JVo 18 (1153). Warszawa, dnia 1 maja 1904 r. Tom X X III.
T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NADKOM PRZ Y R O D N IC Z Y M .
PR EN UM ERA TA „W SZ E C H ŚW IA T A *.
W W a r s z a w ie : rocznie m b . 8 , kw artalnie rub. 2.
Z p r z e sy łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .
Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw ami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
M A R C E L I A S C O L I .
NOWY RODZAJ PROMIENIOWANIA.
PROM IENIE N.
Trudno zaprzeczyć, że od lat kilku fortu
na sprzyja fizykom. Po zadziwiających pra
cach z dziedziny radioaktywności, które po
ruszyły świat naukowy do tego stopnia, że aż wzruszenie to udzieliło się szerokiej pu
bliczności, w chwili, gdy cała uwaga bada- czów pochłonięta była tajemniczością tej no
wej własności materyi, w marcu roku 1903 fizyków zaskoczyła wiadomość, że Ireneusz
jBlondlot odkrył w energii wielu źródeł, 1 a w szczególności słońca, nowy gatunek pro
mieni, które w widmie słonecznem przypa- dają poza częścią ultrafioletową w okolicy drobnych długości fali. Z pomiędzy wielu ciekawych własności nowych promieni zwra
ca uwagę ich zdolność oddziaływania na siłę wzroku. Badając tę ostatnią własność, Augu
styn Charpentier spostrzegł, że organizm żywy, zwłaszcza mięśnie i nerwy w stanie czynności, wysyłają promienie t. zw. fizyolo- giczne, które posiadają wiele punktów stycz
nych z promieniami Blondlota. Nadto, oka- I zało się, że organizm ujawnia i’eakcyę za-
jrówno na działanie promieni Blondlotow- skich, jak i pod wpływem promieniowania fizyologicznego.
Odkrycia profesorów uniwersytetu w Nan
cy stworzyły poprostu wiele doniosłych za
gadnień zarówno w dziedzinie fizyki, jak fizyologii. W ciągu ubiegłego półrocza Wszechświat w szeregu krótkich notatek starał się informować czytelników o ważniej
szych postępach w tym zakresie badań.
Dziś, gdy po kilku zaledwie miesiącach kwe- stya rozrosła się do rozmiarów takich, że na
le ż y te oryentowanie się w szybko przybywa
jących nowych faktach wymaga koniecznie uprzedniego uporządkowania zebranego już materyału, podajemy przekład pięknej pracy M. Ascolego ł), w której obok syntezy osięgniętych dotąd wyników, czytelnik znaj
dzie dość szczegółowy obraz strony technicz
nej przedmiotu.
I. H isto ry a odkrycia.
Uważamy za rzecz pożyteczną zacząć od przedstawienia w kilku słowach genezy od
krycia. Jest to przykład typowy zastoso
wania metody naukowej, w której indukcya i doświadczenie stale wspomagają się wza
jemnie, zmierzając wspólnie do wykrycia prawdy.
Pod wrażeniem myśli, zawartych w roz
prawie Piotra Curiego „O symetryi w zjawi-
').B,evue generale des Sciences. 1904, 15 marca.
Marcel Ascoli: Une nouvelle espece de radiations:
les rayons N.
274
W S Z E C H ŚW IA Tj\» 18 skach fizycznych11, Blondlot przedsięwziął
szereg badań nad polaryzacyą promieni X.
Badania te doprowadziły go do odkrycia promieni 1ST.
W owej rozprawie P iotr Curie wygłasza zasadę następującą: ,,gdy pewne skutki ujawniają pewną dysymetryę, dysymetrya ta winna się odnaleźć w przyczynach, które dały im początek1'. Tym sposobem, jeżeli warunki, w których zachodzi pewne zjawi
sko, przedstawiają pewien stopień dysyme- tryi, to nie jest rzeczą niemożliwą, że i samo zjawisko przedstawiać będzie ten sam sto
pień dysymetryi; jednakże nie je st to rzeczą pewną. Mimo charakter wątpliwy tego na
stępstwa, zasada symetryi może oddać wiel
kie usługi, gdy chodzi o dokonywanie od
kryć. Blondlot zastosował ją w sposób na
stępujący.
W rurce-ognisku (fig. 1) przez każdy z promieni, które wysyła antykatoda I, prze-
•Ił
Mg. 1. Polaryzacya wiązki, wysyłanej przez rurkę-ognisko.
C—katoda; I —antykatoda. Płaszczyzna C IR jest płaszczyzną szczególną, dla wiązki I R . chodzi płaszczyzna szczególna: jest nią płasz
czyzna, zawierająca promień wysłany I R oraz promień katodalny CI, który dał począ
tek pierwszemu. W tem to właśnie tkwi warunek dysymetryi, niezbędnej do tego, by wiązka, wysyłana przez antykatodę, mogła zostać spolaryzowana. Blondlot zamierzył zbadać doświadczalnie, czy warunek ten, który jest niezbędny, nie jest czasem w arun
kiem dostatecznym. W tym celu, jako ana
lizatora do wykrywania stanu polaryzacyi wiązki, użył on małej iskierki elektrycznej, przeskakującej pomiędzy dwuma ostrzami metalowemi, którą posługiwał się był w daw niejszych swych doświadczeniach nad pręd
kością rozchodzenia się promieni X; iskierka ta posiada dysymetryę, niezbędną do tego, aby mogła służyć za analizator, nie można jednak mieć pewności, że dysymetrya ta jest wystarczająca. Otóż, jeżeli iskierkę tę umie
ścimy na drodze wiązki I R i obracać ją bę
dziemy dokoła I R w płaszczyźnie prostopad
łej do tejże wiązki, to można stwierdzić zmiany w jej blasku: blask ten jest najwięk
szy, gdy iskierka skierowana jest równole
gle do CI, i najmniejszy, gdy jest zwrócona prostopadle do CI. Płaszczyzna C IR jest więc dla wiązki I R „płaszczyzną działania11 na iskierkę; niewątpliwie jest to ten właśnie rodzaj dysymetryi, jaki odpowiada polary
zacyi.
Blondlot, nie podejrzewając w owym cza
sie, aby w wiązce, wysyłanej przez antyka
todę, znajdowało się cokolwiek innego prócz promieni X, osądził, że powiodło mu się stwierdzić w tych promieniach stan polary
zacyi od samego początku emisyi. Ale wkrótce spostrzegł, że w rzeczywistości przedmiotem poprzednich doświadczeń nie były wcale promienie X.
