• Nie Znaleziono Wyników

Władysław Syrokomla i jego utwory

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Władysław Syrokomla i jego utwory"

Copied!
256
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

WŁADYSŁAW SYROKOMLA

I JEGO U TW O R Y

N A P I S A Ł

W E L W O W IE

N A K Ł A D E M MACI ERZY POLSKI EJ

G łó w n y s k ła d w A d m i n i s t r a c j i „ M a c i e r z y P o l s k i e j " w G m a c h u S e jm o w y m

1901

(8)

K R A K Ó W . — D R U K W . L . A NOŻYCA X S P Ó Ł K I.

(9)

u p a d ku p ow stania listopadowego w r. 1831 nastała c h w ila najśw ietniejszego ro z w o ju naszej lite ra tu ry , a zw łaszcza naszej poezyi. W te d y pisze M ic k ie w ic z najlepsze swe u tw o ry , w te d y z ja w ia ją się ta cy zn a ko m ici poeci, ja k J u liu s z S ło w a cki i Z y g m u n t K ra s iń s k i, i tw o rz ą dzieła ta k piękne i ta k podniosłe, ja k ic h dotychczas w ję z y k u p o lskim n ig d y nie n a p i­

sano. A celem ty c h u tw o ró w b y ło nie b a w ić ziom ków , ale ic h pouczać, nie zyska ć sław ę w ie lkie g o poety, ale p rz y s łu ż y ć się spraw ie o jczyste j i w im ię tej s p ra w y zachęcić ro daków do p ra c y dla wspólnego dobra, d la szczęścia w s z y s tk ic h . To też naród p a trz a ł na ty c h poetów z uw ielbienie m i słu ch a ł ich pieśni ta k, ja k dziecko słucha słów d o b ro tliw e j m a tk i a ta pieśń szła od domu do domu, obiegała tysią ce rodaków i w tysiące serc w le w a ła otuchę, w ia rę w m iłosierdzie Boże, m iłość w zajem ną i nadzieję lepszej przyszłości.

A le w s z y s tk ie te dzieła p o w s ta ły na ta k zw a ­ nej e m ig ra c y i, to jest poza g ra n ic a m i k r a ju , na obczyźnie, dokąd znaczna część P olaków m usiała się udać, a b y u n ik n ą ć srogiej k a ry , ja k ą rzą d ro s y js k i

1*

(10)

za udział w pow staniu naznaczał. W k r a ju ty m c z a ­ sem pano w a ł srogi ucisk, a słowa pociechy naszych poetów nie d o chod ziły tu ta j, bo dzieła ic h b y ły su­

ro w o zakazane. M ó w ić o osta tn ich w yp a d k a c h , o po­

w staniu, ba, choćby ty lk o w y rz e c słowo » P olska*,

»Ojczyzna« b y ło ju ż w ystę p kie m , za k tó r y k a ra spa­

dała na w innego bardzo prędko. To też ci, k tó rz y w k r a ju pozostali, b y li w położeniu bardzo p rz y k re m : c z u li, że trzeba działać, a b y nie do zw o lić ziom kom ostygnąć w m iło ści O jc zyzn y, a nie m o g li d zia ła ć ta k , ja k b y należało i ja k to m ożna b y ło c z y n ić za g ra n ic a m i k ra ju . M u sie li zatem obrać in n ą drogę:

zachęcać do postępu i n a p ra w y tego, co w naszem społeczeństwie b y ło z łe ,. a m iłość k r a ju rodzinnego szerzyć przez w s k a z y w a n ie na w ie lk ie c z y n y przod­

ków . Zadaniem tem p o d z ie liły się m iędzy sobą po­

wieść, k tó re j g łó w n y m p rzedstaw iciele m b y ł w ów czas Józef Ig n a c y K ra sze w ski, i poezya, w k tó re j n a j­

w ię k s z y rozgłos zje d n a li sobie: W in c e n ty Pol i L u d w ik K o n d ra to w icz, zn a n y powszechnie pod p rzyb ra n e m nazw iskie m W ła d y s ła w a S yro ko m li.

Ci d w a j poeci są tw ó rc a m i nowego u nas ro ­ d za ju poezyi, zwanego »gawędą®. W ła ś c iw ie jest ga­

węda niczem innem , ja k pow ieścią poetyczną , ta k ą n a p rz y k ła d , ja k »Głrażyna« ln b »K onrad W a lle n ro d « M ic k ie w ic z a , ale ró ż n i się od n ic h tem, źe je j sposób prze d sta w ia n ia rz e c z y jest prostszy, n a tu ra ln ie js z y , a ję z y k nie ta k podniosły, lecz b a rd zie j zb liż o n y do tego, którego u ż y w a m y w codziennem ż y c iu . W ta ­ k ic h to gaw ędach k re ś lili Pol i S yro ko m la o brazy naszej przeszłości dziejow ej, ale chociaż obaj je d n y m

(11)

sposobem d ą ż y li do jednego celu, to przecież zacho­

d z i pom iędzy n im i w ażna ró żn ica . Pol ko ch a ł naszą przeszłość ze w szystkiem , co w sobie zaw ierała, za­

ró w n o złem, ja k dobrem, a ra cze j w id z ia ł w niej ty lk o s tro n y dodatnie, dobre, a na w s z y s tk ie w a d y i b ra k i m ia ł zam knięte o c z y ; w końcu zaś doszedł do tego, że zaczął u w ie lb ia ć i w y s ła w ia ć n a w e t n a j­

w iększe i najzgubniejsze p r z y w a r y naszych przod­

ków . S yro ko m la p a trz a ł na naszą przeszłość o w iele trz e ź w ie j. I on ją k o c h a ł całem sercem, ale za to ty lk o , co w niej b y ło dobrem, szlachetnem i w ie l- kiem — poza tem zaś dostrzegał w ie le wad, w iele usterek i w s k a z y w a ł je otw a rcie , choć nie bez p r z y ­ krości. Celem jego u tw o ró w jest w ie lb ić cnotę, a po­

tępiać w y s tę p k i — to też k ie d y Pol z przyjem nością opisuje n a w e t p ija ty k i i b ija ty k i daw nej szla ch ty, on w y b ie ra za p rze d m io t s w y c h u tw o ró w lu d z i d z ie l­

n ych , szlachetnych, dobrze i u c z c iw ie O jczyźnie za słuźonych, albo p rzedstaw ia k a rę , ja k ą ź li i n ik c z e ­ m n i ponoszą za swe w in y i zbrodnie. N a jch ę tn ie j je ­ d n a k k re ś li postacie lu d z i nieszczęśliw ych, upośledzo­

n y c h lu b s k rz y w d z o n y c h , a ta k um ie w n ik n ą ć w ich serce, p rze ją ć się ic h nieszczęściem i odm alow ać je w ja s k ra w y c h b a rw a ch , ja k m ało k to in n y.

S yro ko m la nie jest w ie lk im poetą i sam też n i­

g d y za takiego się nie uw a źą ł, ale w ty m skro m n ym zakresie dzia ła n ia , ja k i sobie za cel obrał, tw o rz y ł rz e c z y p ra w d z iw ie piękne, bo pozbawione przesady, proste, a szczere, serdeczne, w p ro st z poczciw ej na w skroś duszy płynące. M ożnaby o n im powiedzieć to, co on sam m ów i o K lo n o w iczu , że na h arfie, k tó rą

— 5 —

(12)

od zie d ziczył po w ie lk ic h naszych poetach, g ra ł cza­

sem może niezręcznie, słabo, ale »żadnego d źw ię ku je j s tru n y nie p u ś c ił na sprzedaż« i zo sta w ił ją ta ką

»nieskalaną i c z y s tą *, ja k ą b y ła w rę k u ta m ty c h . I w tem w łaśnie le ż y g łó w n y powód, że ten skro m n y

» lir n ik lite w s k i* je st nam ta k m iły , ta k b liz k i i ta k d ro g i — m ils z y i droższy, niż w ie lu in n y c h w ię k ­ szych i zdoln ie jszych poetów. Bo ja k jego u tw o ry , ta k i on sam b y ł zawsze u c z c iw y m i szlachetnym , a ja k jego bohaterow ie, ta k i on b y ł nieszczęśliw ym i n ie zro zu m ia n ym — w ię c n a le ży m u się nasza m i­

łość i w śpółczucie, którego serce jego zawsze było pełne dla in n y c h . W a rto zatem, a może n a w e t i po­

w inno się zapoznać b liż e j z jego życie m i jego dziełam i.

(13)

I.

P ie rw s z e la ta m ło d o ś c i.

L u d w ik W ła d y s ła w K o n d ra to w ic z u ro d z ił się na L itw ie we w s i Sm olkowie, w pow iecie B o b ru jskim , dnia 17 w rześnia w r. 1823. O jciec jego, A leksander, n a le ża ł do ubogiej ro d z in y szlacheckiej, pieczętującej się herbem » S yro ko m la * — ten herb p rz y b ra ł sobie później L u d w ik , w ra z z d ru g ie m swem im ieniem , ja k o zm yślone nazw isko, k tó re m się pod s w y m i u tw o ra m i podpisyw a ł. A leksande r K o n d ra to w ic z b y ł cz ło w ie ­ kie m bardzo za cn ym i w y k s z ta łc o n y m ; u k o ń c z y ł szkolę k się ży P ija ró w , a i później m usiał p ra co w a ć nad wzbogaceniem swej w ie d zy, g d y ż n a p rz y k ła d z d zie ja m i b y ł bardzo g ru n to w n ie obznajom iony. A le najrozm aitsze okoliczności, p rzedew szystkiem zaś b ra k silniejszej w o li, s p ra w iły , że nie z a ją ł stanow iska, k tó re b y odpowiadało jego w y k s z ta łc e n iu ; początkow o b y ł p ry w a tn y m ko m o rn ikie m , później zaś d z ie rż a w ił jedną z wsi, n a le żą cych do k s ią ż ą t R a d z iw iłłó w .

