ę c iu h is to r y c z n y m ż y c ie , i w o b e c k o g o s t a n o w i­ ło o n o ta j e m n ic ę , o d p o w ie d ź je s t jasn a : Z y c ie p o s tr z e g a n o tr a d y c y jn ie ja k o ta j e m n ic ę k o b ie t , ta j e m n ic ę p r z e d m ę ż c z y z n a m i. D z ię k i ic h z d o ln o ś c i r o d z e n ia d z ie c i, to w ła ś ­ n ie k o b ie t y p o s tr z e g a n o ja k o d z ie r ż ą c e ta j e m n ic ę ż y c ia . (4)

Tu ograniczam się tylko do jednego asp ek tu tego dyskursu: asp ek tu m etafo­ rycznego. C hcę skupić się na m etaforze tkw iącej w słowie tajem n ica, brzm iącym

66

(7)

00

1

zbyt pospolicie i zw yczajnie. Choć słowo ta jem n ica w k o m b in a cji z życiem czy n a tu rą rzeczyw iście staw ało się całk iem zw yczajne - zw yczajne jak w yrażenie „śm iertelna zgroza” - słowo to jest tu ta j, potw ierdzam , m etaforyczne. Bo za stę p u ­ je ono coś innego, nie pojedynczy te rm in , lecz - jak udow odnię - pew ną opowieść. Ta różnica m iędzy n im a stanow iącym ekw iw alent pospolitym słowem „n iez n an y ” m oże być subtelna, ale jest relew antna.

Co jest n ieznane, jak sugeruje p rzed ro stek przeczący, m oże być poznane. P od­ m io tem owego pozn an ia jest badacz. Co jest tajem nicą, też m oże być poznane. Ale tu ta j p o d m io tem jest n ie z u p e łn ie badacz. Słowo „taje m n ic a” im p lik u je pew ne d ziałanie [action], a zatem p odm iot zakazujący. Jeśli m am y tajem nicę, to ktoś jej strzeże. W pasow uje się to w siatkę języka nacechow anego genderow o [rendered], w k tórym n a tu rę i życie uczyniono isto tam i żeńskim i. O raz im p lik u je opowieść, w której u ta jn ie n ie stanow i pew ien akt. „Tajem nica” - jako m etafora dla n ie zn a­ nego - ustanaw ia pew ną opozycję pom iędzy dwom a podm iotam i: badaczem , k tó ­ ry chce poznać tajem n icę oraz „k o b ietą”, która odm awia jej w yjaw ienia. Opozycję tę łatw o obrócić m ożna we wrogość, jak to ukazuje dobrze znana m etafora F ra n ci­ sa Bacona, k tó ry chciał n a tu rę rozciągać kołem dla wydobycia jej tajem nic.

Lecz owo genderow e nacechow anie niezn an eg o idzie w p arze z d ru g im aspek­ tem słowa „ ta je m n ic a ” o całkow icie o d m ie n n y m ch a rak te rz e. T ajem nica, któ ra m u si zostać w ydobyta na jaw, zak ład a proces, w k tó ry m owo w ydobyw anie ma m iejsce. Seria w ydarzeń zaangażow anych w tym p rocesie daje się p otraktow ać jako n arrac ja. N arra cja ta opow iadana jest przez „u ży tk o w n ik a” m etafory. N a r­ racja ta jest p odm iotow a w ścisłym sensie w ypływ ania od pew nego p o d m io tu . Słowo nasze [czyli „ ta je m n ic a ” - K.K.] w ypow iada n a rra c ję w w ersji - z p e rsp e k ­ tywy - p o d m io tu „niew ied zy ”, k tó ry czuje się w ykluczony p rzez b ra k w iedzy i dośw iadcza tego jako pew nego d zia ła n ia [action] ze stro n y „w tajem niczonego”

[insider] p o d m io tu w iedzy i zakazu. T am ten p o d m io t jest p rze ciw n ik ie m n a rr a ­

tora. Taka in te rp re ta c ja m e tafo ry jako m in i-n a rra c ji dostarcza w glądu n ie w to, co m ów iący „m a na m y śli”, ale w coś, co pew na w spólnota k u ltu ro w a tra k tu je jako m ożliw e do przyjęcia in te rp re ta c je ; na tyle do przyjęcia, że n ie tra k tu je się ich w cale jako m e tafo ry cz n e5.

O statnio w p ad łam na p odobny p rzy p a d ek w przygotow yw anym specjalnym w ydaniu czasopism a „S em eia” pośw ięconym zw iązkom m etafor w ojennych z ko­ biecym i. I tutaj niepodejrzew any m etaforyczny ch arak ter zwykłych term inów wnosi pew ną upodm iotow ioną n arrację, która pozostaje niezauw ażona (N iditch, 1993). Choć w tym w ypadku teksty wywodzą się z k u ltu ry starożytnej, a więc innej niż nasza, autorzy zad b ali o to, aby n ie rzutow ać anach ro n iczn ie w spółczesnych n o rm w przeszłość. Sprawa jest w pew ien sposób złożona, ale zasługuje na konieczne w yjaśnienie, bo dotyczy dylem atu, na który n atykam y się cały czas. P roblem tkw i w p y ta n iu , czy na Środkow ym W schodzie w starożytności było do pom yślenia coś

M e ta fo r a t a j e m n ic z o ś c i m a z n a c z n ie s z e r s z e p o d ło ż e n iż to , k tó re tu m o g ę p r z y w o ła ć . Z o b . K e lle r (1 9 8 6 ) i K itta y (1 9 8 4 ).

(8)

takiego, jak w ojna spraw iedliw a i czy w zw iązku z tym gwałt m ógł być pew ną p ra k ­ tyką do przyjęcia.

A utorka, Susan N id itc h , zm aga się z tą tru d n o ścią polegającą na tym , że n o r­ m y etyczne różnią się stosownie do m iejsca i czasu, podczas kied y język, którym piszem y o innych k u ltu ra c h , także jest zw iązany z m iejscem i czasem . W tym k o n ­ tekście podnosi ona kw estię, czy „wojna spraw iedliw a” - a w b ib lijn y m kontekście „święta w ojna” - jest m ożliw a i jeśli tak, to czy w takiej w ojnie prak ty k a zwana przez nas gw ałtem m oże m ieć m iejsce, czy nie. Pisze ona zatem o bib lijn ej K się­ dze Liczb:

O c z y w iś c ie z n ie w a la n ie w r o g a (L b 2 0 , 11) i p r z y m u s z a n ie je g o k o b ie t d o m a łż e ń s tw a s ta n o w ią k a te g o r ie p e w n e g o o p r e s y w n e g o r e ż y m u , tr u d n e d o w y o b r a ż e n ia p o d h a s łe m c z e g o ś s p r a w ie d liw e g o . ( N id it c h 1 9 9 3 :4 2 )

N ie chodzi m i tu ta j o re z u lta ty jej refleksji. In teresu je m n ie po pierw sze, poję­ cie „opresywnego reży m u ” . Słowo „opresyw ny” jest an a chroniczne wobec b a d a n e ­ go p rze d m io tu - Księgi Liczb - a staw ką opisyw anej w alki jest wrogość wobec k raju , a nie b ra k zgody na praw a człow ieka w obrębie N arodów Zjednoczonych czy coś w tym rodzaju. K ontekst, w jakim pisane były słowa N id itc h , nad aje tem u pojęciu w ielką trafność: czytałam jej arty k u ł w czasie przygotow ań do w ojny w Z a­ toce, kiedy kw alifikacja „opresyw ny reżym ” w sposób praw ie n ie u n ik n io n y odno­ siła się do Saddam a H u sseina. In n y m i słowy, kw alifikacja ta m iała precyzyjne znaczenie, obejm ujące m oralne echa oraz jakiś w yobraźniow y obrazowy rezonans treści codziennie sączonych przez telew izję - coś jakby obraz senny. Poza św iado­ m ością au to rk i i czytelników kw alifikacja ta staje się w te n sposób m etaforyczna. Staje się m etaforą, poprzez k tó rą zachodnia teraźniejszość wraz ze swymi n o rm a ­ m i i w artościam i w pada w przeszłość Środkowego W schodu i dzieje się to w a rty ­ kule, d okładnie w tym sam ym zd an iu , w którym po d ejm u je się jaw ną próbę u n ik ­ nięcia podobnych anachronizm ów .

