• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVI"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

tN» 3 3 (1315). W arszaw a, dnia 18 sierp n ia 1907 r. Tom XXVI

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A D K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W a r sz a w ie: r o c z n ie rb, 8 , k w a r ta ln ie rb. 2.

/ przesyłkij p o czto w i): ro cz n ie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R ed a k cy i W s z e c h ś w ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię ­ g a r n ia ch w kraju i z a g ra n icą . R edaktor W s z e c h ś w ia ta p rz y jm u je ze sp ra w a m i red a k c y jn e m i co d z ie n n ie od g o d z i­

n y 6 do 8 w ieczo rem w lo k a lu red a k cy i.

A d r e s R e d a k c y i : KRUCZA Nr. 32. T e le fo n u 83-14.

W E Z U W I U S Z

Wezuwiusz p o s ia d a sw oje w ła s n e życie.

Pinie przetłtrwszystkiein s p a ć p rz e z d łu ­ gie lata g łęboko i cicho. N iczem nie zdradza, że p o s ia d a w e w n ą t r z u k r y t y rdzeń ż yc ioda jny, k t ó r y o c k n ię ty i ro z d ra ­ żniony m oże się s ta ć w id o w n ią n ie b y w a . lycli, p o ż a ro w y c h a w a n tu r.

W e z u w iu s z um ie spać. P rz e z d ługie lata słońce sp a la w t e d y s t a r e la w y n a je- go zboczach, k t ó r e w ie t r z e j ą i ró ż o w ieją w te rra rossa. W in n ic e , k t ó r e w ie ń c z ą stopę g ó ry , m ilc zkiein n ie s t r u d z e n i e wsy- sają g łębokiem i ko rz en iam i t u i owdzie zaczajoną wilgoć, k t ó r e j b y w ę d ro w ie c stąp ają cy po ro z p a lo n e j ziem i nie p o d ej­

rzewał wcale. K a ż d e j jesieni rozlega się śpiew w inobrania, n a m i ę t n y i m e lo d y jn y a zarazem z a t r u t y k ilk o m a k ro p la m i c i­

chego sm u tk u ; wr zimie t r o c h ę śniegu u- barwia c ie m n y sto żek , t w o r z ą c laciaste plamy i sm ugi.

A k iedy w io sn a p o w ra c a , w y s y p u ją się znowu jaszc zu rk i n a k am ienie, w k t ó r y c h p o b ły sk u ją k r y s z ta ły a u g itó w n a słońcu.

•Hiwka sęd z iw a dalej wygina swe gałęzie j a k to z w y k ł a c z y n ić p o lsk a w ierzba;

zszadziałe j e j liście r z u c a j ą od ro b in ę c i e ­ nia, pod k t ó r y chro n i się w ę d ro w ie c , ab y

o d p o cz ąć i ze świeżem i siłami módz dalej w d r a p y w a ć się n a w u lk a n i s ta n ą ć n a d b rz e g ie m śpiące go k ra te ru .

I oto leży p rz e d nim te n k r a t e r w po­

staci p rz ed zik ich rozpadlin, najeż o n y t y ­ siącem o s try c h zwalisk. N ie b y w a łe i w y ­ m arz o n e tło dla sąd u o s tatec zn eg o !

K iedyś b y ł le jk o w a ty , k sz ta łtn y , pełen d y m u i żaru. P r a c o w a ł zaciekle, w y p l u ­ wał ze siebie o g n is te fo n ta n n y i rodzi!

g ig a n t y c z n e , c z a rn e pinie o fiołkow ych k w i a t a c h w ę ż o w a ty c h błyskaw ic.

Z te g o o k re su c hw aty i p racy p o z o s ta ­ ły ruiny. Bo ja k ż e ż n az w ać inaczej nie- lo re m n e za p a d lis k a , p rz epełnione g ru z a m i ro z p ę k n ię ty c h bloków, ku k tó r y m s p ły w a ­ ją c z a rn e p ia rg i p o g r u c h o ta n y c h bomb, z a tr z y m u j ą c e się n a k ra w ę d z i ro z ry te g o i ro z trz a sk a n e g o n a ty s ią c e k a w a łk ó w za głę bia k ra te ra ln e g o ?

W ś r ó d sp ię trz o n y c h law ry su ją się g ł ę ­ bokie, p o n u re szęzelinyT. W ic h e r zesypu- j e w nie od czasu do czasu "piasek z d ro b n y c h k ry sz ta łó w , t a k że szelest p rz y p o ­ mina się s m u t n y c h c m e n ta rn y c h p u stkow i.

P a n u j e śm ierć dokoła, z g ro z a n i e b y w a ­ łego zniszczenia.

A jeśli n a boku p rostopadłej ściany' św iecą j e sz c z e p ł a t y ży-wego śnieg u , to nienadługo.

(2)

514 W S Z E C H Ś W I A T •Ne 33

Zac zaiły się n a p r ó ż n o pod l a w ą s k r z e p ­ łą, aby nie z m arn ieć, g d y ż pociski sło­

ne c z n e zlew ają ż a r i nio są sp u sto szen ie.

R o z p a d lin y g i g a n t y c z n e i z a w ro tn e k r z y ż u j ą się i j e ż ą n a w s z y s tk ie s tr o n y i tw o rz ą l a b i r y n t z u p e łn ie n ie d o s t ę p n y .

B y ł a b y w t y m k r a t e r z e z u p e łn a ś m ierć i cisza, g d y b y nie f u m a r o l a , s y c z ą c a n a d j e d n ą z p r o s t o p a d ł y c h szczelin. T a , w y d o b y w a j ą c się z głębi ziem i, ro z ta c z a d o k o ła siebie ś la d y j a k i e g o ta k i e g o ż y ­ cia. N a s k a ła c h c z a rn y c h i s i n y c h rodzi b a r w is te p lam y r o z m a i ty c h n a lo tó w , k t ó ­ re j a k k u ia ty w y b u d o w u j ą o g ró d w t e m dzikiem p u s t k o w i u .

Oto subtelne, żółte k r y s z t a ł y siarki r z u ­ ca ją z i e lo n k a w e o d b ły s k i n a w y k w i t y ro z m a ity cli soli a ł u n o w y c h , b iały ch j a k śnieg, ale bez fioletów p r a w d z iw e g o ś n ie ­ g u w cieniu.

C zerw o n e p la m y r e a l g a r u k r w a w i ą się w śró d zlotości fi b ro fe rry tu i zielono-azu- ro w y c h sm ug r o z m a i ty c h p o ł ą c z e ń m ie ­ dzi.

D o k o ła głównej fum aroli c a ła ziem ia nie j a k o dymi. S ą tu m a łe f o n t a n n y p a ­ ry w o d n e j, k t ó r e w z b ija ją się w p o w ie ­ trze n a k s i t a ł t p r z e j r z y s ty c h , ty lk o pod słońce w i d z ia ln y c h k r z a k ó w a w y r o s n ą : wszy n a n ie s p e łn a m e t r z a raz r o z w i e w a j ą się cicho i bezgłośnie.

To w szy stk o , co p o zo stało z d a w n e g o życia.

Cisza m a r t w a z a le g a t a k ż e w łonie g ó ­ ry. N a d a r e m n i e p r z y k ła d a m y u c h o c ie ­ k a w ie do ziemi, n a jm n ie js z e s t u k n ię c ie lub drżenie nie z d ra d z a w e w n ę t r z n e g o ognia.

