• Nie Znaleziono Wyników

Wieś, 1947.05.01-04 nr 18

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wieś, 1947.05.01-04 nr 18"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocatowa niszczona ryczałtem.

Cena 10 zł

Rok IV

T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O - L I T E R A C K I

— - — ■ J ... ...

Łódź, 1 - 4 maja 1947 r. Nr 18 (97)

Tadeusz Papier

KRONIKA F A B R Y

STAKE I MŁODE POKOLENIE Otwieram wam na 1 Maja Kronikę fa ­ bryki, nic więcej, resztę znacie— o sojuszu chłopsko robotniczym, uspołecznieniu, o Planie Gospodarczym. Ale fabryka sama dziś jest mniej znana młodzieży w iejskiej niż staremu pokoleniu chłopów. To nie żar­

ty . W latach 1901 — 1910 z samej Galicji na zamorską emigrację wyjechało pół m i­

liona chłopów polskich. A z 300 tysięcy emigrantów z ostatniego dziesięciolecia w X IX wieku w róciły w następnym dziesię­

cioleciu tysiące zaprawionych w amerykań­

skich fabrykach chłopów, spływało corocz­

nie 100 milionów koron, ratując od zagła­

dy galicyjską nędzę drobnorolnych i bez­

rolnych. Pomyślcie, że ta rozstrzygająca pomoc chłopa-robotnika z za oceanu rów ­ nocześnie hamowała przewrót społeczny na wsi, podtrzymywała rozwój stronnictwa bogatej wsi...

Jeszcze w Pamiętnikach Chłopów — fa ­ bryka, technika, oceany, świat widziany własnymi oczami jest istotną treścią życia przodującej, znacznej części starszego po­

kolenia.

Ale w Młodym Pokoleniu Chłopów (lata 1930 — 39) nie ma już tych elementów.

Urywa się nić najistotniejszego związku wsi z postępem i nowoczesną techniką pro­

dukcji. Wegetuje na wsi 8 milionów bez­

robotnych, poza współczesnymi dziejami świata.

KR ZYW A PRODUKCJI

Historię fa b ryki piszą oni, robotnicy.

Odczytać ją można nie tylko na w ykre­

sach, i w oficjalnych sprawozdaniach. Nie tylko w bruzdach twarzy i zgrubieniach rąk. W trz y dni po wyzwoleniu odbyło się pierwsze posiedzenie rady załogowej. Pro­

tokół z tego zebrania rozpoczyna historię fabryki. Powiedział wtedy Pełnomocnik Rządu: Rada decyduje przede wszystkim.

Słowa te otwierały nową epokę w życiu fa ­ bryki. Fabryka stała się domem, gospo­

darstwem wspólnym w szystkich. pracowni­

ków. Nie przyszło to łatwo. B y ły i tarcia.

Nie podobała, się wszystkim rada załogo­

wa. Stanął przeciw niej niektóry inżynier, niektóry robotnik. Lecz entuzjazm z jakim oddawała się pracy garstka zapaleńców, lecz w yn iki te j pracy wciągały i innych.

I tak się zaczęło. Wśród powszechnej nie w iary. Od 1 konia, od 1 maszyny do pisa­

nia, przy 50 proc. zniszczeniu fa b ry k i i braku surowców. Ale już 3 kwietnia, jesz­

cze przed zakończeniem wojny, uruchomio­

no fabrykę. Pracowano po 16 godzin, a nieraz całą noc spędzano w fabryce. Zanie­

dbywano sprawy rodzinne. Pracowano nie rzadko bez zapłaty. Już w I I kwartale 1945 przystąpiono do uruchomienia produkcji.

Krzywa produkcji jest łamana, ale ciągle wznosi się dó góry. Od 1945 r. do marca br. wzrasta dziesięciokrotnie. Stan zatrud­

nienia jest wyższy niż przed wojną o około 20 proc. ale i ogólna produkcja półproduk­

tów i barwników przekroczyła (wartościo­

wo) o około 130 proc. liczby przedwojen­

ne. W ykresy pokazują zależność między wzrostem liczby robotników a większą pro­

dukcją. Niewielkie powiększenie załogi da­

je dużo większą produkcję.

ORGANIZACJA

Ten wzrost produkcji jednej fa b ry k i nie jest bez związku z ogólnym planem gospo­

darczym całego państwa. Sprawozdanie ekonomiczne Kazimierza Karśnickiego w 3 numerze Myśli Współczesnej wykazuje, że przemysł chemiczny osiągnął w Polsce w roku 1946 jedne z największych w yni­

ków. W porównaniu z rokiem 1945 „w a r­

tość produkcji (wg. cen z 1937 r.) w gru­

dniu 46 r. wynosiła ca 40 milionów zł., wobec ca 17 milionów zł w grudniu 1945 r., a więc wzrost 2 i pół kro tn y “ . Jest to zasługą poszczególnych załóg fabrycznych, ale wiązać te sprawy należy z polityką go­

spodarczą państwa, opartą o dwie zasadni­

cze ustawy gospodarcze: z dnia 3 stycznia 1946 r. o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej oraz o zakładaniu nowych przedsiębiorstw i popieraniu prywatnej in icjatyw y w prze­

myśle i handlu.

„Organizm gospodarczy Polski, pozosta­

ją cy nader długi czas pod działaniem go­

spodarki wolnokapitalistycznej — pisze Karśnicki — nie mógł być odrazu przesta­

wiony na gospodarkę planową, chociażby nawet z przyczyn natury technicznej —•

konieczności powołania i zorganizowania odpowiedniego aparatu. Dlatego też wpro­

wadzenie nowych zasad planowania doko­

nywane było etapami... ograniczając się do zagadnienia produkcji i zatrudnienia.

W roku 1946 rozszerzono stosowanie tych zasad na. kwestie zaopatrzenia surow­

cowego i technicznego, by w I I półroczu...

przejść do problemów kosztów własnych o- raz ustalenia głównych zarysów ogólnego planu gospodarczego i finansowego... ¿ re­

szcie uchwała KR N z dn. 21,IX . 1946 r.

zatwierdziła Trzyletni Plan Odbudowy Go­

spodarczej, obejmujący okres od dnia 1-go stycznia 1946 r. do dnia 31 grudnia 1949 r.“

W takim układzie załoga jednej fabryki musi się czuć związana z innymi. Następu­

je przewartościowanie celów pracy, która staje się jakby bliższa, bardziej zrozumia­

ła. Robotnik nie walczy już, pracując, o chleb, to staje się z czasem zagadnieniem wtórnym , robotnik staje się jakby ogniwem jednej w ielkiej organizacji, ale ogniwem nie bezmyślnym, a świadomym celowości swojej pracy i pewnym, swojego ju tra .

DUSZA K A PITA LISTY

Dawnych kierowników fa b ryki nie ma.

Nie powrócili. Gdyby przyszli napewno by pracę otrzymali. Rąk w Polsce potrzeba.

Ale nie powrócili. Może trudno byłoby im się pogodzić z dzisiejszym duchem gospo­

darki. P rzyw ykli do innego.

„System kapitalistyczny wychowuje nas na bezwzględnych jego wrogów“ — pisał przed wojną w pamiętniku robotnik, mecha­

nik. („Robotnicy piszą“ ). „Szanowałem w majstrze fachowca, nienawidziłem z całej swojej prostej duszy w nim człowieka. Na­

zywał mnie wtedy bolszewikiem i zarzucał, że demoralizuję mu cały warsztat. Będąc w takim otoczeniu, zacząłem poznawać co­

raz bardziej i jaśniej prawa, rządzące ży­

ciem, produkcją...“

„Szanowałem fachowca — nienawidzi­

łem człowieka“ . Przy całym swym uprosz­

czeniu jest to tra fn a ocena gospodarki ka­

pitalistycznej, polegającej na bezwzględ­

nym wyzysku jednych klas przez drugie.

Wielkość produkcji w krajach ka p italisty­

cznych nie może świadczyć o wyższości u- stroju. Produkcja zależy od całego szere­

gu czynników, ale wyzysk człowieka przez człowieka, niewolnictwo robotnika, najw y­

raźniej przejawia się w ustroju kapitali­

stycznym. Polska zdobyła prawdziwą nie­

podległość i suwerenność nie ty lk o wtedy, kiedy żołnierz polski szturmował Berlin, ale i kiedy sejm uchwalał ustawę o nacjona­

lizacji przemysłu. Ten moment dalej po­

suwa nasze dzieje, niż samo zwycięstwo m ilitarne.