N ie jest to jednak dla m n ie główny p u n k t. M nie zajm uje w tym zd a n iu to, że w owej próbie coś ulega przem ieszczeniu, jakaś kw alifikacja gw ałtu rów nie - p o ­ w iedzm y sobie - anach ro n iczn a. W olą a u to rk i było, aby u n ik n ą ć tego te rm in u z pow odu jego anach ro n izm u , a tryb przyzwalający, w ja k im występowała kw alifi­ kacja „opresywny reżym ”, m iała w zam yśle pom óc dokonać tego u n ik u . „P rzym u­ szanie jego kobiet do m ałżeństw a” stanow i próbę un ik n ięcia przez N id itc h tego anachronizm u. N ie chce ona nazwać tego d ziałania gw ałtem , bo - jak dowodzi - w k u ltu rz e, o której mowa, ta k tego nie postrzegano. N aw et jeśli takiej w ojny nie m ożna nazw ać spraw iedliw ą, b ran ie kobiet jest akceptow alne kulturow o i z tego w zględu nie m oże być nazw ane gw ałtem . Jest to n iezaprzeczalnie w ażki argum ent. Z w yjątkiem jednego aspektu.

W antropologii kulturow ej m ożna by nazwać to stanow isko relatyw istycznym ; niezbyt szczęśliwa alternatyw a dla etnocentryzm u. Ten ak adem icki dylem at tow a­ rzyszył n am przez w iększą część tego stulecia w n au k a ch hum anisty czn y ch i spo­ łecznych. M a on ścisły odpow iednik w społecznym i politycznym dylem acie mo-

10

1

(9)

10

2

ralizm versus relatyw izm (albo „to leran cja”); n arzu cen ie czyichś n o rm versus ak­ ceptacja n o rm innych, naw et jeśli te ostatnie postrzegane są jako „opresyw ne” . C hciałabym przy n ajm n iej spróbow ać naruszyć te n dylem at.

N id itc h zastępuje „gw ałt” „przym uszaniem do m ałżeństw a”; gdzie indziej dzia­ łanie to nazw ane jest kradzieżą żon. Jako zjaw isko k ulturow e jest to w pew nych k u ltu ra c h akceptow ane, traktow ane jako zw yczajne i spotykane w stu d iac h a n tro ­ pologicznych oraz historycznych. Z g adzam się z N id itc h , że „gw ałt” stanow i te r ­ m in zaciem niający, k tó rem u nie udaje się dotrzeć do kulturow ego sta tu su samego zdarzenia. Rów nie bezcelowe w ydaje się oskarżanie k u ltu ry b ib lijn ej, trzy tysiące lat po fakcie, o łam anie praw człowieka i polepszanie sobie sam opoczucia z pow o­ du naszych w łasnych zachow ań. Lecz alternatyw a jest dla m nie nie do przyjęcia. Raczej - ze św iadom ością i rozpoznaniem tego, że sam te rm in jest „nasz” i prow a­ dzi do w ielu n iep o ro z u m ie ń w k u ltu rz e, w której żyję - w olałabym bliżej przy j­ rzeć się owem u kontestow anem u term inow i „gw ałt”. In n y m i słowy, p ragnę s k o n ­ f r o n t o w a ć s i ę z tym zjaw iskiem za pośrednictw em słowa, którego byśm y użyli, gdybyśm y m ieli mówić „etnocentrycznie”, i zobaczyć, co się stanie. Ta ko n ­ frontacja, ta kolizja, m ogłaby być najb ard ziej prod u k ty w n ą postaw ą wobec owego dylem atu. O dpow iada ona czem uś, co G erald G raff w swej ostatniej książce doty­ czącej A m erykańskiego syndrom u PC nazywa „uczeniem konflik tó w ” (1992).

A więc słowo „gw ałt”. Tego słowa używa się o wiele częściej jako rzeczow nika niż jako czasow nika - oto m oje pierw sze zm artw ienie. Jest to jeden z tych rze­ czowników, które im p lik u ją pew ną opowieść [story]6. Tutaj pragnę dowieść, że po pierw sze, sam o słowo „gw ałt” jest m etaforą, która zaciem nia opowieść przez sie­ bie im plikow aną, oraz po drugie, że owo zaciem n ian ie lokuje nas d okładnie po ­ środku dylem atu, k tó ry m u si być przekroczony.

Gwałt - działanie, dla którego używ am y tego te rm in u : d ziałanie seksualnego zaw łaszczenia innego p o d m io tu bez jej zgody - m a różne znaczenia w różnych czasach i k u ltu ra ch . Jego znaczenie zależy od sta tu su , w szczególności kobiet w re­ lacji do m ężczyzn, także sta tu su indyw idualnego p o d m io tu w sto su n k u do w spól­ noty oraz jej organizacji jurydycznej. Jest do pom yślenia, że działanie, o którym mowa, jako gwałt in te rp re tu je pew na część branej p o d uwagę kultury, a wcale nie in te rp re tu je go ta k inna część. K u ltu ry różniące się od „naszych” - coraz tru d n ie j­ sze staje się używ anie słów „m y” i nasze” w tym kontekście - z pew nego dystansu spraw iają w rażenie b ardziej hom ogenicznych i b ardziej spójnych niż praw dopo­ dobnie są. Ta zawodna wizja jest w łaśnie podstaw ą etnocentryzm u. S kądinąd stw ier­ dzam , że w łonie każdej wspólnoty, dużej lub m ałej, dawnej lub w spółczesnej, d a­ lekiej lu b bliskiej, różnice rosną w raz z przy b liżan iem się tego, kto patrzy. Jest to, zw róćcie uwagę, stw ierdzenie w ym odelow ane w o p arc iu o m oją w łasną k u ltu rę i m ogłoby się objawić jako etnocentryczne; ale jest to stw ierdzenie stru k tu ra ln e , nie sem antyczne i w tym tkw i istotna różnica. M oje stw ierdzenie odnosi się zara­

6 Tej k w e s t ii p o ś w ię c iła m p o p r z e d n i w y k ła d in a u g u r a c y j n y (1 9 8 8 ). T ez a tam r o z w in ię ta u k a z a ła s ię w le k k o z m ie n io n e j p o s ta c i p o a n g ie ls k u (1 9 9 1 :6 0 -9 3 ).

(10)

zem do znaczenia słów i pojęć. Gwałt im p lik u je pew ne w ydarzenie, o ile nie całą opowieść, z pew ną liczbą epizodów. Jest to słowo, które, w edle fo rm u ły B arbary Johnson, zaw iera „różnicę w sobie”, w ew nętrzną podzielność (1987; 1988).

U kucie rzeczow nika wychodzącego od czasow nika - n om inalizacja - spraw ia, że jest to pojęcie poddające się analizie i dyskusji. W tym jest zysk. Ale jest i stra ­ ta. Z naszego zasięgu trac im y czynny c h a ra k te r referen ta , n arrac ję obejm ującą działanie, im plikujące podm iotow ości zaangażow anych agensów 7. W raz z pod m io ­ tem działan ia znika zarazem odpow iedzialność za to działan ie - razem z odpow ie­ dzialnością, która m a specyficzne k ulturow e znaczenie w zależności od statusu, jaki m a w k u ltu rz e dana jednostka. W za m ia n za to cała ta narracja pozostaje je­ dynie pew ną im plikacją, opuszczaną faktycznie w owym skrócie, k tó ry stanow i rzeczow nik. P odm iot posługujący się tym słowem jest, pow iedzm y tak, n a rra to ­ rem owej opow ieści [story]. P o d m io t, któ reg o w id ze n ie im p lik u je sam o słowo

[„gw ałt”], jest jego zogniskow aniem . M am y te d y aktorów. Proces, w k tó ry m te w szystkie p ostaci w chodzą w interakcję, fabuła, jest dynam iczny: dotyczy zm iany. To w szystko tracim y, kiedy rzeczow nika używa się w m iejsce czasow nika, który spow odowałby konieczność nazw ania tych postaci.