T a k w ięc pierw sze la ta dzieciństw a u p ły n ę ły L u d w ik o w i w domu rodziców , k tó rz y w k ró tc e po jego urodzeniu przenieśli się do p o b liz k ic h Jaśkow icz,

(14)

wpośród średnich dostatków , g ra n ic z ą c y c h z ubóstwem.

N ie tru d n o ch yb a dom yśleć się, na czem m u czas zbiegał: dziecię biegało swobodnie w śród b u jn y c h pól i s ta ry c h lasów lite w s k ic h , ucząc się ju ż wcześnie kochać p rz y ro d ę ojczystą, lu b słuchało c h c iw ie podań lu d o w y c h i baśni, opow iad anych przez służbę d w o r­

ską. G dy nieco podrósł, m a tk a zaczęła go u czyć p ie rw s z y c h lite r na d ru k o w a n y m k a le n d a rzu — zre­

sztą rodzice, zajęci s w y m i kło p o ta m i gospodarskim i, nie m o g li z b y t w ie le czasu poświęcać jego w y c h o ­ w a n iu . A le b a rd zie j i lepiej, n iż najstarann iejsze w y ­ chow anie,' działało, na młodego chłopca otoczenie, w śród którego ż y ł, głęboka i szczera re lig ijn o ś ć ro ­ d zicó w i ic h serdeczne p rz y w ią z a n ie do ziem i rodzinnej, k tó rą w łasnem i rę k a m i u p ra w ia li; z tego też czasu pochodzi bez w ą tp ie n ia to ż yw e p rz y w ią z a n ie do przeszłości narodow ej, k tó re w id n ie je na w s z y s tk ic h jego u tw orach, a k tó re m ta kże ojciec jego .w y b itn ie się odznaczał.

K ie d y L u d w ik u k o ń c z y ł dzie sią ty r o k życia, trze b a b y ło pom yśleć o oddaniu go do szko ły. W Jaś- k o w ic z a c h je j n a tu ra ln ie nie było, m usiano zatem w y s ła ć młodego c h ło p a ka do Nieświeża, gdzie is tn ia ła dobra szkoła, u trz y m y w a n a przez k się ży D o m in ik a ­ nów. W y p ra w io n o do n ie j L u d w ik a na sposób staro­

św iecki, z k o b ia łk ą , zaopatrzoną w n a jro zm a itsze za­

pasy i łakocie, na ja k ie ty lk o domek ubogiego d z ie r­

ż a w c y m ógł się zdobyć — m a tk a w e tk n ę ła m u p rz y pożegnaniu trochę pieniędzy, z a w in ię ty c h w k a w a łe k papieru, a ze b ra n ych za sprzedaż m le ka i j ogrodo- w in — i p rz y s z ły tw ó rc a »M argiera« w y r u s z y ł ze

(15)

— f l ­

iz a m i w oczach, z cię żkie m sercem k u nieznanem u m iasteczku, do obcych sobie lu d zi, słowem w ten c a ły n o w y dla niego św iat, którego się obaw iał, a z k tó ry m m ia l się w k ró tc e zż y ć ta k serdecznie.

Szkoła księży D o m in ik a n ó w w N ieśw ieżu n a le ­ żała do ty c h zakła d ó w n a u ko w ych , o k tó ry c h d zisiaj ty lk o z opow iadań i podań można m ieć ja kie ś poję­

cie, bo ta k ie ju ż nie istnieją. N ie b y ła ona podobna do d a w n y c h szkól p o lskich z X V I I lu b X V I I I w ie ku , m niej zaś jeszcze p rz y p o m in a ła s z k o ły dzisiejsze.

D ziś uw aża się za cel n a u k i wzbogacenie w ie d z y ucznia i w y ro b ie n ie w n im zdolności samodzielnego sądzenia — księża D o m in ik a n ie zaś d b a li przede- w szystkie m o to, a b y s w y c h uczn ió w w y c h o w a ć na lu d z i bogobojnych, a chociaż nie z a n ie d b y w a li ć w i­

czenia rozum u, w ięcej je d n a k s ta ra li się o p rz y m io ty serca i g o rą c ą , szczerą w ia rę . Z resztą S yro ko m la opisał później w »S zkolnych czasach Jana Dęboroga«

w ra że n ia i przejścia swoje w Nieświeżu, p o zw ó lm y m u w ię c samemu p rze d sta w ić na m te stosunki.

»Szkoła b y ła w kla s z to rz e a k w a te r y ‘) w m ieście,

»A w szkole w s z y s tk ic h u c z n ió w może osób dw ieście,

»A m iasteczko zamożne stało p rz y jezierze,

• P r z y n im z a m k u starego p ię tr z y ły się wieże«.

T a k w y g lą d a ła szkoła na p ie rw s z y rz u t oka, p o słu ch a jm y teraz, ja k i b y ł cel n a u ki, k tó re j ta m udzielano. Starano się g łó w n ie o to,

»B y rosła, ja k trzeba , m o ra ln a w nas siła ,

»By każdą n a u k ę uw ażać za b o ż ą ,

>) M ie szkan ia uczniów .

(16)

5 B y każda n a u k a o B o g u m ó w iła ,

♦By lu d z io m od dziecka w y ło ż y ć n a jp ro ś cie j,

»Że ś w ię ty strach bo ży — początek m ąd rości*.

Sposób w y c h o w a n ia lą c z y l w sobie szczerą, serdeczną łagodność z nieubła ganą surow ością w w y ­ m ie rza n iu zasłużonej k a ry . S yro ko m la w późnym jeszcze w ie k u p a m ię ta ł dobrze » tw a rd ą d y s c y p lin ę d o m in ika ń ską *, ale w spom nienie to nie b y ło m u nie- m iłe m :

♦ H a ! n ie ch im za te c h ło s ty N iebiosa zapłacą!

♦Prawda, tę g o p la ź y li, je ś li b y ło za co;

♦Ale k o c h a li d z ia tw ę serdecznie i szczerze,

♦ Ć w iczyli po bożem u w nauce i w ie rz e *.

M a m y też w »Czasach sz k o ln y c h * k ilk a obraz­

k ó w księży, k tó rz y w szkole n ie św iezkiej w y k ła d a li, a S yro ko m la sam dodaje w p rz y p is k u , że o dm alow ał w n ic h w ie rn ie s w y c h d a w n y c h n a u c z y c ie li. K ilk a p rz y k ła d ó w w y s ta rc z y , a b y poznać, ja k p o czciw i b y li to ludzie i w ja k i sposób s p e łn ia li swe obow iązki.

Oto np. w iz e ru n e k księdza, w y k ła d a ją c e g o m ate­

m a ty k ę :

♦ ... spogląda surow o

»S tary ksią dz M a te m a ty k z rozczochraną g ło w ą ,

♦Na je go b ia łe j szacie je s t plam a d w o ja ka ,

»Bo bielsza jeszcze k re d a i czarn a ta b a ka *.

Ksiądz, u c z ą c y ję z y k a francuskiego, b y ł to czło w ie k

♦ . . . ospow aty, ły s y ,

♦Niesie pod je d n ą pachą fra n c u s k ie w y p is y ,

♦Pod d ru g ą sarn ią nóżkę, a w n ie j z pod k o p y ta

♦Czworo ko n op nych s z n u rkó w , ja k k w ia tk ó w , w y k w ita ;

(17)

»G łowę n a bok p rz e c h y li i p rz y ła w ce stanie,

»A k to m n się w ro zb io rze g ra m a ty c z n y m stropi,

»Tak m u łapę w ysm a g a s z n u rk a m i z k o n o p i!«

K siądz »Niemiec«, to

» ... c z ło w ie k d ro b n y , szczup ły, czarnow łosy,

»Co na nas, dro bn ą trzodę u c z n ió w i słuchaczy,

»Nim n a m y ś li się g n ie w a ć — to na przód przebaczy.*

Z a kre s nauk, w y k ła d a n y c h w szkole ks. D o m i­

n ika n ó w , b y ł dosyć zn a czn y i obejm ow ał m n ie j w ię ­ cej to, co nasze dzisiejsze s zko ły średnie, ponadto zaś jeszcze ję z y k fra n c u s k i — tru d n o jednakże s tw ie rd zić, w ja k i sposób to w y k ła d a n o i co z k a ­ żdego przedm iotu uw ażano za rzecz potrzebną. C zy­

tano je d n a k dosyć dużo; z polskiego w y p is y , obej­

m ujące całe nasze piśm iennictw o, a ułożone przez Euzebiusza Słowackiego, ojca słynnego poety J u liu ­ sza, z niem ieckiego zaś, ła cińskiego i fra n cu skie g o c a ły szereg dziel w z o ro w y c h p isa rzy. N a jw a ż n ie js z y m je d n a k i n a jb a rd z ie j doniosłym w ż y c iu naszego poety b y ł ten sposób re lig ijn e g o p a trz e n ia na c a ły ś w ia t i tłóm aczenia w s z y s tk ic h zagadnień na podstaw ie kate ch izm u . Sposób ten u m o c n ił jeszcze w ych o w a n ie domowe, od którego się nie ró ż n ił, a d z ię k i tem u stało się ono tr w a łą zasadą, k tó re j S yro ko m la t r z y ­ m ał się przez całe życie. B y ło w tem w ie le dobrego, a przedew szystkiem d a w a ło to ła tw y , a zawsze u c z c iw y , pogląd na ś w ia t i sposób ro z ró ż n ia n ia do­

brego od złego, bo c z ło w ie k ta k w y c h o w a n y

» . . . na w s z ystko p o g lą d a ł z pobożna,

»I w ie d z ia ł na pam ięć, g d z ie p ra w d a i w ia ra ,

— 11 —

(18)

• R o zu m ia ł co m ożna, a czego nie m o ż n a ...