KLASA ROBOTNICZA

Fabryka ma to do siebie, że łatw iej niż środowisko wiejskie rodzi solidarność. Śro­

dowisko wiejskie jest bardziej zróżnicowa­

ne społecznie. Reforma rolna stara się zni­

welować te różnice, one jednak istnieją je­

szcze. Właściciel 20 hektarowego gospodar­

stwa trudniej znajdzie wspólną drogę z 2 hektarowym małorolnym niż majster z ro­

botnikiem w fabryce.

A jednak w fabryce są zróżnicowane funkcje, oparte na hierarchii wiedzy, upo­

sażeń. Kierownik, majster, pomocnik, ro ­ botnik to rozmaite szczeble znaczenia w fa­

bryce. Ł atw iej było w obliczu jednakowo zagrażającego wyzysku zorganizować się klasie robotniczej niż chłopskiej.

„Klasa nie jest — piszą w Pamiętnikach robotników Z. Mysłakowski i F. Gross — lecz w pewnych warunkach staje się; je j trwanie ma charakter dynamiczny, stałym zaś czynnikiem są raczej w arunki ekono­

miczne, które w razie ko n fliktu mogą pro­

wadzić do uświadomienia siebie jako kla­

sy“ .

Zanim błysnął „radosny czerwony Dzień“

o którym wspominał ów robotnik w swoim pamiętniku — klasa robotnicza przeżyła wiele tragicznych, zrywów. Od czasu pa­

miętnego kongresu paryskiego na którym t ićuwalono międzynarodowe m anifestacje robotnicze na dzień 1 maja, aż po rok 1945 hasła majowe ulegały zmianom. Dawniej walczono o godzinę odpoczynku, o dodatko­

w y chleb, o dobrą wodę do picia, o większy zarobek. Walczono również przeciw róż- maitym ,ukazom“ zamykającym szkoły śre­

dnie przed dziećmi „sta n g ^tó w , lokai, ku­

charzy, sklepikarzy i praczek“ . Manifesta­

cje b yły pięścią wyciągniętą do góry, gro­

żącą. Jeszcze przed wojną pochody majowe oznaczały tylko sprzeciw.

Dzisiaj ten problem pierwszomajowy roz­

rasta się. Poszerza. Obejmuje już nie t y l­

ko ulice. Nie jest własnością tylko klasy robotniczej. W yrasta z podstawowych za­

łożeń p o lity k i gospodarczej państwa, wiel­

kich reform społecznych. Jest nie tyle wal­

ką, ile tworzeniem. Celowym tworzeniem robotnika, chłopa, naukowca, żyjących w określonych warunkach historycznych i go­

spodarczych.

KULT TECHNICZNYCH UDOSKONALEŃ

Charakterystyczną cechą gospodarki „Bo ru ty “ jest oszczędność. Nic nie może się zmarnować. Oddziały zbierają skrzętnie wszelkie odpadki, złom, niepotrzebne niko­

mu skrawki blachy. W budowanej obecnie stołówce przewidziany jest kanał do zbie­

rania tłuszczu z m ytych naczyń kuchen­

nych. Tłuszcz obróci się na mydło. Teraz jeszcze korzysta się z prądu elektrowni miejskiej. Kosztuje to jednak drogo. Boru- ciarze dobudowują jeszcze jedną kotłownię, aby zwiększyć prężność pary wodnej. Para ta nie będzie tylko zużywana w poszcze­

gólnych oddziałach, lecz zanim tam zostanie doprowadzona, przedtem wykonana olbrzy­

mią pracę poruszając turbinę własnej elek­

trowni. Fabryka jednak prądu nie wyko­

rzysta tylko dla siebie. Elektrownia fa b ry­

k i rozprowadzi światło po okolicznych wsiach, w ten sposób połączy sprawy wsi, ludzi i ziemi w jedną całość.

Ta troska o oszczęność i postęp tym się różni od przedwojennej, że jest dobrowol­

na, ochotnicza, że przypomina troskę chło­

pa o własne gospodarstwo. Uczniowie w y­

słani przez fabrykę na naukę do szkół tech­

nicznych powracają i starają się ulepszyć urządzenia fabryczne. Dyr. Smolarski mó­

w i: Dążymy do szerokiej technizacji, prze­

rabiamy stary system produkcji na nowo­

czesny, żeby najmniej było trucia, najm niej pracy rąk. Dobudowujemy odnogi kolejo­

we, które ułatwią dowożenie towaru. Trans porter — zwykła rzecz, ale przedtem ile robotnicy się namęczyli i namarzli, zanim ułożono góry lodu — dziś nasz uczeń w y­

budował elewator, k tó ry zastępuje żmudną pracę rąk. Fabryka unowocześnia się, ale nie tylko w kierunku technizacji. Następu­

je też wychowanie człowieka. Na miejscu biednego, wymęczonego robotnika chcemy postawić istotę myślącą, czującą, rozumie­

jącą pracę maszyny i proces dokonywany wewnątrz niej. Rozumiejącą również har­

monię i ry tm pracy fa b ryki w zestawieniu z okolicznymi wsiami, miastami, w zesta­

wieniu z potrzebami ogólnopolskimi, z pro­

dukcją polską i zagraniczną.

Czym się różni wiedza takiego robotnika od wiedzy buchaltera, bilansisty, księgowe­

go, urzędnika, mającego najczęściej śred­

nie wykształcenie? Jeden z nich porusza się w zakresie swoich cyfr, okólników, przepisów, drugi kręci pewnie rączką apa­

ratu i zna na w ylot procesy chemiczne do­

konywane w aparacie. Wiedza jego po la­

tach doświadczeń nie jest ostatecznie mniejsza od wiedzy inteligenta. Buchalter dawno już zapomniał nazw pierwiastków chemicznych, zapomniał i legend o staro­

żytnych bogach, obraca się w świecie swo­

jego biurka, robotnik zna i rozumie proce­

sy dokonywane przed nim, w mowie uży­

wa nazw dla przybysza obcobrzmiących, są tam parafenetydyny, wariaminy, naftoela- ny, a W sprawach ogólnych posiadają obaj równą wiedzę i doświadczenia przeżytych lat. Tylko ręce i tw arz robotnika są żółte od wyziewów.

A zresztą — jest pewna różnica. Widać to chociażby na naszym przykładzie —

„B o ru ty “ . Wobec zapotrzebowania kw ali­

fikowanych sił technicznych przy fabryce uruchomiono trzyletnią szkołę przemysło­

wą z działami mechanicznym i chemicznym.

Wielu robotników wysłano na kursy: bu­

chalterów, księgowych, planowania. Wielu dokształca się na miejscu. Otwarte są la­

boratoria dla studentów politechniki i che­

m ii na uniwersytecie. Bogata biblioteka czeka na studiujących. Inżynierowie „Bo­

ru ty “ , ci co zostali, pracują z pełnym po­

święceniem, chemicy z dumą pokazują swojemu dyrektorowi — byłemu robotni­

kowi, synowi 4 morgowego gospodarza, u- dałe próbki farbników.

Najbardziej potrzebuje Polska, naszych osiągnięć, — a to znaczy ■— wieś przede wszystkim.

PORTRETY OJCÓW

P ortrety naszych ojców, pozostawione w Pamiętnikach robotników i chłopów charak teryzują czas, k tó ry minął. „Patrzyłem wte­

dy — pisze o ojcu jeden z robotników — na jego spracowane ręce, na napęczniałe żyły, na zniekształcone Od okaleczeń palce, na głęboką bruzdę, ciągnącą się spod oka aż po brodę oraz na tró jką tn ą lit e na prawym ramieniu. Myślałem sobie wtedy, że ko­

niecznie tak samo i ja będę siadał na nis­

k i stołek, tak samo będę obsypany pyłem drzewnym i tak samo dam buchniaka ha­

łasującemu bękartowi, tak samo wzdvchnę ciężko i tak samo wieję kieliszek wódki do gardła przed kolacją.“

Lecz to są p ortrety przeszłośoi. Nowe tam się tworzą w tysiącach „B o ru t“ , „Si- lesii“ , hut śląskich i chłopskich spółdzielni, i w mądrym spojrzeniu dziecka, które w Pamiętnikach pyta się ojca: „No, a co tam tata robi w tym związku i czy może tata jest czym?“

(2)

Str. 2 W I E S " N r 18 (97)'

Anna Kamieńska

N O W A B I E S I A D A

Zygmunt S ierp

Droga grupy pisarzy chłopskich wypad­

ła tym razem do świetlicy robotniczej przy wielkiej fabryce, będącej pozycją w kra jo ­ wym przemyśle. *

■Poeci, któ rzy raz i drugi odczytują swoje utw ory publiczności ubranej w ta k wiel­

kiej, wiecowej niemal hali, przeżywają chwile zwątpień. Wrażenia takiej konfron­

ta cji lite ra tu ry z odbiorcą służą przesiewa­

n iu prywatności od sprawy pospolitej.