Owe aspekty m ogą być przyw rócone w idzeniu przez pew ną n arrac y jn ą analizę rzeczow nika. N arratologiczna analiza te rm in u „gw ałt” nie jest skom plikow ana, choć niepozbaw iona dw uznaczności. M usim y ustalić n arrato ra. P odm iot działa­ nia, gw ałciciel, m u si być w ym ieniony. N astęp n ie m am y podm iot, na którego ciele dokonuje się owego d ziałania, u którego pow oduje ono zm ianę. N am ysł n a d n a tu ­ rą i ro zm iaram i tej zm iany zapew nia pew ną ilość uwagi, której nie uw alnia rze­ czow nik. N astęp n ie , kto jest tym ogniskującym [narrację]? Czy to gwałciciel, k tó ­ ry najch ętn iej nazw ałby swoje d ziałanie czym ś innym , czy zgwałcona, ofiara do­ św iadczająca owego działania. A m oże jest n im n arrato r, a jeżeli tak, czy ów agens id e n ty fik u je się z jed n ą z tych pozycji, czy z obydw iem a? Tego rzeczow nik nie powie, i ja nie chcę odpow iedzieć na to pytanie w żad en ogólny sposób. Sprawa polega na po staw ien iu go. R ealizacja owej narracy jn ej podw ójności w ydaje się bardziej p roduktyw na niż bezrefleksyjny wybór jednej z m ożliw ych odpow iedzi. To przecież robi N id itc h , pośpiesznie p rzyjm ując opis, który uznaje za lepiej do­ pasow any do k u ltu ry starożytnej. Taki relatyw izm jest faktycznie wyższościowy. Bo jeżeli tra k tu je m y in n e k u ltu ry rów nie pow ażnie, jak w łasną, wówczas zjaw i­ sko, o jakim mowa, zasługuje przy n ajm n iej na ro zpoznanie jako pew ne zdarzenie z „różnicą w sobie”, z w ew nętrzną podzielnością, jaką jasno w skazuje ta szybka analiza narratologiczna.

„G w ałt”, ów na oko prosty i jasny rzeczow nik, m oże więc być postrzegany jako m etafora gram atyczna: te rm in zastępujący inny. Jest to p rzypadek m etaforyzacji gram atyki; poza tym ta k sam o, jak „taje m n ic a” Keller, nie zastęp u je on innego

7 T en p u n k t b y ł p r z e d m io te m e n tu z j a s ty c z n y c h w y w o d ó w G u n th e r a K r e ssa i R o b e r ta H o d g e ’a (1 9 7 9 ). Z w d z ię c z n o ś c ią w y k o r z y sta ła m ic h p o g lą d y w m o jej a n a li z ie K sięg i

S ę d z ió w (1 9 8 8 a ).

10

(11)

10

4

te rm in u , lecz pew ną całościową n arrację. Tym w yrażeniem zastępow anym i za­ kryw anym , zasłanianym , jest opowieść z kilkom a agensam i, rozm aitością in te r­ p reta cji oraz zróżnicow aniem dośw iadczenia. Co dla jednego jest seksem , k ra ­ dzieżą lub praw nym przyw łaszczeniem , dla drugiego wciąż m oże być gw ałtem na integralności p o d m io tu - akceptow anym przez k u ltu rę albo nie; ale kim , wobec tego, j e s t ta k u ltu ra? Taka analiza i ro zpoznanie n a rra c ji oraz znaczeń p o d m io ­ towych, któ re one za sobą pociągają, rozbija na koniec ów ak adem icki jak i spo­ łeczny dylem at m iędzy etnocentryzm em a relatyw izm em .

P orów nanie tego p rzy p a d k u z m etafo rą przedstaw iającą lu d z i jako paciorki różańca ujaw nia u derzającą różnicę. We fragm encie z D u ra s m etafora dostarczała o w iele więcej znaczeń niż jakikolw iek „dosłow ny” opis. Tutaj też m ożliw a jest pew na w ielość znaczeń. Tutaj przecież m etafora dostarcza owych znaczeń tylko wtedy, gdy tra k tu je się ją jako taką. In n y m i słowy, sam o p o j ę c i e m etafory w ytw arza pozn an ie [produces the insights]. I to znów nas zaw raca do pojęć, owych teo rii w m in iatu rze .

Pojęcie „m e ta fo ry” i m etafora „pojęcia”

M etafory n ie są m ętnym i, poetyckim i dziw actw am i lu b ozdobnikam i, ale po d ­ staw owym i form am i języka o niezbędnej fu n k cji poznaw czej, stanow iącej d oda­ tek do lepiej rozpoznanych fu n k cji afektyw nych i estetycznych8. N ajp ierw niech m i będzie w olno w skazać, czem u sensowne jest trak to w an ie pojęć teoretycznych jako m etafor. M etafory m ają swoje trzy aspekty. Po pierw sze, zastęp u ją coś czymś innym . To zastąp ien ie ustanaw ia podobieństw o m iędzy dwoma w yrażeniam i. Jest ono znaczące, bo nowy te rm in ośw ietla coś w znaczeniu te rm in u pierw szego lu b - przeciw nie - coś zaciem nia. D ru g i te rm in m usi się różnić od pierw szego, w prow a­ dzając jakiś nowy, różny sk ła d n ik czy perspektyw ę. R ów nocześnie m etafora m usi być zrozum iała, akceptow alna sem iotycznie. M u sim y um ieć połączyć te n nowy składnik czy perspektyw ę ze starym term in em . D latego konieczny jest pew ien sto­ p ie ń podobieństw a. P odobieństw o to nie m u si leżeć w znaczeniach sam ego te rm i­ n u, ale m oże być zaw arte w odpow iednich k o n te k sta ch obu term inów . K om bina­ cja podobieństw a i różnicy działa na rzecz now ej, tw órczej, inform acyjnej n a d ­ w yżki m etafory. Ta nadw yżka m a kluczow e znaczenie dla pojęć, bo poprzez użycie pojęć badacz m a z założenia uczyć się czegoś nowego o przedm iotach.

Po d rugie, m etafory przem ieszczają znaczenia, p rzekierow ują je ku czem uś in n em u , na przy k ład ze zdarzeń na p odm iot n adający im znaczenie w pew nej im- plicytnej narracji. To kierow anie czyni z m etafory potężne n arzędzie heurystycz­ ne. Za p o średnictw em takiego p o ru szan ia „soczew kam i” w szelkie odm iany n iew i­ dzianych i n iep rzew idzianych aspektów pierw szego te rm in u w ychodzą na jaw. Ten

M im o m ej w c z e ś n ie js z e j n ie c h ę c i w o b e c sp o r u o ja k ą ś k o n k r e tn ą te o r ię m e ta fo r y m u s z ę s ię o p o w ie d z ie ć za ty m k o n k r e t n y m p o g lą d e m : m e ta fo r y n a p r a w d ę m a ją is t o t n ą w a r to ść p o z n a w c z ą .

