• Nie Znaleziono Wyników

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej."

Copied!
273
0
0

Pełen tekst

(1)

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

(2)

O s t a t n i g o n g

Mojemu m´˝owi - Zdzis∏awowi

(3)

Bogus∏awa Czosnowska

OSTATNI GONG

Tower Press Gdaƒsk 2000

(4)

Projekt ok∏adki Dariusz Szmidt

Autor zdj´cia na ok∏adce Edmunda Bonnauda

W tekÊcie zamieszczono zdj´cia

Ma∏gorzaty Bramorskiej-Fogiel, Tadeusza Biliƒskiego, Tomasza Degórskiego, Edwarda Hartwi- ga, Zbigniewa Kosycarza, Wojciecha Lendziona, Tadeusza Linka, H. Matuszewskiego, Gra˝y- ny Wyszomirskiej, Edmunda Zdanowskiego oraz ze zbiorów prywatnych

Sk∏ad i ∏amanie Jerzy M. Ko∏tuniak

Redaktor

Monika Podgórniak

Korekta Zespó∏

Wydanie pierwsze

© Copyright by Bogus∏awa Czosnowska, Gdaƒsk 2000 ISBN 83-87342-23-8

Tower Press Gdaƒsk 2000

(5)

S

SPPIISS TTRREEÂÂCCII

„Teatr i chatyna” – wst´p JJaannaa CCiieecchhoowwiicczzaa M

MOOJJEE ˚˚YYCCIIEE WW TTEEAATTRRZZEE II NNIIEE TTYYLLKKOO 1. Rodzice

2. Królowa nocy 3. Dzieci´ce kradzie˝e 4. Biedna pupa

5. Koƒskie dzieciƒstwo 6. To by∏ dopiero Êlub!

7. Szczecin miasto zieleni magnoliami pachnàcy 8. Powrót do Lwowa

9. Kraków w fotoplastykonie 10. Bo ja jestem czarownicà

11. S∏oneczniki obracajà si´ ku s∏oƒcu 12. Francja i Francuzi

13. Nieobecni

14. Profesor Aleksander Bardini 15. A teraz Gdaƒsk

16. Jaƒcia i Kazio Pi´towie 17. Kuba

R

RYYMMOOWWAANNKKII

1. Chatyna skoƒczy∏a 25 lat

2. Rozmowa z moim Êwierkiem Jasiem 3. Ot, tak mi si´ baje

4. Âwierszczowe trio 5. Wiatr

6. Z∏oty zamek 7. Mój stary fotel

(6)

8. Ma∏y w´gielek 9. Legenda o d´bie

10. R´cznikowe p´teleczki 11. Moêdzierze

12. Polska choinka

13. Rozmowa z Giewontem 14. Obiadowe danie

15. Cz∏owiek na emeryturze 16. Ze mnà sà kwiaty 17. Moje dobranoc

(7)

T

TEEAATTRR II CCHHAATTYYNNAA

1 1..

Sztuka i prywatnoÊç. Polskie pami´tniki teatralne, czyli pami´tniki pi- sane przez ludzi teatru (g∏ównie aktorów), si´gajà poczàtków sceny naro- dowej. Pierwszy by∏ tutaj, oczywiÊcie, Wojciech Bogus∏awski jako autor Dziejów Teatru Narodowego, do których do∏àczy∏ nieocenione „wiado- moÊci o ˝yciu s∏awnych artystów” (1820). To stamtàd mo˝emy dowie- dzieç si´ najwi´cej o wizycie trupy Bogus∏awskiego w Gdaƒsku w roku 1811, kiedy to Teatr Narodowy da∏ 21 reprezentacji, „patrzàc na Êwiet- nà postaç mnóstwem wojska nape∏nionego miasta” (g∏ównie wojska na- poleoƒskiego; nawet afisze drukowano wówczas w trzech j´zykach: po polsku, niemiecku, ale i po francusku). Przyk∏ad Bogus∏awskiego-pami´t- nikarza by∏ zaraêliwy. Swoje pami´tniki, czasem nawet w formie dzien- nika, czyli pami´tnika pisanego „na goràco”, pozostawili m.in.: Kazi- mierz Skibiƒski, Jan Nepomucen Kamiƒski i Bogumi∏ Dawison. Nieoce- nione i pierwszorz´dne memuary skreÊli∏ przeci´tny aktor (ale wybitny pami´tnikarz) Stanis∏aw Krzesiƒski, nadajàc im znamienny tytu∏ Koleje

˝ycia, czyli Materia∏y do historii teatrów prowincjonalnych, wydane przez Dàbrowskiego dopiero w roku 1957. Krzesiƒskiemu znacznie ust´- puje Helena Modrzejewska jako autorka Wspomnieƒ i wra˝eƒ, spisa- nych tu˝ przed Êmiercià po angielsku, pe∏nych zmyÊleƒ i egzaltowanego wielos∏owia (wydanych w polskim przek∏adzie tak˝e w roku 1957). Wi´- cej ni˝ wydane w dwóch tomach Wspomnienia Ludwika Solskiego (1955-1961) warty jest Pami´tnik Ireny Solskiej w opracowaniu Lidii Kuchtówny (1978). Z wybitnych aktorów swoje najcz´Êciej nieÊwietne pami´tniki wydali w formie ksià˝kowej m.in.: Zelwerowicz, Adwento- wicz i Fertner. Dok∏adnie tylko w latach 1945-1991 – jak to wyliczy∏a Urszula Rudzka – ukaza∏o si´ 100 ksià˝ek o charakterze pami´tnikarsko- -wspomnieniowym, dotyczàcych teatru. Znalaz∏y si´ tutaj rozmaite nie- dyskrecje teatralne, podró˝e komiczne, gaw´dy, opowiadania, notatniki, przygody i monologi. Za klasyczne zwyk∏o si´ uwa˝aç dzie∏o Adama

(8)

Grzyma∏y-Siedleckiego Âwiat aktorski moich czasów (1957), imponujà- cy esej wybitnego i d∏ugowiecznego krytyka – chocia˝ s∏abego dramato- pisarza – kierownika literackiego i dyrektora kilku teatrów (w tym kra- kowskiego i bydgoskiego). Pami´tniki teatralne pisywali nie tylko akto- rzy, ale i re˝yserzy (np. Erwin Axer), radiowcy (np. Tadeusz Byrski), pio- senkarze (np. Mieczys∏aw Fogg), recenzenci (np. August Grodzicki), tan- cerze (np. Loda Halama), pisarze (np. Jaros∏aw Iwaszkiewicz), lalkarze (np. Henryk Ryl), ju˝ nie wspominajàc o dyrektorach teatru (np. Arnold Szyfman) czy dramatopisarzach (np. Jerzy Szaniawski). Odnotowaç te˝

warto bardzo rzadkie pami´tniki suflerów (np. Bronis∏awa Nieszporka) czy wr´cz widzów teatromanów (np. El˝biety Kietliƒskiej).

Zdarza∏y si´ u nas swoiste licytacje „na pami´tniki”, które nagle za- cz´∏y ze sobà rozmawiaç. Po znakomitym pami´tniku Zofii Kucówny Za- trzymaç czas (1990), Adam Hanuszkiewicz wyda∏ efekciarskie Psy, hon- dy i drabin´ (1991). Tadeusz ¸omnicki zaproponowa∏ w wyborze Marii Bojarskiej pasjonujàcy zbiór eseistyki teatralnej na temat swoich najwy- bitniejszych ról i dokonaƒ pt. Spotkania teatralne (1984). Tu˝ po Êmier- ci Êwietnego aktora ta sama Maria Bojarska, jego ostatnia ˝ona, wyda∏a frapujàcy i ryzykowny pami´tnik-dziennik Król Lear nie ˝yje, opisujàcy z kontekstami przede wszystkim zmagania si´ ¸omnickiego z materià wielkiej roli szekspirowskiej, ale tak˝e z materià ich wspólnego ˝ycia.

Chory na serce Jerzy Stuhr naszkicowa∏ w szpitalu efektownà i niebanal- nà spowiedê artysty pt. Choroba sercowa, wskazujàc raczej mi∏oÊç do sztuki, ani˝eli na stan swego zdrowia. Gustawowi Holoubkowi we Wspomnieniach z niepami´ci towarzyszà rewelacyjne rysunki Kazimie- rza WiÊniaka (1999); jego ˝ona, Magdalena Zawadzka wk∏ada swoimi pami´tnikami po prostu Kij w mrowisko (2000). Nieoceniony i bezkon- kurencyjny Erwin Axer proponuje sobie i czytelnikom kolejneåwiczenia pami´ci (1984, 1991), czyli zbiory olÊniewajàcych esejów i felietonów, gdzie ka˝dy jest w∏aÊciwie osobnà ca∏ostkà, na które wczeÊniej z wielkà

˝ar∏ocznoÊcià rzucali si´ czytelnicy „Dialogu”.

Na naszych oczach pami´tniki, pisane najcz´Êciej przez ludzi teatru, którzy wiele ju˝ prze˝yli, coraz bardziej m∏odniejà. Spragnieni zakuliso- wych informacji o swoich idolach teatromani, mogà znaleêç na pó∏kach ksi´garskich ksià˝ki wspomnieniowe na przyk∏ad Olbrychskiego czy Jan- dy, których pami´ci „pomagajà” wynaj´ci specjalnie do tej pracy zawodo- wi dziennikarze, noszàcy w Ameryce miano ghost-writerów. Wiadomo, gwiazdy nie majà czasu (chocia˝ miewajà „czerwone pazury”), tymcza- sem rynek oczekuje „Êwie˝ej porcji” intymistyki, raczej zdecydowanie przedk∏adajàc na przyk∏ad Nag∏e zast´pstwo Izabeli Cywiƒskiej, czyli go- ràcy jeszcze dziennik pani minister kultury (BGW 1992) nad wstrzàsajà-

(9)

cy pami´tnik wielkiej aktorki ˝ydowskiej Idy Kamiƒskiej Moje ˝ycie, mój teatr (Kràg 1995).

2 2..

Pami´tnik Bogus∏awy Czosnowskiej Ostatni gong nie do koƒca jest chyba pami´tnikiem. Poza oczywistym kontekstem historyczno-teatral- nym z dziejów polskich pami´tników teatralnych (od Bogus∏awskiego do dziÊ), prowokuje równie˝ do krótkiej choçby konstatacji na temat posta- wy autobiograficznej i ró˝nych form literatury intymnej (od wspomnie- nia do „∏˝e-dziennika”). Okazuje si´, ˝e pami´tnik nie musi byç wcale prozatorskà relacjà o zdarzeniu, którego autor by∏ Êwiadkiem lub uczest- nikiem. Czosnowska wybiera przecie˝ w pewnej chwili „rymowanki”, czyli mow´ wiàzanà, aby w tej formie opowiadaç nie tylko o swoim fote- lu, ale i o sztuce. Wiadomo, ˝e pami´tnik mo˝e byç traktowany jako êró- d∏o wiedzy historycznej (cz´sto êród∏o ba∏amutne). Nie przestaje wszak-

˝e pozostawaç nade wszystko tzw. dokumentem osobistym, czyli zapi- sem subiektywnego widzenia Êwiata, zjawisk i ludzi, w∏asnych przeko- naƒ i pasji. Pami´tnik jest wreszcie tak˝e po prostu formà piÊmiennic- twa, gatunkiem paraliterackim, który wr´cz przygotowa∏ narodziny po- wieÊci. Nale˝y do pism osobistych – jak list czy dziennik intymny. Wca- le nie musi sztywno trzymaç si´ chronologii. Trzyma si´ na przyk∏ad ka- lendarza Jan Chryzostom Pasek jako autorPami´tników, obejmujàcych – rok po roku – lata 1656-1688; bagatelizuje kalendarz Maria Kuncewi- czowa jako autorka Fantomów, która dok∏adnie w 34 sekwencjach przy- wo∏uje z pami´ci najró˝niejsze klisze i zdarzenia. Czosnowskiej bli˝sza jest oczywiÊcie Kuncewiczowa ni˝ Pasek. JeÊli pami´tnik tym ró˝ni si´

od autobiografii, ˝e nie analizuje raczej Êwiata intymnego autora, lecz nastawiony jest na relacje o zdarzeniach zewn´trznych, to wówczas Czosnowskiej „s∏oneczniki obracajà si´ ku s∏oƒcu”, ale i ku autobiogra- fii w∏aÊnie, gdzie autorka z takà samà atencjà traktuje swojà kolekcj´

moêdzierzy, jak i aktorstwo i prywatnoÊç Marii Malickiej, dla której bez przerwy podgrzewa∏a rosó∏ z makaronem. Zapiski Czosnowskiej naj- bli˝sze sà jednak po prostu wspomnieniom, formie du˝o luêniejszej ni˝

pami´tnik. Na pewno nie mogà byç nazwane dziennikiem, pisanym

„dzieƒ po dniu”, chocia˝ wiele zapisków zosta∏o przez autork´ ob∏o˝o- nych miejscem i datà napisania. Ostatni tekst powsta∏ bodaj w grudniu 1999; najwi´cej „migawek” pochodzi jednak z lat osiemdziesiàtych. Pi- sane zwykle by∏y w Sianowie LeÊnym, gdzie Busia i Zdzich majà swojà letnià chatyn´; czasem w Gdaƒsku, Szczecinie, Zakopanem czy Pozna- niu. Jasno widaç, ˝e Busia – jak jà wszyscy pieszczotliwie nazywajà – wozi swój pami´tnik ze sobà, pisze w ró˝nych miejscach, przynajmniej

(10)

na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. W pami´tniku Czosnowskiej opowieÊç o w∏asnym ˝yciu i potrzeba mówienia o sobie i swoich najbli˝- szych sà mo˝e istotniejsze ani˝eli ch´ç zapisania najwa˝niejszych wyda- rzeƒ z historii teatru wspó∏czesnego, których Êwiadkiem i uczestnikiem by∏a autorka. Troch´ wedle zasady: by∏am przy tym. Pami´tnik wi´cej bodaj mówi o Busi ni˝ o scenie, wi´cej o chatynie ni˝ o teatrze. Bardzo wyraênie przesuwa si´ od literatury faktu w stron´ literatury wyznania.

