• Nie Znaleziono Wyników

Synekdocha, trop podejrzany

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Synekdocha, trop podejrzany"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Nobuo Sato

Synekdocha, trop podejrzany

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 77/4, 249-256

(2)

N O B U O SA TO

SYNEKDOCHA, TROP PODEJRZANY

Ja k wiadomo, istnieją dwa zasadniczo sprzeczne stanowiska teorety­ czne wobec synekdochy, tropu o świetnie znanej nazwie, ale jak najgorzej rozpoznanej identyczności.

Z jednej strony większość badaczy uznaw ała już od starożytności i nadal uznaje synekdochę za nieco szczególny rodzaj metonimii. Można powiedzieć, że stanowisko to jest dziś reprezentow ane przez słynny, już klasyczny, Jakobsonowski dualizm m etafora/m etonim ia. Z drugiej strony dobrze znamy synekdocho-centryzm G rupy Mi, któ ra w praw iła w lekkie zdziwienie wszystkich zainteresowanych problem atyką figur retorycz­ nych, oświadczając w swojej Rhétorique générale, że m etafora i meto- nim ia są w rzeczywistości tylko iloczynem dwóch synekdoch.

Pozostawiając chwilowo na uboczu m etaforę, zapytajm y, która z fi­ gur jest bardziej podstawowa, metonimia, czy synekdocha. Czy synek- docha to tylko nie przedstaw iający większego znaczenia w ariant meto­ nimii? Czy też przeciwnie, to metonimia daje się teoretycznie zreduko­ wać do podwójnej synekdochy? I czy chodzi tu wyłącznie o kw estię czysto terminologiczną, czy o arbitralną klasyfikację?

Spróbujem y zbadać to zagadnienie, skupiając uwagę n a dwóch, jak nam się zdaje, bardzo ważnych studiach: Michela Le Guern, Sém antique de la métaphore et de la m étonym ie (1973) oraz G rupy Mi, Rhétorique générale (1970).

Michel Le Guern, wychodząc od Jakobsonowskiego dualizmu, oświad­ cza wprost: nie istnieje trop napraw dę zasługujący na miano synekdochy, istnieją tylko synekdochy fałszywe, a ich zazwyczaj cytowane przykłady, poddane głębszej analizie, okazują się albo metonimią, albo m etaforą, albo też w yrażeniam i norm alnym i (a więc nie tropami). „Jest zatem rzeczą niemożliwą, aby sem antyk posługiwał się tym niejednolitym pojęciem”

[Nobuo S a t o jap oń sk i rom an ista, p rofesor u n iw e r sy te tu K o k u gak u in w T okio, autor m . in. k siążk i R e t o r i k k u k a n k a k u (1978).

Przek ład w ed łu g: N. S a t o, S y n e c d o q u e , u n tr o p e su s p e c t. „R evu e d ’E sth étiq u e” 1979, nr 1—2, s. 116— 127.]

(3)

250 N O B U O S A T O

(s. 36), „retoryka klasyczna wprowadza w tym m iejscu błędną koncepcję” (s. 38) — oto wyrok, jaki M. Le G uem w ydaje n a ów podejrzany trop.

Aby nie przeciągać nad m iarę rozważań, zajm ijm y się jedynie czte­ rem a głównymi podgatunkam i synekdochy, najpierw zaś synekdochami, w których bierze się I) część za całość oraz II) całość za część.

Całość i część u jęte są według Le G uerna w znaczeniu referencyjnym lub realnym (a nie konceptualnym). Choć nie cytuje on żadnego przy­ kładu, łatwo zrozumieć i przyjąć za nim, że te dwa ty p y synekdochy są w istocie tylko metonimiami.

O w szem — p isze — p o jęcia w ew n ętrzn ej (s y n e k d o c h y ) i zew n ętrzn ej ( m e ­ to n im ii) p rzy leg ło ści p o w in n y pozw olić, p rzy n a jm n iej w teo rii, na w y ty c z e n ie lin ii pod ziału , a le są to k ryteria, ja k im i trudno się w p ra k ty ce p o słu g iw a ć

<s, 29).