(12)

„zasięg” m etafory jest b ardzo w ażny dla pojęć. U m ożliw ia im w raz z nadw yżką inform acyjną tw orzenie pew nej kontekstow ej sieci dla obiektu. Po trzecie, m e ta ­ fory oferują pew ien d rugi dyskurs, w obrębie którego m oże być um ieszczony pierw ­ szy te rm in . W id zen ie lu d z k ic h m as na podob ień stw o różańcow ych p aciorków w prow adza pew ną ram ę religijną, w tym w ypadku katolicką, która obejm uje wszel­ kiego ro d za ju p y tan ia dotyczące ubóstw a w A zji i konieczności, żeby coś z tym zrobić - jak i sam sposób zrobienia tego, kw estię m iłosierdzia, pojęcia ta k głęboko religijnego. Tak sam o jak „śm ierteln a zgroza”, lecz o drobinę m niej niew innie, m etafora ta doprow adza dwa dyskursy i dwa kon tek sty o dniesienia do kolizji. Ten aspekt najlepiej nazw ać ram ą [framing]. D la pojęć, w szczególności dla tych nom a- dycznych pojęć, któ re b u d u ją k ru ch e podstaw y kształcenia interdyscyplinarnego, owa ram a m ogłaby się z pow odzeniem okazać kluczow a.

Owa standardow a teoria m etafory, któ ra zam ienia się - w swoich am bicjach nad aw an ia p o jęciom p ostaci - zarazem w pew ną epistem ologię, stanow i swego ro d zaju „teorię reflektora szperacza”. Z ostała pom yślana nie tyle jako przew idy­ w anie, w yjaśnianie czy uogólnianie, ale - p rzeciw nie - jako w yszczególnianie, analizow anie, w yrabianie oka na różnice. Różnice m iędzy p rz e d m io ta m i i różnice m iędzy asp ek tam i pojęcia jako m etafory: różnice w ew nętrzne.

Pojęcia, w edle filozofki n au k i, Isabelle S tengers, służą do organizow ania pew ­ nego zbioru zjaw isk, określają istotne kw estie, które należy tym zjaw iskom p o sta­ wić, i określają znaczenie m ożliw ych do przep ro w ad zen ia na n ic h obserw acji9. W tym sensie pojęcia są te o riam i i stąd m ożna je oceniać jak teorie. Z godnie z ta ­ kim podsum ow aniem standardow ych p ro ce d u r oceny te o rii naukow ych, jakie p o ­ daje T h o m as K uhn w swoim artykule Objectivity, Value Judgment, and Theory Cho­

ice [O biektyw izm , ocena w artości i wybór teo rii], podobne oceny k ie ru ją się stan ­

dardow ym zbiorem norm . Teoria użyteczna jest ścisła, zw arta, m a szeroki zasięg, jest p rosta i p roduktyw na (1986). Owe n o rm y nie są do końca pozbaw ione dw u­ znaczności, ale jako reguły spod kciuka służą sw em u celowi dość zadow alająco. Pojęcia m ożna sądzić w edług tych sam ych norm .

Lecz, jak pow iedziałam w cześniej, pojęcia są nie tylko teoriam i, ale rów nież m etaforam i. A m etafory m ogą dać in te le k tu aln y zysk, kiedy podnoszą nowe kw e­ stie i sugerują nowe perspektyw y. M ogą rów nież powodować stratę, k iedy są te m a­ tycznie zam ykające i sem antycznie płynne. Tak w łaśnie było w w ypadku m etafor „tajem n icy ” i „gw ałtu”, które w ym agały analizy pozw alającej przyw rócić im p rze­ słonięte znaczenia. To sam o m oże się przydarzyć z pojęciam i. I one są także p o ­ d atn e albo na przesłonięcie, albo na w yśw ietlenie za p o średnictw em ich m etafo­ rycznej pracy. Pojęcia są produktyw ne, bo - w edług Stengers - w noszą p orządek i znaczenie w świat zjaw isk i czynią je „podatnym i na p y ta n ia ” . Ale pojęcia ogra­ niczają, czasem są płynne, stanow iąc opozycję określenia tego, co jest. Pojęcia są

S t e n g e r s (1 9 8 7 :1 1 ): „ U n te l c o n c e p t a e n e f f e t p o u r v o c a tio n d ’ o r g a n i s e r u n e n s e m b le d e p h é n o m è n e s , d e d é fin ir le s q u e s tio n s p e r tin e n t s à so n s u je t e t le s e n s d e s o b s e r v a t io n s q u i p e u v e n t y e f f e c t u é e s ” .

S

O

(13)

9

0

1

nie tylko teo riam i, ale trzeba je też osądzać jako m etafory, jeśli m am y w ydobyć te aspekty na św iatło dzienne.

P rzykład stanow i gram atyczna kategoria „głosu” [„voice”] 10. T erm in te n odno­ si się do w ypow iadającego pew ną w ypowiedź, im plicytnego lub eksplicytnego, „ja”, które - jak się zakłada - m ów i, oraz do formy, któ rą posługuje się te n m ów iący podm iot. W pierw szej chw ili pojęcie to jest pom ocne; na przy k ład w analizie n a r­ racji skłania analizującego do postaw ienia pytania: „kto m ów i?”. Jest to p roblem odpow iedzialności za znaczenia zaproponow ane czytelnikow i lu b słuchaczow i. W p o rów naniu z klasyczną sem antyką stru k tu ralisty c zn ą oraz te o riam i n arracy j­ nym i z niej w yw iedzionym i, gdzie znaczenia w idziano jako abstrakcyjne jed n o st­ ki, k tóre nie odnosiły się do m ówiącego po d m io tu , a więc i nie oddziaływ ały na niego, jest to duży krok naprzód. Pojęcie to jest rów nież ścisłe, bo w rzeczyw isto­ ści m am y zawsze jakiś p odm iot mowy, naw et jeśli ów p odm iot nie jest sam i jest w ew nętrznie podzielony. I pojęcie to jest produktyw ne, bo zachęca do zadaw ania dalszych istotnych pytań. Ale jest ono zarazem k o n tr-produktyw ne. Jest n iep rzy ­ datne, kiedy n ie dostrzega się jego aspektów m etaforycznych, choć ono je wciąż niesie ze sobą: te n „sens p o toczny”, znaczenia oczywiste sam e przez się tw orzą dogmaty. Pojęcie głosu jest przyległe - na trw ałe - do pewnego zbioru p y ta ń m a ją­ cych w hum an isty ce sta tu s dogmatów. C hciałabym posłużyć się pojęciem głosu, aby wyłożyć na stół tego ro d zaju dogm atyzm .

Oczywiście, ze swoją konotacją cielesności - w cielenia - ów te rm in „głos” bez­ pośrednio nasuw a na m yśl D erridow ską krytykę p rze d k ład a n ia głosu n a d pism o. P referencja ta, jak dowodzi D errid a w O gramatologii, p artycypuje w pewnej filo­ zofii języka, w której złudzenie bezpośredniości jako „czystego” źródła mowy zaj­ m uje m iejsce c e n tra ln e 11. Tutaj chcę zogniskow ać uwagę na fakcie, że owa kw estia p o d m io tu - p ro duktyw ny b ila n s tego pojęcia - n ie m al au tom atycznie pociąga za sobą p y tan ie o intencję. Ta kw estia in te n cji jest ta k dogm atyczna, że niem al n ie ­ m ożliwe zdaje się jej obejście, i pociąga za sobą pytan ia, które się z niej nie wywo­ dzą. W d o d atk u in ten cja jest pojęciem psychologicznym , zw iązanym ściśle z n o ­ w oczesnym Z achodem i z pew nością n ie m a jakiegoś uniw ersalnego, jednolitego znaczenia. In n y m i słowy, jako pojęcie zachow uje się p odobnie jak „gw ałt” (Bal 1992).

W błyskotliw ej analizie retorycznego zw rotu z W poszukiwaniu straconego czasu P rousta Paul de M an czyta - jak m yślę słusznie - pew ne poetyckie stw ierdzenie, które przedstaw ia P roustow ską wizję literatury. F rag m en t te n składa się z serii

10 S ło w n ik o w y m o d p o w i e d n ik ie m t e r m in u „v o ic e ” w je g o w y k ła d n i g r a m a ty c z n e j je s t p o ls k ie „ s tr o n a ” (c z y n n a , b ie r n a ), a le i „ tr y b ” (p y ta jn y , o z n a jm u ją c y ), z a ś

w w y k ła d n i n a r r a to lo g ic z n e j „ p e r sp e k ty w a n a r r a c y jn a ”. W n in ie js z y m tłu m a c z e n i u p o z o s ta je „ g ło s ” z e w z g lę d u n a w a r to ść m e ta fo r y c z n ą te r m in u (p r z y p . tłu m .).