Stwierdził on był nietylko, że wiązka, wysyłana przez katodę, posiada płaszczyznę polaryzacyi, ale nadto, że kwarc lub cukier wywołują obrót tej płaszczyzny. Następnie spróbował, czy Reuschowski stos blaszek mikowych wywierać będzie takie samo dzia
łanie obracające i przekonał się, że tak jest w istocie. Natenczas w umyśle jego po
wstał łańcuch następujących twierdzeń, któ
re będąc poddane natychmiast kontroli do
świadczenia, sprawdzały się kolejno: Jedna blaszka mikowa powinna wywoływać pola- ryzacyę eliptyczną i w samej rzeczy wywo
łuje ją; mika jest więc dwójłomna dla pro
mieni, o które chodzi. Ale w takim razie promienie te muszą ulegać załamaniu pro
stemu, a zatem pryzm at powinien je odchy
lać, a soczewka—ześrodkowywać; doświad
czenie wykazuje, że tak jest rzeczywiście.
Powinny one odbijać się od zwierciadła, roz
praszać się, gdy padną na powierzchnię szorstką; i to przewidywanie sprawdza się.
Badane promienie, które odbijają się, rozpra
szają i załamują, nie mogą byćpromieniamiX.
Ponieważ przechodzą one przez papier czar
ny, drzewo, glin i nie wywołują ani fluore- scencyi, ani skutku fotograficznego, przeto chodzi tu niewątpliwie o promienie, dotąd nieznane. Blondlot nadał im miano promie
ni N (od pierwszej litery rodzinnego miasta Nancy).
Jakież są źródła tych promieni i jakie ich własności. Na pytania te postaramy się od
powiedzieć, opierając się na wynikach dotąd
JM® 18
W SZECH ŚW IA T275 otrzymanych. Wobec nowości przedmiotu
byłoby rzeczą zbyt trudną kusić się o formę wykładu dydaktycznie zaokrągloną; będzie
my raczej usiłowali zestawiać fakty na pod
stawie ich podobieństwa, nie troszcząc się o porządek chronologiczny odkryć.
II. Ź r ó d ła prom ieni N.
Rurka-ognisko nie jest jedynem źródłem promieni N. Istnieją one również w emi- syi palnika Auera, palnika gazowego pier
ścieniowego, blaszki metalowej, np. srebrnej, rozżarzonej do początku czerwoności, łuku elektrycznego, lampy Nernsta. To ostatnie I źródło jest szczególnie silne; większość swych ] doświadczeń Blondlot wykonał nad promie- | niami N, pochodzącemi z lampy Nernsta o napięciu 200 woltów. Siatkę Auera lub lampę Nernsta umieszcza się w dobrze za
mkniętej latarni z blachy żelaznej a na wy
sokości źródła w latarni wybite jest okienko zasłonięte blaszką glinową, która doskonale przepuszcza promienie N.
Atoli najpotężniejszem źródłem nowych promieni jest słońce, skutkiem czego bada
nie ich jest ogromnie ułatwione w porze let
niej. W tym celu wystarcza mieć do swego rozporządzenia pokój, którego okno, w ysta
wione na działanie słońca, zamknięte jest okiennicami drewnianemi, bezwzględnie nie- przepuszczającemi światła.
Godne uwagi jest to, że z pomiędzy wszyst
kich wymienionych źródeł jedynie tylko rurka-ognisko oraz blaszka srebrna posiada
ją stopień dysymetryi, niezbędny do tego, aby powstała wiązka mogła uledz polaryza
cyi; doświadczenie wykazało, że istotnie w dwu tych przypadkach polaryzacya za
chodzi.
III. Ś r o d k i, słu ż ą c e do w y k r y w a n ia promieni N (od czyn n iki).
§ 1. I s k r a . W jaki sposób można uwi
docznić powstawanie promieni N? Pierw
szym odczynnikiem, jakiego użyto w tym celu, była, jak to już zaznaczyliśmy, bardzo mała iskierka elektryczna, której blask wzmaga się pod działaniem nowych promie
ni. Iskierkę tę wytwarza się, jak następuje:
Dwa walce z aliażu platyny z irydem, każdy 0 średnicy 0,5 cm i długości 1 cm obrabia się bardzo starannie dokoła, naprzód pilni- 1
kiem, a potem kilkoma gatunkami szmer
glu i wreszcie poleruje się przez pocieranie o drzewo, tak żeby ostatecznie przybrały postać, wskazana na fig. 2. Dwa te ostrza, z których każde winno mieć około 0,5 cm długości, mają kształt niezupełnie jednako
wy: jedno z nich P kończy się na płasko, drugie P ' jest zaokrąglone. Te dwie sztuki platynowe przytwierdza się do małych wal
ców mosiężnych L , L ', do których przycze
pione są druty, służące do doprowadzenia prądu. Do wytwarzania tego prądu, który ma dawać iskierkę, służy przyrząd induk
cyjny, znany pod nazwą saneczek Du Bois Reymonda, używany często do celów lekar
skich. Składa się on z dwu cewek, dających się przesuwać dowolnie jedna w drugiej: gdy jedna z nich, główna, otrzymuje za pośred
nictwem przerywacza drgającego prąd z aku
mulatora, druga, wtórna, staje się wtedy siedliskiem prądów indukcyjnych wtórnych,
Fig. 2. Ostrza platynowe, pomiędzy któremi przeskakuje iskierka.
P zakończone jest płasko, P ' jest zaokrąglone.
L i L '—walce mosiężne, służące do doprowadza
nia prądu. (Wielkość spłaszczenia ostrza P oraz zaokrąglenia ostrza P ' została umyślnie przesa
dzona).
które można regulować przez przesuwanie jednej cewki względem drugiej. Te prądy indukcyjne są powodem powstawania iskier
ki pomiędzy ostrzami P i P ’.