C ały k r a t e r w y g lą d a j a k b y po stra s z n e j walce. P r z y p o m i n a j ą się m e to p y s tare j G re c y i, k tó re m ó w ią o g i g a n t y c z n y c h z a p a s a c h bóstw S t a r y c h i M ło d y ch . T y ­ t a n ó w g o r e ją c y c h o g n ie m p a liły p io r u n y Z e u s a , p o r a n io n y c h z a w a lo n o g ru z a m i i b lo k a m i o lb rz y m ic h ro z m ia ró w . S ta r e b ó s tw a z a le d w ie d a j ą z n a k i ż y c ia z po­

p o d g ru z ó w . Młode zaś try u m f u j ą i św iat b a r w n ą s y m fo n ią prz u p a ja ją ; o b le w a ją w s z y s t k o św ia tłe m , s łońcem i c z y s te m p o w ie trz e m . A p o l lo —sło ń c e ro z k o ły sa ł n a w e t p o w ie trz e do ta ń c a . A m o rz e ś p ie ­ w a n a dole, m row i się po h o r y z o n t , s p o ­

g lą d a p o g o d n ą źrenicą n a b u jn e miasta, k t ó r e n a w y b r z e ż u p o b ł y s k u j ą szybami i k o lo ro w e m i ścianam i.

A ż pe.wnego d n ia ni stąd ni zow ąd fu­

m a ro la w k ą c ie sta re g o k r a t e r u zaczyna się ożyw iać. B udzi się z ospałości.

Z a c z y n a ciskać w iększe k łę b y p ary niż d o ty c h c z a s , za raz em silniej sy cz y . W szcze­

linie zaś ro z le g a się m e lo d y jn y śpiew ki­

piącej w o dy.

P o d g ó r ą p r z e b i e g a g r z m o t p rz y tłu m io ­ ny j a k b y to cze n ie się kuli po podziemnej k rę g ie ln i; bardzo powoli ginie te n huk w oddali, ledwie zam rze, j u ż pow tarza się.

W ten sposób w u lk an p o c z y n a budzić się z g łę b o k ie g o , k ilk o le tn ie g o snu. To b u d z e n ie się j e s t pełne m a j e s t a t u i pełne z a ra z e m spokoju, k t ó r y j a k wiadomo z a w s z e o d z n a c z a siły n iep rz em o żo n e .

F o n t a n n y p a r y w odnej n ie d a w n o leni­

w ie d y m ią c e , p o c z y n a j ą te r a z n a poszar­

p a n y c h ś c ia n a c h k r a t e r u w ę d ro w ać jak błędne ogniki. P o d w a ja ją się, troją, roz­

ra sta ją , k ł ę b ią się i m o c u ją ze sobą.

W ie c z o re m lub późno w n ocy ze S an ta L u c i a w N e ap o lu sokoli w z rok dostrzega n a W e zuw iuszu z n o w u po dłu g ich latach c z e rw o n e b ły sk i i k r w a w e re fle k sy , k t ó ­ re r y t m ic z n ie p o ja w ia ją się i giną.

Są to p o c z ą tk i eru p o y i.

Bo za ty d zień , za dw a lub trz y g ru c h ­ nie po m ia s ta c h i m ia s te c z k a c h sk u p io ­ n y c h p o d w u lk an e m trw o ż n a wieść o w z m a g a n i u się ognia w e w n ą trz góry.

W ś r ó d w innic p o d cz as p r a c y c h ło p a k i d z ie w c z y n a ud czasu do czasu poczną n ie sp o k o jn ie w z rok r z u c a ć n a głow ę w ul­

k a n u i j e g o d y m i ą c y czub. Ich śpiew zabarw i się w iększą m elan c h o lią, bo w głęb i d uszy p o c z n ie w z b ie ra ć pierw szy, cic h y niepokój.

B ez ża rtó w z a c z y n a wulkan b u d zić się i ożyw iać.

F u m a r o l e w y p e łn iają t e r a z c a ły krater.

W y l a t u j ą h ałaśliw ie ze w s z y s tk ic h szc ze­

lin, k o łu ją i k r ę c ą się ja k b y pijan e. T a ń ­ czą w g ig a n t y c z n e j aren ie p o g r u c h o ta n e ­ go cyrku, rz u c a ją się n a siebie a pod b a ­ tom w ic h r u ro z p ły w a ją się w powietrzu.

W ta k i m dniu s t a n ą w s z y n a d k ra te rem , d o z n a je m y n i e z a p o m n ia n y c h uczuć. Od

(3)

.Yo 33 W S Z E C H Ś W I A T 515 czasu do czasu w y r y w a się g w a łto w n ie

z głębi ziemi słup śnieżnej p a r y wodnej.

W ylatuje j a k z p ro c y , r o z r a s t a się w drz e­

wo z m isternie t o c z ą c y c h się w o lu t. G łu­

chy huk i trz ę s ie n ie p o p rz ed za k a ż d y taki słup. G d y b y nie p ia s e k i żużle l a ­ wowe o m e ta lic z n y m chrzęście, k tó re do­

koła nas s t a c z a ją się po s t o k a c h w u l k a ­ nu w takiej chwili, nie w ie d z ie lib y śm y nic inoże o te m , że ziem ia z l e k k a zadrżała.

Co dzieje się w głębi?— p y t a m y .

t'o oznaczają t e p r z y tł u m i o n e w y s t r z a ­ ły we w n ę trz n o śc ia c h pod n a m i i to słu ­ py w y z w alając y ch się śn ie ż y s ty c h głów pary wodnej.

P rzy g o to w u je się g ó r a do a w a n t u r — mówi przewodnik.

S poglądam y w t e d y n a dół i widzimy na stożku w u lk a n u ty s ią c e z ło to d a jn y c h winnic, p o m a ra ń c z o w e s a d y i g a je oliwek, niżej m iasta rojne i w esołe. W w inni­

cach p ra c u ją w p o c ie czoła ludzie. Sko- pują ziemię, ś c in a ją n ie p o t r z e b n e gałązki, przymocowują m łode p ę d y do t y k . J a ­ kiś nieb y w a ły k o n t r a s t je st m ię d z y t ą ci flhą, bezim ienną, m oże n a d a r e m n ą n a w e t pracą a p r a c ą w u lk a n u .

Ton co k i l k a se k u n d d a j t słyszeć g ł u ­ chy luik p o d z ie m n y , po k t ó r y m w y s u w a ­ ją się n a t y c h m ia s t n ie s k a la n ie czyste p a ­ ry. Czasem zaś po h u k u w y l a t u j e inna chmura: ciem na, ja d o w i t a . W y p a d a j a k złowroga sita, rozpędza śnieżne w oluty, zabrudza je, n a p a w a p o w ie trz e z a p a c h e m siarki i chloru.

len c z a rn y g r y z ą c y dym , w l a t u j ą c y błyskawicznie m ięd zy śn ie ż n e k o r o w e d y , przypomina złego d ucha. W y n u r z a się niespodzianie i g w a łt o w n i e j a k n a d e p ta - ua żmija i j a k A ty la t r a t u j e i pustoszy wszystko.

Wezuwiusz n a d o b re ze ś p ią c y c h p o ­ wstaje.

Cały drży coraz częściej. H u k i, rodzą­

ce się n ie d a w n o te m u j e s z c z e g łęb o k o pod ziemią, z a c z y n a ją t e r a z p o w sta w a ć w sam y m k ra te rz e . Zbliżyły się do p o ­ wierzchni. S ą to e k sp lo z y e ry tm iczn e , prawdziwe salw y a r m a tn ie .

S ta n ą w s z y n a d cz elu ścią k r a te r u , w chw i­

li, w której w ia tr zw ie je nieco d y m y na stronę a przez to odsłoni dno a m fite a tr u ,

ze zdum ieniem dostrze żem y g łę b o k o p o d nam i ż a rz ą c ą się złowrogo l a w ę . W y ­ g lą d a j a k s tra sz liw ie krw ią n a b ie g łe oko, ro piące się i dym iące. Tej l a w y nie b y ­ ło k ilk a dni tem u jeszcze.

J a k w ąż m u siała przew ijać się przez ośro d e k w ulkanu, aby z t a j e m n ic z y c h głębi podnieść się w górę i w płynąć n a dno s ta re g o k ra te ru .