• I p e w n y sw ej p ra w d y n ie tro s z c z y ł się w iele ,

»W sobotę ja d ł z postem, a ś w ię c ił n ie d z ie lę *.

A le oprócz nauk, dostarczał N ieśwież K o n d ra ­ to w ic z o w i in n y c h jeszcze w rażeń. W starożytnem tem m iasteczku z n a jd o w a ły się r u in y zam ku ksią żą t R a d z iw iłłó w ; o lb rz y m ia budowa z trze m a w yso kie m i w ieżam i, oblana staw am i, otoczona w ałem , w spaniała na w e t w tenczas jeszcze, pomimo upadku, przem a­

w ia ła zapewne bardzo silnie do w y o b ra ź n i przyszłego poety. Bo w zam ku ty m m ożna było, ja k w książce, w y c z y ta ć » dzieje osta tn ich c h w il naszej O jczyzn y.

W nim p rz e b y w a li niegdyś kolejno ludzie, k tó rz y na lo sy P o lski w y w ie r a li zn a czn y w p ły w , zarów no do­

b ry , ja k z ly i z g u b n y ; je d n i z n ich o d d a w a li ostatnie swe m ienie d la dobra k ra ju , k tó r y w ła sn ą sw ą p ie r­

sią u m ie li osłaniać — d ru d z y m y ś le li ty lk o o sobie i z w rogiem O jc z y z n y łą c z y li się p rz e c iw w łasnem u kró lo w i. T u w rz a ła w r. 1792 zacięta w a lk a z Ro- syanam i, koło ty c h m u ró w c ią g n ą ł w r. 1812 Napo­

leon p rz e c iw M oskwie, a w czasie jego o d w ro tu po­

tę żn y zam ek z a m ie n ił się w ruinę. N ie tru d n o się domyśleć, że m ło d y L u d w ik , spoglądając na w yn io słe jeszcze, lecz ju ż rozpadające się wieże i na oblane wodą w a ły zam kowe, p rz y w o d z ił sobie n ie ra z na m y ś l daw ne czasy, o d tw a rz a ł w swej w y o b ra ź n i sceny, k tó re się tu ro z g r y w a ły i ro z m y ś la ł, o ile też oue p rz y c z y n iły się do w y tw o rz e n ia tego stanu rz e ­ czy, k tó r y m ło d y chłopiec ju ż w ów czas m u sia ł ro zu ­ m ie ć i odczuwać.

Po cz te ro le tn im pobycie w N ieśw ieżu i po ukoń­

(19)

czeniu szko ły ks. D o m in ika n ó w , udał się K o n d ra to ­ w ic z do N ow ogródka i tam uczęszczał jeszcze do p ią ­ te j k la s y s z ko ły pow iatow e j. Na tem u k o ń czyło się całe jego w yc h o w a n ie szkolne; w y ż s z y c h szkół śre­

d n ich nie b y ło w pobliżu, w szechnica W ile ń s k a ju ż w ów czas nie istniała, a na w y s ła n ie go do innej, od­

ległej, nie b y ło pieniędzy. W r ó c ił te d y do domu ro ­ dzinnego, ale ro zu m ie ją c dobrze potrzebę wyższego, rozleglejszego w y k s z ta łc e n ia , z a b ra ł się do pilnego c z y ta n ia książek i za ic h pomocą u zu p e łn ia ł b ra k i

'.b yt k ró tk ie j i niedokładnej n a u k i szkolnej.

T rw a ło to la t siedm, od r. 1836— 1842, w śród w a ru n k ó w ta k ciężkich, ta k w s ze lkie j p ra c y n ie p rz y ­ c h y ln y c h , że p odziw iać trzeba n ie z w y k łą w y trw a ło ś ć i pilność młodego L u d w ik a , k tó ra pom im o to w szystko doprow ad ziła go ta k daleko i p o zw o liła zdobyć ta k ie wiadom ości, ja k ie w dziełach jego późniejszych w i­

dzim y. Rodzice b y li ubodzy i n ie ty lk o nie m o g li a n i ło ż y ć w ięcej na w y ch o w a n ie syna, a n i sam i się niem zajm ow ać, ale p o trze b o w a li nadto jego pom ocy w go­

spodarstw ie domowem. P rz y s z ły poeta m usiał zatem b ra ć osobiście u d zia ł w c ię żkie j do li ziem ianina, doglądać lu d z i p ra c u ją c y c h w polu, a w domu pisać ra c h u n k i i spraw ozdania gospodarskie. P ra c y tej, za­

pewne nie bardzo pociągającej, nie u n ik a ł, ale każdą w o ln ą c h w ilę o b ra ca ł na c z y ta n ie c z y to dzie ł n a u k o ­ w y c h , c z y to w reszcie p o e ty c z n y c h lu b pow ieściow ych, k r y ją c się z tem przed rod zica m i, k tó rz y zajęci go­

spodarstwem u w a ża li, z konieczności, zajęcie ta k ie za m a rn o w a n ie drogiego czasu. Jeden ze zn a jo m ych poety opowiada, że m ło d y L u d w ik , w y s ła n y pewnego

— 13 —

(20)

ra z u przez ojca w pole d la dozorow ania czeladzi, usiadł w k o p ic y siana i ta k się z a c z y ta ł w ja k ie jś pow ieści słynnego, a podówczas bardzo modnego p i­

sarza W a lte r Skota, że nie dostrzegł zb liża n ia się ojca, k tó r y go w ten sposób p r z y c h w y c ił na g o rą cym u c z yn ku . M iało to w y w o ła ć ostrą karę, w y m ie rz o n ą n a ty c h m ia s t o jcow ską rę k ą na sianie, ale a n i upo­

m nienia, a n i żadne k a r y nie z d o ła ły w y k o rz e n ić w n im za m iło w a n ia do n a u k i poezyi.

Oprócz ro z c z y ty w a n ia się w dziełach nauko­

w y c h i poezyach b y ło je d n a k w ówczesnem ż y c iu K o n d ra to w ic z a bardzo w ie le in n y c h c z y n n ik ó w , k tó re ro z d m u c h iw a ły is k rę poezyi, tlą c ą w głębi jego piersi.

Oto leżała przed n im o tw a rta , w iecznie świeża, w ie ­ cznie pełna ta je m n ic z y c h u ro k ó w księga p rz y ro d y ; oto o ta cza ł go c ią g le p o c z c iw y a b ie d n y i u c is k a n y lu d lite w s k i, w ra z z c a ły m skarbem s w y c h n ie z w y ­ k le p ię k n y c h baśni i podań; oto w reszcie opow iada­

n ia o daw n ie jszych , lepszych czasach, słyszane z ust rodziców , dom o w n ikó w lu b znajom ych, p rz e m a w ia ły do jego w y o b ra ź n i z siłą tem w iększą, im w iększa ró żn ica zachodziła m iędzy m in io n y m i czasam i szczę­

ścia, św ietności i swobody, a niew olą i biedą, w śród k tó ry c h się w y c h o w y w a ł. L u d w ik , obcując u s ta w i­

cznie z p rz y ro d ą , n a u c z y ł się ją rozum ieć i cenić je j piękności, a dostrzegłszy pod ubogą sierm ięgą lu d u gorące, poczciw e serce, pokocha ł go ca łą duszą i za­

c h w y c a ł się jego pię kn e m i podaniam i. W »Janie Dę- borogu* je st m a ły obrazek, napisan y bez w ą tp ie n ia pod w p ły w e m w spom nień z dzieciństw a, k tó r y daje nam dosyć dokładne pojęcie o tem, ja k ie c z y n n ik i

(21)

i w ja k i sposób o d d z ia ły w a ły w ów czas na przyszłego poetę. W a rto p rz y p a trz e ć m u się trochę b liżej.

» N ie k ie d y w nocy, g d y m a j się pocznie, S ło w ik w ieczorn ą piosn kę zadzw oni, Z w ie js k im i chłop cy, z ta b u n e m k o n i, L e c im na nocleg’ śpiew ając skocznie.

A ż za w ioskę, aż za zboże, N a w y g o n ie lu b u g o rz e

K o n ie w paszę z rą k — I ju ż chłop cy w je d n e j c h w ili Stosy c h ró s tu n a n o s ili

1 zasied li w k r ą g ; I z ie m n ia k i w żarze p ie ką — P ło m ie ń bu ch a — ej, da leko

W id a ć p ło m ie ń nasz.

Co tam śm iechu, co ta m w rz a s k u ! K to ś u p io re m straszy z la s ku ,

C zło w ie k a n i dbasz!

Choć k to w dzień się nam ozoli, Choć d ru g ie g o serce b o li,

To n a jm n ie jsz a rzecz.

Bo g d y lu d n o , pusto, g w a rn ie , S m u te k du szy n ie og arn ie,

W s z e lk a b o ja żń precz.

N a rośn ej tra w ie ro zś cie la m y sukn ie , Z je m y z ie m n ia k i i chleba po kęsie, I c h ó r: » D obranoc, o Jozu!« ja k h u k n ie , T a k aż się echo w o ls z n ia k u zatrzęsie.