Chcąc, żeby iskierka ta była wrażliwa na promienie N, należy ją uregulować nadzwy
czaj starannie. Trzeba, żeby była możliwie i prawidłowa, żeby błyszczała słabo, a jednak stale. Osięgamy to, czyniąc odległość po
między ostrzami bardzo małą. W tym celu przylepiamy te ostrza woskiem (Golaz) do
! dwu ramion wideł drewnianych, których od
ległość daje się regulować zapomocą śruby
i
mikrometrycznej; śruba ta chodzi w drzewie bardzo dokładnie. Przed użyciem przyrzą
du zmywamy ostrza alkoholem, przeprowa
dzamy między niemi arkusz papieru, aby je wytrzeć i nadać im napowrót gładkość, a na
stępnie tak regulujemy przyrząd saneczko-
276
W S Z E C H ŚW IA TNo 18 wy oraz metę iskrową, ażeby iskierka była j
jednocześnie bardzo słaba, bardzo krótka, a mimo to ciągła.
W tych. warunkach iskierka, umieszczona przed źródłem promieni N, np. przed lampą Nernsta, posiada pewien określony stopień blasku. Jeżeli teraz odgrodzimy ją od lam
py ekranem z mokrego papieru lub kartonu (woda czysta jest bezwzględnie nieprzezro
czysta dla promieni N), to blask ten słabnie;
wzmaga się on na nowo po usunięciu ekra
nu, a barwa iskry staje się bardziej fioleto
wą. Obserwacya tych zmian w blasku sta
je się łatwiejszą, jeżeli ustawimy przed iskrą, w odległości mniej więcej 2 c»/, kawałek szkła matowego, oprawionego w ramkę;
zmiany w wyglądzie plamy świetlnej, którą wytwarza iskra na szkle matowem, dają się obserwować z większą dogodnością, aniżeli zmiany w blasku samej iskierki.
Opis powyższy daje wyobrażenie o tru d nościach, związanych z używaniem iskry, jako odczynnika, służącego do wykrywania promieni N. Sposób ten jest ciekawy ze względu, że, jak zobaczymy poniżej, jest on jedynym sposobem, który pozwolił ńa ujęcie działań promieni 2J zapomocą fotografii.
Atoli zbytnia delikatność całego urządzenia skłoniła Blondlota do wyszukania, dla celów bieżących, sposobów łatwiejszych.
§ 2. C i a ł a r o z ż a r z o n e . Blondlot za
dał sobie przedewszystkiem pytanie, czy wrażliwość iskierki na promienie N pocho
dzi z jej własności charakterystycznych, czy też wpływ tu wywiera jedynie żarzenie się drobnej masy gazowej? Zdaje się, że słusz- nem je st to ostatnie przypuszczenie, ponie
waż m alutki płomyczek gazowy o długości około 1 mm i barwie niebieskiej, jak ten, którego dostarcza dmuchawka o drobnym bardzo otworku, staje się bardziej świecą
cym, skoro poddamy go działaniu promie
ni N. Podobnie ja k w przypadku iskry, ko
rzystną jest rzeczą obserwować ten płomyk poprzez szkło matowe.
Nie tylko gazy, lecz także i ciała stałe roz
żarzone wrażliwe są na promienie N. D rut platynowy, rozżarzony prądem do ciemnej czerwieni, widziany przez szkło matowe, ujawnia pod działaniem promieni N te same zmiany w blasku, co i mały płomyczek lub iskierka. Tak samo rzecz się ma z cienką
1 blaszką platynową, doprowadzoną do ciem- mnej czerwieni zapomocą małego płomyka gazowego; blask jej wzmaga się, jeżeli ze- ś rod kuje my na niej promienie N.
§ 3. S i a r c z e k w a p n i a . Drugim od
czynnikiem, niezmiernie dogodnym w uży
ciu, który w sprawie wykrywania promieni N oddał Blondlotowi największe usługi, jest siarczek wapnia fosforyzujący. Ekran, po
wleczony warstewką tego ciała, można, jak wiadomo, uczynić fosforyzującym przez wy
stawienie go na słońce. Otóż, jeżeli tak przygotowany ekran, umieszczony w ciem
ności, wystawimy na działanie promieni N, to fosforescencya jego wzmoże się tak znacz
nie, że nawet niezbyt wprawne oko z łatw o
ścią może dostrzedz różnicę.
Przystępując do obserwacyi, dobrze jest przedsięwziąć pewne środki ostrożności, na które zwracamy uwagę eksperymentatorów, zwłaszcza początkujących. Zdarza się dość często, że obserwator, patrząc na siarczek wapnia fosforyzujący, doznaje wrażenia, jakgdyby w blasku tego ciała zachodziły całkiem samorzutnie bardzo znaczne zmiany.
Pozorne te wahania pochodzą bądź z niedo
statecznego oswojenia się z ciemnością, bądź ze zmęczenia oka, bądź wreszcie, i to naj
częściej, ze zbytniego wysiłku, towarzyszą
cego wpatrywaniu się w ekran. Aby unik
nąć tej niedogodności, należy umieścić się dokładnie nawprost ekranu, na linii, prosto
padłej do jego płaszczyzny, w odległości rozmaitej, zależnej od siły wzroku obserwa
tora oraz od stopnia blasku siarczku i spo
glądać w sposób nieco nieokreślony, tak żeby odbierać wrażenia od ekranu fosforyzujące
go bez wpatrywania się w jego powierzch
nię. Tu nastręcza się uwaga bardzo ogólna, która stosuje się i do innych sposobów ob- j serwowania promieni N, mianowicie, że oko jest prawie zawsze wrażliwsze na zmniejsza
nie się blasku, aniżeli na wzmaganie się jego.
Zresztą, w praktyce nie trudno zauważyć, że istnieje pewne natężenie, któremu odpowia
da wrażliwość największa, t. j. n a tę ż e n ie ,
którego zmiany oko odcziiwa najłatwiej: je
żeli ekran świeci mocniej lub słabiej, naten
czas oko z mniejszą łatwością ocenia zmia
n y , które spostrzega w y r a ź n i e w p r z y p a d k u
natężenia optimum.
Jako ekranu odbierającego używa się kar-
JN2
18
W SZEC H ŚW IA T277 tonu albo papieru czarnego, powleczonego
siarczkiem wapnia, który tworzy na nim figury dowolne. Jedną z najdogodniejszych kombinacyj jest szereg plam okrągłych, nie
zbyt od siebie oddalonych: dobre bardzo wy
niki daje np. średnica 6 mm i odległość 2 mm. Można również posługiwać się figu
rą, utworzoną przez dwa cienkie ostrza, po
kryte siarczkiem wapnia; ostrza takie zdają się zbliżać ku sobie ze wzmaganiem się bla
sku. "Wreszcie, jeżeli chodzi o dokładne umiejscowienie cienkiej wiązki promieni N, wówczas uciekamy się do wąskiej bardzo szpary, wyciętej w mokrym kartonie i wy
pełnionej siarczkiem wapnia; zmiany w bla
sku takiego paska mogą być ocenione z god
ną uwagi pewnością nawet przez niewpraw
nego obserwatora.