Inna sprawa, ˝e Czosnowska nigdzie nie obiecuje, ˝e b´dzie mówi∏a

„prawd´ i tylko prawd´”. Jej wspomnienia cz´sto sà po prostu „dziura- we”, czyli bardzo selektywne. Czosnowska pisze tylko o tym, o czym ma ochot´ pisaç. Fala autobiografizmu, ˝eby u˝yç Êwietnej formu∏y Ma∏go- rzaty Czermiƒskiej, zalewajàca ksià˝k´ Czosnowskiej, spycha nierzadko autork´ na mielizny doÊç ∏atwego optymizmu, wszechogarniajàcej rado- Êci istnienia, z poniechaniem tego, co najwa˝niejsze w ˝yciu spo∏ecznym i politycznym, które najwyraêniej ma∏o autork´ obchodzi. Jej „s∏onecz- niki obracajà si´ ku s∏oƒcu” zaÊ na pewno nie obracajà si´ ku sprawom publicznym, naznaczone pi´tnem klerka, czyli w tym wypadku artysty, który stroni od spraw ˝ycia politycznego i od sporów Êwiatopoglàdowych (przynajmniej w pami´tniku). Czosnowskiej nie interesuje ani szesna- Êcie miesi´cy „SolidarnoÊci”, ani stan wojenny. Troch´ tak, jakby ich wcale nie by∏o. Autorka przyjmuje raczej introwertycznà postaw´ auto- biograficznà, gdzie Êwiat jest tylko bodêcem dla „ja” wewn´trznego, „ja”

lirycznego i „ja” optymistycznego. Od czytania zdecydowanie woli goto- wanie, nad bibliotek´ przedk∏ada chatyn´. Uwielbia rymowanie, w wol- nych godzinach pisuje wierszyki, odczytywane póêniej w gronie przyja- ció∏. W swojej ksià˝ce Czosnowska pomieÊci∏a ostatecznie teksty o na- turze hybrydycznej: proz´ i wiersz, narracj´ i wyznanie, wspomnienie i zapis chwili, budujàce w rezultacie form´ amorficznà i wielogatunko- wà, na dobrà spraw´ trudnà nawet do nazwania.

3 3..

Bogus∏awa Czosnowska by∏a niewàtpliwie gwiazdà dwóch teatrów:

szczeciƒskiej Komedii Muzycznej za czasów Czosnowskiego (pierwszego m´˝a artystki) oraz gdaƒskiego Teatru „Wybrze˝e” za czasów Goliƒskie- go. Jako aktorka zagra∏a oko∏o 200 ról; jako re˝yser wyre˝yserowa∏a bli- sko 60 przedstawieƒ. Na scenie przebywa∏a w∏aÊciwie nieprzerwanie od dziesiàtego roku ˝ycia. Zaczyna∏a we Lwowie, swoim rodzinnym mieÊcie (rocznik 1926), bodaj od roli Jacka w scenicznej adaptacji O dwóch ta- kich, co ukradli ksi´˝yc. Po blisko pi´çdziesi´ciu latach Czosnowska wróci do swego debiutu jako autor i re˝yser nowej wersji scenicznej uro- czej powieÊci Kornela Makuszyƒskiego, powierzajàc w Gdaƒsku rol´ Jac-

(11)

ka m∏odziutkiej Dorocie Kolak (w roli Placka partnerowa∏a jej Dorota Lul- ka). Przedstawienie Czosnowskiej, nazywane po prostu widowiskiem mu- zycznym, doczeka∏o si´, bagatela, oÊmiu ró˝nych realizacji w ró˝nych mia- stach PRL-u. By∏o w teatrze tamtych czasów szlagierem niemal na miar´

wczeÊniejszej o prawie çwierç wieku ekranizacji historii Jacka i Placka w wersji Brzechwy i Batorego z braçmi Kaczyƒskimi w g∏ównych rolach.

Tak˝e we Lwowie Busia Czosnowska, córka piel´gniarki i wzi´tego la- ryngologa, u którego porady lekarskiej szuka∏ cz´sto sam Kiepura, rozpo- cz´∏a regularnà edukacj´ aktorskà. Bronis∏aw Dàbrowski pisze w swoim pami´tniku pt. Na deskach Êwiat oznaczajàcych (1977) o Bogus∏awie Michna-Czosnowskiej jako o wyró˝niajàcej si´ s∏uchaczce Studia przy Polskim Teatrze Dramatycznym we Lwowie „zaraz po wojnie”. WÊród kole˝anek Busi znalaz∏y si´ wówczas m.in. Ludwika Castori i Zofia Pe- try. Adepci sztuki aktorskiej niemal natychmiast wchodzili na scen´.

Pracami Studia kierowa∏ Aleksander Bardini – „Sasza”, prowadzàcy z kandydatami na zawodowców zaj´cia z dykcji oraz elementarnych za- daƒ aktorskich. Historii literatury i teatru uczy∏ Czosnowskà dr Jerzy Koller, plastyk´ ruchu ustawia∏a Maryna Broniewska, zaÊ nad umuzykal- nieniem pracowa∏ Sylwester Czosnowski, za którego 18-letnia wówczas Busia, pi´kna i szczup∏a, wysz∏a najzwyczajniej za mà˝ (ma∏˝onek by∏

dok∏adnie 18 lat starszy od panny m∏odej). Czosnowska pisze o swoim pierwszym ma∏˝eƒstwie artystycznym wiarygodnie i bez upi´kszeƒ. Nie na tyle jednak, aby przypomnieç na przyk∏ad, ˝e Polski Teatr Dramatycz- ny we Lwowie by∏ – mimo wszystko – scenà propagandowà, gdzie przed spektaklami cz´sto wyg∏aszano referaty o Êwietlanej przysz∏oÊci komuni- stycznej Polski i o wdzi´cznoÊci dla wyzwoleƒczej armii radzieckiej. Na- wet w inscenizacji Wesela Bronis∏aw Dàbrowski usunà∏ wszelkie akcen- ty religijne, chocia˝ Wyspiaƒski wyraênie domaga si´ „ogromnych obra- zów” Matki Boskiej Ostrobramskiej i Cz´stochowskiej nad drzwiami weselnymi. Re˝ysera lwowskiej premiery arcydramatu bardziej jednak interesowa∏y rewolucyjne przemiany w spo∏eczeƒstwie polskim po II wojnie Êwiatowej, zapowiadajàce bankructwo panów, którzy „nie chcà chcieç”. Czosnowska potrafi za to, wzruszajàco i pi´knie – niczym Adam Zagajewski – opowiadaç o Lwowie na co dzieƒ, tak˝e wówczas, gdy przy- je˝d˝a do rodzinnego miasta i do rodzinnego domu (przy ulicy Zyblikie- wicza 15) po trzydziestu latach nieobecnoÊci. Jest to jej prawdziwa „po- dró˝ do Lwowa”.

W ramach akcji repatriacyjnej lwowiacy spod znaku Dàbrowskiego ostatecznie trafili do Katowic i do Szczecina. W Katowicach Dàbrowski objà∏ niemal natychmiast (po dymisji Adwentowicza i Horzycy) dyrekcj´

Teatru Âlàskiego im. Wyspiaƒskiego. W Szczecinie Czosnowski (po dy-

(12)

misji Bronis∏awa Skàpskiego) zosta∏ dyrektorem Komedii Muzycznej przy ulicy Swaro˝yca 5, przemianowanej wkrótce na dzisiejszy Teatr Pol- ski. Dla Busi Czosnowskiej, czyli pani dyrektorowej, Szczecin jest nie- zmiennie miastem „magnoliami pachnàcym”. Miastem aktorskich triumfów Marii Malickiej i Artura M∏odnickiego, gdzie nierzadko pre- miery odbywa∏y si´ co dwa tygodnie. Tutaj narodzi∏a si´ legendarna Bu- sia kucharka (pierwsza potrawa: duszone cynaderki). Czosnowska Êwietnie podglàda ˝ycie, troch´ gorzej sam teatr. Byç mo˝e dlatego, ˝e zdarza si´ jej graç 15 ról w sezonie, co – jak na debiutantk´ przed dyplo- mem – wydaje si´ ci´˝arem ponad si∏y. Pierwsze podejÊcie do egzaminu aktorskiego u Korzeniewskiego Czosnowska obla∏a (a któ˝ nie obla∏?);

ostatecznie zosta∏a aktorkà zawodowà z pe∏nymi kwalifikacjami rok póê- niej, zdajàc egzamin u Szletyƒskiego (musia∏ to byç rok 1948). W Szcze- cinie gra∏a du˝o i dobrze, w∏aÊciwie bez wytchnienia. Na przyk∏ad Klar´

w ZemÊcie Fredry, albo El˝biet´ w Rozdro˝u mi∏oÊci Zawieyskiego, czy Ann´ w Dwóch teatrach Szaniawskiego (Ann´ i Panià), albo Hani´

wG∏upim Jakubie Rittnera. Szkopu∏ jednak w tym, ˝e tak naprawd´ Ko- media Muzyczna pod dyrekcjà Sylwestra Czosnowskiego by∏a teatrem doÊç p∏askim i raczej „deserowym”. Ambitniejsze pozycje repertuarowe zdarza∏y si´ z rzadka. Na co dzieƒ królowa∏y subretki, ga∏ganki i inne rozkoszne dziewczyny. Wielkim walorem pami´tnika Czosnowskiej jest to, ˝e artystka pisze w ca∏oÊci „od siebie”, ˝e nie korzysta z recenzji i opi- nii prasowych. Nadaje to pami´tnikowi charakter bez reszty autorski.

Gdyby jednak si´gn´∏a do prasy szczeciƒskiej tego czasu, szybko by si´

okaza∏o, ˝e zarówno rzetelny i wymagajàcy dr Stanis∏aw Telega g∏ównie na ∏amach „Odry” – jak i Walerian Lachnitt czy Tymoteusz Karpowicz wielokrotnie pisali o teatrze „na zakr´cie”, toczyli wr´cz batali´ o likwi- dacj´ „bigosu ukraiƒskiego” w repertuarze, przebàkiwali nawet o zjawi- sku „artystycznie i spo∏ecznie szkodliwym”. Prawdà jednak jest i to, ˝e na Manewry mi∏osne czy Ciotk´ Karola publicznoÊç wali∏a drzwiami i oknami, zaÊ ambitnego G∏upiego Jakuba trzeba by∏o Êciàgnàç po 10 wieczorach przy zaledwie 14% frekwencji.