11 D e r r id a a n a liz u je w ty m k o n te k ś c ie f il o z o f ię ję z y k a J e a n -J a c q u e s R o u s se a u . Z o b . 1 9 6 7 D e la g r a m m a to lo g ie, Paris: E d it i o n s d e M in u i t , z w ła s z c z a c z . II: N a tu r e ,

(14)

odpow iedników m iędzy w nętrzem i zew nętrzem , któ re razem sugerują, że m e ta­ fora jest n ajlepszym sposobem osiągnięcia poszukiw anego efektu poetyckiego. Sam tek st jed n ak jest, tw ierdzi de M an, zasadniczo m e to n im icz n y 12. M ogę tu tylko zacytować frag m en t tego frag m en tu , co wystarczy, m am n adzieję, aby przybliżyć stanow isko de M ana:

C e tte o b s c u r e fr a îc h e u r d e m a c h a m b r e é t a it au p le in s o le i l d e la ru e c e q u e l ’o m b r e e s t a u r a y o n , c ’e s t-à -d ir e a u s s i lu m in e u s e q u e lu i e t o ffr a it à m o n im a g i n a t io n le s p e c ta c le to t a l d e l ’é té d o n t m e s s e n s ...

(T en c h ło d n y p ó łm r o k , p a n u ją c y w m y m p o k o ju , b y l w s to s u n k u d o s ło ń c a n a d u lic ą ja k c ie ń d la p r o m ie n ia ; to z n a c zy : o n ta k ż e b y ł p r z e s y c o n y ś w ia tłe m , to te ż w m ej w y ­ o b r a ź n i r o z g r y w a ł s ię g ig a n t y c z n y s p e k ta k l la ta , k tó ry m z m y s ły m o j e . ) 13

W k ategoriach stru k tu ry to w yobrażenie bardziej p rzypom ina kliszę „śm ier­ telna zgroza” niż literack ą m etaforę „różańce lu d z i”. O piera się na kom plem en- tarn o ści ciem ności i św iatła, k tóra p ara d o k saln ie czyni ciem ność bard ziej „wy­ św ietloną”, a zatem b ardziej „ośw ieconą”, rozbłysłą i cudow ną do zam ieszkania od sam ego światła. To zestaw ienie p o koju z ulicą, ciem ności ze św iatłem , w nętrza z zew nętrzem wytw arza znaczenia - nie podobieństw o. D latego to przedstaw ienie jest m etonim iczne.

Jeżeli nałożym y in ten cję au to rsk ą - jego n arrac ję ta k sam o, jak i „głos” jego a rg u m en tacji - na „głos” gram atyczny, wówczas m u sim y skonkludow ać, że Proust ponosi porażkę. Jego tekst nie ro b i tego, co w edług jego słów robić pow inien. De M an pisze o tym fragm encie:

T e r m in g ł o s , n a w e t u ż y ty w te r m in o l o g ii g r a m a ty c z n e j, k ie d y m ó w im y o s tr o n ie b ie r ­ nej c z y tr y b ie p y ta jn y m [passive or in te rro g a tiv e vo ice], s ta n o w i o c z y w iś c ie m e ta fo r ę w n i o ­ s k u ją c ą p r z e z a n a lo g ię o in t e n c j a c h p o d m io t u ze s tr u k tu r y p r e d y k a tu . (1 8 )

A bsurdem byłoby, rzecz jasna, w yrokow anie, że P roust ponosi jako pisarz p o ­ rażkę, bo na drodze staje m u pojęcie. N ie dlatego, że lite ra tu ra jako sztuka jest p o n ad i poza teorią. A ni nie dlatego, że sam wybór, w k tórym odw ołujem y się do pojęcia m etafory stanow i jedynie pew ien „test”, który m oże wykazać „b łąd ” . Było­ by to ab su rd em dlatego, że sam o pojęcie podnoszące kw estię zgodności in ten cji z p rak ty k ą jest m etaforyczne. D latego nie m oże być „zastosow ane” jako pojęcie chronione przez dogm at. To, co się dzieje, stanow i jakieś p roduktyw ne zderzenie dwóch figur retorycznych - p isan ia P rousta i tegoż pojęcia. M etafora tkw iąca w p o ­ jęciu „głosu”, która pojaw ia się niezauw ażona, zderza się z ową m e to n im ią rek o ­ m en d u jącą m etaforę.

12 Te o d p o w i e d n ik i s ta n o w ią z a s t ę p o w a n ie je d n e g o te r m in u in n y m , a le n ie - jak w w y p a d k u m e ta fo r y - n a p o d s ta w ie p o d o b ie ń s tw a o p a r te g o n a r ó żn ic y , le c z na p o d s ta w ie p r z y le g ło ś c i w c z a s ie , m ie js c u lu b c ią g u lo g ic z n y m .

13 P a u l d e M a n (1 9 7 9 ). C y ta t w p r z e k ła d z ie d e M a n a je s t na s. 1 3 -1 4 . F r a g m e n t z P r o u s ta z o b . E d it i o n d e la P lé ia d e 1 9 5 4 , I:83. [w ersja p o ls k a w p r z e k ła d z ie

K r y st y n y R o d o w s k ie j „ L ite r a tu r a n a Ś w ie c ie ” 19 9 9 n r 1 0 -1 1 , s. 85 - d o p . tłu m .].

10

(15)

10

8

R ezu ltatem tego zderzenia nie jest jakaś to ta ln a strata. D e M an skupia się na owym p arad o k sie zw anym przezeń - z dobrym w yczuciem m etafory - „stanem zaw ieszonej niew iedzy” . P ro u st m oże pisać pięk n ie, ale arg u m en tu jąc m yli się, co tylko zwiększa n apięcie, gęstość, bogactwo tego tek stu . Samo pojęcie w ychodzi z tego w ypadku, ale zostaje nieodw ołalnie zniszczone. Z niszczenie owo jest jed­ nak terapeutyczne. Z naczenie „in te n c ja ” m u si ulec am p u tacji. W tym w ypadku by uru ch o m ić jeszcze in n y dyskurs, tekst literac k i orzeka w yrok na pojęcie.

A jednak. W gląd w tekst, zdolność do u sta le n ia i zasm akow ania w p ełn i jego niew iarygodnej złożoności, osiąga się dzięki owem u w połow ie ch ybionem u u siło ­ w aniu, by go scharakteryzow ać za pom ocą tegoż pojęcia [„voice”]. N ie pom im o nieko n tro lo w an eg o m etaforycznego p o te n c ja łu tego pojęcia, ale d zięk i n iem u . Z derzenie to m ogłoby stać się m o delem - m etaforą - skutków teo rii we w szystkich tych dyscyplinach oraz perspektyw ach, o któ ry ch m ów ił C u ller w swej definicji „teorii”, które ja, dla wygody, nazyw am dyscyplinam i kulturow ym i. M etafory p rze­ mocy, których użyłam do opisu tej k o n fro n tacji służą pew nem u celowi retoryczne­ m u. C h c ia łam zadem onstrow ać ową przem oc zaw ierającą się w dalekosiężnym skutkow aniu pojęcia „głosu” [„voice”], któ re wciąż potrafię oceniać w części pozy­ tyw nie, dzięki pró b ie w yjaśnienia, na czym polega jego bagaż m etaforyczny. M o­ głabym rów nież odwołać się do re je stru erotycznego, by scharakteryzow ać to spo­ tk an ie te k stu P rousta z teo rią de M ana, a po tem wszyscy poszlibyśm y szczęśliwie do dom u. Lecz i w tedy jasność m usiałaby być złożona w ofierze; w gląd w pow odo­ w aną przez m etafory pojęciow e elim inację aspektów nie zaprow adziłby nas do dom u.