Niekiedy, gdy chodzi o zjawisko o natęże
niu dość znacznem, można zadowolić się ekranem, mającym 3 —4 cm2 powierzchni,
Fig. 3. Przyrząd Charpentiera do wykrywania promieni N.
T —rurka ołowiana; B —korek, powleczony na powierzchni ab siarczkiem wapnia; T ' — rura, mo
gąca ślizgać się wzdłuż T\ V—szkło matowe.
powleczonym warstwą jednostajną. Naj
mniej wprawnym eksperymentatorom umoż
liwia obserwacyę układ, w którym przedmiot jakiś o bardzo ostrych konturach umieszczo
ny jest na szerokim ekranie fosforyzującym.
Obserwator staje w odległości takiej, aby kontury te przedstawiały mu się w sposób niezupełnie wyraźny; jeżeli rzucimy wtedy na ekran snop promieni N, to wyrazistość powraca i sylwetka przedmiotu odcina się daleko lepiej od tła fosforyzującego; z chwi
lą jednak, gdy odchylimy promienie tak, że
by omijały ekran, zarysy przedmiotu sta
ną się znowu rozpływaj ącemi się, zamaza- nemi.
Wychodząc z tej samej zasady, Charpen- tier zaproponował, jako środek do w ykry
wania promieni N, posługiwanie się platyno- cyankiem baru, któremu można nadać zdol
ność do fosforescencyi przez umieszczenie w jego sąsiedztwie soli radu. Regulując od
ległość pomiędzy solą tą a ekranem, można zawsze utrzymać blask ekranu na poziomie optimum. Zresztą, z obawy przed kompli- kacyami, jakie mogłoby wywołać promienio
wanie radu, Charpentier powrócił do ekra
nu, powleczonego siarczkiem wapnia; nie
kiedy umieszcza on ten ekran na kawałku korka B (fig. 3) u wylotu rury ołowianej T, otoczonej drugą rurą T', zaopatrzoną w szkło matowe V i dającą się przesuwać wzdłuż pierwszej. Urządzenie to pozwala zmieniać czułość ekranu fosforyzującego albo raczej, mówiąc ściślej, czułość plamy, wytwarzanej przezeń na szkle matowem.
Bardzo ważną rzeczą było upewnić się, że wszystkie działania powyższe: na iskierkę, na płomyk, na platynę rozżarzoną i na siar
czek wapnia fosforyzujący nie są wyni
kiem podniesienia się temperatury. Blond lot sprawdził to naprzód zapomocą stosu termo
elektrycznego i galwanometru pancernego w warunkach maksymalnej czułości, wska
zanych przez H. Rubensa, a następnie upew
nił się bezpośrednio, że promienie N nie wy
wołują żadnej zmiany dostrzegalnej w opo
rze elektrycznym rozżarzonego drutu platy
nowego, którego blask potęgują.
§ 4. C i a ł a s ł a b o o ś w i e t l o n e . Z te
go, co powiedzieliśmy wyżej, wynika, że blask światła, wysyłanego przez wiele źró
deł, wzmaga się, gdy źródła te poddamy działaniu promieni N. Ozy do stwierdzenia takiego skutku potrzebne jest koniecznie prawdziwe źródło światła, t. j. ciało, które świeci samo przez się, czy też własność ta rozciąga się i na ciała tylko oświetlone, któ
rych rola ogranicza się do odrzucania świa
tła, pochodzącego z jakiegoś źródła ze
wnętrznego? Odpowiedzi na to pytanie udziela doświadczenie następujące: Pasek białego papieru, długi na 15, szeroki na 2 mm, oświetlony jest słabo w ciemnej sali:
jeżeli rzucimy na niego snop promieni N, blask jego wzmaga się i zarysy zyskują na wyrazistości; z chwilą gdy przetniemy do
stęp promieniom N, pasek traci na wyrazi
stości i ciemnieje. W doświadczeniu tein mamy do czynienia ze światłem rozproszo- nem; nasuwa się pytanie, czy światło, odbite prawidłowo od gładkiej powierzchni, wzma
ga się również pod wpływem promieni N.
Przekonano się, że tak jest w istocie, posłu
‘278
W S Z E C H ŚW IA Tj N ś 18 gując się, jako powierzchnią odbijającą, bądź
jigłą stalową, bądź też zwierciadełkiem z bron-
jzu polerowanego.
(CDN)
Tłum. S. B.
D R . E U G E N IU S Z ROM EK .
L Ą D Y I M O R Z A . Odczyt publiczny, wygłoszony w Krakowie.
(D o k o ń c z e n ie ).
Porównanie wykreślonych profilów krzy
wych hypsograficznych i batygraficznych stwierdza ponad wszelką wątpliwość, że for
my dna morskiego i powierzchni lądów są zasadniczo różne. Podobieństwa form pod
morskich i nadmorskich możemy szukać ty l
ko w obrębie pustyń bezodpływowych i bez
wodnych. Postać tych bezwodnych i bez
ludnych dziedzin może nam przeto służyć za analogię do bliższego poznania form dna morskiego. Cechą pustyń są nietylko for
my wklęsłe zboczy, lecz też to, że w przeci- ! wieństwie do obszarów nawodnionych, któ
re skłaniają się na zewnątrz, ku morzom, one skłaniają się na wewnątrz, do środka ob
szarów. Charakterystyczną więc form ą pu
styń są wanienkowate zagłębia. Takie for
my wklęsłe są właściwe pustyniom Afryki, Azyi, Australii i obu Ameryk w obrębie Kordylierów.