Na miejscu Czosnowskiej nie broni∏bym równie˝ tak mocno rzeczywi- Êcie wybitnej aktorki, Marii Malickiej, która przecie˝ nie dlatego znala- z∏a si´ w Szczecinie, ˝e zapa∏a∏a nagle mi∏oÊcià do pachnàcych magnolii, ale dlatego, ˝e w okresie okupacji przez cztery lata wspó∏pracowa∏a z jaw- nym Teatrem Komedia, co poczytywano za akt kolaboracji z Niemcami i decyzjà Komisji Weryfikacyjnej ZASP zosta∏a pozbawiona prawa wyst´- powania w Warszawie, Krakowie, Katowicach, ¸odzi i Poznaniu oraz zo- bowiàzana do wp∏acania 10% swoich zarobków na fundusz pomocy sie- rotom po poleg∏ych aktorach.

(13)

4 4..

Po wyjeêdzie ze Szczecina, czyli po roku 1948, Bogus∏awa Czosnow- ska tu∏a∏a si´ przez prawie dziesi´ç lat po ró˝nych scenach i estradach.

Popasa∏a krótko m.in. w warszawskich RozmaitoÊciach, olsztyƒskim Te- atrze im. Jaracza, poznaƒskim Teatrze Satyryków, w ∏ódzkim Teatrze 7.15. Bezskutecznie zabiega∏a o etat w którymÊ z teatrów krakowskich, odprawiona z kwitkiem zarówno przez Dàbrowskiego, jak i przez Bili-

˝ank´. I chocia˝ jej mi∏oÊç do Krakowa nie zna granic (artystka pisze o 29 domach, do których mo˝e pod Wawelem w ka˝dej chwili zapukaç), Czo- snowska nigdy nie by∏a krakowskà aktorkà. Zazna∏a trudów „aktora w podró˝y”, kiedy obje˝d˝a∏a samochodem z przyczepà niemal ca∏à Pol- sk´ z rozmaitymi programami estradowymi typu Ró˝owy wieczór.

Do Gdaƒska Êciàgnà∏ Busi´ dyrektor Antoni Biliczak w roku 1957.

A w∏aÊciwie do Gdyni. Czosnowska zawsze mieszka∏a blisko teatru. Naj- przód na Âwi´tojaƒskiej 41, w pobli˝u przes∏awnej „stodo∏y”, która spa- li∏a si´ w listopadzie 1960. Potem (i do dziÊ) w Gdaƒsku, na Podwalu Staromiejskim 108, vis-á-vis gmachu przy Targu W´glowym. U Hübne- ra gra∏a sporo, ale raczej nie w tych sztukach, które przesz∏y do historii teatru polskiego. Nie zagra∏a ani wKapeluszu pe∏nym deszczu Gazzo ani wHamlecie Szekspira w inscenizacji Andrzeja Wajdy. Nie zagra∏a u Swi- narskiego, za to zagra∏a u Korzeniewskiego. Nie zagra∏a w polskiej pra- premierze Nosoro˝ca Ionesco w re˝yserii Hübnera, za to zagra∏a Laur´

w Kordianie S∏owackiego w re˝yserii ˚ukowskiej. W pami´tniku z roz- brajajàcà szczeroÊcià napisze, ˝e role romantycznych kochanek powinny byç dla niej po prostu zakazane, co wydaje si´ prawdà. WOperze za trzy grosze Brechta Êwietnie jej si´ uda∏a rola Jenny, a specjalnie song o na- rzeczonej pirata.

W latach 1960–1967 dyrektorem artystycznym Teatru „Wybrze˝e” by∏

ju˝ Jerzy Goliƒski. Bogus∏awa Czosnowska prze˝ywa wówczas swój ak- torski d∏ugi zenit. Zrywa ostatecznie z komedià muzycznà i erotycznà, aby odnaleêç swoje miejsce w rolach charakterystycznych (artystka pisze w tym miejscu o „zaci´ciu charakterystycznym”). Ju˝ Katarzyn´ w Po- skromieniu z∏oÊnicy Szekspira – jeszcze za Hübnera (1959) – w re˝yserii

˚ukowskiej zagra∏a w stylu groteski buffo, mocno dystansujàc si´ na przyk∏ad do koƒcowego monologu uleg∏ej ˝ony, którà Petruccio – Michal- ski tresowa∏ niczym myÊliwskiego soko∏a, troch´ „na chama” – jak pisa∏

nieoceniony Marek Dul´ba (w co ch´tnie wierz´). Tak˝e Lichwiark´

w Hübnerowskiej Zbrodni i karze zagra∏a Busia jako „etiud´ z transfor- macji”. M∏oda gra∏a starà. U Goliƒskiego rozkwita∏a jak królowa przed- mieÊcia, proponowa∏a kreacj´ za kreacjà. Po Racheli wWeselu Wyspiaƒ- skiego, przysz∏a tytu∏owa królowa przedmieÊcia Mania w Królowej

(14)

przedmieÊcia Krum∏owskiego, po Otylii we Franku V Dürrenmatta –

˚wawiƒska w Henryku IV Szekspira, po Matyldzie w Fizykach znowu Dürrenmatta – Szekspir, S∏owacki, Brecht i Dürrenmatt nie schodzili u Goliƒskiego z afisza – stworzy∏a Czosnowska bodaj kreacj´ ˝ycia, za- gra∏a Pilar w polskiej prapremierze Komu bije dzwon Hemingwaya. I za- raz potem jakby dla niej napisanà tytu∏owà rol´ wMatce Courage Brech- ta. Na przestrzeni pi´ciu lat siedem wybitnych ról!

Uwielbiany przez Czosnowskà profesor Konrad Górski dwukrotnie kwitowa∏ jej Êwietne osiàgni´cia na Festiwalu Teatrów Polski Pó∏nocnej w Toruniu, piszàc o rolach Otylii i Pilar, gdzie artystka podobno „prze- sz∏a samà siebie”, zaÊ triumf „Wybrze˝a” ratowa∏ honor teatralnej Polski.

Jak to by∏o naprawd´? – pyta∏ zwykle w takich okolicznoÊciach Antoni S∏onimski. Otó˝ Otyli´, ˝on´ dyrektora banku Franka V, gangstera i ban- dyty, zagra∏a Busia demonicznie. W czarnej, d∏ugiej i obcis∏ej sukni (nie pami´tam, ˝eby aktorka gra∏a kiedykolwiek z odkrytymi nogami), z me- dalionem na szyi, ze srebrnà laskà w r´ce, kreowa∏a postaç kobiety z∏ej, zbrodniarki „na zimno”, której delikatnie zaczyna mi´knàç g∏os dopiero wówczas, kiedy zaczyna mówiç o swoich dzieciach. Stanis∏aw Dàbrow- ski jako Frank V by∏ zaledwie md∏ym „uzupe∏nieniem ˝ony”. Zenon Cie- sielski poruszony tragiczno-operowo-groteskowà rolà Czosnowskiej (chocia˝ nie samym przedstawieniem), widzia∏ ju˝ Busi´ jako najlepszà z mo˝liwych Klar´ Zachanassian wWizycie starszej pani Dürrenmatta, o której artystka marzy∏a przez wiele lat – nadaremno. Z pami´tnika do- wiedzieç si´ mo˝na, ˝e autorka, jak przysta∏o na aktork´ charaktery- stycznà, lubi zmieniaç twarz „nie do poznania”, lubi si´ charakteryzo- waç, jak kiedyÊ Rapacki, albo niedawno jeszcze Âwiderski czy nawet

¸omnicki. Ma jednoczeÊnie ÊwiadomoÊç, ˝e to ju˝ jest nieco stary teatr,

˝e dzisiaj podobne efekty osiàga si´ grà, a nie „przebieraniem si´”. Oka- zuje si´ na przyk∏ad, ˝e jej Otylia we Franku V nosi∏a na twarzy masecz- k´ z ciasta naleÊnikowego wymieszanego z pudrem. Tak jak Matka Cou- rage, która dla wywo∏ania efektu twarzy zniszczonej przez wiatr, decydo- wa∏a si´ na u˝ycie popio∏u z papierosów z odrobinà pudru i surowym bia∏kiem, co dobrze widaç na zachowanych fotografiach Tadeusza Linka.

Równie˝ Pilar nosi∏a mocnà charakteryzacj´. Cyganicha z fajkà w z´- bach. Maria – Króliczek grana przez G∏owackà by∏a dziewcz´ca i jasna;

Pilar grana przez Czosnowskà m´ska i ciemna. Rozczochrane w∏osy, brudny wyciàgni´ty sweter, smag∏a twarz. Jej Pilar a˝ kipia∏a od nami´t- noÊci, z lekka dzika i barbarzyƒska, rubaszna, ale i serdeczna. Zanim po- jawi∏a si´ na scenie wyprzedza∏ jà z∏owrogi krzyk (jak wejÊcie Dulskiej u Zapolskiej): Co robisz ty leniwy, pijany, sproÊny, plugawy synu, pluga- wej, niezam´˝nej cygaƒskiej sproÊnoÊci? Co robisz? Na co Cygan przed-

(15)

stawia∏ Czosnowskà publicznoÊci krótko i lakonicznie: To jest Pilar. Po prostu. ˚eby od razu by∏o widaç, z kim mamy do czynienia i kto tu rzà- dzi. O m´˝czyznach Pilar ma wyrobione zdanie, ˝e to wstyd dla kobiet,

˝e ich w ogóle rodzi∏y. W tym przedstawieniu (adaptacj´ opracowa∏a Ró-

˝a Ostrowska) Pilar zwyczajnie i brutalnie opowiada∏a wojn´, która dla niej najcz´Êciej cuchn´∏a Êmiercià. Czosnowska zbudowa∏a swojà rol´ na dzia∏aniach fizycznych. Roz∏o˝ysta, krzykliwa, grubiaƒska. Jurna i nie- opanowana. Czu∏a dla rodzàcej si´ mi∏oÊci m∏odych (Jordana i Marii), ale za to bezwzgl´dna w walce. Mo˝e a˝ nazbyt przerysowana w mi´sistej, naturalistycznej poetyce, szczególnie w stosunku do rapsodycznej raczej konwencji ca∏oÊci, dope∏nionej dalekà od jakiejkolwiek dos∏ownoÊci mu- zykà Krzysztofa Pendereckiego.

I jeszcze markietanka Anna Fierling, znana pod przezwiskiem Matki Courage. Ludzka wesz ˝erujàca na wojnie trzydziestoletniej, na której w Niemczech zgin´∏a po∏owa ludnoÊci. Czosnowska ostatecznie nie zde- cydowa∏a si´ ani na hien´ wojennà, ani na cierpiàcà Niobe – jak celnie pisa∏ Ciesielski. Ona by∏a jednoczeÊnie wytworem, wyznawczynià i ofia- rà wojny. Wojna to interes; wojna to Êmierç. A w∏aÊciwie i jedno, i dru- gie. Gdaƒski debiut aktorski w roli Kucharza Andrzeja Szalawskiego, Ju- randa ze Spychowa, z którym Matk´ Courage ∏àczy szorstka, ledwo skry- wana mi∏oÊç. Marek Dul´ba – krytyk przenikliwy – widzia∏ wczeÊniej kreacj´ Heleny Weigel w Berlinie i Ireny Eichlerówny w Warszawie, teraz zobaczy∏ kreacj´ Czosnowskiej w Gdaƒsku. I z pe∏nym przekonaniem postawi∏ na Busi´, fenomenalnie rozk∏adajàcà ekspresj´ aktorskà na dwa dominujàce w jej ˝yciu uczucia: mi∏oÊç i chciwoÊç (albo odwrotnie). Bru- talna mocna baba w ∏achmanach, której wojna zabra∏a wszystkie dzieci, majàca odwag´ zaÊpiewaç nad zw∏okami córki swój ostatni song:... Po- legli Êpià. / A ten, kto uniós∏ ca∏y ∏eb, / Znowu nak∏ada czapk´ swà.