W chw ilach spok o ju czy snu W e z u w i u ­ sza sp o cz y w ała głęboko w ziemi, za c z a ­ jo n a, senna, n ieru c h o m a. O c k n ię ta z a ­ cz ęła się podnosić s ze ro k ą k o lu m n ą k u gw iazdom , p o d o b n a do r a k ie t y w łonie ziemi; zbliżając się do k r a te r u zaczęła ożyw iać fum arolę w j e g o w n ę tr z u . P o drodze zaś w c h ła n ia ła z chciw ością n a j ­ mniejsze ślady wilgotności, n a k tó re n a ­ trafiała, n a p a w a ła się tą w ilgocią a p rz e z to s t a w a ła się m oże p łynniejszą i r u c h li­

wszą. T a k w p ły n ę ła do w ulkanicznej kuźni i w niej o d t ą d p ry s k a , fu k a i b u ­ rzy się. Co k t ó r a n o w a ilość law y w y ­ płynie na po w ierzch n ię, n a t y c h m i a s t w y ­ pad a ją z niej g a z y z tak im łoskotem , że g ó ra drży w p o sad a ch . W y p a d a j ą c , r o z ­ ry w a j ą o g n is tą ciecz w s t r z ę p y , ta k że setki ro z p a lo n y c h kropel i blo k ó w w y l a ­ tu je w pow ietrze. P o chwili w szystkie te m a te r y a ły s p a d a ją znowu n a dół i wy - b u d o w u ją d o k o ła law ow ej stu d n i s t o ż e k n a s y p o w y .

L a w a bawi się. P odnosi raz sto żek w j e d n e m m ie js c u , to znow u w drugiem . P o t e m j a k b y s k u p iła za j e d n y m z a m a ­ chem w s z y s tk ie siły, z a b ie ra się do t w o ­ rz en ia j e d n e g o ty lk o n asypu. P odnosi go coraz wyżej, j a k o c z a rn ą w yspę wśród m orza ze ś n ie ż n y c h p a r i rd z a w y c h d y ­ m ów . W y s p a t a r o z ra s ta się, rozszerza, rozpanosza. S ta je się p a n e m i w ła d c ą k r a te r u . Z ra z u niższa od j e g o b rz eg ó w , powoli z r ó w n y w a się z niemi, p otem z a ­ cz y n a j e p rz e ra sta ć , sp o g lą d a ć na nie z góry.

W N e a p o lu ludzie w y lę g a ją n a d ac h y d o m o stw i nad morze, a b y sp o ­ g lą d a ć n a ten p a so rz y tn ic z y stożek, r o ­ dzą c y się w łonie w ulkanu, m a ją c y sm u ­ kłą a r c h i t e k t u r ę , żyw ą, z g r a b n ą i młodą.

L a w a zaś podnosi się w sw o je m w ła sn e in dziele, w y b ró b o w u je je g o siły. Od gru-

(4)

516 W S Z E C H Ś W I A T Ko 83

bośći i w y trz y m a ło śc i św ieżo u s y p a n y c h ścian za le ży teraz, czy m a się p o d n ie ść aż po je g o brzegi i p r z e le w a ć j a k wino z p u h a r u , czy f o n t a n n a m i w y l e w a ć się przez u t w o r z o n ą szczelinę od s t r o n y n a j­

słabszej, od k tó rej r o z s u n ę ł y się m u ry niezdolne u t r z y m a ć ciężkiej, o g n iste j k o lu m n y .

T a k czy o w a k w y leje się l a w a do s t a ­ re go k r a t e r u i u t w o r z y d o k o ła w łasne go n a s y p u d y m ią c ą , k rw is tą o brączkę. A że o g n ia coraz w ięcej p r z y b y w a , więc s t a r y k r a t e r za m ienia się powoli w p ra w d z iw e rozpalone jezioro.

T ł u m y ludzi z całej K a m p a n ii śpieszą j a k w pie lg rz y m c e z o b a c z y ć to d y ­

m ią c e „ o k o ” na w i e r z c h o łk u g ó ry , k t ó ­ re p r y s k a i n i e s t ru d z e n ie podnosi coraz n o w sze stożki. J a k d ziecko s t a w i a dom - ki z k a rt, t a k w u l k a n — a r c h i t e k t b u d u j e swoje „ c o n e t t i”, a b y ro z p a d ły p> chw ili bez śladu.

J e z io r o s a m o —p r a w d z i w a m i n i a t u r o w a K i l a n e a —t y lk o bard ziej n ie s p o k o jn a . Z a ­ głuszone je s t n i e u s t a j ą c y m r y k i e m i s y ­ kiem , o tu lo n e g ę s te m i k łę b a m i p a r i d y ­ m ów ro z p ry s k u ją c e j się ła w y , k t ó r a ro z­

palone k a m ie n ie ro z rzu c a W p o s ta c i o g n i­

s ty c h pocisków n a w s z y s t k i e s tr o n y . C z a ­ sem w y le c i w p o w i e t r z e z d e s z cze m d r o ­ b n y c h k a m ie n i c e t n a r o w a ro z p a lo n a b r y ­ ła i z a to c z y w sz y s z e ro k i łu k po n ad je z io - Tem, wróci do d y m ią c e j l a w y . J e d n e g o d n ia itóisza się p ło m ie n is te j e z io r o na W ierzchołku W e z u w iu s z a . C iem n e k ry t o c z ą się p rę d k o w c z a rn y p o m o st i za- b r u k o w u j ą c z e rw o n y żar. P a r y i d y m y n ie d a w n o t a k b u ń c z u c z n e t e r a z leniw ie się w lo k ą. C e n t r a l n y sto ż e k w śród s k r z e ­ płego j e z i o r a led w ie fuka, w re szcie z a ­ m iera. N a g le u s t a ł y w y ła d o w a n ia e lek ­ t r y c z n e , k t ó r e cu d o w n e fiołkowe b ł y s k a ­ w ice rodziły w śród ciem nego d y m u .

P y t a m y się z t r w o g ą , co się stało? Co o z n a c z a p o d o b n y k a p r y s w u lk a n u . Bo ro z u m ie m y , że n a g ł e z a m a rc ie sił w kra- tera lnej k u źn i musi b y ć chw ilow em , a nie d łu g o trw a łe m .

T a j e m n ic a p rę d k o roz ja śnia się i j u ż p rz e b ie g a ze z d u m ie n ie m N eapol, P o rtic i T o rre del Greco. O to u s p o d u w ielkiego stożka W e z u w iu sz a , kilk aset m etrów po ­

niżej wielkiego k r a t e r u od s tro n y północ, nej, w m iejscu g d z ie r o z p o c z y n a się pi0.

now a, p o s z a rp a n a ś c ia n a M onte Somma, w tak z w a n e j czeluści A trio del Cavallo o t w a r ła się ziem ia i u t w o r z y ł a się stu­

d n ia roz palonej m a g m y . S n a ć wąż la­

w ow y u t o ro w a ł sobie n o w ą d ro g ą i wydo­

b y w a się niżej n a p ow ietrz e. Nie dziw, że w górze za m a rła w ła śc iw a kuźnia.

K to m oże, leci z N e ap o lu zobaczyć m ło d ą „ b o k k ę ”. D rogi są pełn e ciekaw ych.

W s z y s c y zd ą żają z p o śp iech e m , a b y wczas n a p a ś ć ocz y w id o w isk ie m niezw ykłem .

N a jc u d o w n ie j j e d n a k jest. w nocy, kie­

d y ro z ż a r z o n y p o t o k s trz e la kolorowemi iskry, ślizga się w p ra w o , w lewo jak wąż, ro z sz e rz a się m iejscam i, a b y za chwi­

lę z w ę z ić się w y ra źn ie.

A le g a r d ło studni tej law o w ej zabliźnia się z a zw y c zaj p rę dko, a ro z p a lo n a skała w r a c a do k r a t e r u n a górze, k t ó r y po tych kilk u dniach, m oże t y g o d n i a c h m a rtw o ty znow u p o c z y n a się ożyw iać, w yrz ucać k a m ie n ie , c h m u ry d y m u i p o ż a ro w e re­

fleksy.