Bez wielkiej przesady można by dorzucić, że je st to k ry teriu m również zbyt tryw ialne, gdyż stosunki między częścią a całością nie zawsze by­ w ają tak proste jak w owym znanym przykładzie o k r ę t u wyposa­ żonego w ż a g i e l . Jeśli częścią człowieka są włosy, a nie je st nią k a­ pelusz, jakiż będzie status peruki? Czym różni się status żagla (dającego się przecież usunąć) i peruki? Jeśli oczy są częścią człowieka, a nie oku­

lary, to co poczniemy ze szkłami kontaktowymi?

Praw dziw e problem y zaczynają się przy dwóch następnych typach synekdochy: III) gatunku zamiast rodzaju (rzadziej) i IV) rodzaju zamiast gatunku.

Kiedy mówimy s z t y l e t zamiast b r o ń , dla Le G uerna (jeśli rze­ czywiście chodzi o sztylet) „jest to norm alne zjawisko w procesie nazy­ wania i nie ma żadnych powodów, aby umieszczać je wśród nazewniczych zaburzeń, jakim i są tro p y ” (s. 31). Napisać d r z e w o zam iast d ą b także nie będzie tropem , gdyż tak właśnie według Le G uerna norm alnie funkcjonuje nazywanie (co dziwniejsze, dodaje on, nie wiadomo, dla­ czego, że powiedzieć c z w o r o n ó g zamiast l e w albo ś m i e r t e l ­ n i k zamiast c z ł o w i e k nie jest już procesem o tym sam ym charak­ terze. Czyżby?).

Kiedy spotykam swego przyjaciela Taró, mówię: „O, Taró!” i jest to oczywiście norm alny proces nazywania. Jeśli uznam zasadę Le G uerna, mogę również powiedzieć: „O, mieszkaniec Tokio” albo „Japończyk!” i to najzupełniej naturalnie, ponieważ chodzi rzeczywiście o Japończyka, który mieszka w Tokio. Proszę jednak wyobrazić sobie, że taka scena .odbywa się w Tokio i że powyższe zdania wypowiada również Japoń­

czyk zamieszkały w Tokio. Idąc dalej, mógłbym ostatecznie powiedzieć „O, istota!”, nie powodując nazewniczego zaburzenia godnego m iana tropu!

P o licja n t pyta (b ru d n eg o i p ijan ego r o b o tn ik a ), k im jest. R ob otn ik odpo­ w ia d a d u m n ie a le b e łk o tliw ie, że jest czło... człow ... czło w ie k iem . P o w ta rza to k ilk a k ro tn ie i za k a żd y m razem słu ch a cze w y b u ch a ją śm iech em . R ów n ież O saku, o d w racając się do m ęża, n ie m oże p o w strzy m a ć śm iech u . P ija k o c z y

(4)

-w iś c ie n ie jest z tego p o-w od u zb yt zad o-w olon y. M ierząc g roźn ym — jak mu£ s i ę zd aje — w zrok iem zgrom ad zon ych lu dzi, w y k rzy k u je, w cią ż się jąkając: „Co w a s tak śm ieszy, no, że cz ło w ie k ie m jestem ? A lb o to n ie jestem c z ło w ie ­ k iem ? Za kogo m n ie b ierze cie? ” P o te m n a g le op u szcza g ło w ę, ju ż na p ó ł śp ią c y , a le po c h w ili zn ó w w y b u ch a g w a łto w n y m k rzyk iem : „ C złow iek iem jestem ... m oże n ie ? ”

(N a tsu m e-S o sek i, C z ło w i e k . „E ijitsu S h o h in ”)

Dla tego dziwnie sympatycznego pijaka nie ma w powyższej scenie •synekdochy, lecz tylko norm alny proces nazyw ania człowieka człowie­

kiem. Nieświadomie formułowaną przezeń figurę muszą natom iast od­ czuwać gapie i sam autor sceny.