Takie baseny i kotliny są niemniej właści
wością dna wszystkich mórz i oceanów. Naj
lepiej poznany A tlantyk stwierdza w zupeł
ności tę teoretycznie wyprowadzoną ana
logię
Potężna grobla, biegnąca od wysp B rytyj
skich przez Islandyę, Grenlandyę do Amery
ki, oddziela właściwy basen A tlantycki od morza A rktycznego. Podobna grobla ciąg
nie się mniej więcej wzdłuż 30° szer. połudn.
i oddziela A tlantyk od wód antarktycz- nych. W tych granicach jednak A tlantyk nie przedstawia formy jednostajnej. Środ
kiem biegnie potężny próg, prawie dokład
nie równoległy z wschód niemi wybrzeżami Ameryki. Próg ten dzieli A tlantyk na dwie podłużne ry nny, zachodni o i wschodnio-atlan- tycką. W tych rynnach odróżniono wszak
że już dziś 16 kotlin i wanien drugorzęd
nych, a 24 wypukłych wypiętrzeń, słowem rzeźba A tlantyku w świetle jedynego źródła, t. j. ołowianki, już dziś przedstawia się nie
zwykle bogatą i różnorodną. Zważywszy, że grobla Islandzka nie zniża się nigdzie po
niżej 1000 m głębokości, natomiast 16 wa
nien atlantyckich sięga 6500—8400 m, mo
żemy z tego osądzić, że w samym A tlantyku są różnice wysokości wielokrotnie większe, niż na trzech sąsiednich lądach: w Ameryce, Afryce i Europie.
Taką postać silnierozczłonkowanych i róż
nie ukształconych wanien mają wszystkie oceany i morza drugorzędne.
Rzeźba dna morskiego jest jednak nietyl
ko bardzo różnorodna, ale też formy tegoż dna są niewątpliwie wspaniałe, pełne ostrych konturów, charakteryzujących podwodne grzbiety górskie, przepaściste rowy i ostre krawędzi, zapadające gwałtownie ku głę
biom. Nie brak co prawda w tem twierdze
niu dozy fantazyi, ale też usprawiedliwiają ją tu i ówdzie, przypadkiem niejako, wyło
wione obrazy dna morskiego.
Znajomość dna morskiego jest bowiem do dziś dnia jeszcze bardzo nieznaczna. Jedy- nem źródłem poznania jest, jak wspomnia
no, ołowianka, a kładzenie kablów podmor
skich stanowi najważniejszą pobudkę do po
miarów głębinowych. Długość istniejących kablów wprawdzie osięga już dziś wymiary kosmiczne, wszak jest 8 razy większa od równikowego obwodu ziemi, wszak dorów
nywa prawie odległości księżyca od ziemi, a przecież jest to jeszcze nader wiotka i rzad
ka opona w obliczu rozmiarów oceanów.
Jeden przykład stwierdzi to najlepiej. N aj
dokładniej poznanym z pośród oceanów jest A tlantyk; najgęściej przetkaną kablami, za
razem najczęściej uczęszczaną przez parowce jest część A tlantyku położona w pasie po
między 45° — 53° szer. półn., a przecież nie brak w tym pasie pól, o powierzchni Galicyi, z których posiadamy zaledwie 10 do 15 sondowań głębinowych. Jakież byłoby nasze pojęcie o rzeźbie K arpat i krain pod
karpackich, gdybyśmy znali w obszarze tych krain tylko kilkanaście wysokości wyrwa
nych luźnie z katalogu. Jeżeli mimo to wiemy na podstawie tych luźnych sondo
wań, że w tym pasie oceanu dno jego wyka-
K° 18
W SZ EC H ŚW IA T279 żuje na dwustopniowych polach 1200 m róż
nic wysokości, więc mało co mniej, aniżeli na dwustopniowych polach K arp at z przy- ległemi niżami, to fantazya naukowa musi nas wieść daleko, przedstawiając nam pano
ram y dna oceanów w najżywszych barwach świata górskiego.
Taka górzystośó dna cechuje prawdopo
dobnie tylko niektóre obszary pełnego ocea
nu, zupełnie wreszcie tak samo, jak tylko niektóre dziedziny lądów są górzyste.
Zanim form y dna oceanów posłużą nam za podstawę do dalej idących wniosków, przypatrzmy się jeszcze raz krzywej hypso- graficznej mas lądowych w przeciwstawie
niu do krzywej batygraficznej dna wszech- morza. Pomijając znane nam już odmienne
ziemskiego. Wśród równin głębinowych sterczą jednak tu i owdzie izolowane kolosy górskie, wspaniałe grzbiety podwodne, rzeź
bą nie ustępujące Matterhornom, rozmiara
mi pionowemi i podłużnemi nie ustępujące najpotężniejszym grzbietom lądów stałych.
Szczególny wszakże interes budzą tu i owdzie wykryte ołowianką wśród równin głębinowych potężne rowy, sięgające 7000, a nawet aż do ponad 10000 m głębi. W przeci
wieństwie do dawnych wyobrażeń owe n aj
większe głębie oceaniczne nie przedstawiają jednak najniższych punktów łagodnie skło
nionych kotlin oceanicznych, lecz tworzą ty powe rowy o obustronnych gwałtownych zboczach, wżarte w podstawę równi głębino
wych na przestrzeni kilkuset aż do 3000 km.
MeJt
F ig . 5. L%dy i morza.
kształty krzywej nad i podmorskiej (porów, fig. 5), krzywa batygraficzna odsłania nam trzy typy, a zarazem trzy strefy głębinowe form dna morskiego.
Strefa brzegowa sięga mniej więcej do 200 m głębokości, a jest tak płaska, wogóle jeszcze bardziej płaska niż niziny lądów. Po
za strefą brzegową, rozleglej szą w morzach drugorzędnych, wąską w oceanach, rozpoczy
na się strefa przepaścistego stoku ku wiel
kim głębiom morskim. Ta strefa, pełna al
pejskich zboczy i krajobrazów, stanowi nie
jako cokuł kontynentalny, sięgający 2 do 3000 w głębokości. Poniżej cokułów konty
nentalnych dno mórz obniża się znowu bar
dzo powoli aż do głębokości 5000—6000 m.