Z n o w u ze S a n t a L u c ia p a tr z y m y na W e z u w iu s z , tę p r z e d z iw n ą p iram idę, roz­

łożoną n a d ro m a n t y c z n ie w y k r a w a n ą za­

to k ą . N a tle n ocy cichej, w ry tm icznyc h, po sobie n a s t ę p u j ą c y c h o d s t ę p a c h czer­

w ienieją się c h m u ry na niebie. Zupełnie j a k b y l a t a r n ia m o rs k a rz u c a ła co pewien czas sy g n a ło w e rubinow e św iatło do g ó ­ ry, c h c ą c że g la rzo m n ajdale j z błąka nym na m o rz u u t o r o w a ć d ro g ę do spokojnego b rz e g u . T a k ry tm ic z n ie w k ilk u se k u n d o ­ w ych p r z e r w a c h n a s t ę p u j ą błyski.

W kuźni w ielkiego k r a t e r u w re praca.

W y p ł y w a z n ie w id z ia ln y c h g łębin ogień, r o z p ry sk u je j a k żelazo pod m ło te m na kow adle; bom by l a t a j ą , w iru ją i deszcz p r y s k a m a ły c h rapilli i lapilli, k tó re złote snopy m alu ją w ciem ności.

N o w y sto ż e k w y r a s t a w e w n ą tr z wiel­

k ieg o a m fite a tru , z n o w u p ę k a i o b l a n y p ierśc ie n iem ża rzą cej się law y, m ajaczy w śród p ar t a je m n ic z o . P ie rścień te n roz­

r a s t a się znow u w jezioro, pochłania sz c z ą tk i u tw o r z o n e g o sto ż k a , isk rzy się, dym i, p r z e w a la przez brzeg.

O Cudowny w id o k u , g d y g o re ją c e wę­

że s p ł y w a j ą po zb o c z a c h W e z u w i u s z a !

(5)

J* 33 W S Z E C H Ś W I A T 517 Zlatują b ł y s k a w ic z n ie ku s a m o t n y m oliw­

kom po n ad w in n icam i, k t ó r e s p a la ją się jak słoma. P o k r ó t k i e j dro d z e la w a za­

zwyczaj j u ż s ta je i z a s t y g a . A j u ż n o w e zapasy m a g m y g ro ż ą w y l a n i e m i ześliz­

gują s*£ P ° sto k a c h .

W wielkim k r a te r z e n a szczycie g ó ry j e ­ szcze raz law a w y b u d o w uje p rz e z no c sto ­ żek centralny. T e n w y ra s ta j a k g rz y b po d e ­ szczu, je d n a k n ie zdo ln y j e s t staw ie opo­

ru o g n is te m u sercu, k tó r o w c isk a się w jego w n ę trze, n ie z d o ln y u t r z y m a ć law y zwartością sw oich ścian i b y ć dla nich żelaznym pierśc ie n iem . Z tr z a s k ie m pęka, a rozpalona do białości s k a ła w y t r y s k a przez szczelinę z h u k ie m i czerw ieni się, chłodnąc w po w ietrz u .

Przez chw ilę s t e r c z y sto żek j a k o ru in a ponad w z b u rzo n em m o rze m , jego ściany upiornie przez c h w ilę w iszą w pow ietrzu, poczem resztki ro z ź a rte g o s z k ie le tu p o ­ chłania z n o w u m a g m a z ło s k o te m .

Równocześnie drży ziem ia n i e z w y k le dokoła k ra te ru .

RotfpOtsaytla ś l ę 'n i e b y w a ł e z ja w is k o ! ' Oto sam wielki stożek W e z u w iu sz a , wypełniony p o to p e m g o rą c e j m a g m y , z a ­ czyna p ę k a ć od g ó r y do dołu n a długości przeszło pół k ilo m e tr a . S n a ć nie m oże dłużej u t r z y m a ć w sobie ognia'. P ie rw sz e rysy sp ę k n ię ć p o k a z u ją się najpierw

górnej części b u d y n k u , gdzie też p o ja ­ wiają się zaraz białe p ió ro p u s z e fum arol i potoki k rw is te j l a w y . S ta c z a się o n a po zboczach, z a s t y g a i g in ie pod now em i

‘-ąezącemi się p o to k am i. G ó ra dalej p ę k a i drży j a k w febrze. J e s t to chw ila, w której n iep o k ó j o g a r n ia w s z y s tk ie m a łe i wielkie z w ie rz ę ta n a w u lk an ie. P ta k i zrywają się i n e rw o w o trz e p o c ą w po­

wietrzu, j a s z c z u r k i i m y szy w yp e łz ają '■ nor g ro m a d n ie , p sy trw o ż liw ie s p o g l ą ­ dają do g ó r y i sk o m lą, a osły, w k t ó ­ rych ry k u m ieści się z a w s z e s k a r g a nie do opisania, m o g ł y b y w t y c h c h w ilac h najbardziej z a tw a r d z ia ł y c h ludzi zdjąć li­

tością.

P oniżej p ie rw sz e g o n a jw y ż sz e g o la w o ­ wego źródła r o z w a rła się n o w a paszcza.

Zaznacza się n a s to k u kolosalny słup p a r y wodnej i la w a , k t ó r a w y p a d a z niej z trzaskiem. G órna s tu d n ia w tej samej

chwili milknie, p o z b a w io n a ognistej m ate- ryi, k t ó r a z a c z y n a niżej się w y le w a ć .

T ak t e d y n a s z c z e l i n i e o tw ie ra ją się s tu d n ie od g ó ry do dołu j e d n a po drugiej w długim szeregu. K a ż d a nowo- o tw o rz o n a zm usza do milczenia p o p r z e ­ dnie, sa m a ob arcza ją c się k rw a w ą pracą.

O s ta tn ia „ b o k k a ” o tw ie ra się wreszcie najniżej, p a r ę s e t m e tró w poniżej w ierz­

ch o łk a , i w y r z u c a k o lo saln y p o to k , r o z ­ s z e rz a ją c y się w a chlarz ow o n a zboczu, p aląc y w innice, z a g ra ż a ją c y dom ostw om Bosco t r e Gase lub T o rr e del Greco.

Góra p ra w ie w oczach ludzk ich w y ­ próżnia się z „rdzenia p a c ie r z o w e g o ”, k t ó r y ta k długo n u rto w a ł w jej łonie. Są to dziesią tk i m ilionów m e tró w kubicz- n y c h m a g m y , k t ó r e z a ta p ia ją w tej chwili p r a c ę ludzką.

Co ty lk o ż y w e , u c ie k a na w sz y stk ie stro n y .

W p ow ietrzu zaś rodzi się n a s t o k a c h w u lk a n u dziw n ie ostry, p rz e jm u ją c y świst.

Z iem ia d rż y , oliwki w s a d a c h p r z e c h y l a ją się i k o ły szą j a k lale n a wodzie, d o m o ­ s t w a p ę k a ją i z a p a d a ją się z trza sk ie m .

C ała góra , t r z y m a j ą c a je s z c z e w c zo raj płom ie nne m orze law ow e w sw em w n ę ­ trzu, wisi t e ra z nad niew idzialnem i z z e ­ w n ą tr z przepaściam i w osi k r ę g o s łu p a — po d ro stu l a w a w y płynęła i g ó r a ucz y n iła się próżna, p u s t a — j e s t p u r y t a w e w n ątrz i po d ziu ra w io n a p rz ez k ilk o le tn ią p ra c ę m a g m y .

N a s tę p u je z a w a l a n i e s i ę je d n e j ścian y za d ru g ą . O lb rz y m ie ca lc e bloków w ielkiego s to ż k a ry s u ją się i p rz y sia d a ją u w ierzch o łk a. S k a ł a sp a d a n a ciekłą p o z o sta łą lawę, _ p rz y d u s z a j ą sw oim cię­

żarem , z a b r u k o w u je jej sw obodne wyjście...