W przykładach synekdochy „gatunek/rodzaj” nie ma z pewnością sensu stricto przeniesienia znaczenia, ale skoro jest jego modyfikacja (poszerzenie lub ograniczenie), czy nie lepiej byłoby zachować nazwę 'synekdocha? I co więcej, tu właśnie upatryw ać jedynej synekdochy moż­

liwej, niesprowadzalnej do metonimii?

2

W przeciwieństwie do Le G uerna członkowie G rupy Mi odkryw ają mnogość synekdoch. Uważają np. za synekdochy wszystko, co odpowiada czterem wyżej wymienionym typom. Jak wiadomo, w Rhétorique géné­ rale obfitującej w przenikliwe analizy, które można polecić wszystkim zainteresowanym, G rupa Mi zaczyna od ustalenia dwóch zasadniczych form uł rozbijania c a ł o ś c i na c z ę ś c i .

Przez c a ł o ś ć i c z ę ś c i należy tu rozumieć wszystkie aspekty totalności i jej składników, tzn. należy rozumieć zarówno stosunek „część/ całość referencyjna lub m aterialna (żagiel/okręt)”, jak i stosunek „część/ całość pojęciowa”, tj. „gatunek/rodzaj (istota/człowiek)”.

Z dwóch form uł dekompozycji nazwanych Pi (Iloczyn) i Sigma (Suma) przeanalizujm y — w innej kolejności niż G rupa Mi — najpierw form ułę Sigma, potem Pi.

Jeżeli wziąć za całość d r z e w o i rozbić je na części według form uły Sigma, otrzym a się:

drzewo X — topola, albo dąb, albo wierzba, albo brzoza.

Objaśnienie, jakim uczeni z Liège o p atru ją ten przykład, jest jak naj­ bardziej właściwe i przekonujące:

W szystk ie te e le m e n ty p ozostają w rela c ji g a tu n k u do rodzaju, są w ię c w za jem n ie rozłączn e. D y sju n k cje, za p om ocą k tó ry ch tw o rzy się ga tu n k i w ra­ m ach rodzaju, sy tu u ją o w e g a tu n k i w e w za jem n y ch rela c ja ch w ła śc iw y c h su m ie logiczn ej <s. 100).

Widać teraz dobrze, że form uła Sigma odpowiada dokładnie wyżej •opisanym typom III i IV, według nas tw orzącym jako jedyne mecha­

nizm y właściwej synekdochy niesprowadzalnej do metonimii.

(5)

252 N O B U O S A T O

Jeżeli to według niej rozbić całość (pozostańmy przy d r z e w i e ) n a części, otrzym a się:

drzewo = gałęzie, i liście, i pień, i korzenie.

Na pierwszy rzu t oka można by sądzić, że form uła Pi odpowiada typom I i II (stosunek referencyjny, realny, całości i części: typ o k ręt/ żagiel). Tak jednak nie jest i G rupa Mi niezwłocznie wyjaśnia, że

C zęści p ozostają m ięd zy sobą w sto su n k u ilo c z y n u lo g iczn eg o P i (sp ójn ik

i). (...) Ś ciślej biorąc, istn ie je ilo czy n lo g iczn y m ięd zy zdaniam i: (x je s t d rze­

w em ) = (x p osiad a liście), (x p osiad a korzenie), (x p osiad a pień) itd. J est to d ekom pozycja d y stry b u ty w n a w ty m znaczen iu , w ja k im se m y ca ło ści są d y s­ try b u o w a n e n ieró w n o w częścia ch (np. „ p ływ aln ość sta tk u zasadza się n a ste r z e , a le n ie na k a b in ie ”) <s. 100).

Czytelnik gubi się w tym miejscu i nie bez racji, gdyż tak przenikliw a gdzie indziej tu taj G rupa Mi wprowadza zamieszanie, które jest skutkiem utożsamienia dwóch form uł zupełnie różnej natu ry . Spróbujm y wydobyć różnicę i w tym celu wskażmy na trzecią form ułę — nazw ijm y ją pi — którą G rupa Mi m yli z Pi. Porównajm y:

(Pi) drzewo = gałęzie, i liście, i pień, i korzenie.