Jest to strefa równin głębinowych, zajmują
cych około 50% całej powierzchni globu
Przed 10 laty znano tylko 3, dziś znamy już 8 „rowów“ oceanicznych, a ich rozmiesz
czenie geograficzne rzuca nowy snop światła na rozwój lądów i mórz, na historyę globu ziemskiego. Jeden z rowów bieży tuż u wy
brzeży Japonii i Kurylów, drugi towarzyszy Aleutom, trzeci zagłębia się wzdłuż pustyn
nych wybrzeży Atacama, czwarty towarzy
szy północnemu brzegowi Portorico, piąty ciągnie się równolegle do południowych wy
brzeży Jawy. Wszystkie te rowy towarzy
szą lądowym, lub na pewno niegdyś lądo
wym wybrzeżom, a to właśnie w miejscach, obramionych fałdowo wypiętrzonemi syste
mami górskiemi. Ten antagonizm lądowych
wypiętrzeń a czeluści oceanicznych domaga
się poszukiwania związku przyczynowego,
tembardziej, że jeszcze dwa inne rowy w z u-
280
W S Z E C H Ś W IA TJNB 18 pełności za tem przemawiają; są to t. zw. ro
wy Kermandec i Tonga. Rowy te z naj- większemi znanemi dziś głębiami oceanicz- nemi rozciągają się w północnem przedłuże
niu zacliodniego wybrzeża Nowej Zelandyi, wśród pełnego oceanu, a właśnie w sąsiedz
twie z potężnym grzbietem podmorskim, którego szczyty sterczą j ako wyspy K erm an
dec i Tonga ponad poziom wód. Istotę tycli rowów oświetla hypoteza wybitnego zoogeo
grafa australijskiego Hedleya, członka wy
prawy Sollasa do F unafutti, owej głośnej wyprawy ostatnich lat, która miała rozstrzyg
nąć losy hypotez o powstaniu wysp koralo
wych. Hedley (Geogr. Zeitschrift, 1901, str. 665 i nast.). rekonstruując za rysy pier
wotnego lądu australijskiego, wytycza mu takie zarysy, że wyspy Tongo i Kermandec stanowią krawędź, rowy więc—sąsiedztwo owego przed epokami zanikłego kontynentu.
Pozostaje więc jeszcze rozległy, równoleż
nikowy rów Karoliński, ślady południkowe
go rowu Hawajskiego i kilka śladów rowów atlantyckich, które wyznaczaj ą prawdopodob
nie także granice zapadłych kontynentów.
Geograficzne rozmieszczenie rowów oceanicz
nych wyznacza jednak nietylko prawdopo
dobne granice dawnych kontynentów, kwe- styę, do której powrócimy jeszcze poniżej,
jale stać się może niemniej przyczynkiem do genezy gór fałdowych.
Już zdawna Siiss zwrócił uwagę na niejednostajne wykształcenie równowieko-
Jwych utworów osadowych w obrębie gór
jsfałdowanych i sąsiednich płaskich płyt.
Podczas jednak gdy badania nad strukturą Alp doprowadziły wielkiego rekonstruktora planu budowy ziemi, Siissa, do t. zw. kon
trakcyjnej teoryi gór fałdowych, cały szereg geologów amerykańskich, zwłaszcza Dana i D utton doszli do poglądów odmiennych.
Opierając się na fakcie, że pojedyńcze w ar
stwy występują w górach fałdowych w wie
lokrotnie grubszych masach, niż w przyleg-
jłych płytach płaskich, stwierdzili, że war- ! stwy, wypiętrzone później w potężne góry fał
dowe, zostały osadzone w podłużnych zagłę
biach dna morskiego, zwanych geosynklina- j mi. Potężne warstwy, wytworzone w geo-
jsynklinach, naruszyć musiały, zdaniem owych geologów, równowagę skorupy ziemskiej,a to bądź przez obciążenie, bądź przez procesy
termiczne, spowodowane wędrówką geoizo- term, a tak jeden, jak drugi proces musiał w następstwie spowodować ruch fałdowy.
W ostatniej dobie pojawiło się nowe opraco
wanie teoryi górotwórczej, opartej na zjawi
sku geosynklin; autorem jest francuski geo
log Haug (Buli. soc. geol. France 1900 t. 28).
Nowemi w teoryi geologa francuskiego są dwa poglądy: 1) warstwy utworzone w geo- synklinach nie mają nigdy właściwości utwo
rów głębinowych, często zaś mają charakter osadów brzegowych, a to dlatego ponieważ 2) geosynkliny towarzyszą starym masom lądowym, są objawem brzegowym, często
kroć wspartym o dwa brzegi lądów.
Taką typową geosynklinę Hauga zrekon
struował Burckhardt (Geogr. Zeitschr. 1901, str 674 i nast.) w studyach nad rekonstruk- cyą mas kontynentalnych w Ameryce połud
niowej w dobie poprzedzającej wypiętrzenie Kordylierów. W obrębie pasa Kordylierów w epoce jurajskiej rozciągała się potężna geosynklina, rów oceaniczny w sparty ze wschodu i zachodu o ląd atlantycki i pacy
ficzny. Coprawda istnienie owego kontynentu pacyficznego znaj duje się zarówno ze studya- mi Neumayra, jak też Hedleya, w sprzecz
ności, która jednak, zdaje się, dałaby się z przytoczeniem nowych obserwacyj zupeł
nie pogodzić. Takiejże samej geosynkliny obraz dał nam również w ostatnich dniach Zuber w swych studyach karpackich (Jb.
geol. Reichsanst. 1902, str. 245 i nast.). Teo- rya Zubera roztacza przed nami następujący obraz lądów w epoce oligoceńskiej. Łuk K arpat zajmuje geosynklinalny rów głębo
kiego morza. Na północ od rowu ciągnie się stary fałdowy system sudecko-sandomier- ski i płyta podolska, obramiona wzdłuż brze
gu rowu starym łańcuchem fałdowyn, które
go resztką dzisiejszą jest Dobrudza. Na południe od rowu jest morze płytkie, zasia
ne wyspami Prakarpat. Tak więc poznanie rozmieszczenia współczesnych głębinowych rowów oceanicznych, jak też ostatnie studya nad dawnem rozmieszczeniem geograficznem lądów i mórz w obrębie dzisiejszych gór fał
dowych wzmacniają teoryę geosynklin, jako pobudek fizycznych do procesów górotwór
czych.
A teraz jeszcze nieco w sprawie kilkakrot
nie już poruszanej kwestyi rozmieszczenia
j N ó 18
W SZEC H ŚW IA T2S1 lądów i mórz w ubiegłych epokach historyi
ziemi.