R o z p o c z y n a się w a lk a s tra s z liw a we w n ę ­ trz u góry.

Bloki p r z y g n ia t a j ą ta k sp o k o jn ą jeszcze przed ch w ilą ro z p a lo n ą m ag m ę, k t ó r a p o ­ d ra żn io n a, z a c z y n a sy cz y ć, p r y s k a ć , p luć słupami c z a rn e g o d y m u . R o z le g a się p r z y ­ te m ry k nie do opisania.

D o p r a w d y Z e u s g ru c h o c z e nogi, g ło w y , oczy T y t a n o m .

Ludzie n a dole m kną prz era żen i n a d morze, u c i e k a j ą od ognia. W s z y s t k o , co żyje w N e apolu, w y p a d a w tej chwili na

(6)

518 W S Z E C H Ś W I A T Ko 33

ulice. W y s y p u ją się g o r ą c z k o w o p r o c e s y e z kościołów, w ierni le ż ą n a ziemi i s t u ­ k a ją g ło w a m i o b r u k u liczn y .

K siądz podnosi p o n a d s c h y lo n e m i g ł o ­ w a m i w s tro n ę W e z u w i u s z a p o b ł y s k u j ą c ą m o n s tr a n c y ę , c h c ą c o d ż e g n a ć złe m ocy, k t ó r e ro zszalałe, z w a la ją d o m y , z a ta p ia ją w in n ic e , s p a la ją d ł u g o l e tn ią p ra c ę czło­

w ieka.

Z w ie r z c h o łk a w u l k a n u w y d o b y w a się n i e p rz e rw a n ie rosnący słup c z a r n e g o d y ­ m u, p o t w o r n ie w y g l ą d a ją c y , k t ó r y ro z­

p rz e s trz e n ia się w o lb rz y m ią pinię. Z tej c h m u r y z a c z y n a ją lad j a k x c e b r a o k r u ­ c h y skalne, p i a s e k i popiół. U lic e , d o m y , drzew a, w s z y s tk o , p o k r y w a się p ro c h e m . P o w i e t r z e ro z g rz a n e robi się duszne.

R ó w n o c z e ś n ie w całej- K a m p a n ii słońce s ta je się trupio bladem , p o t e m powoli g a ' śnie. N o c kładzie się n ad N e a p o le m , c h o ć z e g a r y w y d z w a n i a j ą południe. Ic h g ło s y rzężące, sfałszow ane o s a d z a j ą c y m się n a na nich p ro c h e m , s p ra w ia ją s t ra s z n e w r a ­ żenie, k r ą w ś ę i n a . s ię w ż y ła c h n a j m o ­ cn iejsz ych ludzi.

A zdała p łynie ry k n ie u s ta ją c y . G ó ra p ę k a i osadza się, l a w a ro z s z a la ła s z a m o ­ ce się ze spa d a ją c e m i n a nią ścianam i.

Z w u l k a n u p ły n ie j u ż nie k o l u m n a s a d z y i d y m u , ale ś w i a t c z a rn y , k tó ry z d a je się z a topi w s zy stk o . Wśród g o r ą c a i dusz- i ności pojawiit się ostry z a p a c h siarki i ozonu.

W t e d y na ulicach N e a p o lu w y s t a w i a j ą i p o d n o szą k u c z a rn e m u n ieb u w k i e ­ lichu z łotym z a k rz e p łą k re w Ś w i ę te g o J a n u a r e g o , k t ó r a — j a k m ó w ią — g o t u j e się d w a razy do ro k u c u d o w n ie i k ry je w sobie z m ę c z e ń s t w a płym ący ta liz m a n z a ż e g n y w a n i a żywiołów.

W s z y s tk ie m i a s t a pod W e z u w iu sz e m rozłożone n ad b łę k i t n ą zw y k le a t e ra z czarną, s p ie n i o n ą z a t o k ą o p r ó ż n ia j ą się t e g o dnia. K t o m oże w y j m u j e ze sk rz y n i g o rą c z k o w o garść złota i k lejn o ­ tó w i u ciek a , z o s t a w ia j ą c re s ztę d o b y t k u n a p a s t w ę p łom ieni i p o p iołów . Są ta c y , k tó r z y u c i e k a j ą p ra w ie n a d z y . A w s z y ­ sc y mniej lub w ięcej b e z p rz y to n m ie . G o ­ ściniec w iodący z T o r r e del G reco k u P o r- tioi p e łe n j e s t u c i e k a j ą c y c h w p o ś p ie ­ chu. W ciem ności w s z y s c y się tłoczą

i b ieg n ą i n s t y k to w n ie w s tro n ę Neapolu.

P o p i ó ł , k tó r y s p a d a u lew ą, pokrywa ziemię g r u b y m k o ż u c h e m , t a k że brodzik t r z e b a m iejscam i po kostki. P o t spływa z czoła i lęk p a n o s z y się w duszach na myśl, że g o re ją c a la w a p rz eciąć może drogę, a b y s p ły n ą ć do morza. Popiół spa­

d a t a k gęsto, że sam ę d ro g ę ledwie moż­

n a rozeznać. Ci, k t ó r z y u c i e k a j ą n a wóz­

kach, t r a t u j ą po d ro d z e pieszych...

S k ą d t a c h m u ra p roc hu, t e n olbrzymi desz cz m iału i k u rz u ? P o d n o s i się z wul­

k a n u i w ia tre m c is k a n y w sz y stk o zasy­

p uje w p ro m ie n iu wielu mil. J e ż e li wa­

lący się dom w m ieście j e s t w s tan ie zro­

dzić d u ż ą m asę p ro c h u , to j a k i e ż ilości popiołu musi zrodzić z a p a d a ją c a się góra, p r z y tł a c z a ją c a law ę ż y w ą , g o tu j ą c ą się i ro zszalałą pod gru z am i.

J e s t to ch w ila r o z p ę ta n ia żywiołów.

H u k i r y k w u lkanu, w y rz u c a ją c e g o fon­

t a n n y o g n ia i c h m u r y sadzy, d rż en ie zie­

mi, k t ó r e ro z d raż n ia z kolei morze, po­

w ie trz e g o re ją c e , p e łn e o streg o , suchego p roc hu, k t ó r e zaciekle tłu c z e się w ciem­

nościach, ro z p ętu ją do reszty duszę w czło­

w ie k u . W s z y s t k i e więzy n a rz u c o n e przez p o rz ą d e k społeczny p r y s k a j ą w tych chwi­

lach, znosi się ciśnienie, k t ó r e grom adne ż y c ie n o rm a ln ie w y w ie r a na k a ż d ą j e d ­ n o s tk ę. J e s t to ch w ila r o z p is a n ia się w cz ło w ie k u , p o d ż e g a n a wiarą, że śmierć blizko lub sam k o n ie c ś w iata. Podobnież w y ła m y w a ły się z w ięzów dusze ludzkie p o d c z a s cz arne j za raz y w wiekach śred­

nich. Ale p u n k t k u lm in a c y jn y czynności w ulkan icz n ej j e s t też k o ń c e m katastrofy.

M ocow anie się w a lą c e j g ó ry z rozdiaż- n io n ą m agm ą k o ń c z y się p o ra ż k ą ognia.

R e a liz u je się sy m b o l Z e u sa i T y t a n ó w . Od tej chw ili zabliźnia się góra. Przez pew ien cz as podnosi się jeszc ze puna i dochodzi do w y sokości blizko 10 000 me­

tró w . D rż e n ia cichną.

L a w y zaś wczoraj w y la n e w y g lą d a ją jako cz a rn e rzeki d y m ią c e g o koksu, chrzęszczą m etalicznie, w oziębieniu ubezw ładnione.