Mimo wszystko nie bardzo potrafi´ zrozumieç decyzj´ Andrzeja ˚u- rowskiego, który przygotowujàc dla „Czytelnika” pasjonujàcy tom ese- jów Ludzie w reflektorach (1982), nie zdecydowa∏ si´ ostatecznie na przedruk ze swoich Gdaƒskich sylwetek teatralnych portretu Bogus∏awy Czosnowskiej (zobacz: „G∏os Wybrze˝a” 1970 nr 127). W ksià˝ce „˚u- ra” znalaz∏o si´ m. in. miejsce dla: Gwiazdowskiego, Szalawskiego, Iga- ra, Bisty, Gordona, ¸apiƒskiego oraz Winiarskiej, zabrak∏o zaÊ dla Busi Czosnowskiego, której pozycj´ rzeczywiÊcie zaj´∏a w póênych latach szeÊçdziesiàtych wielka Halina Winiarska, proponujàc na wszystkich scenach Teatru „Wybrze˝e” swój niezwyk∏y „kameralny monumenta- lizm”. Obie zagra∏y w Gdaƒsku Rachel´: Czosnowska wWeselu Goliƒ- skiego i Bunscha (1960), Winiarska w Weselu Hebanowskiego i Ko∏o- dzieja (1976). Obie zagra∏y swoje role troch´ wbrew tradycji teatralnej.

(16)

Czosnowska nie by∏a dumnà ˚ydówkà z podniesionym czo∏em, raczej zal´knionà i przestraszonà pannà z MoÊkowej karczmy, po˝eraczkà ksià-

˝ek, która przeczyta∏a wprawdzie ca∏ego Przybyszewskiego, ale z konwer- sacjà ma wcià˝ niejakie k∏opoty, zraniona brutalnie w swojej mi∏oÊci przez Poet´. Winiarska równie˝ nie zagra∏a sentymentalnej panienki, ale kobiet´ dojrza∏à, samotnà i pe∏nà goryczy, obcà w bronowickiej chacie, dotkni´tà w póênym staropanieƒstwie nieoczekiwanym uczuciem do Po- ety; eterycznym i pastelowym.

Nigdy jednak nie zdarzy∏o mi si´ widzieç znaczàcego „pojedynku na role” mi´dzy Czosnowskà a Winiarskà w jednym spektaklu. Inne czasy, inne emploi, inny styl. W roku 1981 Czosnowska ostatecznie przesz∏a na emerytur´ i niemal zupe∏nie wycofa∏a si´ ze sceny (chocia˝ dobrze pa- mi´tam na przyk∏ad jej Królow´ Ma∏gorzat´ wIwonie, ksi´˝niczce Bur- gunda Gombrowicza w re˝yserii Majora, 1977). Busia Czosnowska umar∏aby jednak z bezczynnoÊci. To dlatego równie˝ kierowa∏a w latach 1977–1982 pracami Studia Aktorskiego przy Teatrze „Wybrze˝e” (nie myliç ze wcià˝ dzia∏ajàcym Studiem Wokolno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym im. Baduszkowej, gdzie Busia tak˝e uczy∏a). Bodaj przez dwie kadencje by∏a przewodniczàcà oddzia∏u gdaƒskiego SPATiF-u (czyli ZASP-u). Jeêdzi∏a do Bu∏garii, ale i do Amsterdamu, rozmawiajàc z cel- nikami w j´zykach obcych, a nie na migi.

Przede wszystkim jednak Bogus∏awa Czosnowska zacz´∏a re˝yserowaç i to zarówno w teatrze dramatycznym, jak i w muzycznym (tutaj przede wszystkim). Zaczyna∏a od bardzo zabawnejJadzi wdowy Ruszkowskiego- -Tuwima w Teatrze „Wybrze˝e” jeszcze za dyrekcji Hebanowskiego (1977). Czosnowska by∏a przez lata ca∏e nieskoƒczonà iloÊç razy asysten- tem re˝ysera. Teraz sama przej´∏a stery. Kiedy pojawi∏a si´ w operze, na- mówiona przez d∏ugoletniego kierownika muzycznego „Wybrze˝a” Jerze- go Michalaka, wówczas dyrygenta w Paƒstwowej Operze i Filharmonii Ba∏tyckiej, chyba W∏odzimierz Nawotka przyjaênie dowcipkowa∏: „Czo- snowska w operze. Koniec Êwiata!”. Tymczasem Busia przygotowywa∏a premier´ za premierà. Tylko w gmachu przy alei Zwyci´stwa 15 zrealizo- wa∏a ich osiem. Re˝yserowa∏a przedstawienia operowe i muzyczne na scenach Krakowa (wreszcie!), Poznania, ¸odzi, Szczecina, Lublina, Ko- szalina, Tarnowa, Warszawy, Rzeszowa i jeden Bóg raczy wiedzieç, gdzie jeszcze. A˝ 10 premier przygotowa∏a we wspó∏pracy z jej ukochanym sce- nografem Józefem (Ziukiem) Napiórkowskim. Debiutowa∏a w operze Po- tajemnym ma∏˝eƒstwem Cimorosy (1978), ale póêniej re˝yserowa∏a jeszcze m. in. Hrabin´ i Straszny dwór Moniuszki, Don Pasquale Doni- zettiego czy Ksi´˝ycowy Êwiat Haydna. Przy niewyobra˝alnym deficycie re˝yserów w polskim teatrze muzycznym (w tym operowym) Czosnow-

(17)

ska sta∏a si´ doÊç niespodziewanie poszukiwanym fachowcem w tej dzie- dzinie. Przecie˝ re˝yserów operowych w Polsce z prawdziwego zdarzenia mo˝na policzyç na palcach jednej r´ki (liczmy: Ryszard Peryt, Marek Weiss-Grzesiƒski, Jitka Stokalska, Jan Szurmiej, Maria Fo∏tyn, mo˝e Gruza, mo˝e Pampiglione). P∏akaç si´ chce. Czosnowska nie ma oczywi- Êcie specjalnych z∏udzeƒ, co do swojej profesji re˝ysera operowego.

Skromnie pisze, ˝e nie jest wielkim re˝yserem. Umie poprowadziç pró- by, umie s∏uchaç, boi si´ za to jak ognia tzw. koncepcji przedstawienia.

Jej skupienie na ostatnich próbach jest tak wielkie, ˝e odczuwa wr´cz ból fizyczny w ∏okciach. Ca∏a Czosnowska.

5 5..

Teraz ju˝ krótko. Niewiele jest wart taki pami´tnik, który zupe∏nie nie odkrywa prywatnoÊci autora. Marek H∏asko zwyk∏ nawet mawiaç, ˝e pa- mi´tnik powinien byç równie intymny jak ∏ó˝ko, inaczej nie ma za du-

˝ego sensu. Busia Czosnowska nie odkrywa, oczywiÊcie, tajemnic swojej alkowy, chocia˝ tu i ówdzie napomknie o „prawie narzeczonym Hanusz- kiewiczu”, o listach Zaczyka, o taƒcu z Dodkiem Dymszà. Z przypadko- wych dosyç rozmów i z plotki zakulisowej (niekoniecznie szeptem) znacznie wi´cej wiem o ˝yciu intymnym Busi ani˝eli z jej pami´tnika.

Czosnowska wyczulona jest za to na prywatnoÊç innego typu. Pasjami lubi rozprawiaç o chatynie, po∏o˝onej jakieÊ dziewi´ç kilometrów od Mi- rachowa, gdzie Busia i Zdzich, jej drugi mà˝ (nazywany równie˝ Me- niem) znaleêli swojà arkadi´, Soplicowo, Eden. Bardzo rozrzewni∏y mnie opowieÊci o miejscowych leÊnikach, Jaƒci i Kaziu Pi´tach, ale i o Kubie, czyli màdrym karpiu, którego Zdzich hoduje w miejscowym jeziorze nie po to, aby podaç go na stó∏ przy specjalnej okazji, ale po to, aby s∏uchaç jego mlaskania. Czosnowska najcz´Êciej wybiera dla swoich baj´d o cha- tynie i jej urokach form´ ma∏o skomplikowanych rymowanek. I nie jest to w∏aÊciwie poezja, którà mo˝na pokochaç po literacku. Raczej naiw- niutkie wierszyki cz´stochowskie, pisane najcz´Êciej „dziesiàtkà”, tak jak leci, bez wysi∏ku i specjalnego namys∏u. O ile wiem, aktorzy prawie nigdy nie byli dobrymi poetami. Dobiegajàcy setki Solski rymowa∏ doÊç okropnie nawet w listach. Wiersze pisa∏ i wydawa∏ Leszek Herdegen. Ni- na Andrycz, ˝ona premiera Cyrankiewicza, bodaj jako jedyna potrafi∏a zredagowaç i wydaç zarówno tomik niez∏ych wierszy To teatr (1983), jak i pami´tnik My rozdwojeni (1992). Bogus∏awa Czosnowska w swoim Ostatnim gongu pami´tnik pisany prozà po∏àczy∏a z wierszami, histori´

˝ycia w teatrze z historià ˝ycia w chatynie. Moim zdaniem warto przebiç si´ przez dosyç szczeniackie wierszowanie Czosnowskiej, aby zaraziç si´

jej optymizmem, zobaczyç Êwiat, który nie wyszed∏ z formy, odszukaç

(18)

d´by, p´telki, kwiaty i przedmioty, które u Busi majà chyba rzeczywiÊcie ludzkà twarz, skoro nawet kuchnia nazywana jest Genowefà, fotel nosi imi´ Augusta Mocnego, zaÊ prozaiczny kibel to po prostu LaluÊ. Bardzo zazdroszcz´ Busi i Zdzichowi ich Sianowa LeÊnego, które zdecydowanie przebija moje Koluszki. Zazdroszcz´ im równie˝ kochania, nieznacznie tylko przes∏oni´tego melancholià przemijania. Chcia∏bym jednak zauwa-

˝yç, ˝e Ostatni gong zwiastuje wprawdzie jakiÊ fina∏, ale równie˝ zapra- sza na kolejny spektakl, jestem przekonany, ˝e nie tylko w teatrze. A po- za tym „ka˝dy ma inny Êwit” (ale i Êwiat!), jak to zapisa∏ w swoich wspo- mnieniach Jerzy Afanasjew z Sopotu, pierwszy chyba przed Busià pa- mi´tnikarz teatralny z trójmiejskim adresem.

O Wojciechu Siemionie mawiano kiedyÊ, ˝e to taki aktor, który „nie wypije, nie zje, wcià˝ gada poezje”. O Bogus∏awie Czosnowskiej (niech mi Pani wybaczy t´ Busi´) mo˝na by powiedzieç, ˝e rzeczywiÊcie nie wy- pije, ale zje i owszem z apetytem, no i ˝e poezj´ rymowanà pisze na za- wo∏anie i bez opami´tania, jakby ju˝ nie mog∏a inaczej.

Jan Ciechowicz

(19)

MOJE ˚YCIE W TEATRZE I NIE TYLKO

(20)
(21)

Dawno temu, latem, na molo w Sopocie spotka∏am profesora Konra- da Górskiego z Torunia. Rozmawia∏am z nim doÊç d∏ugo. Ten uroczy – starszy ju˝ wiekiem, ale jak˝e m∏ody duchem – pan, opowiada∏ tak zaj- mujàco i z takà Êwie˝oÊcià umys∏u, ˝e mog∏am go s∏uchaç bez koƒca.

Kiedy w trakcie rozmowy nieÊmia∏o zasugerowa∏am, ˝e powinien pisaç pami´tniki, odpar∏, i˝ wszyscy go do tego namawiajà, ale on wierny jest s∏owom pewnego francuskiego uczonego:

„drzewo zamienione w papier, umiera”.

Jak˝e g∏´boko zapad∏y mi w dusz´ te s∏owa.

Jako aktorka w 1981 roku przesz∏am na emerytur´, ale nie przesta∏am pracowaç. Nie umia∏abym ˝yç bez pracy. Ka˝dà wolnà chwil´ wype∏niam re˝yserià, spotkaniami Êrodowiskowymi i podró˝ami. A poza tym, mimo s∏ów profesora Górskiego, korci mnie, aby pisaç – przynajmniej spróbo- waç. Powspominam wi´c dzieciƒstwo, niektóre podró˝e, teatr, ludzi, mo- je dziwne czasem przygody i przeczucia. Po prostu spróbuj´ pozbieraç pi- sane przez lata skrawki mojego ˝ycia, które wype∏niajà pami´ç i wcià˝ sà takie ˝ywe.