I d a le ko po ró w n in ie Ś w ię te j pieśn i echo p ły n ie . Czasem s ło w ik w tó r na m poda, W sercu rzew ność ta k g łę b o ka , A n i u jrz y s z , g d y c i z oka Ł z y po le ją się ja k woda.

C z ło w ie k rz e ź w ie js z y po ś w ię te j pie śn i Do n o w y ch śm iechów, do po g a d a n e k;

— 15 —

(22)

W e w si ju ż k u r y pieją po ran ek, A o s p o czy n ku żaden z nas nie śni.

Bo ja k ż e usnąć w m ajow e noce?

T u k o n ie zarżą, tu og ie ń b ły ś n ie , A tu ta j p ta ctw o , ja k n a u m y ś ln ie , Na ty s ią c to n ó w piosn kę szczebioce.

Chróst na stosie, ogień bucha, K się życ św ieci, — a grom ada Pieśni, s k a z k i *) opow iada, S kazek, pie śn i bacznie słucha.

M iło ż w k ó łk o sieść na z ie m ię ! G w a rz y ć w p ta c tw a s ło d k ie j w rz a w ie ! Jeden, d r u g i n ib y zd rze m ie — v M iło ż drzem ać na m u ra w ie !

P ta ctw o m ilk n ie po k o le i, O gień zw o ln a gasnąć zacznie, A nam sen p o w ie k i k le i, A le c zu jn ie , ale bacznie!

K a ż d y słys zy ja k o żyw o ,

Czy k o ń pa rskn ie , czy podskoczy, B rz ą k n ie trę zlą , w strząśn ie g rz y w ą , A lb o z a rż y na uboczy.

Po ch w ilce d rz e m k i oko się p rze trze , B liz k o p o ran ek, znać ju ż po w ie trz e , Znać ju ż po gw iazd ach , po szum ie rz e c z k i, Po glosie dro zda i p rz e p ió re c z k i;

I k o ń ju ż częściej s tu k a w k o p y ta , Zroszoną tra w ę pospieszniej ch w y ta . C yt, ju ż i s ło w ik strzela piosenka, J u ż i s ko w ro n e k w ita się z d z io n k ie m ; M y za s ło w ik ie m i za s k o w ro n k ie m N u c im : »Z a w ita j ra n n a J u tr z e n k o !«

Ot i szaro, ot i dnieje, Ot i ga śnie b la sk księżyca, Ot i zorza ja k dziew ica

*) B a jk i,

(23)
(24)

M iłą b a rw ą ru m ie n ie je ; Ot i w e w si ruch n ie d z ie ln y , K o g u t g ło s i czas ś w ita n ia ; R a n n y ptaszek, dziad ko ś c ie ln y , N a pacierze ju ż w yd zw a n ia . Jakże p ię k n ie dzw on d a le k i W m g ła ch p o ra n n ych się r o z p ły w a ! R ze źw y chłodek w ie je z rz e k i, Z oczu resztę snu ob m yw a ! Słońce o g n is ty m b ły s ło pro m ien ie m , O blało zie m ię ś w ia tłe m i cieniem , A niebo w złocie, w różach, w b łę k ic ie , Z iem ia w zieloność s tro jn a wesołą, A c z ło w ie k w te d y patrząc w około S ta łb y ja k w r y t y przez całe życie.

Z pacierzem w du szy, łz a m i zalany, A n ib y sobie p rz y p o m n ia ł k ie d y , Że gdzieś je st zie m ia i ziem skie b ied y, Że on n ic w ięcej — zlepek g lin ia n y *.

Jest w ty m w ie rs z y k u w iele szczerej prostoty, c h w y ta ją c e j c z y te ln ik a za serce, ale jest w n im też ty le p ra w d y , podchw yconej żyw cem , ta k ie przejęcie się o pisyw aną c h w ilą i ta k ie zrozum ienie w rażeń, ja k ic h ona dostarcza, że tru d n o w ą tp ić choćby na chw ilę, iż to obrazek z własnego ż y c ia poety, wspo­

m nienie z jego dzieciństw a. W ska zu je on nam w y ­ ra źn ie c z y n n ik i, ja k ie na niego w młodości d z ia ła ły : p rz y ro d a , lu d i jego opowiadania.

L u d w ik m ia ł ju ż la t dwadzieścia, a ciągle je­

szcze p rz e b y w a ł w d w o rk u ojcow skim , nie m ając ż a d n ych w id o k ó w na przyszłość, a chociaż sam za­

pewne zb y tn io się tem nie m a rtw ił, to m a r tw ił się ojciec jego, k tó r y w id z ia ł w n im w ie le zdolności

(25)

— 19 —

i m a rz y ł d la syna o losie le p s z y m , n iż ten, k tó r y jem u dostał się w udziale. D z ie rż a w ią c fo lw a rk , n a ­ leżący do dóbr k s ią żą t R a d z iw iłłó w , m usiał pan A le ­ ksander odwiedzać często zam ek w Nieświeżu, w k tó ­ ry m m ieściło się b iu ro zarządu całego tego ogromnego m a ją tku . Przed u rz ę d n ik a m i ta m te js z y m i c h lu b ił się nieraz sw ym synem, że i on ma dosyć w ie d zy i zdol­

ności do p ra c y biu ro w e j, d ając równocześnie do zro ­ zumienia, że chętnie w id z ia łb y go u rzę d n ikie m w za­

rządzie dóbr książęcych. Jako dowód zdolności syna p rze d sta w ia ł pan A le ksa n d e r ra c h u n k i i spraw ozda­

nia dzierżaw ne, pisane pięknie, w y ra ź n ie i c zystym , p o p ra w n ym ję zykie m . Polegając na ty c h dowodach i na poleceniu jednego ze znajom ych, p rz y rz e k ł ó w ­ czesny pełnom ocnik R a d z iw iłło w s k i, A d o lf D o b ro w o l­

ski, posadę w zarządzie d la młodego K o n d ra to w icza . T a k w ię c na'stała w ż y c iu przyszłego poety ważna zm iana: m ia ł pożegnać się z dotychczasow em życiem wśród pól i lasów, a rozpocząć pracę wśród in n y c h zupełnie w a ru n k ó w i n ie zn a n ych sobie ludzi.

2*

(26)

W N ie ś w ie ż u .

W jesieni ro k u 1842 m ie li u rz ę d n ic y zarządu dóbr' R a d z iw iłło w s k ie h ciekaw e w idow isko. Przez g łów ną salę p rzechodził do pokojów pełnom ocnika książęcego zg a rb io n y staruszek, a za n im posuw ał się nieśm iało m łodzieniec około dw udziestoletni. Sta­

ro ś w ie c k i ic h s tró j o d b ija ł rażąco od otoczenia, p r z y ­ branego w modne podówczas szaty, ale nadew szystko u d e rz a ły ich niezgrabne, p ra w d z iw ie wieśniacze r u ­ chy. Staruszek postępował pow oli naprzód, k ła n ia ją c się na w s z y s tk ie stro n y, id ą c y zaś za n im m łodzie­

niec s ta ra ł się w idocznie u n ik n ą ć badawczego w z ro k u obecnych, k r y ją c się przed nim , ja k mógł, i naśladując p rz y te m niew olniczo, choć m im o w o ln ie , swego to w a ­ rz y s z a ; g d y ten się z a trz y m y w a ł, s ta w a ł i on także, g d y ten się kom u u k ło n ił, m ło d y także p o w ta rz a ł nie­

zgrabnie to samo. N ic w ię c dziwnego, że u rz ę d n ic y śm ia li się po cichu, p a trz ą c na to ż yw e odbija n ie się w m łodzieńcu d z iw a c z n y c h ru c h ó w staruszka. K ie d y zaś dowiedziano się, źe m łodzieńcem ty m je st L u d w ik K o n d ra to w ic z , m a ją c y zostać w k ró tc e ic h to w a rz y ­

(27)

— 21 —

szem, u p a try w a n o w n im ju ż z g ó ry p rz y s z ły przed­

m io t s w y c h d rw in e k i żartów .

Stało się je d n a k inaczej. Ó w nieśm ia ły i nie­

zg ra b n y m łodzieniec bardzo prędko o b y ł się ze swem nowem otoczeniem, p o z b y ł się nieśm iałości i zaczął dow cipem s w y m i ż a rc ik a m i zabaw iać to w a rz y s z y , k tó ry c h został ulubieńcem . Przedm iotem ty c h ż a rtó w b y ł przedew szystkiem jeden z kolegów b iu ro w y c h , R ajm und B a ra n o w s k i, c z ło w ie k pod k a ż d y m w z g lę ­ dem c ie k a w y i n ie z w y k ły . B y ły słuchacz u n iw e rs y ­ tetu w ileńskiego, na k tó ry m pośw ięcał się przez d ługie la ta m edycynie, ale nie zdał a n i jednego egzam inu — i stąd n a z y w a n y przez to w a rz y s z y »am atorem me­

d y c y n y * — m ia ł swój odrębny sposób m ówienia, p i­

sania, odrębny tr y b życia , a n a w e t p ra c y b iu ro w e j.

N ig d y nie za m a w ia ł d la siebie żadnego posiłku, sta­

ra ją c się zawsze u z yska ć go od d ru g ic h za pomocą ż a rtó w i dow cipów , n a d z w y c z a j zaś lu b ił herbatę, k tó rą sam p rz y rz ą d z a ł sobie w b iu rz e k ilk a ra z y dziennie. K o n d ra to w ic z p ła ta ł m u ro zm a ite figle, a bie­

d n y B a ra n o w s k i m u sia ł się k r y ć przed n im z każdą c z y n n o ś c ią , a b y u n ik n ą ć d rw in i prześladow ania młodszego tow arzysza.