R obi się jaśniej, choć popiół wciąż jesz­

c z e sp ad a . S ło ń c e u k a z u je się zziele- n iale z p rz e r a ż e n i a . W i a t r r o z r z u c a tu­

m a n y p ro c h u , w y p e łn ia niem i o g r o d y , winnice, r o w y na p o lach .

(7)

JM* 33 W S Z E C H Ś W I A T 519 Wreszcie ro z w id n ia się zupełnie. J e s z ­

cze przez p a rę dni s p a d a ją lek k ie p ła tk i popiołu z w y s o k i c h w a rs tw a tm o s fe r y dokąd zostały w y d m u c h a n e . O p a d a ją i p o ­ wlekają całą. n a tu r ę w a rs tw ą białego, brudnego1 nieco śniegu. S ło ń c e j a k b y chciało w y n a g ro d z ić za p arodniow e c ie m ­

n o ś c i , p o d w a ja ś w iatło i żar. O św ieca

katastrofę.

Na popiołach p o w l e k a j ą c y c h z b o c z a W ezuwiusza wiją się w o s t a t n ic h d r e s z ­ czach agonii m iliony o w a d ó w ,j a s z c z u r e k , myszy i p t a k ó w . Bez kropli w ody od kilku dni, dusząc się bez u s ta n k u , wiją

>ię o sta tk a m i sił w popiele. N a białym całunie, j a k b y n a śm ie rte ln e m p rz e śc ie ra ­ dle, widać se tk i z y g z a k ó w ty c h b ie d n y c h zwierząt, k t ó r e n a d a re m n ie sz u k a ły lub szukają j e s z c z e ro z p a c z ą o s ta tn ic h chwil życia j e d n e j kro p li w o d y .

(iałązki w in o g ro n z g in ają się zm ęczone pod popiołem. O liw ki są je sz c z e bardziej pochylone od staro śc i. W s z y s t k i e k w i a ­ ty zanikły, wszelka zieleń — ^ołej ziemi nie w idać— ty lk o j e d n a ś m ierć dokoła się panoszy.

Słońce g o rą c y m o d d e c h e m d obija re s z t­

ki życia.

Ale ju ż w w in n ic a c h n a j w y ż s z y c h w i­

dać ro b o tn ik a. O podal s ty g n ą c e j la w y zgartuje popioły i p o le w a k r z a k i wodą, sprowadzoną z dołu. Może je w y ra tu je . Są to cięż k ie dnie, w k t ó r y c h d z i e w c z ę ­ ta, stru d z o n e c a ło d z ie n n e m nosze nie m wo­

dy, kładą się s p a ć bez śpiew u.

Zaś do m ia s t w y l u d n i o n y c h w ra c a ją powoli ludzie w ozam i i d oroż kam i. K a ­ rabinierzy bronili ich d o m ó w z n a r a ż e ­ niem życia nie p rzed w u lk a n e m , bo na Io byli bezsilni, ale przed opryszkam i, którzy w y r a s t a j ą z p o d ziem i w każdej dobie w ielk ich w y d a rz e ń lub k atastro f.

K iedy w re szcie w N e a p o lu z g a rn ię to z dachów popiół n a ulice, a z ulic ten proch w y w ieziono za m iasto , w ted y s p o ­ g lądam y z n o w u po w ie lu d n ia c h na o d ­ słonięty W e z u w iu s z i n a m orze.

W u lk a n przysiadł. S p ic z a s ty sto żek zaokrąglił się u w ierzch o łk a n ie z g r a b n ie . Cała góra, m a ją c a p rz e d o s ta t n i ą k a t a ­ strofą p o s ta ć sm ukłą, s k u r c z y ł a się z n u ­ żona i ze s ta rz a ła .

A morze, podcz as pierw szych łu n i law błęk itn e, p o te m w ciągu w ie lk ic h paro- ksyzm ów szare i błotniste, z a c z y n a się znow u klarow ać. D la stacyi zoologicznej popiół by ł rów nież nieszczęściem . S p a ­ d ając w morze, p o k ry ł dno d r o b n y m s z la ­ m em i zadusił w sz y s tk ie w iotkie, d e lik a t­

ne org a n iz m y po niem p e łza jące . A n te - don su b teln y , o m iste rn y c h k w i e c is ty c h pióro p u sza ch , z ginął praw ie, j a k i wiele inn y ch stw o ró w . T a k stała się w a lk a ż y ­ wiołów, w k tó rej Zeus zm a g a ł się z t y t a ­ nami, w ielką h e k a to m b ą dla j a s z c z u r e k i kw iatów n a lądzie, dla rozgw iazd p ió rk o ­ w y c h W morzu.

Neapol coraz bardziej z r z u c a z siebie p o k u tn ic z y popiół i w ra c a do w ła sn y c h barw i w łasn e g o blasku.

N ad cu dow nie ro zw ijającą się linią z a ­ to k o w ą rozściela się m orze n ie s ły c h a n ie błękitne, zgęszczone p ra w ie w m etaliczn y to n lazu ro w y .

N ad z a to k ą i m orzem w y p ię trz a się stożek, t e ra z cichy, b e z d y m n y , zm ęczony.

N ajsu b teln iejsze a m e t y s t o w e o p a ry o w ija­

ją go i ubiera ją. N ad te m w s z y s tk ie m n ieb o do o s t a t k a p rz e jrz y ste i rozbielałe.

N a P o z y lip ie zaś dzień w iosenny. Za stożkiem w ulkanicz nym c i ą g n ą się o ś n ie ­ żone p a s m a A p e n in ó w .

Neapol sam rozściela się s e tk a m i do­

mostw c z e r w o n y c h i żó łty c h nad za toką , ustępuje coraz dalszym m iasto m , k tó re j a k g i r la n d a b r a m u j ą podnóże w u lk an u .

Ze s tu b a r w n y c h plam d ac h ó w p łynie sy m fo n ia kolorów i łączy się z sym fonią kw ia tó w po og ro d a ch . M ieszają się ró ­ żow o rozk w itn ię te g a łą z k i m igdałów z p o to p e m p a c h n ą c y c h fiołków i b iałych groszków . P inie ro z rastają się u p iornie i spo g ląd ają n a w ulkan z m ę c z o n y dziś, u b e z w ladniony, j u tro może znow u k r w a w y i m łody.

Mieczysław L im anow ski ').

Pisane w Taurm inie na S ycylii.

v U w a g a od a u to r a . W y b u c h y W e zu w iu sz a — z re sz tą j a k k a ż d e g o w u lk an u — są p r z ed zielo n e d lu ższ e m i i k ró tszem i c h w ila m i z u p e łn e g o s p o k o ­ ju c z y li t. zw . fa z a m i s o lfa ta r o w cm i (od fum arol w S o lfa ta rzej. 'V ten sp o só b tw o r z ą się p r a w ­ d ziw e c y k le e ru p ty w n e, ja k to w y k a z a ł z n a k o m i­

ty bad acz W e zu w iu sz a G. M erca lli. S z k ic p o-

(8)

520 W S Z E C H Ś W I A T M 33

CH. E D W . GUILLAUM E.

W ic e d y r e k to r M ię d z y n a r o d o w e g o B iu r a W a g i Miar.