(22)

RODZICE

Jestem córkà lekarza, doktora W∏adys∏awa Michny. Ojciec pochodzi∏

z bardzo prostej rodziny spod ¸aƒcuta, ale ukoƒczy∏ szko∏´, a potem stu- dia w Krakowie, mimo ˝e by∏y to bardzo trudne czasy. Zosta∏ Êwietnym laryngologiem, i choç stajàc si´ leka- rzem, „wyrodzi∏ si´” i sprzeniewierzy∏

ch∏opstwu, to jednak w duchu i sposobie bycia ch∏opem pozosta∏ do samego koƒ- ca. Nosi∏ si´ jak Witos, w koszuli zapi´- tej pod szyjà, ale zawsze bez krawata. Zi- mà zak∏ada∏ Êwitk´, a latem p∏ócienne bia∏e ubranie. Do wszystkich mówi∏ per

„ty”, do starszych od siebie – per „wy”, a jeÊli kogoÊ bardzo nie lubi∏, u˝ywa∏ for- my dla siebie zupe∏nie obcej: „pan”, „pa- ni”.

Uznawa∏ tylko dwa imiona: Zosia i Ja- sio. Moja mamusia, choç mia∏a na imi´

Henryka, dla niego by∏a Zofià, moja sio- stra otrzyma∏a na chrzcie oczywiÊcie imi´ Zofia. Nie wiadomo zupe∏nie dla- czego ja... zosta∏am Bogus∏awà.

Ka˝dego 15 maja – w imieniny Zofii – tata jecha∏ doro˝kà do kliniki z ogrom- nym nar´czem kwiatów, poniewa˝ ka˝da kole˝anka, ka˝da piel´gniarka i wreszcie ka˝da pacjentka – wed∏ug niego – mia∏a imieniny.

Kochali go wszyscy pacjenci. Szczegól- nie jednak uczuciem darzyli go ci, którzy nie mieli czym zap∏aciç za prywatnà wi- zyt´. Tata cz´sto takich w∏aÊnie pacjen- tów pyta∏: „No co, Jasiek (albo Zosiu),

Tata latem

na ulicy Akademickiej we Lwowie

(23)

pewnie nie masz pieni´dzy?” i nieraz si´ zdarza∏o, ˝e nie dosyç, i˝ za wi- zyt´ nie bra∏ pieni´dzy, to jeszcze dorzuca∏ par´ groszy.

Tata uwa˝a∏, ˝e jego córki powinny albo umieç szorowaç pod∏ogi i do- iç krowy, albo ukoƒczyç medycyn´. Naturalnie szczytem jego marzeƒ by-

∏o, abyÊmy posiad∏y te wszystkie trzy umiej´tnoÊci. Ale niestety obie go rozczarowa∏yÊmy.

Choç by∏ wybitnie niemuzykalny i wiecznie mia∏ za z∏e naszej mamusi,

˝e uczy nas muzyki, lubi∏ s∏uchaç skrzypiec.

KiedyÊ, w tajemnicy przed nim, ma- musia kupi∏a fortepian. Kaza∏a go po- stawiç w salonie, a tatusiowi powie- dzia∏a, ˝e instrument nale˝y do znajo- mej, która wyjecha∏a do Wiednia.

Nie uznawa∏ pi´knej zastawy, której mamusia u˝ywa∏a, przyjmujàc goÊci, i zawsze mówi∏: „Mamuna, poda∏abyÊ jeÊç w drewnianej misce, da∏a drew- niane ∏y˝ki i te˝ by∏oby dobrze”.

Tata pali∏, ale nigdy w ˝yciu nie za- ciàgnà∏ si´ papierosem. Kaszla∏, dusi∏

si´ dymem, ale papieros stale wisia∏ na jego wargach.

A mamusia? By∏a góralkà spod Za- kopanego i te˝, podobnie jak tata, po- chodzi∏a z bardzo biednej, ch∏opskiej

rodziny. Nie wiem, jakie mia∏a wykszta∏cenie. Nigdy jej o to nie zapyta-

∏am. Ojca pozna∏a w Krakowie, kiedy pracowa∏a w szpitalu jako piel´- gniarka. Do dzisiaj zastanawiam si´, co z∏àczy∏o tych dwoje ludzi, któ- rzy – choç byli razem do Êmierci – niewiele mieli sobie do powiedzenia.

Mamusia – prosta kobieta – by∏a jednak obdarzona nieprawdopodobnà kulturà, wrodzonà inteligencjà i intuicjà. Zawsze czymÊ zaj´ta, pracowa-

∏a w domu na etacie niaƒki, gosposi i kucharki. Nie mam poj´cia, kto jà nauczy∏ wytwornych manier, dba∏oÊci o dobrze urzàdzone mieszkanie, kto rozmi∏owa∏ w obrazach, porcelanie, a w koƒcu kto jej podszepnà∏, ˝e córki trzeba uczyç j´zyków obcych, gry na fortepianie i ˝e powinny pójÊç do szko∏y baletowej, aby – jak to si´ dawniej mawia∏o – ∏adnie si´ poru- szaç. Nie mia∏a ˝adnej bliskiej przyjació∏ki; tylko sporadycznie chodzi∏a z ojcem na przyj´cia. Poza tym, nigdzie razem nie bywali.

W∏aÊciwie poza zakupami, wyjÊciami z córeczkami albo wspólnymi

2Ma∏a „Busz” – czy nie widaç,

˝e w przysz∏oÊci pó∏diabl´?

(24)

wyjazdami na Persenkówk´ rzadko wychodzi∏a z domu. By∏yÊmy tak przy- zwyczajone do jej obecnoÊci, ˝e je˝eli od czasu do czasu ju˝ gdzieÊ si´ wybie- ra∏a, urzàdza∏yÊmy wielki koncert p∏a- czu, w którym ja, jako okropne – w przeciwieƒstwie do mojej m∏odszej siostry – dziecko, wiod∏am prym. Ten ryk cz´sto g´sto koƒczy∏ si´ laniem.

Nieraz zdarza∏o si´, ˝e linewkà na psa trzepano mi pup´. Po ka˝dym takim

„pupopraniu” mamusia d∏ugo smaro- wa∏a bolàce miejsca kremem „Ânieg tatrzaƒski” – jedynym kosmetykiem, którego u˝ywa∏a.

A cer´ mia∏a cudownà, bielutkà, z zaró˝owionymi policzkami. Twarz zawsze my∏a szorstkà r´kawiczkà i w tak wrzà-

cej wodzie (w marmurowej miednicy), ˝e para bucha∏a na ca∏à ∏azienk´. (Niech mi wi´c nikt nie opowiada, ˝e twarzy nie mo˝na myç wodà i to goràcà. Moja mamusia by∏a ˝ywym tego przyk∏adem i ca∏e ˝ycie mia∏a cer´ jak krew z mlekiem). ˚adne kosmetyki nie by∏y jej po- trzebne.

Dlatego te˝ nie ˝a∏owa∏a dla mnie swego

„Âniegu tatrzaƒskiego”, który wraz z linewkà, je˝eli chodzi o mojà – okropnie niesfornà w okresie dzieciƒstwa – osob´, bardzo cz´sto bywa∏ w u˝yciu.

1981

Mamusia – mo˝e to wtedy w∏aÊnie pozna∏a tat´...

„S∏u˝bowy” tata w 1934 roku

(25)

KRÓLOWA NOCY

Z ca∏ego dzieciƒstwa pami´tam dwa wypadki, kiedy moi rodzice wy- bierali si´ na prawdziwy bal. Ale tylko jeden – a w∏aÊciwie przygotowa- nia do niego – zapad∏ mi g∏´boko w pami´ç.

Mia∏ si´ odbyç w Kasynie Literackim przy ul. Akademickiej we Lwo- wie, a urzàdzali go medycy. Razem z mojà siostrà by∏yÊmy okropnie zde- nerwowane – przera˝a∏a nas wizja sp´dzenia nocy w domu bez mamusi.

Do tego tata chodzi∏ okropnie wÊciek∏y, bo zaproszony przez kolegów po fachu, nie móg∏ im odmówiç i musia∏ pójÊç na t´ – dla niego gorszà od najgorszej tortury – imprez´.

Ojciec nie móg∏ iÊç na bal w ko∏nierzyku ∫ la Witos. Musia∏ w∏o˝yç frak, zupe∏nie obce mu ubranie! Mamusia przez ca∏e lata dokonywa∏a najrozmaitszych zabiegów, aby wiszàcego bezu˝ytecznie w szafie fraka nie zjad∏y mole. Sama widzia∏am w nim ojca dwa razy w ˝yciu, pierwszy raz w∏aÊnie wtedy, kiedy wybiera∏ si´ na bal medyków.

Bo˝e! Co to by∏o za piek∏o!!! Tata z∏y jak osa wk∏ada∏ koszul´ z twar- dym gorsem i twardy ko∏nierzyk, przy którym za nic nie móg∏ zapiàç spinki. Ca∏a komedia by∏a z mankietami u koszuli. Tata si´ awanturo- wa∏ i, naturalnie jak zawsze, obwinia∏ o wszystko mam´. Do tego nasz szpic Ânie˝ek – ukochany pies mamusi – ujada∏ jak op´tany, bo zawsze warcza∏ i szczeka∏ na ka˝dego, kto Êmia∏ mieç pretensje do jego pani. Jed- nym s∏owem w domu gehenna.

Mamusia mimo wszystko by∏a tego wieczoru w Êwietnym humorze, bo przecie˝ wybiera∏a si´ na prawdziwy bal – kto wie, czy nie pierwszy w jej ˝yciu? – i to bal kostiumowy. Rzecz jasna, tat´ na kostium ju˝ nie mo˝na by∏o namówiç, ale mamusia skorzysta∏a z tej okazji.

By∏a niskà brunetkà o pi´knej twarzy, ale bardzo korpulentnej sylwet- ce, w której dominowa∏ obfity biust.

Na swój wielki bal wybra∏a kostium Królowej Nocy, na który sk∏ada∏a si´ czarna, d∏uga suknia z jedwabnej mory (chyba tak nazywa∏ si´ ten materia∏), z d∏ugimi, szerokimi r´kawami i mnóstwem rozmaitych klip- sów ze sztucznych brylantów. Najwa˝niejsze by∏o jednak przybranie g∏o- wy – przepaska z brylantowym ksi´˝ycem, od którego na wszystkie stro-

(26)

ny odchodzi∏y srebrne pr´ciki z brylantowymi gwiazdkami na koƒcach.

Obie z Zosià nie ukrywa∏yÊmy zachwytu – by∏a tak pi´kna tego wieczo- ru, ˝e ∏azi∏yÊmy za nià krok w krok. I nie martwi∏y nas sarkania ojca, kiedy mamusia – ju˝ jako Królowa Nocy – walczy∏a z jego mankietami u koszuli. By∏a tak podniecona, ˝e jej zawsze ró˝owe policzki nabra∏y mocno czerwonego koloru i zdawa∏o si´, ˝e za chwil´

tryÊnie z nich krew.

Wreszcie tata przeisto- czy∏ si´ w wytwornego pa- na, mama w∏o˝y∏a futro z czarnych karaku∏ów (po- dobnie jak frak ojca te˝

strze˝one przed molami, tak rzadko by∏o u˝ywane) i ju˝ mieli wyjÊç, gdy przy- pomnia∏a sobie, ˝e na kuchni stoi ogromny ron- del ze stopionà s∏oninà i trzeba go zabraç z blatu i przenieÊç do spi˝arni.

Zdj´∏a wi´c futro i szybko pobieg∏a do kuchni. Chwy- ci∏a ogromny gar i nagle…

ca∏a stopiona, a nieza- krzepni´ta s∏onina wylàdo- wa∏a na sukni naszej pi´k- nej Królowej Nocy.

By∏yÊmy z Zosià przera˝one. Zacz´∏o si´ nerwowe czyszczenie sukni mokrymi, goràcymi Êciereczkami. Tata dogadywa∏, syczàc ze z∏oÊci, Ânie-

˝ek szczeka∏, my zacz´∏yÊmy p∏akaç, a nasza ukochana Królowa Nocy walczy∏a dzielnie ze s∏oninà na sukni.

I wygra∏a t´ walk´, ale suknia by∏a zupe∏nie mokra. Mamusia niezbyt si´ tym przej´∏a, za∏o˝y∏a futro i wyszli.

Smutne, siedzia∏yÊmy z nosami przyklejonymi do szyby. Tata szed∏

przodem obra˝ony na mam´. A my patrzy∏yÊmy, jak znika nam z oczu diadem naszej ukochanej Królowej Nocy. Potem po∏o˝y∏yÊmy si´ do ∏ó-

˝eczek, a poniewa˝ nie zdarza∏o nam si´, abyÊmy usypia∏y bez mamusi, wi´c przep∏aka∏yÊmy ca∏à noc zrozpaczone, ˝e si´ jej coÊ pewnie stanie i w ogóle do nas nie wróci.