Są oczywiście in n e poglądy na te m at te o rii i pojęć. Poglądy, w edle których pojęcia pojm uje się jako in stru m en ty , któ re m ogą jedynie przynieść pow odzenie lub niepow odzenie, poniew aż ich ścisła zaw artość jest poza dyskusją. Poglądy, w edług których pojęcia nie m ogą być m etaforyczne, bo m etafora zakłada pew ien m argines płynności i dw uznaczności. Z ta k im i p oglądam i tru d n o zauw ażyć m eta- foryczność pojęć, k tóre b y się po sta ra n n y m przeglądzie uznało za m ożliw e do przyjęcia. N a p rzykład im plikacja tego, że „głos” gram atyczny oraz intencja są połączone, m oże pozostaw ać niew idoczna. O dczuw ałabym faktycznie śm iertelną zgrozę wobec teo rii, w której pojęcia pozostają poza zasięgiem krytyki i nie m ają innego zakresu niż p arafraza tego, co już znane. P roust zasługiw ałby na podziw ze sw oim i m etaforam i, bośm y je z góry m ieli w podziw ie. Bo sam ich b ro n i, a jako autor jest szefem. Skrom ne z pozoru, służebne wobec literatury, pojęcie takie jest pełne ty ran ii i przem ocy. W ierząc P roustow i na słowo, pojęcie takie uniew ażnia słowa tek stu , k tó ry P roust napisał.

Teoria jako praktyka

D yskusje o m etaforze zm ierzają do niekończących się sporów, któ ra z defin i­ cji m etafory jest n a jtrafn iejsza , sporów zazwyczaj prow adzonych za p o śred n ic­ tw em przykładów i kontrprzykładów . W tym artykule chcę trzym ać się z dala od

(16)

takiego, u swych podstaw form alistycznego, uszczegółow ienia, któ re ochoczo zo­ staw iam innym , lepiej ode m n ie do tego przygotow anym . W za m ia n in teresu je m nie s k u t e k , jaki wywiera pojęcie m etafory, b iorąc k o n k retn ie po d uwagę jego niejasność, płynność, w ieloznaczność; jego niezdecydow alność; i - na zasadzie roz­ szerzenia - skutek w szelkich pojęć w stopniu, w jakim są one, z definicji, m etafo­ ryczne. W pew nych g ranicach próba „nazw ania” jakiegoś w yrażenia, bez w zględu na n ieu k o ń czo n y c h a ra k te r i w ątpliw ość rezultatów , tw orzyła efekt poznawczy. O pisanie przez D u ra s W ietnam czyków ukazało więcej aspektów, n adało wielość znaczeń, sam o stało się jakim ś różańcem polisem ii. W alka z b an a ln y m i k liszam i wykazała, jak posługiw anie się „norm alnym ” językiem niesie ze sobą całe opowieści.

Ż eby zrozum ieć posługiw anie się językiem , potrzeb u jem y pojęć, a m etafora należy do ta k ich „pojęć” . Ale pojęcia także zrobione są z języka, a ich użycie jest zarazem użyciem języka. Jak cały czas pokazyw ały m oje pobieżne próby analizy, pojęcie nie stanow i gotowej forem ki, m atrycy, m odelu, w zorca dostarczającego au tom atycznie trafn y ch opisów jakiegoś p rz e d m io tu - tu ta j - posługiw ania się językiem . W iększość teoretycznych tekstów o m etaforze p rzedstaw ia pró b y podob­ nego „u n ieru c h o m ie n ia ” tego pojęcia. Chcę bronić odm iennego sposobu „u p ra ­ w iania te o rii”; k tó ry ch ę tn ie opisałabym jako „praktykę teo rety czn ą” . W takiej prak ty ce k o n fro n ta cja m iędzy pojęciem a p rze d m io te m stanow i swego ro d za ju zderzenie dw óch form posługiw ania się językiem , któ re zm ienia obydwie. Także w ta k im sensie pojęcia są zawsze m etaforam i.

Jeżeli przykłady, które om aw iałam - „śm ierteln a zgroza” i „paciorki lu d z i”; „gw ałt” i „ taje m n ic a” - dają jakąś w skazów kę, m etafory są afektyw nie jak i k ogni­ tyw nie skuteczne, a skutek te n nie ogranicza się do sam ych znaków m etaforycz­ nych, ale zarazem o d działuje na dyskurs, w któ ry m są one zanurzone; znaczenia w ytw arzają się w zajem nie razem z dyskursam i. Co z kolei wpływa na dylem at k u l­ turow o/an ality czn y : p ro b lem n ie w tym , czy „gw ałt” jest do przyjęcia w jednej k u ltu rz e, a n ie do przyjęcia w drugiej, ale w tym , które z podm iotów zostały przez podobny te rm in przesłonięte, jakie dyskursy przyw ołają owe podm ioty, skoro tyl­ ko nasza analiza uczyni je w idzialnym i.

P odejm ow anie ryzyka stanow i m o tto przedsięw zięć ak a d em ick ich gotow ych stanąć w obec p o raż k i jak w d obrym sporcie. Tak w łaśnie rozum ow ał T h o m a s K u h n w swej an a liz ie p ra k ty k naukow ych. W ydaje się te d y stosow ne zakończyć na jednej z j e g o m etafor; ta k ie j, k tó ra za k ła d a zysk i stratę. K u h n om awia reakcje na swoją k siążkę Struktura rewolucji naukowych. W tym p rze g ląd z ie od­ w ołuje się on do klasycznego ro zró żn ie n ia na „k o n tek st o d k ry w an ia” i „k o n tek st up raw o m o cn ian ia” . D ecyzje podejm ow ane w trak cie p ro g ra m u b ad a ń naukow ych, prow adzące do wyników, są całkow icie ró żn e od tych, k tó re m a ją służyć do ob ro ­ ny owych wyników. K uhn w skazuje, w jaki sposób to ro zró żn ien ie zaciem nia z ko­ lei jeszcze jed en k o n te k st, zw any p rze zeń „k o n tek stem ped ag o g iczn y m ”, in n y m i słowy, k sz ta łc e n ie w n au c e - o b ejm u jące dzieje n a u k i, m eto d o lo g ie, filozofię n a u k i, w ystępujące w tak iej czy innej p o staci w k ażdym ak a d em ick im p ro g ra ­

(17)

11

0

Ten kon tek st ch arak tery zu je się jakim ś nam acaln y m uproszczeniem w p rze d ­ staw ianiu procesu badaw czego. Tak więc przykłady z podręczników wcale nie są tym i przy p ad k am i, które faktycznie w iodą k u odkryciom , które m iały ilustrow ać, ani tym i, które służyły obronie wyników. Owe standardow e eksperym enty rzadko odgrywają jakąś rolę w decyzjach w iodących ku odkryciom , nie m ają też żadnego u d ziału w form ułow aniu te o rii odkryć (przykłady K uhna pochodzą głów nie z n a ­ uk ścisłych - jak w ahadło F oucaulta, ostatnio w yniesione do ran g i w ielorako u m o ­ tywowanego p rzy k ła d u także w n au k a ch h u m a n isty c zn y c h )14.