J E D N O S T K I D Ł U G O Ś C I F A L Ś W I E T L N Y C H . *)

P r z y ję c ie przez A n g s t r o m a je d n e j d z ie się c io ty sią c z n e j części m i k r o n a za je ­ d n o s tk ę d łu g o śc i fali w w id m ie b y ło po­

m y s łe m z d w u p o w o d ó w d o s k o n a le u z a ­ sa d n io n y m w ep o c e k l a s y c z n y c h p o m i a ­ rów w ielkiego s p e k t r o s k o p i s t y s z w e d z k i e ­ go. Z j e d n e j s tr o n y d o k ła d n o ś ć , j a k ą w ó w ­ cz as o sią g a n o b y ł a te g o ro d z a ju , że w y ­ n ik i p e w n e m o g ły zm ieście się w o b rę b ie liczb y c a łkow ite j; z d ru g ie j s t r o n y m ik ro n nie b ył jeszcze j e d n o s t k ą t a k d a le c e ro z­

p o w s z e c h n io n ą w m e tro lo g ii, b y m o żn a było się s p o s trz e d z , że j e d n o s t k a , w spe- c y a ln y m celu zeń u tw o rz o n a , s ta n o w i p o ­ dział j e g o n i e z b y t p r a k ty c z n y . O d t ą d a t o ­ li m ik ro n stał się u p r z y w i le j o w a n ą j e d n o ­ s t k ą m a ł y c h długości, a p o m i a r y s p e k t r a l ­ ne o grom nie u d o s k o n a lo n e p r z e k r a c z a j ą znacznie co do pew ności j e d n o s t k ę A n g ­ strom a. U ż y c ie w s p a n i a ły c h s ia te k lio w - l a n d a pozwoliło a u to ro w i o t rz y m a ć w a r­

tości w z glę dne długości fali z dokładno-

‘) U evu o G en erale de S c ie n c e s 15 m a ja 1007.

w y ż s z y — n łe o p is u ją c i n ie d o t y c z ą c ż a d n e g o k o n ­ k retn eg o w y b u ch u W e z u w iu s z a — w y k r e ś la w y ­ bu ch id e a ln y , w k tó ry m z a s a d n ic z e z j a w is k a c e ­ c h u ją c e e r u p c y ę s% p o d a n e w tem n a s t ę p s t w ie , w ja k ie m is to tn ie w y s tę p u ją .

Od ic h b o g a c tw a i n a tę ż e n ia z a le ż y d o p iero k a ż d o r a z o w y w y b u c h , k tó reg o tr w a n ie d o c h o d zić m o że n a w e t la t k ilk u d z ie s ię c iu .

O sta tn i c y k l e r u p ty w n y W e z u w iu s z a r o z p o c z ą ł s ię p o 4 la ta c h sp ok oju w r. 1S75 i tr w a ł do 4 — 8 k w ie tn ia 1906, k tó r e g o też k o ń c o w y p a r o k s y z m

— na z a s a d z ie b e z p o śr e d n ic h o b s e r w a c y j w k w ie ­ tn iu 1906—p o d a n y j e s t w p o w y ż s z y m s z k ic u ja k o n o r m a ln y . I s tn ie je je d n a k je s z c z e t y p p a r o k s y ­ z m o w y z r. 1794 (ty p o tn ia ń sk i), a le ten j e s t rza d k i u W e z u w iu sz a i daje s ię z r e s z tą b ez w ie l­

k ich tr u d n o śc i w y p r o w a d z ić z ty p u 1906, je ż e li p r z y jm ie m y , że m a g m a w y c i e k ła je d n ą ty lk o stu d n ią , n a jw y ż e j p o ło ż o n ą n a s z c z e lin ie .

P r z y s p o s o b n o ś c i z a z n a c z a m , że b y ło b y b ardzo p o żą d a n em , a b y k to ś s p o ls z c z y ł z n a k o m itą k s ią ż ­ k ę G. M ercałlego: „I v o lc a n i a ttiv i d e lla tcrra.

M ed yołan 1907, str o n ic 421, 26 ta b lic i 82 r y s u n k i (c e n a ok. 10 lir ó w ) i p r z e z to p o ls k ie j ta k b a r­

dzo u b o g ie j lite r a tu r z e w u lk a n ic z n e j d ał p rz e­

p ię k n e, w s p ó łc z e s n e d z ieło o w u lk a n a c h .

ścią do j e d n e j s tu ty sią c z n e j, a jeśli pra­

w d ą j e s t, że w ich w a r to ś c ia c h bezwzględ­

n y c h m o g ły za c h o d z ie błędy, dochodzące do jed n ej trz y d z ie s to ty s ią c z n e j, to jed­

n a k i w ta k im r a z ie było rz ecz ą k o rz y st­

ną, dla p o r ó w n a n i a fal ze sobą, zachować j e d e n lub n a w e t dw a z n a k i dziesiętne.

N ieco później w p ro w a d z e n ie k o m p ara to ra i n te rfe re n c y jn e g o M ichelsona pozwoliło z a ręc zy ć z z u p e łn ą p e w n o śc ią za jednę milionową, a o s ta tn ie p o m ia ry Benoita, F a b r y e g o i P e r o t a m o g ą rościć p ra w o do p e w n e j dziesięciomilionowej. Zauw ażm y, że w d o k ła d n o ś c i tej z n a czn ie dalej pójść j u ż nie m ożna, p rz y n a jm n ie j w mierze bozw zględnej, p o n ie w a ż z t a k ą właśnie d o k ła d n o śc ią p r o t o t y p m e t r a o k re śla pra­

k ty c z n ie je d n o s tk ę długości.

W t y c h w a r u n k a c h p o w o d y , k t ó r e skło­

niły b y ł y A n g s t r o m a do w y b r a n i a jed­

nostki, w k tó rej d łu g o ść fali w y ra ż a się c z te r e m a cy fram i z n a c z ą c e m i, u t r a c i ły ra- cvę b y t u . - C h c ą c z a c h o w a ć , j a k 011 to c z y n ił, t y lk o liczby c a łk o w ite , trz e b a b y wziąć je d n o stk ę t y s i ą c r a z y mniejszą,,, co p ro w a d z iło b y do liczb siedm ioeyfrow ych.

Atoli ze w z g lę d ó w n a jro z m a its z y c h tego ro d z aju p r o j e k t n ie p rz y jd z ie n a myśl ni­

kom u.

J e s t rz ecz ą p e w n ą , że g d y b y w sprawie w y r a ż a n i a długości fali nie istn ia ło żadne p r z y z w y c z a je n ie , to m o ż n a b y się w ahać j e d y n i e p o m ię d z y d w ie m a je d n o stk a m i, a m ianow icie: m ik ro n e m albo tysiączną cz ęścią m ik ro n a. M ikron m a za s o b ą to, że j e s t bardzo ro z p o w s z e c h n io n y i że, dzię­

ki szczęśliw em u trafowi, p ierw sza cyfra z n a c z ą c a z w y k ł y c h d ługości fali n a s t ę p o ­ w a ła b y zaraz po p rz e c in k u ; n a korzyść je d n e j t y sią c z n e j m i k r o n a p rz e m a w i a to, że p rz e c in e k p rz ecinałby liczbę po trzech pierw szy ch cyfrach, a więc dzieliłb y ją zgodnie ze z w y c z a je m p r z y ję t y m w nu- m e ra e y i.

I w rz ecz y sam ej oba t e sp o so b y pisa­

n ia dłu g o ści fali są b ard z o ro z p o w sz e c h ­ nione i m o g ły b y istnie ć ob o k siebie, nie s ta j ą c się p o w o d e m ż a d n ej niedogodności.

W razie w s k a z a ń p r z y b liż o n y c h , w k tó ­ r y c h z a d a w a la m y się n ie w ie lk ą liczbą c y f r ,. p o s łu g iw a n i e się m ik ro n em j e s t b ar­

dzo p r a k t y c z n e i sk u tk ie m te g o bardzo

(9)

^ 3 3 WSZECHŚWIAT 521

rozpowszechnione. W o z n a c z e n ia c h ś c i­

ślejszych, w k t ó r y c h p o daje się w szy stk ie cyfry znane, o d p o w ie d n ie js z e j e s t raczej posługiwanie się ty s ią c z n ą częścią m i k r o ­ na. T ak np. długość fali linii czerw onej kadmu należ ało b y n ap isać zależnie od stopnia dok ład n o ści bądź O jj., 6 4 3 bądź też

( i43WJ . , 8 4 7 0 *).