(pi) być drzewem = posiadać gałęzie, i posiadać liście, i posiadać pień. Jeżeli przyjrzeć się dokładniej porównaniu, widać przede w szystkim, że form uła Pi jest tylko referencyjną dekompozycją rzeczywistości (jak G rupa Mi ją zresztą sama definiuje) i odpowiada wiernie przedstaw io­ nym już typom I i II. Widać dalej, że form uła pi jest dekom pozycją semantyczną lub semiczną, myloną przez tę w ybitną grupę z form ułą Pi, tzn. analizą intensji [compréhension], gdyż tylko w tym ostatnim

przypadku można napraw dę mówić o „iloczynie logicznym”.

Z dwóch form uł analizy, P i i pi, pierwsza dotyczy wyłącznie em pi­ rycznej kompozycji rzeczywistości i dlatego pozostaje bez związku z kom­ pozycją semantyczną, natom iast druga nie ma nic wspólnego, p rzy n aj­ mniej bezpośrednio, z rzeczywistością.

Nic zatem dziwnego, że obie form uły nakładają się i zbliżają do sie­ bie: formuła pojęciowa (pi) to nic innego, jak tylko sposób przedstaw ia­ nia rzeczywistości. Zauważmy jednak, że podobieństwo form uł jest przy­ padkowe — chcę przez to powiedzieć ani podstawowe, ani konieczne. N iestety zmyliło ono badaczy G rupy Mi, którzy nieopatrznie nadali for­ mule Pi przedstawioną tu w ykładnię, stosującą się jedynie do form uły pi. Według form uły Pi można rozłożyć całość na wiele realnych części, ale zawsze części konkretnych: gałęzie, liście, pień itd., pomijając sem an­ tyczną wartość każdego z elementów. Nie tw orzą one pojęcia jako ca­ łość, ponieważ relacja, która wiąże je z całością i wzajemnie ze sobą, to współistnienie, realna koalescencja lub — jak kto woli — referen cy jn a przyległość.

Jednakże można uzupełnić formułę pi, zaprezentowaną wyżej, o różne kw alifikacje abstrakcyjne, np. „być do użycia przy produkcji m ebli”,

(6)

„być palnym ”, gdyż form uła pi to form uła kompozycji-dekompozycji zespołu atrybutów , intensji lub ekstensji.

Teraz łatwo dostrzec pokrew ieństw o form uły pi (intensja) i form uły Sigm a (ekstensja). Skoro już zapożyczamy term iny z logiki, możemy po­ wiedzieć, że „intensja jest odwrotnie proporcjonalna do ekstensji”. Jako m echanizm tropu form uła pi określa to samo co form ula Sigm a, ale w odw rotnym kierunku.

Weźmy w yrażenie-trop, które podstawia g ł o w ę w miejsce c z ł o ­ w i e k a , pomijając kwestię, jak ów trop nazwiemy: „Zapłaciliśmy tyle a ty le na głowę”. Za Le G uernem nie zaw aham y się potraktować tego w yrażenia jako fałszywą synekdochę, rodzaj metonimii. Głowa bowiem w spółistnieje z człowiekiem i nie sądzimy, by jakieś skuteczne kry teriu m mogło odróżnić przyległość zew nętrzną od w ew nętrznej. Z tego samego ty tu łu potraktujem y „Czerwonego K ap tu rk a” i „Siną Brodę” jako po­ chodne epistemologicznego procesu nazyw ania poprzez metonimię, bu­ dowanego na współistnieniu. G rupa Mi z pewnością uznałaby je za przy­ kład „uszczegółowiającej [particularisante] synekdochy P i”. To zupełnie zrozum iałe, ponieważ według jej term inologii proces „człowiek głowa” je st uszczegółowieniem, a „głowa —► człowiek” — uogólnieniem. Ale czy w tej terminologii nie tkw i dziwaczna syllepsis?