Morza i lądy stałe nie mają granic sta
łych. Rzecz to nie nowa. Arystoteles mó
wi w swej Meteorologii o tej kwestyi, jako o ogólnie znanej: „Lądy i morza—są jego słowa—ulegają w różnych okolicach usta
wicznym przeobrażeniom; tam morze zale
wa ląd, a gdzieindziej wynurza się z po
wierzchni mórz nowy ląd, a należy przy
puszczać, że te zmiany następują według pewnego planu co do czasu i miejsca11. Tyle powiedział Arystoteles 2200 la t temu, a wy
powiedział zdanie z taką rozwagą i ostroż
nością, że je dziś można powtórzyć bez zmia
ny i bez narażenia się na zarzut anachroniz
mu. W dziedzinie fizyki ruchów poziomu morza nie wznieśliśmy się bowiem dotąd po
nad hypotezy, nie wyszliśmy przeto daleko poza Arystotelesa, mimo, że m ateryał obser
wacyjny przybrał ogromne rozmiary. Dzię
ki tym tysiącznym obserwacyom już nikt nie wątpi dziś, że płaska i płytka platforma dna morskiego, otaczająca lądy, to pole ciąg
łych przemian, to ląd, może tylko chwilowo zalany, stąd nazwa mórz płytkich: morza transgresyjne. Trudno też wątpić, by mo
rza biegunowe, śródziemne i wogóle wszyst
kie morza drugorzędne nie były niegdyś lą
dami. Mimo olbrzymich głębi, bo sięgają
cych aż do 650 m, są to stare zapadliska lą
dowe, na których dziś bujają fale mórz, zwanych dlatego morzami ingresyjnemi.
Z drugiej strony te liczne straty w udziale lądów wynagradzają inne dziedziny. Wszak rzut oka na pstrokatą od tylu barw kartę geologiczną lądów wskazuje, że niemal tyle razy, ile barw na mapie, morze było na miej
scu dzisiejszych lądów.
K tóry jednak proces przeważa w historyi ziemi? Jeżeli weźmiemy pod uwagę samę masę wód oceanicznych, to trudne, jeżeli wogóle naw et możebne jest przypuszczenie, aby masa wód morskich mogła kiedykol
wiek uledz znaczniejszej zmianie. Wyparo
wanie 1% mas morskich, naturalnie skutkiem zmienionych stosunków klimatycznych, spo
wodowałoby 4 1/2 raza silniejsze ciśnienie atmosfery od współczesnego. W takiej jed
nak atmosferze i w takim klimacie trudno wszakże przypuścić możność istnienia ziem
skich istot organicznych. W ciągu całej
a długiej historyi ziemi jest znany i stwier
dzony tylko jeden fakt i jedna geologiczna chwila, podczas której masy wód morskich znaczniej się pomniejszyły. Było to podczas epoki lodowej, gdy z powodu uwięzienia wo
dy w rozległych pokrywach lodowych po
ziom morza obniżył się o 70 m, t. j. mniej więcej o 2% masa wód morskich została do czasu zmniejszona. Objętość wód oceanicz
nych musimy uważać w przybliżeniu za wiecznie niezmienną.
Obok tej kwestyi większą doniosłość ma pytanie, czy stosunek powierzchni lądów i mórz uległ zmianie i w jakim kierunku te zmiany dokonywają się w ciągu historyi ziemi. Naocznia najbliższego sąsiada ziemi, księżyca, pozbawionego powietrza i wody, wskazywała analogiczny los, który czeka ziemię, i nie brakło hypotez, że wspomnę Tylora i Reyera, którzy starali się naukowo uzasadnić zanik wód na powierzchni ziemi.
Większość wszakże geologów przyjmowała istnienie równowagi w owym ruchu pozio
mu mórz i lądów. Pogląd ten miał jednak poważne poparcie tylko w przekonaniu, że morza płytkie, jak i najgłębsze, mogą być wydźwignięte w lądy, a dowodem tego mia
ły być osady mórz płytkich i głębinowych, wchodzących rzekomo w skład budowy lą
dów. Te poglądy zostały jednak silnie za
chwiane, jeżeli nie obalone, przez wyniki wielkiej wyprawy Challengera, wysłanego dla badań fizyki morza.
Murray i Renard ogłosili w r. 1891 wiel
kie dzieło o utworach osadowych dna mor
skiego. W yniki tego dzieła, oparte na ob- serwacyach okrętu Challengera, w krótkości tak można streścić:
1) Wszystkie morza drugorzędne, bez względu na ich głębokość, jako też przeważ
nie bardzo wąski pas brzegowy otwartych oceanów pokrywają osady pochodzenia lą
dowego.
2) W pewnej odległości od brzegów do średniej głębokości 3 m dno oceanów pokry
wa mniej znaczna warstwa iłu wapiennego, pochodzącego ze skorupek otwornic; ił ten, zwany globigerynowym, zawiera 70 — 80.1) węglanu wapnia.
3) W jeszcze większych głębiach osady
pochodzenia organicznego są jeszcze skąp-
sze, skorupki wapienne w długiej na dno
282
W S Z E C H Ś W IA TNo 18 wędrówce się rozpuszczają i tylko mikrosko1-
pijne okrzemki dostarczają m ateryału do iłu krzemionkowego, zwanego też diato- meowym.
4) W głównych basenach głębinowych oceanów tworzy się niesłychanie powoli w ar
stewka czerwonego iłu głębinowego, pozba
wionego zupełnie wszelkich śladów pocho
dzenia lądowego. P ył kosmiczny, wulka
niczny i pozostałości procesów chemicznych, dokonywających się w wodzie morskiej, sta
nowią główne składniki owego głębinowego utworu. Brak w nim też wogóle śladów utworów organicznych, a te, które przypad
kowo się w nim znajdują, dowodzą jak po
woli się ten pokład tworzy, jak odwiecznem je st jego pochodzenie. Tak wyłowiono z iłu głębinowego zęby olbrzymich rekinów (Car- charodon), które zamieszkiwały morza ziemi na schyłku epoki kredowej.
Dno trzech głównych oceanów jest tylko w y , części pokryte przez osady pochodze
nia lądowego; resztę dna pokrywają iły otwornicowe, okrzemkowe i czerwona glinka głębinowa, na którą przypada przeszło 40
powierzchni głównych basenów oceanicz
nych.