Ta drobna na pozór okoliczność odegrała je d n a k w ż y c iu K o n d ra to w ic z a dosyć w ażną ro łę , bo śmie­

szna postać B aranow skiego u trz y m y w a ła go ciągle w wesołem, ż a rto b liw e m usposobieniu i zachęciła do pisania p ie rw s z y c h w ie rszo w a n ych utw o ró w .

W y m a g a to pewnego w yja śn ie n ia . Co do p ie r­

wszego poetycznego u tw o ru S y ro k o m li nie m a m y pe­

w ności; je d n i u trz y m u ją , że b y ł n im w iersz »D um anie

(28)

nad jeziorem *, d ru d z y opow iadają o w ie rszo w a n ych lis ta c h do ka sye ra nieświezkiego M ic h a ła K ą tk o w - skiego — ale a n i »D um ania«, a n i owe lis ty nie są nam znane. Z a c h o w a ły się ty lk o owe ż a rto b liw e w ie r ­ szyki, odnoszące się do B aranow skiego, i te też, ażeby nie b łą d zić po m anow cach dom ysłów , p rz y jm u je m y za pierwsze.

Są to d w a lis ty w ierszow ane; p ie rw s z y pisze n ib y K ry s z ta le w ic z , zn a n y podówczas z d z iw a c tw a i postrzelonej g ło w y w ie rszo kle ta w ile ń s k i, do B a ra ­ nowskiego, d ru g i jest odpowiedzią. K ry s z ta le w ic z p i­

sze sjyój lis t z poza grobu, z Pól E liz e js k ic h , na k tó ­ ry c h , w edług pojęcia s ta ro ż y tn y c h G reków , p rz e b y ­ w a ły dusze z m a rły c h . Opowiada p rz y ja c ie lo w i o tem, ja k m u się ta m powodzi, ja k usłu g u ją c samemu bogu poezyi, A p o llin o w i, p rz y stole, podczas zm ieniania ta ­ le rz y zjada m nóstwo n a jro z m a its z y c h p rzysm a kó w . Na te w łaśnie ła ko cie zaprasza p rz y ja c ie la , a sposób dostania się ta m bardzo p ro s ty : trzeba ty lk o um rzeć.

I g d y się n ig d z ie n ie spotkasz z obiadem , N iecha j o sta tn ia na d zie ja nie z n ik a : U k rę ć się w szopy, i m oim p rz y k ła d e m R zu c iw s z y w s zys tko m arsz do m o g iln ik a .

A g d y ju ż ciebie przez S ty k s l) tam przew iozą, Ja w ra z swojeg'o poznaw szy po m in ie ,

P o w ita m ciebie w ie rsza m i i prozą, K a w k ą , h e rb a tk ą , k tó ra rze ką p ły n ie .

‘) R ze ka w p o dziem iu , przez k tó rą m u s ia ły się p rz e p ra ­ w iać dusze z m a rły c h , ab y dojść do m iejsca przeznaczonego im na w ie c z y s ty p o byt.

(29)

D ru g i w iersz stanow i, ja k ju ż w spom niałem , od­

powiedź Baranow skiego. Czuje się on te ra z nieszczę­

ś liw s z y m jeszcze, k ie d y p o ró w n y w a los p rz y ja c ie la ze sw oim ; K ry s z ta le w ic z »oblizuje palce« w niebie, a on m usi tym czasem

...pracować w u p rz y k rz o n y m tłu m ie , Co nie zna się na fig la c h m ądrego c zło w ie ka , A n i je go po m ysłó w ocenić n ie u m ie ;

P ić herbatę bez c u k r u i ka w ę bez m le ka .

T a k ie życie s p rz y k rz y ło m u się, w ię c z w ra c a się do p rz y ja c ie la z następującą prośbą:

K ry s z ta le w ic z ! b r a tu n iu ! t y n ie znałeś zd ra d y, B yłe ś m i p rz y ja c ie le m od go łe go serca:

C hciej m i się s m a k o w ite j w ys ta ra ć posady, J e ż e li cię „tam ja k i nie u w ió d ł oszczerca.

B y le t y lk o ła kocie , nie straszna m i praca,

W szakże wiesz, że ja g a rd z ę ty m u p rz e jm y m św iatem . K to ta m u was na ro żn ie pieczyste obraca?

Może je st miejsce? dalbóg jestem k a n d y d a te m . U fa m , że z p rz y ja c ie ls k ą pospieszysz u słu g ą . Kończąc te z g ło s k i, jestem tw y m p o k o rn y m sługą.

W id z im y zatem, że pierw sze w iersze S y ro k o m li nie b y ły niczem innem , ja k z w y k ły m i, n ie w in n y m i ż a rc ik a m i, m a ją c y m i za cel w y ś m ia ć w iecznie g ło ­ d n y i p ra g n ą c y p rz y s m a k ó w żołądek to w a rzysza . Nie m a ją one w a rto ś c i a n i ze w zględu na m y ś li, a n i ze w zględu na form ę — bo głębszych m y ś li nie m a w n ic h w cale, a form a, ta szata zew nętrzna u tw o ru , jest bardzo słaba — ale ja k o pierw sze w iersze n a ­ szego poety zasługują na c h w ilę uw agi.

— 23 —

(30)

W id z im y w n ich przedew szystkiem zdolność pod­

c h w y ty w a n ia m niej lu b w ięcej śm iesznych p r z y z w y ­ czajeń i w ła ściw o ści lu d z k ic h i m a lo w a n ia ic h w ja ­ s k ra w y c h , ra ż ą c y c h b a rw a c h , k tó rą S yrokom la po­

siadał w ta k im w y s o k im stopniu, ja k n ie w ie lu naszych poetów; jest w ię c dosyć cie ka w e m , że zdolność ta o b ja w ia się w sam ych zaraz począ tka ch jego d zia ­ łalności.

A m ógł ją ju ż w ów czas ć w ic z y ć , bo przed oczym a jego przesuw ało się bardzo w ie le postaci. Oprócz to­

w a rz y s z ó w w urzędzie w id y w a ł ra z po ra z w domu pp. D o b ro w o lskich w ie le osób z najbliższego sąsiedz- tw ą, pom iędzy k tó r y m i b y li zarów no ob yw a te le starej d a ty, p a m ię ta ją c y jeszcze dawne, dobre czasy, ja k młodzież, w y k s z ta łc o n a ju ż w duchu n o w o ż y tn y m na wszechnicach k ra jo w y c h lu b za g ra n iczn ych . M ógł w ięc K o n d ra to w ic z i n a u c z y ć się czegoś, i usłyszeć 0 m in io n y c h czasach i n a b y ć o g ła d y to w a rz y s k ie j, k tó re j m u ż y cie w m a ły m d w o rk u ojco w skim dać nie mogło.

Tym czasem przełożeni p o zn a li się na jego zdol­

nościach i u w o ln iw s z y go od bezm yślnego p rze p isy­

w ania, p o le c ili m u spisanie s ta ry c h a k tó w za m ku Ko- pylskiego, k tó ry c h zażądał sąd p o w ia to w y w S łucku.

Przyjem niejszego zajęcia nie m ó g łb y K o n d ra to w ic z w y m a rz y ć sobie naw et. M ógł teraz siedzieć dzień c a ły 1 w c z y ty w a ć się w opisy za ta rg ó w i bójek m iędzy ro d zin a m i s z la ch e ckim i lu b m ieszczańskim i, to bow iem zajm ow ało c a łą jego uw agę, a m ia n o w a n ia i zapisy m ija ł pobieżnie. N ie ra z siedział p rz y s w y m s to lik u z a c z y ta n y w te stare p a p ie ry, aż nagle p rz e ry w a ł

(31)

— 25 —

ciszę głośnym w yb u ch e m śm iechu, poczem z a czyn a ł opowiadać tow a rzyszo m ja ką ś zabaw ną scenę, k tó re j opis w łaśnie p rze czyta ł.

W ten sposób zapoznaw ał się K o n d ra to w ic z do­

kła d n ie z przeszłością swego k r a ju rodzinnego, w n i­

ka ją c w drobne n a w e t szczegóły codziennego życia, k tó ry c h dzieje nie mogą ju ż przed nam i odsłonie;

z ty c h szczegółów k o rz y s ta ł później, kre ś lą c swoje

»gawędy«, przedew szystkiem zaś »Zaścianek Podko­

w a * i » K ra d zio n y w ór«, k tó re istnienie swe zaw dzię­

czają w y łą c z n ie s ta ry m papierom nieśw iezkim . P a m ią tk i starożytnego m iasteczka z a c ie k a w ia ły K o n d ra to w icza i m ia ły d la niego n ie z w y k ły u ro k ; to też przez c a ły czas p o b ytu swego w niem zb ie ra ł skrzętnie w szystko, co się do przeszłości N ieświeża odnosiło. Z d a rz y ło się tym czasem , że M ic h a ł B a liń s k i, piszący w łaśnie swe głośne dzieło »S ta ro żytn ą P o l­

skę*, potrzebow a ł d a t h is to ry c z n y c h o N ieśw ieżu i p rosił o nie p. D obrow olskiego. Ten, w iedząc o p ra c y K on d ra to w icza , pole cił m u posłać ją B a lińskiem u, k tó ry ją w y d ru k o w a ł w trz e c im tom ie swego dzieła.

B y ła to pierw sza d ru k o w a n a p ra ca naszego poety.