Po wieczorze goście zostali zaproszeni przez robotników do ich dość odrapanej jadalni na poczęstunek.

Nie, ojcze Platonie, nie w ujku Kseno- foncie, dziadziu Horacjuszu, autorzy sta-, rożytnych biesiad — nikom u nie włożono róż na głowę i żadna zasłona z purpury przykryta kurzem nie zawisła groźnie nad fajansowymi kubkami, w których podano ty lk o kawę.

Lecz gdy nie pierwsza już obeszła kolej­

ka prawdziwej nowożytnej gorzałki — wywiązała się nie mniej pouczająca i za­

bawna rozmowa, ja k te, które prov/adzono na dawnych ucztach o miłości, o przyrzą­

dzaniu potraw, wpływ ie ich na żołądek i o pochodzeniu wyrazów.

W stał więc dyrektor fa b ryki ze szklan­

ką w ręku i powiedział:

D Y R E K T O R : — Pisarze chłopscy, nie wiem, czy chcecie tego, ale opowiem wam teraz, ja k pracujem y w naszej fabry­

ce i jakie m am y zamierzenia. Fabryka na­

sza z chwilą odstąpienia Niemców była w w ielkiej części zniszczona. D aw ni je j wła­

ściciele pozostali zagranicą. Grupa, sta­

rych robotników, techników i m ajstrów na­

tychm iast zabezpieczyła pozostały sprzęt i surowiec. Fabryka to maszyny i piece, ale fabryka to przede wszystkim ludzie.

Tymczasem ludzi było mało, a grupa tych, którzy się wzięli do odbudowy fabryki, musiała poświęcić jej rzeczywiście całe swoje "życie, cały swój czas. Siedzą tu wko­

ło moi koledzy-robotmcy, majstrowie, technicy i inżynierowie. Zapytajcie ich, ile nocy z rzędu spędzali na fabryce, ile ra zy zapomnieli o posiłku, zapominali o na­

leżnym im prawie do życia rodzinnego, od­

poczynku, rozryw ki. Siedz; tu kolega ro­

botnik, członek Polskiej P a rtii Robotni­

czej — powie wam, ile się w tedy u nas m ó­

w iło o pozycjach i mandatach, a ile o ce­

nach surowców, o planach budowy i kształ­

ceniu fachowców. Siedzi tu kolega majster, b y ł z nami od początku, powie wam, o czym się w tedy między nami mówiło, ile o płacy, a ile opracy. Pisarze chłopscy, mo­

że was to zgorszy, może wam się to wyda dziwne, że w tych historycznych dniach, gdy tw orzyło się Państwo Polskie, gdy prze-'- vadzano reform y — m usim y m y­

śleć i pamiętać o jednym — m ieliśm y swo­

ją fabrykę w rękach, trzeba ją było puścić, uruchomić produkcję i to nie zwlekając.

M yśm y wiedzieli, że fro n t grzmiał za na­

m i, że in n i tru d z ili się i m yśleli o całości.

Lecz fabryka stała się naszym zadaniem bezpośrednim i śmiem twierdzić — obywa­

telskim. Ile czasu potrzeba na budowę ta ­ kiego to a takiego pieca koniecznego dla zwiększenia produkcji? — p y ta m y obce­

go inżyniera. Odpowiada — 6 miesięcy.

Nie, bracie, nie mamy tyle czasu, za dwa tygodnie piec stanie. Inżynier nie chce się podjąć roboty. Deszcze zaczyna moczyć, jesień. R obim y ochronę z desek, słomy i Bóg wie czego. Ogrzewamy budowę, i hu chamy na jesienne przym rozki, rzucamy wszystko na piec — i piec w term inie sta­

je, dym i. Chłopscy pisarze, nie dlatego ja o ty m wam opowiadam, aby się chwalić, ale żeby pokazać wam, czym jest dla nas nasza fabryka. To nie jest ty lk o miejsce pracy, biuro, warsztat, gdzie się obsługuje swoje i sprzedaje zakontraktowany czas.

Fabryka jest nasza — to znaczy, że c y fry produkcji, obrotów, personelu szkolnego, k tó ry m ógłbym wam podać są datam i z historii naszego życia, moich towarzyszy i mojego, koledzy.

Fabryka nasza powiększa produkcję.

Produkujem y także na eksport, a plany rozbudowy przewidują znaczne zwiększe­

nie eksportu. Nie ty lk o jednak zwiększenie produkcji leży w naszych planach — prze­

budowujem y niektóre zakłady, ze względu na bezpieczeństwo, zdrowotność i wygodę pracy. M am y, ja k widzieliście, dobrą świe-

tlicę. Wkrótce przystąpim y do budowy wielkiej i wygodnej stołówki — i wtedy przyjm iem y was piękniej, niż dzisiaj, jeśli ty lk o zechcecie nas odwiedzić.

R O B O T N IK : — G dy zacząłem praco­

wać w fabryce, przed wojną, nikom u się nie śniło i o takiej stołówce. O dwunastej kobiety przynosiły w garnuszkach trochę zupy, kawałek chleba i każdy pod murem przykucnął na trawie czy w rowie koło drogi, z ja d ł zimne i po obiedzie. Dziś je­

szcze ci muzyczka do trawienia przygry­

wa, a na wieczór zjeżdżają się poeci i czy­

ta ją wierszyki.

IN Ż Y N IE R : — Postęp wyraża się prze­

de wszystkim w narzędziach pracy' i fo r­

mach je j organizacji. Słowa kolegi dy­

rektora określały nie ty lk o nasze p o litycz­

ne stanowisko. Są między nami członko­

wie stronnictw, są i bezpartyjni. Może po­

lityczna dyskusja nie byłaby między nami beznamiętna, ale nie dochodzi do niej, ponieważ wspólny interes polityczny nas wszystkich pokrywa się z interesem naszej fabryki. Jest to interes polityczny, a jed­

nocześnie gospodarczy. Takie jest nasze stanowisko polityczne. Ale i stanowisko społeczne w yraził kolega dyrektor, podkre­

ślając dążność do udoskonalenia fa b ryki, a więc narzędzi pracy. Co się zaś tyczy tego bezwzględnego oddania się fabryce, pracy, że ta k powiem, bez frazesu ofiarnej

— to zwrócę się do was, kolego dyrektorze z pytaniam i. Czy bez tego poświęcenia, bez zapału i oddania się sprawie — fa b ry­

ka osiągnęłaby ta k szybko ten stopień roz­

w oju i rozbudowy? Oczywiście, skromność nie pozwala wam odpowiedzieć kategory­

cznie. Sądzę jednak, że słusznie odpowiem sobie — nie. Może jednak ty lk o okres przejściowy wymagał tego stanu napięcia woli? Czy też jest to zawsze konieczna nadwyżka nie poddająca się kupnie w ża­

den sposób?

D Y R E K T O R : — Widzę do czego dą­

życie kolego. Jest to po trosze, w>*

baczcie, ulubiony wasz konik. Sądzicie, że organizacja społeczna, poza m oralnym po­

czuciem solidarności, może się obejść przy dobrej budowie bez zapałów, uniesień i ja k w y to tam jeszcze nazywacie, że nawet nie będąc w stanie ^ p ła c ić za te niepraktycz­

ne dary, jest nim i obciążona. T u poeci go­

towi uznać mnie za swego, bo oni podobno nie gardzą uniesieniami, za poetę —

P O E T A : — Bo jest pan nim —

D Y R E K T O R — Żarty odkładając na stronę, macie rację, kolego, podkreślając ta k bardzo wartość organizacji i wdzięcz­

ny wam jestem za to. A o poświęcenia nie gniewajcie się na mnie — fabryka idzie, idzie i to podobno nie najgorzej.