Dla teoretyków z G rupy Mi głowa to najpierw realna część człowieka, a zatem uszczegółowienie sprowadza się tu do pomniejszenia referencyj­ nego lub zacieśnienia materialnego. Ma się jednak wrażenie, o dziwo, że uszczegółowienie oznacza dla nich również pomniejszenie semantyczne lub semiczne, ponieważ (jak już widzieliśmy) oświadczają, że semy ca­

łości rozdzielane są nierówno w częściach (np. „pływalność statk u zasadza się na sterze, ale nie na kabinie”). A zatem część bycia człowiekiem sprowadzona została do głowy, a nie do czego innego (co z pewnością jest prawdziwe w znaczeniu biologicznym, ale niekoniecznie sem anty­ cznym). Tymczasem skłonni bylibyśm y przepuszczać, że to posiadanie g ł o w y jest logicznie bardziej ogólne niż bycie c z ł o w i e k i e m .

W naszym mniej lub bardziej zgodnym z logiką odczuciu językowym uszczegółowienie oznacza zazwyczaj „ograniczać lub redukować ekstensję pojęciową”, i co za ty m idzie,, „dorzucać dodatkowe semy ograniczające”, innym i słowy „zwiększać intensję”. Tak więc trzeba by uznać, że głowa nie jest ani bardziej, ani mniej cząstkowa niż człowiek. Fakt, że człowiek jest fizycznie większy od swej głowy, nie ma nic wspólnego z rozm iarem ekstensji logiczno-semantycznej, i co na to samo wychodzi, głowa nie ma ani mniej, ani więcej semów od człowieka, ponieważ nie istnieje między nim i żadna relacja semiczna.

G rupa Mi musi być zresztą świadoma tego pomieszania, ponieważ pisze, że „stosowane pojęcie »ogólności« jest bardzo nieostre: »część« m a­ terialna jest mniejsza od całości, podczas gdy »część« semiczna jest od niej ogólniejsza” (s. 108). W yraża jednak zgodę na taki stan rzeczy.

(7)

254 N O B U O S A T O

3 Podsum ujm y dotychczasowe uwagi.

G rupa Mi w jednej form ule Pi pomieściła dwie różne form uły de­ kompozycji, Pi i pi, gdy tymczasem prawdziwa form uła Pi, której nie można skutecznie odróżnić od działań metonimicznych (por. kapelusz, włosy, peruka itd.), powinna być uznana za form ułę przyległości meto­ nimii.

Z drugiej strony form uła pi (wyprowadzona z form uły Pi propono­ wanej przez G rupę Mi) jest tylko odw rotnym odbiciem form uły Sigma. i powinna być sprowadzona do form uły Sigma, która w yraża prawdziwe,, nieredukowalne działanie synekdochy.

Jako wniosek z tego rozróżnienia dwóch tropów dodajmy, że w ydaje się zbyteczne uznawać metonimię za podwójną synekdochę: pojedyncza czy podwójna (to kw estia rozczłonkowania) każda m etonim ia jest przesu­ nięciem uwagi w stronę przedm iotu oznaczanego.

Co do m etafory, teza G rupy Mi pozostaje najzupełniej w mocy (oczy­ wiście wobec form uły Sigma, bo w form ule Pi nie istnieje synekdochą) i można rzeczywiście przystać na to, że każda m etafora jest podwójną synekdochą (najpierw uogólnienie, potem uszczegółowienie). M etafora n a­ zywana przez G rupę Mi podwójną synekdochą w form ule Pi nie jest po* prostu możliwa. Przekonam y się o tym , próbując przeanalizować p rzy ­ kład (dość naciągany) tego typu podawany przez Grupę Mi. W przy­ kładzie tym:

statek -> żagiel/woalka [voile]1 —► wdowa,

trudno uznać term in pośredni za jednostkę. Czy w „voiles” nie tkw i m y­ ląca polisemia? Są tam z pewnością dwie metonimie (pierwsza: statek -> i?oiZe/[żagiel]; druga: uoiZe/[woalka] -> wdowa), ale w gruncie rzeczy w y­ daje się konieczne upatryw ać innej m etafory w obrębie term inu środ­ kowego: voile 1 voile 2.