A le na zajęciach b iu ro w y c h , na pisaniu w ie rs z y i wspom nień d zie jo w ych nie ograniczało się życie d u ­ chowe K o n d ra to w icza — oprócz p ra g n ie ń w ie d z y od­

z y w a ły się w n im ż yw o i g w a łto w n ie p ra g n ie n ia serca, które domagało się p ra w swoich. O ddał on je z c a ły m zapałem na w y łą c z n ą w łasność pew nej m łodej i pię­

knej panience, k tó rą poznał w Nieśw ieżu — ale g d y jej m iłość swą w y z n a ł, spotkał się ze stanow czą od- wową. U ra ż o n y do żywego, poszedł za p ie rw s z y m

(32)

w b re w rzeczyw istości, że odmowa, k tó re j doznał, nie obchodzi go z b y t w iele, o św ia d czył się p ra w ie bez na m ysłu p ierw szej pannie, k tó rą w to w a rz y s tw ie zo­

b a czył. B y ła to p. P a u lin a M itra sze w ska , k re w n a pełnom ocnika nieświezkiego, A d o lfa D obrow olskiego.

Po ośw iadczyna ch n a s tą p ił niedługo ślub, bo d u m n y i g w a łto w n y poeta c h c ia ł w ten sposób zemścić się na tej, k tó ra w z g a rd z iła jego m iłością i odepchnęła go od siebie.

To m ałżeństw o b y ło g łó w n y m powodem później­

szych nieszczęść poety, a ju ż samo przez się było dowodem w ie lk ie j n ie ro zw a g i. M łody, 21-letni chłopiec, nie m a ją c y a n i m a ją tk u , a n i zajęcia, którego dochody m o g ły b y w y s ta rc z y ć na w y ż y w ie n ie ro d zin y, w iąże się na zawsze z kob ie tą , k tó re j nie kocha i k tó ra oprócz poczciwego serca n ic w ięcej dać m u nie mo­

g ła , skazuje ją i siebie na życie w niedostatku — a w szystko to c z y n i z fa łs z y w e j dum y, d la źle zro­

zum ianej zemsty. P rzyp o m in a to bardzo ż y w o postę- : pek Ja c k a S o p licy w »Panu Tadeuszu«, k tó r y ożenił się z pierw szą lepszą d z ie w c z y n ą , ja k ą n a p o tka ł, aby ty lk o okazać S to ln ik o w i, że m u a n i na nim , a n i na jego córce nie zależy. Podobieństwo to sięga jeszcze dalej, bo, niestety, zarów no Jacek, ja k K o n d ra to w ic z m usieli ten błąd swój ciężko odpokutow ać.

Położenie, w ja k ie m w c h w ili żenienia się b y ł . nasz poeta, m a lu je bardzo dobrze ten d ro b n y szcze­

gół, że k ie d y p. D o b ro w o lski o fia ro w a ł m u ja k o po­

da ru n e k ś lu b n y » H isto ryę lite r a tu r y polskiej« W is z ­ niewskiego, K o n d ra to w ic z nie posiadał się z radości,

(33)

— 27 —

ja k g d y b y spotkało go ja k ie ś ogromne szczęście: środki jego pieniężne b y ły ta k szczupłe, że nie m ógł m a rz y ć o ku p ie n iu sobie ks ią ż k i. W obec ta k ic h w a ru n k ó w trzeba b y ło opuścić N ieśwież i przenieść się z młodą m ałżonką na wieś, do Z ałucza, a b y p rz y boku ro d z i­

ców szukać środków do ż ycia , k tó ry c h m u skrom ne w ynagrodzenie za pracę b iu ro w ą nie mogło zapewnić.

(34)

W Z a łu c z u .

W Z a lu c z u uśm iechało się do młodego poety życie w śród pól i lasów lite w s k ic h , otoczone urokiem w spom nieli d zie cin n ych i ta k bardzo zawsze przez niego łubiane. A le K o n d ra to w ic z nie k o rz y s ta ł z niego w ie le ; żądza w ie d z y i zapał do poezyi z a trz y m y w a ły go w ubogim d w o rk u ro d z ic ie ls k im n a w e t w te d y, kie d y obow iązek k a z a ł m u w y jś ć w pole i zastąpić starego ojca w p ra ca ch gospodarczych. Z w y k le zatem u k ła ­ d a ły się stosunki w ten sposób, że z g a rb io n y pan A le ­ ksander chodził, w sp ie ra ją c się na k iju , za pługiem , a syn tym czasem siedział w domu za stołem, zato­

p io n y w cz y ta n iu . A o k s ią ż k i nie b y ło w ów czas ta k łatw o, ja k dzisiaj, księgozbio ry w ie jskie b y ły rza d ko ­ ścią i z b y tk ie m , na k tó r y nie k a ż d y m ógł sobie po­

zw olić. To też p rz y s z ły tw ó rc a »M argiera« nie m ało m usiał zw a lcza ć trudności, a b y dostać potrzebne m u dzieła, w k tó ry c h w id z ia ł nie ty lk o źródło w iedzy, ale i środek dojścia do celu, o k tó ry m te ra z m a rz y ł, do poświęcenia się poezyi. A, rzecz dziw n a , w szelkie tru d y i k ło p o ty , na k tó re ciągle b y ł narażony, nie

(35)

ty lk o nie zniechęcały go do tej p ra c y um ysłow ej, lecz owszem, zachęcały ty lk o do tem zupełniejszego po­

święcenia się je j i szukania w niej pociechy. Sam p rz y z n a w a ł, że »na n u d y i zm a rtw ie n ia , na tysiączne gorycze powszechnego ż y w o ta nie zna sku te czn ie j­

szego le k a rs tw a nad te ch w ile , k ie d y się c z łe k może zam knąć z k s ią ż k ą , z a c z y ta ć się, za m a rz y ć i um rzeć dla ś w ia ta «.

Z a c z y ty w a ł się te d y K o n d ra to w ic z ile ty lk o mógł, a n a jw ię ce j ta k ic h c h w il m iły c h m arzeń d a w a ła mu przedew szystkiem » H isto rya lit e r a t u r y « W is z n ie w ­ skiego. Jej zapewne n a le ży zawdzięczać, że m ło d y poeta p o w z ią ł w ie lk ie za m iło w a n ie do n a jd a w n ie js z y c h p isa rzy polskich i zaczął się w ich dziełach ro z c z y ­ ty w a ć . Czekała go niespodzianka, bo nie przyp u szcza ł, żeby te zapomniane u tw o ry , z ta k d a w n y c h pocho­

dzące czasów, m o g ły za w ie ra ć ty le p ra w d z iw y c h i rz e ­ te ln y c h piękności; p rz y s z ło m u na m yśl, iż to prze ­ cież w ie lk a szkoda, że te piękności, u k ry te pod szatą ję z y k a łacińskiego, są d la szerszych w a rs tw p u b li­

czności niedostępne. A ja k b y to b y ło dobrze, g d y b y tak, ja k to on c z y n ił, ro z c z y ty w a li się in n i, w s zyscy nawet, w ty c h p a m ią tk a c h ubiegłej przeszłości! — C zytając, p o zn a lib y daw ne stosunki, sław ne c z y n y sw ych przodków , a p o ró w n y w u ją c ic h ze sobą, mo- żeby i oni

• U c z u li w sobie daw ne serca bicie,

•U c z u li w sobie da w ną w ie lk o ś ć duszy

• I je d n ą c h w ilę ta k g ó rn ie p rz e ż y li,

•J a k ich p rz o d k o w ie n ie g d y ś cale życie.

— 29 —

(36)

P rzysze d łszy do przekonania, źe zapoznanie ro ­ d aków z d a w n y m i p is a rz a m i m ogłoby b y ć k o rz y ś c ią d la n ic h i d la s p ra w y narodow ej, p o stano w ił K o n d ra ­ to w icz ze z w y k łą sobie gorączkow ością zabrać się do przełożenia ła c iń s k ic h poetów' z X V I w ie k u na ję z y k polski. C zuł jednak, że to za m ia r w ie lk i, p ra c a nie­

m ała i tru d n a — nie c h c ia ł w ię c b ra ć je j na własne b a rk i, lecz p ra g n ą ł zachęcić do w spółpracow n ictw Ta d ru g ic h i w spólnem i siła m i dokonać dzieła, k tó re prze ­ w yższało s iły jednostki.