M A J S T E R : — Pozwólcie że zabierając głos, zwrócę się do was, szanowni nasi go­

ście. Słyszeliście tu wiele o fabryce, jej o- siągnięciach, planach i pracy, która jest o tyle jeszcze ofiarna, kolego inżynierze, że bądźmy szczerzy, nie jest płatna tak, ja k być powinna. Ale m y rozumiemy, dlacze­

go ta k jest to wszystko, co kolega dyrektor tu m ó w ił i co inni koledzy m ó w ili jest prawdą. Pracujemy wszyscy, pracujemy nie mniej, a czasem i więcej, niż robotnik.

Dlatego też nie boim y się, że nas wywiozą na taczkach. I wtedy przybywacie wy, szanowni goście, aby uprzyjem nić nam ła­

skawie wieczór swoimi wierszami i powia­

stkami.

B y li ju ż tu ta j inni. Ale gdy wczoraj u- słyszałem o was, pisarzach chłopskich, zro­

biło m i się bardzo przyjemnie. I słodko m i do was mówić, choć tu może koledzy niecierpliwią się i ktoś inny lepiej by za­

b ra ł głos ode mnie. Zrobiło m i się miło. A zaraz powiem wam, dlaczego. Droga, k tó ­ rą niejeden z nas w dawnej młodości prze­

szedł do fa b ryki nie prowadziła znikąd.

Kolega dyrektor to mnie rozumie, bo choć on młodszy, ale m y z jednej wsi. Droga ta prowadziła ze. wsi, z pastwiska, z łąki, z bzu przy chałupie, o k tó ry malec wiejski pełzając darł koszulę. A jeszcze to praw dziwiej, że droga ta prowadziła z natłoku ludzi na morgę, z nędzy chłopskiej. K to jest kolega ten tu, majster? Chłop. A tam ­

ten kolega robotnik i towarzysz p artyjny?

Chłop. A tamci? A inni, któ rzy nie m ieli zaszczytu z wami, pisarze siąść p rz y stole?

Chłopi. D ziś robotnicy i n ib y klasa ludzi inna, odrębna.

B o i pewne. Nasz kolega inżynier do­

brze to w ytłum aczył. Czym pracuje chłop?

Pługiem, k tó ry sam jeden prowadzi, ręką, gdy na siennik go nie stać, w idłam i. R o­

b otnik narzędziem — maszyną, całą fa ­ bryką. Jak pracuje chłop? Pracuje w poje­

dynkę, dorabia się lu b ginie w pojedynkę, ciągnąc za-sobą ty lk o rodzinę. R obotnik sam jeden nie poradzi. A nie poradzi i ko­

lega dyrektor, choć rozum ny człowiek i pracowity. R obotnik staje w szeregu, jego praca zależna od pracy innego, jego los od losu wszystkich. Może i na wsi ta k jest, ale chłopi tego nie wiedzą, nie rozumieją, przynajm niej nie rozum ieli wtedy, ja k jam się ze wsią żegnał. T rzym a ł na®, robotni­

ków kapitalista, chłopa — obszarnik. Ale chłop pracując w pojedynkę m niej od świata wymagał, z dała od wszystkiego żył w ciemnocie, nędzy i pracy, której, o- byw atelu inżynierze, nic nie regulowało, ani organizowało, w pracy wymagającej za darmo sto razy więcej poświęcenia i za- pomnienia o sobie, niż byście chcieli. D la ­ tego ja wam powiem szezerze, pisarze, mnie, gdym m łody i silny, choć z biedy wyrosły, stanął do fa b ryki, stał się robot­

nikiem , a potem i majstrem, mnie w ydało się, że miasto, że fabryka to większy jakiś świat, to postęp; a wieś to samo zacofanie, gdzie ludzie nie m ają nawet potrzeb, lep­

szego życia, mieszkania, oświaty. Praco­

wałem na fabryce długo, osiwiałem w pra­

cy, a przecież czasem przypom inało się i m arzyło — ’wieś, pierwsza orka wiosenna, jakieś błonie, gdzie się grało kam ieniam i w palanta... A tu przyjeżdżają pisarze chłop­

scy. W ięc może zmieniło się na tej wsi na­

szej, chłopi przyjeżdżają do nas, robotni­

ków, ze swoją pracą kulturalną, chłopi uczą się i piszą. I choć, goście m ili i sza­

nowni, niejedno podobało m i się z wasze­

go pisania i zrozumiałam niejedno — nie obrażajcie się, że zapytam was o tych, co zostali na wsi, o naszych braci-chłopów, a zapytam przede wszystkim — ja k gospo darują i ja k się organizują.

P IS A R Z C H Ł O P S K I: — Dzięki, oby watelu, za wasze słowa i serdeczność. Są dzim y wszyscy tak, ja k wy, że zmienione fo rm y pracy i organizacji poszerzą na­

przód całą klasę chłopską razem, ta k jaik dotąd udawało się brać udział w postępie ty lk o bardziej przedsiębiorczym, czy szczę­

śliw ym jednostkom. Chłop związkowiec, samopomocowiec nie jest ju ż samotnym oraczem na tle skłębionego, groźnego nie­

ba, ja k go m alowali malarze.

Pragnę, aby dwie szczególnie sprawy pozostały z naszej tu biesiady i stały się zdobyczą wyniesioną z naszego spotkania, niespodziewanego spotkania robotników i chłopów. Pierwszą sprawą niech będzie przekonanie o nowym, nowoczesnym pa­

triotyzm ie, patriotyzm ie gospodarczym.

M y , chłopi nie wielu m ieliśm y dobrych na­

uczycieli historii. Szczególnie w b y ły m Królestw ie i G a licji ła tw o było być m i­

łośnikiem k ra ju i wolności, nie m ając żad­

nych kw a lifika cyj zawodowych, będąc czę­

sto bankrutem majątkowym . Kochać o j­

czyznę — wymagało może wszelkich cier­

pień i „tru cizn zjadłych“ , ale nie wymaga­

ło umiejętności, energii, rachunku. Boha­

terstwo i cnota obywatelska w czytankach historycznych nie m ia ły nic wspólnego -z pługiem i w idłam i, które ta k nam kolega tu w ytknął. Natom iast w y reprezentujecie dziś rodzaj patriotyzm u., ta k w istocie b li­

ski chłopu, którego treść życia jest gospo­

darcza.

Drugą wspólną sprawą niech będzie za­

gadnienie wzajemnego stosunku i zależno­

ści klas — chłopskiej i robotniczej. Choć różne to b y ły fo rm y społecznej niewoli — byliśm y, chłopi i robotnicy we wspólnej niewoli u kapitału. K a p ita ł przemysłowy skupiał się w pieniądzu, ka p ita ł ro ln y w ziemi. Koncentracji kapitału przemysło­

wego odpowiadała podobna koncentracja kapitału rolnego. Nawet parcelacja obdzie­

lająca chłopów najmajętniejszych i to z ziemi coraz podlejszej, gdy najlepsza pozo­

stawała w ośrodkach, nawet pożyczki in-

Raz do roku kwietniem odpustowym, raz do roku modlitwą przepijaną piwem, tak inaczej, weselwiej,

liturgiczni ej po chłopsku,

w dzwonach, trawach, procesjach, w świecach, księżach i pieśniach średniowiecznie sędziwych duch się ucieleśnia

w widowisku urodziwym — W wielkich drzwiach kościoła lud się ciżbą przewala,

Bóg z radości płacze Izami woskowymi, Najświętsza Panienka w pachnącej gloryji uśmiecha się do matek w kopiasiych

fartuchach, Miech organu nabrał gospodarskich

westchnień, i lunął na głowy melodią kos i sierpów — pod pięściami słychać w piersiach echo

Boże, myśli nieprzystojne pod kolanem legły.

Rozsiadły się po bokach kramy cudowności:

medaliki, różańce, pasyjki i historie święte,

kiełbasy i pierniki,

napój z cytryn, karmelki — doroczna uczta odpustu pod śpiących aniołów załogą, jak witraż chłonąca niebo kolorową pożogą.

wenstycyjne przenoszące ziemię z rą k pra­

cującego chłopa do kieszeni bankiera — wszystko to służyło wzmocnieniu i ratowa­

niu ka p ita łu rolnego.

W takich warunkach rozwój przemysłu zdawał się chłopom, ja k wam właśnie, o- bywatelu, wyjściem z sytuacji, postępem.