4

Podobne zamieszanie, również spowodowane przez dwuznaczne te r­ miny, odnajdziem y w analizie zaprezentowanej przez szacowny Diction­ naire de poétique et de rhétorique (wydanie 2). Tym razem jej przy­ czyną będzie ekstensja. H enri Morier, omawiając w słowniku działanie metonim ii (s. 721), w yjaśnia za pomocą schem atu graficznego dwóch stoż­ ków stojących obok siebie w odw rotnych pozycjach, że „intensja i eks­ tensja są odwrotnie proporcjonalne” oraz że „co słowo zm ieniające (hie­ rarchiczną) kategorię zyskuje na intensji, to traci na ekstensji, i odw rot­ nie”. W yjaśnienie zupełnie poprawne.

(8)

Stożek ustaw iony czubkiem do góry, w yobrażający intensję rośnie w szerz ku dołowi. Na szczycie m am y intensję minimalną (poziom n aj­ bardziej ogólny), u podstaw y m aksym alną (poziom najbardziej cząstkowy, poziom elem entu lub jednostki). Stożek sąsiedni narysow any odwrotnie przedstaw ia ekstensję. M orier cytuje przykład p s z c z o ł y i do ostat­ niego rzędu schem atu wpisuje „tę pszczołę” — jednostkę o największej in te n sji i najm niejszej ekstensji. Posuwając się na skali ku górze, m ijam y jed en po drugim poziomy „Apis m ellifica”, „pszczołowate”, „żądłówki”, „ow ady”, „stawonogi” , „zwierzęta”, tracące na intensji i zyskujące na ekstensji, aby wreszcie sięgnąć poziomu najwyższego, „istoty żyw ej”, k tó ra ma oczywiście intensję m inim alną i ekstensję maksymalną. Nic w ty m dziwnego, wszak jest rzeczą oczywistą, że ta stru k tu ra to tylko aspekt form uły Sigma, która naszym zdaniem opisuje autentyczne dzia­ łanie synekdochy.

Zamieszanie zaczyna się w krótce potem, ponieważ mimo że schem at ograniczony jest od dołu poziomem jednostki, M orier próbuje przez ana­ logię zejść poniżej jednostki. Pisze:

m o żn a isto tn ie założyć, że ek ste n sja zm n iejsza się p on iżej jed n o stk i i sch o d zą c po s k a li liczb za p s z c z o ł ą tr a fim y na s k r z y d ł o p s z c z o ł y : 0,1 m ia ło ­ b y w ię c e k ste n sję m n iejszą n iż 1. Z tego ty tu łu rela c ja części do ca ło ści b y ła b y e k ste n sy w n a . A za tem za p om ocą s y n e k d o c h y m ożna b y p o w ied zieć „ża­ g ie l” zam iast „statek ża g lo w y ” <s. 723).

M orier koryguje to w yjaśnienie nieco dalej w tym samym artykule. N ietrudno zauważyć, że ten erudyta dał się ponieść kulejącem u i po­ spiesznem u porównywaniu liczb. Podczas gdy hierarchia liczb jest jedno­ rodna naw et poniżej jednostki (0,1/1 = 1/10 itd.), w hierarchii pojęć e k s ­ t e n s j a , a więc i i n t e n s j a , zupełnie zm ieniają naturę, przechodząc przez dolną granicę jednostki. Powyżej jednostki rodzaj jest zawsze klasą (albo zbiorem) swoich gatunków, gatunek klasą podgatunków; zbiór w s z y s t k i c h p s z c z ó ł tw orzy Apis mellifica, zbiór tych ostatnich — pszczołowate itd. Poniżej jednostki, przeciwnie, wszystko jest inaczej. P s z c z o ł a nie jest zbiorem s k r z y d e ł p s z c z o ł y , t ak j ak s t a ­ t e k ż a g l o w y nie jest zbiorem ż a g l i .