Dwie te liczby nie m o g ą d a ć pow odu do żadnej d w u z n a c z n o śc i, n a w e t g d y b y ­

ś m y zap o m n ie li w y p isa ć m iano jed n o stk i, inaczej rzecz się ma, je ż e li obok t y s i ą c z ­ nej części m ik ro n a u ży je m y j e d n o s t k i A ngstrom ow skiej, k tó ra , b ę d ą c tylko d zie­

s i ę ć razy mniejsza, m oże s ta ć się p r z y ­

c z y n ą nie p o ro z u m ie n ia . W sam ej rzeczy, dzisiaj p o m ia ry sp e k tro s k o p o w e n a jp o s p o ­

l i t s z e p o k r y w a ją p rz edział t a k ic h długości

la li, k t ó r y c h sto su n ek m oże p rz e n o sić 10.

Zw yczaj bardzo ro z p o w sz e c h n io n y uświę­

ci! dla ogrom nej w iększości fizyków u ż y ­

c ie w sp e k tro s k o p ii m ik ro n u ob o k ty s ią c z ­

n e j części m ikronu; a lb o w ie m w ty c h to

d w u j e d n o s t k a c h w y ra ż o n e są długości

lali w Z b io rze d a n y c h lic z e b n y c h , o g ła ­ szanych przez fra n c u sk ie T o w a r z y s t w o fi­

zyczne. A chociaż opuszczono ta m m iano jednostki w n a g łó w k a c h w iększości t a ­

blic, to j e d n a k ż a d e n fizyk nie d a się

w błąd w prow adzić. W y n ik i, k la s y c z n y c h

j u ż p o s z u k iw a ń fizyków niem ieckich, j a k Liunm era i j e g o w s p ó łp ra c o w n ik ó w , oraz Kubensa są rów nież p o d a n e w f u n k e y i mi­

krona, k tó ry w y s tę p u je t a k ż e za zw yczaj w p ra w ie W i e n a . A z a te m , g d y b y c h o d z i­

ło t y lk o o zw y c z a j, nieza leżnie od słusz­

nych pow odów , wyżej p rz y to c z o n y c h , to żaden fizyk, z a j m u j ą c y się b a d a n ia m i ogól- nemi, nie z a p ro p o n o w a łb y j e d n o s t k i g ł ó w ­ nej, odm iennej od m i k ro n a ani też j e d ­ nostki w tó rn e j, odm iennej od ty s iącz n ej części m ik ro n a . J e d y n i e p e w n a liczba sp e k tro s k o p istó w m o c ą d a w n e g o p rz y z w y ­ czajenia p o z o sta ła w ie r n ą j e d n o s t c e A n g - strdm a.

Nie w szyscy j e d n a k — i jako p r z y k ła d w y b itn y w y m ie n ić m o ż n a R o b e r t a Tlui-

') Z a ch o w u ję tu taj sk ró c e n ie pom inie ż e j e s t ono w ad liw e i s to s o w a ć b y s ię p o w in n o r a cz ej do jed n ej m ilio n o w ej m ik ron a. N ie s t e t y , p r z y jęto się ono tak p o w sz e c h n ie , że z m u sz o n y je ste m z a s to ­ so w a ć s ię do p r z y ję te g o z w y c z a ju

łena, który był w s p ó łp ra c o w n ik ie m i p r z y ­ ja c i e le m A n g s t r ć m a . B ad ac z t e n s p r o w a ­ dził do m ik ro n a w y n ik i w s z y s tk i c h sw y c h o sta tn ic h ozn a cze ń i u ż y w a je d n o s tk i A n g s t r o m a w te d y tylko, g d y p r z y ta c z a własne je g o b a d a n ia . T y m sposobem z d a ­ j e się b y ć ro z str z y g n ię ta k w e s t y a p i e t y ­ zmu w z glę dem je d n e g o z m istrzów s p e k ­ troskopii. W sposób je s z c z e bardziej s t a ­ now c zy ro z strz y g a ją fakt., że w p i ę k n y c h sw y ch b a d a n ia c h nad e n e r g e t y k ą w id m a K n u t A n g s trb m u ż y w a rów nież m ikrona.

S p raw a p rz y ję c ia j e d n e j t y lk o j e d n o s t ­ ki sp e k tra ln e j b ę d z ie nied łu g o p rz e d m io ­ te m ro z p raw n a K o n g re sie b ad a czó w słońca, a kilku najp o w a żn iejszy c h cz ło n ­ kó w te g o z g ro m a d z e n ia s k ła n ia się, o ile się zdaje, k u w y b o ro w i je d n o s t k i A n g ­ strć m a . J e d e n z ich a r g u m e n tó w o p ie ra się n a tw ie rd z e n iu j a k o b y K o n g re s fizyki z ro k u 1900 uświęcił użycie tej je d n o s tk i.

W o b e c te g o nie będzie rzeczą z b y te c z n ą sp row adzenie fa k tó w do w łaściw ego ich zna cze nia .

R zeczyw iście z łona ow ego K o n g r e s u p o w s ta ła k o m is y a , której polecono z a ję ­ cie się k ilk o m a sprawam i, z b y t specyal- nem i na to, by j e m ożna było ro z tr z ą s a ć na posiedzeniach s e k c y jn y c h . K o m i s y a t a o d b y ła j e d n o t y lk o p o siedze nie, n a któ- re m dość pospiesznie w yra ziła k ilk a de­

z y d e ra tó w mniej lub więcej szczęśliw ych, cz y też m oże n ieszczęśliw ych. D e z y d e ra ­ t ó w t y c h p o stanow iono nie p o d d aw ać pod głosowanie n a z e b ra n iu ogólnein, a to ze w z g lę d u na to, żeby nie a n g a ż o w a ć się z b y tn io n a przyszłość w k w e sty a c h , co do k t ó r y c h różnice zdań b y ły z b y t wielkie.

J e d n ą z t a k i c h k w e sty j u m i e s z c z o n y c h n a p o rz ą d k u d z ie n y m b y ła k w e s t y a j e d ­ nostki s p e k tra ln e j i r o z p ra w y n ad nią b y ­ ły w łaśnie w całej pełni, g d y L a n g le y , k tó ry spóźnił się n a p o siedzenie i n a p r ę d ­ ce dow iedziaw szy się, o co chodzi, ośw iad­

czył się sta n o w c z o za je d n o s tk ą A n g s t r o ­ ma. N ie k tó rz y c z ło n k o w ie k o m isy i o dnie­

śli w ra ż e n ie , że po ta k ie m form alnem , a m ów iąc n aw ia sem zu p e łn ie nieoczeki- w a n e m ośw iadc zeniu L a n g le y a , d y s k u s y a sta ła się niemożliwą.^

WTo b e c te g o k w e s t y ę tę p o g rz e b a n o i d la te g o to n ie m a o niej w zm ianki w s p ra ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Historia filozofii — zgodnie z zamierzeniem Autora — jest połykana przez środowisko humanistyczne, a także przez inteligencję z innych kręgów, kiedy trzeba robić

Droga AC jest przebywana przez światło w tym samym czasie co droga BD. Jeżeli światło przechodzi z ośrodka, w którym rozchodzi się z dużą prędkością do ośrodka, w

 Odległości przedmiotu i obrazu są dodatnie, jeżeli przedmiot i obraz znajdują się po przeciwnych stronach powierzchni łamiącej promień świetlny.  Gdy obraz powstaje po

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

Męczyliśmy się z tym bardzo długo, ale w końcu udało się i wszyscy zeszliśmy na dół, by spotkać się z naszymi wychowawcami..

Z prawa załamania światła (1) wynika, iż kąt, jaki two- rzy z normalną ulegający załamaniu promień świetlny, jest większy w tym ośrodku, w którym jest większa pręd-

Głosowanie jest jawne, a każdy mieszkaniec biorący udział w głosowaniu oświadcza, że dane, które zostały zawarte na formularzu do głosowania, są zgodne ze stanem

Po pogrzebie Zygmunta do jego rodziców zgłosiła się Katarzyna, która oświadczyła, że w dniu 15 lutego 2016 roku urodziła jego syna, przedłożyła im