Lecz z drugiej strony masy biedującego chłopstwa, wszyscy wasi krewni i powino­

waci na wsi nie będąc w stanie kupować produktów waszej pracy — przeszkadzali wam, spychali was w dół, tam owali roz­

wój przemysłu będący waszym, choć niestety nie ty lk o waszym, interesem. T a k to się przedstawiało w historii. Zależność ta istnieje — nie jest to ty lk o zależność kolebki, wspomnień, tego palanta na bło­

niu, k tó ry was rozrzewnia. I niechże roz­

rzewnia. Ale droga nasza jest wspólna nie ty lk o stąd — dotąd, ze wsi — do fa b ryki, ze wsi — do miasta, ale wspólna jest i da­

lej w przyszołść.

I jedno jeszcze przy tej wódce i kawie:

my, cośmy przyjechali, ja k to sobie zlek- ka pokpiwacie, czytać wam na dobranoc po robocie wierszyki — prosim y was, nie lekceważcie sobie twórczości kulturalnej, zajęć nie wymagających może ty le facho­

wej, co wasze zajęcia, wiedzy, ale wiedzy ogólnej, która przydaje się także w dobrze zorganizowanym społeczeństwie. Ten prze­

sąd o rozdźwięku m iędzy pozytywną pra­

cą gospodarczą, a pracą intelektualną, nie­

produktyw ną rzekomo, czy może wyższą, inną — jest mocno podejrzany i trąci bar­

dzo epoką pieniądza, za k tó ry kulturę m o­

żna było kupić nie tanio, a drogo, im dro­

żej — ty m wyższej m arki kulturę. Jeśli ta epoka nie minęła jeszcze, pracujcie z nami nad wytępieniem jej, a nie bądźcie ja k ten chłopek, co się nie znał i na interesach i na kulturze, a o k tó ry m taka jest chłopska gawęda:

„Przyniósł chłop do miasta chodniki w domu tkane na sprzedaż. Sprzedał je grze­

cznemu panu, k tó ry część pieniądzy w y­

płacił i bilet dał do teatru. Podobno k r y ­ tykiem b y ł czy autorem. Chłop do teatru poszedł, odsiedział swoje i w rócił na wieś.

D ru g i raz się wybrawszy z chodnikami, znowu do pana zaszedł i otrzym ał część długu, a także b ile t do teatru. Lecz to by­

wanie w teatrze ta k bardzo mu dokuczy­

ło, że aby się pozbyć kulturalnego ciężaru

— za czwartym ju ż razem resztę długu o- fiarow ał uprzejmemu panu. G dy zaś ujrzał go kiedy na ulicy, w ym ija ł z daleka, bojąc się zwrotu pieniędzy, za którym i, szedł obowiązek paru uciążliwych godzin

te a tru “ ,

(3)

Jan Aleksander Król

N r 18 (97) ___________ „W I E S" Str. 3

D roga do „pół-kolonii k)

„A U S I R I A P A N Ö W “

Po r. 1910 w K ongresów ce je s t 400.000 ro ­ b o tn ik ó w o w a rto ś c i r o d u k c ji p rz e m y s ło w e j m ilia r d a r u b li. C o n a jm n ie j 8/10 te j p ro d u k ­ c ji id z ie na eksport. W ty c h la ta c h w y w o ź z G a lic ji w s z y s tk ic h p ro d u k tó w łą c z n ie z su­

ro w c a m i r o ln y m i n ie sięga 200 m il. k o ro n . A przecież G a lic ja m ia ła lepsze w a r u n k i n a ­ tu ra ln e : w ę gie l, n a fta , drzew o, sol k a m ie ń n a (podstaw a p rz e m y s łu chem icznego), lepsze w a r u n k i na p rz e m y s ł w łó k ie n n ic z y i r ° m y . Do r o z k w itu p rz e m y s łu m e doszto tu je d n a k z ty c h sam ych p rz y c z y n z ja k ic h p rz e m y s ł p o w s ta ł w K ongresów ce. B y ł on w szak p rz m ysłe m n ie k ra jo w y m . W y ra ż a ł in w a z ję m - m ie c k ie g o i zachodniego k a p ita łu w lo s y j s k ie im p e riu m . K o n g re s ó w k a c h ro n iła go o ceł b y ła bazą w y p a d o w ą . Zacofana g ° -P ° , darczo R o sja n ie m o g ła się bez m ego obejść i od niego o b ro n ić ta k , ja k A u s tr.a od in w a z ji p rz e m y s łu i zależności b a n k o w y c h k a ­ p ita łu niem ie ckie go. T rzeba to ^ b h j e w ! ; d o w is k o zobaczyć w k o ń c o w y m etapie. M ię dzv r 1900 a 1910. N ie m c y prze ścig ają A n ­ g lię w p r o d u k c ji żelaza. W ty m sam ym , cza- Sie w y w ó z z A u s t r ii do N ie m ie c w z ró s ł o 12 p ro c a z N ie m ie c do A u s t r ii o i27 p ro ..

W ty m sam ym czasie dw a n a jw ię k s z e n a ro ­ dow e b a n k i ro s y js k ie d o stają się do p o r. - b a n k ó w b e rliń s k ic h . . , .

Przez cały w ie k X I X A u s tr ia ż y je duchem fe u d a liz m u . P o lity c z n e

grożą ro z b ic ie m tego z le p k u n a ro d o w D>na m iz m n a d a ją im społeczne ru c h y w o lnośeio we. „W io s n a lu d ó w “ b y ła czems w ię c . j, m z w io s n ą w y z w a la ją c y c h się n a ro d ó w . I m e K o n s ty tu c je i p a rla m e n ty z a h a m o w a ł - ptnces ro z p a d u P ale trw a n ie tro n u t y t u o w i n ie z m ie n io n e j, g ó ru ją c e j n a d a l P K W w m ia ń s tw a . T y lk o ta w a rs tw p re m ie re m o b rę b ię A u s t r ii k o s m o p o lity c z n ą P re m ie re m rzą d u je s t h ra b ia albo książę ta k dobrze au s trfa c k l a k p o ls k i czy w ę g ie r s k i. N ie g ro z i t o r o z b ic ie m cesarstw a A le g ro z i czym m -

dnieeo T a m w y s z ły n a w id o w n ię no w e s y

S z u l e r T ^ a t o " S t S

S y l c i k je s t ¿ e p o p u la rn e . K o n k u re n c ja za-

S S a ^ u s z a je d n a k in

S e K to tę szansę w y g ry w a ? W P ie rw szym r Zedzie sama A u s tria , czerpiąca k a p ita ł in w e ­ s ty c y jn y z p o d a tk ó w k r a jo w y c h i u s ta w o- c h ra n n y c h , w d ru g im n ie „p a ń s k ie “ Czechy.

U U a la sie sojusz d w u s ił po sia d a ją cych k a r ­ b ó w i w ie lk ie j w łasności. A le ^ a c z y to ^ ze k r a ie ro ln icze , w k tó ry c h p a n u je w ie lk a w ła sność s ta ją się te re n e m e k s p l^ t a c p s ^ 0 ^ co w e i dla o ś ro d k o w k a rte lo w y c h Znaczy

— tu się p rz e m y s ł n ie ro z w in ie . T u je s t jego

^ W io s n a ^ lu d ó w (r. 1848) p rz y n io s ła G a lic ji n a sejm k r a jo w y 87 posłow w ło t o a n n a 62 calach t v i m ieszczan. Ks. K a lin k a P1S to m z ob urze nie m . W szak „p o d w zg lęd em

s z la c h t, z •, ■ ‘ T S S S ” » » t W s tro n y w ię k s z ą b y ła w G a ^ ’ , rv m bądź k r a ju k o ro n n y m A u s t r ii •

^ l e ż e l i szla chta b y ła sam a g r o d e m za R Ź p lite j p o ls k ie j, tern sam em d a le k o w ię c e j

“ t / r - S 'p. - » i» “ ' ;

f^P om oc je d y n a , ta rc z a i pociecha je s t w to ­ b ie s a m e j“ ) p ie n i się n a rz ą d a u s tria c k i, / m e sienie pańszczyzny u d e rz y ło w po z y c ję n a ro ­ d ź zie m ia ń s tw a , w „p e rłę p r a w s z la c h ty

“S S i t e d y po M ę c e , P ^ » « J w o jn ie z P ru s a m i i W ło c h a m i

sznna ie s t A u s tria w o be c s w o ic h lu d ó w ao k o n s ty + u c ji i a u to n o m ii, n ie oznacza to w - z w y c ię s tw a lu d ó w . Przeciwnie, oznacza p rz e ­ gra n a lu d ó w w ka żd e j p r o w in c ji.

g O tw a rta została

D o k o n a ł się «

n o -re w o lu c y jn e j, re s ta u ra c ja w p ływ o - m - t t S k a ^ h r t ^ Ł T W ó ^ w a n y t o s f p r z e z prasę z m argrabią W ielopolskim

ty m eo eb cia ł u trz y m a ć c h ło p ó w w w m czy- L - f d z ie rż a w ie “ ). Cesarz d z ię k u je lu d o m za w ie rn o ś ć dla p o b ite j A u s tr ii. W o d p o w ie ^ n o w y . p a ń s k i sejm g a lic y js k i w y s y ła adres do tro n u „P rz y T o b ie n a jja ś n ie js z y P anie,

s to im y i stać chcem y“ . .

