Grażyna Borkowska
Vercueil, jego pies, żona i muzyka
świata
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (121-122), 24-27
2010
2
4
Vercueil, jego pies, żona i muzyka świata
Z aproszona - chciałabym opow iedzieć P aństw u nie o te o rii (literatu ry ), której się nie dopracow ałam , i nie o zasadach (czytania), których nie m am , ale (tylko) 0 w rażeniach z lektury. C hodzi o książkę Jo h n a M axwella C oetzee’ego Wiek żela z a 1, p rze tłu m a cz o n ą przez A nnę M ysłowską. M ówi się ta m o kobiecie, któ ra - stara i chora - szuka bliskości z ludźm i. I zn ajd u je tę form ę u p ragnionej więzi w osobie dzikiego, prym ityw nego w łóczęgi, V ercueila, w iecznie cuchnącego w ódką 1 b ru d em . D ługo m yślałam , że m ogłaby to być opowieść o m ojej m atce. I że dlatego ta k m n ie zajm uje. Ale później się zorientow ałam , że pow ód m ojego poruszenia jest inny: to m ogłaby być opowieść o m nie. L u strzan e odbicie, skierow ane ak u rat k u tem u , kto czyta, jest jednym z zadziw iających handicapów in te rp re tac y jn y ch tego dzieła. M yślisz, że czytasz o kim ś innym , i nagle nabierasz pew ności, że czytasz o sobie: tak, jestem córką i m atką. P rzełom w ieku dojrzałego polega w łaśnie na tym , i na niczym innym : być jednym i d rugim . I to n ie tylko w tym sensie, że w cho dzisz w rolę o p ie k u n k i w łasnych rodziców (pisałam o tym kiedyś), ale że zajm ujesz ich m iejsce - i wobec obow iązku życia, i wobec obow iązku śm ierci. Godzisz się na opisane koleje losu, sądząc, że nie dotyczą ciebie - teraz, i spostrzegasz nagle, iż a u to r/n a rra to r (jakie to m a znaczenie?) m ów i w łaśnie o tobie. M iękko w chodzisz w cudzy d ram a t, by po tem boleśnie przekonać się, że grasz w tym przed staw ien iu głów ną rolę. Trochę to jest jak p u ła p k a, a trochę jak w ybaw ienie, kres, dobrnięcie, w yjaw ienie, finał.
Ten po rząd ek jest okrutny, ale szybko nab ierasz pew ności, że n ie to jest n a j gorsze:
1 J.M. C o etzee W iek że la za , przeł. A. M ysłow sk a, Z nak, K raków 2004. C ytaty lo k a lizu ję w tekście.
Borkowska Vercueil, jego pies, żona i muzyka świata
C ią g le m yślę o tym , co p o w ied zia ła ś m i k tóregoś d n ia , że już n ie m a m a tek i ojców. N ie m ogę u w ierzyć, żeb yś to m ów iła p ow ażn ie. D z ie c i nie m ogą d orastać, nie m ając m atek czy ojców. P alenie i zab ijan ie, o których się słyszy, szokująca b ezd u szn o ść, naw et ta sp ra wa p ob icia V ercueila - w k oń cu p rzez kogo jest zaw iniona? O czy w iście, że o d p o w ie d z ia l n ość spada na rodziców , k tórzy m ów iąc: id ź i rób, co ch cesz, jesteś pan em sam ego sie b ie, m oja w ład za nad tobą się sk oń czyła. Które d zieck o tak napraw dę ch ce, żeb y m u to p o w ied zian o? N ie ma w ą tp liw o ści, że odw róci się z m iesza n e, m yśląc, w duchu: nie m am teraz m atki, n ie m am ojca, w ięc n iech m am a um rze, n iech um rze ojciec. U m yw asz ręce, o d cin a sz się od n ich , w ięc stają się d zie ć m i śm ierci. (s. 52)
Ta b ez n ad ziejn a p u stk a , k iedy nie m a już ojców i m atek. I ta bezn ad ziejn a p u stk a , kiedy n ie m a już dzieci. K iedy stajem y sam i wobec ostatecznych wyroków losu: starości, choroby i śm ierci. Cóż n am zostaje:
K ilka n ocy z rzędu czytam K upca weneckiego. C zy ja nie jem , n ie śp ię, n ie o d d ych am , tak sam o, jak ty - w oła Z yd S hylock. C zy n ie w ykrw aw iam się tak sam o jak ty? - krzyczy, w ym ach u jąc sz ty letem w b itym w fu n t o ciek ającego krw ią m ięsa. „C zy n ie krwawię tak sam o, jak ty ” to są słow a, które w yk rzyk n ie na scen ie Z yd z d łu g ą brodą i jarm ułką na g ło w ie w d zik im tańcu w yw ołan ym n ap ad em szału. (s. 43)
W łaśnie: cóż n am zostaje? P orów nanie z losem innych, dokonane w różnych re je strach szczęścia, bied y i niepow odzenia; em patia: cieszę się jak on, cierpię jak on. Jestem jak ta m te n . A lbo naw et czasam i zdziw ienie - cierp ię bard ziej niż inni: „Pom yślałam , że kiedyś m ia ła m wszystko. Teraz ty m asz w szystko, ja nie m am n ic ” (s. 43). Z am iana ról albo zwięzła ocena pow odzenia życiowego, w ykonana poza o d n iesien iam i do sta tu su społecznego: on jest szczęśliwym clochardem , a ja cierp iącą bogaczką.