Tak więc poniżej poziomu jednostki form uła Sigma przestaje istnieć i ustępuje miejsca form ule Pi, w której ekstensja nie ma już sensu lo­ gicznego: na tym poziomie ekstensja oznacza już tylko rozległość m a­ terialną lub geometryczną. Oczywiście m am y prawo powiedzieć, nie gwałcąc zbytnio normalnego system u leksykalnego, że pszczoła jest b ar­ dziej rozległa niż jej skrzydło, gdyż skrzydło zawiera się w pszczole. Podobnie w przypadku żagla/statku, głowy/człowieka itd. Jeżeli jednak trzym ać się logicznego znaczenia term inów, staje się jasne, że poniżej jednostki, w perspektyw ie określonej form ułą Pi, część i całość nie m ają żadnego związku z pojęciami ekstensji czy intensji.

(9)

256 N O B U O S A T O

5

Gdybyśmy zamiast konkluzji spróbowali zdefiniować status synek- dochy, powiedzielibyśmy, że m am y z nią do czynienia wówczas, gdy uży­ wamy wyrażenia, którego ekstensja (lub przeciwnie — treść) pojęciowa jest większa lub mniejsza od oczekiwanej norm alnie przez czytelnika, co zresztą odpowiada klasycznej definicji s y n e k d o c h y r o d z a j u i g a t u n k u .

Ponieważ znam y dziś tezę G rupy Mi, dla której m etafora jest iloczy­ nem podwójnej synekdochy, tezę, jakiej nie sposób przecenić, bez mała rew olucyjną w dziedzinie reto ry k i (mimo że, jak pokazano, nie akceptu­ jem y jej drugiej połowy, gdzie tw ierdzi się, że metonimia to także po­ dw ójna synekdocha), powinniśmy zmodyfikować odwieczną dychotomię: m etafora vs metonimia. Tradycyjnie zwykło się w tej opozycji umiesz­ czać synekdochę obok metonimii:

m etafora vs metonimia (wraz z synekdochą).

Teraz jednak można, zachowując zasadniczą opozycję, zmienić schemat, odłączając synekdochę od metonimii:

m etafora (wraz z synekdochą) vs metonimia.

Być może, nie od rzeczy będzie przypomnieć sobie i właściwiej ocenić znaczenie definicji Arystotelesowskiej, według której metaphora obejmuje to, co współcześni nazyw ają m etaforą i synekdochą rodzaju i gatunku 2.

Przełożył Z b ig n ie w K r u s z y ń s k i

2 Przedstawiona tu analiza synekdochy jest w nieco innej formie i innym ujęciu przedmiotem jednego z rodziałów opublikowanej w 1978 r. w Tokio książki N. S a t o , R e to r ik k u k a n k d k u [Sens retoryczny].

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nauka ta nie jest łatwa i prosta, jest wymagająca, nie jest też głoszona bez potwierdzenia jej konkretnym życiem, gdyż jest wyrazem osobistej misji i losów życia samego

Antyoksydacyjna aktywność tokoferoli in vivo kształtuje się w następującej kolejności α-T &gt; β-T &gt; γ-T &gt; δ-T, natomiast ich aktywność in vitro w odwrotnej δ-T

Jeszcze wyżej jest oddział, na który kierowani są pacjenci po hospitalizacji – w szpitalu w Holandii leży się bardzo krótko, więc te osoby muszą dojść do siebie, zanim

Zastosowanie metody elementów skończonych do analizy stabilności zespoleń stosowanych przy strzałkowej osteotomii gałęzi żuchwy Finite Elements Method Analysis of Fixation..

Ogień pojawia się także – jako alegoria bezpieczeństwa i spokoju, ważny wyznacznik „własnego” miejsca na ziemi – w tych wierszach Chodasiewicza, w których poeta

Nagrania maj ˛ a na celu zebranie werbalnych wyra˙ze´n metaforycznych w real- nie u˙zytych (a nie wymy´slonych) wypowiedziach polskich studentów.. Metoda ta b˛edzie oparta na

Dzielimy si˛e z audytorium krytycznymi uwagami na temat proponowanej przez niektórych kognitywistów (Lakoff, Núñez 2000) koncepcji uciele´snionej matema- tyki.. Wspomniani

LN twierdz ˛ a, ˙ze obalili mit, głosz ˛ acy, i˙z matematyka ma charakter obiektywny, jest jako´s obecna w ´swiecie, jej ist- nienie jest niezale˙zne od jakichkolwiek umysłów,