Los G a lilc ji zosta ł przesądzony. P a n u je zie- m ia ń s tw o . R ząd re s p e k tu je i b ro m jego in ­ teresów . A in te re s y _ te s k a z u ją G a lic ję a u s tria c k ą „ p ó łk o lo n ię .

m a n ie n i lo dó w ? O tóż n ie ! T r a fia ją one na n o w ą s y tu a c ję . K r e w n i z G a lic ji ż y li podo b­

n ą m y ś lą ju ż w la ta c h 30 — 40-tych, k ie d y p rz e d J u liu s z e m n ie s ta w a ło jeszcze p y ta n ie

— w paki sposób k r e w n i u z y s k u ją d la nieg o re g u la rn ą a p rz y z w o itą ren tę .

A le te ra z je s t r . 1849, tzm. czasy n ie p e w ­ ności. Przeszła k r w a w a re w o lu c ja ch ło p stw a , w io s n a lu d ó w , „ ry c z a łto w e przez rz ą d d a ro ­ w a n ie pańszczyzny jest. p o g w a łc e n ie m p ra w dziedzica, je s t rozp orzą dzen ie m się jego w ła ­ snością“ . N a s e jm ie k r a jo w y m rz ą d posauzi c h ło p ó w w lic z b ie w ię k s z e j n iż szlachecka.

S ło w e m — p rz e w ró t! . . , P ra w d ą je s t, że przez p ie rw sze 70 la t zabo­

r u w a rs tw ą n a js iln ie j b itą przez rz ą d au­

s tr ia c k i b y ła szlachta. Je że li sama u w a ża ła siebie za n a ród , to n ie in acze j o c e n ia ł ją za­

borca. N a le ża ło n a ró d p o ls k i w je j osobie u - gnieść, uzależnić, przystosow ać. C iosy pada- ja w cześnie. Ju ż w r. 1787 „zakazano g ru n ta poddańcze n a d w o rs k ie bez p o z w o le n ia c y r ­ k u łu p rz e m ie n ia ć “ . . ■ .

T o b y ł lepszy a rg u m e n t, m z z a klę cia Gło­

w a c k ie g o w 60 la t p ó ź n ie j słane do^ k re w n y c h . K s. K a lin k a stw ie rd za , że w re z u lta c ie u w ła ­ szczenie da ło z ie m ię t y lk o 1/6 chłopom . In n a rzecz, że z ie m i te j (z la s a m i i łą k a m i) w rę ­ ce w ło ś c ia n dostała się p o ło w a obszaru Ga- A le zakaz ty m b a rd z ie j p o b u d z ił szlachtę do k o n s z a c h tó w z c y rk u ła m i. Rząd o b a rc z y ł ją po b o re m r e k ru ta , s ą d o w n ictw e m , egze­

k w o w a n ie m p o d a tk ó w od chłopów , s tw o rz y ł

zate m tr w a łe w a r u n k i do ją trz e n ia społecz­

nego. A le za a ta ko w a n a e k o n o m ic z n ie szlach­

ta przez rz ą d p o d ję ła w a lk ę w ła ś n ie na g ru n c ie w e w n ę trz n o -n a ro d o w y m . B ro n iła się kosztem polskie go c h ło p stw a . U ż y ła i n a d - u ż y ła n a rzu co n e j sobie w ła d z y w e w ła s n y m in te resie.

G łos ks. K a lin k i w . p o ło w ie w . X I X je s t głosem postępowego k o n s e rw a ty s ty . B y s try to re fo rm a to r, o o tw a rty c h n a in te re s y zie- m ia ń s tw a oczach. P rz e m ia n y — o czyw iście . W p ie rw s z y m rzęd zie i da w n o ju z p o w in n a u le c p rz e k s z ta łc e n iu pańszczyzna. Jakże m a- ia 80 m o rg o w y i 20 m o rg o w y c h ło p m ie ć tę sam ą lic z b ę dn ió w e k? G łos e k o n o m ii p rz e ­ m a w ia ł za re fo rm ą . G łos e k o n o m ii szlachec­

k ie j p rz e m a w ia ł za tw o rz e n ie m nowoczes­

n y c h z m a c h in a m i fo lw a rk ó w , za ru g a m i z z ie m i ch ło p ó w w ta k im procencie, aby w ie l­

kość r y n k u s ił n a je m n y c h za p e w n iła ta m ą robociznę. K s ią ż k a ks. K a lin k i je s t g ru n ­ to w n a w m a te ria le s ta ty s ty c z n y m , m e m og ła b yć pisana w P a ry ż u ad hoc. S u m u je szla­

checką eko no m ię za całe pół-w iecze. D o za­

gospodarow ania fo lw a r k ó w po trze b a ro c z n ie 24 m ilio n ó w d n i roboczych,_ to będzie kosz­

to w a ło 19 m ilio n ó w zł. re ń s k ic h . Do tego k a p ita łu in w e s ty c y jn e g o chce się dojsc „p o - m a lu tk u “ , przecież w iększa częsc s zla ch ty

żyła w m iarę dochodów, a może ponad m ią - rę, nie było wiQC podobna zaoszczędzić su- m y ta k ogrom nej“ .

R a b a cja g a lic y js k a i r. 48 za sko czyły zie-

■m

Bronisław Kamiński

N a e m i g r a c j i

D W A G Ł O S Y Z P A R Y Ż A

L is ty J u liu s z a S łow ackiego, pisane z P a ry ­ ża w 1849 r. do k re w n y c h z ie m ia n z

(c y tu je je K o tt) w a r to s k o n fro n to w a ć z ksią z- L ą k w K a lin k i „ G a lic ja i K r a k ó w , a k o n - czoną w r. 1852, ró w n ie ż w P a ryżu .

S ło w a c k i zachęca k re w n y c h do . p m i t a a * a ^ f c z n o - obszarniczy fo lw a r k — o to n o w y ideał.

N ie w ras tajm y w g r u n t ja k dęby. ara c h c ie jm y po do bn ej dębom trw a ło ści... D ła .

o w ty c h lis ta c h ty le ż a rliw e g o p rz e k o n y ­ w a n a ? Czyżby b y ły d o piero p ie rw s z y m ła -

* ) Część I: „ M it p a rc e li“ , „W ie ś “ nr 17 (96).

Zmienne miałem losy. Pierwsze lata ży­

cia spędziłem na wsi pod Krakowem i w Krakowie. Pociąg i zamiłowanie do poe­

z ji pojawiło się u mnie wcześnie, bo ju ż w szkole powszechnej. M ając la t czternaście zostałem sam na świecie i musiałem pokie­

rować swoim życiem. Przez k ró tk i czas obracałem się w towarzystwie włóczykijów, jeżdżąc na gapę pociągiem i żyjąc ze sprze­

dawanych gazet i kantu. Po k ró tk im o- kresie tych burzliw ych przygód stałem się pomocnikiem stolarskim, potem p raktyko­

wałem u malarza pokojowego, aż wkońcu dostałem pracę w fabryce czekolady.

B y ł to czas, w k tó ry m zacząłem się gwałtownie rozczytywać w literaturze. Po­

chłaniałem Platona, Oskara W ilde‘a, Goe­

thego i inn. Rozczytywanie się w lite ra tu ­ rze za poważnej zdawałoby się ja k na mo­

je wykształcenie, zwróciło uwagę dalekich krewnych, k tó rzy postanowili um ożliwić m i kształcenie. Za sprawą wspominanej przeze mnie z wdzięcznością ciotki, udało m i się uzyskać świadectwo maturalne. Otwarła się droga do przyszłości.