W tej m y ś li um ieścił w r. 1846 w »T yg o d n ik u p e te rs b u rs k im « w ezw anie do w s zystkich , z a jm u ją c y c h się poezyą, o pomoc w p rze d się w zię ciu ; p rz e k ła d y m ia ły b y w y c h o d z ić zeszytam i, a dochód m ia ł b y ć przeznaczon y na budowę kościoła w M irze. Żeby po­

kazać, że przedsięw zięcie ta k ie w a rte jest tru d u , um ie­

ścił na próbę w w ile ń s k ie m czasopiśmie »Atheneum«, w yd a w a n e m przez J. I. K raszew skiego, p rz e k ła d je­

dnego u tw o ru Janickiego, i cz e k a ł w ra ż e n ia , ja k ie za m ia r jego w y w rz e na publiczności. A le n ik t nie spieszył m u z pom ocą; zaledw ie k ilk a lis tó w z po­

c h w a łą przedsięw zięcia b y ło je d y n y m w y n ik ie m ode­

z w y . N ie zra żo n y tem, postanow ił S yro ko m la sam jeden w y k o n a ć swój plan, a p rz e ło ż y w s z y część poezyi Ja­

nickiego, zaczął szukać n a k ła d c y pom iędzy księga­

rz a m i w ile ń s k im i. Lecz c i w y r a ż a li ty lk o sw ój żal, że poeta ta k u zd o ln io n y m a rn u je czas na pracę ta k m ało wMzięczną i n iepop łatną, o p rz y ję c iu zaś k o ­ sztów w y d a w n ic tw a n a w e t m ó w ić nie ch cie li. I to je d n a k nie zniechęciło po e ty; ogłosił w »T ygodniku pe te rsb u rskim *, że zacznie w y d a w a ć w zeszytach

(37)

p rz e k ła d y dzieł Janickiego i w z y w a ł do p rz e d p ła ty na nie. W w e zw a n iu tem czu ć ju ż g o rycz spowodo­

w aną zawodem : »Czy zechce publiczność nasza — p y ta ł tam poeta — p rz y ją ć ty c h z m a rtw y c h w s ta ły c h z pod ła c in y J a n ic k ic h , K lo n o w iczó w , S arbiew skich, k tó ry c h lubo niegdyś za g ra n ic ą za w z ó r podawano, lubo papieże w ie ń c z y li la u re m po e tyckim , lecz n ig d y nie p rz e d ru k o w a ł żaden księgarz bru kse lski? L ę k a m y się p rz e w id y w a ć , b oim y się s tra c ić naszych d rogich marzeń. W k ró tc e da się to w id zie ć*. P rz y p o m in a ją c zaś, że dochód z tego w y d a w n ic tw a przeznaczony jest na budowę kościoła, z d a w a ł się m ó w ić do ziom ków : jeżeli nie chcecie popierać mego przedsięw zięcia dla m iłości s p ra w y narodow e j, to popierajcie je choćby dla m iło ści Boga.

M im o ty c h w ezw ań jednak, m im o pochw ał, ja ­ k ic h z n a w c y nie szczędzili próbie p rz e k ła d u , p rzed­

p ła ta szła niedobrze, pieniądze nie p ły n ę ły . W te d y ubogi poeta w ła s n y m nakłade m w y d a ł p ie rw s z y ze­

sz y t tłóm aczeń Jan ickie g o , którego część zaledw ie sprzedano pom iędzy zn ajom ym i.

P racę tę p rz e rw a ła m u cię żka choroba: zapadł na ty fu s i ty lk o pom ocy znajomego sobie le k a rz a z Nieśw ieża zaw dzięczał ocalenie życia. Z aledw ie jednak podżw ig n ą ł się z choroby, n a ty c h m ia s t p r z y ­ stąpił do dokonania da lszych p rze kła d ó w w p rze ko ­ naniu, że odda n im i społeczeństwu w ie lk ą przysługę.

>Nie p rz y w ią z u ję żadnej p ra w ie w a rto ś c i do m oich pra c o ry g in a ln y c h — pisał w ów czas do K ra sze w skie ­ go — ale p rz e k ła d y poetów i h is to ry k ó w polsko-ła- ciń skich i nad grobem p o czyta m sobie za w ażną

(38)

w p iśm ie n n ictw ie naszem zasługę*. W ię c też nie ża­

ło w a ł tru d ó w d la zdobycia tej zasługi, a zadowolony, że księgarz w ile ń s k i, Z a w a d zki, zgodził się w reszcie na w y d a n ie s w y m kosztem » przekładów**, pośw ięcał im każdą w o ln ą ch w ilę .

A p raca ta o d b yw a ła się w w a ru n k a c h ta k u c ią ­ ż liw y c h , ta k odstraszających p ra w ie , że trzeba po­

d z iw ia ć w y trw a ło ś ć i siłę w o li K o n d ra to w ic z a tem bardziej. W y o b ra ź m y sobie s ta ry i m a ły dw oreczek szlachecki w Z a łu c z u , a w n im n ie w ie lk i p o ko ik: to p ra co w n ia naszego poety. Z poblizkiego pokoju d o la ­ tu je tu u s ta w ic z n y k r z y k i płacz dzieci, z drugiego k rz ą ta n ie się służby. Rano zaś i w ie czó r z g ie łk i ha­

łas jeszcze w ię k s z y , bo w p rz y le g łe j izbie zbiera się cała czeladź i g w a re m sw ym napełn ia pow ietrze.

A le nie dosyć na tem. O jciec W ła d y s ła w a p o sta rza ł się ta k, że się ju ż gospodarstwem zajm o w a ć nie mógł, w szystkie w ię c k ło p o ty ciężą na g ło w ie poety. Co c h w ila o tw ie ra ją się d rz w i do jego p o k o ik u i w ch o ­ d z ił ktoś ze słu ż b y z zapytaniem , lu b doniesieniem w ja k ie jś sp ra w ie gospodarskiej — i trzeba rz u ­ cać pióro i m y ś l przenosić z d a w n y c h czasów, k tó re m u p rz y p o m n ia ły ks ią ż k i, do tru d ó w i kło p o tó w co­

dziennego życia , a b y znow u za c h w ilę zagłębić się w ulubion ej książce, aż ktoś znow u nie w ejdzie z in ­ teresem.

To też podziw ogarnia, g d y się z w a ż y to w szystko i p rz y p a trz y dziełu, jakiego K o n d ra to w ic z pośród, ta ­ k ic h stosunków dokonał. W przeciągu trz e c h la t prze ­ ło ż y ł on na ję z y k po lski w s z y s tk ie u tw o ry ła ciń skie Klem ensa Janickiego, Jana Kochanowskiego, M acieja

(39)

— 33 —

K a zim ie rza Sarbiewskiego, M ik o ła ja Smoguleckiego, Joachim a Bielskiego i Sebastyana K lo n o w icza (»Zie- mie Czerwonej Rusi«), a w w y ją tk a c h u tw o ry Szy­

mona Szym onowicza, Jana D a n tyszka , Jędrzeja K rz y c - kiego, G rzegorza z Sambora, Jana D erszniaka, A dam a Ś w in k i i w ie lu jeszcze in n y c h . Razem obe jm o w a ły te tlóm aczenia sześć to m ikó w , noszących o gólny ty t u ł:

»P rz e k ła d y poetów p o ls k o -ła c iń s k ic h « , niem ało zaś drobniejszych znalazło się po śm ie rci poety w jego papierach, lu b weszło do napisanej później » H is to ry i lite r a tu r y p o ls k ie j«.

O w ie le w ięcej je d n a k n iż p iś m ie n n ic tw u o jc z y ­ stemu z a s łu ż y ł się K o n d ra to w ic z przez te tlóm acze- nia sobie samemu. J ę z y k jego n a b ra ł s iły i jędrności a nadto w zb o g a cił się w ie lu fo rm a m i daw niejszem i.

Niem ało naszych poetów k s z ta łc iło się z na jle p szym skutkiem na p isarzach X V I w ie ku , tem b a rd zie j zaś potrzebną b y ła ta k a n a u k a S yro ko m li, k tó r y nie po­

siadał gruntow nego w y k s z ta łc e n ia szkolnego, a zam ­ k n ię ty w cichej wiosce lite w s k ie j, gdzie obcow ał ty lk o z d o m ow nikam i i o koliczną szla ch tą , n a ra ż o n y b y ł na bardzo ujem ne w p ły w y nie zawsze czystego ję ­ zyka, k tó ry m otoczenie jego w ładało. W p ły w y te w y ­ b iły też swe piętno na jego u tw o ra ch , ale w łaśnie temu ro z c z y ty w a n iu się w d a w n y c h p isarzach p o l­

skich n a le ży p rz y p is a ć , że, ja k na w a ru n k i, w k tó ­ ry c h nasz poeta ż y ć m usiał, jest ic h stosunkowo nie­

wiele.

Przez c a ły czas p ra c y nad »przekładam i« ż y ł poeta duchowo nie w dzie w ię tn a stym , lecz w szesna­

stym w ie ku , z K ochano w skim , J a n ic k im , Orzechów-

W ŁAD YSŁAW S Y R O K O M L A . 3

(40)

skim , z n i m i obcow ał, c z u ł i m a rz y ł, a c ia łe m ty lk o p rz e b y w a ł na L itw ie . To też czasy owe poznał bardzo dokładnie, d o kła d n ie j naw et, n iż te, k tó re m u b y ły 0 w ie le bliższe, a n a w e t współczesne; k ie d y później w u tw o ra c h s w y c h o p is y w a ł c z y n y Napoleona, k tó r y u m a rł p ra w ie równocześnie z jego p rz y jś c ie m na św iat, popełniał w opisie ty m o w iele w ięcej błędów h is to ry c z n y c h , n iż wówczas, k ie d y k re ś lił obraz X V I w ie ku . N ic w ięc dziwnego, że z ty c h w iadom ości c h c ia ł skorzystać, pisząc u tw o ry osnute na tle ty c h w łaśnie czasów. D o ta k ic h należą przedew szystkiem :

»Zgon Acerna«, » Stare w rota«, u ła m e k dużego u tw o ru

» K a n o n ik P rzem yski« i w ie le in n ych .

A le ju ż w p ie rw s z y c h u tw o ra c h o pisow ych w y ­ stępują na jaśń d w a głów ne ź ró d ła , z k tó ry c h K o n ­ d ra to w ic z przez całe swe ż y cie c z e rp a ł treść i n a ­ tchnienie : h is to ry a i podania ludow e lu b szlacheckie.