To, że proces p o d ejm o w an ia decyzji w n a u k a c h ścisłych jest w te n sposób upraszczany, nie wywołuje u K uhna zbytniego niepokoju. Lecz jako przed staw ie­ n ie p ro ce su podejm ow ania w n au c e decyzji, ta k ic h jak w ybór te o rii, podobne uproszczenie nie daje dobrych podstaw do a n a l i z y . I tu m am y jego m etaforę: „Owe uproszczenia o d b i e r a j ą m ę s k o ś ć pow odując, że wybór staje się całkow icie bezproblem ow y” (387; podkr. - M .B.). C ałym sercem jestem za p ro te ­ stem K uhna przeciw uproszczeniu. U proszczenie jest czym ś całkiem różnym od prostoty stanow iącej k ry te riu m w artościow ania teorii. Oba ró żn ią się tak , jak - pow iedzm y - pokryw anie się w znacznym sto p n iu od treści em pirycznej. D u ń sk i poeta L u ceb ert posłużył się kiedyś tym pojęciem p ro sto ty w poetyckim zd a n iu z wiersza: P r ó b u ję , ż e b y w p o e ty c k im s ty lu c z y li w lś n ią c y c h w o d a c h p r o s to ty z n a la z ła w y r a z p r z e s tr z e ń ż y c ia ja k o c a ło ś ć .15

Poetyka L uceberta i jego poetycka m etafora sugerują, że pro sto ta lśn i i oświe­ ca ta k sam o, jak chłodna ciem ność P rousta. U proszczenie - na odw rót - zaciem ­ nia. Z am iast uw idaczniać więcej rzeczy, elem entów , aspektów , rozśw ietlając to, co złożone, uproszczenia narz u cają im niew idzialność. W ta k im sensie „gw ałt” sta­ nowi takie w łaśnie uproszczenie.

„O dbieranie m ęskości” to przecież ciężki za rzu t cofający nas nagle do p e r­ spektywy nacechow anej genderowo, w sem antyczny obszar gw ałtu i strachu. Czyżby więc „śm iertelna zgroza” m iała być precyzyjnym określeniem czegoś, co do głębi przeraża? M etafora „odbierania m ęskości” na uproszczenie m oże urucham iać liczne skojarzenia i py tan ia. Biorąc po d uwagę jej zwykłą siatkę m etaforyczno-sem an- tyczną, m ożem y - zdaje się - spokojnie stw ierdzić, że K uhn przyw ołuje im potencję,

14 L e d w ie p r z y s z e d łs z y d o s ie b ie p o c io s a c h F o u c a u lta , w y m ie r z o n y c h w h u m a n is ty k ę ja k o n ie z a le ż n y o d w ła d z y p la c z a b a w , b a d a c z e p o s tm o d e r n iz m u m u s z ą te r a z s ta w ić c z o ł o p o w ie ś c i U m b e r to E c o W a h a d ło F o u c a u lta , z b y t n a sw ój te m a t „ p o w a ż n e j”, ż e b y ją d o tej k a te g o r ii z a lic z y ć . 15 „ Ik tr a c h t o p p o e t is c h e w i j z e / d a t w il z e g g e n / e e n v o u d s v e r lic h te w a t e r s / d e r u im te v a n h e t v o lle d ig l e v e n / to t u itd r u k k in g te b r e n g e n ”, L u c e b e r t (1 9 7 4 :4 7 )

(18)

niem oc. Kto albo co trac i swą moc? O ile bezproblem ow ość jest niem ęska, to czy m ęskość m a być p roblem atyczna, czy m am y z n ią - by ta k rzec - kłopot? Czy m ę­ skie jest to uznaw anie decyzji za trudność? I p y tan ie ogólne: co nadaje nauce taką specyfikę genderową? Poddaję się, nie odpow iem na te pytania. To n ie ja przy­ szłam z tą m etaforą. O dw oływ anie się do „głosu” K uhna i jego praw dopodobnej odpow iedzi, że nie należy, w edle niego, brać m etafory z ta k śm ierteln ą powagą, wcale m n ie nie zadow ala. Słyszę przecież w m etaforze K uhna o dniesienie się do pew nej tożsam ości grupow ej, która do m n ie się n ie odnosi.

M ogę jed n ak pow iedzieć, co n astępuje: takie p y tan ia m ożna zadać tylko w te­ dy, kiedy m etafora - ta k samo, jak pojęcie - pozostają niestrzeżone, w zasięgu ręki tylko w tedy, k iedy ani oczywistość pochodząca z ich kliszow atości, ani n ie n a ru ­ szalność pochodząca od ich p o te n cja łu artystycznego nie stoją - jak m ów i H o len ­ d erskie przysłow ie - niby m aszt n a d wodą: nieruchom y, pewny, oczywisty. „R obie­ nie te o rii” stanow i w ym ianę pojęć teoretycznych i przedm iotów ; to próba analizy przedm iotów za pom ocą pojęć i zarazem , w kółko, w d rugą stronę, nie przez „za­ stosow anie” pojęć jako narzędzi, ale przez bezp o śred n ie ich stykanie się z p rze d ­ m io tam i aż, jeśli trzeba, do ich zderzenia. K iedy jakaś analiza ponosi porażkę, m oże się wciąż wyłonić nowy w gląd, w gląd nowszy niż wówczas, gdy stosuje się pojęcie chronione przez rutynę. K onfrontacja de M ana z ciem nym pokojem Prousta jasno to pokazuje.

A co, jeśli teoria m a do czynienia ze „śm ierteln ą zgrozą” po jednej stronie, a po drugiej z pro b lem em PC? G erald G raff w swej nie do końca radykalnej o sta t­ niej książce na te m at p o d m io tu radzi, byśm y zw rócili pro b lem PC k u czem uś p ro ­ d uktyw nem u, organizując w alkę o p u n k t startow y nauczania akadem ickiego, obej­ m ującą stru k tu rę życiorysu. O pisuje teorię upraszczająco, lecz nie m ylnie:

„T eo ria ” [ . .. ] w y b u c h a w te d y , k ie d y to , n a c o s ię k ie d y ś w p e w n e j w s p ó ln o c ie z g a d z a n o p o c ic h u , s ta je s ię p r z e d m io te m sp o r u , a jej c z ł o n k o w ie m u s z ą fo r m u ło w a ć i u d o w a d n ia ć tw ie r d z e n ia , k tó r y c h w c z e ś n ie j n a w e t n ie m u s ie li b y ć ś w ia d o m i. (5 3 )

K uhn, jak przypuszczam , nie m iałby nic przeciw tej definicji. W każdym razie nie odw ołuje się ona wcale do tego ro d zaju uregulow ań, które stają się obsesją pow ażnych m etodologów w ro d zaju ta k zw anych przeze m nie „teo-teoretyków ”, a którzy n ap e łn ia ją innych „śm ierteln ą zgrozą” . W tym sensie definicja G raffa roz­ b raja takie indyw iduum , jakie przed staw iłam na początku niniejszego artykułu. D efinicja G raffa nie odnosi się wcale do czegoś, co jest często, lecz m ylnie p rzy p i­ sywane jako ekw iw alent ideologii; przew ażnie przez lu d z i uznających się za stoją­ cych na zew nątrz lub p o n ad rozgłośnym lu d k ie m h o łdującym PC. Ci, co są „prze­ ciw te o rii” w ogóle, b ro n ią swego stanow iska, w edle G raffa i C ullera, - i ja się z tym zgadzam - p rzypisując teo rii ideologiczność. Jak to ujął T erry Eagleton:

b e z p e w n e g o r o d z a ju te o r ii, c h o ć b y n ie s fo r m u lo w a n e j c z y im p lic y t n e j , n ie w i e d z i e l i b y ­ śm y, c z y m p r z e d e w s z y s tk im je s t „ d z ie ło lit e r a c k ie ” a lb o ja k m a m y je c z y ta ć . W r o g o ść w o b e c te o r ii z w y k le o z n a c z a p r z e c iw s ta w ia n ie s ię te o r io m in n y c h i n ie ś w ia d o m o ś ć n a ­ szej w ła s n e j. (1 9 8 3 :7 )

(19)

11

2

N ie chodzi o to, że teoria jakoś absolutnie ró żn i się od ideologii. Obie łączy ro d zin n e podobieństw o: obie są m etaforam i. Lecz o ile pierw sza rzuca światło, bo w yszczególnia, o tyle druga zaciem nia, bo upraszcza. I cokolwiek jeszcze m ówi m etafora K uhna o uproszczeniu, to w ostateczności w skazuje na niebezpieczeństw o.