W roku 1937 na uniwersytecie krakow­

skim m iał miejsce „T u rn ie j Poetycki , na k tó ry m otrzymałem za kiepskie wiersze pierwszą nagrodę. To b y ł mój pierwszy pu­

bliczny kro k literacki. W owym czasie nie rozumiałem jeszcze poezji awangardowej i przechodziłem nad nią do porządku dzien­

nego, ja k nad rebusami. Pewnego razu wpadło m i w ręce parę książek poetyckich Juliana Przybosia. Nie rozumiałem ich do­

brze, ale m im o to wciągnęły mnie w swój ry tm i w yw ołały wzruszenie. W tedy zni­

szczyłem wszystkie dotychczasowe utwo­

r y i zacząłem naprawdę pisać.

Dzisiaj jestem daleki od uwielbiania Przybosia i raczej zajmuję stanowisko opo­

zycyjne w stosunku do jego sztuki, uważa­

jąc, że jest to powierzchowne reagowanie na zjawiska, pozbawione prawdziwie poe­

tyckiego stanowiska, opierającego się na form ie wewnętrznej, czyli na problemacie.

M im o to chcę tu oddać jego poezji należ­

ne jej uznanie, bowiem ona była dla mnie pierwszym drogowskazem na drodze poe­

tyckiej. . .

W ro ku 1938 po wydaniu zbiorku poe­

z ji p. t. „Pieśni barbarzyńcy“ , przeniosłem się z Krakowa do Warszawy. W ojna za­

stała mnie w Gdyni, gdzie 14 września 1939 roku zostałem przez Niemców aresztowany.

Od tego czasu zaczyna się podróż po ca­

ły m szeregu obozów koncentracyjnych, aby wkońcu przybyć na pięcioletni pobyt do Gusen koło Mauthausen. K ażdy Polak za­

pewne wie, co to b y ł za obóz koncentracyj­

ny, a więc nie miejsce tu na detale. M im o to właśnie w ty m miejscu zaczyna się dla czytelnika ciekawsza część mojego życio­

rysu, tu bowiem zaczyna się problem.

K toś kiedyś powiedział, że pewni ludzie rodzą się z predestynacjami na socjalistów,

inni znowu na nacjonalistów. Otóż mam wrażenie, że ja właśnie urodziłem się pod znakiem socjalizmu. Zawsze miałem skłon­

ność do myślenia humanitarnego i między­

narodowego. M iałem szczęście, iż w życiu spotykałem ludzi przeważnie podobnych m i światopoglądowo. Skutkiem tych kon­

taktów towarzyskich było parokrotne are­

sztowanie i odmowa stypendium rządowe­

go. W obozie, gdzie wymierające społe­

czeństwo było zbiorowiskiem różnonaro- dowym i gdzie właśnie w imię nacjonalizmu niszczono narody, powstało we mnie popro- stu żywiołowe pragnienie i poczucie kosmo­

polityzm u.

To poczucie doprowadziło mnie do kon­

flik tu z otoczeniem innych Polaków, k tó ­ rz y niestety przeważnie odznaczali się skraj

nym szowinizmem. Ślepy, nienawistny an tysemityzm, sny o polskim imperializmie, o jakiejś potędze od morza do morza, to b y ły cele tęsknot wielu moich towarzyszy.

Te różnice światopoglądowe doprowadziły do k o n flik tu uczuciowego między mną, a większością towarzyszy.

B yło nas ty lk o k ilk u wśród paru tysięcy któ rzy śledziliśmy wojnę na wschodzie i z tam tąd czekaliśmy wybawienia. Po bitwie pod Stalingradem liczba nasza nieco wzro­

sła. Ale fakt, że było nas ty lk o niewielu oddziaływał na mnie deprymująco. Zaczą­

łem rzeczywistością obozową mierzyć cały naród, i już w 1943 r ° k u postanowiłem bez względu na reżim nie wracać do kraju. O- derwany od normalnego życia błądziłem fantazją w przyszłości i zdawało m i się, że będę mógł żyć zdała od ojczyzny i stać się po prostu człowiekiem bez narodu. Te m o­

je m yśli częstokroć powtarzałem w p rzyja ­ cielskich rozmowach Grzegorzowi T im ofie- jewowi, k tó ry b y ł m oim obozowym przyja­

cielem.

K ie d y więc przyszli Amerykanie, m iast k ro k i skierować na wschód, dokąd powinna mnie ciągnąć sympatia polityczna i Polska, udałem się do Francji. Początkowo me chciałem ze środowiskiem polskim mieć ża­

dnej styczności, lecz gdy powoli w ydoby­

wałem się z wyczerpania fizycznego i ner­

wowego, zacząłem nawiązywać ko n ta kty z tutejszą Polonią. Trzeba było prawdziwej emigracji, abym zrozumiał, że los mnie nie­

rozerwalnie połączył z Polską i polskim na­

rodem. M im o, iż przed ty m przyrzekałem sobie, że nie będę więcej pisał, musiałem po­

wrócić do tego, co stanowiło i stanowi sens mojego życia: zacząłem na nowo pisać.

Człowiek w dzisiejszym układzie świata jest przywiązany do ojczyzny ja k drzewo do korzenia. Codziennym chłebem emi­

granta jest tęsknota i wspomnienia. Drogo­

wskaz stojący na skrzyżowaniu dróg mo­

jego życia wskazuje Polskę. Chwała, iż o j­

czyzna nasza nie będzie więcej wysyłała sy­

nów swoich na nędzarską zaiste drogę wy- chodźtwa. Paryż, w kwietniu 47 r.

m ia ń s tw o . P o k rz y ż o w a ły ra c h u b y . N ie W ty m b o w ie m t k w ił p ro b le m : zmesc p a ń ­ szczyznę czy n ie znieść? A le w ty m , ona n ie d o tk n ę ła e k o n o m ii szlacheckiej. A t a e b a o ty m pa m ię ta ć, że p rz e m ia n y gospodarcze

— u to w a ro w ie n ie , upiem ężenie, w o ln y r y n e k p ra c y — sam e w sobie n ie b iły w zie m ia n * stw o. P rz e c iw n ie , u ż y te d la jego in te re s ó w o b ie c y w a ły m u po d źw ig n ię cie , r o z k w it m a te ­ rialny, n o w ą epokę. D latego w h is to rio z o M ks. K a lin k i szlachta m a szanse b yc te ra z aa - le k o w ię c e j, n iż p rze d ty m sam a narodern p o ls k im . D la „ p e r ły p ra w szla che ckich k u je się n o w ą s o lid n ą o p ra w ę ekonom iczną.

I jeszcze 48 r . z ie m ia ń s tw o p rz e ż y w a w pó ł*

na d zie ja ch . „T o n ą c y i b rz y tw y się c h w y t a — pisze ks. K a lin k a — szlachta g a lic y js k a po*

s ta w io n a n a d przepaścią, zm uszona b y ła do tego szalonego h e ro iz m u “ . T o znaczy d o j u własaczenia. A le ona c h c ia ła trz e c h rzeczy, w spłacie należności o d d a w a n e j p rze z b y łe ­ go poddanego z n a jd z ie k a p ita ł, k t ó r y m u za­

s tą p i pańszczyznę“ . W poczesnym r y n k u bez«

ro ln y c h ta n ią s iłę n a je m n ą , w rząd zie au­

s tr ia c k im k r e d y ty n a in w e s ty c je fo lw a r k ó w z m a c h in a m i.

W s z ystkie tr z y w a r u n k i ju ż w r. 1849 o k a - z a ły się n ie do spe łn ien ia .

W te d y to w ła ś n ie nadchodzą do k re w n y c h lis t y S ło w a ckieg o, głoszące p o c h w a łę p rz e ­ w r o tu c y w iliz a c y jn e g o , ja k i n ió s ł k a p ita liz m . K r e w n i od la t w ty m p rz e w ro c ie b r a li u d z ia ł, do p o ką d p o m y ś ln ie s łu ż y ł on szla che ckiej e k o n o m ii, do po kąd n ie n a ru s z a ł tra d y c y jn e j p o z y c ji s ta n o w e j.