1 ta k : »B łogosław io ny Sadoch« jest opow iadaniem z czasu drugiego naja zd u T a ta ró w na Polskę w ro k u 1259; »Pocztylion« i » T rz y g w ia z d k i* są osnute na podaniach lu d o w ych , a następująca zaraz po n ich

»D vfferencya« m a ju ż za p rzedm iot opow iadania ż y ­ cie zaściankow ej, ubogiej szla ch ty. Ciekawszem je ­ szcze jest to, że u K o n d ra to w icza nie w id a ć z la ta m i w ielkiego postępu a n i pod w zględem fo rm y , a n i pod względem zasadniczej m y ś li, o ż y w ia ją c e j jego dzieła.

Gławęda »Chodyka« na p rz y k ła d , pochodząca z p ie r­

w szych zaraz la t jego tw órczości, nie ty lk o nie ustę­

puje p ó ź n ie js z y m , ale n a w e t przew yższa n ie któ re z nich, a sposób sądzenia u c z y n k ó w lu d z k ic h , ja k i tu ta j w ystę p u je , będzie się p o ja w ia ł bez z m ia n y we

(41)

w s z y s tk ic h późniejszych pism ach K o n d ra to w icza . D la tego w a rto p rz y p a trz e ć się tej gawędzie tro ch ę b liżej.

C hodyka b y ł ubogim leśnym , w m ałej swej chatce p ę d ził je d n a k w ra z ze s ta ry m ojcem i żoną dosyć szczęśliwe ż y cie — ale n ie z w y k ły pociąg do g o rz a łk i m ia ł w k ró tc e zn iszczyć jego szczęście rodzinne. G dy pewnego ra z u H etm an w ie lk i m ia ł p rz y je c h a ć na po­

low anie, za w o ła ł ło w c z y Chodykę do siebie i p olecił m u surow o osaczyć niedźw iedzia, którego w łaśnie w lesie w idziano, i w y p ło s z y ć go następnie w ten sposób, żeby w ysze d ł prosto na Hetm ana. A le Cho­

d y k a , zam iast p iln o w a ć niedźw iedzia, p ił przez t r z y dni za o trz y m a n e od łowczego pieniądze, a g d y w s k u ­ te k tego polow anie się nie udało, ro z g n ie w a n y pan k a z a ł go osmagać harapem aż do k r w i. Pod w p ły ­ w em bólu i g n ie w u C hodyka w y r w a ł się opraw com , c h w y c ił siekierę, z a b ił n ią łowczego i u c ie k ł w las.

Przez la t trz y d z ie ś c i b łą k a ł się po lesie, c ie rp ią c głód i nędzę, aź w reszcie postana w ia opuścić odw ie czn y las i oddać się w ręce spraw ie d liw o ści. M ó g łb y w p ra w ­ dzie pozostać spokojnie w swej k ry jó w c e , lu b w ysze d ł­

szy m ię d zy ludzi, zam ilczeć o w y s tę p k u , k tó r y popeł­

n ił — ale sum ienie domaga się k a r y za zbrodnię:

»Bo fra s z k a sądy lu d z k ie — ta m w piersiach g łę b o ko

»G orszy sąd... g d zie su m ie n ie w ładzę rozpostarło.

I w ła śn ie ta w a lk a sum ienia z w ro d zo n ym k a ­ żdemu c z ło w ie k o w i popędem zachow ania życia , sta­

n o w i treść całej gaw ędy — reszta, to ty lk o ra m y , w k tó re u ję ty jest c a ły obraz. W a lk a tr w a długo, bo przez tr z y d z ie ś c i. la t — ale sum ienie w końcu

3*

— 35 —

(42)

zw ycięża. P rz y p a trz m y się n ie k tó ry m ustępom tego obrazka. Oto na p rz y k ła d w rażenie, ja k ie w iosna w y ­ w ie ra na zb ro d n ia rzu :

•D o tą d b y w a ło , g d y w ie cz ó r się z b liża

»Nie m og łe m , b ie d n y , odw ażyć się dosyć,

•Z m ó w ić pacierza lu b położyć k rz y ż a ,

•A lb o spo jrze nia do niebios podnosić.

»A wiosną, panie, sam em u i w lesie,

•O t, n ie w y trz y m a s z bez m o d litw y b o żej!

• T a k c i zap ła kać i p o m o d lić chce się,

•Że k r z y ż na piersiach n ie chcąc się położy.

•O, w a m n ie pojąć, ja k się zb ro d n ia rz m o d li

• K ie d y m u w sercu odezw ie się s k ru c h a !

•Choć szatan szepce, że się c z łe k u p o d li,

•W z y w a ją c Ojca i S yna i Ducha,

•Że trz e b a ha rd o po staw ić się B og u,

•G d y się n a d zie i w m iło sie rd z ie nie m a —

•Poczniesz m o d litw ę — ja k g d y b y z n a ło g u ,

• A skończysz płaczem , aż serce się w zdym a«.

A le »nuda, g łó d , c z a rn a rozpacz i zw ątpienie duch a * dręczą m im o pojednania się z Bogiem duszę C hodyki do tego stopnia, że w reszcie postanaw ia za­

k o ń c z y ć ż y cie samobójstwem. L ecz k ie d y szu ka ją c gałęzi, na k tó re j m ó g łb y zawisnąć, podnosi oczy do ^ g ó ry , słyszy, że:

•coś hu czy, coś brzęczy,

• A ż t u pszczółka lecąca u k łó ła m ię w ra m ię ,

•P a trz ę , aż tu na drze w o r ó j spuścił się pszczelny,

•P ię k n y rój... k r e w poleska *) w zię ła swoją władzę...

•Czekajcie... n im po m yślę o drodze śm ie rte ln e j,

•P ie rw e j r ó j te n obiorę i w u lu osadzę.

l) C h od yka pocho dził z Polesia.

(43)

»Bo w y , państwo, nie znacie poleskiego ro d u :

»U nas pszczoła to rozkosz, to bogactw o c z łe ka ;

• I m ój dziad, i m ó j ojciec i ja sam za m ło d u

•Z n a łe m się na p szcze ln ictw ie . — Ot, będzie pasieka!

•S koczyłe m do ro b o ty żw a w o i radośnie

•Z e brałem ró j do c z a p k i — ja k pow iedzieć słowo,

• I w y d rą ż y w s z y k ło d ę w n ie d a le k ie j sośnie,

•W p u ś c iłe m m oje p s z czó łki na siedzibę nową.

•T o m i zabrało czasu c a ły dzień wesoły,

•W ie czo re m ju ż do ś m ie rc i ochota n ie bierze —

•Chce się ju tr o obaczyć, cz y p rz y jm ą się pszczoły?

•W ię c przeżegnałem pszczoły, z m ó w iłe m pacierze,

• I począłem ro zm yśla ć: K ie d y B óg po zw o li,

•M oże się w ięcej ro jó w na dybać g d z ie z d a rz y ;

•Zaprow adzę pasiekę, i w m o je j n ie d o li

•Będę le śn y gospodarz, cudo g o spo da rzy!

•N ie dla siebie, bo gd zie ż m i? n ie sprzedawać w m ieście

•M io d u z m o je j p a s ie k i; to ciekaw ość w z b u d z i,—

•L e c z d la pra cy, p o ż y tk u — ot, ta k sobie wreszcie...

•P raca d la Pana Boga, p o ż y te k d la lu d z i.

•T e ra z c z ło w ie k bez p ra c y wałęsać się m usi

• I k a rm ić b rz y d k ie m y ś li, ażby serce zgn iło ...

•N a d b ło te m k r z y ż postaw ię, to cz a rt się spokusi,

• A pod k rz y ż e m n ie k ie d y po m o d lić się m iło ;

• A ja k g łó d m ię pokona, albo zm ro z i zim a,

•K to ś zn a jd zie m oje ko ści i zapłacze może —

•Zapłacze, a n i w ą tp ić — bo w spa dku o trz y m a

•Całą pszczelną pasiekę — dopom agaj Boże!*

Już z ty c h dwóch m a ły c h w y ją tk ó w m ożna po­

w z ią ć pewne w yobrażenie o całości. U derza w niej p rzedew szystkiem n a d z w y c z a jn a prostota' i b ra k w sze lkie j w yszukaności lu b nadzw yczajn ości. W s z y ­ stko je st tu zupełnie zw y c z a jn e i ła tw e do zrozum ie­

nia: i to, że C hodyka m a ją c pieniądze pije, zam iast p iln o w a ć obow iązku, że go za to spotyka k a ra , że ta

— 37 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

88 DANE STATYSTYCZNE DOTYCZĄCE ADWOKATURY Nr

K. Dlatego właśnie ośmielam się prosić, abyście z cierpliwością słuchali naszych wywodów i nałożyli na siebie pancerz absolutnego Obiektywizmu... przem ówienia

(alkoholowy zespół płodowy, ang. Fetal Alcohol Syndrome – zespół chorobowy, który jest skutkiem działania alkoholu na płód w okresie prenatalnym). Część

The main lifestyle changes in patients with MetS where hypertension is one of the components include: giving up on smoking, reduction of excessive body weight,

Osobowość Władysława Wolerta, wyrażająca się w całym jego do­ robku naukowym — poza omówionym w yżej dziełem — zasługuje na analizę nie tylko z

Arguably, no study has been more useful in propagating the claim that pro-worker labor regulation ends up hurting workers in India than the 2004 Quarterly Journal of Economics

Wedlug Peirce’a, w umyśle odbiorcy, w momencie spostrzeżenia znaku, pojawia się kolejny znak, nazywany przez niego „interpre­ tantem ” (trzeba tu pamiętać, że

wać i tłumaczyć to wszystko jako dane, zaistniałe fakty, ale widoczna jest przy tym jego irytacja i bezradność, na które jedynym lekarstwem było odwołanie się