C i w końcu, którzy uznają teorię za „zbyt tru d n ą ”, a siebie za m ało pojętnych, tra k tu ją teorię jako coś skończonego, kom pletnego, coś co uda ci się opanować albo nie, jak język obcy, któ ry m nauczysz się mówić. Robię to porów nanie celowo, bo teorię często p ostrzega się jako „żargon”, jeśli nie „język dla w tajem niczonych”; odstraszający język grupowy, któ ry m m ożna cię zm usić do m ilczenia.

K iedyś, daw no te m u , m ia ła m w ykład dla A m erykańskiego S tow arzyszenia D yrektorów M uzeów S ztuki, na zaproszenie Stow arzyszenia, na te m at p o te n cja l­ nego w kładu te o rii w pracę m uzealniczą. Poszło b ardzo dobrze, reakcja była m iła, dyskusja p ro d u k ty w n a. P óźniej, po pow rocie do dom u, o d eb ra łam od jednego z uczestników jeden z tych b ez p ła tn y ch kom iksów, jakie p ro d u k u je „New York T im es” w łączając się w ogólne obsesje, p rzedstaw iający jakąś kobietę na zgrom a­ dzeniu publicznym m ówiącą do m ężczyzny (zauważcie, że te kom iksy chętnie w cho­ dzą w ta k i rozdział ról genderow ych) - „O, jest p an terro ry stą, dzięki Bogu, a ja zro zu m iałam , że «teoretykiem »” . - W yspecjalizow ane języki najw yraźniej sieją śm ierteln ą zgrozę.

Są oczywiście liczne teorie w chodzące w użycie w w yniku decyzji, o których K uhn wie o wiele więcej niż ja; teorie, które rozum iesz, o ile należą do twojego pola badaw czego, a nie, gdy są za daleko o d sunięte od tego, co ci w iadom e. W ięk­ szość te o rii w n au k a ch ścisłych jest dla m n ie ko m p letn ie n iezrozum iała; w ydaje się to zarazem oczywiste i do przyjęcia. Lecz „teo ria” w ogólności - teoria taka jak w „po co teoria?” - to nie żaden język ani rzecz, an i jakaś całość. Jest to raczej pew ien sposób in te rak cji z przedm iotam i. In te ra k c ji oddającej w p ełn i sam ą m isję uniw ersytetu, k tóry m a produkow ać nową w iedzę, a nie tylko zachowywać tradycje.

W tym sensie teoria jest pew ną p rak ty k ą, jakąś form ą in te rp re tac ji, n ie szczy­ tem obiektyw izm u, ani też m ie rn ik ie m subiektyw izm u; nie abstrakcyjna, ale za­ korzeniona w em pirii. P raktyka ta nie jest an i politycznie popraw na, an i p olitycz­ nie niepopraw na; nie jest ona zw iązana z p o lityką p arty jn ą an i z k o n k retn y m i sta­ now iskam i ideologicznym i. Przecież w jakim ś istotnym sensie teorię m ożna n a ­ zwać polityczną. I te n sens p olityczny jest rów nocześnie sensem ak adem ickim , badaw czym , naukow ym . Żeby zakończyć cytatem z m ojego ulubionego teoretyka, am erykańskiego filozofa C harlesa Sandersa P eirce’a, założyciela sem iotyki:

K o n s e r w a ty z m , w s e n s ie lę k u p r z e d n a s tę p s tw a m i, je s t c a łk ie m n ie n a m ie js c u w n a u c e , k tó ra , p r z e c iw n ie , z a w s z e b y ła p c h a n a d o p r z o d u p r z e z r a d y k a łó w i r a d y k a liz m w s e n s ie g o to w o ś c i d o p r o w a d z e n ia n a s tę p s tw d o e k s tr e m u m . (P e ir c e 1 9 5 5 :5 8 ; c y to w a n y p r z e z C u lle r a , 1 9 8 8 :X V I)

Ryzyko - gotowość, b y się obrócić tw arzą do straty, by stracić tw arz - oto, co niezbędne w k ażdym akadem ickim dążeniu.

(20)

Bibliografia

M ieke Bal

1988 Verkrachting verbeeld. Seksueel geweld in cultuur gebracht. U trecht: H es P ublishers 1988a Death and Dissymmetry: The Politics of Coherence in the

Book of Judges, Chicago: T h e U niversity of C hicago Press.

1991 Reading „Rembrandt”: Beyond the Word-Image Opposition, N ew York and C am bridge: C am bridge U niversity Press.

1992 Rape: Problems o f Intention 367-371 Feminism and Psychoanalysis: A Criti­

cal Dictionary, ed ited by E lizab eth W right, Oxford: Blackwell.

C uller Jo n a th an

1981 The Turns o f Metaphor, 188-209 The Pursuit o f Things: Semiotics, Literature,

Deconstruction, Ithaca: C ornell U niversity Press.

1988 Framing the Sign: Criticism and Its Institutions, N o rm a n a n d London: U niversity of O klahom a Press.

De M an Paul

1979 Semiology and Rhetoric, 3-19 Allegories o f Reading: Figural Language in

Rousseaau, Nietzsche, Rilke, and Proust, N ew Haven: Yale U niversity Press.

D errid a Jacques

1974 White mythology, „New L ite ra ry H isto ry ” 6, 5-74 1967 De la grammatologie, Paris: E d itio n s de M in u it D u ra s M arg u erite

1965 Le Vice-Consul G allim ard E agleton Terry

1983 Literary Theory: A n Introduction, M inneapolis: U niversity of M innesota Press.

G raff G erald

1992 Beyond the Culture Wars: H ow Teaching the Conflicts Can Revitalize American

Education, N ew York an d London: W.W. N orton.

Johnson B arbara

1987 A World o f Difference, B altim ore: Johns H op k in s U niversity Press. 1988 The Frame o f Reference: Poe, Lacan, Derrida, 213-251 The Perloined Poe:

Lacan, Derrida & Psychoanalytic Reading, ed ited by Jo h n P. M u ller and

W illiam J. R ichardson. Baltim ore: Johns H op k in s U niversity Press. K eller Evelyn Fox

1986 M aking Gender Visible „F em in ist S tu d ie s /C ritic a l S tu d ie s” ed ited by Teresa de L au retis. Bloom ington: In d ia n a U niversity Press.

1989 From Secrets o f L ive to Secrets o f Death, 3-16 Three Cultures: Fifteen Lectu­

res on the Confrontation o f Academic Cultures, Evelyn Fox K eller et. al.

T h e H ague: U n iv ersitaire Pers R otterdam .

11

Cytaty

Powiązane dokumenty

Adresatem tego stypendium miało być dwóch wychowanków kolegium wywodzących się z okolicznej szlachty. W roku następnym sumę 200 złp dla dwóch uczniów, synów

P iasek p ustyń afrykańskich silnie bardzo rozgrzewa się od prom ieni słońca i szybko ciepła swego udziela powietrzu, kiedy tym czasem lody i śniegi północy

Oferuję na sprzedaż ciepłe i słoneczne bezczynszowe mieszkanie położone zaledwie 5 minut spokojnej jazdy od centrum Pobierowa.. Klucze w biurze na oglądanie proszę umawiać

Najbliższa poczta 500M Najbliższy plac zabaw 500M. Kraty w

ProceduranaCPUwywołującaszaderwkolejnychkrokach: C 1:staticGLuintprogramid,uloc[3]; 2:staticGLintlgsize[3]; 3: 4:voidGPUFindMinMax(GLuintn,GLuintn0,GLuintdatabuf)

Preliminaria matema- tyczne do tych wykładów podano w wykładach: Wst˛ep do Matematyki oraz Funkcje Rekurencyjne, preliminaria logiczne w wykładach

Odpłatność wiąże się bowiem z częściowym lub całkowitym finansowaniem medium przez jego bezpośrednich odbiorców - czytelników, słuchaczy, widzów, jej brak oznacza w

manie powinni głosić, iż najważniejszym prawem człowieka jest pra- wo do bycia sługą Bożym, święte prawa są podstawą moralności spo- łecznej, obowiązkiem zaś jest