T e ra z n a s tą p ił p rz e w ró t i k ra c h . C h ło p i n ie p ła c ą ¡za ziem ię. R ząd n ie da je s u b w e n c ji n a in w e s ty c je fo lw a rk ó w . 5/6 b e z ro ln y c h n ie g a m ie się do n a je m n e j p ra c y w fo lw a rk a c h . Z a 40 k r a jc a r ó w n ie m ożna zm ow ie r o b o tn i­

k a W o lą p o d n a jm o w a ć się na g ru n ta c h k m ie c y c h . K s. K a lin k a o d n a jd u je w spóźnio­

n y m te rm in ie p rz y c z y n y . VV la ta c h 30 ou p rz e p ły w a ły n ie le g a ln e k s ią ż k i, d z ie n n ik i b ro s z u ry z e m ig ra c ji. „N ie w id z ia ł ic h cen­

zor, ś le d z iła p o lic ja . W p a kach ty c h o b o k a rc y tw o ró w , p rz y c h o d z iły śm iecie p o lity c z n e . Jedne i d ru g ie n a z y w a n o u nas k s ią ż k a m i

e m ig ra c y jn y m i“ . , . . __

„ B y ła to epoka s tra s z liw e j re w o lu c ji m o­

ra ln e j. L u d z ie c ie m n i p ro w a d z ili je d n o o k ic h , ci, co g ło s ili zasady, k tó r y c h sam i n ie ro z u ­ m ie li, o p a n o w a li ty c h , co ró w n ie z n im i m e- do św iadczeni, m ie li p rz y n a jm n ie j je dn ą _ za­

sadę, to je s t p o ls k ie g o szlachcica“ T a ji m b y ł D e m b o w s k i — „c z e rw o n y “ — ale „k a s z te ­

la n ie “ . . . . .

G orzej, że te fa n a b e rie , czepiające się k o . n a ró w d rz e w a genealogicznego, w e szły w g r u n t i korze nie, z s o k ó w k tó r y c h zie nn an- s tw o żyło i c h c ia ło n a d a l żyć. S ta ło się bo­

w ie m iż c h ło p a „k s ią ż k ą e le m e n ta rn ą b y ły prccesa z dzied zicam i i z a b o ry n a b y te f a ł­

s z y w y m i zezn an iam i, „je g o n a u c z y c ie la m i b y li u rlo p n ic y , g re ncjege ry, zap ła ce n i a re n d a - rze, u rz ę d n ic y , starosto w ie , jego szkołą b y ła k a rc z m a i b iu ra o b w o dow e“ .

W szystko to p ra w d a . A le co ona w y ra ż a . Z je d n e j s tro n y u p a rte ro z u m o w a n ie : Z ie m ia je s t szlachecka, prze kaza nie je j części c h ło ­ p u — ty lk o za zapłatą. D la te g o d o m a w ia n ie się z ie m i z p o w o ły w a n ia m i n a ¡rustykalne n a ­ d a n ia g ru n tu za d zia d ó w czy p ra d z ia d ó w -

„fa łs z y w y m zeznaniem “ . D a w a n ie posłu chu u rlo p n ik o m i u rz ę d n ik o m — „s tra s z liw ą re ­ w o lu c ją m o ra ln ą “ . Z d ru g ie j s tro n y — c h ło ­ p i przechodzą w dośw iadczeniu p ra w , d la n ic h k o rz y s tn y c h i o b ja ś n ie n ia c h u rz ę d n ik ó w

— e le m e n ta rn e u ś w ia d o m ie n ia klasow e:^ do z ie m i m a ja p ra w o , p ła cić n ie p o w in n i, dae się złapać w n a je m , k tó r y o b ró c i się w w y z y s k i potęgę s z la c h ty — ró w n ie ż n ie '

K s . K a lin k a m ó w i jeszcze ję z y k ie m p ie r w ­ szej p o ło w y X IX w ie k u , p e łn y m zapału d la in d u s tria ln e g o postępu. Je d n y m z n a jo b f it ­ szych źró d e ł bo ga ctw a G a lic ji m o g ła b y być p ro d u k c ja i przędzenie ln u . Już się w y ra b ia roczn ie do 2 m il. sztu k p łó tn a .

A „ g d y b y przędzenie w z d łu ż podnóża K a r ­ p a t b y ło ożyw one m aszyn am i i k a p ita ła m i...

p o ło ż y ło b y tam ę o g rom n em u p rz y w o z o w i a n g ie lskie g o p rz ę d z iw a ln ia n e g o do_ całej m o ­ n a r c h ii a u s try ja c k ie j“ . Cóż to m y ś le n ie w y ­ raża? K o n k u re n c ję z A u s trią . In w a z ję n a A u s tro - W ęgry. W e t za w e t! B o p ra w d ą je s t, że rz ą d u tr u d n ia ł ro z w ó j p rz e m y s łu w G a li­

c ji, ale w ła ś n ie n ie potem , a w ty m p ie r w ­ szym p ó łw ie c z u p o w s ta w a ł on t u s iłą ro z m a ­ chu m ieszczaństw a i zie m iań stw a. K a lin k a pisze z „p o ś w ię c e n ia ob y w a te ls k ie g o “ . I sam sobie zaprzecza. P o w s ta w a ł ja k o d o b ry in te ­ res. I m ia ł te same te n d e n c je co p rz e m y s ł a u s tria c k i - im p e ria lis ty c z n e . W a lk a n a ro d o ­ w a m u s ia ła się rozegrać przede w s z y s tk im n a p o lu gospodarczym . Z ie m ia ń s tw o w eszło n a tę drogę n ie zdając sobie s p ra w y z je j d o n io ­ słości O panow ać A u s trię w ła s n y m ln em ...

N a iw n i c h c ie li jeszcze, żeby A u s tria dała k a ­ p ita ły zakładow e u słu żn ie d z ia ła ją c y apa­

r a t urzę dn iczy.

N ie dała i n ie m y ś la ła dać, ale m u s ia ła b y się ugiąć i uzależnić od p rz e m y s łu g a lic y j­

skiego, g d y b y te n ró s ł ś w ia d o m y społecznego i narodow ego znaczenia. N ie osiągnęła te j p o z y c ji G a lic ja , ale osiągnęły ją Czechy.

A przecież p o d te la ta (1843 r .) w a rto ść p r o d u k c ji w ie lk ie g o p rz e m y s łu w G a lic ji w y no siła 40,4 m il. zł. t j. 10,5 proc. ogólnej a u s tria c k ie j p r o d u k c ji, podczas, k ie d y d o ­ chód z fo lw a r k ó w sięgał 7 m il. zł. r.

W e d łu g w y lic z e ń B u ja k a („R o z w ó j gospod.

G a lic ji“ L w ó w 1917 r .) b y ło w G a lic ji 40 h u t żelaza (ju ż w r. 1822), z a tru d m a ją c y h 30.00f ro b ó t. S uro w ie c sprow adzano z W ęgier. Prze

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nauczyciel przypomina, czym jest środek stylistyczny i tłumaczy, co to jest porównanie, zapisuje przykłady na tablicy, np.. oczy jak gwiazdy, buzia jak pączek, nogi jak patyki i prosi

Profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przyznaje, że młodzi ludzie w stolicy województwa

skim w r. Setki razy z radością powtarzałem cytowane przez Marksa łacińskie przysłowie: „w tej bajce jest mowa o tobie, zmieniono tylko imię“. Napełniło

czenie nie daje się zredukować do swej ujęzykowionej i uświadomionej postaci, tak też i jego reprezentacji nie można sprowadzić do reprodukcji bądź substytucji obecnych

Jan Paweł II, utwierdzając braci w wierze w prawdę, utwierdza ich w miłości Prawda bowiem jest dobra, a dobru należy się miłość.. W miłości prawdy tkwi

Z kolekcji Stefana Kiełsz- ni pozostało ponad 140 zdjęć, które zostały zgromadzone w Archiwum Fotografii Ośrod- ka „Brama Grodzka - Teatr

To wszystko ostatecznie prowadzi autora do „miękkiego” postulatu, by „czynić swoje” i opisywać – anali- zować – wreszcie interpretować, a jednocześnie poddawać

Potwierdzając biozgodność warstw nanokrystalicznego diamentu (NCD) w badaniach in vitro i in vivo Habilitantka kontynuowała doświadczenia dotyczące bioaktywnych