Rodzice na Persenkówce ze Ânie˝kiem, ukochanym psem mamy

(27)

Ale wróci∏a! Rozpromieniona, nawet niezdenerwowana faktem, i˝ ta- ta ko∏nierzyk od koszuli niós∏ w r´ku, spink´ zgubi∏ i naturalnie by∏

wÊciek∏y, ˝e w ogóle na ten bal musia∏ iÊç.

1981

Mama, moja siostra Zosia i ja – mia∏am wtedy mo˝e z 10 lat

(28)

DZIECI¢CE KRADZIE˚E

Tak! Mam na sumieniu tak˝e kradzie˝e! Niegroêne, ale i te w dzieciƒ- stwie, jak chyba ka˝dy, zaliczy∏am.

Kiedy chodzi∏am do szko∏y powszechnej, mojà najbli˝szà kole˝ankà by∏a BruÊka – córka w∏aÊciciela sklepu kolonialnego mieszczàcego si´

przy Zyblikiewicza 29, a wi´c w kamienicy, gdzie mieszkaliÊmy. Bywa-

∏am w nim bardzo cz´sto, bo a to mamusia wysy∏a∏a mnie po zakupy, a to z BruÊkà przesiadywa∏yÊmy tam po powrocie ze szko∏y. Zdarza∏o si´,

˝e czasem tata BruÊki, pan Czaczkes, bardzo przystojny, wysoki ˚yd z czarnà brodà i pejsami, pocz´stowa∏ nas czymÊ dobrym, a ˝e zawsze, nawet wtedy, kiedy by∏am ma∏à szczupluteƒkà dziewczynkà, siedzia∏ we mnie okropny ∏akomczuch, ch´tnie przyjmowa∏am pocz´stunek.

KiedyÊ po szkole wpad∏yÊmy z BruÊkà do sklepu. Jej ojciec w∏aÊnie przygotowywa∏ sobie posi∏ek, sk∏adajàcy si´ z grubej pajdy „trzeszczàce- go” chleba posypanego czarnuszkà, posmarowanego grubo mas∏em i ob-

∏o˝onego koreczkami anchois w oliwie z kaparkami.

Pan Czaczkes przekroi∏ ogromnà kromk´ chleba na cztery cz´Êci i za- czà∏ jeÊç. Oliwa kapa∏a mu po d∏ugiej czarnej brodzie, a mnie z ∏akom- stwa Êlinka zbiera∏a si´ w buzi. Nawet w tej chwili, po prawie pi´çdzie- si´ciu pi´ciu latach, kiedy wspominam ten widok, dzieje si´ podobnie.

Niestety pan Czaczkes tym razem nie zaproponowa∏ nam ani kawa∏ka tej pysznej kanapki. Ca∏à pajd´ zjad∏ sam.

Doprawdy dziwi´ si´, ˝e epizod z jedzàcym te wspania∏oÊci panem Czaczkesem jest wcià˝ tak ˝ywy w mojej pami´ci.

Wspominam o panu Czaczkesie dlatego, ˝e jedna z kradzie˝y, jakà po- pe∏ni∏am, zwiàzana by∏a w∏aÊnie z nim, a ÊciÊlej, ze s∏odkim towarem w jego sklepie i wspomnianym ∏akomstwem. KtóregoÊ razu bowiem ze stojàcego w zasi´gu r´ki du˝ego pojemnika ukrad∏am dwie garÊcie rodzy- nek i schowa∏am w kieszonce fartuszka. Tak bardzo przerazi∏am si´ mo˝- liwoÊci przy∏apania na goràcym uczynku, ˝e szybko powiedzia∏am BruÊ- ce „czeÊç”, dygn´∏am przed panem Czaczkesem i nie spojrzawszy nawet na niego, wybieg∏am ze sklepu.

(29)

Wesz∏am do mieszkania, jak gdyby nigdy nic, ale czujne oko mamusi natychmiast wychwyci∏o mojà niewyraênà min´, no i t´ wypchanà kie- szonk´ fartuszka. Zaró˝owione policzki mamy zrobi∏y si´ purpurowe.

By∏a tak zdenerwowana, ˝e nawet nie pomyÊla∏a o „pupopraniu”. Zrobi-

∏a coÊ o wiele gorszego… Porzuci∏a przygotowywanie obiadu, ubra∏a si´

i za r´k´ poprowadzi∏a mnie na miejsce przest´pstwa.

Bo˝e! Co to by∏a za okropnoÊç! Przy wszystkich klientach musia∏am powiedzieç panu Czaczkesowi, ˝e ukrad∏am rodzynki i wy∏o˝yç je na la- d´. Chcia∏am si´ zapaÊç pod ziemi´

ze wstydu i do dzisiaj, kiedy widz´

rodzynki, przypomina mi si´ moja pierwsza dzieci´ca kradzie˝.

Obok naszej posesji na Persen- kówce pod Lwowem swojà „real- noÊç” posiadali paƒstwo radcostwo Stobieccy, z których m∏odszà córkà si´ zaprzyjaêni∏am. Moja mamusia jednak wcale nie by∏a z tego zado- wolona, poniewa˝ Ewa, doros∏a panna po maturze, zdaniem ma- musi, wywiera∏a na mnie z∏y wp∏yw, wzbudzajàc zbyt wczeÊnie zainteresowanie ch∏opakami…

Nie baczàc na mamine niepokoje i tak podczas wakacji bardzo cz´sto przesiadywa∏am u Ewy i ogromnie mi imponowa∏o, ˝e mimo smarka- tego wieku jestem jej przyjació∏kà i powiernicà.

Ewa by∏a przeÊliczna, a przy tym jaka zgrabna! Mia∏a kasztanowe pi´kne w∏osy, niebieskie oczy, ob∏´dny uÊmiech, wspania∏e bia∏e

z´by! A ja przy niej? Smarkula o przezwisku Busz, biegajàca w majtkach i zawsze boso.

Pewnego popo∏udnia dowiedzia∏am si´, ˝e do Ewy ma przyjechaç jej narzeczony. Jeszcze nigdy go nie widzia∏am, ale s∏ysza∏am, ˝e to bardzo przystojny, Êwie˝o upieczony lekarz weterynarii, aktualnie s∏u˝àcy w wojsku.

Przed jego przybyciem Ewa wystrojona le˝a∏a w ogrodzie na le˝aku, a wokó∏ niej unosi∏ si´ zapach kremu, którego u˝ywa∏a. Wyglàda∏a jak

W kieszonkach tego fartuszka schowa∏am ukradzione rodzynki

(30)

zwykle przeÊlicznie. Widzàc jà, postanowi∏am natychmiast te˝ byç pi´k- na. Poprawienie urody w moim przypadku polega∏o na umyciu potwor- nie zakurzonych nóg. Chlapiàc na wszystkie strony wodà przy studni, zastanawia∏am si´ nad jakimÊ dodatkowym zabiegiem upi´kszajàcym.

I wtedy w∏aÊnie wpad∏a mi do g∏owy znakomita myÊl. Krem!!! Wiedzia-

∏am, gdzie go znaleêç w pokoiku Ewy na mansardzie. Wpad∏am tam jak fryga i po chwili zawartoÊç ca∏ej tuby wylàdowa∏a na mojej twarzy. Nie- stety, nie mog∏am rozsmarowaç takiej iloÊci kremu, poniewa˝ by∏o go za du˝o, a poza tym – ze strachu, ˝e mnie ktoÊ na tej kradzie˝y nakryje – bardzo si´ spieszy∏am.

Kiedy zbieg∏am do ogrodu z czystymi nogami, w majtkach i z grubo wypacykowanà na bia∏o twarzà, pan narzeczony ju˝ tam by∏ i siedzia∏

przy Ewie. Pami´tam go dok∏adnie. Âliczny, czarny jak Cygan, o Êniadej cerze, w zielonym mundurze, a w r´ce trzyma∏ czapk´ z otokiem tak bia-

∏ym, jak jego Ênie˝ne z´by. Kiedy podesz∏am, spojrza∏ na mnie i powie- dzia∏: „Có˝ ta gówniara zrobi∏a ze swojà twarzyczkà?”. Ewa zapyta∏a:

„Bogusiu, smarowa∏aÊ si´ bez pozwolenia moim kremem?”.

Wtedy prawie umar∏am ze wstydu! Przera˝ona i zrozpaczona Êciera-

∏am z buzi krem i wia∏am do domu. Na polnej drodze moje czyste przed chwilà nogi znowu si´ zakurzy∏y.

Przez ca∏à noc nie zmru˝y∏am oka. Jak ja si´ poka˝´ Ewie? A je˝eli do- wie si´ o tym pani radczyni? Bo˝e! Ju˝ nigdy nie dostan´ od niej prze- pysznych grzanek z marchewkà i groszkiem! Co zrobi´, jak mamusia si´

dowie?! Nachodzi∏y mnie tysiàce potwornych myÊli.

I jeszcze na dodatek Êliczny Leszek, narzeczony Ewy, zamiast dostrzec mojà – byç mo˝e ju˝ wtedy rozkwitajàcà – urod´, nazwa∏ mnie gównia- rà!!!

Nigdy ju˝ nie spotka∏am przystojnego weterynarza, a Ewa, choç nie wiem dlaczego, nie zosta∏a jego ˝onà.

1988

(31)

BIEDNA PUPA

Mam troch´ pretensji do siebie, ˝e nie pisa∏am porzàdnego pami´tni- ka. Raz krótko prowadzi∏am zapiski, ale po pierwsze – zawiera∏y one nie to, co zawieraç powinny, a po drugie – pisa∏am je gotykiem! Po polsku, ale gotykiem. Powód by∏ prosty – nie chcia∏am, by mamusia przeczyta∏a o moich wszystkich mi∏oÊciach, z których zresztà nawet nigdy si´ po- rzàdnie nie wyspowiada∏am, bo znalaz∏am ksi´dza, który prawie nie s∏y- sza∏.

Tamten pami´tnik gdzieÊ przepad∏, a ja teraz ˝a∏uj´, ˝e tyle ciekawych, mo˝e i zabawnych szczegó∏ów ulecia∏o bezpowrotnie z ∏epetyny przez to,

˝e nie robi∏am ˝adnych notatek. Na szcz´Êcie chocia˝ niektóre fakty tak mocno wry∏y si´ w mojà pami´ç, ˝e mog´ jeszcze dziÊ, po tylu latach, przelaç je na papier.

Teatr towarzyszy∏ mi w∏aÊciwie od zawsze, od kiedy mia∏am Êwiado- moÊç, ˝e ˝yj´. Ju˝ jako ma∏e dziecko zaliczy∏am w teatrze lwowskim udzia∏ wKopciuszku, O dwóch takich, co ukradli ksi´˝yc, Stasiu Lotni- ku, Janku i Franku. Bra∏am równie˝ udzia∏ w przedstawieniach dla doro- s∏ych, bo je˝eli tylko do jakiejÊ roli potrzebne by∏o dziecko, to ja najcz´- Êciej te rólki grywa∏am. Na przyk∏ad wWilkach w nocy Rittnera. Pami´- tam, ˝e przez prawie ca∏y ostatni akt spa∏am w du˝ym fotelu. Budzi∏am si´ dopiero na koniec sztuki. Naturalnie, mia∏am tylko udawaç, ˝e Êpi´, ale przedstawienia odbywa∏y si´ wieczorami, a ja, smarkate dzieci´, naj- cz´Êciej zasypia∏am naprawd´. Fotel ustawiano jednak tak, ˝e inspicjent budzi∏ mnie na czas, tràcajàc specjalnie na t´ okazj´ przygotowanym pr´- tem.

Jako dziecko mia∏am zaszczyt partnerowaç znakomitej Wandzie Sie- maszkowej. W sztuce pt. Stare wino gra∏am jakàÊ jej praprawnuczk´.

Jak to si´ mówi w ˝argonie teatralnym – lecia∏a próba generalna, a my obie sta∏yÊmy w kulisie na wejÊciu. Pani Wanda skupiona, wsparta na czarnej lasce ze srebrnà ràczkà, w pi´knej, wysoko zapi´tej pod szyjà czarnej sukni z trenem, a ja w jakiejÊ pi˝amce. Na dany przez inspicjen- ta znak ruszy∏yÊmy posuwiÊcie na scen´. Pani Wanda pierwsza, ja za nià.