Wiek żelaza to książka o utraconej niew inności. I pró b ie jej odzyskania. M yślę, że taka w łaśnie jest fu nkcja literatu ry : odnaw ianie w ięzi ze światem . To odnaw ia nie m oże dokonać się w łaściwie w jeden sposób - przez zaśw iadczanie, że nie ma absolutnej odrębności, że podstaw ą ludzkiego świata jest w spólnota egzystencjal nych gestów i zachowań: „czy ja nie jem , nie śpię, nie oddycham ta k sam o, jak ty ”, „czy n ie krwawię tak sam o, jak ty ” . Tak bard zo dow artościow ano w o statn ich la tach kategorię i n n o ś c i , zapom inając, że w ięzi podstaw owe w ym agają od nas odwoływania się do t e g o s a m e g o . D o k ilk u nieredukow alnych potrzeb: wody, jedzenia, pow ietrza. W śród tych p otrzeb jest też potrzeba za p ełn ien ia p u stk i obec nością innego człow ieka, czasam i naw et godzim y się na obecność po p ro stu innej istoty. B ohaterka Wieku żelaza prosi swego tow arzysza, by pozw olił jej spać z jego psem . A poniew aż pies śpi tylko u bo k u swego pana, kład ą się w trójkę: „Śpim y na jednym łóżku, jedno p rzy dru g im , jak k artk a złożona na pół, jak zw inięta para skrzydeł, stara p a rtn e rsk a para, połączona w ęzłem m a łże ń sk im ” (s. 202). I dalej - w form ie bezpośredniego zw rotu do córki: „Twoja m atka pisze do ciebie, leżąc u bo k u swego pseudom ęża. W ybacz, jeżeli te n obrazek cię razi. Trzeba kochać to, co jest n am najbliższe. To, czego m ożna dotknąć ręką. Tak kochają p sy” (s. 203).
Tak, lite ra tu ra to dla m nie obszar t e g o s a m e g o . U legam słowom, które m ają dla m nie raczej w artość rozpoznania niż olśnienia. N ie chodzi zresztą zawsze
2
5
2
6
o potw ierdzenie uczucia solidarności i braterstw a, o wzniosłe doznanie więzi z b liź n im , czasem rzecz dotyczy po p ro stu w yław iania z p rze strzen i św iata (i z p rze strzen i słów) ździebełek trawy, które pochodzą z m ojego ogródka. O potw ierdzenie doniosłości chw il i doznań, k tóre poprzez swoją urodę, pow tarzalność lub n atrę t- ność, zapisały się w m ojej pam ięci. Ale zapisały się słabo i niejasno, jako tło, rytm , o rn am e n t, w rażenie. I ktoś inny, zadając sobie tr u d nazyw ania, wydobywa je ze stanu niejaw nego istnienia. N adaje im kształt, byt, formę. Przywraca rzeczywistości, urealn ia, w zm acniając rów nież m oje w łasne istn ien ie, sytuując je w głów nym n u r cie życia.
M am w p am ięci kilka ta k ich asocjacji, których istn ien ie potw ierdziła lite ra tu ra, um acniając m oje w łasne poczucie faktyczności. N a przykład: ry tm m iasta, je dyny w swoim rod zaju u k ła d dźwięków, płynących gdzieś z dali, tylko w le tn i cie p ły jasny poranek: p isk tram wajów , dochodzący m oże z Puław skiej, ru c h uliczny, jakiś m łot odzywający się z oddalonego m iejsca. W Szczecinie w takie radosne dni słyszałam w yraźnie odgłosy stoczni i p ortu. D źw ięk zawsze płynął górą, niósł się w przestw orzach dość rytm icznie. C zułam się w tedy lekko, b yłam częścią jakiejś większej całości, należałam do św iata, a świat należał do m nie. Ucieszyło m nie, choć m oże m ogłoby i zm artw ić, kiedy zorientow ałam się, że stan pobud zen ia m u zyką m iasta był ud ziałem innych, np. Przybosia, M iłosza.