Poznanie jakości utworów dna morskiego, jako też ich rozmieszczenia geograficznego, musiało przeobrazić poglądy nasze na sto
sunek lądów do mórz. Poznano bowiem wówczas z wszelką pewnością, że przewaga pokładów morskich, składających się dziś na budowę lądów, jest pochodzenia brzego
wego, osady średnich głębi odgrywają już w budowie lądów rolę znacznie mniejszą, a typowych utworów głębinowych, glinki czerwonej, niema na powierzchni lądów ni
gdzie w zupełności. Ogromne przeto obsza
ry oceaniczne, pokryte przez glinkę czerwo
ną, nie będą już nigdy lądami, oto niejako pewnik, który z owego poznania utworów dna morskiego wynika niewątpliwie.
Dalsze wnioski, wspierając się na tym niemal pewniku wiedzy, stanowią tej wiedzy dalsze horyzonty, hypotezy. Już jeden czyn
nik geograficzny —rozmieszczenie rowów głę
binowych, utwierdza nas w domysłach, że dawne rozmieszczenie lądów było dosyć od- | rębne od współczesnego, a naw et naprowa
dza na myśl, że niegdyś były lądy tam, gdzie dziś osadza się glinka czerwona,gdzie przeto
już nigdy lądów nie będzie. Dalsze hory
zonty otwierają nam jednak studya geolo
gów nad rozmieszczeniem lądów i mórz w ubiegłych epokach geologicznych. Do najdonioślejszych w tym kierunku prac n a
leżą studya Frecha, który obdarzył nas kar
tą ziemi z epoki dolno i górno-węglowej, Neumayra, który odtworzył lądy epoki ju rajskiej, jako też Kokena, który zbadał roz
mieszczenie lądów ziemi z epoki trzeciorzędo
wej. Wchodzić w szczegóły tych badań nie zamierzam, nie miałoby to na tem miejscu celu, wszakże sumując wyniki tych badań dojść możemy do interesującego nas wnio
sku. Oto ze współczesnych oceanów ty l
ko jeden A ntarktyczny był zawsze morzem, a i tu przemawia za tem raczej brak spo
strzeżeń niż fakty pozytywne. Prócz mórz antarktycznych najodwieczniejszym i naj
mniej zmiennym był ocean Wielki, którego tylko morza krawędziowe, jako też połud
niowo-zachodnia część aż po rów Karolinów, Kermandec, Tonga i krawędź Nowej Zelan- dyi były niegdyś lądem (nowsze badania za- chwiewają naszę wiarę nawet w stałość tego oceanu, a teorye istnienia lądów pacyficz
nych mnożą się ze wszech stron). W oceanie Atlantyckim tylko część środkowa, pas mię
dzy 10° a 40° szer. półn., był wiecznie mo
rzem. Wreszcie wszędzie były niegdyś, nie
raz długotrwałe, potężne masy lądowe. L ą dy te, zapadłe wzdłuż pęknięć, zostały zala
ne oceanami głębinowemi, stały się teryto- ryum morskiem raz na zawsze. Rozległe przeto obszary głębi oceanicznych, w któ
rych tworzy się dziś zwolna glinka czerwo
na, a tem samem nadaje tym dziedzinom piętno nieustających przestworzy wodnych, były przecież niegdyś lądami. Obszar, który jest od powierzchni lądów na zawsze ode
rwany, powiększa się w ciągu historyi ziemi coraz bardziej, powierzchnia, dostępna dla powstania nowych lądów kurczy się coraz bardziej. Coraz ciaśniej na świecie dla or
ganizmów lądowych, a daleka przyszłość w perspektywie fantazyi naukowej, to jedna wielka płaszczyzna morza, oblewająca całą kulę ziemską.
Do takiego samego poglądu prowadzi nas
inny zupełnie punkt widzenia. Zdawna
wiemy, że współczesna powierzchnia lądów
jest prawie trzy razy mniejsza od powierzch-
No 18
W S Z E C H ŚW IA T283 ni mórz, a średnia wysokość lądów pięć ra
zy mniejsza od średniej głębokości wód morskich. Morza więc przedstawiają olbrzy
mie czeluści w porównaniu z nieznacznemi nabrzmieniami mas lądowych. Gdybyśmy sobie wyobrazili całą masę lądów startą i w postaci osadów wrzuconą do morza, wo
dy pokryłyby całą ziemię jeszcze na 2500 m głębokości. Następujące zestawienie da przy
bliżone wyobrażenie, w jakim kierunku od
bywają się ruchy lądów i mórz.
Obszar lądów istniejących kiedykolwiek wstecz aż do epoki węglowej można przyjąć około 350 mil. km'2; obszar odwiecznych mórz wynosi tedy tylko 160 mil. km2. Daw
ny obszar lądowy doznał następujących przeobrażeń:
Skutkiem zapadlisk powiększyły się ocea- ny głębokie o 100 milionów km2, tym samym sposobem powstał obszar drugorzędnych mórz głębokich o powierzchni 35 mil. km2, a dziedziny zajmujące 40 mil. km? przedsta
wiają morza płytkie (aż do 200 m głębok.), zalewające płytę kontynentalną. Lądów sta
łych pozostało przeto tylko 135 mil. hm2.
Nowe zdobycze lądowe dokonywają się prze
ważnie w obrębie zalanej płyty kontynen
talnej, a to zarówno skutkiem wiekowych wahań poziomu morza, których istota i przy
czyna nie jest nam dostatecznie znana, jak przedewszystkiem skutkiem procesów fałdo
wych. Gdy jednak procesy fałdowe zdają się być przywiązane w ciągu długich epok geologicznych do względnie ściśle ograni
czonych terytoryów, a ich rozmiar jest wo- góle nieznaczny, to poprzednio wyciągnięty wniosek doznaje potwierdzenia. Zważywszy bowiem, że obszar, uległy procesom fałdo- wym, wynosi, według obliczeń Rudzkiego, tylko około 52 mil. km2, a obszar zapadlin wynosi według przybliżonego powyższego zestawienia 135 mil. km'2, uwzględniając wreszcie rozległe czeluści mas morskich, łatwo przypuścić, że wszystkie masy lądowe znajdą w nich wygodne miejsce, zarazem prawdopodobny cel przeobrażeń, jakie na powierzchni ziemi dokonają się w ciągu jej historyi.
P R O F . K A B O L SAJÓ .
ROZSIEDLENIE GEOGRAFICZNE A POW STAW ANIE GATUNKÓW
W ŚW IECIE ORGANICZNYM.
( D o kończenie).