Kiedy znalaz∏yÊmy si´ ju˝ w oknie scenicznym, (o rozpaczy!) stan´∏am

(32)

na trenie sukni wielkiej artystki i rozdar∏am go. Nie pami´tam ju˝, co dzia∏o si´ potem, ale kiedy zesz∏yÊmy za kulisy – pierwsza sz∏a oczywi- Êcie pe∏na majestatu pani Wanda, a za nià, Êwiadoma swojego grzechu, sun´∏am ja – oberwa∏am po pupie pi´knà laskà Wandy Siemaszkowej.

Moje – wspomniane ju˝ wczeÊniej – ∏akomstwo tak˝e w teatrze sta∏o si´ przyczynà k∏opotów. W Teatrze Wielkim by∏ bufet, który mieÊci∏ si´

za salà baletowà, na ostatnim pi´trze. Chodzi∏o si´ tam ró˝nymi droga- mi, ale ze sceny najkrótsza prowadzi∏a w∏aÊnie przez sal´ baletowà, któ- rà cz´sto zostawiano otwartà, nawet wtedy, kiedy nic si´ na niej nie dzia-

∏o. W bufecie najbardziej interesowa∏y mnie kanapki ze znakomitego

„trzeszczàcego” chleba z mase∏kiem i pysznà szynkà. KtóregoÊ dnia, jak to cz´sto bywa∏o, pogna∏am do bufetu, oczywiÊcie przez sal´ baletowà, nie zastanawiajàc si´, czy ktoÊ tam jest. Tym razem mia∏am pecha.

Trwa∏a w∏aÊnie próba s∏ynnego póêniej przedstawienia Krzyczcie Chiny Trietiakowa, którà prowadzi∏ wielki Leon Schiller. Wbiegajàc na sal´ ba- letowà, wpad∏am prosto w ramiona zwalistego re˝ysera, który – oburzo- ny moim wtargni´ciem – zwyczajnie st∏uk∏ mi pup´.

Ju˝ nigdy wi´cej nie pobieg∏am do bufetu przez sal´ baletowà.

Takie by∏o to moje dzieciƒstwo – pó∏diabl´ nieraz musia∏o oberwaç, by da∏o si´ je przywo∏aç do porzàdku. DziÊ z niejakà dumà i rozrzewnie- niem wspominam kontakty, jakie mia∏a moja smarkata pupa z Wielki- mi polskiego teatru.

1998

(33)

KO¡SKIE DZIECI¡STWO

Cz´sto oglàdam w telewizji programy o koniach. A to jakàÊ gonitw´, a to reporta˝ ze stadniny, a to zawody. Konie – najpi´kniejsze zwierz´ta na Êwiecie. Zawsze, kiedy siedz´ przed telewizorem, tak bardzo mnie cià- gnie, ˝eby przytuliç policzek do mi´kkich nozdrzy konia, wch∏aniaç za- pach jego oddechu. Zapach koƒskiego potu w moich wspomnieniach wy- daje si´ cudowny. Cz´sto z odrobinà zazdroÊci patrz´ na amazonki, na ich Êwietnà technik´, pi´kne pe∏ne gracji sylwetki, m∏odoÊç. Czy˝bym by∏a o nià zazdrosna? Nie! Na pewno nie, ale tak ˝al, ˝e bezpowrotnie min´∏y te lata, kiedy konie stanowi∏y najwa˝niejszy element mojego ˝y- cia.

Jak˝e bardzo zwiàzana by∏am z tymi najpi´kniejszymi zwierz´tami!

Ale w∏aÊciwie nie pami´tam, kiedy tak je pokocha∏am. Mo˝e si´ z tym po prostu urodzi∏am?

Na Persenkówce, na przedmieÊciach Lwowa, moi rodzice mieli du˝à will´, wielki sad, ogród, stró˝ówk´, stodo∏´ i stajnie. Tor wyÊcigowy mie- Êci∏ si´ o kilkaset metrów od nas, a wi´c i my mieliÊmy dwa w∏asne ko- nie: pó∏anglika Kasztana i pó∏arabk´ BaÊk´. Nasz dozorca Bojanowski, bryczkà zaprz´gni´tà w BaÊk´ i Kasztana, zawsze zabiera∏ nas ze Lwowa na Persenkówk´.

Z nas dwóch tylko ja szala∏am za konnà jazdà. Zosia nie jeêdzi∏a w ogóle, bo jej to nie bawi∏o. Tata, wiedzàc, jak kocham BaÊk´, kupi∏ mi ma∏e, wyÊcigowe siod∏o, ale ÊciÊle wydziela∏ godziny jazdy. Ba∏ si´, ˝e mu

„zgoni´” konia i stale martwi∏ si´ nie o to, ˝e mnie si´ coÊ stanie, ale ˝e- by koƒ na przyk∏ad nie z∏ama∏ nogi. To by∏o najwa˝niejsze! Na szcz´Êcie tata rzadziej bywa∏ na Persenkówce ani˝eli ja z Zosià, bo przecie˝ trzy- ma∏y go w mieÊcie codzienne obowiàzki: klinika, ubezpieczalnia, prywat- na praktyka... W tej sytuacji i mamusia wi´cej czasu sp´dza∏a w mieÊcie, ale ja, ile si´ da∏o, szala∏am na koniu. Niestety wbrew pozorom, mia∏am na Persenkówce nadzorc´ – by∏ nim Bojanowski, który nie zawsze po- zwala∏ mi na jazd´. Ja jednak wcià˝ szuka∏am mo˝liwoÊci, aby dopaÊç nawet obcego konia, oboj´tnie gdzie i oboj´tnie jakiego. OczywiÊcie ze stajni ˝adnego wykraÊç nie mog∏am, bo za du˝o kr´ci∏o si´ ch∏opców sta-

(34)

jennych. Ale by∏y w okolicy rozmaite pastwiska. KiedyÊ na jednym z nich dopad∏am konia naszego sàsiada, pu∏kownika Âniadowskiego. Dosia- d∏am go i dawaj na oklep przed siebie. Nagle patrz´, a z naprzeciwka po- lnà drogà swoim samochodem marki Wanderer jedzie stary pu∏kownik, a tràbka umieszczona po lewej stronie na zewnàtrz starego rozklekotane- go kabrioletu z zaciàgni´tym zniszczonym dachem wÊciekle wyje. Co mia∏am robiç? Zawróci∏am konia i w nogi. Galopuj´, jadàc na oklep, pu∏- kownik – za mnà swojà dryndà – wrzeszczy i tràbi. Wpad∏am w las i ty- le mnie widzia∏. Takie lewe przeja˝d˝ki zdarza∏y si´ doÊç cz´sto w moim dzieci´cym ˝yciu, wi´c doskonale umia∏am trzymaç si´ grzywy.

Koƒ pu∏kownika by∏ bardzo spocony, ale przecie˝ nie mia∏am w lesie

˝adnego koca, ˝eby go przykryç. Odczeka∏am wi´c troch´, ˝eby och∏onà∏, odprowadzi∏am na pastwisko i, jak gdyby nigdy nic, wróci∏am do domu.

Pu∏kownik jednak mi nie darowa∏. Dopad∏ mnie na naszej „realnoÊci”

i dosta∏am od niego solidne lanie.

Z pastwiskiem ∏àczy si´ tak˝e jedno z najgroêniejszych prze˝yç moje- go dzieciƒstwa. By∏o to na d∏ugo przed przygodà z koniem pu∏kownika.

Nie pami´tam, ile mia∏am lat, ale w∏aÊnie ros∏y mi dwa nowe z´by na przedzie.

By∏ to okres ˝niw, opodal pastwiska ch∏opi ˝´li ˝yto. Moja pi´kna, ciemna BaÊka pas∏a si´ na koniczynie – przyciàga∏a mój wzrok. Marzy-

∏am, ˝eby chocia˝ na niej posiedzieç, ale nie umia∏am jeszcze sama wskoczyç na konia. Poniewa˝ w pobli˝u nie by∏o nikogo, kto móg∏by mnie podsadziç, posz∏am do domu i przynios∏am sobie sto∏eczek. Posta- wi∏am go tu˝ przy boku BaÊki i po chwili znalaz∏am si´ na jej grzbiecie.

Posiedzia∏am i zeskoczy∏am. Chcia∏am powtórzyç ten manewr, ale BaÊ- ka, bardzo zaj´ta koniczynà, przesun´∏a si´ do przodu tak, ˝e stojàc na sto∏eczku, mia∏am przed oczyma koƒski ogon. Ta zabawa trwa∏a przez jakiÊ czas. Przesuwa∏am sto∏ek, a BaÊka za˝erajàc koniczyn´, sz∏a wol- niutko przed siebie.

W koƒcu zasz∏am jà od przodu. Przytuli∏am si´ do nozdrzy, proszàc, aby przez chwil´ sta∏a w miejscu i wtedy BaÊka gwa∏townie podnios∏a

∏eb, odtràci∏a mnie od siebie tak, ˝e upad∏am na wznak, i przegalopowa-

∏a przeze mnie. Nie wiem, kto si´ bardziej wystraszy∏: czy ja, czy ch∏opi, którzy zaj´ci przy ˝niwach, widzieli ca∏e zajÊcie. Przybiegli przera˝eni, bo wyglàda∏o na to, ˝e wbrew ogólnie panujàcej opinii, koƒ jednak zabi∏

cz∏owieka.

A mnie tak naprawd´ nic si´ nie sta∏o; mia∏am lekko zranionà górnà warg´, a moje dwa nowe z´by troch´ si´ chwia∏y. B∏aga∏am ch∏opów, aby nie opowiadali o tym zdarzeniu rodzicom, a zw∏aszcza tacie, bo znowu spuÊci∏by mi solidne lanie, za to, ˝e przeszkadza∏am koniowi w posi∏ku.

(35)

Ostatecznie uda∏o mi si´ wmówiç rodzicom, ˝e rozwali∏am warg´ na wannie w ∏azience.

Z´by na szcz´Êcie nie wylecia∏y i po jakimÊ czasie przesta∏y si´ chwiaç, a ja dzi´ki Bogu do dzisiaj mam ∏adne z´by!

Moja mamusia pozna∏a prawd´ w kilkadziesiàt lat póêniej, w rok po Êmierci ojca. Powiedzia∏a wtedy tylko: „Jak to dobrze, ˝e tatuÊ ju˝ si´

o tym nie dowie...”.

Rozbità warg´ wyleczy∏am szybko, ale nie wyleczy∏am siebie z mi∏oÊci do koni. OczywiÊcie, zanim dobrze opanowa∏am sztuk´ jeêdzieckà, wie- le razy làdowa∏am na ziemi, ale nie przesta∏am jeêdziç konno przez dzie- siàtki lat.

Wielka mi∏oÊç z BaÊkà trwa∏a d∏ugo. Obie bardzo szybko zapomnia∏y- Êmy o koniczynowej przygodzie. I wielokrotnie wyprawia∏yÊmy si´

wspólnie na cudowne spacery!

WieÊ Kozielniki le˝a∏a zaledwie kilka kilometrów od Persenkówki, jed- nak dla mnie i siostry by∏o to za daleko na spacer. A nikt z nami, ma∏y- mi wtedy dziewczynkami, iÊç tam nigdy nie mia∏ czasu. Ale z BaÊkà? Na BaÊce? Zawsze bezpiecznie i szybko. No i kiedyÊ odwa˝y∏am si´ pojechaç do Kozielnik z ukochanà klaczà. W siodle, w wysokich butach, w brycze- sach, dumna i okropnie wa˝na zajecha∏am do wsi, udajàc, ˝e nie s∏ysz´

komentarzy ch∏opów, którzy doskonale wiedzieli, kim jestem.

Odtàd cz´sto tam si´ wypuszcza∏am, podkradajàc czasem gdzieÊ po- rzeczki czy maliny. Wiadomo bowiem, ˝e cudze lepiej smakujà...

Mojà innà pasjà zwiàzanà z koƒmi by∏y wyÊcigi. Ka˝dà wolnà chwil´

sp´dza∏am w stajniach przy ch∏opcach stajennych. Pali∏am wraz z nimi machork´ skr´canà w gazet´, czyÊci∏am konie i pods∏uchiwa∏am rozmo- wy o poszczególnych gonitwach dnia.