In n y obraz, in n e doznanie: znów pejzaż, ale raczej n a tu ra ln y niż m iejski. U lot na chw ila, m g nienie oka, jakiś u k ła d św iatła, perspektyw a w idziana jak na dobrze w ykadrow anym zdjęciu: aleja, park , polana. N ajlepiej wczesna jesień: w rzesień, w Polsce, z jedynym w swoim ro d zaju n atęż en ie m b lask u p ro m ien i, lekką m gieł ką, k tó ra jednak n ie zaciera kształtów. Albo w arian t wcześniejszy, czerwcowy, z p o p ołudniow ym św iatłem , kiedy p rze d m io ty są jasno w yodrębnione, w yraźne, p ra wie w ypukłe. I tow arzysząca te m u w idokow i świadom ość doskonałej h arm o n ii, zgody z czasem i m iejscem , przyległości, ufności, spełnienia. W ielkie déjà vu. To m ó j ś w i a t , o d n ajd u ję się w n im , w spółodczuw am , kw itnę jak najpiękniejszy kw iat, trw am jak n ajsolidniejsze drzewo. Tu lista autorów w spółodczuw ających byłaby długa: G oethe, Iwaszkiewicz, a naw et Orzeszkowa w scenach otwarcia w Nad Niemnem.
Jaką upraw iać h isto rię i teorię literatury? pytacie jeszcze Państwo. K ażdą, k tó ra pozw oli odnieść się do owej w ięzi z życiem , która pozw oli zakorzenić n a s z ś w i a t w w ielkim świecie, która zostawi przejście m iędzy jednym a drugim . K tóra nie zam yka nas w - oddalonym od dośw iadczenia codziennego - m etajęzyku. K tó ra nas zanadto nie uskrzydla, n ie odrywa od ziem i i od w spółodpow iedzialności za tw orzone słowa. K tóra nie odcina n am drogi do w spólnoty, do bycia z innym i:
P otrzebna m i jest jego ob ecn ość, dobre sa m o p o czu cie, jakie m i ona daje, jego pom oc, ale on także p otrzeb u je pom ocy. T akiej, jaką tylko k ob ieta m oże dać m ężczy źn ie. N ie u w o d zen ie, a w ta jem n iczen ie. O n nie u m ie k ochać. N ie m ów ię o p rzeżyciach d u ch ow ych , ale o czy m ś prostszym . N ie w ie, jak koch ać, n iczym m ały chłopak. N ie w ie, co robić z za m k iem b łysk aw iczn ym , g u zik a m i c z y zatrzaskam i. N ie w ie, g d zie czego szukać. N ie w ie, jak robić to, co ma d o zrob ien ia.
Borkowska Vercueil, jego pies, żona i muzyka świata
Im bardziej zb liża m y się d o końca, tym bardziej jest oddany. A le cią g le m uszę prow adzić jego rękę. (s. 210)
B ohaterka C oetzee’ego oglądała z m ieszanym i uczu ciam i zdjęcie swoich w nu ków. M ieszkali na innym kontynencie, nie czuła z n im i więzi. N a fotografii z w a kacji pływ ali kajak iem u b ra n i w świecące pom arańczow e k am izelk i ratunkow e. To oddzielenie od praw dziw ego życia, zabezpieczenie p rze d ew entualnym w ypad kiem i śm iercią, nazw ała b o h aterk a przem ianow aniem . R efleksja o lite ra tu rz e nie m oże być zrobiona z takiego sam ego jaskraw ego m ateriału : szorstkiego w dotyku, sztywnego, n ad m u ch an eg o i obcego n a tu rz e ludzkiej. N ie m oże być „p rzem ian o w an iem ” św iata i życia. M u si odpow iadać jego istocie i wyrażać osobiste ryzyko: nasze em ocje i odpow iedzialność. M usi być trochę nieszczelna i dziuraw a. Aby od czasu do czasu m ogła napłynąć otw oram i o drobina wody, która nas otrzeźwi.
Abstract
Grażyna BORKOWSKA
Institute of Literary Research, Polish Academy of Sciences (W arszawa)
Vercueil, His Dog, His Wife, and the W orld’s Music
A reply to the questionnaire on the occasion of the 20th anniversary of Teksty Drugie: my personal views on literature, literary studies and other issues of consequence.
Literature as the realm of ‘the same', or, a narrative not about a (literary) theory, and not about principles (of reading), but (merely) about the impressions one takes away from a reading, i.e. ceding to words whose value lies in their recognizability rather than their revelatory powers.