Chocia˝ rodzice nie pozwalali mi chodziç na wyÊcigi, nie przejmowa-

∏am si´ tym zbytnio. „Najwy˝ej b´dzie pupopranie” – myÊla∏am i bie- g∏am na tor. Mamusia chowa∏a mi ubranie, obuwie. Nie pomaga∏o. Bie- g∏am tam w samych majtkach i boso. Inne okrycie nie by∏o potrzebne, bo mój wiek na to pozwala∏.

W pude∏ku od zapa∏ek zawsze mia∏am kilkadziesiàt groszy, które prze- znacza∏am na gr´. Stali bywalcy toru dobrze mnie znali i nieraz rozma- wiajàc ze sobà, wtràcali: „Trzeba zapytaç tej gówniary, jak obstawiaç. Ona zna typy”. Pewnie, ˝e zna∏am! Takie ze mnie pó∏diabl´ by∏o, ˝e wsz´dzie si´ wcisn´∏am, wszystko pods∏ucha∏am i palàc machork´, poznawa∏am taktyk´ gonitw. Zdradza∏am typy – i owszem – ale tylko wtedy, kiedy po- zwalano mi do∏o˝yç si´ na 5 czy 10 groszy do zak∏adu. Potem z wygra- nej mia∏am odpowiedni procent dla siebie.

(36)

Po wyÊcigach cz´sto wraca∏am do domu zmarzni´ta, zmokni´ta, bar- dzo brudna, ale szcz´Êliwa z tych kilku z∏otych wygranej w pude∏ku od zapa∏ek. Zagro˝enie laniem nie by∏o straszne. Przed tatà zawsze zdo∏a-

∏am schowaç si´ na szafie, gdzie nie dosi´ga∏. Mog∏am wi´c spokojnie przesiedzieç tam ca∏à noc. Kiedy rano tata wychodzi∏ do pracy, z∏azi∏am pewna, ˝e niebezpieczeƒstwo min´∏o ca∏kowicie, bo mamusi do rana za- wsze przechodzi∏a ka˝da z∏oÊç.

Przed wojnà, chyba we wrzeÊniu, ale nie pami´tam dok∏adnie, obcho- dzony by∏ we Lwowie Dzieƒ Konia. Tego dnia przez miasto przeje˝d˝a∏a uroczyÊcie ogromna kawalkada jeêdêców, powozów i rozmaitych innych zaprz´gów.

Dzieƒ Konia, o którym chc´ opowiedzieç, by∏ dla mnie najpi´kniejszy w ˝yciu. Tata bowiem uzna∏, ˝e na tyle podros∏am, i˝ mog´ na mojej Ba- Êce wziàç udzia∏ w uroczystej paradzie. Nie wiem, przez ile nocy przed tym wydarzeniem nie zmru˝y∏am oka.

W ciàgu dnia sumiennie çwiczy∏am równà jazd´ z innymi jeêdêcami, a szczególnie z mojà parà w szeregu – panià, która mimo ˝e podstarza∏a i t´ga, Êwietnie siedzia∏a w siodle i znakomicie jeêdzi∏a konno. Wiele si´

w tej dziedzinie od niej nauczy∏am.

Kiedy formowano pochód, na jego czele stan´∏a moja gruba koƒska przyjació∏ka, a obok ja na mojej BaÊce, w kasaku, d˝okejce, wysokich bu- tach, bryczesach i bia∏ych r´kawiczkach. Sta∏o si´ tak pewnie dlatego, ˝e by∏am najm∏odszà osóbkà wÊród jeêdêców, którzy mieli wziàç udzia∏

w defiladzie z okazji Dnia Konia.

Nie wiem, czy BaÊka zdawa∏a sobie spraw´ z zaszczytu, jaki jà spotka∏, ale ja myÊla∏am, ˝e p´kn´ z dumy, siedzàc na niej i jadàc na czele para- dy. PrzejechaliÊmy przez ca∏y Lwów jak u∏ani czternastego pu∏ku podczas defilady z okazji 3 Maja. Widzia∏y mnie wszystkie kole˝anki, koledzy, nauczyciele, rodzice, Zosia. A po paradzie, która koƒczy∏a si´ na Placu Powystawowym, by∏y nagrody dla koni i jeêdêców. BaÊka dosta∏a jakiÊ dyplom i wst´gi, które przyczepiono jej nad okiem, a ja bombonier´

z pysznymi czekoladkami. Jasne by∏o, ˝e t´ nagrod´ otrzyma∏am ze wzgl´du na mój dzieci´cy wiek i pewnie te˝ troch´ ze wzgl´du na tat´, którego wszyscy we Lwowie znali. Ale by∏am najszcz´Êliwsza ze wszyst- kich ludzi na ca∏ym Êwiecie.

Nast´pnego dnia po paradzie, w poniedzia∏ek, zadano nam napisanie wypracowania domowego na temat „Mój najpi´kniejszy dzieƒ w ˝yciu”, a ja opisa∏am naturalnie mój Dzieƒ Konia i otrzyma∏am +1, najlepszà wtedy not´.

Kontakty z Persenkówkà, BaÊkà, wyÊcigami to przede wszystkim mie- siàce wakacyjne. Przez ca∏y rok szkolny mieszkaliÊmy w mieÊcie i wtedy

(37)

rzadsze by∏y wizyty Bojanowskiego. Ale kiedy przy naszej ulicy zjawi∏a si´ bryczka zaprz´˝ona w BaÊk´ i Kasztana, to ju˝ ja dostawa∏am do r´- ki lejce i mimo ˝e ulice,

przez które przeje˝d˝a∏am, by∏y ruchliwe i przebiega∏y przez nie linie tramwajowe, rodzice mieli do mnie pe∏ne zaufanie, bo powozi∏am na- prawd´ dobrze.

Marzy∏am o ma∏ej dwu- kó∏ce, ale niestety wrzesieƒ 1939 roku nie takie marze- nia ludziom przerwa∏.

Przyszed∏ rozkaz oddania koni dla wojska. Pami´tam ten pi´kny wrzeÊniowy dzieƒ, dzieƒ polskiej z∏otej jesieni, kiedy to Bojanowski ostatni raz podjecha∏ pod nasz dom bryczkà zaprz´˝o- nà w BaÊk´ i Kasztana.

Wszyscy okropnie p∏akali- Êmy.

„Dobrze, ˝e konie tego nie widzà” – myÊla∏am, patrzàc na kantary, które wraz z ca∏à uprz´˝à tata kupi∏ kiedyÊ od hrabiego Potockiego w ¸aƒ- cucie.

Wylewajàc gorzkie ∏zy ˝alu, tuliliÊmy si´ do nozdrzy naszych ukocha- nych zwierzàt. Kiedy wreszcie wróciliÊmy do mieszkania, po raz ostatni patrzyliÊmy na BaÊk´ i Kasztana. Bojanowski nie móg∏ ruszyç. Konie za- ry∏y kopytami w kostk´ jezdni i r˝a∏y potwornie. Czy˝by wiedzia∏y, ˝e od- chodzà od nas na zawsze? Koƒ to zwierz´ o ogromnej wra˝liwoÊci i intu- icji.

Jednak˝e po chwili dochodzi∏ do nas ju˝ tylko stukot kopyt uderzajà- cych w jezdni´. Odesz∏a BaÊka, odszed∏ Kasztan, a w moim sercu pozo- sta∏a t´sknota i na ca∏e ˝ycie ogromna mi∏oÊç do koni.

1987

Lata czterdzieste

(38)

TO BY¸ DOPIERO ÂLUB!

Kompozytor Sylwester hrabia Czosnowski z matki Kamili z Mosz- czeƒskich – jak dumnie to brzmi. Urodzi∏ si´ w P∏ocku, jeszcze w pa∏a- cu, ale d∏ugo tam nie zabawi∏, bo, jak mi opowiada∏, jego dziadek przez zami∏owanie do bujnego ˝ycia sta∏ si´ bankrutem. No có˝, mój mà˝ by∏

na pewno wnukiem swojego dziadka, bo cechy lekkoducha po nim odzie- dziczy∏.

Sylwester ukoƒczy∏ dodatkowe studia w klasie s∏ynnej Nadii Boulanger w Pary˝u, mieÊcie, w którym by∏ rozkochany.

Sylwestra hrabiego Czosnowskiego pozna∏am w 1944 roku. By∏ wtedy moim profesorem w Studiu Aktorskim przy Teatrze Polskim we Lwowie, który w owym czasie, mieÊci∏ si´ w dawnym Teatrze ˚ydowskim przy ul.

Jagielloƒskiej. Dzia∏o si´ to wszystko za tzw. drugich Sowietów, czyli po niemieckiej okupacji.

Do tego˝ teatru, gdzie rozpocz´∏am moje doros∏e aktorskie ˝ycie, wprowadzi∏ mnie dyrektor Bronis∏aw Dàbrowski. Wszystkich s∏uchaczy studia zatrudniano na etatach adeptów – w ten sposób, od pierwszych dni nauki, mieliÊmy kontakt z prawdziwym, ˝ywym teatrem. Podobny model nauczania funkcjonowa∏ w Studium Aktorskim przy Teatrze „Wy- brze˝e” w Gdaƒsku. W lwowskim Studio moim bezpoÊrednim szefem by∏ Aleksander Bardini, a uczyli mnie: Artur M∏odnicki, Zdzis∏awa ˚ycz- kowska, Jadwiga ˚mijewska, Maria Broniewska, Jerzy Koller no i mój przysz∏y mà˝ – Sylwester Czosnowski.

Nie nale˝a∏ do m´˝czyzn ani zbyt przystojnych, ani bardzo wysokich.

Typowy muzyk z rozwichrzonymi w∏osami ciemnoblond, wysokim czo-

∏em, brzydko osadzonymi z´bami, ale o ∏adnym nosie i pi´knych, du-

˝ych, niebieskich oczach. Cieszy∏ si´ nieprawdopodobnym powodzeniem u kobiet. Kiedy go pozna∏am mia∏ za sobà ju˝ 3 ma∏˝eƒstwa, trójk´ dzie- ci, no i by∏ starszy ode mnie o 18 lat.

Stale chodzi∏ w jednym granatowym garniturze. Bo tylko ten garnitur mia∏. Wychodzi∏ z za∏o˝enia, ˝e nie potrzebuje ich wi´cej, skoro w czasie przedstawieƒ i tak siedzi w kanale orkiestrowym, z którego widaç tylko r´ce i rozwichrzonà, ju˝ wtedy zresztà bardzo przerzedzonà, czupryn´.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W październiku 951 roku odbył się w Pawii ślub Adelajdy z Ottonem, który ogłosił się królem longobardzkim i koronował żelazną koroną Longobardów?.

Poza pasmem skał widać było na morzu silny prąd, co mię wcale nie cieszyło, gdyż po- rwany nim, mogłem zboczyć z obranego kierunku i dostać się na otwarte morze, gdzie

Uśmiechając się oczami żuła i pomrugiwała do Gregoryna, on zaś spróbował wydusić na usta jakikolwiek uśmiech, zaczął uważniej przyglądać się komnacie, ale było w

– Mówiłaś pani - rzekł Harthouse, gdy podniosła na niego oczy – że to, co mi oświadczy- łaś, jest tylko wstępem; więc cóż jeszcze jest dalej, jeśli mogę zapytać..

– Młodzi oboje jesteśmy, kochana ciotko – odrzekłem – młodzi i niedoświadczeni, wiem o tym, i w tym, co mówimy, i w tym, co myślimy, jest wiele niedorzeczności, lecz bądź

NUDMDáRLERM VL F]\PSRGZSá\ZHP*DOXQLHQD]ZDáF]DVHP3HJJRWW\Ä]ZLHU] FLHP´ 3RF]FLZD3HJJRWW\E\áDWDNUR]*DORQD*HSRWUDFLáDXVXNQLZV]\VWNLHJX]LNL3 NDá\MeGHQ SR GUXJLP QD MHM ZVWU]VDQ\FK

Kiedy teraz mały człowiek podniósł swoją zmarszczo- ną twarz i utkwił w panu Pickwicku szare oczy o pytającym wyrazie, pan Pickwick nie mógł się dość nadziwić,

Nużący to był dzień dla Samuela Wellera, który od dziesiątej rano do drugiej po południu ciągle podróżował z hotelu pana Pickwickado gabinetu pana Perkera i z powrotem,